Opowiem wam historyjkę, w sam raz na zbliżający się Dzień Kobiet…
Była sobie kiedyś Nieźle Rokująca Kobieta, którą wysłano na kurs. Niech się podszkoli, wróci i dokona niemożliwego – zamieni wodę w wino, a skończonego bubla w rynkowy hicior, Dostała bilet na pendolino, krzyżyk na drogę i pojechała. W niewielkiej salce stłoczono dziesięć osób i zarządzono prezentację. Wiecie, jak to wygląda? Trzeba wstać i odpowiedzieć na najtrudniejsze pytanie świata.
Kim jestem?
Wielkie pytanie filozoficzne, a ty, babo, masz trzydzieści sekund i oddech następnej ofiary na karku. Można kombinować jak Pascal: jestem myślącą trzciną, wątpiącym paproszkiem na wietrze… Można przeprowadzić dowód logiczny na to, że się nie jest pantofelkiem. Ale można też użyć szablonu: jestem księgową, mam dwoje dzieci, lubię wino i seriale kryminalne. Na ogół zwycięża szablon.
Dlatego Nieźle Rokująca Kobieta, nim przyszła jej kolej, dowiedziała się, że ma w grupie dwie księgowe, cztery menadżerki i trzy specjalistki od marketingu, które w sumie posiadają czternaścioro dzieci. Wszystkie kochają wino, książki i seriale kryminalne. W końcu padło na nią. Odchrząknęła. I choć mówiła przez bite trzy minut bez zająknięcia, choć jej imponujące jestestwo wprawiłyby w zakłopotanie największego z filozofów, i tak wiedziała, że polegnie. Bo w jej jestestwie jest dziura. Wielka jak wyrwa po katastrofie tunguskiej.
Nie ma dzieci.
Dlatego gdy już wyznała, kim jest i co potrafi, lekko zadrżał jej głos. Przyszedł czas na rachunek prokreacyjny.
– Nie mam dzieci – rzuciła i sama zdziwiła się, że zabrzmiała to aż tak wyzywająco.
Zgromadzone w sali kobiety pochyliły głowy w milczeniu.
„Biedna ty”…
Najpierw ura-bura, a potem klops
Oto jak kończą się historie bezdzietnych kobiet. Najpierw ura-bura, tytuły, osiągnięcia, wyniki, publikacje, a na końcu i tak dowiadujesz się, że największym sukcesem w życiu kobiety jest urodzenie dziecka. Bez tego jesteś nikim. Tłuką to od rana do nocy niemal wszystkie celebrytki. Czekam na kobietę, która odbierając z królewskich rąk nagrodę Nobla – powiedzmy za wynalezienia lekarstwa na raka – wyzna, że jej największym sukcesem było urodzenie dziecka. Zgoda, powołanie na świat potomka to wielka i piękna rzecz! Sto, dwieście czy pięćset lat temu był to nie tylko sukces kobiety, ale i jej jedyne przeznaczenie.
Ale czasy się zmieniły, dziś możemy przebierać w powołaniach jak w ulęgałkach. Niestety, archetyp spełnionej matki trzyma się mocno. Nieważne, co osiągnęłaś. Jeżeli nie masz dzieci, zasługujesz jedynie na współczucie. A im bardziej próbujesz udowodnić, że masz świetne życie, tym większe wzbudzasz politowanie. Bo przecież szczęśliwe kobiety bez dzieci nie istnieją. Każde dziecko to wie!
Sytuacja więc z grubsza wygląda tak: matki skarżą się, że świat wywiera na nie presję, bo bycie mamą to za mało. Trzeba mieć jeszcze ambicje, posadę i służbowego laptopa. Niematki z kolei słyszą, że etat onkolożki, medal mistrzowski czy rola w filmie to za mało. Trzeba mieć jeszcze dzieci, laktator i nosidełko.
Czy jest na sali lekarz?!
11 komentarzy
A najgorsze jest, że to kobiety krytykują inne kobiety, które śmią twierdzić,, że nie chcą mieć dzieci. Nareszcie ,, spotkałam” Osobę (Ciebie Edyto), która głośno mówi o niemacierzyństwie, kiedy powtarzam, że nigdy więcej w żadnym życiu żadnych dzieci, jestem ,,zabita” wzrokiem słuchających mnie znajomych i że w ogóle jak ja mogę tak mówić….no mogę, bo jak piszesz, minęły czasy kobiet wyklętych bo nie urodziły…a mogę też, bo z doświadczenia ( posiadam dwójkę, już dorosłych) twierdzę, że dzieci to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność i obowiązek, rezygnacja ze swoich pasji, przyjemności, wolnego czasu i wygodnictwa (tak było w moim przypadku), nie sztuką stworzyć dzieci, sztuką jest je wychować….
Oczywiście moje dzieci uwielbiam, znają moje zdanie na temat macierzyństwa, dużo na ten temat z nimi rozmawiałam, w ogóle zawsze dużo z nimi rozmawiałam na wszystkie tematy, jednak trzydzieści lat temu nie przyszło by mi do głowy nie urodzić dziecka ….takie czasy?, brak siły przebicia swoich racji?…..nie wiem, wiem za to, że gdybym jeszcze raz była młoda, na pewno nie miałabym dzieci.
Dziękuję Ci za świetny blog, z przyjemnością Cię czytam, pozdrawiam Agata
Bardzo ci dziękuję za ten szczery głos. Tym bardziej cenny, że oparty na doświadczeniu i wieloletnich przemyśleniach. Bardzo bym chciała, żeby te nasze głosy docierały do młodych dziewczyn, które dopiero dokonują wyborów. Może będzie im łatwiej podejmować decyzje, gdy będą wiedziały, co je czeka w przyszłości. Niezależnie od tego, co wybiorą. Bo przecież każdy wybór niesie za sobą jakieś ryzyko. Najważniejsze, by nie robić niczego, bo ktoś, bo inni, bo wszyscy. Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że tu zaglądasz!
Gdybym miała dopisać kolejny akapit Twojego postu, zaczęłabym od odpowiedzi na postawione pytanie:
Czy jest na sali lekarz?!
lepiej, żeby go nie było, bo przecież każdy lubi wtrącić swoje trzy grosze. Wianuszek przecież przekwita….
Sama staram się absolutnie nie wtrącać w tego typu dyskusje, co ważniejsze, czy dziecko, czy kariera, czy wszystko na raz. Jednak jestem zdania, że
1. całego świata nie uszczęśliwię
2. nie da się wszystkiego robić naprawdę dobrze.
pozdrawiam
Grunt to się nie dać unieszczęśliwić światu:)
E tam… 🙂 Można i w drugą stronę. Nieważne, że przez kilka lat opiekowałaś się dziećmi, bo jak już je miałaś, to uznałaś, że swoje obowiązki jednak należy wypełniać samodzielnie, a nie cedować je na innych. Nieważne, że ogólnie jesteś niezła i poza byciem matką potrafisz robić inne rzeczy. Nieważne, że po tych kilku latach całkiem nieźle stanęłaś znowu na nogach. I tak pozostaniesz tym leniem i darmozjadem, co żył tyle lat na cudzy koszt. Tak więc, Edytko, i tak źle, i tak niedobrze.
Trzeba spakować walizki i mieć wszystko w nosie:)) Faktycznie, nie ma lepszej recepty!
Trochę same sobie to robimy. Jest fajnie są WIDOKI i ROKOWANIa to se wymyślamy , że wszystko to o kant d… , bo najważniejsze to wydać na świat potomka, albo kilku i zyć słodkim rodzinnym zyciem + kariera. Po czym okazuje się, że to rodzinne życie nie takie słodkie, mąż jakby nieco mniej zaangażowany a połączyć pracę z byciem supermatką niezwykle trudno. I znów dramat gotowy.
Myślę, że w dzisiejszych czasach na kobiety wywiera się zbyt duży nacisk, aby były wręcz idealne. Niestety tak się nie da. Jesteśmy ludźmi, a nie robotami. Ciągnięcie kilku srok za ogon nie zawsze kończy się dobrze.
Myślę, że każda kobieta powinna postrzegać szczęście na swój sposób i tym kierować się w życiu. Czy będzie to kariera, czy rodzina: jest to sprawa indywidualna każdej z nas. Jestem jeszcze młoda ale wiem, że chciałabym urodzić kiedyś dziecko ale też mieć pracę, która będzie mnie satysfakcjonować. Czy to będzie szczyt mojego życiowego spełnienia? Nie wiem. Wiem za to, że moim celem na życie jest przeżycie go z uśmiechem na ustach. 🙂
O matko (i nie-matko), toż to sceny w mojego życia! Im robię się starsza, tym więcej otacza mnie osób które te dzieci mają i tym częściej pojawiają się tego typu komentarze. Nie myślałaś może o tym żeby stworzyć taki mini poradnik o tym jak na nie odpowiadać? Chyba że jest już gdzieś na blogu a ja nie trafiłam ;). Problem w tym, że ja naprawdę nie wiem. Jestem ogólnie bardzo zadowolona ze swojego życia. Miałam w młodości sporo problemów różnej maści, zdrowotnej, rodzinnej, życiowej, i jestem dumna ze wszystkiego co udało mi się do tej pory osiągnąć i z tego w jakim miejscu się teraz znajduję. ALE! Masz babo ten placek. Gdy tylko zaczynam z kimś o tym rozmawiać, okazuje się że jednak jest coś z moim życiem nie tak. To jest ta dziura. Ta wyrwa. Ta wyrwa nad którą ja się nawet nie zastanawiam dopóki nie usłyszę tego współczującego komentarza…. „ojej biedna ty”. Czasami to nawet nie jest komentarz, tylko współczujące spojrzenie. I wkurza mnie to, że nawet czasami zaczynam się tym martwić! Im więcej tych głupich komentarzy słyszę, tym bardziej gdzieś ta wątpliwość we mnie kiełkuje (nie że chciałabym je jednak mieć, ale że może ze mną jest coś nie tak skoro ich nie mam?). A mi szkoda na nią czasu! Szkoda życia! Mam tyle innych niesamowitych planów na siebie. Nie rozumiem. Dlaczego-do-cholery-one-mi-współczują?! (piszę „one” bo w większości przypadków to są kobiety).
A jakby tak odwrócić sytuację? Ja nie lubię dzieci. Czy to oznacza że mam prawo każdej matce jaką spotkam wścibiać nos w jej życie i dopytywać „a ty dlaczego właściwe masz te dzieci?”, albo „a nie wydaje ci się że byłoby ci lepiej bez nich?” NIE, ja tego nie robię. Dlaczego więc to nie działa w dwie strony? Czytam ostatni akapit Twojego wpisu i myślę sobie, dlaczego obie strony, obie sytuacje nie mogą po prostu ze sobą współistnieć??
Dzięki za ten blog. Podnosi na duchu. Mam 26 lat, odkąd skończyłam 14, to nie chce mieć dzieci. Rodzice, dziadkowie i przyjaciele zawsze mnie w tym wspierali. Tak samo, jak np. w decyzji, ze nie chce pracy w biurze/siedzącej, tylko wolę pracę fizyczna. Czy ze nie chce kredytu hipotecznego. Niestety, „dalsze”otoczenie na tyle dało mi się we znaki pod względem krytykowania tego stylu życia (może tez z powodu, ze nie jestem stereotypowa „kobieta sukcesu”, mimo ze jakieś tam sukcesy mam), ze przypłaciłam to latami lęków i fobii społecznej. Teraz jestem już „za stara”, żeby się przejmować tymi opiniami. Tymi wszystkimi ludźmi, którzy mi próbowali wcisnąć dziecko, kredyt, biuro, psa i kota. Jestem szczęśliwa ze swoją praca, jazda na deskorolce, graniem na instrumencie szachami i więziami społecznymi. Dopiero teraz jestem w wieku, gdzie robiąc „bezdzietny coming out” czuje ulgę, a nie – lęk i poczucie bycia gorsza, strach przed odrzuceniem.