
Zanim zaczniecie czytać… niespodzianka! Dziś rusza wyjątkowy sklepik! Spójrzcie w górę, na czarną belkę – w MENU. Jest tam nowa zakładka: SKLEPIK BEZDZIETNIKA. Można już zamawiać w nim bezdzietnikowe koszulki, torby, plakaty, a w przyszłości – rozmaite gadżety. Odzyskajmy trochę tej wspólnej przestrzeni! #pokażmy_się
A teraz – do rzeczy…
Męska bezdzietność z wyboru… Wiele razy proszono mnie, bym o niej napisała, a ja – przyznaję – puszczałam te prośby mimo uszu. Z obrzydliwego i niczym nieusprawiedliwionego lenistwa. Pisząc o niemacierzyństwie, czuję się tak, jakbym mknęła wygodnym pendolino po szynach ułożonych z doświadczenia i lektur. Aby opowiedzieć o nieojcostwie, muszę wsiąść na furmankę i telepać się po kocich łbach domysłów. Męska bezdzietność rzadko bowiem staje się przedmiotem naukowych dociekań, brakuje ciekawych źródeł, a i panowie nie pomagają. Pytani o to, co przeżywają w związku z wyborem bezdzietnego życia, zwykle reagują milczeniem albo akademickim wykładem wolnym od jakiejkolwiek osobistej refleksji. Na szczęście ostatnio, gdy zadałam to pytanie na Bezdzietniku, posypały się szczere odpowiedzi. Dlatego dziś wskakuję na furę nieojcostwa i ruszam w nieznane…
Ojcostwo wczoraj i przedwczoraj
Nie da się pisać o męskiej bezdzietności, nie napomknąwszy wcześniej o roli ojca. Boga ojca. Takie bowiem prerogatywy w zamierzchłych czasach miał w rodzinie mężczyzna. Nie, żeby sobie na nie czymkolwiek zasłużył, uchowaj Boże! Miał je tylko dlatego, że na chromosomowej ruletce trafił mu się igrek zamiast iksa. Ot, ślepy, choć miły sercu traf. Dzięki ci, Panie, że nie stworzyłeś mnie kobietą! itd. Jeszcze w XVII wieku – jak pisze Elisabeth Badinter w „Historii miłości macierzyńskiej” – ojciec był uznawany za namiestnika Boga i substytut króla. Uroczo, nie? W przestrzeni publicznej mało który egzemplarz rodzaju męskiego mógł sobie przypisać boskie czy królewskie atrybuty, ale wobec żony i dzieci każdy, nawet najnędzniejszy i najbardziej zaszczuty, dzierżył władzę absolutną, lekko tylko powściąganą przez państwo i kościół.
Tak było mniej więcej do przełomu XVIII i XIX wieku, kiedy to panowie wyniuchali, że ta domowa omnipotencja to jednak same utrapienia. W końcu władanie wymaga zaangażowania, a zaangażowanie męczy. Dlatego wraz z nastaniem epoki przemysłowej ojcowie abdykowali na rzecz matek, oddając im wraz z koroną wszystkie udręki i upierdy życia domowego. Sami skupili się na przekazywaniu genów, nazwiska, zarabianiu pieniędzy i – wybaczcie, panowie – brandzlowaniu się rolą patriarchy rodu. Bo tak się jakoś złożyło, że mężczyzna został „wyzuty z ojcostwa”, ale nie z przypisanego ojcostwu prestiżu. Posiadanie rodziny – żony i dzieci – nadal gwarantowało mu wyższy status społeczny i powszechne poważanie.
Wszystkie chwyty dozwolone vs. dystrybucja prestiżu
Oczywiście, nie bez powodu. Ingerowanie wspólnoty w decyzje prokreacyjne jednostek ma długą historię, ale odkąd państwa zaczęły zasadzać swój dobrobyt na wzroście demograficznym, wymuszanie dzieci stało się standardem. Inaczej jednak wymuszano ojcostwo, a zupełnie inaczej macierzyństwo. W przypadku kobiet obowiązywała reguła: wszystkie chwyty dozwolone. Sięgano więc po manipulacje, zastraszanie, naciskanie, kuszenie, mamienie, odbieranie swobód i wolności, a w ostateczności – przymus fizyczny. Żona nie mogła odmówić mężowi dziecka, ponieważ seks i prokreacja należały do jej obowiązków małżeńskich. Kobiety sterroryzowano biologią, utożsamiono z matkami, zamknięto w ciasnej klatce macierzyństwa i odcięto drogi ucieczki. Te, które próbowały wymknąć się z pułapki, szybko lądowały na społecznym marginesie – jako dziwki, wariatki albo wichrzycielki.
Pokłosiem tych bezwzględnych zabiegów są nasze współczesne lęki o spełnienie się w „kobiecej roli”. Jeżeli ktoś szachuje was instynktem macierzyńskim, przekonuje, że bez dzieci będziecie niekompletne i niespełnione, jeżeli wytyka wam psychiczne lub charakterologiczne niedostatki, wiedzcie, że przemawia językiem dziewiętnastowiecznej, antykobiecej i pronatalistycznej krucjaty.
Wróćmy jednak do mężczyzn! Ich również XIX-wieczne społeczeństwo zapędzało do rozmnażania, robiło to jednak znacznie subtelniej. Dziś powiedzielibyśmy, że posłużyło się „dystrybucją prestiżu”. W postać ojca wpisano najbardziej pożądane społecznie cechy: dojrzałość, odpowiedzialność, powagę, stabilność, zaradność i przedsiębiorczość. Ojcowie rozdawali karty! Ten, który nie miał dzieci, wciąż był stuprocentowym facetem, zdrowym na ciele i umyśle, ale szemranym i niegodnym zaufania. Jeżeli jednak upierał się przy bezdzietności (i bezżenności), zawsze mógł skorzystać z wygodnej kościelnej furtki. Dzięki święceniom, choć bezdzietny, nie tracił społecznego szacunku. Wręcz przeciwnie – zyskiwał go w dwójnasób. A jeśli miał nazwisko, ambicję lub pieniądze, droga do władzy, zaszczytów i jeszcze większych pieniędzy pomimo braku dzieci stała przed nim otworem. Kobieta, która przed macierzyństwem uciekła do klasztoru, stawała się służebnicą Pana i służącą kościelnych notabli. Czyli trafiała z deszczu pod rynnę.
Komu potrzebne jest potomstwo?
Jak widać, presja prokreacyjna miała i do dzisiaj ma płeć. Dlatego współcześni bezdzietnicy nie muszą martwić się o „męskość” ani dowodzić swojej „normalności” jak ich bezdzietne koleżanki. Ale brak dzieci jeszcze do niedawna paskudnie psuł im reputację. Społeczeństwo postrzegało ich jako niedojrzałych i nieodpowiedzialnych lekkoduchów, a to miało – i wciąż miewa – swoje konsekwencje. Najjaskrawiej widać je w polityce, która bezwzględnie wymaga od panów posiadania żony i dziecka. A najlepiej gromadki dzieci. W politycznych narracjach aż roi się od rodzinnych analogii, pełno w niej ojców narodu, synów ziemi, mężów stanu i zaufania. Niezręcznie w tych familijnych rolach obsadzać bezdzietnych i bezżennych właścicieli kotów, choć – jak wiemy – nie jest to niemożliwe. Co ciekawe, po kobiecej stronie mamy córy Koryntu, siostry miłosierdzia i żony modne, czyli dziwki, cierpiętnice i idiotki. Mówimy językiem, ale język też sporo o nas mówi.
W tradycyjnym modelu rodziny macierzyństwo przynależało do sfery cielesnej i domowej, ojcostwo natomiast rozgrywało się w obszarze władzy. Mężczyzna kierował rodziną, na jej łonie praktykował przywództwo i uwiarygadniał się w roli wodza. Był nie tylko szefem podstawowej komórki społecznej (tzw. głową rodziny), ale też posiadaczem cenionego społecznie zasobu (dzieci). To nobilitowało i przyjemnie łechtało ego. I choć czasy się zmieniły, a patriarchat stracił powab, w grupach trzymających kasę i władzę wzorzec patriarchy rodu nadal ma się świetnie. Gdy zaliczyłeś już wszystkie życiowe czelendże, masz furę, komórę, jacht i licencję pilota, dlaczego miałbyś odmówić sobie ojcowskiego wyzwania? Koszt stosunkowo niewielki (bo płaci głównie kobieta), a zysk – osobisty i społeczny – spory. Zwłaszcza że dziecko w dzisiejszych czasach uchodzi za dobro luksusowe, jak bentley czy omega, i można nim fajnie przyszpanować.
No i jest komu przekazać bezcenne geny oraz nazwisko.
Oboje nie chcieliśmy mieć dzieci. Mój mąż nawet bardziej niż ja ich nie lubił, mówił o nich smrody, bachory – opowiada jedna z bezdzietnic występujących w mojej książce. – Po jakimś czasie zaczęłam pracować, mąż też skupił się na pracy. Stał się bardzo zamożnym człowiekiem (…). I nagle stwierdził, że ma już wszystko, brakuje mu tylko dziecka.
To wymowna prawidłowość: im więcej sukcesów kobieta osiąga w pracy, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że w przyszłości zostanie matką. W przypadku mężczyzn osiągnięcia zawodowe znacząco zwiększają prawdopodobieństwo ojcostwa.
Czy Supermen to dobry materiał na partnera?
A zatem bezdzietni panowie, oceniani przez pryzmat patriarchalnych wzorców, mocno tracą wizerunkowo. W porównaniu z ojcami wydają się nieogarnięci i nieumiejący w popularną grę „Posiadam więcej”. Z drugiej strony boleśnie obrywają nowoczesnym ideałem fajnotaty. Mężczyzna czuły, troskliwy, zaangażowany w ojcostwo, rozprawiający o kolkach i czkawkach, wyposażony w sportową spacerówkę i chodzący na tacierzyński jak w dym – oto najpopularniejszy dziś wizerunek Supermena. Wiele kobiet kogoś takiego właśnie chce widzieć u swego boku. Facet z dzieckiem imponuje i roztkliwia jednocześnie. Jest przeciwieństwem łasego na seks egoisty i nieczułego macho. Wydaje się gwarantem życiowego bezpieczeństwa i głębokiej emocjonalnej więzi.
Napisałam „wydaje się”, bo badania przeprowadzone niedawno przez Emilię Garncarek, dowodzą czegoś wręcz przeciwnego*. Badaczka wzięła pod lupę bezdzietnych mężczyzn i podzieliła ich na dwie grupy. W pierwszej znaleźli się ci, którzy pragną ojcostwa, ale z jakichś przyczyn odkładają je na później, drugą grupę stanowili pewni swego wyboru bezdzietnicy. I to właśnie oni – jak ustaliła Garncarek – charakteryzują się bardziej równościowym podejściem do związków i większą wagę przykładają do budowania więzi z partnerką. Niektórzy z przepytanych mężczyzn wręcz mówili, że jest to dla nich bardzo ważne. Inni nie chcieli dzieckiem „psuć” tej najważniejszej dla siebie relacji. Nie zaskakuje zatem, że właśnie ta grupa deklarowała większą satysfakcję z życia we dwoje.
Dlaczego mężczyźni nie chcą mieć dzieci?
Odkrycie, że męska bezdzietność bywa konsekwencją głębokiego zaangażowania w związek, jest dość rewolucyjne. W końcu dziecko to w społecznym odczuciu bezsprzeczny dowód miłości, a kobiety powinny szczytować, słysząc pretensjonalne „zostań matką moich dzieci”. Aż dziw, że nie wgrywa się tej frazy do wibratorów (patent do wzięcia, tanio sprzedam)! Jednak mężczyźni odmawiają sobie ojcostwa nie tylko ze względu na jakość relacji z partnerką. Mają również inne powody. Z moich obserwacji wynika, że rzadziej niż kobiety odwołują się do emocji i wewnętrznej niezgody na rodzicielstwo, częściej natomiast mówią o komforcie życia, potrzebie ciszy, spokoju i przestrzeni na rozwijanie pasji. Bardzo ponowocześnie wolą lekką pelerynę bezdzietności od ciężkiej zbroi ojcostwa. W braku dzieci cenią sobie swobodę, możliwość podejmowania spontanicznych decyzji i niezależność finansową. Jeden z moich obserwatorów ujął to obrazowo:
Rano wstaję, rzucam 20 zł na stół i mówię do dziecka, żeby sobie wzięło te pieniądze. Po czym przypominam sobie, że nie mam dzieci i chowam je do skarbonki. Codziennie.
Kilku piszących do mnie bezdzietników wyznało, że nie posiada potomstwa z troski – nie o siebie, ale o to niepowołane na świat życie. Ten argument pojawia się również w moich rozmowach z kobietami. Są ludzie, którzy rodzicielstwo postrzegają przede wszystkim w kategoriach odpowiedzialności. Boleśnie odczuwają zło przenikające świat i myślą o krzywdach, jakie nieświadomie i niechcący mogliby wyrządzić swoim dzieciom. Co ciekawe, takie podejście – hiperodpowiedzialne – nie znajduje uznania w oczach społeczeństwa, które… notorycznie zarzuca bezdzietnym brak odpowiedzialności. Wymaga się od nas – mężczyzn i kobiet – byśmy w podejmowaniu decyzji prokreacyjnych uwzględniali dobre samopoczucie współobywateli, cudzych dzieci zaganianych do pracy „na nasze emerytury”, zarządców państwowego budżetu, ale odmawia nam się prawa do działania w poczuciu odpowiedzialności za własne potomstwo. Sport to zdrowie, lecz gdy logika zaczyna fikać koziołki, robi się niefajnie.
Oczywiście wśród moich rozmówców znalazła się również grupa mężczyzn, którzy nie czują potrzeby realizowania się w roli ojca. Przyznają, że nie lubią dzieci lub „nie są ich koneserami”. I podobnie jak nieczujące macierzyństwa kobiety niemal w ogóle się nad tym nie zastanawiają. Nie i już. Nie, bo nie. Generalnie to nie brak dzieci zaprząta myśli nieojców, ale obawa, czy spotkają na swojej drodze równie zaangażowaną w bezdzietność kobietę. A jeśli maja już taką u boku, zadają sobie pytanie: co, jeśli JEJ się odmieni? Nie spotkałam mężczyzny, który zastanawiałby się nad stałością własnych bezdzietnych pragnień albo katował frazą „zmienisz zdanie”. Nawet niepewni swojej decyzji panowie dość nonszalancko mówią: „Z wyboru nie mam dzieci, a co życie pokaże – zobaczymy”. To istotna różnica w przeżywaniu męskiej i kobiecej bezdzietności. Ponieważ mężczyźni mają właściwie nieograniczony czas na rozmnażanie, mogą podchodzić do tej kwestii znacznie spokojniej niż kobiety.
Czego się boją bezdzietni faceci?
Nie znaczy to jednak, że męska bezdzietność jest całkowicie wolna od lęków! Towarzyszy jej przede wszystkim obawa przed wrobieniem w ojcostwo. I nie jest to obawa bezpodstawna! Oczekiwanie, że mężczyzna „da” partnerce dziecko w momencie, gdy nastąpi w niej erupcja instynktu, wydaje się naturalne i uprawnione. Wszelki sprzeciw jest społecznie piętnowany. Nie można przecież odmówić kobiecie świętego prawa do bycia matką! Nie istnieje natomiast święte prawo do bycia bezdzietnym. Jeśli twoja „druga połówka” – drogi mężczyzno – zapragnie za wszelką cenę zrealizować swoje marzenie o macierzyństwie, otrzyma zapewne mocne rodzinno-towarzyskie wsparcie, a może nawet ciche przyzwolenie na zajście w ciążę „mimochodem” (od dawna obecne w naszej kulturze, patrz: Bridgertonowie). To zawsze da się jakoś usprawiedliwić! Szalejącym instynktem, zegarem biologicznym, hormonami, prawem do posiadania dziecka… Ty, bezdzietniku, zostaniesz na polu bitwy sam. Bez wsparcia i bez gwarantowanego grzechów odpuszczenia. Jeżeli przed ojcostwem będziesz bronił się rękami i nogami, usłyszysz, że jesteś niedojrzały, nieodpowiedzialny i słaby. W końcu prawdziwy mężczyzna wciąga na siebie ojcostwo jak Supermen niebieskie rajtki i bez wahania rusza w rodzicielski bój.
Wśród obaw sygnalizowanych przez bezdzietnych mężczyzn pojawia się również lęk przed samotnością. I znów – niebezpodstawnie. Choć kobiet niepragnących dzieci przybywa, statystycznie wciąż trudniej znaleźć zdeklarowaną bezdzietnicę niż zdeklarowaną matkę. Jednak najpoważniejszym problemem bezdzietnych panów jest brak wsparcia i brak aktywności na starość, a co za tym idzie – gorszy stan zdrowia. Tu panie mają zdecydowaną przewagę. Badania prowadzone w różnych krajach świata pokazały, że starsze bezdzietne kobiety są bardziej aktywne niż te posiadające dzieci, a to przekłada się na ich lepsze samopoczucie oraz korzystniejszą sytuację życiową*.
W jesieni życia, gdy wypadamy z zawodowych ról, szczególnie ważne są dla nas więzi i relacje, niekoniecznie te rodzinne. Jeśli budujemy je przez całe życie, samotność nawet w „srebrnym” wieku nam nie grozi. Jeśli skupiamy się wyłącznie na sobie – niezależnie od tego, czy mamy rodzinę, czy nie – w przyszłości prawdopodobnie będziemy siedzieć w czterech ścianach i gadać do obrazów. Niestety, mężczyźni nie są biegli w podtrzymywaniu relacji, szybko popadają w izolację społeczną, a w dodatku częściej niż ojcowie realizują ryzykowne zachowania zdrowotne (czyli piją i palą). Weźcie to sobie do serca, panowie, i nie czekajcie aż bliźni spadną wam z nieba. Na szczęście w sukurs przychodzi wam współczesność. Jak pisze Olga Smalej w „Kulturze bezdzietności”*: cechą nowoczesnego świata jest trybalizm, czyli tworzenie nowych, niekoniecznie rodzinnych form wspólnoty. To one ocalą was przed dialogowaniem z bohomazami! A zatem – podążajcie ścieżką Karola Zaczyńskiego (kto nie wie o co chodzi, niech sobie wygoogluje ZLOT WIELBICIELI BEZDZIETNOŚCI)!
Męska bezdzietność z wyboru vs. kobieca
Męska bezdzietność z wyboru pod wieloma względami jest łatwiejsza niż kobieca. Socjalizacja oraz oczekiwania społeczne wtłaczają kobietę w rolę matki. Kobieta-matka – te role są tak zrośnięte, że trudno wytyczyć między nimi granicę. Z kolei rola mężczyzny nie jest tożsama z ojcostwem, dlatego rezygnujący z posiadania dzieci panowie nie muszą po omacku szukać nowej tożsamości. Muszą natomiast mierzyć się z obraźliwymi stereotypami – lekkoducha, nieudacznika czy egoisty. To irytuje, ale raczej nie uderza w ich poczucie wartości. Moi rozmówcy zwykle mieli to w głębokim poważaniu. Pewnie dlatego mężczyźni nie przedefiniowali bezdzietnikowej roli, co z powodzeniem uczyniły – i czynią nadal – bezdzietne kobiety. Dziś niematka z wyboru to już nie jest ani wariatka, ani pogardzana społecznie i wypłakująca oczy za dzidziusiem boleśnica. To pewna siebie buntowniczka, która bierze z życia to, co chce. Egoistka? Owszem! Nareszcie przestajemy masturbować się poświęceniem i zaczynamy myśleć o sobie. Obelgi przekuwamy w komplementy, obraźliwe epitety – w pochwały. Bezdzietni faceci dopiero zaczynają szukać się nawzajem i organizować. Być może konsekwencją tego będzie nie tylko lepsza niż gadanie do obrazu perspektywa na starość, ale i lepszy piar męskiej niedzietności…
Powodzenia, panowie!
- Emilia Garncarek: „Dobrowolnie bezdzietni mężczyźni: społeczno-kulturowe przyczyny niepodejmowania roli rodzicielskiej przez młodych Polaków”
- Olga Smalej: „Kultura bezdzietności. Niska dzietność i bezdzietność z wyboru w perspektywie społeczno-ekonomicznej”
Foto: Pixabay.com
29 komentarzy
Zauważyłam w ostatnim czasie, że faceci również potrzebują czegoś w rodzaju pozwolenia/akceptacji do możliwości szczerego wyrażania się o rozmnażaniu. Też na początku grają w tą grę, że rozmnażanie i żenienie jedyne zadanie w życiu, a jak pokażemy prawdziwą siebie, to oni też zaczynają się otwierać.
Jak pozwolimy facetowi mówić, bez narzucania powielania zachowania które się nam wpaja wyreżyserowanymi filmami i serialami, nagle okazuje się że oni też wcale nie skaczą z radości jak w TV. Też brzydzą ich rozmowy o odchodach, albo nie chcą udawać zachwytu nad zdjęciami dziecka świeżo po urodzeniu. Nowo poznany facet może wmawiać nam „czyli ty jeszcze nie jesteś matką”, a jak będziemy przy nim szczere, nie damy wpędzić się w tą grę, on też się w końcu przyzna, że rodzeństwo miał faworyzowane czy inne rodzinne grzeszki.
Inna sytuacja w drugą stronę, lekcja jak zniechęcić do siebie kobietę. Kiedyś bałam się zapłodnienia, nie zakładałam że facet będzie nieodpowiedzialny, znałam go od lat… znaczy wydawało mi się że znałam, bo w obliczu ciąży urojonej wyjechał z epitetem „nie dałbym ci usunąć” na szczęście była tylko urojona… a jego zachowanie w tej sytuacji od razu zniszczyło zaufanie. Co to ma być? Zawartość macicy ważniejsza ode mnie? Co z moją przyszłością? Co z moimi uczuciami? Co ja jestem tylko pokrowiec? Jasno dał mi tym do zrozumienia, że nie obchodzę go ja, tylko miejsce na pozostawienie nasienia.
Co do sklepiku, realizacje w języku angielskim koszulek też będziesz robić? Widziałam masę genialnych na grupie amerykańskiej childfree, ale jak się na nasze bezpośrednio przetłumaczy to już tak ładnie nie brzmi 😉
Hej! Dobrze to nazwałaś – gra. Tak jak piszesz, odgrywamy swoje role prokreacyjne z obawy przed odrzuceniem. Gdy odważymy się zrzucić maskę, mamy szansę zobaczyć, z kim tak naprawdę wchodzimy w relację. Zrzucanie maski bardzo pomaga nie uwikłać się w coś z góry przegranego. Tekst „nie pozwoliłbym ci usunąć” powinien być karalny – jako naruszenie nietykalności cielelsnej.
A co do sklepiku – raczej będę szła w polskie hasła, bo te angielskie można kupić na Aliexpresie czy w anglojęzycznych sklepach. A po polsku nie ma literalnie nic. Ale od czasu coś angielskiego przemycę:)
Zgadzam się ze wszystkim, co zostało zawarte w tym artykule. Dodałabym jeszcze tylko jedno niesprawiedliwe doświadczenie z mojego własnego podwórka: mówienie o bezdzietności w kontekście decyzji pary prawie zawsze spotyka się u mnie z (mniej lub bardziej otwarcie wyrażonym) oskarżeniem o… moją winę. Bo przecież gdyby On znalazł sobie „lepszą kobietę”, to ta by go naprostowała. Pewnie jest to też rezultatem kalkulacji zysków i strat: On jako ojciec zyskuje więcej niż traci, a więc nawet średnio przekonanemu mężczyznie bardziej „opłaca się” iść za tłumem i spłodzić potomstwo.
To w ogóle znamienne, że mówimy o braku dzieci w kategoriach „winy”. Albo że musimy z tej „winy” wciąż się rozgrzeszać. No i oczywiście, kobiety muszą się kajać bardziej, bo ich „wina” jest bezdyskusyjna.
To fakt, w takich sytuacjach. Nie ma sensu tłumaczyć. Szkoda czasu i wysiłku. Lepiej zaoszczędzić go na rozmowy, które nie są aż tak bardzo zabetonowane w stereotypach.
Kiedy mówiłam,że nie będę mieć dzieci,to po tysiącu różnych komentarzy od przyszłej teściowej,usłyszałam w końcu,że wszyscy chcą mieć. A Ci,którzy mówią,że nie chcą to nie mogą. I wstydzą się przyznać. Także szkoda tłumaczyć,mówić szczerze. Ludzie nie chcą szczerości. Ludzie chcą to,czego pragną usłyszeć.
Mam prawie 34 lata. Od zawsze nie chciałam mieć dzieci. Od 8 lat nie jestem nawet w stałym związku,a wciąż słyszę pytanie na rodzinnych spędach kiedy będę miała dziecko lub kiedy wyjdę za mąż. Mam tego serdecznie dość. Gdy poznam jakiegoś chłopaka to matka od razu pyta czy u mnie nocował.Mam wrażenie jakby czekała na to jak „wpadnę” . Nie ważne z kim, aby mnie szybciutko zapłodnił ktokolwiek, bo czas ucieka. Jak ktoś pyta z rodziny to mówię dosadnie, że nie chce mieć dzieci bla bla bla (brakuje mi coraz bardziej argumentów) matka zawsze jak to słyszy to mówi”wez co Ty gadasz, przestań… „jakby się mnie wstydziła przed rodziną, że mam swoje zdanie na ten temat. Jak pytam jej” a po co mi dzieci? „nigdy mi nie odpowiedziała nic sensownego . Zawsze tylko odpowiada” jak to po co? „i cisza. Brak argumentów z jej strony. Wiejski wujek na każdym spotkaniu rodzinnym też wypytuje, kiedy dziecko. Raz mi nawet powiedział” ja Ci dobrze radzę, się postaraj o dziecko, dobrze na tym wyjdziesz”. No faktycznie jak wszyscy ku…. A wiedzą lepiej. To nic, że mieszkam na stancji i wynajmuje pokój. Nie stać mnie dosłownie na nic.Zyje dosyć skromnie. Ale to przecież mało ważne, najważniejsze jest Dziecko do cholery ehhh.. :(. Reszta jakoś się ułoży. Przeraża mnie strasznie takie płytkie myślenie. Coraz bardziej nienawidze ich za to. Zero wsparcia w kimkolwiek. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. Dobrze, że jesteś Bezdzietniku 🙂 to jest jedyna moja bezpieczna przestrzeń, gdzie czuje się dobrze. Dziękuję ❤️
Pozdrawiam Ciebie serdecznie ,jesteś mądrą świadomą osobą,tak trzymaj ,Walcz o swoje,myśl o sobie ,rób dla siebie dobrze .Powidzenia i wszystkiego dobrego ❤️
Dziękuję za miłe słowa 😉walczę o siebie każdego dnia i nie poddaje, bo wiem, że idę w dobrym dla siebie kierunku 💪pozdrawiam serdecznie ❤️
Mój TŻ przed moją ciążą często spotykał się na spędach rodzinnych z głupimi przytykami. Na szczęście miał do tego dystans. Mnie nikt nie maglował bo każdy wiedział, że zostanie brutalnie wyjaśniony 🙂 Gdy urodziło się nasze Dziecię to z kolei pojawiły się uwagi, że ma tyle lat i dopiero teraz pierwsze dziecko…
Zresztą wróżono nam nieprzespane noce, zmęczenie itd. a Dziecię jest bardzo spokojne i szybko je opanowaliśmy. Z rodzicielstwa mamy głównie radość. Nie czuję się jak umęczona Matka Polka 🙂 wpadam na Bezdzietnika bo lubię poczytać coś ciekawego, zwłaszcza gdy obnaża hipokryzję i chore wścibstwo naszego społeczeństwa.
Hej, fajnie, że wpadasz! I super, że szybko ogarnęliście nowe role. Gratuluję i powodzenia!
Hej, Kasia! Okropną sytuację opisałaś, duszno się robi od samego czytania. Ja wiem, że nie po „dobrą radę” tu wpadasz, ale po zrozumienie. I to masz na dwieście procent. Ale tak się zastanawiam… A co by było, gdybyś przestała z rodziną rozmawiać na temat dzieci? Przestała argumentować i w ogóle przestała reagować na takie – za przeproszeniem – pieprzenie? Są ludzie, którzy gadają tylko po to, żeby gadać. Nie chodzi im nawet o uzyskanie jakiegoś konkretnego efektu, po prostu lepiej się czują, gdy wyrzucą z siebie te wyświechtane bzdury o dzieciach… Wchodzenie w jakąkolwiek interakcje tylko ich nakręca. Może udałoby ci się „zagłodzić” ich, nie karmić ich uwagą i argumentami. Powiedzieć, że nie będziesz o tym rozmawiać (raz) i zmienić temat, milczeć, wychodzić, udawać, że nie słyszysz. Brak reakcji zwykle mocno zniechęca. Takie „wychowanie przez milczenie” może długo trwać i wymaga skóry nosorożca, ale czasami bywa skuteczniejsze niż dialog. Choć nie wykluczam, że i tego próbowałaś. Czasami zostaje stary dobry tumiwisizm. To nie jest twój problem, że inni mają z tobą problem. Cierpliwości i powodzenia we wszystkim!
Pani Edytko kochana! 😉Z tym moim milczeniem jest różnie to fakt. Bo czasami po prostu nóż w kieszeń się otwiera i za cholere nie chce się zamknąć, jak słyszę takie durnoty o dzieciach itp Dlatego bronię się automatycznie. Zależy też z kim rozmawiam,ale ma Pani rację, nie warto wchodzić w jakiekolwiek dyskusję. Szkoda mojego zdrowia 🤷♀️oni przciez będą wiedzieć zawsze lepiej, bo ja jestem jeszcze „gowniarą” i co tam wiem o życiu… Eh na szczęście mieszkam z dala od tych toksycznych ludzi. I widuje ich rzadko. Pozdrawiam cieplutko! Dziękuję za wszystko! 😉❤️
To świetnie, że dba Pani o siebie! Te upiorne naciski z biegiem czasu same ustają. U mnie ustały tak dwa-trzy lata po czterdziestych urodzinach:) Potem gadają nie, że bezdzietna, ale że stara, ha-ha! Życzę dużo wytrwałości! Proszę wpadać i grzać się w ciepełku Bezdzietnika:)
Pokolenie wiejskich wujków i ciotek nie rozumie w większości problemów młodych ludzi. Nie wiedzą jak to jest gdy na swoje cztery kąty brak perspektyw. W tym kraju zresztą liczą się głównie emeryci więc co można zaoferować młodym ludziom? Jeszcze więcej podatków. Z drugiej strony współczesny świat oferuje tyle możliwości, z których grzech nie skorzystać 🙂 Co do dziecka, ja wiem że wykazałam sporo odwagi że się na nie zdecydowałam, dobrze że mam silnego o zdrowego maluszka. Matki które mają chore dzieci mogą książki napisać o tym jakie mamy państwo prorodzinne w praktyce.
Najbardziej w tej krucjacie natalistycznej zadziwia mnie, jak często pada argument „później będziecie chcieć i będzie zapo późno, bo biologia, a bardzo rzadko pojawia się refleksja, że wtedy zawsze jest masa dzieci czekających na adopcje.bo co, jednak prymitywne przekazanie dalej genów ważniejsze?
Dodam od siebie przykład z otoczenia, młody facet rozwija firmę, korzysta z życia i nie planuje dzieci. Oczywiście bywa wypytywany o plany prokreacyjne przez swojego kuzyna, który, uwaga! olał swoje własne dziecko. Kurtyna.
Klasyka pronatalistycznego rocka;)
A, bo facet dziecko musi spłodzić. Nikt mu nigdy nie mówił, że trzeba się nim zajmować. To są babskie zajęcia. Tych samych bab, które jako dziewczynki dostawały do zabawy lalki dzidziusie z opcją sikania, kuchnie i garnki. Chłopcy w tym czasie bawili się samochodzikami, klockami lego i pistoletami na wodę albo kulki. Jako dzieci przechodzimy pranie mózgu, to znaczy socjalizację, przyswajamy wzorce i schematy, gdy nie mamy szansy na nie krytycznie spojrzeć. Co skutkuje tym, że mężczyzna, który dziecka nie chce usłyszy, że jest niedojrzały, ale ogólnie społeczeństwo da mu spokój i chętnie posłucha o jego wypadzie na paralotnię, a dzieciaci koledzy będą wzdychać za utraconą wolnością. Z jednej strony dzieci faktycznie dają prestiż ustatkowanej głowy rodzi – ale druga strona tego stereotypu wiąże się ze stratą wolności i pantoflarstwem jakby żona i dziecko kastrowały i pozbawiały męskości. A ponieważ w kulturze patriarchatu utrata jaj t.j. męskości (toksycznej naturalnie) jest najgorszym co może chłopa spotkać, to musi on pokazać, że się nie da babie do pieluch zagonić. A później taki tatuś zwiewa, innym doradza, a alimentów nie jest z niego w stanie ściągnąć i sam Bóg Wszechmogący. Teściowa powie, że synuś ma mało i na siebie potrzebuje, a matka, że chłopy takie są. Dlatego myślę, że czego facet nie zdecyduje ciąży na nim mniejsza presja społeczna (mówię ogólnie o społecznej tendencji, nie o indywidualnym doświadczeniu) żeby mieć dzieci, albo nich nie mieć. Sfera dziecięco domowa nie jest domyślnie od faceta wymagana. Może dlatego kobieca bezdzietność wiąże się z większym buntem.
Ogólnie straszą krzywdę sobie robimy jako społeczeństwo
Czekałem na taki ” męski ” artykuł, wielkie dzięki 🙂
Super! Do usług!:)
Dokładnie, rzadko pojawia się w przestrzeni publicznej męska perspektywa. A szkoda. Analogicznie na etapie leczenia niepłodności – mężczyźni też mają swoje emocje. Też mogą mieć dość upokarzających procedur, ale jak to – nie będziesz walczyć do końca? Za wszelką cenę? Co z Ciebie za mężczyzna? Ano taki, który kocha swoją kobietę i chce być z nią. Szczęśliwy. Tyle.
Nasze ,,kochane” społeczeństwo ma bardzo duży problem, z tego co obserwuję, z akceptacją wyborów innych ludzi. Obojętnie, czy kobieta, czy mężczyzna, i nie chodzi tylko o posiadanie/brak dzieci. Polska jest smutnym krajem, w którym brak myślenia, stereotypy i niechęć, wręcz szydera, do drugiego człowieka, mają się świetnie. Często jak patrzę na takie kraje jak Dania, to bardzo ale to bardzo zazdroszczę. Zanim ktoś napisze, że przecież w Arabii mają gorzej, to zapytam, dlaczego my zawsze musimy równać do ,,dołu” i porównywać się z ,,gorszym”? To przez ten”narodowy” kult porażek i wiecznego ,,bólu”? A nie można by było mieć lepiej? Może już wystarczy tego umartwiania. Nie można by być trochę życzliwszymi dla siebie nawzajem? Brać przykład z Pani Edyty (a nie z jakiegoś Ziemkiewicza) w kulturze dyskusji, nawet gdy się ze sobą nie zgadzamy? Za trudne dla wielu? Na to wygląda…
Wszystko fajnie… obyśmy tylko walcząc z jednym stereotypem nie umacniali innego!
Cytat z artykułu: „W jesieni życia, gdy wypadamy z zawodowych ról, szczególnie ważne są dla nas więzi i relacje, niekoniecznie te rodzinne. Jeśli budujemy je przez całe życie, samotność nawet w „srebrnym” wieku nam nie grozi. Jeśli skupiamy się wyłącznie na sobie – niezależnie od tego, czy mamy rodzinę, czy nie – w przyszłości prawdopodobnie będziemy siedzieć w czterech ścianach i gadać do obrazów. Niestety, mężczyźni nie są biegli w podtrzymywaniu relacji, szybko popadają w izolację społeczną, a w dodatku częściej niż ojcowie realizują ryzykowne zachowania zdrowotne (czyli piją i palą). Weźcie to sobie do serca, panowie, i nie czekajcie aż bliźni spadną wam z nieba.”
Można nie chcieć mieć dzieci, ale już koniecznie POWINNO SIĘ CHCIEĆ LUDZI I BLISKICH WIĘZI? Bezdzietność jest „cacy”, a samotność jest „be”? Otóż Droga Autorko, są ludzie, którzy uwielbiają samotność, co nie oznacza, że coś z nimi jest nie tak i że ludzi w ogóle nie lubią. Konieczność tworzenia bliskich więzi jest taką samą atawistyczną presją, jak macierzyństwo. Dawniej ludzie po prostu nie potrafili przetrwać bez budowania więzi. Teraz to jest możliwe. I są ludzie, którym w samotności jest doskonale. O wiele lepiej niż z innymi. Ja do takich osób należę. Może dlatego, że z ludźmi pracuję na codzień od 40 lat. Odpoczywam i resetuję się WYŁĄCZNIE W SAMOTNOŚCI. Ludzie mnie męczą, tak jak dzieci mnie męczą. Dlatego dzieci nie posiadam, a ludzi (po godzinach pracy) serwuję sobie w dawkach homeopatycznych. Empatia? Ależ posiadam w stopniu ponadnormatywnym! Dlatego wykonuję taki, a nie inny zawód. Z zaangażowaniem pomagam potrzebującym. Jestem non stop otoczona ludźmi, szukającymi mojego wsparcia. I od lat aktywnie działam w akcjach charytatywnych. Ale najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy nikogo już obok nie ma i mogę rozgościć się wreszcie w sobie.
Mogłabym się tu duuużo na ten temat rozpisywać. Jestem psychoterapeutą, posiadam wiedzę fachową na ten temat. Proszę mi wierzyć: konieczność posiadania więzi z ludźmi też nie jest wrodzona, jest potrzebą nabytą w dzieciństwie, gdyż dziecko samo sobie nie poradzi z niczym. Musi mieć ludzi, którzy mu wszystko zapewnią. Ta sama potrzeba włącza się na starość, gdy pojawia się niesprawność, niesamodzielność. Ale ta potrzeba nie jest automatycznie potrzebą psychiczną bliskości emocjonalnej i konieczności otaczania się innymi. I są normalni, zdrowi ludzie, którzy mają ją zredukowaną do minimum. Samotność jest dla nich świetną przestrzenią swobody, nieograniczanego z zewnątrz rozwoju, dbania o prywatność, intymność, w którą nikt nie zagląda itp.
I tu też mogą pojawić się (analogiczne do macierzyństwa) sugestie: „to, że teraz wolisz samotność nie oznacza, że kiedyś ci się nie odmieni”. Mam 62 lata i im jestem starsza, tym mniej chce mi się ludzi. Nie odmienia się. Jestem szczęśliwa. Czy ktoś ma prawo mi powiedzieć, że „coś jest ze mną nie tak”?
Więc proszę nie przeginać w żadną stronę, mówić innym, CZEGO POWINNI POTRZEBOWAĆ, A CZEGO NIE MUSZĄ. Pozdrawiam 🙂
Pani nadinterpretuje mój wpis. Ja nie napisałam, że POWINNO SIĘ CHCIEĆ LUDZI I BLISKICH WIĘZI. A jedynie, że takie więzi są ważne i że bez nich prawdopodobnie będziemy siedzieć w czterech ścianach. Wiem, że są ludzie, którzy najlepiej czują się we własnym towarzystwie. Wiem, bo sama do takich ludzi należę. Dlatego nigdy nie napisałabym, że coś jest z nimi nie tak. Więcej – ja nawet za ludźmi tak w ogóle nie przepadam, choć przepadam za poszczególnymi egzemplarzami gatunku ludzkiego. Natomiast wszystkie znane mi źródła mówią, że znakomita większość potrzebuje jakiegoś kontaktu. Niekoniecznie ciągłego, niekoniecznie pogłębionego, ale jednak kontaktu, zwłaszcza – jak sama pani zauważyła – w starszym wieku. Wiemy, że samotność seniorów to problem społeczny. Są kraje, w których powołuje się specjalne ministerstwa do jego rozwiązania. Bo samotność może zabić. Choć na pewno nie wszystkich. To rzecz indywidualna, jak ją postrzegamy i jak ją znosimy. Wpis na blogu jest krótki i z natury rzeczy stanowi pewne uogólnienie. Co nie znaczy, że podpisuję się pod stereotypami, które wywiodła Pani z mojego tekstu. Nie odmawiam zdeklarowanym samotnikom empatii i nie uważam, by samotność była czymś złym. Ale to już temat na dłuższy post.
Zgoda. Ja po prostu jestem przeciwna wszelkim uogólnieniom, bo one tworzą „normy” i „standardy”, a każdy człowiek jest inny i potrzebuje innych rzeczy. To, że „większość tak ma” wcale nie oznacza, że coś jest naturalną potrzebą, najprawdopodobniej to też wdrukowany społeczny wzorzec, psychiczna presja, nieprzepracowane własne problemy itp.
Czy naprawdę „bez więzi prawdopodobnie będziemy siedzieć w czterech ścianach”? Świetnie! Ależ ja to uwielbiam!!! Cztery ściany to mój raj! Po co tym straszyć, kiedy dla mnie to najcudowniejsze miejsce na świecie. A gdy mi się znudzi, biorę kijki i wyruszam na długi spacer. Albo robię coś innego.
Lęk przed samotnością to najczęściej efekt niskiej samooceny, słabego kontaktu ze sobą, braku zainteresowań i nierozwijania się, poczucia braku ważnych wartości bez ludzi itp. Ktoś, kto ma to już przepracowane nie boi się być sam, nigdy się nie nudzi w samotności, ani nigdy na nią nie narzeka. A gdy czasem potrzebuje ludzi, wie, jak ich znaleźć.
Ja akurat preferuję samotność, która doskonale równoważy mi wieloletnią pracę z ludźmi. Rozumiem i akceptuję, że inni mają inaczej. Jestem po prostu przeciwniczką ustalania jakichkolwiek „norm funkcjonowania”, jeśli tylko nasze zachowanie nie krzywdzi innych. Każdy ma prawo do układania sobie życia po swojemu i nie ma lepszych i gorszych opcji.
Pytanie „dlaczego jesteś sama?” jest równie aroganckie i inwazyjne, jak pytanie „dlaczego nie masz dzieci?”. Bo taka jestem, tak chcę i nikomu nic do tego. Mam wrażenie, że tak, jak kwestia bezdzietności, tak kwestia samotności wymaga większej społecznej akceptacji i równie aktywnego bronienia prawa ludzi do takiego właśnie wyboru.
Ale świetnie się dowiedzieć, że nie jestem sama w swoim postrzeganiu świata i że fakt, że jestem ” pojedyncza” nie znaczy w żadnym razie, że samotna 🙂 mam 40 lat i nie wiem co częściej słyszałam : kiedy będą dzieci? czy ale jak to mieszkasz sama, nie smutno ci? Otóż nie, nie smutno tylko cudownie, jestem w prywatnym raju a jak potrzebuje socjalizacji to mam przyjaciół, znajomych, ludzi z pracy plus dodatkowo opcje pójścia gdzieś w pojedynkę i poznania nowych ludzi. Ale w moim domu będę sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem . Pozdrawiam absolutnie wszystkich samodzielnie myślących ludzi.
Nigdy nie chciałem mieć dzieci, lubię je ale nie chcę mieć swoich, jakoś nie ciągnie mnie do tego żeby wychowywać dziecko, po prostu jestem wygodny. Nawet nie jestem w związku bo już mnie do związków nie ciągnie. Mam 34 lata, byłem z dziewczyną chyba z 10 lat temu ale to trwało krótko. Tak mi wygodnie. Czasami np. w pracy słyszę, że powinienem zrobić dzieciaczka, a ja mówię, że nie chcę mieć dzieci to wielkie oczy robią i się dziwią. Bo wszyscy mają to inni też powinni mieć. Zauważyłem, że nie można żyć po swojemu tylko trzeba robić to co większość. Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że ktoś nie chce ich mieć? Czasami gdy ktoś namawia mnie żebym zrobił sobie dziecko ja odpowiadam, że dziecko jest za drogie w utrzymaniu, gdybym miał dziecko to nie kupiłbym sobie auta nowego w salonie, a samochód jest tańszy w utrzymaniu.
Ja mam to szczęście, że moi bliscy nie naciskają, dla nich to normalne, ale od ,,koleżanek” i ciotek ciągle słyszałam, żeby znaleźć chłopaka/partnera (nie chcę mieć chłopaka, nigdy nie chciałam, nie potrzebuję i jest mi dobrze w pojedynkę, za dziećmi nie przepadałam nigdy, nie mogę zrozumieć tego roztkliwiania nad nimi). Żartów/docinek o dzieciach na szczęście nie słyszę, ale społecznie jest jak mówisz, wystarczy się wychylić (nie chcieć męża/dzieci/robić tego, co wszyscy) i już jesteś oceniana (mężczyzna podobnie). Jak nie chcesz to ,,na pewno z Tobą coś nie tak” (a teraz jeszcze ta pop-psychologia dochodzi). Wiem doskonale, o czym mówisz, Polskie społeczeństwo jest smutne od podszewki. Niby Polacy się często lansują na takich tolerancyjnych/światowych ale prawda (z większości) zawsze wyłazi, mentalności wielu nie zmienisz (z tego, co obserwuję, to ta mentalność, niestety, pikuje ekspresowo, wśród młodszych ode mnie i podobnych mi wiekiem pokoleń to już jest dramat, Tik-Toki, wulgarność, głupota, brak ”kręgosłupa”…)