
Pisałam już o tym, że pragnienie dziecka może rozwalić najlepszy nawet związek. Mój poradnik dla desperatów, którzy wpadli na tę niebezpieczną rafę, do dziś cieszy się największą popularnością na blogu. Dlatego, choć nie lubię pisać postów poradnikowych, postanowiłam wrócić do tematu i spojrzeć na niego z nowej perspektywy. W końcu mam za sobą cztery lata intensywnych rozmów z bezdzietnikami i ekspertami od bezdzietności. Być może poczynione tu obserwacje pomogą wam w krytycznym momencie – wtedy, kiedy będą ważyły się losy waszego związku i waszego (nie)macierzyństwa.

Zacznijmy od początku: pani spotyka pana… Już wtedy trzeba stawiać sprawę jasno, najjaśniej, jak się da, nawet jeżeli wydaje się to przekroczeniem romantycznej normy. Rozmowa o dzieciach, inaczej niż flirt, nie przyspiesza tętna i nie powoduje przyjemnego łaskotania w brzuchu. Zdradza natomiast oczekiwania wobec partnera, odsłania głęboko skrywane lęki, ujawnia poglądy, obnaża niebezpieczną różnicę zdań. Jest jak zerwanie maski podczas balu kostiumowego, burzy nastrój i łamie konwencję. Mimo to warto ją podjąć, bo – jak już pisałam za Boyem-Żeleńskim – większość niedoli życia bierze się z przemilczeń.
Ważne, aby o chceniu lub niechceniu dzieci porozmawiać jak najwcześniej, zanim partner lub partnerka samowolnie obsadzi nas w niechcianej roli. To zdarza się nagminnie! „Skoro się kochamy i tak doskonale do siebie pasujemy, z pewnością pragniemy tego samego” – zdają się myśleć zakochani ślepo Romeowie i zauroczone Julie. Aby to zweryfikować, wystarczyłoby zapytać, ale romantyczna miłość uwielbia niedopowiedzenia, a za ideał stawia pary „rozumiejące się bez słów”. Poza tym, jak już pisałam w książce, w zakochaniu najjaskrawiej widać to, co łączy. To, co dzieli, umyka z pola widzenia albo jest beztrosko bagatelizowane, bo przecież „dogadamy się”, „jakoś to będzie”, „miłość wszystko zwycięży”. Niestety, za takie złudzenia i zaniechania słono się płaci. Miłość nie jest cudownym lekarstwem na różnicę zdań i wbrew romantycznej legendzie często przegrywa z prozą życia.
Ale nie tylko mit romantycznej miłości utrudnia jasne postawienie sprawy. Przeszkadza również niepewność. Pragnienie dziecka lub bezdzietności – czyste, stanowcze, odzywające się w nas z siłą dzwonu – to stosunkowo rzadki dar. Najczęściej ludzie długo nie wiedzą, czego chcą, gubią się w pragnieniach, odkładają decyzję na później. Pytani o dzieci, robią uniki albo uciekają w wieloznaczne milczenie. Inni z kolei asekurancko, bez większego przekonania deklarują, że kiedyś tam będą mieć potomstwo. Bo tak wypada. O tym, czego naprawdę chcą, dowiedzą się po kilku lub kilkunastu latach, co może przewrócić ich życie do góry nogami i zmusić do renegocjacji wielu umów. Oczywiście w sytuacji rozchwiania i niepewności trudno składać wiążące obietnice, warto natomiast na każdym kroku podkreślać swoje niezdecydowanie, by partner od początku miał świadomość, że buduje przyszłość na grząskim gruncie. Pamiętajcie: w niewiedzy nie ma nic złego ani kompromitującego! Owszem, bywa męcząca, zwłaszcza dziś, gdy wszystkie odpowiedzi chcemy mieć natychmiast, na kliknięcie, ale jest też szansą na rozwój i samopoznanie, bez których nie ma dobrych życiowych decyzji. Dlatego nie odbierajcie sobie prawa do niepewności i nie składajcie obietnic bez pokrycia, zwłaszcza wówczas, gdy partner was do tego przymusza!
Przemilczenia to niejedyne źródło problemów w związkach. Źle prowadzone rozmowy też potrafią wpędzić w niedolę. Głównie wtedy, gdy partnerzy sięgają po szantaż emocjonalny lub inne nieczyste chwyty z podręcznika manipulacji. Niestety, to również zdarza się bardzo często! Tym, którzy chcą wymóc na ukochanej lub ukochanym dziecko, społeczeństwo daje swoje błogosławieństwo i podsuwa bogaty arsenał środków do wykorzystania: ocenianie, manipulowanie emocjami, szantażowanie, odmawianie męskości i kobiecości, powoływanie się na instynkt macierzyński, wmawianie choroby psychicznej, a w ostateczności oszustwo i przymus. Większość z tych środków jest nieuczciwa, nie ma nic wspólnego z partnerstwem ani miłością, a mimo to wielu „zakochanych” bez skrupułów po nie sięga, ponieważ posiadanie dziecka w powszechnym mniemaniu uchodzi za najwyższe dobro. Dobro, którym można usprawiedliwić każde łajdactwo.
Doskonale obrazuje to serial „Bridgertonowie”, w którym Daphne wymusza zapłodnienie, choć jej mąż Simon za wszelką cenę chce uniknąć ojcostwa. Ale to nie ona w tym konflikcie jest czarnym charakterem, lecz Simon. Ofiarą okazuje się partner, któremu odmówiono prawa do rodzicielstwa, a nie ten, którego ograbiono z prawa do bezdzietności. Mimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Do dziś żaden paragraf nie chroni nas przed wymuszeniem dziecka. Gdyby chodziło o wrobienie nieszczęśnika w kredyt, państwo natychmiast podniosłoby larum i uruchomiło procedury ochronne. Wrabianie w macierzyństwo lub ojcostwo pozostaje bezkarne, dlatego musimy chronić się sami. Przede wszystkim bądźcie wyczuleni na szantaż i manipulację. Jeżeli wasze rozmowy o dzieciach zamieniają się w szarpiące nerwy przeciąganie liny, jeżeli czujecie się z tym niekomfortowo, zróbcie krok w tył i przyjrzyjcie się swojej relacji z partnerem, bo to ona jest problemem, a nie wasza niechęć do posiadania dzieci. O planach prokreacyjnych trzeba rozmawiać, można się nawet nawzajem przekonywać, ale bez manipulacji i bez przemocy!
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy chodzi o wrabianie w bezdzietność. Oczywiście też się zdarza i bywa równie podłe, ale jest znacznie trudniejsze, bo pozbawione sojuszników i publicznej dyspensy. Jeżeli ktoś nie chce dziecka i za wszelką cenę próbuje przekonać do tego partnera, nie znajdzie wsparcia ani w rodzinie, ani wśród znajomych. Nie może też odwołać się do stereotypów, normy społecznej czy kultury popularnej, bo te zawsze opowiedzą się za powołaniem dziecka na świat. Jeżeli kobieta sięgnie po oszustwo i za plecami partnera będzie łykać tabletki, by nie dopuścić do zapłodnienia, nie awansuje na romantyczną heroinę jak Daphne, ale zostanie odsądzona od czci i wiary. Zmuszanie do bezdzietności w odbiorze społecznym jest przestępstwem przeciwko prawom jednostki, a nawet – w pewnych kręgach – przeciwko religii i narodowi. Przymuszanie do macierzyństwa bądź ojcostwa – elementem romantycznej relacji. Ta drastyczna nierównowaga w narracjach wykoślawiła pewnie niejedną życiową decyzję. I dlatego podpisuję się pod postem Childfree Girls, które apelują, by wybór życia bez dzieci stał się częścią planowania rodziny i edukacji seksualnej*. Dziś, nawet jeśli jest akceptowany, uchodzi za aberrację. Odstępstwo od promowanej natrętnie rodzicielskiej normy. Wypada milczeć o jego zaletach i głośno eksponować wady. Choć dla wielu osób zbawienny i jedyny do pomyślenia, nie jest równie szanowanym wyborem jak rodzicielstwo, między innymi dlatego tak trudno go bronić, i tak trudno do niego przekonywać.
Jak widać, najwięcej do zrobienia mamy na początku związku. To wtedy kładziemy podwaliny pod harmonijną relację. Wtedy też najłatwiej z niej wyjść, gdy nie spełnia naszych oczekiwań. Niestety, brak jednomyślności w kwestii dzieci może pojawić się również później, gdy związek okrzepł i nie wyobrażamy już sobie życia bez niej albo bez niego. Przyczyny takiej kolizji bywają różne: partnerzy zlekceważyli swoje pragnienia, nie umieli lub nie chcieli o nich rozmawiać, nie słuchali się, poszli na żywioł, wierząc, że jakoś to będzie. Niektórzy dopiero po latach odkryli, czego naprawdę chcą. I klops! Ukochany chce czegoś zupełnie innego. Co wtedy robić? Oczywiście rozmawiać. Bez pretensji, manipulacji, szantażu i agresji. Bez stawiania sprawy na ostrzu noża. Z poszanowaniem praw i granic drugiej strony. I ze świadomością, że negocjacje mogą się nie powieść.
Myślę, że należałoby wyjść od pytania: dlaczego nasze życiowe priorytety nagle się rozjechały? Za pragnieniem (bez)dzietności może stać autentyczna, niedająca się przezwyciężyć tęsknota, ale również strach, poczucie życiowego niespełnienia, nuda, złe emocje w związku i wiele innych uczuć, które w trakcie rozmów powinny zostać zdemaskowane. To ważne, dlaczego chcemy dziecka lub bezdzietności, zwłaszcza w sytuacji, gdy to pragnienie pojawia się nagle i wywraca nasze życie do góry nogami. Najłatwiej – w przypadku bezdzietnic pragnących na gwałt zostać matkami – zwalić winę na instynkt macierzyński, ale nie łapcie się na to szachrajstwo. „Instynkt macierzyński” to pojęcie-wytrych, które w prosty sposób tłumaczy rzeczy diablo zawiłe. Jeżeli kobieta uzna, że za jej macierzyńskim przebudzeniem stoi instynkt, niczego się o sobie nie dowie.
O ile powody bezdzietności są przez społeczeństwo skrupulatnie katalogowane, surowo oceniane i łatwo je zakwestionować, o tyle pragnienie dziecka wydaje się w naszej kulturze niepodważalne. Nie trzeba, a nawet nie powinno się nad nim zastanawiać. Sprawę załatwia instynkt i tykanie zegara. Kiedy jednak zajrzymy pod podszewkę tego pragnienia, odkryjemy sporo lęków: przed samotnością, przemijaniem, niespełnieniem, niewykorzystaniem danej od natury szansy… Tęsknota za dzieckiem może pojawić się jako reakcja na życiowe kłopoty, nudę albo pronatalistyczną presję. Panuje również przekonanie, że rodzicielstwo podnosi prestiż społeczny. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi, znam ludzi, którzy dzieci mają na pokaz. Dlatego zanim wystawicie swój związek na próbę, upierając się przy potomstwie, zanurkujcie w siebie i zastanówcie się – sami albo przy wsparciu terapeuty – czemu chcecie je mieć. I czy naprawdę aż tak bardzo… Być może miłość do partnera, który upiera się przy bezdzietności, okaże się silniejsza niż tęsknota za dwoma kreskami na teście ciążowym. A być może nie…
Również pragnienie bezdzietności nie zawsze jest tak czyste i silne, jak się na pozór wydaje. Za nim też mogą stać złożone powody: lęk przed odpowiedzialnością, niechęć do powielania wad genetycznych i rodzinnych traum, strach przed ciążą i porodem, niedojrzałość partnera, złe warunki finansowe… Niektóre z tych przeszkód, rozmawiając i współpracując, można wyeliminować, inne wymagają terapii, ale są i takie, których nie da się przeskoczyć, a próba ich zlekceważenia skończy się życiową katastrofą. Wtedy trzeba wybierać: poświęcić życie dla partnera i niechcianego dziecka czy postawić na upragnioną bezdzietność. Kompromis nie wchodzi w grę. Pamiętajcie jednak, że poświęcenie, nawet jeśli początkowo wydaje się piękne i szlachetne, wiedzie wprost do nieszczęścia.
Niestety, między pragnieniem dziecka a pragnieniem bezdzietności jest przepaść, którą bardzo trudno zasypać najlepszymi nawet chęciami. Czasami, gdy te pragnienia są chwiejne i niepewne siebie, a uczucie do partnera głębokie, warto nagiąć się w jedną lub w drugą stronę i złapać szczęście za nogi, ale tam, gdzie jest ostra różnica zdań, o porozumienie będzie piekielnie trudno. Nie można nikogo zmusić do bycia ojcem czy matką. I nie można partnera, wbrew jego woli, przerabiać na DINKS-a*. Zmusić kochaną osobę do urodzenia lub wyrzeczenia się dziecka to jak ukraść jej życie. Dlatego najlepiej nie pakować się w związki, które od początku grożą katastrofą. A jeżeli różnica zdań pojawi się po latach, warto rozejrzeć się za wyjściem awaryjnym. Niestety, w życiu, inaczej niż w hollywoodzkich produkcjach, bywają historie bez happy endów
*Wiem, że nie ma u nas żadnej edukacji seksualnej, ale gdyby była…
*DINKS: Dual (Double) Income, No Kids, czyli podwójny dochód, żadnych dzieci.
Rysunek: Kasia Drewek-Wojtasik
59 komentarzy
Dziękuję za ten tekst. Bardzo mądry głos w tym trudnym temacie. Sporo osób wciąż jeszcze uważa, że można partnera przeciągnąć na swoją stronę. W kwestii rodzenia/nierodzenia nie można. I to nie tylko ze względu na dobro partnerów, ale przede wszystkim potencjalnej istoty ludzkiej, która miałaby się pojawić na świecie. Dla żadnego dziecka nie będzie korzystne mieć rodzica, który nigdy go nie chciał albo wiąże jego narodziny z najwyższym cierpieniem. Warto wziąć to pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o potomstwie (bo to powinna być właśnie decyzja, a nie nieuchronność czy oczywistość).
Nie wiem czy zdaje sobie Pani sprawę , że większość samców chce mieć potomstwo bo jesteśmy zwierzętami.To tak jakby faceta wykastrować. Coś się mu zabiera. Zastanówcie się czy nie robicie krzywdy swoim partnerom. Bo wygląda że oni nie mają nic do powiedzenia.
Zbiera się? Co się zbiera, gdzie? Co to w ogóle znaczy?! Jakieś utarte głupoty sprzed 500 lat? 😀 Zbiera się, ale na wymioty, kiedy się czyta takie wyrażenia. Mój mąż nie chce mieć dziecka, nigdy nie czuł potrzeby bycia rodzicem, tak samo jak ja. Wśród swoich bliskich mam czterech mężczyzn, którzy nie mają i nie planują być rodzicem. Takich dziewczyn znam jeszcze więcej. Zastanówmy się czemu tak jest – kobiety zarabiają średnio 14% mniej niż faceci na tych samych stanowiskach, rząd co roku obcina fundusz NFZ na opiekę prenatalną, edukacja seksualna nie istnieje. Czy jest coś co ma ludzi zachęcić, żeby zostali rodzicami? Zwłaszcza kobiety? Wokół siebie nie widzę pokrzywdzonych mężczyzn, bo to na kobiety spada 85% obowiązków związanych z wychowyaniem dziecka/dzieci, ogarnianiem domu i często jeszcze swojej pracy zawodowej. Jeśli mężczyzna jest taki chętny, żeby mieć dziecko, to niech w 50%, a nawet 60% zajmuje się domem, dziećmi, lekcjami, zakupami itp. A nie żadne „pomaganie”. Kiedy słyszę, że mężczyzna pomaga przy dziecku i, że to takie piękne, to aż mnie skręca. Wyobraźmy sobie, że jakaś kobieta mówi, że pomaga mężowi przy dzieciach. Od razu wszyscy się dziwią, bo jak to – matka ma przecież matkować 24/24, ale mężczyzna jak jest ojcem 2/24, to zbiera oklaski i pochwały. 50-60% wkładu czasowego w dom, dzieci – to świadczy o prawdziwej męskości, a nie zapłodnienie kobiety. To każdy idiota potrafi.
Bez przesady. Mężczyźni są też bardziej agresywni i potrzebują adrenaliny, wyżycia się (tak przynajmniej mówi mnóstwo psychologów i psychiatrów, ale jak dla mnie prawda jest bardziej złożona) i w związku z tym np. pragniecie jakiś rewolucji, wojny co jakiś czas bo inaczej to też jakby ktoś was wykastrował czy ograbił z męskości? Dziwne argumenty podajesz gdyż każdy człowiek jest inny i ma inne pragnienia.
Przez Pana Marka miałam obawy, że niedoczytam jakiegoś wartościowego komentarza 😉
Dzisiaj pierwszy raz trafiłam na ten blog i bardzo dziękuję za ciekawy wpis. Potrzebuję poczytać, ze nie jestem sama, potrzebuję świeżego spojrzenia.
Sama właśnie borykam się z decyzją o bezdzietności. Mówię celowo „borykam”, ponieważ jest to dla mnie bardzo trudna decyzja.
Sama zawsze chciałam mieć dzieci. Praktycznie od kiedy pamiętam. Ale byłam sama, lata bycia singielka leciały, pomiędzy jakies nieudane związki . A ja byłam co raz starsza.
Niestety temat braku dzieci, z powodu braku odpowiedniego partnera, też często jest pomijany.
Mojego ukochanego poznałam, gdy oboje byliśmy po 40. On ma już dzieci. Od początku stawiałam sprawę jasno, że chciałabym być mamą, ale mówiłam, że wiem, że może być na to za późno.
On mówił, że nie wie czego chce. Niczego nie wyklucza, ale rodzicielstwo jest bardzo trudne, tym bardziej przed 50.
W czasie paru latach związku temat wracał jak bumerang. On co raz bardziej był pewny, że nie chce mieć więcej dzieci, a ja zaczęłam sobie zdawać sprawę, że nigdy już dzieci nie będę miała. Zaczęły pojawiać się konflikty, ponieważ we mnie jest smutek, ponieważ bardzo go kocham, ale wiem, że muszę być odpowiedzialna za swoje decyzję i nie mogę go winić, a tym bardziej, broń boże, wymuszać, a w nim jest żal, że nie daje mi tego czego chcę. Moja wewnętrzne walka pomiędzy dobrym życiem, które mamy bez dzieci, a dobrym życiem, które chciałam mieć jako matka, trwa. Codziennie probuje się odnaleźć w świecie w którym rola kobiety zostaje sprowadzana do macierzyństwa, urlopy w pierwszeństwie oddawane rodzicom, godziny pracy ustwiane pod rodziców, dni opieki nad dziećmi, gdy ja jestem tam zawsze do dyspozycji, ponieważ nie mam dzieci. Dodam, że jestem przedszkolanką, wsparciem i otuchą rodziców którzy przychodzą po rady na temat swoich dzieci.
Straciłam jakiś czas temu przyjaciółkę, która również nie miała dzieci, ona z własnego wyboru. Nie mam się komu wygadać.
Wiem, bardzo dobrze, że nikt nie podejmie decyzji za mnie, wiem,że jestem odpowiedzialna za własne życie, ale musiałam się po prostu wygadać. Dzięki.
Są kobiety o których się nie mówi, które chcą dzieci, a nie mają partnera. Są samotne w swojej samotności i bezdzietności. O nich mówi się za mało. W pokoleniu obecnych 40-latkow takich kobiet jest bardzo dużo.
Tekst lepszy niż wizyta o psychologa. Wczoraj jak na złość znajoma wyjechała do mnie podczas spotkania… to zdecydowanie groźba…. że rozmnoże się razy 3. Zaczęła wymyślać bujdy na resorach bo ktoś gdzieś wcisnął jej kit że „dziecko wypełniło pustkę” tsaaa niech podejdzie do tej właścicielki dziecka w odwiedziny z pół godziny wcześniej niż się umówiły, i niech posłucha przez ścianę co naprawdę właścicielka myśli o dziecku. Jak się jej odszczekałam „jak te matki ze świadomością że są czyjąś przyczyną wizyt u psychoterapeuty patrzą w lustro?” to już nie groziła więcej i wróciła do normalnych tematów do rozmowy.
Mam dreszcze, gdy słyszę, że dziecko „wypełni pustkę”. Nędzne musi być życie, jeśli trzeba je „wypełniać” dzieckiem.
Mój facet zapytał mnie, dlaczego ZNOWU pytam go, czy aby nie zmienił zdania w sprawie dzieci. Odpowiedziałam, że to „pytanie kalibracyjne” – żeby upewnić się, że żadnemu z nas się optyka się nie zmieniła. Nasza sytuacja zmienia się – 10 lat temu była inna, 5 lat temu inna, na początku roku inna. Dlaczego odpowiedź na pytanie o dzieci ma się w tym czasie nie zmienić? Na szczęście dla mnie po ponad 10 latach razem wciąż zgodnie dzieci nie chcemy. Nasi znajomi z podobnym stażem ogłosili niedawno, że zostaną rodzicami. I git, każdemu jego porno, grunt to mieć jasność co do oczekiwań drugiej strony.
Bardzo potrzebny tekst. Niestety jeszcze dużo wody upłynie w rzece, zanim ludzie faktycznie z refleksją zaczną przyglądać się swoim pragnieniom i przestaną ulegać partnerowi/partnerce, po to tylko, żeby utrzymać związek.
Inna sprawa, że niezgodność poglądów może też wystąpić w przypadku kolejnego dziecka. Często partnerzy są zgodni, że dziecko chcą mieć, ale po pierwszym dziecku ich plany się rozmijają. Przypadek moich znajomych: ona marzy o kolejnym dziecku i rodzeństwie dla syna, on kategorycznie odmawia. I tu już robią się niezłe schody…
Fakt, jak już masz dziecko i kontrowersje dotyczą drugiego, pat jest podwójny. Za diabła nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. Podejrzewam jednak, że to wcale nie jest takie rzadkie. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Niestety, z moich obserwacji wynika, że częściej na drugie naciskają mężczyźni. Mgliście pamiętam też takie statystyki. Że to częściej faceci chcą mieć drugie dziecko niż kobiety. I nic dziwnego, bo to nie oni ponoszą ciężar urodzenia i wychowania.
Mało pani wie o facetach że nie ponoszą trudu. Ja znam wielu w tym ja którzy robią tyle samo co kobiety a nawet więcej przy dzieciach. Wystarczy p[oszukać.
Ciekawe, bo jak żyję, nie widziałam jeszcze mężczyzny znoszącego trudy ciąży, porodu i połogu.
Medycznie faceci nie mogą rodzic. Więc nie wiedzą co to ból rodzenia. Ale tak samo ma większość kobiet na tym blogu. Ale jeżeli chodzi bo wychowanie to faceci robią tyle ci kobiety a nawet więcej. Dla mnie mój syn to ja moje największe szczęście. Moja duma. Kocham go i mówię mu to codzienie. Relacja między rodzicami jest nie do zastąpienia.
Ja niestety musiałam poświęcić miłość i 8 lat związku pomimo, że od samego początku sprawę stawiałam jasno. W tej sprawie nigdy nie da się wypracować kompromisu. Strasznie przykre doświadczenie, z którego do dzisiaj trudno mi się podnieść.
Witam. Świetny tekst. Co prawda ja czuję że moje życie jest w pełni wartościowe bez dziecka to mój narzeczony stwierdził inaczej i zerwaliśmy zaręczyny. Czuję się z tym źle ale z drugiej strony nie żałuję bo zrobiłabym coś wbrew sobie.
Hej, wiem, to boli… Ale dałaś sobie szansę na udane życie bez pakowania się w niechciane macierzyństwo. Gratuluję odważnej decyzji!
Witam w klubie!
To od razu niech sobie Pani podwiąże. I po problemie. Jeżeli ktoś od razu zakłada że nie chce nie nadaje się i sobie nie poradzi z dzieckiem. To w czym problem.
Podwiązywanie u kobiet jest nielegalne…
widocznie pan nie słyszał, że w Polsce jest to zabieg nielegalny, niestety.
Ale wy nie piszecie że to jest dla was problem. Problem jest to że ktoś was ocenia. Niestety w dorosłym życiu ludzie są oceniani.
Owszem, piszemy, że to jest dla nas problem. Jest przynajmniej sześć artykułów na ten tamat. Ale po co czytać. Po co sprawdzać, zanim się coś napisze…
Współczuję, ale i podziwiam! Osiem lat trudno przekreślić, ale niechciane macierzyństwo może przekreślić jeszcze więcej. Powodzenia!
Ale to pani jako autorka o tym pisze. A nie czytelniczki.
Świetny tekst. Czytam Twoje teksty od dawna i to chyba trochę tak, że ten tekst to kwintesencja wszystkich poprzednich, bo w końcu mówimy cały czas przede wszystkim o wolności wyboru, życiu w zgodzie ze sobą i na własną odpowiedzialność. A że to trudne, ryzykowne, że przynosi rozczarowania różnego rodzaju – no cóż, jak to mówią, życie nie jest proste. Chociaż w kwestii rodzicielstwa wielu zdaje się nam wmawiać, że właśnie proste jest, bo instynkt, bo jak urodzisz, to na pewno pokochasz i wszystko się ułoży, bo dzieci trzeba mieć, a to z automatu daje szczęście,nie ma innej drogi i w ogóle nie ma się co zastanawiać … i tym podobne nonsensy. No właśnie jest się nad czym zastanawiać, a decyzje mogą być różne. Śmiem twierdzić, że dzięki takiej postawie, jak Twoja, coraz więcej osób ma siłę te stereotypy przełamywać, znajduje w sobie odwagę do szczerości wobec innych i przede wszystkim wobec siebie. Swoją drogą czytając to wszystko i zastanawiając się nad tym naszła mnie refleksja, że to niesamowite, ile różnych zagadnień wiąże się z kwestią bezdzietności z wyboru i jak ciągle musimy na każdym kroku walczyć o rzeczy zdawałoby się oczywiste. Żyjemy w cywilizacji, która dużo mówi o wolności, odpowiedzialności za siebie, indywidualizmie itd., a ciągle wtłacza nas w koleiny wyżłobione przez innych dawno temu i odmawia nam bycia sobą i kierowania własnym życiem. Dlatego pisz dalej, już czekam na kolejny tekst i ciekawa jestem, czym zaskoczysz.😉
Dzięki za ten wpis i za motywację do pracy. Piszę już kolejne teksty i mam nadzieję, że będą i zaskakujące, i potrzebne. Bezdzietność to faktycznie kopalnia ciekawych tematów. Pozwala też spojrzeć na rzeczywistość pod oryginalnym kątem i to mi się w tym całym blogowaniu najbardziej podoba. Uściski i zapraszam na bloga już wkrótce!
Bo nie da się przekreślić uczucia. Muszę z tym życ, nadzieję że w końcu odnajdę wewnętrzny spokój. A gdybym zrobiła coś wbrew sobie to na pewno nie byłabym szczęśliwa.
A ja napiszę Wam tak: mam 34 lata, jedno 3-letnie dziecko i całe społeczeństwo, które mnie otacza naciska na mnie już od dłuższego czasu, że powinnam już mieć drugie, bo jak to tak samo się będzie wychowywać, bo będzie skrzywdzone, że rodzeństwa nie ma, bo takie rozwydrzone będzie i wychuchane… tak, takie rzeczy słyszę caaaaaaały czas, mimo, że najbliżsi wiedzą, że nie planujemy i nigdy nie planowaliśmy z mężem więcej niż 1 dziecko. I wiecie, ostatnio zdałam sobie sprawę, że ja nie chcę kolejnego dziecka z wygody i lenistwa, mi się po prostu nie chce wychowywać dwójki dzieci 😛 naprawdę, tak z ręką na sercu, nie chce mi się 😀 widzę, jak to wygląda u wszystkich wokół, ta bieganina już od rana samego, tej roboty ciągle w domu, z prania „wyjść” nie można, z pracy zwolnienia ciągłe po prostu. I tak mi się po prostu nie chce 😀 cieszę się, że sobie to ostatnio uświadomiłam 😀 pozdrawiam wszystkich wygodnickich ;))))
No i już. Najważniejsze, to być szczerym z samym sobą 🙂
Ale jak można mieć nawet jedno dziecko. Krzywdzi Pani inne bezdzietne
To może nie to miejsce, ale muszę przyznać, że czuję się zmęczona społecznymi i oczekiwaniami jakie się na mnie nakłada dlatego, że mam macicę. Niedawno dotarło do mnie, że nawet sposób w jaki wypada mi siadać jest narzucony odgórnie, bo przecież facet może usiąść ze stopą opartą na kolanie i nikogo nie razi, że tam pod gaciami ma genitalia. Ja muszę mieć złączone nogi bo tak. Wczoraj mąż mojej przyjaciółki mądrował się, że tylko teraz tak gadam, ale jak kogoś poznam to zmienię nazwisko. Nie chciał być lekceważący, to na ogół spoko facet. Ale nawet mu do głowy nie przyszło, że a) ten facet też może zmienić nazwisko na moje b) nie zastanowił się, że to część mojej tożsamości, identyfikuje się z tym i może po prostu podoba mi się na tyle, że nie chcę zmieniać c) a może w ogóle nie wyjdę za mąż, bo to nie jest dla mnie ważne d) jestem lesbijką. Założył z góry, że jestem hetero seksualna i szukam męża i wziął swoje założenia za prawdę, dlatego, że taki jest model kulturowy, a ja mam macicę. To samo jest z dziećmi. Każdego dnia odbiera się nam kobietom podmiotowość nawet podczas takich rozmów nad piwem. Nikogo nie obchodzi czego chcesz jako człowiek, bo masz macicę. A gdy mówisz nie będę wychodzić za mąż. Nie będę rodzić, dowiadujesz się, że jesteś niedojrzała i ci się odmieni jak dorośniesz (na Boga mam trzydzieści lat. Jestem dorosła). I to ci mówi facet, któremu wolno nie szukać żony i nie płodzić dzieci i społeczeństwo nie ma z tym problemu.
A wracając do tematu posta – czasem nie da się rozmawiać. Mój były taki był. Też sobie odgórnie zakładał pewne rzeczy, nie zastanawiając się nad tym, że jako człowiek mogę decydować o swoim życiu. Jednak rozmawialiśmy wcześniej o dzieciach i nazwiskach. Może ja rozmawiałam, bo teraz kwestionuję jego współudział w tych dialogach. Uznał, że ok. Też nie chce dzieci. Rozmawialiśmy o tym kilka razy. Aż w końcu podczas jakiejś kłótni usłyszałam, że mnie lubi. Po roku wspólnego życia. Byłam dobra na przeczekanie, aż sobie znajdzie kogoś kto chce dzieci i nowego nazwiska. Ok, nie pasowaliśmy do siebie, ale czemu nie mógł mi powiedzieć? Czy to lęk przed samotnością sprawił, że kłamał? A co gdyby jednak nie znalazł nikogo lepszego, jak byśmy skończyli?
A propos zmiany nazwiska przyszła mi do głowy pewna refleksja. Bardzo często napotykam na podwójne nazwisko u kobiet (to nie tylko moje koleżanki, znajome z pracy, ale także zupełnie obce mi osoby, których nazwiska widzę w internecie jako np. autorki jakiejś wypowiedzi) i w oczy rzuca się fakt, że ich panieńskie nazwisko jest dość ładne, a nazwisko po mężu jest po prostu nieładne, dziwne, źle się kojarzy. Zawsze wtedy myślę o tych kobietach, jak musiały się męczyć zgadzając się przy ślubie na podwójne nazwisko. Widać jak na dłoni, że mają nazwiska dwuczłonowe, żeby chociaż jeden człon brzmiał ładnie. Szkoda, że kobiety jeszcze nie umieją odmawiać zmiany nazwiska, jeśli nie godzą się na nowe, nie podoba im się, źle będą się z nim czuły, nie chcą go. Nie wyobrażam sobie do końca życia męczyć się z nazwiskiem męża, które mi się po prostu nie podoba…
Gorzej, jak i jedno, i drugie jest – mówiąc oględnie – nie najpiękniejsze, a ktoś podpisuje się oboma. Bo i takie przypadki znam:) No, ale cóż, nazwisk, ani rodowych, ani tych przyjętych z dobrodziejstwem inwentarza się nie wybiera. Coś o tym wiem… Jak szłam do pierwszej pracy, to umowę podpisywały pani Wąs z panią Brodą:))))
Za często przyjmujemy, że jak rodzice nas nazwali, tak się musimy pokazywać światu do końca życia. Imię, nazwisko – oba można urzędowo zmienić, w dowolnej chwili, nie tylko z okazji ślubu. Na ślubach też możliwe są dowolne kombinacje, włącznie ze stworzeniem nowego nazwiska, które określi tę rodzinę. Ale cały w tym ambaras, żeby dwoje chciało na raz 😉
Rose pisała wyżej o kwestii identyfikacji. Dla niektórych osób kwestia spójności tożsamości jest kluczowa. Narzucanie się ze zmianą nazwiska to według mnie trochę jakby wymuszać operację plastyczną – to też próba zmiany tego, jak osoba będzie odbierana przez otoczenie. Próbę zmanipulowania mnie w tej kwestii odebrałabym jako brak szacunku do tego, kim jestem, w najgłębszym odcieniu „jestestwa”.
Zgadzam się. Wszelkie wymuszenia, naciski czy próby przekonywania „za wszelką cenę” w dobrym związku nie powinny mieć miejsca. Takich rzeczy nie robi się kochanej osobie. A sprawa nazwisk jest bardzo ciekawa, każdy patrzy na nią po swojemu. Ja na przykład miałam „neutralne” nazwisko, ba, ze szlachecką końcówką nawet. Ale chciałam przyjąć nazwisko męża. Dla mnie małżeństwo to wspólnota, również wspólnota nazwiska. No i był to z mojej strony taki gest afirmacji, bardzo dla mnie ważny. Co człowiek, to inna potrzeba. Istotne, by te potrzeby w sobie i w innych szanować.
Tyle piszecie o narzucaniu komuś czegoś o wolności. A ciekawe jak się czują wasi partnerzy. Jaki jest ich stosunek do dzieci. Jakby ich nie było. Czy wy ich nie tłumocie swoimi teoriami. Jednak większość samców chce mieć potomstwo.
Właśnie o to chodzi, żeby nikt nikogo nie tłumił. To zawsze działa w obie strony. Dlatego trzeba zapytać, postawić sprawę wprost „kochanie, bardzo cię kocham, więc musisz wiedzieć, że chcę/nie chcę tego i tego to dla mnie sprawa kluczowa. Jakie jest Twoje zdanie?”. Nie ma innej drogi – tylko rozmawiać. A jeśli nie ma zgody w sprawach podstawowych, pokojowo się rozejść. Zarówno partner musi liczyć się ze mną jako człowiekiem obdarzonym inteligencją i pełnym zestawem emocji, a ja muszę z nim na zasadzie równości i partnerstwa. Jak inaczej być w związku?
Ja nie przyjęłam nazwiska męża bo ten zwyczaj mi po prostu nie odpowiada. Dla mnie to jest dziwne, że pół życia nazywam się X, a potem nagle Y. Wszyscy znają mnie przecież pod nazwiskiem X i mnie to odpowiada. Mój mąż nie miał z tym żadnych problemów… za to jego koledzy już tak. Urzędowo również nie mam żadnych problemów, ale społecznie ludzie komentują to, że nazywam się inaczej i co ciekawe często dostaję jakieś reprymendy od kobiet! A przecież zwyczaj nie przyjmowania nazwiska męża jest powszechny od wieków w krajach ameryki łacińskiej, Włoszech i Korei Południowej. Dużo wynika też pewnie z niewiedzy i kwestii wychowania. Koło mnie są też kobiety, które to pochwaliły i stwierdziły, że one nie miały odwagi tak postąpić… niestety jak na dłoni widać jak bardzo kobiety się wszystkim przejmują i starają się zadowolić innych nie patrząc na swoje oczekiwania. A to tylko kwestia zmiany nazwiska…
Rozumiem, że zwierzęta są lepsze od dzieci bo wypełniają pustkę. To oszukiwanie siebie. Trzeba wziąć pod uwagę w jakim wieku jest osoba która to pisze i co chce osiągnąć.
Widzę Mareczku masz srogi bol d***. Idz być trollem gdzie indziej
Nie rozumiem. Jeżeli ktoś świadomie nie chce mieć dzieci to jego wybór. Wystarczy zrobić zabieg i po sprawie. A przyszłemu partnerowi powiedzieć miałam zabieg i nie będzie dzieci. Po co komplikować sobie życie. To sztuczne problemy. Nauka poszła do przodu.
Nauka tak, ale prawo nie poszło do przodu. Podwiązanie jajowodów, czy wszelkie inne formy kobiecej sterylizacji antykoncepcyjnej są w Polsce nielegalne. I to jest problem.
Jak to mówią: szanuj trolla swego, możesz mieć gorszegoxD Na tym blogu mam tylko jednego trolla i muszę go czasami dopieścić;) Nie wypada, żeby szanujący się blog nie miał ani jednego.
Niezły wpis, myślę tylko, że byłby bardziej inkluzywny jakbyś dawała przypisy do rzeczy typu DINKS – ja akurat wiem co to znaczy, ale znam swój przywilej 🙂
Słuszna uwaga, będzie przypis👍
Czy ja nie piszę nie na temat. Ktoś nie chce mieć dzieci. To w czym problem robi się zabieg i tyle. Jeżeli wszyscy by mieli takie samo zdanie jak autorka to było by nudne i nikt by tego nie czytał. I jeszcze jedna uwaga bezdzietnych koło 50 to raczej nikt nie pyta o dzieci bo są za starzy. I kobiety już racze nie mogą bo odzywa się natura. a tak ktoś się bezdzietnymi interesował nawet te wredne ciotki.
Panie Marku, a co jeśli kobieta nie chce ingerować w swoje ciało ani żadnym zabiegiem, ani ciążą? Czy prosty komunikat: „Nie chcę mieć dzieci” nie wystarcza aby się określić? Jeśli partnerowi to nie odpowiada, to może sobie znaleźć inną „samicę”, skoro już Pan tak się do ludzko-zwierzęcej natury odwołuje.
Miała Pan biologię. Niemożna mieć ciastko i zjeść ciastko. Jesteśmy zwierzętami które się rozmnażają bo inaczej byśmy wyginęli.
Ależ pan bredzi. Nie wszyscy się rozmnażają, a i tak raczej wymarcie nam nie grozi. Poza tym w świecie ludzkich spraw nie ma już nic, absolutnie nic „naturalnego”. Wszystko przepuściliśmy przez kulturę. Również nasze zachowania prokreacyjne.
Przykro mi że nie umie pani używać argumentów. I używa pani określeń typu bredzi. Nie ładnie i jest to obraźliwe. Ale wybaczam nie wszyscy potrafią pisać na takim poziomie jak ja. A teraz proszę wskazać gatunek zwierząt który się nie rozmnaża. Nie ma takiego gatunku. Nie ma czegoś takiego. To biologia. Pozdrawiam i trochę spokojniej.
W jednym punkcie nie sposób się z panem nie zgodzić. Nie wszyscy potrafią pisać na takim poziomie jak pan. Powiem więcej, nikt nie jest w stanie panu dorównać. Styl i jakość pana wypowiedzi dosłownie porażają, o błędach w każdym zdaniu nie wspomnę. I te pana „argumenty”. Z pewnością jest pan z siebie dumny.
Jeżeli chodzi o argumenty to jestem z siebie dumny bo mam rację. Nie ma gatunku zwierząt który się nie rozmnaża. Jeżeli chodzi o ortografię to jestem dyslektykiem i dysortografikiem. A ludzie z takimi przypadłościami są cholernie inteligentni. Ale ma Pani taką manierę ze jeżeli nie potrafi Pani wygrać na argumenty to wtedy Pani obraża i czepia się nieistotnych rzeczy jak ortografii. Połowa ludzi na tym blogu robi gorsze błędy i nie zwraca im Pani uwagi. Jest Pani (znamy się już chyba z 2 lata a ja cały czas Pani) oczytana, elokwentna wykształcona i jednak świadoma swojego życia, bo człowiek coś w życiu musi robić i się spełniać. Nie ma dzieci to jest ten blog i dla Pani spoko, bo jest Pani doceniona. Ale musi Pani mieć wyobraźnie kto to czyta, to często niewykształcone i skrzywdzone przez los kobiety z depresją i chorobami psychicznymi, które szukają swojej drogi i proszę im dać możliwość wybrania.
Jest pan cudownym dodatkiem do mojego bloga. Taki bezdzietnikowy folklor. Proszę nie ustawać w pisaniu… Byłoby smutno:)
Należąc do grona „cholernie inteligentnych” nie zoierntowal się pan, że pisze pan z kilkoma osobami. Godne podziwu.
Pan Marek jest ponad takie pierdoły;) Dla niego jesteśmy jedną wielką bezdzietną osobą, z którą on walczy niczym św. Jerzy ze smokiem. Wyobrażasz sobie świętego, który legitymuje smoka, żeby upewnić się, że to ten, z którym ma stoczyć biblijną walkę… No właśnie!
Widzi Pani nie wie Pani na czym polega dysekcja. Literki latają sobie i trudno je zapamiętać i mylą się. Skutkiem jest słaba pamięć wzrokowa. Ponieważ jedna cześć mózgu odpowiedzialna za ortografię jest upośledzona to w innych dziedzinach odpowiedzialnych np. za inteligencję pracuje lepiej. Pewnie jak zaczął bym prowadzić o tym bloga to miałbym z mln czytelników. Czy ja obraziłem bezdzietne. Proszę mi nie wmawiać rzeczy których nie robię. Pozdrawiam ciepło.
Nie ma gatunku, który by się nie rozmnażał, ale w każdym gatunku istnieją osobniki, które się nie rozmnożą. Ludzie jak najbardziej się rozmnażają, ale przecież nie wszyscy. W każdym gatunku znajdziemy osobniki chore, które nie darzą rady wydać na świat potomstwa oraz osobniki wyrodne, które nie pozwolą samicy/samcowi się do nich zbliżyć. Spotkamy też osobniki homoseksualne czy hermafrodyty. Ludzie są jednym z najbardziej specyficznych gatunków bo różnią się funkcjonowaniem mózgu od innych stworzeń. Stąd u nas powodów posiadania dzieci lub nie (oprócz tych biologicznych) jest duuuużo więcej. Przecież Pan to wie, skoro jest taki inteligentny 😉
A ja jeszcze z innej strony. Z perspektywy osoby, która z childless bardzo chciałaby być childfree. Jeżeli staje się przed wyborem drogi wyjścia z niepłodności, trzeba odpowiedzieć sobie wspólnie na pytanie, czy i jak daleko pragnienie dziecka może nas zaprowadzić. Gdzie jest granica starań. I jak ułożyć życie od nowa, gdy nie da się zrealizować największego marzenia. To też wymaga olbrzymich pokładów zrozumienia między partnerami i odkrycia tego, jak żyć z pustką. Bez zapełniania go na siłę, bo tego pragnienia nie da się niczym zastąpić. Jeżeli chciałabyś Edyto jeszcze raz wrócić do tego wątku, kiedyś już poruszanego na blogu, byłoby świetnie.
Hej, pomyślę. Podrzuciłaś ciekawy trop. Dzięki serdeczne:)