Foto: Pexels.com
Pamiętacie wierszyk Tuwima „Wszyscy dla wszystkich”? O tym, że Murarz domy buduje/ Krawiec szyje ubrania/ Ale gdzieżby co uszył/ Gdyby nie miał mieszkania… Proste, prawda? Wszyscy jesteśmy sobie potrzebni: murarze, krawcy, szewcy i piekarze. A w wersji uwspółcześnionej: groomerzy, wedding planerki, webmasterzy i chirurżki (kto ma z tą formą problem, niech przeczyta świetny tekst Marcina Napiórkowskiego). Już jako pacholęta, stawiając babki w piaskownicy, recytowaliśmy, że każdy coś wnosi do wspólnoty. Jeden to, drugi owo. Jeden grabki, drugi wiaderko. Piekarz musi mieć buty/ Więc do szewca iść trzeba/ No, a gdyby nie piekarz/ Toby szewc nie miał chleba i tak dalej…
Wzór na rozwój z wieloma niewiadomymi
Naprawdę dziwię się, że ludzie wychowani na tym mądrym wierszyku tak chętnie oskarżają nas – niedzietnych – o bezużyteczność, jakbyśmy nie piekli, nie operowali, nie uczyli i nie budowali, a jedynym śladem naszej bytności na Ziemi był ślad węglowy. Piszą mi na przykład: „(…)wychodzi Pani na egoistkę, która nie przyczynia się do rozwoju państwa poprzez wydanie na świat obywateli”. Język godny ustawy zasadniczej, lecz argument nie sięga nawet poziomu piaskownicy. Każdy, kto recytował kiedyś wierszyk Tuwima, wie, że dzieci to ważny, ale niejedyny wkład w rozwój państwa. Siła wspólnoty tkwi w różnorodności, we wzajemnej wymianie usług, myśli i talentów. W harmonijnej współpracy. Ktoś urodzi dziecko (bezdzietność nie jest ani modą, ani propagandą, nigdy więc nie będzie zjawiskiem masowym), ktoś nauczy je tabliczki mnożenia, a ktoś inny – być może bezdzietny – zainwestuje w jego przełomowe badania. We współczesnym świecie bardziej niż mnogość narodu liczy się jego innowacyjność, elastyczność i umiejętność odpowiadania na wyzwania przyszłości.
Co oczywiście nie oznacza, że z punktu widzenia rozwoju społecznego dzieci to zła inwestycja. Większość z nich, gdy dorośnie, z pewnością przysłuży się wspólnocie, pod warunkiem że po drodze nie wydarzy się jakaś straszliwa katastrofa, na przykład gospodarcza albo klimatyczna, i nie odbierze im szans na wykorzystanie potencjału. Wzrost demograficzny ma sens tylko wtedy, gdy towarzyszy mu w miarę stabilny i przewidywalny wzrost gospodarczy, umożliwiający przyszłym dorosłym zarobkowanie i zaspokajanie potrzeb, a na to żaden polityk ani ekonomista nie da gwarancji. Z przyszłością jak z pogodą na świętego Hieronima – albo jest, albo jej ni ma, więc inwestowanie w nią zawsze ma coś z hazardu. Zwłaszcza dziś, gdy prognozy poważnych naukowców brzmią jak szalone przepowiednie niezbyt trzeźwych profetów, słowo „wzrost” staje się formą bluźnierstwa, a najwybitniejsi filozofowie piszą, że „przyszłość wyrwała się spod naszej kontroli” i zapieprza w nieznane*. Dlatego upatrywanie źródeł narodowego sukcesu wyłącznie we wzroście demograficznym jest szalenie krótkowzroczne. I zwyczajnie niemądre. W niepewnych czasach należy dywersyfikować portfel inwestycyjny – każdy makler wam to powie.
Jak widać wzór na rozwój państwa ma sporo niewiadomych, dlatego na miejscu rodziców nie spieszyłabym się z wystawianiem piersi do odznaczeń. Wydany na świat obywatel, zamiast wybitnym naukowcem albo sumiennym płatnikiem składek, może okazać się hulajduszą, cwanym oszustem podatkowym, który o państwowy budżet dba jak pies o piątą łapę, albo – co przykre, ale możliwe – „człowiekiem zbędnym”, wykolegowanym z rynku pracy przez nowoczesne technologie i trudne do przewidzenia trendy społeczne. Profesor Krystyna Szafraniec, autorka powstałego przed kilkoma laty rządowego raportu o sytuacji polskiej młodzieży, uważa, że zjawisko zbiorowego awansu, charakterystyczne dla minionych dekad, zaczyna ustępować zjawisku zbiorowej degradacji. To powinno skłonić nas do refleksji nieco głębszej niż puste i oklepane: „bezdzietni nie przyczyniają się do rozwoju państwa”. Dzietność nie jest gwarancją zbiorowego (a nawet jednostkowego) dobrobytu, a bezdzietność nie stanowi – jak twierdzą niektórzy – najwyższej formy społecznego pasożytnictwa. Myślenie kliszami wydaje się fajne i niewyczerpujące, ale w niczym nie pomaga, a przedawkowanie go może zagrażać naszemu społecznemu życiu i zdrowiu.
Bezdzietni znikają
Zostawmy więc niepewną przyszłość i skupmy się na teraźniejszości. Cóż takiego ważnego – tu i teraz – dają społeczeństwu ludzie bezdzietni? Aby odpowiedzieć na to pytanie, zarządzam proste ćwiczenie. Pamiętacie serial „Pozostawieni”? W niewyjaśnionych okolicznościach znika z powierzchni Ziemi 2% ludzkości, a reszta musi nauczyć się z tym żyć. Wyobraźmy sobie, że znikniętymi są ludzie bezdzietni. W Polsce jest ich grubo ponad 2%, więc pustka po nich będzie tym bardziej odczuwalna.
A zatem – hokus, pokus! – zniknęli. Sprawdźmy, co się dzieje (poza tym, że „Bezdzietnik” traci większość swoich czytelników)…
Po pierwsze: z państwowej kasy znikają ich podatki. Ile? Diabli wiedzą. Rodzice mówią, że mało, bezdzietni – że krocie. A co powiedziałby minister finansów? Głowę dam, że codziennie modliłby się o bezpieczny powrót na Ziemię wszystkich znikniętych, oczywiście razem z ich PIT-ami. To przecież najlepsi podatnicy pod słońcem! Przez całe zawodowe życie wpłacają do wspólnej kasy, stosunkowo niewiele z niej wypłacając. Nie przysługują im żadne rodzicielskie ulgi, świadczenia, zasiłki, wyprawki ani dodatkowe urlopy. Trzeba tylko wymyślić system, który pomoże im odłożyć parę groszy na starość, ale to mglista i odległa perspektywa, więc kto by się tym przejmował?!
Po drugie: kurczy się przestrzeń osobistej wolności. W społeczeństwie, w którym wszyscy mają dzieci, odmowa rodzicielstwa znika z horyzontu wyobraźni. Nawet jeżeli nie jest prawnie zakazana, z biegiem czasu staje się czymś nie do pomyślenia. A jeśli się zdarzy – bo na świecie dzieją się czasem rzeczy niewyobrażalne – potraktowana zostanie jako wybryk, objaw choroby psychicznej albo działalność wywrotowa, czyli tak, jak była traktowana, zanim kobiety wywalczyły sobie prawo do decydowania o swojej płodności. Ale to nie koniec. Skoro nie można odmówić urodzenia pierwszego dziecka, problematyczna staje się odmowa powołania na świat drugiego, trzeciego i czwartego… Środki antykoncepcyjne, jako zbędne, podejrzane i służące złej sprawie, zaczynają znikać z aptek, aborcja zostaje zakazana… Co dalej, strach pomyśleć! Obecność bezdzietnych jest najlepszą gwarancją poszanowania praw prokreacyjnych – wszystkich ludzi, nie tylko tych, którzy w ogóle nie chcą mieć dzieci. Wybór bezdzietnych poszerza horyzont wyobraźni i dostarcza alternatywnych wobec rodzicielskich wzorców życia. To zapewne miała na myśli Gloria Steinem, gdy na pytanie, czemu wybrała bezdzietność, odpowiedziała: „Bo gdyby wszyscy mieli dzieci, nie byłoby nikogo, kto powiedziałby wam, jak to jest ich nie mieć”.
Po trzecie: rodzicielstwo traci na wartości. Poważnie! Piszę to na trzeźwo i z pełną odpowiedzialnością. Jestem przekonana, że dzieci są dziś tak niesłychanie ważne między innymi dlatego, że można ich nie mieć. No bo pomyślmy! Aby WYBRAĆ macierzyństwo, musimy nadać mu indywidualny sens i znaczenie. Musimy go zapragnąć, odrzucając inne życiowe opcje, i uznać, że jest warte zachodu. A jeśli w przyszłości stanie się dla nas źródłem rozczarowania – bo i tak bywa – zgodnie z regułą utopionych kosztów będziemy przypisywać mu tym większą wartość, im więcej zabrało nam czasu, wysiłku i nadziei. To dlatego dzieci powoływane na świat z wyboru wydają się znacznie cenniejsze i bardziej niezwykłe niż te pojawiające się „z automatu”. By się o tym przekonać, wystarczy zapuścić żurawia w czasy sprzed wynalezienia pigułki antykoncepcyjnej.
Po czwarte: ulatniają się z Polski wszystkie PANK-i. Producenci glanów i ramonesek mogą spać spokojnie, nadal mają co robić, ale z rodzinnych układanek znikają bezdzietne ciotki, czyli Professional Aunts No Kids. Póki były, bezwstydnie rozpieszczały swoich bratanków i siostrzeńców, obdarowywały ich drogimi prezentami, poświęcały im czas, fundowały szalone wycieczki, dawały alibi, gdy dzieciaki zaczęły niewinnie grzeszyć i trzymały z nimi sztamę, kiedy weszły w fazę nastoletniego buntu. Oferowały im inny niż rodzicielski punkt widzenia na rzeczywistość. Teraz została po nich trudna do wypełnienia luka.
Po piąte: nagle zaczyna brakować tych, którzy zwykle zostawali dłużej w pracy, zawsze byli dyspozycyjni, brali nadgodziny, nocki i drugie zmiany, bez szemrania jeździli w delegacje, pracowali w Wigilię i rezygnowali z letnich urlopów. Sypią się firmowe grafiki, atmosfera w ołpenspejsach gęstnieje. Przed świętami tu i ówdzie dochodzi do dantejskich scen, bo każdy musi nagle odebrać dziecko z przedszkola albo pod sankcją karną stawić się u szkolnego wychowawcy. Natychmiast! Przy drzwiach wyjściowych robi się tłok, interweniuje ochrona. I nawet najtwardsi przeciwnicy bezdzietnych zaczynają w końcu za nimi tęsknić.
Po szóste: rozpływają się w powietrzu wybitni artyści, którzy, by działać, potrzebują spokoju, samotności i przestrzeni do tworzenia. Bez nich świat szarzeje i smutnieje, nonkonformizm traci na wartości, ceny sztampy i banału idą w górę. Wyobraźmy to sobie…
Na ulicach zapaszek
na chodnikach zapaszek
nie ma Jasnorzewskiej
i nie ma Czubaszek.
Tu zapaszek, tam smrodek
szare błotne kaskady
Nie ma Mrożka i Peszek,
nie ma też Wisławy
Oczywiście nie wszyscy bezdzietni są genialnymi artystami czy wybitnymi naukowcami, ale dzięki powszechnej akceptacji bezdzietności ci utalentowani mogą bez przeszkód rozwinąć skrzydła. Mogą działać i tworzyć, nie popadając w nokautujący lub po prostu wyczerpujący konflikt ze światem, który wszystkich przycina do jednego – rodzicielskiego – szablonu.
Po siódme: ze schronisk, fundacji i stowarzyszeń znika spora grupa zaangażowanych wolontariuszy, dysponujących czasem, zapasem sił i zapałem do działania. Oczywiście, zostają zaangażowani i ofiarni rodzice, ale z pewnością ta wspaniała społeczność, gdy znikną bezdzietni, zostanie znacząco uszczuplona.
Po ósme: Netflix, podążając za społecznym trendem, zamiast „Seksu w wielkim mieście” serwuje nam „Baby boom w wielkim mieście”. Zresztą, co tam Netflix! Ze wszystkich platform streamingowych znikają bezdzietni bohaterowie, rodzynki w rodzicielskim cieście, samotni bojownicy o własny pokój, własne łóżko, własny widelec i własny pomysł na życie. Czy naprawdę jesteśmy na to gotowi?
W stronę społeczeństwa otwartego
Jak widać, bezdzietni potrafią całkiem sporo wnieść do społeczeństwa, choć nie zawsze ten wkład można przeliczyć na żywą gotówkę. Warto go jednak zauważyć i docenić, zamiast bezrefleksyjnie pleść o egoistach i pasożytach. Powtarzanie tych wyświechtanych frazesów dowodzi nie tylko umysłowego lenistwa, ale i kompletnego niezrozumienia mechanizmów rządzących tak skomplikowanym organizmem, jakim jest społeczeństwo. Mówię oczywiście o społeczeństwie ludzi wolnych, otwartych na różnorodność i śmiało patrzących w przyszłość. Wspólnotą złożoną z wylęknionych kserówek, uradowanych tym, że wszyscy – kropka w kropkę – są tacy sami, może rządzić byle cwaniak z batogiem w ręce.
Rysunek: Katarzyna Drewek-Wojtasik
* Zygmunt Bauman
86 komentarzy
Wyprzedziłaś moje myśli. Zawsze gdy mam wątpliwości, wracam tutaj i czuję, że jestem chyba normalna 😉 I coś czuję, że Bezdzietnik nie straci czytelników, chyba że w jakimś innym życiu na odległej planecie 😉
Obyś była prorokiem na naszym własnym blogu:))
Przecietny kowalski który nie ma dzieci nie przyczynia się do osiągnięć ” nauki” .
Nie wszyscy musimy się przyczyniać do osiągnięć nauki.
Ja bym jeszcze np. dodała, ze bezdzietni zmniejszają zanieczyszczenie środowiska, konkurencje w zdobywaniu pracy, przeludnienie. Osobiście uważam, ze nie ma nic gorszego niż ludzkość, żadne inne zwierze nie jest tak okrutne jak człowiek. Powinnismy wyginać ja dinozaury. Nie poczuwam się do jakiegokolwiek obowiązku rodzenia następnego płatnika podatków i Zusu, który będzie uczył sie i harował jak wół i zdychał na raka, najlepiej krotko przed emerytura. Nie się inni w to bawią.
To powinien przeczytać każdy rodzic, zanim wygłosi zdanie o bezużyteczności bezdzietnych… (plus przypomnieć sobie wierszyk :)))
aspekt społeczny bezdzietności kompletnie mnie nie interesuje, bo efekty małego przyrostu będą widoczne wtedy kiedy mnie już na świecie nie będzie (antykoncepcja to nadal bardzo nowy wynalazek w skali ewolucji społeczeństw). poza tym, nadalł nie wiadomo, jaki będzie efekt. być może żaden. natomiast aspekt indywidualny jest bardzo ciekawy. w tym tekście pojawia się jedno ciekawe zdanie, o znikaniu: znikną w pewnym momencie ludzie, którzy są gotowi siedzieć dłużej w pracy, ludzie od nadgodzin, od nocek.
i to jest właśnie kwintesencja. bezdzietni mogą siedzieć dłużej w pracy, i siedzą. mogą brać nockki, i biorą.
a dla mnie to właśnie jest przykład nędznej egzystencji. właśnie: nędznej. jałowej. nudnej.
dla mnie jedną z lepszych chwil z całego dnia jest powrót do domu, gdzie rzuca się na mnie 7-letnia córka z radosnym wrzaskiem: „tata wrócił! tato, pobawimy się?”
…a na drugim biegunie mamy kogoś, kto sobie dłużej siedzi w pracy.
nie mówię, że to złe; każdy robi co uważa. 🙂
„w tym tekście pojawia się jedno ciekawe zdanie, o znikaniu: znikną w pewnym momencie ludzie, którzy są gotowi siedzieć dłużej w pracy, ludzie od nadgodzin, od nocek.
i to jest właśnie kwintesencja. bezdzietni mogą siedzieć dłużej w pracy, i siedzą. mogą brać nockki, i biorą.
a dla mnie to właśnie jest przykład nędznej egzystencji. właśnie: nędznej. jałowej. nudnej” – bezdzietni mają naprawdę ciekawe życie, a siedzą po godzinach nie dlatego, że nie mają co robić, ale dlatego, że rodzice – jeśli chcą – zawsze znajdą powód, by wyjść wcześniej.
Więc twój argument jest z kosmosu.
A dla mnie największą nudą jest przebywanie z dziećmi i zabawy z nimi. Jest to właśnie czas jałowy i bezproduktywny. Nudzą mnie bardziej niż nadgodziny. Znam kilka osób, które własne dzieci również nudzą i wolałyby robić wszystko inne, niż się z nimi bawić.
dlatego napisałem że każdy robi co uważa. 🙂
Donatello, Twój tok rozumowania oraz sposób prowadzenia rozmowy to jakaś czarna magia. Osoby bez dzieci czasem robią nadgodziny, ale skąd przekonanie, że jest to ilość godzin, która uniemożliwia bezdzietnikom branie życia pełnymi garściami? Zmierzyłeś to?
Czyjeś wybory porównujesz do nędznej, jałowej, nudnej egzystencji. Próbujesz udowodnić, że godziny spędzone na opiece nad dzieckiem to jakaś ogólna recepta na satysfakcjonujące dumanie na łożu śmierci. A potem piszesz „nie mówię, że to złe; każdy robi co uważa:)”. Czyli obrażę, pokażę, że mój wybór jest najlepszy, a inne wybory to coś jałowego, pustego i przynoszącego rozczarowanie w ostatnich chwilach życia, a na koniec napiszę, że każdy robi, jak chce. No i zasunę uśmieszkiem, bo ten musi być. Bo to tylko takie na luzaku obrażanie, bo przecież każdy robi, jak chce : )
Spróbuję po Twojemu… tak w ramach eksperymentu. Naprawdę chcę wierzyć, że Twoja wypowiedź to efekt braku wyobraźni i wiedzy, a nie efekt złych intencji. Może zaczaisz, o co chodzi. Może nawet sięgniesz po jakąś książkę o sztuce argumentacji; może nawet pokażesz ją kiedyś dziecku. No więc odpiszę Ci po Twojemu:
Przewijanie dzieci, słuchanie ich krzyków i skupienie na ich potrzebach to dla mnie jałowa egzystencja. Rzeczywistość, w której w domu czeka na mnie dziecko, jest nudna i nędzna. Brak czasu na samorozwój, brak czasu na uczenie się nowych rzeczy, brak czasu na spędzanie jakościowego czasu z partnerem/partnerką – to wszystko sprawia, że rodzicielstwo jest jałowe, nędzne i nudne. W efekcie na łożu śmierci myśli się tylko o tym, jak to zmarnowało się swoje życie. No ale nie mówię, że to złe, każdy robi, co uważa : )
Donatello, widzisz teraz, że z takim czymś, jak te moje eksperymentalne wypociny wyżej, trudno jest dyskutować i trudno jest je brać na poważnie? Serio, warto uczyć się argumentować w taki sposób, żeby potok bufonady nie wylewał się z każdego zdania. To sytuacja win-win; dla odbiorcy, bo lepiej się to czyta, i dla Ciebie, bo zyskujesz w oczach innych i jawisz się jako poważny, inteligentny rozmówca.
nie spotkałem jeszcze w życiu osoby, która na łożu śmierci powiedziałaby „och życie było takie krótkie szkoda że nie siedziałem dłużej w pracy, tych straconych nadgodzin już nie da się nadrobić”
Nie rozumiem, jak to się ma do mojego tekstu.
Edyta, ja Cię kobieto podziwiam za cierpliwość… Twój Blog powinien być w kanonie lektur szkolnych żeby pokazać ludziom, że bezdzietni na łożu śmierci też mogą mieć poczucie spełnienia życiowego i poczucie, że przeżyli życie szczęśliwie i tak jak chcieli. Mimo, że nie mieli dzieci.
Nie strasz mnie lekturami szkolnymi:) Do dziś szkoła podstawowa śni mi się czasami po nocach. I nieprzeczytany „Pies, który jeździł koleją::)))
a ja jeszcze nie spotkałam osoby która na łożu śmierci powiedziałaby że „życie jest takie krótkie już nie moge podcierać tyłu drugiemu człowiekowi, znosić krzyków i płaczów o nie :(” bo skoro według Ciebie bezdzietnicy jedyne co robią to nadgodziny to ja mam prawo myśleć, że ty jedynie taplasz się w czyimś gównie. 😉
Nie zostajemy dłużej w pracy, nie wyjeżdżamy na wakacje na początku września lub z końcem czerwca dlatego że tak CHCEMY, ale dlatego, że „dzieciaci” nie wyobrażają sobie, żeby mogli zrezygnować ze swoich co raz szerszych przywilejów – urlopów, „półetatów”, opieki, 500+, 300 na wyprawkę, .urlopów w czasie wszystkich możliwych świąt i długich weekendów, końca i początku roku szkolnego …
Moja koleżanka była na zwolnieniu chorobowym 3 miesiące przed porodem, potem rok macierzyńskiego, potem cztery lata na pół etatu, co skutkowało tym, że praktycznie nie było jej dwa, trzy tygodnie w kluczowych momentach zamknięcia roku (bo przecież Boże Narodzenie z rodziną jej należy się bardziej…). Przez te wszystkie lata pracowałam za dwóch, nie dostając dodatkowo ANI GROSZA.Po powrocie przez wiele lat wyrażała głośne pretensje, że nie zarabia tyle co powinna, bo urodziła dziecko W dzisiejszym społeczeństwie nie jest to kwestia mojego WYBORU, ale koszmarnej nierówności w traktowaniu kobiet w pracy. Wynagrodzenie i emerytura powinny zależeć od tego jak wiele poświęciło się pracy zawodowej a nie wychowaniu dzieci. Od tego drugiego jest przecież inny fakt – dzieci to INWESTYCJA – w bardzo pozytywnym sensie tego słowa!! (a nie wydatek – jak wciskają nam ekonomiści), to one pomogą starszym rodzicom na starość, są więc ich „kapitałem”, to one będą ich pociechą i wsparciem! A ja – skoro ich nie mam i już mieć nie mogę – chciałabym tylko otrzymać uczciwą emeryturę, za czas który poświęciłam w pracy wyręczając jednego czy drugiego rodzica.
Chciałabym dożyć takiego czasu w mojej Ojczyźnie, aby nie być spychaną z tego powodu na margines…
Jak bardzo ograniczoną trzeba być,żeby pisać takie głupoty!
Kobieta w zagrożonej ciąży ma chodzić do pracy. Z porodówki ma pojechać do pracy. Zostawić noworodka i chodzić do pracy. Braku mózgu się nie leczy. Wychowałam dzieci bez bonusów. Wiesz, kobieto (!) ile wysiłku trzeba włożyć w wychowanie dziecka? W niczym mnie nie wyręczałaś. Pracowałam całe swoje życie na siebie i swoje dzieci, jak większość rodziców.
Jestem w szoku, ze ludziom chce sie zwracac az taka uwage na 2% spoleczenstwa.
Tekst swietny!
ma się tak, że mogę przyjąć argument, że brak dzieci = więcej kasy i czasu na hobby i wakacje. i to jest super. ale argumentacja, że można więcej pracować (rzekomo dla społeczeństwa) jest bez sensu. bo po pierwsze, nie widzę zalet dłuższego siedzenia w pracy (mało kto chyba zazdrości pracoholizmu Japończykom), a dwa: „korzyść dla gospodarki” polega m. in. na płaceniu podatku vat przy kupowaniu dóbr. to głupie, wiem ale rząd wolałby mieć więcej obywateli niż mniej. więc jak bezdzietni nie produkują nowych, to minister finansów coś nowe lubi (zwłaszcza, że mu torcie dług zusu). więc finansowa korzyść jest ujemna.
a ogólny dobrostan społeczeństwa też spada (na razie tego nie odczujemy). życzę ci powodzenia za 40 lat w kolejce do lekarza (mechanika samochodowego, kelnera itd) który się nie urodził.
(no chyba, że nie zrozumiałem; zakładam, że stronka jest o propagowaniu nieposiadania dzieci w ogóle, „dla dobra planety” , a nie o nieposiadaniu dzieci w społeczeństwie, w którym inni mają te dzieci mieć, żeby zapewnić instytucjonalne wsparcie dla starych ludzi, którzy nie dostają opieki od dzieci, bo ich nie mają).
Stronka nie jest ani o propagowaniu nieposiadania dzieci w ogóle, ani dla dobra planety. Jest o czymś innym. Wpis też jest o czymś innym. Na pewno nie o tym, że bez dzieci można więcej pracować. To była gorzka ironia.
Donatello, jak ty chłopie niczego nie załapałeś z tego artykułu. Przecież to oczywiste, że bezdzietni siedzą dłużej w pracy, bo muszą, bo tacy jak ty znajdują ciągle mnóstwo wymówek, żeby się urwać wcześniej do chaty. A to dzieciak chory, a to wywiadówka, a to rozdanie świadectw, a to to, a to śmo. Bezdzietny musi zasuwać, bo dzietny ciągle ma jakieś ważne sprawy rodzinne. Myślisz, że to się nam bezdzietnym podoba? Że nie jesteśmy traktowani na równi, tylko ciągle musimy zasuwać za kogoś, kto się rozmnożył?
To tyle, a teraz idę wieść swoje jałowe, nudne życie, pełne koncertów, wypadów do kina, teatru, pełne wyjazdów i cudownych wieczorów przy kominku tylko we dwoje, pełne cudownego seksu, którego nie przerywa płacz dziecka.
Jako matka płacę podatki, zostaję po godzinach jak trzeba, chodzę do pracy w niedziele i święta, i wszyscy w pracy mamy po równo drugich zmian, żaden bezdzietnik za mnie tego nie ogarnia, seriali nie oglądam bo szkoda na to czasu, więc w tych kwestiach nie mam zamiaru nikomu za nic dziękować, faktycznie chylę czoło przed artystami czy wolnotariszami, ale wydaje mi się, że tak naprawdę fakt posiadania czy też brak potomstwa nie czyni nas kimś ważnym dla społeczeństwa czy wspólnoty w której żyjemy, tylko zupełnie coś innego…
Zgadzam się z tobą. To prawda, że „fakt posiadania czy też brak potomstwa nie czyni nas kimś ważnym dla społeczeństwa czy wspólnoty w której żyjemy”. A przynajmniej nie powinien czynić. Jednak to właśnie ze względu na brak dzieci politycy, publicyści (zwłaszcza prawicowi), ale też znajomi czy nieznajomi zarzucają nam „bezużyteczność” czy pasożytowanie na społeczeństwie. To nie ja wymyśliłam ten podział. Czy mi się to podoba, czy nie, moja „społeczna użyteczność” jest oceniana przez pryzmat braku dzieci. Dlatego odbiłam piłeczkę.
I absolutnie nie twierdzę, że wszyscy rodzice wykorzystują swoje rodzicielstwo do urywania się z pracy. Nie wszyscy, ale to się zdarza dość często, skoro tylu bezdzietnych tak emocjonalnie reaguje, gdy tylko wywołać ten temat. Dlatego myślę, że gdybyśmy wszyscy byli rodzicami, to trochę trudniej byłoby układać grafiki i umawiać się na dyżury:) Choć oczywiście trochę podkolorowałam (przyznaję się) – nigdzie nie jest tak, że pracują wyłącznie rodzice małych dzieci, czyli ci, którzy mają najwięcej problemów z godzeniem rodzicielstwa z pracą.
W ogóle artykuł mi się podoba, ale mam jedno małe zastrzeżenie.
„To przecież najlepsi podatnicy pod słońcem! Przez całe zawodowe życie wpłacają do wspólnej kasy, niczego z niej nie wypłacając, nawet złamanej pięciogroszówki. Nie przysługują im żadne ulgi, świadczenia, zasiłki, wyprawki ani dodatkowe urlopy. Trzeba tylko wymyślić system, który pomoże im odłożyć parę groszy na starość, ale to mglista i odległa perspektywa, więc kto by się tym przejmował?!”
Przecież poza emeryturą obywatele / świadczeniobiorcy dostają mnóstwo świadczeń niezwiązanych z rodzicielstwem – renty, renty socjalne, zasiłki chorobowe, świadczenia rehabilitacyjne, zasiłki dla bezrobotnych. No i wydaje mi się, że grupa osób niepełnosprawnych dostaje częściej świadczenia niż reszta obywateli, a rzadziej ma dzieci.
Ma Pani rację. Kwestia solidarności społecznej jest znacznie szersza i bardziej skomplikowana. Pisałam ten akapit z perspektywy osoby, która pracuje, jest zdrowa i nie korzysta z żadnych zasiłków. Ale rzeczywiście – osoby bezdzietne również korzystają ze wsparcia państwa, choć w dużo mniejszym stopniu. Korzystamy z infrastruktury, kształcimy się w publicznych szkołach i na publicznych uczelniach, również korzystamy z zasiłków, rent i chorobowych. Co nie zmienia faktu, że rodzice z tego wspólnego budżetu wypłacają znacznie więcej niż bezdzietni. I nie piszę tego w złej intencji. Nie mam o to pretensji, choć uważam, że program 500+ jest dalece niedoskonały. Mam pretensje jedynie o to, że państwo w swych oficjalnych komunikatach, a także spora część społeczeństwa, uważają bezdzietnych za „bezużytecznych”, nie dostrzegając tego, że przy takich samych obciążeniach, pobierają oni ze wspólnej kasy znacznie mniej, zwłaszcza ostatnio. Ale dziękuję za zwrócenie uwagi na szerszy kontekst.
Jako bezdzietna panna akceptuję, a nawet popieram 500+ i inne prodzieciowe inwestycje publiczne. Ale niezmiernie wkurzają mnie finansowe bonusy dla bezdzietnych małżonków – ich koszty utrzymania są statystycznie niższe, a państwo jeszcze pozwala im się razem rozliczać, dzielić ubezpieczeniem zdrowotnym itp.
Ja akurat nigdy nie zostałam po godzinach bo nie mam dzieci, wręcz jestem przeciwna temu aby pozostawali w pracy bezdzietni, każdy ma swój wolny czas i jedni marnują go na dzieci a inni na hobby czy lenistwo. Sprawa każdego osobno co robi po godzinach, nie wolno w ten sposób, że ty nie masz dzieci to zostajesz na nockę, źle myślenie. I cały czas bezdzietni muszą udowadniać że nie są wielbłądami.
Niczego nie zawdzięczamy bezdzietnym, czego dzietni by nie „dokładali” do społeczeństwa. Natomiast, to moje dzieci będą służyły bezdzietnym pomocą w każdej sytuacji. W sklepie, autobusie. przychodni jako sprzedawcy, kierowcy, lekarze, pielęgniarki, itp.
Ja rozumiem, że nie wszyscy chcą mieć dzieci i wcale nie muszą. Ale robienie z tego ideologii społecznej to dla mnie demagogia. I nie rozumiem, po co to robić. Żyjcie sobie po swojemu, nikt Wam nie broni. Dzieci są wartością dodaną dla społeczeństwa, i z tego korzystają wszyscy. Wy też. Naprawdę,, nie ma z Was większego pożytku niż z reszty społeczeństwa. Cóż to za pycha! Konradowowa wręcz!
Uśmiałam się szczerze.
Ten komentarz pokazuje, że autorka tego bloga robi naprawdę ważną robotę. To szczególnie ważna robota, skoro niektóre osoby nadal uważają, że pisanie o bezdzietności z punktu widzenia osoby bezdzietnej to demagogia.
Pani Anno M., jedyne, co mogę zaproponować to hm.. może blogi parentingowe? Może te treści będą na tyle spójne z Pani doświadczeniem, że nie uzna ich Pani za demagogię?
Jakie to zabawne kiedy to rodzice twierdza ze to wlasnie ich pociechy beda wspieraly spoleczenstwo jako lekarze, pielegniarki, kierowcy.. smieszy mnie taki wyidealizowany obraz oraz przyszlosci. Spora czesc tych slodkich dzieciaczkow skonczy w poprawczaku (a potem w wiezieniu), na bezrobociu, jako bezdomni i bedzie sie borykac z trudami zycia. Zgadzam sie, czesc pojdzie do pracy..chwilowo.. pomiedzy przerwami nad opieka nad WASZYMI wnukami. Wydaje mi sie ze rodzice powinni zejsc na ziemie, przeanalizowac statystki, i nie myslec o tych swoich idealnych dzieciach jako o zbawcach narodu. Anna M, moze to wlasnie Twoje dziecko okaze sie psychopata, i najwiekszym kryminalista tego kraju!
No i to jest właśnie odwracanie kota ogonem. Ta przestrzeń dzieli rodziców i nierodziców jeszcze bardziej. na początku pisało tu wielu mądrych i tolerancyjnych ludzi posiadających dzieci. Przestali, bo to wywoływało falę niechęci i agresji i takich właśnie pseudo argumentów, jak u pana Marka.Potem było ich coraz mniej, a teraz prawie już ich nie ma, bo ręce im opadają od „wagi” argumentów bezdzietnych na poparcie lepszej jakości życia bezdzietników. Próbujecie nadać sens swojemu stylowi życia/ Tylko, po co? Skoro jest taki dobry, to nie trzeba sankcjonować jego istnienia. Znalazłam w sieci taki przykład, którym zakończę mój udział w dyskusji, aby nie zakłócać już jednolitego toku narracji, który jest balsamem na dusze wszystkich bezdzietników. Żyję bez motocykla. Nigdy mnie to nie kręciło, zawsze mi się to kojarzyło z grubymi wytatuowanymi panami po 50 – tce którym wiater rozwiewa kozią brodę, gdybym miała dostać motocykl w prezencie to nie miałabym pojęcia, co do cholery mam z tym zrobić. Ale nie przyszłoby mi do głowy zakładać bloga o temacie „życie bez motocykla”, bo mnie motocykle i życie z nimi zupełnie nie interesują i nie jest to dla mnie żaden punkt odniesienia.
Kiepski przykład z tym motocyklem. Większość ludzi nie ma i nie planuje mieć motocykla. Ludzi, których motocykle kompletnie nie interesują, nikt nie namawia do kupna i nie wmawia, że wiele tracą. Z braku dzieci trzeba natomiast zbyt często się tłumaczyć.
Twoje potomstwo nikomu nie będzie „służyło”. O ile w ogóle taka matka może im jakieś pozytywne wzorce przekazać i zajmą się pracą, to będą dostawać WYNAGRODZENIE za wykonaną pracę. Żadna służba.
A i Ty sama możesz skończyć w domu opieki, i wtedy cudze dzieci będą Ci tyłek podcierać, bo własne się na Ciebie wypną. Scenariusz całkiem realny
Barbaro, dziękuję za ten wpis. Jesteś kwintesencją bezdzietnicy -krytykancka, sfrustrowana, złośliwa, która musi komuś dowalić, aby choć na chwilę lepiej się poczuć w swojej samotnej i pustej egzystencji.
W rodzinie Męża jest Ciotka Ola która jest singielką. Obecnie ma ponad 80lat. Była ogromnym wsparciem w wychowaniu Męża i jego brata, jego kuzynostwa, a obecnie ich dzieci. Robiła z nimi rzeczy na które rodzice nie mieli czasu i łaziła z nimi po Tatrach. Bezdzietna z wyboru. Aktywna zawodowo, działająca na rzecz swojej społeczności i „stara Harcerka” .
Nie zapomnę jak szwagierka wieeele lat temu podzieliła się ze mną spostrzeżeniem: „Musicie się pospieszyć z dziećmi, żeby jeszcze z ciotki skorzystać”.
Masz rację, mało się mówi o tych ciotkach….
A gdy przychodzi do Wigilii, to zgadnij, ilu jest chętnych żeby ją zaprosić..? Smutne.
Autorko, nam do Ciebie prośbę- rozważ chociaż wprowadzenie regulaminu. Wpisy osób które trafiły tu Bóg raczy wiedzieć po co są zwyczajnie męczące. Widzę że niektóre z tych osób trwają przy Tobie uparcie i jawnie, inne zmieniają pseudo ale dość łatwo rozpoznać ich styl.
Myślę że społeczność ChildFree bardziej by się tutaj aktywizowała gdyby nie trzeba było męczyć się na każdym kroku z tym, czego doświadcza się w życiu na codzień. Czy nie mogłaby to być przestrzeń dedykowana osobom ChildFree? Tak ich niewiele…
Nie chce mi się też wierzyć, żeby jakikolwiek blog poświęcony rodzicielstwu był podobnie tolerancyjny.
Mogę się mylić – nie chodzę po blogach poświęconych rodzicielstwu, bo i po co?
Ale wiem, że ja bywałabym tu częściej i częściej zabierała głos.
Dołączam się do prośby! Jestem bezdzietna (uwaga! Bije ode mnie pycha konradowa w zwiazku z tym) i chętnie powymieniam się spostrzeżeniami z innymi bezdzietnymi bądź innymi TOLERANCYJNYMI osobami.
Rozumiem rozgoryczenie. Komentarze, które są jawnie hejterskie, pogardliwe czy chamskie, z miejsca usuwam. Czegoś takiego na pewno nie będę tu wpuszczała. Nie chcę jednak wypraszać stąd ludzi mających inne poglądy (i zostawiających tu zjadliwe komentarze), zresztą w mojej ocenie nie ma ich tu zbyt wielu. Myślę, że gdy się pojawiają, najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, to skorzystać z niezbywalnego prawa do nie czytania, nie reagowania i puszczania mimo uszu. Ja traktuję takie komentarze jako dowody rzeczowe. Ktoś mi kiedyś napisał, że stworzyłam sobie chochoła i z nim walczę. Otóż nie! Wystarczy wejść pod posty i od razu widać, że to, o czym piszę, ma odbicie w rzeczywistości. Nie muszę już robić riserczu, biegać po forach internetowych i kopiować te wszystkie klisze językowe, które wydają się tak idiotyczne, a jednak pojawiają się w wypowiedziach prawdziwych ludzi. Nie są moim wymysłem. Nie przeszły też do historii. Te ataki na bezdzietnych to swego rodzaju dokument. I myślę, że tak je należy traktować. Pozdrawiam!
Nic dodać, nic ująć – przecież bezdzietni nie biorą urlopów macierzyńskich/tacierzyńskich ani wychowawczych, to najbardziej nieprzerwanie pracująca grupa społeczna! Dziękuję za podlinkowanie artykułu Marcina Napiórkowskiego, dzięki Tobie odkryłam właśnie jego blog. 🙂 Swoją drogą, Edyta, nie myślałaś może o stworzeniu własnej linii produktów do kupienia na Twojej stronie? Mam na myśli różnego rodzaju ubrania i akcesoria; ja np. z przyjemnością zainwestowałabym w bluzę z napisem Professional Aunt, No Kids, nosiłabym ją na spacerach z bratanicą. 😉 Albo koszulkę z napisem „Chwatka Niematka” lub „Świetna i bezdzietna”… Pomyśl o tym, to byłby hit!
Biorę tiszerta ciotkowego! 🙂
Bezdzietni ciężko pracują i płacą podatki na tych co nie pracują a maja dzieci. Sa tez bardziej dyspozycyjni w pracy. Każdy ma swój wybór.
A nie ma bezdzietnych bezrobotnych?
Zakładam, że statystycznie jest ich mniej, bo nie dostają manny z nieba w postaci 1000+, 500+, 300+, licznych zasiłków z OPS, a z czegoś żyć trzeba.
To, że zakładasz, nie znaczy, że tak jest. Twoje przekonanie nie czyni statystyki. Manna z nieba jest stosunkowo niedawnym wymysłem rządzących, i nie spowodowała jakiegoś dramatycznego odpływu rodziców z rynku pracy, który teraz musieliby napędzać udręczeni nieróbstwem rodziców bezdzietni. Żyć z czegoś trzeba, bez wątpienia – ale większość zdecydowana rodziców chce żyć z własnej pracy, a nie świadczeń socjalnych. W tym rodzice i bezdzietni się nie różnią.
Nie możesz tego założyć kierując się wyłącznie własną, mam wrażenie stereotypową intuicją o pracowitości rodziców i bezdzietnych, własne przekonania nie czynią statystyki. Manna z nieba jest wytworem ostatnich 4-5 lat – czy wcześniej rodzice przymierali wraz z dziećmi głodem? Zdecydowana większość rodziców chce utrzymywać swoje dzieci z własnej pracy, a nie z transferów socjalnych. Gdyby tak było, to 500+ poprawiłoby dzietność (a tak nie jest) i spowodowałoby dramatyczny odpływ rodziców z rynku pracy (i tak też nie jest).
Skoro wywołali falę niechęci i agresji, to moze ich wpisy nie byly az tak madre i tolerancyjne. Nie, nie probujemy nadac sensu swojemu stylowi zycia. Ten sens jest juz dawno odnaleziony. My dzielimy sie swoimi pogladami, wymieniamy uwagi i ciszymy sie wolnoscia. Mnie tez nigdy nie krecily motocykle, ale nie przyszlo by mi do glowy wchodzic na blogi motoryzacyjne i komentowac na ten temat! Jesli nie czuje sie czescia danej spolecznosci, poprostu nie mam czasu na wchodzenie na konkretne blogi i fora by przedstawic swoje odmienne poglady.
W społeczeństwach mrówek i pszczół tylko królowe mają potomstwo. Reszta populacji ma przypisane inne role.
Zauważyłam, że nikt też nie zarzuca egoizmu czy „jałowej egzystencji” osobom duchownym, które przecież świadomie zrzekli się posiadania potomstwa.
Moim zdaniem każdy jest potrzebny społeczeństwu – każdy jest wyjątkowy i ma swoją rolę do odegrania. Myślę tutaj również o ludziach z różnego rodzajami niepełnosprawnościami – każdy ma moc wpływania na innych, zmieniania siebie i świata na lepsze.
Moim zdaniem misją tego bloga jest uświadamianie, że każdy ma wybór jeśli chodzi o plany prokreacyjne i może żyć w zgodzie ze sobą. Chodzi o świadomą decyzję i uwolnienie od poczucia winy, jeśli nie spełniamy cudzych oczekiwań – także tych społecznych. Można przecież służyć społeczeństwu w inny sposób – jak w wierszyku.
Zaglądają tu też osoby, które chcą mieć dzieci, ale nie mogą i próbują się odnaleźć w nowej sytuacji. Dlatego uważam to miejsce za potrzebne. Życzę Wam dużo miłości!
Bardzo ciekawy i mądry komentarz. Serdecznie pozdrawiam i podpisuję się?
Dziękuję i pozdrawiam:)
Swoją drogą dziewczyny (bądź kobietki :)) – jak rozpoznałyście, że na 100% nie chcecie dzieci? Wiem, że to brzmi głupio, ale sama jestem na etapie terapii i rozpoznawania tego, czego naprawdę chcę. W zakresie dzieci jestem raczej na nie…
Ja to po prostu zawsze czułam. Byłam i jestem zdecydowanie na NIE, więc nigdy też nie borykałem się z wątpliwościami czy rozterkami.
Kiedyś chciałam, bo było mi to wmawiane przez mamę – że każda kobieta musi mieć dzieci. Potem, podobnie jak ty – poszłam na terapię. Okazało się,że mam źle przekazane wzorce. Nie byłabym w stanie wychować dziecka. Dodatkowo, co przemawia do mnie w 1oo% – bardzo lubię planowanie i dostaję białej gorączki, kiedy plany mi się zmieniają. Pewnie jest to też wynikiem wychowania. Nie umiałabym podporządkować się pod dziecko. Jeszcze kiedyś mówiłam sobie (i mężowi-bo go mam) „że za rok się postaramy” i tak minął czas, a ja dobiegam do 30… Myślę, że jak przekroczę tę cyfrę, to zwyczajnie zrezygnuję w 100%. Głupio przyznać,ale mąż jest starszy ode mnie i trochę go „przeciągam”, jak dobije do 35 lat to sam zrezygnuje…
No nie chce tych dzieci, to się czuje…
Całe życie odczuwałam niechęć do bycia matką. Im więcej dzieci jest w moim otoczeniu tym bardziej i mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę ich mieć i wiedziałam już o tym w szkole średniej.
Ja wiedziałam to już mając 13 lat, może dlatego, że od dziecka musiałam zajmować się dwoma młodszymi braćmi, wręcz byłam ich niańką. Potem do 19 roku życia patrzyłam jak moi rodzice nie radzą sobie z wychowaniem naszej trójki i to zobrzydziło mi posiadanie dzieci na zawsze. Poza tym jestem nadwrażliwcem na dźwięki i hałas, mam silną potrzebę niezależności i spokoju, dzieci wykończyłby mnie nerwowo. Dziś mam 33l i moje zdanie się nie zmieniło, a patrząc na znajomych, którzy męczą się z malutkimi dziećmi, tylko upewniam się we własnej decyzji.
Ja czułam to odkąd zaczęłam dojrzewać. Nie lubię dzieci, zwłaszcza małych, nie kręci mnie bycie czyimś „przewodnikiem i nauczycielem – nie chcę nikogo uczyć życia i być wzorcem. Nie kręci mnie przekazanie genów, mit „unieśmiertelnienia się” poprzez rozmnożenie lekko mnie śmieszy. Lubię moje życie i za nic nie chcę dzieci, to się czuje. Moim pierwszym skojarzeniem na widok niemowlaka jest brudny pampers, a starszych dzieci – płacz i krzyk z niezrozumiałych powodów.
Moim obecnym zmartwieniem jest to, jak znaleźć partnera, który będzie szczęśliwy mimo braku potomstwa? Bo nie chcę nikogo unieszczęśliwiać. Widzę tu bezdzietne, które piszą o mężach, więc da się takiego znaleźć…a ja póki co spotykam albo lekkoduchów, którzy nie tylko dziecka, ale i stałej partnerki mieć nie chcą, albo bardzo rodzinnych – którzy niemal na pierwszej randce zdradzają się z marzeniami o rodzinie (a może sądzą, że to uniwersalny wabik na poważne kobiety, a jeśli dziecka „nie dostaną” to i tak będą szczęśliw..?)
Nie cierpię ludzi, więc nie mam dzieci. To tyle.
Zacznijmy od tego, że Tuwim o dzieciach w wierszyku nie wspominał 🙂 A już zupełnie poważnie – z bezdzietnymi jak ze wszystkim – brak odczuwasz, gdy już jest za późno :/
O dzieciach nie, ale o współpracy – tak. Drugiego zdania nie mam siły komentować:(
„A już zupełnie poważnie – z bezdzietnymi jak ze wszystkim – brak odczuwasz, gdy już jest za późno :/” – Ja to zrozumiałem w ten sposób, że brak ludzi bezdzietnych jest odczuwalny wtedy, gdy ich (tych bezdzietnych) już nie ma. I z takim stwierdzeniem (chociaż abstrakcyjne) śmiało się zgodzę.
Masz rację. Tak to należy rozumieć. Trzy razy czytałam, bo nie mogłam uwierzyć, że akurat ten bezdzietnik to napisał. A mimo to źle przeczytałam. @Namysłowska przepraszam?
Dzięki za ten mądry artykuł, Chwatko Niematko!
Proszę bardzo:) Na zdrowie!
Zabawne, że dzieciaci tak obrażający bezdzietnych, nie maja żadnych oporów przed przepisaniem własności, np. mieszkania starszej Pani X na wlasne dziecko: no bo ona nie ma żadnej rodziny, my się nią zaopiekujemy, pomozemy zrobic zakupy, etc. Jak w grę wchodzi nieruchomość to nagle sie odmienia i starsza bezdzietna osoba jest do czegos użyteczna. Żałosne. Wiekszosc osob ma jakąs dalszą rodzine, albo moze sprzedac mieszkanie i dac pieniadze na schronisko zwierzat. Nie robicie zadnej przyslugi. Poprosze wpis o tym bo to hipokryzja. Dlatego nie czuje sie winna nikomu nic tlumaczyc. Przykre doswiadczenia zyciowe nauczyly mnie, ze ludzie najbardziej dbają o wlasny interes kosztem innych ludzi, niezaleznie od dziedziny zycia. Kobieta w Polsce musi isc na studia, w wieku 25 lat slub, rok lub dwa pracowac, dziecko, a za dwa lata drugie. Tylko żyjąc wedlug Togo schematu mozna byc postrzeganą jako osoba ktora cos osiagnela. To jest chore i dlatego miedzy innymi mieszkam daleko i nie mam zamiaru wracac.
Pani Edyto. Publikuje pani komentarze negatywne i obraźliwe dla matek, ale krytyczny o bezdzietnicy to już nie. Hipokryzja. I właśnie dlatego normalni ludzie nie lubią bezdzietnych, na ich własne życzenie.
A Twoje komentarze są takie wyważone i inteligentne.. wszakże wypychając z siebie potomka dostałaś glejt na normalność… przykro Cię czytać dziewczyno. Musi się kryć za Twoimi komentarzami jakaś bolesna pustka. Mam nadzieję, że pracujesz nad tym z jakimś terapeutą.
„Wypchnięcie potomka”. Nie , nie wypchnięcie potomka czyni człowieka normalnym. Natomiast proces jego wychowania to najtrudniejsza i najważniejsza życiowa rola. Uczy pokory, kształtuje charakter, czyni odpowiedzialnym, redukuje egoizm. Człowiek inaczej postrzega siebie, ludzi i świat. Ma też z tego powodu mnóstwo radości i satysfakcji. Odpowiedzialne rodzicielstwo świadczy o wartości człowieka, czy to się komuś podoba , czy nie.
Że, nie wszyscy nadają się na rodziców? Oczywiście. Że, z dzieci wyrastają różni dorośli? Oczywiście. Wiele czynników na to wpływa i i na wiele z nich rodzice nie mają wpływu. Sama droga rodzicielstwa jest drogą do samopoznania i samorozwoju człowieka. I zasługuje na szacunek, którego tu się jej odmawia. Stąd rozdźwięk między rodzicami a bezdzietnymi. Nikt nie musi mieć dzieci, jeśli nie chce. A że padają niewygodne pytania? Ludzie zadają wiele niewygodnych i niezręcznych pytań. Tacy są. Jeśli jestem przekonana o słuszności swoich wyborów, to mam to w nosie. Drażliwość bezdzietnych jest tu czynnikiem wywołującym pożar, nic innego.
O niczyjej wartości nie świadczy odpowiedzialne rodzicielstwo, lub jego brak. Współczuję pani, że została pani wychowana w takim kłamstwie, względnie, że ma pani tak niskie poczucie swojej wartości, że tylko dziecko może je podnieść. Jest to bardzo przykre.
Kurde podziwiam, że nawet w Wigilię nie może się Pani powstrzymać od tego typu komentarzy. Edyto, dziękuję za to co robisz. Jak widać bezdzietnik.pl jest nadal w naszym społeczeństwie bardzo potrzebny… ehh 🙁
Pozdrawiam światecznie??☃️?
Zostałam zaatakowana to się bronię, ale tego już pani nie doczytała, bo i po co. Czubek nosa bezdzietnika i nic więcej nie widać. Ot i wszystko. Ta przestrzeń jeszcze bardziej dzieli, a nie łączy ludzi. Taka prawda. Bądźcie zdrowi.
Dokładnie. Każdy rozsądny człowiek dostrzeże absurd tej sytuacji, komentarzy, które pojawiły się po Pani poprzednim wpisie.. odpowiedzi niektórych BZW z nutką ironi, wyższości i Bóg wie, czego jeszcze…
W jezyku polskim nie należy zaczynać zdania od „że”, to niepoprawnie gramatycznie i składniowo.
Jak tłumaczy prof. Mirosław Bańko: Bardzo trudno wymyślić słowo, od którego nie dałoby się zacząć zdania. I jeszcze cytat z Poradni Językowej PWN: Nauczyciele nie lubią zdań zaczynających się od spójnika, gdyż w wielu wypadkach taki sposób budowania zdań świadczy o nieporadności piszącego. Nie ma jednak reguły, która zabraniałaby użycia spójnika na początku zdania.
Pozdrawiam!
Wręcz przeciwnie. Doczytałam przed dodaniem swojego komentarza. Tak jak na złośliwą, sfrustrowaną i krytykancką bezdzietnicę przystało. Pani niech też będzie zdrowa i znajdzie sobie ciekawy blog parentingowy a nas napuszonych bedzietników zostawi w spokoju. Rozumiem, że anonimowo łatwiej jest wylewać żale i swoje frustracje, ale większość osób, która tutaj wchodzi robi to w ramach relaksu. Skoro tak Panią denerwujemy to nie ma sensu się męczyć. Tymbardziej, że ma Pani dzieci więc z pewnością może Pani lepiej wykorzystać swój wolny czas.
Warto sobie zadać pytanie:dlaczego piszą tu zirytowani rodzice? Otóż dlatego, że pośrednio w artykułach a niekiedy i bezpośrednio w komentarzach dajecie wyraz swojej niechęci, swojego nielubienia, swojego niezrozumienia, rodzicielstwa, próbujecie to robić czasem elokwentnie czasem luzacko a innym razem po prostu wrednie lub protekcjonlalnie, dlatego niektórzy nie wytrzymują i pozwalają sobie na skomentowane tego czy owego, to nie dlatego że mamy problem,że z nami jako rodzicami jest coś nie tak. Wam nie można nic zarzucić, trzeba uwznioślać, wychwalać możliwość oglądania seriali i leżenia włóżku do południa, rysować fikuśne gniazdka, ale Wy możecie pisać że dziecko to brudny pampers i krzyki z niezrozumiałych powodów, że na widok ciężarnych Was mdli, piszecie „wypchnąć potomka”, zamiast „urodzić”. Ok, ktoś powie mamy prawo, ale nie nie dziwcie się że właśnie to kogoś zirytuje i da temu wyraz. Póki radość z bezdzietności będzie się równała protekcjonalnemu i niby „na poziomie” wyrażaniu wrogości, niechęci wobec rodzicielstwa, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wsadzić kij w te Wasze mrowisko.
Jasne, ja wszystko rozumiem. Tylko zastanawiam się po co rodzice tutaj piszą? Ja nie lubię dzieci, temat ciąży i porodu to nie moja bajka więc nie wchodzę na blogi parentingowe i tym podobne. Co więcej, większość czytelników bezdzietnika jest zachwycona swoim pustym i jałowym życiem. Jesteśmy zarozumialymi bezdzietnymi i kurczę strasznie fajnie by było gdybyśmy sobie mogli jako bezdzietni dalej tutaj egzystować jako uciemiężeni członkowie koła wzajemnej adoracji a rodzice żeby szerokim łukiem omijali akurat tą jedną jedyną stronę w internecie.
Napisałam dlaczego piszą tu rodzice, a Ty znowu zadajesz to samo pytanie. Nie dość, że nie można według Ciebie tu wyrażać swojej opinii to jeszcze trzeba omijać to miejsce szerokim łukiem, fajnie, ale ośmielam się zaglądać tu czasem gdyż pozwala mi na to Gospodyni w tekście „O mnie” na dole tej stronki.
Owszem, zapraszam rodziców, ale jest mi przykro, gdy wpadają tu tylko po to, żeby psuć atmosferę. Wiem, niektórzy bezdzietni też nie zachowują się fajnie ani przyjaźnie. Zwykle dlatego, że nasłuchali się już słów krytyki i mają jej po kokardki. Nie potrzebują dokładki od ciebie. Ani tobie tu nie jest miło, ani tym, dla których przede wszystkim ten blog powstał. Jako gospodyni zarządzam koniec tej jałowej dyskusji. Mam nadzieję, że w nowym roku, przy okazji nowych postów rozmowy popłyną nowym nurtem.
Edytko,gdzie zniknęłaś? Czy wszystko ok? Zaglądam od pewnego czasu w nadziei na nowy post, a tu nic… Mam nadzieję, że to tylko chwilowy odpoczynek od spraw blogowych oraz, że niebawem dasz o sobie znać. 😉
Hej, Mrówko! Dzięki, że wpadasz i pytasz. Mnie dopadła jakaś potworna niemoc. Mam pełen notes tematów, głowę pełną pomysłów, ale nie mogę nic napisać. Najchętniej siedziałabym pod kocem i czytała. Ewentualnie oglądała seriale. Mój mózg wyjechał na bardzo długie wakacje i nie chce wrócić. Staram się nawet nie zaglądać do neta, bo to jest jak wielki wyrzut sumienia. Tak bardzo chciałabym wrócić do regularnego postowania i tak bardzo nie mogę… Ale cały czas trzymam się nadziei, że może już zaraz, za chwilę:) Mam nagraną rozmowę z panią psycholog o tym, że jedno chce, a drugie nie. Mam w głowie początek posta o wstydzie, o poczuciu wspólnoty, o kobietach aseksualnych. Naprawdę mam o czym pisać. Muszę się tylko przebudzić z zimowego snu:) Wiec nie spisuj tego adresu blogowego na straty. Jeszcze nie!:)
Pozdrawiam bardzo gorąco!
To jestem spokojna! Wypoczywaj, ile potrzeba. Mnie regularnie w styczniu wielkie „lenistwo” dopada, więc chyba Cię rozumiem. 😉 Wątki, o których wspominasz wydają się niezmiernie ciekawe. Będę cierpliwie czekać na powrót, tymczasem wyśmienitych wakacji życzę! 😉
Ciekawe podsumowanie, z większością punktów trudno polemizować. Proponuję jednak dla równowagi zrobić zestawienie co by się stało gdyby się świata zniknęły wszystkie rodziny z chociaż jednym dzieckiem. Straty byłyby nieporównanie większe 🙂
Mój post miał jedynie pokazać, że wszyscy jesteśmy sobie potrzebni. Społeczeństwo to wspólnota. Nie chodzi o to, kto jest bardziej, a kto mniej potrzebny. To nie zawody. Takie stawianie sprawy – powiedziałabym – jest niehumanitarne.
[…] „czy społeczeństwo ma za co dziękować bezdzietnym” – dobrze, żeby przeczytały go osoby, które dzieci posiadają, a czasami potrafią […]
Społeczeństwo ma za co dziękować wszystkim ludziom pracowitym i mało roszczeniowym. Bez względu na to, czy mają dzieci, czy są bezdzietni.