
„Gdy po raz pierwszy usłyszałam „Kiedy dziecko?”, poczułam się dotknięta. Wręcz obmacana. Od zawsze wiedziałam, że nie chcę być matką i nigdy tego nie ukrywałam, ale kiedy wyszłam z urzędu stanu cywilnego z państwowym glejtem na miłość aż po grób, moje pragnienia przestały się liczyć. Stałam się mężatką, czyli w powszechnym mniemaniu – przyszłą mamą. Od tej chwili każdy słowem lub spojrzeniem mógł obmacać mój brzuch i zażądać wydania na świat potomka jak depozytu z bankowej skrytki (…)”.
Tak zaczęłam swoją książkę o życiu bez dzieci – od pytania, z którym każdy bezdzietny prędzej czy później musi się skonfrontować. Nie uchroni nas przed nim żadna ustawa o dostępie do informacji intymnej. Świat chce wiedzieć, jakie mamy plany prokreacyjne. W czasach szalejącego RODO, gdy ochronie prawnej podlega nawet numer buta i kształt znamienia na łydce, o to, co najintymniejsze, pyta się nas jak o rozkład jazdy pociągów. I być może w tym tonie należałoby odpowiadać:
Ding, dong! Uwaga, podróżni! Ala i Jacek w marcu zamierzają rozpocząć starania o pierwsze dziecko. Ding, dong! Instynkt macierzyński Ani zwiększył opóźnienie do pięciu lat. O kolejnych zmianach w opóźnieniu będziemy państwa informować. Ding, dong!

Żarty na bok! Zastanawiacie się czasami w komentarzach, skąd się wzięło to wścibskie pytanie i czemu tak uparcie nas prześladuje. Oczywiście wychynęło z czeluści historii. W czasach, gdy po ulicach jeździły dorożki, światło dawały lampy naftowe, a małżeństwa młodych aranżowali rodzice, plany prokreacyjne uchodziły za sprawę publiczną. Dzieci się po prostu miało, a ich przyjściem na świat zainteresowana była zarówno rodzina (bo zgromadziła jakiś majątek i nie chciała, by przepadł), jak i rozmaite instytucje – państwowe i kościelne – dla których każde narodziny stanowiły zysk. Dlatego nikt nie pytał młodych małżonków, CZY chcą mieć dzieci. Pytano: „KIEDY będą je mieć?”, zakładając oczywiście, że jak najszybciej.
Samowolne knucie bezdzietności, za plecami rodziny i społeczeństwa, nie wchodziło w grę. Nie mieć potomstwa znaczyło mieć coś na sumieniu, bezpłodność bowiem traktowano jako karę za grzechy, następstwo jakiejś wstydliwej choroby, skrobanki lub rzuconych podstępnie uroków. Brak dzieci groził niedoszłej matce społecznym wykluczeniem, napiętnowaniem, a niekiedy nawet stosem. Jak pisze Mona Chollet w polecanej tutaj książce, palono przede wszystkim te „czarownice”, które naruszały porządek społeczny, i za którymi nie miał się kto ująć, czyli niezamężne i bezdzietne. Co prawda kobiety od wieków, w trosce o swoje bezpieczeństwo i komfort życia, próbowały ograniczać liczbę ciąż, jednak przez długi czas nie dopuszczały do siebie myśli, że mogłyby w ogóle nie rodzić. To była tak rewolucyjna idea, że nawet feminizm miał z nią problem, co świetnie obrazują słowa Eriki Jong, amerykańskiej pisarki uchodzącej za feministyczną: „Kobiety, które odrzuciły życie rodzinne, pogardzają tymi, które je wybrały. Nienawiść ta bierze się po części z rozgoryczenia. Bowiem pragnienie posiadania dziecka jest tak przemożne, że cena za jego zduszenie okazuje się niebotyczna” (cytat za „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” M. Chollet, w tłumaczeniu Sławomira Królaka). Skoro nawet rzeczniczki praw kobiet uważały, że macierzyństwo jest kobiecym przeznaczeniem, bezdzietność musiała uchodzić za eksces. Pytać „Czy chcesz mieć dzieci?” to jakby pytać „Czy po zjedzeniu fasoli chcesz mieć wzdęcia”. Zjadłaś, więc musisz uwolnić gazy!
Dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej, dorożki odeszły do lamusa historii, zamiast lamp naftowych mamy żarówki ledowe, a ludzie w pary łączą się dzięki apce, a nie swatce. Antykoncepcja jest naszym prawem, podobnie jak wybór bezdzietności. Okazuje się jednak, że łatwiej zamienić furmankę na teslę niż partykułę „kiedy” na „czy”. Schematy myślowe rozwijają się wolniej niż schematy techniczne, dlatego posługując się atomem, możemy mieć mentalność osiemnastowiecznych inkwizytorów.
Jak dziś odpowiadać na wczorajsze pytania?
Jak więc dziś odpowiadać na to wczorajsze pytanie? O rozwianie wątpliwości poprosiłam profesjonalistkę. Joanna Dukiewicz, psychoterapeutka z „W pełni. Przestrzeń wsparcia i rozwoju”, radzi:
Przede wszystkim warto mieć w pamięci zasadę, że to my decydujemy o tym, z kim chcemy rozmawiać o naszych decyzjach dotyczących macierzyństwa. Inaczej jest, kiedy pytają bliscy, a inaczej, kiedy robią to dalsi znajomi czy koledzy z pracy. W ich przypadku adekwatnie byłoby zwrócić uwagę, że poruszają kwestie intymne, i że jest to niestosowne. Pytania o tę sferę są bezdyskusyjnym przekroczeniem granic osoby pytanej, dlatego odmawiając odpowiedzi, pamiętaj, że to pytającemu zabrakło taktu, i rób to bez poczucia winy. Mówienie wprost, bez wstydu i poczucia winy, ale też bez złośliwości czy agresji, jest najlepszym rozwiązaniem. W zależności od sytuacji i od tego, co czujesz, może to być ucięcie tematu słowami: „Czuję się niezręcznie, gdy zadajesz mi tak intymne pytania”, „Twoje uwagi na temat moich wyborów są dla mnie krępujące”, „Komentując moje decyzje, przekraczasz granicę mojej prywatności, złości mnie to”. Unikałabym tłumaczenia się i argumentowania dlaczego, podjęłaś taką właśnie decyzję. To ty powinnaś mieć pewność, że jest ona słuszna, nie musisz przekonywać do niej innych. Może znajdziesz zrozumienie u swoich rozmówców, a może nie. Zanim jednak zaczniesz się tłumaczyć, odpowiedz sobie na pytanie, czy i dlaczego zależy ci na tym, żeby ta osoba zrozumiała i zaakceptowała twój wybór. Jeśli sama jesteś go pewna, nie będziesz potrzebowała potwierdzenia z zewnątrz.
Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku osób bliskich. Nie wspominam tu o partnerze, bo to temat na inną rozmowę, ale o rodzicach, rodzeństwie (o ile relacje z nimi są rzeczywiście ważne i bliskie, bo jak wiemy – bywa różnie) i przyjaciele. Ty sama decydujesz, kto jest bliską ci osobą. O ile dalsze otoczenie nie powinno oczekiwać od ciebie rozmów na ten temat, a tym bardziej wyjaśnień, o tyle najbliższych warto poinformować o podjętej decyzji, wyjaśniając im swoje motywacje. Jedna szczera, otwarta rozmowa będzie formą okazania im szacunku, pokazania, że są ważni. Da im możliwość wysłuchania nie tyle twojego „tłumaczenia się”, co raczej twoich planów i zrozumienia twoich potrzeb, a także wyrażenia obaw, na które możesz odpowiedzieć, pozostając w zgodzie ze sobą. Jednocześnie jeśli będą mieli trudność z zaakceptowaniem twojej decyzji i będą wracać w przyszłości do tego tematu, będziesz mogła szybko go uciąć, nie raniąc ich, dzięki odwołaniu się do tamtej rozmowy, w której już wszystko zostało wyjaśnione.
Przezroczysta asymetria
Zastanawiając się nad tym postem, sięgnęłam również do literatury. W doskonałej książce „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” Agata Sikora relacjonuje występ znanej homoseksualnej komiczki Hannah Gadsby. Stand-uperka w bardzo emocjonującym wystąpieniu robi genialną rzecz: „wyrywa konkretne zwroty z ich <zwykłych> ram, stawiając pod znakiem zapytania ich naturalność i neutralność (…)”. W ten sposób demaskuje symboliczną przemoc, jakiej dopuszczają się biali, heteroseksualni mężczyźni wobec kobiet i mniejszości seksualnych. To oni są górą. Ich wizja świata wydaje się oczywista i obiektywna, nieskażona histerycznymi emocjami, obecnymi – jak lubią powtarzać – w sposobie patrzenia na świat geja albo kobiety. Z pozycji „normalsów” upominają wszelkich „odmieńców”, którzy próbują pokazać swój punkt widzenia. Babom nie podobają się seksistowskie dowcipy? „Nabierzcie trochę dystansu – pouczają panowie. – Wyluzujcie! Nauczcie się z tego śmiać!”. Lesbijki chciałyby całować się na ulicy? „Bez przesady – prychają pogardliwie. – Nie mamy nic do homoseksualistów, ale po co się z tym tak obnosić”. Gdy odwrócimy te sytuacje – mówi Agata Sikora – dostrzeżemy asymentryczność, która na co dzień dla większości z nas pozostaje przezroczysta. No bo wyobraźmy sobie panel ekspertek spierających się o to, czy męska masturbacja kala świętość życia. Albo policjanta, który upewnia się, czy roztrzęsiona ofiara głośno i wyraźnie oświadczyła złodziejowi, że nie chce być okradziona. Bądź geja instruującego heteroseksualną parę, by nie obnosiła się publicznie ze swoimi uczuciami… Brzmi absurdalnie, prawda? A przecież z takimi sytuacjami mamy do czynienia nagminnie, tylko role zostały inaczej rozdzielone.
Odwróćcie sytuację
Podobnie rzecz się ma z bezdzietnością. To dzietność jest przezroczystą normą. Wszystko, co od niej odstaje, w odbiorze społecznym wymaga wytłumaczenia. Dlatego dopytywanie się o dziecko, mówienie o bezdzietnych w paternalistycznym tonie, ocenianie ich życia, doszukiwanie się w nim traum i nieprzezwyciężonych obaw wydaje się uprawnione, obiektywne i racjonalne. Aby dowieść, że takie nie jest, trzeba – wzorem Gadsby – odwrócić sytuację. I wielu bezdzietnych próbuje to robić. Pytani, dlaczego nie chcą dzieci, odpowiadają: „A dlaczego wy chcecie je mieć?”. Słysząc: „Kiedy dziecko”, rzucają: „A kiedy skrobanka?” albo „Kiedy najbliższe fellatio?”, żeby pokazać, w jak intymne rejony zapuścił się pytający. Słysząc, że życie bezdzietnych jest puste i jałowe, mówią: „Jak bardzo puste i jałowe musiało być twoje życie, skoro zdecydowałaś się na dziecko”. Takie riposty, dosadne i raniące, mają na celu tylko jedno: uruchomić lustrzane emocje. Są rodzajem performance’u, który zmusza dzietnych „normalsów” do spojrzenia na świat oczami bezdzietnych i skonfrontowania się z ich gniewem. Przydają się w sytuacji, gdy tekst „Ranisz mnie” kwitowany jest wzruszeniem ramion. Zamiast mówić o tym, co czujemy, sprawmy, żeby natręt poczuł to samo co my. Nawet jeśli nie zrozumie swojej impertynencji, doświadczy przykrości i być może nie będzie chciał tego powtarzać.
Pokażcie prawdziwe intencje pytającego
Jeżeli nagabywani o plany prokreacyjne, uparcie nie chcecie się otworzyć, możecie sięgnąć po metodę, którą Agata Sikora nazywa „dociekaniem-konfrontacją”. Polecała ją też Marta Lempart podczas spotkania wokół bezdzietności zorganizowanego przez stowarzyszenie Dolnośląskie Jest Kobietą. O co chodzi? O bezpardonowe obnażenie przemocowości ludzi, którzy bez chowania się za gładkimi słówkami nigdy nie pozwoliliby sobie na zaglądanie w intymność bliźniego. Jeżeli więc po wersalsku pytają nas o dziecko albo o to, czemu go nie chcemy, przenicujmy te okrągłe zdania i wywleczmy na powierzchnię to, co skrywają, czyli lekceważenie naszych pragnień, pogardę, bezmyślność, nieczułość, pustą ciekawość czy brak wyobraźni… Przykład? Proszę bardzo! Na pytanie „Dlaczego nie masz dzieci?” odpowiadamy z przekąsem za Martą Lempart: „Żebyście mogli mnie dręczyć i żebym z każdej imprezy wychodziła z płaczem”. Czasami bezduszność pytania o dziecko można obnażyć jednym krótkim zdaniem (nieważne, czy prawdziwym, czy nie): „Jestem bezpłodna. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?”. Prawdziwe intencje – czyli pustą i bezczelną ciekawość – odsłania z kolei taka riposta: „Pytasz mnie o to, czy uprawiam seks waginalny bez zabezpieczenia?”. Ujawniając prawdziwe emocje i rzeczywiste intencje pytającego, który oczywiście zasłania się „troską” i „życzliwym zainteresowaniem”, stawiamy go w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. I o to chodzi! To dopytujący się o dzieci powinni czuć się zakłopotani, a nie ci, którzy zmuszeni są na te pytania odpowiadać.
Sprowadźcie rzecz do absurdu
Pytanie o dziecko w uszach wielu osób brzmi głupio i absurdalnie, dlatego dobrym pomysłem jest sprowadzenie tematu do absurdu. Obśmianie go i zbagatelizowanie. Spróbujmy! „Kiedy dziecko?” „Na święty Rydz, gdy będą żaby strzyc”. Albo: „Jak porywacz będzie o czasie, to za godzinę”. „Kiedy drugie?” „Masz rację, to pierwsze zupełnie nam nie wyszło”. Po takiej ripoście pytającemu powinna przejść ochota na dalsze indagowanie. Plus tego rozwiązania jest taki, że kompromitując pytanie, nie kompromitujemy naszego rozmówcy, nie włamujemy się do jego emocji i nie burzymy jego dobrego mniemania o sobie. Dajemy mu szansę wyjść z tej kłopotliwej sytuacji z twarzą, dlatego – myślę – warto po tę metodę sięgać w rozmowach z osobami, które lubimy i których nie chcemy do siebie zrazić.
A oto dwadzieścia dwie odpowiedzi, które dość grzecznie, ale zdecydowanie zamykają usta wszystkim ciekawskim. Znalazłam je pod swoimi postami i wpisami na blogu. To wasze pomysły i wasza inwencja! Przytaczam je tutaj, żebyście mieli gotową ściągę na wypadek rodzinnych świąt, spotkań towarzyskich oraz innych publicznych przepytywanek.
A zatem…
Kiedy dziecko?
- Właśnie się waham: pies? A może dziecko? Trudno mi zdecydować, czy chcę zrujnować sobie dywan, czy życie.
- Wolę dorosłe kobiety (mężczyzn). Bo to i ładniejsze, i z prokuraturą nie ma problemów.
- Około 280 dni po stosunku płciowym zakończonym wprowadzeniem męskich plemników do pochwy kobiety w czasie jej dni płodnych.
- Po waszym rozwodzie.
- Skoro już rozmawiamy o seksie… Wujek nie ma jeszcze problemów z potencją?
- Kiedy słońce znów będzie bogiem.
- Chcemy cię wziąć na chrzestnego, więc czekamy, aż się dorobisz.
- Gdy ludzie się nauczą, że niektórych pytań nie należy zadawać.
- Gdy będzie nas na to stać. Może pomożecie, skoro tak wam pilno?
- Już mam, tylko zamknęłam je w piwnicy, bo mnie irytowało.
- To jest moja prywatna sprawa. Ja ci do sypialni nie zaglądam.
- A pokażesz mi, skąd się biorą dzieci? Bo nie wiem.
- Nie martw się. Jak będę w ciąży, na pewno się o tym dowiesz. Raczej trudno to ukryć.
- Czekam na rządowy program milion+
- Jak do 500+ będą dokładać mercedesy.
- To nie twoja sprawa. Proszę, nie zadawaj mi takich pytań, jeśli chcesz, żeby nadal było miło i przyjemnie.
- Kiedy zakończy się konflikt na Bliskim Wschodzie.
- Jak tylko uda nam się sprzedać starsze.
- Koniecznie chcesz, żebym miała dziecko? Dlaczego? Jaki masz w tym interes?
- Jak tylko małżeństwa jednopłciowe będą mogły adoptować dzieci.
- A jaki dziś mamy dzień? Wtorek? A zatem nigdy!
- A wy? Kiedy zaczniecie uprawiać seks bez zabezpieczenia?
A tu macie książkę, do której sięgałam podczas pisania posta. Jest naprawdę rewelacyjna!

Zdjęcie: http://depositphotos.com
40 komentarzy
Ostatnio laska w pracy (która nawet nie jest moją jakąś bliską koleżanką) zaczęła mi opowiadać o tym, jak to z nowo poślubionym mężem zamierzają się starać o dziecko, a gdy nie wyraziłam jakiegoś super zainteresowania owym aspektem, padło legendarne pytanie: „A wy kiedy?”. No bo przecież nasze życie jest regułą, więc skoro my to i wy NA PEWNO też. Z wielkim zdziwieniem usłyszała, że nigdy, bo oboje z mężem podjęliśmy taką decyzję jeszcze przed ślubem, a jej powody znane są tylko nam. Widziałam, że była zszokowana, próbując w panice ratować się czym na zasadzie „nie no, wiesz, no tak, najważniejsze to się dogadać jeszcze przed ślubem, skoro oboje się zgadzacie to ok”. Nie, nie każdy marzy o dzieciach. Nie, dzieci nie stanowią wypełniacza życiowej pustki. Nie, nie jestem NIKOMU winna bycia matką.
Absolutnie nie jesteśmy nikomu WINNE bycia matką. Dobrze powiedziane:)
Mała poprawka:
Niepłodność – czasowa, występuje naturalnie w cyklu kobiety, kiedy nie ma owulacji
Bezpłodność – trwała, często wskutek choroby lub umyślnego doprowadzenia do bezpłodności (np. salpingektomia, wazektomia)
No jasne! Poprawione! Dzięki:)
Jestem bardzo ciekawa, jak dzietni odpowiadają na takie „odbicia piłeczki” 🙂 pewnie są zdziwieni i oburzeni, bo „przeciez tylko tak pytam, czemu się od razu rzucasz?! „. 🙂 dzietność jest aż tak „naturalną koleją rzeczy”, że nikomu pytającemu nie przychodzi do głowy, że faktycznie, pytając o dziecko, tak naprawdę pyta o seks 😛
No właśnie! „Ja tylko pytam, czemu od razu się rzucasz”… Klasyka. tak jak: „Wyluzuj, coś taka spięta” – rzucane do kobiet, którym nie w smak seksistowskie żarty. Ton nadają ci, którzy uważają, że ich perspektywa jest tą najważniejszą. Dlatego uważam, że trzeba odbijać takie piłeczki. Aż do skutku. Czyli pewnie do końca świata i jeden dzień dłużej!:)
Dzięki za inspiracyjne odpowiedzi na krępujące pytania 🙂
My jedno dziecko mamy więc nie jesteśmy tak atakowani ale i tak zdarzają się dziwne pytania i dociekania osób bliższych czy nawet prawie obcych o dalsze powiększanie rodziny.
Zwłaszcza teraz kiedy dla własnej wygody zmieniamy mieszkanie na większe. Utarło się dziwne przekonanie że mieszkanie zmienia się na większe jeśli chce się w nim więcej bąbelków poupychać czy co?
Chyba zacznę na bezczela mówić że mi jest WYGODNIE tak jak jest 🙂 To słowo też zauważyłam bardzo razi ludzi 😉
A mnie się szalenie podoba to „Masz racje, to pierwsze zupełnie nam nie wyszło”. Dowcipne, ale i dosadne. Spróbuj kiedyś:))
Ja zazwyczaj odpowiadam: „W środę wieczorem”. A gdy widzę konsternację, dodaję: „No co – odpowiedź na miarę pytania”
Ja kiedyś zażenowałam wszystkich wokół kiedy na rodzinnym spotkaniu na pytanie „a wy kiedy?’ wstałam, i wykrzyczałam do męża „Natychmiast! Kładź się i ściągaj spodnie!” 🙂
Chciałabym widzieć te miny:)
Zajrbiste!!! 😀 Brawo!
Oh my cat 😄🤣😃😆 Super odwaga, gratuluję! Może kiedyś się odważę.
Takie pytanie „czy chcecie mieć dzieci” wynika też z egoizmu/pragmatyzmu pytającego;) Jesteśmy z mężem aspołeczni, trudno nam zbudować relacje towarzyskie. A jesteśmy w takim wieku, w którym rówieśnicy (+/- 10 lat) podejmują decyzje o pierwszym lub kolejnym dziecku i zajęci rodziną znikają z życia towarzyskiego. Z tego powodu mąż ostatnio zaczął na wstępie pytać ludzi jakie mają plany, wtedy sytuacja jest jasna:)
Hmmmm, rozumiem, że to pragmatyczne. Ale niezależnie od powodów, to zawsze jest nietaktowne i może być źle odebrane. Zwłaszcza że ludzie i tak borykają się z takimi pytaniami zadawanymi z mniej pragmatycznych względów. Ja bym zdecydowanie odradzała zadawania takich pytań. Bo można stracić kandydatów na przyjaciół, i to wcale nie dlatego, że planują dziecko:)
-kiedy dziecko?
-jak wrócę z Radomia.
-a kiedy jedziesz?
-nie wybieram się.
Dobre! Podoba mi się. 😂
Riposty świetne. Aż żałuję, że już nikt mnie nie pyta (ze względu na wiek). W moim rankingu wygrywa odpowiedź 3. i 6.
Mnie już też nikt nie pyta, w dodatku co poniektórzy zaczynają mi ustępować miejsca w tramwaju. Uroki życia dojrzałej kobiety:)))
Spodobała mi się riposta Aleksandry Kwaśniewskiej:
– Kiedy dziecko?
– Jutro, najpóźniej pojutrze!
Zastanawiam się, czy ludzie naprawdę nie czują, że wchodzą w bardzo intymna strefę życia. Mam dużą rodzinę, rodzeństwo rozmnaża się na potęgę. Kiedy pojawiło się w rodzinie kolejne dziecko, za każdym razem gdy byłam u brata jego wówczas siedmioletni syn krzyczał na głos, kiedy ja będę miała dzidzię. Kwitowalam krotko- nigdy. Cała rodzina w śmiech, jakie rezolutne dziecko. Nikt nigdy z nim nie porozmawiał, nie wytłumaczył, bo nikt nie uznał tego zachowania za niestosowne!
No, niestety! Zaczyna się już od najmłodszych lat. Dopytywanie się o dzidzię jest przecież takie słodkie. Wrrrr! Pewnie z takich siedmiolatków wyrastają dorośli ludzie, którym za diabła nie można wytłumaczyć, że pytanie o planowane dzieci jest przemocowe:(
Swietne te teksty. Blyskotliwe. Dziękuję 🙂
Ja też dziękuję🙂 I pozdrawiam!
Edyta, nigdy nie mam dość Twoich tekstów: mało który bloger ma tak lekkie pióro jak Ty, a jeszcze mniej jest się w stanie odnieść do tylu innych autorów. 🙂 Napisałaś o czymś bardzo istotnym: o zasadzie przezroczystej normy i jej odwróceniu. Stwierdzenia typu „Rób sobie co chcesz, tylko się z tym nie obnoś” to zamykanie ludziom ust i tym samym też forma dyskryminacji (i, jak sama piszesz, dotyczy to nie tylko osób bezdzietnych). Chyba rzeczywiście jedynym sposobem na uświadomienie tego rozmówcy jest odwrócenie sytuacji właśnie. Ja w sumie zawsze instynktownie stosowałam strategię pokazania absurdu: w odpowiedzi na pytanie „Dlaczego nie chcesz mieć dziecka?”, pytałam się „Dlaczego nie chcesz się uczyć chińskiego? Widzisz, nie każdy musi chcieć się uczyć języków tak, jak nie każdy musi chcieć mieć dzieci.”
Dzięki, Kornelia❤️ Z tym językiem chińskim to też bardzo dobra riposta👍
Ja nauczyłam się odpowiadać zgodnie z prawdą. Gdy ktoś mnie pyta, mówię, że to pytanie jest nietaktowne i że poroniłam. Zazwyczaj ludziom jest wtedy wstyd, że zapytali i dają spokój a ja mam nadzieję że ta moja odpowiedź ich choć trochę oduczy zadawania takich pytań.
Witaj Edyto,
Natknęłam się na Twojego bloga szukając informacji w internecie o matkach jedynaków o losie takich dzieci i ich rodziców. Zastanawiałam się czy nie krzywdzę swojego syna,że jest jeden czy chce zostawić go jednego na świecie, gdy mnie i męża zabraknie. Całe otoczenie nasze rodzina, znajomi,współpracownicy i szefowie dziwią się , że mamy jedno. Możemy przecież mieć więcej, bo mój maż dobrze zarabia, bo możemy liczyć na pomoc Babci, bo nie mamy kredytu hipotecznego, bo jest 500+(!!!), bo mamy już jedno, więc możemy mieć więcej i ulubiony argument – zostanie kiedyś sam w Święta. Gdy brałam ślub nie chciałam dzieci, po roku okazało się,że przechodzę coś ala klimakterium. Była szybka decyzja po wizycie u lekarza- musimy mieć dziecko, bo potem nie będe mogła mieć. Dziecko zostało potraktowane jakby zdobycz z promocji, taki zapas na przyszłość. Na porodówce z bólu płakałam i krzyczałam,że go nie chcę(!). To chyba była trauma po tym,że miałam leżeć odpoczywać, by jak najdłużej donosić ciąże. Nie liczyły się moje potrzeby, moje uczucie. Dawki hormonów w ciązy , które dostawałam jeszcze pogarszały sytuację, bo wpływały na mój nastrój. Po porodzie zaczął się kolejny etap w moim życiu. Stałam się MATKĄ. Nie MAMĄ, tylko MATKĄ. Bo tak się do mnie zwracano i dalej się to robi- ” Ty jesteś matką, Ty musisz….”; ” Jak Cię ta MATKA wychowała,że się tak odzywasz, zachowujesz, etc…
Macierzyństwo nie jest dla mnie karą, problemem. Kocham syna, poświęciłam mu 3 lata wspólnego czasu w domu. Mamy super więź, zrobiłabym wszystko,że był zdrowy – niedowidzi , ma trochę problemów z zachowaniem, które są wynikiem lekkich zaburzeń. Czasu nie cofnę, ale czy moje leczenie nie miało wpływu na jego zdrowie? Tu pojawia się myśl- skoro nie chciałam dzieci, to czy mój organizm sam mi nie podsuwał myśli- nie miej dziecka, bo pojawi się problem.
Synowi pomagam, pracuje z nim i pracowałam. Nie chcę drugiego ze względu na obawę,czy znowu mam przejśc gehennę w postaci ciązy patologicznej, a powoli zbliżam się do 40, wiec sam wiek stanowi zagrożenie. Nie jestem egoistką, bo gdybym była to odrzuciłabym syna, zrobiłabym sobie kolejne dziecko – pewno zdrowsze i bezproblemowe.
Teraz mogę to po kilku latach napisać- jestem kobietą, która została namówiona przez innych by mieć dziecko.
Mi moje środowisko od dziecka wmawiało że taka ma być moja rola – żony i matki. W domu, w rodzinie, w szkole, gdzie by się nie odwrócić wmawiało się dziewczynkom że urodzenie dziecka to największe szczęście jakie może je spotkać w dorosłym życiu. I oczywiście jedyna możliwa droga. Mam żal do losu że nikt mi nie pokazał że można inaczej. Tak bardzo to wszystko we mnie wsiąkło, że dopiero po urodzeniu tego dziecka zrozumiałam że nie lubię być matką, że to nie powinna być moja droga życiowa. Jest już za późno. Kocham moje dziecko a otoczenie oczywiście nie rozumie dlaczego nie chcę i nie mam więcej. Szkoda słów.
Cześć, Anno! Nie ty jedna nie lubisz roli matki. Mam nadzieję, że mimo wszystko jakoś się w niej zadomowisz, a z biegiem czasu może nawet polubisz. I tak bywa. Niedawno rozmawiałam z inną mamą, która – podobnie jak ty – kocha swoje dziecko, ale gdyby miała podejmować decyzję jeszcze raz, podjęłaby inną. Wrzucę ją niedługo na bloga, bo dotyka sprawy wcale nie tak rzadkiej. Sama niewiele mogę na ten temat powiedzieć, ale jestem pewna, że znajdziesz tu zrozumienie. Dziękuję za twój komentarz. Niech będzie przestrogą dla tych, którzy wciąż się wahają i przeczuwają, że wybór macierzyństwa jest jednak nie dla nich. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!
Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt. Otóż są kobiety, takie jak ja, którym wydawało się całe życie, że nienawidzą dzieci. Nie mogłam słuchać dziecięcego płaczu i krzyku, zawsze doprowadzały mnie do wściekłości dziecięce fochy i nerwy. Nie lubiłam dzieci nosić, przytulać, rozczulać się nad nimi. Zero instynktu. NIC.
Aż pewnego dnia stało się, mimo prób antykoncepcji – po prostu stało się. Nie byłam gotowa na przerwanie tego stanu, zwyczajnie się bałam. Otrzymałam psychiczne wsparcie od faceta, od rodziców i urodziłam syna. I nagle mój świat się odmienił. Wszystko, przed czym się wzbraniałam i z czym walczyłam okazało się w rzeczywistości jeszcze trudniejsze, przerosło najśmielsze oczekiwania. Na początku przeżywałam wszystko bardzo mocno, nie radziłam sobie tak, jak ode mnie oczekiwano. Wciąż chciałam spotykać się ze znajomymi, imprezować, podróżować, żyć pełnią swojego młodego życia. Syn mi to po części odebrał. A to, co starałam się za wszelką cenę utrzymać – było szeroko krytykowane przez ludzi wokół mnie. „Dziecko ma małe i zamiast w domu siedzieć – pojechała na wyjazd integracyjny z pracy”, „piersią karmi i woli przez cały weekend podawać butelkę, żeby w spokoju wypić z mężem wino”. Co za wyrodna ze mnie była matka…
Teraz, jako mama sporego już chłopaka i znacznie młodszej dziewczynki muszę stwierdzić – dalej nie lubię obcych dzieci, dalej mnie męczą i irytują. Ale swoje kocham. Każdego dnia poznajemy się bardziej. Kłócimy się i godzimy.
Ale wciąż wychodzą wieczorem z mężem na kolację wybieramy miejsca, gdzie bąbelki nie są wpuszczane, albo są w innej części lokalu – dla zachowania spokojnej głowy 😉
Podsumowując – uważam, że każda kobieta powinna sama podjąć decyzję o macierzyństwie – ale w żadnym wypadku nie powinna tego porównywać do posiadania psa albo do nauki języka chińskiego. Naukę języka zawsze można przerwać, a pieska może od nas adoptować nasza kuzynka, albo miła emerytka z bloku obok. Dziecko jest mega ciężkim projektem na całe życie. Pełnym wyrzeczeń ale i pięknych momentów.
Warto podjąć decyzję świadomie. A w przypadku takich kobiet jak ja, które nie chciały – a los zdecydował za nie – przyznać, że może nie do końca wiedziałam o czym mowa…
Świetne, będę do tego wracać i korzystać! Najbardziej mi się spodobał pomysł na odbicie piłeczki pytaniem o potencję wujka 😀 Jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby odpowiedzieć nietaktem na nietakt, ale przecież czemu nie miałabym? Te sposoby są też przydatne, jeśli chodzi o wszelkie inne rodzaje nietaktownych pytań (np. ciotka, z którą widzę się raz na rok, pytająca mnie przy obiedzie świątecznym ile zarabiam :|).
Jest mi raźniej, jak wiem, że inni też muszą jakoś sobie radzić z tymi głupimi, męczącymi pytaniami… O dziwo, mnie one spotykają częściej ze strony znajomych (mam 29 lat), rzadko od rodziny, a jeśli już, to od tej dalszej. Najtrudniej mi reagować na pytania i komentarze „z troski”, bo próbuję sobie tłumaczyć, że dana osoba naprawdę chce dla mnie dobrze, ale w środku to i tak złości, bo jednak nadal kryje się pod tym przekaz, że jestem niedojrzała albo że tak naprawdę sama nie wiem, czego potrzebuję i inni wiedzą lepiej. Jedna moja bliska znajoma, która niedawno urodziła, była autentycznie zasmucona tym, że mi się nie zmieniło przez ostatnie 10 lat i próbowała mnie przekonać do zmiany zdania…
Edyta, Twój blog jest świetny, naprawdę brakowało mi takiego miejsca! Dziękuję Ci za kawał dobrej roboty, którą wykonujesz! Podoba mi się też sposób w jaki piszesz – mądry, dojrzały, z dystansem. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i innych czytelników 🙂
Bardzo dziękuję. Bardzo mi te słowa są teraz potrzebne, bo chwilowo zawiesiłam się i nie mogę ruszyć z miejsca. Stąd przestój, ale robię wszystko, by przezwyciężyć kryzys:) Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego!
Ja jestem przyzwyczajona do ciętych ripost, bo od 14 lat nie jem mięsa i miałam dużo czasu na przećwiczenie mnóstwa zabawnych, nietaktownych, szczerych i ironicznych odpowiedzi na głupie pytania. Czasami musiałam odpowiadać chamstwo i dobitnie. Naprawdę musiałam. Atakowało mnie tyle wrednych zdań, że czesto czułam się jak poduszka na szpilki. Tak więc byłam bardzo grzeczną, ale i całkiem wyszczekaną nastolatką ;). Tamte lata minęły, teraz rzadko kiedy ktoś pyta o bycie wege. Lubię być dorosła, ale niestety – w dorosłym życiu najbardziej drażni mnie pytanie o dzieci. I też nie jestem w tym zbyt uległa ;).
Do pewnego czasu nie miałam z tym problemu. Miewałam jakieś związki, ale zrywałam z chłopakami i twardo trzymałam się opcji, że nie chce mieć chłopaka, co dopiero męża. No cóż, stało się. Amor trafił mnie strzałą prosto w moją niedożywioną wegetariańską pupę i bum – dziś jestem mężatką. Choć mieszkamy razem prawie od początku znajomości, wszyscy „taktownie” poczekali do ślubu z pytaniami o powiększanie rodziny. I największym argumentem jest „Przecież chłopa też nie chciałaś, a teraz o!”, co mnie chyba najbardziej irytuje, ale odpowiadam wtedy słodko, że fajnie się razem wychodzi, mieszka, no i uprawiamy tyle seksu, że sąsiedzi mają pewnie dość (bo widzę, że wchodzenie na temat seksu zdaje egzamin najlepiej ;)), wiec jest różnica mieć chlopaka, a mieć dziecko, prawda??? – i tu zawieszam znacząco głos ;). Mówię też „wieczorem, jak M. Wróci z pracy”, „my robimy tak, żeby nie zrobić”, „nie twoja sprawa”, „aaa.. no tak. Moje koleżanki też mi mówią mi ciągle ‚czemu ty masz mieć lepiej'”?
Mam wrażenie, że ludzie pytają żeby pytać, nie zastanawiając się nad tym, że to bardzo intymne pytanie. Zwykle odpowiadam krótko „nigdy”, „nie chcemy” albo „ja wolę koty” , „póki co próbuje namówić M. Na drugiego kota”, ale w głowie mam lepsze, bardziej rozbudowane odpowiedzi i to głównie seksualne. Bo szokują, zawstydzają i dość skutecznie sznuruja usta . Z tym że u nas wszyscy wiedzą, jaki mamy stosunek do dzieci, bo mieliśmy wesele bez dzieci (i to było genialne posunięcie, bo mieliśmy mieć 40 dzieci wśród samej rodziny, a nie zapraszając ich też dość dosłownie pokazaliśmy, że nie uważamy dzieci za niezbędne w naszym życiu), głośno mówimy co myślimy o rodziciestwie, a ja dodatkowo dobitnie się uzewnętrzniam na swoim blogu.
Czekające w kolejce na upierdliwe ciocie mojego męża i jego kuzynostwo, które mnoży swoje geny na potęgę są teksty:
„nie wiem, a masz jakieś pomysły? Jakaś dobra data? Termin? Kiedy proponujesz?”.
„Jak dasz mi swój numer to będę Ci dawać znać kiedy uprawiamy seks, a Ty sobie obliczysz rachunek prawdopodobieństwa. Ale nie wiem czy naprawdę tego chcesz. Mamy wysokie libido”.
„A jak Twoja rana krocza? Zagoiła się już? Wróciliście do seksu? Jest tak samo, czy czujesz luz?” (Wiem, że okropne, no ale pytanie kiedy dziecko tez takie jest)
„Podoba mi się moje życie i nie chce zmian, jakie niesie ze sobą dziecko”.
„A ciocia i wujek to jeszcze uprawiają seks czy nie? Nie ma ciocia suchości pochwy? A wujek nie ma problemów z prostata?”.
„No własnie nie wiem. Możliwe, że JUŻ jestem w ciąży. Ale dopiero od paru godzin. Bo leżałam po seksie z nogami do góry. To ponoć na chłopca, prawda? Słyszałam też, że najlepiej to robić od tyłu. To prawda? Bo my w sumie lubimy od tyłu…”.
„Nie potrzebuję dziecka do poczucia szczęścia”.
A z moich wegetarianskich lat udręk – odpowiadanie grzecznie i z uśmiechem. Nic tak nie boli takich dociekliwych jak nasze szczęście i zadowolenie z życia ;))
Tyle, lecę po męża do pracy. Jak coś sobie przypomnę to dopisze ;). Pozdrawiam!
A kiedy dziecko? Na szczęście przychodzi taki wiek, kiedy środowisko przestaje te pytanie zadawać. Ileś lat temu, moja niedoszła teściowa przy stole swiątecznym palnęła taki tekst: – Czekam na wnuka! (To już wyższy, bardziej roszczeniowy poziom, zawiewa groźbą i szantażem, w przeciwieństwie do raczej niewinnego pytania: – A kiedy dziecko?) Zostało mi jedynie odpowiedzieć: – Niestety się nie doczekasz.
Nie wiem skąd te przekonanie, że można się wpychać butami w życie dwóch dorosłych ludzi. PS. Moja eks z resztą też nie chciała dzieci, z czego nigdy nie robiła tajemnicy.
Taki mój pomysł:
-Kiedy dziecko?
-Gdy Elton John [może być inny sławny gej] zmieni orientację
Z takich opresji zawsze ratuje mnie Mąż i na pytanie kiedy dziecko odpowiada: jak zmienimy dziurę;) miny osoby pytajacej są bezcenne i temat od razu zostaje zmieniony 😂
Moja najnowsza riposta (dwukrotnie wypróbowana):
Osoba atakująca: „Kiedy dzieci?”
Ja: „Zapytaj mnie, kiedy skoczę na bungee.”
Osoba atakująca: „Yyy, kiedy skoczysz na bungee?”
Ja: „Nigdy, bo nie ma w tym dla mnie nic fajnego, jest drogie, bałabym się o swoje zdrowie. Ale gdybym chciała, nic by mnie nie powstrzymało przed skakaniem. Może skakałabym nawet codziennie.
A teraz zamiast skoku na bungee wstaw sobie ciążę”.
Rozumiem gniew i frustrację słuchając takich pytań. Myślę, że podobnie czują się małżeństwa, które mają z kolei dużo dzieci i ktoś wypytuje kiedy kolejne mając na celu wyśmiewanie się, jakby byli robotami do płodzenia kolejnych stworów…
Nie podoba mi się w artykule pejoratywne podejście do posiadania dzieci czy roli kobiety jako matki. Może nie było takiego zamiaru, ale tak to odebrałam. Uważam, że każdy ma prawo decydować o swoich intymnych sprawach, ale krytykowanie naturalnej roli kobiety jako matki jest słabe. No bo któż w takim razie ma je rodzić? Zaznaczam, że niebycie matką nie jest czymś złym, wolny wybór.
A inna kwestia jest taka, że niektóre kobiety mają naprawdę silny instynkt macierzyński i są przeszczęśliwe mając dzieci. To że ich jest więcej, w niczym ich nie usprawiedliwia w krytykowaniu bezdzietnych, ale z drugiej strony bezdzietni też nie powinni czuć się lepsi i wyśmiewać tych, co rzekomo zadręczają się posiadając dzieci i marnują sobie przez nie życie…
Kiedyś na takie pytanie: Kiedy dzieci? Odpowiedziałam: Wtedy kiedy antykoncepcja zaszwankuje :p mina bezcenna ;))
Moje ulubione to „Dziecko? Jak wrócę z Radomia, to się za to zabierzemy”
„O, a kiedy się wybierasz?”
„Nigdy.”