Właśnie przeczytałam, że w styczniu w Wielkiej Brytanii powołano ministerstwo ds. samotności. Punkt dla Wyspiarzy! Nawet w gorącej atmosferze brexitu ich politycy potrafili pochylić się nad czymś tak intymnym i mało spektakularnym jak samotność. A czas był najwyższy, bo – jak pokazały statystyki – aż dziewięć milionów Brytyjczyków żyje w kompletnym osamotnieniu. W Polsce również przybywa osób samotnych. Ciekawe kiedy nasi politycy dostrzegą problem? Pewnie nieprędko, przecież wkoło sami kolesie…
Rodzice z innej planety
O samotności już dawno chciałam napisać, bo lęk przed nią to nieodłączny towarzysz wielu bezdzietnych osób. Nie wiedzą o tym jeszcze dwudziestolatkowie, ale po trzydziestce wokół nas robi się pusto. Znajomi i przyjaciele stają się rodzicami i odlatują na inną planetę, na której wszystko kręci się wokół dzieci. Jeżeli ich nie masz, nawet nie staraj się o zaproszenie. Planeta rodziców jest dla bezdzietnych równie nieosiągalna co USA dla saudyjskich terrorystów. Oczywiście, jeszcze przez jakiś czas wydaje ci się, że mówicie tym samym językiem i porozumienie jest możliwe, ale szybko tracisz złudzenia. Co z tego, że język ten sam, skoro opowiada o zupełnie innych światach? Nie zostaje ci nic innego, jak szukać pokrewnych, bezdzietnych dusz. I tu zaczynają się schody!
Bezdzietni osobno
Jest nas coraz więcej, ale wciąż stanowimy mniejszość. Wokół niemal wszyscy mają dzieci. Możemy oczywiście skrzykiwać się w necie, na Facebooku działa kilka zamkniętych grup dyskusyjnych skupiających bezdzietnych, ale to wciąż mało. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w Polsce ludzie bezdzietni nie garną się do innych bezdzietnych. Ostatnio zastanawiałam się, z czego to wynika. Dlaczego biegacze szukają towarzystwa biegaczy, nurkowie spotykają się z nurkami, blogerzy z blogerami, Krystyny z Krystynami, a ludzie bez dzieci odżegnują się od jakiejkolwiek wspólnoty. Jasne, na pierwszy rzut oka nie łączy nas nic poza brakiem potomstwa, a to mało porywające pokrewieństwo. Podejrzewam jednak, że chodzi o coś więcej. Bezdzietność w Polsce to piętno. Brak. Ekstrawagancja. Niewielu z nas chce pod tym sztandarem występować. Gdy rozmawiam ze swoimi bezdzietnymi znajomymi, często słyszę:
Brak dzieci mnie nie definiuje.
I trudno się temu dziwić. To wspaniali ludzie, wolontariusze, działacze społeczni, pasjonaci, artyści… Po co im taka smętna łatka?! Niestety, język jest przeciwko nam. Bezdzietny z definicji staje w jednym szeregu z bezdomnym, bezdusznym i beztalenciem. Kto przy zdrowych zmysłach zechce pchać się w takie towarzystwo?! Z drugiej strony, nas, ludzi bez dzieci, łączy jednak sporo – styl życia, pomysły na spędzanie wolnego czasu, niepokoje, presja społeczna, z którą musimy się mierzyć. Nie tylko brak dzieci. Byłoby fajnie, gdybyśmy chcieli choć trochę być razem.
Jak to się robi na świecie
Na świecie takich inicjatyw, łączących bezdzietnych, jest sporo. Pierwsze stowarzyszenie, No Kidding, powstało w Kanadzie, w 1984 roku, czyli już ponad trzydzieści lat temu! Do dziś okrzepło i rozrosło się, ma wiele oddziałów nie tylko w Kanadzie, ale też w Stanach Zjednoczonych i w Nowej Zelandii. Organizuje dla swoich członków spotkania, koncerty, imprezy czy wypady w góry. Bardzo popularne, choć znacznie młodsze, jest stowarzyszenie TheNotMom, które powołało do życia jedyną na świecie konferencję poświęconą bezdzietności. W ubiegłym roku, w październiku, w stanie Ohio, odbyła się druga edycja tego wydarzenia. Co ciekawe, TheNotMom skupia nie tylko kobiety bezdzietne z wyboru, ale także te, które nie mogą mieć dzieci, czym udowadnia, że jedną i drugą grupę naprawdę sporo łączy. Również na stronie TheNotMom (tutaj) można znaleźć informacje o różnych ciekawych inicjatywach skierowanych do osób childfree. Są tam blogi, stowarzyszenia, portale informacyjne i fora dyskusyjne traktujące o bezdzietności. W polskim zakątku Internetu znalazłam jeden portal informacyjny No Kids, kilka grup na Facebooku oraz dwa blogi, na których ten temat od czasu do czasu się pojawia (toewa i znetawziete). To niewiele, zwłaszcza gdy spojrzeć na statystyki, które mówią, że już co piąta para w Polsce nie ma dzieci.
Problem z głowy (ministra)
Nic dziwnego, że dla tych bezdzietnych, którzy chcieliby się spotkać i pogadać z innymi bezdzietnymi, polski Google ma figę z makiem. Nie znajdziemy w wyszukiwarce ani inspirujących treści, ani ciekawych inicjatyw. Jeżeli chcemy poznać ludzi podobnych do nas, musimy się trochę napocić w realu. I warto to zrobić, bo dla osób bez dzieci taka grupa przyjaciół to prawdziwy skarb! Mówię to z pełnym przekonaniem, choć sama należę do odludków. Nawet rodzina nie da takiego oparcia. Prędzej zapyta: „A kiedy dziecko?” albo pogrozi palcem: „Zobaczysz, będziesz żałować”. Jeżeli stworzymy sobie takie naturalne środowisko, w przyszłości żaden minister nie będzie musiał się o nas martwić.
Zdjęcie: https://pixabay.com
12 komentarzy
Każdy ma prawo do wyboru jak ma żyć, z jakichś tam powodów ktoś nie ma dzieci,
trudno m się wypowiadać na ten temat , bo mam dzieci 🙂
Nigdy tego tak nie postrzegałam, ale z doświadczenia wiem że Ci bezdzietni znajomi też nie garneli się później do kontaktu z nami, którzy już te dzieci mają. Każdy kij ma niestety dwa końce 🙁 Mimo wszystko fajnie że ktoś wychodzi z taką inicjatywą do osób samotnych
Jako bezdzietna (nie mogę mieć dzieci) unikam dzietnych, bo mnie swoimi uwagami ranią. Gdy powiem, że spędziłam niedzielę malując obraz lub czytając książkę, słyszę nieśmiertelne: „No tak, ty to masz czas…”Jeśli powiem, ze nic nie robiłam, słyszę: ” Ty to możesz nic nie robić”. Gdy sobie coś kupię lub pojadę na weekend:” Nie masz dzieci, to możesz sobie pozwolić”. Gdy nie pojadę: „No tak, jak nie masz dzieci, to po co masz wyjeżdżać”. Gdy opowiem o ciekawym wywiadzie z socjologiem lub o warsztatach robieni biżuterii: uśmiechają się z pobłażaniem i nazywają to „głupotami”. Gotowanie zupy to poważne sprawy. Ale nawet tego mi nie wolno: „Opłaca ci się gotować dla jednej osoby?” i moje ulubione: „Moje dziecko to by tego nie zjadło” . 🙂 A kiedy byłam młodsza, w wieku rozrodczym, ciągłe aluzje i dopytywania: A kiedy ty? I rady, patrz, jak ja to robię (przewijanie, karmienie itp.), i ucz się, bo niedługo swoje będziesz miała. Ciągłe aluzje, przytyki i wypominki. Dzietni robią to tak automatycznie i bezwiednie, że nawet tego nie zauważają.
Ja bym problemu samotności nie upatrywał w nieposiadaniu dzieci. Znam wiele osób bezdzietnych, mało tego nawet nie żyjących w zawiązku, a posiadających mnóstwo przyjaciół, kolegów, sąsiadów, znajomych. Trudno o nich powiedzieć osoby samotne. Chyba, że używamy tego słowa w znaczeniu – żyjący nie w małżeństwie, ale to duże uproszczenie i w zasadzie wielki błąd. Z drugiej strony, z polską rodziną nie jest najlepiej. Co z tego, że małżeństwo jeśli poza umową ekonomiczną i posiadaniem dzieci nic ich nie łączy. Nie potrafią rozmawiać, wspólnie spędzać czasu, chyba nawet już się nie kochają. Najlepiej to widać na wakacjach. Leży rodzinna na plaży i przeżywa koszmar. 24 godziny spędzone wspólnie przez tydzień to zbyt dużo. Nie ma pracy, szkoły, zajęć dodatkowych, wszystkich tych lekcji gry na fortepianie, języka angielskiego, baletu, treningu piłkarskiego. Nie ma babci i niani. Owszem samotność to problem naszych czasów, ale zapracowujemy na to sami gapiąc się bezmyślnie w ekran telewizora albo smartfona, nie rozmawiamy, nie mówimy o uczuciach, swoich marzeniach i myślach. Mijają lata i budzimy się sami zamknięci w szczelnym kokonie naszego egoistycznego i pełnego lenistwa świata. Na własne życzenia jesteśmy samotni i nie wiem, czy jakiekolwiek ministerstwo tu pomoże, ale inicjatywa ciekawa.
Absolutna zgoda. Ja też nie upatruję problemu samotności w braku dzieci. Raczej chodzi mi o ten moment przegrupowania – gdy dotychczasowi znajomi zaczynają odpadać z paczki, bo mają swój świat. I trzeba zaangażować się w nowe relacje. I wtedy fajnym pomysłem byłyby takie rozmaite zrzeszenia, wspólne akcje itp. Miejsc i zdarzenia, które połączą ludzi podobnych do siebie. Jak rozmaite inicjatywy rodziców na przykład:))
Biegacze dobrze czuja się z biegaczami a nurkowie z nurkami, bo łączy ich pasja. a nie stan cywilny czy rodzinny. Znam biegaczy-wdowców, panny, mężatki z dziećmi i bez dzieci. Kiedy się spotykamy, są oczywiście tematy pieluch, dzieci, bezdzietności czy kolejnych podbojów seksualnych, ale dyskusje te stanowią jakieś 5% rozmów. Reszta tematów to starty w zawodach, plany treningowe, odżywianie na zawodach i poza nimi, sprzęt sportowy, kontuzje itp. Pasja nas łączy, a nie to, czy ktoś ma partnera czy dzieci. Jesteśmy w naszym gronie amatorami-sportowcami, nikt z nas nie czuje się odtrącony przez brak dzieci lub ich posiadanie. W gronie ludzi o wspólnych zainteresowaniach pasja jest głównym tematem rozmów, bo jest tematem atrakcyjnym. Reasumując: sama kwestia bezdzietności, bez jakiejkolwiek otoczki, nie jest tematem na tyle atrakcyjnym na dłuższa metę, aby np. cyklicznie spotykać się i głównie o nim rozmawiać. Atrakcyjne jest to, czym żyjesz, nie mając dzieci, a nie to, że ich nie masz.
To jasne! Ale można się spotkać w gronie bezdzietnych i rozmawiać o tym, czym żyją:))
Nie wiem, do jakiej „grupy” zaliczyć siebie – nie mam dzieci ani męża, ale chciałabym. Jakoś tak się życie ułożyło, ze dość wcześnie zostałam rozwódką, nie zdążyłam zostać matką. Nie wiem (po tamtych doświadczeniach), czy drugi raz chciałabym wziąć ślub, ale myśl o dziecku wciąż we mnie jest. Mam 34 lata, ogólnie chyba dobre życie, choć momentami jest trudne, kilkoro bliskich ludzi, którzy pomagają mi iść dalej, ale drażnią mnie czasem komentarze osób, które mnie nie znają, o mojej bezdzietności lub niebyciu w związku. Tak jakby wystarczyło pstryknąć palcem i – jest! „Znajdź sobie kogoś”, „No jak tam, nikt się koło ciebie nie kręci?”, „Może czas obniżyć wymagania?”, „K. (młodsza siostra) już ma dziecko, a ty kiedy?”. Brak najprostszej refleksji u ludzi, że mogą komuś zwyczajnie sprawiać przykrość, jest dla mnie mocno denerwujący. Że może sytuacja jest bardziej skomplikowana? Że może właśnie nie chcę obniżać swoich wymagań, bo wtedy nie będę sobą? Że może właśnie próbuję się pogodzić ze swoją samotnością, a takie gadanie wcale tego nie ułatwia?
Rzeczywiście! Niezwykła jest ta beztroska, z jaką ludzie komentują najbardziej intymne sfery życia innych ludzi. Jakby kompletnie wyłączali wyobraźnię i empatię, gdy mówią o dzieciach albo związkach. To chyba jakiś rodzaj atawizmu. Kiedyś posiadanie męża czy dzieci to była naturalna kolej rzeczy. Nikt nie zastanawiał się nad tym, czy jak palnie coś o staraniach o potomka, to kogoś skrzywdzi. Wszyscy się starali. Zazwyczaj skutecznie. Ludzie po prostu mieli mnóstwo dzieci i nie snuli refleksji na ten temat. Ta dzisiejsza beztroska – wg mnie – bierze się właśnie z historii. Tak przez pokolenia kształtował się sposób myślenia o małżeństwie i dzieciach. Miały być i były! Myślę, że dopiero uczymy się wrażliwości przy poruszaniu tych kwestii. A im bardziej otwarcie mówimy o tym, że decyzja o związku czy posiadaniu dzieci jest trudna, czasami wymuszona okolicznościami, tym więcej osób przejrzy na oczy. Dlatego bardzo dziękuję za twój głos! Pozdrawiam serdecznie! Spełnienia marzeń!
Jeśli nadal chcesz mieć dzieci i udałoby Ci się znaleźć odpowiedniego partnera to nie ma problemu. Jeśli ktoś dobrze, zdrowo się odżywiad to do min. 40 może mieć dzieci
Hej, myśle, że to działa w dwie strony. Tak samo, jak bezdzietność mnie nie definiuje, tak dzietność też. Ja nie patrzę na człowieka przez pryzmat posiadanych lub nie dzieci. Nie czuje potrzeby integrowania się z ludźmi bezdzietnymi, tzn, żebym miała specjalnie poszukiwac towarzystwa ze względu na tylko bezdzietność. Szukam towarzystwa, ale kierując sie czymś innym: zainteresowaniami. Także szukam tych, którzy mają fundament życia taki, jak mój. Jestem wierząca, więc spotykam się z ludźmi, którzy mnie rozumieją w tej kwestii bez słów, z którymi mogę się nawet pomodlić, iść razem do kościoła a po mszy św. na kawę. Do tego nie trzeba być dzietnym lub bezdzietnym 🙂 . Inne porównanie: Jestem weganką i jednocześnie nie ciągnie mnie, żeby chodzić na jakieś spotkania wegan. Dlaczego? Bo to nie jest gwarancją, że będziemy wszyscy nadawać na tych samych falach. Możemy miec skrajnie różne charaktery i nie przypaść sobie do gustu. Z kolei moi najlepsi przyjaciele jedzą mięso i nabiał. Więc weganizm mnie nie definiuje, ani nikogo. Dzietność czy bezdzietność, to są tylko elementy składowe życia, nie fundament. Co innego wiara- ta może być fundamentem i najlepiej porozumiewam się z tymi, którzy myślą w tym względzie tak samo, bo przez jej pryzmat człowiek podejmuje każdą decyzję. Więc tu moge śmiało powiedzieć, że wiara mnie definiuje, bo wpływa na moją osobowość. Bo podporządkowuję jej życie i przez nią też patrzę na świat inaczej, inaczej myślę i postępuję. Ale bezdzietność- zdecydowanie nie ma wpływu na moją osobowość, nie definiuje mnie.
Mam to szczęście, że utrzymujemy kontakty ze znajomymi, którzy mają dzieci. Czasem planujemy wyjście z ich dziećmi i lubimy to, częściej jednak spotykamy się bez nich, bo rodzice chcą mieć też swoje „dorosłe” imprezy. I nie chodzi o szalone całonocne balangi, tylko o zwykłą kawę po południu. Widać, że odpoczywają, widać też, że chętnie wracają do swoich pociech. Dziecko jest dla nich bardzo ważną częścią życia, ale nie stanowi dla nich całego świata. Opowiadają zabawne scenki z życia malucha, ale to nie dominuje na spotkaniu. Są normalni, widać, że są szczęśliwi, chociaż mówią szczerze także o trudach rodzicielstwa.
Nie dzielimy znajomych na rodziców i bezdzietnych, po prostu wszyscy są fajni i nasi 🙂