Nie zamierzam w tym poście rozstrzygać, czy knajpy ze znakiem „child-free zone” powinny być czy nie. Nie wiem też, czy należy tworzyć osobne restauracje dla nurków głębinowych i tych, którzy zawsze wstają lewą nogą (choć akurat ci ostatni mogliby mieć własne strefy, najlepiej gdzieś w okolicach Archangielska). Wiem jednak – bo zapytałam wujka Google – że na świecie miejsc wolnych od dzieci stale przybywa. Bo i ludzi bezdzietnych jest coraz więcej.
A jak to wygląda w Polsce? Tutaj raczej nie znajdziemy restauracji „child-free”. Dzieci są wszędzie i na ogół bardzo stanowczo egzekwują swoje prawo do zakłócania spokoju innym. Na szczęście knajp jest tyle, że jeżeli ktoś chce w spokoju zjeść i wypić, na pewno znajdzie coś dla siebie. Musi tylko wykazać się odrobiną sprytu.
W ciemnościach i wśród czaszek
Dla takich właśnie fanatycznych wyznawców „ciszy i spokoju”, którzy postanowili opuścić swoje bezpieczne gniazdka i zderzyć się z prawdziwym światem, stworzyłam poradnik: Jak trafić do pełnoletniej knajpy. Niestety, lokalu nie da się wylegitymować. Proponuję więc uzbroić się w odrobinę szaleństwa i uruchomić zmysły. Zacznijmy jednak od zdrowego rozsądku, który podpowiada:
1.
Omijajcie galerie handlowe, zwłaszcza w weekendy! Chyba że postanowiliście akurat odpokutować któryś z grzechów ciężkich. To co innego! Restauracja w galerii przypomina zwykle przedsionek piekła, a czasami jego najgorętszy środek, dlatego na pokutę nadaje się znakomicie!
2
Szukajcie ofert specjalnych, najlepiej ekstremalnych. Na przykład obiad 50 metrów nad ziemią. Albo kolacja w ciemnościach. Jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że rodzice przyprowadzą potomka, a następnie na godzinę zamkną oczy.
3
Wybierajcie miejsca z nietypową ofertą kulinarną, na przykład bar krewetkowy albo restaurację z ekstremalnie ostrym menu (tak ostrym, że na wstępie proszą was o podpisanie deklaracji: zjem, a jak nie przeżyję, nie będę rościł pretensji). Czy ktoś zna pięciolatka, który lubowałby się w krewetkach albo w papryczkach Naga Jolokia?
4
Odwiedzajcie małe lokale. No, może nie tak małe jak najmniejsza kawiarnia w Polsce (która liczy sześć metrów kwadratowych), ale przynajmniej takie, w których nie zmieści się oddział przedszkolny. Jeżeli w kafejce czy restauracji jest pięć stoliczków – dobrze trafiliście!
5
Czujnie się rozglądajcie! Jeśli już przy wejściu widzicie znaczek „Nasza kawiarnia jest przyjazna dzieciom”, fotelik dziecięcy, symbol przewijaka na toalecie czy kącik dziecięcy, to wszystko jasne. Trzeba wiać!
6
Zwracajcie uwagę na nazwy. Restauracja Familijna, Rodzinna czy MammaLeo odpadają w przedbiegach. Ale Czerwona Cebula też wzbudziłaby moje zaniepokojenie. Natomiast nazwy W kontakcie czy Złe Mięso sugerują raczej hipsterską klientelę. Jeżeli przy okazji restauracja jest niewielka i tania, można zaryzykować, że jadają w niej ludzie młodzi, którzy jeszcze nie doczekali się przychówku. Warto zaryzykować.
7
Czytajcie menu. Jeżeli nazwa każdego dania składa się przynajmniej z 10 wyrazów – rozgośćcie się i zamawiajcie! Żaden rodzic nie ma tyle czasu, by dobrnąć choćby do zakładki „Dania główne”. Niestety, istnieje ryzyko, że wy też umrzecie z głodu, zanim doczytacie pozycję „Przystawki”.
8
Szukajcie miejsc, w których jest dużo mrocznych, niebezpiecznych przedmiotów, na przykład noży, czaszek, siekier, krwawych gier wideo czy kryminałów. Jest szansa, że w tę morderczą scenerię nie zaplącze się żadne niewinne dziecię. Pytanie: czy wam w tej scenerii fistaszek nie stanie w gardle?
Jeżeli jednak macie ochotę zjeść zwykłego burgera, twardo stojąc na ziemi, nie ryzykując życiem i nie udając ociemniałych, wejdźcie po prostu do pierwszej burgerowni, która was czymkolwiek skusi. I co z tego, że będziecie pochłaniać obiad w towarzystwie drących się wniebogłosy małych hunów?! Wrzućcie na luz. Pomyślcie – możecie zjeść, zapłacić i wyjść, nie zabierając ich do domu:)
Udanych poszukiwań!
29 komentarzy
Tak, dzieci robią hałas.
Mi się udaje rozróżnić jeszcze rodzaje hałasu. Małe dziecko, które jeszcze nie do końca rozumie, co się do niego mówi, to zupełnie inny hałas, niż małe dziecko, które doskonale rozumie, co się do niego mówi, ale posiada głupich rodziców, którzy dla świętego spokoju pozwalają dziecku na wszystko, nie trudząc się nawet, by zwrócić mu uwagę, wytłumaczyć jak się powinno zachowywać w restauracji. Wydaje mi się, że największym problemem stanowią nie same dzieci, a po prostu głupi rodzice. Niestety rozmnażanie się nie jest zabronione. a mam wrażenie, że w wielu przypadkach powinno być. Powinno się organizować testy sprawdzające kompetencje, bo często ludzie się po prostu na rodzica nie nadają.
Jeżeli zaprawiona w bojach mama to mówi, to faktycznie bywa ciężko! I tęsknota za strefami ciszy to jednak nie fanaberia. Dla mnie jedzenie w restauracji pełnej dzieci to jak jedzenie na polu bitwy, wśród eksplozji bomb. Zupełnie nie jestem przygotowana ani uodporniona na takie doznania:)
Bardzo dobrze powiedziane. To nie dzieci przeszkadzają, tylko rodzice tych dzieci. Wychować należałoby w pierwszej kolejności tych drugich. Przepracowałam dobrych parę lat z dzieciakami w podstawówce. Pracowałam również z przedszkolnymi maluchami. Każde dziecko jest wychowywalne i ustawialne, trzeba tylko chcieć.
Pozwolę sobie stanąć w małej opozycji do moich poprzedniczek. 🙂 Wrzucanie wszystkich do jednego worka jest zwyczajnie mało obiektywne i często niesprawiedliwe. Oczywiście, czasem zdarza się tak, że rodzice są całkowicie głusi na to co wyczyniają ich dzieci, jednak sama posiadam córkę, która ma zespół aspergera i czasem zachowa się inaczej, niż tego oczekuje społeczeństwo. Nie mam zamiaru trzymać jej zamkniętej w 4 ścianach i czasem wyjdę z nią do restauracji. Czasem przymknę oko na niektóre zachowania, ponieważ nie muszę wszystkim nieznajomym dookoła tłumaczyć, że mam chore dziecko, tak jak i nie koryguje pewnych reakcji przy ludziach, bo tylko ja – jej mama wiem, jakie to mogłoby mieć opłakane w skutkach konsekwencje.
Znam też nasze mocne i słabe strony, dlatego wiedząc, że moje dziecko może czasem niekontrolowanie krzyknąć lub coś zrzucić, staram się je brać w miejsca, które są bardziej komfortowe i przystosowane dla dzieci. Tak jak ja biorę pod uwagę innych ludzi, którzy może akurat nie mają ochoty na obiad przy krzyczących dzieciach, tak warto popatrzeć na niektóre sprawy z szerszej perspektywy, nie oceniać od razu i spróbować może postawić się po drugiej stronie 🙂
A co samego postu – bardzo przydatny 🙂 Mam córkę, ale jak mamy możliwość wyjść z mężem gdzieś sami, to TYLKO i wyłącznie child-free zone i nie wstydzimy się tego 🙂 Mamy wielu znajomych, którzy choć posiadają dzieci, tak jak my również chcą nacieszyć się samotnością, ciszą i spokojem, jedno drugiego nie wyklucza. Podobnie z wakacjami, to że mamy dziecko to nie znaczy, że mamy jechać do familijnych kurortów, o zgrozo nie znosimy takich miejsc 🙂
Bardzo dziękuję za ten głos z drugiej strony. Absolutnie nie uważam, by mamy z dziećmi, nawet najbardziej psotnymi, miały siedzieć w domu. Kiedyś tak było i dobrze, że te czasy minęły! Ja sama jestem często pod wrażeniem wyczucia rodziców i ich taktu (a czasami mam ochotę wiać, gdzie pieprz rośnie:) Odnoszę nawet wrażenie, że takich miejsc przystosowanych do obsługi rodzin z dziećmi po prostu brakuje, marny kącik z zabawkami nie załatwia sprawy. Bo po pięciu minutach dziecko się nudzi, a wszyscy w koło stresują. Byłoby super, gdyby powstawały miejsca i dla dorosłych, i dla rodzin z dziećmi, i takie koedukacyjne. Żebyśmy też nie zamykali się w bańkach:)
Jestem mamą dwójki małych dzieci i popieram powstanie child-free zone! Serio! Nic mnie tak nie denerwuje jak płaczące obok cudze dzieci w chwili gdy w końcu udaje mi się wyjść na długo wyczekiwaną randkę z mężem. Nie da się wyłączyć mózgu żeby nagle na kilka godzin przestał reagować na płacz dziecka bo swoje zostawiliśmy komuś pod opieką i możemy odpocząć zajmowania się nimi 24/7.
Myślę, że nie jestem w tym myśleniu odosobniona.
Oczywiście, dzieci nauczyć się jak zachowywać się w restauracji najlepiej mogą w praktyce i nie powinno się zamykać w domach do osiemnastki ale na rodzinną wizytę zawsze można wybrać miejsce przyjazne dzieciakom.
Takie rozgraniczenie gdzie można iść z dziećmi a gdzie bez byłoby cudowne…
(Kocham swoje dzieci nad życie, chociaż z mojej wypowiedzi może wynikać co innego 😉 )
Hej! Też uważam, że dzieci powinny wychodzić z rodzicami, ale – tak jak piszesz – nie do każdej knajpki. Miejsca childfree też powinny istnieć. To najracjonalniejszy podział i nikogo nie dyskryminuje ani nie krzywdzi. A z twojego postu wcale nie wynika, że nie kochasz dzieci:)) No coś ty! Chyba każdy normalny rodzic ma czasem ochotę odpocząć od dziecka:)) Pozdrawiam!
W sedno!
Jeśli dziecko nie umie się zachować w miejscu publicznym, to do diaska nie zabieraj go do lokalu i daj innym żyć (jeść!)
Problem robi się na wakacjach, gdy gdzieś jeść trzeba, a dziecka nie można zostawić przed, przywiązanego do stojaka na rowery…
Każdy z nas potrzebuje odpoczynku od zgiełku i hałasu.Czy to matka, czy niematka, zakonnica czy kierownik Intercity.I każdy ma prawo poszukiwać spokojnych, zacisznych miejsc, aby choć na chwilę zaznać świętego spokoju i oczyścić umysł.Ale nie zgadzam się z tym, że należy celowo tworzyć np.restauracje, kawiarnie czy przedziały w pociągach tylko dla dorosłych.Jakoś dziwnie mi się robi, kiedy wyrażę sobie, że na drzwiach knajpy wisi tabliczka „NO KIDS ALLOWED” obok tej „NO DOGS ALLOWED”…Uważam, że dzieci pod opieką dorosłych, w ciągu dnia, mają przebywać wszędzie tam gdzie oni.Przecież nie brakuje klubów czy knajp, gdzie mogą wejść tylko osoby powyżej 18, 25 czy nawet 30 roku życia i świetnie się bawić w gronie samych dorosłych.Nie zapomnę zażenowania kelnera, którego wezwał klient w pewnej restauracji, ponieważ nie życzył sobie patrzenia na rodziców z niemowlakiem siedzącym spokojnie i grzecznie na krzesełku do karmienia tylko dlatego…że mały pobrudził buzię przy jedzeniu i wyglądało to „ohydnie”.Oczywiście bywają też sytuacje odwrotne, kiedy to dzieci hałasują niemiłosiernie,narzucają się ludziom wokół i ogólnie zachowują się w sposób niedopuszczalny,taki, że tylko dziada wziąć i udusić:)Ale to rodzic odpowiada za dziecko i to rodzic ma wyznaczać mu granicę, czego absolutnie robić nie wolno.W ten sposób dziecko uczy się funkcjonować w miejscach publicznych oraz między innymi niż rodzice dorosłymi m, co też jest bardzo ważne.W najgorszym wypadku, jeśli dziecko rozrabia, hałasuje, przeszkadza innym, można z nim po prostu wyjść na zewnątrz, ja zawsze tak robiłam i pomagało.Nie siedziałam z placzacym dzieckiem na siłę czy to w restauracji, czy w kościele, czy w sklepie, bo mam takie prawo, a inni niech to znoszą.Po prostu brałam gościa za rękę i out:)Jak ochłonął to wracałam, jak nie to nie i już.A w tzw. „strefach ciszy” np. w OŚRODKACH i hotelach SPA, gdzie często bywamy z dziećmi, hałasują i „robią” wiochę tylko i wyłącznie dorośli!Z szacunku do ludzi tam odpoczywających, nigdy nie wchodzę tam z dzieckiem…bo ma być cicho…i co zastaję?Śmiejących się na cały głos grubasów ze złotymi łańcuchami,przeklinających jak ostatnie chamy.Albo panienki, którym gębą się nie zamyka, oczywiście również nie zamierzających dyskutować szeptem.Kompletny brak taktu i szacunku dla innych, nie mówiąc już o jakikolwiek odbyciu.Ale spróbuj wejść tam z dzieckiem, to zaraz rzucają uwagi pod nosem, że jak tak można, że strefa ciszy…a przecież dzieci tylko przeszkadzają.
Zgadzam się w 100%.
Ale wiesz – dla rodziców ubrudzona buzia dziecka to normalka i nie zwracają na to uwagi. Ja miałam okazję jeść obiad ze znajomymi (w ich domu) w towarzystwie dziecka, które jeszcze jeść nie umiało – i połowę jedzenia wyjmowało z buzi rękoma i rozmazywało je na wszystkim w zasięgu rąk. Tak, to było obrzydliwe, i jadłam naprawdę z trudem – a ciężko nie patrzeć na coś, co jest tuż obok. Więc tak, chciałabym wiedzieć, że idąc do restauracji nie będę narażona na takie widoki – po prostu.
W odpowiedzi na komentarz Ani – nie zgadzam się z Tobą do końca i nie widzę problemu w tworzeniu miejsc „no kids allowed”. Uważam, że osoby, które nie chcą jeść obiadu w towarzystwie umazanego zupą dziecka, mają do tego prawo. Podobnie jak te, które chcą odpocząć w SPA czy hotelu bez dziecięcego gaworzenia czy kompletu Mammut IKEA witającego ich już od wejścia. Razem z partnerem jesteśmy na etapie tworzenia (otwierania) agroturystyki i będzie to miejsce dla osób powyżej 14 roku życia. Działanie z pełną premedytacją, bo wiemy, że jest na to popyt.
Jaka szkoda, że z całej mojej wypowiedzi wyniosła Pani tylko jedno zdanie ech…No wiadomo,hałasujacy przy stoliku obok,arogancki (dorosły) kretyn lub całe stado młodzieży zachowującej się jak pawiany jest o wiele bardziej znośne niż dziecko umazane zupą!Ja osobiście, zarówno jako matka, ale również korpo-biurwa, zdecydowanie wolę zjedzenie lunchu w towarzystwie tych ostatnich.A w hotelu na zagranicznych wakacjach wolę trafić na rodzinkę z dzieciakami niż ciągle podpitych durniów wrzeszczących jakby wszyscy wokół byli głusi.To odpycha mnie zdecydowanie bardziej niż Mammut tuż za progiem:)Powodzenia w nowym biznesie!:*
A ja jestem przeciwna wszelkiego rodzaju segregacji i dyskryminacji. Owszem, dzieci bywają głośnie i umazane zupą, ale czy to znaczy, że należy je z tego powodu dyskryminować? Nie tylko dzieci bywają głośnie, ludzie z natury są głośni. Klienci w restauracji są różni: szczupli, otyli, zadbani, zaniedbani, kulturalni, chamscy.. i teraz dla każdego z nich wypadałoby zrobić oddzielną restaurację, bo kulturalni nie lubią jadać z chamami itp. Wszyscy żyjemy w jednym społeczeństwie i każdego należy tolerować. Zawsze znajdzie się ktoś, kto może nas zniesmaczyć albo zdenerwować. Miejsca publiczne są dla każdego.
* głośne
Miejsca child-free to nie jest segregacja ani dyskryminacja. To po prostu specjalizacja. Są ośrodki i restauracje dla rodzin z dziećmi, a obok nich niech sobie powstają takie dla dorosłych. Z dyskryminacją mielibyśmy do czynienia, gdyby miejsc dla mam czy rodziców z dziećmi nie było lub byłaby ich ograniczona ilość. Albo gdyby takie miejsca powstawały kosztem miejsc dla dzieci. A skoro znakomita większość lokali jest dostępna dla dzieci, a kilka nie, jaka to dyskryminacja? Poza tym – najwyraźniej jest w społeczeństwie takie zapotrzebowanie, bo te miejsca powstają. I jest ich coraz więcej. Są restauracje child-free, eventy (jak choćby dorosłe czwartki w Koperniku), spotkania, hotele czy agroturystyki. A obok tego jest bardzo szeroka oferta miejsc i eventów dla rodzin z dziećmi. Czyli pani warunek został spełniony – przestrzeń publiczna jest dla każdego i każdy znajdzie w niej miejsce dla siebie.
Niech sobie powstają takie miejsca, jakie tylko ludziom przyjdą do głowy. Ja ani pani ani żadnemu inwestorowi nie bronię brania w tym udziału. Pójdę tam, gdzie będę mile widziana z rodziną. Natomiast jako człowiek jestem przeciwna klasyfikacji i wyznaczania stref. Takie jest moje zdanie. Pozdrawiam.
I jeszcze jedno- owszem są miejsca przyjazne dla rodzin z dziećmi, ale nie mają napisane na drzwiach ” bezdzietni NOT ALLOWED”. A w miejscach child-free chyba chodzi o to, żeby niektórym zamknąć drzwi przed nosem. A to jest dla mnie forma dyskryminacji.
Eventy czy imprezy skierowane tylko do dorosłych zawsze były i będą, ale to co innego niż stacjonarne strefy i lokale child-free. Dlaczego powstają akurat te miejsca i czemu ma to służyć?Odpoczynkowi od milusińskich,bo tylko one robią hałas, nieestetycznie jedzą i ogólnie wywołują u niektórych uczucie dyskomfortu?Kompletnie tego nie rozumiem.W takim razie, dlaczego nie ma lokali disabled-free?Sama znam kilka osób,które nie znoszą jeść i przebywać w towarzystwie osób niepełnosprawnych, bo budzi to w nich odrazę.Dlaczego więc nie stworzyć knajpy dla takich właśnie dziwaków, którzy boją się, że w losowo wybrane knajpie mogą na taką osobę trafić?Albo inny przykład, zróbmy w SPA czy na basenie strefy „fat-free” czy też „fit-only”.Bo przecież są wśród nas esteci, którym przeszkadzają osoby w rozmiarze tzw.plus size.Wiem o tym, bo nieraz słyszałam chamskie rozmowy między panami, ale między paniami niestety też, że ta czy tamta powinna mieć zakaz chodzenia na basen, bo jest GRUBA i nie każdy ma ochotę oglądać ją w stroju kąpielowym.Dlaczego więc nie spotyka się takich stref, tylko wszędzie słyszę o child-free?Otóż dlatego, że każda tabliczka disabled-free czy fit-only na drzwiach skończyłaby się sprawą w sądzie i reportażem na ten temat w „Uwadze”.Bo to nieetyczne i skandaliczne.A niby dlaczego?Idąc pani tokiem rozumowania, skoro wszystkie lokale w mieście przyjmują niepełnosprawnych,otyłych itd.to jaki jest problem, żeby powstało kilka, które odmawiają im wstępu, bo zawsze znajdą się klienci, którym odpowiada taka „specjalizacja” lokalu?Tak jak powiedziała pani Izabela, stanowisko prezentowane przez panią jest jakąś formą dyskryminacji.Po co te sztuczne podziały, skoro ludziom bezdzietnym rzekomo tak zależy na tym, żebyśmy wszyscy dogadali się na wspólnej płaszczyźnie ich mogli wspólnie korzystać z przestrzeni publicznej?Nigdy wcześniej nie zauważyłam jakiejś segregacji, gdzie kryterium jest posiadanie czy nieposiadanie dzieci obojetnie z jakiego powodu.Ale jak widząc, to ludzie bedzietni tworzą ten podział, na własne życzenie.Pani z pewnością ma inne zdanie, ja widzę to właśnie tak i mam do tego pełne prawo.Pozdrawiam
Myślę że najlepszym rozwiązaniem byłoby ostentacyjne wypraszanie każdego uciążliwego klienta- czy ejst to nastolatek z grającym boomboxem czy rodzice niepotrafiący zaopiekować się swoją pociechą czy pijaczysko żebrające wśród klientów lub panowie w kąpielówkach only w lokalach nadmorskich. Nie byłoby podziału a spokój byłby zachowany.
A więc jednak. Czytam czytam i jednak okazuje się że masz problem. Wyobraź sobie knajpę tylko dla Niemców. To nie dyskryminacja, to specjalizacja. Przecież są inne knajpy… oh wait
Nie mam problemu. Szerzej ten temat rozwijam w tym wpisie:
https://www.bezdzietnik.pl/o-wolnosci-dla-matek-i-aplikacji-bez-dzieci-pl-dla-wszystkich/
Swoją drogą, idąc tym tropem, czy „Restauracja rodzinna” to dyskryminacja singli?
Izabela,doskonale powiedziane, nic dodać, nic ująć!!
Jestem zakochany w tym poście. Jestem zakochany w tym blogu. Dobry Jeżu Anaszpanie, myślałem, że ludzie z poglądami podobnymi do moich wyginęli na fali SuperMam i TrendyOjców.
Dziękuję. 🙂
Na zdrowie! Witaj na Bezdzietniku:)
Uważam, że powinny być kawiarnie child-free i takie dla rodzin z małymi dziećmi. Dzięki za przewodnik i porady, mnie od wychodzenia na miasto zniechęcają wrzeszczące dzieci. Byłam raz na randce i obok usiadło pięciu hunów: najpierw piski, potem festiwal siorbania, potem przekrzykiwanie, potem festiwal mlaskania.
Fajne porady, w Polsce gdzie przybytki „child free” nie powstają musimy się ratować inaczej.
Czy zna ktoś w Krakowie jakąś knajpę, bistro gdzie nie ma dzieci?
Pozdrawiam!
Wczoraj bylismy (ja i mój gość z Japonii) na plaży nad Bałtykiem. Nadmorski kurort, piękna pogoda. No i … pełno rozwrzeszczanych dzieci. Do mego bezdzietnego domu na wsi wracaliśmy z wielką chęcią. 😀
Jak ja nie lubię tłumów, jestem chyba nieco aspołeczna, ludzie mi działają na nerwy,szybko się męczę gdy przebywam w zbiorowiskach ludzkich… 😀
Też jestem aspołeczna. Powiedziałabym że w tej dziedzinie mam wybitne osiągnięcia😂