O żałowaniu bezdzietności już pisałam, ale wracam do tego tematu, bo myszkując po publikacjach poświęconych sterylizacji antykoncepcyjnej, znalazłam ciekawe dane. Poza tym to zagadnienie wciąż pojawia się w waszych komentarzach. Często słyszycie, że będziecie żałować. Czy rzeczywiście jest to takie nieuchronne? Poczytajcie!
Sporo ostatnio czytałam i pisałam o sterylizacji antykoncepcyjnej. Ponieważ w Polsce trudniej o nią niż o kawior z bieługi, obrosła wieloma mitami. Wśród nich króluje ten profetyczny: kiedyś będziesz żałować. Przyjrzałam się więc statystykom (tutaj) i co się okazuje? Że najrzadziej żałują sterylizacji… kobiety bezdzietne! Nie spełnione matki drużyny pacholąt, które zamknęły warsztat prokreacyjny, ale lambadziary, które nigdy nie zasmakowały rozkoszy macierzyństwa. I – ciach! – już ich nie zasmakują. Przyznacie, że to zaskakujący wniosek, urągający potocznej intuicji. Społeczeństwo go raczej nie polubi, istnieje bowiem duże zapotrzebowanie na żałujące bezdzietnice. Tylko takie – nieutulone w żalu – mieszczą się w społecznej normie.
Wróćmy jednak do amerykańskich badań nad sterylizacją! Można z nich wyczytać, że bezczelnie nie żałują swojej decyzji zarówno te bezdzietnice, które podwiązały się w starszym wieku, jak i te, które zrobiły to wcześnie, przed trzydziestką. Najwięcej żałujących kobiet jest w grupie młodych matek. I wcale mnie to nie dziwi. Z jakichś względów uznały, że mają dość potomstwa, ale wyrzekając się płodności, nie wyrzekły się swojej natury. Natomiast jeżeli kobieta naprawdę nie chce mieć dzieci, to ich nie chce, i już. Żadne „instynkty macierzyńskie”, „zegary biologiczne”, „baby fevery” ani inne pronatalistyczne zaklęcia tego nie zmienią! Jak już pisałam w książce – pragnienie bezdzietności jest równie silne i autentyczne jak pragnienie dziecka. Z jednym i drugim nie ma co dyskutować.
Niestety, między tymi biegunami twardych przekonań rozciąga się grzęzawisko dylematów, wahań i rozterek. Pewność co do wyboru postawy prokreacyjnej jest swoistym darem, kto go nie otrzymał, musi zanurzyć się w tym błocku. Potaplać. Pobrodzić. To wyczerpująca szamotanina, zwłaszcza że ostatecznej decyzji – w te albo we wte – nie da się cofnąć. A pułapek jest bez liku! Przede wszystkim – źle rozpoznane pragnienia. Łatwo o pomyłkę, gdy przez całe życie uczy się nas, czego powinnyśmy chcieć, a czego nie. Pragnienie dziecka jest społecznie akceptowane, wzmacniane, a nawet uświęcane przez wszystko, co nas od dzieciństwa kształtuje – przez rodzinę i otoczenie, szkołę, kościół oraz kulturę popularną. Z kolei pragnienie bezdzietności zawsze budzi podejrzliwość. To jakby pojawić się w dresie na balu sylwestrowym. Niby można, ale trudno potem opędzić się od ciekawskich spojrzeń i złośliwych komentarzy. Kto ceni sobie życiową mimikrę, pójdzie w pieluchy.
Plusy macierzyństwa podtyka się nam pod nos, do minusów same musimy dotrzeć. To kolejna pułapka! Czy któraś z nas, dorastając, słyszała na przykład o „karze dożywotniego macierzyństwa”? Niemieccy naukowcy wyliczyli, że matki z jednym dzieckiem zarabiają średnio o 40 procent mniej niż kobiety bez dzieci. Jeśli mają liczniejszy przychówek, różnica sięga aż 70 procent. Czy ktokolwiek w Polsce to zbadał? Czy wychowawcy rozmawiają z uczennicami o tym, że macierzyństwo degraduje i ogranicza kobiece możliwości? Czy na lekcjach matematyki dziewczynki liczą, o ile uszczupli się ich emerytura, jeśli zostaną matkami? Oczywiście, że nie! Słyszą za to, że ich ciało jest glebą, na której w przyszłości będzie wzrastało nowe życie. O zdrowotnych zagrożeniach, jakie wiążą się z „sianiem i wzrastaniem nowego życia”, młode dziewczyny też nie usłyszą (w Polsce rodzi się najwięcej dzieci z wadami genetycznymi!). Dowiedzą się natomiast, że ciąża to „klinek na splinek” i wszelkie inne dolegliwości.
Przy tak zafałszowanym obrazie macierzyństwa łatwo popełnić błąd, zajść w ciążę i do końca życia żałować, ale nigdzie o tym nie usłyszymy. Matczyny żal jest niemy. Zakneblowany. Przez społeczny megafon nagłaśnia się wyłącznie lament bezdzietnic. Bo i one żałują! Ta i owa źle rozpozna swoje pragnienia albo zbyt długo próbuje dojść z nimi do ładu i w końcu jej czas mija. Zdarza się, że nie ma z kim zmajstrować potomka. Nie ma zdrowia, odwagi, pieniędzy, mieszkania i perspektyw na przyszłość. Czasami musi wybierać: dziecko albo rozwój zawodowy (pasja, sztuka, cokolwiek!). A niekiedy stwierdza za Eklezjastą, że „lepsza garść wytchnienia niż dwie garści trudu”. Albo nie chce powtórzyć losu swojej matki, siostry, koleżanki… Potem żałuje, a jej żal natychmiast trafia do obiegu publicznego. Karmią się nim telewizje śniadaniowe, kobiece wydawnictwa i portale plotkarskie. Jest drobiazgowo roztrząsany podczas koleżeńskich kawek i rodzinnych obiadków. O nim się mówi. Dlatego wydaje się wszechobecny i nieuchronny. Po drugiej stronie – tej matczynej – jest cisza. I dobre miny do złej gry.
Głosu bezdzietnic, które nie czują rozterek i niczego nie żałują, niemal nie słychać. Takich kobiet, bezdzietnych z wewnętrznej potrzeby, jest stosunkowo niewiele (szacuje się, że od 2 do 5, max 10 procent), i nawet jeśli mówią o swoim poczuciu pewności, i tak nikt im nie wierzy. Ludzie nasłuchali się przecież o nieszczęśnicach, które zagapiły się, zafiksowały na duperelach, nie zaszły i teraz liczą życiowe straty. Nagłaśnianie ich żalu, podobnie jak uciszanie żałujących matek, to element strategii, mającej wzmacniać pożądane przez wspólnotę postawy pronatalistyczne. I zniechęcać do bezdzietności. Strategii – dodajmy – głęboko zakorzenionej w społecznych nawykach. Warto zdawać sobie z tego sprawę i z ogromną rezerwą podchodzić do tej nieżyczliwej przestrogi: będziesz żałować.
To nie posiadania lub nieposiadania dzieci kobiety żałują, ale tego, że ŹLE WYBRAŁY. Że brodząc po grzęzawisku wątpliwości, powpadały do wilczych dołów i czarcich jam. Ani macierzyństwo, ani bezdzietność nie jest uniwersalnym przepisem na szczęście. Żałować można zarówno jednego, jak i drugiego, a skutki złej decyzji w obu przypadkach będą bardzo dotkliwe. Choć zgadzam się z przywołanym wcześniej Eklezjastą, że lepsza garść wytchnienia niż dwie garści trudu. Ponadto – lepiej samemu truć się złym wyborem, niż zatruwać nim dzieci. Najlepiej jednak tak wybierać, by niczego nie żałować. Dlatego miotając się pomiędzy sprzecznymi pragnieniami, nie zastanawiajcie się, czy wybór bezdzietnego życia jest obiektywnie dobry, czy zły. Czy ogólnie ma więcej plusów, czy minusów. Czy statystyczna kobieta go żałuje, czy nie. Myślcie wyłącznie o tym, czy jest on dobry DLA WAS. Czy właśnie tego pragniecie. Czy jesteście gotowe zaakceptować negatywne konsekwencje swego wyboru (bo każdy wybór takie konsekwencje niesie). I nie bójcie się żałowania bezdzietności. Bać się należy tylko dwóch rzeczy: źle lub zbyt późno rozpoznanych pragnień oraz przeszkód w realizacji tych rozpoznanych poprawnie.
Jeżeli na tym się skupicie, jest szansa, że niczego nie będziecie żałować.
Rysunek: Katarzyna Drewek-Wojtasik
94 komentarze
Wiesz myślę, że bardzo mądrze to ujęłaś. Dziś jak wracam zmęczona po pracy , nie wyobrażam sobie biegania pomiędzy dzieciakami… Mam spokój, relaks j mam czas żeby odpocząć. Nie dla mnie latanie tez po sklepie z dzieciakiem pod pachą; ” mama to , mama tamto” …. Cieszę się, że mnie to omija 🙂 To dobra decyzja 🙂 Ponadto zauważam, że matki Polki są bardzo bezkrytyczne wobec własnych dzieci, ich dzieci są takie cudowne j weź się się nimi spróbuj nie zachwycić, a powiedz ze rozpuszczony to juz w ogóle….No i stale miedzysoba konkurują… Która jest lepsza, ma mądrzejsze dziecko, metody wychowawcze… Utopiłyby jedna druga w łyżce wody gdyby mogły…. Ten aspekt tez mnie omija i to tez mnie cieszy 🙂 Pozdrawiam serdecznie
Kiedyś zastanawiałam się nad tym bezkrytycznym uniesieniem w podchodzeniu do własnego potomstwa. Wydaje mi się, że ma to związek z tym, że dzieci dziś przychodzą na świat z wyboru. Kiedyś, gdy po prostu były i już, nikt się na nich aż tak nie skupiał. Dziś, jeśli wybierasz macierzyństwo, rezygnujesz z wielu innych rzeczy lub przynajmniej odkładasz je na jakiś czas. W związku z tym po pierwsze: skoro wybierasz, to uznajesz, że to jest dla ciebie bardzo ważne; po drugie – wiesz, co macierzyństwu poświęciłaś. I tym bardziej dziecko staje się cenne. Dopóki będziemy mieć świadome macierzyństwo (a daj Bóg – po wsze czasy), dopóty dzieci będą dla rodziców czymś niezwykle cennym. To pewnie dobrze, byleby szło to jeszcze w parze z kompetencjami wychowawczymi:)
Pozdrawiam weekendowo i leniwie.
Mam 50 lat i nigdy, na zadnym etapie swojego życia nawet w najmniejszym stopniu nie żałowałam że nie mam dzieci. Sama myśl o procesie ciąży , porodu, karmienia powoduje u mnie mdłości. Od zawsze wiedziałam ze na pewno nie chcę przez to przechodzić i jestem szczęśliwa. Kiedy u znajomych zaczęły pojawiać się dzieci, pierwszą myślą zawsze było „to już są straceni”. Nigdy nie rozumiałam chęci wikłania się w macierzyństwo. Nikt też nigdy nie powie jaka jest prawda, bo macierzyństwo to przecież największe szczęscie kobiety.
Szczęśliwie mój partner życiowy ma identyczne podejście. Teraz, im jestem starsza, tym odważniej mówię że nie chciałam mieć dzieci. Ale wśród innych kobiet mam opinię „tej złej” . Nieważne jaki mam charakter , kobieta która nie chce mieć dzieci to w opinii innych kobiet „ta co urywa głowy noworodkom” 🙂
Cieszę się że trafiłam na tego bloga, bo wiem, ze nie jestem jedyna w swoich opiniach.
My, bezdzietne, niestety w pracy mamy najmniej przywilejów i zrozumienia, bo przecież nie mamy żadnych obowiązków i rodziny. Święta? Matki i żony muszą miec urlop, przecież przygotowują wigilię , ja pewnie zamawiam sushi 🙂
Fajny blog, dziękuję !
Serdecznie pozdrawiam
Mam dokładnie tak samo. Za trzy lata stuknie mi pięćdziesiątka i nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Przez całe dorosłe życie obserwowałam u siebie rozmaite sygnały, krzyczące: „wszystko, tylko nie dziecko!”. Od fizjologicznych po psychiczne. Tak jest na pewno łatwiej, niż ważyć za i przeciw i popadać w rozterki. Jestem naprawdę wdzięczna naturze, że tak mnie skonstruowała:)
Pozdrawiam i cieszę się, że trafiłaś na mojego bloga.
Tak, właśnie, te statystyki nie mają na dłuższą metę znaczenia, ważne to zagłębić się w siebie, zapytać siebie jak widzimy swoje życie za X lat. Bo to nie jest tak, że sobie dziś kobieta zajdzie w ciążę, pobędzie matką rok czy dwa, a potem wróci do poprzedniego życia. Ani nie da się też zdecydować, że dziecka się nie chce, a po pięćdziesiątce być matką młodego-dorosłego/nastolatka.
Ja jak myślę o swojej przyszłości – nie widzę w niej dzieci. Ani małych, ani dorastających. I nie czuję, że czegoś brakuje w tych wyobrażonych scenkach z życia 40-letniej mnie. Próbując sobie wyobrazić, że jest tam jakieś dziecko czuję niepokój, presję, stres, nic przyjemnego. Więc jestem pewna swojej decyzji
Bardzo ciekawe i trafne spojrzenie na temat. Jeszcze bardziej pomoze mi poukladac w glowie moja bezdzietnosc. Dziekuje! Gdyby nie ten blog, dalej bym czula sie zle ze swoim wyborem (lub raczej brakiem tego powszechnego wyboru prokreacji). A tak jest we mnie spokoj.
Niesłychanie miło mi to czytać – że blog w czymś komuś pomaga. Że to nie tylko czcza rozrywka i zabicie czasu. To największy komplement. Dziękuję i pozdrawiam.
Skończyliśmy z mężem czterdziestkę. Ja nigdy nie chciałam dzieci, z wielu powodów; mąż chciał, ale nie na tyle by naciskać, a po trzydziestce zaczęło mu przechodzić i coraz częściej stwierdzał, że nie chce. Zawsze był super wujkiem, tym ulubionym, który kula się po dywanie, porozmawia „poważnie” z trzylatkiem albo zaimponuje motocyklem. Większość naszych znajomych ma dzieci, więc często już od progu jest obwieszony dzieciakami.
Niedawno zapytałam go czy żałuje – odpowiedział zdecydowanie: nie! Dlaczego? Odpowiedział: „nie wiedziałem jak to naprawdę wygląda. Wolę swoje życie; z cudzymi dziećmi mogę się pobawić a później zostawić i mieć spokój, z własnym nie mógłbym być sobą i się spełniać.” Dopiero teraz dostrzegł to, co ja widziałam od lat – niektórzy po prostu nie nadają się na rodziców, nawet mimo „chciejstwa”. U niego jest to m.in. głęboka potrzeba wolności i mnóstwo pasji zabierających sporo czasu, np. podroze motocyklowe. Jestem pewna, że byłby żałującym ojcem i niezbyt szczęśliwym człowiekiem, gdybym wtedy uległa. A tak – oboje kochamy swoje życie, jesteśmy szczęśliwi z tym co mamy i nie żałujemy wyborów.
Mam tak samo jak pani mąż. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, ale były przebłyski, że może jednak, że to by było coś, wychować dobrego, mądrego człowieka. Ale te wątpliwości szybko przechodziły, zdecydowanie więcej jest aspektów posiadania dziecka które mnie obrzydzają/zniechęcają. Natomiast lubię mieć siostrzenicę ,,na chwilę”. Pobawić się z nią, pocieszyć, przytulić. Dzięki tym spotkaniom utwierdzam się w swoim przekonaniu o bezdzietności. Spędzić miłe popołudnie z mądrym dzieckiem, nijak się ma do posiadania dziecka praktycznie NON STOP, i to bez gwarancji, że moje byłoby tak samo fajne.
Niedawno skończyłam 30 lat i doszłam do tych samych wniosków, do tego jestem z zawodu nianią i bardzo lubię swoją pracę bo jeśli by tak nie było to poszłabym w pierwotny zawód czyli chemię. Ale kocham powrót do domu kiedy mam święty spokój nie muszę za nikim biegać. Mój mąż też wczesniej chiał mieć dzieci, nawet się staraliśmy ale nie wychodziło. Teraz kiedy on jest grubo po 30 mamy dość poukładane życie mówi że nie chce ze żyje nu się dobrze, że może być super wujkiem nie chce być ojcem.
Mam 36 lat. Macierzyństwo kojarzy mi się fatalnie od chamstwa na porodówkach, przez spieprzone cesarki i niemalże utrate życia przez koleżankę, po nacinanie krocza na porodówce i źle odebrane porody gdzie obrywa dziecko. Zajmowanie się dzieckiem to ciagłe choróbska, wieczne wymagania nauczycieli i bieganina po sklepach kleje, masy solne, pierdoły, moja siostra non stop zaiwania po jakieś bzdury. Obłęd. Nie dla mnie. Blog jest świetny. Chcę więcej!
Będzie więcej:) Praca wre, tematów jest mnóstwo. Zapraszam do śledzenia i pozdrawiam!
Tez chce więcej a codziennie zaglądam na tego bloga
No toście mnie zmobilizowały do pracy:) Super! Pozdrawiam!
„najrzadziej żałują sterylizacji… kobiety bezdzietne! Nie: spełnione matki drużyny pacholąt, które zamknęły warsztat prokreacyjny, ale lambadziary, które nigdy nie zasmakowały rozkoszy macierzyństwa. I – ciach! – już ich nie zasmakują. Przyznacie, że to zaskakujący wniosek, urągający potocznej intuicji.”
sorry, Autorko, ale nie mogę obok tego przejść obojętnie, bo – zgodnie z „potoczną intuicją” kobiety potrafią myśleć logicznie, ale nie jest to u nich stan domyślny i wymaga wydatkowania dodatkowej energii. i właśnie dałaś temu przykład.
no bo – zastanów się co piszesz. kobiety bezdzietne nie będą żałować sterylizacji? a „matki drużyny pacholąt” – żałują?
no to skoro tak jest, to wniosek jest jeden: bezdzietne nie żałują, bo nie wiedzą co tracą. a dzieciate, które zetknęły się z „piekłem macierzyństwa” – żałują. to może całe to macierzyństwo nie jest takie straszne? hę?
nie jest to absolutnie sprzeczne z logiką, tylko świadczy o twoim zawężonym horyzoncie postrzegania sytuacji. patrzysz tendencyjnie. powiedziałbym, że w kontekście Twojego bloga ten artykuł jest jak sabotaż. 🙂
i – uwaga – ja nie jestem przeciwnikiem nie posiadania dzieci. pisałem tu nawet ostatnio np. że przy wadach genetycznych aborcja powinna być z automatu – i nie mam na celu żadnego reklamowania prokreacji. każdy ma żyć tak jak chce.
nie można jednak wyciągać takich wniosków, jakie sugerujesz, bo to się nie trzyma kupy.
trzeba by spojrzeć z innej strony: np. poczytać ile dzieciatych osób żałuje posiadania dzieci i ma poczucie straty alternatywnego, bezdzietnego życia – i zestawić to z osobami bezdzietnymi, które żałują, że na dzieci się nie zdecydowały. to byłoby chyba miarodajne (nie jestem statystykiem). bo wtedy widzisz, jakie masz szanse nie lubić swojego życia na starość wybierając macierzyństwo lub jego brak. po prostu.
w przeciwnym bowiem razie mamy sytuację taką, jakbyśmy o zaletach samochodów rozmawiali z ludźmi, którzy nigdy żadnego nie mieli. „samochód wyciąga pieniądze, które mogę wydać na cokolwiek, np. na częstsze wypady do knajpy, do kina i na setki innych sposobów – i w ten sposób pełniej żyć”.
wynikałoby z tego, że każdy właściciel samochodu to po prostu głupek. ale czy na pewno? ile osób posiadających samochód żałuje, że go ma?
Od razu widać że jesteś facetem. Kobieta, która decyduje się nie mieć dzieci całe życie słyszy komentarze że po prostu sama jeszcze nie wie czego chce. Za parę lat jej się odmieni, wyszaleje się, instynkt macierzyński się wybudzi, zegar biologiczny zatyka, spotka odpowiedniego faceta, skończy trzydziestkę, hormony zabuzują i na pewno jeszcze zmieni zdanie, na pewno! A jak nie, to jeszcze zobaczy lambadziara jedna na starość jak jej nikt szklanki wody nie poda, ha!
Takie traktowanie całe życie ryje psychikę i zaczynasz zastanawiać się czy przypadkiem na serio nie jesteś wielbłądem, a raczej, czy nie obudzisz się pewnego dnia jako zupełnie inny człowiek, tęskniący za tupotem małych stópek. Faceci też są potępiani za bezdzietność ale przynajmniej generalnie zakłada się że to ich świadoma decyzja. A kobiety traktuje się jak rozkapryszone dzieci które same nie wiedzą co dla nich dobre, ale jeszcze zobaczą, jeszcze Bóg je pokarze i wtedy pożałują, ot co! 😉
Cieszę się że są przynajmniej miejsca takie jak ten blog gdzie mogę odetchnąć z ulgą że jednak nie jestem nienormalna i usłyszeć ludzi którzy mają doświadczenia i odczucia podobne do moich. Głos bezdzietnych z wyboru generalnie nie przedostaje się do mainstreamu, a jestem w takim wieku (okolice trzydziestki) że jestem zalewana pytaniami o dzieci z każdej strony z ginekologami włącznie, już nie wspominając o dziadkach i ciekawskich ciotkach…
Czuje się, jakbyś właśnie wyszła z mojej głowy. Z tym czuciem się jak wielbłąd, obawą wznieconą i regularnie podlewaną przez społeczeństwo, ze nagle obudzisz się jako inna osoba, ze zresetowanymi ustawieniami, tęskniąca za tupotem małych stópek 🙂 nie chce mieć dzieci całą sobą, ale miewam trudności z odcięciem się od społecznego osądu i protekcjonalnego oceniania i przewidywania tego, co tak trafnie opisałaś. Ostatnio zauważyłam, ze zmagam się sama z akceptacja swojej decyzji, jakbym czuła się winna, ze tych dzieci nie chce, winna ze nie bawię sie dobrze w ich towarzystwie, winna że rzadziej mam ochotę spotykać się z przyjaciółka, odkąd ma dziecko. Jakbym była freakiem i inne preferencje i wybory z czegoś mnie wykluczały i świadczyły o ‚niedojrzałości’ i z automatu zasługiwały na krytyczna ocenę. Bardzo dziękuje za tego bloga, myśle ze to właśnie Wasze wsparcie pomoże mi uporać się z ostracyzmem, a przede wszystkim, no na tym zależy mi najbardziej – przestań podważać swoje kompetencje do podjęcia tej decyzji i czuć się gorzej z własnymi preferencjami.
Ja tak miałam, że nigdy nie chciałam dzieci i zarzekałam się, że mieć nie będę, aż tu spotkałam wspaniałego faceta, skończyłam 30 lat, zmieniłam zdanie i zostałam matką. I co teraz? Mamy udawać, że to zjawisko nie istnieje?
Dlaczego zaraz udawać, że zjawisko nie istnieje. Wystarczy nie czynić z indywidualnych przypadków prawidła.
Ujmę to tak: matki żałują częściej,ponieważ one już wiedzą,jak to jest,i IM to odpowiada albo przynajmniej zbytnio nie przeszkadza-a nie dlatego,że macierzyństwo jest straszne lub nie. Samochód to też nie tylko same korzyści-pochłania również duże pieniądze i ludzie np. mieszkający w miastach dość często rezygnują z posiadania go lub nie kupują,jeśli nie jest im konieczny.Po co miałabym kupować sobie auto,jeśli w moim pojęciu straty z posiadania go są większe niż korzyści?-to właśnie analogia świadomej bezdzietności.
Chyba sobie żartujesz z tymi badaniami na temat zalowania macierzyństwa. W Polsce powiedzieć, że żalujesz, że masz dzieci, to jeszcze gorzej niż być bezdzietnym z wyboru. Niewiele osób się przyzna, bo wiedzą, że nie wolno tak myśleć, to grzech, to niewłaściwe, „normalno ludzie” tak nie czują. Znajdź dowolny tekst o żałowaniu macierzyństwa i poczytaj komentarze, może Ci to otworzy oczy.
Dziś polskie sierocińce są pełne dzieci osób, które żałują rodzicielstwa. Dawniej w domach dziecka były sieroty biologiczne. Dziś mieszkają tam głównie dzieci, które rodziców mają. Ale pożałowali oni rodzicielstwa. Nie tylko w słowach, ale także w czynach. Więc warto się zastanowić kogo NAPRAWDĘ dziś brakuje w społeczeństwie. Osób które umieją powiedzieć, że żałują rodzicielstwa, czy osób, które umieją zachować się odpowiedzialnie, urodzić żywo i wychowywać swoje dzieci.
No to proszę zaadoptuj je wszystkie droga wolna
Proszę poszukać w internecie treści dla siebie ,bo bezdzietnik to jednak nie to …
Kamillo. Tu nie chodzi o treści, które są zarezerwowane dla kogo. Tu chodzi o fakty.
Ja też uwielbiam twojego bloga. Jest dla mnie wielkim wsparciem.
Dzięki, Esme! Taki feedback jest dla mnie bezcenny❤️
Uwielbiam Pani bloga niech pisze Pani jak najwięcej.Do tej pory myślałam że jestem sama i ze jestem dziwolągiem.Teraz wiem że nie.Że jest wiele takich kobiet jak ja .Życzę powodzenia 😉
Bardzo dziękuję. I bardzo się cieszę:)
Tylko właśnie najtrudniej rozpoznać własne pragnienia. Niedługo kończę 31 lat i dalej nie wiem. Jesteśmy 8 lat po ślubie. Z jednej strony szaleńczo kocham męża i myślę, że super byłoby mieć kogoś „naszego” do kochania.
Z drugiej strony lubię swoje życie, lubię nasze wspólne pasje i macierzyństwo kojarzy mi się z poświęceniem, bezpowrotnym oddaniem swojego życia. Ponadto zwyczajnie nie lubimy dzieci (oboje). Nie lubię się z nimi bawić, zajmować. Wszyscy naokoło twierdzą, że, kiedy urodzę, zmienię podejście. Normalnie wróżki! Może tak, a może nie.
Przeraża mnie panujący dzieciocentryzm, przeraża model wychowania i szkoła.
Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała i dalej nie wiem, czego będę bardziej żałować.
Dziękuję za wpis. Chciałabym mieć takie jasne poglądy, jak pani. Obojętnie, w którą stronę. Byle jasne. Pozdrawiam.
Hej! Wiem, że to rozpoznanie pragnień jest najtrudniejsze. I dlatego to takie ważne, żeby całą energię skupić na właściwej kwestii. Ja, nawet w chwilach zwątpienia (bo i takie mi się zdarzały, choć bardzo rzadko), myślałam w ten sposób: „skoro mam obawy i zastrzeżenia, skoro nie chcę dziecka „całą sobą” – to nie powinnam ryzykować”. I dziś jestem szczęśliwa, że się jednak nie wpakowałam w macierzyństwo. Ale oczywiście to mój przypadek. Każdy jest inny. Jeżeli ma Pani wątpliwości, to warto je przeanalizować, przegadać, przemyśleć od A do Z. Niektórym pomaga psychoterapia, takie dogłębne poznanie siebie. Inni wolą poczekać i zobaczyć, co przyniesie życie. Jeszcze inni – o czym napisała tu niedawno czytelniczka – modlą się o wpadkę, by raz na zawsze pozbyć się wahań. Mnie osobiście to ostatnie nie przekonuje, ale są ludzie, którzy wolą twardą rzeczywistość niż stan permanentnej niewiadomej. Proszę szukać swojej drogi. Pozdrawiam i życzę powodzenia!
Jak sobie radzić z natrętnymi myślami o przyszłość? Co będzie za 35-40 lat, kiedy faktycznie zostaniemy zupełnie sami na starość, bez pomocy. Nikt się nie zapyta o nasze zdrowie, nie pomoże w potrzebie? Też nie czuje cała sobą tej chęci posiadania dziecka. Mam wyrzuty sumienia, że nie robię wszystkiego, żeby go wyrwać naturze (nie zapobiegalismy nigdy ciąży, ona się po prostu nie wydarzyła). Dzisiaj tylko myślę o tym, czemu ta chęć nie jest we mnie tak ogromna jak u kole żanek, które latami leczą się i walczą.
Wiesz,od pytań o swoje zdrowie i pomocy zawsze miałam przyjaciół. Dzieci i tak zwykle nie mieszkają z rodzicami albo mieszkają daleko,albo zwyczajnie rodzicami nie chcą się zajmować….
Hej. Nie martw się o przyszłość. Nie zawsze jest tak, że dzieci opiekują się leciwymi rodzicami. Czasem zostawiają ich na lodzie, czasem same są życiowymi kalekami i to rodzice muszą opiekować się nimi aż do późnych lat. Poza tym dla bezdzietnych są różne rozwiązania zastępcze, społeczeństwo JUŻ DAWNO poradziło sobie z tym problemem. Jeśli ktoś jest w stanie zapracować na swoją emeryturę, to jak jej doczeka, będzie się miał z czego utrzymać, a nawet jeśli nie, to są też DPSy i tym podobne. W każdym razie nie widać nigdzie bezdomnych staruszków ;). Największy odsetek wśród bezdomnych to raczej mężczyźni w kwiecie wieku. Jeśli chodzi nie o sprawy bytowe, tylko samotność, to są kluby seniora i podobne miejsca ale… wydaje mi się, że starsze osoby bezdzietne nigdy nie mają takiego głodu towarzystwa jak dzietni, bo nigdy nie przeżyły syndromu pustego gniazda. Jak myślicie, jest tak?
Tak ,jak najbardziej.
@Magdalena. Bywa, że dzieci sa daleko, albo nie są się w stanie zająć rodzicami wymagającymi całodobowej opieki, albo umrą przed rodzicami. Różnie się w życiu układa.
Jedną z najtrudniejszych rzeczy w życiu jest to, że się ono dynamicznie zmienia. Decyzja dziś podjęta może być zmieniona w miarę zmiany okoliczności. Kilkanaście lat spędziłam z damskim bokserem i oszustem. Miałam aborcję. Dziś jestem szczęśliwa w małżeństwie z właściwym człowiekiem i dopadła nas niepłodność. Czy znów dokonałbym aborcji? Tak. Czy zmieniło się moje podejście do rodzicielstwa? Tak,bo poznałam fantastycznego człowieka, z którym chciałabym mieć dziecko, co jednak może okazać się niemożliwe. Nasze pragnienia kiedyś a dziś mają prawo się zmieniać, ważne, żeby one były nasze, a nie czyjeś.
Dokładnie! Świetnie to napisałaś!
Największą ulgę po traumatycznych latach przyniosło mi uświadomienie sobie, że prawda nas wyzwoli 🙃Serio. Najlepiej jest mówić rzeczy wprost, bez analizowania, co powie druga strona. Życie bywa przewrotne i niekiedy skłania do zmiany dawnych decyzji. Najważniejsze to móc zawsze spojrzeć w lustro. Choć łatwiej jest wybrać gotowy szablon i nie zadawać pytań.
Mam 52 lata i kocham swoje bezdzietne życie. Nie wyobrażam sobie siebie w wersji „matka”. Nawet nie myślę o takich hipotetycznych scenariuszach, bo są one dla mnie zbyt przerażające. Na spędach rodzinnych przed epidemią były dzieci i zawsze się do nich przyjaźnie podnosiłam, bo tak mi nakazuje wychowanie. Wewnątrz jednak dusza mi śpiewała i aż kipiała radością, że ja dzieci nie mam. Odczuwam satysfakcję z tego, że nie dałam się wmanewrować tym wszystkim, którzy mnie wyzywali od egoistek, życzyli wręcz żebym żałowała, straszyli niepodanymi szklankami wody i próbowali wysyłać do psychiatrów, no bo przecież jak tak można?! Nigdy nie zdążyło mi się żałować. Wręcz przeciwnie, czuję się jak zwycięzca, który wiernie i dumnie kroczy swoją drogą bez względu na wszelkie kalumnie i inne przeszkody. Takich zwycięstw życzę wszystkim kobietom bez względu na to jaką obiorą drogę.
Wspaniałe opisane! Czuję dokładnie tak samo, choć apogeum nacisków i 'życzliwych’ porad jeszcze przede mną, ale ja już wiem, że nic mnie nie przekona. Jakie to cudowne uczucie, być pewnym swojej drogi na sto procent i cieszyć się tym każdym dniem <3 niezmiennego szczęścia życzę!
Swoją drogą, od dłuższego czasu szukam w blogosferze miejsca dla bezdzietnych nie z wyboru. Dla tych, którzy zakończyli swoją walkę na jakimś etapie albo nigdy jej nie podejmowali z powodu trwałej bezdzietności. Ani blogów, ani wartościowych materiałów na ten temat właściwie nie ma. Są miejsca dla tych, którzy walczą. Fora o lekach i lekarzach. Ale nie ma miejsc dla tych, którzy prowadzą szczęśliwe życie mimo że ich wielkie pragnienie rodzicielstwa nie zostało zrealizowane. Szkoda. Na tym blogu pojawiają się takie artykuły, ale dlaczego tak mało o tym mówimy? Dlaczego w języku polskim nie ma rozróżnienia na childfree i childless? 🧐
Mój blog to przede wszystkim miejsce dla bezdzietnych z wyboru. Ponieważ nigdy nie chciałam dziecka, nie umiem powiedzieć nic sensownego na temat nieplanowanej, ale zaakceptowanej bezdzietności. Mam nadzieję, że takie miejsce też się pojawi, skoro jest potrzebne. Trzymam za to kciuki i pozdrawiam!
Witaj! Ja jestem na tym blogu od dawna już, a też nie jestem bezdzietna z wyboru. Faktycznie nie ma takich miejsc w internecie, ale przyznam szczerze, że mi to miejsce bardzo odpowiada. Moje podejście do niepłodności zmieniło się o 180 stopni własnie dzięki czytaniu o osobach bezdzietnych z wyboru. To ich niezachwiana chęć nieposiadania dzieci, spojrzenie na świat i macierzyństwo oraz niemacierzyństwo, pozwoliły mi uwierzyć, że można być szczęśliwym bez dzieci. Osobiście nie chciałabym czytać bloga childless, bo childfree jest bardziej pozytywne i „na luzie”, ale może powinnaś spróbować stworzyć takie miejsce 😉 Dzięki Edyta za wszystkie teksty, dla mnie balsam dla duszy. Jeszcze nawiązujac do Twoich ostatnich medycznych postów o sterylizacji, może pokusiłabyś się o artykuł na temat zdrowotnych konsekwencji dla naszego ciała i psychiki przechodzenia ciąży, a przede wszystkim jej braku? Takie zestawienie zalet i wad. Mogłoby być interesująco 😊
Kochana, wyjęłaś ten temat z mojej głowy. A właściwie z naszej – bo zamierzam go opisać wraz z Anią, która pracowała przy artykułach o medycznych aspektach sterylizacji. Uznałyśmy, że to bardzo ważne zagadnienie, bo o negatywnych konsekwencjach ciąży prawie w ogóle się nie mówi. A jeśli kobiety mają wybór, o czym ciągle piszę, to powinny mieć też rzetelną wiedzę o skutkach obu wyborów. Czekaj zatem – temat na pewno wróci na Bezdzietnik już niebawem:)
Koniecznie! Ja kiedyś usłyszałam, że organizm kobiety, która nie urodziła, funkcjonuje gorzej/inaczej, nie mówiąc już o psychice – wiadomo, te opowieści o „stukniętych starych pannach”/każda kobieta bez dzieci jest nienormalna itp. o_O Oczywiście na moje pytania w jaki sposób funkcjonuje gorzej – zero odpowiedzi.
Domyślam się, że to takie same farmazony jak to, że suczka/kotka musi urodzić chociaż raz szczenięta/kocięta bo… no właśnie – nic! Bardzo czekam na taki artykuł, nie żeby rozwiać swoje wątpliwości, ale raczej żeby móc edukować innych 🙂
Ano właśnie: „organizm kobiety, która nie urodziła, funkcjonuje gorzej/inaczej”. Dlatego myślę o poście, w którym dokładnie opiszę (lub ktoś kompetentniejszy ode mnie opisze), jak funkcjonuje organizm kobiety w ciąży. Ile niebezpieczeństw niesie ten stan… Mam wrażenie, że ciąża – zwłaszcza panom – wydaje się przyjemną przechadzką po parku:)
Dziękuję za tekst. Jest świetny! Od czasu do czasu zaglądam do Pani bloga i zawsze zostaję przyjemnie zaskoczona, bo poruszane tematy są ciekawe, bliskie sercu i napisane błyskotliwym językiem. Ja, zgodnie z „normami” tak zwanego „społeczeństwa” jestem podwójnie wykluczona – jako osoba LGBT i ta, co nie chce (dokładniej mówiąc, nigdy nie chciała) mieć dzieci. Jednak przez lata zgrubiała mi skóra i mam głęboko gdzieś te kulturowe bzdurki na temat „prawdziwej” kobiety, obowiązkowego zakresu jej pragnień, obowiązków, marzeń, żalów etc. Do dzieci mam stosunek raczej neutralny i mogę się nimi zachwycać, jak mi nastrój dopisuje. Nie znoszę jedynie rozwydrzonych i rozpieszczonych bachorów, które nachalnie włażą do osobistej przestrzeni i nie rozumieją słowa NIE.
Czekam na kolejne teksty:)
U mnie sprawa wygląda tak- nie wyobrażam sobie posiadania dzieci własnych, bycia w ciąży-to wszystko jakoś nigdy nie było moim pragnieniem. Choć dzieci bardzo lubię a one mnie😉. Dla mnie macierzyństwo to poświęcenie dużej części swojego życia i ciągły niepokój o swoje dziecko-taka już jestem że pewnie nie spalabym spokojnie martwiąc się o nie. Jak dla mnie świat jest niezbyt sympatycznym miejscem i mogłoby moje dziecko na nim spotkać wiele zła. Chyba to najbardziej mnie zniechęca do powoływania kolejnego człowieka. Jednocześnie czuje ze mój czas płodności dobiega końca i boję się nieuchronnej całkowitej utraty tej mozliwosci😉. Coś na zasadzie gdybym mogła przez całe życie mieć dziecko, pewnie zmarlabym go nie mając i nie odczuwając tej nostalgii że go nie mam, a tak tracąc już tą możliwość boję się też tego zalowania. No cóż każda decyzja ma swój koszt alternatywny,a życie tylko jedne. W ogóle widzę też jak wielu ludzi ma te dzieci bo tak wypada, bo inni mają itd. I widzę jak się męczą z tymi dziećmi, jak chętnie je gdzieś podrzucaja żeby realizować swoje sprawy i mieć czas dla siebie. Czemu właśnie tak mało mówi się o tym że żałuje się posiadania dziecka? Znaczy rozumiem żeby temu dziecku nie robić przykrości i krzywdy. Myślę że właśnie też sporo osób chętnie zmieniłaby swoją decyzję tylko nie mówi o tym głośno.
Hej, myślę, że nie ma sensu skupiać się na tym, czy jeszcze możemy, czy już nie możemy mieć dzieci. To kompletnie nieistotne, choć wiem, że w irracjonalny sposób potrafi zatruć myśli. Jeśli ktoś naprawdę nie chce dzieci, powinien po prostu cieszyć się tym, że ich nie ma:) A gdy „czas płodności dobiegnie końca” – cieszyć się jeszcze bardziej. Tym, że już nie trzeba się stresować, zabezpieczać i panikować, gdy spóźnia się okres. To prawdziwe błogosławieństwo! Cała reszta to miraż i manipulacja. Pozdrawiam i życzę dużo spokoju!
Dziękuję za odpowiedź ❤️Chyba te miliony razy powtarzane „będziesz żałować” z różnych stron powodują trochę wątpliwości 😉. I też brak kogoś z kim moznaby o tym pogadać tak po prostu. Super że jest takie miejsce w sieci.
W końcu znalazłam blog, osobę, ludzi którzy myślą podobnie jak ja. I czytając wpisy komentarze czuje ulgę, spokój, czuję się jak w „domu” mało z kim można porozmawiać o takich rzeczach, bo od razu jak powiesz, że nie chcesz mieć dzieci to lecą pytania a dlaczego? Itp. I zmiana tematu, krzywe spojrzenia… Człowiek czuje się głupio z takimi myślami, jak odrzutek. Jestem jeszcze młoda, bo mam 26 lat, ale mój charakter, cała ja, moje myśli są za bezdzietnością. Nachodzą mnie dni, pytania czy jak będę po 30 nie będę chciała mieć dziecka? Czy jak będę mieć 40-50 lat nie będę żałować i lubię czytać komentarze też od starszych kobiet, lubię wiedzieć, że w tym wieku też się nie żałuję, i że można być tą samą osoba sprzed kilkunastu lat z tymi samymi poglądami. Zastanawiam się czy może mają Panie jakąś grupę na messengerze czy innym komunikatorze utworzona, żeby po prostu podzielić się całym życiem bez dzieci, żeby razem popisać, żeby czasem było raźniej? A jeśli nie to czy nie byłby dobry pomysł zrobić coś takiego?
Jak to dobrze że jest ten blog ponieważ w moim otoczeniu nie moge znalezc zrozumienia odnośnie mojej decyzji o bezdzietnosci wszyscy mówią i w pracy i w rodzinie że mam 30 lat i mój zegar tyka że na co czekam i nie rozumieją że ja nie chce miec dzieci. Nie mam osób wokol siebie które by mnie zrozumiały wiec dziękuję autorce za tego bloga że można tutaj sie spotkać i pogadać. Cudowne miejsce z nutą akceptacji i zrozumienia. Żadnego żalu nie mam mimo ze wszyscy mi mówią że bede żałować za 10 lat. Tym bardziej ze moja decyzja byla podjęta 9 lat temu i mi sie nie odmieniło w tej kwestii. Pozdrawiam serdecznie autorkę bloga u wszystkich odwiedzających może uda nam sie kiedyś pogadać indywidualnie i nawiązać nić porozumienia. Ściskam mocno wszystkich.
Monika, ja mam 48 lat i jeszcze nie żałuję. Nie wiem, co potem, i czy będzie mi się chciało pić na łożu śmierci, ale żal jeszcze nie nadszedł.
Ciekawa jestem, czy są tu jeszcze starsze bezdzietnice i co czują?
„Nie wiem, czy będzie mi się chciało pić na łożu śmierci ” – piękne! 🙂 az zrobiłam screena. Będę już wiedziała co odpowiadać na tą idiotyczną zaczepkę ze szklanką wody 🙂
Bardzo Pani dziękuję za ten wpis. Mam 31 lat i nigdy nie czułam potrzeby posiadania dzieci. Moi znajomi, przyjaciele zawsze patrzyli na mnie jak na kosmitkę, gdy mówiła że niech chce mieć dzieci. Setki razy słyszałam te puste slogany o szkance wody i że jak urodzę to pokocham. A jak nie? Poczucie osamotnienia, niezrozumienia i szukania problemu w sobie. Bo coś musi być ze mną nie tak, skoro tak myślę. Nawet poszłam na psychoterapię, aby znaleść powód dlaczego niechce mieć dzieci. Okazało się, że jestem totalnie normalna. Czytając ten blog, komantarze uświadamiam sobie że nie jestem sama. Dziękuję Wam z całego serca.
Super! Bardzo się cieszę:) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Żałować można że się nie ma dzieci ale jak sie chciało je mieć a jeśli ktoś nie czuje wewnętrznej potrzeby posiadania dzieci to żałował nie będzie. Moja ciotka nie chciala mieć dzieci a rodzina ją namówiła na te dzieci i teraz żałuje że ma dzieci w ogóle sie nimi nie zajmuje. Ma inne zainteresowania i od niechcenia sie zajmuje tymi dziećmi robią ci chca zaniedbuja naukę graja w gry kuzyn jak dorwal telefon na abonament to za 2000 zl narazil na koszty mojego wujka bo ciotka nie pracuje. Wiec kochani życzę wam przemyślanych wyborów bo później już odwrotu nie ma. I nie dajmy sie namawiać rodzinie czy znajomym w pracy bo później cala odpowiedzialność spada na nas. Ja mam 30 lat i nie mam dzieci z wyboru i nie chce mieć i zadne namawianie rodziny i znajomych na mnie nie działa bo to moja decyzja. Uwielbiam tego bloga:).
Ja i mój mąż nie chcemy mieć dzieci z wielu powodów. Ale chciałbym skupić się na moim osobistym powodzie, którego chyba nikt jeszcze tu w komentarzach powyżej nie poruszył. Otóż, moja mama wychowała nas troje (urodzone jedno po drugim) i jak sięgam pamięcią na każdym etapie jej życia narzekała, że nikt jej nie pomagał. Nawet ojciec. On był zajęty ciągłą pracą, nie chodził na wywiadówki, nie kupował nam ubrań. Nie zaprowadzał do szkoły. Był super tatą, ale to mama wszystko robiła przy nas, dbała o te przyziemne rzeczy. Nie mogła też liczyć na pomoc teściowej, z którą mieszkała, ani własnej mamy, która mieszkała daleko od nas. Mama nie pracowała, była zdana na „łaskę” portfela ojca. Jak mieliśmy naście lat, wróciła na rynek pracy. Totalnie bez doświadczenia i tu znów był lament, że za psie pieniądze trzeba ryć w pocie czoła do emerytury. Temu wszystkiemu przyglądałam się ja i moje rodzeństwo. Nie wiem jak mój brat, ale ja i siostra nie chcemy mieć dzieci. Właśnie dlatego, że matka dała nam odczuć, że dzieci to męka, poświęcenie (w tym negatywnym znaczeniu) i że trójka dzieci to za dużo. Wyrosłam w poczuciu, że gdyby było nas mniej, może matce byłoby lżej i miałaby lepsze życie. Dlatego sama nie chciałabym przez to przechodzić, ani nie daj losie, zafundować takich odczuć własnemu dziecku. Jeżeli jest w nas choć trochę niechęci do posiadania dziecka, to uważam za rozsądne, go po prostu nie mieć. Bo dziecko to odczuje. Odczuje, że matka z czegoś zrezygnowała dla niego, i być może będzie rosło w poczuciu winy. A po co wychowywać kolejnego nieszczęśliwego człowieka? Mimo wszystko rozumiem też powody dla których ktoś pragnie mieć dziecko. Myślę że są one tak samo silne jak moje do nieposiadania. Dlatego marzę o to by ludzie nie oceniali innych przez pryzmat ich decyzji, a choć trochę próbowali wejść w czyjeś buty i zrozumieć ich powody.
Ze smutkiem przeczytałam Twój komentarz. Nie namawiam nikogo do posiasania dzieci jednak miło mi będzie, gdy przeczytasz mój punkt widzenia. Być może jest tak, że nie chcesz mieć dzieci z powodu matki, ktora zaszczepiła w was tak negatywny katorżniczy obraz macierzyństwa. Ja też mam dwoje rodzeństwa , mój ś.p. tata zniszczył psychicznie życie mojej mamie, tak naprawdę wychowywała nas sama i codziennie od rana do wieczora była na nogach. ALE nigdy przenigdy nie uslyszelismy od niej slowa skargi. Cieszyla sie nami. Po latach zwierzyła mi się ze swojego związku z tatą i z opieki nad nami. Przyznała, że byliśmy i jesteśmy radością jej życia, powodem, dla którego jej się chciało żyć. Miłość do nas dawała jej siły.
Zobacz jaki to jest skrajnie inny obraz mimo że warunki podobne: matka trojga dzieci bez wsparcia męża oprócz pieniędzy. I tak samo wróciła do pracy gdy mieliśmy po naście lat, tak samo za psi grosz- ale nigdy nie narzekała. Ja pragnę mieć dzieci. Może to podejscie naszych matek do macierzyństwa ma na to wpływ. Może wasza matka po prostu obrzydziła wam macierzyństwo. A moja nadała mu piękno mimo że było jej tak samo ciężko.
„Wyrosłam w poczuciu, że gdyby było nas mniej, może matce byłoby lżej i miałaby lepsze życie. ” – to jest moim zdaniem straszne i utwierdza mnie w tym co napisałam wcześniej… Wasza matka mogła ogromnie was skrzywdzic nawet nieświadomie i dlatego widzicie macierzyństwo jako samo zło. Ja tu rozpatruje tylko ten przypadek, nie wszystkie. Jesli ktos nie chce dzieci bo nigdy nie chcial- ok ale w tym przypadku naprawdę jestem mocno zaniepokojona po przeczytaniu twojego komentarza. Moze warto udac sie na psycjoterapię, bo masz potwornie zafałszowany przez własną matke obraz macierzyństwa i poczucie winy że byłaś balastem, kulą u nogi.
Ja nie chcę mieć dzieci – być może – dlatego, że widziałam że życie mojej matki z dziećmi to wieczna orka. Przy czym – matka nigdy przenigdy nie mówiła ani nie dała nam odczuć, że gdyby nie dzieci, to byłoby jej łatwiej. Ale – nie musiała mówić, ja wiem swoje. Ba – nawet jak kiedyś jej powiedziałam, że moja niechęć do posiadania dzieci wynika stąd, że całe dzieciństwo i młodość oglądałam, jak jest umęczona z powodu dzieci – zawsze mówiła, że akurat była taka sytuacja (problemy finansowe, brak pomocy rodziny), ale tak wcale nie musi być. Tylko – do mnie to nie przemawia. Ze słowem „dziecko” pierwsze kojarzy mi się „kula u nogi” i żadne argumenty tego nie zmienią.
Niestety, w ,,naszym pięknym kraju” to wciąż głównie tak wygląda. Nie mylisz się. Nawet matki z rodzin ,,z pomocą” mówią, że nie jest to tort z lukrem, także nie daj sobie wmówić, że to ,,sama słodycz”. To nieprawda.
Tak brakowało tutaj tego argumentu. Ja całe dzieciństwo słyszałam że mam coś robić „bo od czego kowal ma kleszcze”, „że po co jej były niewdzięczne bachory” że „bez nas żyłoby się jej lepiej”. Byłam zmuszona w wieku 13 lat stać się drugim rodzicem dla nowo narodzonego rodzeństwa. Ja „swoje macierzyństwo” już miałam, a brak „zdrowego” dzieciństwa, dorastanie w potwornej patologii i z matką która wzbudzała we mnie tylko poczucie winy i odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo nie pomaga w podjęciu decyzji o posiadaniu dziecka ponieważ wiem jaki wielki wpływ na dziecko maja rodzice. Boje się ze skrzywdzę je jak moja matka mnie. Mam 34 lata i czuje ogromna presję na sobie, czuje ze jestem opóźniona ze swoim życiem bo nie mam męża ani dzieci a zegar tyka. Powiem jeszcze ze gdyby nie ten blog to prawdopodobnie ulegałbym i starałabym się o potomstwo choć w środku wszystko we mnie krzyczy. Trafiłam tutaj dopiero dzisiaj ale po przeczytaniu kilku postów oraz waszych komentarzy poczułam spokój a to bardzo wiele dla mnie znaczy. Dziękuje za to miejsce w sieci, zostanę tu na dłużej.
Fajnie, że pojawił się komentarz. Karolina!Moje dzieciństwo też obrasta w złe doświadczenia, które wiążą się z byciem ” opiekunką ” dla młodszych dzieci…Rozumiem Cię. Moją matkę nie obchodziło co ja bym chciala zjeść na obiad, ale jak przyjechały małe kuzynki to miały co chciały. Mamusia z drugą mamusią piwko a 10letnia Emila-ja opiekowała się dziećmi. Dla mnie to był rodzaj jakiejś traumy, do dziś wywoluje to u mnie dużo negatywnych emocji i żalu. Nie jesteś opóźniona z życiem, poprostu prowadzisz je inaczej. Ważne abyś dobrze czuła się ze sobą. Nie zmieniaj nic na siłę bo po co?dla kogo?
Wszystkiego dobrego na duszę i serce:***
Tego, że nie chcę mieć dzieci, byłam pewna od zawsze, ani w młodości, ani po trzydziestce, kiedy wszyscy znajomi zachodzili jak jeden mąż w ciążę, ani kiedy stuknęła mi czterdziestka i ostatni z nich rzutem na taśmę powiększali grono dzietnych, nie miałam żadnych wątpliwości, nie poświęcałam temu tematowi nawet minuty. Kiedy raz pomimo stosowanej antykoncepcji okres się nie pojawił przez dwa tygodnie, zrobiłam test ciążowy i negatywny wynik dał mi wielką ulgę. A jednak… po tej nieszczęsnej czterdziestce wszystko się zmieniło, temat ciąży, dziecka stał się moją obsesją. Nie ma dnia, żebym nie biła się z myślami, zastanawiając się, czy dobrze robię, czy nie tracę czegoś bezpowrotnie. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Jestem raczej odporna na presję społeczną, nikt z mojej rodziny nie przekonywał mnie do zostania matką, nikt nie powiedział mi niczego wprost, może za plecami, ale tym nie mam zamiaru się przejmować. Słyszałam nie raz obiegową opinię, że po czterdziestce kobieta zaczyna pragnąć dziecka i uważałam to za wierutną bzdurę. A teraz sama to odczuwam. Czy to jest lęk przed przemijaniem, hormony, wkraczanie w okres menopauzy? Czy są tu osoby, które mają podobnie? może to jest temat na wpis na bloga.
Oczywiście, ze cos tracisz…i cos zyskujesz zarazem 🙂
Dobry artykuł. Także uważam, że najważniejsze to rozpoznać swoje pragnienia.
Jednak niepokoi mnie to zdanie „[..Kwestia zarobków..]Czy wychowawcy rozmawiają z uczennicami o tym, że macierzyństwo degraduje i ogranicza kobiece możliwości?”
Kobiece mozliwosci to nie tylko umiejętność maksymalizacji generowania pieniędzy. Sam skróciłbym nieco wzrost wychowawcy, który do mojego dziecka wypowiada tak stronnicze i kategoryczne tezy.
Może pozostańmy może na wsparciu kwestii rozpoznania pragnień.
Pozdrawiam serdecznie.
Uważam, że podejmując decyzje o macierzyństwie, warto mieć pełne dane. Również o tym, że kobiety, zostając matkami, mogą stracić na tym finansowo. Zarówno jeśli chodzi o pensje i awanse, jak i o wysokość emerytury. Myślę, że to ważne informacje i nie mają nic wspólnego ze stronniczością. Tak jest i już, i warto wziąć to pod uwagę.
Zgadzam się, że „kobiece możliwości” to nie tylko pieniądze. Niestety, model macierzyństwa, jaki powszechnie obowiązuje, ogranicza kobietom nie tylko możliwość zarabiania pieniędzy, ale również rozwoju zawodowego czy rozwoju zainteresowań naukowych. Wystarczy spojrzeć choćby na sytuację matek-naukowczyń, które mają kłopot z łączeniem zadań macierzyńskich ze swobodnym uczestniczeniem w konferencjach naukowych czy stażach naukowych. Mężczyznę naukowca, który wyjeżdża na roczną wymianę, nikt nie pyta: „A co z dzieckiem?”. On sam też się nad tym nie zastanawia, wiadomo – żona wszystkim się zajmie. W drugą stronę to nie działa. To również warto brać pod uwagę, decydując się na macierzyństwo. Ojcostwo nie jest obarczone takim ryzykiem.
O takich sprawach powinno się swobodnie rozmawiać, również w szkole. Bo tak urządzony jest świat.
Ja się zgadzam z tym zupełnie. ,,Tak urządzony jest świat”, choć wcale by nie musiał. Jednak komentarz Pana Arka odebrałam też jako próbę sygnalizacji czegoś, co sama obserwuję. Nie chodzi nawet o macierzyństwo/ojcostwo a o samą kobiecą biologię. Już teraz, kiedy kobieta bardzo źle się czuje podczas np. miesiączki to w Polsce musi udawać, że ,,nic się nie dzieje”, nie może pójść na zwolnienie, nawet jak nie może wstać z bólu, musi chodzić do lekarza i to jest traktowane jako choroba. Nieraz też mnóstwo hejtu zbierają przyszłe mamy (podkreślam, nie ,,madki”), które mówią wprost, że praca im nie służy w tym okresie (nie dlatego, że mają ,,zapalenie mózgu od pieluch”, tylko faktycznie, źle się czują). Zaraz, że ,,leniwe”, ,,robić się nie chce”. Irytuje mnie ten nacisk teraz, żeby kobiety udawały, że nie miesiączkują (a jak tak, to na niebiesko), nie mogą się gorzej czuć w ciąży, są wytrzymałe na wszystko. Nie piszę o przesadzie i łapaniu zwolnienia gdy wszystko ok i normalnie. Ale ja odebrałam raczej komentarz jako zwrócenie uwagi na piętnowanie kobiecej fizjologii i nastawienie, że jak się gorzej czujesz/jesteś niedyspozycyjny/a (zresztą, mężczyźni też mają taki przekaz, tylko nie w kontekście ciąży) to jesteś niewydajny/a i niepotrzebny/a. Zastąpimy Cię innym mężczyzną/kobietą, zrobi więcej. Ważne są tylko zyski i tabelki w excelu. A to, niestety, tak wygląda, dla obu płci. Tak się nie da żyć.
Tak się cieszę,że natrafiłam na tego bloga. Poczytałam i jestem coraz bliższa stuprocentowej decyzji o nie posiadaniu dziecka. Mam jeszcze zachwiania, ale o wiele mi lżej jak zaczynam znów wałkować ten temat w głowie. Już mnie to tak nie dręczy. Dziękuję:*
Cieszę się, że to miejsce może w jakiś sposób pomóc podjąć decyzję. Życzę wszystkiego dobrego!
Blog tak bardzo potrzebny w dzisiejszych czasach.. kiedy bezdzietność staje się coraz powszechniejszym tematem:) Nie bójmy sie o tym rozmawiać otwarcie.
Mam 28 lat i przez to co spotkalo mnie w przeszlosci z pelna swiadomoscia nie chce miec dzieci , pomimo tego ze kazdy powtarza mi ze bylbym idealnym ojcem. Jako dzieciak nigdy nie odczuwalem milosci ze strony swojego Taty , a wrecz przeciwnie.. bylem gnebiony psychicznie jak i niejednokrotnie fizycznie.. na biezaco przez jakies najmniejsze pierdoly typu niedokladne poodkurzanie dywanow, brudna szklanka ” Jezeli spoznilem sie o kilka minut zamykano mi drzwi na klucz i musialem czekac kilka godzin na wycieraczce..nie pozwalano mi wychodzic z domu zbyt czesto by bawic sie z dziecmi i pomimo tego ze uczylem sie bardzo dobrze.. zawsze bylo cos nie tak i uswiadamiano mi ze jestem do niczego i wbijano mi fraze ” ktos rowy kopac musi tamco zostalo w mojej psychice do dzis i do dzis sie z tym nie moge uporac. Jakiekolwiek pomysly na rozwoj, pasje czy biznes byly szybko sprowadzane do dolu. Po prostu nie czulem ze kiedykolwiek pragnal miec syna..czy ma jakakolwiek radosc ze mnie. Nigdy nie zabieral mnie na przejazdzki rowerowe, spacery czy jakiekolwiek inne formy aktywnosci poza tym nigdy tez nie chcialem z nim sprzedac czasu..przez to obraz ojcostwa mam nieco zakrzywiony , nigdy nie czulem ze go kocham ani nigdy nie tesknilem. Widocznie jest jednym z tych ktory dokonal wyboru checi posiadania dziecka z przyczyn ratowania zwiazku.. lub po prostu presji spolecznej. W dalszej czesci mojego zycia przed okresem pelnoletnosci moja ukochana siostra zachorowala na smiertelna chorobe. Byłem swiadkiem jak ciezko znosza to rodzice i jak bardzo cierpia, siostra po kilku latach walki z choroba odeszla. Jest to moja kolejna przyczyna dlaczego nie chce miec dzieci.. po prostu nie jestem w stanie sobie poradzic z odejsciem mojej siostry mimo uplywu lat..nadal jest to bardzo bolesne i nadal widzac na ulicy dzieci bawiace sie razem nie potrafie pohamować lez,bo od razu przypominaja mi sie radosne chwile spedzone razem. Przepelnia mnie tez strach ze kiedy to mialbym swoje dziecko rowniez mogloby zachorowac . Kolejnymi argumentami jest to w jakim swiecie zyjemy, przeraza mnie widok kilkulatkow , ktorzy spedzaja wiekszosc czasu przed komputerem, a rodzice na to przystaja , bo jest im tak wygodnie. Nigdy, ale to przenigdy nie spotkalem sie ze znajomymi , ktorzy byli tak bardzo radosni i szczesliwi z zalozenia rodziny.. zawsze sa odpowiedzi w stylu , a nie mam czasu caly czas, jakos leci, jakos klece koniec z koncem.. a znowu problemy z malym, ciagle klotnie i naciaganie sie. Jestem szczesliwy i zdrowy, spelniam swoje marzenia, kupilem wlasne mieszkanie bez kredytu, mam mnostwo pasji i przyjaciol, mam tez ukochana partnerke , jestesmy ze soba juz ladnych pare lat, jest kobieta idealna. Kocham ja i szanuje. Od poczatku zwiazku podkreslalem ze niestety,ale nie jestem stworzony by miec dzieci.. ten temat byl jakos zamykany, wierzyla w glebi ze zmienie zdanie widzac jak potrafie opiekowac sie dziecmi jej kolezanek czy ciotek.. niestety od roku rozmowy na temat dzieci i ciagle pytania rodzicow nasilily sie , moja partnerka wyraznie zaczela zaznaczac ze nie wyobraza sobie zycia bez rodziny to jej marzenie i rozumiem ja, bo ma calkowicie odmienna historie ode mnie i niestety.. pomimo tego ze mam swiadomosc ze chyba juz nigdy nie znajde tak cudownej , pieknej, madrej i kochajacej kobiety nie zmienie zdania i prawdopodobnie bedziemy w pewnym momencie sie z tym pogodzic i rozejsc.
Życie ludzkie nie jest czymś z czym mozna isc na kompromis i spekulowac ” a moze zmienisz nastawienie jak pojawi sie dziecko ” Nie chce popełnić tego błedu przez które cierpi tak wiele dzieci i jednoczesnie nie chce jej unieszczesliwiac..nie zasluguje na to. Dawno temu kiedy moja siostra odeszła postanowiłem sobie, że kiedy juz zapewnie sobie stabilna sytuacje , to podejme kroki i działania charytatywne by wspierać chore dzieci i ulatwić im żywot.
Jeżeli naprawde nie czujecie tego , to nie robcie tego.. to nie jest koniec swiata , nasz gatunek nie jest gatunkiem, ktoremu grozi wymarcie.. a w zasadzie to grozi przez to ze jest nas zbyt wiele. Badzccie szczesliwi z tym jacy jestescie , bo macie do tego zupelne prawo, nikogo tym nie krzywdzicie , nie jestescie nikomu nic winni, a dzieki temu ze nie robicie nic przeciwko wlasnemu JA , bardziej szanujecie siebie samych. Chec posiadania lub nie posiadania dzieci to bardzo indywidualna sprawa i nikt nie powinien nam niczego zarzucac w tej gestii, a jesli narzucaja – to niech sobie zrobia nastepne : ))))
Pozdrawiam i dziekuje za tak wartosciowego bloga.
Jeżu słodki, takich facetów nam trzeba <3 strasznie mi przykro, że miałeś takiego a nie innego ojca i jednocześnie jestem pełna podziwu, że mimo to tak dobrze sobie w życiu radzisz! Trzymam kciuki, by partnerka rozsądnie podeszła do kwestii dzieci, a jeśli nie – to wierz mi, nawet jeśli rozstanie jest niesamowicie bolesne, to i tak po nim jest już tylko lepsze życie. Serdeczności!
Jarek!Smutne wspomnienia związane z Twoim ojcem a moje z matką, ktora pije odkąd pamiętam. Dzieciństwo daje nam bagaż na przyszłość, odbija się trwałym echem.
Uważam, że super że wiesz czego chcesz i co jest dla Ciebie dobre. Ja rowniez uważam, że wcale nie każdy jest stworzony do bycia rodzicem. Wg mnie są stworzeni napewno Ci, u których ciało i psychika idą w parze. Jeżeli jestem zdrowa i mogę je mieć, ale moja psychika i wnętrze nie chcą to chyba odpowiedź jest jasna. A mam je mieć bo tak trzeba? A skoro każdy powinien mieć dzieci i to jest nasza powinność to jak to się ma do osób, które chcą, ale nie mogą ich mieć? Sami sobie tego nie wybierają. No tak, ale ” mądrzy” powiedzą, że przecież choroby się zdarzają… wydaje mi się, że jeśli ktoś ma wątpliwości to znak, że nie powinien się decydować. Takie wątpliwości nie biorą się z niczego. Takie mam zdanie. Życzę powodzenia i dużo pozytywności!;)
Świetny artykul. Zwykle gdy myślę o dzieciach ciąży porodzie zamiast radości czuję strach że stracę wolność możliwość rozwoju, że będę ograniczona. 8 lat temu gdy wychodziłam za mąż sądziłam że to się zmieni, ale się nie zmieniło. Boję się że nie zdołałabym uchronić dziecka przed całym złem tego świata. Wychowywanie polegające na opiece (i w międzyczasie ogarnianie domu ) przez kilka godzin po powrocie z pracy zupełnie do mnie nie przemawia. Czasem myślę że jako bezdzietna podchodzę bardziej odpowiedzialnie do kwestii wychowania niż nie jeden rodzic i dlatego dzieci nie mam.
Autentycznie zazdroszczę wszystkim tym, którzy rozpoznali swoje pragnienia. Dla mnie ta część jest najtrudniejsza, zawsze była.
Większość z Was pisze, że od początku nie chcieliście/nie chciałyście mieć dzieci. Ja, mimo że celem mojego życia nigdy nie było urodzenie dziecka, myślałam że to po prostu się stanie, że będę mieć rodzinę, bo to po prostu naturalna kolej rzeczy. Z tego też powodu odszedł mój pierwszy chłopak, kiedy miałam 20-parę lat. Nie chciał mieć rodziny. 10 lat później, czyli teraz kiedy w tym roku kończę 35 lat, historia zatoczyła koło. I nie wiem, czy zostać w związku z mężczyzną którego bardzo kocham, jesteśmy ze sobą od 5 lat, jesteśmy zaręczeni, ale wiem że dzieci mieć nie będziemy (ponieważ on nie chce, na zmianę tej decyzji nawet nie liczę, nie ma takiej opcji). Czy jednak odejść..? I co dalej? Jak desperatka szukać kandydata na ojca, bo zegar biologiczny tyka?
Dla mnie to jest jak Wybór Zofii, decyzja niemożliwa do podjęcia. Od kliku miesięcy nie śpię, mam stany depresyjne, bo nie wiem co robić. Z nikim o tym nie rozmawiałam, nawet z narzeczonym. Do wczoraj. Byłam też u psychologa, zalecił terapię dla par. Chciałabym przewinąć swoje życie do przodu i zobaczyć je w obu wersjach, życie z Nim, ale bez dziecka i życie bez Niego, ale… no właśnie, czy na pewno z dzieckiem? Który wybór da mi szczęście?
Może jest tu ktoś, kto boryka się z podobnym problemem i będzie chciał porozmawiać i podzielić się swoimi wątpliwościami? Chętnie podam swój adres email ? A może jest tu ktoś kto przeżywał podobne rozterki i po latach powie mi, jaką decyzje podjął i czy właściwą dla niego?
Pozdrawiam wszystkich mocno!
Proszę zajrzeć pod ten post (link na dole). Tam jest dużo podobnych historii. Może tam znajdzie Pani jakąś wskazówkę. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
https://www.bezdzietnik.pl/gdy-jedno-chce-dziecko-a-drugie-nie/
Ja uważam, że jeżeli ma się partnera którego się kocha z wzajemnością i związek jest udany to nie ma co rzucać wszystkiego i rezygnować z obecnego szczęścia dla bycia matką gdy nie jest się pewnym tej roli. Zawsze powtarzam swojemu mężowi, że nie rozumiem sytuacji kiedy kobieta po urodzeniu dziecka stawia je ponad partnerem. Chodzi mi o sferę emocjonalną. Dziecko jest ważne, ale jak to ważniejsze? Jak mogłabym nagle zacząć pomijać partnera? Przecież to dzięki niemu jest to dziecko. Przecież to on za mną stał murem przez te kilkanaście lat i mnie wspierał. To on ocierał mi łzy i z nim przeżyłam wiele różnych sytuacji. To z nim mam wspomnienia. A nie z dzieckiem… Dziecko dopiero się pojawia na świecie. Juz wiem co niektórzy by powiedzieli” zobaczysz jak urodzisz.” Nie wierze w to, że nagle ktoś z kim jestem szczęśliwa byłby w odstawce bo dziecko…Pisze oczywiście ze swojej perspektywy . To tylko moja opinia. Ale tak uważam.
Przede mną też mega trudne wybory. Zacznijmy zatem od początku 🙂
Czując, że w moim życiu nie do końca wszystkie klocki były poukładane, zdecydowałam się na psychoterapię. Podczas jej trwania, układając sobie w głowie plan na życie… widzę siebie za 3-5 lat jako matkę. Tylko, że inne zdanie na ten temat ma mój partner, z którym jestem 10 lat – On nie chce mieć dzieci. Przed terapią starałam się nie konfrontować tego tematu, gdyż było oczywiste, że zdania są podzielone. Szybko ulegałam irytacji, dużo innych spraw na głowie, tak było po prostu łatwiej.
Aż tu nagle masz! Przyszło zająć się i tym tematem. Tak jak we wszystkich dziedzinach życia jesteśmy z partnerem bardzo harmonijni, szczęśliwi i wspierający się wzajemnie… tak tutaj brak możliwości wypracowania jakiejkolwiek ugody – nie da rady być pół rodzicem na pół etatu, lub mieć pół dziecka 😉 Długie, merytoryczne, refleksyjne i wyczerpujące rozmowy pozwalają się nawzajem zrozumieć. Wiadome jednak, że nie zmieni to odczuć i pragnień drugiej strony.
Również chciałabym przewinąć taśmę tego mojego „życiowego filmu” i zobaczyć jak wygląda każda potencjalnie możliwa droga… Ja u boku kochającego partnera bez dzieci, czy ja z „kimś” jako matka. Biec za „marzeniami” czy docenić to co mam? Czy uda się realizować potrzeby „macierzyństwa” (czymkolwiek ono jest) poprzez inne aspekty życia? Im więcej pytań, tym więcej pytań, tym mniej odpowiedzi. Tym gorzej się czuję, więcej obaw i lęków przed przyszłością. Scenariusz spełnionej matki oraz nie spełnionej matki, jaki i spełnionej bedzietnicy i tej niespełnionej – w moim przypadku żaden jeszcze nie został nakreślony. Mam nadzieję, wybrać już niedługo, chociaż zawsze z tyłu głowy pozostaje ten „wariant B”, na który się nie zdecydowałam.
Jeżeli ktoś z Was miał/ma podobnie chętnie wymienię się doświadczeniami.
Bądźmy, dziecko zmienia życie partnerom i to bardzo.
Emilia dziękuję za odpowiedź. No właśnie….czy warto poświęcać udany związek, bo MOŻE będę miała dziecko..
A co do stawiania dziecka ponad partnerem, też uważam, że to partner/mąż powinien być na pierwszym miejscu. Rodzice powinni mieć siebie nawzajem na pierwszym miejscu, wtedy będą szczęśliwi i dziecko będzie szczęśliwe. Na pewno na początku, kiedy dziecko się pojawia, siłą rzeczy wymaga ono uwagi i opieki, pojawia się nowy rodzaj miłości, tej matczynej, kobieta nawet fizycznie musi dojść do siebie po porodzie. Wtedy pewnie partner idzie trochę w odstawkę. Ale jeśli ten stan rzeczy trwa permanentnie, to raczej jest coś nie tak. Znam historię związków, które się też przez to rozpadły.
Dokładnie. Wiadomo, że pod względem organizacyjnym na początku dziecko jest na pierwszym miejscu. Kobieta też musi się nauczyć co i jak. Ale nie może tak być, że partner jest pomijany A jego problemy bagatelizowane bo dziecko. Ja uważam, że udany związek to wartość nadrzędna , która nie jest wcale taka oczywista. Znam zwiazki, w których ludzie sobie nie radzą. Teraz mieć taką osobę przy sobie, która jest z Tobą na dobre i na złe, która wesprze, która nie daje Ci powodów do zmartwień to skarb. Uważam też, że wazniejsza jest osoba, która już jest na tym świecie niż ta która ewentualnie się pojawi.
Z ciekawością czytam bloga, chociaż u mnie bezdzietność to mieszanina konieczności i wyboru. Niewiele osóbb wie, że jestem chora na chorobę afektywną dwubiegunową połączoną z fobią społeczną co uniemożliwia mi poznanie partnera i w ogóle ledwie funkcjonuje poza pracą. Moja choroba wyłączyła mi instynkt macierzyński na szczęście.
Dzieci nie mam i nie żałuję (36 lat), nie chciałam bo wiem że moja choroba dyskwalifikuje mnie jako matkę. Jeśli kobieta czuje wielkie „nie” na macierzyństwo to nie powinna mieć dzieci.
Mnie dzieci męczą, nie wszystkie ale te głośne i ruchliwe tak. Nie mam cierpliwości i stabilności nerwowej potrzebnej do posiadania dzieci. Ciąża byłaby problemem a depresja poporodowa murowana.
Ciekawi mnie ile decyzji by nie mieć dzieci wynika z choroby, okoliczności życiowych a ile z tego, że ktoś nie ma potrzeby.
Rozmaite szacunki w rozmaitych krajach mówią, że ludzi, którzy nie chcą dzieci, bo nie (bez dodatkowych powodów), jest od 2 do 10 procent. Bardzo ciężko to badać i w różnych krajach nieco inaczej się to kształtuje. W Polsce, o ile pamiętam, to przedział od 2 do 5 procent. Reszta to ludzie, którzy nie mają dzieci z innych powodów niż niechęć do rodzicielstwa, czyli z powodu chorób, niemożności znalezienia partnera, z powodów materialnych czy życiowych, oraz – oczywiście – z powodu niepłodności.
Podobnie jak sporo Bezdzietniczek wielokrotnie doświadczyłam przykrości ze strony rodziny mojego narzeczonego, związanych oczywiście z moim klarownym przekazem, że nie marzę o potomku. Jak wiecie, nie są to sytuacje łatwe , często krzywdzące. Ciężko też czasem znaleźć argumenty przy takim słownym ataku, bo jakoś tak bywa, że cięta riposta nie chce nadejść w momencie, gdy jesteśmy bezsilne, a napada nas armia pronatalistów. Chciałabym się jednak podzielić moją ostatnią ripostą, która w sumie okazała się nawet zabawna.
Kolacja z teściami mijała całkiem przyjemnie. Mój przyszły mąż dostał nowe stanowisko w pracy, co łączy się z tym, że będziemy mogli sobie pozwolić na nasze wymarzone mieszkanie. Trochę zaczęliśmy opowiadać o wizji naszego nowego gniazdka. Taras, otwarta kuchnia, cztery pokoje. Zaraz, zaraz… Cztery? Salon, sypialnia, pokój do pracy i no właśnie – po co wam czwarty pokój dla waszej dwójki? Będziecie mieli dzidziusia? No i miła atmosferka poszła się… Nosz… Ale jak to? Naprawdę dalej nie chcecie? Ale przecież tak ładnie zajmujesz się X i Y (dziećmi siostry partnera), oni cię uwielbiają, ciągle mówią o cioci. Moja odpowiedź była następująca: od zawsze kochałam psy, miałam psy, cierpię po niedawnej śmierci mojego psa i mam nadzieję, że gdy ból po jego stracie minie, to znajdę w sobie nową siłę i przygarnę jakiegoś czworonoga do naszego domu. Zupełnie inaczej było u mnie z kotami. Nigdy nie kocham kota. Dokarmiałam kiedyś jednego biedaka bardzo regularnie. Żadnego nie skrzywdziłam. Jeśli koty moich przyjaciół wykazują chęć zabawy ze mną, to się pobawimy, ale to trwa przecież tylko kilka godzin, zaledwie promil w skali mojego życia. Czy chcę mieć kota? Nie, w żadnym wypadku! To że umiem spędzić miło czas z kotem, czy dzieckiem, wcale nie świadczy o jakiś moich podświadomych pragnieniach posiadania jednego czy drugiego. To są miłe chwile, gdy trwają krótko, ale nie potrzebuję mieć ich na zawsze…
Trochę ich to nawet rozbawiło i chwilowo było lepiej. Niestety tydzień później znów usłyszałam, jak to cudownie zajmuję się X i Y i że to niepojęte, że ktoś co daje dzieciom tyle szczęścia, zrozumienia i uwagi, może nie chcieć mieć swoich. I tak zatacza się błędne koło, bo przecież nie skrzywdzę tych małych istot, lubię je i chcę, żeby były szczęśliwymi ludźmi, chociaż bywają sytuacje, w których daję im do zrozumienia, że przekroczyli pewną granicę i czas się ogarnąć.
No tak…jeśli wspólnie z mężem wybudujemy dom to już też nie będzie przebacz…teraz pewnie wszyscy myślą, że budowa domu no to pewnie jak dom stanie to wtedy będzie dziecko… dziś w pracy usłyszałam, że pieniadze na święta tak, ale paczki na święta dla dzieci to nie no bo jeszcze nie masz. JESZCZE. Nikt nie bierze pod uwagę EWENTUALNIE JEŚLI BĘDĘ MIEĆ. Czasami mam takie nerwy , że mam ochotę na pytanie „kiedy będziecie mieć dziecko?” odpowiedziec ” jak będę lepiej nogi rozkładać „, albo ” jak mąż mi głębiej wepchnie „… Ale ostatnio sobie pomyślałam, że może poprostu powiedzieć „wtedy kiedy poczuje wreszcie instynkt i pragnienie posiadania dziecka. Niestety nie mam ani instynktu ani pragnienia A bardzo bym chciała mieć „….ciekawe co bym.usłyszała. Może kolejną „mądrość” albo może zupelnie nic…
Ludzie, jak ktos czegos nie chce miec, to po prostu tego nie ma. Sprawa posiadania dzieci nigdy mnie nie interesowala, tak jak nie interesowala mnie praca powiedzmy, w hucie szkla i tyle. I to nie dlatego, ze nie lubie dzieci. Lubie je, tak jak generalnie lubie i akceptuje ludzi. Mam 55 lat i nigdy nie obejrzalam sie wstecz czegos zalujac, natomiast z biegiem czasu coraz bardziej docenialam swoje dojrzalsze zycie. Czy jestem egoistka? Niech ktos sprobuje mi to rzucic w twarz. Piec lat temu umarl moj partner, ktoremu przez ostatnie lata zycia pomagalam przejsc przez najtrudniejsze chwile choroby, az do konca, chwile pozniej zachorowal na raka moj Tato, opiekowalam sie nim, bo nie mogla robic tego moja Mama zapadajaca juz wtedy na Alzcheimera. Tato nie pokonal choroby, a Mama – nie chodzaca juz od 2,5 roku opiekuje sie 24 godz. na dobe do dzis. Nie mialabym dla nich tyle czasu, gdybym miala dzieci.
Mam dwoch braci – obaj maja dorosle dzieci – po ciezkiej harowce wychowywania ich przez tyle lat, ostatnio slysze niesmiale przebakiwania, ze na swoje dzieci w przyszlosci raczej liczyc nie beda mogli… Nie dlatego, ze sa to zle dzieci, nie. Po prostu, takie czasy. Kazde z nich ma juz swoje wlasne rodziny, sa zajeci soba.
Troche zboczylam z tematu – kazdemu czlowiekowi powiem – realizowac to, co w duszy gra. Chcecie miec dzieci – miejcie. Nie chcecie, to nie. Nie ulegacie presji. Presje wywieraja ci, ktorym jest byle jak w zyciu i zycza zle innym pod maska zyczliwosci. Zycie jest fantastyczne, szkoda ze tak krotkie.
Zycze sil wszystkim tym, ktorzy chca zyc tak, jak chca, Innym nic do niego!
Z tydzien skoncze 30 lat… I wczoraj, siedzac obok mojego narzeczonego na kanapie palnelam: ” dlaczego ludzie decyduja sie na dzieci?”. I sie zaczelo. Wiedzialam, ze on chce zostac ojcem, on wiedzial, ze ja instynktu macierzynskiego nie czuje. I tak sobie zylismy, zareczylismy sie, zostaly 4 miesiace do slubu. I wczoraj, podczas naszej dyskusji wyszlo, ze on wiedzial, ale mial nadzieje, ze zmienie zdanie. A ja kocham go nad zycie, jest TYM facetem, z ktorym moglabym wyobrazic sobie miec dziecko. Z tym, ze wyobrazic sobie, a zdecydowac sie to dwie rozne rzeczy. Ogarnia mnie paniczny strach kiedy mysle o ciazy, ryzykach z nia zwiazanych, zmianie w naszym zyciu. Bo wlasnie – lubie moje zycie. Po czterech latach u boku psychopaty i damskiego boksera wreszcie wiem, co znaczy prawdziwy zwiazek, milosc i szacunek. Nie chce tego stracic. Ale tez nie chce urodzic z milosci do faceta. Bo to nie o to chodzi – chce urodzic dziecko, bo tak mi dyktuje moje serce, dla siebie. A tego uczucia szukam w sobie na daremno. Nie wiem, co robic, od wczoraj chodzimy jak struci – kochamy sie, on nie zmusza mnie do niczego, a ja nie chce go unieszczesliwic. Odczekac, az naciesze sie naszym zyciem czy od razu zerwac plaster? On o rozstaniu nie chce slyszec, na sile tez niczego nie chce robic, ale dla mnie to nie jest wyjscie – tak jakos po srodku, ani zle, ani dobrze. Jestem zalamana…
Mieszkamy w Niemczech, gdzie wsparcie dla rodzicow jest genialne, oboje zarabiamy bardzo dobrze, mamy dom, dwa psy, wszystko pasuje. Tylko u mnie brakuje tego „instynktu”…
Według mnie, to decyzja ta należy teraz do partnera: powinien się jasno określić, czy jest gotów na życie bez dzieci, czy jednak bardzo chce je mieć. W drugim przypadku ciągnięcie tego nie ma sensu….
Klaudia moim zdaniem powinniście porozmawiać. Chowanie się po kątach i unikanie spojrzeń nie załatwi sprawy. Moim zdaniem każdy musi powiedzieć co czuje, czego oczekuje od związku i drugiej osoby. Wszystko musi być czarno na białym. Ja nie jestem za tym żeby odchodzić od dobrego partnera dla posiadania dziecka. Dosłownie wczoraj dowiedziałam się że koleżanka z innego sektora tak zrobiła. Ma dziecko, ale życie z nowym partnerem to porażka. Sama powiedziała, że ” Marcin nigdy by się do mnie tak nie odezwał „… I co teraz? W jakiej atmosferze będzie wychowywać dziecko? Może odkupi to swoim zdrowiem, niewiadomo. Napewno musicie być szczerzy wobec siebie, nastawić się na rozmowę bez obwiniania. Powiedzieć o swoich pragnieniach i obawach. Inaczej frustracja będzie rosła. Pozdrawiam 😘
Dziękuję za artykuł, w którym dotyka Pani sedna mojego problemu, a także za wspaniałego bloga, do którego wracam zawsze wtedy, kiedy po kolejnej rodzinnej imprezie z super spełnionymi i kipiącymi instynktem macierzyńskim Matkami-Polkami, nachodzą mnie ponure myśli, że może jednak to ze mną jest coś nie tak:-( Jak to możliwe, żeby być aż takim odszczepieńcem, kobietą, która nie przejawia typowych kobiecych instynktów? Pozdrawiam ciepło autorkę i wszystkie czytelniczki bloga:-) Czeksm z niecierpliwością na kolejne wartościowe teksty!!!
Dziękuję! Strasznie bym chciała coś obiecać, ale boję się, że nie dotrzymam słowa. Ale blog jest, nie znika, a skoro jest, to prędzej czy później coś się na nim pojawi. Na pewno:) Ściskam serdecznie!
Kurcze zdanie odnośnie syndromu pustego gniazda daje do myślenia! Pracuje z lekarką, która ciągle chcialaby organizować jakieś imprezy rodzinne tylko po to by spotkać się z rodziną i dziećmi. Ostatnio przyznała ze ma syndrom pustego gniazda a kobitka ma prawie 70lat. Nie sądzę by jej to przeszło skoro do tej porynie uporałasię z tym. Jedna z pacjentek znów opowiadała jak ma dzień zorganizowany z powodu wnuków. No tak bo przecież mając dzieci prawdopodobnie będzie się miało też wnuki! Nie mogłam słuchać o tym jak kobieta wszystko podporzadkowuje dzieciom i wnukom. Musi być w domu o danej godzinie bo przecież wnukom musi ugotować itp. Kolejna historia z mojej rodziny a dokladnie mojego męża. Syn siostry jeździ do dziewczyny i co weekend przyjeżdża z torbą rzeczy i tekstem na zasadzie „mamo wypierz”. Albo ostatnio slyszalam” mamo co mogę zabrać z lodówki do jedzenia „. Coo? Serio? No nie… nie zrozumiem tego…
„Mamo wypierz” to jest coś co najbardziej mnie szokuje u niektórych dorosłych dzieci. Aż teraz czytając wydawało mi się, że widzę słowa „Mamo wypieprz”. A ja dosłownie chętnie wypieprzyłabym przez okno taką torbę dorosłego dziecka 😉 Właśnie sobie wizualizuję jak leci ;P