Foto: Pexels.com
Każda wielka zmiana społeczna zaczyna się w sferze wyobraźni – pisze Marcin Napiórkowski w wydanym niedawno świetnym „Kodzie kapitalizmu”. A co buduje naszą wyobraźnię? Przede wszystkim język oraz obrazy i symbole, wśród których żyjemy. Jeżeli więc marzy nam się zmiana podejścia do bezdzietności z wyboru, powinniśmy zwracać uwagę na to, w jakie słowa i obrazy tę bezdzietność ubieramy. O języku pisałam już wielokrotnie, dziś chciałabym się poprzyglądać ilustracjom przedstawiającym życie bez dzieci, bo zaliczyłam ostatnio kilka bolesnych kolizji z przywiązanymi do stereotypów grafikami. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic błahszego niż obrazki w prasie lub internecie, ale to właśnie one – niemal przezroczyste, lecz wszechobecne – wyznaczają granice naszej wyobraźni i w dużym stopniu decydują o tym, jak myślimy o bezdzietności.
Zacznę jednak od pewnej anegdotki. Wiele lat temu jako redaktorka poczytnego kobiecego czasopisma zostałam wysłana na badania terenowe. Miałam sprawdzić, czy aby na pewno czytelniczki ronią łzy tam, gdzie powinny je ronić, i parskają śmiechem tam, gdzie według redaktora powinny parskać. Wyselekcjonowane przez fachowców panie siedziały w pomieszczeniu i kartkowały gazetki, a ja – szpieg z krainy żurnalistów – uzbrojona w notes i ciasteczka deserowe podglądałam je przez wielkie, weneckie lustro. W powietrzu wisiały roztocza i groźba wydawcy, że jeżeli panie nie będą łkały i parskały we właściwych momentach, to nici z premii. Mijały minuty. Ciastka znikały z talerza w rytm przewracanych kartek, a panie czytały…. czytały… Nagle jedna z nich pstryknęła w czarno-białe zdjęcie widniejące pod jakimś melodramatycznym tytułem i rzuciła:
– Kobieta… Koń… Wiadomo, o co chodzi!
Ciasteczko deserowe utknęło mi w gardle, a w głowie rozpoczął się wyścig skojarzeń. Prawdziwe grand prix wyobraźni. Że niby ta kobieta i koń… Kobieta z koniem… Caryca Katarzyna… Orgia czy inna cholera?
I żeby wszystko było jasne, nie pracowałam wówczas w „Twoim weekendzie” ani „Sek(s)retach”. W moim tytule wszystko musiało być jednoznaczne, układne i cacy, również zdjęcie kobiety z koniem. A jednak coś poszło nie tak. Czytelniczka zobaczyła w naszej fotce treść, której nie przewidzieliśmy. Jaką? Do dziś zachodzę w głowę. Ta historyjka pokazuje, że wyobraźnia grafika i wyobraźnia odbiorcy nie zawsze idą w parze, grzecznie trzymając się za ręce. Skojarzenia czytelników bywają nieprzewidywalne i żaden ilustrator nie może wziąć za nie pełnej odpowiedzialności. Ale zawsze warto próbować…
Maryja królująca i cierpiąca
Są obrazy, w których trudno doszukać się jakiejkolwiek dwuznaczności, na przykład obrazy macierzyństwa. Przez tysiąclecia sztuka – pędzlem i dłutem – uwznioślała i uświęcała matki. Wystarczy wspomnieć niezliczone przedstawienia Madonny z dzieciątkiem. Gdy patrzymy na płótna średniowiecznych czy renesansowych mistrzów, na przykład Masaccia, Gentile da Fabriano czy Rafaela, widzimy przede wszystkim dostojeństwo bijące z postaci Maryi, dyskretnie zaznaczone jej dominującą pozycją na płótnie lub ostentacyjnie podkreślone przepychem szat, wysokością niebiańskiego tronu i asystą świętych czy chórów anielskich. Pełną powagi pozę królującej Madonny łagodzi zwykle czuły gest, jakim przygarnia dziecko do piersi. Jest w nim wszystko, co kojarzy się z macierzyństwem – miłość, troska, bliskość i bezgraniczne oddanie. W sztuce sakralnej znajdziemy również niezliczone przedstawienia matki odartej z boskiego dostojeństwa, zbolałej i cierpiącej po stracie ukochanego syna. Piety Michała Anioła, Giovanniego Belliniego czy Sandro Botticellego z jednej strony pokazują tragiczne oblicze macierzyńskiej miłości, z drugiej – tragizm ten uświęcają.
Figura Matki Polki
Nieco inny, choć równie podniosły wizerunek matki heroicznej, skazanej na cierpienie znajdziemy w polskiej sztuce tworzonej po powstaniu styczniowym, głównie na obrazach Artura Grottgera. „Żałobne wieści” czy „Na pobojowisku” ze słynnego cyklu „Polonia”, powstałego w 1863 roku, są twórczym rozwinięciem klasycznej piety, w której zapłakaną Matkę Boską zastąpiła Matka Polka (a nawet Matka-Polska), a rola ukrzyżowanego Jezusa przypadła pobitym powstańcom. Przejmująca wizja macierzyństwa ofiarnego i osamotnionego, wykreowana przez wielkich romantyków i ich następców, do dziś odbija nam się męczącą czkawką, a figura Matki Polki, choć wielokrotnie obalana, krytykowana i obśmiewana, nadal ciąży nad naszym życiem społecznym i organizuje zbiorową wyobraźnię. Nie potrafimy się od niej uwolnić! Dochodzi do głosu choćby w przekonaniu, że skoro kobieta nie poświęca się dzieciom, POWINNA poświęcić się czemuś innemu, ofiara bowiem wpisana jest w kobiecą rolę i w kobiecy los. Jeżeli nie urodzę dziecka i nie złożę życia w ofierze, choćby na ołtarzu wolontariatu, nie zostanę beatyfikowana. Uświadomił mi to ostatnio jeden z czytelników, gdy wrzuciłam na FB feministyczną w wymowie grafikę Kasi Drewek-Wojtasik z nowoczesną dziewczyną wpisaną w kontur Matki Boskiej. Napisał w komentarzu:
Patrzę tak i widzę kontur Matki Boskiej na zdjęciu. I ja szanuję to, że nie każdy musi rodzić dzieci, nie każdy musi posiadać. To indywidualne. ja najpewniej też nie będę miał dzieci. Ale tak sobie myślę, że w każdej kobiecie, która urodziła chociaż jedno dziecko, jest coś boskiego, jest coś z Matki Boskiej.
Ups! Odbiorca najwyraźniej puścił rękę grafika, zboczył z feministycznego traktu i pognał w chaszcze. I nawet mu się nie dziwię! Nasza zbiorowa wyobraźnia, przez długaśne stulecia szkolona w łączeniu macierzyństwa i boskości, nie potrafi inaczej – musi w matce zobaczyć świętą.
Macierzyństwo bez filtra
A jak wygląda macierzyństwo w sztuce czerpiącej natchnienie nie z sacrum, lecz z profanum? Mniej więcej podobnie. Miękkie kontury, ciepłe rozproszone światło, czułe gesty, pełne troski spojrzenia, miłość, intymność, głęboka więź i tajemnica, która kusi, zdumiewa i fascynuje. Przywołajmy choćby ikoniczne „Macierzyństwo” Stanisława Wyspiańskiego: matka (Teofila Pytko, żona artysty) z czułością i namaszczeniem karmi piersią niemowlę, a jej starsza córka (Helenka Wyspiańska), ukazana przodem i z profilu, przygląda się temu z przejęciem. Odkryta pierś, gęsty secesyjny wzór i niezwykle ciasny kadr podkreślają niemal duszną intymność tej sceny, ale tym, co najmocniej uderza widza, jest bijąca z płótna tajemnica. Oto matka wprowadza córkę w tajniki – i w tajemnicę – macierzyństwa, wyznaczając tym samym jej los. W historii malarstwa znajdziemy mnóstwo podobnych gloryfikacji matczynej miłości (niektóre z nich można obejrzeć tutaj i tutaj). Różni je czas powstania, styl i technika, ale łączy jedno – ich autorami są głównie mężczyźni. Macierzyństwo, karmienie piersią, poświęcenie graniczące z samounicestwieniem to dla nich temat, idea, spektakl, inspiracja, nigdy jednak, z wiadomych względów, cielesne doświadczenie. W ich obrazach nie ma bólu, zmęczenia, niepewności, ambiwalencji, strachu czy poczucia izolacji, a więc emocji, które na co dzień towarzyszą matkom. Takie odbrązowione macierzyństwo, pozbawione miękkich filtrów i uwznioślających zabiegów formalnych pojawiło się w kulturze dopiero niedawno, gdy do głosu doszły kobiety-artystki.
Brzuch wyzwolony
Równie fascynująca jest historia znaczeń, jakie na przestrzeni dziejów kultura przypisywała obrazom kobiecego brzucha. Pisze o tym Marcin Napiórkowski we wspomnianym na początku „Kodzie kapitalizmu”, w rozdziale „O własności brzucha w przestrzeni publicznej”. Przywołuje w nim m.in. reklamę preparatu Garniera „Roll-on płaski brzuch”, w której młoda kobieta, złakniona męskich zachwytów, stosuje reklamowany preparat, by po chwili odsłonić piękny, perfekcyjnie płaski brzuch.
W finale reklamy mężczyzna kładzie dłoń na brzuchu modelki w geście znanym z płócien renesansowych mistrzów. Znaczenie symbolu odwróciło się jednak o sto osiemdziesiąt stopni! Dawniej był to czytelny znak podkreślający płodność kobiecego łona, gotowego się zaokrąglić i dać mężczyźnie upragnionego potomka. Dziś odsłonięty brzuchu, gotowy na przyjęcie jedynie męskiego spojrzenia, jest płaski (…)
Jednak współczesna kultura nawet z ciążowego brzucha potrafiła uczynić symbol kobiecej niezależności. Niegdyś (o czym już pisałam w poście poświęconym aplikacji Bez-Dzieci.pl) – prezentowanie światu widocznej ciąży uchodziło za działanie wywrotowe i pornograficzne. Dzieci brały się z izb i komnat, w których na czas porodu zamykały się brzemienne niewiasty wraz z akuszerkami, nigdy z brzuchów! A już na pewno nie z wagin! Przez cały XX wiek nasze postrzeganie ciąży ewoluowało, ale do góry nogami wywróciła je dopiero Annie Leibovitz w latach 90., fotografując goły i mocno już zaokrąglony brzuch Demi Moore. Zdjęcie ukazało się na okładce magazynu „Vanity Fair” i zostało wyróżnione drugim miejscem w plebiscycie Amerykańskiego Stowarzyszenia Wydawców Czasopism na najważniejszą okładkę wszech czasów. Jak ta okładka wyglądała? Oddaję głos Napiórkowskiemu:
Miękka, nieco rozmyta faktura, głębokie czarne tło i ostre światłocienie podkreślają zaokrąglone macierzyństwem kształty gwiazdy. Prawą ręką Demi Moore skromnie zasłania pierś, lewą podtrzymuje wydatny brzuch. Najważniejsze jest jednak spojrzenie aktorki – patrzy ona przed siebie dumnie, wyzywająco, z nieco uniesionym podbródkiem. Jej twarz nie wyraża ani cienia zakłopotania. Ciąża nie jest czymś, czego należy się wstydzić. Nie ujmuje nic z kobiecego piękna.
Czy odsłonięte brzuchy ciężarnych mówią nam o czymś innym niż płaskie kształty ich koleżanek? Wydaje się raczej, że o tym samym. Także brzuch kobiety w ciąży – wyeksponowany w odważny, często nawet wyzywający sposób – stanowi znak wolności, pokazuje bowiem ciążę jako wybór i decyzję, usuwa ją ze sfery wstydliwości, do której macierzyństwo zepchnięte zostało przez kulturę masową ubiegłych dekad, stawiającą na sukces i zawodowe spełnienie.
Bezdzietni w krzywym zwierciadle
Okazuje się więc, że obrazy potrafią zmieniać nasze wyobrażenia o zjawiskach społecznych, niekiedy w rewolucyjny wręcz sposób. Mają olbrzymią moc! Co zatem z wyobrażeniami o bezdzietności? Śledząc publikacje poświęcone temu zagadnieniu – i sposoby ich ilustrowania – nie mogę opędzić się od przygnębiających refleksji. Gdybym zaufała fotoedytorom i grafikom, musiałabym uznać, że ludzie bezdzietni z wyboru są puści, pyszni, infantylni i agresywni wobec dzieci oraz ich rodziców. I nawet jeśli nie chcą dzieci, to tak naprawdę chcą. Prawdziwe przyjemniaczki! Dziwię się, że nikt nie wpadł jeszcze na pomysł przepytania społeczeństwa, czy chciałoby mieć za sąsiada osobę bezdzietną z wyboru. Niewykluczone, że zdystansowalibyśmy uchodźców, wyznawców ideologii LGBT+, a nawet… homo sapiens. Tacy jesteśmy! Przynajmniej na zdjęciach i paskudnych obrazkach.
Pusta matrioszka kłamie
Zacznijmy od bezdzietności przedstawianej jako pustka – pusty brzuch, wydrążona sylwetka, pusta matrioszka, czarna dziura w miejscu dziecka… Jak już pisałam w książce, takie ilustracje pasują do bezdzietności niewybranej, niechcianej, podyktowanej okolicznościami, ale nie do bezdzietności z wyboru. Pustka może być tylko tam, gdzie jest lub było pragnienie dziecka, choćby blady refleks tego pragnienia. Żeby ją odczuć, trzeba się na niej skoncentrować, uświadomić sobie dotkliwy brak. Ale bezdzietni z wyboru nie odczuwają żadnych niedostatków! Tam gdzie niezbyt kreatywny grafik widzi pustkę, ja dostrzegam przestrzeń. Jego „BRAK” jest moją „PEŁNIĄ ŻYCIA”. Dlaczego więc w tak wielu publikacjach pojawiają się te smętne grafiki? Sądzę, że winę za to ponosi język – to nieszczęsne słowo „BEZdzietność”, które ludzi wolnych, szczęśliwych i życiowo spełnionych definiuje poprzez defekt. Swoje robi też niewielki zasięg tego zjawiska, w końcu znacznie częstsza od planowanej jest bezdzietność nieplanowana. Jedyna do niedawna polska książka na ten temat („Bezdzietność. Perspektywa społeczno-kulturowa” Barbary Dolińskiej) opowiada przede wszystkim o niepłodności, rozdział poświęcony bezdzietnym z wyboru zajmuje zaledwie szesnaście stron. Co mamy na okładce? No jasne! Pustą matrioszkę! Podobnie jest z artykułami prasowymi – nawet jeżeli omawiają zamierzoną bezdzietność, to i tak zwykle kończą na pragnieniu dziecka. Bo wiadomo, jeżeli kobieta nie chce mieć dzieci, to znaczy, że chce je mieć, tylko o tym nie wie. Czyżby wydrążone sylwetki miały jej to uświadomić?
Skreślone bobasy prowokują
Równie bezsensowne wydają mi się te wszystkie wrzaskliwe grafiki z przekreślonym bobasem, wózkiem czy kobietą w ciąży. Jest w nich zawarta nie tylko odmowa udziału w rodzicielstwie, ale również jego ocena – skrajnie negatywna. To automatycznie wyrzuca bezdzietnych na społeczny aut, w końcu społeczeństwo składa się głównie z rodziców. Dla nich posiadanie dzieci, nawet jeśli trudne, kłopotliwe i pełne wyrzeczeń, jest wartością. Zróbmy prosty eksperyment: spróbujmy wpisać w znak zakazu to, co kochamy, chronimy i szanujemy najbardziej na świecie… Jeżeli sami sobie nie daliśmy w mordę, to tylko dlatego, że zadziałał instynkt samozachowawczy. Rodzice nie mają takich oporów. Odbierają te grafiki jako wyraz nienawiści do dzieci i w pełni odwzajemniają złe emocje. Właśnie dlatego, prowadząc bloga i kanały w social mediach, staram się unikać takich antagonizujących ilustracji. Dla mnie sprawa jest prosta jak konstrukcja wykałaczki: „Chcesz, by szanowano twoje wartości? Szanuj wartości innych, nawet jeśli ich nie podzielasz”. Albo jeszcze prościej: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.
Pycha kroczy przed upadkiem
Tuż obok grafiki z przekreślonym bobasem umieściłabym obrazki zestawiające uroki bezdzietnego życia z rodzicielskim czy – częściej – macierzyńskim utachaniem. Z tymi wszystkimi umordowanymi, zapaćkanymi, rozciągniętymi we wszystkie strony matkami płaczącymi nad swoim losem. Nie ufam tym wytworom brodzącej w banale wyobraźni. Są tak samo prawdziwe jak dziury w brzuchu i puste matrioszki na ilustracjach przedstawiających bezdzietność, a do tego grzeszą pychą. Nie mam żadnych podstaw, by sądzić, że moje życie jest lepsze, radośniejsze lub fajniejsze od życia rodziców. Mam mniej obowiązków, owszem, ale czy to znaczy, że jestem szczęśliwsza? Czy naprawdę muszę swoje szczęście przymierzać do cudzego, żeby je odczuć i docenić? Nie muszę! Dlatego takich ilustracji również nie znajdziecie na Bezdzietniku.
Lukier nie krzepi
Ani na blogu, ani w książce nie ma również zdjęć szampana, waty cukrowej, słodkich lizaków, wakacji pod palmą i tych wszystkich obrazków pokazujących, że życie bez dzieci to wieczna impreza. Jasne, bezdzietność bywa słodka, beztroska i wesoła, ale bywa też rozsądna, poważna, odpowiedzialna i obarczona rozmaitymi zobowiązaniami. Dlatego, gdy pracowaliśmy z wydawcą nad okładką książki, odrzuciłam całkiem przyjemny dla oka projekt z lizakiem w roli głównej. Co prawda jedna z moich bezdzietnych bohaterek mówi, że czuje się jak dzieciak w sklepiku ze słodyczami, któremu pozwolono zeżreć wszystkie cukierki, sama również na brak słodyczy nie narzekam, ale nie chciałam wzmacniać stereotypu beztroskiej, infantylnej bezdzietności. Zbyt często słyszałam, że jestem niedojrzała i nic nie wiem o życiu. W życiu jak w bollywoodzkim filmie – czasem słońce, czasem deszcz. Lukrowana bezdzietność, podobnie jak lukrowane macierzyństwo, to zwykła ściema.
Albo dziecko, albo Pulitzer
Graficy ilustrujący materiały o bezdzietnych kobietach dają się ponieść jeszcze jednemu popularnemu stereotypowi – perfekcyjnie pomalowana, szczupła w pasie i wolna od przyziemnych trosk miejska bogini goni na niebotycznych obcasach za szczęściem i karierą. Tak zobrazowana bezdzietność może wydawać się kusząca, w końcu która z nas nie chciałaby być jak Carrie Bradshaw, mnie jednak ten wizerunek uwiera. Przede wszystkim dlatego, że – celowo lub nie – dzieli kobiety na lepsze i gorsze. Tak jak w patriarchalnej narracji rewersem troskliwej matki jest zimna, egoistyczna suka, tak tutaj odwrotnością bezdzietnej kobiety sukcesu będzie niewydarzona, uwięziona w patriarchalnej pułapce matka. Zarówno jeden, jak i drugi stereotyp zakłamuje rzeczywistość. Znam bezdzietne kobiety, które szukają w życiu jedynie spokoju. Mają w nosie dyplomy i zaszczyty, awansów nie przyjmują, bo na kocią karmę zarobią nawet na podrzędnym stanowisku, a na szpilkach czują się jak na szczudłach. Znam też matki, które kierują międzynarodowymi korporacjami i wyglądają jak modelki. Te ostatnie mają jedną przewagę nad bezdzietnymi – nikt nie wylicza im, czego w życiu nie zrobiły. Bezdzietne, choćby przespacerowały się po jednym z księżyców Jowisza, dla otoczenia będą tymi, które… nie zdążyły zostać matkami. Fundacja Mamy i Taty w kampanii pod hasłem „Nie odkładaj macierzyństwa na później” doprowadziła ten stereotyp do absurdu, ale media wciąż się nim posługują, robiąc nam krzywdę. No bo skoro nie dziecko, to obowiązkowo medal Fieldsa, od biedy Pulitzer albo prezesura banku. Nic pomiędzy. Piszecie niekiedy, że jesteście tym zmęczone. Ja też. Radość z życia – to prawdziwe osiągnięcie, zasługujące na nobla!
– Nie odkładaj macierzyństwa na później
Rebranding bezdzietności
Jak więc namalować bezdzietność? Jak ją sfotografować? Marcin Napiórkowski twierdzi, że dziś naszą wyobraźnię kształtują marki, to one są podstawowymi cegiełkami współczesnego kodu kulturowego – kodu kapitalizmu. Może by więc pomyśleć o bezdzietności jak o marce i zafundować jej porządny rebranding? Zamiast ogłaszać na koszulce, że nienawidzimy bachorów, wymalujmy na niej wartości, z którymi chcemy być utożsamiani i które pomogą nam nawiązać społeczny dialog. Jestem pewna, że nie chcielibyśmy być postrzegani jako banda infantylnych nienawistników lub pustych i pysznych karierowiczów. Mnie to nie odpowiada, dlatego od ponad roku szukam niesztampowych pomysłów na bezdzietnikowe ilustracje. Podobają mi się te grafiki, które pokazują silne, pewne siebie kobiety, potrafiące powiedzieć grzeczne, ale stanowcze „nie” nawet najbardziej nachalnemu bocianowi, lubię żart, ironię i zabawy stereotypami, przede wszystkim jednak biorę na bezdzietnikowy sztandar prawa prokreacyjne. Jednym z pierwszych blogowych eksperymentów wizualnych była grafika Kasi Drewek-Wojtasik przestawiająca różne kobiece pomysły na życie. Kiedyś dziewczynka miała do wyboru dwie drogi – mogła zostać matką lub zakonnicą. Dziś możemy być kim chcemy – naukowczynią, sportsmenką, podróżniczką, matką, dziennikarką, możemy też łączyć rozmaite role…
W innych projektach podkreślamy z Kasią poczucie odmienności, jakie zwykle towarzyszy osobom wybierającym bezdzietność, pokazujemy kobiecą ucieczkę od stereotypu żony i matki, presję wywieraną na bezdzietnych oraz nieśmiertelny ideał Matki Boskiej, z którym wciąż musimy się mierzyć. Zapytałam Kasię, jak wspomina pracę nad grafikami do mojej książki.
Mam wrażenie, że temat bezdzietności z wyboru nie istnieje w warstwie wizualnej, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki chciałyśmy to pokazać w książce. Po wpisaniu w przeglądarkę internetową hasła childfree, wyskakują głównie obrazki przedstawiające przekreślone wózki, bobasy lub kobiety w ciąży. Chciałam do tematu odnieść się inaczej, zawrzeć w grafikach trochę myśli feministycznej, trochę z naszych kobiecych odczuć i wrażeń, ale kulturalnie, bez hejtu, raczej z pozytywnym przekazem, choć nie tylko. Próbowałam dodać do tego element satyry i gorzkiej refleksji. Wszystkie z prac stworzyłam w programie graficznym, malując na tablecie. Do tej techniki dodaję zazwyczaj parę elementów „z ręki”, na przykład zeskanowane rysunki, trochę tekstur i faktur. Mam nadzieję, że niebawem pojawi się więcej pozytywnych w przekazie obrazów pokazujących bezdzietny styl życia.
I tyle! Jak wspomniałam na początku: każda wielka zmiana społeczna zaczyna się w sferze wyobraźni. Potrzebujemy więc nie tylko narracji, ale też fajnych, niestereotypowych i nieantagonizujących obrazów bezdzietności z wyboru, żeby na dobre zmienić jej społeczny odbiór.
A tu macie książkę, która natchnęła mnie do napisania tego posta. Gorąco polecam!
63 komentarze
Bardzo ciekawy artykul, dziekuje. Podoba mi sie bardzo ze widac spora prace wlozona w zbadanie tematu. Korzystajac z okazji chcialabym zapytac (moze nie tylko odnosnie tego artykulu ale i calego bloga, dyskusji) czy spotkalas sie moze z wizerunkiem mezczyzny bezdzietnego z wyboru? Bo widze ze w tym artykule skupilas sie na kobiecie. Bardzo dobrze rozumiem ze kobiety sa gownie celem atakow i pouczen jesli nie chca miec dzieci. Jednakze bardzo mi brakuje meskiej czesci opowiadania o bezdzietnosci. Mam meskich przyjaciol, ktorzy tez nie chca i nie planuja dzieci. Z tego powodu na przyklad boja sie/sa zmeczeni randkowaniam bo w ich odczuciu kazda kobieta szuka ojca dla dzieci a nie partnera, bliskiej osoby. Jesli Twoja odpowiedz bedzie: ale jestem kobieta i nie mezczyzna. Albo: nie moge sie zajmowac wszystkimi wiec skupiam sie na kobietach. Jak najbardziej ma to sens. Jednak o ile coraz czesciej widze artykuly o kobietach ktore nie chca miec dzieci o tyle a mezczyznach nadal glucho. Wydaje mi sie ze o ile kobieta bez dzieci jest uwazana za egoistke, o tyle mezczyzna bez dzieci jest widziany jako niedojrzaly i dziecinny, wieczny chlopiec. A przeciez swiadoma decyzja o nie posiadaniu potomstwa wymaga dojrzalosci. Rozpisalam sie 😉 W kazdym razie, dziekuje za artykul a jesli bylaby mozliwosc abys napisala artykul o drugiej polowie spoleczenstwa (mezczyznach) byloby cudownie aby dac im glos w dyskusji i zobaczyc bezdzietny swiat ich oczyma.
Hej! Masz absolutną rację. Sama jestem ciekawa tej męskiej perspektywy. Piszę bloga głównie z kobiecego punktu widzenia, bo to jakoś naturalnie mi przychodzi, ale na pewno napiszę o męskiej bezdzietności. Mam to na liście priorytetów. Pochylę się też wtedy nad obrazami bezdzietnego mężczyzny w kulturze. Dzięki za inspirację!
To jest dopiero ciekawy temat. Pisze Pani tylko z perspektywy kobiet, zupełnie pomijając facetów i ich obawy, pragnienia czy chcą dzieci to też ludzie, a mam wrażenie, że według bezdzietnych faceci nie mają żadnych praw i mają siedzieć w domu i narzucacie im swoje zdanie. To trochę tak jak w Arabii Saudyjskiej z kobietami. Co drogie Panie na to wasi faceci, czy liczycie się z ich zdaniem i czy im z tym dobrze. Życie, małżeństwo to kompromisy. Co byście zrobiły jakby teraz wam powiedzieli chcę mieć dziecko. Czy byłby to koniec związku.
Tak się składa, że mój mąż najbardziej na świecie nie chce dzieci, więc tak – liczę się z jego zdaniem. Po prostu oboje nie chcemy dzieci. Taki cudowny zbieg okoliczności. A piszę o kobietach, bo sama jestem kobietą. . Nad bezdzietnością męską niech się pochylają mężczyźni. Bezdzietnik to nie jest portal informacyjny, tylko blog. Czyli osobista perspektywa. Mogę popełnić jednego posta o panach i tyle. Bo z przyczyn oczywistych perspektywa mężczyzn jest mi obca.
Przepraszam droga Chwatko ale kolejny raz mijasz się z prawdą . I od razu przykład jak twój blog to nie jest portal informacyjny, to o czym jest artykuł Salpingektomia i wazektomia na życzenie – legalne czy nie? Rozmowa z prawnikiem, jak nie zbiorem porad i informacji. Bezdzietnik.pl: Jak wygląda sytuacja prawna – czy wazektomia, salpingektomia i sterylizacja są w Polsce dopuszczalne, czy nie? i następne Bezdzietnik.pl: W jakich sytuacjach dopuszcza się przecięcie lub podwiązanie jajowodów lub sterylizację?. I znowu będę tym złym bo pokazuje sprzeczności i to jak ktos mija sie z prawdą.
Owszem, są tu informacje. Jak najbardziej. Ale ich dobór podyktowany jest moim widzeniem świata, moją perspektywą, moimi potrzebami i moimi rozmowami. To jest blog. Portal informacyjny to na przykład Gazeta.pl – gdzie jest wielu twórców i wiele punktów widzenia. To, że nie rozumie pan takich niuansów, nie znaczy, że ja się mijam z prawdą. Pan w ogóle niewiele rozumie z tego, co tu się dzieje, więc doradzałabym mniej wymądrzania się. To jest zabawne i urocze, ale jeżeli jeszcze raz zarzuci mi pan kłamstwo, to pana stąd wyrzucę.
Kurczę, ja nie rozumiem, czemu trzeba się ciągle tłumaczyć z tego egoizmu i myślenia tylko o sobie kosztem bezdzietności… Ja lubię wydać wszystkie SWOJE pieniądze na SWOJE podróże, na SWOJE kosmetyki, na SWOJEGO szampana. Lubię spać do południa w weekend, wyjść spontanicznie na kolacje z facetem, wypić z nim 2 butelki wina bez okazji, spędzić cały dzień z Netflixem, pojechać na weekend do Włoch. Co więcej, ja nie tylko lubię, ale chcę to robić i mieć nadal taką możliwość. Tak, może jestem próżna, może chcę się w życiu tylko bawić, ale co w tym złego?? Chciałabym powiedzieć ludziom bez konsekwencji: nie chcę się niczemu poświęcać, lubię swoje życie i chcę, żeby ono było wygodne i szczęśliwe (czytaj: bezdzietne).
Żeby nie było, to nasze życie to nie tylko wino i netflix. Jest normalna praca, związek, rachunki, zwierzęta do zaopiekowania, rodzina itd. Ale poza tym jest radość z wolności, tak po prostu.
To niech Pani to powie niech Pani to wykrzyczy całemu światu jestem egoistką i tak mi dobrze, nie lubię obowiązków bo inaczej będzie się Pani miotała. Ma Pani prawo taka być. A co do Włoch poleca Pani jakieś fajne miejsce, bo chciałbym zrobić żonie i synowi niespodziankę.
Marku, czego się czepiasz? Dlaczego świat ma być urządzony na jedno, czyli Twoje, kopyto? Ty i Twoja żona układacie sobie życie tak, a ktoś inny – inaczej. I to jest prawo Mariki. prawo do decydowania o sobie, swoim życiu, swojej drodze przez świat. Ja w jej wypowiedzi nie znalazlam nic, coby świadczyło o egoizmie, niedojrzałości (większą niedojrzałością wydaje mi się powoływanie na świat dzieci bez poczucia osobistej potrzeby, następnie zas zadręczanie otoczenia własnym potomstwem). To Ty się miotasz, nie Marika. Ona pisze o spokojnej, radosnej egzystencji kobiety bezdzietnej, a Ty się wściekasz nie wiadomo dlaczego. Zastanów sie nad sobą i swoim stosunkiem do innych. Albo zamilcz. A do Włoch jedź sobie, gdzie chcesz. Masz tony przewodników i katalogów biur podróży. Może ten miły klimat ukoi Twoją chęć gryzienia po nogach.
Marika, coś Ci powiem. Nie trzeba się tłumaczyć! 😀 Ja przestałam i żyję! Dziś, gdy ktoś próbuje mnie wkręcić w swoje niezadowolenie/roszczenia/narzucanie, reaguję mówiąc:
– Wiesz co, ale nie rozumiem do czego zmierzasz swoim pytaniem/stwierdzeniem…
– Zastanawiam się, co próbujesz sobie załatwić tym, co właśnie robisz i mówisz. Zastanawiałeś(aś) się, co się tu i teraz dzieje w naszym kontakcie?
– Wybacz, ale na to pytanie dziś ci nie odpowiem.
– To ci działa, gdy mnie tak atakujesz?
– Ok, nie atakujesz mnie, ja czuję inaczej. No, ale to działa? To co robisz, to się sprawdza, jest pomocne?
– Wiesz, doceniam twe zaangażowanie i ciekawość, ale ten kierunek średnio mi się podoba. Masz jakiś inny pomysł na rozmowę?
– Uważasz, że jestem niemiła i ostra? Masz prawo tak czuć. Ja to samo czuję wobec ciebie. Czuję też, że odreagowujesz na mnie swoją złość, dokuczasz mi. Ja tu mówię stop. Mamy możliwość to sobie omówić, czemu tak się dzieje, jak na siebie reagujemy, albo się rozstać tu i teraz. Co o tym myślisz?
– To zdanie i forma, jak je przekazałeś(aś) odczułam na tyle dotkliwie, że nie czuję chęci, ani potrzeby, by dłużej z tobą rozmawiać. Trzymaj się, pa!
Te i inne moje patenty – mi się świetnie sprawdzają! 😀 Może i dla Ciebie coś będzie pomocne i zainspiruje! 😉
Taki mam pomysł Edytko – może jakiś post o asertywności – jak reagować, odpowiadać na przykre zaczepki czy złośliwości? Czyli też trochę o stawianiu granic i jak to robić miękko, by nie odstraszyć ludzi, a po prostu nie dać się krzywdzić… 😉 Post o tym, co często słyszą bezdzietnicy już jest. Wystarczy dopisać perspektywę odbiorcy, ale w kontekście konkretnych strategii i działań (czyli nie tego, jak się z tym czuje, ale co może zrobić/powiedzieć). Taki know-how psychologiczny.
Doskonała myśl! Post o asertywności – wpisuję na listę do realizacji. Kurcze… Ta lista rozrasta mi się do niepokojących rozmiarów. Gdyby to nie był Bezdzietnik, powiedziałabym, że jeszcze moje wnuki będą miały o czym pisać. No ale wnuków nie będzie, więc trzeba osobiście spiąć dupsko;)
Artykuł po pierwsze strasznie nudny, po drugie przeraźliwie nudny. Widać, że autorka nie ma pomysłów i idzie tropem jak nas nikt nie atakuje to my atakujmy. Żeby w średniowiecznych obrazach doszukać się ataku na bezdzietność to trzeba być ignorantem. Czym innym jest propagowanie macierzyństwa, a czym innym potępianie bezdzietności. W artykule jest tyle sprzeczności raz autorka pisze, że „Nie mam najlepszego mniemania o Wyższej Szkole Cierpienia, wolę uczęszczać do Akademii Szczęścia i Pogody Ducha” a później doszukuje się potępienia bezdzietności w obrazach. Większość wpisów i tekstów autorki odnosi się do tego że ludzie potępiają bezdzietność i oceniają a nie jakie to wspaniałe. Przepraszam ale tu jest tyle sprzeczności ile w życiu bezdzietnych którzy najczęściej miotają się w życiu i atakują rodziców. Jak wam tak dobrze to pokażcie, to i cieszcie się a nie atakujecie.
Uwielbiam Pana czytać, Panie Marku! Ach, czymże byłby mój blog bez Pana?! Gdyby Pana nie było, musiałabym Pana wymyślić.
Dziękuję za pochwałę, ma Pani rację swoimi komentarzami podnoszę zainteresowanie blogiem. Prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Jak artykuł był ciekawy to chwaliłem, a jak nudny to piszę prawdę. Mało jest tu merytorycznych komentarzy. Rozumiem, że reklama i promocja mają swoje prawa.
Pani Marku, przesylamy duzo milosci <3
Odwzajemniam i pozdrawiam kocham ludzi.
Marku, chyba masz problemy z czytaniem ze zrozumieniem. Poza tym ziejesz wręcz nienawiścią do wszystkiego, co inne i czego nie rozumiesz. Czy jesteś pewien, że to forum jest dla Ciebie odpowiednim miejscem? Ja mam wątpliwości.
Bardzo dobry artykuł, ciekawie przedstawiony problem. Ja również czekam na męską perspektywę, mężczyzni pewnie mają łatwiej niż my w tym temacie, ale tylko trochę łatwiej 🙂
Dzięki, Marta! Również za mobilizację:)
A niby dlaczego gniazdko bez jajeczek jest takie pikniutkie i oryginalne i kolorowe, a te gniazdka z jajeczkami takie same i szare, mam jajeczka w gniazdku i też jest ono kolorowe i wyjątkowe!!! Wiesz Edyta, będziesz miała problem z tą zmianą postrzegania BZW jeśli takie obrazki będą ją opisywać, normalny odbiór BZW, zależy od kultury poszczególnych osób i nie komentowania czyjegoś wyboru bezdzietności, ale sorki z różnymi komentarzami, musisz się liczyć, jeśli piszesz na takie tematy w internecie.
Tak jak napisałam, intencje grafika czasami rozmijają się z odczuciami odbiorcy. Trzeba się starać, a efekt może być zaskakujący:)
Akurat w przypadku opisanej przeze mnie grafiki, przekaz jest oczywisty „jajeczka w gniazdkach” są „be” w porównaniu z gniazdem bez nich, teraz zależy od odbiorcy: dla Ciebie posiadaczki takiego pięknego gniazdka bez jajeczek nie ma tym nic niewłaściwego, bo Twoje gniazdko, choć puste to takie fikuśne, a wkoło szara masa, ale posiadacze jajek w gniazdkach już się oburzają, bo na jakiej podstawie są tak namalowani, chcecie być dobrze odbierani to nie generalizujcie rodzicielstwa, a najlepiej temat samego rodzicielstwa zostawcie w spokoju…
Przekaz wcale nie musi być oczywisty, można tę grafikę interpretować choćby w odniesieniu do „malowanego ptaka”.
A niby dlaczego mamy zostawić temat rodzicielstwa w spokoju? Nie rozumiem. Jeśli nie mam dzieci, nie wolno mi się na ten temat wypowiadać? Snuć refleksji? Zastanawiać się? Interpretować dzieł kultury? Bez przesady!
No ja w kontekście tego tekstu odebrałam tę grafikę jak wyżej. Oczywiście wolno, jak najbardziej snuć refleksje, chodzi mi jedynie o to że przedstawianie rodzicielstwa w sposób negatywny tudzież nieciekawy może skutkować takim samym odbieraniem BZW, poza tym z całym szacunkiem, jeśli się nie jest rodzicem to nie ma się pojęcia o rodzicielstwie, w tej kwestii żadna teoria nie może równać się z praktyką, co oczywiście nie zabiera nikomu prawa do analizowania wszelkich symboli kultury.
@Justyna
Z całym szacunkiem, jeśli nie jest się osobą bezdzietną z wyboru, nie ma się pojęcia o bezdzietności z wyboru i w tej kwestii lata przed dzieckiem nie dają żadnego doświadczenia.
Dziękuję za świetną copypastę, bardzo mi się przyda. 🙂
Wiesz, ja akurat byłam bezdzietną z wyboru kilkanaście lat i bardzo dobrze wiem co to znaczy, każdy rodzic był kiedyś bezdzietnym, ale żaden BZW nie był rodzicem, więc nie wie, jak to jest nim być, (z wyjątkiem osób, którym dzieci zmarły i nie zdecydowali się na kolejne)
Justyna, ten argument jest tutaj od czapy. Kij, że protekcjonalny. Nigdzie nie piszę o wychowywaniu dzieci, karmieniu piersią czy budowaniu więzi z niemowlakiem. I nawet nie dlatego, że nie mam o tym pojęcia. Przede wszystkim dlatego, że mnie to kompletnie nie interesuje. To wielki plus bycia bezdzietną – że mogę mieć to w nosie (ja). Tym, co mnie interesuje, jest społeczny odbiór macierzyństwa, a do tego nie trzeba wizyty na porodówce. Wystarczą oczy i uszy.
@Justyna
OK. Zakładając, że masz rację i autorka ilustracji specjalnie postanowiła pokazać childfree jako zjawisko fajniejsze od rodzicielstwa, to… co z tego? Co takiego złego w zilustrowaniu tego sposobu na życie *w książce o tym sposobie na życie* oraz *na blogu o tym sposobie na życie* jako fajniejszego od sposobu, który serwują nam na każdym kroku, w każdym medium, w każdej sferze społeczeństwa (pewnym wyjątkiem jest tu rodzicielstwo klasy niższej, które faktycznie jest zohydzane przez media klasy średniej i wyższej, vide „pińcetplusy srające na wydmach”, pełno tego w komentach na GazWybie) i do którego pcha nas presja otoczenia, a często nawet naszych najbliższych? Aż tak nie możesz nam darować, że ciągle jesteśmy bezdzietni, aż tak nam żałujesz tego kolorowego gniazdka? Pytam szczerze, nie mogę zrozumieć, czemu w innym wypadku byłabyś tak gotowa kruszyć o to kopie na forum childfree. Podobnie zresztą jak ten tamten parę wątków wyżej.
Pani Justyno, ja się z Panią zgadzam, rzeczywiście trochę słaba ta jedna grafika. Ja bym to inaczej narysowała.
Ale jednocześnie jest to – jeżeli Pani tylko zechce – dobry punk wyjścia do zrozumienia, co czuje BZW. Niech sobie Pani wyobrazi, że wszędzie, ze wszystkich stron otaczają Panią grafiki sugerujące, że Pani życie (z dziećmi) jest szare i puste. ZAWSZE. W praktycznie każdej głupiej gazecie. Na okładkach książek.
Jeśli Panią ta jedna grafika uwiera, proszę sobie wyobrazić, co ja czuję, patrzęc na te puste matrioszki… odczuwam identyczny bunt i poczucie niesprawiedliwości.
Nie mówię, że należy iść w retorykę „pięknym za nadobne” i „cios za cios” ale taki przykład zmusza trochę do empatii względem „drugiej strony” – jeśli się tą okazję dostrzeże…
Pani Justyno, jeszcze jedno – bezdzietnym z wyboru jest się na stałe. Tak jak rodzicem jest się na stałe. Stany przejściowe to stany przejściowe.
Każda kobieta na doświadczenie życia bez dzieci, ale nie jest to BZW.
Tak jak kobieta która wiele razy sądziła, że zaszła w ciążę, choć okazywało się finalnie, że jednak nie, nie może mówić o sobie że „ma doświadczenie rodzicielstwa” tylko dlatego że już w myślach wielokrotnie urządzała pokój dziecinny (a nawet kupiła trochę ciuszków), tak kobieta która doświadczyła kilku/nastu dorosłych lat życia bez dziecka (na miły Bóg, mam nadzieję, że każda tego doświadczyła! ) nie może mówić, że wie co to jest postawa BZW.
Trudno o empatię jeśli na feministycznym blogu ktoś pisze, abym poszła lepiej zajmować się dzieckiem,niż się tu w tak zacnym gronie erudytów miała się wypowiadać, albo sugeruje, że piszę tu, bo jestem nieszczęśliwa, wspomnę też o komentarzach pod innymi artykułami, że rodzice nie dbają o środowisko naturalne, ostatnio nawet przeczytałam, że kogoś mdli na widok kobiet w ciąży i malutkich dzieci, tak więc dzięki za w sumie komentarz na poziomie, co do grafiki to nie uwiera mnie ona, tylko pokazuje, że życie z dziećmi jest nieciekawe i smutne, dobrze, jeśli ktoś się w ten sposób dowartościuje, jego sprawa. Mojego zdania na temat bycia BZW przez jakiś czas nie zmienię, po prostu tak uważam, a teraz idę zajmować się dzieckiem, które mnie unieszczęśliwia i zaśmiecać ziemię pampersami😉
Pani Justyno, znowu widzę analogię… Pani obecność tutaj jest dla mnie okazją do refleksji. Jest tutaj Pani po Drugiej Stronie Lustra. Po tej pierwszej jesteśmy w zasadzie wszyscy, na codzień.
Obawiam się, że przedstawiając tezy BZW na jakimkolwiek blogu poświęconym rodzicielsteu zostałabym oblana takim wiadrem pomyj, że tutejsze sugestie od zmiany miejsca do nieekologiczności Pampersów wydałyby się pachnącym prysznicem…
Parafrazujac Panią – wracam do swojego Męża i naszego płytkiego, pustego życia, w którym mimo 20lat stażu z całą pewnością coś jest nie tak a rzeczony mąż z pewnością puści mnie w trąbę 😉
Chyba zacznę się podpisywać jako Babcia Justyna, abyśmy się nie myliły uczestnikom tego forum
Świetny esej, doceniam treść i język, wysoki poziom.
Zgadzam się, że bezdzietność należy odczarować, nie antagonizując bezdzietnych i rodziców. Myślę jednak, że to trudne i wymaga wiele taktu, ale przede wszystkim dystansu do siebie. A często i bezdzietni, i rodzice bywają przewrażliwieni i urażeni stereotypami, o których piszesz – udręczona matka i egostyczna niematka.
Ja z dzieciństwa pamiętam słowa mojej mamy, która zawsze o bezdzietnych sąsiadach czy swoich koleżankach wypowiadała się z takim ogromnym współczuciem („Biedni, nie mają dzieci, na pewno są nieszczęśliwi). Aż się dziwię,
że nie uległam presji posiadania dziecka. Ale moja bezdzietność (z wyboru) była i jest też niezłym doświadczeniem dla mojej mamy. Zupełnie inaczej postrzega teraz bezdzietność, naprawdę się rozwinęła. Jedna z jej córek jest szczęśliwa bez dzieci, druga szczęśliwa z dziećmi (oczywiście obie nie jesteśmy szczęśliwie nieustannie, ale zadowolone z dokonanych wyborów).
Dzięki, Moniko! Ja też widzę dużą zmianę od czasu, gdy wchodziłam w dorosłość. Bezdzietność traktowana jest z dużo większym zrozumieniem niż kiedyś, choć wciąż są środowiska, w których to coś niezwykłego, a nawet nagannego. Media też są dużo bardziej wyczulone niż kiedyś na niuanse, choć wciąż potrafią puścić taką grafikę, jak ta z WO. Teraz wszystko w naszych rękach. Żebyśmy tylko tego nie spieprzyli. Gdy pod byle postem o rodzicielstwie widzę setki „bachorów” i teksty w stylu: „Trzeba było nie dawać dupy”, to tak sobie myślę, że jesteśmy na prostej drodze, by być wrogiem publicznym nr 1. Nikt nie będzie wchodził w niuanse, że nie wszyscy bezdzietni są tacy:((
A propos interpretacji grafiki z gniazdkami przed odbiorców. Wszystko co w życiu widzimy, postrzegamy przez pryzmat swoich doświadczeń, myśli, przekonań. Jeśli jestem zadowolona ze swojego życia, wyglądu, etc. nie porównuję się do innych, nie czuję się gorsza, nikt nie jest w stanie mi dopiec, nie odbieram niepochlebnych komentarzy jako atak. Więc jeśli pani Justyna widzi szare gniazdka jako te gorsze, może powinna ubrać różowe okulary? 🙂 Jestem BZW i zinterpretowałam tę grafikę zupełnie inaczej. Wg mnie autor podkreślił jedynie wyjątkowość sytuacji. Każde szare gniazdko jest tym tradycyjnym, powszechnym. Różowe jest inne, odbiegające od utartych norm społecznych. To tyle. Nie jest gorsze, ani lepsze. jest inne. Poza tym szary to piękny kolor 🙂
Wiesz, to że ktoś nie zdecydował się na dzieci nie znaczy, że jest jakiś wyjątkowy, nie musisz mi tłumaczyć wymowy tego obrazka po swojemu bo dla mnie jego przekaz jest jednoznaczny, nie potrzebuję różowych okularów, bo nie odbieram tego jako żaden atak, po prostu chciałam Wam zwrócić uwagę na to, że skoro chcecie aby bezdzietność była postrzegana pozytywnie, należy uważać jak przedstawiacie, jak wypowiadacie się o rodzicielstwie i tyle… Poza tym ciekawe co byś powiedziała jakby gniazdka z jajkami były kolorowe i fikuśne, każde inne i wyjątkowe, a w wśród nich znalazło się proste, szare puste gniazdko….
Pani Justyno. Słowo wyjątkowy pochodzi od słowa wyjątek. Wyjątkowy to różniący się od innych, nie wspaniały czy cudowny. Gdyby jedno puste gniazdko było szare, powiedziałabym dokładnie to samo. Moje gniazdko własnie takie jest, szare, puste i szczęśliwe. Pozdrawiam
„Wyjątkowy” ma bardzo dużo synonimów wśród których są takie słowa jak: cudowny i doskonały, i wiele innych o podobnym znaczeniu, a co do grafiki to albo mnie nie rozumiesz, albo po prostu nie chcesz zrozumieć, o co mi chodzi, pozdrawiam,
Rozumiem Cię i myślę, że lepiej byś się czuła na stronie dla rodziców.
Dziękuję za uprzejmie wyganianie, które trafia mi się tu nie pierwszy raz, tylko za wyrażanie własnej opinii, to naprawdę BZW pokazuje w bardzo dobrym świetle, gratuluję👏 Poza tym blog jest dla mnie ciekawy i proszę nie sugerować mi gdzie bym się lepiej czuła.
Czy Ty jesteś Drugą Justyną na tym forum? Czy tylko zapożyczyłaś moje imię? Dla uporządkowania, na wszelki wypadek zaznaczam, że ja jestem Justyna – emerytka. I głos, który komentuję, nie jest moim głosem.
Jeśli ktoś cię Justyno kolejny raz grzecznie wyprasza, to odejdź z godnością. Zajmij się dzieckiem, zamiast marnować energię na internetowe dyskusje.
Pax! Nie ma sensu wypraszać się nawzajem. Zdania są i będą podzielone. Trudno. Niech każdy zostanie przy swoim i tyle. Zwłaszcza że dyskusja dotyczyła interpretacji grafiki. W sztuce nie ma jedynie słusznych interpretacji. Na szczęście!
Tak się zastanawiam, czy u Justyny cała ta afera o kolory gniazdek, jajeczek lub też o ich brak w gniazdku, to nie objaw po prostu ukrytej tęsknoty za takim kolorowym, ozdobionym, fikuśnym i pustym gniazdku. Mam wrażenie, że teraz nie przepada za bezdzietnicami, bo ma porównanie jak wyglądało życie jako bezdzietnej z wyboru i po urodzeniu dziecka, i wie doskonale, że „To se ne vrati…” , wiecie co mam na myśli…
Twój komentarz jest przejawem po prostu braku kultury, sprawia Ci przyjemność snucie domysłów na temat mojej osoby, że na pewno nie do końca jestem nieszczęśliwa? To jest żałosne… Ja tylko wyraziłam swoją opinię na temat grafiki, że należy uważać jak się przedstawia rodzicielstowo, bo nie będąc rodzicem można na coś nie zwrócić uwagi i dotknie to odbiorcę, który nie zawsze jest BZW,jak widać zrozumiała mnie tylko Edyta, za co jej dziękuję. A na Bezdzietnika będę zerakać bo mimo różnic w poglądach lubię czytać teksty Edyty i nikt nie ma prawa mi zabraniać tu być, np. OZZT.
Myślę, że nikt nie powinien nieproszony zaglądać drugiemu człowiekowi w duszę, w życie, w pielesze. Nie tędy droga. Napisałam posta o fajnych i niefajnych moim zdaniem grafikach. W tej krótkiej analizie starałam się wykazać wrażliwością i dlatego mnie samą wkurza, gdy wchodzi tu mama i mówi: jeszcze za mało pokory, za mało skromności, zbyt nisko pochylona ta głowa. Bo przecież wrażliwa rodzicielska dusza może poczuć się urażona. Jestem zwolenniczką uważności w kontaktach międzyludzkich, ale bez przegięć. Świat, zarówno ten realny, jak i świat sztuki – pełen jest gloryfikacji macierzyństwa, rodzicielstwa, posiadania dzieci. Przez całe stulecia ludzie bezdzietni uchodzili za ułomnych, gorszych, godnych politowania. A dziś nawet różowego gniazdka nie mogą sobie narysować?! Jeżeli ktoś tu nie wykazał uważności, to właśnie ty, Justyno. Skupiona na czubku własnego nosa, pominęłaś kontekst, nie odniosłaś się do tekstu, pominęłaś nasze odczucia, i zakrzyknęłaś; JA!
Oczywiście masz prawo do własnych interpretacji i własnych odczuć. Ale skoro ode mnie żądasz tak daleko posuniętej pokory i uważności, to proszę – zastosuj ten wymóg również do siebie. Nie proszę o to byś zmieniała zdanie, po prostu spasuj czasami. Nie wkładaj kija w mrowisko. Spróbuj wyobrazić sobie racje i emocje drugiej strony. Ja to zrobiłam w swoim tekście, a przynajmniej próbowałam. Sporne gniazdo – co widać w komentarzach – może być rozmaicie interpretowane, ale na pewno nikogo nie obraża. A że dowartościowuje wybór bezdzietności? Super! Długo na to czekaliśmy!
PS> Bardzo się cieszę, że lubisz czytać moje teksty:)
Pozdrawiam!
Droga Justyno, nie w moim zamyśle było obrażanie Ciebie, czy kogokolwiek z tutaj zgromadzonych. Nie sugeruję również, że jesteś nieszczęśliwa, nie znamy się i nie mi to jest osądzać. Jesteśmy (o ile mogę się tak wyrazić) po dwóch stronach barykady – bezdzietni i rodzice. Dla każdej z nas jej własne gniazdko jest najwspanialsze, najpiękniejsze i najcudowniejsze i niech tak już zostanie. Nieważne czy są w nim jajeczka i w jakim kolorze, czy ich brak. Każdy jest kowalem swojego losu, dokonuje świadomych wyborów, które są dla niego najlepsze. Każdy interpretuje sztukę subiektywnie, czyli z własnej perspektywy i koniec kropka. Dla ciebie Justyno przekaz jest oczywisty „jajeczka w gniazdkach” są „be” w porównaniu do kolorowego gniazda bez nich. Dla mnie, jako bezdzietnicy z wyboru (już od dwudziestu paru lat) przekaz jest zgoła zupełnie inny, dla jeszcze kogoś innego z forum puste gniazdko może oznaczać pustkę w życiu i wtedy to już jest tragedia. Odbierasz w tej ilustracji negatywny przekaz w stosunku do rodzicielstwa – Twoje prawo, ale pozwól też inny cieszyć się ze swoich wyborów życiowych. Tutaj nie spodziewaj się lukrowanego obrazu macierzyństwa i jego gloryfikacji, nikt tu nie będzie wygłaszał peanów pochwalnych na cześć słodkich bobasków, jesteś przecież na bezdzietnik.pl, jak sama nazwa na to wskazuje. Tutaj ludzie, którzy wybrali inną drogę życiową, spotykają się i opisują swoje życie bez dzieci. Jest tak mało przestrzeni w Internecie na ten temat, więc pozwól nam cieszyć się ze swojego życia, wyborów i inspiracji, przecież nikt tu nie uderza w Twoje wartości i wybory, ani nie chce zohydzić czy umniejszyć macierzyństwa. Pozdrawiam i miłej soboty życzę.
„…skoro kobieta nie poświęca się dzieciom, POWINNA poświęcić się czemuś innemu, ofiara bowiem wpisana jest w kobiecą rolę i w kobiecy los. Jeżeli nie urodzę dziecka i nie złożę życia w ofierze, choćby na ołtarzu wolontariatu, nie zostanę beatyfikowana.” Tu chyba leży pies pogrzebany. W nieuzasadnionych roszczeniach wobec kobiet i w jakiejś dziwnej próbie kontrolowania nas, próbie zatrzymania zmian. Ja mam czasem wrażenie, że im bardziej stawiam granice i mówię o swoich potrzebach, ba, czerpię z życia przyjemność, tym bardziej niektórym ludziom działam na nerwy! Jakby nie mogli znieść tego, że ktoś po prostu sam sobie ogarnął swoje życie i jest zwyczajnie OK. Ostatnio pewnemu znajomemu (pan mądry i sympatyczny, po rozwodzie, w poczuciu krzywdy i niesprawiedliwości) wspomniałam, że chcieliśmy zatrudnić panią do gotowania,bo ja nie umiem i nie lubię gotować. Miał wstrząśniętą minę, pokiwał znacząco głową, nic się nie odezwał, zmienił szybko temat. Niektórym pewne rzeczy nie mieszczą się w głowie. 🙂
No, zdecydowanie! Baba, która nie wie, którędy do garów, jest czymś absolutnie wstrząsającym. Ruch alterglobalistyczny przy takiej babie wysiada! Wiem, coś o tym, bo mnie też swego czasu kierunki się pomyliły;)
Edytko, kolejny cudny artykuł! Lubię, gdy nawiązujesz do historii! Świetne ilustracje, ożywiają bloga!
Podziwiam Twój styl pisania! Sobotnia kawka w łóżku, z Twoimi tekstami, smakuje lepiej!
Zgadzam się, że przekreślone bobasy prowokują i uderzają w czyjeś wartości. Be & let it be – chciałoby się powiedzieć. Z drugiej strony, ja nie pamiętam, abym kiedykolwiek prześmiewała i deprecjonowała ludzi za to, że się stają rodzicami. W drugą stronę – wiele przykrości, narzucania, prześmiewania, wchodzenia z butami w moje życie, głupich uwag i komentarzy – nasłuchałam się i doświadczyłam. Większość próbuje czasem zagryźć mniejszość. Na szczęście świat opiewa w różnorodność i coraz więcej akceptacji się uczymy, umiejąc ją dawać innym, ale też się jej domagać (jak chociażby tu, na Twoim blogu). Cieszą te zmiany, oj cieszą! :)))
No popatrz, też sobotnią kawę wypiłam dziś w łóżku:) W salonie sieje spustoszenie ekipa remontowa, więc schroniłam się w sypialni i redaguję kolejny post na bloga, zapewniając ci – mam nadzieję – lekturę do niedzielnej porannej kawy:)
Wiem, że nie ma tu symetrii. Ja, żeby nie nasiąknąć niechęcią do ludzi, którzy wkraczali z buciorami w mojej życie i je oceniali z perspektywy realizowania „powinności macierzyńskiej, zaczęłam myśleć o bezdzietności w kontekście historycznym właśnie. Odkąd wiem, że to nie ich durne wymysły, tylko zniewalający przekaz pokoleń, łatwiej mi to puszczać mimo uszu. Miłego weekendu, Mrówko!
Witam. Tak się wczytuję oraz wpatruję od pewnego czasu, że postanowiłem zrobić ukłonik w stronę przedmówczyń i króciutko odnieść się do tzw. „męskiej” perspektywy bezdzietności.
Otóż, jestem zwyczajnym mężczyzną bezdzietnym z wyboru. Powoli zbliżam się do czterdziestki i od dziesięciu lat jestem w szczęśliwym, bezdzietnym związku małżeńskim.
O swojej bezdzietności zacząłem myśleć na bardzo wczesnym etapie – mając 11 lat. W ogóle to długa historia i mnóstwo czynników powodowało tak wczesne fantazjowanie i wyobrażanie sobie własnej prokreacyjnej przyszłości. Na pewno były to m.in. warunki środowiskowe, rodzina, szkoła i częste „filozofowanie” na temat sensu życia i takie tam 🙂
Nigdy bezdzietności (z wyboru lub „wymuszonej”) nie traktowałem jako coś niezwykłego lub nienaturalnego. Podobnie jak tzw. staropanieństwa i starokawalerstwa. Po prostu takie małżeństwa/pary bezdzietne i osoby „niechajtnięte” od zawsze pamiętam że były. Były zarówno wśród krewnych jak i w ogólnym otoczeniu. A ze mną nikt jakoś specjalnie nie obmawiał tych ludzi, poza tym mało mnie to interesowało. Bezdzietność praktycznie od zawsze traktowałem jako coś zupełnie normalnego i naturalnego. Toteż tak samo naturalnie traktowałem swoje własne postanowienie i dziwiłbym się bardzo, gdyby miało ono komukolwiek przeszkadzać.
Sam także nigdy nie doświadczyłem żadnych nieprzyjemności z powodu swojej BZW. Być może dlatego, że po pierwsze – przez wiele lat dorastania i kawałek dorosłości nie maiłem potrzeby (a nawet świadomości takiej potrzeby) z nikim rozmawiać na temat ilości mojego potomstwa, ani też nikt mnie o to nie pytał. Był dosłownie jeden wyjątek. Koleżanka w szkole średniej zapytała mnie w żartach „ile chcę mieć dzieci?”. Zapewne inni (np. rodzice, dziadkowie) zastanawiali się czasami ile wnucząt doczekają w jakiejś dalszej przyszłości, ale bezpośrednio nie stawiali mi takich pytań.
Druga sprawa to być może mój charakter. Stanowczość i zdrowy egoizm.
Kiedy poznałem na studiach moją obecnie już żonę, absolutnie nie zamierzałem przed nią ukrywać moich bezdzietnych planów na życie (ujawniłem się dosłownie na początku „chodzenia ze sobą”). Wielka radość wybuchła we mnie, gdy okazało się, że moja druga połówka także nie ma najmniejszych chęci kiedykolwiek się rozmnażać. Pomyślicie pewnie, że w tym okresie chodzenia/narzeczeństwa (tudzież zaraz po ślubie) posypały się na nas pytania ze strony bliższych i dalszych o nasze plany rozrodcze? Powiem tak – było ich bardzo mało i to dosłownie zadawanych ukradkiem, bez żadnych uszczypliwości.
Przez dziesięć lat małżeństwa o kwestię dzieci zapytano nas dosłownie cztery razy. I to wcale nie rodzice pytali.
A ja po prostu zawsze dawałem do zrozumienia, że w moich prywatnych, życiowych, dorosłych sprawach zdanie innych nic mnie nie obchodzi i obchodzić nie może (wyłączeniem jest oczywiście moja żona i tylko Ona). Nieraz, gdy obwieszczałem rodzicom jakąś podjętą – własną – decyzję, napotykałem na próbę dyskusji i oceniania przez nich tejże decyzji. Ucinałem zawsze rozmowę – spokojnie lecz stanowczo – mówiąc: „Ja nie pytam się was o zgodę, tylko was informuję o podjętej przeze mnie decyzji. Cieszcie się, że was w ogóle informuję, gdyż wcale nie musiałem tego robić. I nie obchodzi mnie, co o tym myślicie.”. Innym czynnikiem jest to, że nie istnieje dla mnie coś takiego jak autorytet „moralny”. Owszem, uznaję i szanuję coś takiego jak autorytet „techniczny” – np. inżynier budujący niepierwszy już most, albo chirurg, który poskładał już setki rąk i nóg. Przy takich nie zamierzam nawet pisnąć w ich fachu. Ale jednocześnie tenże inżynier oraz tenże chirurg nie stanowią już dla mnie żadnego autorytetu MORALNEGO. Nikt taki się jeszcze nie urodził – kogo ja mógłbym traktować jako swój autorytet moralny i wzór cnot do naśladowania. Z resztą, czy nam w ogóle takie autorytety są potrzebne? Jesteśmy dorosłymi ludźmi i ta dorosłość polega m.in. na tym, że sami potrafimy odróżnić dobro od zła i podejmować własne decyzje, nie oglądając się na innych, a następnie brać za nie odpowiedzialność. I nie istotne, że ktoś tam w rodzinie lub towarzystwie będzie się wściekał. A niech się wścieka. Co mnie to obchodzi? Nie ja mam problem, tylko on. Nieważne, że ktoś tam będzie obgadywał za plecami. Cokolwiek byśmy nie zrobili, to i tak ludzie obgadywali, obgadują i będą robić to zawsze. Ale czy to mój problem? Co mnie to obchodzi? Kim oni (ci wszyscy obgadywacze) dla mnie są, abym przejmował się ich zdaniem na mój temat? Wszelką moralną krytykę mojej osoby przyjmuję pod adresem: http://www.mamtowdupie@com.pl. Poza tym, jak ktoś z jakąś odnoszącą się do mnie sprawą nie zwróci się bezpośrednio do mnie, to dla mnie taka sprawa nie istnieje. Na zasadzie „nic o nas bez nas”. Nigdy też, jako dorosły, nie pozwoliłem nikomu na szantaż emocjonalny wobec mnie, a były takie próby. Zawsze kwitowałem to śmiechem i słowami: „Nie rób z siebie błazna. Nic nie zyskasz. Za stary jestem na szantaż emocjonalny.”.
Wydaje mi się, że właśnie te czynniki – takiego stanowczego stawiania na swoim – spowodowały, że w bezpośrednim kontakcie nikt nie miał ochoty na zadawanie bardziej szczegółowych pytań ponad szablonowe „co u was słychać?”. Jedno, drugie, trzecie gdzieś tam, przez kogoś usłyszane z naszych ust twarde stwierdzenie (i jednoczesna odpowiedź), że my nie chcemy mieć dzieci, rozeszło się „po ludziach” niczym ślad plusku na tafli jeziora. I chyba do wszystkich w naszym otoczeniu już dotarło, gdyż od ładnych kilku lat nikt nie zadał nam pytania o dzieci. Poza tym to jest bardzo wygodne i przede wszystkim zdrowe – takie trzymanie otoczenia na pewien dystans. Nawet nasze mamusie, dla przykładu – i jedna i druga – już dawno się nauczyły zadzwonić najpierw z zapytaniem, czy łaskawie zechcemy przyjechać na święta do którejś z nich, czy też może mamy inne plany (np. wyjazd nad morze). I tak ma być. I tak jest dla nas dobrze.
Oj, trochę się rozpisałem… Chciałem jeszcze, ale to jest temat rzeka – strasznie się dłuży i wiele wątków pobocznych. Dziękuję tym, co dotrwali do końca. Pozdrawiam.
Panie Michale! Bardzo dziękuję, że chciało się Panu opisać swoje doświadczenia. Na pewno pomoże mi to w pracy nad postem. Cieszę się, że jest Pan z nami! Pozdrawiam!
Może to prawda, trzeba pokazywać bezdzietność inaczej? Może o to chodzi?
A może to kwestia nastawienia ludzi? Tego jak inni to pojmują? A może trzeba to „olać” i dalej żyć po swojemu?
Chciałam nie mieć dzieci, zanim poznałam obecnego męża. Teraz nawet gdyby mi się odwidziało, to rozsądek, choruję dość poważnie, skutecznie mnie powstrzyma. Mimo tego, jest to wciąż dla wielu ludzi niezrozumiałe, wręcz niedorzeczne. Bliska mi osoba, która wie o mojej chorobie i podejściu do posiadania dzieci, zszkowała mnie stwierdzeniem, że widocznie nie jestem wystarczająco otwarta… Tylko na co? Na skazanie mojego męża na zajmowanie się dzieckiem i jeszcze bardziej niepełnosprawną żoną?
Lekarze nie są wcale lepsi… od jakiegoś czasu słyszę na wizytach, że to już najwyższa pora, żeby zajść w ciążę…
Ech, szkoda na to słów. Jeszcze tylko kilka lat, później się odczepią, bo już wiek będzie nie ten 😉
W pierwszej chwili myślałam, że wrzuciłam na Bezdzietnik komentarz i o tym nie pamiętam 😉 mamy w takim razie dwie Mini na Bezdzietniku, więc może się jakoś oznaczymy? 😉
A miało być inaczej 🙂 Ale w ostatniej chwili zmieniłam nick. Mogę być Mili np. 35 – choć to nawet nie mój wiek, ale co tam ;)? Ciut inaczej będzie.
No i super!:) BTW, witaj na Bezdzietniku:)
Bezdzietni nie powinni określać się jako egoiści….To właśnie te osoby,dla których argumentem dla urodzenia dziecka i rodzicielstwa jest ta przysłowiowa szklanka wody..to są dopiero egoiści.Jeszcze nie wiedzą co będzie jutro,a już są pewni co ma być za kilkadziesiąt lat i ten myśl,że chcą sobie „wyhodować” kelnera na przyszłość.Jeśli ktoś decyduje się na urodzenia dziecka,powinien wychowywać swego potomka z myślą,że pójdzie w świat…a może nawet coś kiedyś osiągnie w życiu i tym się cieszyć,a wywierać presji na dziecku i wymuszać na nim,żeby na stare lata było z rodzicami.Jeśli kiedyś będzie taka potrzeba,pięknie było by,żeby wynikało to miłości do rodziców,a nie przymusu i wpędzania się w poczucie winy.Dodam jeszcze,że ci, którzy tego kelnera chcą sobie wyhodować,to muszą mieć bardzo niską samoocenę-trzeba starać się tak żyć,aby kiedyś na stare lata miało się poczucie spełnienia,jakieś hobby,zainteresowania,zajęcia,może jakieś osiągnięcia,a nie widzieć w sobie nikogo poza staruszkiem czekającym na szklankę wody.Kiedyś słyszałam nawet,że warto jest mieć dziecko,żeby chociaż na stare lata mieć z kim wieczorem telewizję pooglądać…Czasem też słyszę,że ma sobie chociaż dziecko zrobić,skoro nie chcę mieć męża..To jest dopiero tekst…chociaż dziecko sobie zrobić…Zrobić chociaż, to można sobie kanapkę albo obiad,a nie dziecko,a poza tym jak można sobie dziecko zrobić?Samozapłodnienie?A może przespać się z kimś poznanym na ulicy-taka przygodna znajomość…Wszystko to przeważnie mówią mi kobiety 50, 60+ i starsze…Wstyd!!Jak im nie jest wstyd!Takie słowa świadczą tylko o ich podejściu do życia,do rodzicielstwa!Decyzja o założeniu rodziny jak i nie zakładaniu- jest bardzo odpowiedzialna.Jeśli ktoś nie lubi dzieci, nie nadaje się do dzieci i ma tego świadomość i nie chcę zakładać rodziny,świadczy to o jego dojrzałości i odpowiedzialności.
Dodam jeszcze,że jestem osobą aseksualną i aromantyczną-tacy ludzie jak ja też istnieją.Mam 35 lat.
Hej! Doskonale cię rozumiem! Sama poruszałam te wątki w kilku wpisach. Nie wiem, czy dotarłaś do nich, dlatego podrzucam linki: https://www.bezdzietnik.pl/straszny-post-o-upiornej-szklance-wody/
A o aseksualności rozmawiałam nawet całkiem niedawno z Kornelią Mulak, podróżniczką:
https://www.bezdzietnik.pl/wszystko-w-zyciu-sprowadza-sie-do-pieciosekundowych-decyzji-rozmowa-z-podrozniczka-kornelia-mulak/
Pozdrawiam serdecznie!
Ile jest Justyn na tym forum? Chyba byłam tą pierwsza. A teraz czytam posty drugiej Justyny, z którymi się nie identyfikuję. Dla jasnosci zatem: są dwie. I ja jestem Justyną emerytką majacą cudowne, bezdzietne życie, z którego jestem niewyobrażalnie zadowolona. Nie mam zamiaru nikomu tłumaczyć się z moich wyborów życiowych, ani dorabiać ideologii. Moje decyzje są świadome i oczekuję nie zrozumienia ani tolerancji, a szacunku dla mych postanowin. Sa tak samo uprawnione, jak decyzje o podjęciu rodzicielstwa. Nie mniej, ani nie bardziej wartościowe. Po prostu inne. Moje życie – moje prawo do decydowania o nim. Całkowicie podpisuję się pod tekstami o ikonografii macierzyństwa. Jako antropolog potwierdzam ich merytoryczną wartość. I jestem zaskoczona agresywnymi wypowiedziami Marka. Widać coś mu w życiu nie wychodzi, skoro taki sfrustrowany. Jeśli jednak nie akceptuje naszych wyborów, nie musi sie tu wypowiadac. Są inen fora, które na pewno są dedykowane osobom o zbliżonych poglądach.
Jan narysowac bezdzietność? Po prostu: kwietna, słoneczna łąka i uśmiechnięci ludzie w różnym wieku, ale bez dzieci puszczajacy latawce – dmuchawce. We włosach wiatr.
Witam wszystkich! Jestem tutaj od niedawna i chciałabym podzielić się moimi spostrzeżeniami.
Co do grafiki z gniazdkiem – w pierwszym momencie poczułam pewien dysonans, czytając wyżej, że autorka nie utożsamia się z grafikami przekreślonych bobasów, itp. Gniazdko wywarło na mnie niestety podobne wrażenie – odczytałam, że bezdzietność jest czymś lepszym, bardziej kolorowym niż rodzicielstwo. Natomiast po pewnym zastanowieniu stwierdziłam, że prezentuje wybrany temat w ten sam sposób co wspomniane dzieła artystyczne gloryfikujące macierzyństwo, z tym że tutaj kładziemy nacisk na temat bezdzietności. W związku z powyższym nie mam już z nią problemu, zakładając, że jest ona odzwierciedleniem tych obrazów, pokazując inną stronę. Chcąc przedstawić bezdzietność jako tak samo wartościową jak rodzicielstwo ( jeżeli taki mamy zamiar) pokolorowałabym wszystkie gniazdka tak samo kolorowo i wszyscy byliby zadowoleni 🙂
Natomiast świetna jest pierwsza grafika przedstawiająca różne kobiece pomysły na życie – tak bardzo się z nią teraz utożsamiam! Starałam się z Mężem o dziecko od paru lat i niedawno się dowiedziałam, że będzie to niemożliwe. W związku z czym zostaliśmy parą bezdzietną, jednak nie z naszego wyboru. Znam zatem pragnienie posiadania dziecka, pragnienie bycia w ciąży, chęci obdarzenia kolejnej istoty bezinteresownym uczuciem, sprawdzenia się jako mama, zarażenia dziecka naszymi pasjami itd. Nawet jeden pokój był już przeznaczony stricte pod pokój dla dziecka. Byłam jednak przy tym świadoma, że nie będzie zawsze różowo, że będą nieprzespane noce, że będzie ciągły strach o zdrowie i życie dziecka, że będzie to ogromna odpowiedzialność – liczyłam się z tym. Losy potoczyły się inaczej i pozostało mi się w tej rzeczywistości jakoś odnaleźć – stąd też trafiłam tutaj.
Trochę sama siebie zaskoczyłam swoją reakcją na to, że nie będziemy mieli własnych dzieci – nie rozpaczałam jakoś mocno. Oczywiście sobie popłakiwałam bo było mi po prostu smutno i żal, ale….jest O.K., pogodziłam się z tym. Myślę, że ta moja reakcja wynika też z tego, że już jakiś czas podejrzewałam, iż tak się to może skończyć i układałam sobie w głowie plan B na nasze życie.
Niemniej jednak nie uważałam nigdy aby urodzenie dziecka było moim jedynym celem w życiu i jeżeli tego nie zrobię – to reszta nie ma znaczenia i nie ma po co i dla kogo żyć. Przez cały czas na moją „to do list” wpisywałam kolejne pomysły, które chciałam wdrożyć w życie, ale niektóre odkładałam na czas po urodzeniu i wychowaniu dzieci – już nie muszę odkładać… mogę to zrobić już teraz. Mamy z Mężem swoje pasje i zamierzamy je rozwijać, a pokój „dziecięcy” przeznaczamy na naszą pracownię. Zamierzam wykorzystać to życie w 100% na to aby zadbać o siebie, o nas, o nasz rozwój, o naszych bratanków, których będę rozpieszczać ( odpowiedzialnie 🙂 ) jeszcze bardziej. Nie będę mamą, ale już jestem ciocią i postaram się być jak najlepszą – może tak miało po prostu być… Jestem w stanie dostrzec plusy jakie daje ta sytuacja i zrozumieć, że ktoś wybiera takie życie świadomie.
Równowaga – to chyba jest to, co mi pomogło. Moje emocje nie są skrajne – że za wszelką cenę chcę mieć dzieci, albo skrajnie ich mieć nie chcę. Wydaje mi się, że każda skrajność bez poszanowania drugiej strony jest zła. Widzimy co się teraz w Polsce dzieje – jeżeli ktoś nie podziela naszego zdania to znaczy, że jest przeciwko nam. Samo powiedzenie, że się z czymś nie zgadzamy jest od razu odbierane za atak. To się tyczy ostatnio każdej sfery: religii, upodobań politycznych, seksualnych, posiadania dzieci , karmienia piersią, szczepionek, itd. Wszędzie się ludzie kłócą!
Tutaj na blogu również zauważam skrajności – osoby mające dzieci określają bezdzietnych jako nieodpowiedzialnych i niedojrzałych egoistów – akurat w moim mniemaniu jest to odpowiedzialna decyzja, skoro rezygnują z posiadania dzieci świadomie bo wiedzą, że inaczej dziecko będzie skazane na cierpienie czy brak akceptacji. Skoro czują całym sobą, że to nie jest ich droga i wyjdzie to wszystkim na dobre – czemu mamy z tym problem? Z drugiej strony osoby bezdzietne używają często określeń „bachor”co też nie jest w porządku.
Będąc gdzieś po środku jako bezdzietna nie z wyboru, oba określenia (nieodpowiedzialny egoista i bachor) bulwersują mnie w takim samym stopniu mocno.
Zatem na koniec apel – zupełnie nieodkrywczy – bądźmy dla siebie dobrzy. Nie oceniajmy czyjegoś wyboru, zaakceptujmy go, nie atakujmy siebie tylko dlatego, że ktoś ma odmienne zdanie czy pogląd od naszego. Nie jesteśmy lepsi od innych bo „poświęciliśmy się” wychowywaniu dzieci czy pracy naukowej i przy okazji świadomie zrezygnowaliśmy z tego drugiego. Jesteśmy wszyscy tak samo ważni, wyjątkowi i potrzebujemy siebie nawzajem – tak po prostu, jako ludzie. A jeżeli już bardzo chcemy coś skomentować, to zróbmy to z kulturą.
Życzę nam wszystkim abyśmy znaleźli tę równowagę i aby nasze gniazdka były tak samo kolorowe, niezależnie od tego, czy coś w nim się znajduje czy nie.
Pozdrawiam wszystkich!