Wielkanoc tuż-tuż, więc czas odkurzyć zbroję. Dobrze przeczytaliście! Nie wiklinowy koszyczek, nie starego cukrowego baranka, ale właśnie zbroję. Bez solidnego pancerza, pomimo upływu lat, nie siadam do rodzinnego stołu. To udręka wielu bezdzietnych – święta z rodziną. Zawsze gdzieś między karpiem a uszkami, między jajkiem a białą kiełbasą musi paść sakramentalne: „A dzieci kiedy?”.
Jak to tak: bez dzieci? Zobaczycie, kiedyś będziecie żałować… Ja w twoim wieku… Jeszcze nie raz zmienisz zdanie…
I nie wiadomo: szczerzyć się do kaszanki, że niby wszystko gra, robimy, co możemy i czas pokaże, czy rąbnąć prosto z mostu: „Co komu do domu, jak chata nie jego”?
Kiedyś, dawno temu, wytaczałam ciężką artylerię. Nagabywana o dzieci pieniłam się, sztywniałam, trzaskałam drzwiami, na prawo i lewo szastałam złośliwościami. Dziś trochę żałuję tamtych gwałtownych reakcji, na zawsze przyprawiły mi gębę rodzinnego awanturnika i outsidera. Broniąc się przed atakami, cięłam ripostami na oślep, nie podejrzewając, że cięte riposty nie ulegają biodegradacji. Że będą zatruwać nasze rodzinne relacje jeszcze wiele lat po tym, jak stuknie mi czterdziestka, a pytanie o dzieci straci sens. Trudno, stało się! Nie mam pretensji do tamtej dwudziestolatki, którą byłam, choć dziś zachowałabym się zupełnie inaczej. I o tym właśnie jest dzisiejszy post: o zachowaniu przy stole. O tym, jak bronić swojego bezdzietnego stylu życia, nie psując przy tym dobrych, rodzinnych relacji. A przynajmniej – nie psując ich zbyt mocno.
Jak nie wywołać wojny domowej
- Przede wszystkim nie róbcie uników. Tak byłoby najłatwiej – uciec od tematu. Zasłonić się bliżej nieokreślonymi problemami, rzucić na odczepnego: „Robimy, co możemy”, skierować rozmowę na inne tory. Zdecydowanie odradzam taką strategię! Kwestia waszych planów prokreacyjnych pozostanie otwarta, a pytanie: „Kiedy dziecko?” zawiśnie w powietrzu jak smrodliwy bąk. Nikt nie będzie z takiego rozwiązania zadowolony, za to wszyscy poczują się zakłopotani. Jeżeli nie chcecie psuć atmosfery przy stole, powiedzcie tyle, ile możecie. Przecież nie musicie od razu składać deklaracji na całe życie. Wystarczy rzucić zdecydowanie: „W tej chwili nie planujemy dzieci. Jeżeli coś się zmieni, damy znać”. Lepsza taka wiadomość, niż męczące domysły.
- Nie zamykajcie się w fortecy. Tekst: „To moje życie i moja sprawa” jest jak mur najeżony ostrokołem. Co prawda natychmiast kończy dyskusję, ale niepotrzebnie dzieli rodzinę i podsyca niechęć. Sami decydujecie o swoim życiu, ale nie musicie tego robić na pustelniczą modłę. Dopóki da się rozmawiać, rozmawiajcie! Wyjaśnijcie swoje motywy, wymieńcie argumenty. Niech bliscy je usłyszą. Pewnie się z nimi nie zgodzą, zakwestionują je, będą dyskutować, ale przynajmniej dowiedzą się, co wami kieruje. I nie poczują się zlekceważeni czy wykluczeni z waszego życia.
- Trzymajcie wspólny front. Nawet jeżeli kwestia dzieci was dzieli i nie wypracowaliście jeszcze wspólnego stanowiska, przy świątecznym stole mówcie jednym głosem. To żelazna zasada. Wasze jedenaste przykazanie! Jeżeli zaczniecie się publicznie spierać i wciągniecie w ten spór rodzinę, możecie być pewni, że dyskusja szybko zamieni się w proces sądowy. Pozwanym oczywiście będzie ten, kto nie chce mieć dzieci, oskarżycieli nie zabraknie, a obrońca z urzędu nie zostanie wyznaczony. Do domu wrócicie jeszcze bardziej skłóceni i podzieleni niż dotychczas, a jedyne, co zyskacie, to wzajemne pretensje. Naprawdę nie warto! Dzieci nie przychodzą na świat z wyroku sądu.
- Bądźcie konsekwentni. Jeżeli podczas Wigilii zarzekaliście się: „Dzieci? Nigdy w życiu!”, a przy wielkanocnym jajeczku zaczynacie opowiadać, że „dzieci, jasne, tak, ale jeszcze nie teraz”, zachęcacie bliskich do tego, by się wtrącali, naciskali, przekonywali. Bo przecież jeszcze nie wszystko stracone. Im bardziej jesteście chwiejni, tym częściej rodzina będzie was nagabywała o potomka. Jeżeli chcecie sami kierować swoim życiem, musicie uzbroić się w cierpliwość i w nieskończoność powtarzać swoje argumenty. W końcu wszyscy się znudzą i dadzą wam święty spokój. Niestety, czasami trwa to wiele lat.
- Odrzućcie złość, agresję i sarkazm. Ja wiem, ciężko o spokój, gdy zewsząd słychać: „No kiedy zajdziesz? Na co czekacie? Młodsza nie będziesz!”. Ale złośliwe czy sarkastyczne odzywki w niczym nie pomogą, zaognią tylko sytuację. Warto zastanowić się, dlaczego bliscy tak brutalnie obchodzą się z naszymi uczuciami. Przecież nie robią tego w złej wierze! Przede wszystkim uważają, że mają do tego prawo. W końcu od zawsze starsi decydowali o losie młodszych. Prawo do życia po swojemu to współczesny wynalazek i nie wszyscy jeszcze zdążyli się z nim oswoić. Poza tym rodzice się martwią. Wychowali się w świecie, który dość niewdzięcznie obchodził się z osobami bezdzietnymi. Jedyne, co miał im do zaoferowania, to samotność i status odszczepieńca. Żaden rodzic nie chce takiego losu dla swojego dziecka! A skoro dobrze mu życzy – to życzy mu właśnie potomka. Sam przecież odchował dzieci i jest szczęśliwy. Zanim więc rzucicie jakimś mocnym słowem albo z hukiem trzaśniecie drzwiami, policzcie przynajmniej do pięciu i poczekajcie, aż wywietrzeją emocje. Nie warto palić za sobą mostów!
- Przed spotkaniem z rodziną załóżcie zbroję. Gruba skóra czy solidny pancerz pomagają podczas rodzinnych nasiadówek. Nie warto wszystkiego brać do siebie.
Święta z rodziną bywają sporym wyzwaniem. I jak widać, nie ma prostej recepty na sukces. Zawsze będzie trochę bolało, ale nie trzeba się tym szczególnie przejmować. Rodzina w końcu odpuści. Dziś przy świątecznym stole mogę usłyszeć najwyżej: „E, za stara już jesteś na dzieci”. Wtedy poprawiam zbroję, uśmiecham się i pytam o deser. Rodzinne odpytywanki to naprawdę niewielka cena za swobodę decydowania o własnym życiu.
17 komentarzy
Nie masz pojęcia, jak bardzo przydał mi się ten wpis.
Jestem jedynaczką. Święta to dla mnie udręka. Przy stole z dwójką rodziców. Na wsi. Tam, gdzie Kościół jest najważniejszy.
O kwestię dzieci cały czas się z mamą spieram. Dla niej wychowywanie dziecka była największą pasją. Dla mnie pisanie jest taką pasją.
Od osiemnastego roku życia słyszę życzenia przy opłatkach i jajeczkach typu: żebyś sobie wreszcie znalazła chłopaka – które ewoluują w różne warianty – np. żebyś nie była lesbijką, żebyś zmądrzała i uwierzyła w dużą rodzinę, takie tam. Reasumując: koszmar. I teraz, kiedy zasypują mnie pytaniami, kiedy wreszcie przedstawię im swojego partnera, załamuję ręce, bo nie chcę z nimi usiąść do stołu i tłumaczyć, że nie mam ochoty. Ani na ślub, ani na dzieci, ani na kredyt na mieszkanie, ani na normalną, bo etatową pracę…
Zbliżają się święta – jestem chora.
Ale myślę, że mając świadomość, że nie ja jedyna tak cierpię przy stole, będzie mi raźniej. I postaram się (na tyle, na ile mi wystarczy nerwów) zastosować się do Twoich wskazówek, bo mądrze napisałaś. I z miłością. I tego nam obu życzę na Święta: żeby miłość zwyciężyła i dała nam masę cierpliwości!
Dzięki za wpis. Buziaki!
ja całe szczęście nigdy nie słyszałam takich „życzeń” i uważam, że każdy dokonuje własnych wyborów. Nawet jeśli bardzo cenimy sobie zdanie najbliższych, to nie znaczy, że z butami mogą wchodzić w nasze życie. Oni robili po swojemu, my też chcemy 🙂
Bardzo potrzebny wpis, szczególnie przed świętami, chociaż przy każdym rodzinnym obiedzie się przyda 🙂
Bardzo fajny tekst. Od jakiegoś czytam Twój blog i jedyne co mnie zastanawia to co kogo obchodzi Twoje życie. Ja 'bezdzietny’ wybór traktuje tak do 25 roku życia z przymrużeniem oka patrzę, ale nie komentuj. Po prostu za dużo słyszałam, że nigdy dzieci, a tera z 3ka dzieci i starają się o 4te. Do 30 myślę, sobie 'aha jest coś na rzeczy’, nadal nie komentuje. Po 30sce gratuluję dojrzałej decyzji. Bo to wybór, który każdy powinien podejść, a nie automatycznie mieć dzieci. Sam widzę po sobie. Jak miałam 20 lat chciałam czwórkę dzieci. Teraz chce jedno e porywach do dwóch. Ale mam jeszcze dużo czasu i za 4 lata może się okazać, że jednak nie chce żadnego. Nigdy nie mów nigdy.
Zdecydowanie, to powinien być wybór wolny (również od komentarzy), samodzielny i nic nikomu do tego. Ale tak często nie jest. I rodzina, i politycy lubią wtrącać się w nasze wybory. Rodzina na szczęście nie zawsze:) Politycy – w obecnej sytuacji – niestety za często! Pozdrawiam!
Bardzo dobrze napisane. Niestety czasem ludzie chcą kierować naszym życiem. A obecna władza już szczególnie… powoduje, że kobiety nie mogą decydować i tu nie mówię tylko o #czarnyprotest, ale z góry narzucają nam- dzieci i dom. Kariera zło. Jestem bardzo młoda i mam sporo czasu-zegar biologiczny mi jeszcze nie tyka. W maju wychodzę za mąż i ludzie 'o to teraz dziecko, zacznijcie się już starać to nie czasy, że kobieta z brzuchem do ślubu nie może pójść’. Szybciej to też było, ale od kiedy ogłosiliśmy datę to jakieś wariactwo. Dla wszystkich to, że wychodzę za mąż oznacza to, że chcemy dziecko- nikt nie widzi tego, że chce być żoną, nie matką.
Hej! Idź swoją drogą i szukaj szczęścia. Im jestem starsza, z tym większym współczuciem myślę o pokoleniu mojej mamy, babci i innych kobietach z przeszłości. Jak bardzo musiały się naginać do oczekiwań świata, społeczeństwa, rodziny! Ja tego już nie doświadczyłam. Ot, trochę zgryźliwych komentarzy przy rodzinnym stole, przymusowa wizyta u księdza (poszłam dla świętego spokoju) i tyle! Kobiety jeszcze młodsze ode mnie nawet tych zgryźliwości często nie muszą słuchać, bo świat jest już inny niż te dwadzieścia lat temu. I to jest tak bardzo niesamowite, że aż niewiarygodne! Trzeba z tego korzystać, ile wlezie! Za wszystkie babeczki przez stulecia przymuszane do małżeństwa, macierzyństwa i poświęceń! To jest nasz czas! Powodzenia!
Dlatego nie jeżdżę do rodziców na Wielkanoc, jedna przeprawa wigilijna wystarczy na rok
Moim zdaniem najlepiej odnieść się do tematu z przymrużeniem oka i dać pogadać tym, którzy muszą wypowiedzieć swoje zdanie w tym temacie i się nie przejmować 🙂
Moim zdaniem najlepiej odnieść się do tematu z przymrużeniem oka i się nie przejmować 🙂
Spotkania rodzinne to istny dramat dla bezdzietnych małżeństw. Nie zapomnę jak na imieninach taty szydzono z mojego męża że „strzela ślepakami”. Innym razem podpity wujek zaczął rysować damskie narządy płciowe i tłumaczył mojemu mężowi „w którą dziurę powinien trafiać”. Osiągnęło to dla mnie szczyty żenady i miałam ochotę stamtąd wyjść. Nie zrobiłam tego tylko ze względu na tatę. Tłumaczenia że chcemy mieć dzieci jak skończymy budowę domu i wprowadzimy się do siebie nic nie pomogły. W oczach innych skoro zbliżaliśmy się do trzydziestki powinniśmy już dawno mieć dzieci. Niestety ludzie kompletnie nie mają wyczucia i dobrego smaku jeśli chodzi o takie pytania. My akurat świadomie podjęliśmy decyzję że najpierw dobra praca, kształcenie się, budowa domu a potem dzieci. Nawet sobie nie wyobrażam jak bolesne takie pytania mogą być dla osób które chcą, a nie mogą mieć dzieci.
Straszne to, co opowiadasz! Ja też swoje przeżyłam, ale nigdy nic tak hardcorowego. Podziwiam, że wzięłaś to na klatę i nie zdemolowałaś wujka, a przynajmniej świątecznego stołu! Na coś takiego dyplomacja raczej nie podziała:( Musiałaś mieć bardzo grubą skórę. Życzę powodzenia w realizowaniu planów i marzeń.
Droga Moniko, podziwiam Twoje opanowanie, naprawdę! Ja nie byłabym w stanie wysłuchiwać spokojnie takich komentarzy! Jak ktoś zaczyna mi grzebać w majtkach i nie reaguje na protest, to ja też zajrzę mu w intymne miejsca? Tak jak sąsiadowi, który sugerował impotencję mojemu mężowi, bo przecież nie mamy dzieci. Odpowiedziałam, że rozumiem jego frustrację, skoro sam „zażywał małżonki” jakieś 30 lat temu, bo tyle ma jego młodszy syn. To natychmiast zakończyło temat naszego pożycia małżeńskiego. Jak ktoś mi pluje w twarz, to nie będę udawać, że pada deszcz!
Naprawdę świetny tekst, bardzo podoba mi się, że piszesz z taką miłością i podkreślasz, ze te niechciane pytania to niekoniecznie wynik złośliwości, ale źle pojętej miłości właśnie 🙂 Jestem mamą jednego dziecka, ale wcale mnie to nie chroni przed głupimi pytaniami, bo teraz na topie jest „kiedy drugie?” i też słyszę, ze młoda już nie jestem i bardzo okrutne słowa typu „a jak się młodej coś stanie, to co zrobisz?”, to straszne, ze można k0muś takie wizje przedstawiać… Tym bardziej, że ja chciałabym mieć więcej dzieci, ale mój mąż nie. Bardzo go kocham i wiem, że on kocha naszą córkę, nigdy nie posunęłabym się do do wymuszenia na nim innej decyzji, tym bardziej, że wiem z czego wynika, choć dużo czasu zajęło mi takie prawdziwe pogodzenie się z nią. To było trudne, gdy musiałam słuchać tych wszystkich pytań i robić dobrą minę do złej gry, ale zawsze starałam się myśleć, ze rodzina pragnie tego co najlepsze dla mnie i np. moja mam która ma 11 rodzeństwa , a swoje życie podporządkowała wychowaniu dzieci, nie wyobraża sobie, że można być szczęśliwym inaczej . Jednak masz absolutną rację, dużo lepsze efekty przynosi szczerość, taka na jaką nas stać, niż gniew czy uniki, choć czasem rzeczywiście człowiek ma gęsią skórę jak myśli o rodzinnym spotkaniu… I jeszcze jedno, trafiłam tu przez przypadek, ale podoba mi się tu, piszesz pięknie, z wyczuciem i prawdą, pokazujesz swój pomysł na życie, ale nie negujesz innych, brawo!
Bardzo ci dziękuję za te słowa. To szalenie trudne – iść przez życie po swojemu, a jednocześnie z uwagą wsłuchiwać się pragnienia i uczucia naszych bliskich, tych, którzy nas otaczają. Nie krzywdzić ich i czasami oddawać im pole. Ja się cały czas tego uczę. A pomysł, że można być sobą, ale wcale nie w kontrze do innych przyszedł mi do głowy, gdy już byłam mocno dorosła. Niestety! No, ale lepiej późno niż wcale. Pozdrawiam!
Tekst już starszy, ale dopiero dzisiaj Cię odkryłam i czytam ciurkiem. I tak jak pod prawie każdym z Twoich postów mogłabym się podpisać (choć sama mam dwójkę świetnych, wymarzonych i wystawnych dzieci, i żałuję, że nie udało się mieć ich więcej), tak tutaj jednak polemizowałabym z Tobą.
Na pewno awantury, trzaskanie drzwiami i docinki to kiepska strategia, natomiast myślę, że jako dorosły człowiek masz prawo do prywatności i nie bycia inwigilowaną na temat tak osobistych decyzji. Chyba, że chcesz tłumaczyć Rodzince motywy swojej decyzji i dyskutować na ten temat, wtedy to oczywiście insza inszość, ale ja na przykład nie wyobrażam sobie dyskusji na tak intymne tematy przy wielkanocnym czy wigilijnym stole, w większym gronie. Uważam, że spokojne ” To są nasze prywatne sprawy i nie chce na ten temat dyskutować. Pyszna ta sałatka Ciociu, mogę przepis?” też jest w porządku, a na pewno lepsze niż robienie czegoś ” dla świętego spokoju”.
A w ogóle super blog, podoba mi się jak piszesz i co piszesz!
No, jeżeli przy stole są ciotki, wujkowie, cioteczni kuzyni i czort wie, kto jeszcze – to powiem ci: masz rację. Może powinnam doprecyzować, że pisząc posta, myślałam raczej o węższym gronie: rodzice, teściowie, ludzie najbliżsi. Oczywiście i z nimi niekoniecznie trzeba roztrząsać swoich najbardziej intymnych spraw. Myślę, że twoja podpowiedź jest bardzo dobra. Jeżeli ktoś chce uniknąć wszelkich pytań, to rzeczywiście jak mantrę trzeba powtarzać, że to jest nasza prywatna sprawa i już. Rodzina to musi w końcu zaakceptować. Czasami to trudne, bo rodzice desperują i wtedy lepiej chyba poświęcić odrobinę prywatności i pogadać, spróbować wytłumaczyć. Uciszyć ich strach, zapewnić, że nasz wybór daje nam szczęście. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach odcinanie ich zupełnie od naszego życia będzie dla nich tym bardziej bolesne. Ale gdy wszelkie próby sensownej rozmowy spalą na panewce, to rzeczywiście rekomendowałabym spokojne stawianie nieprzekraczalnych granic. Bo dać się wciągnąć w rodzinną awanturę, i to jeszcze przy wielkanocnym jajeczku, to rzeczywiście słaby scenariusz!:)
Bardzo się cieszę, że blog ci się podoba – wpadaj z refleksjami. Zapraszam!:)