Skoro już rozprawiam się z wielkimi pytaniami niedzietności (czy istnieje instynkt macierzyński? czy mogę zaufać swojemu pragnieniu nieposiadania dzieci?), muszę wziąć na tapet to najokrutniejsze, najbardziej przygniatające – a co, jeśli ci się odmieni?
To niewinne z pozoru pytanie skazuje mnie i rzesze bezdzietnych na przygnębiającą tymczasowość poczekalni. Nie mogę za bardzo umościć się w swoim życiu bez dzieci, nie mogę snuć dalekosiężnych planów, bo już za chwilę – czy tego chcę, czy nie – na peron wjedzie pociąg do macierzyństwa i zabierze mnie w nieznane. Tak to przynajmniej widzą ci, którzy bezdzietności nie czują i nie rozumieją. Według nich brak dzieci to stan przejściowy, naznaczony niedojrzałością i niefrasobliwością. Taka rozbiegówka do prawdziwego życia.
Rytuały przejścia wczoraj i dziś
Ma to zapewne związek z rytuałami przejścia, którym przez wieki poddawani byli nasi przodkowie. Choć słowiańszczyzna nigdy nie epatowała inicjacyjnym okrucieństwem, dysponowała rytuałami włączającymi zasmarkane oseski do grona poważnych ludzi. Temu służyły chłopięce postrzyżyny oraz dziewczęce zapleciny. Zmiana fryzury oznaczała zmianę statusu społecznego i wkroczenie na ścieżkę wiodącą ku odpowiedzialności. A o prawdziwej niewieściej dojrzałości – zarówno w kulturze przedchrześcijańskiej, jak i później – świadczyło powicie pierwszego dziecka. To był krwawy i niebezpieczny rytuał gwarantujący kobiecie społeczny szacunek i poczucie przynależności do wspólnoty.
Dziś też mamy rytuały przejścia: „osiemnastki”, „erasmusy”, imprezy firmowe i „bejbi szałery”. Z prawdziwymi inicjacjami mają niewiele wspólnego, z dorosłością – jeszcze mniej! Większość z nich związana jest z edukacją i życiem zawodowym, bo tam ostały się resztki wspólnoty. Życie rodzinne wypadło z kręgu społecznego zainteresowania. Stało się prywatne. Wręcz intymne. Naturalne kiedyś wypytywanie młodych o ślub i dzieci – a zatem o to, kiedy obetrą mleko spod nosa i dołączą do wspólnoty dorosłych – coraz częściej odbierane jest jako nietakt. Wyprowadzka na swoje jako manifestacja dojrzałości też nie wchodzi w rachubę. Młody człowiek prędzej wyobrazi sobie lot na Marsa niż wizytę u dewelopera z walizką hajsu pod pachą. Inna rzecz, że trudno przyznawać certyfikaty dojrzałości ludziom, którzy do pięćdziesiątki uważają się za młodzież (patrz: zdjęcie powyżej).
A przecież, żeby jakoś funkcjonować społecznie, musimy wiedzieć, kto świszczypała, a kto poważny gość. I za taki wyróżnik uznaje się nadal rodzicielstwo – już mocno sprywatyzowane, ale wciąż rozgrywane publicznie. To nie przypadek, że jedną z najważniejszych kwalifikacji do pełnienia funkcji państwowych jest posiadanie rodziny (a przynajmniej kota). Przy braku innych znaczących społecznie rytuałów urodzenie dziecka staje się jedyną widoczną oznaką dojrzałości, zwłaszcza że wiąże się z bólem, wysiłkiem i poświęceniem. Każdy porządny obrzęd przejścia powinien zostawiać blizny, aby nie było wątpliwości, że dorosłość boli. Przypomnijcie sobie krwawe obrzędy inicjacyjne Indian, Aborygenów czy mieszkańców Afryki. Skoro nie chcemy kaleczyć rąk, wbijać kołków pod skórę ani ingerować we fryzury (co też bywa bolesne), muszą wystarczyć nam blizny po cesarce i podkrążone z niewyspania oczy.
Instynkt macierzyński w roli terrorysty
Bezdzietność w tym bipolarnym układzie znalazła się po stronie niedojrzałości. Można tworzyć opasłe tomy na temat odpowiedzialnych powodów ukrytych za nieposiadaniem dzieci, można przywoływać legiony nieodpowiedzialnych rodziców i epatować krzywdą ich potomstwa, ale to nic nie da. Zero-jedynkowy schemat interpretacyjny zawsze zwycięży, bo stoi za nim silny, pętający wyobraźnię archetyp. To dlatego wujek Marek z ciocią Gosią krzywią się lekceważąco na wieść o tym, że nie zamierzasz zajść w ciążę. „Jeszcze ci się odmieni”, mówią, wzruszając ramionami, nieciekawi twoich pobudek. W końcu cóż interesującego może kryć się za przelotnym kaprysem?!
To lekceważące „odmieni ci się” irytuje, czasami boli, ale przede wszystkim spycha nas – bezdzietnych z wyboru – w odmęt wątpliwości. Nawet jeśli bardzo mocno odczuwamy potrzebę nieposiadania dzieci, łatwo ulegamy tym proroczym podszeptom. Co z tego, że doskonale znamy siebie i swoje pragnienia tu i teraz. Przecież instynkt macierzyński – ten wewnętrzny terrorysta, z którym się ponoć nie negocjuje – może pojawić się w każdej chwili i urządzić nam pranie mózgu. Ileż to razy słyszałyśmy takie historie! Nawet na „Bezdzietniku” odzywają się kobiety, które długo nie chciały mieć dzieci i nagle poczuły przemożną chęć zajścia w ciążę – niekiedy tak silną, że unieważniła wszystkie inne pragnienia, ambicje i cele.
Swoją drogą, ciekawe, z czego wynika ten przymus epatowania macierzyńskim nawróceniem i straszenia nim innych? Wyobrażacie sobie bankowca albo influencerkę, którzy zapewniają obcych sobie ludzi:
Ja też nie chciałem pracować w banku, i co? Od dziesięciu lat wciskam jeleniom kredyty hipoteczne. Ty też będziesz…
Piszesz o modzie? Ja też kiedyś pisałam, ale mi się odmieniło. Teraz zajmuję się rozwojem duchowym. Poczekaj, tobie też się odmieni…
Wszyscy zgadzamy się co do tego, że nie każdy musi mieć pociąg do cyfr lub soul coachingu. Wciąż jednak uważamy, że w każdej – a przynajmniej w wielu – odezwie się identyczny pociąg do macierzyństwa. A to nieprawda! Oczywiście, większość kobiet w końcu zostaje matkami, ale (nie)pragnienie dziecka w każdej z nas odzywa się inaczej. W innym czasie. Z innym natężeniem. I z innymi konsekwencjami. Owszem, może obrócić nasze życiowe plany na nice – zarówno te macierzyńskie, jak i bezdzietne – ale wcale nie musi. Podsycanie jadowitymi proroctwami naszych naturalnych obaw jest zwyczajnym draństwem.
Odmieni ci się, czyli życie w czasie przyszłym
Bo przecież obawy i wątpliwości miewamy. W końcu życie to nieustanna antycypacja. Bez zastanawiania się nad przyszłymi konsekwencjami dzisiejszych decyzji, nie bylibyśmy ludźmi. Takie wnioski płyną z lektury najnowszej książki przywoływanego tu wielokrotnie Marcina Napiórkowskiego (polecam!). „Trudno o coś bardziej ludzkiego niż to wyczekujące wpatrywanie się w jutro” – pisze autor i ja się z nim bez reszty zgadzam. Gdyby wyłączyć u mnie nawyk antycypacji, krótko po wypłacie leżałabym martwa, otoczona pustymi butelkami i papierkami po czekoladzie. Skoro jeszcze żyję, to znak, że umiem przewidzieć konsekwencje wrąbania kartonu deserowej i popicia go skrzynką wina.
Z tej perspektywy roztrząsania (własne, nie cudze!), czy nam się odmieni, czy nie, są jak najbardziej naturalne. Chcemy wiedzieć, czy dziś podjęta decyzja nie zdemoluje naszego życia w przyszłości. Czy pewnego dnia nie obudzimy się miotane spóźnionym o kilka lat i niemożliwym już do zaspokojenia pragnieniem… Niestety, choćbyśmy się nie wiem jak napinały, choćbyśmy zaglądały w szklane kule i skrupulatnie rachowały prawdopodobieństwa, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy nasze pragnienie nieposiadania dzieci okaże się trwałe czy przelotne. A tym bardziej nie są w stanie przewidzieć tego obcy ludzie. Ludzki nawyk antycypacji i planowania zderza się tu z tym, co w nas biologiczne, hormonalne, irracjonalne… Jak z tym żyć?
Do udzielenia odpowiedzi na to pytanie zainspirował mnie rekomendowany tu już artykuł Helen Peterson o milczących ciałach. Autorka zauważa, że chociaż dla płodnych i aktywnych seksualnie kobiet najbezpieczniejszym sposobem ochrony przed niechcianą ciążą jest sterylizacja, tylko kilka z jej rozmówczyń zdecydowało się na ten radykalny krok. Reszta postanowiła wsłuchiwać się w swoje ciało i podążać za jego potrzebami. Nie zamierzały mu w żaden sposób pomagać, ale stawać okoniem macierzyństwu też nie chciały. A zatem – konstatuje szwedzka badaczka – bycie naturalnie bezdzietną oznacza bycie przygotowaną i otwartą na to, że „ciche ciało” może nagle przemówić. Podejrzewam, że wiele z czytelniczek bloga czuje podobnie. Biorą pod uwagę zarówno bezdzietną, jak i macierzyńską opcję, i do żadnej nie chcą zamykać sobie drogi. W końcu bezdzietność to przestrzeń – również przestrzeń na zmianę decyzji.
Wątpię jednak, by ta pokorna postawa wobec zarządzeń ciała była powszechna wśród dobrowolnie bezdzietnych kobiet. Z moich rozmów i obserwacji wynika, że część z was – wcale niemała – chce postrzegać swoją bezdzietność jako coś trwałego i ostatecznego. Pragnie się w niej zadomowić i urządzić bez obaw, że za chwilę zmieni zdanie. Ja tego bardzo mocno pragnęłam! Gdy słyszałam: „odmieni ci się”, cierpła mi skóra. Czułam się jak ubezwłasnowolniona. Macierzyńska przyszłość, jaką mi wróżono, była przyszłością obcej kobiety. Kobiety, z którą nie miałam – i nie chciałam mieć! – nic wspólnego. Wiedziałam, że mogę zmienić zdanie, ale uwzględnianie tego w życiowych planach burzyło moje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Chciałam czuć się bezdzietna, niezależnie od tego, co miało nastąpić w przyszłości.
I bardzo, ale to bardzo chciałam, by tę moją potrzebę bycia bezdzietną traktowano poważnie.
W granicach możliwości
Choć bardzo byśmy tego pragnęły, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co przyniesie jutro. Część z nas zdecyduje się w końcu na macierzyństwo, część pozostanie szczęśliwie lub nie bezdzietna. Jedyne, na co mamy wpływ, to nasza postawa wobec tej niepewnej przyszłości. Możemy scedować decyzję na ciało i być wewnętrznie gotowe na to, co się wydarzy lub zadomowić się w bezdzietności, umościć się w niej i nie myśleć o ewentualnej przeprowadzce. Obie strategie są równie dobre. Obie dają nam możliwość cieszenia się życiem bez dzieci TU I TERAZ, bez nerwowego zerkania w przyszłość i tworzenia alternatywnych scenariuszy. I obie zasługują na szacunek.
To ważne byśmy dobrze czuły się w swojej bezdzietności niezależnie od tego, czy jest ona trwała, czy tylko tymczasowa. Zwłaszcza że daje olbrzymie możliwości. Przez wieki nauczyliśmy się myśleć o niej jako o ograniczeniu, bo do głosu dopuszczana była jedynie niepłodność lub mimowolna bezdzietność, nigdy bezdzietność z wyboru. Co więcej, posiadanie dzieci wiązało się z konkretnymi społecznymi korzyściami. Z kolei ich brak świadczył o „ułomności”, odbierał społeczny prestiż i wykluczał z grona rodziców, czyli z grupy trzymającej władzę. Wszyscy przeszliśmy to pronatalistyczne pranie mózgu, nie dziwi zatem, że życie bez dzieci potrafi niepokoić i uwierać nawet tych, którzy go pragną. A cóż dopiero mówić o niepewnej swych pragnień reszcie?!
Moja rada? Przestańcie myśleć o przyszłych (ewentualnych) stratach związanych z bezdzietnością i skupcie się na pewnych, teraźniejszych zyskach! Wykorzystajcie bezdzietny czas na to, co daje wam radość, satysfakcję i spełnienie, i budujcie bezpieczną przyszłość bez dzieci. Jestem przekonana, że im wygodniej urządzicie się w swoim bezkidzie, tym odporniejsze będziecie na zwodnicze podszepty „instynktu” (bo on czasami zwodniczo szepcze i nie zawsze warto nadstawiać ucha). I odwrotnie. Jeżeli skoncentrujecie się na przyszłych stratach i przegranych szansach, to w końcu zapragniecie dziecka – choćby wbrew swoim predyspozycjom. Zadręczanie się obawami o to, czy się odmieni, czy nie, jest opcją najgorsza z możliwych. Jeszcze raz zacytuję Marcina Napiórkowskiego:
Nawet jeżeli nie potrafimy trafnie przewidzieć przyszłości, często umiemy ją sprowokować. Nasze wyobrażenie jutra wpływa na nasze działania (lub ich brak), a te z kolei przesądzają o tym, co się wydarzy.
Na zakończenie
Tekst zaczęłam rozważaniami o dojrzałości i tym też go zakończę. Moim zdaniem społeczeństwo dopiero dojrzewa do tego, by przyjmować bezdzietność w bezkrytyczny i niewartościujący sposób. Sygnałem, że to się w końcu udało, będzie wymazanie z przestrzeni publicznej tych wrednych fraz: „odmieni ci się”, „zmienisz zdanie” czy „będziesz żałować”. Powiedzmy to sobie jasno: one nie służą opisowi rzeczywistości. Są próbą wywierania nacisku na osoby, które odmawiają udziału w coraz mniej powszechnej prokreacji. Oczywiście my same wciąż możemy się nad tym zastanawiać (to objaw dojrzałości), ale na własnych zasadach i wtedy, kiedy mamy na to ochotę. Możemy dawać sobie czas na ewentualną zmianę, przenieść decyzję na ciało albo mościć się w bezdzietności jak w luksusowej willi. Ważne, byśmy się z tym dobrze czuły. Na decyzję o ciąży mamy sporo czasu.
A jeżeli pociąg do macierzyństwa wjedzie na peron mocno spóźniony, zamiast żałować, lepiej rozkminić, skąd on się tam wziął, skoro nie było go w rozkładzie jazdy…
Zdjęcie: Luiza Różycka
70 komentarzy
Ja wychodzę z założenia, że decyzja o nieposiadaniu dzieci jest jak każda inna ważna życiowa decyzja, która ma swoje pozytywne i negatywne konsekwencje, z którymi musimy nauczyć się żyć. Ja żałuję wielu rzeczy – wyboru studiów, ścieżki zawodowej, tego co robiłam ze swoim życiem, jak byłam młodsza, ale liczy się to, gdzie jestem i co robię teraz. Więc nawet jeżeli kiedyś mi się „odmieni” i uznam, że to był błąd, to powiem trudno i będę żyć dalej.
Świetne podejście – najlepsze z możliwych!
Jak mi głowa zacznie szwankować i wymyślać „a może jednak” to się przejdę na 10min do dzieciatych znajomych. Tyle powinno wystarczyć żeby przebodźcować się, i czuć się następnego dnia gorzej jak na kacu.
Jakie spustoszenie w ciele ciąża potrafi zrobić, też na pewno będzie przy okazji warto posłuchać.
O spustoszeniach, jakie robi ciąża, też na Bezdzietniku w końcu będzie! Koniecznie.
Bardzo ciekawy i potrzebny tekst. Zwłaszcza podobał mi się fragment o szwedzkiej autorce, która próbuje „rozliczać” czy oby bezdzietne są na pewno bezdzietne, skoro nie przeszły odpowiedniej procedury. Otóż wychodzenie z założenia, że brak procedury to „ciche oczekiwanie” na ciążę uważam za bardzo nie fair i typowe podważanie kobiecych decyzji, a także antyfeministyczne postrzeganie życia kobiet przez pryzmat ich sytuacji cielesno-biologicznej. Można być 100% bezdzietną i zdecydowaną i po prostu nie chcieć (w danym momencie, albo nigdy) przechodzić kosztownej procedury medycznej o utrudnionym dostępie – co się stało z moje ciało, mój wybór? Poza tym, są środki aby nawet bez trwałej/żadnej antykoncepcji tego typu pozostać bezdzietną osobą.
Każdy może zarządzać swoim ciałem jak chce, a obcy ludzie powinni nie wtrącać się, nie opiniować i nie poczytywać jednej czy drugiej decyzji za pewną oznakę niezdecydowania albo niepoważności. To tak, jakby mówić, że nie możesz być ateistą zanim nie zrobisz apostazji i nie pokażesz aktu apostazji – absurd! Bardzo dziękuję, że napiętnowałaś ten pogląd. Dla pewnej grupy ludzi, każda decyzja kobiety jest powodem, żeby nie traktować jej poważnie.
Odnośnie zmiany zdania – również mam myśl na ten temat – jakieś pół roku temu myślałam, czy jednak nie zabrać się do adopcji za +- pięć lat. Ciąży i porodu naturalnego nigdy nie brałam pod uwagę, ale zaczęłam myśleć, czy nie warto by dać jakiemuś biednemu dziecku szansy na rozpieszczający dom i pokazanie świata.
A potem wzięłam szczeniaka 😀 i już wiem, że dla mnie nigdy w życiu żadnych dzieci. To poczucie zależności i uwięzienia, kiedy szczeniak nie może zostać sam, znów nasrał na podłogę i płacze w nocy bo nie może spać na łóżku – nie chcę tego nigdy powtarzać. Pies dorasta i mądrzeje i już powoli widzę powrót do bardziej ustabilizowanego trybu życia, plus większość czasu leży przy mnie gdy pracuję i nie muszę przez 6 godzin dziennie bawić się w Paw Patrol czy co tam robią rodzice. Ale to doświadczenie nauczyło mnie, że takie intuicje i porywy serca baaardzo często kłamią bo nie zdajemy sobie wpływu jakie będą miały konsekwencje na nasze życie. Dlatego warto zbierać doświadczenia i testować różne opcje.
Dzięki za komentarz. Dodam tu małe wyjaśnienia – Helen Peterson swój wniosek sformułowała na podstawie wypowiedzi badanych kobiet. To one tak zinterpretowały swoją niechęć do sterylizacji – chciały dać sobie szansę w przyszłości, gdy jednak zmieniły zdanie. Czuły się w 100 procentach bezdzietne, ale nie były po prostu pewne, czy za 5-10 lat też tak się będą czuły. Badaczka to tylko opisała. Ale co do reszty – absolutna zgoda! Nikt nie ma prawa rozliczać kobiet z tego, czy są „wystarczająco” pewne swojej bezdzietności.
A ja się właśnie poczułam TRU bezdzietna właśnie po zabiegu 🙂 Pewnie nie bez znaczenia pozostał fakt, że gdyby nie to, to społeczeństwo mogłoby mi truć rzyć jeszcze przez jakieś 20 lat aż do menopauzy… na którą i tak czekam, bo zabieg niestety nie załatwia problemu okresu :/ Ale w bezpłodnym ciele przynajmniej czuję się o wiele bardziej komfortowo. Ofkors, to tylko MOJE podejście i doświadczenie, rozumiem obawy przed operacją, sama miałam ogromne.
Jeśli mogę zapytać to nie miałaś przy tej decyzji z tyłu głowy tych wszystkich tekstów o których jest artykuł? Jeśli miałaś wątpliwości to jak sobie z nimi poradziłaś?
Nie jestem pewna czy to dobre miejsce żeby wylewać swoje żale ale sama zbieram się do tego żeby usunąć swoje jajowody i prawdę mówiąc w tym momencie nic nie stoi mi na drodze: kasę mam odłożoną, w pracy nie miałabym problemu z wzięciem wolnego, do tego mieszkam w mieście przygranicznym i do kliniki miałabym pół godziny pociągiem ale nie mogę się zebrać żeby tam zadzwonić i umówić się na wizytę. Cały czas się boje słysząc w swojej głowie to ,,jesteś za młoda, odmieni ci się” co jest absurdalne. Od zawsze nie chce mieć dzieci, absolutnie ich nie toleruje, nie znoszę ich zapachu, ich dźwięków, ich obecności. Mieszkam z dala od domu rodzinnego i mój jedyny kontakt z dziećmi ogranicza się do przyjazdów do rodziny na święta i prawdę mówiąc nawet z kilkudniową obecnością dzieci piętro niżej słabo sobie radzę. Ich płacz budzi mnie przez ściany i to wyzwala we mnie bardzo duże ilości agresji i frustracji, generalnie coś mnie od dzieci niesamowicie odrzuca, po przypadkowym zobaczeniu jak kuzynka karmi piersią prawie wymiotowałam. Nigdy nie wzięłam dziecka na ręce od patrzenia na niemowlęta mój mózg wchodzi w kryzys bo nie potrafi zaskakiwać że to mały człowiek.
Poza tym sama ciąża… Przy kobietach w ciąży jest mi niesamowicie niekomfortowo, trochę jak przy oglądaniu skrajnie sparaliżowanych albo poturbowanych osób jak ofiary wypadków drogowych. Nie ma na świecie rzeczy której bałbym się bardziej niż zajścia w ciążę. Mogłabym napisać książkę o wszystkich rzeczach które mnie w ciążach i dzieciach przerażają a do tego pandemia ten cały lęk wzmocniła, bo nagle okazało się że można znaleźć się w sytuacji gdzie nie można z tego kraju wyjechać na zabieg ani zamówić tabletek przez internet. Tym bardziej pewna bezpłodność wydaje mi się idealna opcja tym bardziej że mam w tym momencie idelanie ku temu warunki. Sęk w tym że ta cała narracja odnośnie odmiany i tego że jestem za młoda w jakiś sposób mnie od tego powstrzymuje. Zastanawiałam się nawet czy nie poszukać sobie jakiegoś psychologa żeby to przegadać ale próbując szukyac osoby zajmującej się tokofobią lub czymś podobnym trafiłam jedynie na strony typu ,,no niektóre kobiety mają tak silny lęk przed ciążą że nigdy nie zostaną matkami, przyjdź do nas i zostań szczęśliwa mamą „. Co sprawia że w tym momencie się od tej opcji oddalam bo boje się odwodzenia mnie od tej decyzji na rzecz opcji która byłby dla mnie największym horrorem. W tym momencie jestem w kropce, i prawdę mówiąc nie wiem jak z tego wybrnąć. Jeśli ktoś chciałby się podzielić swoimi rozważania z etapu podejmowania decyzji byłabym bardzo wdzięczna
To wygląda jak silna fotofobia. Zdecydowanie powinnaś porozmawiać o tym z psychologiem. Nie po to, żeby w przyszłości zmuszać się do macierzyństwa, tylko dla własnego codziennego komfortu (dzieci są wszędzie, to są członkowie społeczeństwa, tak jak i kobiety w ciąży). Nie martw się z tym usuwaniem jajowodów i zrób je jeśli bardzo chcesz, bo jeśli jakimś cudem Ci w przyszłości się odmieni i będziesz chciała mieć dzieci, to możesz też zostać mamą adopcyjną. Lub mieć próby in vitro. Więc jak widać po podwiązaniu jajowodów nie są pozamykane wszystkie drzwi.
U mnie decyzja o sterylizacji była prosta. Nigdy nie było we mnie potrzeby posiadania dzieci. Oczywiście wiele osób próbowało mnie uświadomić, że to tylko chwilowe i na pewno zostanę matką. Ich argumenty zupełnie do mnie nie przemawiały. Nie chciałam nikogo przekonywać, bo wychodzę z założenia, że to moja decyzja i to ja będę ponosić jej konsekwencję. A następstwa ciąży i posiadania dziecka były dla mnie nieakceptowalne. Poddałam się sterylizacji mając 32 lata i jedyne, czego mogę żałować, to że zrobiłam to tak późno. Już w czasie kiedy miałam umówiony zabieg, było mi jakoś tak lżej, że się zdecydowałam. A po wszystkim czułam się genialnie i sporo czasu nic nie mogło mi zepsuć humoru, taka byłam z siebie dumna i zadowolona z zabiegu. Jeśli mi się odmieni, to tak jak napisała pani Magdalena, zawsze mogę się jednak na macierzyństwo zdecydować. Życzę każdej kobiecie, aby mogła dokonać świadomego, najlepszego dla siebie wyboru.
Cześć, Ja także jestem zdecydowana na sterylizację – gotowa mentalnie i finansowo, ale jestem w kropce jęsli chodzi o wybór miejsca. Na Słowacji po romowie telefoicznej dowiedziałam się, ze juz nie przerowadzaja zabiegów steylizacji, klinika w Czechach nic mi nie odpisała a w Stonavie nie prowadza transportu dla osób jadących na sterylizację. Czy istnije możliwość podania kliniki, w której dokonałaś zabiegu?
Jak bardzo żałuję, że nie przeczytałam Twojego artykułu wcześniej – wtedy może nie miałabym właśnie poczucia, że staczam się w otchłań bez dna. Otchłań, w której jestem, bo nikt nie traktował moich bezdzietnych deklaracji poważnie.
Jak każda inna decyzja, tak i decyzja o rodzicielstwie lub jego braku może być zła. Inna sprawa, że nierzadko życie płata figle i ma gdzieś nasze decyzje w tym zakresie, niestety. Żałuję mnóstwa złych decyzji, których konsekwencji nie da się cofnąć i z którymi będę żyć już zawsze, z czasem może ich wpływ na życie się zmniejszy…Oby…Tak więc i decyzja odnośnie dziecka może być zła. Ale niech to będzie nasza decyzja. Że zegar biologiczny bije i jeśli kiedyś zapragniemy decyzję o bezdzietności zmienić? Cóż, nie zawsze będzie to możliwe. Tyle w temacie. Jest jednakowoż jedna różnica – żal z powodu bezdzietności dotknąć może tylko nas. Żal z tytułu rodzicielstwa rozwali życie jeszcze co najmniej jednej osoby.
Dokładnie. Żałowanie rodzicielstwa to jednak znacznie cięższa i bardziej skomplikowana sprawa niż żałowanie bezdzietności! Ważne, by cały czas mieć na uwadze, że brak dzieci nie przekreśla całego życia – wszystkich aspiracji, marzeļ, przyjemności…
Tak na marginesie… nie każde nasze ,,obrzydzenia” powinno się od razu ,,leczyć” 😉 To duży dyskomfort, fakt, jednak tak, jak kogoś może obrzydzać widok własnej/czyjejś krwi (w końcu ją ma w organizmie, więc nie powinien, i terapia za bardzo tu nie pomoże z tego, co wiem bo tak jest skonstruowany), tak pewne osoby (płci obu) mają obrzydzenie do dzieci/ciąży. Dla mnie wiele dzisiejszych psychoterapii (nie te po faktycznej traumie, jakimś problemie, silnym przeżyciu, depresji, kryzysie) to próba mieszania w głowie człowiekowi, takiemu, jakim jest on/a ,,standardowo” (nie mówię o jakichś psychopatach, pedofilach-zboczeńcach, skrajnych narcyzach, niepohamowanych itp.). Jak np. nie lubię jakiegoś koloru/zapachu/smaku/jestem nieśmiała/jestem ekstrowertyczna, to trzeba mnie od razu leczyć? W końcu w przyrodzie/w miejscu zamieszkania/w domu taka sytuacja/zapach/smak też występuje często 😉 Nie lubię czegoś = unikam (jeśli mogę). A ciężarnych i dzieci nie ma aż tyle, że się od nich ,,roi” na ulicach. Nie wmawiajmy proszę ludziom, którzy się po prostu czegoś brzydzą/nie lubią/ mają taką cechę (jeśli nikogo nie krzywdzą), że od razu powinni to, czy tamto, oni sami niech zdecydują, co jest najlepsze dla nich… Ktoś może po prostu ,,taki jest” i terapia tego nie zmieni, chyba, że pogorszy, bo jakiś psycholog komuś coś nawmawia (tak jak Julia napisała, że zaraz wmówi, że ,,pomożemy zostać mamą”). Tu jest Polska, tu większość psychologów to dzieciate (i często przy tym niekumate, że ktoś może być inny) kobiety. Ale, zanim się ktoś obruszy, wcale nie są niekumate dlatego, że mają dzieci. Po prostu są. Z dziećmi, czy bez.
A, ten komentarz miał być do tego Magdaleny powyżej, chyba źle kliknęłam 🙂
Napisałaś dokładnie to co pomyślałam 🙂 Jak już kiedyś tu pisałam, dla mnie tokofobia to trochę właśnie nadużycie (jeśli są tu specjaliści/tki od psychologii, a ja nie mam racji proszę o poprawienie mnie). Fobia wydaje mi się irracjonalnym lękiem przed czymś co nijak nie może mi zagrozić, czy na mnie wpłynąć. W jaki sposób lęk przed 9 miesiącami ciągłych i niekomfortowych zmian mojego ciała, przed faktem, że powołuje do życia nowego człowieka, za którego życie i dobrostan będę odpowiedzialna jest lękiem irracjonalnym? Nie mówiąc już o wszystkich realnych zagrożeniach, które wynikają z ciąży zagrożonych. No kurczę, w mojej opinii trudno to nazwać fobią to są zupełnie merytoryczne obawy i wątpliwości, i nikt mi na żadnej terapii nie wmówi, że nie. Ryzyko wad rozwojowych płodu, powikłań, niekorzystnych skutków ubocznych dla mnie – rozwalenie układu hormonalnego – to wszystko może się wydarzyć i nikt mi nie obieca, że nie. Jeśli czuję, że chcę być mamą najbardziej na świecie, ale te odczucia stoją mi na drodze do spełnienia marzenia o macierzyństwie, to pewnie, mogę iść na terapię, żeby te lęki oswoić. Jeśli moja potrzeba bycia matką jest tak wielka. Ale jeśli sama idea bycia w ciąży, dzieci, ciąża innych kobiet wzbudzają we mnie wstręt i wszystko we mnie krzyczy „Jezu, tylko nie to!” a strach przed zajściem w ciążę obniża mi jakość życia – np odbiera radość z seksu – to nie rozumiem czemu mam się przekonywać, że jest inaczej. Pragnienie nie posiadania dziecka może być równie wielkie. Wrzucanie wszystkich kobiet, które nie chcą dzieci do worka „tokofobia” to dla mnie inna odsłona „kobiecej histerii”
No, dokładne z tą ,,histerią”. Polskie społeczeństwo w ogóle lubi przypinać kobietom różne łatki (i normalnym mężczyznom, którzy żyją swoim życiem i są/nie są ojcami ale są np. wrażliwi na innych, uważni, partnerscy). Za to naprute chamy zaczepiające ludzi, incele, patocelebryci, grupy debilnych trolli na FB, pijani kibole drący ry… ehem, twarze, ,,baby”, które wtrącają się w życie każdej sąsiadki ,,nie tak się prowadzi” i inne patologie, to sam ,,racjonalizm” 😉
Mam 38 lat i nigdy nie chciałam mieć dzieci. Pisałam tu kiedyś, że mąż postawił mi ultimatum, bo w moim wieku to ostatni moment na taką decyzje. Jeszcze się nie rozwiodłam, zdecydowałam się na terapię. Nie po to, żeby ktoś mnie „wyleczył” z bezdzietności. Chciałabym po prostu, żeby specjalista pomógł mi lepiej zrozumieć siebie. Zrozumieć, skąd taki ekstremalny lęk, bo można nie chcieć mieć dzieci i to jest normalne odczucie, ale dlaczego u mnie na samą myśl o dziecku pojawia się atak paniki, duszności, bezsenność, płacz, czyli cały epizod depresyjny? Taka silna reakcja wydaje mi się jednak niezdrowa. Tak czy inaczej, lepsze zrozumienie swoich emocji pozwoli mi ruszyć w którąś stronę i jeśli będzie to mimo wszystko rozwód, na pewno z terapeutą łatwiej przez niego przejdę. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Może się mylę, ale jeśli mimo wiedzy, jak Pani reaguje, mąż stawia ultimatum, to nie akceptuje tak naprawdę ani Pani, ani pani decyzji. Więc może lepiej nie ciągnąć tego na siłę? Jemu chodzi tylko o dziecko, nie o Panią tak naprawdę. „jak nie z Panią, to z inną.” Co to za relacja? A jak Pani zachoruje, to też Panią wymieni, bo „nie spełnia oczekiwań.?” Kobiety proszę, nie ciągnijcie tego, widzę jak wiele wspaniałych kobiet jest tłamszonych przez swoich mężów/partnerów, w wielu kwestiach. Proszę, nie dajcie się, nie róbcie sobie tego. Nie warto. Nie warto się umartwiać.
Może byłaś niechcianym dzieckiem lub przed tobą twoja matka miała aborcję?
A mnie się odmieniło. Mniej więcej do 32 roku życia myślałam, że będę mieć dzieci. Bo taka kolej rzeczy, bo wszyscy mają, bo teściom będzie przykro, bo tak napisano w podręczniku do psychologii rozwojowej. Aż pewnego dnia bardzo szczerze zadałam sobie pytanie, czy ja tak naprawdę tego chcę. Odpowiedź brzmiała ABSOLUTNIE NIE!!! Nie chcę w moim życiu niczego, co wiąże się z macierzyństwem. Nie mam nic przeciwko dzieciom, przeciwko macierzyństwu już tak. I kiedy tak dłuższy czas po ślubie nie wykazywałam chęci powielenia genów, matka mawiała że dorosnę do dzieci. „Dorosnę” się zgadza, z tym że dorosłam do świadomej, dojrzałej bezdzietności. Pozdrawiam Panią Edytę. <3
Otóż to! W tę stronę też można zmienić zdanie. Ale kobieta, która chce mieć dzieci, nigdy nie usłyszy: poczekaj, jeszcze ci się odmieni:) Oczywiście, statystycznie częściej kobiety zostają matkami niż bezdzietnymi, ale te statystyki ostatnio też się zmieniają. „Zmienisz zdanie” nie jest mówione po to, by oświecić kogokolwiek, ale by nakłonić do zmiany. Dziękuję za pozdrowienia i również pozdrawiam!
„Odmienić się” może w wielu kwestiach, i co z tego… dotyczy to praktycznie każdej decyzji, którą się podejmuje. Gdyby tak podchodzić do wszystkich problemów, nie byłoby możliwe podjęcie żadnego postanowienia.
Urodzenie dziecka na wszelki wypadek, bo może na starość będę żałować bezdzietności, jest raczej bez sensu. Tak samo mogę żałować kiedyś, że nie wybrałam innego zawodu albo że spędziłam życie w tym miejscu, a nie innym. Znajomej, która w dosyć niegrzeczny sposób sugerowała, że w kwestii macierzyństwa mi się odmieni odpowiedziałam, że możliwe, ale to ona będzie mieć większy problem, jeśli JEJ się odmieni (a ma dwójkę dzieci). Zresztą wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby coś o czym jestem przekonana od już kilkudziesięciu lat, nagle odwróciło się o 180 stopni. Pozdrawiam wszystkich Bezdzietników:)
Świetny i dosadny komentarz. Podpisuję się obiema rękami.
Dzieki za artykuł 🙂 a ja wybieram się do psychologa, bo chce zrozumieć swoje emocje związane z macierzyństwem. Niby tego nie chce, niby totalnie na nie, ale wciąż temat wraca, jakbym się wahała. Nie oczekuje, ze ktoś mnie przekona, ale chce zrozumieć siebie i to, co czuje, żeby potem nie żałować tego rodzicielstwa, bo zal to wg mnie większy niż brak dziecka 🙂 pozdrawiam wszystkie babki z twardymi tyłkami, które już podjęły decyzje i się ich trzymają!
Psycholog raczej pójdzie w interpretację, że chcesz tylko z jakiegoś powodu wypierasz / zaprzeczasz tej chęci, i będzie się doszukiwał przyczyny w relacji z rodzicami albo czy nie masz jakichś nieuświadomionych lęków, np. tokofobii. A że 80% psychologów w Polsce to dzieciate albo planujące dzieci kobiety, trudno im wejść w buty osoby bezdzietnej. Zwłaszcza, że podręczniki psychologii traktują posiadanie dzieci jako opcję domyślną, bo też relacja matka-dziecko to jak wiadomo obiekt szczególnego zainteresowania psychologii. Na moich studiach psychologicznych tylko jeden-jedyny raz usłyszałam, że wykładowczyni (pewnie dlatego, że bezdzietna) traktuje bezdzietność jako wariant prawidłowego rozwoju człowieka. Także tego, uważaj. 😛 Swoją drogą może to fajny temat posta na Bezdzietnika – bezdzietnica była już u ginekologa, może teraz u psychologa?
Dzieki! Zgadzam sie, bo przerobilam ju kilku, ale teraz mam super babke i wskazala wlasnie na to, ze mi przeszkadza presja i musze popracowac nad jej olaniem 🙂 dodatkowo pomogly mi slowa, ze „moze Pani nigdy nie byc pewna i to jest ok”. Poczulam, ze nie musze sie decydowac juz i morderczo tego trzymac. Tak ze mnie akurat wizyta utwierdzila w moim NIE dla macierzynstwa, ale rozumiem, ze sa rozne doswiadczenia 🙂
Szanowne/ni!!! A oto jeszcze jeden bardzo poważny argument, który obowiązkowo (dla nas wszystkich, którzyśmy złożyli mniejsze lub większe śluby wieczystej bezdzietności) powinniśmy wziąć pod uwagę w naszych wątpliwościach:
https://pbs.twimg.com/media/FgPRHcsXoAEHjQA?format=jpg&name=small
10% zniżki na wybraną wódkę z KARTĄ DUŻEJ RODZINY przez cały tydzień w sklepach Carrefour!
Radzę poważnie się zastanowić!
Padłam😂😂😂
Przeciwnik wytoczył najcięższe armaty. Chce uderzyć nimi w nasze słabości i wątpliwości.
I nie oszukujmy się – obok takich argumentów nie da rady przejść obojętnie! 🙂
Ja akurat wódki nie piję, ale gdyby było promo na likier kawowy to strzeliłabym sobie bombelka bez wahania 😉
A przecież pan prezes mówił, że jak się za dużo pije to dzieci nie będzie… Niech się na coś zdecydują XDD Chyba że to taka nagroda, masz dużą rodzinę, to już ci wolno… mój kraj taki piękny.
Ja tam wychodzę z założenia, że kraj urodzenia jest niekoniecznie ,,nasz”, ot zbieg okoliczności 😉 Szczególnie kraje typu Polska, Rosja itp…
„jeszcze Ci się zmieni” to dla mnie przede wszystkim brak szacunku do mojej obecnej decyzji. Po co podważać cudze wybory życiowe? To najczęściej nawet nie jest troska, to jest pogarda. I nie zgdzam się na takie komunikaty w moim życiu! 🙌🙌
Brawo👏👏👏
Dziękuję za kolejny świetny artykuł. Mnie strasznie wkurza to poczucie wyższości rodziców i pewność, co do cudzych przyszłych wyborów w kwestii rodzicielstwa. Czytając o tym słynnym zdaniu „kiedyś ci się odmieni” i przymusie epatowania macierzyńskim nawróceniem od razu przypomniałam sobie o wspomnianym w jednym z postów na facebooku zdaniu pochodzącym z jednej z recenzji bloga, którą później znalazłam i bardzo chciałabym odzobaczyć -„Babeczka fajnie pisze, więc kiedy jej się tematyka z nieszczęsnością bezdzietnych skończy jest szansa, że będzie to ciekawy blog. Także dla dzietnych”. Ta wypowiedź jest według mnie kwintesencją tamtej recenzji i podejścia wciąż sporej grupy dzietnych do osób bez dzieci. No bo przecież to dzietny wie lepiej, co taki dziwoląg może chcieć czytać, czego potrzebować na blogu kierowanym do niego samego i że to tematyka na krótką metę. Podobnie jak mężczyźni lubią objaśniać kobietom świat, tak dzietni lubią objaśniać bezdzietnym ich uczucia, doświadczenia i wieszczyć przyszłość. Jak się taki bezdzietnik nie obróci, to i tak du*ę ma z tyłu, bo jak mówi o swoich problemach, prawach to jest nieszczęśliwy przez brak dzieci i robi z siebie ofiarę. Jak pisze o radości z życia i pasjach, to jest od razu egoistą, któremu nikt na starość nie poda szklanki wody. Jak mówi otwarcie o braku chęci do dzieci, to jest brany za niedojrzałego gówniarza, któremu się zmieni, bo przecież, jak pisała recenzentka „też długo nie chciałam, ale…” i tylko ja rodzic znam dwie strony barykady, a nie tylko jedną. Tylko jak tu kiedyś ktoś pięknie wyjaśnił, bezdzietnym z wyboru, jak i rodzicem jest się (raczej) na stałe, a stany przejściowe, to stany przejściowe. Po spędzeniu odrobiny czasu z dziećmi, mając je na kolanach, po nauczeniu się czego o ich wychowaniu nie można powiedzieć, że wie się jak to jest być matką. Tak samo jak żyjąc kilka/kilkanaście lat w związku bez dzieci nie można powiedzieć, że wie się jak to jest być bzw, który układa całe życie z tą bezdzietną wizją, a nie tylko jego fragment. Spektakularne zmiany zdania się zdarzają, ale niektórzy wciąż nie chcą chyba widzieć, że oprócz nagłego przypływu instynktu i przeistoczenia w wielodzietną matkę jest też zmiana w drugą stronę i porzucenie planów o dużej rodzinie lub dzieciach w ogóle pod wpływem np. trudów wychowania, traumatycznych przeżyć związanych z ciążą, porodem lub i zwykłego przemyślenia sprawy. Dowodem na to może być chociażby luka płodnościowa, którą domorośli demografowie starają się za wszelką cenę zapełnić i traktują ją tylko jako wyzwanie, a nie też efekt np. nabrania dojrzałości. Może społeczeństwo kiedyś dojrzeje do przyjmowania bezdzietność w bezkrytyczny i niewartościujący sposób. Ja mam wrażenie, że coraz częściej to bezdzietni stawiają na dialog z rodzicami, zrozumienie ich, zrozumienie siebie i swoich dążeń, a to rodzice zostają w tyle. Chociaż może to też efekt mojej bańki.
Autorka tamtej recenzji, jak sprawdziłam, nie pozwala na polemikę ze swoim stanowiskiem i to sprawia, że mam jeszcze większy szacunek do autorki tego bloga za dopuszczanie do głosu różnych osób i otwarcie drogi do ciekawej wymiany zdań. Żałuję, że nie znalazłam go wcześniej, bo odkryłam tu mnóstwo historii, punktów widzenia i dyskusji ludzi, które sprawiły, że to, co czułam już, jak mówię w żartach, od 4 roku życia wreszcie pięknie poskładało się w całość.
Cześć, Małgosiu! Bardzo dziękuję za ten wpis i wnikliwą lekturę bloga. Pod każdym Twoim zdaniem podpisuję się dwoma rękami. Cieszę się, że trafiłaś na Bezdzietnik i mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej:) A tamtem komentarz na parentingowym blogu bardzo mnie rozbawił. Tak to jest, gdy ktoś zabiera głos w sprawach, które go nie dotyczą i na których się nie zna. Na szczęście bezdzietność to temat rzeka, więc pomysły na posty szybko się nie skończą. Mimo że blogaskowi stuknęło już pięć lat! Pozdrawiam serdecznie!
Pozdrawiam również i podziwiam wytrwałość. Nie spodziewałam się np. że chcąc pisać o bezdzietności można mieć przeciwko sobie nie tylko niektórych rodziców, ale i część samych bezdzietnych, którym nie odpowiada sposób przedstawiania tego zjawiska i którzy potrafią nawet z tego powodu zarzucać udawaną bezdzietność z wyboru. Cieszę się, że pomimo tego blog się rozwija i omawia różne aspekty braku dzieci. (To słowo instynkt powinnam chyba wrzucić w cudzysłów 😀 )
Moja matka uwielbia mówić „gdybym ja tak myślała, to by ciebie nie było”. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nie byłoby mi z tego powodu przykro i nie miałabym jej za złe tej decyzji… no bo by mnie nie było 😉
Kocham Twojego bloga, to jedno z niewielu miejsc w (zwłaszcza polskim!) internecie, które daje mi takie poczucie walidacji mojej naprawdę przemyślanej i racjonalnej decyzji o bezdzietności. Ściskam!
Super! Bardzo się cieszę – z tego co napisałaś o blogu, nie o mamie. Może mama „w końcu zmieni zdanie”:) Trzymaj się!
Polska (nie tylko) to taki smutny kraj, smutnych ludzi (w większości). Sfrustrowanych, niepewnych siebie i zagubionych. Podatnych na manipulacje, bezmyślnych i lubiących poczucie wyższości nad innymi. Stąd właśnie biorą się wszystkie obecne patologie społeczne, typu incele, wszelkie pato-fora i strony internetowe, wyśmiewanie wrażliwych nastolatków/dzieci, pogarda względem kobiet i wrażliwych mężczyzn, oraz właśnie to nadmierne wtrącanie się do cudzego życia i okazywanie wyższości. ,,Bo ty nie robisz tak jak JA chcę!!! Niedobry/a Ty!!!” Tak, to jest dopiero dojrzałość, aha…
Tak,bo są to zjawiska, które występują tylko w PL. Uśmiałam się…
Przecież napisałam, że NIE TYLKO, czytać ze zrozumieniem… Jednak są tez i kraje, które w tych zjawiskach widzą dużo większy problem, a nie ,,nie przesadzaj” i ”teraz to Panie, dzieci te to takie przewrażliwione”. Oczywiście, są i kraje dużo gorzej radzące sobie pod tym względem. Ale ja akurat żyję w Polsce i o tym piszę.
„A jeżeli pociąg do macierzyństwa wjedzie na peron mocno spóźniony, zamiast żałować, lepiej rozkminić, skąd on się tam wziął, skoro nie było go w rozkładzie jazdy…” – no właśnie, czy pojawił się dlatego, że nam się MAGICZNIE odmieniło, czy też ulegliśmy presji społecznej, dostosowaliśmy się do norm. A może nasze życie zaczęło nas nudzić. Brakowało w nim celu? To był łatwiejszy wybór? Nie istnieje czyste, laboratoryjne środowisko, w którym ludziom się „odmienia”. Wybór bezdzietności już sam w sobie jest problematyczny, trudny, niezrozumiały. Jeśli komuś się odmienia, to tylko pod naciskiem znaków kulturowych czy presji społecznej, bo jak doskonale wiemy – nie istnieje taki twór jak instynkt macierzyński u kobiet.
Dostrzegam w tej sytuacji dość często spotykaną skłonność ludzi do oceniania innych po tym, jaką pełnią rolę społeczną, a nie JAK ją pełnią. Szczególnie dotyczy to rodziny. Chcesz być rodzicem lub już nim jesteś? Brawo, pewnie jesteś dojrzałym, odpowiedzialnym, poważnym człowiekiem, a przy tym dobrym, mądrym, czułym i ciepłym, bo przecież rodzicielstwo tego wymaga, a skoro wymaga, to taki jesteś, bo zostałeś/zostaniesz rodzicem! Ergo – każdy kto nie chce i nie jest rodzicem z wyboru to niedojrzały egoistyczny gówniarz, nieodpowiedzialny, leniwy, nieczuły, zimny potwór. Jakie to proste! Nie trzeba się starać, wystarczy być. Jeśli nie chcesz, to tylko ci się wydaje, odmieni ci się i będziesz ta LEPSZA, MĄDRZEJSZA etc. Jak my. Stąd bezmyślne gadanie, które szczególnie mnie denerwuje, że najgorszy rodzic, głupi, nieodpowiedzialny, bezmyślny, okrutny, TO JEDNAK RODZIC i należy mu się szacunek, i trzeba go kochać. Kłócą się i żrą w rodzinie, ciągłe awantury, przemoc we wszystkich możliwych i niemożliwych formach? Nic to, to jednak RODZINA, najważniejsza rzecz na świecie, i tak na pewno się kochają, no bo jak inaczej, nie wolno się wtrącać, tak ma być… musisz tę rodzinę mieć (a rodzina jak wiadomo to chłop, baba i DZIECI, nie inaczej), musisz w niej tkwić i udawać, że najgorsze rzeczy, które się tam dzieją to norma, a w ogóle to nieprawda, bo w rodzinie zawsze jest dobrze, szczególnie, jak są dzieci … i tak dalej, bez końca. Jeśli to są przejawy dorosłości, dojrzałości, odpowiedzialności, dowód na to, że osiągnęło się w życiu to, co najważniejsze, największy sukces, to ja dziękuję, wolę bez dzieci, bez rodziny, ale za to w zgodzie ze sobą i swoimi pragnieniami (lub ich brakiem). Wolę moje koty, choć to podobno dowód na infantylność, brak celu i sensu w życiu, brak dojrzałości, marnowanie czasu i zasobów i w ogóle, gdyby tak wszyscy jak ty, to ludzkość dawno by wyginęła. A niech taka ludzkość wyginie jak najszybciej.
Dzięki! Bardzo cenne i trafne spostrzeżenie!
,,A niech taka ludzkość wyginie jak najszybciej”. Amen 🙂
Oj, a tutaj udowadniają, że nie można „woleć” lub „nie woleć”. A już NIE LUBIĆ DZIECI?? Groza po prostu….
https://yourkaya.pl/blogs/you-know/rozmowa-z-ekspertka-o-dyskryminacji-dzieci
Czytałam. Tezy tej ekspertki są dla mnie nie do przyjęcia. Tak to jest, jak się patrzy na sprawę jednostronnie. Będzie odpowiedź z mojej strony:))
Zasadniczo zgadzam się z główną myślą, że dziecko winne nie jest, że ma rodziców, którzy nie wiedzą co z nim zrobić. Dziecko, jak zauważa się w tym wywiadzie, nie reguluje swoich emocji, może być przebodźcowane i nie powie „mamo męczy mnie to, że w tym obcym miejscu jest za dużo obcych ludzi, zapachów, czuje się niepwnie i boli mnie głowa”. Oczywiście, że nie. Zamiast tego zacznie się wydzierać, rzucać i wszystkim przeszkadzać. To zupełnie oczywiste. Musi jakoś dać upust negatywnym emocjom, a nie ma wypracowanych mechanizmów jak dorośli.
Nie zgadzam się jednak z tym, że wszyscy muszą tego pokornie słuchać. Ani z tym, że nie powinno się dziecka wprowadzić z restauracji kiedy zaczyna się tak zachowywać. To najlepsze co taki rodzic może zrobić. Zmuszanie dziecka, żeby dalej siedziało przy stole, bo wolno mu tam być, jest przemocą wobec niego. Dziecko się wydziera, kopie i skacze, żeby zademonstrować, że źle się czuje, ma dosyć. Wtedy właśnie należy – o czym w tekście jest dalej – wyjść, żeby dziecko mogło odpocząć.
Co do tego, że inni goście mają prawo nie siedzieć w takim hałasie. Otóż trzeba się liczyć z tym, że społeczeństwo tworzą różni ludzie o różnych potrzebach. I tak do tej restauracji może wejść osoba w spektrum, nadwrażliwa na bodźce, mierząca się ze stanami lękowymi. Taka jak ja – dźwięki, które wydają dzieci są w częstotliwościach, które wywołują we mnie agresję i prowadzą do trwającej kilka godzin migreny. To nie jest z mojej strony złośliwość, mój mózg po prostu nie przetwarza prawidłowo takich dźwięków. W tej restauracji może trwać randka, spotkanie biznesowe. Ludzie piją alkohol. Skoro wszyscy ludzie mogą przebywać w takich miejscach, to oczekiwanie, że będą one spełniać swoją funkcję i będzie w nich można odpocząć nie jest ze strony klientów nadużyciem. Ci ludzie za to zapłacili. Niestety gdy przebodźcowane dziecko zaczyna krzyczeć jest to męczące i szkodliwe dla wszystkich, tego dziecka też.
I jak najbardziej można dzieci nie lubić. Mam wrażenie, że w wywiadzie używa się za silnych słów, żeby to zjawisko opisać. Tym bardziej, że przykład jest nie trafiony. Osoby LGBT nie wpływają na mnie w realny sposób, tak samo jak niepełnosprawni, czarni i inni. Dziecko w moim bezpośrednim otoczeniu – tak. Wpływa. Ponieważ jego zupełnie zrozumiałe zachowanie, pogarsza w pewnym aspekcie mój dobrostan. Mogę mieć migrenę, mogę mieć atak paniki, mogę źle reagować na wysokie dźwięki, biegające dziecko może zderzyć się z moim wózkiem itd. Skoro nie jest dla dziecka dobre żeby je dyscyplinować jak w średniowieczu, a chcemy szanować innych ludzi, warto zastanowić się nad tym, w których miejscach można dziecko socjalizować, które są dostowane do ich potrzeb i mają np. cichy kącik zabaw. To nie jest dyskryminacja tylko uwzględnianie faktu, że nie jestem pępkiem świata i niewykorzystywanie swojego dziecka do tego żeby się czuć ważnym. Bo dziecko, jak pada w tekście, zrozumie, gdzie leżą granice innych. Problemem są rodzice, którzy tego nie rozumieją i stawiają swoją rozrywkę nad potrzebami swoich dzieci, które bez powodu nie krzyczą i nie biegają i nad prawem innych gości do spędzenia wieczoru w spokoju bez migreny.
Wiem, że brzmię kategorycznie i może z tego co napisałam wynikać, że rodzice to ci najgorsi. Nie wszyscy oczywiście. Ale skoro powołujesz na świat nowego człowieka, to chyba bierzesz pod uwagę, że ten człowiek ma potrzeby.
Dokładnie, też tak uważam. Problemem nie są dzisiaj same dzieci (bo co dziecko winne?) a właśnie rodzice, którzy nie stawiają żadnych granic (nie, nie chodzi o bicie albo jakieś psychiczne popychanki, a o zwykłe stawianie granic) i potem często rośnie mały terrorysta (a czasem potem prawdziwy bandyta). Dzieciak, który uważa, że wolno wszystko, łącznie ze zwyzywaniem obcej osoby, albo napluciem. Nie przesadzam, dużo dzisiaj takich gnoi (bo nie nazwę ich dziećmi). W internecie podobno najwięcej hejterskich komentarzy, wyzwisk i obrażania jest właśnie od ludzi w wieku od ok. 18 do 35 lat i jeszcze młodszych nastolatków. Te pokolenia, tzw. millenialsi, były chowane w pewien sposób (oczywiście, nie wszyscy, i tak, ja też do nich należę), gdzie często rodzice ,,się dorabiali” a dziecko było puszczone samo, bez wychowania, i to już coś pokazuje… A obecnie jest jeszcze gorzej w kwestii pozwalania na wszystko. Dziecko (nie niemowlak), jak każdy człowiek, oprócz praw, powinno mieć tez stosowne do wieku/rozwoju obowiązki. A dziś się często o tym zapomina. I potem jest ,,ciekawie, coraz ciekawiej”.
Ja się pokłóciłam z (ex) przyjaciółką na śmierć i życie o to „czy się odmieni”. Mówiłam, ze chcę jechać na sterylizację, a w nią jakby diabeł wstąpił i zaczęła mi odradzać… Miałam mega WTF bo zdawało mi się, że podejście do dzieci mamy podobne, a ta, że jej się odmieniło to i mnie może… Cóż było robić, uznałam, że teraz żyjemy w dwóch różnych światach i podziękowałam za znajomość. I dobrze, widziałam jej zdjęcia na fejsbuku, znana mi dziewczyna w obdartych glanach i bluzach zniknęła, a jej miejsce zajęła jakaś obca wyfiokowana lasia w szpileczkach i z dwójką bombelków… Cóż, szkoda, że ludzie potrafią się tak zmienić. A może to ze mną jest coś nie tak, bo od 16-tego roku życia właściwie jestem taka sama, jak zamrożona w rozwoju… no trudno 😉
Jedna rada (jeśli można): NIE zmieniaj się, absolutnie! Jesteś OK 🙂 Ludzie, często jak owce, beee i do przodu bo kolega/koleżanka/ciotka/aktor tak robi. Klony klonów 😉
Mnie to zawsze smuci, kiedy widzę jak dużo polskich kobiet z radosnych dziewczyn zmienia się w wielozadaniowe ,,roboty” do całodobowej obsługi po ślubie i urodzeniu dzieci. Matka-Bolka umęczona. A wcale tak nie musiałoby być, nawet jeśli ktoś posiada dzieci. I potem takich dużo dzieci niezaradnych rośnie, bo mamusia do szkoły podwiezie (dziecko ma około kilometr i nie ma 6 lat), odrobi za nie lekcje, dowiezie strój na wf, bo dziecko zapomniało (któryś już raz i nie może zapamiętać, pewnie bardzo zajęte robieniem memów). I potem rosną takie nienormalne (osoby z zaburzeniami, traumą, nieneurotypowe, NIE SĄ nienormalne, mówię o osobach bez zaburzeń, ,, typowych”, tych ,,spłyconych” przez dzisiejszy świat, bo to jest problem), memiczne pokolenia, które ,, nie muszą” za nic odpowiadać w życiu, nie muszą się z niczym/nikim liczyć, bo mogą mieć na wszystko (na sprawy ważne) ,,wywalone”, mogą każdego obrazić ,,bo można”, wszystko wyśmiać, bo przecież wszystko to mem. Już wielu młodszych dorosłych takich właśnie jest, bez żadnej refleksji, pustych jak beczka i aby do przodu. Smutne, a podobno to bezdzietni ,,są niedojrzali” i ,,powielają złe wzorce”. Jak patrzę na dzisiejsze społeczeństwo, to ,,dobry żart”. Chociaż wesołe to wcale nie jest w perspektywie, bo się powiela właśnie…
Chciałam tylko podziękować. Wszystkim. Pani Edycie, że założyła takiego bloga. I czytelnikom, osobom komentującym. Wiem, że nie jestem sama. Czuję się trochę tu jak w domu.
Jestem młodą mężatką. Od zawsze wiedziałam, że dzieci to nie bajka dla mnie. Koleżanek – i owszem, ale swoje już nie bardzo. Bezdzietność to pełna możliwości przestrzeń – wyczytałam kiedyś na blogu takie zdanie. To moje motto. Dziękuję za te słowa. Razem z mężem mamy w planach podróże, budowę małego domku, organizowanie świat dla rodziny… brak dzieci to możliwości. Myślę że czeka mnie wspaniałe życie. I na pewno nie będzie w żaden sposób gorsze od życia z dzieckiem. Dziękuję.
Korzystaj z przestrzeni i możliwości, wyciskaj życie jak cytrynę. Wszystkiego bezdzietnego! (Przepraszam za tą mało oficjalną formę – ty. Czuję się tu jak wśród bliskich. Mam nadzieję, że to odwzajemnione:)
Co najbardziej drażni, to nie społecznego przyzwolenia by pytać niepracującą żonę i matką a co jeśli się odmieni i wolałabyś być fotografką mieszkającą na Bali? Każdej decyzji można pożałować, posiadania dziecka też. Jednych nie interesuje fotografia, innych praca w korpo a mnie dzieci.
Niestety, ale w większości przypadków kobietom się odmienia. I piszę to ja, zatwardziały bezdzietnik, który też niezliczoną ilość razy słyszał „jeszcze ci się odmieni”. Gdy byłem w wieku studenckim, kilkanaście dziewczyn w moim otoczeniu twierdziło że nie znosi dzieci i nie ma zamiaru ich mieć w przyszłości. 20 lat później wszystkie co do jednej dzieci posiadały. Nie były to wpadki, to była stopniowa zmiana nastawienia. Nie dziwcie się ludziom że tak mówią, bo ludzka natura jest taka, że większość zmienia zdanie, bardzo niewiele jest osób (niezależnie od płci), które jak raz coś powiedzą, to na zawsze.
Z tym, że wiele kobiet ulega po prostu presji otoczenia, na kobiety jest większy nacisk w tej kwestii. Kobiety są od małego uczone, że powinny spełniać oczekiwania innych, nie swoje. Jasne, że ludziom, niezależnie od płci, się zmienia wiele rzeczy, czy poglądów. Ale to nie znaczy, że wszyscy mają głosić to każdemu. Bo to jest po prostu niekulturalne. Może się odmieni. A może nie. Naprawdę, nie musowo każdemu głosić swoich opinii. To akurat kwestia kultury. Kulturalna osoba, nie będzie gadać co raz, że ,,Ci się odmieni”. Ludzie powinni nauczyć się w niektórych wypadkach trzymać język za zębami i pilnować najpierw siebie, bo to świadczy o kulturze osobistej. A z tym dziś, niestety, coraz ciężej. Prawie każdy papla, zanim pomyśli, bo ,,on/a najważniejszy/a”. Także, no.
Mi się zmieniło w drugą stronę. Też stopniowo. Im byłam starsza tym bardziej nie chciałam mieć dzieci. A teraz mam 32 lata i zupełnie mnie to nie interesuje. Mogę być dla kogoś ciotką, ale matką absolutnie nie.
Oczywiście, że może się odmienić bo tak. Bo nagle polubimy dzieci i ideę wychowania dziecka. Ale czy któraś z tych dziewczyn usiadła i szczerze z głębi serca zdradziła Ci powody swojego odmienienia? Jeśli tak, to zwracam honor i przepraszam za czepialstwo. Jeśli nie, to chciałam tylko zauważyć, że powodów może być wiele i niekoniecznie są związane z tym czego one chciały. To mógł być mąż, który naciskał i mniej lub bardziej celowym szantażem emocjonalnym wywarł presję. To mogła być teściowa do spółki z matką i ich „wnuki mi dajcie”. To mogło być poczucie obcości i niedopasowania jeśli w otoczeniu wszyscy są prodziecięcy, i patrzą na ciebie jak na niedorozwój, wypominając brak dojrzałości. To mogła być próba uwolnienia się od nadopiekuńczych rodziców – jak zrobiła moja przyjaciółka. To mogła być wpadka i brak dostępu do legalnej aborcji na żądanie.
Tak długo jak dziewczyny będą rodzić z powodów innych niż prawdziwej chęci do bycia matką, swojego pragnienia tak długo nie będzie ani równości ani dobrowolności. Bo chęć zaspokojenia potrzeb otoczenia mało ma wspólnego, moim zdaniem, z taką „prawdziwą” zmianą zdania. A dziecko to nie jest coś, co się powinno mieć, żeby inni się odpierzyli. To człowiek.
Dużo zależy od tego podejścia do „teraz”. Dzisiaj jest „teraz” i jutro też będzie „teraz”. Może ktoś mówić, że jak się jemu odmieniło/nie odmieniło to u mnie też tak będzie ale tak to nie działa. Myślę, że jak ktoś nie jest pewny siebie, ma słabą psyche to nigdy nie będzie pewien niczego i nigdy nie będzie w pełni szczęśliwy ze swoich wyborów.
Niektórzy lubią mieć furtkę na wszelki wypadek i uważam, że jest do dobre jeśli nas to zbytnio nie ogranicza. Czyli można nawet wysterylizować się a i tak ma się furtkę jeśli ma się pieniądze na ewentualne in vitro. Każdego ogranicza co innego.
Bezdzietności to mało ograniczeń tak ogólnie w porównaniu z rodzicielstwem. Ograniczamy się sami (lub ewentualnie nasze ciało ale to trudno przeskoczyć jak pisała m.in. Julia), bo można nawet być w gronie rodziców dobrym kumplem/ ciocią/ wujkiem i dobrze się czuć w społeczeństwie dzieciatych jako bezdzietny.
Wypowiem się jako ta, której się odmieniło. Długo nie chciałam mieć dzieci, byłam wręcz o tym przekonana. Gadki typu ,, odmieni Ci się” spływały po mnie. To wszystko wynikało to z ciężkiego dzieciństwa. Gdy w końcu dotarłam do tego co mnie w życiu blokowało w niemal każdym aspekcie życia, zaczęłam sobie układać życie na nowo. I wtedy obudził się we mnie instynkt macierzyński, przemożne uczucie gotowości na przyjęcie do swojego życia dziecka. Udało się, jestem Mamą. Zostałam nią bo chciałam, nie pod presją. Nie promuje macierzyństwa na siłę wśród moich bezdzietnych koleżanek. Każda ma swoje powody. Jak to pięknie ujęła Rose, dziecko to nie coś co powinno sie mieć. To człowiek.
To bardzo mądre i dojrzałe podejście do rodzicielstwa. Niestety, w naszym społeczeństwie, takie piękne postawy są bardzo rzadkie (nie tylko w kwestii rodzicielstwa zresztą). Gdyby tacy właśnie ludzie mieli dzieci, świat byłby dużo lepszym miejscem.
Nie odmieni się. Człowiek w miarę dorosły potrafi sam dokonywać słusznych dla siebie wyborów. Decyzja do podjęcia jest dla nie których naprawdę trudna być może komuś pomoże mój głupi sposób. Zadajesz sobie pytanie , rzucasz monetą , reszka to tak orzeł to nie. Po otrzymaniu odpowiedzi jak się z tym czujesz ? W porządku? Masz odpowiedź.! Liczyłaś, że wypadnie to drugie ? Też masz odpowiedź! Być może ciężkie decyzje nie zawsze muszą być ciężkie…
To zależy od typu charakteru i osobowości. Ludziom ,którzy wiedzą czego chcą i nie ulegają szantażom emocjonalnym się nie odmieni. Czasem kobiety mówią, że nie chcą dzieci bo są jeszcze młodziutkie i tak naprawdę nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiały (wiedzą jedynie, że np. w wieku 25 lat dzieci nie chcą i koniec). Potem życie weryfikuje podejście. Tak może być ze wszystkim. Może też odmienić się w drugą stronę. Natomiast jeżeli ktoś jest bardzo zdecydowany i od zawsze wie czego chce to są marne szanse na odmianę. Z wiekiem jeszcze bardziej się to wykrusza. A na starość można żałować wielu rzeczy…starości można też nie dożyć. Nikt nie jest w stanie określić jak będzie jego starość wyglądała, to jak wróżenie z fusów. Ja nigdy nie byłam zainteresowana dziećmi. Zawsze marzyłam o innym życiu niż życie moich rodziców. Bycie matką mi nie leżało i nie leży nadal. Minęło już wiele lat, a ja jestem jeszcze bardziej przekonana, że dzieci nie są dla mnie. Otoczenie jeszcze bardziej naciska bo jestem już wieku późnym na macierzyństwo. Czasem to już dosłownie tym gadaniem chce się mówiąc nie ładnie **ygać. Nie dyskutuję już na te tematy bo nie warto. Zawsze jestem pouczana i zbywana, czasem nietraktowana poważnie. Niektórzy patrzą z politowaniem, ale mam koło siebie więcej kobiet, które dziećmi zainteresowane nie są – one mają zdanie otoczenia w nosie. I trzeba brać z nich przykład. Problemem jest gadanie do mojego męża – niczym jakaś krucjata. To robi się chore.
Wybrałam sobie praktycznie identyczny nick, nie wiedząc, że jest ktoś, kto ma go tylko z kropką 😀 Takie gadanie to dosłownie może przybierać formę jak krucjata. Gdyby tylko ci ,,wierni” prowadzili równie żarliwe krucjaty w odniesieniu do prawdziwych problemów, którymi trzeba się zająć, świat byłby o wiele lepszym miejscem do życia, bez wielu problemów. No ale łatwiej szukać sobie ,,wrogów” bo ktoś ośmielił się żyć inaczej, niż zająć się czymś, pomóc komuś obok, zauważyć kogoś/jakiś problem. Ten trend ,,krucjat” jest jeszcze nasilony w internecie. Za ekranem każdy jest odważny i nie boi się ,,pluć” na innych, twarzą w twarz delikwent nieraz podkula ogonek, taki odważny (albo odważna). Wielu ludziom łatwo przychodzi osądzanie innych, zanim dokładnie przyjrzą się sobie.
Bardzo się cieszę, że istnieje ten blog. Jest na pewno ogromnie potrzebny, zwłaszcza kobietom młodszym, które jeszcze mogą urodzić i borykają się z presją otoczenia lub własnymi wątpliwościami, czy aby wszystko z nimi jest w porządku, skoro nie chcą mieć dzieci. Jestem kobietą bezdzietną z wyboru. Nigdy nie chciałam urodzić dziecka, nie wyszłam też za mąż, a w związkach, które miałam temat ten nie istniał. Kiedy miałam 27 lat, planowałam małżeństwo z bardzo rodzinnym, fajnym chłopakiem. Chciał mieć kilkoro dzieci i to właśnie spowodowało, że się wycofałam z tych planów. Ja nie chciałam. Obydwie moje siostry zostały matkami, ja jednak nigdy tego nie pragnęłam. Jako nastolatka lubiąca się uczyć i głodna wszelkiej wiedzy, przestudiowałam w książkach temat ciąży, porodu, opieki nad niemowlakiem – i tym bardziej utwierdziłam się w przeświadczeniu, że to absolutnie nie dla mnie. Dzieci mnie męczą, nie lubię przebywać w ich towarzystwie, chociaż wiele czasu poświęciłam moim siostrzeńcom, gdy byli mali. Opiekowałam się nimi, gdy siostry miały inne zajęcia. Było to akceptowalne, bo tymczasowe. Posiadanie własnego dziecka na zawsze – było dla mnie opcją niemożliwą. Nigdy nie widziałam siebie w tej roli. Wybrałam własny rozwój, mam kilka zawodów i specjalności, zajmuję się zawodowo psychoterapią, więc odpada też wersja, że własne nieprzepracowane problemy emocjonalne zablokowały mi instynkt macierzyński. Jako psychoterapeuta bowiem musiałam przejść własną terapię przed podjęciem pracy. Kocham spokój, mnóstwo czasu dla siebie, wolność, którą raczej mądrze gospodaruję. Mam już 62 lata i NIGDY NIE ŻAŁOWAŁAM tej decyzji. Piszę to dla kobiet, które mają wątpliwości, czy kiedyś pożałują, że się nie zdecydowały na dziecko. Im jestem starsza, tym bardziej się utwierdzam w słuszności tej decyzji. Jestem szczęśliwa, że nie mam dzieci. Moja ścieżka jest inna. Nie przeżyłam w swoim życiu ani minuty nudy. Nie czuję pustki, przeciwnie, nadal kipię pomysłami, uczę się, rozwijam, zdobywam nowe możliwości. Czytam czasem, że bezdzietne życie kojarzy się z wiecznymi wakacjami i zabawą. Można i tak, to przecież zależy od tego, na jakim poziomie rozwoju jest dana osoba. Może zostać wiecznie bawiącym się dzieckiem do końca. Ja się nie bawię. Ja się rozwijam. Praca jest moją pasją, wciąż udoskonalam narzędzia i techniki, prowadzę kursy i warsztaty, wciąż się uczę, zrobiłam w swoim życiu mnóstwo pożytecznych rzeczy, pomogłam tysiącom osób. Moje życie jest sukcesem. Nie osiągnęłabym tego, gdybym weszła na drogę macierzyństwa i rodziny. Na szczęście nigdy nie przejmowałam się opinią innych, a miałam szczęście żyć wśród ludzi, którzy szanowali moje decyzje. Nigdy nie zaznałam presji czy ostracyzmu ze strony rodziny czy znajomych z tego powodu. Temat macierzyństwa po prostu nie zaistniał w moim życiu i nie poświęcałam mu żadnej uwagi po szybkim stwierdzeniu, że to nie moja bajka. Trochę trudno mi zrozumieć podejście niektórych osób, że skoro jestem kobietą, to mój świat powinien kręcić się głównie wokół brzucha. Mam czasem wrażenie, że także te kobiety, które wybrały nieposiadanie dziecka poświęcają zbyt wiele czasu i uwagi na bronienie swojej decyzji i tłumaczenie się światu dlaczego tak wybrały. Nie tłumaczę się światu, dlaczego nie wspinam się po górach, nie jeżdżę samochodem i nie noszę szpilek. Tak wybrałam. To moje życie i nikomu nic do tego. Gdybym była molestowana pytaniami, „dlaczego nie chcę mieć dzieci?”, uznałabym to za napaść i ostro bym zareagowała. W najłagodniejszej wersji – odpowiedziałabym pytaniem: „a dlaczego miałabym chcieć???”. Dziewczyny, kobiety! Brońcie swojej wolności przed tymi, którzy wiedzą lepiej, jak powinnyście żyć. Takie normy nie istnieją. Jeśli szanujesz ludzi wokół i ich wolność wyboru – też masz prawo żyć jak chcesz. Przestańcie się bronić, tłumaczyć i usprawiedliwiać. Zostawcie to. Poza rodzicielstwem – życie oferuje tyle fascynujących rzeczy, tyle bogactwa, które można poznać i przeżyć, że nie warto poświęcać uwagi TEMU, CZEGO NIE CHCEMY, ale skupić się na tym, CZEGO PRAGNIEMY. Szczęścia Wam wszystkim życzę! 🙂
Dziękuję. Również życzę wszystkim wszystkiego dobrego i uważam że każdy niech żyje jak chce a nie wtrąca się do życia innych. Na mnie także społeczeństwo naciska a właściwie pewna osoba (był to facet) że mam myśleć o związku czy dzieciach i tu uznałam że gość przekroczył moje granice i ostro zareagowałam.