Kilka dni temu czytelniczka Bezdzietnika podzieliła się ze mną wątpliwościami, które można streścić jednym zdaniem: „Czuję, że nie chcę mieć dzieci, ale czy mogę temu odczuciu zaufać?”. To jedno z kluczowych pytań niedzietności. Nigdy nie słyszałam, by kobieta, która CHCE mieć dzieci, zastanawiała się, czy w tej kwestii może sobie zaufać. Wprost przeciwnie, jeżeli poczuła takie pragnienie, na bank zrobi wszystko, by zostać matką.
Z bezdzietnością rzecz ma się inaczej. Pragnienie nieposiadania dzieci bywa zagłuszane przez rozmaitych suflerów – rodziców, znajomych, wyniesione z domu przekonania, uwewnętrznione nakazy, wmuszany w nas „instynkt macierzyński”… Efekt jest taki, że wiele bezdzietnych kobiet mnóstwo energii zużywa na dociekania:
– czy mają prawo czuć to, co czują?
– czy to jest naturalne?
– czy przypadkiem kiedyś im się nie odmieni?
– Czy nie będą żałować?
W tym poście chciałabym więc skupić się na pytaniu: CO NAS WIEDZIE KU NIEDZIETNOŚCI? I czy możemy temu czemuś zaufać?
I. Niedzietność? To skomplikowane!
Czy można racjonalnie wybrać bezdzietność lub rodzicielstwo?
Karolina Lewestam w wydanej jakiś czas temu książce „Pasterze smoków” stawia sprawę jasno: nie można racjonalnie wybrać bezdzietności. Nie można też w wydedukowany sposób zostać rodzicem. Autorka próbowała oprzeć ten wybór na jakichś rozumowych przesłankach i poległa z kretesem. Za filozofką Laurie Paul uznała, że to jedna z decyzji transformatywnych, które:
(…) tak mocno cię zmieniają, że nie możesz w ogóle stwierdzić przed przemianą, jaką zostaniesz osobą i co wówczas będziesz cenić, kim będziesz i o co ci będzie chodzić w życiu.
A zatem wszystkie możliwe do pomyślenia argumenty przemawiające za niedzietnością lub macierzyństwem można o kant pośladka rozbić, gdyż pojawienie się dziecka na świecie hurtem je unieważnia. Co w tej sytuacji zrobić? Karolina Lewestam podpowiada: podjąć decyzję na podstawie niewystarczających przesłanek. Pomocna rada? Niespecjalnie! Autorka „Pasterzy smoków” twierdzi, że w zasadzie jesteśmy bezradni wobec tej najważniejszej życiowej decyzji.
Dlaczego Polki nie chcą mieć dzieci?
A co o podejmowaniu decyzji o życiu bez dzieci mówią same bezdzietne? Przez pięć lat prowadzenia bloga zebrałam sporo wypowiedzi na ten temat. Przyglądam się też ankietom poświęconym decyzji o niedzietności, które magisterki i doktorantki zamieszczają na moim profilu, i czytuję dostępne w necie badania. Na początek to właśnie im – ankietom i badaniom – chciałabym poświęcić kilka słów. Zwykle mnóstwo w nich racjonalnych przesłanek: brak mieszkania, brak partnera, brak zasobów… Na doczepkę pojawia się punkt: brak instynktu macierzyńskiego. Albo krótkie: bo nie chcę.
To pokrywa się z powszechnymi przekonaniami o tym, czemu Polki nie podejmują zobowiązań macierzyńskich. W opublikowanym nie tak dawno raporcie OKO.Press na pytanie „Dlaczego Pani/Pana zdaniem kobiety w Polsce nie chcą mieć dzieci” nie znajdziemy odpowiedzi: „Bo nie ma we mnie takiej potrzeby”. Winne są jak zwykle: rynek pracy, niskie pensje, drogie mieszkania, kiepska opieka okołoporodowa, feminizm… Ani słowa o tym, co kobiety czują i czego pragną.
Naprawdę niezmiernie rzadko, zwłaszcza w mediach i opracowaniach popularnonaukowych, trafiam na teksty, które zajmują się osobami – powiedziałabym – naturalnie niedzietnymi (a nie tymi, które z jakiegoś powodu zrezygnowały z macierzyństwa). Takie rarogi w statystykach się odfajkowuje i cześć! Najwyraźniej niewielu ma ochotę dociekać, co stoi za ich lakonicznym „bo nie”. I nie dziwota. W końcu dzieci z tego nie będzie! Nawet jeżeli istnieją jakieś pogłębione, psychologiczne badania motywacji tych naturalnie niedzietnych, to nie przebijają się do opinii publicznej. Prasa nie poświęca im uwagi, telewizje śniadaniowe nie nagłaśniają ich i nie omawiają w eksperckim gronie. A jeżeli już się nad przyczyną takiej bezdzietności spod sztandaru „bo nie” pochylą, to zaraz wylezie z artykułu czy programu oślizgła troska o te, „które tak bardzo obawiają się macierzyństwa, że nigdy nie zostaną matkami”.
Dlatego powód naturalnej niedzietności, takiej która nie ma nic wspólnego z rezygnacją czy kalkulacją, przesłania mgła. A to sprawia, że społeczeństwo traktuje ją jako niezrozumiałą fanaberię.
A przecież, prowadząc Bezdzietnik, wciąż się na tę naturalną niedzietność natykam. Słyszę od was, że nie rezygnowałyście z macierzyństwa, bo nie pojawiła się w was potrzeba posiadania dzieci. Ja też z niczego nie rezygnowałam. Mówicie, że wasza bezdzietność nie ma nic wspólnego z decyzją ani wyborem. Ja też jej nie wybierałam. Po prostu wiedziałam, że macierzyństwo jest nie dla mnie. Taka „decyzja” przychodzi sama. Niepostrzeżenie. Tak wcześnie, że nie jesteśmy w stanie powiedzieć, od kiedy nie chcemy mieć dzieci. Mówimy wtedy „od zawsze” i nie potrafimy podać przyczyny, choć ten czy ów docieka. Odparowujemy jedynie:
– Bo nie!
– Bo mogę!
– Bo tak czuję!
– Bo nie znoszę dzieci!
Uchwycenie tej różnicy między rezygnacją z macierzyństwa/wyborem bezdzietności a naturalną niedzietnością pomaga uniknąć wielu nieporozumień i szkodliwych generalizacji.
Pomieszanie z poplątaniem
W 2020 roku w Newsweeku ukazał się wywiad z Ewą Chalimoniuk, certyfikowaną psychoterapeutką, w którym padają dość mocne tezy:
Kobiety bardziej świadome postrzegają to (bezdzietność) jako stratę. Inne traktują to jako decyzję, wybór i tyle. Psychiczne mechanizmy obronne: wyparcie, zaprzeczenie, racjonalizacja chronią je przed przeżywaniem trudnych uczuć. A przecież nawet kiedy to jest wybór, to za każdym razem też jakaś strata. Tylko jeżeli on wynika z instrumentalnego traktowania siebie i swego ciała, to można jej nie czuć. Przedmiotowe traktowanie siebie w stylu: „nie zajdę w ciążę, bo nie chcę stracić figury”, bez zastanowienia się, co będzie dalej, bez kontaktu ze sobą, oddziela od emocjonalnego przeżywania konsekwencji tych wyborów. Ale jeśli kobieta świadomie zrezygnowała z macierzyństwa, by realizować się inaczej, bo nie widzi możliwości łączenia jednego z drugim, wówczas traci jedno, by mieć to drugie, ale jest szansa, że będzie z tym pogodzona.
W tej wypowiedzi uderza właśnie mieszanie grochu z kapustą, czyli wyboru bezdzietności/rezygnacji z macierzyństwa oraz naturalnej potrzeby niedzietności. Można by podejrzewać, że pani psychoterapeutka mówi jedynie o kobietach, które chciały zostać matkami, ale z tego zrezygnowały, wybierając bezdzietność. Psikus polega na tym, że w języku polskim nie ma nazwy określającej tę drugą grupę – childfree albo naturalnie bezdzietną. Mało tego! Ewa Chalimoniuk, nie precyzując, o jaki zbiór niedzietnych chodzi, odbiera wiarę w swoje odczucia i decyzje wszystkim, którzy „wybrali” życie bez dzieci. Bo albo jesteś „bardziej świadoma” i godzisz się ze „stratą”, albo chronisz się za rozmaitymi wyparciami, zaprzeczeniami i racjonalizacjami. Tertium non datur!
II Milczące ciała?
Nie mam dzieci i to jest naturalne!
Biorąc pod uwagę wszystko to, co napisałam wyżej, nie dziwię się, że wiele kobiet nie ufa swojemu pragnieniu nieposiadania dzieci i idzie drogą Karoliny Lewestam, robiąc wielopunktowe zestawienia zysków i strat stojących za macierzyństwem lub bezdzietnością. A przecież można inaczej. Uzmysławia to szalenie ciekawy artykuł szwedzkiej badaczki Helen Peterson zatytułowany „Milczące ciała: genderowe i ucieleśnione doświadczenia kobiet bez dzieci.*
Autorka przygląda się bezdzietności z wyboru ze szwedzkiej perspektywy, a to każe jej stawiać zupełnie inne pytania niż te, które stawiamy w Polsce, Czechach czy w Hiszpanii. Kobiety w bogatej, opiekuńczej i równościowej Skandynawii nie muszą wybierać między dzieckiem a karierą/dobrobytem/życiowym spełnieniem. Nie muszą obawiać się bezdusznego prawa, lekarskich sumień, niewydolnej służby zdrowia ani zdemolowanej edukacji. Czym zatem wyjaśniają fakt, że nie zamierzają mieć dzieci? Badania przeprowadzone przez Peterson pokazują, że znacząco często odwołują się do… CIAŁA.
Przepytane przez badaczkę bezdzietne Szwedki widziały rozmaite korzyści wynikające z braku potomstwa, jednak w konfrontacji z pytaniem: „Dlaczego nie masz dzieci?”, wahały się i nie potrafiły udzielić krótkiej, jednoznacznej odpowiedzi. Czy to oznacza, że nie były pewne swego wyboru lub nie wiedziały, dlaczego są bezdzietne? Nic z tych rzeczy! Po prostu powody bezdzietności były dla nich tak oczywiste i naturalne, że wymykały się językowi (o którym wiemy, że jest dalece niedoskonały w opisywaniu bezdzietności). Mówiły:
„To był po prostu naturalny wybór.”
„To oczywiste. Nie powinnam mieć dzieci. To nie problem ani kryzys.”
„W moim życiu to nie był problem, ponieważ nigdy nie chciałam mieć dzieci.”
„Po prostu nie odczuwam pragnienia posiadania dzieci.”
„Po prostu nie mam ochoty na dzieci.”
Pewna kobieta, która w badaniu opisała bezdzietność jako coś „prawie oczywistego”, nie pamiętała, by kiedykolwiek naprawdę podjęła decyzję o nieposiadaniu dzieci. Inna stwierdziła: „Niesłusznie nazywać to decyzją. Nigdy nie wyobrażałam sobie siebie jako matki”. Rozmówczynie Helen Peterson określały się jako „naturalnie bezdzietne” i nie miały z tym najmniejszego problemu. Za ich bezdzietnością nie stał żaden dylemat. Żadna rozterka. Żadna strata.
Moje ciało milczy
W rozmowach szwedzkiej badaczki często padało za to słowo „naturalny”. Potrzebę bezdzietności badane niematki wywodziły wprost ze swojej natury, tak jak matki odwołują się do naturalnego instynktu, który pcha je do zajścia w ciążę. Na określenie tej naturalnej bezdzietnej potrzeby Peterson zaproponowała termin „ciche ciało”.
Ta metafora – zdaniem naukowczyni – pokazuje, w jaki sposób naturalna bezdzietność opiera się na ucieleśnionej wiedzy pojawiającej się wtedy, gdy kobiety „czytają” swoje ciała. Wyczytują z nich brak biologicznych sygnałów ponaglających do macierzyństwa; brak macierzyńskich pragnień, brak tykania zegara… Niematki komunikują się ze swoimi ciałami i słuchają ich, choć słyszą tylko ciszę.
A moje gada!
A zatem – konkluduje Helen Peterson – bezdzietność, podobnie jak reprodukcja, jest zaprogramowana biologicznie. Tkwi w naszej naturze, w naszych milczących ciałach. I w tym miejscu, choć dotychczas przyklaskiwałam szwedzkiej naukowczyni, mam ochotę krzyknąć: NIE! TO NIE TAK! Wiedzę o swojej bezdzietnej na wskroś naturze, owszem, czerpałam z ciała, ale moje ciało – w przeciwieństwie do mnie – gadało. Ględziło. Czasami wrzeszczało. Nie milczało dyskretnie, w nadziei, że będę na tyle błyskotliwa, by załapać niewypowiedzianą aluzję. Nie było jak laska z dowcipu, która ląduje na księżycu i melduje:
– Huston, mamy problem.
– Jaki?
– Domyśl się.
Na widok dziecka wszystko w moim ciele krzyczało: „spier….j!”. Zapach niemowlaka mnie odrzucał. Piaskownice pełne brzdąców i place zabaw motywowały do przyspieszenia kroku. Bezzębny uśmiech zapalał we mnie czerwoną kontrolkę. Bliskość dziecka powodowała nieprzyjemne mrowienie. I nie, to nie były sygnały żadnej traumy, jak chciałaby mi wmówić większość społeczeństwa. Sprzeciwowi ciała nie towarzyszyło żadne piknięcie żalu. To nie był też lęk przed macierzyństwem. Gdybym chciała dzieci, zrobiłabym wszystko, żeby ten lęk przezwyciężyć. Po prostu moje ciało głośno i wyraźnie mówiło: bąble nie są dla ciebie.
Posłuchałam.
Nie żałuję.
Na zakończenie
Oczywiście ta cielesna droga nie jest jedyną, jak wiedzie nas ku bezdzietności, ale uważam, że tej najłatwiej i najbezpieczniej zaufać. Nie temu, co mówią rodzice, jaśnie oświeceni podszeptywacze i badania, nie listom zysków i strat, nie temu, co społeczeństwu wydaje się „naturalne”, ale właśnie swojemu ciału – niezależnie od tego czy milczy, czy gada. Dla kogoś cisza będzie najgłośniejszym ostrzeżeniem, podczas gdy ktoś inny potrzebuje ogłuszającej salwy. Ale to ciągle jest nasze ciało! Najbliższe nam i najbardziej wiarygodne. Wsłuchujcie się w nie, rozmawiajcie z nim i nie pozwólcie sobie wmówić, że jest coś bardziej naturalnego niż ono. CIAŁO.
A że ciało to nie krowa na pastwisku i czasami zmienia poglądy? O tym w następnym poście…
*Tłumaczenie tytułu – być może kulawe – moje. Niestety, artykuł nie został przetłumaczony na język polski, dlatego jeżeli ktoś z was chciałby przeczytać go w oryginale, proszę o kontakt.
91 komentarzy
W sumie jakbym wieczorami, poświęciła godzinę na spisanie swoich powodów dlaczego nie rozmnożyłam się, to wyszłaby całkiem pokaźna z tego książka.
Jak mam dobre dni mocny jęzorek, to też kilka dobrych ripost strzeliłam i zagięłam naganiaczy.
Niech już to otoczenie przysłowiowo „da sobie siana” bo zacznę w tematyce bloga robić Ci konkurencję haha
Konkurencja – piękna rzecz. A jaka motywująca:))
A mogę poprosić o zapodanie kilku dobrych ripost?
Tutaj podałam ich sporo:
https://www.bezdzietnik.pl/blog/2019/10/21/jak-odpowiadac-na-pytanie-kiedy-dziecko-garsc-refleksji-i-35-ripost-do-wykorzystania/
Mam wrazenie, ze temat nigdy sie nie wyczerpie. Ja mam 38 lat. Nie mam dzieci. Nie byl to moj wybór tak sie stalo. Jedyny moment kiedy bardzo chcialam dziecka to bylo jak zakochalam sie jako nastolatka. Mialam 18 lat I wtedy chcialam miec dziecko ale nie moglam go miec bo musialam zdac mature I isc na studia. Milosc mojego zycia odeszla..pojawil sie pierwszy potem drugi mąż I tak naprawde nie wybieralam bezdzietnosci po prostu nigdy w ciaze nie zaszlam I uznaje ze tak mialo byc. Nie walcze o dziecko. Nie chodze na zabiegi w celu zajscia w ciaze. Boje sie ciazy I macierzystwa. Moja mama nie byla zla ale przekazala mi ze bycie matka to jest tylko trud I zlamana psychika. Do tej pory slysze jak jej cialo sie zniszczyło przez ciążę. Ze mamy z rodzeństwem oddać jej za mleko wyssane z jej piersi chociaż krótko nas wszystkich karmiła. To są słowa po których jako dziecko czuje się ze byłam problemem i nie chce żeby moje dziecko też tak czuło a wiem że by tak czuło bo w mojej głowie macierzystwo to trud i złamana psychika. Nie wybierałam bezdzietności ale też boję się macierzystwa. Boje sie ze skrzywdze psychicznie swoje dziecko tylko tym ze jestem jak moja matka. Boję się też bezdzietności. To rozdarcie jest ogromne we mnie i nie umiem inaczej tego określić jak tylko to że bezdzietności nie jest jednowymiarową i nie mozna wrzucić wszystkich bezdzietnych do jednego worka.
Mam właśnie ten problem, że nie chcę dzieci (bez żadnych konkretnych powodów), ale boję się bezdzietności. Boję się, że mnie coś ominie, choć z drugiej strony codziennie się cieszę, że mnie to omija. Ale nadal mam jeszcze wybór (hipotetyczny). Mimo, że nigdy nie chciałam dzieci, ale zawsze z tyłu głowy miałam myśl, że pewnie kiedyś jednak będę je mieć (bo czemu nie, taka kolej rzeczy), że na pewno kiedyś przyjdzie ten moment, że tego zechcę. Ale nie przyszedł. Z partnerem czasem mówimy o naszym hipotetycznym dziecku, które kiedyś będzie. Ale tak naprawdę już wiem, że świadomie się na nie nie zdecydujemy. Bardziej to jest myśl, że każdy w końcu wpada, więc pewnie my kiedyś też. Ale myślę o tym raczej z przerażeniem i niechęcią niż ekscytacją. U mnie nie jest to też decyzja, ale raczej zrozumienie własnej potrzeby a raczej jej braku. Zawsze był jeszcze czas odłożyć to na potem. Teraz mam 37 lat i powoli jestem na to gotowa.
Kurde! Brakowało mi tego punktu widzenia, zawsze myślałam, że się chce, albo nie. A u mnie też wyszło naturalnie. Nigdy nie reagowałam z rozczuleniem na małe dzieci, nie mam instynktu, gadam do nich jak do dorosłych, nie seplenie i nie popiskuje, żeby wywołać interakcje. Nie chcę brać na ręce. Zero zainteresowania.
No właśnie wydaje mi się, że jest nas takich „naturalnie bezdzietnych” tutaj całkiem sporo. Fajnie, że możemy się skrzyknąć i trochę w sobie poprzeglądać:)
Fantastyczny tekst. Dziękuję za przetłumaczenie. Dobrze się czytało. Jednak ciężko nie odnieść wrażenia – nawet w opisanym powyżej artykule – że zawsze musi być TŁUMACZENIE. Nie możemy czegoś przyjąć naturalnie. Tak – tak, nie – nie. Zawsze musi być powód. A tu proszę – nie musi. Choć znalazłoby się ich mnóstwo – wolę bezpiecznie „bo nie”, ponieważ każde tłumaczenie to pozwolenie wejścia sobie na głowę i grzebania w mojej prywatności a tego nie lubię. Naturalnie urodziłam się „sama” i naturalnie jestem niezależną kobietą, jednostką. To właśnie jest naturalny model życia prawda? Naturalna jest bezdzietność a epicką zmianą biegunów i istnym huraganem i przewrotem w życiu jest macierzyństwo. Więc przewartościujmy terminy i definicje i zapytajmy raz jeszcze – co jest bardziej naturalne? Bezdzietność czy bycie rodzicem? Dla mnie to pierwsze, bo towarzyszy mi od urodzenia.
Fajne spostrzeżenie z tą naturalną bezdzietnością i „epicką zmianą biegunów”:)
Genialnie powiedziane. Sama bym tego lepiej nie ujęła. Ja też nie rozumiem, dlaczego bezdzietność w ogóle wymaga tłumaczenia i uzasadniania, i też uważam, że stanem naturalnym jest stan bezdzietności.
Mnie dzieci nigdy nie brzydziły, lubię je. Wiem że nie mogę mieć dzieci fizjologicznie ale też nigdy nie robiłam żadnych kroków w kierunku żeby jednak je mieć ( żadnych badań, myślenia o in vitro itd) nie tęsknię, chyba nigdy nie poczułam potrzeby. Lubię swoje „wolne” życie. Czy to też można nazwać wyborem? Kiedy ktoś pyta czemu ich nie mam i mówię że nie mogę pytania się kończą, to wygodne bo już nie muszę mierzyć się z naganianiem. Dzięki ci za to co tu piszesz, dzięki temu zrozumiałam że wszystko ze mną ok
Bardzo się cieszę – że „Bezdzietnik” działa, ale przede wszystkim, że dzielicie się tutaj tym, jak wy to czujecie. Jakie są wasze odcienie bezdzietności. To pasjonujące obserwować, ile dla siebie z tych moich postów bierzecie, a ile do nich dokładacie. Dzięki serdeczne!
Ciekawe… Ja też tak zawsze czułam, że to nie dla mnie. Wszyscy wmawiali mi, że mi się zmieni, że dorosnę, a jednak „nie dorosłam”. Coś w tym jest. Choć otoczenie może czasem tak głęboko wierzyć „że każda kobieta musi i że się zmieni”, że powoduje to ogrom cierpienia. Mój mąż zdecydował się wziąć ze mną ślub wiedząc, że nie chcę mieć dzieci. Chyba nie brał na poważnie tego co mówię i tego co czuję. Po roku oświadczył, że albo robimy dziecko, albo nie jest w stanie mnie kochać. Muszę zaczynać wszystko od nowa po 30… A przecież od początku byłam z nim szczera.
Baaardzo mi przykro! Ściskam wirtualnie i życzę dużo szczęścia!
Dzięki temu postowi mogłam co nieco poznać zdanie autorki,jak i innych kobiet,które tutaj komentują ten post,jednak post mi nie pomógł,aż tak bardzo,bo jestem osobą niezdecydowaną. Co z takimi osobami ? Bo w głównej mierze wiekszosc kobiet,które tutaj sie wypowiadają wiedza z góry albo juz od dawna,że nie chcą mieć dzieci,a cos tymi ktore nie wiedza ,jak maja przybliżyć soboe odpowiedz na to frustujacr pytanie? Szukam jakis pytan,które mogłby by mi pomoc,jednak ciezka znalezc takie pytania,ktore powinam se zadac.
Ja też jestem jedną z tych.
I ja też jestem jedną z nich 🙂 generalnie uwielbiam dzieci i lubię się z nimi bawić i wygłupiać i być ich ulubioną ciotką 😀 ale mieć swoje ? Parę lat temu bym się nie wahała nawet, ale teraz bardzo podoba mi się moje życie i nie wiem czy chciałabym je zmienić. Heh szkoda, że nie ma sposobów żeby się dowiedzieć.
Pozdrawiam wszystkich niezdecydowanych 😉
Chyba nigdy cię nie kochał, potrzebował inkubatora i niańki do swojego bombelka. Pfff, niech surogatce zapłaci:)
Tak mi przykro! Co za dupek!
Bardzo Ci współczuję… Nie wiem, jaki jesteś typem osoby, ale ja bym zdarła z niego przy rozwodzie tak, żeby nie wiedział jak się nazywa. W ramach rekompensaty za straty moralne i najgorsze – stratę czasu.
To bardzo przykre… zwłaszcza, że z mojego punktu widzenia, to on nigdy Cię nie kochał, byłaś mu potrzebna do jednego celu – rozmnażania. Podobnie patrzę na kobiety, które uznają, że zegar tyka i łapią jakiegoś faceta byle tylko je zapłodnił. Ci ludzie nie wiedzą co to jest miłość po prostu.
U mnie było podobnie 😖 Wielu facetów ma chyba takie podejście, że jak kobita coś mówi, to tak se coś tam pieprzy, sama nie wie co…🤦♀️😤 A potem krewa… Też się rozwiodłam wkrótce potem. Jako osoba niezależna i samodzielna, traktuję to jako „szczepionkę” przeciwko małżeństwu.
Współczuję. Mój też się zastanawia – teraz, po 12 latach bo zegar tyka. W sumie nie wiem co jest gorsze.
Mój 3 lata po ślubie coś tam zaczyna przebąkiwać, że może jednak kiedyś… Jeżeli kiedyś ma mnie postawić przed ścianą, to wolałabym, żeby zrobił to teraz niż za parę lat… A też przed ślubem byłam z nim szczera, że nie chcę dzieci
Myślę, że to w tym kraju powszechna przypadłość 🙁 Dużo ludzi po prostu innych ludzi i ich potrzeb (nawet najbliższych) nie traktuje poważnie i liczy, że ,,w końcu się dla nich zmienią”…
Jezu…dziewczyny …bardzo Wam współczuję ,nie bardzo nawet wiem co napisać ,wszystkiego dobrego z całego serca ❤️
Naturalnie bezdzietna, dokładnie tak! W moim przypadku moje ciało milczy. Dokładnie tak jak pisze pani Helen. Lubię dzieci, są dla mnie śmieszne i urocze. A jak zaczynają być wykurzające, to czuję przyjemne łaskotanie w brzuchu, że to nie ja muszę je uspokajać i tłumaczyć zasady funkcjonowania tego świata. Teraz robię karierę i czekam, aż te bąbelki wyrosną, żebym mogła im przekazać swoją wiedzę. Kiedy ich mamy podejmą nadrabiania zaległości, ja z chęcią pomogę ich dzieciom na ich dorosłej drodze życia. Moi rodzice nie byli moimi mentorami, bo mieli dzieci i byli wiecznie zajęci tworzeniem nam ciepłego domu.
Bardzo fajny plan na przyszłość. To jest właśnie to – można być wsparciem emocjonalnym albo mentorem dla cudzych dzieci. To też jest świetna relacja i opcja dla tych, którzy własnych dzieci mieć nie mogą, ale lubią dzieci i w ogóle ludzi. Gratuluję!
Szkoda, że wazektomia jest taka droga …ale kiedyś uzbieram;)
Powodzenia!
Na widok dziecka wszystko w moim ciele krzyczało: „spier….j!”
– o, to dokładnie tak, jak u mnie, haha 😀 Możemy sobie przybić piątkę, bo dalsza część opisowa to dokładnie moje odczucia, kropka w kropkę. Dorzuciłabym jeszcze do tego ciążę, bo jeśli wyobrażę sobie siebie w ciąży (i tę ciążę WE MNIE), to towarzyszą mi przy tym odczucia niepokojąco podobne do tych, które miałam czytając Lovecrafta albo oglądając „Ósmego Pasażera Nostromo”. Absolutne przeciwieństwo jakiejkolwiek potrzeby, instynktu, dążenia do… Zbyt odlegle, żeby pomylić z jakimiś utajonymi żalami. Moje ciało ewidentnie nie nawija w slangu mandaryńskich raperów, tylko mówi prostym, chłopskim językiem: DZIECI Z TEGO NIE BĘDZIE!
Dzięki SINE! Ja jeszcze jak byłam piękna i młoda, często śniłam, że jestem w ciąży. Po czym w tych snach zawsze, ale to zawsze, gdy już jechałam do porodu, nagle – jak to w snach – stawałam się jednym z obserwatorów całej akcji. A rodził już ktoś inny. Nawet we śnie nie byłam w stanie tego zrobić:)))
Też miewałam sny o ciąży. Pamiętam konkretnie dwa. Koszmary. W nich za wszelką cenę się tej ciąży chcę pozbyć, a zagrożeniem są ludzie chcący mnie powstrzymać… Cóż. Teraz tak sobie myślę, że zamiast irytować się na formę przekazu z podświadomości, powinnam raczej docenić, że przynajmniej mówi ze świadomością jednym głosem.
Dokładnie:)
Mi też od czasu do czasu się śni że jestem w ciąży tylko ze zawsze w tych snach czuję jakby to było coś złego, z takim poczuciem ze coś złego ma się stać i takim przeświadczeniem „jak to się mogło stać, przecież tak się starałam żeby nie zajść ” . Potem się budzę i jest TAKA ulga :))
Sny o ciąży to zawsze koszmary u mnie. Kilka razy miałam, budziłam się zapłakana i z obolałym gardłem, jakbym krzyczała. To było albo tak, że ktoś mnie odwiódł od aborcji i im bliżej było rozwiązania tym bardziej nienawidziłam tego co we mnie rośnie i żałowałam, że nie usunęłam, albo tak, że bardzo późno się dowiadywałam o ciąży (mój największy lęk – że dowiem się o ciąży jak będzie za późno na aborcję, tfu, tfu, tfu…
Straszne, jak można tak mówić do dziecka. Rozumiem że ktoś nie lubi dzieci ale żeby od razu „Spierdalaj”?
Jak można nienawidzić dzieci?
Też tego nie rozumiem. Nie rozumiem nienawiści do zwierząt/dzieci/świata. Rozumiem nienawiść np. do pedofila, gwałciciela, mordercy, osoby, która skrzywdziła. Albo niechęć do dzieci, sama ich nie posiadam, ale nie nienawidzę, po prostu nie czuję potrzeby, raczej obojętność. Ale nie czuję nienawiści. Nie przeszłabym też obojętnie obok dziecka, które ktoś krzywdzi. Coś się chyba dziś ludziom myli. Nielubienie/niechęć do powołania dziecka są naturalne. Ale nienawiść już nie. To, że nie lubię kogoś (czuję obojętność, dosłownie, nie lubię, znaczy, nie zachwycam się, nie czuję potrzeby powoływać), to nie znaczy, że mam nienawidzić. Tak, jest to straszne. Nie musowo lubić ale takie powiedzenie, że się dzieci nienawidzi (i to nie roszczeniowych, chamskich, okrutnych, a dzieci po prostu) moim zdaniem świadczy jak nisko upadliśmy jako cywilizacja (zachodnia). Nie musowo lubić opieki nad dzieckiem, sama tego nie lubię i nie chcę. Ale to jest różnica, normalnie czegoś nie chcieć i nawet ostro odpowiadać na nagabywanie, a mówić, że się nienawidzi dzieci, że to obrzydliwe, ohyda, ”tylko nienormalni zachodzą w ciążę”, ”w ciąży ciało jest ohydne”. Straszne to jest, i ludzie, którzy często to mówią sami pragną akceptacji, nie akceptując tak naprawdę innych. Każdy kij ma dwa końce, chamscy są nagabywacze ”a kiedy?” i głupie żarty i tak samo chamscy potrafią być bezdzietni. To zależy od człowieka, nie jego rodzicielstwa, albo braku rodzicielstwa.
To może wynikać np. z tego, że samemu jako dziecko nie dostaliśmy miłości i widząc ile uwagi poświęca się teraz dzieciom można podświadomie czuć żal czy zazdrość i mieć przez to negatywne emocje. Piszę z doświadczenia.
Przez ostatnie lata dodatkowo znajomi czy rodzina często zupełnie mnie olewali, bo dzieci. U własnej babci czułam się niekomfortowo, bo prawnuczek (syn kuzynki) wstawał o 6.30 i cały dom trzeba było obudzić. Wszystko pod dzieci. Złapałam się w pewnym momencie na tym, że wręcz zaczynałam czuć nienawiść do 3-letniego dziecka moich znajomych, od którego zależało każde spotkanie. Albo było odwoływane, albo w czasie rozmowy dzieciak co chwila nam przerywał.
Jako że byłam świadoma moich negatywnych uczuć i nie chciałam się tak czuć, zaczęłam nad tym pracować. Zdałam sobie sprawę, że to nie dziecko było winne, lecz rodzice. To oni powinni zadbać o to, żebym ja też coś miała z tej znajomości. Dodatkowo najczęściej zachowanie dzieci są odbiciem niedociągnieć wychowaczych rodziców. Chłopiec to ogólnie fajny dzieciak 🙂
Trwało to wiele lat, ale pozbyłam się nienawiści do dzieci. Nie każdy ma tę świadomość i nie każdemu się udaje. Nie pomaga też to wszechobecne namawianie na dzieci, ludziom może się wręcz automatycznie włączyć niechęć, szczególnie jak widzą niewychowane i rozczeniowe dzieci (których coraz więcej).
Ja dzieci nawet zaczęłam lubić, ale dalej nie chcę swoich, ani nie chcę znajomych z dziećmi. To ogromna ulga zaakceptować jednocześnie swoje nieposiadanie dzieci i to, że inni je mają. To była droga, w której ten blog mnie wspierał i dużo pomógł. Jest Pani potrzebna takim jak my, Pani Edyto! Dziękuję i pozdrawiam <3
Dla mnie od dziecka było to jasne jak słońce. Żadne docinki w stylu “zmądrzejesz, dojrzejesz“, czy nazywanie mnie niegroźnym dziwadłem nie miały na mnie najmniejszego wpływu. Tak samo było ze straszeniem niepodaną szklanką wody. Idę swoją drogą i już. Co ciekawe, od niematek niejako “w zamian“ za rezygnację z możliwości rozmnożenia się oczekuje się jakichś niezwykłych dokonań, a to kariery nie z tej ziemi, czy wynalezienia lekarstwa na raka. W sumie jest tu pewna sprzeczność, bo przecież wmawia się nam, że macierzyństwo, to sama radość i błogosławieństwo, a skoro my biedulki tego nie doświadczamy, to mamy za karę zbawiać świat (który nota bene niejednokrotnie na nas pluje za dokonane wybory). Nie wynajdę cud leku, nie jestem naukowcem. I przewrotnie jest mi z tym moim bezdzietnym życiem mega dobrze. Nawet nie chcę sobie wyobrażać innej opcji. Jest dla mnie zbyt przerażająca. 🙂
Najbardziej nie mogę znieść tekstów typu ” zobaczysz jak urodzisz to od razu instynkt rodzicielski sam się pojawi” A co jeśli nie? Jeśli nic nie poczuje?
Straszne, że większość ludzi nie akceptuje a wręcz sobie nie wyobraża, że ktoś może nie chcieć dziecka.
Większość ludzi to, niestety, idioci (nie mówię o dzietnych, czy bez, a o ludziach w ogóle w obecnych czasach). Nie wyobrażają sobie wielu rzeczy jak np. można kochać zwierzęta, nie mieć dzieci, słuchać nie disco polo z zapyziałej wiejskiej potańcówki a np. Metalu, Punka albo Elvisa, albo nie podniecać się spazmatycznie na widok dwukolorowej szmatki i wyliniałego orzełka oraz ,,wielkiej historii, wielkiego narodu” 😉
Dużo matek po urodzeniu zostaje w swoim nielubieniu dzieci. O tym w.ogole nie wypada mówić w Polsce ale jest sporo badań na ten temat bo to już dość łatwe do „zmierzenia” zbadania itp. to dopiero trauma kiedy kobieta rodzi dziecko i jednak ten instynkt się nie pojawia i zaczyna go nienawidzić za zmarnowanie jej życia. Nawet nie próbuje sobie wyobrazić takiej tragedii.
Dokładnie. To też często dotyczy ojców, z tym, że, oczywiście, mężczyzna nie jest w ciąży. No ale o tym ,,cicho sza” bo mogłoby się okazać, że to burzy wielu ludziom ich bezpieczny światopogląd, a świat nie jest taki prosty… I, że nie każdy ,,jak urodzi/ urodzi mu się, to pokocha”. No niestety. Ale ludziom łatwiej wierzyć w takie bzdury. A ilu rozczarowań, a czasem tragedii, można by uniknąć, gdyby ludzie po prostu nie gadali bzdur, tylko dali innym normalnie żyć. I słuchali siebie nawzajem. Żyć po swojemu, jeśli nikomu nie robią tym krzywdy. Wielu osobom dalej tak trudno zrozumieć, że dzisiaj ludzie mają WYBÓR. A kiedyś go po prostu najczęściej nie było, tak dla kobiet, jak i mężczyzn. Smutne to w Polsce (i nie tylko).
Otóż to. W sprawie urodzenia i posiadania dziecka nie ma ani próby generalnej, ani odwrotu, a dodatkowo kobietom (mężczyznom znacznie rzadziej) całe życie staje na głowie na zawsze.
I jeszcze jedna rzecz, która nie przestaje mnie zadziwiać. Jest to mianowicie stosunek społeczeństw do ciąży i porodu. Wszyscy myślą, że to tyle co splunąć, że kobieta zachodzi w ciążę, rodzi dziecko i już. Nie. To jest straszliwe wyzwanie dla kobiecego organizmu. W dzisiejszych czasach w naszej części świata kobiety już raczej nie umierają podczas porodu i połogu, ale często, o czym się nie mówi, płacą za to własnym zdrowiem na resztę życia.
Dla mnie ciąża i poród są NIEWYOBRAZALNYM KOSZMAREM. Nigdy. Wolę umrzeć.
Napisałaś dokładnie to co sama odczuwam! Dziękuję za ubranie tego w takie piękne slowa. Mówię zawsze, że ja zamiast do bycia mamą, zostałam powołana do bycia ciocią 🙂
Dziękuję za poruszenie tego tematu w artykule, bo to jest coś o czym ostatnio rozmyślałam. Czy mam prawo mieć te wszystkie rozterki? Może nawet wątpliwości? Czy moja głowa/moje ciało moze odczuwać to wszystko co odczuwa? I w końcu wiem że może, i że to jest ok 👍
„Zostałam powołana do bycia ciocią” – pięknie napisane! Kiedyś już o tym wspominałam na blogu, ale tutaj powtórzę. Autorka książki „Jedz, módl się i kochaj” bodajże sformułowała taką myślą: Są kobiety powołane do bycia matkami i takie, które zostały powołane do bycia ciotkami. A w końcu takie, które od dzieci powinny trzymać się z jak najdalej. I to wszytko jest jak najbardziej OK.
Powodzenia w ciotkowaniu!
Kiedyś jedna osoba zapytała mnie w którym momencie życia podjęłam decyzję o bezdzietności. Wówczas totalnie naturalnie i bez żadnej refleksji odpowiedziałam „nigdy!”. Tak, nigdy nie podjęłam decyzji o bezdzietności. Bo podejmowanie decyzji to jakiś proces. Czasami trwa lata, a czasami 2 sekundy, ale to proces. Ważysz w głowie plusy i minusy. Kalkulujesz, analizujesz, MYŚLISZ o tym. Nawet jeśli tą decyzją jest szybki wybór, co zrobisz dziś na obiad. Ja natomiast nie poświęciłam SEKUNDY swojego życia na myślenie czy analizowanie co powinnam zrobić. Nigdy, przenigdy w mojej głowie nie pojawiła się myśl o tym, że tu trzeba podjąć jakąś decyzję. Jest to dla mnie tak cholernie naturalne i oczywiste jak oddychanie. Jak zwykle świetny tekst. Ubierasz moje myśli w słowa lepiej niż ja bym to zrobiła 🙂
Dzięki! Brakowało mi cię, MINI. Fajnie, że wciąż tu jesteś!
Tyle tu już wypowiedzi padło, że mogę sobie wybrać to, co do mnie pasuje najbardziej.
1. Nigdy nie było decyzji o bezdzietności, ale też przyznam, że życie się w kierunku dzieci nie układało.
2. Jeżeli już, to mogę być ciocią.
3. Miałam tylko jeden moment, że zachciałam mieć dziecko – ale za to jaka motywacja, że się teraz, z perspektywy lat zaśmieję gromko, bo facet mnie nie chciał, no to pomyślałam sobie, będę mieć chociaż jego kawałek. Bogowie jednak ustrzegli.
Chwała niech będzie tym antykoncepcyjnym bogom, bo to faktycznie jeden z najgorszych możliwych powodów:)
„Na widok dziecka wszystko w moim ciele krzyczało: „spier….j!” – o, to, to <3 Ja się wręcz boję dzieci. Nawet na te grzeczne patrzę jak na tykającą bombę. A jak już zaczną wyć, to muszę od nich uciec jak najdalej, bo to sprawia mi wręcz fizyczny ból. Gdyby ktoś mnie zmusił do opieki nad jakimś tobym chyba co najmniej zwariowała, o ile nie gorzej. Jakieś instynkty we mnie budzą, co prawda, ale chyba nie te o które wszystkim chodzi, if u know what I mean 😀 Na krótko przed sterylizacją gadałam o tym z moim partnerem dzieląc się luźno refleksjami "jakbym widziała wychowanie dzieciaka". Partner ukrył twarz w dłoniach i powiedział coś w stylu: "Jak cię będą w tych Niemczech pytać czy nie zmienisz zdania albo coś, to po prostu zachowuj się naturalnie, może się okaże, że nie będziesz musiała płacić" XD To jest w sumie niezła strategia, nawet najwięksi pronataliści po usłyszeniu porcji moich mądrości zmieniają front z "jak tak można, szklanka wody, cośtam cośtam" na "błagam, nie rozmnażaj się" :3
Mnie to bardzo boli, że nawet (?) osoby, które teoretycznie powinny mieć inną wrażliwość, jak terapeuci, często plotą takie bzdury, bez zagłębienia się bardziej, wrzucają wszystkich do jednego wora. Statystycznie jak ja nie pije a sąsiadka pije 6 piw to, statystycznie, pijemy po 3… No ale cóż, są lekarze i ,,lekarze”, nauczyciele i ,,nauczyciele”, księża i ,,księża”, aktorzy i ,,aktorzy”, w ogóle ludzie i ,,ludzie”.
Mam podobnie 🙂 Nie nazwałabym się bezdzietną z wyboru, bo nigdy przed takowym nie stanęłam. Nie było takiego momentu, gdzie choć przez chwilę zastanawiałabym się, czy chcę mieć dziecko, czy nie. Po prostu zawsze wiedziałam, że nie i już.
Po drugiej stronie też bywa mało ciekawie, sama mam synka bardzo Go kocham, ale bywa też bardzo ciężko.
Pojawiają się pytania co ciekawe nawet nie od najbliższych, ale dalszych znajomych, sąsiadów, współpracowników „a kiedy drugie?”, odpowiadam „nie będzie drugiego” i zaczyna się „jak umrzesz zostanie samo”, „musi mieć rodzeństwo, bo jedynak to egoista”, „jesteś wygodna”….nikt nie przeszedł mojej drogi – zagrożonej ciąży, bezsennych nocy przy depresji poporodowej z wyczerpania, nocy gdy Twoje dziecko choruje, krzyczy aż pękają Ci bębenki a Ty czuwasz, a potem idziesz do pracy jak gdyby nigdy nic. Tak chcę znów jak najszybciej wrócić do świata podróży, świata książek, poznawania smaków nowych potraw, świata ciszy i świata muzyki sączącej się z głośników, nie chcę znów pieluch, kaszek, ulewania, ząbkowania, nocy bez snu, emocji dziecka których nie mogę ogarnąć, buntu dwulatka, trzylatka, pięciolatka, tak chcę mieć czas dla siebie, jestem egoistką😁 Uwielbiam Twojego bloga! Dzięki niemu nie daję się zagłuszyć tym wszystkim podszeptom.
Hej, Aniu! Cieszę się, że tu trafiłaś i że Bezdzietnik daje ci trochę oddechu. Trzymam kciuki, by dziecko jak najszybciej podrosło i zamieniło się w aniołkoprymusa, z którym nie będziesz mieć żadnych problemów. Trzymaj się!
Ja też jestem jedynaczką (i moja mama też) i moja ciocia (mająca dzieci, wnuki, które są owszem, z rodzeństwem ale WCALE się nią nie interesują) stwierdziła ostatnio, że bardziej życzliwych i pomocnych osób to nie doświadczyła. Wygodnie sobie ,,gębę” wycierać, że jedynaki to egoiści. Z moich obserwacji wynika, że % egoistów jest często wyższy wśród ludzi z rodzeństwem (bo muszą ze sobą rywalizować i wręcz niektóre rodzeństwa się nienawidzą). No ale wygodnie sobie popleść i poprawić samopoczucie, ludzie w ogóle lubią o sobie opowiadać różne głupoty na wyrost żeby dokopać innym/poczuć się ważni 🙂 Olać to! Sami wiemy (i najbliższe osoby) jacy jesteśmy a inni to mogą… Nie powiem, bo to niekulturalne 😉
Mam tak samo, piąteczka 🙂 Jeden synek – owszem, chciany i kochany, ale na tym KONIEC. Rodzice jedynaków (nie planujący więcej dzieci) często spotykają się z podobnymi „reakcjami” społecznymi, co osoby bezdzietne z wyboru, a nawet bywa, że jest to intensywniejsze, bo każdemu się wydaje, że jak już jedno urodziłaś, to następne powinno iść z automatu i w ogóle zero oporów, żeby o tym komuś powiedzieć. Bo jakże to jedynak, ho ho, dla niektórych to chyba wręcz trudniejsze do wyobrażenia, niż bezdzietność. Brak dzieci to brak dzieci, ale jak już ktoś jedno ma, to przecież znaczy, że powinien zaraz trzaskać następne, co nie? Otóż no właśnie NIE.
Dziękuję za ten wpis, doskonale oddaje moje nastawienie do rozmnażania się. Jak o tym myślę, to przekonanie pojawiło się jeszcze nim w ogóle wiedziałam, że jest jakiś wybór (tutaj przefiltrowane wspomnienie rozbitych kolan od łażenia po drzewach i porzuconych w kącie lalek). Jesteśmy socjalizowane do opieki, do wyobrażania sobie siebie w roli osoby dającej uwagę, zasoby czy czas innym osobom. Lalki-bobasy, duma z prowadzenia wózka, otoczenie przyklaskujące takiemu spędzaniu czasu i jojczące „co z ciebie wyrośnie”, kiedy znów trzeba w niedzielę zakleić kolana plastrami. (To urywki z dzieciństwa na prowincji lat 90., ale wierzę, że i inne czytelniczki się w tym odnajdą). Skoro nawet tak silny prąd, w tak bezpośredni sposób zmuszający do wyobrażenia sobie siebie jako matki już na wczesnym etapie dzieciństwa, nie jest w stanie przekonać nas do zmiany „decyzji” (przyznacie same, że pomysł, że się nie rozmnażamy „na złość” naszym rodzicom, ciotkam i koleżankom, jest absurdalny), to odnoszę wrażenie, że musimy wejść głębiej. Nie czuję, że wybrałam dla siebie niedzietność, to po prostu część mojej tożsamości. „I don’t identify as a reproductive person”, przeczytałam na jednym forum i przyjęłam za swoją „nalepkę”. Kiedy piszę ten komentarz, ponownie zagłębiając się w mętne wody pytania „no ale dlaczego nie chcesz tych dzieci?” i pozostawiając je bez odpowiedzi, czuję wewnętrzny spokój. Czego i Wam życzę 🙂
Czytając Twoje „urywki z dzieciństwa lat 90.” czuje jakbym cofnęła się w czasie. Wiecznie obdarte kolana, bieganie z chłopakami po łąkach, dziury w szmacianych butach na placach i totalna awersja do „dziewczyńskich” zabaw, tj. bawienia się w dom. Soboty i popołudnia spędzane w tatą w warsztacie czy w ogrodzie. Z takiej niedziewczyńskiej dziewczynki wyrosła całkiem ogarnięta kobieca kobieta:) ku rozpaczy mojej matki i babci – niedzietnica, której ciało i umysł milczą jak zaklęte:) immanentna cecha mnie, jak kolor oczu czy wzrost.
A ja gdy sięgam pamięcią do dzieciństwa to zauważam iż nigdy nie lubiłam lalek typu baby….oczywiście kupowali mi je, ale zawsze wolałam te w typie Barbie. Moje lalki wykonywały wszystkie zawody i raczej były kobietami sukcesu, czasem miały rodzinę, ale jakoś nigdy wybitnie mnie ta rodzina (chodzi mi głównie o dzieci) nie kręciła. I chyba mi tak po prostu zostało. Gdy dorosłam to po prostu zdałam sobie sprawę, że dzieci nie są dla mnie. Przebywanie w ich towarzystwie mnie raczej nudzi i cenię sobie wolność i spokój. Męża mam, ale dzieci nigdy nie pragnęłam. Jeszcze przed 30 sądziłam, że może coś mi się odmieni, ale masz babo placek. Nic się nie zmienia. W otoczeniu jest coraz gorzej, a ja zbliżam się do 40 i zaczynają się żądania wnucząt, szczególnie od strony teściów. Zaś od mojej rodziny są złe proroctwa…komu zostawię majątek, facet mnie rzuci itd. Powiem szczerze, że wprawia mnie to w zły nastrój i nie mam ochoty na spotykanie się z rodziną.
Z rodziną to najlepiej… wychodzi się na zdjęciach 😉 Jeszcze wiele pokoleń minie zanim w tym nienormalnym kraju do osób bezdzietnych ludzie zaczną podchodzić normalnie… Zresztą, moja kuzynka z mężem mają dziecko i do wychowania ich dziecka też się wszyscy wpierdzielają i ,,wiedzą najlepiej” za rodziców. ,,Czego on jeszcze w pieluchach?, Czego mu nie dajecie kiełbasy z grilla? Czego słodycze ograniczacie?” Takie polskie piekiełko. Masz dzieci-źle, nierób i pińcetka pewnie, źle wychowujesz, nie masz-egoistka… Durny naród, jakby w tym kraju mało było prawdziwych problemów, którym ci ,,wszystkowiedzący” mogliby się zająć.
Polacy to taki ,,wspaniały” naród, mają ,,jedną” wadę. Nienawidzą (w większości, nie jako wszystkie jednostki), gdy ktoś inny jest szczęśliwy po swojemu. Często nawet najbliżsi. A tak serio, to lista tych wad odnośnie nienawiści do ludzi o odmiennych poglądach (niekoniecznie politycznych) zmieściłaby się na kilkunastu glinianych tabliczkach…
A to piękna niespodzianka, nie wiedziałam że takie cudo jak Bezdzietnik w ogóle istnieje ale dzięki wszystkim mocom wszechświata, że pozwoliły mi na niego trafić 🙂 Też od zawsze wiem, że dzieci to nie moja bajka i już babcia ręce załamywała, jak się bawiłyśmy z siostrą bobasami i ja zawsze byłam ojcem, który idzie do pracy a ona zostawała z obydwoma hihihi na szczęście za kwartał wejdę w magiczna 40-tkę i liczę że te przygłupie pytania o to kiedy będę miała męża i dziecko pójdą w sina dal, bo z racji wieku każdy już weźmie „na klatę” moje staropanieństwo i bezdzietność 😀 a że jestem ukochaną ciotką naprawdę pokaźnego stada dzieci (w wieku od roku do 20 lat) to widać wyraźnie jaka rola jest dla mnie odpowiednia.
Witam na Bedzietniku:) Też się cieszę, że tu trafiłaś!
Ja mam też wrażenie, że często to popkultura wpływa na te głupie pytania. Jak w praktycznie każdej przygłupiej babskiej gazecie o ,,gwiazdach” najważniejszym tematem, zamiast np. czyjegoś talentu, podróży, sukcesów i obok dzieci i rodziny jeśli już (i u aktora i u aktorki), to głównym tematem u aktorek/piosenkarek są tylko ślub, dzieci i ,,miłość”, poświęcenie, to wiele kobiet bierze te durne wzorce za swoje… A niestety, wiele Polek tylko taka ,,prasę” czyta, nic ponadto. No może jeszcze ,,Fakt”. I z tym się utożsamia, bo wygodniej porównać swoją ,,przeciętność” z taką samą (dzisiejszego pokroju) aktorką, niż z np. podróżniczką, pisarką, kobietą, która żyje po swojemu. Do tego te wszystkie Pudelki, na których namiętnie przesiadują nawet studentki (znam z autopsji, miałam takie na roku). Smutne to trochę, wiele kobiet nie chce się rozwijać… I jeszcze takie same łatki przypina innym.
Bardzo się cieszę, że trafiłam na ten blog. Podnosi na duchu wiedza, że nie jest się osamotnionym w swoich przekonaniach.To, że nigdy nie bede mieć dzieci wiedziałam od zawsze. Pamiętam jak rozmawiałam o tym z Mamą, ostrzegała mnie,że żaden facet tego nie zaakceptuje, że w takim razie muszę być sama. Mój mąż przed ślubem wiedział o wszystkim, ale miałam wrażenie,że po cichu liczy na to iż kiedyś mi minie..Na szczęscie ja jestem dla niego najwazniejsza a i o tym jakie potrafią być dzieciny w koncu się przekonał i totalnie zmienił zdanie 🙂 Po ślubie pojawiły się u mnie problemy zdrowotne, niestety po kazdej dołującej diagnozie nie słyszałam od bliskich słów pocieszenia tylko okrzyk „ALE NADAL MOZESZ MIEĆ DZIECI!!” co wywoływało u mnie napady mdłości. W końcu osteczna diagnoza poważnej choroby i leczenie, które uniemożliwia zajście w ciążę. Mimo tego nadal byłam bombardowana tematem ciąży (i to nawet w środowisku lekarskim), proponowano mi przerwanie leczenia na rzecz posiadania bombelka. Mam wrażenie że lekarze w Polsce mają jakiś problem z bezdzietnoscią, kiedy mowie że nie chce dzieci, nie rozumieją..Niestety droga kobiet naturalnie niedzietnych jest bardzo trudna, ale mimo tego warto iść tą drogą żeby nie zatracić siebie, swojej wizji życia i wewnętrznego spokoju. Ja trzymam się swoich naturalnych odczuć i dlatego jestem szczęśliwa:)
Jest sporo mężczyzn, którzy naprawdę nie chcą mieć dzieci. Często też właśnie to same kobiety wmawiają innym kobietom, że mężczyzna koniecznie chce dziecka (i, że kobieta też powinna się koniecznie dostosować). Są różni ludzie. I kobiety i mężczyźni, jedni chcą, inni nie. Polska w dużej mierze to kraj smutnych ludzi, którzy sami nie wiedzą, kim są, albo kim chcą być. Może dlatego tylu tu ludzi, którzy wylewają swoje frustracje na innych, plują na kogoś, gdy jest szczęśliwy. Cieszę się, że Pani się udało być sobą, tak po prostu! Tak trzymać!
Kurczę, trochę się pogubiłam, kiedy milczy, kiedy gada i co to oznacza 🙃. Rzecz jasna, każdy ma prawo do swoich przemyśleń i wniosków, można do tej bezdzietności „childfree” dorabiać ideologie i ciągle szukać wytłumaczenia i powodów jej zaistnienia, można tego nie robić i też jest ok. Jedni mają wątpliwości, inni nie. Jak jest ze mną? Tak jakoś było, że jako dziecko niespecjalnie się zastanawiałam, chyba myślałam, że dzieci to po prostu część życia i znak dorosłości, aż nagle mając 15 lat stwierdziłam, że absolutnie NIE CHCĘ NIGDY DZIECI I JUŻ. Dlaczego? Chyba moje ciało zagadało (albo zamilkło?) samo, tak naturalnie wyszło, bez powodu, może tak ma być, że u niektórych pojawia się taki instynkt niemacierzyński? Trzymam się tego konsekwentnie i jest mi z tym dobrze. Oczywiście jako dorosła już osoba przemyślałam temat na różne sposoby i wniosek zawsze był ten sam: NIE. Powodów są dziesiątki, pod każdym wymienionym na Bezdzietniku mogłabym się podpisać, że nie lubię dzieci, że życie z nimi i ich sprawami to nie dla mnie, że większość dzieci okazuje się okropna, a z takim idealnym, które może się trafia raz na tysiąc też nie chcę mieć do czynienia w życiu itd.itp. A może powód jest jeden, po prostu nie chcę, czuję, że nie, więc nie i to się nie zmienia, połączenie emocji, intuicji z rozsądkiem, że nie robi się tego, czego za nic się nie chce i tyle. Ale myślę, że to co robisz na blogu, czyli ropatrywanie różnych aspektów bezdzietności, tej z wyboru przede wszystkim, szukanie jej powodów itd. jest potrzebne, bo to co dla nas oczywiste, że robisz ze swoim życiem co chcesz, dla wielu jest niedopuszczalną aberracją i temu trzeba dać odpór bezwzględnie. Taka edukacja przyda się naszemu społeczeństwu, aby wreszcie w XXI wieku dorosło i zrozumiało, że nie jest jednolitą masą ulepioną na narodowo-katolicką modłę, ale zbiorem wolnych indywidualności, z których każda sama układa sobie życie i za nie odpowiada. Idea childfree jest chyba jedną z tych najbardziej rewolucyjnych, które pomagają kobietom (wielu facetom też) żyć „po swojemu”, pomaga nawet tym, którzy chcą dzieci, bo mogą ich właśnie chcieć, a nie musieć mieć.
Pfff.. no, dla mnie to jest oczywiste, że ktoś, kogo okropnoe wku*wiają osoby przed 26 ż. nie powinien mieć dzieci. Jestem taką osobą. Ciąża jawi mi się jako katorga, poród – potencjalna trauma albo nawet śmierć. Noworodki są odrzucające, niemowlaki brzydko pachną, wszystko co pomiędzy niemowlakiem a nastolatkiem jest kompletnie niezreozumiałe. Nastolatkowie są nieracjonalni, przeskakują od sennego snucia się i przesadzonej obojętności na świat („nikt mnie nie rozumie!”) w mega pobudzenie, głupawkę i wybuchy energii jakby byli non stop naćpani, a studenci zachowują się jakby wszystkie rozumu pozjadali. Owszem, byłam tym wszystkim. Ale czy to znaczy, że mam się raz jeszcze wystawić na obecność takich osób w swoim otoczeniu? Psychicznie nie dałabym rady, no i z dużym prawdopodobieństwem wychowałabym te osoby źle, w ciągłym poczuciu, że przeszkadzają, są niepotrzebne, obrzydliwe, męczące. Bez sensu
Cześć Bezdzietnik! Bardzo cieszę się, że udało mi się znaleźć twój blog. To oaza w której mogę się zaszyć gdy otoczenie zaczyna być za bardzo przytłaczające. W komentarzach słyszę głównie opinie kobiet starszych ode mnie ale co tam ja również chciałabym się na ten temat wypowiedzieć. W tym roku skończyłam 19 lat i nie mogłam przeżyć gorszych urodzin. Ciągłe komentarze przy stole, coraz bardziej pretensjonalne pytania o partnera (którego nie mam i nie czuje potrzeby mieć) i negatywne odzywki. Na moją odpowiedź odezwały się krzyki protestu ale i dużo śmiechu (jakby mój brak potrzeby drugiej połówki był czymś wręcz niemożliwym i niedorzecznym). ,,Jak to nie chcesz mieć męża? To kto ci zrobi dzieci?”- na te słowa dalekiej krewnej tak się we mnie zagotowało. Sama niedawno byłam dzieckiem, gdybym była jedynie o 2/3 lata młodsza to odezwały by się krzyki przerażenia a nie usilne nagadywania o bombelka. Co jest nie tak z tym chorym krajem? Czemu jak tylko nastolatka przekroczy „legalny” wiek to od razu można rzucać się na nią z obrzydliwymi komentarzami?
Jedna rzecz jest nie tak: mianowicie ludzie 🙁 Natura Polski jest piękna, klimat mamy, jaki mamy. Niestety, społeczeństwo na minus. Tak jakby posiadanie partnera to był jakikolwiek wyczyn, czy wyznacznik czegokolwiek… Co najsmutniejsze, często to same kobiety powtarzają te bzdury innym kobietom i w nie wierzą. W naszym kraju ludzie nie przepuszczą okazji żeby się przyczepić (głównie kobiet). Co nie zrobisz, to be. Ktoś nie chce partnera/dzieci, zaraz oburz, że jak to!? Ktoś chce dużo dzieci albo ma chłopaka (młodsza dziewczyna) to wyzywanie od ,,dzieciorobów” albo ,,prostytutek”. Tylko, że to nie ta osoba jest problemem, a chore postrzeganie tych, którzy to mówią. Ostatnio na pewnym blogu widziałam, jak była nagonka na Panią Kasię Miller (bo nie ma dzieci). Internet umożliwia jeszcze szersze plucie na niewinnych ludzi, a w społeczeństwach, w których takt i kultura osobista są dla wielu jak fizyka kwantowa, to wręcz chora broń masowego rażenia hejtem. Za cokolwiek, co według ,,publiki” jest nie tak, jak sobie wymyślili.
Brawo.Jesteś bardzo mądrą ,mimo że jeszcze bardzo też młodą osobą,broń swojej postawy swoich przekonań i swojego zdania ,nie daj sobie wejść na głowę ,nawet rodzinie ,bądź szczęśliwa w swoim życiu ,takim jakie sobie wymarzyłaś .
Pozdrawiam i Wesołych Świąt 🙂
Mam podobne spostrzeżenia odnośnie tego niesamowitego zwrotu o 180 stopni, który dokonuje się, gdy dziewczyna osiągnie pewien wiek. Najpierw wszyscy drżą i niepokoją się, żeby przypadkiem nie zaszła w ciążę, chwilę później bach! dowiaduje się, że trzeba się spieszyć i mąż oraz dzieci powinny pojawić się w jej życiu jak najprędzej.
Jak miałam 19 lat to zaczęłam dostawać porady jakiego mam znaleźć sobie faceta, że muszę wziąć ślub w kościele i ktoś chciał mi kupić pralkę ze specjalnym programem do prania pieluch. Nie przejmuj się głupimi ludźmi. Nie musisz mieć męża i dzieci. Żyj swoim życiem i bądź szczęśliwa. Słuchaj zawsze siebie, bo sama najlepiej wiesz czego chcesz. Poza tym, mając 19 lat jesteś zdecydowanie za młoda na to by mieć męża i dzieci. To ogromny obowiązek z którym nie radzi sobie niejedna starsza od ciebie.
Jak dobrze wrócić na Bezdzietnik! Moją niedzietność mogę podzielić na trzy etapy. Pierwszy – zaraz po studiach, ale przed trzydziestką. To był etap naturalnej bezdzietności i milczenia ciała. Spokój. Samoświadomość immanentnej części mnie, niewytłumaczalne jak to, że mam akurat 169 cm wzrostu, niebieskie oczy i lubię kolor niebieski. Małżeństwo. Zawarte świadomie i z deklaracją, że potomstwa nie będzie i że żeni się ze mną, a nie perspektywą „pełnej” rodziny z dziedzicem:) Milczenie ciała i spokój zachwiało społeczeństwo – od najbliższych mi kobiet poczynając. Mama i babcia przez 3 lata użyły wszelkich sposobów (płacz, podkopywanie własnej wartości, szantaż, groźby, wychwalanie macierzyństwa pod niebiosa, straszenie śmiercią z pragnienia bez szklanki wody, dosłownie wszystkie metody nacisku) by zmusić mnie do sprowadzenia na ten świat wnuka. Ciotki, obcy ludzie. Każdy z natrętnym, wiercącym głowę pytaniem, dlaczego jestem nienormalna, że musi być jakiś powód: dupiaty za przeproszeniem mąż, który krnąbrnej baby zapłodnić nie umie, chęć zachowania sylwetki, samolubny indywidualizm, brak szacunku dla obowiązku kobiety wobec ojczyzny, wmawianie że ja na pewno nie jestem szczęśliwa. Usłyszałam chyba wszystko! I wtedy moja niedzietność i moje ciało wręcz wrzeszczały. Wrzeszczały do wewnątrz- bo nie da się przejść obojętnie wobec całej społecznej nagonki, zaczynasz się zastanawiać czy aby nie jesteś jednak felerna. Wrzeszczałam na zewnątrz – żeby się wszyscy ode mnie odp…. Prowadziłam dzikie wojny.
Za tydzień kończę 37 lat i już od jakiegoś czasu wróciłam do stanu niedzietnego spokoju i ciała milczącego. Otoczenie wreszcie zamilkło, choć mama i babcia pewnie do dziś klepią zdrowaśki wychwalając dyskretnie raz na jakiś czas późne, świadome macierzyństwo. Ja już jestem mentalnie daleko poza tym.
Wy nic nie musicie, a już na pewno tłumaczyć się że swoich wyborów. Jak można komuś tak wtrącać się do życia. Gdy byłam po ślubie zadawano mi nieśmiertelne pytanie ,,a Ty kiedy?”. Tylko, że ja dość szybko wyjaśniłam towarzystwo w kwestii wtrącania nosa w sprawy bardzo intymne. Naprawdę polecam zapomnieć o wszelkich zahamowaniach tylko walić z grubej rury. Wg mnie wszelkie tego typu pytania o dzieci i uszczęśliwianie na siłę dobrymi radami jest naruszeniem i nie ma co się bawić w uprzejmość. Nie od razu po ślubie zdecydowaliśmy na bycie rodzicami ale zawsze ta kwestia była tylko między mną a moim Mężem. Mój świadomy wybór bycia matką jest tak samo naturalny jak decyzja mojej przyjaciółki o nieposiadaniu dzieci. Taka nasza natura i obie jesteśmy tak samo wartościowe. Swoją drogą, gdyby tak te zmartwione o wasze macice osoby tak samo troszczyły by się o zaniedbane i bite dzieci to świat byłby lepszy.
Tak mam, że NIGDY nie chciałam mieć dzieci: jako nastolatka, jako młoda kobieta i teraz, gdy podchodzę pod 40 – stkę. Płacz niemowląt doprowadza mnie do szału, po wierzchu zachowuję kamienny spokój, wymaganą kulturę, a w myślach [cenzura] klnę na czym świat stoi.
Widocznie natura nie wyposażyła mnie w pragnienie bycia mamą, bo ani mi nie żal, ani nawet nie wykazuję najmniejszego zainteresowania. Mnie też straszyli „przysłowiową szklanką wody,” aż odpowiedziałam, że jak będę stara, brzydka i przeciekająca to mogę być na tyle odrażająca, że nie mam prawa zmuszać drugiego do zajmowania się mną. Sama opiekowałam się swoją cierpiącą na raka babcią, gdzie codziennie opatrywałam gnijącą i rozpływającą się połowę jej twarzy, ale robiłam to z własnej woli, z miłości. Nie nazwę tego jednak przyjemnością, i muszę szczerze powiedzieć o awersji i swojej wrażliwości, bo za progiem stawiałam wiadro z wodą, do którego podchodziłam często, aby zwymiotować /od widoku i od smrodu rozkładającego się ciała/.
Do opieki nad kimś NIE wolno zmuszać i gdybym była rodzicem, to NIE mam prawa wymagać opieki, bo moje potencjalne dziecko to nie moja własność, że rościłabym sobie prawo do „prywatnego pielęgniarza.” Gdyby moje potencjalne dziecko chciało pójść do zakonu, czy zostać lekarzem bez granic i spełniać się na misjach, czy układać sobie życie gdzieś na Antypodach, albo mieć absorbującą pracę – ma do tego pełne prawo. Więc to o „przysłowiowej szklance wody” można o kant … potłuc.
Do „macierzyństwa” też nie można zmuszać. Ja swojemu tacie powiedziałam, jak nagabywał mnie, kiedy chłopak, ślub i wnuki, że owszem, mogę urodzić, ale potencjalne dziecko zostawiłabym w szpitalu, a gdyby mnie szukało po latach – pogoniłabym, dodatkowo wyzywając od niewdzięczników wobec swoich prawdziwych, chociaż przybranych rodziców. Czyli nie tylko utwierdziłoby się w tym, że jest niechciane, świadomie odrzucone, ale jeszcze miałoby moralną zagwozdkę: rozdarcie, huśtawkę emocjonalną, poczucie bycia zdradzonym przeze mnie i bycia zdrajcą wobec tych, co go szczerze kochają.
Kobieta zrobi wszystko, by zostać matką, jeżeli tego pragnie i zrobi wszystko, by nią nie zostać – jeżeli tego pragnie. Jest jedna zasada przyzwoitości: nie powołuj życia na świat, jeżeli nie chcesz, albo masz awersję, albo nie interesuje cię to, albo uważasz, że masz w życiu coś ciekawszego do roboty, albo jeżeli wiesz, że nie pokochasz, nie wychowasz, czy ze względu na to wszystko częściowo lub razem wzięte. Nie próbuj też myśleć, że „się przemożesz,” bo możesz się nie przemóc i nie odwrócisz tego, kiedy faktem dokonanym stanie się zaistniałe dziecko. Niech mój egoizm prowadzi do takich czynów, które zagwarantują mi mój komfort psychiczny bez krzywdzenia innych.
U mnie głównie brak partnera przyczynił się do decyzji o braku posiadania potomstwa. Szkoda mi tylko że nie przekażę swoich genów dalej oraz że majątek przepadnie.
W tekście przytoczona jest moja wypowiedz dla Newsweek o problematyce bezdzietności. Autorka krytykuje mnie, że mieszam kobiety z natury bezdzietne z kobietami, które z różnych powodów nie decydują się na dziecko. Faktycznie w rozmowie nie myślałam o kobietach z natury bezdzietnych. Co było tego powodem mogę zastanawiać się teraz. Nie znam badań, jaka jest skala kobiet z natury bezdzietnych w populacji, nie wiem jakie są metody i narzędzia by to badać. Nie mam podstaw podważać istnienia kobiet bezdzietnych z natury, podobnie jak tego, że są osoby z natury aseksualne (bez potrzeb seksualnych).
Moim narzędziem pracy jest zaciekawienie, rozumienie, analizowanie, szukanie nowych znaczeń. Celem zaś pomoc w rozwiązaniu problemów, ulga w cierpieniu czy większy dobrostan. Środkiem i celem jednocześnie jest pogłębianie samoświadomości. Pomoc w uzyskaniu dobrego kontaktu ze swoimi emocjami, pragnieniami ,ze swoim ciałem, rozumienie własnych wyborów i zachowań. Poczucie wpływu i wartości.
Bardzo bym chciała być usłyszana, że uważam dzietność i bezdzietność jako stany równoprawne, przynależne kobiecie. Nie podlegające ocenie, gradacji czy presji z zewnątrz.
W swoisty dla mnie sposób rozmawiałam w Newsweeku o różnych powodach nie bycia matką. Nadal ten temat mnie intryguje, nadal skłania do namysłu i dyskusji.
Np. czy brak świadomej decyzji nie jest często decyzją. Nie waży na naszym życiu?
Czy można myśleć, że czasem dopiero menopauza jest ostateczną świadomością nie bycia matką? O ile wcześniej nie decydują o tym względy medyczne.
Bliskie jest mi myślenie, że ciało ma świadomość, że ciało mówi. Jednocześnie ciekawi mnie nie tylko co mówi, czy jest milczące i dlaczego? Czy jest jakiś zapisany w ciele, ale nieświadomy powód, że mam niechęć, awersję czy wyraźne „Nie!” na własne dzieci. Czy takie samo „Nie” czuje moje ciało na dzieci w ogóle?
Jak zrozumieć sygnały z ciała kobiety, która całą sobą wie, że chce być bezmatką, a przy każdym, zbliżeniu zaciąża? Czy nadmierną podatność na zapłodnienie należy traktować jako mowę ciała? Której sfery ciała słuchać? Skóry, która cierpnie na myśl o macierzyństwie czy hormonów, narządów rodnych? Czy może te sygnały z ciała są wyrazem wewnętrznego nieświadomego konfliktu tej kobiety? Czy to są odrębne zjawiska i nie należy ich ,,wrzucać do jednego kotła’’?
Nie mam gotowych odpowiedzi, nie ma takich samych kobiet. Kształtują nas różne czynniki biologiczne, społeczne, itd. Mamy różne doświadczenia, różne wizje siebie. Mamy prawo tak samo być matką jak i bezmatką, oby w zgodzie z sobą.
Mam nadzieję, że rozwój nauki, doświadczenia kliniczne i swoboda wyrażania siebie, dyskusja, przyczynią się do lepszego zadbania o kobiety, również przez psychoterapeutów. Mam nadzieję, że różne stanowiska i wypowiedzi też posłużą do pogłębiania tego tematu .
Ewa Chalimoniuk
Witajcie Bezdzietnicy. Piszę pod tym postem, bo chyba najbliżej mu do tematu, który chciałam poruszyć. Złożyło się tak, że niedawno musiałam odbyć rozmowę z psychologiem. Niestety, pomimo tego, że w kilku kwestiach było to spotkanie bardzo pomocne, niekomfortowo czułam się z podejściem tej osoby do mojej bezdzietności (która jest z wyboru). Usłyszałam na przykład, że „dzieci nie mają dzieci”… w związku z tym chciałam zapytać Was, czy macie może jakieś doświadczenia w tej kwestii, może ktoś może polecić psychologa z bardziej bezdzietnikowo-przyjaznym podejściem? Może do mapki z ginekologami na plus dałoby się dorzucić także innych specjalistów?
Hej Hokus-Pokus, co do zasady każdy psycholog czy psychoterapeuta powinien pozostawać w tej kwestii neutralnym. W praktyce bywa różnie, bo nadal kobiet świadomie bezdzietnych jest mało. Nie wiem skąd jesteś, ale jeśli ze Śląska lub masz gotowość do pracy online to polecam siebie: http://www.marzena-grabek.com.
Dziękuję za ten blog i te wszystkie ciekawe wpisy. Cieszę się, że jest więcej osób takich jak ja i z tym samym podejściem do macierzyństwa. Mam 40 lat, męża i nie mam dzieci. Z mężem jesteśmy 12 lat razem i nigdy nie ukrywałam mojego nastawienia do macierzyństwa. Od zawsze wiedziałam, że nie chcę mieć dzieci. Lubię moje życie, moje pasje, podróże, wolność. Mam ukochanego pieska i on mi wystarczy do opieki.
Nie chcę rezygnować z mojego obecnego życia. Poza tym naprawdę nie lubię dzieci. Nie czuję do nich nic i nie wyobrażam sobie siebie w roli matki. Dzieci działają mi na nerwy i widzę w nich jedynie poświęcenie i trud, jaki trzeba włożyć w ich wychowanie. Moje koleżanki, które mają dzieci mają tylko je i ciągłe zmęczenie; nie mają czasu dla siebie tylko stertę obowiązków. Dwa lata temu uległam presji otoczenia i przede wszystkim rodziny i postanowiliśmy z mężem, że spróbujemy postarać się o dziecko i że co ma być to będzie. Poza tym nachodziła mnie czasami myśl, że może nasza miłość powinna stworzyć nową istotę i takie połączenie nas. Miałam wtedy 38 lat i czułam wewnętrznie, że szansa na naturalną ciążę jest mała. Ku mojej radości nic nie wychodziło a potem stwierdzono niepłodność z powodu niedrożnych jajowodów. Jestem zdania, że tak musi być i akceptuję tę sytuację. Niestety mój mąż namówił mnie na jedną próbę in vitro- jemu w międzyczasie coś się poprzestawiało w głowie; jesteśmy zakwalifikowani do zabiegu. Kocham męża, ale jestem tragicznie rozdarta. Tak naprawdę nie chcę mieć dzieci a in vitro przeraża mnie jeszcze bardziej- te wszystkie hormony, procedury, badania, narkoza. To jest psychicznie dla mnie nie do udźwignięcia. Boję się, że się uda. Zgodziłam się tylko z tego względu, by to odhaczyć, mieć ” czyste sumienie” i mieć przed rodziną odpowiedź, że zrobiliśmy wszystko ale się nie udało. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że ta jedna próba in vitro mogłaby się skończyć ciążą. Nie wiem, co mam robić. Nie chcę stracić męża. Jestem w jakimś chorym kręgu- nienawidzę wręcz macierzyństwa a czeka mnie in vitro. Nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić i ulec presji otoczenia. Popełniam błąd, wiem o tym bardzo dobrze, ale jestem jak sparaliżowana.
Poruszające …. Ja mam identycznie jeśli chodzi o dzieci i też przez jakiś czas staraliśmy się o dziecko ( ja zrobiłam to dla męża – sama tego nie chciałam ) i sama myśl że zajdę w ciążę mnie przerażała wręcz . Nic nie wychodziło ku mojej radości więc ostatecznie okazało się że mąż ma bardzo kiepskie nasienie i jedyne co wchodzi w grę to in vitro ….. oczywiście o tym absolutnie nie było mowy ….. tym bardziej poruszył mnie Twój post … pamietam jak wracałam od ginekologa i unosiłam się nad ziemią wiedząc że nie mamy szans na naturalne poczęcie … ogromna ulga , Tobie radzę wycofać się dopóki jeszcze możesz …❤️…. Ty jesteś w tej sytuacji absolutnie priorytetem ….. przytulam ❤️
Kurczę, strasznie mnie poruszył Twój komentarz. Jak przeczytałam drugą jego część, to aż mnie zmroziło jak daleko potrafi pchnąć człowieka presja otoczenia. Nie będę Ci mówić co masz robić, bo to Ty decydujesz o swoim ciele, natomiast miej świadomość, że igrasz z życiem swoim i potencjalnego dziecka. In-vitro samo w sobie jest ogromnym obciążeniem dla organizmu kobiety. Decydujesz się na poważną procedurę, wbrew sobie, nie chcąc uzyskać rezultatu, dla którego tę procedurę się wykonuje. W najlepszym wypadku nie uda się, a Ty pobujasz się z ewentualnymi konsekwencjami zdrowotnymi i do końca życia będziesz trzymała w sobie tajemnicę, że podjęłaś się tej procedury wbrew sobie. W najgorszym – urodzisz dziecko i do końca życia będziesz ponosić tego konsekwencje. A w jeszcze gorszym niż najgorszy – urodzisz dziecko chore. Działasz teraz kompletnie wbrew sobie i trochę dokonujesz gwałtu na własnym ciele – wykonujesz na nim inwazyjną procedurę, której nie chcesz. Wejście na drogę in-vitro powoduje, że nie ma tu pozytywnego scenariusza dla Ciebie. Zakończenie może być średnie, złe albo fatalne.
Co się stanie, jeśli szczerze porozmawiasz z mężem i wycofasz się z tej decyzji? Co się stanie, jeśli staniesz po swojej, a nie otoczenia, stronie?
Najlepszej przyjaciółce doradziłabym, żeby zawsze, niezależnie od okoliczności życiowych, była ze sobą bezkompromisowo szczera i zawsze, ale to zawsze stawała po swojej stronie. Dopóki nie doszło do procedury – możesz to jeszcze odkręcić i zejść na drogę szczerości, prawdy i szacunku dla siebie i męża. Otoczenie i rodzinę olej – oni nie poniosą nawet grama konsekwencji Twojej decyzji.
Trzymam za Ciebie kciuki <3
a ja bym chciała. ale rzeczywiście jest wiele przeciw: czuję, że jak zajdę w ciążę i urodzę przestanę istnieć. już nie będzie miejsca na mnie. wszystko będę musiała poświęcić drugiemu człowiekowi. dwa nie ufam temu na co nie mam wpływu, a nie mam wpływu na partnera. i nie nie wierzę, że wywiąże się ze swojego zadania, bo nie może tego udowodnić. wiara nie jest dowodem. a to dla mnie za mało.
trzy- jestem na własnej działalności i mam wrażenie, że beze mnie przestanie istnieć moje źródło utrzymania i znowu- nie wierze partnerowi, że na to nie pozwoli.
tak więc, nie mam dzieci
Dla jednych Bóg dla drugich natura sama rozwiązuje ten problem przez dobór naturalny. Po prostu natura sama eliminuje słabsze i niedostosowane osobniki. Czas płynie i osobniki egoistyczne zostaną wyeliminowane ponieważ są zbędne dla całego gatunku ludzkiego. Przetrwają myślący inaczej i chcący się rozmnażać. Dosadnie ale szczerze.
Nie byłabym taka pewna, patrząc jak wielu rodziców „wychowuje” (a raczej „chowa”) dziś dzieci i co z nich rośnie. Szczere, nie znaczy prawdziwe 😉 A rozmnażanie to nie jest przecież żaden egoizm… 😉 Poza tym, odkąd mamy medycynę, to natura praktycznie nic nie eliminuje, bardzo rzadkie, „beznadziejne” przypadki. A jeśli chodzi o dobór, to wielu bezdzietników, jeśli oczywiście chce, to jest w związkach, więc kolejna bzdurka 😉
Tak by było gdyby obowiązywało prawo dżungli, nie istniał socjal i cywilizacja w ogólnym rozumieniu, gdyby natura sama eliminowała słabe geny to myślę że spora część populacji wyginęła by dość szybko, w sumie i tak sami się wyeliminujemy biorąc pod uwagę nastawioną na marnotrastwo gospodarkę i niewydolny system monetarny nakręcający spiralę zadłużenia, jest to kwestia czasu nie tak odległego