Życie to przeciwnik wagi ciężkiej. Ba, czasami to zwalisty zawodnik sumo! A ty, nawet jeżeli jesteś trzęsącym portkami cherlakiem, i tak musisz wyjść z nim na ring i dać się sponiewierać. C’est la Vie! Każdy w końcu oberwie. Stary i młody. Bogaty i biedny. Rodzic i bezdzietny. A co robi przedstawiciel rozumnego gatunku, gdy obrywa i gdy mu źle? Oczywiście NARZEKA! I my dziś na Bezdzietniku trochę sobie ponarzekamy:) Tak terapeutycznie i dla relaksu. A gdy już udowodnimy całemu światu, że to właśnie my, bezdzietni, zbieramy od życia największe baty, przypniemy sobie do piersi Order Mokrej Chusteczki i z godnością wrócimy na ring. Bo kto wie, może następna runda będzie jednak należała do nas?…
Gdzie obrywamy najmocniej? Oczywiście w pracy. W końcu z imprezy rodzinnej zawsze można zwiać, a przed robotą nie bardzo. Brak potomstwa w pracy nie popłaca. Kodeks litościwie dostrzega matki i dzieci, ale jest całkowicie ślepy na niedołężnych rodziców, chorych partnerów czy słaniające się na łapach psy i koty. Na gorączkującego oseska mama bez problemu dostanie dzień wolny, przysługują jej też wolne godziny na karmienie i paczki na Dzień Dziecka. I to jest okej. Lecz jeżeli tobie, bezdzietny pracowniku, umiera pies – umiera długo i boleśnie – nie przysługuje ci nawet darmowa paczka chusteczek higienicznych, żebyś mógł sobie obetrzeć usmarkany nochal. I to już jest krzycząca niesprawiedliwość. Niejedyna, niestety.
A zatem co musisz znosić, bezdzietny wyrobniku, jeżeli masz etat, a nie masz dzieci?
TOWARZYSKIE WYKLUCZENIE
Prawda jest taka, że twój kot nigdy nie będzie tak zabawny i elokwentny jak czterolatek. Choćbyś puszczał mu Mozarta i rozwijał go metodą Montessori, jedyne, na co możesz liczyć, to pełne wyrzutu „miau” i wymowne okupowanie kapci. A to sprawia, że już przy porannej kawie trafiasz na towarzyski aut, bo ileż można opowiadać o zajętym kapciu?! I kogo to w ogóle obchodzi? A o dzieciach – jak powszechnie wiadomo – można nawijać w nieskończoność!
MARNE WIDOKI NA PODWYŻKĘ
Jeżeli szef – podczas trudnych rozmów o premiach i podwyżkach – obali wszystkie argumenty merytoryczne, rodzic zawsze może powiedzieć: „Ale ja mam dzieci i muszę je wykarmić”. I tego argumentu szef, choćby nie wiem, jak się natężał, nie obali. Bo stojący przed nim desperat rzeczywiście ma dzieci. A dzieci bywają głodne, nawet płaskoziemcy z tym faktem nie dyskutują. A ty co powiesz skąpemu prezesowi, bezdzietniku? Że brakuje ci na nawóz do storczyka?
SŁOTNE URLOPY
Październikowe i listopadowe urlopy mają swój urok, ale wyłącznie dla osobników o skłonnościach samobójczych i fanów twórczości Larsa von Triera. Jeżeli nie należysz do żadnej z tych grup, masz koncertowo wręcz przekichane. Owszem, możesz sobie latać na Fuerteventurę albo inną Maltę, ale naszego ukochanego Bałtyku już nie zobaczysz. Nie zaślubisz się z morzem, nie przywitasz z bujnymi polskimi cyjanofitami, choć to twoje święte i niezbywalne prawo. Musisz się go jednak wyrzec, bo lipiec i sierpień prawem kaduka należą się rodzicom.
DŁUGIE WIECZORY W PRACY
Sądzisz, że po robocie masz coś pilnego do załatwienia? Błąd! Współpracownicy szybko wybiją ci to z głowy. Wiadomo przecież, że ludzie bezdzietni nigdy nic nie muszą. I nigdzie im się nie spieszy. Uwielbiają za to siedzieć po godzinach, pracować po nocy i nadrabiać cudze zaległości. A że chomik drugą dobę nie je i słania się z głodu? Trudno! To tylko dowodzi twojej nieodpowiedzialności, bezdzietniku. Trzeba było machnąć sobie dziecko zamiast chomika. Wtedy społeczeństwo byłoby syte i chomik cały.
IDIOTYCZNE PORADY
Dopadła cię w pracy chandra? Ból głowy? Łupnęło ci w krzyżu? Daruj sobie wizytę u lekarza – zbędny trud i niepotrzebny wydatek! Twoi współpracownicy wiedzą, jak ci pomóc. Zajdź w ciążę. Po prostu. Aż dziw, że ciąż nie sprzedają jeszcze w aptekach! Pomagają ponoć na wszystko – dolegliwości gastryczne, neurologiczne i psychiatryczne. Leczą wrzody żołądka i zespół cieśni nadgarstka. Jeszcze tylko brakuje jakiejś Ciąży Forte albo Max o wzmocnionym działaniu, która leczyłaby bezdzietnych z niechęci do ciąży:)
JAWNĄ NIESPRAWIEDLIWOŚĆ
W mikołajki oraz w Dzień Dziecka wszyscy paradują po firmie z prezentami i tylko ty, bezdzietniku, czujesz się, jakbyś dostał rózgą po gołych pośladkach, chociaż przez cały rok byłeś grzeczny i nawet biurko sprzątałeś, zanim zdążyły zalęgnąć się w nim karaluchy. Niestety, jeżeli nie wylegitymujesz się potomkiem, dostaniesz figę z makiem. I na nic się zdadzą twoje tłumaczenia, że przecież też jesteś opiekunem, obchodzisz dzień psa, kota, chomika i glonojada na dokładkę. Masz pecha. Glonojady nie łapią się na fundusz socjalny!
NIEUFNOŚĆ PRZEŁOŻONYCH
Sytuacja wygląda tak: jeżeli jesteś kobietą i nie stuknęła ci jeszcze czterdziestka, szefowie patrzą na ciebie podejrzliwe, bo pewnie zaraz zajdziesz. Nie wysyłają cię na szkolenia, nie inwestują w ciebie i nie powierzają ci superważnych projektów. Za to bez przerwy gapią się na twój brzuch. Przekraczasz czterdziestkę i nie zachodzisz? Też źle! Jesteś pewnie zimną amebą albo gorzej – zwariowaną feministką, która nie nadaje się na odpowiedzialne stanowisko. Bęc, wypadasz z gry!
TO, ŻE WSZYSCY MAJĄ CIĘ ZA KARIEROWICZA (KARIEROWICZKĘ)
… a ty chcesz tylko zarobić to swoje dwa dwieście i mieć święty spokój.
Tyle na dziś:) Temat w istocie jest poważny i na pewno do niego kiedyś wrócę – już bez żartów i kpin. Tymczasem podzielcie się w komentarzach swoimi doświadczeniami wyniesionymi z waszych firm. Czy kiedykolwiek czuliście się dyskryminowani? Jakie miewacie kłopoty? Z czym trudno wam się pogodzić?
Opowiadajcie, co was gryzie, drapie i uwiera!:)
Zdjęcia: https://pixabay.com
60 komentarzy
Cóż…nie mogę się nie zgodzić. Ja bym dodała, że nic mnie tak nie bawi, jak żony pilnujące przed tobą swoich obleśnych, łysiejących i spoconych mężów, których byś szmatą na kiju nie tknęła. Pamiętam też sytuację, w której szef układał mi tylko popołudniowe zmiany, bo na rano mają matki, które muszą odebrać pociechy z przedszkola.
Popołudniowe zmiany to koszmar!:((
Najgorzej jest z chorującymi zwierzakami. Gdy mówię w pracy że muszę urlop na żądanie, albo spieszę się po pracy i nie mogę zostać po godzinach żeby wyprowadzić psa na spacer to patrzą na mnie jak na wariata. Ale jak kaszojad koleżanki z pracy ma setną anginę w roku i milion innych endopasożytów to jeszcze dostanie i z tydzień urlopu na żądanie żeby nie traciła na L4. Nie mówiąc o tym że rodzice mają dodatkowe 2dni urlopu w ciągu roku na swoje seksualne twory. A my co mamy?!.. tylko powody do narzekania?
Niedawno na tym blogu było o sposobie wyrażania się tak, aby nie siać fermentu i nie stawiać kolejnych murów między matkami i nie-matkami. Tobie Asiu proponuję przeczytać poprzedni wpis, zanim kolejny raz określisz dziecko mianem „kaszojadu” lub „seksualnego twora”. Ni to śmieszne, ni to oryginalne.
Pozdrawiam Cię, były już zapewne kaszojadzie, „seksualny twór” Stanisława i Barbary 🙂
Dziękuję Ci za to, że powiedziałaś, coś co sama chciałam. Znając jednak mnie rozpętałaby się wojna.
Kiedyś koleżanka z pracy próbowała zaciążyć i znikała z pracy na 3 m-ce, potem chodziła 2 tygodnie, potem znów 2 m-ce nieobecności… I tak dwa lata, aż zniknęła na ciążowym. Jakbym miała taką zastępować, bym się ostro buntowała.
Na mnie tylko patrza kolezanki z pod byka i stosuna stara spiewke „bedziesz jeszcze zalowac” a mojegk szefa to wali hehe
„Jak Ty możesz być zmęczona i potrzebować więcej urlopu, skoro nie masz dzieci?”
Jak totam nie mozesz przyjsc w sobote do pracy???? A co ty masz w sobote do roboty akoro nie masz rodziny? (Maz, pies itd.)
Ja poradziłam sobie w inny sposób. Otwarcie daję do zrozumienia, że mamy XXI wiek i nie interesuje mnie czy ktoś ma dzieci, psa czy chomika. Jesteśmy wolni, podejmujemy decyzję za które musimy ponosić odpowiedzialność. Jeśli ktoś zdecydował się na dzieci ok…musi zdawać sobie sprawę z tego, że naturalnie będzie miał więcej obowiązków. Ja nie mam ochoty ani zamiaru pracować za taką osobę…tym bardziej nie korzystać latem z urlopu. Pracodawca wie, że zawsze mogę iść na długie L4 🙂 a że jestem bardzo dobrym , dyspozycyjnym i bardziej efektywnym pracownikiem niż panie z potomstwem to nigdy mi jeszcze nie zrobił świństwa 🙂
Do tej pory pracowałam w dwóch firmach, i jedynie ze strony współpracownicy- matki zdarzyło ni się słyszeć teksty typu „Ty możesz tyle pracować, bo nie masz obowiązków i jesteś młoda” (w domyśle – nie masz dzieci). Oczywiście ta sama kobieta potrafiła wybywać z pracy, za zgodą szefa, bo
1. 13-letnia córka potrzebowała pomocy w przygotowaniu przedstawienia na koniec roku szkolnego,
2. 7-letnia córeczka musiała chodzić na zajęcia ze śpiewu o 13.00 i nie mogła tego robić w żadnym innym terminie,
3. 15-letnia córka nie mogła sama wracać po południu ze szkolnej wycieczki, mimo, że komunikacja miejska działa i ma się dobrze.
Koniec końców, matka-pracownica i tak się zwolniła, bo szef zaczął się irytować, a przecież nie miał prawa zwracać jej uwagi na to, że jej 15-minutowe wyjścia trwają po 2 godziny. W tej chwili pracuję w firmie, gdzie szef jest bardzo prorodzinny. Wcale jednak nie mam problemu z wzięciem urlopu, bo kot zachorował. Ba, potrafił okazać empatię, kiedy ów kot przeszedł za tęczowy most. Zero docinków, zdziwienia. Usłyszałam tylko, że jest we mnie coś ze św Franciszka, a zaraz potem historię o jego zmarłym psie. Wszystko jest kwestią empatii – jeśli dwie strony chcą zrozumieć siebie nawzajem, to zawsze wszyscy na tym zyskują.
Masz rację – wszystko tak naprawdę zależy od ludzi, z którymi pracujemy. No i oczywiście od nas samych – na ile sobie pozwolimy wejść na głowę:) Czasami wystarczy zwyczajnie powiedzieć „nie” i okazuje się, że nie ma problemu.
Mnie spotkała dyskryminacja ze strony przełożonej-matki z „misją”. Po powrocie z macierzyńskiego uznała, że wychowanie dzieci liczy się bardziej w doświadczeniu w zarządzaniu ludźmi niż prawdziwy staż pracy w zarządzaniu. W rezultacie rozdaje awanse tylko matką, a do bezdzietnych kobiet stosuje wygórowane oczekiwania, które nawet, jak zostają spełnione i tak nie są brane pod uwagę. Na pytania, dlaczego proces rekrutacji nie została przeprowadzony w standardowy sposób, odpowiada „nie mogłam zrobić tego Kasi (matce)”.
Jako jedyna bezdzietna pracownica w mojej małej firmie czuję się jak ufoludek, serio!!! Koleżanki mogą wyjść w czasie pracy, bo dziecko wierszyk mówi na Dzień Matki, bo z wycieczki wraca, bo kanapki do szkoły zapomniało i podrzucić trzeba a jak ja chcę jeden jedyny raz wyjść na pół godzinki żeby odebrać psa po zabiegu, to słyszę że przecież jak sobie poleży u weta do 16 to nic mu się nie stanie!!!No żesz kurwa wasza niedojebana!!!takie były moje słowa kiedy wychodząc bez zgody trzasnęłam drzwiami. Myślałam że już nie mam po co wracać i na drugi dzień przyszłam do pracy wybadać sytuację, ewentualnie zabrać swoje rzeczy. Jakież było moje zdziwienie kiedy wszyscy zachowywali się jak gdyby nic się nie stało a ja nadal mam pracę 😉 I biorę na żądanie jak moje zwierzę jest chore albo rodziców trzeba zawieźć np. do lekarza, nikt już głupio nie komentuje a jeśli gadają za plecami to dlatego że właśnie tam z tyłu jest ich miejsce 🙂
No popatrz! Okazuje się, że czasami to „nie” musi być powiedziane nieco dosadniej:)) Efekt – powiedziałabym – spektakularny:)
Czasem jest na odwrót. Ja pracuję w miejscu, gdzie więcej jest bezdzietnych kobiet niż matek. No i też nie jest za dobrze. Wymowne spojrzenia i komentarze, bo nie mam np. pomalowanych paznokci tak jak one (nie mam czasu, tak, poważnie, nie mam). Nie nadążam za najnowszymi premierami kinowymi, nie wiem co obecnie grają w teatrach, nie znam niszowych zespołów muzycznych, które swoje koncerty mają w klubach o nieznajomych mi nazwach. I to nie tak, że nie jestem lub nie byłam obyta czy oczytana. Mam czas na książkę, na swoje zainteresowania, ale nie na tyle, co one. Największą frustrację czułam na urlopie macierzyńskim. Miałam wrażenie, że dookoła ludzie zajmują się rzeczami ważnymi i doniosłymi, a mnie życie upływa na macie (dla niewtajemniczonych – mam na myśli nie matę do ćwiczeń, ale matę „edukacyjna” z różnymi przyczepkami itp), po raz setny śpiewając te same piosenki i przebierając pieluchy. Oczywiście pożalić się nie mogłam, bo „chciałam, to mam”. Także każdy kij ma dwa końce.
Hej, Moniko! Ważny głos z drugiej strony:) Tak sobie pomyślałam, czytając twój wpis, że najwięcej takich drobnych, codziennych „nieszczęść”, o jakich tu piszemy, bierze się nawet nie ze złej woli, tylko z naszego braku uwagi. I braku czasu. W codziennej bieganinie łatwiej nam przyjąć cudzą perspektywę, jeżeli jest ona zbliżona do naszej. Jeżeli nie – musimy się zatrzymać na chwilę, uruchomić szare komórki, wyobrazić sobie cudzy świat i cudze uczucia. Zazwyczaj brakuje nam na to czasu, ochoty, siły… Najgorsze jest myślenie stereotypami, np. „jak bezdzietny, to pewnie nie ma co robić z wolnym czasem” albo „jak matka, to pewnie nic jej nie interesuje poza dzieckiem”. Niestety, gdy cierpimy na brak czasu, stereotypy pomagają nam ogarniać świat. Warto o tym pamiętać i od czasu do czasu spojrzeć z większą uwagą na drugiego człowieka. Niby proste, w teorii, ale – jak się okazuje – w praktyce cholernie skomplikowane:)) Ale na pewno możliwe! Pozdrawiam!:)
Moniko przykro mi co Cię spotkało, nie powinno tak być. Ale teraz możesz sobie wyobrazić co kobiety bezdzietne słyszą niemalże zawsze. Man nadzieję że sytuacja w twojej pracy się poprawi. Mając to doświadczenie nigdy nie krytykuj kobiety bezdzietnej za jej wybory. Życzę Ci powodzenia i głowa do góry
Mnie zawsze zaskakuje negatywnie taka roszczeniowa postawa wielu rodziców. Wszyscy im muszą pomagać, ustępować, pomagać przy dzieciach, dostosowywać urlop pod nich… Ja pracuję w biurze rachunkowym i powiem szczerze ja i inne bezdzietne koleżanki mamy przerąbane ? szef boi się dawać mamuśkom trudniejsze firmy, bo klient bardziej wymagający, są terminy, dodatkowe raporty. A tu wiecznie L4, sraczki, dzień babci, mamy, nocnika w przedszkolu… I to wieczne gadanie, za ja nie mam dzieci to mogę mieć nadgodziny i ogólnie mnie przerąbane. Kurcze! Czy naprawdę ich dzieci to mój problem? Przecież to oni stwierdzili że podejmują się posiadania dzieci bo są wielozadaniowi…
Hej! No, to jest cholernie trudna sprawa. I zastanawiam się, z której strony to ugryźć. Bo faktycznie – jeżeli w firmie pracują głównie kobiety, i to matki z małymi dziećmi, to prawdziwy klops. Zwłaszcza jeżeli obowiązki muszą być wykonane tu i teraz. Natychmiast. I nie mogą czekać, aż mama wróci z L4. U mnie w firmie jest o tyle lepiej, że gazeta powstaje przez pół miesiąca albo przez miesiąc. I nawet jak wyskoczy jakieś zwolnienie czy dzień wolny, to obowiązki leżą sobie odłogiem i czekają, aż mama wróci z urlopu. Robienie za kogoś to słaba opcja. W sytuacji równowagi – nie ma problemu. Ty idziesz na urlop, ja idę na urlop, więc nawzajem sobie pomagamy. Jeżeli kogoś ciągle nie ma, a ktoś inny ciągle jest, problem staje się systemowy. I to pracodawca powinien poszukać systemowego rozwiązania. Albo po prostu nagradzać finansowo tych, którzy pracują ciężej. Szczerze mówiąc, cieszę się, że nie jestem szefem i nie muszę rozstrzygać takich spraw:))
Znam obie strony medalu. Nie raz myslalam sobie, o powiedzmy Kasce – „no, ale ze ona musi (musi?!) brac urlop zawsze w przerwe swiateczno-noworoczna to juz przesada!” Z drugiej strony juz mi sie zdarzalo lykac sline, zeby sie nie rozplakac, kiedy musialam odbierac dziecko, a kolezance (ktora szczesliwa dopiero o 10tej byla w pracy, podczas gdy ja tak wczesnie jak sie dalo) widzac mnie zbierajaca sie do pracy przekazywala mi (zlosliwie?) wazne informacje dotyczace kolejnych dzialan. Ale ogolnie to jakos to bylo – bezdzietna bez problemu godzilam sie na pozne i sobotnie zmiany, bo umozliwialy mi drugie studia, czesto dogadywalam sie wlasnie z jakas mama, ze ona bierze wczesne, ja pozne i szlysmy z ta koncepcja do szefa. Z urlopem, to powiem szczerze, tez wolalabym poleciec poza sezonem, ale niestety, dzieci nie tylko nie moga, ale i im nie wolno opuscic roku szkolnego bez specjalnego pozwolenia. Jest jeden aspekt z tymi urlopami, o ktorym nie posiadajac dzieci nie mialam pojecia – niestety, przedszkola i szkoly sa czesto pozamykane na dlugie weekendy i poza nimi (bo np. szkolenia). I to jest naprawde problem – my, niestety, nie mamy babc ani nikogo do pomocy, wiec opieka nad dziecmi do sztafeta. I naprawde urlopu brakuje, by te dni wlasnie, te pojedyncze, pokryc. Nieraz zdarzylo mi sie przyjsc z dzieckiem do biura (na szczescie moje absorbujace dzieci zachowuja sie poza ich biotopem naprawde przykladnie), choc i dla mnie tez nie bylo to idealne rozwiazanie, bo, szczerze, najlepiej dla mnie nie laczyc tych sfer. Natomiast zgadzam sie, ze powinny byc urlopy opiekuncze np. na opieke nad starszymi rodzicami. W Niemczech juz to wchodzi – dostajesz taki oplacany urlop oraz ulgi podatkowe. I tak powinno byc, wlasnie o tym aspekcie czesto sie zapomina, ze rodzina to nie tylko potomstwo ale i starsze pokolenia.
Hej! Zdaję sobie sprawę, że bycie mamą w pracy jest dużo cięższe niż bycie bezdzietną. Z tych sytuacji, które opisałam (mooooocno przeginając:), mnie najbardziej wkurza to permanentne wmawianie ciąży. Kiedyś poszłam do dyrektorki złożyć wypowiedzenie, a ona, zanim w ogóle zaczęłam mówić, omal nie rzuciła mi się na szyję z okrzykiem: „Ja wszystko wiem, proszę nic nie mówić. Jest pani w ciąży! To cudownie, gratuluję!”. No i weź tu, człowieku, wybrnij z tego:))) Bo rzeczywiście – przynajmniej w moim przypadku – ze współpracownikami czy szefami w sprawach urlopów zawsze można się dogadać. Natomiast urlopy opiekuńcze na rodziców to bardzo poważna i coraz bardziej nagląca sprawa, biorąc pod uwagę, że opieka geriatryczna w Polsce praktycznie nie istnieje.
Z ciaza to fakt – ciagle jest sie pod obserwacja i niestety, to sie nie konczy z pierwszym (bo pewnie chcemy parke). Natomiast co mnie tez, w Niemczech przynajmniej wkurza – kobiety nadal zarabiaja mniej na porownywalnych stanowiskach i podwyzke na zasadzie „ale ja musze z czegos wykarmic rodzinie” latwiej wywalczyc mezczyznom, bo wychodzi sie z zalozenia, ze kobieta ma (lepiej) zarabiajacego meza i jest bledne kolo. A kobiety tez czesto, wlasnie z tych wyrzutow, ze moga zajsc i narazic firme na straty wcale nawet o ta podwyzke nie prosza (rozmawiam np. z jedna, ze nadal czekam na odpowiedz szefowej, co z moja podwyzka, a ona mi mowi – „ja juz od 10 lat nie dostalam, ale nie jest tak zle. Thomas dobrze zarabia”). Takie czasami jestesmy, a jak na to spojrzec trzezwo lub meskim okiem – nie wierze, ze facet nie pomyslalby o podwyzce tylko dlatego, ze zona lepiej zarabia. A co ma piernik do naszych kwalifikacji? A co maja zarobki naszych partnerow do tego jak pracujemy? Ale tak to juz jest – jesli firma pojdzie na ustepstwo, pozwoli nam na prace z domu, lub na pol etatu, jestesmy sklonne z wdziecznosci zrezygnowac z materialnych gratyfikacji. Nie pamietam, czyja ksiazke czytalam, chyba Brzezinskiej (corki „tego” Brzezinskiego z USA), ktora kiedys napisala, ze firma podarowala jej wisiorek jakis i ona sie na poczatku ucieszyla a po zastanowieniu wkurzyla. Zaden facet na taki gadzecik by sie nie dal nabrac i zaprzestac zadan o konkretne monetarne wynagrodzenie.
Temat opieki nad rodzicami wlasnie tu ostatnio ruszyl. Trzeba powiedziec, ze Domy Opieki czy Spokojnej Starosci sa tu oblozone duzo mniejszym tabu spolecznym, ale pewnie tez dlatego, ze oferuja bardzo rozne standardy, te najwyzsze przypominajace kilkugwiazdkowe hotele. Dlatego wielu starszych ludzi, nawet samych wybiera ta opcje. Ale – spoleczenstwo sie starzeje, te instytucje pekaja w szwach, a co najgorsze, nie ma peronelu, bo jest to przeciez ciezka i fizycznie i psychicznie praca, nie wynagradzana adekwatnie ani materialnie ani moralnie. Niemcy szukaja wiec nowych, a wlasciwie „starych” opcji, jak wlasnie opieka przez najblizszych. Stad wlasnie te platne urlopy opoíekuncze i pomoc ze strony panstwa. Mysle, ze juz wkrotce rusza szeroko zakrojone kampanie na rzecz jak najdluzszego pozostawania pod opieka w domu. Trudny i wazny temat i wiekszosc z nas kiedys sie z nim skonfrontuje.
Wpis jak zawsze w punkt! Z przyjemnością przeczytałam całego Twojego bloga od początku i aż żałuję, że niema więcej takiego bezdzietnego kontentu w polskim internecie.
Jeśli mogę Cię o coś prosić – wiem, że w tekście miało to formę żartobliwą – ale proszę, nie dokładaj swojej cegiełki do złego wyobrażenia o kotach. Na co dzień walczę o zrozumienie kociej natury, o podniesienie rangi kota ze „złośliwie sikającego szkodnika” (niestety, ale dla zbyt wielu ludzi koty nadal właśnie tym są 🙁 ) do „przyjaciela człowieka”, i myślę, że nie ma sensu określanie kotów jako zwierząt które sikają po domu. To okropny stereotyp przez który wiele kotów traci domy, choć w rzeczywistości załatwianie się poza kuwetą to sygnał od kota, że zdrowotnie lub behawioralnie coś jest nie tak. Chcę podkreślić, że absolutnie nie atakuję Cię. Zależy mi po prostu na dobru kotów i poprawianiu społecznej opinii o nich 🙂
Hej! A to mnie zaskoczyłaś:) Sama mam cztery koty i uwielbiam sierściuchy, choć to raczej szorstka miłość, bo bez przerwy mocujemy się ze sobą i sprawdzamy, kto kogo przechytrzy i przetrzyma:)))) Ale oczywiście przyznaję ci rację – nie ma co pogarszać kociego wizerunku w mediach. Koty się już wystarczająco nacierpiały! Zastanowię się, jak zmienić ten post tak, by zachować sens i kocią godność! Pozdrawiam serdecznie i dzięki za otworzenie mi oczu na ten niuans!
No tu masz rację. Rzeczywiście pewne argumenty w przypadku bezdzietnych odpadają, lub tracą moc. Ale za to nie tracą poczucia humoru. A już tekst: „Prawda jest taka, że twój kot nigdy nie będzie tak zabawny i elokwentny jak czterolatek. Choćbyś puszczał mu Mozarta i rozwijał go metodą Montessori, jedyne, na co możesz liczyć, to pełne wyrzutu „miau” i wymowne sikanie do kapci. ” – jest the best! I powiem Ci, że to poczucie humoru czasem matkom siada, żeby nie powiedzieć wysiada:-) Piszę z autopsji:))
Fajnie, że mamuśki piszą też o drugiej stronie medalu. Mam wrażenie, że we współczesnym świecie ciężarne i matki nie mogą narzekać publicznie. I mimo że dzieci nie mam, to da się wyczuć, że macierzyństwo powinno być opisywane wyłącznie aksamitnymi i słodkimi epitetami. Uwielbiam czytać u Ciebie na blogu komentarze kobiet, które zdobywają się na odwagę, aby nazwać sprawy po imieniu i pokazać, że bycie mamą to nie tylko brokat, który sypie się z nieba na radośnie dokazujące pociechy. Może w pracy bezdzietni nie mają lekko, ale przynajmniej na jawne narzekanie mają przyzwolenie społeczeństwa 🙂
Czesc koleżanki i koledzy,jeśli chodziło mnie to po hmm jedenastu…nie już dwunastu latach bardzo niezdrowego związku postanowiłam odżyć, trochę pokorzystac z życia, ale za kilka dni moje 35te urodziny i…już niby po ostatnim dzwonku. A ja dalej niegotowa – czy będę gotowa? Ktoś wie, na razie niemowlaki uważam za brzydkie, a kilkulatki za nieznośne – tak społecznie to mało zrozumiałe, więc się ciesze, że jesteście i jest ten blog. Ale do rzeczy – obecnie szukam nowej pracy, otwarte, nowoczesne średnie firmy i korporacje – 90% benefitow tyczy się dodatków na dzieci, warsztatów dla dzieci, kursów dla dzieci, prezentów dla dzieci, przedszkola itp. To nie jest źle, ale miło by było, gdyby pracodawca także mnie uznał za podmiot, który sam także chce się rozwijać -dla siebie i dla dobrostanu mojej ewentualnej przyszłej rodziny 😉
Cześć, koleżanko:) Toś mnie zaskoczyła! Tego aspektu bycia bezdzietną w pracy nie znałam. To jest faktycznie jakiś oburzający asymetryzm! Był czas, tak mi się przynajmniej wydaje, gdy stawiano na przebojowych i bezdzietnych singli, spędzających 20 godzin za biurkiem. Widać wahadło wychyliło się w drugą stronę. Teraz przydałoby się je jakoś wycentrować, ale podejrzewam, że nieprędko to się wydarzy:( Klimat mamy, jaki mamy. Pozdrawiam!
Dzień dobry bezdzietna Ferajno! Z przykrością muszę stwierdzić, że jak to zwykle bywa, do grupy czytelników o wyważonych poglądach i wysokiej kulturze osobistej, dołączyły indywidua które pospolicie nazywa się hejterami. Zaczynam łysieć niestety, (jestem bardzo wspaniałomyślny wobec siebie używając słowa „zaczynam”), na siłowni a i podczas upałów zdarza mi się spocić, a jak znajdę chwilkę to popytam wśród znajomych czy jestem obleśny… ten post jeszcze strawię, ba wezmę go prawie za komplement jeżeli napisała go aktualna Miss Świata, ale obrażanie dzieci w tak wulgarny sposób świadczy tylko i wyłącznie zarówno o wybitnie niskiej kulturze osobistej autora, jak i prawdopodobnie wybitnie niskiej samoocenie. Atak na kogoś kto nie może się bronić budzi zawsze moją pogardę. Mam nadzieję Edyto, że w przyszłości podobne posty nie będą zaniżać jakości twojego bloga. Mimo przynależności do grupy dzietnych, z rozkoszą oddaję się lekturze pozostając w trybie incognito. Po tej łyżce dziegciu do rzeczy… ochrona rodziców i dzieci w większości cywilizowanych państw jest wpisana w ustawę zasadniczą. Państwo może funkcjonować, wtedy i tylko wtedy, gdy ilość obywateli niezbędna do funkcjonowania nie spadnie poniżej minimum. Ochrona ta więc jest nie tylko podyktowana względami humanitarnymi i humanistycznymi, ale również względami zgodnymi z regułą przetrwania. Takie są fakty. Czy Wam się to podoba, czy nie droga Ferajno, ale jesteście (na szczęście dla nas wszystkich z ww. względów) w mniejszości. Prawo do tolerancji i do respektowania Waszej decyzji jest nienaruszalne, jednak żądanie równouprawnienia z rodzinami dzietnymi nie ma racji bytu, bez wystarczającej populacji cofniemy się do czasów gdzie ludzie w wieku poprodukcyjnym byli wysyłani po chrust do lasu, bo inaczej wiktu i opierunku nie będzie, a kto Was, kochana Ferajno do tego lasu wyśle…
Jeżeli chodzi o zwierzęta… sam takowych nie posiadam, (straciłem psa, będąc w szkole podstawowej i strata ta dotknęła mnie tak mocno, że postanowiłem nigdy więcej nie fundować sobie podobnego przeżycia) jestem pewny, że każdy lekarz pierwszego kontaktu z minimum empatii wystawi na taką okoliczność L4, jest to całkowicie uzasadnione, zwierzaki często są prawdziwymi członkami rodziny i ich utrata bywa bardzo bolesna. Chomikom polecam poidełka i zasobniki z jedzeniem… super sprawa (jak czasem przychodzę bedąc ojcem, po 20.00 z pracy po 10 godzinach) to sam chętnie bym z podobnych udogodnień skorzystał.
A propos słotnych urlopów… chętnie się z wami zamienię droga Ferajno, punktualnie z rozpoczęciem wakacji i do końca ich trwania ceny wszędzie średnio 300 % wyższe niż normalnie. Od miesięcy szukam dwutygodniowego urlopu, nic sensownego poniżej 2000 € nie znajduję, a tylko tydzień przed albo kilka dni po wakacjach portale pękają w szwach od ofert w granicach 700-800 €. Do tego dochodzi skrupulatne liczenie dni urlopu, mój młody jeszcze w przedszkolu, jakoś się zazębia, ale od przyszłego roku już wiem że część urlopu musimy z małżonką spędzić osobno. Należy jeszcze wspomnieć o możliwych spontanicznych wypadach członków Ferajny… na portalach często znajduję superokazje w naprawdę egzotyczne zakątki świata, dosłownie za grosze, ale trzeba spakować plecak i ruszyć pojutrze…
Jako szczęśliwy dzietny, zerkam również czasem z zazdrością na pary bez dzieciarni, które w spokoju mogą kontemplować swój związek; czy to w domu czy na urlopie gra wstępna ograniczona do minimum bo a nuż młody wstanie i braknie czasu na finał.. a i podczas wzniosłych aktów szyja boli jak cholera, bo człowiek się rozgląda czy synek się nie zakradł do sypialni i nie zacznie zadawać niewygodnych pytań.
Jestem z wami mentalnie droga Ferajno, szanuję Was i trzymam kciuki, by wasza społeczność dalej się rozwijała…kto wie może kiedyś, o ile wasz statut na to pozwoli, będę mógł osobiście uczestniczyć w jednym z waszych spotkań.
Pozdrawiam serdecznie
Dawid
Drogi Dawidzie! Cieszę się bardzo, że mentalnie jesteś z nami i dyscyplinujesz co bardziej brykające egzemplarze. Mam nadzieję, że ton naszym debatom będą nadawali ci, którzy o dzieciach mówią „dzieci” o rodzicach – „rodzice”, a obrażanie innych uważają za niegodne człowieka myślącego – nieważne: dzietnego czy bezdzietnego. Co do bolączek rodziców, pewnie masz rację. Ale to jednak jest blog dla bezdzietnych. Bardzo staram się nie jątrzyć i nie dzielić, ale piszę z perspektywy osoby bezdzietnej. A w pracy, jak to w pracy – każdemu coś przeszkadza:) To, że rodzice czują dyskomfort, nie zmienia faktu, że bezdzietni też mają ochotę ponarzekać. Z urlopami się zgodzę, możliwości jest sporo, ale niestety ludzie bezdzietni zwykle są ostatni do uzupełniania wakacyjnego grafika i to bywa czasem źródłem kłopotów. Tak naprawdę, to większość bezdzietnych narzeka na jedno – są w pracy mocniej obarczani obowiązkami, rzadziej mogą sobie pozwolić na niedogodziny, wyjścia z pracy, dostają gorsze zmiany, późniejsze godziny dyżurów czy konsultacji itp. A w Polsce padła ostatnio propozycja, by dzietnym skrócić czas pracy. Jeżeli bezdzietni będą się na to wszystko potulnie godzić, to może zabrnąć za daleko. Rodzicom bardzo często się wydaje, że ludzie bezdzietni mają życie różami usłane i w związku z tym powinni mieć same obowiązki. Broń Boże żadnych przywilejów. I z tym ja się fundamentalnie nie godzę. Zwłaszcza że nie przemawiają do mnie argumenty „ilościowe”. Jak mądrze zauważyła na ostatniej debacie o bezdzietności dr Renata Hryciuk: musimy wymyślić świat, w którym system społeczny nie będzie zależał od rozmnażania. Zauważ, że gdy tylko ludzie zyskali możliwość samostanowienia i samodzielnego decydowania o swojej dzietności, wskaźniki dzietności poleciały na łeb, na szyję. Jasne, można odpuścić sobie pogłębioną analizę tego zjawiska i wszelkimi dostępnymi sposobami walczyć o to, by ludzie rodzili dzieci – najlepiej jak najwięcej, bo to i kasa w skarbcach rozmaitych instytucji, i potencjalne mięso armatnie. Ale można pochylić się nad tym i zastanowić się, czy dzieci faktycznie uszczęśliwiają wszystkich ludzi. I czy wszystkich ludzi uszczęśliwiać dziećmi?
Ale – to temat na potężną, właściwie niekończącą się dyskusję:))
Cieszę się, że tu zaglądasz. I mam nadzieję zobaczyć cię kiedyś na żywo – ta nowa fryzura jest intrygująca:)
Statusem się nie przejmuj. Coś wymyślisz, jestem tego pewna!:))
Salute!
Haha, Kojakiem jeszcze nie jestem ale i do długowłosego nordyckiego boga piorunów mi daleko. Wracając do tematu, to że jest to blog dla bezdzietnych jest jasne…pytanie czy ma to być zamknięta społeczność trzymająca się za rączki (czytaj trzymająca kufel piwa) i użalająca sie nad swoim losem, czy blog ma być otwarty na opinie ludzi spoza kręgu, prowokujące dyskusje w poszukiwaniu konsensusu zadowalającego każdą ze stron. Nie znam dr Hryciuk ani jej twórczości ale świat który został nam dany kieruje sie bezlitosnymi zasadami; bez rozmnażania nie ma szans na zachowanie gatunku. Mieszkając w Niemczech wielokrotnie czytałem artykuły poświęcone przyszłości tego kraju, to właśnie tu bezdzietne lub z jednym dzieckiem rodziny stały się standardem. I co się stało… społeczeństwo zestarzało się w zastraszającym tempie, do 2050 roku wiek emerytalny będzie oscylował wokół 75 roku życia. Strumień uchodźców który wpłynął do Niemiec nie był jak sądzą niektórzy podyktowany empatią Niemców, młodzi cudzoziemcy mieli odświeżyć niemiecką krew i odsunąć zagrożenia związane z redukcją populacji. Stąd w każdym rozsądnym państwie, jak już wspomniałem, faworyzowanie rodzin z dziećmi stało sie standardem. To o czym dyskutuje się teraz w Polsce, na Zachodzie jest już standardem, dodatkowy urlop czy chorobowe, pierwszeństwo w planowaniu urlopu itd. znane jest od lat i nikogo nie dziwi. Mięso armatnie czy wpływy do budżetu…nie o to toczy się walka, takie rzeczy to w Chinach, Indiach…w Europie walka toczy sie o przetrwanie narodów. Możliwe konsekwencje, oczywiście w nieco przerysowanej formie zbierania chrustu przedstawiłem powyżej.
Kwestia podwyżek i ich związku z dziećmi nie jest mi po prawdzie znana, nigdy nie zetknąłem sie z takim przypadkiem. Bolączki rodziców…to był raczej ukłon w Waszą stronę, podświetlający również jasne strony waszych bezdzietnych związków. Każdy kij ma dwa końce, mam nadzieję, że tolerancja Polaków wobec rodzin bezdzietnych będzie się zwiększać.
W kwestii spotkania z Waszą Ferajną to na pewno wyobraźnia mi podpowie rozwiązanie, jednakowoż chciałbym się z Wami spotkać bez uciekania się do podstępów, z otwartym statusem „tolerowanej osoby dzietnej” :D.
Kłaniam się nisko
Dawid
Mnie wkurza roszczeniowa postawa matek w zespole. Im się wiecznie należą urlopy, elastyczne godziny pracy, opieka nad dzieckiem itp. Kierowniczka zawsze na to idzie nie bacząc, że wszakże ustępując szanownym mamom obciąża dodatkowymi obowiązkami (i stresem) bezdzietnych. I ja byłabym w stanie to zrozumieć, gdyby nie fakt, że nigdy nie usłyszałam od żadnej matki „dziękuję”. Po prostu zachowują się tak, jakby im się to należało jak psu buda i nie biorą pod uwagę, że „ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”. Nie dociera do nich, że mogą godzić pracę z wychowaniem dziecka dzięki czyimś ustępstwom (czyt. tych złych egoistów bezdzietnych). Mam ciekawy i niejednoznaczny moralnie przykład: w zespole umówiliśmy się, że każdy może przychodzić 2 tygodnie w miesiącu na wcześniejszą zmianę a 2 na późniejszą, z tym że zawsze określona ilość osób miała obstawić tę ważniejszą, późniejszą zmianę – taki charakter pracy. Jak można się domyśleć, wcześniejsza zmiana do 15:00 była dużo popularniejsza – wychodząc z pracy o 18:00, niewiele już załatwisz tego dnia. No i jedna mamusia chodziła sobie zawsze na wcześniejszą zmianę, bo musiała odbierać dziecko z przedszkola. Ze względu na konieczność obstawienia późniejszej zmiany skutek był taki, że niektórzy nie mogli cieszyć się przysługującymi im 2 tygodniami do 15:00. Ale wyobraźcie sobie, że byliśmy wyrozumiali dopóki nie wyszło, że Pani nie uzyskała na to pozwolenia kierowniczki – była to samowolka. Jak się skończyła ta historia? Szybkim i długim L4 z powodu kolejnej ciąży. No i ja mam mieszane uczucia – z jednej strony rozumiem konieczność odbierania dziecka, ale z drugiej czy nie powinno być tak, że pracownicy są traktowani równo, czyli grafik ustawiamy tak, że wszyscy mają prawo skorzystać z przywileju wychodzenia o 15:00 i tylko Twoją sprawą jest, co w tym czasie robisz? Bezdzietny też ma prawo do wizyty lekarskiej, zakupów, odpoczynku – no po prostu do życia.
Modelowy wręcz przykład sytuacji bezdzietnych w pracy! I powiem ci – targają mną takie same sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony gorąco popieram wszelkie rozwiązania, które pomagają kobietom godzić pracę z wychowywaniem dzieci. To ważne, by kobiety mogły pracować, robić kariery, godzić rozmaite role. Wszystkie potrzebujemy niezależności, samostanowienia, rozwoju itp. Z drugiej strony firmy potrzebują kobiet – ich potencjału. Ale… no właśnie! Jak to zrobić, by dzielić obowiązki sprawiedliwie i nie obarczać bezdzietnych skutkami cudzych decyzji? Nie wiem! Może dobrym tropem byłoby autentyczne włączenie ojców w proces opieki i wychowania dzieci. Jeżeli pracujemy w kobiecym zespole, to oczywiste jest, że matki będą znikać co jakiś czas na urlopach, na chorobowym, opiekuńczym… Raczej częściej niż rzadziej. Gdyby podzieliły się z partnerami opieką nad dzieckiem, ciężar zostałby rozłożony na dwie firmy. I nie byłoby to już tak uciążliwe. Cóż… Tak naprawdę nie mam pojęcia jak to rozwikłać, mądrzejsi ode mnie nie wiedzą. Zwróciłaś uwagę na ciekawą rzecz: że matki rzadko dziękują. Zastanawiam się, czy inni czytelnicy, zaglądający tutaj, też mają takie obserwacje. Na razie nie ma jeszcze takiego prawa, które mówiłoby, że bezdzietny ma brać zawsze gorsze zmiany, a „dzietny” lepsze. A skoro nie zostało to skodyfikowane, to na pewno warto byłoby dostrzec dobrą wolę i podziękować. Może ktoś tu jeszcze poruszy ten temat… Dzięki za te przykłady! Pisząc swojego posta, chciałam właśnie wysondować rzeczywistość. Te udramatyzowane na potrzeby wpisu sytuacje mogą oczywiście wydawać się wydumane, ale dyskryminacja ludzi bezdzietnych w pracy niestety się zdarza! Na jakiekolwiek normalizacje prawne bym raczej nie liczyła:( Pozdrawiam!
Ciężko dzietnym wytłumaczyć skutecznie, że skoro nijak nie brałam udziału w ich decyzji o rozmnażaniu, to nie zamierzam w żaden sposób konsekwencji tych decyzji ponosić. Opieka, choroby, L4, zamknięte przedszkole, wcześniejsze wychodzenie bo teoretycznie karmienie, pół etatu, żeby się dzieckiem zająć, spóźnienia nagminne do pracy – i odwoływanie mojego urlopu, wizyt lekarskich, itp. Szkolenia, wyjazdy służbowe trafiają się tym „co to nie mają prawdziwych obowiązków” niezależnie od wieku. Rzadko się zdarza praca, w której nie trzeba odwalać obowiązków mamuś. I wiecie co? Wkurza mnie to pioruńsko… może kolejną opiekę nad chorym dzieckiem weźmie tatuś, a Ty kobieto, jeżeli faktycznie chcesz pracować swoimi – nie cudzymi rękami przyjdź jednak do pracy?
Hej Dawid, tak, mówisz prawdę. Ale to, że taka jest aktualnie sytuacja, nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością społeczną. Przyznaję Ci rację, że Państwo (w tym akurat polskie) dąży do zwiększenia dzietnosci, ale robi to kosztem i na koszt osób bezdzietnych, które są mniejszością = dyskryminacja.
Dalej, rozszerzasz perspektywę – Państwo musi miec odpowiednią populację. Więc ja ją rozszerzę jeszcze bardziej- na naszej planecie jest prawie 8 miliardów ludzi, podczas gdy symulacje pokazują, że jest ona w stanie utrzymać około 3 miliardów ludzi. Nie twierdzę, że to akurat Polacy mają przestać się rozważać, ale wnioski chyba się same nasuwają. Za 30-50 lat ludzie, którzy teraz są dzieciakami prawdopodobnie będą się mordować o szklanke wody – do rozważenia.
I nadal nie – polityka proprokreacyjna nie ma prawa odbywać się kosztem osób, które nie czują potrzeby powielania swojego DNA, tym bardziej, że ponoszą ciężar utrzymania, kształcenia, leczenia, itd. potomstwa innych ludzi. . Jest to z gruntu sprzeczne z zasadą równości i sprawiedliwości społecznej.
Gdyby bezdzietnikom chodziło o równość i sprawiedliwość społeczną, oraz o niepowiększanie populacji ludzkiej, to adoptowaliby dzieci już żyjące. Ale rzadko tak jest. Myślę więc, że chodzi o co innego, nie interesuje mnie w sumie co i uważam, że bez sensu jest dorabianie altruistycznej ideologii do swojej bezdzietności. Jest bezdzietność i tyle. Ludzie w historii zabijali się o szklankę wody już nie raz. Nie ma na to wpływu ilość mieszkańców na km2, tylko kultura współżycia społecznego. W Azji są społeczeństwa żyjące w harmonii o większym zagęszczeniu ludności, niż u nas w Europie. Każdy tam robi swoje i tyle. Jest może trochę więcej skromności, minimalizmu, dzieci też są i są bezdzietnicy. Dla każdego jest miejsce.
Z tą harmonią i minimalizmem, skromnością itd. przy dużym zagęszczeniu, to na pewno chodzi Ci o Tajwan/Wietnam/Chiny, gdzie małe dzieci muszą ciężko pracować w fabrykach, zanieczyszczenie powietrza jest niewyobrażalne, a dożyć czterdziestki i nie popełnić samobójstwa zasługuje na miano sukcesu… To nie żadna kultura współżycia społecznego, tylko efekt psychologiczny i nie jest kwestią tego, że w Europie ludzie myślą tak, a w Azji inaczej… Akurat wiem, co mówię, jestem historykiem, politologiem i miałam okazję pomieszkać dłużej w różnych krajach 🙂 Bezdzietni nierzadko czują się „atakowani” przez dzietnych i na odwrót. Atakowani nie tylko słowem, ale sugestiami i tysiącem różnych niepozornych drobnostek. Ludzie powinni nauczyć się po prostu bezwarunkowego szacunku do zdania innych, bez oceniania. Ale jest to ogromna ludzka słabość. Pięknymi ludźmi są ci, którzy podejmują z nią walkę.
Akurat myślałam o Japonii. Pozdrawiam!
Czytam od początku, ale nigdy nie komentowałam 🙂 Przepraszam, że może trochę nie na temat, ale chciałam się donieść do ostatniego punktu, do mojego rzekomego bycia karierowiczką. Otóż, czasem mam wrażenie istnienia jakiejś presji: że skoro nie chcę mieć dzieci, to jestem winna światu lek na raka, nową Monę Lizę albo chociaż wielką firmę z tysiącami miejsc pracy… Lubię moją pracę, rozwijam się w niej, ale nie potrafiłabym zarządzać nawet garstką ludzi, więc się do tego nie pcham i już. A jednak mam wyrzuty sumienia gdy kolejny dzień upływa na książkach czy serialach. Nie wiem, może sobie to wymyśliłam, w dodatku założę się, że żaden facet nie ma takich rozterek podczas oglądania kolejnego meczu 🙂
Tak bardziej w temacie: przez chwilę mieliśmy dziewczynę po powrocie z macierzyńskiego. Kilka razy zostawiła rozgrzebaną robotę bo cośtam z dzieckiem i oczywiście trzeba było szybko kończyć za nią. To dezorganizowało pracę, a nic mi tak nie działa na nerwy. Wprawdzie za to przepraszała, ale i tak odetchnęłam z ulgą, jak się przeniosła do innego działu. Głupio mi to tak pisać, bo poza tym nic do niej nie miałam i była spoko, ale mimo wszystko…
Hej, fajnie, że się odezwałaś! Zacznę od drugiego punktu. Ja wiem, że czasami głupio zwracać uwagę na takie rzeczy, bo przecież rodzice naprawdę mają pod górkę. Ja w pojedynczych przypadkach też się solidaryzuję z moimi znajomymi, którzy muszą wyjść/załatwić/odebrać/zawieźć itp. Ale jak spojrzymy na to globalnie, to okaże się, że część jest nagminnie faworyzowana, a część – „dociskana”. I to już rodzi dyskomfort. A ponieważ bezdzietni rzadko jednak na głos skarżą się na to, że są „dociskani”, to wszystkim się wydaje, że jest OK.
A co do twoich „wyrzutów sumienia” – to poruszyłaś ważny, myślę, temat. Od dawna chodzi mi to po głowie i pewnie kiedyś o tym napiszę. Że rezygnując z dzieci, wcale nie musimy zbawiać świata. Rodzice też swoimi dziećmi świata nie zbawiają. Oczywiście, jeśli przydarzy im się Matka Teresa albo Janka Ochojska, to jak najbardziej. Ale to chlubne wyjątki:) Mamy prawo do tego, by po prostu dobrze przeżyć swoje życie, po swojemu, i bez wyrzutów sumienia:)) Pozdrawiam!
Matka Teresa to niekoniecznie dobry przykład 🙁 Psychopatyczna, sadystyczna hipokrytka otoczona przez KK nimbem świętości. Kolejny stereotyp do mącenia kobietom w głowie. Taka dobra, że aż ją nazwano MATKĄ (pomijając to że wcale dobra nie była).
Masz rację. Nawyk językowy – do wyrugowania!
Nie lubię podziałów – ani na dzietnych i bezdzietnych, ani na kobiety i mężczyzn, na Polaków i obcych, nawet podział na ludzi i zwierzęta coraz mniej mi się podoba:)
U mnie w pracy tylko trzy nie mamy dzieci. Ja z wyboru, koleżanka nie może, inna koleżanka z nieznanych mi przyczyn. Reszta – prawie same kobiety z reguły mają dwójkę. I muszę stwierdzić, że zachowanie „dzietników” zależy, tak jak we wszystkich pozostałych sprawach, od tego, jakimi są ludźmi. Niektórzy mówią tylko o swoich dzieciach, ale to są nudziarze, którzy, gdyby byli bezdzietnikami, też mówiliby tylko o sobie. Niektórzy dzietni wychodzą wcześniej, ale inni siedzą dłużej z własnej woli, bo w pracy mogą odpocząć, podczas gdy dziećmi zajmuje się babcia. Moje bedzietne koleżanki bardzo liczą swój czas i wychodzą punktualnie – nie wiem, czy ktoś zdołałby zmusić je do pozostania dłużej w pracy. Ja zostaję dłużej, ale z własnej woli. Nikt mnie do tego nie zmusza. Jak widać, różnie to bywa…
Podoba mi się Twój blog. Znam naprawdę mało kobiet bez dzieci i trochę mi ich brakuje, chociaż moje dzietne przyjaciółki są świetne.
Hej! Zgadzam się, że wszystko zależy od ludzi:) Przyznam szczerze, że ten „lament bezdzietnika” napisałam trochę jako prowokację i mocno na wyrost – uprzedzając, że to lament właśnie:). Chciałam wywołać temat i zobaczyć, jakie doświadczenia mają moi czytelnicy? Czy potwierdzą ten stereotypowy pogląd, że bezdzietni w pracy mają gorzej, bo zrzuca się na nich więcej obowiązków i rzadziej mogą brać urlopy w miesiącach letnich. No i wniosek jest taki właśnie – różnie bywa:))) Dobra atmosfera w firmie zależy oczywiście od naszej dobrej woli, odpowiedzialności i empatii. A takie głosy – dzietników i bezdzietników:) – być może po prostu otwierają trochę oczy na kłopoty i bolączki drugiej strony:) Pozdrawiam!
Znam ten ból. W poprzedniej firmie przestrzeń dzieliłam z koleżankami-mamuśkami, Ja jako jedyna bezdzietna. Nie można było wziąć udziału w żadnej rozmowie na temat zajmowania się małym człowiekiem, bo „co ja tam mogę wiedzieć” + ironiczne spojrzenia i podśmiechujki, że głos zabrałam. Próbowałam na początku włączać się w te rozmowy, bo o inne było trudno (na rozkładówce ciągle tylko kupki, gorączki, papki i kinderbale), a odszczepieńcem być nie chciałam. Niestety bez sukcesów… W końcu dałam sobie spokój i kupiłam dobre słuchawki 😉 Skutecznie zagłuszyły ten niekończący się kult dziecka, naturalistyczne roztrząsanie każdego beknięcia, zbiorową analiza płynów fizjologicznych i inne „doniesienia”. Koleżanki-mamuśki nie chciały się integrować. Ja chciałam, bom żądna wiedzy i ciekawa świata. Mówi się trudno, choć nie ukrywam, że było mi przykro.
Ja na szczęście „robię” na własnej działalności (z mężem i dwoma rozwodnikami! 😀 ), a w drugiej pracy uczę studentów – niedzieciatych pewnie w zdecydowanej większości, poza tym to i tak ja gadam, ale ja nie byłabym na Twoim miejscu taka spolegliwa. Temat o kupach? Super, też mówiłabym o kupie. Kociej, a nawet swojej własnej. Zupki? Świetnie, a mój golden tak pięknie wczoraj zjadł nową puchę! Ale jak kupa śmierdziała!
Kinderbale? O, to bym opowiedziała jak ostatnio mieliśmy integrację z pracy i tyyyle osób sobie pochlało. Większość mężczyzn, to prawie jak kinderbal! 😀
Mówiłyby o problemach zdrowotnych? A to ja opowiedziałabym o operacji mojego męża na otwartej klacie. I o jej przebiegu, o którym czytałam w internecie. Ze szczegółami.
Płyny fizjologiczne? Przecież miałam parę razy w życiu jelitówkę!
Ciekawe, czy doszłoby do nich, że g* to g* – nieważne czyje, śmierdzi tak samo i nikt o nim gadać nie chce.
Niepotrzebnie jesteśmy tacy spolegliwi 🙂
Świetnie, ale czy Ty chciałabyś słuchać o tym, że mój kot dzisiaj miauczał o 6 rano, kiedy jeszcze śpię, że zrobił do kuwety piękną kupę, że musiałam mu wytrzeć futro na zadzie? Nie. No właśnie. Rzecz w tym, że Twoje dziecko jest dla nas tak samo (nie)interesujące jak dla Ciebie nasze koty. I czy nie miałabyś dosyć, gdybym CODZIENNIE zaczynała jakąkolwiek rozmowę od tego kota? Nie? No właśnie, a Wy – matki robicie tak często. Nudzi nas to, dlatego nie chcemy o tym słuchać.
Zanim napiszesz, że kot to nie dziecko – weź też pod uwagę, że kot dla jego właściciela jest o wiele ważniejszy niż jakieś cudze dziecko, i że gdyby był pożar, to wynosiłby właśnie tego kota w pierwszej kolejności – swojego członka rodziny. I z pewnością jest też dla niego bardziej interesujący. Ale zwykle nie zamęcza tym otoczenia.
Zrozum, że cudze podróże, ciekawa praca, przeczytane książki, obejrzane filmy są MILION razy ciekawsze niż codzienne czynności cudzych członków rodziny – czy męża, czy mamy, czy taty, czy psa, czy kota, czy dziecka. Ale… czy ktoś opowiada że jego babcia poszła do kibelka? Nie. Czy ktoś przeżywa, bo jego ojciec ma katar? Czy ktoś ciągle gada o tym, w jakiej intonacji miauczał jego kot? Albo codziennie gada, czego nauczył psa wczoraj popołudniu? A może powiem, że mój kot tak ślicznie zjadł nową saszetkę? I tak codziennie!!! Heja!
Raczej nie.
Dlatego nas to nudzi.
Pozdrawiam,
Bezdzietna mężatka, która wie, co nowego grają w teatrach
Hej wszystkim. Ja mam inny problem i potrzebuje jakiś informacji, może ktoś z Was był lub jest w podobnej sytuacji. Pracuje w jednej z zagranicznych korporacji i na umowie mam „równoważny system pracy” – czyli ogólnie rzecz ujmując praca zmianowa. Ponadto, pracujemy we wszystkie święta polskie i kościelne. Zawsze jakoś się dogadywaliśmy. Ale ostatnimi czasy doszło do takiej nieciekawej sytuacji, że osoby bezdzietne pracują częściej w święta oraz weekendy i mają w grafikach wstawiane pracujące popołudnia a matki mają zmiany 8-16. Nie wiem jak to wygląda prawnie, ale wydaje mi się, że jest to nie zgodne z prawem, a na pewno jest to nierówne traktowanie w miejscu pracy. Nie mowię już o urlopach bo tam zawsze jest problem, ale święta zawsze mają wolne a ja jako bezdzietny wg nich powinienem pracować. Jak myślicie, czy mogę to zgłosić do HR-ów? Czy po prostu próbować wyjaśniać tę sytuację z kierownictwem? Nadmienię, że sytuacja jest permanentna.
Hej! Mogę to zapytanie umieścić na profilu fejsbukowym? Tam będzie żywszy odzew, bo tam jest większy zasięg. Może znajdzie się jakiś prawnik, który odpowie.
Hej. Jak najbardziej. Może uda mi się z Waszą pomocą rozwiązać ten problem. Nie chodzi mi o to, żeby osobom, które posiadają dzieci utrudniać życie. Chciałbym tylko być równo traktowanym. Fakt, że nie posiadam dzieci nie może i nie powinien wpływać na moje życie w pracy, gdzie wszyscy powinniśmy być równi. Przypomnę tylko, że wiele firm chwali się zasadą „work-life balance”. Niestety to tylko slogan i w rzeczywistości nie dotyczy to osób bezdzietnych.
Jakiś czas temu firma zatrudniła nową koleżanką, ledwo co się poznałyśmy, usłyszałam pytanie: Dlaczego nie masz jeszcze dzieci? Cóż, powiedziałam prawdę, że nie mogę ich mieć i nigdy mieć nie będę. Sądziłam, że tą szczerością zamknę jej usta na dobre. Myliłam się. Usłyszałam na twarz: to musisz się czuć totalnie niekompletna i niespełniona jako kobieta!:) TA DAM!
Potem usłyszałam to jeszcze z kilka razy. Zapamiętałam dobitnie na resztę życia…Jestem na koleżankę skazana i nie omieszka mi przypominać o moim położeniu:) Jest cudnie.
Jednak brak empatii u ludzi nie ma granic…. tego typu sytuacje powodują u mnie niezmiennie skok ciśnienia o milion i chęć defenestracji przeciwnika 😉 Wiadomo, że nie wytłumaczysz głupiemu, że jest głupi. Zatem może należy z Nową Koleżanką komunikować się na jej poziomie. Na przykład z powagą i zatroskaniem zapytać czy kiedy rodziła dzieci to bardzo się poczuła odhumanizowana przez personel szpitalny. Albo jak totalnie niekobieco musi się czuć, kiedy jej piersi są głównie mleczarnią. Albo jak totalnie musiała się czuć ociężała kiedy była inkubatorem dla swojego słodkiego maleństwa. Dobra, już nie wymyślam dalej, bo czuję, że robię się coraz bardziej złośliwa i nieempatyczna 😉
Słodki yezu, jaka tępa szpadla. Mam nadzieję, że Cię to nie zraniło zbyt mocno, bo mi od samego czytania skoczyło ciśnienie lepiej niż po podwójnym espresso. Po chwili jednakże miałam ochotę wybuchnąć dzikim śmiechem, w sumie taka nieświadoma swojej głupoty dziewczyna krzesło obok może być źródłem nieustającej rozrywki, jak się na to spojrzy z odpowiedniej perspektywy. Trzymaj się ciepło i dużo (u)śmiechu!
U mnie w pracy niestety panuje nieciekawa sytuacja dotycząca właśnie współpracy z matką dwójki już nastoletnich dzieci. Przez lata ja i kolega z działu zostawaliśmy często za koleżankę – matkę. Często braliśmy jej popołudniowe zmiany, bo chłopcy mają treningi, angielski itp. W końcu koleżanka tak nas załatwiła, że ustaliła z szefem, że żadnych zmian popołudniowych nie robi (została w tym czasie kierownikiem). I zostaliśmy z kolegą we dwójkę. Szczerze, ja byłam wściekła na tą sytuację. Kolega też nie był zachwycony, zwłaszcza że dzieci koleżanki już takie małe nie były. No i tak już kolejny rok koleżanka korzysta z przywilejów. Nigdy nie zostaje za kogoś do późna, nawet jeśli chodzi o jeden dzień. W końcu ja przestałam zgadzać na zostawanie dłużej w pracy i teraz niestety jestem zła i niedobra, bo jak to nie zostanę?! Także moja chęć pomocy koleżance w momencie gdy faktycznie miała małe dzieci obróciła się przeciwko mnie bo przyzwyczaiłam kierownictwo, że można na mnie liczyć. A kiedy w końcu się zbuntowałam stałam się „złym” pracownikiem.
Rany gdzie wy wszystkie pracujecie 😮
W zyciu sie z czyms takim nie spotkalam..
Nie jestem w firmie jedyna ktora nie ma dziecka, ale za to jedna z mlodszych ktora nie ma.
Jest tez cale mnostwo kadry ktora ma po 3 a nawet jeden pan 4 dzieciaki.
Czuje sie bardzo zainwestowana, robie kursy i szkolenia i nie czuje zeby ktos na mnie podejrzliwie patrzyl bo moze zaraz zaciążę..
Ale moze moja branza jest po prostu łaskawsza
Haha jak widzę te wpisy roszceniowych bezdzietnych to nie mogę się przestać śmiać, ale bzdety wypisujecie, min. 80% bezdzietnych nie ma dzieci z czystego wygodnictwa i lenistwa, tzw karierowicze, a tu się wypowiadają i pouczają innych, hehe dobre
Strasznie się przejęłam, Januszu😂
Januszu pasuje Ci to imię
własnie przechodze przez podobny problem, kiedys tak nie bylo, mialam na zastepstwo 3 osoby, odkad zmienila sie kadra jest coraz gorzej, te osoby nie chca mnie zastepowac, urlop…pytam kiedy moge a nie kiedy chce, nie jest ze mna nic ustalane gdy jest planowanie, one ustalaja bo sa razem w pokoju a ja jak ta czarna owca dopiero jak chce to pytm kiedy moge , mowilam o tym kierowniczce ale widze ze jest bardziej za nimi jak za mna, teraz mamy soboty pracujace, zapytalam tylko o jedna sobote to juz problem „bo powinnam wiedziec ze moje stanowisko nalezy do mnie a zastepczynie sa wowczas gdy mi potrzeba” , no wlasnie widac jak to dziala , na zaległy urlop nawet nie moge isc bo tu nikt nie bedzie chcial usiasc za mnie, nie wiem co robic , prace kocham a to zadkosc by moc tak stwierdzic, do pracy tez blisko nie musze tracic na dojazdy a to wszystko tak mnie dobija ze chyba zaczne szukac innej pracy bo czuje sie dyskryminowana bo bezdzietna i szykanowana …. tylko jaka pewnisc ze w innej pracy byłoby normalniej…?:(