Dziś będzie o straszydłach. A właściwie o jednym straszydle: o upiornej szklance wody. Ludzie uwielbiają straszyć nas tym potworkiem. Z fałszywą troską na ustach, z kiepsko maskowaną satysfakcją ubolewają, że nasza starość będzie gorzka, bolesna i samotna. Oni natomiast zamierzają wieść wesołe życie staruszków, otoczeni troskliwą gromadką dzieci, wnuków i prawnuków… Prrrrrr! Brzmi jak bajka dla naiwnej dziatwy? Zgadza się! Takie rojenia między bajki można włożyć, gdzieś na półkę z „Muminkami” i „Świnką Peppą”. Przyjemnie się je snuje, ale niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość bowiem wsiadła na rollercoaster i pędzi w nieznane.
Samopomoc Babska
Kiedyś rodzina rzeczywiście dawała oparcie. Wielopokoleniowa czy nuklearna, była polisą ubezpieczeniową na stare lata. Dorosłe dzieci mieszkały z rodzicami albo na tyle blisko, że o każdej porze dnia i nocy mogły podać szklankę wody, miskę zupy czy garść lekarstw. Dziś schorowanym wdowom (mężczyźni zwykle odchodzą wcześniej) pomagają zaprzyjaźnione sąsiadki, koleżanki z osiedla, młodsze siostry… Taka Samopomoc Babska. Polska Partia Osieroconych Matek. Ich dzieci bujają się po świecie w poszukiwaniu miłości, pracy, przygód albo wygód. „Z klasy mojej córki 11 osób na 20 wyjechało za granicę”, mówi Magda, która z jedynaczką, mieszkającą w Paryżu, rozmawia głównie przez telefon. Czy te dzieciaki wrócą? Diabli wiedzą! Czy po powrocie zajmą się rodzicami? Nie trzeba fatygować mocy piekielnych, by pozbyć się złudzeń. Pokolenie Z, podłączone do Sieci i z Sieci czerpiące wzorce, prędzej zatrudni mechaopiekunkę niż zmieni matce pampersa. Czy ktoś dzisiejszym dzieciom mówi, że życie „nie tylko po to jest, by brać”? Mam wrażenie, że piosenka Stanisława Soyki już od dawna brzmi jak fragment zwoju znad Morza Martwego. Jak pokazują amerykańskie badania prowadzone od lat na rozmaitych uniwersytetach, poziom empatii u młodych ludzi systematycznie maleje, ale od lat 80. ubiegłego wieku leci na pysk. Jeżeli więc komuś wydaje się, że urodził sobie polisę na „wesołe życie staruszka”, mam dla niego złą wiadomość – to puste ubezpieczenie. Warto rozejrzeć się za czymś pewniejszym.
Czy warto inwestować w złudzenia?
Skoro nie dzieci, to co zapewni nam godną i spokojną starość? Przede wszystkim, nie oszukujmy się, pieniądze. Raport przygotowany w 2017 roku przez Centrum im. Adama Smitha nie pozostawia złudzeń – dzieci to spora inwestycja. Wychowanie jedynaka kosztuje ok. 200 000 zł, na wzorcową dwójkę trzeba wydać już ok. 350 000 zł, a na trójkę – nawet 484 000 zł. Z roku na rok te liczby rosną. Żyjemy w czasach pajdokracji, dzieci rządzą w domu nie tylko pilotem, ale i kartą kredytową, która służy głównie zaspakajaniu ich potrzeb. W takiej sytuacji trudno myśleć o finansowym zabezpieczeniu na starość. Zresztą, po co się zabezpieczać, skoro w pokoju obok dorasta nam żywa gwarancja spokojnej starości, opatrzona genetyczną pieczęcią i podpisana krwią? Czy można wymarzyć sobie lepsze zabezpieczenie?! No właśnie – można. A nawet trzeba! Choćby dlatego, że nasza kultura, tak wiele wymagająca od rodziców, zwłaszcza od matek, niczego nie wymaga od pociech. Owszem, prawo zobowiązuje dorosłe dzieci do utrzymywania starych rodziców (jeżeli ci nie mają własnych dochodów), ale nierzadko ten obowiązek musi egzekwować komornik. Co roku sądy rozpatrują ok. 1000 spraw, w których rodzice pozywają swoje dzieci o alimenty. Nie jest to zatrważająca liczba, ale na pewno nie oddaje skali problemu. Pozwać dziecko do sądu to desperacki krok. Następnym może być już tylko zadzierzgnięcie sobie pętli na szyi. Ciutkę zasobniejsi rodzice „nie-pociech” wiążą koniec z końcem za głodowe emeryturki i gorycz maskują dumą. A my? Nie mając dzieci, nie inwestujemy w złudzenia. To jest nasza szansa. Dobrze wiemy, że nikt nam nie tylko szklanki wody nie poda, ale i masełka nie kupi, i do leków nie dopłaci. Kto mądry, zawczasu się do tego solidnie przygotuje. Ostatecznie, nie mając trójki dzieci, mamy w kieszeni pół miliona „na rozmnożenie”.
Partnerzy, przyjaciele i spółka
Jednak myśląc o jesieni życia, boimy się nie tylko biedy, ale przede wszystkim samotności. Czy dzieci nas od niej wybawią? Wydaje się to oczywiste, lecz wcale takie oczywiste nie jest. Doświadczenie mi podpowiada, że to nie dzieci są gwarancją szczęśliwej starości, ale dobra relacja z partnerem. To ona daje nam najwięcej satysfakcji i chroni przed poczuciem osamotnienia. I tu pojawia się zonk. Wbrew obiegowym przekonaniom dzieci wcale nie cementują związku. Wprost przeciwnie, potrafią go mocno nadwerężyć. Gdy pociechy dorastają i opuszczają rodzinny dom, małżonkowie często odkrywają, że nie mają sobie nic do powiedzenia. Wszystkie ciepłe uczucia przelali na dzieci. O sobie zapomnieli. Przez lata byli dla siebie niemal przeźroczyści. Teraz od nowa muszą się poznać, polubić, pokochać… Jednym się udaje, innym nie. Pary bezdzietne – widać to w wielu badaniach prowadzonych w Polsce i na świecie – statystycznie są szczęśliwsze. Okazują sobie więcej miłości i zażyłości, więcej czasu spędzają razem, bardziej troszczą się o siebie nawzajem i budują głębsze relacje. Czy kogoś to dziwi? Mnie nie. W końcu mają na to czas i emocjonalne rezerwy. Mogą też poświęcić więcej czasu i trudu na pielęgnowanie przyjaźni, budowanie grup samopomocowych czy angażowanie się w życie lokalnej społeczności. Pewnie dlatego – jak wykazała profesor Sonja Lyubomirsky z Uniwersytetu Kalifornijskiego – bezdzietne osoby po sześćdziesiątce wcale nie deklarują mniejszej satysfakcji z życia niż ich rówieśnicy posiadający dzieci. Co więcej, według uczonych z Penn State University bezdzietność nie ma wpływu na pojawienie się ani depresji, ani poczucia osamotnienia w podeszłym wieku. Pod warunkiem, że bezdzietni otoczą się życzliwymi ludźmi – przyjaciółmi, znajomymi, sąsiadami. Wszyscy powinniśmy budować taką sieć wsparcia, dzietni i bezdzietni! To szalenie ważne w obliczu nadciągającej starości. W końcu rodziców i dzieci dzieli pokolenie, czasem dwa, ich światy to odległe galaktyki. Inny język, inne konstelacje spraw ważnych i nieważnych, inne wartości. Łatwiej powspominać opolskie festiwale z przyjaciółką niż pogadać z dzieckiem o najnowszej części „World of Warcraft”. To przyjaciółka-równolatka rozproszy codzienną samotność, nie dziecko.
Szklanka wody i kieliszek szampana
Każdy z nas powinien zawczasu przygotować się na nadchodzącą starość. To jak zadanie do odrobienia. Prymusi, którzy się do niego przyłożą, mają szansę na szóstkę i czerwony pasek od losu. Niestety, im bardziej poświęcamy się dzieciom, tym bardziej zawalamy to zadanie i zostajemy z niczym. Bo dzieci – jak przeczytałam w jednym z waszych komentarzy – to jedynie wartościowy depozyt, świat się w końcu o niego upomni. I co wtedy zostaje? Na dwoje babka wróżyła: umocniony wychowawczym trudem związek oraz silne rodzinne więzi albo… puste konto, samotność, tęsknota i małżeńskie zgliszcza. Ten ostatni scenariusz wcale nie jest taki rzadki. Warto o tym pomyśleć, zanim postraszy się bezdzietnego upiorną szklanką wody. Bo ten upiór czyha również na rodziców! Tak naprawdę wszystko zależy od nas. Czy mamy dzieci, czy nie, powinniśmy zadbać o siebie, o partnera, o przyjaciół i o finanse. Jeżeli to nam się uda, mamy szansę pić na starość nie tylko wodę, ale i szampana.
Zdjęcia: https://pixabay.com, https://pl.depositphotos.com
61 komentarzy
W punkt. Mojej matki nie lubiłam nigdy, nawet będąc dzieckiem, nigdy mnie nie wspierała, ona zawsze wszystko wiedziała lepiej, a kiedy już prosiłam o jakąś pomoc to skoro chciałam po swojemu to teraz mam sobie radzić ona palcem nie kiwnie. Gdy byłam starsza ciągle słyszałam jak to nią nie będzie się kto miał zająć na starość bo ja jestem taka jak ojciec. Mozna powiedzieć że zapewniła sobie brak przysłowiowej szklanki wody, miałam serdecznie dość pretensji o wszystko. Teraz mam 27 lat ona 50 nie mam pojęcia co się u niej dzieje, nie mam z nią kontaktu i nie było jej na moim ślubie, nie żałuję cieszę się że nie muszę wysłuchiwać ciągłych pretensji o sam fakt że żyję. Jestem świetnym przykładem że posiadanie dzieci nic nie gwarantuje. Mężem dzieci nie planujemy.
Hej! Przykre to co piszesz, ale wcale nie takie odosobnione. Rodzice często myślą, że im się szacunek, przywiązanie, wdzięczność i ta przysłowiowa szklanka wody należą. Tylko dlatego, że urodzili dzieci. Jak widać na wielu przykładach – tak nie jest. Zapracować sobie na wdzięczność dzieci to bardzo ciężka praca. Nie wiem, czy nie cięższa niż praca bezdzietnych nad funduszami, pogłębianiem relacji z partnerem i pielęgnowaniem przyjaźni. Szczerze mówiąc – ta druga opcja wydaje mi się i ciekawsza, i przyjemniejsza, i pewniejsza niż pierwsza. Pozdrawiam!
Ja natomiast jestem ,,chwatką babką”.Dosłownie i w przenośni..Otwarta na ludzi i świat. Mam 3 synów i wnuki..Temat i komentarze są bardzo interesujące.Blogiem zainteresowałam się po audycji radiowej ,której byłaś bohaterką..Zgadzam się ,że ,,za darmo to boli gardło”..Przepraszam za kolokwializm.Mówi się ,,po owocach poznacie”.Nic dodać ,nic ująć. Nawet ,,bardzo ciężka praca”nie daje gwarancji na ,,wdzięczność”.Oczywiście,wszystko w życiu jest względne…Temat rzeka..Do rzeczy..Ostatnie zdanie w Twojej wypowiedzi zainspirowało mnie do zadania przewrotnego pytania z tezą: Czy brałaś pod uwagę to ,że dopóki czegokolwiek nie ,,spróbujemy”nie możemy wiedzieć ,jak ,,smakuje”?
Częściowo odpowiedziałaś ,używając określenia ,,wydaje mi się”.:-)
Pozdrawiam..CHWATKA BABKA
Witaj, Chwatko Babko:) Pytasz, czy brałam pod uwagę „spróbowanie”… Absolutnie nie. Po pierwsze – nie chcę dzieci, więc dlaczego miałabym ich „próbować”. Po drugie – nawet gdybym się wahała, to dziecka „na spróbowanie” bym sobie nie zafundowała. Bo gdyby okazało się, że jednak nie smakuje, i ja, i dziecko mielibyśmy przechlapane. To zbyt poważna sprawa, żeby tak niefrasobliwie do tego podchodzić. Ale rozstrzygające jest jedno: nie chcę dzieci. Ani na chwilę, ani na zawsze. Ani na spróbowanie, ani w ogóle. Więc odpowiedź brzmi – nie:) Pozdrawiam!
Słyszałam fragment audycji radiowej. Jestem szczęśliwą żoną , babcią i matką z wpadki. Kolejne dzieci to owoce miłości. Niczego nie planowałam.
Plany moje przekreślało życie, chociaż długo wierzyłam w chcieć to móc. Opiekuję się też własną matką. Starości nie da się przewidzieć.
To już wiem. Pieniędzy nie kocham, ale świat ich pożąda ode mnie. Najchętniej rozdaję. Całkiem przypadkiem mam dużą rodzinę, dlatego nie wiem czy potrafiłabym żyć sama. Obcy mi jest święty spokój, wakacyjne, beztroskie podróże czy babska próżność. Można tak żyć i nie straszyć wyglądem starej babci. Mam wygląd bezdzietnej.
Cześć, czy jest tutaj może ktoś z Krosna i okolic? Chętnie nawiążę znajomość z innymi bezdzietnymi kobietami. Moje bliskie koleżanki wszystkie mają dzieci i wiecznie nie maja czasu dla mnie, poza tym jak już się spotkamy temat zawsze obraca się wokół codziennych spraw i dzieci między innymi, a ja bym chciała czasem podyskutować też o innych sprawach. Jeżeli ktoś chciałby nawiązać znajomość niech skrobnie parę słów na ivy9ster@gmail.com
Szkoda, bo do Krosna mam daleko. Ale jak będziesz w okolicy Kartuz (Kaszuby), to daj znać (hekse@vp.pl) 🙂
Fajny pomysł na wykorzystanie mojego bloga:))) Mam nadzieję, że uda wam się skrzyknąć, spotkać, poznać… Może dołączą inni. Powodzenia!
Dołączam! I popieram inicjatywę!!! laciaty0kot@gmail.com (nieopodal Słupska)
Cześć ja jestem z Podkarpacia okolice Rzeszowa
Ja też Rzeszów 😉
O proszę jest ktoś z moich okolic? dziękuję za odzew?
Essi .to egoizm wymagać od dziecka poswiecenia. Jestem mamą bo tego chciałam i pragnełam i jedyna gwarancja ze moje dziecko mnie będzie odwiedzać i wspierać jest je szanować. Twoja matka tego nie robiła i dobrze że się uwolniłas 🙂 choc pewnie łatwo Ci nie było. Powodzenia i szanujmy się wzajemnie i nie oceniamy wyborów innych bo to …ich prawo żyć jak chcą .i nie musimy się przerzucać na argumenty :-/
To ważne co piszesz, bo niektórym wydaje się że szacunek należy się tylko i wyłącznie starszym i to jakby odgórnie i bez zaprzeczanie. Nie bardzo rozumiem dlaczego mam szanować kogoś kto nie szanuje mnie i mojej osobistej odrębności. Dzieciom również należy się szacunek. A coraz częściej widzę że nie jest to takie oczywiste, najbardziej drażni mnie zdanie „Dziecko jest moje i mogę z nim robić co chcę.”
Smutne to co przeczytałam. Jako świeżo upieczony matka mogę się wypowiedzieć, że decyzja o macierzyństwie nie była podyktowana tym o czym piszesz. Nie chcieliśmy z mężem wychować sobie opiekuna na starość. Chcemy, żeby nasze życie nabrało nowej wartości, żeby inwestować w kogoś, a nie tylko w siebie, żeby patrzeć jak ktoś odkrywa ten świat i uczy się wszystkiego i mieć w tym swój udział. Nie wiem jak będzie w przyszłości, jak nam się uda wychować dziecko/i, ale podejście do rodzica wynika z wychowania i włożonej w nie miłości, opieki, wsparcia. Opisane powyżej podejście (moim skromnym zdaniem) wynika z toksycznych relacji z własnymi rodzicami. Moi rodzice nie są idealni, jak każdy człowiek, ale dali mi w życiu wszystko co mogli. Chce się odwdzięczyć za to bo mogę, a nie muszę. I chcę też to samo zrobić dla malutkiego istnienia, które sama wydałam na świat.
Moi rodzice są (byli – bo tato już nie żyje) najlepszymi rodzicami na świecie. Dali mi więcej niż mogli. Ale rozmawiam z ludźmi, czytam badania, obserwuję rzeczywistość – i takie wyciągam wnioski. Moja relacja z rodzicami nie ma z tym wiele wspólnego.
Bardzo podoba mi się Twoja motywacja do wychowania dziecka. Byłoby świetnie, gdyby wszyscy rodzice wychodzili z tego założenia, ale często jest to decyzja całkowicie bezrefleksyjna. Zresztą, nawet najlepiej wychowane dziecko nie jest gwarantem spokojnej starości – może wyjechać gdzieś daleko, może samemu się ciężko rozchorować czy nawet umrzeć – to są smutne sytuacje, ale prawdziwe, niestety.
Jeśli ktoś się decyduje na dziecko tylko z myślą o zabezpieczeniu swojej starości (mam nadzieję, że nie ma takich osób za wiele), to traktuje dzieciaka przedmiotowo. Choć sama nie lubię dzieci, to każde z nich jest dla mnie osobą zasługującą na szacunek i prawo do własnych wyborów. Sama wielokrotnie byłam obarczana winą za niepowodzenia życiowe moich dorosłych krewnych (nie rozweseliłam w trudnej chwili, nie powiedziałam, co mają robić, choć niby taka mądra jestem po szkołach) – to działa jak szczepionka, bo kto tego doznał, nie potraktuje tak nigdy drugiej osoby. Jak się ułoży moja starość – nie wiem, ale wiem na pewno, że tylko ja jestem za to odpowiedzialna.
Ja też buntuję się wewnętrznie przeciwko traktowaniu dzieci jak zabezpieczenie na starość. Nie wiem, może to brak realizmu, ale wydaje mi się, że rodzi to ryzyko nadużyć. Z waszych komentarzy, wpisów i moich rozmów wynika, że te nadużycia nie są wymysłem, ale codziennością wielu dzieci. Wierzę, że większość rodziców ma dzieci nie dla tej mitycznej szklanki wody, nie rozumiem tylko, dlaczego ten argument wytaczają, gdy trzeba przekonać kogoś do rodzenia.
Przeczytałam cały blog. Prawie cały czas chciało mi się krzyczeć „tak! tak! tak!”, co poskutkowało mailem, którego pozwoliłam sobie do Ciebie napisać. Chylę czoła za podjęcie tematu i to w takim stylu 🙂
Czytając ten komenatrz- mogłabym dziś Cię zacytować. Właśnie nuruje w treściach tego cudownego bloga i wewnętrznie krzyczę : TAK! tego mi było trzeba 🙂 Pozdrawiam gorąco wszystkich czytających i prowadzącą bloga Edytę 🙂
W dodatku nie wiem czy to takie fajne widzieć jak dzieci (o ile nie wyjadą, jak w artykule), będa sie podlizywac tylko i wyłącznie dla kasy, spadku itp… Jak już się rodzi dziecko, to łoży się na nie od początku jego narodzin, do śmierci. Ci, którzy mają w dorosłym życiu bliski kontakt ze swoimi rodzicami, często nadal ich wykorzystują, np. jako niańki.
Ciekawe ilu ludzi opiekowałoby się swoimi rodzicami naprawdę, z miłości i dobroci serca wiedząc, że nic po śmierci im nie przypadnie…
Nie mam pojęcia, Boudiko. Tak sobie przy okazji myślę, że tych dzieci też nie można za bardzo obarczać winą. Oczywiście, wiem, że są takie, które nie zainteresują się matką, póki ta nie obieca mieszkania. I są takie, które rzucą pracę, zapomną o sobie i zrobią wszystko, żeby ukochany ojciec czy matka chorował i odchodził w spokoju. Jednak większość z nas, dzieci, żyje we własnym kieracie. Jeżeli nie mamy swoich dzieci, to mamy milion spraw, za które odpowiadamy. Nie możemy ot tak, rzucić pracy, rodziny, domu i w całości poświęcić się całodobowej opiece nad niedołężnym czy ciężko chorym rodzicem. A nikt nam w tym nie pomoże. W Niemczech coraz wyraźniej dostrzega się, że państwo powinno pomagać nie tylko w wychowaniu nowego pokolenia, ale i w opiece nad tym, które odchodzi. Z tego, co czytałam, można przez dwa lata pracować w okrojonym wymiarze godzin i zajmować się opieką nad ojcem czy matką. Popraw mnie, jeśli się mylę. U nas możesz wykorzystać swój urlop. Nic więcej ci nie przysługuje. Jak te dorosłe dzieci mają sobie z tym radzić? A jeżeli wychowują jeszcze swoje dzieci? Może to nie dzieci są złe, ale system społeczny? Pozdrawiam!
A no Widzisz, Boudiko, najlepszą osobą do opieki nad starszymi rodzicami jest ich bezdzietna synowa! Przecież nie ma nic innego do roboty i sama powinna wiedzieć, że to jej obowiązek! A ze rodzice nigdy jej nie akceptowali i wręcz nienawidzili, bo „opętana” i dzieci nie chce mieć, to nie ma żadnego znaczenia! Powinna znać swoje miejsce.
W punkt. Nie zgodzę się tylko z tym, że dawniej dzieci były zabezpieczeniem na starość. Bo dawniej (nie mówię o PRL-u, tylko dawniej-dawniej) większość ludzi była przeraźliwie biedna i starszy człowiek, który nie pracował, był obciążeniem i często przymierał głodem pod okiem dzieci. Wystarczy sobie „Chłopów” przypomnieć albo „Miłosierdzi gminy” – to nie jest bajka.
Masz rację. Jednak gdy nie było systemów emerytalnych, dzieci były jedyną szansą na jakąkolwiek opiekę na starość. Znam te literackie opisy nędzy i poniewierki starych rodziców. Stary rodzic idzie na żebry, bo w domu innych gąb do wyżywienia jest mnóstwo. Czy to była reguła, czy raczej „atrakcyjne” literacko wyjątki – nie wiem. Podejrzewam, że tak było na wsiach, gdzie piszczała bieda. W bogatszych warstwach społecznych pewnie działo się trochę lepiej. Nie siedzę w tym temacie. Niedługo będę rozmawiała z antropolożką, może ona opowie, jak to wyglądało na przestrzeni epok. Skądś przecież się wzięło przekonanie, że dzieci to najlepsza polisa na starość. No właśnie – skąd? Pozdrawiam serdecznie!
A ja mam wrażenie, że gdyby nie kwestie majątkowe, o wiele mniej osób decydowałoby się na dzieci. Kiedyś pomagały one na roli, im więcej progenitury – tym lepiej. Potem przejmowały gospodarstwa i wszystko zostawało w rodzinie. Teraz też – ludzie nabudują pałaców, nakupują dóbr i szkoda, żeby po śmierci przepadły rodzinne fortuny i biznesy. Ja zapiszę moje mieszkanie na cele charytatywne 🙂 Pozdrawiam
Zgadzam się z artykułem, ale…
Łatwo się to wszystko rozkminia, gdy jesteśmy młodzi i sprawni – myślimy sobie, że zabezpieczymy się na starość, odkładając pieniądze albo inwestując w relacje z przyjaciółmi i krewnymi. Też tak myślałam, dopóki w bliskiej rodzinie nie miałam 2 przypadków, gdy okazało się, że bez pomocy i opieki dzieci byłaby totalna beznadzieja.
Przypadek 1 – starsza osoba zachorowała na raka, na terminalnym etapie opiekowały się nią dzieci i mąż – co z tego, że miała dużą dalszą rodzinę i odłożoną kasę, skoro nie była w stanie z niej świadomie skorzystać? Nieprzytomna, była zdana na opiekę najbliższych. Zabrana do szpitala, ignorowana przez długi czas przez personel, dopóki nie przyjechał syn i nie zrobił awantury. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakby to wszystko wyglądało, gdyby była sama. Niestety ale w Polsce wciąż jeszcze rodzina i to najbliższa musi dopilnować, żeby chory, zwłaszcza bez świadomości, dostał godną opiekę w szpitalu czy w hospicjum. Cała logistyka w śmiertelnej (i nie tylko) chorobie spada na rodzinę. Nie wiem, na kogo spada, gdy tej rodziny nie ma.
Przypadek 2 – nie tak drastyczny, moja mama. Wdowa. Zachorowała, miała operację, przez kilka tygodni potrzebowała opieki. Ok, ciotki i przyjaciółki odwiedzały w szpitalu, pomagały na ile mogły. Ale potrzeba było czegoś więcej – załatwiania różnych spraw medycznych, a nawet po prostu bycia z nią w tej chorobie. Córka, nawet taka jak ja, mało opiekuńcza z natury, lepiej się tu sprawdziła niż koleżanki.
No, a napisałam to wszystko ja – bezdzietna 🙂 Szczerze mówiąc, to boję się niedołężnej starości, bez wsparcia dorosłych i zaradnych dzieci.
Hej! To bardzo ważne, co piszesz. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że w moim poście zaprezentowałam tę bardziej optymistyczną wersję – gdy jeszcze cokolwiek jest od nas zależne. Niestety, tak jak piszesz, los może władować nam na barki taki ciężar, że choćbyśmy nie wiem jak się zabezpieczali, to i tak go nie udźwigniemy. Wtedy jedyne, co nam zostaje, to powiedzieć sobie uczciwie (jeżeli starczy przytomności umysłu): „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”. Choć uważam, że te związki rodzinno-przyjacielskie, zawiązywane z pełną świadomością, że możemy liczyć tylko na siebie, to coś innego niż opisujesz w swoim komentarzu. Gdy ktoś ma dzieci, to znajomi, krewni czy przyjaciele, owszem, zainteresują się jego chorobą, ale opiekę nad chorym z automatu zrzucają na barki rodziny. No bo jeżeli jest, to faktycznie powinna się zająć. I nikt jej raczej nie będzie wyręczał. Tak jest teraz, bo zdecydowana większość ludzi ma rodzinę. Jednak za jakiś czas wszystko może się zmienić. Przybywa lawinowo ludzi, którzy rodziny/dzieci nie mają i mieć nie będą. Mogą jednak tworzyć grupy przyjacielskie/grupy wsparcia – właśnie po to, by w tych najgorszych chwilach mieć kogoś, kto zajmie się, przypilnuje itp. Nie jakieś luźne związki koleżeńskie, ale autentyczne więzi, gdzie jedni za drugich będą dobrowolnie odpowiedzialni. Być może to też idealistyczne założenie, choć wydaje mi się, że mimo wszystko bardziej realne niż liczenie na opiekę instytucji państwowych. A dzieci… Nie wyobrażam sobie decydować się na dziecko tylko dlatego, że boję się niedołężnej starości. To by było okropnie nie fair wobec dziecka, które powołałabym na świat. Skoro nie widzę lepszych powodów, to niestety – muszę podjąć wyzwanie i pozostać bezdzietna. Tak to widzę. Też się boję chwili, gdy już sama nic nie będę mogła zrobić i będę w pełni zależna od innych. Ale cóż… Nie czarujmy się, niedołężna starość jest zawsze paskudna. Na to nie ma dobrego i stuprocentowego lekarstwa. Pozdrawiam!
Chwatka Niematko – mam nadzieję, że w przyszłości właśnie tak będzie jak piszesz, że pojawią się silne alternatywne grupy wsparcia, oprócz rodziny, której wielu z nas nie będzie miało. Więc coś musi tę pustkę wypełnić. No i może duża grupa starych bezdzietnych ludzi wymusi jakieś systemowe zmiany w prawie czy ogólnie zmiany społeczne, w tym podejście do starych ludzi, zmianę mentalności. Jeśli to nie będzie kompleksowa zmiana, to marnie widzę nasz los, swój także.
Ja pójdę trochę pod prąd i powiem, że decydowanie się na dzieci i liczenie na to, że w starości się nami zaopiekują nie jest niczym złym. Oczywiście przy założeniu, że nie terroryzuje się dziecka od małego i nie wypomina mu, że taki będzie jego obowiązek i ma podać tę szklankę wody – bo wtedy duża szansa, że ucieknie od tego „obowiązku”. To, co miałam okazję zaobserwować to, że dzisiaj przy ciężkiej chorobie trzeba stoczyć często heroiczną walkę z systemem ochrony zdrowia i w opisanych przeze mnie przypadkach tylko najbliższa rodzina, w tym głównie dzieci, miały tę determinację (wynikającą z miłości i strachu o życie rodzica), żeby zaciekle o to walczyć. Czy sieci przyjaciółek wystarczyłoby desperacji? Dla własnego dobra w przyszłości mam nadzieję, że tak, ale realistycznie – nie sądzę.
Tak że raczej z niepokojem myślę o własnej starości, licząc jednocześnie, że podejście i opieka nad seniorami się zmienią, że zdołam zaoszczędzić pieniądze i zdążę na czas zamieszkać w jakimś uroczym ośrodku, a przede wszystkim liczę (choć tego głośno nie mówię), że dzieci mojego brata, nawet jeśli same się nie zajmą, to dopilnują, żeby ciotka miała dobrą opiekę 🙂
I to też jest bardzo dobry pomysł na starość:) Ostatnio koleżanka opowiadała mi o swojej cudownej ciotce, która ją niemal wychowała. Taka bezdzietna cioteczka, która jest pod ręką, gdy dzieci jej potrzebują, to cudowny wynalazek. A dla nas to jeszcze jedna opcja na zabezpieczenie starości – dać, ile można takim bratankom czy siostrzenicom, solidnie zapracować sobie na ich wdzięczność, i mieć nadzieję, że się odwdzięczą:)) Czemu nie?!
Ja – bezdzietna cioteczka- ostatnio zostałam zapytana przez 9-letniego bratanka „czy będę kiedyś mamą i czy będę mieć dzieci”, zgodnie z prawdą odpowiedziałam,że pewnie już nie. Kolejne pytanie ” czy jest mi smutno, że nie mam dzieci” -odpowiedziałam również zgodnie z prawdą (o co długo walczyłam, o ten spokój ducha i spojrzenie „childfree zamiast childless”) że teraz już nie jest mi w ogóle smutno, bo oni mi wystarczą w zupełności, a na ostatnie pytanie „czy w takim razie ja z wujkiem nie powiększę rodziny i co to będzie?” – łagodnie uświadomiłam mojego ukochanego bratanka, że rodzina to nie tylko dzieci itp. Na co jego brat-mój 5-letni chrześniak powiedział:” ja i Julcia jesteśmy Twoimi „chrzestnymi” (uwielbiam jak tak mylą pojęcia;) i możemy być Twoją rodziną” .
Także śmieje się teraz, że starość mam „zaopiekowaną” ;P
A tak poważnie, powód by mieć dzieci dla podania przysłowiowej szklanki wody na starość….nigdy nie powinien mieć miejsca. Sama boję się naszej z mężem starości…ale nigdy nie tracę wiary że będzie dobrze 🙂
Diablo trudno wytłumaczyć dziecku, dlaczego nie chce się mieć dzieci. Ryzykownie w ogóle wdawać się w taką dyskusję;) Mnie też to czeka. Na razie jestem cioteczką trzy-czteroletnich brzdąców, ale już za momencik, już za chwileczkę… Tak się będę musiała gimnastykować, żeby kiedyś tą szklanką wody nie chlusnęli mi w twarz:) Oczywiście, ja też czasami boję się starości (jak każdy), ale to jasne, że dzieci nie są na te lęki dobrym lekarstwem. Myślę, że są lepsze, na przykład fajna paczka wieloletnich i wiernych przyjaciół. I tego nam życzę:) Pozdrawiam!
Twoje dwa ostatnie zdania są kwintesencją wszystkiego. Bez względu na to czy się ma dzieci czy nie. Powinniśmy zadbać o siebie, o partnera, o przyjaciół i o finanse. Dzieci nawet najukochańsze mogą się rozjechać po świecie i zakładając nawet, że będą nas chciały zabrać to siebie, to my wcale nie musimy chcieć mieszkać z nimi. Bo starych drzew się nie przesadza, bo obcy język, bo obcy ludzie i poza dziećmi tam gdzieś może nie być żadnej innej bratniej duszy. Dzisiaj świat jest inny i musimy podążać za jego zmianami.
Post w punkt! Troska o naszą spokojną straość powinna być NASZĄ sprawą – a co jeśli dziecku się nie powiedzie i to ono, będąc już dorosłe, będzie potrzebowało rodzicielskiego wsparcia (finanse)? W życiu różnie bywa. Zakładanie, że dzieci nam pomogą bo to przecież dzieci jest mocno ryzykowne. Osobiście uważam, że jak dobrze zaoszczędzimy to będzi nas po prostu stać na to, żeby ktoś nam szklankę wody podał – czy będzie miał na to ochotę czy nie 😉
Hej! Zdecydowanie podzielam twój optymizm:) Myślę, że zrzucanie na dzieci odpowiedzialności za swoją starość jest dużym nadużyciem. Pozdrawiam serdecznie!
W punkt! Przez 9 lat związku (i 3 lata małżeństwa) broniłam się przed posiadaniem dzieci rękoma i nogami, szkoda, że wtedy nie znałam Twojego bloga, bardzo by mi pomógł w okresie pytań o to, dlaczego nie chcę mieć dzieci. W ogóle problem pytania o chęć lub niechęć posiadania dzieci powinny być prawnie zakazane, zwłaszcza osobą spoza najbliższej rodziny.
Teraz jestem gotowa na dziecko, ale ze świadomością, że będę dbać o nie, o siebie, o męża i o ukochane psy po równo, bo każde z nas jest równie ważne i wartościowe 🙂 I faktycznie pieniądze zagwarantują mi w razie potrzeby opiekunkę, która poda wodę, zamiast przywiązywania dziecka do siebie.
Hej, Aneta! Grunt to mieć mądry plan na przyszłość. Gratuluję i życzę powodzenia!
Moje gratulacje. Moim zdaniem małżeńskie zgliszcza i żal za zmarnowanym życiem przebił szklankę wody na starość 😉 Z mojego doświadczenia wynika, że niczego w życiu nie można być pewnym i na nikogo nie ma się gwarancji. Ani na dzieci, ani na partnera, ani na przyjaciółki i znajomych. Ludzie przychodzą i odchodzą, więc może niech każdy żyje tak, jak mu się podoba, nie oglądając się na innych. Ani nie zaglądając im w kieszeń 😉 nie widzę osobiście potrzeby tworzenia religii czy ideologii z bycia matką lub bezdzietną. Ani wymyślania masy powodów na bycie jedną lub drugą. Po prostu, jednym pasuje chmara dzieci, innym jedno, a trzecim wcale. I wszystkie te wybory są ok, jeśli są podjęte świadomie i zgodnie z własnymi chęciami i światopoglądem.
Zgadzam się, to po prostu kwestia wyboru. I ważne by był to wybór wolny i przez nikogo z zewnątrz niewymuszony. Nie tworzę religii ani ideologii. Po prostu piszę o nieposiadaniu dzieci. Narracji hurradziecięcej przeciwstawiam inną narrację (broń Boże nie „antydziecięcą”, zwyczajnie „bezdzietną”). Też uprawnioną, choć publicznie raczej pomijaną milczeniem. A zgliszcza i żal za zmarnowanym życiem są jak najbardziej prawdziwe i z życia wzięte. Oczywiście to nie jest reguła, tak jak regułą nie jest samotna i zgorzkniała starość bezdzietnych.
Madka roku, brawo ty. za kazde slowo.
Napisalem Wam w innym poscie. Tyle jest Domow Starcow i tam maja czesto dzieci, w ktore latami inwestowali. A nawet na pogrzeb nie przyjada-.
Tak naprawdę dbałość o relacje jest jakąś gwarancją pomocy na starość. Oczywiście i te relacje mogą zawieść, ale na to nie mamy już wpływu. Pieniądze w Polsce na starość trzeba mieć duże, wtedy jest szansa na dobrą opiekę, lub nie mieć ich wcale, bo wtedy zajmie się człowiekiem państwo. Najgorzej mają ci ze średnimi dochodami
Nikt nie daje nam gwarancji pomocy. Moja babcia,przykład z mojego „podwórka”. Czwórka dzieci, z czego dwoje już umarło (wyobraź sobie żal babci). Zostało dwoje dzieci, które mają swoje życie, prace, swoje problemy. Piszę „dzieci”, ale są to osoby po 50 r.ż. Też muszą zmierzyć się ze swoimi problemami i życiem. Nie zawsze jest czas na opiekę i środki finansowe. Ile to dzieci umiera zanim rodzice dożyją starości? Ile dzieci ucieka z domów w inne zakątki świata? Ile dzieci po prostu ma swoje życie , długi i najpierw musi się zająć sobą, a dopiero potem rodzicem? Nikt nie da nam gwarancji na udaną starość – niezależenie od tego czy ma się dzieci czy nie…
Dziecko rodzi się dla świata, nie dla siebie.
Dlatego zawsze powtarzam – wolałabym umrzeć, „nim stratność mnie dosięgnie”, żebym była w stanie jeszcze się sobą zająć, nim odejdę…ale nie wiem, jak będzie.
Edytko, a masz może pomysły/materiały/listy/opinie na wpis o tym komu zostawić, to czego się „dorobilismy” nie mając dzieci? Ja mam cudny dom w górach i stado zwierzaków… i totalne zero ochoty na potomstwo. Jestesmy mega ultra szczęśliwi tak jak jest, natomiast jedyna rzecz, która mi się od czasu do czasu kołacze po głowie to właśnie ta… komu ja to zostawię, żeby praca i serce moja i mojego męża nie poszła na „marne”? Chyba jakiemuś ogarniętemu bratakowi albo siostrzenicy 🙂 Pozdrawiam ciepło!
Hej! To bardzo ciekawy pomysł na post:) Też jestem w podobnej sytuacji – mam dom na przepięknych Wzgórzach Trzebnickich, w który mój mąż od 10 lat wkłada ogrom pracy, a razem wkładamy w tenże domek ogrom środków. I czasami się zastanawiamy – co z tym kiedyś zrobimy. Raczej jesteśmy skłonni myśleć, że w przyszłości, gdy już ciężko będzie kosić, rąbać i remontować, spieniężymy to i kupimy coś wygodnego we Wrocławiu, blisko parku i przychodni:))) Ale w odwodzie mamy siostrzeńców, a jakże!
Wpisuję ten temat do swojego notesika z pomysłami. Niestety, trochę muszę zwolnić pisanie, bo skończyły się tematy, które mogłam wytrzepywać z łepetyny. No bo ileż można pisać o tej nieszczęsnej opinii publicznej. Wchodzę w zagadnienia, do których muszę się solidnie merytorycznie przygotować. Ale myślę, że to blogowi wyjdzie na dobre:) Uściski i pozdrowienia!
Post dla mnie! Już pisałam w komentarzach pod innym postem, że dla mnie powodem posiadania dziecka jest właśnie obawa przed niedołężną starością w samotności.
Tak jak pisałam, postaram się, aby moje dziecko wyrosło na szczęśliwego człowieka, który sam z siebie, a nie z poczucia winy czy obowiązku, zechce zapewnić mi w razie potrzeby godną i fachową opiekę.
Tak jak pisała wyżej Ann, rodzina przyjdzie do szpitala (czy domu opieki) i w razie potrzeby zrobi awanturę czy przeniesie w inne miejsce. Przyjaciółki, same schorowane, to tylko starsze panie, a nie młody facet zionący ogniem wściekłości, bo matka leży we własnym kale…
Przykład z mojego życia: gdy mój dziadek zachorował i przez kilka miesięcy przed śmiercią już nie mógł wstawać, zaopiekowała się nim jego córka. Córka, której nigdy nie chciał i nie kochał, a ona dała mu taką opiekę, jaką każdy chciałby mieć.
Za to ani pieniądze, które mój dziadek miał odłożone, ani żona (zdrowa, sprawna) nie byli gwarantem godnej końcówki. Żona wręcz była szczęśliwa, że przykry obowiązek zostal jej zdjęty z głowy i wpadała dwa razy w tygodniu z wizytą na godzinkę, zapewnić o swojej wielkiej miłości do „najukochańszego małżonka” ..
To córka opiekowała się nim, ściągała do domu lekarzy, załatwila i opłaciła rehabilitanta przychodzącego do domu, wynajęła specjalne łóżko dla obłożnie chorych. Zapewniała mu rozrywki i towarzystwo. Jeździła do biblioteki po audiobooki, gdy nie mógł czytać. Nawet zmieniła menu ma takie, które było dla niego najlepsze i najbardziej mu smakowało. I nie robiła tego dla spadku, naprawdę. Robiła tak, jak czuła.
Dało mi to do myślenia bardziej niż wszystkie rady ciotek. Od śmierci dziadka uważam, że (prawie zawsze, bo czasem rodzice potrafią zepsuć relacje na dobre) nikt nie zapewni lepszej opieki niż dziecko.
Owszem, dziecko jako dorosły musi mieć własne życie, ale nie można zakładać, że wyjedzie np. do Australii i słuch po nim przepadnie. Albo że umrze.
Mąż też może umrzeć zbyt wcześnie i zostawić mnie wdową, gdy będę miała np. 50 lat. Za młoda na samotność, za stara na nowego faceta i jego nawyki, byłe żony i dzieci z wnukami. Miałam więc się nie wiązać, żeby się potem nie rozczarować?
Mam nadzieję, że w wieku przynajmniej 105 lat (bo do takiego wieku w sprawności fizycznej i umysłowej mam zamiar dociągnąć) umrę spokojnie we śnie i nikt nie będzie musiał koło mnie chodzić.
Rozważam też opcję, że w razie niezności życia dziecko spełni moją prośbę i wywiezie mnie do Holandii na eutanazję. Tak, dziecko, bo raczej trudno będzie znaleźć kogoś obcego do tego zadania (chociaż wszystko jest kwestią ceny, podobno).
Dzięki za miejsce w sieci, gdzie można na takie tematy rozmawiać z szacunkiem i bez wyzywania oraz straszenia ogniem piekielnym.
Pozdrawiam. Idę ukołysać moją inwestycję do snu.
Ech, blog jest nastawiony na bezdzietne pary, bo jak singiel przeczyta, że na starość ważny jest partner, to mu się przykro zrobi…
Hej, no wiesz, blog to jednak wypowiedź osobista, i zaczynałam go prowadzić z pozycji, którą znam. Ja akurat mam męża i gdy myślę o swojej starości, to myślę o nim. Ale koncepcja bloga ewoluuje, coraz więcej ludzi uczestniczy w jego pisaniu. I z takim wsparciem i solidnym przygotowaniem zamierzam pisać o bezdzietności z różnych punktów widzenia – par nieheteroseksualnych, singli, osób bardzo młodych, starszych itp. Jeszcze wiele tematów jest do poruszenia. I wielu bohaterów do opisania:)
Jako mama uważam, że nie ma nic gorszego niż nakładanie na dziecko obowiązku opieki nad rodzicami na starość. To ja jestem odpowiedzialna za zabezpieczenie swojej starości. Dziecko może, ale nie musi mi w tym pomóc. Nie chcę nakładać na córkę „obowiązku” zajmowania się starymi rodzicami. Chcę żeby żyła pełnią życia, żeby czerpała z niego garściami i wyciągała wszystko co najlepsze. Jeśli, przy okazji, znajdzie czas i chęci na zajmowanie się starymi rodzicami, będę szczęśliwa, jeśli tych chęci lub czasu nie będzie to też będę szczęśliwa, bo to będzie znaczyło że moje dziecko jest zajęte przeżywaniem swojego życia.
Wkurza mnie stereotyp, że najpierw odchowujemy swoje dzieci, potem dochowujemy starych rodziców, a kiedy jest czas dla mnie???
Ja dziecko mam bo chciałam, moja przyjaciółka nie ma, bo tak chciała. Obie mamy równie pełne i piękne życie 🙂
Absolutnie się z tobą zgadzam – w kwestii tego, że nie możemy obarczać dzieci odpowiedzialnością za naszą starość. Same jesteśmy za nią odpowiedzialne! Pięknie to ujęłaś. Pozdrawiam serdecznie!
Zgadzam się!!!!
Hej, dzieci to żadna gwarancja spokojnej starości. Nawet jeśli są z nami związane i troskliwe zwyczajnie w świecie mogą odejść przedwcześnie z tego świata przez chorobę lub wypadek więc dla mnie nawet jako dla osoby planującej rodzinę, przysłowiowa szklanka wody to żaden kluczowy argument przyświecający decyzji o dzieciach.
Moja przyjaciółka, która została matką z wyboru i którą uważałam w pewnym momencie za matkę kwokę, która sobie „hoduje” dzieci i mocno je do siebie przywiązuje, zaskoczyła mnie kiedyś tym, co powiedziała. Otóż stwierdziła, że tak bardzo „kwoczy” te dzieci, bo korzysta z tego, że są małe i ma je blisko. Natomiast nie są jej własnością, należą tylko do siebie. Jej zadaniem jest je wychować tak, żeby poszły w świat i były szczęśliwe, a nie żeby rezygnowały z własnych marzeń i pragnień, bo trzeba się zajmować matką. W związku z tym zaplanowałyśmy sobie wspólną starość w jednym domu i będziemy się niańczyć nawzajem albo znajdziemy sobie wypasiony dom spokojnej starości. 🙂
Znakomity pomysł? Gratuluję fajnej przyjaciółki?❤️
Jestem mamą trójki dzieci. Wymagało to ode mnie, i ciągle wymaga ogromnego nakładu pracy, której nikt nie liczy i nie zawsze widzi. To co robię dla moich dzieci jest bezinteresowne. Chciałabym mieć w przyszłości przysłowiową „pociechę” ale nie wiem jak będzie. Nie mam na to gwarancji, nawet jeśli będę je traktowała z szacunkiem, nie wiadomo czy one będą miały ten szacunek dla mnie. Cieszy mnie sam fakt że mogę je kochać i im towarzyszyć w życiu, wspierać w trudnych chwilach, być nauczycielem, który więcej widzi. Jest to dla mnie sens życia.
I o to chodzi! Żeby być szczęśliwym i zadowolonym ze swoich wyborów. I żeby nie unieszczęśliwiać innych. I tyle:) Pozdrawiam!
Jako ciężarna nie wyobrażam sobie wychowywać dziecka z myślą o własnej starości. W ogóle o przyszłości. Dla mnie idiotyzmem są alimenty dla rodziców płacone przez dzieci jak i to pieprzenie o „szklance wody”. Syndrom „szklanki wody” jest tak egoistyczny i przedmiotowy, że chce się aż rzygać. Natomiast alimenty są idiotyzmem – samemu powinno się ponosić koszt swojego życia. Przecież dziecko na świat się nie prosiło…
(piszę jeszcze raz bo nie wiem czy komentarz dotarł 🙂 )Alimenty wcale nie są idiotyzmem. Na dzieci włożyło się pieniądze i można wymagać, że dziecko z dobrą pozycją finansową będzie wspierać pieniężnie rodzica gdy on pieniędzy już nie ma. W sumie jest to dla mnie bardziej skrajność, bo uważam, że samemu trzeba zadbać o swoją i przyszłość, ale to nie oznacza, że w razie jakiejś trudnej życiowej sytuacji dziecko może wesprzeć pieniężnie rodzica. Ogólnie 'robienie sobie’ dziecka dla przysłowiowej szklanki wody nie jest najlepszym pomysłem co zostało już tu wielokrotnie powiedziane.
Kwestia opieki na rodzicami jest dla mnie dość tragiczna. Moja mama wskutek złych wyborów życiowych i całego wachlarza wydarzeń starzeje się samotnie i jest kompletnie do tego nieprzygotowana, finansowo też nie. Nie zabezpieczyła się na starość, bo jej zabezpieczeniem byłam ja. A ja wyjechałam, daleeeko, a teraz buduję swoje życie, dość późno zresztą, bez przerwy mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że to wszystko zaraz i tak szlag trafi, moją rodzinę i plany, bo w jakimś momencie trzeba będzie wracać do kraju i się nią zaopiekować (na profesjonalną opiekę i utrzymanie się samej zupełnie mnie nie stać). Takie życie to nie życie, odbiera mi to motywację do czegokolwiek, bo „i tak nie zdążę”.
Dzieci są inwestycją na starość nas wszystkich, całego spoleczenstwa. Mozesz całe życie odkładać pieniądze, ale gdy na starosc nie bedziesz miał komu zapłacić za usługę opiekuńczą, to te pieniądze ci nie pomogą. Jezeli ktoś nie zainwestuje w wychowanie dziecka, które zostanie lekarzem, to nie bedzie miał kto cię leczyć. Jezeli ktos nie zainwestuje w wychowanie dziecka, które zostanie piekarzem, to ci nikt chleba nie upiecze. Tak wiec patrzac szerzej rodzice wychowując swoje dzieci inwestują w przyszłość swoją i ludzi bezdzietnych.