Foto: iStock
„Gdy po raz pierwszy usłyszałam „Kiedy dziecko?”, poczułam się dotknięta. Wręcz obmacana. Od zawsze wiedziałam, że nie chcę być matką i nigdy tego nie ukrywałam, ale kiedy wyszłam z urzędu stanu cywilnego z państwowym glejtem na miłość aż po grób, moje pragnienia przestały się liczyć. Stałam się mężatką, czyli w powszechnym mniemaniu – przyszłą mamą. Od tej chwili każdy słowem lub spojrzeniem mógł obmacać mój brzuch i zażądać wydania na świat potomka jak depozytu z bankowej skrytki (…)”.
Tak zaczęłam swoją książkę o życiu bez dzieci – od pytania, z którym każdy bezdzietny prędzej czy później musi się skonfrontować. Nie uchroni nas przed nim żadna ustawa o dostępie do informacji intymnej. Świat chce wiedzieć, jakie mamy plany prokreacyjne. W czasach szalejącego RODO, gdy ochronie prawnej podlega nawet numer buta i kształt znamienia na łydce, o to, co najintymniejsze, pyta się nas jak o rozkład jazdy pociągów. I być może w tym tonie należałoby odpowiadać:
Ding, dong! Uwaga, podróżni! Ala i Jacek w marcu zamierzają rozpocząć starania o pierwsze dziecko. Ding, dong! Instynkt macierzyński Ani zwiększył opóźnienie do pięciu lat. O kolejnych zmianach w opóźnieniu będziemy państwa informować. Ding, dong!
Żarty na bok! Zastanawiacie się czasami w komentarzach, skąd się wzięło to wścibskie pytanie i czemu tak uparcie nas prześladuje. Oczywiście wychynęło z czeluści historii. W czasach, gdy po ulicach jeździły dorożki, światło dawały lampy naftowe, a małżeństwa młodych aranżowali rodzice, plany prokreacyjne uchodziły za sprawę publiczną. Dzieci się po prostu miało, a ich przyjściem na świat zainteresowana była zarówno rodzina (bo zgromadziła jakiś majątek i nie chciała, by przepadł), jak i rozmaite instytucje – państwowe i kościelne – dla których każde narodziny stanowiły zysk. Dlatego nikt nie pytał młodych małżonków, CZY chcą mieć dzieci. Pytano: „KIEDY będą je mieć?”, zakładając oczywiście, że jak najszybciej.
Samowolne knucie bezdzietności, za plecami rodziny i społeczeństwa, nie wchodziło w grę. Nie mieć potomstwa znaczyło mieć coś na sumieniu, bezpłodność bowiem traktowano jako karę za grzechy, następstwo jakiejś wstydliwej choroby, skrobanki lub rzuconych podstępnie uroków. Brak dzieci groził niedoszłej matce społecznym wykluczeniem, napiętnowaniem, a niekiedy nawet stosem. Jak pisze Mona Chollet w polecanej tutaj książce, palono przede wszystkim te „czarownice”, które naruszały porządek społeczny, i za którymi nie miał się kto ująć, czyli niezamężne i bezdzietne. Co prawda kobiety od wieków, w trosce o swoje bezpieczeństwo i komfort życia, próbowały ograniczać liczbę ciąż, jednak przez długi czas nie dopuszczały do siebie myśli, że mogłyby w ogóle nie rodzić. To była tak rewolucyjna idea, że nawet feminizm miał z nią problem, co świetnie obrazują słowa Eriki Jong, amerykańskiej pisarki uchodzącej za feministyczną: „Kobiety, które odrzuciły życie rodzinne, pogardzają tymi, które je wybrały. Nienawiść ta bierze się po części z rozgoryczenia. Bowiem pragnienie posiadania dziecka jest tak przemożne, że cena za jego zduszenie okazuje się niebotyczna”*. Skoro nawet rzeczniczki praw kobiet uważały, że macierzyństwo jest kobiecym przeznaczeniem, bezdzietność musiała uchodzić za eksces. Pytać „Czy chcesz mieć dzieci?” to jakby pytać „Czy po zjedzeniu fasoli chcesz mieć wzdęcia”. Zjadłaś, więc musisz uwolnić gazy!
Dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej, dorożki odeszły do lamusa historii, zamiast lamp naftowych mamy żarówki ledowe, a ludzie w pary łączą się dzięki apce, a nie swatce. Antykoncepcja jest naszym prawem, podobnie jak wybór bezdzietności. Okazuje się jednak, że łatwiej zamienić furmankę na teslę niż partykułę „kiedy” na „czy”. Schematy myślowe rozwijają się wolniej niż schematy techniczne, dlatego posługując się atomem, możemy mieć mentalność osiemnastowiecznych inkwizytorów.
Jak dziś odpowiadać na wczorajsze pytania?
Jak więc dziś odpowiadać na to wczorajsze pytanie? O rozwianie wątpliwości poprosiłam profesjonalistkę. Joanna Dukiewicz, psychoterapeutka z „W pełni. Przestrzeń wsparcia i rozwoju”, radzi:
Przede wszystkim warto mieć w pamięci zasadę, że to my decydujemy o tym, z kim chcemy rozmawiać o naszych decyzjach dotyczących macierzyństwa. Inaczej jest, kiedy pytają bliscy, a inaczej, kiedy robią to dalsi znajomi czy koledzy z pracy. W ich przypadku adekwatnie byłoby zwrócić uwagę, że poruszają kwestie intymne, i że jest to niestosowne. Pytania o tę sferę są bezdyskusyjnym przekroczeniem granic osoby pytanej, dlatego odmawiając odpowiedzi, pamiętaj, że to pytającemu zabrakło taktu, i rób to bez poczucia winy. Mówienie wprost, bez wstydu i poczucia winy, ale też bez złośliwości czy agresji, jest najlepszym rozwiązaniem. W zależności od sytuacji i od tego, co czujesz, może to być ucięcie tematu słowami: „Czuję się niezręcznie, gdy zadajesz mi tak intymne pytania”, „Twoje uwagi na temat moich wyborów są dla mnie krępujące”, „Komentując moje decyzje, przekraczasz granicę mojej prywatności, złości mnie to”. Unikałabym tłumaczenia się i argumentowania dlaczego, podjęłaś taką właśnie decyzję. To ty powinnaś mieć pewność, że jest ona słuszna, nie musisz przekonywać do niej innych. Może znajdziesz zrozumienie u swoich rozmówców, a może nie. Zanim jednak zaczniesz się tłumaczyć, odpowiedz sobie na pytanie, czy i dlaczego zależy ci na tym, żeby ta osoba zrozumiała i zaakceptowała twój wybór. Jeśli sama jesteś go pewna, nie będziesz potrzebowała potwierdzenia z zewnątrz.
Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku osób bliskich. Nie wspominam tu o partnerze, bo to temat na inną rozmowę, ale o rodzicach, rodzeństwie (o ile relacje z nimi są rzeczywiście ważne i bliskie, bo jak wiemy – bywa różnie) i przyjaciele. Ty sama decydujesz, kto jest bliską ci osobą. O ile dalsze otoczenie nie powinno oczekiwać od ciebie rozmów na ten temat, a tym bardziej wyjaśnień, o tyle najbliższych warto poinformować o podjętej decyzji, wyjaśniając im swoje motywacje. Jedna szczera, otwarta rozmowa będzie formą okazania im szacunku, pokazania, że są ważni. Da im możliwość wysłuchania nie tyle twojego „tłumaczenia się”, co raczej twoich planów i zrozumienia twoich potrzeb, a także wyrażenia obaw, na które możesz odpowiedzieć, pozostając w zgodzie ze sobą. Jednocześnie jeśli będą mieli trudność z zaakceptowaniem twojej decyzji i będą wracać w przyszłości do tego tematu, będziesz mogła szybko go uciąć, nie raniąc ich, dzięki odwołaniu się do tamtej rozmowy, w której już wszystko zostało wyjaśnione.
Przezroczysta asymetria
Zastanawiając się nad tym postem, sięgnęłam również do literatury. W doskonałej książce „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” Agata Sikora relacjonuje występ znanej homoseksualnej komiczki Hannah Gadsby. Stand-uperka w bardzo emocjonującym wystąpieniu robi genialną rzecz: „wyrywa konkretne zwroty z ich <zwykłych> ram, stawiając pod znakiem zapytania ich naturalność i neutralność (…)”. W ten sposób demaskuje symboliczną przemoc, jakiej dopuszczają się biali, heteroseksualni mężczyźni wobec kobiet i mniejszości seksualnych. To oni są górą. Ich wizja świata wydaje się oczywista i obiektywna, nieskażona histerycznymi emocjami, obecnymi – jak lubią powtarzać – w sposobie patrzenia na świat geja albo kobiety. Z pozycji „normalsów” upominają wszelkich „odmieńców”, którzy próbują pokazać swój punkt widzenia. Babom nie podobają się seksistowskie dowcipy? „Nabierzcie trochę dystansu – pouczają panowie. – Wyluzujcie! Nauczcie się z tego śmiać!”. Lesbijki chciałyby całować się na ulicy? „Bez przesady – prychają pogardliwie. – Nie mamy nic do homoseksualistów, ale po co się z tym tak obnosić”. Gdy odwrócimy te sytuacje – mówi Agata Sikora – dostrzeżemy asymentryczność, która na co dzień dla większości z nas pozostaje przezroczysta. No bo wyobraźmy sobie panel ekspertek spierających się o to, czy męska masturbacja kala świętość życia. Albo policjanta, który upewnia się, czy roztrzęsiona ofiara głośno i wyraźnie oświadczyła złodziejowi, że nie chce być okradziona. Bądź geja instruującego heteroseksualną parę, by nie obnosiła się publicznie ze swoimi uczuciami… Brzmi absurdalnie, prawda? A przecież z takimi sytuacjami mamy do czynienia nagminnie, tylko role zostały inaczej rozdzielone.
Odwróćcie sytuację
Podobnie rzecz się ma z bezdzietnością. To dzietność jest przezroczystą normą. Wszystko, co od niej odstaje, w odbiorze społecznym wymaga wytłumaczenia. Dlatego dopytywanie się o dziecko, mówienie o bezdzietnych w paternalistycznym tonie, ocenianie ich życia, doszukiwanie się w nim traum i nieprzezwyciężonych obaw wydaje się uprawnione, obiektywne i racjonalne. Aby dowieść, że takie nie jest, trzeba – wzorem Gadsby – odwrócić sytuację. I wielu bezdzietnych próbuje to robić. Pytani, dlaczego nie chcą dzieci, odpowiadają: „A dlaczego wy chcecie je mieć?”. Słysząc: „Kiedy dziecko”, rzucają: „A kiedy skrobanka?” albo „Kiedy najbliższe fellatio?”, żeby pokazać, w jak intymne rejony zapuścił się pytający. Słysząc, że życie bezdzietnych jest puste i jałowe, mówią: „Jak bardzo puste i jałowe musiało być twoje życie, skoro zdecydowałaś się na dziecko”. Takie riposty, dosadne i raniące, mają na celu tylko jedno: uruchomić lustrzane emocje. Są rodzajem performance’u, który zmusza dzietnych „normalsów” do spojrzenia na świat oczami bezdzietnych i skonfrontowania się z ich gniewem. Przydają się w sytuacji, gdy tekst „Ranisz mnie” kwitowany jest wzruszeniem ramion. Zamiast mówić o tym, co czujemy, sprawmy, żeby natręt poczuł to samo co my. Nawet jeśli nie zrozumie swojej impertynencji, doświadczy przykrości i być może nie będzie chciał tego powtarzać.
Pokażcie prawdziwe intencje pytającego
Jeżeli nagabywani o plany prokreacyjne, uparcie nie chcecie się otworzyć, możecie sięgnąć po metodę, którą Agata Sikora nazywa „dociekaniem-konfrontacją”. Polecała ją też Marta Lempart podczas spotkania wokół bezdzietności zorganizowanego przez stowarzyszenie Dolnośląskie Jest Kobietą. O co chodzi? O bezpardonowe obnażenie przemocowości ludzi, którzy bez chowania się za gładkimi słówkami nigdy nie pozwoliliby sobie na zaglądanie w intymność bliźniego. Jeżeli więc po wersalsku pytają nas o dziecko albo o to, czemu go nie chcemy, przenicujmy te okrągłe zdania i wywleczmy na powierzchnię to, co skrywają, czyli lekceważenie naszych pragnień, pogardę, bezmyślność, nieczułość, pustą ciekawość czy brak wyobraźni… Przykład? Proszę bardzo! Na pytanie „Dlaczego nie masz dzieci?” odpowiadamy z przekąsem za Martą Lempart: „Żebyście mogli mnie dręczyć i żebym z każdej imprezy wychodziła z płaczem”. Czasami bezduszność pytania o dziecko można obnażyć jednym krótkim zdaniem (nieważne, czy prawdziwym, czy nie): „Jestem bezpłodna. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?”. Prawdziwe intencje – czyli pustą i bezczelną ciekawość – odsłania z kolei taka riposta: „Pytasz mnie o to, czy uprawiam seks waginalny bez zabezpieczenia?”. Ujawniając prawdziwe emocje i rzeczywiste intencje pytającego, który oczywiście zasłania się „troską” i „życzliwym zainteresowaniem”, stawiamy go w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. I o to chodzi! To dopytujący się o dzieci powinni czuć się zakłopotani, a nie ci, którzy zmuszeni są na te pytania odpowiadać.
Sprowadźcie rzecz do absurdu
Pytanie o dziecko w uszach wielu osób brzmi głupio i absurdalnie, dlatego dobrym pomysłem jest sprowadzenie tematu do absurdu. Obśmianie go i zbagatelizowanie. Spróbujmy! „Kiedy dziecko?” „Na święty Rydz, gdy będą żaby strzyc”. Albo: „Jak porywacz będzie o czasie, to za godzinę”. „Kiedy drugie?” „Masz rację, to pierwsze zupełnie nam nie wyszło”. Po takiej ripoście pytającemu powinna przejść ochota na dalsze indagowanie. Plus tego rozwiązania jest taki, że kompromitując pytanie, nie kompromitujemy naszego rozmówcy, nie włamujemy się do jego emocji i nie burzymy jego dobrego mniemania o sobie. Dajemy mu szansę wyjść z tej kłopotliwej sytuacji z twarzą, dlatego – myślę – warto po tę metodę sięgać w rozmowach z osobami, które lubimy i których nie chcemy do siebie zrazić.
A oto dwadzieścia dwie odpowiedzi, które dość grzecznie, ale zdecydowanie zamykają usta wszystkim ciekawskim. Znalazłam je pod swoimi postami i wpisami na blogu. To wasze pomysły i wasza inwencja! Przytaczam je tutaj, żebyście mieli gotową ściągę na wypadek rodzinnych świąt, spotkań towarzyskich oraz innych publicznych przepytywanek.
A zatem…
Kiedy dziecko?
- Właśnie się waham: pies? A może dziecko? Trudno mi zdecydować, czy chcę zrujnować sobie dywan, czy życie.
- Wolę dorosłe kobiety (mężczyzn). Bo to i ładniejsze, i z prokuraturą nie ma problemów.
- Około 280 dni po stosunku płciowym zakończonym wprowadzeniem męskich plemników do pochwy kobiety w czasie jej dni płodnych.
- Po waszym rozwodzie.
- Skoro już rozmawiamy o seksie… Wujek nie ma jeszcze problemów z potencją?
- Kiedy słońce znów będzie bogiem.
- Chcemy cię wziąć na chrzestnego, więc czekamy, aż się dorobisz.
- Gdy ludzie się nauczą, że niektórych pytań nie należy zadawać.
- Gdy będzie nas na to stać. Może pomożecie, skoro tak wam pilno?
- Już mam, tylko zamknęłam je w piwnicy, bo mnie irytowało.
- To jest moja prywatna sprawa. Ja ci do sypialni nie zaglądam.
- A pokażesz mi, skąd się biorą dzieci? Bo nie wiem.
- Nie martw się. Jak będę w ciąży, na pewno się o tym dowiesz. Raczej trudno to ukryć.
- Czekam na rządowy program milion+
- Jak do 500+ będą dokładać mercedesy.
- To nie twoja sprawa. Proszę, nie zadawaj mi takich pytań, jeśli chcesz, żeby nadal było miło i przyjemnie.
- Kiedy zakończy się konflikt na Bliskim Wschodzie.
- Jak tylko uda nam się sprzedać starsze.
- Koniecznie chcesz, żebym miała dziecko? Dlaczego? Jaki masz w tym interes?
- Jak tylko małżeństwa jednopłciowe będą mogły adoptować dzieci.
- A jaki dziś mamy dzień? Wtorek? A zatem nigdy!
- A wy? Kiedy zaczniecie uprawiać seks bez zabezpieczenia?
A tu macie książkę, do której sięgałam podczas pisania posta. Jest naprawdę rewelacyjna!
- Cytat za „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” M. Chollet, w tłumaczeniu Sławomira Królaka
Zdjęcie: http://depositphotos.com
92 komentarze
Ostatnio laska w pracy (która nawet nie jest moją jakąś bliską koleżanką) zaczęła mi opowiadać o tym, jak to z nowo poślubionym mężem zamierzają się starać o dziecko, a gdy nie wyraziłam jakiegoś super zainteresowania owym aspektem, padło legendarne pytanie: „A wy kiedy?”. No bo przecież nasze życie jest regułą, więc skoro my to i wy NA PEWNO też. Z wielkim zdziwieniem usłyszała, że nigdy, bo oboje z mężem podjęliśmy taką decyzję jeszcze przed ślubem, a jej powody znane są tylko nam. Widziałam, że była zszokowana, próbując w panice ratować się czym na zasadzie „nie no, wiesz, no tak, najważniejsze to się dogadać jeszcze przed ślubem, skoro oboje się zgadzacie to ok”. Nie, nie każdy marzy o dzieciach. Nie, dzieci nie stanowią wypełniacza życiowej pustki. Nie, nie jestem NIKOMU winna bycia matką.
Absolutnie nie jesteśmy nikomu WINNE bycia matką. Dobrze powiedziane:)
Mała poprawka:
Niepłodność – czasowa, występuje naturalnie w cyklu kobiety, kiedy nie ma owulacji
Bezpłodność – trwała, często wskutek choroby lub umyślnego doprowadzenia do bezpłodności (np. salpingektomia, wazektomia)
No jasne! Poprawione! Dzięki:)
Jestem bardzo ciekawa, jak dzietni odpowiadają na takie „odbicia piłeczki” 🙂 pewnie są zdziwieni i oburzeni, bo „przeciez tylko tak pytam, czemu się od razu rzucasz?! „. 🙂 dzietność jest aż tak „naturalną koleją rzeczy”, że nikomu pytającemu nie przychodzi do głowy, że faktycznie, pytając o dziecko, tak naprawdę pyta o seks 😛
No właśnie! „Ja tylko pytam, czemu od razu się rzucasz”… Klasyka. tak jak: „Wyluzuj, coś taka spięta” – rzucane do kobiet, którym nie w smak seksistowskie żarty. Ton nadają ci, którzy uważają, że ich perspektywa jest tą najważniejszą. Dlatego uważam, że trzeba odbijać takie piłeczki. Aż do skutku. Czyli pewnie do końca świata i jeden dzień dłużej!:)
Ooooo, nie! Nie istnieje coś takiego jak „tylko pytanie”. Każde pytanie niesie w sobie ciężar.
Może dlatego, że gorliwi katolicy nie przyznają się, że można lubić seks i uprawiać ten sport nie tylko w celu prokreacji
Mam dziecko. Z wyboru, bo chciałam. Natomiast moja sąsiadka niemal codziennie pyta mnie kiedy drugie, albo śniło jej się, że jestem w ciąży o będą bliźnięta. Ostatnio przegięła, byłam na Mazurach z moimi rodzicami i córką (tata dziecka na co dzień pracuje za granicą i przyjedzie dopiero we wrześniu), a ta SMS że tam jest dużo bocianów i czy wrócę z niespodzianką… Tak! Ku*wa z własnym ojcem sobie zrobię teraz na wakacjach… Żywcem nie wiem co jej powiedzieć, żeby się odchrzaniła ode mnie, a zarazem nie obraziła (mamy córki w tym samym wieku i siłą rzeczy spędzamy czas razem popołudniu)…
Ja bym spróbowała czegoś grzecznego i uszczypliwego jednocześnie. Tak jak ona. Niech poczuje, jaka jest ”mądra” w swoim zachowaniu 🙂
Dzięki za inspiracyjne odpowiedzi na krępujące pytania 🙂
My jedno dziecko mamy więc nie jesteśmy tak atakowani ale i tak zdarzają się dziwne pytania i dociekania osób bliższych czy nawet prawie obcych o dalsze powiększanie rodziny.
Zwłaszcza teraz kiedy dla własnej wygody zmieniamy mieszkanie na większe. Utarło się dziwne przekonanie że mieszkanie zmienia się na większe jeśli chce się w nim więcej bąbelków poupychać czy co?
Chyba zacznę na bezczela mówić że mi jest WYGODNIE tak jak jest 🙂 To słowo też zauważyłam bardzo razi ludzi 😉
A mnie się szalenie podoba to „Masz racje, to pierwsze zupełnie nam nie wyszło”. Dowcipne, ale i dosadne. Spróbuj kiedyś:))
Ja zazwyczaj odpowiadam: „W środę wieczorem”. A gdy widzę konsternację, dodaję: „No co – odpowiedź na miarę pytania”
Ja kiedyś zażenowałam wszystkich wokół kiedy na rodzinnym spotkaniu na pytanie „a wy kiedy?’ wstałam, i wykrzyczałam do męża „Natychmiast! Kładź się i ściągaj spodnie!” 🙂
Chciałabym widzieć te miny:)
Zajrbiste!!! 😀 Brawo!
Oh my cat 😄🤣😃😆 Super odwaga, gratuluję! Może kiedyś się odważę.
Takie pytanie „czy chcecie mieć dzieci” wynika też z egoizmu/pragmatyzmu pytającego;) Jesteśmy z mężem aspołeczni, trudno nam zbudować relacje towarzyskie. A jesteśmy w takim wieku, w którym rówieśnicy (+/- 10 lat) podejmują decyzje o pierwszym lub kolejnym dziecku i zajęci rodziną znikają z życia towarzyskiego. Z tego powodu mąż ostatnio zaczął na wstępie pytać ludzi jakie mają plany, wtedy sytuacja jest jasna:)
Hmmmm, rozumiem, że to pragmatyczne. Ale niezależnie od powodów, to zawsze jest nietaktowne i może być źle odebrane. Zwłaszcza że ludzie i tak borykają się z takimi pytaniami zadawanymi z mniej pragmatycznych względów. Ja bym zdecydowanie odradzała zadawania takich pytań. Bo można stracić kandydatów na przyjaciół, i to wcale nie dlatego, że planują dziecko:)
-kiedy dziecko?
-jak wrócę z Radomia.
-a kiedy jedziesz?
-nie wybieram się.
Dobre! Podoba mi się. 😂
Riposty świetne. Aż żałuję, że już nikt mnie nie pyta (ze względu na wiek). W moim rankingu wygrywa odpowiedź 3. i 6.
Mnie już też nikt nie pyta, w dodatku co poniektórzy zaczynają mi ustępować miejsca w tramwaju. Uroki życia dojrzałej kobiety:)))
Spodobała mi się riposta Aleksandry Kwaśniewskiej:
– Kiedy dziecko?
– Jutro, najpóźniej pojutrze!
Zastanawiam się, czy ludzie naprawdę nie czują, że wchodzą w bardzo intymna strefę życia. Mam dużą rodzinę, rodzeństwo rozmnaża się na potęgę. Kiedy pojawiło się w rodzinie kolejne dziecko, za każdym razem gdy byłam u brata jego wówczas siedmioletni syn krzyczał na głos, kiedy ja będę miała dzidzię. Kwitowalam krotko- nigdy. Cała rodzina w śmiech, jakie rezolutne dziecko. Nikt nigdy z nim nie porozmawiał, nie wytłumaczył, bo nikt nie uznał tego zachowania za niestosowne!
No, niestety! Zaczyna się już od najmłodszych lat. Dopytywanie się o dzidzię jest przecież takie słodkie. Wrrrr! Pewnie z takich siedmiolatków wyrastają dorośli ludzie, którym za diabła nie można wytłumaczyć, że pytanie o planowane dzieci jest przemocowe:(
Niestety to kwestia rodziców i tyle. Mam w rodzinie bardzo bliskiej 10 latkę, która uwolnień, ALE która za każdym razem pyta mnie i męża kiedy będziemy mieli dziecko, dosłownie za każdym razem. Tłumacze, że nie każdy musi mieć, że się nie zadaje takich pytań i zwykle zostawiam sprawę otartą typu, że może będzie kiedyś, może wcale i to tylko nasza decyzja i mamy do niej prawo. Mam też bratanicę, która dosłownie NIGDY nie zadają nam tego pytania, a brata nam młodszego i jestem już 35 latką, więc naprawdę takich pytań od ludzi obcych i bliskich słyszałam się sporo.
Swietne te teksty. Blyskotliwe. Dziękuję 🙂
Ja też dziękuję🙂 I pozdrawiam!
Edyta, nigdy nie mam dość Twoich tekstów: mało który bloger ma tak lekkie pióro jak Ty, a jeszcze mniej jest się w stanie odnieść do tylu innych autorów. 🙂 Napisałaś o czymś bardzo istotnym: o zasadzie przezroczystej normy i jej odwróceniu. Stwierdzenia typu „Rób sobie co chcesz, tylko się z tym nie obnoś” to zamykanie ludziom ust i tym samym też forma dyskryminacji (i, jak sama piszesz, dotyczy to nie tylko osób bezdzietnych). Chyba rzeczywiście jedynym sposobem na uświadomienie tego rozmówcy jest odwrócenie sytuacji właśnie. Ja w sumie zawsze instynktownie stosowałam strategię pokazania absurdu: w odpowiedzi na pytanie „Dlaczego nie chcesz mieć dziecka?”, pytałam się „Dlaczego nie chcesz się uczyć chińskiego? Widzisz, nie każdy musi chcieć się uczyć języków tak, jak nie każdy musi chcieć mieć dzieci.”
Dzięki, Kornelia❤️ Z tym językiem chińskim to też bardzo dobra riposta👍
Ja nauczyłam się odpowiadać zgodnie z prawdą. Gdy ktoś mnie pyta, mówię, że to pytanie jest nietaktowne i że poroniłam. Zazwyczaj ludziom jest wtedy wstyd, że zapytali i dają spokój a ja mam nadzieję że ta moja odpowiedź ich choć trochę oduczy zadawania takich pytań.
Witaj Edyto,
Natknęłam się na Twojego bloga szukając informacji w internecie o matkach jedynaków o losie takich dzieci i ich rodziców. Zastanawiałam się czy nie krzywdzę swojego syna,że jest jeden czy chce zostawić go jednego na świecie, gdy mnie i męża zabraknie. Całe otoczenie nasze rodzina, znajomi,współpracownicy i szefowie dziwią się , że mamy jedno. Możemy przecież mieć więcej, bo mój maż dobrze zarabia, bo możemy liczyć na pomoc Babci, bo nie mamy kredytu hipotecznego, bo jest 500+(!!!), bo mamy już jedno, więc możemy mieć więcej i ulubiony argument – zostanie kiedyś sam w Święta. Gdy brałam ślub nie chciałam dzieci, po roku okazało się,że przechodzę coś ala klimakterium. Była szybka decyzja po wizycie u lekarza- musimy mieć dziecko, bo potem nie będe mogła mieć. Dziecko zostało potraktowane jakby zdobycz z promocji, taki zapas na przyszłość. Na porodówce z bólu płakałam i krzyczałam,że go nie chcę(!). To chyba była trauma po tym,że miałam leżeć odpoczywać, by jak najdłużej donosić ciąże. Nie liczyły się moje potrzeby, moje uczucie. Dawki hormonów w ciązy , które dostawałam jeszcze pogarszały sytuację, bo wpływały na mój nastrój. Po porodzie zaczął się kolejny etap w moim życiu. Stałam się MATKĄ. Nie MAMĄ, tylko MATKĄ. Bo tak się do mnie zwracano i dalej się to robi- ” Ty jesteś matką, Ty musisz….”; ” Jak Cię ta MATKA wychowała,że się tak odzywasz, zachowujesz, etc…
Macierzyństwo nie jest dla mnie karą, problemem. Kocham syna, poświęciłam mu 3 lata wspólnego czasu w domu. Mamy super więź, zrobiłabym wszystko,że był zdrowy – niedowidzi , ma trochę problemów z zachowaniem, które są wynikiem lekkich zaburzeń. Czasu nie cofnę, ale czy moje leczenie nie miało wpływu na jego zdrowie? Tu pojawia się myśl- skoro nie chciałam dzieci, to czy mój organizm sam mi nie podsuwał myśli- nie miej dziecka, bo pojawi się problem.
Synowi pomagam, pracuje z nim i pracowałam. Nie chcę drugiego ze względu na obawę,czy znowu mam przejśc gehennę w postaci ciązy patologicznej, a powoli zbliżam się do 40, wiec sam wiek stanowi zagrożenie. Nie jestem egoistką, bo gdybym była to odrzuciłabym syna, zrobiłabym sobie kolejne dziecko – pewno zdrowsze i bezproblemowe.
Teraz mogę to po kilku latach napisać- jestem kobietą, która została namówiona przez innych by mieć dziecko.
Nie pisze się witaj, to nietaktowne. Witac może gospodarz.
Żyrafo, nietaktownym jest zostawianie tego typu komentarza pod wypowiedzią, jak mniemam, bardzo ważną dla autorki, w której dzieli się swoimi przemyśleniami oraz ogromnymi emocjami.
To nie oficjalne maile do profesorów, doktorów i „magistrów”, by nietaktownym było użycie „witaj” – to blog, na którym bardzo często inni używają „cześć”, „hej” etc. Takie drobne „witaj” może być użyte jako wyraz serdeczności do autorki strony – nikogo nie rani, nikogo nie krzywdzi.
Wiesz kochana, ja akurat cieszę się, że jestem jedynaczką. Moi rodzice byli niedojrzali, niesprawiedliwi i przemocowi, więc zapewne spadłabym na drugi tor jako starsza, byłabym surowo karana za przejawy niechęci, poza tym dość miałam wiecznego porównywania do kuzynek, a co by było, gdybym miała rodzeństwo. Po trzecie, teraz nie mam problemu, ja nawet pracuję z dziećmi i lubię to (choć nie chcę swoich) ale w dzieciństwie NIENAWIDZIŁAM dzieci, więc niemowlę w domu byłoby może wręcz powodem do ucieczki z niego. A w życiu dorosłym – czy każde rodzeństwo wspiera się? Czy wiesz, jakie ja napotkałam wśród rodziny i znajomych kłótnie o opiekę nad rodzicem? Majątek? Także – nigdy w życiu.
Mi moje środowisko od dziecka wmawiało że taka ma być moja rola – żony i matki. W domu, w rodzinie, w szkole, gdzie by się nie odwrócić wmawiało się dziewczynkom że urodzenie dziecka to największe szczęście jakie może je spotkać w dorosłym życiu. I oczywiście jedyna możliwa droga. Mam żal do losu że nikt mi nie pokazał że można inaczej. Tak bardzo to wszystko we mnie wsiąkło, że dopiero po urodzeniu tego dziecka zrozumiałam że nie lubię być matką, że to nie powinna być moja droga życiowa. Jest już za późno. Kocham moje dziecko a otoczenie oczywiście nie rozumie dlaczego nie chcę i nie mam więcej. Szkoda słów.
Cześć, Anno! Nie ty jedna nie lubisz roli matki. Mam nadzieję, że mimo wszystko jakoś się w niej zadomowisz, a z biegiem czasu może nawet polubisz. I tak bywa. Niedawno rozmawiałam z inną mamą, która – podobnie jak ty – kocha swoje dziecko, ale gdyby miała podejmować decyzję jeszcze raz, podjęłaby inną. Wrzucę ją niedługo na bloga, bo dotyka sprawy wcale nie tak rzadkiej. Sama niewiele mogę na ten temat powiedzieć, ale jestem pewna, że znajdziesz tu zrozumienie. Dziękuję za twój komentarz. Niech będzie przestrogą dla tych, którzy wciąż się wahają i przeczuwają, że wybór macierzyństwa jest jednak nie dla nich. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!
To tak nie działa, że jak kobieta zaciąży, to na pewno będzie mamą. Ja sama jestem z wpadki. Matka była w 4 miesiącu ciąży, jak szła do ślubu. Odkąd tylko pamiętam, miała ze mną problem i nigdy się nie przemogła do mnie. Podsłuchiwałam, to dowiedziałam się, że mnie nie chciała, a to, że się nigdy do mnie nie przemogła – wiedziałam i czułam. Nie tylko nie okazywała zainteresowania, ale próbowała się pozbyć tak, aby sama siedzieć do więzienia nie poszła. Tata szedł do pracy, a ona ściągała ze mnie kołdrę, rozwalała wszystkie okna i kończyłam z zapaleniem płuc. Kiedy mój organizm okazywał się za silny /jak organizm każdego bękarta, bo tak matka natura wynagradza większości takich jak ja to, że się nie ma matki/, to podtruwała mnie lekami, wylądowywałam na obserwacji i miała 3 dni wolnego. Dopiero, kiedy lekarze zagrozili jej prokuratorem, wystraszyła się. Mnie matka katowała za byle co, albo i bez tego, opieka nade mną przerastała ją na tyle, że nawet dbanie o moją higienę było za ciężkie, stąd wiecznie byłam brudna, czy głodna. Jeżeli żle wyliczyła ilość zupy, to najpierw sama zjadła, a jak nie starczyło dla mnie – to nie dostałam, proste. Bardziej bolało mnie odrzucenie, o którym wiedziałam i to, że byłam tylko kartą przetargową, że dzięki mnie bogato wyszła za mąż. Tata robił na 2 etaty, po 16 – godzin, przychodził do domu i odsypiał, stąd nie dostrzegał wszystkiego. Matka nie pracowała i nikt od niej tego nie wymagał.
Nie przemogła się do mnie nigdy, a kiedy miałam 15 lat – porzuciła nas, wyjechała na drugi koniec Polski. Dzwoniła rzadko i wiedziałam, że tylko po to, aby „zaspokoić szczątki instynktu macierzyńskiego,” czy samej poczuć się lepiej.
Ostatecznie skończyło się na tym, że NIE jest moją matką, bo nią nigdy nie była.
Dlatego nie mówcie, że „może się przemożesz,” bo ryzyko uderzy najbardziej w dziecko, które nie tylko na świat się nie prosi, ale najchętniej poszłoby z niego, gdyby wiedziało jak, albo mu nie przeszkodzono. Ja w wieku 4 lat wspięłam się na parapet i szykowałam się do skoku z 2 piętra, ale tata zobaczył, choć nie widział i nie wie, co chciałam zrobić, potraktował to jako dziecięcą niefrasobliwość. Ja jednak dobrze wiedziałam, co chciałam zrobić: chciałam nie być.
Mocne.Bardzo .Ściskam ❤️
Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt. Otóż są kobiety, takie jak ja, którym wydawało się całe życie, że nienawidzą dzieci. Nie mogłam słuchać dziecięcego płaczu i krzyku, zawsze doprowadzały mnie do wściekłości dziecięce fochy i nerwy. Nie lubiłam dzieci nosić, przytulać, rozczulać się nad nimi. Zero instynktu. NIC.
Aż pewnego dnia stało się, mimo prób antykoncepcji – po prostu stało się. Nie byłam gotowa na przerwanie tego stanu, zwyczajnie się bałam. Otrzymałam psychiczne wsparcie od faceta, od rodziców i urodziłam syna. I nagle mój świat się odmienił. Wszystko, przed czym się wzbraniałam i z czym walczyłam okazało się w rzeczywistości jeszcze trudniejsze, przerosło najśmielsze oczekiwania. Na początku przeżywałam wszystko bardzo mocno, nie radziłam sobie tak, jak ode mnie oczekiwano. Wciąż chciałam spotykać się ze znajomymi, imprezować, podróżować, żyć pełnią swojego młodego życia. Syn mi to po części odebrał. A to, co starałam się za wszelką cenę utrzymać – było szeroko krytykowane przez ludzi wokół mnie. „Dziecko ma małe i zamiast w domu siedzieć – pojechała na wyjazd integracyjny z pracy”, „piersią karmi i woli przez cały weekend podawać butelkę, żeby w spokoju wypić z mężem wino”. Co za wyrodna ze mnie była matka…
Teraz, jako mama sporego już chłopaka i znacznie młodszej dziewczynki muszę stwierdzić – dalej nie lubię obcych dzieci, dalej mnie męczą i irytują. Ale swoje kocham. Każdego dnia poznajemy się bardziej. Kłócimy się i godzimy.
Ale wciąż wychodzą wieczorem z mężem na kolację wybieramy miejsca, gdzie bąbelki nie są wpuszczane, albo są w innej części lokalu – dla zachowania spokojnej głowy 😉
Podsumowując – uważam, że każda kobieta powinna sama podjąć decyzję o macierzyństwie – ale w żadnym wypadku nie powinna tego porównywać do posiadania psa albo do nauki języka chińskiego. Naukę języka zawsze można przerwać, a pieska może od nas adoptować nasza kuzynka, albo miła emerytka z bloku obok. Dziecko jest mega ciężkim projektem na całe życie. Pełnym wyrzeczeń ale i pięknych momentów.
Warto podjąć decyzję świadomie. A w przypadku takich kobiet jak ja, które nie chciały – a los zdecydował za nie – przyznać, że może nie do końca wiedziałam o czym mowa…
Nie przekonuje mnie tłumaczenie, że ciąża się „staje”… Owszem, czasem antykoncepcja zawiedzie, ale kobiety, które naprawdę nie chcą zostać matkami, zrobią dużo, by nimi nie zostać. Tak samo, jak w drugą stronę. Zdesperowana kobieta nie zdaje się na los. Zabezpieczy się korzystając z paru metod, zdecyduje się na podwiązanie jajowodów. Są nawet dziewczyny, które z lęku przed ciążą dotyka problem pochwicy. Paradoksalnie to skuteczna antykoncepcja… Choć to niemiły objaw…
Owszem, ciąża czasami się staje – świadczą o tym tysiące kobiecych historii. A jeśli się wbrew woli stanie, kobieta ma prawo ją usunąć i nikogo nie musi „przekonywać”. Zresztą, od stuleci tak się dzieje, a jedynie hipokryci wierzą, że jest inaczej. Na podwiązanie jajowodów w Polsce nie ma szans, a poza tym nie każda kobieta wie na 100%, że zdecydowanie nie chce być matką. Czasami po prostu nie chce być nią w tej chwili. Czasami zawiedzie antykoncepcja, czasami kobieta zapomni wziąć pigułkę o czasie, czasami nie może brać pigułek. Takich sytuacji są miliony. Tak wygląda życie. Prawdziwe, a nie to teoretyczne. A pochwica to dramat wielu kobiet, a nie żadna antykoncepcja.
Nie zrozumiałyśmy się. Wśród wszystkich możliwych postaw wobec macierzyństwa są dwie skrajne: kobieta jest w 100% pewna, że matką chce zostać i druga skrajność – przeciwna postawa. Wśród kobiet bezdzietnych jest pewnie sporo takich, które należą do tej drugiej grupy. I niekoniecznie trzeba być tego świadomym. Lęk przed ciążą bywa nieuświadomiony. Objawia się w paranoicznym zabezpieczaniu się przed niechcianą ciążą. Lub abstynencją… Lub właśnie pochwicą… I tylko to miałam na myśli. Trudno mi sobie wyobrazić tak zdesperowaną kobietę, która zapomni o pigułce. W Polsce nie ma szans nie tylko na podwiązanie jajowodów, na aborcję też. Z antykoncepcją też nie jest wesoło. Tak wygląda życie… To prawdziwe, nie teoretyczne… A pochwica ma bardzo wiele przyczyn. To że dodatkowo „zabezpiecza” przed niechcianą ciążą to inna sprawa. Wiem, co piszę, bo to moje osobiste doświadczenia, takie prawdziwe, nie teoretyczne dywagacje…
Świetne, będę do tego wracać i korzystać! Najbardziej mi się spodobał pomysł na odbicie piłeczki pytaniem o potencję wujka 😀 Jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby odpowiedzieć nietaktem na nietakt, ale przecież czemu nie miałabym? Te sposoby są też przydatne, jeśli chodzi o wszelkie inne rodzaje nietaktownych pytań (np. ciotka, z którą widzę się raz na rok, pytająca mnie przy obiedzie świątecznym ile zarabiam :|).
Jest mi raźniej, jak wiem, że inni też muszą jakoś sobie radzić z tymi głupimi, męczącymi pytaniami… O dziwo, mnie one spotykają częściej ze strony znajomych (mam 29 lat), rzadko od rodziny, a jeśli już, to od tej dalszej. Najtrudniej mi reagować na pytania i komentarze „z troski”, bo próbuję sobie tłumaczyć, że dana osoba naprawdę chce dla mnie dobrze, ale w środku to i tak złości, bo jednak nadal kryje się pod tym przekaz, że jestem niedojrzała albo że tak naprawdę sama nie wiem, czego potrzebuję i inni wiedzą lepiej. Jedna moja bliska znajoma, która niedawno urodziła, była autentycznie zasmucona tym, że mi się nie zmieniło przez ostatnie 10 lat i próbowała mnie przekonać do zmiany zdania…
Edyta, Twój blog jest świetny, naprawdę brakowało mi takiego miejsca! Dziękuję Ci za kawał dobrej roboty, którą wykonujesz! Podoba mi się też sposób w jaki piszesz – mądry, dojrzały, z dystansem. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i innych czytelników 🙂
Bardzo dziękuję. Bardzo mi te słowa są teraz potrzebne, bo chwilowo zawiesiłam się i nie mogę ruszyć z miejsca. Stąd przestój, ale robię wszystko, by przezwyciężyć kryzys:) Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego!
Ja jestem przyzwyczajona do ciętych ripost, bo od 14 lat nie jem mięsa i miałam dużo czasu na przećwiczenie mnóstwa zabawnych, nietaktownych, szczerych i ironicznych odpowiedzi na głupie pytania. Czasami musiałam odpowiadać chamstwo i dobitnie. Naprawdę musiałam. Atakowało mnie tyle wrednych zdań, że czesto czułam się jak poduszka na szpilki. Tak więc byłam bardzo grzeczną, ale i całkiem wyszczekaną nastolatką ;). Tamte lata minęły, teraz rzadko kiedy ktoś pyta o bycie wege. Lubię być dorosła, ale niestety – w dorosłym życiu najbardziej drażni mnie pytanie o dzieci. I też nie jestem w tym zbyt uległa ;).
Do pewnego czasu nie miałam z tym problemu. Miewałam jakieś związki, ale zrywałam z chłopakami i twardo trzymałam się opcji, że nie chce mieć chłopaka, co dopiero męża. No cóż, stało się. Amor trafił mnie strzałą prosto w moją niedożywioną wegetariańską pupę i bum – dziś jestem mężatką. Choć mieszkamy razem prawie od początku znajomości, wszyscy „taktownie” poczekali do ślubu z pytaniami o powiększanie rodziny. I największym argumentem jest „Przecież chłopa też nie chciałaś, a teraz o!”, co mnie chyba najbardziej irytuje, ale odpowiadam wtedy słodko, że fajnie się razem wychodzi, mieszka, no i uprawiamy tyle seksu, że sąsiedzi mają pewnie dość (bo widzę, że wchodzenie na temat seksu zdaje egzamin najlepiej ;)), wiec jest różnica mieć chlopaka, a mieć dziecko, prawda??? – i tu zawieszam znacząco głos ;). Mówię też „wieczorem, jak M. Wróci z pracy”, „my robimy tak, żeby nie zrobić”, „nie twoja sprawa”, „aaa.. no tak. Moje koleżanki też mi mówią mi ciągle 'czemu ty masz mieć lepiej'”?
Mam wrażenie, że ludzie pytają żeby pytać, nie zastanawiając się nad tym, że to bardzo intymne pytanie. Zwykle odpowiadam krótko „nigdy”, „nie chcemy” albo „ja wolę koty” , „póki co próbuje namówić M. Na drugiego kota”, ale w głowie mam lepsze, bardziej rozbudowane odpowiedzi i to głównie seksualne. Bo szokują, zawstydzają i dość skutecznie sznuruja usta . Z tym że u nas wszyscy wiedzą, jaki mamy stosunek do dzieci, bo mieliśmy wesele bez dzieci (i to było genialne posunięcie, bo mieliśmy mieć 40 dzieci wśród samej rodziny, a nie zapraszając ich też dość dosłownie pokazaliśmy, że nie uważamy dzieci za niezbędne w naszym życiu), głośno mówimy co myślimy o rodziciestwie, a ja dodatkowo dobitnie się uzewnętrzniam na swoim blogu.
Czekające w kolejce na upierdliwe ciocie mojego męża i jego kuzynostwo, które mnoży swoje geny na potęgę są teksty:
„nie wiem, a masz jakieś pomysły? Jakaś dobra data? Termin? Kiedy proponujesz?”.
„Jak dasz mi swój numer to będę Ci dawać znać kiedy uprawiamy seks, a Ty sobie obliczysz rachunek prawdopodobieństwa. Ale nie wiem czy naprawdę tego chcesz. Mamy wysokie libido”.
„A jak Twoja rana krocza? Zagoiła się już? Wróciliście do seksu? Jest tak samo, czy czujesz luz?” (Wiem, że okropne, no ale pytanie kiedy dziecko tez takie jest)
„Podoba mi się moje życie i nie chce zmian, jakie niesie ze sobą dziecko”.
„A ciocia i wujek to jeszcze uprawiają seks czy nie? Nie ma ciocia suchości pochwy? A wujek nie ma problemów z prostata?”.
„No własnie nie wiem. Możliwe, że JUŻ jestem w ciąży. Ale dopiero od paru godzin. Bo leżałam po seksie z nogami do góry. To ponoć na chłopca, prawda? Słyszałam też, że najlepiej to robić od tyłu. To prawda? Bo my w sumie lubimy od tyłu…”.
„Nie potrzebuję dziecka do poczucia szczęścia”.
A z moich wegetarianskich lat udręk – odpowiadanie grzecznie i z uśmiechem. Nic tak nie boli takich dociekliwych jak nasze szczęście i zadowolenie z życia ;))
Tyle, lecę po męża do pracy. Jak coś sobie przypomnę to dopisze ;). Pozdrawiam!
A kiedy dziecko? Na szczęście przychodzi taki wiek, kiedy środowisko przestaje te pytanie zadawać. Ileś lat temu, moja niedoszła teściowa przy stole swiątecznym palnęła taki tekst: – Czekam na wnuka! (To już wyższy, bardziej roszczeniowy poziom, zawiewa groźbą i szantażem, w przeciwieństwie do raczej niewinnego pytania: – A kiedy dziecko?) Zostało mi jedynie odpowiedzieć: – Niestety się nie doczekasz.
Nie wiem skąd te przekonanie, że można się wpychać butami w życie dwóch dorosłych ludzi. PS. Moja eks z resztą też nie chciała dzieci, z czego nigdy nie robiła tajemnicy.
Ale chamska baba! Dobrze że Pana już nie pytają. Pozdrawiam serdecznie Kamila!
Taki mój pomysł:
-Kiedy dziecko?
-Gdy Elton John [może być inny sławny gej] zmieni orientację
Z takich opresji zawsze ratuje mnie Mąż i na pytanie kiedy dziecko odpowiada: jak zmienimy dziurę;) miny osoby pytajacej są bezcenne i temat od razu zostaje zmieniony 😂
Moja najnowsza riposta (dwukrotnie wypróbowana):
Osoba atakująca: „Kiedy dzieci?”
Ja: „Zapytaj mnie, kiedy skoczę na bungee.”
Osoba atakująca: „Yyy, kiedy skoczysz na bungee?”
Ja: „Nigdy, bo nie ma w tym dla mnie nic fajnego, jest drogie, bałabym się o swoje zdrowie. Ale gdybym chciała, nic by mnie nie powstrzymało przed skakaniem. Może skakałabym nawet codziennie.
A teraz zamiast skoku na bungee wstaw sobie ciążę”.
Rozumiem gniew i frustrację słuchając takich pytań. Myślę, że podobnie czują się małżeństwa, które mają z kolei dużo dzieci i ktoś wypytuje kiedy kolejne mając na celu wyśmiewanie się, jakby byli robotami do płodzenia kolejnych stworów…
Nie podoba mi się w artykule pejoratywne podejście do posiadania dzieci czy roli kobiety jako matki. Może nie było takiego zamiaru, ale tak to odebrałam. Uważam, że każdy ma prawo decydować o swoich intymnych sprawach, ale krytykowanie naturalnej roli kobiety jako matki jest słabe. No bo któż w takim razie ma je rodzić? Zaznaczam, że niebycie matką nie jest czymś złym, wolny wybór.
A inna kwestia jest taka, że niektóre kobiety mają naprawdę silny instynkt macierzyński i są przeszczęśliwe mając dzieci. To że ich jest więcej, w niczym ich nie usprawiedliwia w krytykowaniu bezdzietnych, ale z drugiej strony bezdzietni też nie powinni czuć się lepsi i wyśmiewać tych, co rzekomo zadręczają się posiadając dzieci i marnują sobie przez nie życie…
Oh, zawsze przywędruje tu mama która musi źle odebrać artykuły o dzietnych… nie wszystko jest o was kochani! I tak już jesteście większością. Zawsze mam wrażenie że macie potrzebę przekonywania że „my NAPRAWDĘ jesteśmy szczęśliwi” – super, bądźcie. My też NAPRAWDĘ jesteśmy szczęśliwi. I co zabawne, nie musimy osobom o odmiennym poglądzie na dzietność tego udowadniać, jak często dzietni robią. „Ja tak chciałam”, „Jestem przeszczęśliwa z dziećmi”. No i fajnie, no i cześć. Nie trzeba nas przekonywać jak wspaniały jest tupot małych stópek, bo to nie dla nas. I to że chcemy żyć inaczej nie znaczy, że każdy głos krytyki w stronę dzietnych którzy myślą że „trzeba mieć dzieci” jest słaby. Jest krytyką zachowania osób które tak robią, a nie całej grupy „bo ma dzieci”. Powtórzę – nie wszystko jest o was 🙂
Jezeli heat ich tak duzo i sa tak szczesliwe to dlaczego spoleczenstwo odczuwa taka silna potrzebe wmuszania i namawiania i kontroli tego co i kiedy robi kobieta. Rzadko kiedy mozna bezpiecznie wypowiedziec swoje zdanie bo sama.decyzja oburza mase ludzi. Nie sa pewni swojej decyzji i zazdroszcza komus swiadomego wyboru bo sami kiedys dali sie namowic. Oczywiscie nie przyznaja sie do tego bo zyja w klamstwie na autopilocie jak wiekszosc spoleczenstwa. Nic w tym artykule o roli matki negatywnego nie ma aha i to nie jest naturalna rola. Seks jest przyjemy i sa hormony ktore kieruja ludzmi i zwierzetami zeby sie rozmnazali. Gdyby ludzie chcieli miec dzieci to natura nie zaprogramowalaby tego tak bo po co. Ludzie szukali antykoncepcji od najdawnjszych czasow zeby tej narzuconej roli uniknac.
Kiedyś na takie pytanie: Kiedy dzieci? Odpowiedziałam: Wtedy kiedy antykoncepcja zaszwankuje :p mina bezcenna ;))
Moje ulubione to „Dziecko? Jak wrócę z Radomia, to się za to zabierzemy”
„O, a kiedy się wybierasz?”
„Nigdy.”
Bardzo podoba mi się ten artykuł, jednak są osoby w mojej rodzinie i otoczeniu do których w żaden sposób nie dotrze żadna z tych odpowiedzi.. to są ludzie którzy wobec wszelkich odpowiedzi, każdorazowego odbijania piłeczki na różne sposoby uważają że ripostą jest „to po co brałaś ślub?”.
No właśnie w tym celu, żeby ich średniowieczne myślenie utwierdzało się że w XXI wieku para z dzieckiem (bez ślubu!!!!) to GRZECH.
najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że ja sama już nie wiem po co brałam ten ślub (!?}).
o zgrozo!
świetny artykuł! doskonale się Ciebie czyta!
Hej! Wiem, wiem… Zawsze znajdą się osoby, do których kompletnie nic nie trafia. Wtedy jedyną taktyką może być milczenie. Nie ma sensu zawracać sobie nimi głowy:) Dzięki za komentarze i dobre słowo! Fajnie, że wpadasz! Pozdrawiam:)
Nie wiem, czy do końca zgadzam się z „ripostami” zawartymi w tym artykule. Sama często spotykam się z takimi pytaniami i zdaję sobie sprawę jak irytujące one są, ale wydaje mi się, że najlepsza w takich sytuacjach jest szczerość, zamiast uszczypliwości, którą prezentuje część z tych odpowiedzi. W przypadkach, kiedy nie chcemy o tym mówić, można po prostu odpowiedzieć, że to prywatny wybór każdego z nas, przecież umiemy unikać dyskusji na inne tematy, w które nie chcemy się wdawać, więc tutaj możemy zachować się podobnie.
Jeśli natomiast chodzi o osoby bliskie, to oczywiście z nimi też nie musimy na ten temat dyskutować. Jeśli mamy jednak z kimś bliższe relacje, to chłodna szczerość w postaci prostej odpowiedzi „nie uważam, że to coś dla mnie”, lub czegokolwiek innego w tym stylu, nie zachęci do dyskusji osób, które patrzą na kwestię posiadania dzieci tylko w jeden, bardziej „tradycyjny” sposób, a jednocześnie nie zniechęci do normalnej ludzkiej rozmowy i dzielenia się poglądami osób, którym faktycznie będzie zależało na zapoznaniu się z naszą opinią.
Moim zdaniem w niektórych przypadkach istotniejsze jest otwarcie jakiegoś dialogu z ludźmi, którzy nie rozumieją braku chęci do posiadania dzieci, bo być może dzięki podzieleniu się naszym punktem widzenia, będą w przyszłości podchodzili do sprawy inaczej i być może zachęcą również innych do poszerzenia swoich mentalnych horyzontów na temat dzieci i rodzicielstwa. Przecież koniec końców, chodzi o to, żeby nikt nikomu nie zaglądał w prywatne sprawy, a rozmowa i brak defensywności z naszej strony może pomóc normalizacji innej wizji życia i poglądów na temat rodziny.
Ja na pytania znajomych o to kiedy dziecko (jak byłem u nich sam) odpowiadałem że to kwestia problemów natury technicznej….oczywiście zaciekawieni drążyli ….to otrzymywali odpowiedź że moja lubi tylko jak jej się w dupsko spuszczam więc ciężko z tego o dzieci….to kończyło dyskusje hahaha
Riposty genialne 🙂 Udostępnię u siebie link do wpisu 🙂
Mój luby też potrafi zgasić tą polską nagonkę na rozmnożek: „Po co robić dziecko jak będzie niekochane?” Uwielbiam go <3
Czytałam na dniach książkę rodową, którą napisał mój dziadek. Przeraziło mnie to, jak ludzie przejdą przez czyjeś drzwi, i od razu ożenieni i się mnożą. Aż pobiegłam z tym do ojca (nie czytał książki bo jest po angielsku) i mu o tym powiedziałam. Na co on odparł, że to normalne.
Współczuję przodkom. Nie urodziłam się w jakiś wyśmienitych czasach, ale jednak oni mieli o wiele gorzej.
Zdecydowanie mieli gorzej. 100-200 lat temu presja na rozród była kolosalna. A płaciły za to jak zwykle kobiety! Bo to na nich spoczywał obowiązek urodzenia i wychowania dzieci. Mężczyźni zawsze mieli swój olbrzymi w porównaniu z kobiecym margines wolności i swobody.
Podczas jednych ze świątecznych życzeń, kilka lat temu, znajomy życzył mi dzieci. Czy jakoś tak. Nie pomyślałam i zażartowalam „GROZISZ MI?!” i to był strzał w 10! Typ się zmieszał a ja mam spokój 🙂 odpowiedź „POMIDOR” na pytanie kiedy dzieciak, też jest skuteczne. Nawet jeśli trafimy na jakąś mało rozgarnięta osobę i ktoś mimo wszystko probuje drążyć, na każde kolejne pytanie otrzymuje odp „POIMIDOR” i w końcu zamyka usta. Polecam!
Czasami jak jestem w mniej pozytywnym nastroju to odpowiadam, że jestem szczęśliwa i nie chce sobie zniszczyć życia 😀 zwłaszcza dzietni znajomi odpuszczają temat, wydaje mi się, że podświadomie boją się, że usłyszą coś, czego by nie chcieli, na temat sowich pociech i rodzicielstwa 🙂
Świetny wpis i podpowiedzi!
Mnie rowalało, że jak wzięliśmy ślub i było pytanie o dziecko, i to dziecko się w końcu pojawiło, przez co miałam nadzieję na koniec tych wiecznych dopytywań, to pojawiły się kolejne: „A kiedy drugie?” I to od razu po porodzie :/ A jak się to drugie urodziło, to zgadnijcie co: pytanie, kiedy jeszcze jedno x( Akurat tak się okazało, że poród był szczęśliwy, ale obarczony ryzykiem i mam zakaz medyczny zachodzenia w kolejne ciąże, bo grozi to śmiercią moją i/lub dziecka. Więc teraz ilekroć pada pytanie o trzecie „bobo”, z niemałą satysfakcją powtarzam, dlaczego nie – czyli opowiadam historię mojej potencjalnej śmierci i osierocenia tej dwójki, którą już mam. Ludzie wtedy od razu zaczynają przepraszać i czują się zawstydzeni. I o to chodzi! Bo nie powinni byli pytać! Może ich to czegoś nauczy…
Na pytanie „Kiedy dziecko, bo zegar tyka ?”
Odpowiadam: „Spokojnie, baterie z tego zegara przełożyłam do wibratora, więc mi nic nie tyka ;P”
Świetne👍
Mocne!
A jednak są jakieś pozytywny tego maniactwa na punkcie rozmnożku, można wyżyć się kreatywnie i komediowo 🙂
O tak, to spory plus! Nieustające źródło natchnienia i inspiracji:)
Bardzo trafne. Przy ripostach posikałam się ze śmiechu, na pewno zastosuję 😀
Super! Powodzenia i wesołych Świąt🙂
Mnie rodzina męża ostatnio poinformowała że „czekają kiedy z wózkiem przyjedziemy” odparłam, że „to nieładnie życzyć komuś kalectwa.”
Gdy mnie kiedyś ktoś z bliskich zapytał kiedy dziecko odparłam: „Staramy się, ale to może jeszcze potrwać bo staranie w tym wszystkim jest najfajniejsze”. Od tamtej pory brak pytań kiedy dziecko.
Kiedy pytają teściowe:
Dyplomatycznie: staramy się o dziecko
Po mojemu: Bzykam Twoją córkę jak łasiczkę po krzakach w każdej wolnej chwili
Kiedy pytają znajomi co mają już dzieci:
– Mamy tak samo podkrążone oczy tyle, że ja wstałem przed 12.
Kiedy pytają znajomi bez dzieci:
– hahaha żółwik – strzelamy w najgłośniejsze dzieciaki jarzębiną z procy?
– Czy idziemy pobawić się modelami zdalnie sterowanymi koło placu zabaw ? 😀 (modele dorosłych chłopców są nieco większe, szybsze i lepsze od dziecięcych zestawów)
Pozdro R.
jako osoba bezdzietna, nienawidząca bombelków, zabrałam się za lekturę. nie zgadzam się z podejściem, jakoby trzeba się było przymilać i potulnie prosić o zostawienie nas w spokoju, w razie pytań o dziecko. ja jestem bardzo waleczna i asertywna, i potrafię przygadać. tylko w ten sposób damy do zrozumienia, że dana osoba jest bezczelna. mówienie „oj oj, proszę, zostaw :(” nie załatwi sprawy, zwłaszcza u jakiejś natrętnej ciotki, która wtrynia się w prywatne sprawy innych przy okazji rodzinnych spotkań. pytanie „kiedy dziecko” jest równoznaczne z pytaniem „czy uprawiasz seks bez zabezpieczenia ze swoim partnerem? spuszcza ci się w waginę?” – trzeba taką osobę dosadnie zgasić, powiedziałabym „ja tobie do łóżka nie zaglądam i nie pytam, kto ci się spuszcza, kiedy, ani w jakie miejsce na ciele, więc sobie takich pytań nie życzę, bo jesteś bezczelna i zboczona” – mina byłaby bezcenna, gwarantuję 🙂
no ale czytam dalej, dotrwałam do momentu, gdzie napotkałam to żałosne cliche o białym, hetero facecie, który odpowiada za całe zło tego świata. takie feminazi pierdolenie daje mi raka mózgu. jak zwykle musiało być o przemocy symbolicznej, za która odpowiedzialni sią „biali, heteroseksualni mężczyźni wobec kobiet i mniejszości seksualnych”
bo przecież czarnoskórzy, latynosi, araby, itd. – tam juz nie ma homofobii, patriarchatu. przecież w takiej afryce, arabii, czy ameryce południowej, kobiety są traktowane na równi z mężczyznami. tak było od zarania dziejów w zdecydowanej większości kultur, że silniejsi faceci podporządkowywali sobie kobiety jako przedmioty. to wcale nie „biały hetero facet” to zapoczątkował.
dla przykładu, czarnoskórzy transseksualiści w USA WCALE nie giną tam dużo częściej w porównaniu do transseksualistów z innych ras, w dodatku z rąk przedstawicieli swojej własnej rasy!!! ale jak zwykle to wszystko wina tego złego, białego, hetero faceta, to on odpowiada za całe zło tego świata, a wszyscy inni są dobrzy.
to ja już wolę tę „przemoc symboliczną” białego człowieka, niż fizyczną i prawną od innych.
Alicja, zgadzam się z Tobą (i z pierwszym i z drugim wątkiem wypowiedzi). Pozdrawiam!
Jak dla mnie to nie jest asertywność, tylko zwykłe chamstwo i brak kultury, ale cóż, jak kto nazwie…
Jak by mnie się ktoś tak spytał bym odpowiedziała „A kiedy twoje?”, myśle, że nie głupie.
Mnie spokój zagwarantował tekst: wujku podpowiedz nam co i jak, bo może my coś źle robimy 😂 a że pytanie padło przy stole w większym gronie to zapadła cudownie niezręczna cisza ❤️
[…] w stół, oburzyć się i wyjść z takiego domu, można powiedzieć ciotce Halince to, co sugeruje Edyta, prowadząca bardzo pomocny blog bezdzietnik.pl, że wtedy, jak się skończy wojna na Bliskim Wschodzie albo, to moja propozycja: Ciotka, z całym […]
Polecam jeszcze „Na świętego dygdy, czyli nigdy” ;))
Na grupie z koleżankami na messengerze padło do mnie pytanie odnośnie ślubu 'a Ty kiedy’. ‚Już najwyższa pora, my się starzejemy, jajniki też’. Wmurowało mnie. I bardzo dotknęło. Nie potrafiłam ukryć złych emocji, więc rozmowa potoczyła się niemiło. I tak jak pisała Pani na blogu, pojawiła się obronna odpowiedź 'ktoś tu chyba ma okres🤣’. Mi do śmiechu nie było.
Niestety, kobiety w tej kwestii bywają tak samo głupie (a może w kwestii ślubu to jeszcze gorsze) niż mężczyźni… Musisz, bo my tak to i Ty!!! To bezdennie głupie ale na takich ludzi to nie wiem co poradzić.
Witajcie Kochane.
Ja na pytanie o dzieci, najczęściej wprost odpowiadam, że nigdy. Nie czuję się z tego powodu ani lepsza, ani tym bardziej gorsza. Jest mi szczerze obojętne kto jak mnie nazwie… 😉Długi czas byłam pewna, że jestem w takiej decyzji sama, ale widzę, że nie😊 Nie wyobrażam sobie wychowywania dzieci w tych porąbanych czasach, po co mam sprowadzać tu te niewinne istoty. Boję się, że nie umiałabym wychować ich na dobrych, mądrych ludzi, bo okropne są czasy. I nic komu do mojej decyzji. Jestem przyzwyczajona do atakowania mnie, bo nie pierwszy raz mam zdanie odmienne niż moje środowisko, i niektórzy chętnie posłaliby mnie na stos. Ale mam swoje zdanie i koniec. Lubię dzieci, mamy dużą rodzinę i dużo w niej kochanych dzieciaczków, które i mnie kochają, ale własnych nie chcę, to przemyślana decyzja i nic komu do tego.
Kochane, serdecznie pozdrawiam!
Absolutna zgoda. Może ktoś mówić, co chce, że kiedyś ludziom było dużo trudniej, był głód, wojny, brak leków, dzikie zwierzęta etc. Było tak, to fakt, nikt nie neguje. Ale obecne czasy są, pod względem psychologicznym, czy, tak to ująć, duchowym, naprawdę porąbane. Materialnie mamy dobrze w tej części świata, ale duchowo (nie mówię koniecznie o danej religii) mamy jedną wielką pustkę. I masę nowych problemów, do których chyba nie jesteśmy przygotowani. I to też jest fakt. Cieszę się, że sama już nie jestem dzieckiem w obecnych czasach… Podziwiam te nieliczne dzieciaki i młodych ludzi, którzy obecnie wyrosną na normalnych, empatycznych ludzi z jakimiś wartościami, a nie memo zombie ,,wszystko wolno”. Mam w rodzinie nauczycieli i obraz, który się wyłania, nie jest trochę straszny. On jest koszmarny.
ja mam sumie mocną ripostę, ale jeszcze jej nie użyłam, trzymam na wyjątkową okazję 😀
Mój tato się rozwiódł z moją mamą jak byłam jeszcze dosyć mała a i tak wcześniej go prawie w domu nie było. Więc jak zapyta znowu 'kiedy dziecko?’ to aż mi się ciśnie na usta 'a co? Tym razem chcesz wychować?’
Ja jeszcze dodaje „jak tylko nauka ogarnie temat i mężczyźni będą mogło rodzic”
Jak mnie strasznie irytuje, tez ten fakt ze przaktycznie z każdym chłopem w relacji w końcu zachodzi ten temat.. budzi się taki nagle i stwierdza ze on dziecko to już mógłby mieć… ooo jakie ja działa wtedy wytaczam, najcięższe. Teraz mam dylemat, po 6 latach związku z kolejnym człowiekiem wchodzi na salony temat „dziecko”. Obawiam się, ze niestety niewielu jest mężczyzn którzy nie są hipokrytami…
Nie znoszę tego tematu wręcz rośnie we mnie agresja…
Ja jestem bezdzietna, NIE z wyboru, po prostu nie mogę mieć dzieci z pewnych medycznych problemów,choć chciałabym mieć, ale to tępe społeczeństwo nie rozumie, że nie każda kobieta może mieć dzieci i klepią co im ślina na język przyniesie. Czuję się z tym okropnie, bo dookoła mnie wylęgarnia i to dosłownie, patrzą się na mnie jak na odmieńca gorszego od nich, a ja już naprawdę nie wiem co mam robić.Już sama zaczęłam się czuć gorsza od nich, bo w pracy nieraz tylko o dzieciach gadają. Wiem, że w ich oczach nie jestem prawdziwą kobietą, bo nie mogę zajść w ciążę, ale przecież nie zabiję się z tego powodu. Riposty może dobre, ale nie wiem czy na nieogarów zadziałają.
Tak mi przykro… Wiem, że może to marne pocieszenie, ale nie jesteś sama: Jest mnóstwo kobiet, które nie mogą mieć dzieci z różnych przyczyn. A niektóre właśnie płaczą z powodu ogromu przykrości wyrządzanych przez dorastające córki (na przykład ja w tej chwili) i myślą jakby cudownie było w ogóle nie mieć dzieci. Weszłam na Bezdzietnik.pl pierwszy raz od miesięcy. Może właśnie po to, żeby Ci to napisać.
Pytanie o to kiedy ktoś będzie miał dzieci jest okropne nawet dla dzietnych. Wyobraźcie sobie, że ktoś się stara o dziecko i przeżywa dramat, bo nie wychodzi lub są większe problemy medyczne, a wszyscy dookoła pytają kiedy.
Osobiście nie chcę mieć dzieci, kiedy byłam nastolatką każdy mówił, że to przejdzie. Nie przeszło. Potem moja matka mówiła, że zdarza się nie lubić obcych dzieci, ale swoje pokocham. Nie stosowałam ripost, po prostu zapytałam jej, a co jeśli nie? Jest 50% szans, że po porodzie obudzi się we mnie instynkt i 50% że się nie obudzi. Czy w tym drugim wypadku weźmie za to odpowiedzialność? Czy wychowa dziecko, na które ja być może nie będę mogła patrzeć i czy wyciągnie mnie z piekła, jeśli wpadnę w depresję, skoro tak beztrosko namawia mnie na podjęcie decyzji i ryzyka. Powiedziała, że nie i faktycznie nie naciska. Zrozumiała, że to musi być moja decyzja, bo ja poniosę jej konsekwencje. Znajomym na słynnie „kiedy” odpowiadam jednym słowem „nigdy”. Zwykle następuje cisza i temat się urywa. Dalsza rodzina przy opłatku zwykle też życzyła mi dzieci, ale takie spotkania są 1-2 razy w roku, więc z uśmiechem dziękuję i nie wdaję się w temat. Nie chcę robić terapii szokowej ciotkom 60+ 70+, to jest inne pokolenie, inna mentalność. Teściowa z kolei sama ma 4 dzieci i jest prodzieciowa, więc jak pyta „kiedy”, mówimy, że „się staramy”. „Się staramy” jest dobre, starać się można i 10 lat 😉
Aktualnie mam 38 lat i jestem żoną. Mąż, który wiedział od zawsze, że nie chcę mieć dzieci, stawia mi ultimatum. Nie wziął mnie na poważnie, myślał, że jak pobędę w szczęśliwym małżeństwie to naturalnie samoczynnie zmienię zdanie. Nie zmieniłam, więc mam do wyboru dziecko (natychmiast, bo mam 38 lat i to jest ostatni moment) lub rozwód. Aha, jeszcze mogę iść na terapię, bo mąż uważa, że dla kobiety naturalne jest chcieć mieć dzieci, więc jeśli nie chcę to może jest to jakaś trauma z dzieciństwa. Przez moment prawie w to uwierzyłam, między moimi rodzicami była zdrada, kłótnie, rodzice prawie się rozwiedli.
W pewnym sensie straciłam poczucie bezpieczeństwa. Jeśli sprawa stoi tak, że dziecko lub rozwód to co się stanie jeśli mimo uczciwych starań nie zajdę w ciążę z racji wieku lub czegokolwiek? Kopnie mnie w tyłek? Czy to normalne taka miłość warunkowa? Z drugiej strony niby go rozumiem, ma instynkt, widzę jak patrzy na obce dzieci, jak traktuje córkę szwagierki. Ze dwa razy wyrwało mi się po chamsku, że rozwiedziemy się i on bez problemu znajdzie inny inkubator, nawet młodszy .Wtedy on mówi, że nie wie, czy jeszcze się w ogóle zwiąże, bo mnie kocha i ze mną chce mieć to dziecko, nie z jakąkolwiek kobietą. Facet rezygnuje ze mnie dla nieistniejącego dziecka, które w przyszłości nie wie, czy będzie w ogóle miał. Tak to widzę.
Bardzo dobrze Cię rozumiem, mam dokładnie to samo, nawet jesteśmy w tym samym wieku. Z jedną różnicą- nie dostałam od męża ultimatum, ale jest to temat z kategorii „siekiery wiszącej w powietrzu”.
Trzymaj się i nie rób niczego wbrew sobie. To Ty masz być matką, a nie wszyscy, którzy od Ciebie tego wymagają.
Trafiłam na blog w poszukiwaniu inspiracji jak odpowiadać na takie głupie pytania. Cieszę się, że mam grupę znajomych bezdzietnych z wyboru więc nie ma takich pytań. Ale są od strony szwagra partnera. Dla mojego partnera takie pytania to nic wielkiego, olewa je i każe mi tak samo robić. Tłumaczę mu, że tego typu pytania doprowadzają mnie do nerwicy i płaczu gdy wrócę do domu. Facet tego nie zrozumie, on może zostać ojcem wieku 15 lat jak i 80 lat. Kobieta ma datę ważności. Od teraz będę odpowiadać, że 30 lutego.
Zazwyczaj takie pytania jak kiedy dziecko, kiedy mieszkanie, gdzie jedziecie na wakacje? Zadają ci co to mają i chcą pokazać wyższość nad nami. Patrz ja jestem młodszy i mam żonę i dwójkę dzieci, auto z salonu i mieszkanie duże w nowym budownictwie a ty nieee. Jak w szkole, przechwałki tylko level dorosły.
Dziękuje, że uświadamiasz mi, że jestem nieudacznikiem życiowym co nic nie osiągnął … wracam do domu się wypłakać.
Prośba nie pytajcie ludzi o nic. Jak będą chcieli to sami wam powiedzą. Cieszcie się chwilą.
Wiem, że artykuł wisi już długo, ale może ktoś jeszcze wchodzi w komentarze. W każdym razie poczułam potrzebę podzielenia się swoją taktyką. Mam ciotkę, która jest zbyt finezyjna na pytanie wprost, ale lubi wciskać mi swoje dzieci „bo może chcę potrzymać, pobawić się itd” . Odmawianie jej nie skutkowało. Niestety ona robi to również, gdy dzieci są już na tyle duże, że rozumieją co się dzieje, ale za małe żeby zrozumieć czemu ciocia nie chce się bawić skoro mama proponuje. Tak ona robi to przy dzieciach. Udaję, że nie słyszę. Dosłownie nawet nie odwracam głowy, a kiedy ktoś mówi mi „ciocia mówiła do Ciebie” to odpowiadam „naprawdę? Nie słyszałam” ale nie proszę żeby powtórzyła. Jest to chamskie, ale stawianie własnych dzieci w sytuacji kiedy ciotka je odrzuci (a naprawdę jest to dla mnie spory problem, żeby zabawiać jej dzieci, bo jej się nie chce, a ja jestem młodsza i nie mam swoich) jest jeszcze gorsze, bo nie krzywdzi tylko mnie ale i te dzieci. Natomiast metoda przynosi efekt, bo ciotka robi to coraz rzadziej. Uważam, że jej postawa jest tragiczna. Natomiast polecam metodę, bo nie każde pytanie zasługuje na odpowiedź