Instynkt macierzyński jest jak potwór z Loch Ness – niby wszyscy o nim słyszeli, mnóstwo ludzi w niego wierzy, ale nikt nie potrafi dowieść jego istnienia. Termin ten częściej niż w opracowaniach naukowych znajdziemy na blogach parentingowych i portalach plotkarskich. Te ostatnie z upodobaniem donoszą, w której celebrytce instynkt już się przebudził, w której leniwie drzemie, a w której szaleje. „35-letnia wokalistka poczuła instynkt macierzyński?”, pytają czujnie, obserwując poczynania Dody, albo ogłaszają wrzaskliwym boldem: „Te aktorki nie zdążyły zostać matkami”. Nie zdążyły – jak czytamy w artykule – bo zlekceważyły podszepty wewnętrznego suflera.
Instynkt macierzyński jak żywioł
Chcemy wierzyć, że pragnienie dziecka jest powszechne, naturalne i „instynktowne”, lecz z kobiecych wypowiedzi rozsianych po mediach wynika, że to bzdura. Nasze relacje z instynktem macierzyńskim są wyjątkowo burzliwe. Równie chętnie powołujemy się na niego, jak zaprzeczamy jego istnieniu.
„Instynkt macierzyński siedzi w każdej kobiecie, u jednych jest mniejszy, a u drugich większy. – pisze na forum OurFriend.pl jedna z użytkowniczek. – Ja zaraz po 20-tce zapragnęłam pierwszego dziecka, później drugiego. O trzecim zaczęliśmy myśleć, jak przeprowadziliśmy się z bloku do dużego domu. A czwarte, o które się właśnie staramy… Wstałam pewnego dnia rano i po prostu wiedziałam, że kogoś w tym naszym domu jeszcze brakuje”.
A zatem wystarczy obudzić się rozćwierkanym porankiem i – pstryk! – być gotową do rozmnażania. Również słynne Polki, przepytywane przez wścibskich reporterów, wspominają o przebudzonych nagle pragnieniach macierzyńskich; niekiedy tak silnych, że można mówić o nich wyłącznie językiem używanym do opisu żywiołów. W tych historiach instynkt budzi się jak Etna, włada kobietami, włącza się automatycznie, rozpiera, szaleje i trudno go okiełznać.
- Edyta Górniak – jak donosi Wirtualna Polska – marzy o drugim dziecku i nie może powstrzymać instynktu macierzyńskiego.
- Instynkt macierzyński Magdaleny Cieleckiej szaleje – pisze „Pomponik”. – Aktorka od jakiegoś czasu ciągle mówi w mediach o pragnieniu posiadania dziecka.
- Sablewską rozpiera instynkt macierzyński – obwieszcza w tytule „Pomponik”.
- Bardzo chcę mieć dziecko – mówi Marta Manowska w rozmowie z „Na żywo” – Każda kobieta tego pragnie.
Lepszy zdechły niż żaden
Takie ujęcie tematu dominuje w mediach głównego nurtu, ale instynkt macierzyński miewa też mniej entuzjastyczną prasę. Coraz więcej kobiet szuka go w sobie i nie znajduje. Mówią wprost: „nie mam instynktu” albo, jak autorka bloga „Barbarella”, przyznają się do instynktu wielkości zdechłego ziarenka maku. Łebka od szpilki. Drobinki piasku.
Karolina Wajda w rozmowie z „Dzień Dobry TVN” stwierdza: „Ja nie mam dzieci, bo widocznie mój instynkt nie był dostatecznie silny, by przełamać zdrowy rozsądek”.
Przyznanie się do nieposiadania instynktu, gdy u innych wybucha z siłą wulkanu, bywa krępujące; to jak przyznać się do braku palca u nogi albo uczuć wyższych. Niby żyć bez nich można, ale wydaje się to jakimś zawstydzającym niedopatrzeniem natury. Krępującą, a niekiedy wręcz kompromitującą społecznie niedoróbką. Dlatego niektóre bezdzietnice sięgają po językowy szwindelek i z dumą oznajmiają, że mają silny instynkt niemacierzyński lub antymacierzyński. Lepiej mieć niż nie mieć. Lepszy zdechły niż żaden.
Instynktowny helpdesk
Sufler na „i” bywa obsmarowywany w mediach również wtedy, gdy zawodzi. „Z moim instynktem macierzyńskim to jest tak, że żeśmy się chyba minęli na porodówce – pisze Hanna Banaś na swoim blogu „O matko wariatko”. I dodaje: „Jak niemowlę wyło mi przez godzinę w środku nocy, to żaden instynkt macierzyński mi nie szeptał do ucha: Ma skok wzrostowy, głodny jest…”
Z kolei aktorka, Magdalena Popławska, w rozmowie z tygodnikiem „Życie na Gorąco” mówi, że jej przygotowaniom do roli matki towarzyszyły czarne myśli. „Bałam się depresji poporodowej, braku instynktu macierzyńskiego i tego, że nie podołam tej najważniejszej roli”. To często powracający motyw kobiecych wynurzeń: „Nie mam instynktu macierzyńskiego – żalą się na forach świeżo upieczone matki. – Czy coś jest ze mną nie tak?”.
Sprawdźmy zatem, czym jest to, co podobno nie istnieje, a zdaje się bezwzględnie rządzić kobiecym życiem.
Co o instynkcie macierzyńskim mówi nauka?
Słownik XX wieku Larousse’a mianem instynktu macierzyńskiego określa „(…) pierwotną skłonność, wzbudzającą u każdej normalnej kobiety pragnienie macierzyństwa i po zaspokojeniu tego pragnienia popychającą ją do sprawowania nad dzieckiem opieki fizycznej i moralnej”. Ta definicja, choć przestarzała i wielokrotnie kwestionowana, dobrze oddaje pokutujące do dziś przekonania na temat instynktu macierzyńskiego. Powszechnie uważa się, że:
- Każda kobieta go ma.
- W każdej prędzej czy później się odezwie.
- Każdą wyposaży w instrukcję obsługi niemowlaka – podpowie, jak się nim opiekować i jak go wychowywać.
- Ta, w której się nie odezwał, jest nienormalna.
Dziś, gdy za sprawą mediów społecznościowych mamy wgląd w myśli i uczucia kobiet, wiemy, jak wiele w tej definicji bzdur i fałszywych wyobrażeń. Przede wszystkim okazuje się, że nie każda z nas wyposażona jest w ten mityczny instynkt. Zamiast pragnienia dziecka odnajdujemy w sobie przemożne pragnienie bezdzietności, potrzebę spokoju, niezależności lub intensywnej aktywności zawodowej. Z instynktem macierzyńskim toczymy wewnętrzne boje, negocjujemy z nim, mijamy się na porodówkach, odkładamy go „na potem”, a często traktujemy jak biologiczny helpdesk, który – niestety! – raz po raz nas zawodzi, nie odpowiadając na nasze zgłoszenia. Dlatego wiele świeżo upieczonych mam, gdy pochyla się nad niemowlęciem, czuje jedynie zwątpienie, bezradność i strach.
Instynkty tak nie działają! Są właśnie po to, byśmy nie tracili czasu ani energii na wątpliwości. Na instynktownym autopilocie mamy działać bezrefleksyjnie i niezawodnie jak antylopa, która dostrzegła lwa czy ptasia mama na widok rozwartego pisklęcego dzioba. Co ważne, aby mówić o instynkcie, musi on pojawić się u ogółu osobników gatunku, bez licznych wyjątków i bez treningu. Nie trzeba być etologiem, by wiedzieć, że wachlarz zachowań i motywacji związanych z macierzyństwem jest u kobiet znacznie bogatszy niż u szczurów, pszczół czy świnek morskich. „W rzeczywistości nie ma dwóch sposobów przeżywania macierzyństwa, lecz nieskończoność – pisze Elizabeth Badinter w książce Konflikt: kobieta – matka. – To sprawia, że nie można mówić o instynkcie, którego podstawę stanowi determinizm biologiczny”.
Angela Saini, autorka książki Gorsze. Jak nauka pomyliła się co do kobiet, zauważa jeszcze jedną fundamentalną różnicę między ludzkimi a choćby małpimi matkami – te ostatnie nigdy nie tracą bezpośredniego kontaktu z dzieckiem. „Odkąd jej się przyglądam – relacjonuje swoją wycieczkę do zoo dziennikarka i popularyzatorka nauki – ani razu nie wypuściła dziecka poza zasięg swoich rąk. Stale ma młode na oku, pilnuje, by nie wypadło z jej ciasnej, bezpiecznej orbity”. Ludzkim matkom nie sprawia problemu pozostawienie maleństwo na chwilę lub dłużej z partnerem, babcią, opiekunką. W podbramkowych sytuacjach potrafią nawet porzucić je na zawsze. A nawet zabić. Coś takiego wśród naczelnych się nie zdarza. Badacze, którzy obserwowali je wiele tysięcy godzin, twierdzą, że samice małp bywają nieudolnymi matkami, zwłaszcza przy pierwszym dziecku, ale nigdy nie narażają swojego potomstwa na śmierć czy niebezpieczeństwo. I zawsze mają je przy sobie.
A zatem u małpich samic instynkt macierzyński widać gołym okiem, u kobiet trudno go znaleźć nawet za pomocą najbardziej zaawansowanych narzędzi badawczych. Dlaczego zatem ludzie – dzietni i niedzietni – tak chętnie się na niego powołują?
Skąd wzięła się koncepcja instynktu macierzyńskiego?
Choć kobiety od zawsze rodziły dzieci, koncepcja instynktu macierzyńskiego nie jest odwieczna. Nie wymyślili jej nawet starożytni Grecy i Rzymianie. Pochodzi z czasów dużo późniejszych – z przełomu XVIII i XIX wieku, gdy za sprawą odkryć Karola Darwina zachowania pojedynczych ludzi i całych społeczeństw zaczęto tłumaczyć prawami przyrody. Ówcześni naukowcy pochylali się nad owadami społecznymi i ssakami, obserwowali, jak funkcjonują i próbowali przekładać odkryte reguły na społeczności ludzkie. W sukurs przyszły im rozwijające się wówczas nauki społeczne. Jak tłumaczy w jednym z postów dr Renata E. Hryciuk z w Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego:
Instynkt macierzyński pojawia się w okresie Oświecenia, kiedy dynamicznie rozwijają się takie dyscypliny naukowe jak demografia, a w Europie powstają pierwsze państwa narodowe. Dziecko wtedy nabiera wartości społecznej, a macierzyństwo zostaje wpisane w ideologię narodową. W wielu kontekstach tak zdawałoby się od siebie odległych jak Meksyk, Polska czy Indie figura matki była niezbędna do symbolicznego konstruowania idei narodu i nadal jest używana do mobilizowania bądź demobilizowania kobiet w obszarze reprodukcji biologicznej, tak by nie tylko podtrzymywać istnienie danego narodu, ale też zapewnić mu odpowiednią liczebność i w konsekwencji dobrobyt.
Politycy, publicyści i moralizatorzy działający u progu ery przemysłowej potrzebowali nośnych argumentów, które zatrzymałyby kobiety w domach, z dala od szkół, uniwersytetów oraz rodzącego się rynku pracy, i zobowiązały je do dostarczania nowych obywateli. Umiejętnie wypromowany instynkt macierzyński nadawał się do tego znakomicie! Odwoływał się do biologii i naturalnych popędów, w przewrotny sposób dowartościowywał matki i eksponował ich wyjątkową rolę w społeczeństwie, a przy okazji zwalniał ojców z niewdzięcznych zadań opiekuńczych. Ponieważ panowie nie posiadają macic, nic – zdaniem dziewiętnastowiecznych ekspertów – nie popycha ich do „sprawowania fizycznej i moralnej opieki nad dziećmi”. Z tym pakietem archaicznych przekonań borykamy się do dziś. To znamienne, że nigdy w historii nie „odkryto” równie apodyktycznego co macierzyński instynktu ojcowskiego; instynktu, który kazałby mężczyznom siedzieć w domu, czytać bajki, zmieniać pieluchy i płacić alimenty. No cóż, nie odkryto go, bo skubnąłby panom trochę wolności.
Czy to oznacza, że w kwestii macierzyństwa natura nie ma nic do gadania? Oczywiście to bzdura. Istnieją hormony macierzyństwa, oksytocyna i prolaktyna, które w spektakularny wręcz sposób pomagają świeżo upieczonym mamom przystosować się do nowych zadań. Prolaktyna odpowiada między innymi za produkcję pokarmu, natomiast oksytocyna, czyli jak twierdzą niektórzy „hormon ksenofobicznego przywiązania”, ułatwia poród oraz karmienie piersią i wzmacnia więź między matką a dzieckiem. Zdaniem części naukowców, duże ilości tego hormonu wydzielane podczas akcji porodowej sprawiają, że matka natychmiast zakochuje się w osesku i jest gotowa się dla niego poświęcać. Czy to już instynkt macierzyński? Nie! To jedynie biologiczny – niekiedy awaryjny – mechanizm budujący więź między matką a dzieckiem oraz innymi członkami rodziny. Wysoki poziom oksytocyny występuje również u ojców i rodziców adopcyjnych, a jak już ustaliliśmy – nikt nie mówi o instynkcie ojcowskim czy rodzicielskim.
Dlaczego ciągle kłapiemy o instynkcie?
Instynkt macierzyński – w definicyjnym rozumieniu – powinien w bezwzględny sposób popychać kobiety do zostania matkami. Te jednak, odkąd dostały pigułkę antykoncepcyjną i prawo decydowania o sobie, przestały rodzić z automatu. Mają zazwyczaj tyle dzieci, na ile mogą sobie pozwolić, same wybierają dogodny moment na zajście w ciążę, a do macierzyństwa częściej niż naturalny popęd skłaniają je powody… „hedonistyczne”. Tak przynajmniej twierdzi Elizabeth Badinter, powołując się na francuskie i amerykańskie dane. Tym niefortunnym terminem badaczka nazwała po prostu radość z posiadania dziecka. Kobiety mają dzieci, bo chcą. Bo z macierzyństwa czerpią przyjemność i satysfakcję. Bo uznały, że z dziećmi ich życie będzie szczęśliwsze. Oczywiście za decyzją o urodzeniu może stać wiele innych powodów, dobrych i fatalnych: potrzeba opieki i troski, głód miłości, wpojone przekonania, nuda… Wiele z nich ukrywa się właśnie za obsmarowywanym tutaj terminem – tyleż efektownym, co pustym. Kto nie wie, dlaczego zdecydował się na dziecko lub nie chce się nad tym zastanawiać, powoła się na instynkt macierzyński.
A zatem mówienie o instynkcie bywa (czasami!) wyrazem bezradności wobec kierujących nami niejasnych motywacji. To również sposób na zwięzłe i obrazowe opisanie tego, co dzieje się z matką i dzieckiem podczas porodu i później – „Instynkt macierzyński, ta niepowtarzalna więź z maleństwem”, czytam na przykład na portalu PoradnikZdrowie.pl. Ale powoływanie się na instynkt może też wynikać z potrzeby osadzenia ciąży i macierzyństwa na trwalszym fundamencie niż widzimisię. Nasze chcenia, marzenia i poglądy, a także wybory i decyzje bywają niestałe i kapryśne jak marcowa pogoda. Łatwo je podważyć i trudno im zaufać. Instynkt jest ponad tym. Jeśli przemówił, sprawa zakończona. Możemy odpocząć od wszelkich wątpliwości, dylematów i ocen związanych z zachodzeniem w ciążę. W zderzeniu z naturalnym popędem wydają się błahe i nieistotne. Co ważne, jeśli odwołujemy się do instynktu macierzyńskiego, ośrodek decyzyjny lokujemy w swoim ciele, a ciało to natura. W przeciwieństwie do przewrotnego umysłu uformowanego przez kulturę nie podsuwa nam fałszywych tropów i nie mami nas fejkowymi obietnicami. Wierzymy, że jest szczere i do bólu (dosłownie!) uczciwe. Instynkt macierzyński w tym ujęciu to nic innego jak wewnętrzna potrzeba posiadania dziecka, niezafałszowana żadnymi „rozumowymi” ułudami ani cudzymi oczekiwaniami.
Podobnie rzecz ma się z niedzietnością. Jeżeli wynika z wewnętrznej potrzeby, a nie z zewnętrznych uwarunkowań, mówimy, że nie mamy instynktu macierzyńskiego. Cóż za paradoks! Ten nieszczęśliwy zwrot, który od wieków dzieli kobiety na lepsze (z instynktem) i gorsze (bez niego), nasz – bezdzietnicowy! – wróg numer jeden, najlepiej oddaje nasze niemacierzyńskie odczucia. To nie my w jakimś pokrętnym procesie intelektualnym „wybrałyśmy” bezdzietność! Ona po prostu jest zakodowana w naszych ciałach. Jest nami! Nie istnieje w języku polskim lepszy zwrot na określenie tej wewnętrznej, naturalnej potrzeby niedzietności. Czasami mówimy „nie, bo nie”, „bo dzieci mnie wk…ją”, „bo tak czuję”, ale obrazowa, a zatem i perswazyjna siła tych zwrotów jest marna. Frazę „brak mi instynktu macierzyńskiego”, zrozumie każdy. Może się obruszy, może pokiwa głową z politowaniem, ale nie będzie dyskutował. Instynkt milczy, sprawa zakończona.
Co ma instynkt macierzyński do mięsożernego wegetarianina?
Potrafię zrozumieć potrzebę przywoływania instynktu w rozmowach o (nie)macierzyństwie. Twierdzę jednak, że powinniśmy używać tego hasła bardzo oszczędnie, a najlepiej całkowicie wyrugować je z języka. Przez stulecia uważano, że instynkt macierzyński jest fundamentem kobiecej tożsamości. Która go nie miała, raz, dwa trzy, odpadała z gry o rodzinny i społeczny status. Dlatego a kysz z nim! Jest tyle innych obrazowych sformułowań! Szwedzka badaczka Helen Peterson pisze na przykład o rozmownych lub milczących ciałach (o tym w następnym poście). Z kolei Elżbieta Korolczuk często wspomina o aktywnej potrzebie bezdzietności lub macierzyństwa. Założę się, że można wymyślić jeszcze wiele poręcznych, a jednocześnie niedyskryminujących sformułowań, które trafią w sedno naszych odczuć związanych z (nie)macierzyństwem. Tymczasem proponuję wam grę. Gdy następnym razem będziecie miały na końcu języka frazę „instynkt macierzyński”, wyplujcie ją i zastąpcie inną, np. „mięsożerny wegetarianin”.
Odezwał się we mnie mięsożerny wegetarianin.
Każda kobieta ma mięsożernego wegetarianina.
Brzmi równie fałszywie i absurdalnie, co zdanie „Każda kobieta ma instynkt macierzyński”, ale dużo zabawniej.
———————————————————————————————————–
Post jest rozwinięciem rozdziału „Plotka o instynkcie macierzyńskim”, zamieszczonego w mojej książce „Szczerze o życiu bez dzieci” (Wydawnictwo Pascal). Z książki pochodzą również rysunki Kasi Drewek-Wojtasik.
Rys. Katarzyna Drewek-Wojtasik, Copyright ©Wydawnictwo Pascal, zsuzsi_straner/Pixabay, Foto: Luiza Różycka
36 komentarzy
Na samo hasło „instynkt macierzyński” mam od razu przed oczami flashback z przeszłości jak matka bije i beszta. Jak i oglądane przeze mnie sceny jak znajome matki odważyły się przy mnie bić i besztać swoje dzieci.
Również nigdy nie zrozumiem tego pokazywania zdjęć dzieci i zachwycania się nimi. Pamiętam jak znajomy zabrał do rodziców na obiad, a oni od razu skakali wokół mnie i pokazywali zdjęcie jakiegoś dziecka. Nie wiedziałam jak się zachować, zamurowało mnie, siedziałam i nic się nie odzywałam, w myślach modliłam się już o obiad (każdy kto miał kaca po red labelu wie jak się czułam). Nie wiem czym tu się zachwycać, w tym wieku wszyscy wyglądaliśmy tak samo jak jakieś skurczone gremliny… dopiero mając naście lat zaczęliśmy wyglądać sensownie. Jak się przyznałam po wyjściu jak czułam się niezręcznie od razu dziwne krzywusy „no przecież każda kobieta posiada instynkt macierzyński”.
Ja podziękuję za taki instynkt. Wolę być WWO, kobieca, z empatią, partnerska, lojalna, przedsiębiorcza. Nie widzę żadnej atrakcji w tym, żeby ktoś do śmierci pamiętał jak go biję albo besztam.
Dzięki że zwróciłaś na to uwagę. Tak, za hasłem „instynkt macierzyński” kryje się również przemoc wynikająca z przymusu, z presji. Zasłanianie się instynktem to także brak refleksji nad swoim macierzyństwem. „Po co się nad tym zastanawiać, po co się doskonalić, szkolić, uczyć, naprawiać błędy. To przecież natura!” – takie idiotyczne myślenie wcale nie jest rzadkie.
Mnie strasznie wkurza właśnie to skakanie (wykonywane głownie przez starsze panie albo świeżo upieczone matki) wokół np. zaproszonej do kogoś kobiety i pokazywanie bombelka. Nie wystarczy wspomnieć o tym jak o naturalnej rzeczy i… już? Czasami jednak te panie skaczą tak i wokół meżczyzny, ale zdecydowanie rzadziej. I mnie to wkurza. Co mnie obchodzi czyjeś dziecko? No, chyba, że dzieje się mu krzywda, to zupełnie co innego. Ale jakoś, z opowieści moich starszych domowników, mimo, ze kiedyś był kobietom jeszcze trudniej, to dawne kobiety tak nie skakały wokół młodych i nie wychwalały dzidziusia. Cóz, może, pomimo takiej wiedzy jak mamy dziś, one dużo lepiej wiedziały, czym to naprawdę jest? Dzisiaj, mam wrażenie, z macierzyństwa robi się kolejny ,,cukierkowy” produkt na sprzedaż (albo do podtrzymania ideologii). Kiedyś ludzie bardziej wiedzieli czym to jest naprawdę. Mam też wrażenie, że nasza (zachodnia) kultura próbuje pozbyć się wszystkiego, co ,,brzydkie” (a może naturalne po prostu?), niewygodne, trudne, ,,kontrowersyjne”, nie pasujące do ,,och i ach”, stawiające pytania. Najlepiej biec za stadem i, broń Bogowie, się nie wychylać bo zagryzą i pobiegną dalej.
Kiedyś w rodzinach było więcej dzieci, zapewniano im opiekę, ale też wykorzystywano do pracy, a w przyszłości oczekiwano opieki. Dzieci to była przede wszystkim inwestycja w przetrwanie. Dziś dziecko zwykle jest jedno, góra dwoje. Nie jest ekonomicznie potrzebne, wprost przeciwnie – mocno obciąża budżet. ALe emocjonalnie jest bezcenne. Dlatego tak rodzice wokół nich skaczą. I dlatego mamy dzieciocentryzm.
W punkt
W krajach ,,tradycyjnych” (jak Polska) to myślenie jest, niestety, bardzo, bardzo powszechne. I wiele innych ,,naturalnych” a raczej życzeniowych ,,prawd”. Nie rozwinęliśmy się za bardzo, pewnie to przez te lata nieudanych i źle zaplanowanych powstań, wojny i zabory przez 100 lat z okładem. Niszczenie elity intelektualnej narodu też nie jest bez znaczenia. Prymitywizm rządzi.
Do tej pory pamiętam jak straszono mnie tym instynktem. Tak, straszono, bo te wszystkie „odmieni ci się”, „zobaczysz jak dorośniesz” itp, itd traktowałam niemal jako groźby karalne. Ale z drugiej strony wszyscy o tym nadawali, więc zaczęłam się bać, że coś w tym może jest i naprawdę któregoś dnia obudzę się jako inna osoba… Doszło nawet do tego, że prosiłam chłopaków czy przyjaciół żeby jakbym serio zaczęła coś ględzić o dzieciach, to żeby mi to wybili z głowy, nawet dosłownie jak będzie trzeba, bo ja absolutnie z moim pokręconym charakterem nie mogę mieć dziecka. W to lato udało mi się spełnić marzenie i pojechać na zabieg do Niemiec (trochę tak żeby zrobić na złość partii rządzącej XD), więc jakby mi ktoś jeszcze próbował straszyć zegarami czy czymś, to mogę mu skutecznie zamknąć usta, bo już po ptokach i całe szczęście <3
Mam podobnie… te ciągłe „odmieni ci się” sprawia, że…unikam mężczyzn. Jestem w relacji z facetem na odległość, raz na kilka mcy się spotykamy i wzbraniam się przed poznawaniem innych facetów, odmawiam randek, zachwuję się nieprzystępnie, bo boję się, że coś mi odje*ie i ulegnę, dam sobie zrobić dzieciaka. A wiem, że byłabym głęboko nieszczęśliwa wtedy. Sterylki nie zrobiłam.. póki co założyłam (drugą już) spiralę. Ale może za jakiś czas odważę się na sterylkę…boję się podróży, narkozy a potem powrotu taka obolała.
Ponad 80% dorosłych niepełnosprawnych dzieci doświadcza przemocy matek.
Ponad 80% psychicznych zaburzeń u dorosłych pochodzi od matek, a nie od ciężkich wydarzeń w życiu czy choroby.
Instynktu macierzyńskiego powinniśmy się śmiertelnie wstydzić i robić wszystko, żeby go wyplenić. On niszczy ludzi, bo to czysta przemoc.
Te wszystkie matki zostały okłamane. Instynkt macierzyński nie istnieje. Matki sfrustrowane swoją niemocą, niewiedzą, bezradnością, złością, poczuciem straty, albo tym, że czują się oszukane stosują przemoc. Czasem robią to bo wobec nich też ją stosowano. Są nie świadomie toksyczne. Oczekuje się od nich, że będą się spełniać rezygnując z każdego aspektu swojego życia i nie mają ujścia dla prawdziwych emocji. Albo po prostu są złymi ludźmi i czerpią przyjemność z sadyzmu. Przyczyna może nam wyjaśnić czemu stosowały przemoc, ale jej nie usprawiedliwia. To one ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny, bo są dorosłe, a dziecko jest od nich zależne i bezbronne. Instynkt, który nie istnieje nie ma z tym nic wspólnego.
A tak w kwestii oksytocyny, czyli potocznie hormonu miłości i przytulania, to nie jest on zarezerwowany dla matek czy rodziców. Doświadczają go również ´rodzice´ psów oraz psy. Pewnie inne zwierzaki też. Więc jak któraś matka spróbuje wetknąć szpilę – mnie się to zdarzyło – twierdząc, że tenże hormon szczęścia stanowi przywilej jedynie tych, co się rozmnożyły, to jest to jedna wielka ściema.
Dokładnie. Oksytocyna to po prostu hormon, który ,,ułagadza” agresję u człowieka (i zwierząt) by stał się znośny (albo nawet opiekuńczy i uradowany) względem drugiej istoty, niekoniecznie drugiego człowieka. Ale to dotyczy oby płci i nie odnosi się tylko do ludzi. Oksytocyna ,,relaksuje”, wycisza agresję, byśmy my i zwierzęta na ten czas nie działali w trybie ,,walcz-uciekaj/zabij” bo w takim układzie większość dzieci przy rodzicach ,,na trzeźwo” mogłaby różnie skończyć, zależy od poziomu agresji. Albo właściciel/pies ,,na trzeźwo” na coś na co ,,przymknie oko” zareagowałby standardowo – walcz-uciekaj. To, że ludzie (w tym rodzice) jej doświadczają to normalne ale nie jest to żaden instynkt tylko taki (pozytywny) ,,ogłupiacz”. Nawet w sytuacjach intymnych wydziela się właśnie oksytocyna, by człowiek był znośny/miły dla drugiej osoby, nie agresywny. Ale w Polsce (i krajach o podobnym systemie myślenia) mało kto ma naprawdę szeroką wiedze, nawet o samym sobie… Tu królują religijne bujdy albo pseudo-filozofie, na wiedze już nie ma miejsca.
Ten „instynkt” to jest kulturowe, za przeproszeniem, pierdololo. Żeby dawać każdej kobiecie do zrozumienia że „tak trzeba” – rodzić, wychować, bo jak nie to jeszcze głupich myśli dostaną i będą chciały być niezależne… Przy sporej pomocy koleżanki która jest matką polką umęczoną, na ten moment jestem absolutnie odrzucona perspektywą macierzyństwa, również z uwagi na to jak tym „instynktem” się trudy powyższego maskuje – kojarzy mi się to, nie wiem czemu, z jakimś syndromem sztokholmskim! Brak czasu na cokolwiek, niewyspanie, zmęczenie, ale „wiesz, instynktu nie oszukasz, JA TEGO CHCIAŁAM” które pada po godzinnej tyradzie jak jej ze wszystkim ciężko bo dziecko nie śpi i biega z nim po lekarzach… „Instynkt macierzyński” w połączeniu z cukierkową wizją rodzicielstwa gdzie bobas to tylko słodycz, uśmieszki i róż wydaje mi się być kulturową pułapką zastawioną na kobiety. Ja tej wizji nie kupuję – ale ten cholerny „instynkt” wżera się w głowę jak pasożyt. Mam fajne życie, czuję że rozwijam się zawodowo, podróżuję, mam świetnych przyjaciół i znajomych i absolutnie dzieci na ten moment nie chcę – ale nadal gdzieś mi tam w głowie piszczy ten kulturowy robal który szepcze, że pewnego dnia się obudzę i uznam „To jest to! Macico, koniec obiboczenia, pora się rozmnożyć!”. Z drugiej strony szarpie się mój zdrowy rozsądek który mówi „Hola, hola, chyba niespecjalnie nam tego brakuje, dzieci są spoko z dystansu 4 metrów, to jak z tym w końcu jest?” Dzięki Ci za ten wpis Chwatko Niematko – przynajmniej już wiem, że robala trzeba z głowy eksmitować bo nie ma żadnej racji bytu 🙂
Myślę, że ciekawym tematem jest też mityczne hasło „nie zrozumiesz, bo nie masz dzieci” albo drugie „będziesz mieć dzieci to pogadamy”. Takie sugerowanie, że jest się gorszym jako człowiek w ogóle, bo nie doświadcza się pewnych, niezbędnych do porozumienia z większością uczuć i emocji, które rzekomo osiągnie się jedynie za pomocą własnej (bo jakżeby inaczej!) progenitury. Można to ładnie rozwinąć i … obalić 😉
Nie, to nie jest żadne sugerowanie, że jest się „gorszym jako człowiek”, tylko zwykłe stwierdzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Osobiście nie znam żadnego rodzica, którego nie ogarnia pusty śmiech na wspomnienie własnych mądrości na temat rodzicielstwa wygłaszanych w czasach, gdy nie był rodzicem. 😉
Tak, bo wszyscy rodzice mają zawsze super metody wychowawcze i zawsze wiedzą wszystko o rodzicielstwie. Wystarczy popatrzeć dookoła, skądś się te patologie społeczne biorą. I nie zawsze są to ,,złe media”…
Mnie też ogarnia pusty śmiech, gdy komuś się wydaje, że samo zapłodnienie i urodzenie dziecka sprawia, że jest automatycznie specjalistą/tką od dzieci i wychowania. Gdyby tak było nie istniałyby żadne nauki o wychowaniu, rozwoju mózgu, potrzebach rozwojowych dzieci itd. Nie byliby potrzebni terapeuci/ki, którym się płaci w dorosłym życiu ciężkie pieniądze za leczenie traum z dzieciństwa, które zafundowali swoim dzieciom „rodzice specjaliści”. To w ogóle strasznie aroganckie stwierdzenie „znam się na dzieciach bo je mam” biorąc pod uwagę, że dziecko to bezbronny i zupełnie zależny od nas człowiek, który nie potrafi jeszcze samemu regulować swoich emocji, wyrażać i zaspakajać potrzeb. Brawo dla śmieszków
https://www.doz.pl/czytelnia/a13579-Instynkt_macierzynski_-_fakty_i_mity
Myślę że to bardzo prosty i rzeczowy artykuł, warty przeczytania dla skonfrontowania z Pani artykułem. Zachęcam do przeczytania i wyrobienia obiektywnego zdania. Pozdrawiam serdecznie.
Pani, która się wypowiada, mówi tak naprawdę o tym, co się z kobietą dzieje podczas porodu. O hormonach macierzyństwa, które rzeczywiście pomagają kobiecie urodzić i wejść w nową rolę. To wszystko się zgadza. Ale mylnie nazywa to instynktem. Niestety, to zdarza się nagminnie.
Dokładnie. To tak, jakby powiedzieć, że np. spadek nastroju (spowodowany hormonami) jest jakimś instynktem. Nie jest. Jest reakcją hormonalną organizmu w danym czasie na dany poziom hormonów. Instynkt to np. odruch ssania piersi u dziecka, wstawanie na nogi cielaka/źrebaka/wspinanie się nie w pełni ukształtowanego kangurzątka do torby matki po porodzie. Albo instynktowny strach przed psem, który szczerzy kły. To zupełnie co innego. Na instynkt nie muszą (choć też mogą np. adrenalina) działać żadne hormony, to reakcja pierwotna, ,,wdrukowana” w dany organizm. A to jest hormonalna odpowiedź (proces), by kobieta w ogóle była w stanie jako tako to znieść. Bo jakby była ,,trzeźwa” to mogłaby, myślę, nawet potem odrzucić całkiem dziecko. To służy temu by zapobiec takiej sytuacji (choć nie jest idealne bo depresja po porodzie się zdarza). Co nie znaczy, że potem kobieta nagle wie co i jak ,,bo instynkt”. Instynktownych zachowań (tutaj: ,,obsługi dziecka) nie trzeba się uczyć.
Rozbawił mnie tekst o mięsożernym wegetarianinie;)
Bardzo polecam w temacie książkę „Historia miłości macierzyńskiej” Elisabeth Badinter. Przekrojem przez 200 lat rozwoju stosunku do dzieci i ich wychowania we Francji wystawia najlepsze świadectwo tzw. „instynktowi”. Po prostu go nie ma.
Instynkt macierzyński istnieje i nie istnieje: Istnieje, gdyż jest takie coś i czasem się ujawnia. Gdy wystąpi w czasie gdy ma się małe dziecko, to bardzo ułatwia opiekę nad nim. A nie istnieje, gdyż został stłamszony przez cywilizację i bardzo trudno jest go rozbudzić. To samo dotyczy udomowionych gatunków i ras zwierząt… Dla kobiet, które nie planują macierzyństwa, brak ujawnienia się instynktu macierzyńskiego jest czystym zyskiem, gdyż nie przeszkadza im w realizacji ich planu na życie.
To nie jest „instynkt”. Instynkt nie może się raz ujawniać, a raz nie. To coś innego – to hormony macierzyństwa, potrzeby opiekuńcze, ale nie instynkt. W tekście wyjaśniam, dlaczego nie powinniśmy się posługiwać tym terminem. Z etologią ma niewiele wspólnego, więcej z ideologią.
To nie jest instynkt, tak jak pisze Pani Edyta. Instynkt ujawnia się zawsze. Instynktem u ludzi np. u rodziców, jest obrona swojego potomstwa. Ale to występuje i u normalnego ojca i u matki, nie jest to zarezerwowane tylko dla kobiet i ujawni się ZAWSZE, gdy jest zagrożenie. Co do zwierząt… Kot, mimo, że udomowiony, nie zatracił instynktu polowania. Dalej , nawet kot w mieszkaniu w mieście, bawi się sztucznymi myszkami, piórkami, kłębkiem wełny. Pies, mimo, że udomowiony i ma posłanie, dalej instynktownie kreci się w kółko i ,,wydeptuje” sobie spanie (tak, jak to robił na stepowej trawie). Owca, mimo, że udomowiona, dalej ma silny instynkt stadny, ,,owczy pęd”, i w razie niebezpieczeństwa często podąży za stadem. Krowa, jak jej coś zagrozi, to kopnie, będzie bodła, albo ucieknie, tak jak tur/bawół drapieżnika. Zwierzęta mają często zmienione cechy, ale swojego pierwotnego instynktu nie zatraciły. Ludzie zresztą również, jest coś takiego jak instynkt samozachowawczy, czy właśnie chęć ochrony innych, słabszych, swoich dzieci. Za to ,,instynkt macierzyński” u ludzi to wymysł, dlatego ,,się nie ujawnia”. Hormony, które się wtedy ujawniają w dużych dawkach i ich działanie to fakt, nie ma z czym dyskutować. Ale to NIE JEST instynkt, to bzdura. Te hormony po prostu sprawiają, że ta sytuacja staje się znośna (poród, połóg itp.). One nie uczą JAK zająć się dzieckiem, a instynkt to reakcja automatyczna, ,,wdrukowana”. Wiele kobiet (nawet matek) płacz obcego dziecka (a nawet swojego) zwyczajnie wkurza. Gdyby to był instynkt, to każda kobieta reagowałaby jak indyczka albo jak kotka. Jak pisklę albo kocię zacznie wydawać dźwięki, piszczeć, to ona automatycznie bierze je w opiekę. Jak indyk wykluje się głuchy i ,,nie mówi” to je zadziobie… Kobiety (i mężczyźni) przez wiele stuleci robili pewne rzeczy bo nie mieli innego wyjścia, i nie ma to nic wspólnego z żadnym instynktem. Trzeba było się dostosować, albo zginąć, tak działał świat (i w wielu miejscach dziś też tak działa). Dziś w naszej części świata mamy wybór i nareszcie wiele obiegowych ,,prawd” można zweryfikować. Choć niektórzy bardzo chcą w nie wierzyć dalej…
Niedawno dwa dni z rzędu miałam do czynienia z matkami karmiącymi i czułam to laktacyjne mrowienie w piersiach, choć nie karmiłam już od ośmiu lat (!). Słowa „To nie instynkt, to hormony” są tautologią: Instynkty działają głównie poprzez hormony. Nie trzeba przerabiać definicji naukowych i całego świata, żeby poprzeć swoje osobiste wybory. Nie ma nic niewłaściwego w bezdzietnym życiu, nikomu nie trzeba się z tego tłumaczyć i też nie powinno się z powodu osobistych wyborów tworzyć zaburzonej wizji świata dla ogółu bo można tym zranić kogoś wrażliwszego, dosłownie wpędzić w depresję (że świat upada, że nadchodzi katastrofa, a tak w ogóle to instynkty nie istnieją). Istnieją! Ale my (Wy) chcemy być ponad nie w imię naszych osobistych wyborów i to jest nasza sprawa, nikomu nic do tego. Czy kotka domowa zawsze jest szczęśliwa i gotowa do współpracy, gdy słyszy pisk młodego? Nie jest. Niedoświadczone kotki często zjadają swoje młode, bo nie wiedzą co to jest, myślą, że to takie dziwne myszy. Ja też 13 lat temu zjadłabym swoje pierwsze dziecko, gdybym była kotką. Nie miałam za grosz instynktu i nie interesowały mnie niemowlęta a na rodzicielstwo zdecydowałam się świadomie używając rozumu i planowania, nie na bazie instynktów. U mnie akurat instynkt ujawnił się z czasem w miarę wchodzenia w rolę matki.
Nikt tak naprawdę nie zabrania posługiwać się tym terminem, choć nie ma on naukowych podstaw. I ja w poście piszę, że to nawet rozumiem – instynkt to ciało, to natura:
„Powoływanie się na instynkt może wynikać z potrzeby osadzenia ciąży i macierzyństwa na trwalszym fundamencie niż widzimisię. Nasze chcenia, marzenia i poglądy, a także wybory i decyzje bywają niestałe i kapryśne jak marcowa pogoda. Łatwo je podważyć i trudno im zaufać. Instynkt jest ponad tym. Jeśli przemówił, sprawa zakończona. Możemy odpocząć od wszelkich wątpliwości, dylematów i ocen związanych z zachodzeniem w ciążę”.
Jeżeli komuś to jest potrzebne, z pewnością będzie się tym terminem posługiwał. Ale to właśnie ten „instynkt” tworzył „zaburzoną wizję świata dla ogółu” {twoje słowa}. I ranił osoby wrażliwe. Wpędzał je w depresję. Dziś staramy się uwolnić z pęt „instynktu” narzuconego społecznie. Ale rozumiem, skąd się bierze potrzeba odwoływania się do niego.
Dokładnie, zawsze to ludzie bezdzietni byli uważani za ,,tych dziwnych” a rodzice za normę, tak jakby automatycznie każdy rodzić był nieskazitelny a każdy bezdzietny to ,,potwór”. Ludzie sobie od wieków lubią tłumaczyć różne zjawiska, to każdego sprawa. Problem się zaczyna wtedy, jak ktoś próbuje narzucić komuś, że ten ,,instynkt” to norma dla każdego i każdy powinien go czuć. To jak z wiarą albo jej brakiem. To Twoja sprawa i moja sprawa osobista. A często ten ,,instynkt” jest używany do zagrywek politycznych, co jest chore. Tak jak wiara zresztą. Ludzie dziś lubią robić komedie/dramaty ze spraw osobistych.
Niektórzy czują ,,fantomowe kończyny”, mimo, że ich nie mają tak naprawdę bo stracili, np. w wypadku. Psychika potrafi nam dodać uzasadnienie do każdej sytuacji 😉
Aha, i jeszcze uważam, że nie powinno się analizować tego czy instynkt macierzyński istnieje czy nie, w kontekście świadomej bezdzietności. Bo to jest bez znaczenia przy świadomych wyborach. Nie jesteśmy bezrozumnymi istotami ślepo podążającymi za instynktami, tylko świadomie prowadzimy nasze życie. Dodatkowo natura jest na tyle „inteligentna”, że pomaga i sprawia, że niektóre instynkty, których nie podsycamy, zanikają tak jak nieużywane narządy ;). Tyle z mojej 40-letniej obserwacji życia i świata ludzi, zwierząt i roślin. Nie trzeba się ze mną zgadzać 😉 Miłego dnia Wszystkim!
Pierwsze słyszę, żeby nieużywane narządy zanikały… Chyba, że to sarkazm, w Internecie czasem ciężko wyczuć. Poza tym, w dzisiejszym świecie tych ,,wrażliwych, których wszystkim łatwo obrazić” coś dużo strasznie. Zaczynając od histerycznych inceli, piszących swoje chore rojenia po forach (bo kobieta odmówiła, wybrała innego), poprzez dzieci, którym absolutnie nie wolno zwrócić uwagi ,,bo będą mieć traumę i to przemoc”, poprzez dewotów (nie normalnie wierzących), albo ,,wojujących” ateistów (nie normalnych ateistów), których czyjś pogląd obraża, nawet, jeśli ktoś go kulturalnie wyraża, nie obśmiewa, nie wyzywa. Nie wiem, czy chcę żyć w świecie, w którym każdy jest jak ,,płateczek śniegu”, mimo, że, owszem, sama jestem wrażliwa… Również życzę miłego dnia.
Bardzo ciekawie pisze o tym antropolożka Hrdy, która pokazuje, że również instynkt rozumiany jako „wbudowana instrukcja obsługi dziecka” nie istnieje. A takim „instynktem” dyscyplinuje się kobiety, które zostały matkami a nie mają w sobie pewności jak postępować z dzieckiem. To opresyjne „każda matka wie” opiera się na fałszu. Myślę, że warto to dodać. I jeszcze o oksytocynie o której bardzie ciekawie pisze Kerstin Moberg. To może być wehikuł dla naszych związków miłosnych ale pod warunkiem, że to jest oksytocyna naturalna. I ona wydzieli się tam gdzie będzie dotyk, ciepło, pulsacyjny kontakt (niezależnie od płci.
Wiem że tekst już ma trochę czasu ale chcę napisać o własnych doświadczeniach. Nie jestem matką. Nie chcę nią być. Wiem to już… Od dziecka. Absurdalne, prawda? Już mając 11 lat ogłosiłam że nie wezmę ślubu i nie będę mieć dzieci.
Oczywiście nikt na moje słowa nie zwrócił uwagi.. minęło 16 lat. Nie zmieniłam zdania. A jednak, jako że jestem wciąż młodą kobietą, trafiam na, mówiąc wprost, debili, którzy ciągle uważają że mi się odmieni i zachowują się tak jakby lepiej ode mnie wiedzieli jak potoczy się moja przyszłość.
Jak dla mnie społeczeństwo nie ma nic do powiedzenia, jeśli chodzi o moją ewentualna ciążę w przyszłości (obejmuje tu również nasz (nie)rząd i kościółek). Boli mnie tylko fakt, że po 2000 lat istnienia cywilizacji, że w epoce, gdzie sztuczna inteligencja zaczyna nas powoli wypierać, wciąż próbuje się wmówić kobietom, że jak je instynkt macierzyński dopadnie to bezmyślnie pójdą się reprodukować. Że nie pomyślą czy je stać, czy są na to psychicznie gotowe, czy to nie jest tylko chwilowy przebłysk, że nie przebadają się i nie upewnia czy ich zdrowie na to pozwala ( fizyczne i psychiczne, bo oba aspekty są szalenie ważne). To po prostu boli, kiedy jesteś młodą, inteligentna kobieta, a tutaj pojawia się się jakiś przedstawiciel myśli średniowiecznej i mówi do ciebie jak do bezmyślnego pudełka do produkowania bachorów…
Uwielbiam stwierdzenie: „instynkt macierzynski – minelam się z nim na porodówce”. Chęć posiadania dziecka nie jest w żaden sposób instynktem macierzyńskim. Ta chęć może być podyktowana w różny sposób. U mnie to była chęć wypełnienia brakow z dzieciństwa. Musiałam urodzić trójkę dzieci, żeby przyznać się przed sobą, że ja nie chcę byc matka. Dzieci mi nie przeszkadzaja, ale dla mnie to są dzieci mojego faceta, a ja im tylko czasem poświęcam odrobinę uwagi. Po drugim już to wiedziałam, ale bałam się powiedzieć głośno. Dopiero po wpadce, mimo że ciąża i poród wyglądały lepiej niż te planowane, dotarło do mnie, że taka jestem i nie mam na to wpływu, a nawet jeśli to nie chce się zmieniać i nie mam się czego wstydzić. Jeśli wgl istnieje coś takiego jak instynkt macierzyński, to mi się nawet okruchy nie trafiły. Mówi to „niby” matka 3 dzieci, więc chyba wie co mówi.
Podziwiam za odwagę mówienia głośno prawdy, bez udawania, ”bo przecież bobaski to samo szczęście”. Dla jednego ojca/matki-tak. Dla innego-nie.
Kiedyś zupełnie nie miałam instynktu macierzyńskiego, chyba aż do trzydziestki. Teraz jestem szczęśliwą mamą dwóch dzieci, które bardzo kocham. Oprócz tego świetnego artykułu, chciałabym polecić również ten -https://przykawusi.pl/instynkt-macierzynski-dlaczego-go-nie-posiadam-przyczyny-objawy-leczenie/