„Nie chcesz mieć dzieci, więc na pewno ich nienawidzisz” – to jeden z wielu mitów towarzyszących bezdzietności. Warto się z nim rozprawić, bo jest jak klin wbity między bezdzietnych a resztę społeczeństwa – dzieli i rozpala złe emocje. Nawet rezygnacja z dzieci nie wydaje się tak prowokacyjna jak otwarte ich nielubienie. Skąd ono się bierze? Czy rzeczywiście wszyscy bezdzietni „nienawidzą bachorów”? I czy można ich nienawidzić, nie narażając się na społeczne potępienie?
Adoracja dziecka
Wbrew stereotypowi nie wszystkie kobiety lubią dzieci. Jest mnóstwo takich – również wśród matek – które reagują na nie rezerwą, niechęcią, irytacją lub obrzydzeniem. Nie rozpływają się na widok bobasów i nie czują przemożnej potrzeby brania ich na ręce. Od koleżanek z wózkami trzymają się na dystans. Nie cierpią bezzębnych uśmiechów, zasmarkanych nosków i tłustych paluszków, a niemowlęcy zapach wywołuje w nich mdłości. Opisane reakcje nie muszą wynikać z wrodzonej niechęci do maluchów, część z nich jest wykalkulowana. To odpowiedź na wymuszaną społecznie adorację dziecka. Bo dzieckiem, zwłaszcza tym najmłodszym, zachwycać się trzeba. Trzeba się nim interesować, wzdychać, jakie jest piękne i ekscytować się jego niezrozumiałym gulgotem. Tak nakazuje obyczaj. Kto się mu nie podporządkuje, raz, dwa, trzy – wypada z gry! Stoi jak kołek, podczas gdy reszta towarzystwa wykonuje dziwaczny breakdance wokół niemowlęcia. Przypomnijcie sobie te chwile sprzed pandemii, gdy waszą firmę wizytowała młoda mama z przychówkiem. Pamiętacie to nagłe emocjonalne wzmożenie? Te rytualne ochy i achy, jednoczące nad chustą lub nosidełkiem niemal całe firmowe plemię kobiet? A co, jeśli osesek wydaje się nudniejszy niż instrukcja obsługi kserokopiarki spisana w jidysz? Poczucie „odklejenia” od normy bywa w takich sytuacjach nieznośne. Jednym każe się przystosować, innych prowokuje do ostentacyjnego oporu. Na pewno to znacie: skrzywiona mina, chłodne spojrzenie i nieco urągliwy język ciała, jakby się chciało powiedzieć: „Nie ze mną te numery, brzdącu!”.
Jak zostać potworzycą?
Nieprzyjazne wobec dzieci postawy to również efekt rozmaitych nacisków. Czasami wystarczy, by bezdzietnica uśmiechnęła się do niemowlęcia lub wzięła je na ręce, a już słyszy: „Do twarzy ci z bobasem” albo „Byłabyś świetną mamą”. Spojrzy, nieszczęsna, na ciążowy brzuch – na pewno marzy o dziecku! Zajrzy do wózka – żałuje, że go nie ma! Takie komentarze, choć z pozoru nieszkodliwe, w rzeczywistości są bezczelną manipulacją. Bandycką szarżą na nasze emocje i wewnętrzną niezawisłość. Jak się przed nimi bronić? Jeżeli kobieta nie chce być przymuszana do macierzyństwa, może smęcić o braku instynktu, powoływać się na konstytucyjne wolności i prawo do autonomii prokreacyjnej, ale to wołanie na puszczy. Społeczeństwo jej nie odpuści. Może też odwrócić się od dziecka, okazać mu jawną pogardę i w ten sposób zamknąć usta ciążowym naganiaczom. Oczywiście dostanie za to obraźliwą łatkę jędzy lub innej potworzycy, ale co z tego?! W pronatalistycznym świecie lepiej uchodzić za jędzę niż materiał na rodzicielkę. Jędz i potworzyc co prawda nikt nie lubi, ale nikt też nie oczekuje od nich uległości. Ciężar społecznych roszczeń spoczywa głównie na barkach matek – prawdziwych atletek. Dlatego komunikat: „nie lubię dzieci” w wolnym tłumaczeniu może oznaczać również: „nie chcę być atletką” albo „nie chcę spełniać cudzych oczekiwań”. Podejrzewam nawet, że im bardziej państwo naciska na rozród, im bezwzględniej do niego namawia, sięgając choćby po argumenty ekonomiczne, tym więcej wśród nas nieprzyjaciół dzieci.
Dziecko – własność prywatna!
Ale dzieciofobia to nie tylko reakcja na nieznośny przymus społeczny. To również pokłosie specyficznego umiejscowienia dziecka w nowoczesnej wspólnocie. Dawno temu, kiedy maluchami opiekowała się „cała wioska”, każdy członek społeczności miał wpływ na to, co z tych maluchów wyrośnie. Mógł je uczyć, temperować, kształtować, a przede wszystkim mógł się z nimi zżyć i dobrze je poznać. Mawiano wtedy: wszystkie dzieci są nasze i obdarzano je życzliwym zainteresowaniem. Taki kolektywny model wychowania wciąż obserwujemy na południu Europy. Cechuje go otwartość na brzdące i zbiorowa za nie odpowiedzialność. Zupełnie inaczej jest w Polsce. Tutaj od lat dostęp do dzieci jest ściśle reglamentowany. Najmłodszych strzegą wysokie mury, siatki, domofony, kamery, automatyczne bramy i elektroniczne nianie. Zbliżyć się do wózka lub piaskownicy mogą jedynie wskazane z imienia i nazwiska osoby – babcie, ciocie, opiekunki. Dzieci stały się odległe jak mieszkańcy obcej galaktyki. Choć podbiły przestrzeń publiczną (pisałam o tym tutaj) i wraz z rodzicami są niemal wszędzie, jako społeczeństwo mamy z nimi coraz słabszy kontakt. Ot, taki paradoks! Musimy je bezwzględnie akceptować, ale nie wolno nam ich zagadywać, zabawiać, wychowywać czy pouczać. Grozi to nie tylko matczyną lub ojcowską interwencją, lecz również zainteresowaniem ze strony służb porządkowych. Współczesny indywidualizm oraz rodzicielskie strachy (mniej lub bardziej realne) sprawiły, że dzieci nie są już nasze. Nie należą do wspólnoty. Stały się własnością prywatną i jak każda własność prywatna obchodzą jedynie właścicieli. Jako społeczeństwo całkowicie na nie zobojętnieliśmy, a niektórzy nawet nabawili się ostrej alergii.
Sygnały ostrzegawcze
Skoro już kataloguję powody dzieciofobii, muszę wspomnieć o tym najważniejszym – wpisanym w naturę wielu z nas. Wrodzona niechęć do dzieci istnieje! Można toczyć akademickie spory o zasadność tego uczucia, można zastanawiać się, czy jest politycznie poprawne i czy nie gwałci kodeksów etycznych, niczego to jednak nie zmieni. Są kobiety, które nie znoszą dzieci i już! Tak po prostu. Bez powodu. Nie wyniosły tej niechęci z domu. Żaden bobas nie pogryzł ich w dzieciństwie ani nie nawiedzał w koszmarach. Nie wpadły znienacka na dzieci kukurydzy i nie zajmowały się w przeszłości dzieckiem Rosemary. Nie mają złych doświadczeń, a mimo to na widok bobasów dostają gęsiej skórki. Unikają wąchania ich i dotykania. O przytulaniu nie ma mowy! Przyznaję: sama należę do tej grupy. Oburzeni pronataliści próbują tę niechęć z nas wykorzenić, obłożyć ją społeczną anatemą, ale to część naszej natury. Nie możemy się, ot tak, jej wyrzec! Nie ma sensu też wysyłać nas do psychologa, bo niby z czego miałybyśmy się wyleczyć? Z siebie?* Niestety, w powszechnym odbiorze kobieta, która nie znosi dzieci, jest jak czarownica pożerająca niewiniątka na kolację – zła i zwyrodniała. Największym nieszczęściem byłoby w to uwierzyć. Dać sobie wmówić, że uczucia, jakie wywołują w nas dzieci, są niewłaściwe lub nienaturalne. Nic bardziej mylnego! Irytacja, rezerwa, dreszcz obrzydzenia to ważne sygnały ostrzegawcze. Nie pozwólmy ich w sobie zakrakać. Wsłuchujmy się w swoje emocje i obserwujmy reakcje ciała! Nie znajdziemy lepszych wskazówek, gdy zaczniemy zastanawiać się – mieć czy nie mieć dzieci?
Bachor w literaturze
Dzieci też zwyczajnie irytują. Utemperowanym społecznie dorosłym, zwłaszcza jeśli nie mają częstego kontaktu z maluchami, trudno zrozumieć istotę, która nie słucha, nie przestrzega reguł, beztrosko przekracza granice i uchyla się od odpowiedzialności. A ponadto wrzeszczy bez powodu, kopie, co popadnie, wierci się, gdy nie trzeba i szaleje bez opamiętania. „Dziecko to złośliwy karzeł charakteryzujący się wrodzonym okrucieństwem”, pisze Michel Houellebecq w „Możliwości wyspy” i nie jest w tej opinii odosobniony. O demonicznych, bezwzględnych, nieprzewidywalnych, niszczących ład społeczny bachorach napisano setki stron. Wystarczy przywołać choćby „Władcę much” Goldinga czy niedawno wydaną „Świetlistą republikę” Andresa Barby. Święty Augustyn uważał, że niewinność dziecka wynika wyłącznie ze słabości jego członków, a nie ze szlachetnych pobudek. Z kolei Jan Jakub Rousseau, choć dziecięcą naturę wychwalał pod niebiosa, pięcioro swoich pacholąt oddał do sierocińca. Można podejrzewać, że raczej za nimi nie przepadał. Co ciekawe, o nieznośnych gówniarzach piszą najczęściej rodzice. Doskonałym przykładem takiego literackiego hejtu na najmłodszych, który wyszedł spod matczynego pióra, jest książka „Żadnych bachorów. 40 powodów, by nie mieć dzieci”. Przeczytajcie ją, nim zdecydujecie się zajść w ciążę! Francuska autorka, Corinne Maier, każdym zdaniem trafia w sedno! Nie przebiera w słowach ani w szokujących opiniach, w nosie ma pronatalistyczną poprawność, a przy tym jest błyskotliwa, dowcipna i cudownie złośliwa. Wystarczy przelecieć wzrokiem tytuły rozdziałów, by wyleczyć się z macierzyńskich ciągot: Dziecko w domu – koniec balu, Dziecko – morderca pożądania, Wasze dzieci na pewno was rozczarują, Dziecko – podzwonne dla związku itd. Nic, tylko krzyknąć za autorką: „Jedyna życiowa koncepcja to antykoncepcja”!
Rodzicom wolno
Wydaje się, że w kwestii oczerniania bachorów rodzicom, jako ekspertom, wolno więcej. To oni wprowadzili ten termin do mainstreamowej literatury. Wystarczy wspomnieć magazyn „Bachor” albo książkę wydaną całkiem niedawno przez Krytykę Polityczną, a zatytułowaną: „Bachor. Bezradnik dla niedouczonych rodziców”. Ludziom bezdzietnym rzucanie „bachorami” nie uchodzi płazem. Nie mają piekielnego potomka, który dałby alibi ich wykroczeniom przeciwko językowej etykiecie. Za każdego „bachora” natychmiast pociągani są do odpowiedzialności. Słyszą, że nienawidzą dzieci, a to jakby pałać nienawiścią do Żydów, osób LGBT albo z niepełnosprawnościami – we współczesnym świecie rzecz kompromitująca społecznie! A przecież jedno z drugim nie ma nic wspólnego! Nienawiść to mroczne, destrukcyjne uczucie, połączone z pragnieniem, by znienawidzonej osobie przydarzyło się coś złego. Uczucie niegodziwe i niebezpieczne. Niechęć jest zaledwie brakiem przyjacielskich uczuć. Można nie lubić dzieci, tak jak nie lubi się ponuraków, ludzi zbyt głośnych albo za bardzo rozgadanych. Nie życzymy im trądu, otwartego złamania kości ani śmierci w męczarniach, po prostu ich unikamy, jak tłoku, przeciągów czy hałasu. Ludzka rzecz! Ważna jest również forma, w jakiej wyrażamy swoją niechęć bądź rezerwę. Jeśli zapędzimy się w nienawistnej retoryce, nie dziwmy się, że towarzystwo potraktuje nas jak chamki i sfrustrowane szczekaczki. Hurtowe wyzywanie ludzi, również tych najmniejszych, nie jest ekspresją uprawnionej niechęci ale zwyczajnym buractwem.
Trzy kategorie kobiet
Inna sprawa, że niechęć do dzieci zawsze jest podejrzana, bo uderza w tradycyjne fundamenty wspólnoty. Podnieść rękę na dziecko (choćby symbolicznie) to zamachnąć się na społeczeństwo, jego przyszłość i witalność. Ale nie tylko! Reprodukowanie pokoleń to również reprodukowanie porządku społecznego, dlatego każde antydziecięce wystąpienie ma rewolucyjny potencjał. Nic dziwnego, ża od zawsze największą panikę moralną wzbudzały te indywidua, które miały na pieńku z dziećmi, jak choćby czarownica, Żyd polujący na chrześcijańskie niemowlęta albo gej-pedofil czyhający na niewiniątka. Bezdzietnica, z definicji „nienawidząca bachorów”, lokuje się bardzo blisko tych spotworniałych bohaterów schorowanej wyobraźni. Takie sąsiedztwo bywa kłopotliwe! Dziś oczywiście nikt nie oskarży jej o mordowanie i zjadanie niewiniątek, ale w sytuacjach zawodowych – jeśli pracuje z dziećmi – będzie miała ostro pod górkę. Na bank usłyszy, że skoro nie lubi, to źle życzy, nie wie, nie rozumie i nie ma prawa. Zwłaszcza wtedy, gdy przyzna się do świadomej rezygnacji z macierzyństwa. Ile razy w takiej sytuacji dowiadywałyście się, że nienawidzicie dzieci, jesteście złym człowiekiem, złą kobietą, zapewne chorą psychicznie? A przecież można nie chcieć dzieci i je lubić! Można nie pragnąć swoich, ale mądrze wspierać cudze! Nie warto z góry zakładać, że wszystkie bezdzietnice nie lubią maluchów, nawet jeżeli wiele z nich powtarza, że ich nie cierpi! Elizabeth Gilbert podzieliła kobiety na trzy kategorie: „Te, które urodziły się po to, by zostać matkami, te, które urodziły się, by być ciociami, i te, którym w żadnym razie nie powinno się pozwalać zbliżać do dzieci na mniej niż trzy metry”**. Najważniejsze – pisze Gilbert – to wiedzieć, do której z tych kategorii się należy, ponieważ błędna samoocena rodzi melancholię i tragedie.
I tego jak zwykle wam życzę – odnajdźcie swoją kategorię i rozgośćcie się w niej, nie zwracając uwagi na osąd społeczeństwa!
* Oczywiście zdarza się, że niechęć do dzieci ma traumatyczne podłoże i z pewnością warto wtedy skorzystać z pomocy psychologicznej, ale to temat na inny post.
** What Elizabeth Gilbert Wants People To Know About Her Choice Not To Have Children; cytat za: Mona Chollet, Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet w tłumaczeniu Sławomira Królaka
Rysunek: Macierzyństw 1905, Stanisław Wyspiański, Copyright expired, PD-Art; źródło: Wikipedia
132 komentarze
„Hurtowe wyzywanie ludzi, również tych najmniejszych, nie jest ekspresją uprawnionej niechęci ale zwyczajnym buractwem.”tez tak uważam, kultura bycia powinna obowiązywać zawsze i wszędzie!
Zdecydowanie. Braku kultury nawet ta wrodzona i całkiem uprawniona niechęć nie może tłumaczyć:)
Ja nie cierpię wrzasków, pisków i biegania, które generują dzueciaki
Brrr
Jako facet powiem jedno-również nie znoszę dzieci, a także (za co zostanę pewnie zlinczowany) zwierząt. Trzymam się od tych potworów jak najdalej. Bardzo cenię sobie wolność i własny czas. I żaden bachor ani pies nie będzie mi go kradł. I żaden z wyżej wymienionych nie będzie także pobierał mi także podatku wysokości połowy wypłaty, którą wolę przeznaczyć na rozwój swoich zainteresowań i realizację marzeń. Problemem jest jednak to, że ciężko znaleźć kobietę, która również nie znosi dzieci. Ale i tak nawet jak mi przyjdzie życie samemu spędzić to wolę to niż choćby pół dziecka w zestawie z partnerką. Ostatnio poznałem nawet fajną dziewczynę, ale po kilku spotkaniach wyszło szydlo z worka i uciekłem niepostrzeżenie z tej relacji gdzie pieprz rośnie. I mimo że była bardzo w porządku, to za każdym innym razem zrobię to samo, jeśli któraś choć wspomni dobre słowo o tych małych inkarnacjach Szatana. Dobra spadam już, mielone z bobasa się same nie zrobią 😉
Mam tak samo i taki sam problem, ale z mężczyznami, zawsze wychodzi szydło z worka i zostawia mnie dla innej „bo ona chce mieć dzieci, a Ty nie, więc to i tak było bez sensu”. Każdy ma prawo nie lubić czegoś i głośno o tym mówić, a to że nie znoszę dzieci nie znaczy, że je krzywdzę albo, że mam serce z kamienia,
albo że interesuje mnie tylko przygodny seks bo skoro nie chce dzieci to nie podchodzę poważnie do życia. Spadam, zupa z niegrzecznych dzieci sama się nie ugotuje ;P
Z takim podejściem do życia (nie chodzi mi o nielubienie dzieci, sama nie przepadam) to raczej zwiewać powinny… kobiety. Jak najdalej i jak najszybciej 😉 Życzę singielstwa (sama jestem). Oby do końca życia najlepiej…
Czytając wasze wpisy, tak sobie myślę, szkoda że nawet budując związek ludzie są nieszczerzy. Chcesz dzieci masz do tego prawo, nie chcesz też masz prawo. Jestem mamą, trafiłam tutaj przez przypadek, ale zgadzam się w 100 procentach każdy powinien żyć jak chce byle nie krzywdził innych. Jak dla mnie singiel bezdzietny i jest tak samo wartościowy jak pary, single z dziećmi, pozdrawiam
Bardzo mądrze powiedziane. Można czuć niechęć, nie trzeba podpisywać się pod wszystkimi, ale nie może być to powodem linczu, agresji i nienawiści. Ja również jako młoda dziewczyna nie lubiłam dzieci, unikałam ich towarzystwa, nie chciałam ich mieć. Nawet padła diagnoza, że technicznie mieć ich nie będę wcale. Mam dwójkę, które pokochałam do szaleństwa ale nadal unikam innych dzieci. Po 40-stce miałam kłopoty z agresją u syna i trafiliśmy na psychoterapię. Powoli zaczął wyłaniać się przerażający obraz mojego dzieciństwa i okazało się, że moja mama nienawidziła dzieci. Nie chodzi o niechęć, tylko czysta nienawiść, przesycona krzywdą, strachem i traumą u jej dzieci i wnuków. Tym bardziej uważam, że nikogo nie należy do macierzyństwa przymuszać i jeśli ktoś czuje taką niechęć to ja dla świętego spokoju radzilabym konsultacje psychologiczne aby wykluczyć wyparte wspomnienia z dzieciństwa. Mówienie, nie, na pewno mnie to nie dotyczy, jest oznaką głupoty i lekceważenia psychiki i potęgi umysłu ludzkiego. Bo ja już kocham wszystkie dzieci:)
Wpis w samą porę w kontekście moich przemyśleń. Byłam w weekend na małym przyjęciu w związku z rocznicą ślubu rodziców, gdzie (akurat, cudem, nie o mnie), ale usłyszałam, że „taka kobieta co nie lubi dzieci to…to chyba niezgodne z naturą…” i (prawdziwy hit) „człowiek to istota stadna, a jest tak dlatego, że kobieta sama nie urodzi, ktoś musiał te porody odbierać, dlatego mamy społeczeństwa”. Cóż, z historią ewolucji człowieka jest ten znajomy zupełnie na bakier, za to przywiązanie do „praw przyrody” i biologii obowiązuje tylko w kwestii prokreacji… kobiet. Nie mam pojęcia jak trafić do takich osób; oczywiście dyskusje można odpuścić, ale wtedy każdy z kilkunastu osób przy stole ma dla mnie diagnozę, z którą oczywiście nie należy dyskutować… Człowieka ogarnia wtedy bezradność, smutek, czasem złość. Każdy wie lepiej, nie ważne ile masz lat – poczekaj, natura w końcu się odezwie… 😉
Ja akurat należę do osób bardzo nielubiących dzieci, mało kto poza partnerem i kilkoma przyjaciółmi to rozumie. Dla mnie każde dziecko (zwłaszcza w wieku 0-12) = brak spokoju, a to cenię sobie najbardziej.
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że wróciłaś do regularnego pisania, bo bardzo mi tego brakowało 🙂
Eh, te opowieści dziwnej treści:) A to dopiero 21 grudnia! Najlepsze przed nami:) Co do rozmów o bezdzietności – powiem ci, że mnie już się odechciało dyskutować! Nawet na Bezdzietniku piszę do ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci. I do komentowania, dzielenia się doświadczeniami też zapraszam ludzi bezdzietnych. Niektórzy piszą, że to towarzystwo wzajemnej adoracji. I co z tego? Co mi da, że wejdę w pyskówkę z jakimś zajadłym pronatalistą? Ani on nie zmieni poglądów, ani ja. Natomiast z faktu, że na tym blogu spotkają się ludzie o podobnym nastawieniu do życia, wymienią się swoimi kłopotami lub przemyśleniami, może wyjść coś dobrego. Znajdą bratnie dusze, poczują się nie tak bardzo inni niż reszta… To chyba sensowniejsze – dbać o siebie i ludzi sobie w jakiś sposób bliskich – niż chandryczyć się z takimi, którzy nas mało obchodzą:) Pozdrawiam serdecznie!
Tak, niechęć do dzieci jest niezgodna z naturą. Tak samo jak komputery, ubrania czy operacja wyrostka. No i?
No i? No właśnie nic, więc wytykanie tego jest co najmniej bez sensu – odnośniki do natury tacy ludzie widzą tylko w kwestiach rodzicielstwa, a nie wspomnianych ubrań i usług telekomunikacyjnych 🙂
Olej go, po prostu. Niech ten ,,znajomy” raczej zajmie się sobą, swoimi dziećmi… Nie ma to jak ,,znawcy” i ,,zbawcy” świata…
Zdecydowanie należę do grupy urodzonych Ciotek – obce dzieci są mi obojętne (chyba ze bardzo krzykliwe i nieznośne, wtedy ich po prostu nie lubię, natomiast mam dwoje siostrzeńców, którzy mnie uwielbiają z wzajemnością 😉 fakt faktem widujemy się może ze 3 razy do roku, gdyż mieszkam w UK (może dlatego właśnie tak się lubimy?), ale kiedy przylatuje do domu itp, faktycznie spędzam z nimi dużo czasu w rożny sposób i jest to nawet przyjemne.generalnie dzieci znajomych z niewiadomego mi powodu tez zwykle do mnie lgną i ile nie zdarza się to zbyt często i zbyt natarczywie to bywa nawet zabawnie . I to na tyle, na codzień nie zniosłabym tego chaosu i hałasu i braku wolności przede wszystkim 😉
Ja wprawdzie zrobiłam coś wbrew własnej naturze- zawsze czułam, że nie nadaję się na matkę, nie lubiłam dzieci…ale wpadłam dwa razy a potem trzeci, który zaakceptowałam. Ale nie o tym chciałam… Pamiętam jak moje nr.1 miało 6 m (licząc od porodu – to w świetle wyroku TK zaczyna być istotną uwagą) poszliśmy w ramach relaksu na przyjątko w gronie rówieśniczym- a zatem też młodych małżeństw z dziećmi. Dziewczyny zgromadziły się w kuchni i zaczęły się gadki o chłopach, potem o złych (oczywiście!) teściowych…. w końcu ktoś zauważył, ze się nie udzielam i zapytał wprost- a co u ciebie elu? U mnie? No co mam wam powiedzieć – męża kocham, a teściową mam fantastyczną,… tylko…i tu się zacukałam, bo chciałam czymś się wyróżnić z tego gdaczącego towarzystwa – i wypaliłam szczerze jak na spowiedzi – mam problem z dzieckiem – i tu wszystkie rzuciły okiem na moje uśmiechnięte od ucha do ucha dziecko, odpasione, rumiane,i całe do zjedzenia- faktycznie taka była, absolutnie bezproblemowa, niepłacząca w ogóle i spolegliwa jakby ją ktoś zaprogramował jako jakieś SI…. a ja im mówię w tym momencie- mam problem bo nic nie czuję do mojego dziecka. Mówili, że jak mi dadzą dziecko w szpitalu do pierwszego karmienia to obudzi się we mnie instynkt macierzyński… ni .uja. Nic takiego się nie zdarzyło. I naprawdę cierpiałam z powodu mojego zlodowaciałego serduszka. Każda czynność przy dziecku i w związku z dzieckiem to była męka i kara za grzechy… Wiecie co zrobiły, po wstępnym szoku moje współbiesiadniczki? Jedna przez drugą przekrzykiwały się- to nie może być prawda- przecież wystarczy spojrzeć na twoje dziecko, żeby wiedzieć, że jesteś super mamą. Kurwa mać! w końcu nie wytrzymałam – to ja jestem nieszczęśliwa, cierpię i nie wiem co dalej z tym fantem zrobić- co mnie obchodzi, ze dziecko ma to w dupie i uśmiecha się jak głupi do sera. Lepiej powiedzcie czy tez się wam to zdarza, czy słyszałyście o innych takich babach jak ja? Powiedzcie, kurwa, że to minie! Ale nikt mnie nie pocieszał. Wmawiały mi przez dłuższą chwilę, ze wiedzą lepiej co ja czuję i że ja się po prostu mylę i mam za wysoko ustawiona poprzeczkę. Serio?Patrzyły jak na raroga. I zajęły się gadaniem o ciuchach i szefach w firmie. Minęło ponad 30 lat od tamtego wydarzenia – nigdy więcej nie byłam na takich prywatkach, wyleczyłam się z tzw. babskiej solidarności- to mit! Kobiety wręcz odruchowo kolaborują z naturą. A natura to moim zdaniem sucz bez uczuć- kojarzy znakomicie pary, ale tylko do rozrodu… zsyła na ciebie człowieku chorobę miłosną żebyś się jak najszybciej rozmnożyła…a potem zostawia cię samej sobie i oczywiście ściąga ci różowe okulary z oczu. To dygresje na boku – a w temacie- taką mam refleksję- stadne tiurlikanie wokół ciąży, porodu i połogu ma swoją wagę dla matki natury- młode i niedoświadczone oraz na ogół słabo wyedukowane seksualnie kobiety, odcinane są zbiorowym wysiłkiem społeczności od świadomości czym tak naprawdę jest zdrowie reprodukcyjne, jakie wolty i zakrętasy mogą się wydarzyć po drodze, i że może coś pójść nie tak na każdym etapie procesu. I myślę sobie, że może i dobrze, choć osobiście wolałabym wiedzieć i być świadomą, że instynkt macierzyński, to nie jest zesłanie ducha świętego, tylko gra hormonów i chemia mózgu. Ale w tamtym czasie nie było nikogo, kto mógłby mi udzielić uczciwej odpowiedzi… Tak więc mam 3 dzieci – ja, która nigdy nie czułam powołania do bycia matką . I dopiero późna trzecia ciąża, przeżyta w pełni świadomi, dała mi możliwość przeżycia naprawdę fajnego macierzyństwa – miałam już 35 lat. Do dziś lubię obserwować 3latki – można się wiele nauczyć od takich bajtli. Konkludując – macierzyństwo może być fajne, ale trzeba coś wybrać- albo młodociana ciąża i męka , albo dojrzały wiek i pełna świadomość z czym to się łączy, plus akceptacja tego wszystkiego. Pisałaś o tym jak się nagabuje bezdzietne kobiety – to jest właśnie wspólnotowe czarowanie, kulturowe zagdakanie – taki szum informacyjny – masz poczuć dokładnie czego się od ciebie oczekuje, a jeśli nadal sabotujesz swoją rolę w populacji to wylatujesz z towarzystwa… To jest terror kulturowy obliczony na zachowanie gatunku. I okazuje się być tak dobrym narzędziem, ze mamy przeludnienie i jesli nie zniknie połowa z nas to planeta tego nie udźwignie. Pozdrawiam.
Pani Elu,
dziękuję za ten komentarz. Uderza Pani w sedno z tym zagdakaniem – nigdy nie rozumiałam i wciąż nie pojmuję tego zbiorowego negowania trudów macierzyństwa i braku zrozumienia dla kobiet, które zwykle są bardziej (pomimo obiegowej opinii) wrażliwe, rozumujące i dojrzałe. Mit solidarności jajników – również nie wierzę w tę miejską legendę, wystarczy wystawić nawet pół stopy przed szereg, a reszta „koleżanek” wypycha poza linię tak szybko, jak tylko się da. Chciałabym spytać, czy udało się Pani po latach zbudować miłość do dzieci i wartościowe relacje? Czy spotkała Pani na swojej drodze kobiety o podobnych poglądach? Ślę moc pozdrowień, Monika
Pani Moniko, dokładnie. Nie tyle wypycha, co często daje kopniaka i się cieszy ,,jakie to one są wspaniałe” a tamta to [tu wstawić dowolny inwektyw]. Nie wiem z czego to wynika, ale cieszę się, że są też normalne kobiety (i mężczyźni), którzy zaraz nie oceniają (neutralnych wyborów), nie wyśmiewają wszystkiego i nie piszą swoich najjedyńszych słusznych wywodów, tylko rozumieją. Niestety, takich ludzi jest bardzo mało. Do tego dochodzą tzw. podwójne standardy (różne w różnych sytuacjach) i hipokryzja i mamy, co mamy.
Justa
Jak ja panią rozmumiem. Również jestem mamą trójki dzieci, przy pierwszym była depresja,więc życie szybko pokazało mi rogi. Kolejna ciąża to bliźnięta. Przez pierwsze trzy lata żyłam jak w amoku,a potem jakoś poszło. Teraz moje dzieci są nastolatkam i już jest ok.
Ale….nie znoszę małych dzieci. Jednak oczekuje się ode mnie matczynej troski, no bo przecież jestem mamą trójki dzieci. W rodzinie męża są małe dzieci,często dają mi je pod opiekę,oczekują abym brała je do siebie na noc. Przeżywam koszmar,nie chcę tego robić, gdy dzieci wchodzą mi na kolana wręcz mnie to brzydzi. Nie potrafię tego nikomu w rodzinie wyznać,boję się chyba odrzucenia.
,,Wyleczyłam się z tzw. babskiej solidarności- to mit! Kobiety wręcz odruchowo kolaborują z naturą.” Pani Elu, kobiety bardzo często, niestety, kolaborują z mężczyznami przeciw innym kobietom (albo z innymi kobietami przeciw kobietom) bardziej niż z naturą. Pierwszy przykład? Ostatnio widziałam w internecie falę hejtu na dziewczynę, która nie używa szminek, nie goli włosów, jest czysta, umyta, pachnąca i przy tym w pełni naturalna. Wylało się na nią wiadro pomyj, że jak ona może się pokazywać, pewnie szuka atencji (!?) i jest brudna (serio, naturalne włosy na umytym ciele to brud, już do reszty ludzie odje… ekhem, zdurnieli!?) i to głównie od KOBIET. Kobiety potrafią być strasznie okrutne a do tego tępe, nie mniej niż mężczyźni, to mit, że kobiety są mniej okrutne. I potrafią nienawidzić za to, że żyjesz inaczej niż one. Ludzie obu płci potrafią być jednakowi. Dzisiejsi to potrafią być bardzo nienawistni a przy tym zidiociali i odmóżdżeni przez tę ,,kulturową” papkę do reszty, podążają za marketingowym, kulturowym szitem i czują się tacy lepsi przez to. I narzucają Ci jak masz żyć, bo jak nie to ,,jesteś wybrakowany/a” i ,,nie jesteś prawdziwym mężczyzną albo prawdziwą kobietą”. Chore to jest… Jak łatwo ludziom da się wyprać mózgi, to jest przerażające. To często daje odpowiedź dlaczego w historii pojawiali się tacy Hitlerzy albo Kimy Dzong. I dlaczego Rosja robi to, co robi. I nie jest to zabawne, ani trochę. To raczej niepomiernie smutne, to całe szambo.
Rewelacyjny komentarz !!!!❤️
Rozumiem, że ten Żyd to piekący macę z krwi chrześcijańskich bobasków? Bo generalnie Żydzi kochają dzieci, mają na ich punkcie totalnego fijoła, ortodoksi mnożą się na potęgę, a nie-ortodoksi i tak hołdują zasadzie „wszystkie dzieci są nasze”.
Po za tym, matką będąc, potwierdzam, że można dzieci nie lubić, choć za swoje zabiję! 🙂
Tak, chodzi właśnie o tę straszną figurę Żyda, który morduje chrześcijańskie dzieci i przerabia je na macę, oraz związaną z tą figurą panikę moralną, która przyczyniła się do niejednego pogromu.
Bardzo Pani dziękuję za ten wpis. Nie lubię dzieci i wiedziałam że nie chcę ich mieć odkąd w sumie sama byłam jeszcze dzieckiem i zawsze słyszałam głosy zdziwienia, głosy że zmienię zdanie, że jestem niedojrzała, samolubna, cyniczna itd itp. i czasami się zastanawiałam czy faktycznie coś jest ze mną nie tak, ale właśnie dzięki Pani wpisowi cieszę się że nie jestem sama i że mam prawo dzieci zwyczajnie nie lubić nie będąc przy tym wynaturzeniem czy złym człowiekiem itp. Zwłaszcza dziękuję za ten tekst o terapii, że z czego miałybyśmy się wyleczyć, czy z siebie – to jest naprawdę tekst w samo sedno sprawy bo to że jestem i będę osobą bezdzietną z wyboru to po prostu część mnie i mojej tożsamości i nie ma w tym nic złego. Pani treści są bardzo bliskie mojemu sercu. Dziękuję za ten wspaniały blog! 🙂 Pozdrawiam bardzo serdecznie
To naprawdę coś – czytać, że moje posty trafiają w czyjeś emocje i potrzeby. Bardzo się cieszę i serdecznie pozdrawiam!
Dzień dobry; jestem tu nowa, bo do wczoraj nawet nie wiedziałam, że takie sympatyczne miejsce jest. Bardzo dobrze rozumiem Rebekę: wiele lat temu przeszłam analogiczne zabiegi. Tak samo doskonale wiedziałam, czego nie chcę. Tak mocno, że wszelkie gadanie spływało. To były jeszcze lata, gdy ciąża w szkole średniej zamykała możliwość jej ukończenia. „Odpadanie” koleżanek na tym etapie było wyrazistą lekcją poglądową, że nie należy oglądać się na innych, bo to niczym dobrym się nie kończy.
W tym roku skończę 65 lat. Nadal jestem aktywna zawodowo – mam to szczęście, że robię to, co chciałam robić tak mniej więcej od połowy liceum. Nie żałowałam, że posłuchałam siebie. jeśli wspominam coś bez przyjemności, to napady strachu przed ciążą, które pojawiały się pomimo przykładnie stosowanej antykoncepcji. Pobyt zawodowy w innym, bardziej przyjaznym kobietom kraju, pomógł i ten problem rozwiązać. Przy tej sposobności zrozumiałam też, że nie jestem ani żadną osobliwością, ani innym „wybrykiem natury”. I choć wcześniej wolałam być tym wybrykiem, niż wrobić się w to, czego zdecydowanie nie chcę, to to inne spojrzenie było po prostu miłe.
Wszystkim Paniom życzę życzliwego patrzenia na siebie.
Tez nie przepadam za dziecmi i dlatego ich nie mam. Bratankow lubilam ale mieszkalam w innym miescie a pozniej ponad 8 tys km od nich to nie widywalismy sie zbyt czesto. Wyrosli i pozakladali rodziny. Oboje maja dzieci. U tego starszego 2 lata temu urodzil sie syn. Wszyscy sie zachwycali moja mama tez gdyz dano mu imie mojego zmarlego taty. Kazdy mowil jaki on sliczny a ja coz milczalam. Kiedys mama mi sie spytala o to i powiedzialam jej prawde ze jest brzydki po prostu ale to nic nie znaczy. Tylko tyle ze nie zamierzam achowac i zachwycac sie nad jego aparycja. I ze wiem ze dzieci sie zmieniaja to i on moze co zreszta sie stalo. Oczywiscie matce dziecka ani nikomu innemu oprocz mojej mamy nie powiedzialam. Wkurzalo mnie za to cos innego gdy zona bratanka prosila by sie nim zaopiekowac bo musiala cos zrobic. Ja sie na dzieciach nie znam a moja mama ma 84 lata i nigdy nie wiadomo co moze sie stac. Poza tym ja przyjechalam do Polski na wakacje a nie na piastowanie maluchowi. Na szczescie wtedy zorganizowalam nam wyjazd i tak ni pozwolilam na wykorzystywanie mamy. Ja chetnie sie pobawie np w basenie i poucze plywania – dlatego ze sie na tym znam, zorganizuje zabawe z nauka angielskiego ale ot tak w ramach chwili wolnego czasu, ale rowniez czuje sie super ze nie mieszkam blisko nich. Juz wiem jakby mnie wykorzystywali i podrzucali dzieci bo w koncu jestem sama i pewnie sie nudze. Dlatego cenie sobie to ze mieszkan na drugiej polkuli i nie spotykamy sie za czesto. Chyba nie jestem zbyt rodzinna ale takie zycie mi odpowiada i takie wybralam. Nie tylko stara panna z kotem ale co gorsze weganka i lewaczka pelna geba. Ach i jeszcze do tego ateistka ktora nie obchodzi zadnych swiat no chyba tylko Canada Day 1 lipca.
Zalajkowalabym Pani komentarz gdyby się dało 🙂 ja również nigdy nie przepadałam za dziećmi. Poza tym nie bylo ich za wiele w rodzinie więc tez sie na nich nie znam. Prawdziwy koszmar zaczął się kilka lat temu, gdy moj narzeczony, zabrał mnie na wieś do swojej rodziny. Bardzo tradycyjnej, wiejskiej rodziny. Wtedy tego nie wiedziałam. Na miejscu w jednym domu jego mama, brat, kolejny brat z żoną i 2 dzieci w wieku 2 i 4 lata. Myślałam, że skoro zostałam zaproszona i jedziemy to wspólnie spędzimy czas. Ale nie… wszyscy domownicy poszli gospodarzyć, a ja zostałam sama z tymi dwoma… na początku spoko, jedne puzzle i kolejne, całkiem dobrze się bawiłam, bo od lat puzzli nie układałam, ale godziny zaczęły mijac a ja wciąż sama z tymi dziećmi… mimo, że mowilam mojemu narzeczonemu, że niańką nie jestem i ze w ogóle uwazam, że to niegrzeczne ze tak mnie wszyscy zostawili z obcymi dziećmi
Poerwszy raz je na oczy widzialam. Ja bym nigdy tak swojego gościa nie potraktowała. Nic to nie dało, kolejne wizyty wyglądały dokladnie tam samo, wiec efekt był taki, że przestałam z nim jeździć. Teraz chyba mam traume bo z żadnym dzieckiem staram się nie wchodzić w jakakolwiek interakcje z obawy, że jego rodzic zostawi mnie z nim sam na sam i i nie będę miała gdzie uciec. Niestety ta sama rodzina, są tradycjonalistami jak wspomniałam na początku, ciagle sie rozmnaża i pojawiają się kolejne bąbelki, probuje mi na ręce wciskać bobasy. Mam juz wyuczony odruch chowania rąk. Raz pozwoliłam im posadzić mi dzieciaka na kolanach to komentarzom jak.mi do twarzy z dzieckiem.itp. końca nie bylo a ja mialam ochote jedynie zniknąć, przestać istnieć, uwolnić się z tej chorej sytuacji. W sumie teraz to juz nie tylko dzieci nie lubie ale i ich koszmarnych rodziców 😉 po latach od narzeczonego dowiedziałam się, że myslal że jak zacznę spędzać czas z dziećmi to obudzi sie we mnie instynkt macierzyński. Skutek jest dokładnie odwrotny, nienawidze poświęcania czasu i uwagi dzieciom.
Wspolczuje bardzo i nie dziwie sie, ze przestalas jezdzic do tej rodziny. Co za koszmar. Mi jest nawet ciezko wytrzymac jak w towarzystwie sa dzieci i chca sie ze mna troche pobawic. Zawsze po jakis 10 minutach uciekam z powrotem do doroslych. Tez mieszkam w Kanadzie, jak Dalhia, i ciesze sie, ze nie jestem zbyt blisko rodziny i tych wszystkich ich dzieci. Pozdrawiam z Montrealu 🙂
Zawsze mnie dziwiło i jednocześnie śmieszyło, że ktoś może myśleć, że wciskanie bezdzietnemu dziecka na ręce doprowadzi do obudzenia jakichś rodzicielskich uczuć. W przypadku BZW efekt jest całkowicie odwrotny od zamierzonego.
Ja też byłam przez jednego z partnerów poddawana takim eksperymentom. Niby przypadkiem zabierał mnie na plac zabaw, żeby posiedzieć na ławeczce albo prowokował sytuacje, kiedy musiałam zająć się jakimś dzieckiem.
Tylko, że ja na tym placu zabaw nie widziałam tego co on, czyli słodkich, roześmianych, pięknie bawiących się dzieci. Ja widziałam bród, chaos, słyszałam wrzask i widziałam rodziców, którzy zamiast w spokoju poczytać gazetę i poodpoczywać po dniu pracy, robią drugi etat stojąc od godziny przy drabince, z wyciągniętymi do góry rękami, żeby asekurować dzieciaka. Siedzą z wzrokiem wbitym w dziecko co chwilę pokrzykując do latorośli, żeby nie sypała piasku, nie właziła za wysoko na drabinki, przestała bić Hanię i oddała zabawkę Kubusiowi. Żeby przyszła się napić, bo jest cała spocona albo założyła bluzę, bo już chłodno. A po godzinie harówki owi rodzice wdają się w pyskówkę z dzieckiem, które nie chce jeszcze wracać do domu odrabiać lekcji tylko chce zostać.
Może ktoś, kto się w życiu waha, poczuje mityczny instynt rodzicielski po takiej sesji na placu zabaw, ale BZW uściśnie sam sobie rękę i podziękuje za to, że nikomu nie dał się na to namówić.
🙂
Podrzuce ciekawy link do fimu autorstwa Dawida Myśliwca (Naukowy Bełkot)
https://www.youtube.com/watch?v=yTaWIAtIXVY&ab_channel=Uwaga%21NaukowyBe%C5%82kot
Wszyscy jesteśmy niedojrzali?
W skrócie – cechy takie jak duże oczy, okragła buzia, tłuściutkie paluszki to mechanizm obronny natury .. 🙂 przed odrzuceniem.
Chodzi o to, że te cechy „odpalają” naszą opiekuńczość i może stąd te ochy i achy. U zwierząt ten mechanizm tak samo działa.
Wiem, że ludzie często działają na „przekór naturze” ale to ciekawe wyjaśnienie tej sytuacji z punktu widzenia biologii 🙂
Cały film traktuje temat wpisu ogólnie – przypomniał mi się podczas czytania tekstu.
Bardzo dziękuję. Podobny tematycznie artykuł przed chwilą zalinkowałam w Czytelni. Tu go też podrzucam w ramach rewanżu:)
https://www.bustle.com/articles/181411-why-some-people-dont-like-babies-or-even-think-theyre-cute?fbclid=IwAR1_kQQvharSsSUtqHEecRe2Gv4vgBYGXaJ8OFn2nHPVn1ofSiXQorYWVAk
To moja historia. Nie lubię towarzystwa dzieci, są zbyt hałaśliwe, ruchliwe, a ja cenię sobie ciszę i spokój. Jeśli ktoś pragnie posiadać potomstwo niech realizuje swoje zamierzenia ale ja jestem prawdziwie szczęśliwa i spełniona. I faktycznie irytuje mnie bliskość dzieci, męczę się jeśli spotykam się z koleżanką, która ma małe dziecko. Nie lubię udawać, że jestem zachwycona dziecięcym gaworzeniem, choć staram się być miła dla koleżanki, jednakże zaznaczam swoje granice i nie biorę np. dziecka na ręce, bo nie mam na to ochoty. Moje najbliższe koleżanki z dziećmi rozumieją moje podejście do świata i nie rzucają mi swoich dzieci w ramiona. Jeśli widzę głośne, rozwrzeszczane dzieci w komunikacji miejskiej lub restauracji, odsuwam się, lub szukam jak najbardziej oddalonego stolika od takiego towarzystwa. Jeśli ktoś jest zadowolony ze swojego życia z dzieckiem, super, jednak cenię sobie swoje życie i liczę na zrozumienie mojego stanowiska. I „uwielbiam” teksty mojej mamy, która wciąż od lat powtarza (mam 32 lata), że jeszcze zmienię zdanie, zapragnę dziecka, a jak przekonuję ją że się myli, złości się i pyta co zrobię sama na starość…typowe. Niestety rodzina średnio rozumie moje wybory życiowe, ale to już ich problem. Nie zamierzam mieć dziecka żeby uszczęśliwić tym innych ludzi.
Te imiona chyba też coś w sobie mają, bo czytając Twój komentarz czuję się, jakbym to ja sama go napisała 🙂
Adrianna (27) 😉
Ja mam na imię Ada (pełne imię) i podpisuję się obiema rękami pod Waszymi wypowiedziami. Mam 32 lata, od wczesnej młodości wiedziałam, że nie chcę i nie zechcę mieć dzieci. Unikam ich jak tylko potrafię, a rozmowy o nich są dla mnie nieznośne i męczące. Jest jedna rzecz, która mi poniekąd przeszkadza w byciu niematką – w moim wieku zdecydowanie więcej jest matek, co oznacza, że znajomi się wykruszają, bo jednak dużo lepiej spędza się czas organizując kinderbale ze znajomymi, a nie z singlami, mającymi czas na godzinną kąpiel. Człowieka dopada samotność, bo po 30stce coraz mniej spotykam ludzi z moim podejściem – korzystanie z życia, podróże, rozwój pasji, samodoskonalenie, kariera. Wydawałoby się, że to idealny przepis na szczęśliwe, pełne życie, ale patrząc na moich rówieśników, aż wierzyć się nie chce, że większość z nich to odrzuca, na rzecz dzieci, na które bez przerwy później narzekają.
Trochę się nie dziwię tej prywatyzacji rodzicielstwa – gdybym miała dziecko też chciałabym trzymać je z dala od ludzi, którzy np. uczą dzieci stereotypów, przemocowych zachowań czy choćby sabotują mozolnie wprowadzaną dyscyplinę.
Ja też się nie dziwię temu. Pewnie gdybym była na ich miejscu też tak bym się zachowywała. Choć gdy się obserwuje modele rodzicielstwa na świecie, to widać, że postawy są różne. Mam też takie intuicyjne przekonanie, że tak naprawdę to wspólnota, przynależność są najlepszym gwarantem bezpieczeństwa. Im bardziej jesteśmy sami, osobni, oddzieleni od reszty, tym bardziej bezbronni.
A ja dzieci mam, ale czasem tu zaglądam, bo uważam, że mądrego zawsze warto posłuchać/poczytać. Swoje dzieci kocham, cudze – zależy (szok! całkiem jak ludzi 😀 ). U nas „na podwórku” jest dzieci sporo i faktycznie wytworzyła się taka wspólnota pilnowania wszystkich. Ma to wiele zalet, chociaż potrafię zrozumieć skąd ta prywatyzacja dzieci. W każdym razie chciałam powiedzieć, że wcale mnie nie dziwi, że ktoś dzieci nie chce. A już mówienie o takich osobach w kontekście egoizmu przy jednoczesnym wypowiadaniu kanonicznego „a kto ci szklankę wody poda na starość” jest po prostu groteskowe. Pozdrawiam świątecznie i życzę każdemu tego, czego chce 🙂
Hej! Cieszę się, że zaglądasz i znajdujesz coś ciekawego dla siebie! Ja trochę podobnie – dzieci nie lubię, ale do swoich siostrzeńców mam słabość. I też szok – zwłaszcza dla mnie:) To oczywiście nie znaczy, że marzę o swoich. Po prostu to fajne dzieciaki, a siostra dla mnie to jedna z najważniejszych osób na świecie. Nic nie jest tak proste, jak by się wydawało! Pozdrawiam serdecznie i życzę beztroskiego świętowania!
„W pronatalistycznym świecie lepiej uchodzić za jędzę niż materiał na rodzicielkę.” – bardzo celne spostrzeżenie! Ostatnio zauważyłam właśnie, że czuję silny niepokój i potrzebę zaprzeczania jeśli ktoś zauważy, że jestem np. mocno empatyczna czy wrażliwa. Latami wręcz próbowałam wyprzeć tego typu cechy i kreować się na tzw. „zimną s*cz”, bo 100x bardziej wolę usłyszeć żebym się nie rozmnażała niż chociażby sugestię, że mogłabym być matką. Ba, nawet bałam się życzliwiej odnieść się do jakiegokolwiek dziecka (jeśli akurat trafiło się znośne), żeby tylko nie słyszeć czegoś o „budzącym się instynkcie”, więc w pewnym sensie presja społeczna moją eskalującą niechęć do dzieci wręcz wymusiła.Taki paradoks. Na szczęście mam znikome potrzeby społeczne, więc bycie wyrzutkiem mi formalnie nie przeszkadza 😀
Cieszę się, że trafiłam na tego bloga. Dokładnie to, co myślę. Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama.
Dzieci mają fascynujące umysły i tę żelazną dziecięcą logikę, ale ich cielesna, ciastowata, ośliniona, nieprzewidywalna, pachnąca kupą i mlekiem, wycierająca tłuste ręce w zasłonkę powłoka jest dla mnie nie do zniesienia.
Dla mnie spotkanie, impreza, w której udział biorą dzieci jest takim rodzajem odpoczynku jak sen w klatce z jadowitymi wężami.
Jednocześnie wszystkim moim koleżankom, kuzynkom itd życzę, żeby ich dzieci były zdrowe, zdolne, szczęśliwe. To nie tak, że chciałabym wszystkie dzieci wygotować w kwasie ?. Po prostu nie lubię mie” z nimi styczności.
Spośród wszystkich moich znajomych matek znam 1! (słownie: jedną!), która nie cierpi na odpieluszkowe zapalenie mózgu, z którą można rozmawiać przez bardzo długi czas i nawet słowa o dzieciach! Szacun! I właśnie to jest też powód niechęci do dzieci – gdy już spotkasz się z ich rodziciami jest tylko jeden temat: gówniaki.
Gdy spotykam się z moimi bezdzietnymi przyjaciółmi mamy miliony tematów: ten wrócił z urlopu, tamta pakuje się w góry, ktoś na rowery, ktoś zmienia pracę, ktoś awansował, ktoś był na zajebistym koncercie, ta robi remont, ten odrestaurowuje stary motocykl, ktoś się zapisał na siłownię, ten z kolei złamał rękę, ten czytał to, ta widziała tamto. A z rodzicami jest tak: na urlop nie jedziemy bo gówniak jeszcze mały, so pracy nie wracam, bo gówniak, a kto ma czas gdzieś wyjść albo książkę przeczytać przy gówniaku, a ostatnio gówniak połknął klocek, musimy meble przestawić, bo większe łózeczko kupujemy dla gówniaka! I tak w kółko.
Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, na którą chciałam zwrócić uwagę odnośnie starszych dzieci. Takich co to są po partnersku wychowywane. Gdy ja byłam mała, w towarzystwie odzywałam się tylko wtedy gdy ktoś mnie o coś zapytał, nie biegałam od cioci do wujka, żeby oglądali moje rysunki, nosili na barana albo grali ze mną w gry, których zasady znam tylko ja. To było nie do pomyślenia! A teraz: spróbuj do nie swojego dziecka powiedzieć: nie przeszkadzaj, rozmawiam z Twoją mamą! Już podpalają stos dla Ciebie. Dzieci coraz częściej nie uczy się w ogóle zasad kultury. Dlaczego obce dziecko mówi do mnie na Ty? Dlaczego nie mówią „dzień dobry”?
Myślę, że kiedyś, w zamierzchłych czasach kiedy ciąża i macierzyństwo było traktowane jak normalny fizjologiczny proces życie bezdzietnych było prostsze.
Myślę słowo w słowo tak, jak Ty. Tylko lubię (niektóre) dzieci i nie brzydzą mnie, a w każdym razie nie wszystkie. Ale to o kulturze i to o rozmowach z rodzicami (głównie matkami) – to święta racja! W takie sposób omal nie straciłam cennej przyjaciółki: kontakt odnowił się po latach, kiedy jej latorośl podrosła i nie było już konieczności chwalenia się jej „ślicznymi” kupkami czy wspaniałymi dokonaniami na niwie edukacyjnej, lol. Pozdrawiam!
Też mam dokładnie takie odczucia odnośnie kultury osobistej. Dużo dzisiejszych, nawet już dorosłych, ludzi w ogóle nie posiada czegoś takiego, jak kultura osobista w swoim oprogramowaniu. Nie przekazują niczego dzieciom, sami mają otręby zamiast mózgu, dzieci uczą się od innych pato-dzieci i potem zamiast powiedzieć do kogoś np. daj mi spokój (jak ktoś np. nie ma na coś ochoty) to jest ,,Ch*j ci w dupe!”… I rosną takie chamskie pokolenia beznadziejnych ludzi. Niczym się nie interesują, mają na wszystko ,,wywalone”. Pełno tego teraz, a w internecie to chyba niektórzy przestają być gatunkiem homo sapiens a zostają tylko ,,człowiekiem” z nazwy. Smutne ale prawdziwe.
Ja mam z dziećmi zupełnie tak jak z dorosłymi. Jedne lubię, a innych wprost nie znoszę. Natomiast nie ukrywam, że spotykanie się ze znajomymi, którzy mają dzieci (wiek od 2 do 6 lat) jest dla mnie…męczące. Zdecydowanie wolę dzieci starsze. Niemowlaki mi nie przeszkadzają. Znam natomiast ludzi dzieciatych, których inne dzieci drażnią….nie ma reguły. W dużej mierze gdy się jakiś dzieci nie lubi (lub gorzej) to jest to też często wina ich rodziców, a czasem (choć rzadziej) oczywiście też osobistej traumy.
Swoje kuzynostwo mlodsze lubię a własnych dzieci miec nie chce z wyboru. Ale z kuzynem i kuzynka w wieku 12 i 13 lat się dogaduje ale jak byli mlodsi to nie potrafilam sie z nimi dogadać. Wiec kwestia wieku dziecka i tez charakteru.
Bardzo dziękuję za ten artykuł. Jestem matką dorosłego syna, który jesienią tego roku ma zostać ojcem. Co może niektórych zdziwić, nie przyjęliśmy tej nowiny z mężem z entuzjazmem. Albowiem kochamy naszego syna, ale z wiekiem zauważyliśmy, że dzieci po prostu nie lubimy, tolerujemy je w dawkach aptecznych, coraz bardziej nas męczą, irytują, podobnie jak ich często, niestety, roszczeniowi rodzice, którzy uważają, że dzieciom wszystko wolno. Gdyby nam oznajmił, że nie chce mieć dzieci, przyjęlibyśmy ten fakt ze spokojem. Jego absolutne prawo. W 2019 roku jechaliśmy z mężem pociągiem do Berlina. Podróż trwała długo, fakt. W tym samym przedziale z tzw. lotniczymi siedzeniami dwoje dzieci w podobnym wieku, polskie i niemieckie. Jedno było nieznośne, rozkapryszone, hałaśliwe, i rodzice, którzy jedyne co potrafili to podetkać mu tablet pod nos, drugie… po prostu spokojne, potrafiło się samo sobą zająć bo jego ojciec przez część drogi spał:). Proszę zgadnąć, które było narodowości polskiej. Nie twierdzę, że taka scenka to norma, ale dawała do myślenia. A pro pos potencjalnego wnuczęcia, to syn doskonale zna nasz stosunek do dzieci, problemem chyba będzie wytłumaczenie roszczeniowej partnerce, że dziadkowie pracujący zawodowo nie mają czasu na niesienie pomocy, chyba, że okazjonalnie. Mamy swoje zainteresowania i pasje, jesteśmy po różnych przejściach, chcemy zwyczajnie odpocząć a ja już usłyszałam jak partnerka mojego syna powiedziała „no ja już widzę, że twoja mama nie będzie się chciała zająć naszym dzieckiem”. No właśnie, że nie będę chciała z powodów, które wymieniłam! Dzieci powołują na świat rodzice, i opieka nad nimi to jest ich obowiązek moralny i prawny . Chcemy im pomagać, ale na naszych warunkach, nie chcemy być do tego zmuszani wbrew naszej woli.
Domyslam sie, ze to niemieckie dziecko lepiej sie zachowywalo. Mieszkalam przez wiele lat w Austrii i Niemczech i tam nie ma takiego dzieciocentryzmu jak u nas. Dzieci maja zajecia, obowiazki, niektorych rzeczy im nie mozna, i przede wszystkim – dziadkowie i inni ludzie oprocz rodzicow nie sa ich niewolnikami. W Polsce wszyscy maja sie nimi zachwycac i wokol nich skakac. Trzeba sie z nimi bawic i za kazdym razem przynosic im prezent, w ogole co za zwyczaj.
Ja za dziećmi nie przepadam bo mnie irytują do tego nigdy nie czułam się w ich towarzystwie dobrze.
Omijam ludzi z dziećmi bo ciągle słyszę dziecko to dziecko tamto od tego czasu jakoś do ludzi nie mam chęci bo gadają o dzieciach.
Nie chcę mieć dzieci oczywiście i nie będę miała.
To że ludzie będą mi zarzucać egoizm i inne wykłady mi prawić nie zrobi na mnie wrażenia.
Zawsze mnie zastanawiało co widzą w nich fajnego tylko po to aby wymusić na ludziach litość raczej.
Zle sie wyrazilam. Nikt nie jest tam niewolnikiem dzieci tak jak u nas, a juz na pewno nie dziadkowie 🙂 Maja swoje zycie i okazjonalnie pomagaja, zajmuja sie wnukami.
Ehhh tak, ja po zwrocieniu uwagi że bombelek somsiaduff napieprzał w poręcze i darł papę na klatce schodowej i tym samym mi przeszkadzał w pracy (na hołmofisie) usłyszałam że nie lubię dzieci….
Skąd ja to znam, ten przypływ irytacji kiedy słyszę darcie dzieciaka na klatece schodowej. Pomoga mi wtedy myśl „to tylko krótka chwila dla Ciebie, a inni mają to caaaałe dnie” i jakoś mi wtedy lżej.
A ja dzieci bardzo, bardzo lubię. I siostrzeńców (siostra dla mnie jest również bardzo ważna, tak jak dla Ciebie, Chwatka Niematko), i różne inne dzieci – znajome i obce. Dzieci mnie rozczulają i ciekawią. Lubię obserwować, jak się bawią. Męczące są, to fakt, absorbujące również. Cieszę się, że nie mam własnych, i wcale nie rwę się do tego, by zajmować się cudzymi. Ale popatrzeć, pogadać, przytulić – baaardzo chętnie.
Ja również uwielbiam dzieci. Rozczulają mnie na maxa. Uwielbiam obserwować maluchy. Kocham ich delikatność, wrażliwość, miliony pytań, mnóstwo. rzeczy Oczywiście bardzo niegrzeczne, chamskie, czy wulgarne dzieci też mnie irytują. Ale skupiona jestem na tych kochanych, słodkich dzieciaczkach.
Na dobre zaczęło się to, jak przez kilka dni 24 h na dobę opiekowałam się przez kilka dni córeczką sąsiada. Długa z tego historia wyszła (sąsiad uzależniony, cała rodzina w problemach), ale nie o tym. Byłam wtedy tak niewyobrażalnie zmęczona. Zuzia non stop coś mówiła, czegoś chciała. A ja byłam zmęczona, jak nigdy wcześniej w życiu i po prostu niebiańsko szczęśliwa. Odkryłam, że uwielbiam opiekować się dzieźmi.
Zaczęłam je lepiej rozumieć od tamtego czasu. Szczególnie wzruszyła mnie potrzeby Zuzi, jakie u niej widziałam 0 czułości (masaże pleców, które jej robiłam, nosiłam na rękach itd.), miłości, uwagi. No przepadłam na maxa.
Jak czytam wypowiedzi kobiet tutaj, jak bardzo irytują je dzieci to jestem w stanie oczywiście to zrozumieć, wyobrazić sobie itd. I trochę chyba z ciekawości tutaj jestem, żeby poznać inną opinię się zaczytałam.
Zastanawiam się jaki jest prawdziwy powód, z czego to wynika. Prawdę mówiąc wydaje mi się bardzo prawdopodbne, że jednak z jakich relacji właśnych z dzieciństwa.
Ciekawa jestem, jak osoby które nie lubią dzieci, odnoszęą się do tej teorii „dziecka w sobie”, „wewnętrznego dziecka”? Czy potrafią się sobą opiekować?
Tak, ja rozumiem, że każdy ma absolutne prawo nie lubić dzieci. I nie ma najmniejszego obowiązku się nimi zajmować.
Jednak „bycie dzieckie” to etap każdego człowieka. Nie lubienie „człowieka z tego etapu” wydaje mi się, że ma głębsze podłoże niż tak po prostu.
Nawet nie tyle co ich nie lubię, po prostu się nimi nie zachwycam.
Trafiłam tu przypadkiem, w czasie kiedy mam problemy małżeńskie przede wszystkim właśnie spowodowane nieumiejętnością spełnienia norm społecznych.
Zostałam wpędzona przez siebie i wszystkich wokół w poczucie winy bo nie chce być matką. Nie spełniłam marzeń mojego męża, teścia, matki, ciotki i całego świata. Czuję się jak oszustka, która okłamała wszystkich wokół. A przecież nigdy nikomu nie mówiłam, że moim planem na życie jest bycie matką..
Czy ja na prawdę oszukałam cały świat?
Tu problemem sa tylko i wylacznie oczekiwania tych wszystkich osob. A ze Ty ich nie spelniasz, no coz, to ich zmartwienie, nie Twoje. Smieszy mnie, ze kazdy (typu facet, maz, rodzice, tesciowe, ciotki, sasiadki, itp.) zaklada, ze kazda kobieta planuje dzieci. I dramat, jak sie nagle okazuje, ze tak nie jest. A wiec, MM’S, Ty nikogo nie oszukalas, oni sami oszukali siebie. Nie daj sie!
Uuuu…oczekiwań męża nie spełniłaś? To wy się przed ślubem nie dogadaliscie w temacie dzieci? Pytanie retoryczne ? moim zdaniem ma prawo być zawiedziony, posiadanie lub nie dzieci to raczej istotny temat dla obojga i nie zrozum mnie źle, sama nie mam dzieci, Ale oboje z partnerem mamy podobne nastawienie. Nastawienie może z czasem się zmienić i jeśli jedno chce a drugie nie, to pozostaje chyba tylko się rozstać, no chyba że ktoś poświęci siebie a to nigdy nie wychodzi na zdrowie.
MM’S nie zalamuj się kochana nie jesteś żadna oszustka masz prawo nie chcieć dzieci to nie maż rodzice teściowa mają decydować tylko Ty sama to nie oni beda znosić trudy porodu i opieki na dzieckiem tylko na Ciebie spadnie większość obowiązków więc to ty decydujesz czy chcesz mieć dzieci. Uważam że powinnaś z mężem szczerze porozmawiać na ten temat. Jak chcesz pogadać to sie odzywaj pogadamy na w maila i glowa do góry:)
Monika, Marta R. Dziękuję.
Tak jak pisałam. Mam trudna sytuację z mężem. Skoro jego marzeniem jest być tatą.. Na prawdę jestem w kropce.
Monika odezwiesz się do mnie @?
MM’S tak podaj e maila to napiszę lub to moj rumba91@.wp.pl
Dobry artykuł, wciąż o nim myślę. Mam wrażenie, że również uległam „dzieciocentryzmowi” i że jest to zjawisko powszechne. Dobrze zdawać sobie z tego sprawę. Osobiście bardzo pomaga mi myśl, że nie muszę ulegać fascynacji dziećmi. Cenne są dla mnie uwagi o stylu wychowania dawniej i dziś. Mam taką refleksję, że jeśli dziecko jest traktowane przez jego otoczenie normalnie, to nawet da się je lubić! To jednak rzadkość, może dlatego tak wielu ludzi deklaruje, że „nie lubi dzieci”. W „nielubieniu dzieci” chodzi bardziej o tę całą społeczną otoczkę wokół dziecka, które przestało być normalną częścią społeczeństwa, rodziny, a stało się jakimś „cudem”, przed którym powinno się padać na kolana. To jest po prostu męczące.
w punkt!
Dzięki za ten artykuł, lekkie i miłe pióro? Chcę napisać komentarz, bo w grudniu zakończyłam związek, który wydawało mi się był spełnieniem moich marzeń. Poróżniła nas definicja rodziny i mój brak chęci bycia mamą. Nie czuje instynktu i nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Decyzja kosztowała mnie mnóstwo moich emocji i nieprzespanych nocy . Wiem jednak, że nie mogłam podjąć innej ,bo wtedy nie byłabym to ja. A jak przeżyć życie nie będąc sobą? Dzieci po prostu akceptuję, ale obce? i cieszę się,że jest coraz większa świadomość, że kobieta po prostu może ich nie chcieć lub zwyczajnie nie lubić. Nie wszystko w życiu da się lubić, zostawmy każdemu wolny wybór.
Cudna kobieto, gratulacje z powodu podjęcia dobrej decyzji! Ponad rok temu byłam w tej samej sytuacji i doskonale pamiętam, jak paskudnie się czułam – ale mogę Cię zapewnić, że spokój duszy dzięki życiu w zgodzie z samą sobą jest bezcenny i ani razu nie pożałujesz rozstania.
Nawiasem, przez półtora roku zmieniło się u mnie tyle, że w końcu widzę jasno swoją drogę i jestem szczęśliwa jak nigdy. Czego i Tobie w nadchodzącym czasie życzę <3 (a i bzw partner się znalazł)
Witajcie.
Od dłuższego czasu czytam bloga i bardzo się cieszę, że tu trafiłam. Czuję jak się z wami utożsamiam i wracam, czytając o tym, jak to nie jestem jedyna.
Mam 32 lata i od zawsze nie chciałam mieć dzieci. Nie cieszyły mnie, nie roztkliwiały, nie miałam/mam ochoty się nimi zajmować. Żyje sobie bez oszałamiających karier, chce mieć spokój, swoje miejsce na ziemi, gdzieś pojechać, coś zobaczyć. Zawsze chciałam, i zawsze spokojne życie, bez wyścigu szczurów i porównywania mi odpowiadało. Nie brakuje mi niczego, nie czuje się niespełnioną kobietą. Nawet pewnie przy wpadce nie zastanawiałabym się „co robić”.
Znaczy to, że mam partnera, od dawna, i od nigdy nic nie obiecywałam. Niby mój TŻ rozumie i zrobię jak chce, ale jego mamusia cały czas wypomina mi sens życia (nie przepadamy za sobą) …co ma na niego duży wpływ. Mamy swoje lata, znam siebie i jego, nie łudzę się, że to byłby ogromny błąd i nie byłabym szczęśliwa. Jeżeli kiedyś przyjdzie mi wybierać, mimo uczucia które nas łączy, wybiorę siebie. Kiedyś pomyślałam, że może to kwestia pieniędzy ? Że gdybym zwiedziła cały świat to zmieniłabym zdanie ? Nie to nie to, nie ma takich pieniędzy które potrafiłyby w mojej głowie wszystko zmienić i będę z tą myślą trwała, i mimo coraz cięższych nacisków, pokazywała ze można być szczęśliwa bez dzieci.
Jak się skończyła ta historia? Chciałabym wiedzieć, niedawno poznałam fajnego faceta, ale ma jedna wadę… Lubi dzieci i chciałby mieć chociaż jedno, ja natomiast ich nie cierpię wrrr. Są dla mnie zbyt irytujące i już będąc dzieckiem po prostu mówiłam że ich mieć nie będę, nie wzruszają mnie po prostu. Być może to przez trudne kontakty z matką, być może po prostu tak mam. Niezależnie od tego co jest przyczyną dobrze mi się żyje bez nich, szkoda mi poświęcać 20 kolejnych lat na kogoś kogo nie wiem czy będę w stanie pokochać. Obecnie mam 39 lat. Kocham zwierzęta, to moja miłość. Od zawsze na pierwszym miejscu były one, ich krzywda zawsze nie była mi obojętna, cenię sobie je o wiele bardziej niż ludzi. Obawiam się że kolejny związek się pewnie rozpadnie przez moje… Podejście?? Nie wyobrażam sobie siebie w ciąży, wielka kobyła która musi poświęcić przynajmniej 2 lata siedząc i wymieniając śmierdzące pieluchy, do tego karmienie piersią??? Obrzydliwe, fuj.. Bleh jak można coś takiego robić. Do tego wszystkiego to społeczne wykluczenie z życia zawodowego, nie jestem bizneswoman, ale nie wyobrażam sobie siedzieć i zajmować się rozwydrzonym bachorem. W dobie inflacji i tej patologii 500+ która zmusza się do dawania wszystkiego i pozwalania na wszystko, ja nie wyobrażam sobie jeszcze bardziej wszystkiego sobie odmawiać. Obecnie nie pracuje, jestem po operacji kolana i dostaje szału z powodu braku pieniędzy, wysokich cen, braku kontaktów towarzystwa m. In jeżeli o pracę chodzi, bo znajomych mam, ale cholernie mi zajęcia brakuje. Nie wyobrażam sobie jak miałabym się poświęcić i zajmować się czymś na co w ogóle nie mam ochoty, wbrew sobie. Może znajdzie się ktoś kto w podobnej sytuacji się znajduje?
Pozdrawiam wszystkich 😉
Ja absolutnie nie namawiam do posiadania dzieci (sama ich nie mam) ale, co do mężczyzn, normalny mężczyzna akceptuje coś takiego jak partnerstwo… I jak ma dzieci, to zmienia pieluchy tak samo, jak kobieta. Trochę na bok ten temat, ale wkurza mnie czasami, że kobiety często biorą sobie faceta, który palcem nie kiwnie (i wiedzą jaki on jest od początku) a potem narzekają. Poza tym, absolutnie nie namawiając do posiadania dzieci, bo to nie jest żaden przymus, karmienie piersią i ciąża, zmiana ciała na ”wielkie” jest naturalne fizjologicznie… Nie musowo tego lubić, nie musowo oglądać u obcych i samemu tego robić, ale takie komentarze (”obrzydliwe”, ”fuj”) nie są chyba za bardzo na miejscu, tak, bo najważniejsze to spełniać dzisiejsze chore pseudo standardy i w tydzień po porodzie mieć płaski brzuch bo jakaś pato-gwiazdka z sieci ma… A potem zdziwko, że dzieciaci kogoś traktują jak niedojrzałego. Czasami się nie dziwię, choć sama jestem bezdzietna. I tak, są i niedojrzali rodzice i ludzie, których brzydzi ich własna krew, ale oni raczej nie rozpowiadają innym, jak to krew (w sumie naturalna, fizjologiczna) jest obrzydliwa. Dla nich jest. A dla lekarza/ratownika-nie. I nie każdy (choć wielu, owszem) kto bierze to świadczenie, to ”patologia”. Najpierw naobrażać ludzi, a potem krzyczeć, że ”dyskryminują”. Nie chcę być złośliwa, ale jeśli ten związek miałby się rozpaść, to podejrzewam, że nie z powodu niechęci do dzieci i różnic w tej kwestii. Lekceważenie często robi więcej, niż różnica w poglądach, nawet taka fundamentalna. Sposób pisania bardzo wiele mówi o człowieku.
Nielubienie dzieci i niechęć do ich posiadania (paskudne słowo) to jedno i to zupełnie normalne, ale pisanie takich rzeczy o ciąży i karmieniu (ble, fuj, ohyda), ciele i ”patologii” to, moim zdaniem, zupełnie inna bajka. Nie każdy, kto bierze 500+ to od razu gorszy sort, są i tacy, co tylko na to lecą, ale niektórzy bardzo ciężko pracują a i tak mają niewiele. Na marginesie, ”kobyła” to nie obraza, raczej komplement, zważając jakimi wspaniałymi zwierzętami są konie. Podobnie ”krowa”, dla mnie to raczej nie obraza, prędzej jakby krowę, albo świnkę człowiekiem nazwać, mogłaby się obrazić 😉 Nie rozumiem tego trendu pisania, że ciąża, karmienie, jest obrzydliwe. I to często mężczyźni wcale tak nie mówią, tylko kobiety. To zwykłe, fizjologiczne czynności organizmu. Nie muszą być piękne, bo często nie są, ale czy wszystko musi wyglądać jak z instagramowego zdjęcia celebrytki? Ludzie aż tak się dziś boją ”niedoskonałości”?
To prawda, że to zwykłe czynności organizmu. Myślę jednak, że osoby piszące takie rzeczy o ciąży, porodzie czy karmieniu robią to w kontekście niechęci posiadania dzieci. Niby to normalne, ale nie do końca przyjemne, więc po co sobie serwować takie doświadczenia jak się nie chce być matką. Inny powód to odczarowanie tego wszystkiego, bo bardzo często jest to przedstawianie jako coś pięknego i pomija się większość negatywnych aspektów. Ja przez prawie całe dorosłe życie nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak połóg, że karmienie może bardzo boleć, juz pomijając masę różnych strasznych konsekwencjach ciąży i porodu. Można o tym mówić, dopóki nie obrażamy innych.
To cudowne wiedzieć, ze nie jestem sama. Od malenkosci wiedzialam ze nigdy nie chce miec dzieci. Toleruje dzieci znajomych, niektore nawet lubie. Pracowalam tez jako animator i te prace z dziecmi uwielbialam i bylam w niej swietna (nawet mi jej brakuje) ba, ja nawet wiem, ze bylabym fajna rozsadna mama ale za bardzo kocham swoje zycie, wolnosc i swiety spokoj zeby pakowac sie w takie zobowiazanie a poza tym nigdy nie czulam instynktu, mam juz 35 lat i kiedy widze bobasa no to oczywiscie jestem mila i nie okazuje niecheci ale nie czuje absolutnie nic, zadnego cienia rozczulenia. Co innego jak widze pieski, to pierdolec totalny czy to szczeniaczki czy staruszki no generalnie zwierzeta ubostwiam. Jeszcze gorzej ma sie sprawa kiedy tylko uslysze wyjace cos w sklepie, no zasranych zakupow nie mozna spokojnie zrobic bo zawsze jest cos rozwrzeszczanego. Jestem tez uczulona na te brudne buzie, upackane ciuchy i babole, no fuj!
Kiedy ktos z rodziny twierdzi ze bede na starosc samotna to odpowiadam no nie, nie bede, mam kupe przyjaciol i to z podobna niechecia wiec nie bede sama poza tym to bardzo egoistyczne patrzec na potonstwo jak na towarzysza. Przeciez te istoty tez maja potem swoje rodziny i swoje zycia i nie wyobrazam sobie wymagac od nich zeby mnie na starosc nianczyli.
Przeczytałam z ciekawością posta oraz komentarze i zastanawam się na ile jest niechęci do dzieci a na ile do dorosłych zachowujących jak dzieci?
Ja sama nie przepadam z określonym typem dzieci, a dokładnie za głośnymi, ruchliwymi dziećmi bo to zachowanie drażniące w każdym wieku. Płacz dziecka doprowadza mnie do irytacji bo to drażniący dźwięk a ja mam dobry słuch i płacz czy też gaworzenie w samolocie przeszkadza.
I na koniec wspomniany dzieciocetryzm. To chore że śwjat kręci sie wokół dzieci a zapomina o innych. Dzieci są ważne, ale inni ludzie są też a teraz wszyscy i wszystko ma byc podporządkowane dzieciom w imię tzw. „bezstresowego wychowana” a co z innymi ludźmi? Dlaczego naraz dzieciom wolno zaczepiać obcych, przeszakadzać w rozmowach itd? Czy złe zachowanie to wina dzieci czy może dorosłych.
I na koniec kobiety z odpieluszkowym zapaleniem mózgu, którym za przeproszeniem odwala na całego. Co innego zdrowa radość z dziecka a co innego zdjęcia kupek i w zapominanie o świecie bo dziecko. Czy matka przestaje być człowiekiem? Takie kobiety to najlepsza antykoncpecja.
Jestem trzecim typem kobiety, unikam małych dzieci ze wzajemnością. Raz pamiętam jak wujek wciskał mi wnuczkę bo przecież kobita jestem. Ja zesztywiałam na taką nachalność a dzieciak drze sie wniebogłosy bo jest wciskany obcej ciotce. Na szczęście kuzynka przewała farsę/
Na tego bloga trafiłam przypadkiem i naprawdę cieszę się że nie jestem sama. Powoli dobijam do trzydziestki i zdecydowanie zaliczam się do trzeciego typu kobiety. Wraz z moim wieloletnim partnerem od początku wiedzieliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Lubię swoje życie takie jakie jest teraz, nigdy nie lubiłam dzieci i wiedziałam że macierzyństwo to nie jest mój sposób na spełnienie się. Zawsze denerwowało mnie kiedy moje znajome ciągle wmawiały mi że na pewno „kiedyś mi się zmieni”. No cóż, nie zmieniło się i na bank się nie zmieni. Dzieci bardzo mnie denerwują, noworodki mnie obrzydzaja. Wiem że są kobiety które bardzo dobrze spełniają się w roli matek, są szczęśliwe że swoją gromadką. Dobrze dla nich i cieszę się że czują się spełnione tylko szkoda że one nie akceptują i nie potrafią zrozumieć tego że ja też czuje się szczęśliwa nie posiadając potomstwa.
DZIECI TO WIELKA ODPOWIEDZIALNOŚĆ JEŻELI KOBIETA NIE CZUJE POWOŁANIA W TYM KIERUNKU I WSPIERAJĄCEGO POMOCNEGO PARTNERA TO PO CO POWOŁYWAĆ NA ŚWIAT DZIECKO KTÓRE BEZ MIŁOŚCI I ZGODNYCH RODZICÓW NIE WYCHOWA SIĘ DOBRZE NA PORZĄDNEGO OBYWATELA….. USZANUJMY WEWN. MĄDROŚĆ KOBIECĄ JĄ NIGDY NIE MIAŁAM POCIĄGU DO DZIECI ZERO STOPNI PARTNER ODWRONIE I CO NIE POSZŁAM ZA GŁOSEM SERCA EFEKT W WIEKU 50 LAT =DZIECI NIEDORAJDY NIE SZCZĘŚLIWE MĄŻ PO ZDRADACH… JEST OBOK ATRAPĄ… NIE MA SPEŁNIENIA I NIE MA SZCZĘŚCIA A MIAŁO BYĆ PRZECIEŻ WSPANIALE DZIEWCZYNKI ZAWSZE PROSZĘ IDŹCIE ZA SWOIM GŁOSEM ODCZUWANIA BO JEST PRAWO ZA ZADAWALANIE INNYCH MAMY ZAWSZE KLĘSKĘ I PORAŻKĘ W ŻYCIU.
DZIĘKUJE MAGDALENA
Wspaniały tekst, wspaniały blog! Będę czytać regularnie. Nie znoszę dzieci. Dzielę je na kilka grup. Te do 3 roku życia nie do wytrzymania, 3-6 męczące, ale jest lepiej. Lubię nastolatków, sieją ferment intelektualny. Pamiętam, jak koleżanki i znajome w pracy zaczynały mieć dzieci. Niekończące się zdjęcia i rozmowy. Przymus wyrażania zachwytu. Zgadałam się potem z przyjaciółką, która też się zachwycała, że aż miałyśmy odruch wymiotny. Sama jednak świadomie zdecydowałam się na dwoje dzieci, dwa razy po 3 lata więzienia. I te przysłowiowe „wózkowe”. Masakra. Unikałam zawsze innych matek jak ognia, bo ileż można rozmawiać o dzieciach. Masakra. Jak dzieci były małe, zawsze szukałam bezdzietnych mężczyzn jako partnerów do rozmowy. Zastanawiałam się zawsze, dlaczego chciałam mieć dzieci, mimo, że ich nie trawię. Nie wiem tego do dziś, może to jednak był przymus kulturowy? Starszy jest obecnie nastolatkiem, moim kumplem i przyjacielem, młodszy strasznie wnerwiający przedszkolak, ale jego nieustanne pytania działają pobudzająco. W każdym razie obu zapowiedziałam, że jeśli będą mieć dzieci, to już teraz lojalnie zapowiadam, że nie będę się nimi zajmować.
Cieszę się, że odkryłam to miejsce. Wspaniała inicjatywa! W zasadzie nie potrzebuję wsparcia w tym temacie, mam już 60 lat i ułożyłam sobie życie jak chciałam. Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie lubię dzieci, są dla mnie zbyt męczące, hałaśliwe i natrętne. Nie poczułam instynktu macierzyńskiego nawet wtedy, gdy w młodych latach zaszłam w ciążę z ówczesnym narzeczonym. Niby żadna tragedia, ślub miał być lada moment, a ja wpadłam w rozpacz. To dziecko mnie przerosło. Może dlatego poroniłam i nigdy tego nie żałowałam. Przeciwnie, poczułam wielką ulgę, jakby ktoś zwrócił mi wolność. Narzeczeństwo też się rozpadło, gdy mój luby zorientował się, że nie chciałam tego dziecka. Trudno. Jako bezdzietna i ostatecznie niezamężna osoba nie miałam sielankowego życia hedonistki i utracjuszki, egoistki zapatrzonej w czubek swojego nosa. Ale mogłam realizować swoje pragnienia i potrzeby nie poddana żadnej zewnętrznej presji. Empatia mi dopisuje. Przez całe życie moją pasją jest pomaganie innym – zawodowo jako terapeuta i pozazawodowo w różnych akcjach dobroczynnych, czy organizacjach społecznych. Ale dzieci jako takie… nie są dla mnie interesujące i staram się omijać je jak najdalszym łukiem. Wyjątkiem są moi dorośli już siostrzeńcy, których obecność mnie nie męczyła, lubiłam z nimi przebywać.
Tym, co mnie nadal irytuje w temacie dzieci jest bezmyślne pozwalanie im na wszystko, np. na dzikie hałasowanie tuż pod moim oknem, „bo dziecko ma prawo się bawić”. Tak jakbym ja nie miała prawa do ciszy! Bezstresowe wychowanie wyprodukowało pokolenie roszczeniowych narcyzów, nie znających zasad społecznego współżycia, bez żadnego szacunku dla dorosłych, bez kultury i tego co się nazywa „dobrym wychowaniem”. Mieszkam na nowym osiedlu wśród nowobogackich rodzin z dziećmi. Obserwuję te dzieci i nieraz zwracam im stanowczą uwagę na niestosowne zachowania i wybryki. Np. dewastowanie przestrzeni wspólnej. Bo rodzice tego nie robią. Dzieciom wszystko wolno! Jestem zdecydowanie temu przeciwna, uważam, że potencjalni rodzice powinni przed urodzeniem dziecka obowiązkowo odbyć szkolenie z pedagogiki, żeby nie popełniać kardynalnych błędów. Skoro zdajemy egzamin na prawo jazdy, to przecież o ileż ważniejszy byłby egzamin dopuszczający do bycia rodzicem.
Zdaję sobie sprawę, że dzieci powinny się rodzić, żeby cywilizacja trwała, ale wyrządzamy szkodę im i sobie, stawiając je na piedestale i podporządkowując im swoje życie. Przychodzą do mnie na terapię kobiety, którym „posypał” się związek. Analiza sytuacji w absolutnej większości przypadków pokazuje, że stało się to po urodzeniu dziecka/dzieci, kiedy kobieta przestała być żoną, przestała być SOBĄ, a jest już tylko matką. To pierwszy krok do rozpadu związku. Zawsze mówię zamężnym kobietom: najpierw partner, potem dzieci. Przede wszystkim pielęgnuj swój związek i bądź w nim szczęśliwa, a wychowasz szczęśliwe dzieci.
Irytuje mnie też presja na kobiety. Stary wzorzec, że kobieta jest niepełnowartościowa, jeśli nie ma dzieci. Nawet brak męża jej odpuszczą, ale braku dzieci już nie. Wściekam się, kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego nie mam dzieci. Odpowiadam: „a dlaczego miałabym je mieć?” Tak jakbym miała obowiązek się z tego tłumaczyć!
Pozdrawiam wszystkie bezdzietne kobiety! Pamiętajmy, że posiadanie dzieci lub ich brak w żaden sposób nie decyduje o naszej wartości jako istot ludzkich. Nasze życie należy do nas i nikomu nie musimy tłumaczyć się z naszych wyborów!
Taaak! Najpierw partner, potem dzieci. To by oszczędziło wielu związkom problemów. Ale z obserwacji moich wynika, że matki stawiają dziecko bezwzględnie na piedestale, do tego uważają jakby, że tylko one potrafią je obsługiwać, więc facet nie dość, że zepchnięty na boczny tor, to jeszcze nie jest dopuszczany przez zaborcze mamuśki, żeby dzieckiem się zajął, nawiązał z nim więź. A potem się dziwią, że facet traci zainteresowanie i nimi, i potomkiem.
Ja chciałabym stworzyć związek bez dzieci, ciekawe czy ktoś chętny się znajdzie.
„Najpierw partner a potem dzieci” to jest podstawowa zasada, którą się wpaja narzeczonym na szkoleniach przed ślubem kościelnym. Ale ponieważ teraz już mało par bierze ślub kościelny, powinny być wprowadzone podobne szkolenia przed ślubami cywilnymi, albo tak jak wspomniała autorka komentarza, przed urodzeniem dziecka. To by rozwiązało wiele problemów.
Dołożę jeszcze jedną cegiełkę na ten uroczy murek. Tak, jestem wredną wiedźmą co nie lubi dzieci. Tak, jestem bezdzietna z wyboru i tak to już zostanie na wieki wieków amen. Proszę, oto moja cegiełka, forma uznania i oczarowania że są ludzie którzy myślą podobnie jak ja.
Prywatna szkoła językowa, scenka sprzed epidemii. W czasie przerwy przychodzi koleżanka z nowo narodzonym przychówkiem aby się pochwalić że ma SYNA. Pracowała z nami wcześniej więc wie dobrze kiedy wypada długa przerwa i przyciąga swój wózeczek szczęścia do pokoju nauczycielskiego właśnie wtedy. Nie interesuje ją nic – ani to, że ludzie po, mniej więcej, 3-4 godzinach nauczania chcą w spokoju wypić kawę i normalnie odpocząć, ani że naraża swoje dzieciąteczko na wirusy i bakterie obcych koleżanek i kolegów. Ważne jest aby oddać jej hołd należący się każdej świeżo upieczonej mamie i jej potomkowi/potomkom. Dziecko, wystraszone tyloma obcymi osobami, podnosi WRZASK. Pani dyrektor komenderuje: wszyscy niech wyjdą! WON! Bo dzieciak płacze! No chwila… czy ta przerwa nie jest dla pracowników? Czy to raczej matka z wózkiem nie powinna się wynieść na świeże powietrze gdzie i zdrowiej, i ciszej bo mniejsze zagęszczenie ludzi, i spokojnie można pogadać z kim chce? Oczywiście że nie. Matka ma prawo do wszystkich przywilejów a ty, bezdzietna maso, zabieraj swoje bambetle i wynoś się, choćby do pustej klasy, bo dziecko płacze!
I trafił mnie szlag. I napyskowałam. I dostałam etykietkę wrednej wiedźmy a po jakimś czasie był to jeden z przyczynków dla których zostałam zwolniona. Bo przecież taka baba co dzieci nie lubi to chyba z dziećmi pracować też i nie powinna, prawda?
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dnia.
Zgadzam się, że nie trzeba kochać dzieci, nie trzeba ich nawet akceptować, ale mam wrażenie, że coraz silniejsze jest propagowanie właśnie skrajnego podejścia i nienawiści. Jakbyśmy nie mogli się zatrzymać w tym byciu anty, tylko musieli dobrnąć do ściany. A nienawiść, cóż, jest tak samo niedobra, gdy nienawidzi się Żydów, elgiebetów i dzieciaków, więc akurat ten argument o nadmiarze nienawiści podskórnie do mnie przemawia, co piszę jako frakcja „ukochana ciocia na 5 minut, a potem spadać do rodziców”, a nie frakcja „madka” (ani „matka”). W sumie nie powinnam robić tego zastrzeżenia, bo każdy głos w dyskusji zasługuje na szacunek (a szacunek nie oznacza z automatu zgody), ale wiadomo jak jest… Możemy się wszyscy nie lubić i żyć obok siebie na nieustającym fochu, ale nienawiść nie prowadzi do niczego dobrego, nie jest nawet (bez)wartościową opinią i źle, kiedy kształtuje nastroje społeczne.
Zgadzam się. Oceniajmy nasze wybory życiowe, ale nie oceniajmy dzieci. One są zdane na łaskę i niełaskę dorosłego społeczeństwa i dzieciństwo naprawdę nie jest łatwe. Przypomnijmy sobie nasze własne. Nie wszyscy będziemy Korczakami, ale bądźmy delikatniejsi.
Ja już mam dość swojego dziecka nigdy go nie chciałem.a dziewczyna tak. Ciagle zrzędzi coś chce nic nie mogę w domu zrobić no ciagle lazeni w kółko z nim masakra jak ludzie moga się sami dobrowolnie na taką masakrę decydować a co dopiero 2 sztuki czy więcej masakra
Edyta, bardzo bliskie mi to, o czym piszesz. Teraz żałuję, że ten wpis nie istniał 5 lat temu! Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że bardziej niż dzieci same w sobie, zniechęca mnie presja na ich posiadanie nakładana na kobiety i szerzący się dzieciocentryzm w podejściu ludzi (tych dorosłych). Zresztą jak wyżej wspomniała jedna z Czytelniczek, samym dzieciom on paradoksalnie wcale nie wyjdzie na dobre, więc to jest sytuacja na której wszyscy tracą.
Swoją drogą ostatnio na sąsiednim nowopowstałym osiedlu trafiłam na tabliczki „Zakaz wprowadzania psów na trawnik, bo bawią się tu dzieci”… I dodam, że to nie był trawnik przy placu zabaw.
Dzięki za kolejny mądry, fajny wpis. Jak zwykle umilił mi dzień i na pewno nie tylko mi 🙂 Pozdrawiam ciepło!
Nie będę się rozpisywać, tylko się podpiszę, że jestem z wami 🙂 Dzieci nie chcę i nigdy nie chciałam, nie lubię ich. Do tego jestem takim „dziwadłem” co w ogóle lubi mieszkać na zadupiu w lesie, bez szczególnych wygód i bezpośredniego kontaktu z ludźmi. Na szczęście mój chłop ma w miarę podobnie, więc sobie tak żyjemy. A to co myślą o mnie ludzie mam po prostu głęboko… 😛
Powinno się być delikatnym wobec kobiet, które nie chcą być matkami, ponieważ odbija się to rykoszetem na żyjących już dzieciach. Te kobiety (i mężczyźni) niezrozumiane i wykluczone zaczynają przesiąkać goryczą i robi się w społeczeństwie niebezpieczna atmosfera niechęci do dzieci. Są zdane na łaskę i niełaskę dorosłych. Nie trzeba się nimi zachwycać. Ale trzeba je chronić bo same się nie obronią. A tymczasem zbyt dużo jest przypadków hejtu a nawet dzieciobójstwa. Oczywiście wiem, jak bardzo są irytujące, ale jest mi bardzo żal dzieci. One nie są winne, że takie są. Należy je wychowywać i jak już powiedziałam chronić, a nie krytykować i tępić. Matka trójki dzieci. P.S. Pokochajmy nasze wewnętrzne dzieci, to może łatwiej przyjdzie nam znieść obecność tych innych w naszym otoczeniu.
Dlaczego mam znosić dzieci w swoim otoczeniu skoro nie chce? Zgadzam się, że dzieci trzeba chronić, a zbrodnie na nich są najbardziej obrzydliwe ze wszystkich. Dzieci są bezbronne i pozbawione rozsądku – którego nabywamy wraz z doświadczeniem. Jednak nie można nikogo przekonywać, czy zmuszać do polubienia dzieci. Trochę nie rozumiem co znaczy „niebezpieczna atmosfera niechęci do dzieci”. Dziecko jest człowiekiem jak każdy dorosły, nie lubimy wszystkich dorosłych, niektórzy w ogóle nie lubią innych ludzi. Dlaczego z dziećmi ma być inaczej? Można ich nie lubić i już. Fakt, że się czegos/kogoś nie lubi nie pociąga za sobą nawoływań do eksterminacji. Nie lubię – nie zbliżam się i nie zachwycam, jak mnie nie zachwyca. I tyle. Nielubienie dzieci nie jest niebezpieczne. I zgadzam się z tym, że wyklucza się ludzi nielubiących dzieci, jednak zamiast ich „wkluczać” po przez rady jak dzieci polubić, trzeba zaakceptować istnienie różnych opcji.
Cześć Rose. Ja nie namawiam do lubienia dzieci. Napisałam żebyśmy pokochali nasze wewnętrzne dzieci. Wtedy ogólnie łatwiej znieść różne problemy i wyzwania… „Wewnętrzne dziecko” to pojęcie w psychologii. Trzymaj się! P.S. Ogólnie nie ma się czego wstydzić, większość ludzi nie lubi dzieci, bo są wkurzająco głośne, ruchliwe i absorbujące. Ale uważam, że rozbujana niechęć do dzieci może być niebezpieczna w skutkach dla konkretnych dzieci.
Jestem kobietą, do tego w ciąży i bardzo wiem o czym piszesz. Ciąża nieplanowana. A że należę do grona osób nielubiących dzieci przeżywam trudne chwile. Bardzo. Już samo społeczne przyznanie, że nie chciałam dzieci, ale jednak zaszłam w ciążę, jest trudne. Wszyscy myślą, że w wieku 36 lat pewnie jestem po min. 10 latach zmagań z niepłodnością i że teraz przeżywam spełnienie swych marzeń. No tak nie jest. Ostatnio odwiedziłam z mężem znajomych, gdzie kobieta też jest w ciąży bardzo wyczekane. Choć darzymy się raczej zrozumieniem i akceptacją naszych wizji życia to widziałam ukradkowe spojrzenia, gdy powiedziałam, że nawet przez sekundę nie cieszyłam się z ciąży i tak naprawdę nie wiem jak będzie gdy urodzi się dziecko. Że nie widzę siebie w roli osoby poświęcającej się i oddającej dziecku przysłowiowy ostatni kęs chleba.
Cześć! Nie martw się. Naprawdę nie trzeba lubić dzieci, żeby okazało się że pokochasz swoje własne. Taki przykład (jeśli kochasz swoją mamę): Kochasz swoją mamę, chociaż nie szalejesz przecież za wszystkimi kobietami w średni wieku, które spotykasz na ulicy. Pozdrawiam, życzę w ciąży dużo zdrowia i mało stresów.
Dario, po Twoim wyznaniu mam jeszcze jedną refleksję: Żyjemy w czasach (no może jeszcze nie w Polsce) kiedy to wybór kobiety kiedy i czy w ogóle chce być w ciąży, więc wiele osób może to rozumieć w sposób następujący „Sama chciałaś być w ciąży to teraz sama sobie radź”. A to bardzo krzywdzące stwierdzenie! Nawet jeśli kobieta świadomie decyduje się na ciążę, to nie jest to jej zachcianka. NIGDY nie zapominajmy, że nie mamy wpływu na to w jaki sposób ludzie przychodzą na świat. To siła wyższa – biologiczna. I nie wybierałyśmy same, że urodzimy się z macicami. I nie mamy obowiązku od razu mieć instynktu macierzyńskiego. I na pewno po porodzie będzie ciężko dopóki dziecko nie będzie umiało uśmiechem wyrazić miłości i wdzięczności. Będzie tylko umiało spać jeść i płakać (oczywiście to nie dziecka wina ale tak po prostu jest). Początki zawsze są ciężkie, ZAWSZE, nawet jeśli dziecko jest chciane i długo wyczekiwane. Dlatego kobieta po porodzie powinna być otoczona przez osoby, które jej pomogą, najlepiej osoby delikatne i pełne empatii. Nie bój się prosić o pomoc.
Dzięki za ten artykuł. Moja historia wygląda tak, że mam 39lat. Aktualnie jestem w 6 m-cu ciąży. Nigdy w życiu nie chciałam mieć dzieci. Od dziecka to wiedziałam. Nie lubię tak 0-5lat, są nudne, irytujące, egoistyczne. Większość za sprawą głupich rodziców, którzy wręcz są dumni, że dziecko takie pewne siebie. Wszystko na już, „moje, dla mnie”, człowiekowi do tyłka, ciekawości by zajrzały. A ja cenię sobie spokój, rozum, przestrzeń osobistą. Całe życie starałam się robić wszystko, by się nie rozmnożyć. Unikałam też mężczyzn, którzy pragnęli mieć rodziny. W końcu, po wielu przykrych przeżyciach poznałam swojego męża. Jesteśmy ze sobą 3,5roku. Akceptujemy się w pełni, poukładaliśmy życie według siebie. Ale los „na starość” spłatał nam psikusa. Pomimo marnych szans fizycznych coś zaskoczyło. Moja mama odeszła 1 marca po walce z rakiem, młody „się wszczepił” 3 tygodnie później. Nie zauważyłam potencjalnej możliwości, bo sytuacja od miesiecy była trudna i w końcu chcieliśmy odetchnąć, poczuć się normalnie. Rozpaczałam długo. Wróciły stany nerwicowe. Po części wywołane żałobą po mamie, a po części, bo nie taki był nasz plan. Ciągle biję się z myślami, czy dam radę to wszystko znieść. Są momenty, że jestem przerażona. Liczę, że jesteśmy na tyle inteligentni i doświadczeni przez życie, że wychowamy go mądrze. P.S. Instynkt nie istnieje, naukowcy stwierdzili to dawno.
Witaj Ewo,
Zarówno cały artykuł jak i Twoja historia to również moje odczucia. Sama nie cierpię dzieci, unikam jak ognia towarzystwa bezpłciowych już matek, które marnują sobie życie na rozpływanie się nad guwniakiem, który za 20 lat powie jej, że jej nienawidzi. Klasyk. Jeszcze bardziej niż sama dzieci irytują mnie głupie teksty „a Ty kiedy dzieci”? „To już ostatni dzwonek” „dzieci TRZEBA mieć” Chryste… Nigdy o tym nie marzyłam, nigdy nie chciałam ich mieć, nigdy nie zaznałam czegoś takiego jak instynkt. Niestety dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jak mam być dobra matka, skoro nic nie czuję ? Jak mam zapewnić dziecku szczęśliwy życie ? Mimo ogromnego wsparcia od męża, który bardzo mi pomaga i dopinguje nie umiem się cieszyć. Przeraża mnie fakt, że moje życie poniekąd się skończy. A najbardziej, że nic nie poczuje.. nie mam się komu zwierzyć bo każdy puentuje moje obawy „zobaczysz jak urodzisz” a co, jeśli nie zobaczę..?
Kate, w twoim przypadku jest taka możliwość, że polubisz swoje dziecko po porodzie. Są kobiety, które lubią tylko swoje dzieci, a cudzych nie znoszą. Co innego było by gdybyś czuła niechęć do tego potencjalnego dziecka… Mi cudze dzieci są obojętne, ale na myśl o tym, że miałabym mieć własne czuję negatywne emocje. Ty nic nie czujesz. Nie jest tak żle. A instynkt nie istnieje. To tylko durny wymysł. Wiele kobiet po prostu lubi dzieci i lubi się nimi zajmować i dlatego chcą mieć własne, albo pranie mózgu od dziecka, że musisz mieć dzieci. Lub taka sytuacja jak twoja, że ktoś po prostu zachodzi w ciążę i postanawia urodzić.
Cześć Dziewczyny! Ja znam prawie same kobiety, które uwielbiają swoje dzieci a innych nie znoszą ;P To norma. Kate, skąd masz mieć od razu instynkt macierzyński? Głowa do góry, nie od razu Rzym zbudowano. Nawet kotki, które pierwszy raz się kocą, często zjadają swoje młode, bo myślą, że to takie inne myszy. A co dopiero my, człowieczyce skażone cywilizacją. Macierzyństwo to głęboko biologiczne i pierwotne przeżycie, nikt nigdy nie jest na nie gotowy i każdy(każda) przeżywa je na swój wyjątkowy sposób. Mam jedną tylko radę: Nie przejmuj się oczekiwaniami innych. Tylko Twoje i dziecka potrzeby się liczą. Aha, i nie krępuj się prosić bliskich o pomoc. Powodzenia!
Moje dziecko przyszło na świat w wyniku procedury in vitro, biologicznie nie mam z nim nic wspólnego. Miało być – wraz z ogromną sumą pieniędzy, którą na in vitro wydałem – zadośćuczynieniem dla mojej partnerki za zdradę (akurat w chwili kryzysu związku nawiedziła mnie moja „eks” pytając, czy nie moglibyśmy zacząć od nowa; w efekcie przez rok kłamałem i oszukiwałem) i zarazem pokutą dla mnie.
Nie kocham mojego dziecka, choć mnóstwo razy je przewijałem, karmiłem i kąpałem. Nie lubię się z nim bawić. Nie podoba mi się właściwie nic w jego zachowaniu. I prawie nic już mnie nie cieszy, bo żebym się czymkolwiek ucieszył, musiałbym być sam.
Oczywiście znam swoje obowiązki i staram się ze wszystkich sił być dobrym ojcem. Ale już „robię bokami”, staram się z coraz większym trudem. I mam coraz bardziej dosyć życia w ogóle. Nie jest tak, że pochłonięty cierpiętnictwem nie myślę o swoim dziecku; wprost przeciwnie, chciałbym znaleźć choć chwilę wolną od tego myślenia.
Pokuta ma sens wtedy, gdy w perspektywie jest jeszcze coś. Ale ja już mam swoje lata. I nie widzę przed sobą nic. Dobrze mi tak, ponieważ wszystko to zawdzięczam wyłącznie sobie.
Jakiś ogólny morał: uważajcie. Odwzajemniona romantyczna miłość jest wspaniałą rzeczą, ale ona także ma swoją cenę. Często bardzo wysoką.
Uważajcie bardzo na wszystko co robicie. Na każde słowo, które wypowiadacie. Uważajcie jeszcze bardziej. Zastanówcie się trzy razy, czy naprawdę musicie zrobić to, co wam się wydaje, że musicie. Nie dajcie się szantażować niczemu. Również ścianie, pod którą sami siebie stawiacie.
Pozdrawiam, Julek
Bardzo smutna historia. Co zrobić, żeby zaczęły temu rodzicielstwu towarzyszyć dobre emocje, jeśli przyjście na świat dziecka miało być pokutą? Czy jest jakikolwiek sposób żeby to odmienić? Strasznie żal mi tego dziecka i pana też mi żal. Mam nadzieję, że z czasem, gdy zacznie mówić i robić się bardziej społeczne, to będzie pan miał jakąś przyjemność z przebywania w jego towarzystwie. Tylko nie wracać wciąż w myślach do tego, dlaczego się urodziło. Tabula rasa. Pozdrawiam, Magda
Jestem życiowo zupełnie na początku swojej drogi – jeszcze studia, wynajmowany pokój, dużo rzeczy do zrobienia, na co dzień zero myśli o rodzinie, dzieciach czy jakiejkolwiek stabilizacji – ale z powodu wieku, który zdaniem niektórych jest „rozrodczy”, bywam dręczona przez swoich rodziców oświadczynami, ślubami i bobasami. Dlatego tu trafiłam i piszę swój pierwszy komentarz 😀 Nie czuję się kobietą nieświadomą, wręcz spełniam cały kulturowy zestaw wymagań „młodej, nowoczesnej kobiety” – studia humanistyczne, wielkie miasto, lektury feministyczne, krótkie włosy 😛 i moje najbliższe środowisko to kompletnie bezdzietni i bezzwiązkowi odszczepieńcy 😛 Mimo to wystarczy telefon do rodziców, informacja, że kolejna koleżanka z gimnazjum urodziła drugie dziecko, i wraca poczucie odmienności, odrzucenia. Cieszę się, że mogę tu spotkać „swoją niszę” i zrozumieć innych, dzietnych i bezdzietnych.
Nie mam pojęcia, czy lubię dzieci – w mojej malutkiej rodzinie dzieci żadnych nie było od kiedy się urodziłam. Raz spotkałam się z dawną znajomą z gimnazjum i jej niemowlakiem, i… prawie zasnęłam, bo biały szum, którym usypiała małą, mnie też uśpił, i mało co bym padła twarzą na stół i ucięła sobie drzemkę. Możliwe więc, że chętnie zostanę ciocią, szczególnie taką, co lubi drzemać. Wszystkie małe istoty budzą moją opiekuńczość i troskę, obojętnie, czy to gołębie, które wykluły mi się na balkonie, szczenięta czy dzieci.
Cześć! 🙂
Hey!
Jestem facetem, trafiłem na bloga przypadkowo szukając pewnej informacji. Życie pełne jest niespodzianek 🙂
Mam około czterdziestki, dzieci nigdy nie lubiłem, nie lubię i lubił nie będę, ten typ tak ma. Inni chcą mieć dzieci? Niech mają nawet i piątkę jeśli będą z nimi szczęśliwi. Tylko niech zajmują się swoim potomstwem i nie podrzucają wujkom czy babciom. Wkurza mnie, gdy moja partnerka mówi mi, że TRZEBA zaprosić jej siostrzeńca- niezbyt samodzielnego gówniarza- do nas na lato na kilka dni. „Zapraszaj, ja sobie wyjadę w rodzinne strony odpoczywać”. To, że nie mam swoich dzieci nie oznacza, że uwielbiam cudze i zazdroszczę potomstwa innym. Dużo pracuję zawodowo, w wolnej chwili cenię spokój i odpoczynek. A wszystkim, którzy na moje argumenty pieprzą, że przecież ktoś musi pracować na moją emeryturę szybko wysyłam ripostę: rozmawiamy o bachorach, ale jeśli chcesz o reformie systemu emerytalnego- nie ma sprawy!
Drogie panie, jesteście świetnymi babkami! Bądźcie sobą, nie zmieniajcie się dla czyjegoś kaprysu!
Żyjesz w całkiem innym świecie niż twoje koleżanki Tildo. Nigdy się do nich nie porównuj i ciesz się swoim życiem. Każdą chwilą, każdym dniem. Przed tobą jest otwarte wiele dróg, które przed nimi są już zamknięte, a może nie były nawet nigdy otwarte. Korzystaj z tego co los ci daje, a może pewnego dnia spotkasz kogoś z kim chcesz być. Wtedy możesz się zastanowić czy chcesz mieć dzieci. A tak to trochę szkoda czasu na myślenie o tym. Lepiej skupiać się na innych rzeczach jak jest się samemu. Przecież dzisiaj jest tyle wspaniałych okazji by zaznać czegoś ciekawego, zwłaszcza jak się jest młodą osobą bez żadnych zobowiązań.
Pamiętam jak poszłam do koleżanki z biura pogratulować dziecka i wręczyć jakiś prezent z innymi osobami z biura i szefową. Ponieważ jestem bezdzietna z wyboru, dokładnie 17 razy usłyszałam od koleżanek i szefowej, żebym patrzyła i się uczyła bo też niedługo mnie to czeka! Uwaga: szefowa była jednocześnie szefem kadr w dużej firmie a prezentowała sobą tak totalny brak ogłady i kultury. Żadna nigdy nie zapytała mnie czy planuję dzieci, czy je lubię, czy cokolwiek. Po prostu zakładały, że chcę i zaraz będę miała bo już ostatni dzwonek dla mnie. Z powodu tych madek zmieniłam pracę, gdzie mam samych facetów i mimo, że są ojcami nigdy nie pozwoliliby sobie na takie uwagi.
Podobnie jak Kraycak trafiłem tu przypadkowo 😉
Dzieci mieć nie mogłem, a teraz gdy już bym mógł – adopcja – to nic z tego nie będzie, gdyż mam 40 na karku, a w tym wieku nie mam zamiaru zmieniać przyzwyczajeń; trochę mi już przeszło zastanawianie się 'co by było gdyby’ oraz mąż jest całkowicie anty-dziecięcy. Niemniej jestem całkowicie przeciwny narzucaniu przez osoby posiadające dzieci swoich poglądów. Skoro ktoś dzieci nie chce, to nikt inny nie ma prawa mu prawić morałów, że jeszcze zechce, jeszcze zobaczy, że zegar tyka, że czas ucieka itp. itd. etc. Ponadto również nie cierpię tego wszechobecnego uwielbienia dla dzieci, które nic poza przejściem prosto metra nie osiągnęły. Kiedyś znajoma zachwycała się małym dzieckiem innej znajomej 'Zobacz, jakie śliczne!’, a gdy zaproponowałem 'To niech powie nadmanganian.’ to się nastroszyła. Trudno.
Życzę wytrwałości i nie poddawania się 😉
wiem że wielu polityków chce stabilności systemu emerytalnego i dlatego namawia żeby mieć dzieci. Prawda jest jednak taka że system sam dąży do równowagi. Wyż demograficzny powoduje niż w kolejnym pokoleniu. Pokolenie naszych rodziców też miało mniej dzieci niż nasi dziadkowie, bo musieli zapewnić dzieciom warunki życia: edukację pełną miskę zabawki buty i warunki mieszkalne a nie tak jak pokoleniu przedwojennemu rodzice zapewniali chatę ze strzechy zimno że aż woda w baniaku zamarzała rano bose stopy żeby oszczędzać buty czy po małej manierce mleka z rana bo na więcej nie starczało.Teraz nikt by się nie zgodził na takie standardy. Ja też pochodzę z pokolenia wyżu demograficznego i pamiętam kolejki na placu zabaw 😉 przepełnione klasy szkolne, rywalizację o studia w dorosłym życiu bezrobocie, strach przed utratą posady, uwłaczające traktowanie przez pracodawców wszystko jedno czy w fabryce czy w budżetówce czy w korporacji. Psie zarobki sprawiają że brak szans na kredyt mieszkaniowy o ile w ogóle dożyjesz żeby go w pełni spłacić, bo za 40 lat to to państwo może nie istnieć z różnych powodów, bo nie zawsze Usa będzie robiło za policjanta świata i odda nas Niemcom w prezencie kiedyś zobaczycie. A ja nie będę produkować taniej siły roboczej dla Niemiec czy innych Włoch żeby podcierali im tyłki na starość co już się dzieje, bo nie chce dla nich takiego życia. Nie mam dzieci także dlatego żeby dzieci mojej siostry miały lepsze dzieciństwo i przyszłość materialno – zawodową niż moja w pokoleniu wyżu demograficznego
Pani Edyto, co z Panią? Od prawie roku nie było żadnego nowego wpisu, co mnie nieco martwi. Mam nadzieję, że jest Pani zdrowa i to tylko przejściowy stan.
Dzień dobry! Dziękuję za troskę, ale proszę się nie martwić. U mnie wszystko w porządku. Po prostu mam poczucie, że to, co ważne, zostało już napisane i powiedziane wiele razy. Temat został wywołany, wiele osób go podchwyciło… I niech jak kula śnieżna się toczy. Ja, jak wielu bezdzietnych, jestem raczej odludkiem, a blog wymusza nieustanne wchodzenie w interakcje, podtrzymywanie kontaktów. Pracowałam w tym reżimie trzy lata – trzy cudowne, inspirujące lata, ale też trudne dla mnie i wyczerpujące. Teraz odpoczywam:) Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję – do usłyszenia/przeczytania… Kiedyś…
Witam. Trafiłam na bloga przypadkiem bo bardzo ożywionej dyskusji z koleżanką z pracy – w skrócie – uznała mnie za potwora, który nienawidzi dzieci i na pewno zrobiłabym krzywdę gdybym mogła. Że nigdy nie słyszała z ust żadnej kobieta, że nie lubi dzieci, że myśl o byciu w ciąży czy porodzie ja zwyczajnie obrzydza i płacz dziecka drażni każde zakończenie nerwowe. Otóż tak dowiedziałam się, że jestem potworem nad potworami i mam coś nie tak z głową i to nie jest normalne. Zaczęłam szukać w internecie czy to tylko ja sama jedna na całym Bożym świecie tak mam? No i trafiłam na tego bloga i dzięki temu już wiem, że nie jestem odmieńcem. Od zawsze mówiłam, że nie chce mieć dzieci. Klasyka gatunku czyli wszystkie wymienione teksty już padały… Zmieni Ci się, zobaczysz jak zajdziesz itp itd. no cóż.. moje życiowe wybory były takie a nie inne. Nigdy nie czułam się stworzona do rodzicielstwa ale za moją Siostrzenicę oddam wszystko. Leży mi na sercu jej dobro. Uważam się za osobę empatyczna i czuła na krzywdę innych – zarówno dzieci jak i przede wszystkim zwierząt. A to że irytuje mnie wysoki ton wrzasku dziecka (obojętnie z jakiej przyczyny) od razu jest odbierane jak potworność i nienawiść do dzieci. Szczerze powiem, że jestem lekko rozstrzesiona ta dyskusja dzisiejsza bo uważam że nie zostałam zrozumiana tak jak powinnam. Zwłaszcza, że nigdy żadnemu dziecku nie życzyłam źle. Po prostu są dzieci, które mnie denerwują i drażnią i których nie lubię a są dzieci które lubię. Nie wiem co myśleć tak szczerze bo w świecie matek z krwi i kości będę miała teraz drogę przez meke… Pozdrawiam wszystkich
Hej, cieszę się, że tu trafiłaś. To miejsce skrojone właśnie dla ciebie:) A na pytanie: co myśleć, jest tylko jedna odpowiedź: myśl po swojemu i nie przejmuj się matkami, które tego nie akceptują. W najgorszym przypadku spiszecie protokół rozbieżności. Ostatecznie one też mają prawo myśleć, że dzieci są pępkiem kobiecego świata. Przykre to, ale nic z tym nie zrobisz. Po prostu pielęgnuj własną prawdę i nie wstydź się jej. Na pewno wszystko z tobą w jak największym porządku. Pozdrawiam serdecznie, życzę dużo siły i cierpliwości!
Witam! Super blog gratuluje! 🙂 Ja sama bardzo sie tu odnajduje. Dzieci nigdy mnie nie interesowaly. Jak bylam mala nudzily mnie. Jako jedynaczka mialam do czynienia z doroslymi niemal przez caly czas. Po tym towarzystwo zasmarkanego malucha ktoty sie drze i konczy jazda impreze sprowadzajac ja do niezrozumialego gulgotu to byl koszmar.
Jak doroslam to zobaczylam brak snu, ciagly stres, obsesje na punkcie „tego co najleprze dla mojego dziecka”, brak wolnosci zeby zrobic cololwiek kiedykolwiek bo „dzieci” i bycie uwiazanym do konca zycia (mam prawie 40 lat a matula ciagle sie martwi czy zjadlam dzisiaj obiad, czy facet mnie nie maltretuje albo czy dojechalam do domu po inprezie wczoraj). To mile ze mama sie tak troszczy ale obiektywnie ona jest od 40 lat w stanie ciaglego stresu czy ja jestem zdolna przezyc nastepny dzien. Czy ja tego chce dla siebie? Nie. Dziekuje bardzo. Serdecznie wspolczuje wszystkim matkom ktore sa ofiarami wlasnych hormonow i te im jeszcze mowia ze im z tym dobrze ….
Dzieci nie znoszę. Nie cierpię. Doprowadzają mnie do szału i totalnego wkurzenia. Nie lubię ich dotykać, jak ktoś mi daje potrzymać albo na siłę kładzie na kolana. Oczywiście w oczach mojego ( na szczęście) byłego męża byłam dziwadlem. Bo przecież mi pasuje taki mały bobas i jak będę miała swojego to mi się odmieni. Na szczęście się nie odmieniło 🙂 Nic na siłę. Nie każdy musi mieć dzieci. Ważne żeby każdy był szczęśliwy. Dziękuję za ten post. Utrzymał mnie w przekonaniu że nie jestem totalnym dziwadlem ani wybrykiem natury i że są jeszcze inne osoby, które czują podobnie. Pozdrawiam cieplutko!!
Okropny tytuł. Oczywiście że można, co to za debilne pytanie XD
Sam artykuł spoko tylko te tytuły… Eh xd
Nie rozumiem, co jest nie tak w tym tytule. Post jest przecież odpowiedzią na to pytanie.
Ostatnie czego nasza przeludniona, wydojona i zatruta planeta potrzebuje to jeszcze więcej ludzi. Biorąc pod uwage zmiany klimatyczne, rozwój technologii ku automatyzacji, rosnące napięcia polityczne, zastanawiam się: Jaki los czeka dzisiejsze pokolenie dzieci, gdy dorosną? Prawdopodobnie brutalna walka o przetrwanie, na którą są absolutnie nieprzygotowane. W moich oczach większość rodziców są po prostu nieodpowiedzialni, naiwni, egoistyczni, wsadzają głowe w piach licząc na to, że jakoś to będzie. Kierują się w wyłącznie swoimi potrzebami. Chce mieć dzieci, bo mam taką potrzebe, i to załatwia sprawe. Jako rodzice ledwo wyrabiają z obowiązkami podstawymi, typu nakarmić, ubrać, sprawdzić lekcje. Wychowanie? Przejmują telewizor, media społecznościowe, kościół i szkoły, które są zupełnie nieprzygotowane na realia 21 wieku. Mi jest po prostu żal dzieci. Jeżeli kogoś już tak bardzo swędzi, by mieć dzieci: Czemu nie adoptuje? Ile dzieci dorasta w biedzie, bez rodziców? Jasne, bo wolą wasne, białe, bo co ludzie powiedzą jeśli będzie skośnookie lub, co gorsze, czarne? Dzieci lubie, choć nie mam własnych, natomiast mdli mnie z obrzydzenia i złości ma samą myśl o ich bezmózgowych rodzicach.
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis! Mam 36 lat, mam wrażenie, że całe życie społeczeństwo stara się mnie zmusić do dzieci, a ja od zawsze, naprawdę od zawsze ich nie lubię, nie chce! To co już usłyszałam na mój temat, przekracza wiele granic: nie będziesz prawdziwą kobietą, swoje pokochasz, to jaki masz cel w życiu… mój były partner tak bardzo mnie cisnął na dzieci, że nawet zaczęłam czytać, czy po urodzeniu może mi się zmieni…I nie! Nie zmienia się wielu kobietom, które odchodzą od męża i dziecka, które on na niej wymusił! Odnalazłam w sobie siłę, pozostałam sobie wierna i odeszłam od partnera i jestem z tego powodu szczęśliwa! Nikt ani nic nie zmusi mnie do urodzenia dziecka, którego tak bardzo nie chce. Cudownie napisany artykuł! Chwała Ci kobieto za to 🙂
Dziękuję i gratuluję siły i odporności psychicznej. W naszym pronatalistycznym społeczeństwie, po pronatalistycznym chowie, to naprawdę sztuka, by oprzeć się tym naciskom, które wydają się „naturalne i oczywiste”. Trudno w takiej atmosferze walczyć o siebie i swoje życie. Bardzo się cieszę, że Tobie się to udało. Powodzenia!
Cześć. Fajnie, że jest miejsce, w którym pisze się otwarcie na ten temat 🙂 Jestem kobietką w średnim już wieku, z totalnie ostatnim dzwonkiem na decyzję o potomku. Jednak nie wszystko można sobie ot tak zaplanować. Musi być wg mnie dobry związek z partnerem, a tego mi brakuje aktualnie (ku mojej rozpaczy). Zawsze miałam tak, że obce dzieci traktowałam nijako, jakoś tak bez większych uczuć. Czasem zdarzało mi się zajmować cudzymi. Jeśli ktoś mnie o to poprosił i się na to godziłam, to wtedy czuwałam nad nimi i się nimi poprawnie zajmowałam z troską i zaangażowaniem. Jednak nigdy nie byłam typem animatora (nie lubię pajacować przed dziećmi i już), a już bardzo daleko zawsze mi było do typu kobiety, która sika na widok małych dzieci, wyrywa niemowlaki z ramion matek po to, by je przytulić. O nie, to nie ja. Prędzej zwierzątka, kotki, pieski, króliczki – o tak, te to od razu biorę na ręce. Dzieci nie. Nie zaczepiam ich też „ojjj jakaś ty słodka, a jak masz na imię?” Nie szczypię po policzkach itp. Będąc dzieckiem nie znosiłam tego naruszania mojej strefy komfortu przez jakieś nieznane mi ciotki z wąsami, albo bez 😉 Wiem, że większość dzieci mogłoby też tego sobie nie życzyć. Jak również matek. Marzyłam, by być matką trójeczki i wiem, że nie zniosłabym, gdyby ktoś mi dziecko z ręki wyrywał, albo jeszcze wcześniej, macał mnie po brzuchu ciążowym – sio! to moja strefa osobista i moje dziecko w niej też jest.
Niestety, z dziećmi do tej pory mi nie wyszło. Do tego czasu jednak miałam sporo do czynienia z dziećmi cudzymi. Stwierdzam jednak, że na swoje bym inaczej patrzyła i pewnie jako matka byłabym w stanie wiele przejść…. Jednak ostatnio często się zastanawiam, może już co raz mniej (ze względu na wiek). Nie mam podejścia do przedszkolaków. Myślę, że też czasy, gdzie chowa się książęta, gdy widzi się innych rodziców, którzy nadskakują i usługują tym książętom, strasznie zniechęcają do macierzyństwa. Patrzę sobie na takie bezradne rodzinki i ich małych paskudników, rozrabiających, to boję się, że ja, mało liberalna matka, zostałabym zhejtowana na wstępie…;)
Bardzo rozumiem Was, kobietki, że nie reagujecie podnieceniem na niemowlaki itp. Dla mnie to bardzo normalne i wręcz poprawne zachowanie.
„Nienawiść to mroczne, destrukcyjne uczucie, połączone z pragnieniem, by znienawidzonej osobie przydarzyło się coś złego. Uczucie niegodziwe i niebezpieczne. ” –> słucham!!??
To można nieznosić dzieci ale nie można nienawidzić złych ludzi, którzy zrobili Ci krzywdę?
Czy naprawdę nienawiść ofiary do gwałciciela albo pracownicy do mobbingującego ją od dwóch lat szefa albo nawet nienawiść dziecka do ojca pedofila – jest to niegodziwe i niebezpieczne?
Może warto też przełamać mit obowiązku kochania i szanowania każdego zawsze i wszędzie? Na przykład społeczny obowiązek nakładany na dzieci do kochania i szanowania złych rodziców?
KAŻDE uczucia są uprawnione! Zwłaszcza, że najczęściej nie zależą one od naszego rozumu.
Nienawidzić nie znaczy wcale, że zamierza się kogoś zabić czy zrobić mu krzywdę.
Owszem, nienawiść jest niebezpiecznym uczuciem, nawet ta wobec naszych krzywdzicieli. Bo popycha nas do zemsty, a społeczeństwo oparte na wendetcie to prosta droga do tolerowania zabójstw i pomnażania krzywd. I nie, nie każde uczucie jest uprawnione. Nienawiść Rosjan do Ukraińców, Tutsi do Hutu czy faszystów niemieckich do Żydów absolutnie uprawniona nie jest!
Nie spotkałam chyba nigdy tak wyważonej i rozsądnej perspektywy, a w dodatku tak dowcipnie podanej. Przypuszczam, że przynajmniej w jakimś stopniu wynika to z tego, że Autorka sama jest świadomą i zdystansowaną do siebie niematką;) Sama nie lubię dzieci i nie chcę ich mieć, a już ich krzyki doprowadzają mnie do wrzenia. Co oczywiście nie znaczy, że życzę im źle (no… Może czasem:D). Niestety, niewiele osób mnie rozumie…
Chwatko-Niematko, pisałaś o „naturalnej” niechęci do dzieci. Czy mogłabyś podać jakieś namiary do tego tematu? Artykuły, cokolwiek? Będę zobowiązana:)
Sąsiedzi z góry mnie budzą, wstają przed 6.00 i pozwalają dziecku rzucać twarde przedmioty o podłogę. Rozmawiałam z nimi, prosiłam, kupiłam brzdącowi nawet matę żeby nie rzucało o podłogę i nic. Za to usłyszałam że ja nie lubię dzieci bo mi przeszkadzają. No ręce opadają, jak można tak prymitywne myśleć
W dzisiejszych czasach, niestety, z tego co obserwuję, to prymitywne podejście do drugiego człowieka ma, jak to pewna Pani mówi, kosmiczny zasięg. Mało jest ludzi, którzy nie uważają, że ich poglądy (czego by nie dotyczyły) są ,,najmojsze” i potrafią zrozumieć, że ktoś inny może lubić/czuć/uważać/doświadczać co innego, niż oni. I jeszcze muszą koniecznie wyartykułować, że oni są ,,mądrzy” a Ty jesteś głupia/i. Ta głupota i przekonanie o moim jedynym ,,ja” jest tak samo widoczna u obu płci i w wielu przekrojach wiekowych i, not a surprise, u ludzi zarówno ,,po studiach” jak i ,,niewykształconych” (tylko, czy aby na pewno ktoś, kto nie ma studiów taki jest?…). I to ,,lajtowe” i ,,ja mam zawsze racje” podejście do wszystkiego często przejawia się potem w wychowaniu (a raczej jego braku) dzieci tych ludzi, które uważają, że wolno wszystko a ty ,,się goń” bo ,,ja mam prawo” (ale Ty już nie). Czasami już nie ma sił do takich ludzi a, niestety, jest ich coraz więcej. Myślenie nie jest premiowane na świecie, empatia jest be i po co ona komu, a w Polsce to jeszcze gorzej niż średnia (w stanie standardowym a nie np. talibanu/wojny). Takie moje smutne przemyślenia. Mam nadzieję na jakąś zmianę ale chyba jeszcze dłuuuugo sobie poczekamy z obecnym tempem (tępem? ;)) zmian…
Chociaż jestem dzieciata, to się wypowiem – myślę, że błędem jest odrzucanie w takich dyskusjach doświadczeń osób z dziećmi…gdyż dużo z takich szczerych, bez hipokryzji wypowiedzi dałoby argument za nieposiadaniem dzieci a nawet za ich nielubieniem 😉
Z presją społeczeństwa jest tak, że jak już uda się „docisnąć” żeby kobieta miała dziecko, to za chwilę pojawiają się naciski na następne. I okazuje się, że nawet tu trzeba się społeczeństwu tłumaczyć, dlaczego „nie”. Nie ma akceptacji na zmęczenie, na irytację własnym dzieckiem – po prostu nie ma. A jak jest trudniejsze, wymagające bardziej niż rówieśnicy, to się słyszy z ogromnym wyrzutem, wręcz z obrzydzeniem „o, to ty się nie nadajesz na matkę”.
A to, co anonimowo wielu rodziców wcześniej chcących dziecka mogłoby napisać, co przechodzą ze swoimi wyczekiwanymi dziećmi spokojnie starczyłoby na 1000 str argumentów za nieposiadaniem a nawet nielubieniem dzieci ;D I mówimy tu o zwięzłych wypowiedziach. Ale spokojnie dostarczyłby konkretnej, długiej listy argumentów 😉
Każda osoba, która nie chce mieć dzieci powinna być dumna przede wszystkim z jednego powodu – wie czego chce, a przynajmniej czego nie chce w życiu. Realizując to sprawia, że sama może być szczęśliwa a dodatkowo nie powołuje na świat kogoś kto mógłby być nieszczęśliwy. Osoby przymuszane do rodzicielstwa same są nieszczęśliwe i tworzą nowego nieszczęśliwego człowieka.
Trzymajcie się bezdzietni w swoich postanowieniach i pamiętajcie, że są mądrzy dzieciaci, co (bez kąśliwości) szanują i popierają Wasz wybór. A część pewnie Wam zazdrości. Co lepsze – założę się, że również część tego prodziecego społeczeństwa zazdrości Wam czasu, spokoju i możliwości samorealizacji, dlatego chcą wymusić na Was decyzję o posiadaniu dziecka, żebyście też byli nieszczęśliwi. Trzymajcie się i nie dajcie się 😀
Ja też jestem dzieciata i zgadzam się z tym. A bezdzietnym zazdroszczę z całej sily. Jestem flegmatycznym, racjonalnym introwertykiem i nerdem, spędzającym większość życia (prócz ostatnich 7 lat) w książkach i artykułach naukowych. Nie mogłam popełnić większego błędu w życiu, niż dać się namówić mężowi na dziecko. Dostał mi się ADHDowiec, bez krztyny mojej osobowości, złośliwy, okrutny, histeryczny karzeł, wykapana teściowa, której szczerze nie cierpię i którą gardzę z powodu jej kretyńskiej emocjonalności i gadatliwości. Moje życie to jeden wielki koszmar i końca nie widać.
Chwile, które wspominam najlepiej w ciągu ostatnich 7 lat to te, kiedy udało nam się wypchnąć bachora na dłuższy czas do rodziny, tłumaczac to np. tym, że będzie przeszkadzał w przeprowadzce i urządzaniu domu. Ach, co to była za radość! Jakby nagle wzięło się haust powietrza po podtopieniu w głębokiej wodzie. Podejmujcie decyzje zyciowe zgodnie ze swoim sumieniem. Pamiętajcie, że ta o posiadaniu gówniaka jest nieodwracalna.
Dziękuje i pozdrawiam ❤️❤️❤️❤️
Mam prawie 25 lat i lubię dzieci do pewnego momentu. Z tym że jak miałabym zmienić pieluchę czy posprzątać siku jak się zesikają to mam ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie bo rzygać mi się chce bo to jest obrzydliwe i gdy dziecko się lepi chce mnie przytulić z klejącymi paluszkami czy dać buziaka z brudną buzią to myślę o tym muszę wytrzeć to dziecko albo wytrzeć umyć Siebie bo jestem w środku emocjonalnie zapowietrzona z nerwów że zaraz zostanę pobrudzona przez brudne dziecko i mam w głowie tylko „musze wytrzeć to dziecko albo umyć wytrzeć Siebie bo będę śmierdzieć bo będę się lepić”.Jestem ciocią no przyszywaną ciocią dla synka przyjaciółki jest to kochany mały brzdąc lecz gdybym to ja miała mieć dziecko to byłaby bachor nie brzdąc a i tak dziecko dla mnie jest do pewnego monrntu pobawić się,nakarmić i ewentualnie położyć spać powozić w łóżeczku nic więcej nigdy choćby za miliard euro.Wracając do mojej opieki nad synkiem przyjaciółki raz była taka sytuacja,że no i ja byłam zestresowana że mam Jej pomóc by Jej synek uczył się po mału robić na nocnik i miał majteczki tego dnia i moja przyjaciółka naskoczyła na mnie że nie wiedziałam że Jej synek się denerwuje że robi kupę a ja tego nie wiedziałam a potem że się zesikał w majtki a ja tego nie sprzątałam na bieżąco bo mnie to brzydziło a Ona zamiat mnie zrozumieć krzyczała na mnie. Ktoś by pewnie zapytał dlaczego ja się zajmowałam Jej synkiem a no dlatego,że zaczęła nową zdalną pracę i chciała bym Jej pomogła by mogła spokojnie pracować bo nie mogła brać co chwilę przerwy mimo że musi Sobie radzić na codzień sama.Najgorsze jest to że nawet w rodzinie nie jest to rozumiane że skoro nie chcę mieć dzieci to po co żyje albo co po sobie zostawię ale dla mnie dziecko to ograniczenie wolności,to później narzucanie temu dziecku tego co mama mi czyli „Nie tak Ciebie wychowałam” albo „Powinnaś mieć większe ambicje” albo „Tyle dla Ciebie poświęciłam a Ty mi tak odpłacasz” a kto moją mamę prosił by mnie rodziła ja całe życie czuję się jak problem jak coś co jest popsute bo chce żyć i funkcjonuje inaczej,mam myśli samobójcze bo nie chce żyć jak Inni bo mam własne aspiracje bo moje pasję to moje życie nie rodzina nie dzieci ja kocham koty a dzieci lubię do pewnego stopnia do pewnego momentu jeśli dziecko by mi coś zniszczyło nie wiem komputer telefon czy ukochaną książkę to bym to dziecko chyba uderzyła a rodzicom kazała oddawać pieniędze bo ich wstrętny poj***ny bachor zniszczył cenne rzeczy na które wydała ciężko zarobione pieniędze.A i wracając do mojej mamy może i chce dla mnie dobrze lecz dobrymi chęciami i tym wszystkim co dla mnie robi nie sprawi że będę posłuszna i grzeczna jak jeb*** pies ja jestem „kotem”. Nigdy też nie powiem tego mojej przyjaciółce ale przyjeżdża do Niej rzadko by mimo że Jej synek jest kochany,fajny,słodki i zazwyczaj grzeczny to boję się tego że znowu będę musiała pomóc przy czymś innym niż karmieniu zabawie i tym by położyć spać lub na krótko przypilnować Jej synka.Ja gdybym dowiedziała się że jestem w ciąży przeżywałabym najgorszą rzecz w moim życiu chyba bym wtedy się zabiła bo tak bardzo bym nienawidziła siebie i tego co muszę jeszcze okropnego znosić w swoim życiu ten ogromny ból i poświęcenie dla niechcianego bachora w tej chwili już gdy o tym pomyślę chce mi się wyć płakać z tego że to by było najgorsze co mógłby mnie zmusić by się poświęcić dla drugiego człowieka a wtedy jeszcze bardziej znienwdziłabym tego ochydnego bachora którego jestem zmuszona wydać na Świat i zrobiłabym wszystko by zabić tego bachora w sobie lub zabiłabym też siebie i wtedy przynajmniej nie musiałabym umierać z bólu rodząc niechcianego bachora bo boję się bólu i go nienawidzę oraz nie musiałabym udawać że się cieszę z tego że po tak ogromnym bólu i krzyku aż sobie pewnie zedrę gardło w szpitalu bo mnie boli walnięcie się z impetem w łokieć czy kolanem w stół tak że potrafię się rozryczeć jak małe dziecko co raz stało się prze senku mojej przyjaciółki i też przeze mnie zaczął płakać i przyjaciółka wtedy też mnie upomniała żebym nie płakała przy dziecku więc poszłam płakać w łazience.Mnie nie obchodzi ile Osób mnie za to zjedzie,znienawidzi czy potępi mam to gdzieś bo to moje uczucia moje opnie moje życie moje sumienie nie tych wszystkich bohaterek i bohaterów którzy o zgrozo potrafili by chyba nawet oddać swoją duszę dla dziecka i ostatnie grosze wydać na coś dla dziecka to jest dla mnie chore.Jesli Kogoś obraziłam to trudno mam problemy z emocjami i kieruje się wyłącznie emocjami i tym co czuje w życiu jestem pesymistką mam myśli samobójcze czasami i tak chodzę do psychiatry i psychologa by ponarzekać na życie i Innych ludzi w tym własną rodzinę przyjaciół oraz znajomych.Mam też insektofobie czyli paniczny strach przed wszelkimi owadami oraz nadwrażliwość emocjonalną oraz nadwrażliwość na ból i jestem tak bezpośrednia że kiedyś dostanę w zęby albo rodzice mnie w końcu wyrzucą z domu za niewyparzony jezyk oraz jestem indywidualistką z wyboru i nie mam wiary i pewności siebie a także nie lubię ludzi bo krytykują oceniają oraz mają mnie za dziwadło od przedszkola po dziś dzień i ja w końcu siebie zaakceptowałam ale zbyt wiele Osób niestety tego nie potrafi zrobić w tym moja najbliższa rodzina bo jestem niezwykle trudna i poj****ą osobistością. Dziękuję za uwagę i pozdrawiam wszystkich w tym autora tego wpisu.
Mam 28 lat. Dzieci lubie ( mogę się opiekować ale tylko na jakiś czas,nawet inni twierdzą że mam do nich podejście — na dłuższą metę,po paru godzinach jestem nimi poirytowana). Za to zwierzęta kocham i mogę spędzać z nimi cały czas.
Dzieci to ogromna odpowiedzialność na całe życie, poświęcenie swojego ciała ,zdrowia i nerwów.
Może jest to piękne jak niektórzy mawiają, ale gdy tylko sobie wyobrażę że to co mam musiałabym to poświęcić to zaraz to „piękno” gdzieś się we mnie zatraca ( a wiadomo przy dziecku nie jest już wszystko takie samo) . No i oczywiście na dziecko trzeba mieć warunki co na teraz jest ciężkie. Pozdrawiam wszystkie świadome wybory i odwagę by o tym mówić głośno,wtedy dajemy odwagę tym nieśmiałym! ??
Witam Panie Panów i autorkę. Jestem Michał i tak się składa, że natrafiłem na ten blog i zacząłem czytać te wpisy. Spodobały mi się niektóre określenia jak dzieciocentryzm i odpieluszowe zapalenie mózgu. Dzieci nie chce, nie przepadam. Kiedyś mniej mnie irytowały albo były bardziej wychowane. Słuchanie 5 godzin piszczenia na balkonie podczas zabawy w baseniku albo 30minut wrzasków w drodze do mieszkania na klatce schodowej bo ono nie chce iść do domu. Lubię długo spać, lubię zajmować się moim hobby akwarystyką roślinną. Kolorowe ryby i rośliny z dalekich krańców świata. Krystaliczna woda i spokój. Lubię jeździć i dbać o samochód, uczestniczyć w liveach na YouTube i czytać nowinki technologiczne, oglądać testy i recenzje. Wiem, że z dzieckiem nie było by na to czasu chociaż partnerka miała by gorzej to nie chciał bym jej samej z tym zostawiać co automatycznie zabierało by mi czas. Mając dziecko w pewnym sensie rezygnujemy z siebie i poświęcamy się dobrowolnie mu a skoro dobrowolnie to ja nie czuje takiej potrzeby. Partnerka chce dziecko ale można powiedzieć że mam „fart” bo nie może zajść w ciążę w powodów anatomicznych budowy macicy. Jakieś tyło zgięcie czy coś takiego to uniemożliwia więc tylko invitro choć zdecydowała się nie uczestniczyć w programie jak poczytała że to nie jest takie proste, czasem trzeba wielu prób i dużo pieniędzy, trzeba przyjmować jakieś specyfiki a ona prawie zeszła z tego świata po przyjęciu szczepionki covidowej i wylądowała w szpitalu z obrzekiem całego ciała i plamami uczuleniowymi. Zaczęła puchnąć od stopy w górę i górę, skończyło się na sorze i szpitalu i lekach bo mogła się udusić. Uznaliśmy, że dla bezpieczeństwa będzie lepiej nie ryzykować z przyjmowaniem czegokolwiek. Cóż ma to duże plusy, bezstresowe, naturalne, współżycie bez antykoncepcji, latexu i suchości, dużo czasu w nocy 😉 i brak konsekwencji. Jak sobie pomyślę o scenariuszu, że nagle pojawia się bobo to mam ochotę tylko powiedzieć- ja pier.. Znajomy ma dwójkę. Jest w moim wieku. 30+ nie ma czasu na nic. A jak już to o 1-2 w nocy coś pogadamy na msg. Nie, dziękuję. Dziękuję za bobo, postoję. Mama wie że nie chce zbytnio dzieci i mam spokój z gadkami o tyn. Mama partnerki odpuściła teksty „kiedy dziecko?” po tym jak u mojej partnerki zdiagnozowano niemożność naturalnego zajścia w ciążę. Narazie jest jak jest i dobrze mi z tym. Naprawdę wolę ciszę, spokój i czas dla siebie, wolę coś do mieszkania kupić albo sobie komputer za 10tyś albo telefon niż zestaw ubranek zima, lato, bucików i zabawek które pochloną podobną kwotę i po roku są do wywalenia/oddania bo dziecko wyrosło. (ok można sprzedać jeszcze i liczyć że ktoś kupi używkę) no nie podoba mi się ta wizja. Mam ryby ponieważ pies też wymaga wychodzenia 3x dziennie, spacerów, veta i do tego wszędzie ta sierść. Jadąc gdzieś do domu gdzie jest pies/kot albo biorę swoje kapcie albo jak mam chodzić boso to tylko myślę o tym żeby umyć stopy później. (wiem weird) ale walające się kłaki i np stary pies jak się zleje na panele to mnie to obrzydza i nie chce po tym chodzić boso ani w skarpetkach które dla mnie potem są do wywalenia bo sierść rozejdzie się po pozostałych 20 parach skarpet podczas prania. (odszedłem od tematu) przepraszam 🙂 po klockach też nie chce chodzić, zmieniać pieluch, wycierać rozlanego, przewijać, wąchać smrodków, zastanawiać się czy rozbije mi akwarium bo w nie czymś rzuci czy wrzuci coś do środka, a może wsypie rybom kilo jedzenia i uśmierci ten delikatny ekosystem. Z punktu widzenia faceta wiele kobiet przestaje dbać o siebie bo nie mają na to czasu lub są zmęczone i nie dziwię im się, odechciewa im się seksu bo padają na twarz i marzą tylko o spaniu. Nie zachwyca mnie taka wizja. Wiadomo facet sobie poradzi ale czy po to jest się w związku żeby sobie samemu radzić? Może trochę to zdemonizowałem wszystko ale puki co nie dostrzegam plusów posiadania bobo. Myślę, że dogadał bym się z nastolatkiem z którym można jechać gdzieś, coś porobić, porozmawiać, iść na wystawę albo nad wodę ale z takim małym to średnio. Jak widzę, że wszędzie wleką te dzieci 3-5l ostatnio w muzeum narodowym w Krakowie. Co je interesują te eksponaty? Przebiegło przez środek sali i tyle z muzeum.
Ja też nie mam dzieci i nie planuję, ale po takim komentarzu, z takim facetem, no cóż… Dobrze, że Pan nie ma dzieci, szkoda mi tylko partnerki 🙂 I ryb tych szkoda, bo jak się znudzą, nabrudzą, albo zestarzeją… Eh, dzisiejsi ludzie, bo troszkę niewygody w czymś/odpowiedzialności za coś/nie po myśli i już uciekają. I nie, nie chodzi o dzieci, dzieci to nie przymus i żaden obowiązek, by je mieć. Mam nadzieję, że jak Pan utyje, wyłysieje, albo się postarzeje, to partnerka Pana nie zostawi, chyba, że myśli jak Pan. Po co komu kłopot ze starym dziadkiem, po lekarzach go wozić, z nim łazić, a nie lepiej pospać do południa? Dzisiejsi niedojrzali ludzie (nie chodzi o bezdzietnych)…
Napisałem co myślałem, każdy ma prawo do swojego zdania. Chyba odebrała Pani to trochę zbyt zdemonizowane.
Do Michał: mam takie samo zdanie w kwestii psów. A te są traktowane lepiej niż dzieci.
Obrzydza mnie gdy idę do restauracji zjeść a na krześle obój za stołem wyleguje się pies. Teraz do Żabek wchodzą z psami. To jest problem. Co do dzieci, nie trzeba ich lubić, mieć, cokolwiek. Wystarczy szacunek. Problemem nie są dzieci tylko zachowania rodziców.
Michał do @ANKA. Zgadzam się. Dzięki za odpowiedź. @Alicja Z już mnie „podsumowała” po wypowiedzi, trudno. Dzięki @ANKA za nie ocenianie.
Tak z czystej ciekawości. Czemu pies w Żabce jest problemem?
Wspaniały tekst. Nie znoszę bachorów, tak bachorów, to i tak delikatne określenie małych homo sapiens, które się drą, kopią, plują i odpowiadają “g*wno” kiedy zwracasz im uwagę. A to co mnie obecnie najbardziej smuci to fakt, że muszę się dokładać ze swojej pensji do cudzych bachorów. Z jednej strony jestem zmuszona do partycypacji w utrzymywaniu bachorów, ale nie mogę już brać udziału w ich wychowaniu, bo jeśli zwrócę kulturalnie uwagę spotkam się nierzadko z wyzwiskami. Kilka dni temu moja Mama, lat 63, zwróciła uwagę dziecku które kopało w drzwi windy, na co mamusia tegoż dziecka, a raczej bachora, odpowiedziała “odp…… się stara babo”, myślę że warto wspomnieć o tym, że ani mamusia ani jej potomek nie wyglądali na “patologię”. I nie są to przypadki ekstremalne, to są raczej standardowe reakcje rozpłodowców w Warszawie.
Czyli idąc za logicznym tokiem myślenia, można mieć niechęć do gejów tylko nie można im życzyć niczego złego?