Post gościnny pióra Karoliny i Piotra Solga
Czy zwierzę domowe może być substytutem dziecka?
„W głowie jej się poprzewracało. Po co trzyma te koty? Kiedyś było normalnie, kobieta miała dzieci i się nimi zajmowała, a teraz mamy jakieś dziwne czasy!” – która bezdzietna miłośniczka zwierząt nie usłyszała takich słów za plecami? Której nie sugerowano, że jej psy, koty, konie czy choćby szczury są tylko substytutem dzieci, służącym do zaspokojenia lub wręcz zagłuszenia instynktu macierzyńskiego? Wydaje się, że miłość do zwierząt to wynalazek dzisiejszych czasów. W pozytywnym sensie – to efekt dobrobytu, w końcu nie musimy troszczyć się o przeżycie i możemy spojrzeć na braci mniejszych przychylniejszym okiem. W negatywnym – można uznać to za skutek rozleniwienia i rozprzestrzeniającego się egoizmu wygodnickiej ludzkości, która woli zająć się prostszymi w obsłudze zwierzątkami niż wymagającymi dziećmi. To jednak pozory. Zwierzęta były częścią naszego życia od zarania dziejów. Wiele ich gatunków stanowiło dla ludzi źródło pokarmu i ubioru, a kości, zęby czy pióra były wykorzystywane do tworzenia osobliwej biżuterii. Koty zapewniały ochronę przed szkodnikami, psy za to pełniły funkcję czujnych stróżów i niezawodnych pomocników w polowaniach. Inne zwierzęta, takie jak konie, bydło czy osły, były nieocenioną pomocą w transporcie (od czasów zbieracko-łowieckich) oraz w polu (od czasu pierwszych społeczeństw agrarnych). Ludzkie życie nierzadko zależało właśnie od zwierząt. Nic dziwnego, że ludzie wytworzyli z nimi więź emocjonalną, która zmieniała się na przestrzeni wieków.
Weźmy cesarza rzymskiego Kaligulę, który żył między 12. a 41. rokiem naszej ery. Jego wyścigowy koń traktowany był z najwyższym szacunkiem, mieszkał w stajni o ścianach pokrytych freskami, a władca miał w planach mianowanie zwierzęcia konsulem, ten pomysł zniweczyła jednak śmierć cesarza. Fanaberie obłąkanego tyrana? Idźmy dalej: starożytni Egipcjanie przykładali dużą wagę do relacji ze zwierzętami. Niektóre psy po śmierci były chowane w grobowcach dorównujących wielkością tym ludzkim, a za życia nosiły imiona nawiązujące do ich osobowości. Hinduizm zakazuje krzywdzenia zwierząt. Mongołowie darzyli głębokim szacunkiem konie, a wszelkie kultury powiązane z szamanizmem i wierzeniami animalistycznymi traktowały zwierzęta w sposób naprawdę szczególny.
Oczywiście, znajdziemy również mniej chlubne przykłady wykorzystania zwierząt w dawnych czasach. W starożytnym Rzymie psy były składane w ofierze bogom, a Egipcjanie mimo silnej więzi z przyrodą znęcali się nad trzymanymi w niewoli dzikimi zwierzętami, takimi jak pawiany czy hipopotamy. W średniowieczu zwierzęta uznawano za istoty moralne i jako takie poddawane były osądowi oraz karze – najczęściej wyroki zapadały w związku z morderstwem lub okaleczeniem człowieka, a karą za przewinę była śmierć zwierzęcia. Co ciekawe, nie karano właściciela za niedopilnowanie swojego inwentarza, uznając, że samo zwierzę jest zdolne do oceny moralnej swojego postępowania.
Zwierzę jako automat
Wydawać by się mogło, że późniejsze epoki przyniosą ze sobą więcej zrozumienia dla zwierzęcej natury. Niestety, zanim to się stało, w nauce na długo zagościło uzasadniane w bardzo wątpliwy sposób poczucie wyższości człowieka nad zwierzętami. Związane było ono głównie z dywagacjami na temat duszy, której posiadanie przypisywano wyłącznie ludziom. W relacjach między ludźmi a zwierzętami bardzo „namieszał” Kartezjusz (1596-1650). Był wybitnym filozofem i myślicielem, co nie przeszkodziło mu jednak zdegradować wszystkich istot – poza ludźmi – do bezdusznych automatów. Dowodem na brak uczuć u zwierząt był dla filozofa fakt, iż nie mogą one wyrażać swoich emocji w składny sposób, tak jak to czynią ludzie. Czyli: nie potrafią mówić. Pisk bólu był przypisywany automatycznej reakcji zwierzęcia, które według Kartezjusza i wyznawców jego teorii nic nie czuło, a jedynie reagowało na bodziec. Z punktu widzenia dzisiejszej nauki ta teoria jest bzdurna, była jednak przydatna – usprawiedliwiała liczne wiwisekcje (czyli sekcje przeprowadzane na żywym organizmie), mające na celu poznanie biomechaniki ciała. Obiektem doświadczalnym najczęściej były psy. Warto sobie uświadomić, że to ich cierpieniu zawdzięczamy naszą wiedzę o działaniu mózgu, nerwów czy układu krążenia.
Choć sam twórca teorii ewolucji, Karol Darwin (1809-1882), był pewien, że ssaki wyższe (w tym psy czy małpy) są zdolne do odczuwania emocji, mają dobrą pamięć oraz wyobraźnię, choć nauka przeszła dość daleką drogę i jej główny nurt nie ma już dziś wątpliwości co do bliskości biologicznej Homo sapiens i reszty ziemskiej fauny, to nadal spotyka się na uniwersytetach wykładowców, którzy ochoczo przytaczają słowa Kartezjusza. Współczesna nauka pozwala jednak na stanowcze stwierdzenie, iż emocje i uczucia nie są obce zwierzętom. Wręcz przeciwnie: zwierzęta czują bardzo intensywnie, a emocje rządzą ich zachowaniem.
Częsty zarzut, jaki słyszą właściciele zwierząt, to nadmierna antropomorfizacja (uczłowieczanie) ich pupili. „To tylko pies, on nie jest zdolny do miłości. On jest do ciebie jedynie przywiązany” – słyszymy często, tak jakby przywiązanie nie było elementem składowym uczucia, które nazywamy miłością…
Czy zwierzęta nas kochają?
Czy zwierzęta kochają więc swoich właścicieli? Na ile możemy to sprawdzić eksperymentalnie, odpowiedź brzmi – tak. Jak można to stwierdzić? Hormon, który odpowiedzialny jest za wszelkie więzi społeczne, to oksytocyna. Związek ten jest produkowany w części mózgu zwanej podwzgórzem, a następnie uwalniany przez przysadkę mózgową. Jego dobroczynne działanie zaobserwowano zarówno u ludzi, jak i zwierząt: zmniejsza ciśnienie krwi, obniża poziom kortyzolu (hormonu stresu), powoduje wzrost zaufania oraz chęć zajęcia się potomstwem. Oksytocyna wydzielana jest między innymi w czasie orgazmu czy przy karmieniu dziecka piersią. Jej poziom wzrasta u matek, gdy myślą o swoim dziecku, widzą je lub tulą. Podobny hormonalnie efekt ma także… kontakt z naszym zwierzakiem. I to nie tylko u człowieka! Badania wykazują, że po sesji głaskania i tulenia psów przez właścicieli poziom oksytocyny wzrasta u obu gatunków w proporcjonalny sposób. Nie możemy zapytać psa, czy czuje to samo, co my, jednak reakcja jego organizmu pozwala na wysnucie takich wniosków. Siła więzi między zwierzęciem a człowiekiem będzie różna zależnie od gatunku tego pierwszego (co ciekawe, bardzo emocjonalnie na kontakty społeczne reagują… kozy). Zgodnie z wiedzą naukową, nie możemy powiedzieć, że zwierzęta nas nie kochają. Wręcz przeciwnie. Te, które najczęściej trzymamy w domu, darzą nas mocnym uczuciem.
W tym momencie w wielu głowach zapala się lampka ostrzegawcza: aha, a więc to tak! Wydzielanie oksytocyny, więzi społeczne, niwelowanie stresu… Czyli faktycznie ludzie mają zwierzęta zamiast dzieci i czerpią z tego korzyści? Odpowiedź brzmi: tak. I nie. Potrzeba posiadania zwierzęcia faktycznie może wynikać z chęci zaopiekowania się jakąś zależną od nas istotą. Nie oznacza to jednak, że zwierzęta od razu stają się substytutem dzieci. W przeciwnym razie nie byłoby rodzin, w których są zarówno szczęśliwe dzieciaki, jak i zadbane domowe pupile, a na pewno każdy z nas zna takie wesołe międzygatunkowe towarzystwo. Jeżeli zaś zwierzę – zazwyczaj pies – faktycznie staje się zastępnikiem dziecka, i jest to jego jedyna funkcja w rodzinie, to doświadczenie wolontariusza podpowiada, że źle się to dla niego skończy.
Pies zamiast dziecka?
Mają psa zamiast mieć dziecko? Nie, scenariusz jest zwykle inny. Często wygląda tak: młode małżeństwo przygarnia szczeniaka, bo jeszcze nie może pozwolić sobie finansowo na ludzkiego malucha. Szczeniak jest hołubiony, wożony na psie wybiegi, ma najmodniejsze zabawki i wymyślne obroże do momentu, gdy… pojawia się prawdziwe dziecko. Po dwóch-trzech latach dorosły już pies traci pozycję, bo „dziecko nie może jeść kanapki z sierścią” (cytat autentyczny). Często wraz z pozycją zwierzę traci też dom. A niekiedy, w ekstremalnych przypadkach, życie. Gdy babcia ma ukochanego psa rasy uznawanej za groźną, pojawienie się wnuka może skłonić ją do uśpienia zwierzęcia, gdyż w jej mniemaniu zagrozi on maluchowi. Niestety, żaden z powyższych przykładów nie jest zmyślony. I, jak widać, nie dotyczą one bezdzietników, lecz osób, które chcą mieć dzieci lub wnuki, a zwierzę przygarniają właśnie jako substytut takiej „istotki do kochania”. To zawsze jest zła motywacja do przygarnięcia pupila, niezależnie od naszych planów (nie)posiadania potomstwa.
Jest w tych rodzicielskich uczuciach do zwierząt nawet czysto ewolucyjny aspekt. Miauczenie kotów nieprzypadkowo brzmi podobnie do kwilenia niemowlęcia. Koty miauczą w tej specyficznej tonacji tylko w obecności ludzi, nigdy do siebie nawzajem. Prawdopodobnie w czasach udomawiania właśnie te koty, które wydawały dźwięki przypominające częstotliwością płacz dziecka, częściej dostawały się pod opiekę ludzi i przeżywały, płodząc podobnie zachowujące się potomstwo. Również hodowle psów o spłaszczonych pyszczkach, takich jak mopsy czy buldożki francuskie, nie wzięły się znikąd. Ich „twarze” o wielkich oczach miały w zamyśle hodowców przypominać trochę buzię małego dziecka i grać na emocjach arystokracji, która swego czasu chętnie trzymała takie pieski do towarzystwa.
Kot, dziecko, a może yamaha?
Nie mamy odrębnych struktur w mózgu odpowiedzialnych za uczucia wobec zwierząt. Nasza miłość wobec nich przypomina więc tę macierzyńską/ojcowską – jesteśmy z nich dumni, martwimy się o ich zdrowie, chcemy dla nich jak najlepiej. To nic złego, dopóki jesteśmy świadomi różnic gatunkowych i wynikających z nich odmienności potrzeb. Nasze uczucia wobec zwierząt powinny przypominać trochę miłość, jaką żywimy wobec bliskich przyjaciół: akceptujemy to, że są inni niż my, ale chcemy z nimi spędzać czas i jesteśmy gotowi do poświęceń, bo ich kochamy. Chcemy zrozumieć i poznać ich sposób patrzenia na świat. Nie narzucamy im roli naszych dzieci, a mimo to pozostają dla nas bardzo ważni.
Nieprzypadkowo współczesna psychiatria wychwala pozytywny wpływ zwierząt na życie osób cierpiących na różne zaburzenia psychiczne, w tym depresję. Wolontariusze pomagający zwierzętom nierzadko spotykają w swej pracy ludzi, którzy mówią, że to właśnie zwierzak trzyma ich przy życiu. Relacje z dziećmi i partnerem mogą się nie układać. Dorosłe potomstwo wyjechało za pracą, partner odszedł lub umarł, znajomi nie mają czasu… Samotna osoba trzyma psa lub kota, bo pupil wypełnia pustkę w domu. Zwierzę daje poczucie sensu, wypełnia rytm dnia – należy je nakarmić, wyprowadzić, posprzątać po nim, zabrać do weterynarza. Te czynności sprzyjają również kontaktom towarzyskim. Chyba każdy właściciel zwierzaka ma znajomych, których poznał właśnie dzięki swojemu pupilowi!
Dla wielu zwierzęta są także… pasją. Taką pasją, jak dla kogoś granie w zespole muzycznym, zbieranie znaczków, uprawianie sportu czy wędkowanie. Szczególnie właściciele psów mogą przebierać w aktywnościach związanych ze swoim zwierzęciem. W Polsce rośnie popularność sportów kynologicznych, w których właściciel odpowiednio szkoli (w pozytywny, polegający na nagradzaniu sposób) pupila, aby wspólnie wykonywać określone aktywności fizyczne: prowadzony przez przewodnika pies pokonuje tor przeszkód, łapie rzucany dysk, wykonuje odpowiednie komendy. Popularny staje się dog-trekking, czyli wspólna wędrówka psa i właściciela połączona z orientowaniem się w terenie za pomocą mapy. Opiekunowie zwierząt domowych mogą pasjonować się też żywieniem, groomingiem, behawiorystyką, historią pochodzenia czy kwestiami zdrowotnymi określonego gatunku zwierząt. Wydaje się, że ta pasja nie jest gorsza niż jakakolwiek inna. A jednak wciąż osoba bezdzietna, która posiada zwierzę, spotyka się z zarzutem, że wypełnia nim pustkę wynikającą z braku dziecka. Czy powiemy to samo miłośnikowi motoryzacji? Zarzucimy, że ta nowiutka Yamaha to dlatego, że tęskni za uroczym brzdącem w domu? Numizmatyka jako substytut śpioszków, a zjazd filatelistów protezą kinderbalu? Brzmi absurdalnie. Skąd zatem ta dość powszechna, jak się zdaje, niechęć wobec osób bezdzietnych, które mają zwierzęta lub się nimi interesują?
Na społeczeństwo można popatrzeć jak na ukształtowany w toku ewolucji organizm. Jest ono systemem, który dba o swoje przetrwanie i nie zamierza pozwolić, aby ktoś dobrowolnie rezygnował z reprodukcji. To tak, jakbyśmy dobrowolnie pozwolili tkankom się nie regenerować – niech każda komórka ciała sama decyduje, czy jest gotowa na podział! Nie cackamy się tak ze swoimi ciałami. Społeczeństwo potrafi być dla swoich członków równie bezkompromisowe.
Komu zagrażają bezdzietne zwierzoluby?
Jeśli więc społeczeństwo na jakimś nieuchwytnym poziomie czuje, że dziecko ma konkurencję w postaci zwierząt, choćby przez fakt, że obie istoty pobudzają podobne ośrodki w mózgu i wywołują w nim zbliżone reakcje biochemiczne, zaczyna głośno protestować. Możemy o zbiorowościach ludzi myśleć trochę jak o „jaskiniowcu”, który pamięta, że zasobów zawsze jest za mało, a gęb do wyżywienia za dużo. Nie zawaha się więc chwycić za maczugę (dziś – klawiaturę) i rozgonić to prozwierzęce towarzystwo. Pamiętajmy – społeczeństwo czuje się osobiście zagrożone każdym nienarodzonym dzieckiem, łatwo popada w histerię, ma odruchy stadne i nie słynie z subtelności. To tłumaczy w jakiejś mierze nie tylko niechęć ludzi do bezdzietników ze zwierzętami, ale też dlaczego nasza rezygnacja z posiadania potomstwa nagle staje się sprawą wagi narodowej, a już na pewno sprawą wszystkich wokół.
Doskonałym narzędziem w rękach tej zbiorowej „istoty” staje się religia. Prócz buddyzmu trudno wskazać dziś religię, która na poważnie oczekiwałaby od swoich wyznawców rezygnacji z dóbr doczesnych. A już na pewno żadne z dominujących dziś wyznań nie uważa, że należy odjąć dobra materialne swojej rodzinie i przekazać je genetycznie odległym stworzeniom. Chrześcijaństwo przejawia tu nieco schizofreniczne rozdwojenie. Z jednej strony starotestamentowo każe swoim wyznawcom „czynić sobie ziemię poddaną” (Rdz 1,28) i nie przejawia zbytniej empatii dla zwierząt (Pwt 14, 3-20; Kpł 1), z drugiej strony prezentuje obraz stajenki betlejemskiej wypełnionej zwierzętami, a św. Franciszek nazywa je braćmi mniejszymi. Chrześcijański stosunek do zwierząt można jednak generalnie określić jako przedmiotowy, a w najlepszym razie protekcjonalny. Podobne podejście prezentuje islam ze swoją słynną niechęcią do świń i psów, ale też uprawomocniając ogólnie paternalistyczny stosunek do świata. Daleko tym religiom do np. indiańskiego szamanizmu stawiającego zwierzęta na równi z człowiekiem. Instytucjonalnie ten ambiwalentny stosunek do zwierząt prezentuje Kościół katolicki, który nie przebiera w środkach, wyrażając swoje lęki animalno-prokreacyjne. Nazwya „przesadną” (jeżeli w ogóle to można zmierzyć) troskę o zwierzęta nowym hasłem-straszakiem: animal studies i wrzuca do worka zagrożeń dla tradycyjnych wartości. A bezdzietnym zwierzolubom odmawia… człowieczeństwa! Niewątpliwie Kościół odgrywa dziś istotną rolę w podkreślaniu różnic między konserwatywnymi wartościami a troską o zwierzęta i wskazuje m.in. na tę troskę jako przyczynę późnej decyzji o posiadaniu potomstwa lub w ogóle rezygnacji z dzieci.
I na koniec…
Wydaje się, że krytyka posiadania zwierząt domowych „zamiast dzieci” jest kolejnym orężem (o finezji wcześniej już wspominanej maczugi) w ręku władzy, wycelowanym w bezdzietnych, aby ich zdyscyplinować i nakłonić do rodzicielstwa. Nie chodzi o same zwierzęta i ich nadmiernie eksponowaną pozycję – nie potępia się na przykład wielodzietnej rodziny za to, że wydaje pieniądze na leczenie ukochanego psa…
Dbanie o zwierzęta to cecha społeczeństw wysokorozwiniętych. To element naszego człowieczeństwa. Oczywiście nie musimy od razu adoptować kota czy pracować jako wolontariusz w schronisku – tak naprawdę wystarczy stosować jedną zasadę: po prostu nie szkodzić. Powstrzymać się zarówno od krzywdzenia zwierząt, jak i krytykowania ludzi, którzy zdecydowali się dzielić z nimi swój dom i życie, tylko dlatego, że jednocześnie nie podjęli decyzji o prokreacji.
Zdjęcia: Luiza Różycka, archiwum domowe EB
Na zdjęciach: Akbar, Vajra, Zapłotek, Belcia, Bonifacka i Nosiorek, oraz Nika i jej potomstwo:)
153 komentarze
Tak, ja po kupnie zwierzaka usłyszałam :”dziecko sobie lepiej zróbcie” 🙂
O matko, przestałam już liczyć 😂 Na to moja mama zazwyczaj słyszała, że jedyne wnuki na jakie może liczyć, mają cztery łapy i ogon, i niech się lepiej z tą sytuacją oswoi
Bardzo dobry tekst. Szczególnie podoba mi się wzmianka o tym, czy osobę mającą inne hobby też by tak dręczono. Ile razy słyszę: „Pieski, kotki, ale co dalej?” połączone z dźganiem w brzuch bądź innymi bardzo mądrymi komentarzami…
Mnie też rozbawiła ta numizmatyka zamiast śpioszków:) A na tekst, że psy mi coś zastępują mam ciężką alergię i bardzo mocno zgrzytam zębami!
Tak, koty zastępują mi ludzi, bo gardzę ludźmi a zwierzaki są spokojne, ciche, nie śmierdzą. I nie jest tak, że zwierzak jest wygodniejszy – chcesz wakacji poza domem? Musisz załatwić sobie kogoś kto będzie doglądał zwierzaków lub oddać je do hotelu (z bogiem), zwierzak zachoruje – oczywiście, że leczymy, okresowo szczepimy, dietę wprowadzamy. Ja mam kotkę emerytkę z jedną nerką, wydatki pewnie na podobnym poziomie co niemowlak…
A poza tym – ja po prostu k-wa kocham koty
Lęk animalno- prokreacyjny? O mamuniu… ile patosu i przesady w tym tekście. Będąc w Kościele katolickim od urodzenia, nigdy nie usłyszałam żadnych słów krytyki wobec ludzi, którzy kochają zwierzęta lub pasjonują się ich hodowlą… tym bardziej nie widzę powodu, dla którego Kościół miałby się obawiać zwierzolubów. Owszem, zarówno Kościół jak i państwo zachęcają do posiadania potomstwa (gdyby zachęcali do bezdzietności- to byłby to strzał w kolano), ale nigdy nie słyszałam, że posiadanie zwierząt i traktowanie ich z godnością jest czymś złym. Nigdy nie słyszałam też słów krytyki wobec osób bezdzietnych, a tym bardziej zarzutów pod adresem osób bezdzietnych- posiadających zwierzęta. Każdy rozsądny i wrażliwy człowiek wie, że zwierzęta są wspaniałe, kochane, mają uczucia i bardzo pozytywnie wpływają na człowieka. Nie ma również nic dziwnego w tym, że ludzie kochają zwierzęta….. problem zaczyna się wtedy, kiedy ludzie traktują zwierzęta na równi z drugim człowiekiem lub przedkładają zwierzę nad człowieka, ale na ten temat już się wypowiedziałam pod innym postem i nie będę się powtarzać. Nie jest to też dla mnie wstęp do kolejnej takiej dyskusji. Jeśli ktoś chce się równać z koniem, to jest mi z tego powodu wszystko jedno. Natomiast chęć relacji ze zwierzęciem pokazuje, że nawet nie czując instynktu rodzicielskiego, wiele osób chce przeżywać coś na przykład miłości „rodzicielskiej”- opiekować się mniejszym- w tym przypadku zwierzęciem, dawać mu miłość i opiekę, i ta relacja wyzwala podobne hormony. Dlatego wielu ludzi twierdzi, że osoby bezdzietne decydują się na zwierzę jako substytut dziecka. Osobiście nie porównałabym również hodowli zwierząt do zbierania znaczków, bo jednak zwierzę to żywa istota, z którą wytwarza się więź emocjonalna. Powiedziałabym wręcz, że to porównanie jest bardzo krzywdzące wobec zwierząt, bo traktuje je przedmiotowo. Chociaż można mieć różne pasje związane ze zwierzętami.
„Będąc w Kościele katolickim od urodzenia, nigdy nie usłyszałam żadnych słów krytyki wobec ludzi, którzy kochają zwierzęta lub pasjonują się ich hodowlą”
„Nigdy nie słyszałam też słów krytyki wobec osób bezdzietnych, a tym bardziej zarzutów pod adresem osób bezdzietnych- posiadających zwierzęta.”
To, że ty się z czymś osobiście nie spotkałaś nie oznacza, że to zjawisko nie istnieje. Ja na przykład, jako osoba trzymająca się z dala od całej instytucji KK, słyszałam takie zarzuty częściej, niż bym sobie życzyła.
„Dzietni” zawsze znajdą powód, aby dowalić bezdzietnym.Ma fajny samochód? Jakby miał dzieciaka, to by sobie nie mógł na taki pozwolić,bo dziecko kosztuje.Co prawda ja też mam dobre auto, ale ja mam dzieci, należy mi się!Ma kota/psa/papugi?No tak, nie ma dzieci, więc hoduje te wszystkie zwierzęta, żeby gdzieś ulokować te uczucia rodzicielskie, które każdy przecież MUSI mieć.Przykładów tak stereotypowego myślenia są miliony, szkoda wypisywać…jako rodzic mogę się tylko wstydzić za takich ignorantów.I również jako rodzic mogę zapewnić, że dzieci i zwierzęta mogą żyć w jednym domu w pełnej symbiozie:)Dziecko od małego wychowywane w obecności zwierząt, uczy się miłości do nich i odpowiedzialności za nie.A zwierzak potrafi się pięknie odwdzięczyć.Przykład z naszej codzienności,kiedy to a kot kołysał płaczące niemowlę w leżaczku, a wszystkim gościom opadały szczęki, „bo jak to możliwe, że wredny, fałszywy kocur nie robi krzywdy dziecku?!”
„problem zaczyna się wtedy, kiedy ludzie traktują zwierzęta na równi z drugim człowiekiem ” i na czym ten „problem” polega? Z tego, co widzę, problemem jest raczej traktowanie zwierząt jako istot gorszych. Wystarczy popatrzeć na liczbę zwierzaków upchniętych w schroniskach i domach tymczasowych. Tych w pewnością nikt nie traktował na równi z człowiekiem. Chciałabym też zauważyć, że i człowiek jest zwierzęciem.
„Natomiast chęć relacji ze zwierzęciem pokazuje, że nawet nie czując instynktu rodzicielskiego, wiele osób chce przeżywać coś na przykład miłości „rodzicielskiej”- opiekować się mniejszym- w tym przypadku zwierzęciem,” – no, niekoniecznie. Chcieć „mieć relację” to nie to samo, co „chcieć czegoś na kształt miłości rodzicielskiej”, tj. dawania opieki. Ja chcę w moim domu współistnieć z moimi zwierzakami, ale to, że same po sobie nie sprzątną* czy nie wezmą same leków, to całkiem inna inszość. Dla mnie to raczej po prostu *koszt* życia ze zwierzętami, czy też obowiązek wynikający z tego, że te futra są, a nie potrzeba sama w sobie. Ktoś musi, krótko mówiąc. Chętnie bym przygarnęła zwierzę bezobsługowe i czerpała radość wyłącznie z relacji, ale jest jak jest 😉
*Za to czasem sprzątną po mnie, jak mi się kasza rozsypie czy coś – nie trzeba wyciągać odkurzacza, woła się szczury, minuta i podłoga pusta 😉
Magda, temat równości zwierząt i ludzi był już poruszony pod innym postem. Wzięłam udział w tej dyskusji i wyczerpałam temat, zgodnie z tym co uważam. Jeśli ktoś ma inne zdanie, no cóż- nie zabraniam. Traktowanie zwierząt jak zwierzęta, nie oznacza traktowania ich w niewłaściwy sposób. Tylko osoba niewrażliwa i nieodpowiedzialna traktuje zwierzęta źle i podle. Każde zwierzę zasługuje na szacunek i właściwą opiekę. Natomiast mój pies nie jada ze mną przy stole, nie prowadzam go do restauracji i w gości, nie wożę go w wózku, nie ubieram go w sukienki, nie opowiadam mu o swoim życiu i nie pytam o zdanie, nie przedkładam również relacji międzyludzkich nad ludzko-zwierzęce. To, że uważam życie ludzkie za bardziej wartościowe niż zwierzęce, nie oznacza, że nie kocham swojego zwierzątka lub źle je traktuje. Uważam, że dostrzeganie różnic gatunkowych jest zdrowym objawem i wyrazem rozsądku. Ale to jest moje zdanie i można się ze mną nie zgadzać 🙂
*relacji ludzko- zwierzęcych nad ludzkie.
Ja z moimi dziećmi również współistnieję. Są to odrębne osoby o swoich indywidualnych cechach, zainteresowaniach, potrzebach, pasjach i talentach. Z wielką przyjemnością obserwuję ich rozwój. One także same się nie nakarmią, nie podadzą sobie leków itd. i opieka nad nimi jest integralną częścią rodzicielstwa i „kosztem” posiadania potomstwa. Ja również wolałabym, żeby dzieci były bezobsługowe, ale życie to nie tylko przyjemności, ale również obowiązki. Jednak fascynujące jest to, że dzieci z każdym dniem stają się bardziej samodzielne.
Piszesz, że wyczerpałaś temat i nie zamierzasz dystkutować, jednocześnie rozprawiając o nierówności zwierząt i ludzi. Rozumiem Twój punkt widzenia, co prawda nie zgadzam się z nim, bo nie wiem, na jakiej podstawie ludzie stawiają siebie na piedestale. Wręcz często jest mi wstyd, że jestem przedstawicielem tego gatunku.
Ale bardziej zastanawia mnie Twoje stwierdzenie „nie przedkładam również relacji międzyludzkich nad ludzko-zwierzęce”. To chyba zależy od stopnia tych relacji, prawda? Przecież, jeśli koleżanka powie mi: „wiesz co, sory ale nie będę się z Tobą spotykać dopóki masz psa.” Chyba dla każdego rozsądnego człowieka logicznym jest, że w tym wypadku należy jednak przedłożyć ludzko-zwierzęcą relację nad międzyludzką. Dla mnie jest to jasne jak słońce. Nieliczne relacje w życiu mogę porównać do relacji z moim psem, który jest przecież częścią mojej rodziny!!! Czemu w tym wypadku bardziej miałyby mnie obchodzić relacje z ludźmi, którzy nie mają wielkiego wpływu na moje życie? Mój pies jest stworzeniem, za które jestem odpowiedzialna, troszczę się o niego codziennie, jeździ ze mną wszędzie. Jaką osobą musiałabym być przedkładając relacje z kimś innym (tylko dlatego, że jest człowiekiem) nad mojego psa?
Jeśli miałaś na myśli relacje z bliskimi/rodziną, które cierpią kosztem zwierząt, to jest to inna sytuacja. Relacje międzyludzkie brzmią dla mnie, jak relacja z panią Zosią z warzywniaka. A niestety dla pani Zosi nie ma miejsca w moim życiu, a dla mojego psa już tak.
Nic dodać, nic ująć. Oczywiście, według mnie.
Dostrzeganie różnic gatunkowych jest ok. Problemem jest to, że niektórzy uważają np wydawanie dużych pieniędzy na leczenie psa za niestosowną fanaberię, nawet jeśli dla właściciela psa finanse nie są problemem. Bo to „tylko” pies. Argumentem, jaki samej zdarzyło mi się usłyszec było: „bo tyle dzieci głodnych chodzi….” A ja uważam psa za członka swojej rodziny i nie zostawię go bez pomocy w chorobie i tak, płacę ok 1 tys zł./ mc za leczenie i guzik mnie obchodzą głodne dzieci.
P.S.Oczywiście nie wszyscy „dzietni”, tylko niektórzy, czyt.ci wredni.
Albo umniejszanie:
Zrobiła, co prawda karierę, no ale nie ma dzieci.
Ma trzy doktoraty, ale nie dziecka ani jednego.
Świetną ma figurę, ale co się dziwić, nie rodziła.
Są fajną parą, ale co z tego, jeśli nie mają dzieci.
Oczywiście potwierdzam, że nie wszyscy stosują tę technikę. Może nie wszyscy czują, że coś im umknęło i nie muszą się dowartościowywać kosztem bezdzietnych.
To wszystko co napisałaś można podsumować polskim przysłowiem: wszędzie dobrze gdzie nas nie ma.
Myśle jednak, ze mozna odwrócić perspektywę – „siedzi całe dnie w domu z dziećmi, a jaka niezadbana!”, „nie mogła znaleźć pracy, to sobie dzieci narobiła”, itd… wiec nie tylko dzietni krytykują bezdzietnych…
Albo ten- mój ulubiony- „współczuję jej, żyje tylko dziećmi, nie ma nic ciekawszego w życiu do roboty, jak dzieci dorosną, to zostanie bez niczego i nie będzie nawet miała o czym z mężem porozmawiać” 😀
Osobiście otrzymałam tego typu tekst tu na blogu od jakiejś czytelniczki, mimo że ta osoba nic o mnie nie wie- ani kim jestem, ani czym się zajmuje. A to tylko dlatego, że przedstawiłam rodzicielstwo jako ważny aspekt w moim życiu. W ogóle zwrot ” współczuję ci” jest dla mnie bardzo śmieszny, bo po co współczuć komuś, kto jest bardzo zadowolony ze swoich życiowych wyborów ? 😀 Po co współczuć kobiecie, że ma dziecko, jeśli jej się to podoba i spełnia się w tej roli? Myślę, że każda taka matka nie potrzebuje niczyjego współczucia, tak samo jak zadowolony ze swojego wyboru- bezdzietny nie potrzebuje współczucia, bo nie ma dziecka.
Ale to i tak mały „pikuś” przy tym, jak niektórzy bezdzietni określają dzieci… to jest dopiero jazda bez trzymanki…. Mam najgorsze zdanie o takich ludziach. Najgorsze. Bo jak można określać bezbronne małe istotki tak paskudnymi określeniami ( nie będę nawet przytaczać) ?!. Dobrze, że rodzice tych podłych ludzi nie mieli podobnego zdania na ich temat, kiedy byli dziećmi… brak słów.
Izabela,
Wyprowadź mnie z błędu, bo może się mylę, ale w Tobie jest widoczny protest przeciwko bezdzietnikom i daleko Ci do tolerancji w rzeczywistości. Z jednej strony w z Twoich wpisów wyziera owa rzekoma tolerancja (ani dzietni, ani bezdzietni nie potrzebują współczucia jeżeli są zadowoleni ze swoich wyborów), ale z drugiej strony wpis, który obie komentujemy jest „pełen patosu”, masz najgorsze zdanie o ludziach, którzy nie wypowiadają się w cukierkowy sposób o dzieciach.
Bezdzietni też są obrażani na różny sposób (byłam już osobą nienormalną, wybrakowaną, wbrew naturze, usłyszałam, że nie zasługuję na emeryturę, choć moje miesięczne podatki przekraczają kilkukrotnie minimalne świadczenia uiszczane przez przeciętnego Kowalskiego w tym kraju), słyszałam też, że będę się na starość babrać we własnych odchodach (tak! nie boję się tego zacytować). Czy ja piszę, że mam najgorsze zdanie o takich ludziach? Nie. Bezdzietnik, jest miejscem, w którym pewna grupa ludzi, znajduje swoje miejsce. Nie określamy słowem „bachor” dzieci w komentarzach w blogu parentingowym czy jak je tam nazywają dzietni. Nie pchamy się tam bo to nie nasze miejsce. Tutaj natomiast, chcemy mieć prawo powiedzieć „nie lubimy dzieci”, „nie znosimy dzieci”, „źle się czujemy z dziećmi”. I nie chcemy przytyków, że gdyby nasi rodzice mieli o nas takie zdanie to „… brak słów”. Tak nawiasem mówiąc, to może część bezdzietników jest nimi bo mieli tak czarne dzieciństwo, że teraz nie chcą iść w rodzicielstwo. Wszak nie każdy dzieci powinien mieć.
Nie musimy tutaj nazywać dzieci „małymi bezbronnymi istotkami” bo z tego leje się słodycz, do której jest nam ogromnie daleko. My tacy po prostu nie jesteśmy. Jedni nie lubią czekolady, inni są łysi, jeszcze inni lubią zwierzęta, a my nie chcemy i/lub nie lubimy dzieci (nie chcieć i nie lubić nie zawsze idzie w parze).
PS. Znam dwa małżeństwa, które miały dzieci bo to miało uratować ich zwiędły związek. Jedno po wyfrunięciu dziecka z gniazda, już zakończyło się rozwodem. Drugie zmierza nieuchronnie do rozwodu, albo do życia razem, ale jednak osobno. Kobieta ma w nim gorzej bo w jej życiu jest teraz pustka. Więc takie sytuacje też się zdarzają.
Nie ma we mnie protestu wobec osób bezdzietnych. Jeśli oskarżasz mnie o brak tolerancji, to oznacza tylko to, że nie czytałaś moich postów, lub czytałaś je bez zrozumienia. W żadnym z moich komentarzy nie wyczytasz również, że uważam osoby bezdzietne za „wbrew naturze, nienormalne itd”. Nigdy nie użyłam takich określeń. Są kwestie, w których się zgadzam z bezdzietnymi i są sprawy, w których się nie zgadzam. A jak słusznie zauważyłaś, jest to miejsce dla każdego, kto ma ochotę wyrazić swoje zdanie i nie musi być ono takie samo jak pozostałych osób. Na Bezdzietniku są osoby dzietne i bezdzietne po to, żeby poznawać swoje punkty widzenia i uświadamiać siebie nawzajem. Owszem, każdy ma prawo lubić lub nie lubić dzieci i nikt nikogo nie zmusza do „lubienia” ich, ale kategorycznie sprzeciwiam się obrażaniu dzieci, które są niewinne i bezbronne, nie mają też takiego doświadczenia życiowego i wiedzy, jak dorosłe osoby, ale nie oznacza to, że można z nich drwić i je obrażać. Tym bardziej, że każdy z nas przechodził etap dzieciństwa i był takim „głośnym i umazanym obsrańcem, który jest głupszy od świnki morskiej”. I mam najgorsze zdanie o takich ludziach i będę mieć, i nic na to nie poradzisz… A jeśli osoby bezdzietne oczekują zrozumienia i szacunku od społeczeństwa, to taką postawą nie wzbudzą w dzietnych niczego więcej poza kontratakiem i wrogością.
Izabelo, obserwując, z jakim zacietrzewieniem odpisujesz na komentarze (jeden za drugim, sama sobie odpowiadasz, nakręcasz się pod krótkimi komentarzami nie na Twój temat) oraz biorąc pod uwagę, iż wciąż przebywasz na stronie Bezdzietnik.pl, mimo iż jesteś matką i chwalisz sobie życie z dziećmi, uznaję, że jesteś trollem. Szukasz tutaj kłótni, negatywnych emocji, tylko czekasz, aż ktoś Ci odpowie, by dalej wypisywać swoje przemyślenia. Kiedy pod tytułem zobaczyłam, że jest już nie 8, a 19 komentarzy, pomyślałam „o, ktoś odpisał Izabeli i się zrobiła gównoburza”. Gównoburzy nie ma, bo nikt Ci za bardzo nie odpisuje, ale teraz sama piszesz ze sobą, denerwując się, że ktoś obraża dzieci, mimo że nikt ich nie obraża.
Stworzyłam sobie kiedyś na swój użytek zestaw cech typowego trolla:
1. upiera się przy swoim zdaniu, bo widzi, że to wywołuje emocje;
2. nie odnosi się do rzeczowych argumentów, linków, statystyk, a jego argumenty zaczynają się od „bo ja uważam, że…”;
3. odzywa się na profilach o dużej liczbie lajków, bo wie, że wtedy ma publiczność (tzw. attention whore);
4. przez całą dyskusję nie weryfikuje swojego zdania i nie zmienia go ani o jotę, bo celem trolla jest wzbudzenie emocji, a nie rzeczowa dyskusja;
5. jest ignorantem – nie ma podstaw merytorycznych do autorytatywnego głoszenia swoich tez (brak wykształcenia w danej dziedzinie, brak doświadczenia i kontaktów ze środowiskiem, na temat którego się wypowiada);
6. bazuje na stereotypach przy jednoczesnym braku rzetelnej wiedzy.
Biorąc pod uwagę nasze wcześniejsze dyskusje (oraz to, iż z uporem ignorowałaś moje argumenty, nawet jeśli miały podstawy naukowe), uznaję, iż wszystkie punkty w jakiś sposób do Ciebie pasują. Ja odmawiam dalszej rozmowy z Tobą na jakikolwiek temat, jednocześnie dziwiąc się, że przy dzieciach i psie masz czas na takie dywagacje. Pozdrawiam mimo wszystko i życzę miłego wieczoru.
Pozostałym radzę przykładać „skalę trolla” do osób, które wywołują swoimi komentarzami niepotrzebne emocje. Troll karmi się konfliktem i złością, bo wtedy czuje się ważny i wyróżniony. Stąd się wzięło powiedzenie „nie karm trolla”. No ja bym nie karmiła, sam się nakarmi gdzie indziej tak czy siak.
Hej, Midia! Bardzo pożyteczne narzędzie nam tu podrzuciłaś. Dzięki za test na trolla. Przyda się pewnie nie raz:) Choć następny post będzie o wyprawie na Grenlandię i książce „Lud”, więc mam nadzieję, że żadnej gównoburzy nie wywoła. A potem… Jak mawiał Piotr Skrzynecki – kto wie, co będzie potem…:) Pozdrawiam!
O, brzmi bardzo ciekawie, w takim razie czekam na nowy tekst! Także pozdrawiam 🙂
MIDIA- nawzajem! 🙂 Odpisuję na komentarze osób zwracających się do mnie. Jak widać, Ty również skierowałaś się do mnie, mimo że uważasz mnie za trolla. To, że tak sądzisz na mój temat oznacza, że trollem jest każdy, kto ma inne zdanie. Bezdzietnik miał być miejscem dla każdego, przynajmniej tak pisała autorka bloga, co się okazuje wierutną bzdurą. Zarzucasz mi brak wiedzy i argumentów merytorycznych, tymczasem nie zauważyłam ich w Waszych wypowiedziach. Znalazłam się w tym miejscu, bo mam bezdzietną z wyboru koleżankę i chciałam poznać inny punkt widzenia. Z resztą ona podała mi link do tego miejsca. Ale jak widać żaden rodzic, choćby najbardziej tolerancyjny, nie znajdzie tu dla siebie miejsca, jeśli ośmieli się mieć inne zdanie. Sytuacja między dzietnikami a bezdzietnikami nigdy się nie zmieni, bo to Wy jesteście zamkniętą na siebie grupą, nie dopuszczającą nikogo do głosu. Zapatrzeni w siebie i swój punkt widzenia. Uważający się za „bardziej światłych”, wykształconych i Bóg wie co jeszcze. Zatem, żeby nie wywoływać kolejnych gównoburzy, żegnam Bezdzietnik.
Witam autorkę i wszystkich czytających bloga.
Podczytuję go od jakiegoś czasu.
Chętnie przeczytałabym rzeczowe argumenty na temat: Co jest fajnego w byciu bezdzietnym? I co życiowo zyskuje człowiek o takim statusie?
Chwatko Niematko, napisz o blaskach bycia bezdzietną.
Hej! Być może kiedyś taki post popełnię, kto wie. Choć nie wiem, co rozumiesz przez „rzeczowe argumenty”. Myślę, że każdy czuje inaczej i to zawsze są argumenty subiektywne. To nie jest tak, że moje argumenty za bezdzietnością przemówią do ciebie albo kogokolwiek innego. To będą moje argumenty. Próbuję sobie wyobrazić „rzeczowe argumenty” za posiadaniem dzieci… Niech by i były rzeczowe do kwadratu, i tak ich nie kupię:) Ja zyskałam jedno – żyję w zgodzie ze sobą. Nie chcę dzieci, więc ich nie mam. I to jest dla mnie niewyczerpane źródło radości od ćwierć wieku, czyli przez całą moją dorosłość. A to, że mam spokój w domu i w duszy, że nie muszę przymuszać się do czynności, na które nie mam ochoty, że mogę poświęcić czas mężowi, że czuję się wolna – od dzieci, ale również od lęku o nie – to są sprawy drugorzędne. Jeżeli ktoś chce mieć dziecko, to argument o „ciszy i spokoju” do niego nie przemówi. Choć wg mnie jest bardzo rzeczowy:) Natomiast teraz spisuję wywiad z Iloną Wiśniewską, autorką książek o Spitsbergenie i o Grenlandii, też bezdzietną. Pisze cudowne książki, jest wiecznie w podróży, dociera do najdalszych północnych zakątków. Raczej w ten sposób chciałabym pokazywać, jak udane może być życie bez dzieci. Poprzez fajne, spełnione życiorysy. Pozdrawiam!
No właśnie o to mi chodziło. Co fajnego zyskuje się na życiu bez dzieci?
I o taką odpowiedź Chwatko Niematko mi chodziło. Dziękuję.
Mam świadomość, że ludzie różnie postrzegają „zyski” spowodowane nieposiadaniem dzieci.
I to mnie interesuje. Może inne bezdzietne osoby też opowiedzą o najjaśniejszych stronach bezdzietności. Można by zapytać kilku osób. Powstałby taki kalejdoskop życiowych wyborów.
A post o podróżniczce po północnych zakątkach zapowiada się ciekawie. Chętnie przeczytam..
Obiecuję, że taki poczet ciekawych i pełnych pasji bezdzietników będzie. Właśnie nad nim pracuję:)
Dziewczyny, co jest według Was najlepsze w byciu bezdzietną?
Co najbardziej lubicie w swoim życiu bez dzieci?
Chwatko Niematko chętnie bym przeczytała post o najlepszych stronach bezdzietności.
Robienie tego, co chcę i kiedy chcę. Plus wysypianie się.
Zaglądają tu różni ludzie. Również rodzice. Na początku jest zaciekawieniem, zdziwienie (aż z tak dużą presją spotykają się bezdzietni??), chęć poznania ich punktu widzenia. A potem zaskoczenie. NEGATYWNE zaskoczenie. I rozczarowanie. Zajadłość, która aż bije po oczach jest okropna. Nie chciałabym mieć wokół siebie takich ludzi. Bardzo nieprzyjemny obraz osób bezdzietnych pokazuje się na tym blogu. Ludzi roszczeniowych, wymagających zrozumienia i szacunku, ale tak naprawdę gardzacych drugim człowiekiem. Jeśli masz inne zdanie, jeśli nie boisz się głośno o tym mówić,a drugiej stronie brakuje już argumentów, jesteś „trollem”.
Jedna z osób biorących udział w tej dyskusji napisała wcześniej, że na codzień czuje się jak „dziwadło”. Jeżeli w realnym życiu reprezentujesz to,co na tym blogu, to wcale się nie dziwię, że jesteś postrzegana w ten sposób.
Idea bloga dobra i potrzebna, ale to wszystko idzie w złą stronę. Niestety.
Wiesz,An,to jest naprawdę niefajne,kiedy społeczeństwo „wie lepiej,co dla ciebie będzie dobre”. Nie dziw się ludziom,że ich to wyprowadza z równowagi,a czasem doprowadza do szału…
Do zaglądających na bezdzietnik rodziców!
Moi drodzy. Musicie sobie uświadomić, że my w społeczeństwie jesteśmy mniejszością i to znaczącą (a nasze społeczeństwo nie lubi innych, a społeczeństwo tworzą jednostki). W moim otoczeniu jest jeszcze jedna dziewczyna o podobnym co ja podejściu. Jesteśmy jak geje w Białymstoku (kto był ten wie). Z wpisów AN czy Izabeli niestety, między wierszami można wyczytać, że owszem możemy sobie żyć, ale powinniśmy pilnować tego co mówimy, aby nie za ostro, aby nie za odważnie. bo jak powiemy co mamy w głowie to jest usprawiedliwienie do hejtowania nas w społeczeństwie.
Przyznajcie drogie matki, czy naprawdę aż tak często Wam współczują, mówią że na starość mąż Was zostawi itp. Żyjemy w świecie, w którym polityka państwa, sklepów, placówek kulturowych jest nastawiona na wspieranie rodziny. Jest 500+, jest nawet w Sejmie projekt by rodzice pracowali o godzinę krócej. Niech Wam dobrze się dzieje! Tylko nie naszym kosztem, bo ja o tak pracuję 12 godzin dziennie i jeżeli będę miała zapewnić krótszy dzień pracy moim pracującym mamom i ojcom to ich po prostu zwolnię bo nikt mi nie będzie robił polityki Państwa moim kosztem. Wolność innych kończy się tam gdzie zaczyna się moja. I żeby nie było, nie prowadzę obozu pracy, bo jak dziecko się komuś rano rozłoży to nie wywalam na zbyty pysk za spóźnienie.
Z lektury wszystkich komentarzy bezdzietnych zostawionych na tym blogu wynika, że dostajemy po dupie znacznie częściej niż rodzice (tylko dlatego bo urodzili). Ja się chce czuć normalna, ale nie ma świąt, na których nie chowam się w sobie bo wszyscy na mnie najeżdżają. Odezwali się tu bezdzietni, którzy chcą też wykrzyczeć, że mają czasami serdecznie dość. Tak, czujemy się jak dziwadła. Bo to niestety Wy dzietni sprawiacie, że tak się czujemy. Nigdy nie dostałam po łapach za swój wybór od bezdzietnej. Zawsze oceniają mnie dzietni.
Są pytania MYSZY, która jest ciekawa dlaczego taka a nie inna decyzja i co zyskujemy. Są też komentarze IZABELI czy AN, przez które przemawia niestety niechęć. Jesteście dziewczyny tolerancyjne warunkowo, tj. dopóki ktoś nie pisze o relacji ze zwierzętami z patosem, nazywa dziecko słodką istotką, albo siedzi cicho ze swoją odmiennością. Jak tylko kogoś wkurza „rozwrzeszczany bachor” w restauracji i potrafi o tym powiedzieć wprost to tolerancja się kończy.
Czym innym jest niechęć, a czym innym obrażanie. Ale o tym też już tu było.
Do bezdzietnych należy podchodzić z delikatnością i szacunkiem, nawet jeśli dziecko to dla nich „rozwrzeszczany bachor”. Obrażać to my,ale nie nas prawda?
Nie dojdziemy do porozumienia.
An, osoby w tym miejscu są ograniczone do czubka własnego nosa. Całe społeczeństwo ma im schodzić z drogi, nie narażać się swoim życiem, punktem widzenia, a już na pewno nie dziećmi. Przecież dzieci to podgatunek, nie to co pieski i kotki. Pieski i kotki to sama śmietanka społeczeństwa. Nikt z bezdzietnych nie rozumie, że ten rozwrzeszczany bachor, to po prostu dziecko, które nie panuje jeszcze nad sobą i swoimi emocjami. Gdyby dziecko siadło w miejscu i patrzyłoby się w talerz, to dopiero wtedy rodzice mieliby powód do zmartwień. Żadne dziecko, choćby najlepiej wychowane, nie zachowa się jak dorosły. Choć wielu dorosłym osobom w miejscach publicznych miałabym więcej do zarzucenia niż dzieciom. Bo dzieci są jeszcze niedojrzałe społecznie i można im pewne sprawy wybaczyć, ale dorośli powinni wykazywać się lepszą etykietą. Ale Bezdzietnik też znalazł sposób i na te bachory, najlepiej je zamknąć w domach i stworzyć wszędzie strefę Child-free, żeby tylko przypadkiem nie naruszyć świętego spokoju Bezdzietnika. Cały świat powinien mieć się na baczności, żeby choćby niechcący nie urazić Bezdzietnika, ale on może Ci powiedzieć, że Ty marny rodzicu Trollu- nie masz wiedzy, jesteś zacofany, ograniczony, a Twoje dzieci to bachory. Nawet w ciąży masz chować się ze swoim brzuchem, żeby nim nie epatować. W pracy broń Boże wspomnieć o dziecku, a laurka w miejscu pracy, to już przestępstwo. Wstydź się Ty bezwzględny rodzicu, znów nie pomyślałeś o uciśnionym Bezdzietniku. Najlepiej nie oddychaj zbyt głośno! Żegnam się z tym miejscem bez żalu. Zmieniłam zdanie o bezdzietnikach diametralnie, na bardzo negatywne. Pozdrawiam Cię Ann gorąco i życzę powodzenia!
IZABELA, dziękuję 🙂 Moją od wielu lat najbliższą przyjaciółką jest osoba bezdzietna. Nie do końca z wyboru. Na pewno byłaby świetna mamą. A mimo to nie jest złośliwa ani roszczeniowa. Jest dobrym człowiekiem. Jednym z najlepszych, jakiego znam. Też spotyka się z przykrymi pytaniami, szczególnie w okresie Świąt i tez tego nie lubi. Rozumiem Ją i wspieram. Zawsze.
Wiem, że są bezdzietnicy, którzy potrafią być tolerancyjni i dobrzy i nie muszą wykrzykiwać i obrażać dzieci.
Więcej, jestem przekonana, że czytają też tego bloga, ale nie udzielają się w dyskusjach. Pewnie z rożnych względów.
Odnośnie tych stref „childfree” i bezdzietnych, których denerwują głośne dzieci. To nie jest tak, że wkurzają mnie tylko głośne dzieci, bo jestem nastawiona negatywnie konkretnie do dzieci. Lubię ciszę i spokój, więc jeśli dorośli sąsiedzi zrobią imprezę i będzie dudnić, że nie słyszę własnych myśli lub zrobią grilla pod moim oknem z pijackimi okrzykami tak samo będzie mi to przeszkadzać. Nie chodzi o dzieci, a ogólnie o zamiłowanie spokoju 😉
Jak będziesz miała chwilę, może zajrzysz na blog ks. Jacka (http://xjacek.bartymeusz.pl/a-jednak-mi-zal)? Jestem tam, choć nie biorę udziału w dyskusjach (nie ma tam za wielu 😉 a już na pewno nie tak zażartych, jak na Bezdzietniku. Polecam zwłaszcza te wcześniejsze wpisy. Kilka lat temu był w naszej parafii i na Mszach, przez Niego odprawianych „porywał tłumy”. Wtedy jeszcze nie był egzorcystą. Poprzez swoja modlitwę pomógł wielu ludziom, tez rodzicom, którzy nie mogli mieć, a pragnęli dziecka. Są tam opisane dwa przypadki. Pozdrawiam Cię i tez życzę wszystkiego dobrego 🙂
Dziękuję, chętnie zajrzę. Tam z pewnością dowiem się czegoś wartościowego, tutaj nie ma żadnych wartości. Tutaj wartością jest „ja, ja i ja, mój punkt widzenia, moje, moja, ja Alfa i Omega”. I wyszło szydło z worka. W końcu autorka otwarcie przyznała, że to miejsce jest wyłącznie dla bezdzietników, a nie dla rodziców, którzy bezczelnie wchodzą tu ze swoim zdaniem. I tak było od początku. Bezdzietni chcą być wysłuchani, zrozumiani, ale bez wzajemności. Więc mam nadzieję, że hasło: ” zapraszam wszystkich, rozgośćcie się ” zmieni się zgodnie z prawdą, żeby nie wprowadzać w błąd czytelników posiadających dzieci. Odnoszę wręcz wrażenie, że zaproszenie było pozorne „wejdź sobie rodzicu i poczytaj jak jesteś beznadziejny i ograniczony, a Twoje dziecko to bachor i niepotrzebny dodatek do dorosłego, a jeśli odważysz się odezwać, to przypniemy Ci łatkę trolla”. A tu zong- rodzice potrafią się bronić. „Więc skoro się za mocno bronicie, to zarządzam koniec dyskusji, nie dogadamy się .” Łatwo się kogoś obraża, dużo trudniej zmierzyć się z krytyką.
Nie sposób się nie zgodzić z An i Izabelą.
Chwatka Niematka zaprosiła na bloga wszystkich i zachęcała do rozgoszczenia się. Jednak w trakcie „przyjęcia” większość gości zaczęła narzekać na na złe traktowanie przez rodziców, na epatowanie owym rodzicielstwem, na uciążliwość dzieci. Jakby roznosiły jakąś zakaźną i nieuleczalną chorobę i wymagały odizolowania od tych, którzy dzieci nie mają. Wtedy w popłochu Gospodyni i pozostali goście zaczęli wypraszać tych złych i nietolerancyjnych dzietnych. W imię tolerancji właśnie. Ale tolerancji tylko dla tego hermetycznego środowiska.
Goście do domu, a Gospodyni nawet się już nie chce do salonu zaglądać, bo takiego bałaganu narobili.
Następnym razem tylko wybrańcy bezdzietni dostaną zaproszenia na przyjęcie. I dyskusji nie będzie, a tylko kółko wzajemnej adoracji. I sprzątać Gospodyni nie będzie musiała, bo przecież ci bałaganu nie robią.
I będzie pięknie.
Ot taka parabola mała.
Myszo! Odpowiadałam ci w jak najlepszej wierze. Szczerze i kulturalnie. Czy jakąkolwiek wypowiedzią wyprosiłam cię z tego miejsca? Uraziłam? Zaatakowałam? Wskaż mi, proszę, taką wypowiedź.
Zapraszałam i zapraszam wszystkich, ale nie gwarantuję, że ze wszystkimi się zgodzę. Nie gwarantuję, że wszyscy znajdą tu poklask. Ludzie bezdzietni oceniani są i krytykowani w wielu miejscach. Stworzyłam blog dla bezdzietnych nie po to, by wpadając na niego, musieli użerać się z tym wszystkim, z czym użerają się na co dzień. Chciałam, by tu sobie odpoczęli. Miałam nadzieję, że spotkają tu osoby życzliwe – nieważne, dzietne czy bezdzietne. Tyle.
Niestety po ostatnich komentarzach myszy widać że ma takie samo podejście jak An i Izabela. Brak tolerancji, brak taktu. Wrogość wobec innego podejścia do życia ….Bo jak ty śmiesz żyć inaczej bezdzietniku lol. Współczuje takim osobą na prawdę, to jest na pograniczu chamstwa co one robią …
Bezdzietni, chcą by dać im przede wszystkim święty spokój. Myślę, że o to nam najbardziej chodzi. Chcemy świętego spokoju od rodziny, dawno nie widzianych ciotek, ginekologa, pani w banku, współpracowników, dzietnych koleżanek.
Szacunku chcemy tak jak każdy człowiek, dzietny, bezdzietny, gruby, łysy, gej, kominiarz, krawcowa, prezes zarządu. Delikatności nie potrzebuję. Wystarczy, że ktoś nie będzie mnie dyskryminował z tej przyczyny, że nie posiadam dzieci i nie chce ich mieć. My po prostu nie chcemy żeby wokół nas robiono jakąś szopkę jakbyśmy byli babą z brodą.
Nie rozumiem tak w ogóle w czym my mamy dochodzić do porozumienia? Przecież dzietni nie przekonają bezdzietnych do posiadania (i odwrotnie).
Jeżeli dzieciak drze się w knajpie, rozwala wszystko wokół, a rodzice mają to gdzieś to jest rozwrzeszczanym bachorem. Nie muszę szanować tej „bezbronnej istoty” i mało rozgarniętych rodziców, którzy psują mi i innym popołudnie w miejscu publicznym, w którym obowiązują jakieś normy. Co więcej, nie muszą do tej sytuacji podchodzić z szacunkiem także dzietni, którzy załatwili nianię na popołudnie i chcieli go spędzić w spokoju.
W punkt. Nie przeszkadzają mi normalne dzieci-nie moje dzieci,nie moja sprawa-ale rozwydrzone bachory to problem chyba dla każdego….
Sądzę, że każdy człowiek spotyka się w życiu z dyskryminacją z różnych powodów. I każdy musi sobie z tym poradzić na swój sposób.
Osoby chude, otyłe, brzydkie, z garbatym nosem, niemodnie ubrane, biedne, bardzo bogate, geje, lesbijki, matki, samotne matki, zdradzane żony, kobiety kochane…. Mogę tak jeszcze długo wymieniać. Jednak to wśród bezdzietnych spotkałam się z najbardziej roszczeniową postawą i nieustającą odmianą zaimka JA: mnie, mój, moje, dla mnie… Egoizm, egotyzm wręcz. Większość znanych mi bezdzietnych ludzi ma zawsze rację, nie zna słowa kompromis i jest trudna we współżyciu z innymi. To moja opinia na podstawie doświadczeń.
Myślę, że powodem jest samotność tych ludzi.
Dlatego chciałabym poznać bezdzietników zadowolonych ze swojego wyboru. Właśnie WYBORU.
Myślę, że wielu ludzi nie ma dzieci z innych powodów, a wtedy niechęć do otoczenia ( szczególnie do dzieci i rodziców) i poczucie alienacji jest tego konsekwencją. I to oni swoim zachowaniem zrażają do siebie innych, a nie odwrotnie.
Ale to moje zdanie.
Na grupie Tetrosceptyków jest cała masa zadowolonych ze swojego życia bezdzietnych – zapraszam! Będziesz mogła i poczytać, i pogadać z nimi osobiście. Ja bloga prowadzę bardzo egoistycznie, czyli piszę o tym, co mnie interesuje. A ludzi zwykle interesuje to, co inne, obce, nieznane. Sama jestem bezdzietnicą z wyboru – szczęśliwą jak najbardziej – więc mam mniejszą motywację, by o tym pisać. Interesują mnie inne odcienie bezdzietności, te bardziej zniuansowane. A z tą roszczeniową postawą… Myślę, że w ogóle żyjemy w bardzo indywidualistycznych czasach i tej roszczeniowości wszędzie jest sporo – i wśród rodziców, i wśród bezdzietnych. Bezdzietni, owszem, często mówią JA i domagają się praw, uznania, poszanowania ich wyborów itp. Są w mniejszości, doświadczają sporej presji, ich wybór budzi nieprzychylne reakcje, więc muszą być bardziej ofensywni, by postawić na swoim. Myślę też, że mocno spłycasz i rozcieńczasz zagadnienie, porównując bezdzietnych do ludzi chudych czy z garbatym nosem. Nie bierzesz pod uwagę kontekstu kulturowego, w jakim żyjemy. (Nie)rodzicielstwo jest bardzo silnie przeżywane – to jedna z najważniejszych życiowych kwestii. Jest też bardzo mocno zideologizowane, poddane rozmaitym naciskom, obramowane normami itp. Dlatego twoje porównanie – według mnie – ma się nijak do rzeczywistości. Czym innym jest wyśmiewanie cudzego nosa, a czym innym presja wywierana na bezdzietnych. Nie wiem, czy można powiedzieć, że ludzie bezdzietni są dyskryminowani. Myślę, że od czasu do czasu bywają. Jednak to, z czym się mierzą, jest dużo bardziej intensywne i przemocowe niż docinki z powodu mankamentów urody.
” Ostatnio złapałam się na tym, że coraz rzadziej mam ochotę wchodzić na Bezdzietnik, choć kiedyś nie mogłam z niego wyjść. (…) Ale to wciąż jest miejsce dla bezdzietnych. Z różnych przyczyn. Jeżeli rodzice, wchodząc tu, mają problem z zaakceptowaniem tego, jak widzą i przeżywają świat bezdzietni, przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Nie będę ani przekonywać bezdzietnych, by czuli inaczej, ani rodziców – by zapałali miłością do bezdzietnych. Mam nadzieję, że ci, którzy to czytają, wyciągną po prostu własne wnioski. Jakie – nie mnie w to wnikać. Mam nadzieję, że bezdzietni nadal będą tu zaglądać. Nie po to, by śledzić słowne przepychanki, ale po to, by poczytać coś o sobie lub „dla siebie”.
„Hej, Midia! Bardzo pożyteczne narzędzie nam tu podrzuciłaś. Dzięki za test na trolla. Przyda się pewnie nie raz:)”
Te słowa Chwatko Niematko zainspirowały mnie do mojej parabolicznej odpowiedzi.
A jakie kto wyciągnął z niej wnioski – nie mnie w to wnikać.
No cóż. Podtrzymuję to. To jest miejsce przede wszystkim dla bezdzietnych. I tego będę bronić.
MYSZO, podsumowanie w punkt 🙂 Pozdrawiam Cię 🙂
Myszo to działa w dwie strony jak mówisz takie ( często krzywdząca, bo twoja wypowiedzieć jest mocno jednostronna) rzeczy o bezdzietnych, to nie dziw się, że osoby bezdzietne mają podobne zdania o rodzinach. Bo ja też mam swoje zdanie o osobach jak ty , i nie jest pozytywne. ( Wynika ono właśnie takich zachowań) Wydaje mi się że mocno żyjesz w swojej bańce. Pozdrawiam.
Myszo,
jestem osobą bezdzietną z wyboru. Zadowoloną ze swojego życia (zasadniczo, bo życie każdego człowieka ma cienie i blaski). Mam od od 11 lat kochającego męża i szczęśliwy, spokojny związek. Mam paru prawdziwych przyjaciół (niewielu) i szereg znajomych do tańca i do różańca. Ciężko pracuje, mam swoje pasje i hobby. Nie gryzę cudzych dzieci.
Ciemna strona mojego życia to ogromna presja od mojej najbliższej rodziny (mama, babcia, ciotki). Bliscy zmuszając mnie do macierzyństwa potrafią doprowadzić do łez. Z tej przyczyny nienawidzę świąt. Z dwóch ostatnich wigilii wyjeżdżałam z domu z płaczem. Presja na wnuka jest tak ogromna, że głównie kobiety z rodziny potrafią powiedzieć takie rzeczy, że szkoda cytować. To mnie unieszczęśliwia.
Dziękuję Zofio za odpowiedź. Rozumiem Cię. Ludzie byli, są i będą wścibscy. Na takich trzeba się po prostu uodpornić i założyć gruby pancerz. Jeśli jesteś szczęśliwa i żyjesz w zgodzie ze sobą, to nie należy się nimi przejmować. Dawno przestałam chcieć się wszystkim podobać.Z czasem przywykną. Można też jasno, wyraźnie i stanowczo powiedzieć im o swoim życiowym wyborze i jego motywach. Dokładnie w taki sposób jak to napisałaś w swoim poście. To działa. Takie jest moje zdanie.
Jeszcze a propos bezdzietności z wyboru i samotności. Wspomniała już o tym Zofia, a ja chciałam dodać parę słów. Wczoraj przeprowadzałam wywiad z ponad szcześćdziesięcioletnią bezdzietnicą z wyboru. Dawną opozycjonistką, inicjatorką chyba pierwszeje i jedynej w latach osiemdziesiątych inicjatywy pod hasłem dress party, która istniała we Wrocławiu przez trzydzieści lat. Rozmawiałyśmy o byciu samą również. Nie o samotności, ale o sztuce bycia sam na sam ze sobą. Zarówno ja, jak i moja rozmówczyni lubimy być same. Jest to nam niezbędne do życia. Między innymi właśnie dlatego nie mamy dzieci – bo nie lubimy żyć w grupie. Mnie mój milczący mąż w zupełności wystarcza. Moja rozmówczyni miała dwa koty, ale teraz nawet kotów nie chce. Chce być sama ze sobą. Jest osobą towarzyską, działa społecznie, prowadzi warsztaty i zajęcia dla seniorów, ale lubi wracać do swojej samotni. Potrzebuje jej. Z moich rozmów z bezdzietnymi wynika, że potrzeba (i umiejętność) bycia sam na sam ze sobą jest wpisana w nasz wybór. Bo dzieci to nie tylko towarzystwo, od którego nie można się uwolnić, ale również przymus spotykania się z nauczycielami, wychowawcami, innymi rodzicami itp. Dla mnie to nie do zaakceptowania. Jestem bezdzietna między innymi właśnie dlatego, że lubię samotność. Choć lepiej mówić o byciu samemu, bo samotność to coś, co uwiera, a nas raczej uwiera towarzystwo, zwłaszcza narzucone.
Nawiązując jeszcze do Twojego poprzedniego postu, bezdzietnicy z przypadku (bo nie mogli mieć dzieci, bo nie znaleźli w życiu odpowiedniego partnera, z którym/ą chcieliby mieć dzieci, inne niezależne przyczyny) rzeczywiście mogą cierpieć samotność z powodu nieposiadania bliskich w ogólności. Bezdzietnicy z wyboru raczej nie odczuwają samotności stricte z powodu nieposiadania dzieci, bo my nie potrzebujemy tej relacji i to tkwi w naszej naturze. Urodzenie dziecka po to by nie być samotnym jest z resztą podawane przez psychologów jako jeden z gorszych powodów dla posiadania dzieci w ogóle, ponieważ takie dzieci są wychowywane z tzw. długiem wychowania, nie są wypuszczane w świat, mają wyrzuty sumienia przy odcinaniu pępowiny. Jeszcze a propos samotności, to jakiś rok temu mama dwóch małych chłopców powiedziała mi, że od czterech lat odczuwa ogromną samotność, jakiej nie czuła przed urodzeniem dzieci. Po prostu tak podzielili się z mężem rolami, że on pracuje, ona wychowuje. Została z tym sama, w tym sensie, że przez 5 dni w tygodniu nie miała nikogo dorosłego żeby do niego przysłowiową gębę otworzyć.
Dlatego wydaje mi się, że gdybyś przeanalizowała ludzi, o których wspomniałaś, że są nieprzyjemni bo bezdzietni, to wydaje mi się, że znalazłabyś inną głębsza przyczynę takiej obronnej postawy wobec świata i ludzi.
Bezdzietnicy z wyboru bywają nieco opryskliwi bo często muszą się bronić przez wchodzeniem z butami w ich własne życie, często robią to automatycznie. Np. mnie do szewskiej pasji doprowadzają teksty matek „umęczonych”, które nawet jak ja mam tydzień robienia po nocach to i tak mi mówią: dzieci nie masz to nie wiesz co to znaczy być zmęczoną. I po co takie porównania? Czy ja mamom mówię: siedzisz w chałupie to Ci dobrze. Gdybyś poszła do roboty to byś zobaczyła. Nie – nawet mi to do głowy nie przyszło. Może taka reakcja tych mam wynika z niedocenienia ich codziennej pracy przez najbliższych?
To nie jest tak, że zawsze i wszędzie można założyć gruby pancerz.
Zofia napisała: „Jest 500+, jest nawet w Sejmie projekt by rodzice pracowali o godzinę krócej. Niech Wam dobrze się dzieje! Tylko nie naszym kosztem, bo ja o tak pracuję 12 godzin dziennie i jeżeli będę miała zapewnić krótszy dzień pracy moim pracującym mamom i ojcom to ich po prostu zwolnię bo nikt mi nie będzie robił polityki Państwa moim kosztem. Wolność innych kończy się tam gdzie zaczyna się moja.”
Uważam, że takie myślenie to skrajny przejaw dyskryminacji.Trzy razy przeczytałam te zdania, zanim dotarł do mnie ich sens.
I to pisze osoba, domagająca się tolerancji dla bycia bezdzietną.
Tego już nie rozumiem.
To może wyjaśnię intencję, a Ty mi wytłumacz dlaczego uważasz, że moja wypowiedź jest przejawem dyskryminacji.
Uważam, że polityka Państwa jest nakierowana wyłącznie na rodzinę pełną, tj z dziećmi i pomija potrzeby innych grup społecznie wykluczonych. Przejawia się to w różnych świadczeniach o charakterze socjalnym, poczynając od 500+ , którego jawną dyskryminację widzę porównując moją samotnie wychowującą dziecko koleżankę (nie otrzymuje świadczenia) oraz mojego dobrze sytuowanego wspólnika, który tych wpływających na konto co miesiąc 500 stów nawet nie widzi, bo to dla niego kwota na waciki. PSL rozpoczęło dyskusję pt. godzina dla rodziny (7 godzinny dzień pracy dla rodziców dzieci do 15 roku życia). I ja już tego totalnie jako bezdzietna nie akceptuję, bo to oznacza, że moi bezdzietni pracownicy i ja musieliby przejąć obowiązki dzietnych. Gdzieś jest granica przywilejów społecznych i różnych bonusów tylko z tej przyczyny, że się urodziło. Są większe potrzeby, chociażby osoby starsze i samotne, których poziom życia jest na granicy godności (wystarczy poczytać raport samotnej paczki o biedzie, jak wybierałam osobę do paczki w tym roku to naprawę nawet największy twardziel się rozklei). Poruszyłam temat na granicy polityki bo odnoszę wrażenia, że społeczeństwo żyje w przeświadczeniu, że coś od Państwa dostanie za darmo, a to nie prawda. Państwo nie wytwarza, tylko rozdaje to co sami mu oddamy w podatkach. Na 500+ ktoś się musi zrzucać, żeby dostał je mój wspólnik i nie dostała ich moja koleżanka. Godzinę dla rodziny odpracują bezdzietni za dzietnych. To nie jest próżnia i na samym końcu 2+ 2 = 4. Owszem, macierzyństwo wymaga wsparcia Państwa i ciesze się, że rodzinom żyje się lepiej, ale gdzieś jest granica, po przekroczeniu której, wsparcie socjalne to tylko i wyłącznie populizm odbywający się kosztem innych grup społecznych.
Posiadanie dziecka nie ogranicza się do tego, że „tylko się urodziło”.
Dziecko się wychowuje. A to nakłada na rodzica obowiązki,także materialne.
Wychowanie to ogromny wkład pracy,czasu, energii i finansów.
Tego nie mają bezdzietni.
A zwalnianie rodziców za to, że państwo ustaliło „jakieś prawo” (cudzysłów celowy, bo nie będę się wdawać w politykę) to ich dyskryminacja.
Poza tym obowiązki dają też człowiekowi przywileje.
Bezdzietni nie maja rodzicielskich obowiązków to nie maja też przywilejów.
Żadna to dyskryminacja, ja to doskonale rozumiem, bo prowadzę działalność, zatrudniam ludzi, a jestem w 8 miesiącu ciąży z pierwszym dzieckiem i normalnie pracuję z moimi ludźmi. Większość znanych mi mamuś od 4. miesiąca ciąży już na zwolnieniach siedzi, a nie zawsze jest taka konieczność – im się po prostu należy nie pracować, bo przecież one w ciąży! A spróbuj zapytać, czemu tak szybko na to zwolnienie przeszła, skoro nic się nie dzieje! Mój lekarz już w 3 miesiącu pytał mnie, czy zwolnienie wypisujemy, a ja pracuję przy komputerze głównie, więc pytam: Jaka to jest uciążliwa praca? Tym bardziej, że moja ciąża przebiega wzorcowo. I jak najbardziej zgadzam się z lekkim rozgoryczeniem związanym z naprawdę ogromnym dotowaniem przez Państwo rodzin wielodzietnych. Rozumiem, że mogą one tego potrzebować, ale przecież nie wszystkie, poza tym, wiem że to może trochę chamsko zabrzmi, ale przecież nikt im tych dzieci nie podrzucił! A już krótszy czas pracy dla rodziców to jest naprawdę gruba przesada, ja jako rodzic w życiu nie chciałabym z takiego przywileju korzystać, co za koszmar! Wychowanie dziecka to decyzja, którą się samemu podejmuje, dlaczego za to mają należeć się w ogóle jakieś przywileje, to nie zrozumiem nigdy. Ja jako przyszły rodzic absolutnie nie oczekuję żadnych przywilejów, przecież chcę dziecka, będę na nie zarabiać i je utrzymywać, razem z partnerem oczywiście i jeśli zajdzie taka konieczność – z pomocą niań. Trzeba jakoś sobie radzić i działać, a nie wymagać od Państwa, że da. Takie moje nastawienie i zdanie 🙂
Bezdzietnicy są różni jak wszyscy ludzie. To, że ktoś nazwie dziecko tak czy inaczej, nie oznacza że wszyscy tak postępują i myślą, ale to jest oczywiste. Jeśli chodzi o poruszane tematy, to Drogie Mamy, jest to blog o ludziach niewychowujących dzieci i z takiej perspektywy jest opisany. Nie musicie i nawet trudno żebyście się z nim zgadzały. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I znów to, że kogoś razi laurka w miejscu pracy, to po pierwsze jest jego osobiste zdanie i nie dotyczy wszystkich, po drugie, po to jest to miejsce, żeby mógł się swobodnie wypowiedzieć nie będąc narażonym na społeczne potępienie. Autorka już pisała, że na blogu nie chce obrażania dzietnych, czy dzieci, jednak nie ma się wpływu co ktoś napisze w kometarzu. A pisanie, że ma się najgorsze zdanie o tych co obrażają dzieci, a potem samemu pojechanie wieloma nieprzychylnymi epitetami po wielu ludziach to już szczyt hipokryzji. Miejsce jest świetne, nie psujmy go kobiety wzajemnymi atakami. Zawsze można iść na blog parentingowy, żeby ktoś przklasnął naszym ideom i przekonaniom. Pozdrawiam wszystkich 🙂
Dzięki, Pola, że to napisałaś! Ostatnio złapałam się na tym, że coraz rzadziej mam ochotę wchodzić na Bezdzietnik, choć kiedyś nie mogłam z niego wyjść:) To co w nim było najfajniejsze, to próba opisu naszych, bezdzietnych, emocji, doświadczeń, refleksji, przeżyć. Temu przede wszystkim miało służyć to miejsce. A nie walce z rodzicami czy przekonywaniu kogokolwiek, że bezdzietni to chodzące ideały. Przez ten niespełna rok wiele słów tu napisano, z niektórymi złudzeniami musiałam się pożegnać. Paru rzeczy się nauczyłam. Parę rzeczy zrobiłabym inaczej. Ale to wciąż jest miejsce dla bezdzietnych. Z różnych przyczyn. Jeżeli rodzice, wchodząc tu, mają problem z zaakceptowaniem tego, jak widzą i przeżywają świat bezdzietni, przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Nie będę ani przekonywać bezdzietnych, by czuli inaczej, ani rodziców – by zapałali miłością do bezdzietnych. Mam nadzieję, że ci, którzy to czytają, wyciągną po prostu własne wnioski. Jakie – nie mnie w to wnikać. Mam nadzieję, że bezdzietni nadal będą tu zaglądać. Nie po to, by śledzić słowne przepychanki, ale po to, by poczytać coś o sobie lub „dla siebie”. Pozdrawiam!
Zakładam, że miała i ma Pani dobre intencje. Proszę tez jednak zrozumieć, ze trudno rodzicom spokojnie czytać i nie reagować na wpisy krzywdzące (tak, krzywdzące) dzieci za to tylko, że są. A są i będą głośne, w pewnym okresie życia nawet hałaśliwe i nic się na to nie poradzi. Może inaczej – nie zawsze da się dziecko ogarnąć na tyle, żeby ZAWSZE było spokojne. Nawet najgrzeczniejsze (a moje do takich raczej należały będąc małymi) będą mieć głośniejsze momenty. BO takie są dzieci. Jeżeli kogoś aż tak bardzo to drażni, to owszem może sobie wypisywać, ze są to „rozwrzeszczane bachory”, a ich rodzice są „słabo rozgarnięci”, ale musi liczyć się z tym, że rodzic na taki atak (bo to jest atak), zareaguje.
Ile można też czytać na temat równości (a wręcz wyższości) zwierząt nad dziećmi? Psa da się wytresować, dziecka już nie.
Jeżeli ma to być miejsce, w którym bezdzietni chcą wylewać żale na zły świat…. Po co więc zapraszać wszystkich?
Dobrze by było, żeby dzietni i bezdzietni potrafili być bardziej tolerancyjni dla siebie NAWZAJEM. Ale nie można zarzucać rodzicom, ze to Oni są ci najgorsi, bo jeszcze przecież te okropne laurki w pracy itd.
I jeszcze….Bezdzietnicy maja prawo nie lubić i czuć niechęć do dzieci, ale rodzice nie mogą okazywać niechęci bezdzietnikom, którzy źle wypowiadają się o dzieciach.
Nie podoba mi się tez to, że tyle pisze Pani o tolerancji, a na obrzydliwy komentarz i nazwanie czytelnika Pani bloga „trollem” reaguje Pani w zadziwiający sposób: „Dzięki za test na trolla. Przyda się pewnie nie raz:)” Rozumiem, ze podziela Pani zdanie bezdzietnej koleżanki. Jakżeby inaczej? Wystarczyło poczytać komentarze IZABELI. To jedna z najrozsądniejszych osób, które tu się wypowiadały. Głos rodzica. Ale przecież rodzic, nawet najrozsądniejszy nie ma prawa wyrazić swojego zdania. Nie wiem, co takiego strasznego napisała, że zasłużyła na miano „trolla”? I to z takim „przyklaskiem”.
Zauważyłam pewną prawidłowość. Każdy, kto odważy się wyrazić swoje zdanie (a nie jest ono podzielane przez bezdzietników) zostaje „zaatakowany”, wręcz zakrzyczany i po pewnym czasie zrezygnowany odchodzi. Z nie najlepszym zdaniem o bezdzietnikach. A z pewnością nie taka była intencja tego bloga.
An, nie będę już rozmawiać o zwierzętach i dzieciach ani o „wrzeszczących bachorach”, bo mam już tego serdecznie dość. Nie chcę wam, tobie i Izabeli, zarzucać trollingu, bo wierzę, że nie to jest waszym celem. Ale trudno nazwać wasze komentarze tutaj inaczej. Nie prowadzę tego bloga po to, by rodzice manifestowali tu swoje przekonania, by najeżdżali na bezdzietnych i ich przekrzykiwali. Już dawno okazało się, że się nie rozumiemy. Mówimy innym językiem. Co innego wyczytujemy z komentarzy. I trudno. Czas to zaakceptować i zakończyć dyskusję. Chcę, by osoby bezdzietne znalazły tu zrozumienie, a nie pouczanie, ocenianie czy moralizowanie.
Do Autorki – dlaczego nie ukazał się mój wpis skierowany do Pani odnoszący się do dyskusji pod tym postem?
Nie mam pojęcia o co pani chodzi. Posty od osób, które już tu zabierały głos nie wymagają akceptacji. I jak widać – niczego nie kasuję. Ma pani 25 opublikowanych postów na koncie.
A, już wiem! Wpadł do spamu, już go wyciągam stamtąd.
Edyta to miejsce jest potrzebne i ważne! Niektóre wypowiedzi są w stanie podciąć skrzydła, ale założę się, że oprócz osób komentujących jest cała masa czytających po cichu i wyciągających wiele dla siebie. Nie przestawaj! Krytycy zawsze się znajdą… Ja się rozsiadłam tutaj na dobre 🙂
A żeby nieco „zluzować majty” i wprowadzić świątecznym zwyczajem „puścić, co złe w niepamięć”, zapraszam do przeczytania http://www.redaktorbezczelna.pl/2018/11/odpieluchowe-zapalenie-mozgu-objawy.html
Mam nadzieję, że i dzietni i bezdzietni będą mieli po jego przeczytaniu podobne odczucia.
W twojej wypowiedzi pokutuje stereotyp bezdzietnika jako osoby, która w nic nie wkłada pracy, czasu, energii i finansów. Nie jesteśmy osobami, które tylko leżą i pachną bo rano nie mają kogo odprowadzić do przedszkola a wieczorem nie odrabiają z dziećmi lekcji. Nie boję się powiedzieć głośno z perspektywy JA, że moja praca daje społeczeństwu dużo. Nie muszę rodzić dzieci żeby mieć prawo przywileju. Twoją wypowiedź odbieram jako dyskryminację ludzi bezdzietnych.
Większość rodziców też pracuje. I też ich praca daje społeczeństwu dużo.
DODATKOWO mają jeszcze obowiązki wobec dzieci.
Dają społeczeństwu więcej.
Stąd mogą i powinni mieć dodatkowe przywileje.
Nie boje się tego powiedzieć głośno z perspektywy JA rodzica.
Twoje wypowiedzi odbieram jako dyskryminację ludzi posiadających dzieci
To nie jest takie proste. Owszem, dla państwa dzieci to zysk, ale tylko wtedy, gdy stopa bezrobocia jest niska, a wzrost gospodarczy wysoki, i to w długiej perspektywie czasu. Dodatkowo, dzieci to dla państwa (i dla rodziców również) olbrzymi wydatek. I nie wiadomo wcale, czy ten wydatek się zwróci. Bo dzieci, gdy już dorosną, wyjeżdżają z kraju, pracują w szarej strefie, nie płacą podatków, niektóre przechodzą na ciemną stronę mocy, przysparzają państwu problemów lub bezrobotnych itp. Dlatego jeżeli rodzicom wydaje się, że skoro obdarowali państwo dzieckiem, to państwo powinno paść na kolana i całować ich po stopach, ewentualnie przyznawać garściami przywileje, są w błędzie. To raz. Dwa – to jest haniebne stawianie sprawy: „Daję społeczeństwu więcej i mi się należy”. Bo co w takim razie z rodzicami dzieci z ciężkimi niepełnosprawnościami? Nie pracują, biorą pieniądze od państwa, w dodatku ich dzieci nigdy nie będą pracować, nie będą płacić podatków, natomiast państwo, gdy zabraknie rodziców, będzie musiało je utrzymywać. Jak zmierzyć ich przydatność? Jak to wyliczyć? A jeżeli wyjdzie przydatność ujemna, to co wtedy? Zabrać przywileje, na przykład te sto parę złotych zasiłku? Była tu jedna paskudna dyskusja o tym kto jest lepszy: dzieci czy zwierzęta. Teraz mamy dyskutować o tym, czy lepsi są rodzice czy bezdzietni? Rodzice zdrowych dzieci czy chorych? Na litość Boską!!!
Myszo ja twoje wypowiedzi odbieram jak dyskryminację bezdzietnych. Pozdrawiam. JA bezdzietna. W wieku 24 z wyboru. Pozdrawiam .
No, cóż. Jesteście lepsi. Bardziej wartościowi. Pełniejsi. Zgodni z normą. I godni przywilejów. Powinniśmy płacić to „bykowe”….
Czy Ty tu piszesz, żeby poczuć się lepiej?
Piszę, żeby zrozumieć ludzi bezdzietnych. W sfeminizowanym środowisku, w którym pracuję jest wiele bedzietnych osób.
I poza dwiema, reszta jest podobna.
Stereotyp bezdzietnika stworzyli sami bezdzietni swoim zachowaniem i stosunkiem do innych ludzi.
Poza tym odczytujesz Zofio moje teksty w sposób,w jaki postrzegasz ludzi mających dziec czyli wrogo.
I nic tego nie zmieni.
Nie postrzegam ludzi dzietnych wrogo! Nigdy w życiu. W moich postach pisałam, że mam dzietne koleżanki, które wspieram, jestem matką chrzestną ich dzieci, opiekuje się nimi, jak starzy chcą iść na randkę. Jeżdżę z dzietnym raz do roku na wakacje. Mam dzietnych pracowników, którzy nie zmienili roboty od 10 lat i zawsze mieli gdzie wracać po macierzyńskim i dostawali becikowe w kopertach (a niech mnie skarbówka ściga). Od tych ludzi różni mnie to, że za żadne skarby nie chcę mieć własnych i nie widzę się w roli matki.
Piszę natomiast, że nie akceptuję mojej najbliższej rodziny, która wymusza na mnie wnuka i która upatruje szczęścia i spełnienia kobiety wyłącznie w potomstwie, nie akceptuje znajomych, którzy odkąd powili uważają mnie za trędowatą i niepasującą do towarzystwa, nie toleruję obcych, którzy potrafią się przypieprzyć do mojej bezdzietności jakby mi wchodzili pod przysłowiową pierzynę, nie akceptuję bezmyślnej polityki Państwa, która w populistycznym nastawieniu zaślepiła się w przywilejach dla rodziny, dyskryminując bardziej potrzebujące grupy społeczne i powoduje eliminację kobiet z rynku pracy.
Jestem kolejną osobą, która trafiła na blog, bo chciała poznać zrozumieć mentalność ludzi bezdzietnych, bo sporo takich żyje wokół mnie.
Z pozytywnym nastawieniem do Was.
Artykuły są ciekawe i merytoryczne.
Wypowiedzi pod nimi są zupełnie inne.
I jest mi smutno.
Jeśli bezdzietni czują się wykluczeni to mają to na własne życzenie.
Takie jest moje zdanie.
Mysza (oraz inne mamy), ty żyjesz w środowisku, w którym jest wielu bezdzietnych.
Ja natomiast żyję i pracuję w środowisku, w których bezdzietnych jest niewielu. Zwłaszcza bezdzietnych w moim wieku, bo wiadomo, że młodzież (czyli 25-35) to nadal potencjalni rodzice. To miejsce jest dla mnie cenne ze względu na to, że w zasadzie tylko tu mogę poznać punkt widzenia innych bezdzietnych. Mogę dowiedzieć się, co kryło się za ich decyzjami o nieposiadaniu dzieci. Mogę się dowiedzieć, czy też czują się (czasami) w jakiś sposób dyskryminowani, wykluczeni, „nierozumiejący bo nie mają dzieci” itd. Mogę też w tym miejscu pożalić się na różne rzeczy. Również dzięki temu, że nasze wypowiedzi są anonimowe i obnażamy się w bezpieczny sposób. Nikt tego potem przeciwko nam nie wykorzysta.
Wy, dziewczyny-mamy, macie z pewnością mnóstwo okazaji do tego, by pogadać o swoich pociechach, dowiedzieć się, co czują inni rodzice, co ich uszczęśliwia, co dołuje itd.
My – bezdzietni – naprawdę mamy takich okazji niewiele. Tym bardziej, że jeśli już spotkam jakąś bezdzietną osobę w realu, to naprawdę nie wypada mi pytać: „Ty, a dlaczego nie masz dziecka?” „A w ogóle dobrze ci z tym?”
Dlatego zrozumcie, że jest to miejsce, na którym będziemy się wyżalać, narzekać na dzieci, rodziców, społeczeństwo, polityków itd. Będziemy to robić, bo tego potrzebujemy. Nie chcemy myśleć, czy kogoś urazimy tym, jak nazywamy dzieci (czy dorosłych) albo tym, jak ważne są dla nas zwierzęta, choćby dla kogoś miało to być skrajną żenadą, świadectwem samotności, nieszczęścia itd.
To jest nasze miejsce.
Jeśli macie ochotę wchodzić, wchodźcie, czytajcie. Dla mnie wasze komentarze są naprawde ciekawe. Zdałam sobie dzięki nim sprawę z wielu rzeczy. Żyjecie w kompletnie innym świecie i pewnie się nie zrozumiemy, ale czytajcie, komentujcie itd.
Ale wiedzcie, że my tu nadal będziemy wywlekać swoje żale i pretensje, będziemy odpowiadać atakami na wasze ataki, bo na tym polega burzliwa dyskusja, a komentując w taki a nie inny spsosób w tym miejscu same ją wywołujecie. Ale to nie szkodzi.
Chwatka niematko – nie wiem, dlaczego czujesz niechęć do swego dziecka-Bezdzietnika z powodu tych dyskusji. Mnie się one podobają. To miejsce żyje dzięki nim.
I zapewniam wszystkich rodziców obecnych i przyszłych, że będziemy się bronić i pewnie będziemy też atakować. Bo to jest nasze miejsce, a nie mamy ich wiele.
Zrozumcie nas lub nie. Nic na siłę.
Czemu poczułam niechęć? Bo ja idealistka jestem. I lubię zgadzać się z ludźmi:)))) No, ale nie zawsze się da… Tak ze wszystkimi… I wtedy moja dusza cierpi:) Poza tym nie chcę, żeby to miejsce stało się pretekstem do atakowania bezdzietnych, z drugiej strony – nie chcę cenzurować dyskusji. Ale masz rację – nie ma się co obrażać na ludzi ani na Bezdzietnik. Mam nadzieję, że przetrwa, choć właśnie piszę książkę o bezdzietności i pewnie wpisów do końca lutego będzie mniej. Ale obiecuję za bardzo tego miejsca nie zaniedbywać. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję Monika S. za Twój post/
Wyważony, mądry, pozbawiony wrogości.
Takie podejście otwiera na ludzi, ale i otwiera ludzi.
Dyskusje są jak najbardziej potrzebne.
I twórcze.
Jednak Drodzy bezdzietni, nie zgadzam się ( i nie tylko ja) na obrażanie dzieci, w jakikolwiek sposób albo stawianie ich na równi lub poniżej zwierzą. To upadlające i upokarzające osoby, które same się jeszcze nie obronią.
I jeśli znajdę tu ( i inni rodzice też) pogardę i dyskryminację dzieci, to zgłoszę te wpisy i blog do Rzecznika Praw Dziecka.
Bo one same tego nie zrobią, a Konstytucja chroni także ich prawa.Bezdzietni mogą nie lubić dzieci, ale nie wolno im ich obrażać, deprecjonować i nimi pogardzać.
Czy mówienie o tym, że się nie lubi dzieci albo że od dzieci woli się psa – jest ich obrażaniem? Proszę zdefiniować obrażanie, bym wiedziała, kiedy spodziewać się policji u drzwi.
Naprawdę pani o to pyta? Proszę prześledzić komentarze swoich bezdzietnych koleżanek. My matki zrobiłyśmy screeny kilkunastu komentarzy.
Rodzice też mają swoją godność, i prawo do szacunku swoich dzieci.
Bo to nasze dzieci w przeszłości, teraz i w przyszłości uczą, leczą, obsługują Was bezdzietni,
Bo to nasze dzieci, może właśnie mój syn, córka Izabeli, dzieci An, będą się Wami opiekować przychodniach, szpitalach, domach starców. Dlatego, że ktoś je urodził i wychował. A może to właśnie one będą Was trzymały za rękę przed śmiercią i to one podadzą tą nieszczęsną szklankę wody.
Właśnie te rozwydrzone bachory, które zakłócają Waszą egoistyczną ciszę i których nie chcecie wpuszczać do kawiarni, restauracji, które Wam przeszkadzają nawet w brzuchach matek.
Chwatko Niematko, naprawdę potrzebujesz ode mnie definicji obrażania?
Zapomniałaś chyba z czyich podatków są finansowane opieka zdrowotna i świadczenia socjalne dla Twoich i innych dzieci. Zatem zanim napiszesz takie powtarzane do upadłego argumenty o rzeczone szklance wody oraz dzieciach pracujących na bezdzietnych, zastanów się nad logiką swojej wypowiedzi.
Mysza musisz być strasznie smutną osobą. Depczesz po bezdzietnych żeby się móc dowartościować za wszelką cenę. Żal mi Ciebie kobieto. Twoje zachowanie nie wzbudza ani odrobiny szacunku.
Oho! Policja, prosze przyjechac na fejsbuka (na bloga w tym przypadku) 🙂 Droga Pani Myszo, przeciez niech te wszystkie dzieci sobie zyja w szczesciu i dostatku, nikt ich tutaj nie dyskryminuje. Niech tylko nie bedzie ich w moim domu, bo tam jest miejsce dla mnie i dla moich psow, nie dla dzieci. Watpie, zeby w zwiazku z tym, zainteresowal sie mna Rzecznik Praw Dziecka.
Na blogu co prawda nie przeczytalam 100% komentarzy, ale w zadnym nie znalazlam znamion obrazania dzieci. Jedynie Pani Izabela przytoczyla jakies niewybredne epitety i widze, ze tym sprowokowala dyskusje na temat niedobrych bezdzietnych, ktorzy bezwstydnie obrzucaja blotem dzieci.
Swoja droga, ja akurat znajac psia nature, porownania do psa traktuje zawsze jako komplement 🙂 I nie chodzi o porownanie do dzieci, alo kto jest gorszy, kto jest lepszy. Zwyczajnie dla niektorych zwierzeta sa calym ich swiatem i rodzina, a innym te przestrzen wypelniaja dzieci – takie juz jest zycie, ze mamy rozne potrzeby. Jesli ktos mi mowi, ze nie lubi psow, to nie strasze go Rzecznikiem Praw Zwierzat, wyroslam z czasow gimnazjalnych 🙂
Marika! W moim domu nigdy nie było małych dzieci, ale pies był zawsze. A najlepiej kilka piesków. Dla mnie dom bez psa jest domem niepełnym, pies jest członkiem rodziny i tak widzę swój świat w przyszłości, z psem, kotem, bez dzieci
Wyobraź sobie teraz mnie- Zofię, przeciwniczkę 500+ i umęczonych matek, krzyczącą: bachor, bachor, bachor!!! I tupiącą w błogim zachwycie:) Czytaj blog i pisz donosy: do Prokuratury, Rady Polityki Mediów, Policji, Rzecznika Praw Dziecka (ten to się akurat udał z tymi wypowiedziami o dzieciach z in vitro), do proboszcza możesz nawet zadzwonić.
Pisz zawiadomienia na Policję i niech Cię żółć zalewa, a Tetrosceptyczni spędza w tym czasie wesołe i spokojne święta ze swoimi psami, kotami. Na szczęście ta sama Konstytucja, oprócz ochrony obywateli mniejszych gwarantuje również prawo do swobodnej wypowiedzi i wolność prasy.
Jak w gimnazjum… Idź kobieto na blog parentingowy i nie psuj tutaj atmosfery bo ten wpis jest żenujący. Będziemy sobie pisać, że lubimy bądź nie lubimy dzieci do woli bo to jest nasze miejsce.
Dziękuję za ten post Zofio.
Obnaża prawdę o Was bezdzietnych i Waszym „szczęśliwym” życiu.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że prawica nie ma poczucia humoru i nie umie czytać między wierszami. Jakie to prawdziwe..
Nikt przecież nie obraża tych naszych dzieci! A jak wrzeszczą w knajpach – to już inna kwestia, moja rodzina prowadzi kawiarnię i jesteśmy przez część rodziców postrzegani jako miejsce, które dzieci nie lubi, ponieważ ośmielamy się wymagać od rodziców, aby pilnowali swoich pociech, gdy są w naszej kawiarni, bo nie są w niej sami. A dzieci naprawdę często biegają po całym lokalu, krzyczą, niszczą przedmioty, bo mimo, że w naszej kawiarni jest kącik zabaw dla dzieci, to te zabawki nie wystarczają – dziecko wrzeszczy, że chce menu do zabawy no i rodzic da, nie zastanawiając się, że za to menu ktoś zapłacił i ono nie służy do zabawy! Po spotkaniu z takim dzieciaczkiem menu zazwyczaj jest już do wyrzucenia. Naprawdę niewiele rodziców w takiej sytuacji powie swojemu dziecku: To nie jest zabawka! A jak obsługa upomni, to się jeszcze obrażą. Taka jest niestety rzeczywistość. Zdarzają się również, choć naprawdę rzadko, rodzice, którzy dyscyplinują swoje dzieciaki i one wtedy są grzeczne. Nie mamy wtedy problemu, że maluch che podejść, zobaczyć jak kawę się parzy i w ogóle, jest to zresztą całkiem przyjemne 🙂 bo zdyscyplinowane dzieci są przyjemne, nie są spięte ani nerwowe, bo wiedzą, czego się od nich oczekuje, co im wolno, a co nie. Nie wymuszają, nawet jak się zwróci im uwagę to nie płaczą, nie obrażają się, bo wiedzą że źle zrobiły, zazwyczaj przeproszą i bawimy się dalej! Takie moje obserwacje kawiarniane 🙂
Nie, nie lubię bachorow. Tak, wole zwierzęta. Możesz mnie teraz aresztować 🙂
Chwatka niematko, wysłałam dwa posty, ale ich nie ma. Sprawdź w spamie, pliz, bo jeden był długi i nie zmobilizuję się, by go drugi raz napisać:)
Hej, Już wszystko jest na miejscu. Od wczoraj nie miałam internetu. Nie wiem, czemu tym razem WordPress kazał mi zatwierdzać posty od stałych bywalczyń. Niezbadane są jego wyroki:)
Piękny, mądry, cywilizowany, obiektywny tekst. Dziękuję!
Mój post też zniknął, jak Moniki. 🙁
Co dało mi chwilę na poczytanie komentarzy. Też mnie przerażają i rozczarowują komentarze, właśnie dzietnych. 🙁 Zachowują się jak prawicowcy chodzący na lewicowe strony tylko po to, żeby obrażać innych, którzy na ich strony nie przychodzą i żali nie wylewają. Albo jak ludzie nieznoszący zwierząt, którzy chodzą na portale poświęcone zwierzakom, żeby obrażać ich właścicieli, którzy to właściciele nie bywają na ich portalach, żeby im wytykać, że nie mają psa czy kota. Moi bezdzietni znajomi nie chadzają na strony czy grupy dla dzietnych, żeby ich tam obrażać. Zupełnie inaczej dzietni niestety. 🙁 A przecież to oni spowodowali, że biopojemność Polski jest już przekroczona prawie o 100% (biopojemność Polski wynosi 19 mln ludzi, a ilu już mamy Polaków? No właśnie).
Hej, Daga, już wszystko wskoczyło na miejsce. Przepraszam wszystkich, którzy nie mogli odnaleźć swoich postów. Czasami wpadają do spamu nie wiadomo czemu, czasami wymagają akceptacji, choć po pierwszej akceptacji kolejne komentarze nie muszą być akceptowane. Takie niespodzianki WP. Pozdrawiam!
Drogie mamy, bezdzietne czytelniczki tego bloga mają rację- to nie jest miejsce dla nas. Zabłądziłyśmy tu, wierząc w zaproszenie i możliwość ciekawego dialogu. Na szczęście jest w sieci wiele innych blogów, na których można dowiedzieć się czegoś ciekawego, poznać wartościowych ludzi, wypowiedzieć się swobodnie, nie będąc szkalowanym. To jest miejsce dla bardzo hermetycznej grupy, która ma swój punkt widzenia i nie jest zainteresowana niczyją opinią spoza swojego kręgu. A wyrażenie opinii sprzecznej z ich przekonaniami, jest odbierane jako atak/trollowanie, w związku z czym rodzic może tu doświadczyć wyłącznie negatywnych emocji. To nie jest miejsce, gdzie można się swobodnie wypowiedzieć lub wymienić punktem widzenia pomiędzy dzietnymi a bezdzietnymi. Z resztą punkt widzenia rodzica nikogo tu nie obchodzi. Punkt widzenia, który zawiera w sobie elementy tradycji i kultury lub religii jest traktowany jako najgorsze zacofanie. Tolerancja… to nie tu 🙂 Bez sensu jest taka batalia. Bo to nic innego jak batalia 🙂 Niech każdy żyje po swojemu, choćby ten drugi miał wierzyć w smerfy i próbował latać, machając rękami 😀 Niech każdy ma swoją rację, ważne żeby zgodną ze sobą. Czasem nie warto jest próbować zrozumieć, czasem trzeba to puścić wolno. Niech narzekają, jeśli to im pomoże 🙂 Wesołych Świąt! 🙂
W punkt Izabela! Jak zawsze mądrze, dojrzale i merytorycznie.
Ja też podziękuję już za zaproszenie, które jest hipokryzją
Opuszczam to nieprzyjazne miejsce.
I zostawiam bezdzietnych samych ze sobą.
I niech narzekają, cóż im więcej zostało!
Drogie Panie,
To nie jest miejsce dla Was i dla osób, które przyszły tutaj żeby się przekonać, że bedzietnicy to źli, zapatrzeni w siebie ludzie, patrzący na świat z perspektywy własnego JA i do tego jeszcze nieszczęśliwi ze swoją bezdzietnością. Zostaje nam o wiele więcej niż narzekanie:) naprawdę! To nie jest wspólnota bezpłodnych tylko bezdzietnych z wyboru!
To że jesteśmy inni, niż reszta społeczeństwa to nie jest żadna nowość.
Dziś na spokojnie przeczytałam wszystkie posty w tej dyskusji i z ręką na sercu stwierdzam, że szukałyście tu tylko zwady i zaczęłyście odgrywać rolę cenzora. Jeżeli ktoś tu przychodzi przedstawić element kultury, tradycji i religii to wiadomo, że są to poglądy przeciwko bezdzietnikom, bo religia wyklucza antykoncepcję, którą Tetrosceptyczni stosują, a tradycyjna jest pełna rodzina. Po co zatem wygłaszać takie sądy na blogu ludzi, którzy nie żyją ani tradycyjnie, ani religijnie? To jest wkładanie kija w mrowisko i prowokowanie.
Jeżeli zaglądam do jakiejś wspólnoty poglądów – to nie szukam na siłę zwady, tylko uczestniczę w dyskusji szanując reguły gry społeczności, którą odwiedzam. Obrazowo- nie rzuca się wieprzowiną w meczecie:)
Ja sobie bardzo cenię głosy rodziców w tym miejscu, ale głosy rozsądne i takie tu są. Co więcej, zaprosiłam na blog kilku rodziców żeby zrozumieli i oni cenią to miejsce.
Bardzo słusznie drogie dzietne panie.
Do widzenia! 👋
Ja tak na uboczu wątku.
Przepiękne wielkopsy! Proszę je ode mnie pozdrowić i wydrapać za uszami 🙂 uwielbiam takie wielkie kudłacze. Przysypane śniegiem, wreszcie doczekały się odpowiedniej temperatury. Cudowne zdjęcia 😀
nie ma co, piękne zwierzaki!
A przeględając dyskusję zaczęłam się zastanawiać jak to jest, że weterynarze nie są powszechnie piętnowani za swój wybór, tj. że postanowili leczyć zwierzęta, a nie ludzi?! dlaczego wybór zwierzęcia jest utożsamiany z jakimś deprecjonowaniem ludzi!!
Weterynarze nie są piętnowani, ale wolontariusze, którzy zbierają pieniądze na rzecz zwierząt, nieraz słyszą, że powinni pomagać ludziom, nie zwierzętom. Bo ludzie ważniejsi. A ile razy Janina Ochojska słyszała, że powinna zbierać na polskie dzieci, a nie jakieś zagraniczne. Bo przecież polskie ważniejsze. Ludzie uwielbiają patrzeć kategoriami lepszy-gorszy.
Myślę, że to nie do końca chodzi o podział na lepszych i gorszych, ale bardziej pierwotny podział na „my” i „inni”. Dla jednych „my” to tylko ich najbliżsi, rodzina, dzieci. Kolejny poziom to „my” Polacy, a inni to reszta, więc dziwią się Ochojskiej, no niechże naszym polskim dzieciom pomaga, a syryjskie – no cóż… Potem „my” to ludzie, a „inni” to podległe nam istoty – zwierzęta. Ci nie mogą przeboleć, że wolontariusze zbierają na psy czy konie (jak można na psy czy konie, skoro tylu ludzi potrzebuje pomocy?). Jest jeszcze „my” wyznaniowe – moja religia i współwyznawcy, a „inni” to reszta, poganie, błądzący itd., itp.
Myślę, że wszyscy tak mamy, a od tego, co uznajemy za „my” zależy nasz światopogląd (a może jest na odwrót?). Dlatego często trudno nam się porozumieć.
„My matki zrobiłyśmy screeny kilkunastu komentarzy.” – czyli Bezdzietnik.pl trafił na forum dla matek, zrobiła się naparzanka, więc można się spodziewać dalszego zmasowanego ataku. Nie liczyłabym, że panie, które poczuły się wielce urażone „niegościnnością” Bezdzietnika tak łatwo odpuszczą, choć miałam nadzieję, że poczują się urażone i sobie pójdą 😉
Nie wiem, dziewczyny, czy dacie radę, ale ja serio proponuję totalnie nie odpisywać osobom takim jak Mysza, An i Izabela. Tego typu użytkownicy prowokują do kłótni, potem robią screeny Waszych odpowiedzi i wyżywają się na bezdzietnikach na „matczynych” forach. Napisałam o tych trollach i podtrzymuję swoją opinię: to nie są osoby, które odpowiadają merytorycznie na komentarze. W kwestii zwierząt dyskusja była już prowadzona, podnosiłam argumenty z zakresu biologii, etyki itd., ale były zupełnie ignorowane. Wy się wypisujecie, a one dalej: „nie pozwolimy obrażać dzieci”, mimo że nikt ich nie obraża. Tutaj chodzi o emocje, kłótnie, dla nich to pożywka. Jesteśmy wrogiem, który scala „matkową społeczność”, bo mogą wspólnie na nas popluć. Cokolwiek nie napiszecie, zostanie to zinterpretowane tak, by pasowało do ich światopoglądu, więc można sobie od razu darować i poświęcić czas na coś znacznie przyjemniejszego 🙂
Midio, nie mogę ci, niestety, obiecać, że uda mi się nie odpowiadać na komentarze matek.
Nie chciałabym też, aby reszta zachowała milczenie.
Masz rację, że te odpowiedzi niczego nie zmieniają, a już na pewno nie zmienią nastawienia niektórych wchodzących tu rodziców.
Ale
Ale te odpowiedzi są potrzebne nam, bezdzietnym. Dzięki temu, że odpowiadam, sama sobie układam w głowie różne rzeczy. Dzięki temu, że czytam wasze odpowiedzi, gromadzę argumenty i materiał do przemyśleń. To dla mnie naprawdę ważne.
Dzięki komentarzom matek zaczynam rozumieć ich punkt widzenia, widzę, jakie mają kompleksy, jak im ciężko, jak bardzo pragną dorobić ideologię do trudu włożonego w wychowanie potomstwa. Naprawdę, nie dostrzegałam tego wcześniej.
Widzę też, że ludzie o poglądach prawicowo-tradycyjno-katolickich czują się w jakiś sposób atakowani i dyskryminowani, więc się bronią, między innymi w takich miejsca jak to, specjalnie tu po to wchodzą i często nas prowokują. Oni dostrzegają, że świat się zmienia, i boją się tych zmian. Jednocześnie mają poczucie, że jakoś zostają w tyle. Tradycja, religia itp. wartości dają im poczucie bezpieczeństwa, stałości. Ta potrzeba jest tu widoczna w wielu komentarzach. Oni naprawdę wierzą, że walczą o słuszną sprawę. Wierzą też, że ta walka jest potrzebna, bo inaczej świat się rozpadnie.
Trzeba to zrozumieć i uszanować. Konserwatyści też są potrzebni światu.
Witam. Usłyszałam o blogu Bezdzietnik od koleżanek podczas „babskiego”spotkania przy kawie i ciastku.
Rozmawiały miedzy sobą, że jest takie miejsce, gdzie pisze Autorka o życiu bez dzieci i o jego dobrych, jasnych stronach.
Wspominały też o wartościowych artykułach dotyczących ludzi żyjących bez dzieci z wyboru i o takich, którzy z różnych przyczyn dzieci mieć nie mogą albo się na nie nie zdecydowały. Puenta tej rozmowy była taka, że artykuły dobre i potrzebne, ale dyskusje pod nimi to wylewanie żółci i złości i żalów na cały świat wzajemne napadanie na siebie czytelniczek (To cytat z tej rozmowy, który pozwalam sobie przytoczyć).
Wiedziona ciekawością znalazłam tego bloga i zaczęłam go czytać.
Rzeczywiście artykuły bardzo mi przypadły do gustu i ciekawych rzeczy się z nich dowiedziałam.
Natomiast niektóre dyskusje bardzo mnie zasmuciły. Tak, zasmuciły. Tu nie ma dialogu. Pod postami złość, żale, ataki na zły świat pełen rodziców i dzieci. Rodzina, macierzyństwo, proces kształtowania człowieka to zjawiska kulturowe i religijne. Bardzo istotne.
Czytałam tu wypowiedzi matek, naprawdę życzliwie nastawionych do ludzi nie mających dzieci. Próbowały poznać Wasz świat, chciały wymieniać poglądy. I zostały zdeprecjonowane i zalane kaskadą niechęci, a niekiedy i agresji. W końcu zostały wyproszone z bloga albo same, zniechęcone odeszły.
Może rzeczywiście najlepiej będzie jak ten blog nie będzie ogólnodostępny, może tylko dla zarejestrowanych? Bo tylko szkodę robi kobietom?
To najsmutniejszy blog, jaki czytałam.
Hej! Przykro mi, że wyszłaś stąd z takim wrażeniem. Na pewno Bezdzietnik nie miał być najsmutniejszym blogiem na świecie, no, ale zobaczymy, gdzie mnie jeszcze temat poniesie… Gdy zakładałam bloga, chciałam pisać lekko i dowcipnie o bezdzietności, ale temat sam mnie poprowadził w inne niż przewidziałam rejony. I nie żałuję, bo wiele się o bezdzietności i jej różnych odcieniach dowiedziałam. A stało się tak właśnie dzięki komentarzom i dzięki czytelnikom, więc nie ma opcji, żebym zamykała blog na dyskusje. To najlepsze, co może spotkać autora bloga – komentarze, refleksje, dyskusje, nawet ostra wymiana zdań. Wtedy blog żyje. Coś o nas mówi. Mnie też nie wszystkie dyskusje się podobają, czasami mam ochotę wymeldować się z własnego bloga, gdy robi się za gorąco, ale niech te dyskusje się toczą. Sporo mówią o tym, jak trudno niekiedy dogadać się rodzicom z bezdzietnymi i odwrotnie. To też cenna lekcja. Natomiast zawsze będę podkreślać, że jest to miejsce w pierwszej kolejności dla bezdzietnych. Jedno z niewielu w polskim zakątku Sieci. Jeżeli mamy chcą zaglądać, świetnie, ale nie jestem w stanie zagwarantować, że zawsze będą się tu dobrze czuły (chciałam, by tak było, ale czas pokazał, że czasami się nie da). Przede wszystkim chcę, by czuli się tu dobrze bezdzietni. By nie byli atakowani za to, jak widzą świat, macierzyństwo czy dzieci. To raczej oczywiste, że są mocno sceptyczni. Inaczej patrzą na zagadnienia związane z rodzicielstwem niż matki i ojcowie. Przy tak spolaryzowanych stanowiskach łatwo o awanturę. Mam nadzieję, że nauczymy się niepotrzebne dyskusje dusić w zarodku – tak jak napisała Midia. Pewnych rozmów po prostu nie ma sensu prowadzić. Ale na pewno nie jest tak, że awantury wywołują bezdzietni, a wszystkie zaglądające tu mamy są „życzliwie nastawione”. Bywa różnie. To oczywiste, że bezdzietni na blogu dla bezdzietnych będą bronić swoich racji. Nie sądzę jednak, by takie dyskusje robiły szkodę kobietom. W tych dyskusjach bierze udział wiele mądrych, odważnych bezdzietnych kobiet. Bronią swojego prawa do odrzucenia macierzyństwa ze wszystkimi implikacjami. To, że zabierają głos, jest dla mnie największą wartością tego miejsca. Takie głosy mogą tylko wzmocnić bezdzietne kobiety. Bo przecież kobiety to nie tylko matki. Pozdrawiam!
„Inaczej patrzą na zagadnienia związane z rodzicielstwem niż matki i ojcowie” – jestem matką z wyboru, Bezdzietnika bardzo lubię, ale takie generalizowanie wprowadza podziały i generuje konflikty. To, czy ktoś ma dziecko czy nie, jest tylko jedną z etykietek. Ludzie są różni, można być zionącym jadem bezdzietnym, który uważa, że płaczące dziecko nie ma prawa podróżować tym samym tramwajem, można być zionącą jadem mamuśką, która uważa, że skoro jest Matką, to wolno jej wszystko, włącznie z krytyką innych matek.
Na jeden i drugi typ mam alergię, ale to taki gatunek człowieka, że niezależnie od tego, czy się rozmnożył, czy nie, będzie wredotą.
Im dłużej dyskutuję o bezdzietności i macierzyństwie, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie ma o czym. Bo tak naprawdę to wszystko jest kwestią kultury osobistej, otwartości na drugiego człowieka i empatii. Z drugiej strony jednak, nawet przy zachowaniu wysokiej kultury, ludzie nie zawsze się dogadują. Mają po prostu inne priorytety, na co innego są wyczuleni, co innego jest dla nich ważne. Nie umiem inaczej podsumować dyskusji, które tu się czasami toczą (a ten fragment pewnie był jakąś reakcją na dyskusję). Moim zamiarem nie było generalizowanie. Generalizowałabym, gdybym napisała: „Bezdzietni są tacy, a rodzice tacy”. Ale tak właśnie staram się nie pisać. Bo też uważam, że to jest szkodliwe, głupie i niepotrzebne. Pozdrawiam!
Ale jednak słówko „niektórzy” w cytowanym przeze mnie zdaniu nadałoby inny ton, prawda?
I tak życzę sobie w innych miejscach sieci takiej kultury wypowiedzi i szacunku do rozmówców, jak tutaj.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Moi rodzice nie mają wnuków. Nie dlatego, że ja nie mam dzieci ale dlatego że cała nasza trójka nie ma. Ja , siostra i brat nie posiadamy potomstwa. Za to każdy z Nas ma psa. Rodzice też mają psy w ilości 3 sztuk. Od dziecka byliśmy wychowani w miłości do zwierząt, zwłaszcza do psów. Psy są członkami naszej rodziny. Rodzice nigdy nie naciskali na bycie dziadkami. Jedyne osoby które naciskają to znajomi których mam coraz mniej. Uważają że nie wiem co to jest ciężka praca, że się nie znam na dzieciach i że nie mam prawa narzekać, bo tylko Matka Polka może. Mój mąż nie chce dzieci, mąż siostry też nie chce, a brat uważa że jeszcze jest za młody z partnerką. Psy nie są substytutem posiadania dziecka , uważam że są idealnymi przyjaciółmi każdego domu.
Jest to mój pierwszy post ale bezdzietnych czytam gdzieś od ponad roku.
Pozdrawiają Raven,Rocky,Hera,Borys,Pimpus i seniorka Daisy
Może i masz rację Chwatko Niematko. Te dyskusje są potrzebne, choć ciężko mi się pogodzić, że kobiety nie potrafią znaleźć wspólnego języka, jeśli chodzi o najważniejszą dla nich kwestię: bycia kobietą. I zgadzam się z Tobą, że macierzyństwo nie wartościuje kobiety. Smutno mi, bo pewnie tak jak pisałaś, ja też jestem idealistką i chciałabym, aby ludzie potrafili sie zrozumieć, a przynajmniej porozumieć. Ale to taka utopia, niestety.
Myślę, że matki atakujące bezdzietne, tak naprawdę nie do końca są zadowolone ze swojego życia, tylko boją się do tego przyznać, nawet przed sobą. Bo ta nieszczęsna społeczna presja i mit matki polki poświęcającej się. A to ślepa uliczka. One są często bardzo zmęczone, osamotnione i obciążone presją bycia matką idealną. I za bardzo rezygnują z siebie, często w ogóle nie mają nawet odwagi o sobie pomyśleć i mieć swojego życia oprócz dzieci. Bo przecież ta cholerna presja, I wtedy niematki, które dla nich symbolizują życie bez problemów i obciążeń, stają się obiektem ataków. A z kolei niematki, obciążone społecznym i religijnym „obowiązkiem” posiadania potomstwa, odpowiadają kontratakiem i bronią swojego modelu życia. I tak oto koło się zamyka.
Myślę, że bycie kobieta w patriarchalnej, katolickiej Polsce jest bardzo trudne. Mamy nałożone JARZMO „obwarowań powinności i obowiązków”. To za nas decyduje się jak mamy żyć, czy i ile mieć dzieci, a skoro mieć, to jak je wychowywać (poświęcić się, a jakże), a skoro nie mieć, to jak to nie mieć i dlaczego nie mieć (zamurować w wieży, a jakże).
I chyba trochę poddajemy się tej presji. Nie mówimy głośno, że nie chcemy być matkami. I nie mówimy głośni, że macierzyństwo nas męczy i wyczerpuje. A powinnyśmy, bo mamy prawo.
I dobrze, że jest Bezdzietnik. Przy okazji postów powstaje dyskusja kobiet. Napisałam, że ona dzieli, bo my same nie chcemy, nie potrafimy zaakceptować wzajemnej odmienności. Jestem bezdzietna i moje życie ma swoje plusy i minusy. Mam dzieci i moje życie też ma swoje plusy i minusy. To punkt wyjścia do wymiany poglądów. A potem to już same sobie pozwalamy, żeby dzieliły nas społeczne i religijne stereotypy.
Tak myślę, że w sumie to bezdzietne mogą i tak więcej powiedzieć niż matki. Bo mówienie o trudach czy ciemnych stronach macierzyństwa, to jakby przyznanie się do własnej porażki.
Czasem czuję się jak podgatunek faceta. Wobec mężczyzn jest inna taryfikacja praw i obowiązków, I społeczne przyzwolenie na dużo więcej.
Pozdrawiam
Anno, naprawdę doceniam ten szczery post.
Hej, Anno! Uff, świąteczne zamieszanie za nami, mogę więc usiąść spokojnie do Bezdzietnika. Bardzo ci dziękuję za tę analizę. Sama lepiej bym tego nie napisała. Opublikowałam kiedyś na blogu post, który powstał pod wpływem emocji po przeczytaniu jakiegoś wpisu na profilu Okiem Elizabed, bodajże. Właśnie o tym, jak bardzo my, kobiety, nie potrafimy się porozumieć. Co jakiś czas w różnych miejscach internetu takie wpisy się pojawiają, ale niestety, poziom wzajemnego kobiecego zrozumienia nie wzrasta. Na początku mojej blogowej drogi też byłam idealistką. Ale ewoluuję w stronę realizmu. Nie z każdym można się zgodzić. Nie każdy punkt widzenia można docenić. Ale zawsze, wypowiadając się na blogu czy na FB, dbam o kulturę. To dla mnie jest fundament nawet najbardziej beznadziejnej dyskusji. Nie używam słów obraźliwych, nie odsądzam ludzi od czci i wiary dlatego, że mają inne poglądy niż ja. Owszem, czasami ręce mi opadają, czasami nawet kogoś wyproszę – blog to mój dom, mój salon gościnny. Mam prawo zapraszać do niego tych, których cenię, lubię, którzy mnie zaciekawili, a wypraszać z niego tych, którzy w żaden sposób nie chcą zrozumieć – ani mnie, ani moich gości. Po niemal roku prowadzenia bloga wiem, że nie z każdym tu się dogadamy. Pewne tematy wracają jak bumerang i rzeczywiście nie ma sensu już o nich rozmawiać. Stosunek do dzieci, do zwierząt, miejsca child-free, zawłaszczanie przez dzieci i rodziców wspólnej przestrzeni – na te sprawy bezdzietni i rodzice patrzą inaczej (nie wszyscy, oczywiście, ale to stałe punkty zapalne). Dobrze, że te dyskusje się przetoczyły. Piszę teraz książkę o bezdzietności i wielu błędów, które popełniłam na blogu, mam szansę nie popełnić, jeżeli chcę dotrzeć z przekazem nie tylko do bezdzietnych. Ale nie jestem już taka naiwna jak na początku. I jeżeli ktoś mi pisze, że wchodzi tu, bo chce zrozumieć bezdzietnych, a potem oczekuje, że bezdzietni będą „rodzicami”, tylko takimi bez dzieci – bez prawa do własnych emocji, ocen i odczuć, to nie staram się na siłę z nim zgodzić. Czasami trzeba zaakceptować to, że inni mają swoje zdanie. I zamilknąć. Skończyć dyskusję, zanim padną inwektywy. To jest najmądrzejsze, co w takiej sytuacji możemy zrobić.
Anna M, po prostu w punkt!!! Podpisuję się pod każdym zdaniem, łącznie z wyznaniem o byciu idealistką.
Witam. Nie jestem tu pierwszy raz. Już kilkakrotnie odwiedzałam blog, jako bzw i miłośniczka zwierząt (zdeklarowana kociara!) znalazłam tu wiele ciekawych tekstów. Dziś nie wytrzymałam i piszę po prześledzeniu powyższej dyskusji. Krótko – zgadzam się z opinią, że teksty Izabeli i innych matek to typowe trollowanie: totalne ignorowanie argumentów, nie odpowiadanie na pytania, unikanie dyskusji na istotne tematy, powtarzanie w kółko kilku wyrwanych z kontekstu zwrotów. To irytujące i krzywdzące dla inteligentnych rozmówców, trudno to ignorować, sama jestem wkurzona, ale niestety chyba ignorowanie to jedyne wyjście wobec tych osób. Ja chętnie podjęłabym dyskusje na wiele tematów, które pojawiły się na blogu, także w komentarzach, ale z osobami prezentującymi takie nastawienie jak Izabela i jej podobne to niemożliwe, żadna przyjemność z rozmowy, gdy tak naprawdę NIE MA WYMIANY ARGUMENTÓW – z ich strony na argumenty po prostu nie można liczyć, jest za to bezustanne, natychmiastowe obrażanie się na wszystko, co niezgodne z ich wyobrażeniem o świecie, a nawet na to, co w wypowiedziach nigdy nie padło! To już absurd i trudno z tym dyskutować.
Jeszcze raz ja – oczywiście „powyższej”. Natychmiast po zauważeniu koryguję, składam na karb późnej nocnej pory, kiedy pisałam komentarz i poprawiam, aby uniknąć jakże oczywistych w tej sytuacji przytyków z wiadomej strony, że bezdzietni to analfabeci;-)
Hej! W te pędy poprawiłam:) Pisanie komentarzy ma swoją specyfikę. Nawet ja, polonistka, redaktorka i korektorka, czasami potrafię się sobą mocno zadziwić, gdy czytam to, co napisałam w necie. Palce biegną po klawiaturze szybciej niż głowa:))
Jestem bezdzietnicą z wyboru. Jestem też szczęśliwą ciocią mojego bratanka i dzieci moich koleżanek i kolegów. Nie przeszkadzają mi anegdoty współpracowników na temat ich dzieci, lubię od czasu do czasu popatrzeć na zdjęcia pyzatych maluchów albo usłyszeć, że zrobiły coś śmiesznego – o ile oczywiście te opowieści nie wypełniają mi całego dnia w pracy. Ludzie będący rodzicami zawsze mają mój szacunek za trud, który wkładają w wychowywanie dzieci i raz na jakiś czas staram się im po prostu proponować pomoc. Poza tym zdarza mi się od czasu do czasu w rozmowie z innymi osobami nazwać czyjeś dziecko bachorem, kiedy jest niegrzeczne, denerwujące, wyje bez powodu.
Na tym blogu, wbrew temu, co pisze np. Izabela, rodzice mogą czuć się świetnie i wielu z nich tak się właśnie tu czuje. Powiem więcej – często wypowiedzi rodziców są dla nas – bezdzietnych – najcenniejsze, bo to opowieści osób, które przeszły na drugą stronę mocy i mogą powiedzieć nam jak tam jest. Często jest to dla nich jedyne miejsce, gdzie mogą powiedzieć, że dziecko daje im w kość bardziej niż się spodziewali, że nie jest spełnieniem ich marzeń, czy wypełnieniem jakiejś mistycznej luki lub że gdyby mogli zdecydować ponownie – podjęliby inną decyzję. Ci rodzice zawsze znajdują tu zrozumienie, wsparcie i pozytywne komentarze. A dlaczego? Ano dlatego, że oni tu wchodzą z pozytywnym nastawieniem do bezdzietnych pt. „rozumiemy was”, „szanujemy was”, „nie będziemy was oceniać”. Nie piszą do nas protekcjonalnie, z wyższością, nie obrzucają błotem za to, że czasami wyrwie nam się słowo „bachor” i nie grożą nam wysłaniem screenów naszych komentarzy do Rzecznika Praw Dziecka (swoją drogą ten komentarz powinien przejść do historii internetu jako żenada roku). W zamian dostają tutaj same pozytywne emocje – wsparcie, dobre słowo, wyrazy podziwu. Takich rodziców jak Ann, Izabela czy Mysza mamy na co dzień na pęczki – tłumaczących nam w mniej lub bardziej zawoalowany sposób jak bezsensowne jest nasze życie bez dzieci, jak to ich dzieci pracują na naszą emeryturę i jakimi jesteśmy wygodnickimi egoistami. Bezdzietnik ma być miejscem wolnym od takich komentarzy pod naszym adresem i dlatego dyskusja wobec wymienionych wyżej pań obróciła się w taką, a nie inną stronę. Dopóki te panie nie zrozumieją po co jest to miejsce i jakich rzeczy nie chcemy tu słuchać, bo słuchamy ich w kółko „w realu” – będą się źle tu czuły i nie znajdą tu zrozumienia.
Cieszę się, że prowadzisz ten blog Chwatko Niematko i dziękuję Ci za niego, bo robisz świetną robotę nie tylko dla bezdzietnych, ale także dla rodziców, dla których Twój blog jest pewnie nierzadko jedynym miejscem, w którym mogą się szczerze wyżalić bez bycia ocenianymi
Bardzo dziękuję za słowa wsparcia! To dla mnie szalenie cenne, bo motywuje mnie do pracy:) I niestety wywołuje również poczucie winy, bo wciąż mam rozgrzebany kolejny post-wywiad i nie mam czasu do niego usiąść. Ale po takich komentarzach nabieram mocy i obiecuję, że choćby nie wiem co – post będzie, blog będzie i ja też zawsze tu będę:)) Pozdrawiam wciąż jeszcze bardzo świątecznie!
Czekamy bardzo na nowy wpis i książkę 🙂 Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich!
Dzięki, Pola! Wszystkiego najlepszego!
…przez dłuższy czas , jedyne co miałam ochotę napisać pod pani postem, to fakt, który pamiętam ze szkoły, że komendant obozu w Oświęcimiu ale i sam Hitler, bardzo lubili psy, zwierzęta. Jakimi byli to ludzie, wszystkim wiadomo (dla pewności , przypomnę że to jedni z najbardziej przerażających ludzi jakich nosiła ziemia-) . Oczywiście takie skwitowanie tekstu , który porusza wiele spraw, jest nieuczciwe ale czy na pewno …Fragmentami czytałam kilka razy i wciąż odczuwałam ,że nie znam świata o którym pani pisze. Może inaczej, umiem wartościować i nie dopuszczać do siebie komentarzy mnie wartościujących .Jestem przez ten fakt może ułomna a może bezpieczna po prostu. Sama też biorę odpowiedzialność za siebie i swoje wybory uznając ,że są słuszne. Niekoniecznie dla wszystkich. Słuszne dla mnie. Nie do końca umiem określić i chyba nie oddała tego pani dokładnie skoro ja tak mam, czy zwierzęta w naszym życiu to dobrze czy źle. Czy ma to czy nie ma znaczenia .Kończąc, przytoczę fakt od siebie. W ogrodzie za domem , pod orzechami , pomagałam zakopać moje padłe psy. Kilka już ich tam jest. Te biegające, co jakiś czas przynoszą mi to szczura ubitego, to mysz, to kota, to gołębia. Gdybym miała sąsiadów , którzy mieszają światy, zwierząt i ludzi. Zabite przez moje psy zwierzęta, zaprowadziły by mnie pewnie na jakąś salę sadową. Na szczęście mam inaczej. Nie odnalazłam w pani pisaniu , ja nie odnalazłam, małego drobiazgu, że to nie posiadanie czyni z nas kogoś wartościowego, podobnego ideałowi człowieka. Brzydko to zabrzmi, ale posiadanie zwierząt, dzieci, rzeczy w żadnym przypadku nie uczyni nas ludzi. Dodam też coś co może skomplikować całkiem , obrazki (obrazy bo ja nie umiem pisać słów-) namalowane. Można być cudownym nauczycielem , nienawidząc bachory .Można nienawidzić zwierzęta a im pomagać.
Ależ Hitler kochał ludzi… tylko, że rasy ,,Ariańskiej” 😉 Każdy Katolik w Polsce kocha też przecież swego bliźniego. A jak wychodzi, to widać… ,,I dopier… sąsiadowi, tak mi dopomóż Bóg!”
Miało być zabawnie, a wyszło trochę wulgarnie.
Nie każdemu musi się podobać. Jak jesteś taka wrażliwa to może zmień otoczenie 😉 Mam nadzieję, że teraz post wejdzie 😉
Poza tym, jak masz się czepiać przypadkowych osób w Internecie, to może gdzie indziej… 😉
Ty wyraziłaś swoje zdanie, ja – swoje. Nie atakuję Cię. Na tym blogu ludzie raczej używają innego słownictwa, nawet jeśli się ze sobą nie zgadzają. Nie twierdzę, że jesteś złą osobą, bo Cię nie znam. Zaczęłaś się tu bardzo udzielać, a w wielu Twoich wpisach (nie tylko w tym), jest dużo agresji i stąd moje spostrzeżenia.
Każdy wie swoje… Mam lepsze rzeczy do roboty, niż udowadnianie cokolwiek ,,wojownikom klawiatury i internetowym psychologom” 😉 Gdyby wszyscy ,,prawomyślni” (nie, nie z opcji politycznej) robili tyle ,,w realu” co klikają, świat byłby naprawdę cudownym miejscem. Jak robi np. Pani Edyta, albo wiele innych, wspaniałych osób. Pani Edyto, przepraszam za ,,bajzel” ale czasem aż człowieka ponosi 🙂 Nie moja to też wina, że w ,,nadawaniu rzeczy właściwego słowa”, nawet bardzo dosadnie, przypadkowa osoba z Internetu doszuka się agresji od razu. Dzisiejsi ludzie są chyba przewrażliwieni. Cóż… Dobranoc i mniej spinki, to wiele ułatwia w życiu 😉
Dzięki i do usłyszenia/zobaczenia tu, na blogu, przy lepszych okazjach:)
Amanda, wparowalas tu jak churagan, piszesz dużo i CZASEM, jak dla mnie, na pograniczu wulgarnosci. To, że ktoś się nie udziela, jak Ty, nie znaczy, że jest „przypadkową osobą z internetu „. Jeśli jednak Pani Edyta popiera i akceptuje taki sposób (jak Twój) wyrazu swoich uczuć i myśli, OK. Jak dla mnie to za dużo, być może jestem zbyt wrażliwa. Może to nie moja estetyka i nie miejsce dla mnie.
Nie popieram i nie akceptuję takiego wyrażania uczuć, dlatego skasowałam te komentarze. Nie popieram też diagnozowania ludzkich stanów emocjonalnych na podstawie komentarzy w internecie. Mam nadzieję, ze ta dzisiejsza dyskusja wreszcie się zakończył. Również zapraszam na bloga przy lepszej okazji.
Ciekawy art pod względem historycznym i religijnym. Z naszego podwórka należało by dorzucić kasztankę Piłsudskiego i koty Kaczyńskiego. Ale mylne jest stwierdzenie „Dbanie o zwierzęta to cecha społeczeństw wysokorozwiniętych” i przykład święte krowy w Indiach i koty w Egipcie. Ale radość z obcowania z zwierzętami dotyczyła głównie wąskiej grupy arystokratów, a powszechność to domena naszych czasów. Posiadanie zwierząt to odpowiedzialność i jeżeli ktoś chce mieć dzieci i kupuje sobie agresywnego pieska, którego później trzeba usypać to jest nieodpowiedzialnym gówniarzem. Ale proszę nie negować zagrożeń agresywnych psów dla dzieci bo zdarzały się wypadki śmiertelne i trzeba wybrać. A na szczęście nasza cywilizacja nie usypia dzieci kosztem psów. Zresztą właściciele psów i kotów też przyczyniają się do śmierci innych zwierząt które też czują bo przecież karma dla zwierząt jest z innych zwierząt. Ale zwierzęta nie są tożsame z ludźmi bo nie ma relacji nie zastąpią ludzi bo to zwierzęta. Ludzie najczęściej przytulają się do psów i kotów bo są ładne, chociaż to świnia jest najbardziej inteligentna . I jest taki etap w życiu człowieka starość gdzie spełniają swoje funkcje. Co do norm w kogel mogel babcia dawała pieskowi cielęcinkę i ludzie uważali to za śmieszne. Dzisiaj 40 letni łysiejący bezdzietny idzie z pudelkiem, a to nie jest śmieszne to jest żałosne. Na wszystko w życiu jest czas ale nie można zastąpić ludzi zwierzętami.
Żałosne to jest osądzanie innych na podstawie tego, czy są bezdzietni, łysiejący i czy mają zwierzęta. Co masz do łysiejących? Bo na bezdzietnych plujesz w każdym poście, odkąd się tu pojawiłeś, więc już nawet nie pytam co do nich masz. Nie mam zresztą pojęcia po co wchodzisz na ten blog. Chyba jesteś masochistą, jeśli tak się pchasz do obcowania z grupą osób, których uważasz za leniwych, dziecinnych, egoistycznych, żałosnych, zapatrzonych w siebie ludzi, gotowych porzucić zwierzątko jak się znudzi albo maltretować dziecko. Szkoda czasu na polemikę z Tobą. Mam nadzieję, że ograniczysz się do czytania postów, a nie do ich komentowania, bo z założenia Bezdzietnik miał być miejscem wolnym od takich ludzi jak Ty – osądzających, oceniających, obrażających nas niemal w każdym komentarzu, tylko dlatego, że mamy inny sposób na życie.
Domy Opieki pełne są samotnych rodziców…
Panie Marku, przyznaje Pan sobie prawo do oceniania bezdzietnych, dlatego sama również pozwolę sobie ocenić Pana po komentarzach, jakie Pan nam tu rozsiewa. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest Pan typem rodzica udręczonego swoim rodzicielstwem, wewnętrznie niepogodzonego z ojcowskimi obowiązkami, zmuszonego (nie wiem – przez los, partnerkę, rodziców, siebie samego) do tego, by dojrzeć, choć z taką nostalgią wspomina Pan czasy spontanicznych wypadów na piwo i wędrówek z plecakiem. No cóż, czasami tak bywa. Zwykle, gdy komuś bardzo czegoś zazdrościmy, musimy to opluć, znieważyć i odsądzić od czci i wiary, a przynajmniej od dorosłości:)) To zaczyna być nawet zabawne. Mimo to zapraszam raczej na blogi parentingowe, tam na pewno spotka się Pan ze zrozumieniem.
Pan Marek zdecydowanie przesadza. Mając dziecko, nawet bardzo małe, można spokojnie spotkać się z koleżanką na kawie czy na piwie, nawet spontanicznie! Ja mam 7 miesięczną córeczkę i jak umawiam się z przyjaciółką to staramy się żeby termin nam obydwóm pasował, bo nie tylko ja mam zobowiązania, ale ona też mimo, że nie ma dzieci. Ja nawet w sumie mam prościej mi się wydaje, bo przebywam na urlopie macierzyńskim, a ona pracuje.. Czasem nawet udaję się na dłużej do kina a z małą siedzi mój mąż. Dziwny dla mnie przykład z koleżanką, która musi z córą lekcje odrabiać i spotkać się nie może, przecież można w inny dzień odrobić. Mam wrażenie, że to przesada.
– „Dbanie o zwierzęta to cecha społeczeństw wysokorozwiniętych” – próby obalania lub dowodzenia tez przykładami nie mają żadnej mocy.
– „Radość z obcowania z zwierzętami dotyczyła głównie wąskiej grupy arystokratów, a powszechność to domena naszych czasów.” – powszechność obcowania ze zwierzętami dotyczy bardziej czasów przeszłych. Natomiast opisane zostało obcowanie wąskiej grupy arystokratów.
– Nie rozumiem wywodu o usypianiu psów i dzieci. Zazwyczaj usypianie nie jest w takim przypadku jedyną alternatywą, więc używanie tego typu argumentacji wygląda na złą wolę lub ograniczone horyzonty.
– „Ale zwierzęta nie są tożsame z ludźmi bo nie ma relacji nie zastąpią ludzi bo to zwierzęta.” – logika tego zdania jest dla mnie zagadką. Oczywiście, że człowiek nie jest tożsamy z psem, a pies nie jest z kotem. Tym niemniej relacja człowieka z kotem istnieje. Czy zwierzę może zastąpić człowieka? Zależy w czym. Przykładowo: koń zastępuje kilku ludzi przy kieracie.
– „Ludzie najczęściej przytulają się do psów i kotów bo są ładne, chociaż to świnia jest najbardziej inteligentna.” – i co w związku z tym?
– „I jest taki etap w życiu człowieka starość gdzie spełniają swoje funkcje.” – jakie funkcje?
– „Dzisiaj 40 letni łysiejący bezdzietny idzie z pudelkiem, a to nie jest śmieszne to jest żałosne.” – skąd wiadomo, że 40-letni łysiejący spacerowicz z pudelkiem jest bezdzietny? Nawet jeśli wiadomo, to dla mnie jest to całkowicie neutralne emocjonalnie i dziwię się ludziom dla których neutralne nie jest, bo wygląda jakby mieli oni jakiś problem z sobą i własnym życiem.
– „Na wszystko w życiu jest czas ale nie można zastąpić ludzi zwierzętami.” – czy gdziekolwiek postawiono tezę, że można? Czy też zrodziła się ona w głowie czytającego?
Niestety tekst o Kościele katolickim jest nietrafiony. Jak można zestawiać wyrwany z kontekstu fragment z Księgi Rodzaju (przekaz ustny, spisywany może w XVIII-XVII w przed naszą erą) ze św. Franciszkiem (średniowiecze) i mówić o rozdwojeniu poglądów? To był ogromnie długi proces ewolucji poglądów. Plemiona żyjące w czasach początków Starego Testamentu składały ofiary z ludzi i nikt nie widział w tym nic dziwnego (nota bene Stary Testament zakazał tego Izraelitom i to był ewenement). Taki był wtedy świat i trudno teraz z tym dyskutować. Nie można łączyć tego z dzisiejszą nauką Kościoła, która nakazuje szacunek dla wszystkich istot żyjących.
Jak to się stało, że z takiego niewinnego posta o zwierzętach tyle żółci się tu wylewa? Po przeczytaniu tych komentarzy śmiech człowieka ogarnia. Najpierw batalia bo ktoś nazwał rozwrzeszczane dziecko, które nie potrafi się zachować w restauracji małym bachorem. A jak ma nazwać? Małym słodkim szkrabem, który w eleganckiej restauracji wydaje z siebie taką liczbę decybeli, że po chwili 20 ludzi wokół ma zepsuty wieczór I ochotę wyjść? Ignorancja niektórych rodziców jest bardzo irytująca, bo zamiast zająć się własnym dzieckiem uważają, że wszyscy wokół muszą się do niego dostosować, nie tylko w ludzie w restauracji, cały świat powinien. Świat nie lubi się dostosowywać. O dziwo są tacy rodzice, którzy nie tworzą takich sytuacji bo dostrzegają pozostałe 20 osób, które też płacą, żeby spędzić miły wieczór I mają do tego prawo. A Co do obrażania, to rasa ludzka tak już ma, że wyraża to w jakiś sposób jak coś jest wkurzające. Jeśli ktoś Nagle zajedzie Ci drogę, to pewnie w delikatnej wersji nazwiesz go idiotą, który nie potrafi jeździć. To nie znaczy, że od tej pory wypowiadasz wojnę wszystkim kierowcą. Jeżeli jakich agresywny pies podlatuje do twojej nogi to bez wątpienia w tej minucie będzie to dla Ciebie cholerny kundel, pomimo całej twojej miłości do zwierząt. Co więcej, w tym momencie masz prawo czuć, że się zdenerwowałaś. Czytając wypowiedź Pana Marka o tym jak to psy wyrządzają krzywdę I że to posiadacze psów krzywdzą inne zwierzęta nasuwa mi się tylko jedno pytanie: czy jest Pan wegetarianinem? Bo jeśli nie to codziennie również krzywdzi Pan zwierzęta w takim samym stopniu jak te psy I Ich właściciele. Gdyby rzeźnie miały szklane ściany to wszyscy bylibyśmy wegetarianami, jak powiedział Paul McCartney.
Cudownie, że kochasz zwierzęta i jesteś świadomym właścicielem.
Moja teściowa twierdzi, że „dziecka mi się chce” i dlatego mam psa -,- Pies jest z nami od pięciu lat i wciąż nie zachciało mi się dziecka, ale podobno mi przejdzie…pewnie to tyle trwa bo mam małego psa, a jakbym miała takiego mastifa, to raz dwa bym się wyleczyła – chociaż jak widać: jeden mastif tybetański to za mało i wcale nie chce się od tego dzieci :D, ha! to nawet idzie w inną stronę 🙂
1. Nie chcesz dzieci? Jeszcze zmienisz zdanie, zobaczysz.
2. Nie lubisz spędzać czasu z dziećmi? Ze swoimi jest inaczej.
3.Kto ci poda szklankę wody na starość?
4. Jesteś egoistką.
A jak drodzy rodzice nazwiecie ludzi, którzy sprawiają sobie dziecko żeby mieć niewolnika na starość, który się nami zaopiekuje?
Żaden z moich dzieciatych znajomych nigdy nie powiedział mi, że zdecydował się na dziecko, bo chciał się podzielić miłością i szczęściem, ofiarować małej istotce wspaniałe życie. Słyszałam natomiast o tym, że nie chce być samotny na starość, tylko ja, ja, ja…
Dziękuję za ten blog.
Myślałam, że to za mną jest coś nie tak.
Masz rację, ze myślenie: kto Ci poda szklankę na starość jest egoistyczne. Ale nie spotkałam osoby, dla której był to powód. Gdyby ktoś chciał się męczyć dwadzieścia lat tylko po to, żeby mieć obsługę na starość, lepiej by zrobił, odkładając przez ten czas pieniądze. Bi jednak z dziećmi to nigdy nie wiadomo, może zamieszkają na innym kontynencie czy na księżycu. Moim motywatorem było właśnie to, żeby powiększyć rodzinę, podzielić się z kimś tym, co mam. Chciałam to napisać, żebyś wiedziała, ze są takie osoby ;).
Hej! Proszę bardzo:) Pozdrawiam i życzę wielu mądrych znajomych, choćby takich blogowych! Myślę, że lektura zostawionych tu komentarzy wyśmienicie poprawia humor i pokazuje, że bezdzietność to w stu procentach normalność:))
To nieprawda, że ten blog odstrasza matki, czy jest pełen jadu komentarzy! Wręcz przeciwnie!!!! Wyjątkowo dużo tu świetnych wypowiedzi, nie-matek i matek (moja wiara w ludzi nieco się powiększa) które czyta się z przyjemnością, myśląc co chwilę – ooo, to tak, jak ja. Dlatego właśnie przykro się robi, gdy zaczynają takie komentarze wyłazić, jak parchy po okładzie z ogóra na świeżo golonych łydkach. W poście o zwierzętach, który jakiś pretekst stanowi do trollowania przez matki. Całe szczęście, jest dużo matek rozumiejących także inny punkt widzenia. Może i ja-bezdzietna – dzięki temu blogowi zacznę z większą wyrozumiałością patrzeć na rodziców? Trudna droga, wyboista – na co dzień pracuję z dziećmi, uwielbiam to i niestety zawiodłam się na rodzicach:( ale to temat na inny post. Bezdzietniczku, dzięki, że jesteś.
Dzięki, Kamcia! Fajnie, że tak to odbierasz. Zdecydowanie bardziej wolę szukać tego, co łączy kobiety, niż zwracać uwagę na to, co nas dzieli. Oczywiście przy szacunku dla wszystkich naszych odrębności i różnic, bo to przecież też cenne. Ale brutalnych podziałów w życiu społecznym mam serdecznie dość. Pozdrawiam serdecznie!
Edyta, prowadzisz bardzo fajnego bloga. Wypełnił mi pewną lukę – na co dzień czuję się trochę jak dziwoląg przez mój brak pragnienia dziecka, a tutaj mogę znaleźć zrozumienie. Zwykle nie udzielam się na forach i nie piszę komentarzy, ale przełamałam się teraz, bo czuję potrzebę, żeby Ci podziękować. Myślę, że to co robisz jest bardzo ważne, nie tylko dla mnie, ale i dla wielu innych osób, które (tak jak ja do tej pory) nie odzywają się i np. śledzą takie dyskusje jak ta po cichu. Poza tym wypowiada się tu dużo mądrych, otwartych babek, zarówno bez dzieci, jak i mam, i dobrze wiedzieć, że jest ich tak dużo 🙂
Super! Bardzo dziękuję za ten komentarz. Cieszę się, że jesteś tutaj – ze mną, z nami – i że znajdujesz tu coś dla siebie. To dla mnie ogromna radość! Pozdrawiam serdecznie!
Jako wieloletni koci wolontariusz obserwuję różne sytuacje. Nawet ludzie,którzy nazywają zwierzęta swoimi dziećmi i podobnie je traktują,w gruncie rzeczy zdają sobie sprawę,że zwierzęta wcale ich dziećmi nie są.I nie oczekuje się,żeby były. Są istotami,którymi lubimy się opiekować,co-jak słusznie zauważyłaś-nie ma nic wspólnego z opieką nad dziećmi,ponieważ czym innym jest instynkt macierzyński,a czym innym opiekuńczy. Można lubić się opiekować zwierzętami,osobami starszymi,niepełnosprawnymi. Wbrew pozorom,ludzie porzucający zwierzęta po przyjściu na świat dziecka od zawsze traktowali to zwierzę przedmiotowo,a nie jak zastępnik dziecka.Jest mnóstwo rodzin,gdzie zwierzak jest nazywany drugim/trzecim dzieckiem,i jest dobrze,ale tam stosunek do niego od początku nie był przedmiotowy.
Co do religii,to czynienie sobie ziemi poddanej nie oznacza,że obiekty poddane mamy źle traktować,nieprawdaż? Cała Biblia zachęca do traktowania otoczenia z szacunkiem.
Jaskiniowe podejście do bezdzietnych bierze się moim zdaniem stąd,że wieki temu o przetrwaniu danej społeczności decydowała ilość jej członków. Wielu członków grupy to możliwość lepszego zapewnienia sobie pożywienia i stworzenia silniejszej obrony terytorialnej.Niestety do dziś,kiedy ilość przedstawicieli gatunku Homo sapiens powinna być o połowę mniejsza,ten pogląd wciąż pokutuje.
Mam 33 lata . Nie mam dzieci i nie chcę ich mieć . Mam kota 🐈. Nie przypisuje mu funkcji i roli dziecka , którego mieć nigdy nie chce. Jednak jest członkiem rodziny , przyjacielem, towarzyszem . Dbam o niego jak najlepiej potrafię , spełniając jego kocie potrzeby, nie udając że jest człowiekiem . Np wciskając go w jakieś głupie ciuszki . Dokarmiam również bezdomne koty , bo ich los nie jest mi obojętny . Od zawsze interesuje się zwierzętami , w domu rodzinnym zawsze był pies , chomik, papugi . Dom to dla mnie dom pełen zwierząt . W przyszłości gdybym miała taką możliwość chciałabym prowadzić dom tymczasowy dla psów i kotów . Jednak nie ma to nic wspólnego z tym że dzieci mieć nie chcę. Bo doskonale wiem że mając ” łeb na karku” i chęci można połączyć jedno z drugim. Oczywiście rodzina ma mnie za dziwaczkę , a nawet mi współczują . Nie mam wsparcia nawet w swoim partnerze , który również mnie nie rozumie . Ja jednak postawiłam sprawę jasno jeżeli nie uszanuje mojego zdania , i uparcie będzie drążył temat to „drzwi są otwarte” nikt nikogo siłą nie trzyma.