Dziś będzie o sensie życia. Czytam u Marka Lechowskiego: „Macierzyństwo czy ojcostwo jest nam potrzebne, bez niego nie mamy poczucia spełnienia, a bywa nawet, że czujemy, iż życie jest pozbawione sensu i celu”. Jego książka („Czy jest nas za dużo?”) mówi o problemach z przeludnieniem, ale jakby wbrew sobie zaczyna się peanem na cześć rodzicielstwa. W powszechnym mniemaniu to ono ma uzasadniać nasze istnienie. Dlatego pytania o dzieci i o sens życia w jednym stoją domku. Pierwsze uruchamia drugie; drugie, ledwo padnie, rozgląda się za pierwszym.
– Nie masz dzieci? To dla kogo żyjesz?
– Po co żyć, jeśli nie dla potomstwa?
Poza biologią i tradycją
Oto dwa najistotniejsze zadania, jakie stawia przed nami biologia – przetrwać i przekazać geny następcom. Na ten biologiczny imperatyw bezkrytycznie powołują się nawet najbardziej subtelni i umiejący w niuanse myśliciele. „Reprodukcja jest racją naszego istnienia” – mówi Wiesław Myśliwski odpytującemu go z życia i twórczości Nogasiowi. W chwili rozmowy ma 86 lat i kwestie związane z sensem istnienia dogłębnie przemyślane. Ta niezachwiana pewność wiekowego pisarza jest o tyle zaskakująca, że biologia już dawno straciła monopol na zarządzanie naszymi decyzjami. Przez długi czas władała nimi tradycja, ale i ona musiała skapitulować przed współczesnym indywidualizmem.
Odarty z instynktów i tradycji człowiek stanął oko w oko z wolnością wyboru. A ta wbrew pozorom nie jest pluszowym jednorożcem, do którego miło się przytulić w bezsenną noc. Wolność wyboru dławi, rani, przytłacza i skazuje na udrękę wiecznej niepewności. W rezultacie – jak pisze twórca logoterapii, a w czasie wojny więzień obozów koncentracyjnych, Viktor Frankl – człowiek albo postępuje tak jak inni (konformizm), albo robi to, czego inni od niego oczekują (totalitaryzm).
W świecie reprodukcji rozpanoszyły się obie te postawy – konformistyczna i uległa. Chciałabym wierzyć, że wszystkie dzieci rodzą się z altruizmu i żarliwej miłości, ale wysłuchałam zbyt wielu rodzinnych historii, by pielęgnować w sobie to miłe złudzenie. Owszem, rodzicielstwo bywa świadomym i pewnym siebie wyborem (oby jak najczęściej), ale niepokojąco często wynika ze społecznej zazdrości (bo inni mają, a ja nie), FOMO (bo coś mnie omija), wpadki (bo jakoś to będzie) czy partnersko-rodzinnych nacisków (bo chcę mieć syna/wnuka).
Dzieci rodzą się też z dezorientacji. Większość spośród tych, którzy nie wiedzą, czego chcą, na wszelki wypadek obstawia macierzyństwo bądź ojcostwo. I nawet trudno się im dziwić – w społeczeństwie nastawionym na posiadanie łatwiej wybrać opcję „mam” niż „nie mam”. Ten ostatni wybór nadal wydaje się wbrew naturze naszego konsumpcyjnego świata. Choćby dlatego, że grozi niepowetowanymi stratami – utratą wyjątkowej więzi, unikatowych doświadczeń, społecznej aprobaty czy dotacji z budżetu państwa.
Czy rodzicielstwo zawsze ma sens?
Wybierając rodzicielstwo, można też niejako przy okazji odhaczyć istotną pozycję z bucket listy: „Odnalezienie sensu życia”. W XXI wieku wszyscy go szukamy. Nasi przodkowie byli przekonani, że każde życie ma znaczenie, ale zajęci krzątaniem się wokół przetrwania, wtłoczeni w społeczne role nie łamali sobie nad nim głowy. Nie drążyli. My – spadkobiercy egzystencjalistów – dociekamy: jakie to znaczenie? Liznęliśmy Saint-Exupery’ego i wiemy, że sensem życia nikt nas nie obdaruje. Sami musimy go zdobywać i tworzyć. Dziecko to jak gotowiec, który uwalnia nas od tego niełatwego egzystencjalnego zadania. A przynajmniej mamy prawo tak sądzić, ponieważ od najmłodszych lat słyszymy tę niemądrą ględę, że „reprodukcja jest racją naszego istnienia”. O jej naciąganym charakterze pechowcy dowiadują się zwykle wtedy, gdy jest już za późno na odwrót. Gdy w domu pojawia się płaczące niemowlę, gdy lawinowo przybywa trosk i obowiązków, a życie wydaje się coraz bardziej bez sensu.
„Ten, kto wie, dlaczego żyje, nie troszczy się o to, jak żyje” – pisał Fryderyk Nietzsche. Ta zgrabna fraza może tłumaczyć, dlaczego niektórzy rodzice są szczęśliwi z piątką dzieci, wiecznymi problemami i debetem na koncie, a innym pojawienie się jedynaka demoluje życie i oferuje jedynie depresję. Badacze wskazują zwykle na prozaiczne przyczyny rodzicielskiej frustracji, np. przeciążenie obowiązkami czy dojmującą samotność, ale nad tą prozą życia unosi się poczucie bezsensu. Kto wie, dlaczego ma dzieci, nie ogląda się na wysokie koszty rodzicielstwa. Jest gotowy je ponosić, bo widzi sens tego, co robi. Warto uwzględniać ten logoterapeutyczny wątek w pracy z wypalonymi lub żałującymi rodzicami.
Czy bezdzietność jest bez znaczenia?
A co z bezdzietnością? Ta z automatu nikogo nie obdarza poczuciem sensu, choć niektórzy nadają jej znacznie, jak choćby antynataliści, księża czy zakonnice. Ale to nie brak potomstwa jest w ich przypadku czynnikiem „sensotwórczym”; liczy się idea, która ten brak uzasadnia. W nieposiadaniu dzieci nie da się odnaleźć racji bytu, lecz daje ono coś bardzo cennego – przestrzeń do poszukiwań własnych znaczeń i sensów.
To kusząca, a jednocześnie przerażająca perspektywa, zwłaszcza że poczucie sensu nie jest skarbem piratów, który raz odnaleziony cieszy do końca życia, przynajmniej tych oszczędnych. To kapryśny sukinkot. Znika z pola widzenia i znów się pojawia, trzeba go nieustannie aktualizować, doświadczając niekiedy upiornej pustki. Jedni mężnie podejmują to wyzwanie, inni umykają przed nim w hedonizm, nałogi albo… prokreację.
Decyzja o ciąży może być bowiem ucieczką przed poczuciem pustki. Czy skuteczną? Badania nad kondycją psychiczną współczesnych rodziców dowodzą, że nie zawsze. Dziecko to dobry powód do tego, by wstać z łóżka, ale nie wypełni pustki, która w nas tkwi. Tylko my możemy nasycić ją sensami – również rodzicielskimi.
Sens życia nie musi być w liczbie pojedynczej
I żeby wszystko było jasne – nie zamierzam instruować was, jak odnaleźć sens życia w pięciu krokach. Kto takie rzeczy obiecuje, jest hochsztaplerem. Chcę jedynie uzmysłowić poszukującym, że tracenie z oczu celu życia jest OK. Zmaganie się z poczuciem pustki też jest OK. Nie trzeba przed nią uciekać w rodzicielstwo ani inne bałamutne miraże. Przyswojenie sobie tej wiedzy bywa trudne, ponieważ współczesny bohater – człowiek, który osiągnął „wewnętrzną równowagę” i „spełnienie” – zawsze zmierza do celu i nigdy nie gubi sensu z oczu.
Jeżeli jednak spojrzymy na człowieka prawdziwego, a nie tego wzorcowego, okaże się, że jego czoło nie jest tak jasne, jego myśli nie są tak czyste, a jego droga wcale nie jest tak prosta, jak tego życzyliby sobie coachowie życia. I dobrze! Podstawą zdrowia psychicznego nie jest bowiem równowaga, ale napięcie między tym, co już osiągnęliśmy, a tym, co jeszcze przed nami. Nie bójmy się go! To ono daje nam napęd do działania. A żeby odczuć to napięcie, czasami trzeba zejść z obranego szklaku. Pobłądzić. Doświadczyć pustki i zagubienia.
A zatem sens życia nie musi być samotnym, precyzyjnie wytyczonym szlakiem (dziecko, kariera naukowa, aktywizm, rodzina). Dla wielu będzie to raczej splątana sieć dróg, drożyn, nędznych żwirówek i leśnych duktów – kiepsko oświetlonych i źle oznakowanych. Liczba mnoga ma tu znaczenie! Chociaż rzadko mówimy o sensach życia (ta fraza nie utarła się w języku), zazwyczaj chodzą one stadami. To, co dziś jest dla mnie ważne, nie musi być ważne jutro, a tym bardziej za rok. Nawet jeżeli dziś nie widzę celu, jutro mogę go odnaleźć. Jak pisze przywoływany tu już Viktor Frankl:
Liczy się przede wszystkim nie jakiś ogólnie pojęty sens, lecz to, co w danym momencie ma znaczenie w życiu konkretnej jednostki.
Cel życia nie musi być doniosły
Przetrwać kolejny trudny dzień; dać poczucie bezpieczeństwa bliskiej osobie; uwolnić się od stresu, który zabija radość; dokończyć pracę doktorską, ujrzeć na własne oczy Rysy… Nasze życie przepojone jest takimi drobnymi, prozaicznymi sensami, które idealistom mogą wydawać się siermiężne i mało porywające, ale to właśnie one – jak żadne inne – chronią nas przed zwątpieniem.
Łatwiej nadać znaczenie obecnej lub nadchodzącej chwili niż całemu życiu, zwłaszcza że nie znamy jeszcze tej osoby, którą za 10, 20 czy 30 lat się staniemy. Łatwiej dostrzec wartość konkretnego zadania, które mamy przed nosem, niż tych majaczących na horyzoncie. Uwięzionemu w Auschwitz Franklowi przeżyć pomogło między innymi odtwarzanie w myślach rękopisu zarekwirowanego przez obozowych strażników. To było jego zadanie na „tu i teraz”, które nadawało sens wlokącym się w piekle minutom i godzinom.
Przywykliśmy mówić o sensie życia językiem napuszonym jak tokujący cietrzew. Ten społeczny nawyk fatalnie odbija się na osobach niedzietnych. Jeżeli nie mam dzieci, które uzasadniałyby moje istnienie, zdaniem bliżnich powinnam oddać się jakiejś porywającej pasji albo wizji ruszającej z posad bryłę ziemi. Powinnam szczepić dobro, zaprowadzać pokój, odkrywać nietypowe stany materii albo nieść kaganek oświaty. Wszystko, co poniżej tych ambitnych celów, wydaje się nędzne i miałkie.
Nie dajcie się złapać w tę pułapkę. Sens życia nie musi być ani doniosły, ani altruistyczny, choć tego oczekiwaliby od nas pronatalistyczni inkwizytorzy. Odważnie i w miarę swoich możliwości podejmować codzienne wyzwania – to jest najdonioślejsze zadanie, jakie stoi przed każdym z nas. Ta ostateczna racja bytu sama się wyłoni, gdy będziemy odmeldowywać się z tego świata; tak przynajmniej twierdzą optymiści. Jeszcze raz oddam głos Viktorowi Franklowi:
Nie należy poszukiwać w życiu jakiegoś abstrakcyjnego sensu. Zamiast pytać o sens swego życia, człowiek powinien uświadomić sobie, że to on sam jest adresatem tego pytania. Inaczej: życie każdemu z nas stawia pytania, a jedynym sposobem, aby mu odpowiedzieć jest odpowiadać za swoje życie. Być za nie odpowiedzialnym.
Znaleźć sens życia to nasza odpowiedzialność
Według twórcy logoterapii to właśnie odpowiedzialność, która jest rewersem wolności, stanowi istotę naszej egzystencji. Gdy ją odrzucamy, na przykład pozwalamy sobie narzucić sens życia albo powielamy cudze przekonania na jego temat, dobrowolnie rezygnujemy z najistotniejszej wolności, jaką realnie posiadamy – wolności samookreślania się. To potężne, choć niedoceniane narzędzie. Warto po nie sięgać zwłaszcza w sytuacjach, na które mamy znikomy wpływ, choćby bezowocnie starając się o dziecko.
Dla osób zmagających się z niepłodnością rodzicielstwo staje się jedynym celem i sensem istnienia, a czas bez dzieci wydaje się pusty, zmarnowany, przegrany i niewart przeżycia. Lekarstwem na rozpacz ma być jeszcze więcej pragnienia. Jeszcze więcej poświęcenia. Jeszcze więcej hormonów i zabiegów. Otoczenie przekonane, że reprodukcja jest racją naszego istnienia, podsyca tę rozpacz i popycha do kolejnych ryzykownych prób. Pojawia się hiperintencja (przesadne pragnienie) oraz hiperrefleksja (przesadne koncentrowanie się na tym, co chcemy osiągnąć). I choć obie są takie hiper, raczej nie pomagają w dotarciu do celu. Wprost przeciwnie, w paradoksalny sposób blokują nas i całkowicie pozbawiają nadziei.
Wyjściem z tego zaklętego koła jest uzmysłowienie sobie, na co realnie mamy wpływ. Viktor Frankl nie mógł opuścić obozu koncentracyjnego, nie miał wpływu na żaden aspekt otaczającej go rzeczywistości, poza jednym – własnym nastawieniem. A zatem nawet w tak skrajnych okolicznościach człowiek ma wybór. Może zdecydować, jak się zachowa. Jaki sens nada trudnej sytuacji. Kim w niej będzie. Rodzicielstwo nie jest sensotwórcze samo w sobie. Ono się takie stanie, jeżeli o tym zdecydujemy.
Podobnie rzecz się ma z bezdzietnością. To my – i tylko my – decydujemy o tym, jak ją przeżywamy. Czy jest dla nas wartością, czy dopustem Bożym? Czy dostrzegamy w niej możliwości, czy straty? Znajomi i nieznajomi będą próbowali wciskać nam bezdzietną pustkę jak kiepsko chodliwy towar, z zaangażowaniem godnym akwizytora Amway’u, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Jej użytkowa wartość jest dokładnie taka sama, jak wartość dealowanego przez naciągaczy gówna – żadna. Zarówno rodzicie, jak i nierodzice mogą doświadczać pustki istnienia. To nic złego, pod warunkiem że umiemy wziąć za nią odpowiedzialność i przerobić na życiowe paliwo. Gdy sobie to uzmysłowimy, spadnie nam z ramion ogromny ciężar.
Do brzegu
Podsumujmy: to my – i tylko my – decydujemy o tym, czy nasze życie ma sens(y). Dostrzec je, odnaleźć, sformułować, docenić – to nasza osobista odpowiedzialność. Bywa odczuwana jako brzemię, ale w istocie daje nam potężne narzędzie do panowania nad rzeczywistością. Jeżeli bowiem to my nadajemy sens(y) okolicznościom, mamy nad nimi władzę. I nikt nam tej władzy nie może odebrać.
W trudnych sytuacjach pomocnych może okazać się 10 wskazówek, które podsuwa nam logoterapia, czyli terapia skoncentrowana na sensie życia:
- Nikt ani nic z automatu nie może obdarzyć nas poczuciem sensu życia. To my nadajemy znaczenie ludziom, sytuacjom i okolicznościom, z jakimi się spotykamy. To nasza osobista odpowiedzialność.
- Liczy się nie to, czego chcemy od życia, ale to, czego życie oczekuje od nas – w danej chwili. To, jak odpowiadamy na te oczekiwania.
- Sens życia nie jest abstrakcją. To konkretne zadania i wyzwania, jakie spotykamy na swojej drodze lub jakie sobie stawiamy.
- Poczucie pustki czy braku sensu życia nie jest czymś niewłaściwym i nie musi oznaczać tragedii. To niezbędny etap rozwoju – zaproszenie do poszukiwań.
- Sens życia nie musi być jeden i niezmienny. Częściej jest ich wiele i zmieniają się w czasie.
- Sens życia nie musi być doniosły. Nasze życie przepojone jest drobnymi, prozaicznymi celami i znaczeniami, i to właśnie one najlepiej chronią przed zwątpieniem i pustką.
- Tak jak nikt nie może nam podarować sensu życia, nikt też nie może nam go odebrać lub narzucić. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach, gdy nic od nas nie zależy, zachowujemy wolność nadawania znaczeń.
- Dążenie do znalezienia w życiu sensu jest najpotężniejszą siłą motywującą.
- Cierpienie przestaje być w pewnym sensie cierpieniem w chwili, gdy nada mu się sens, choćby sens ofiary.
- Zamiast mówić i rozmyślać w nieskończoność nad sensem życia, należy podejmować WŁAŚCIWE DZIAŁANIA.
107 komentarzy
Bo życie bez dzieci naprawdę nie ma sensu. Oczywiście można znaleźć setki innych celów i modeli życia. Jednak niechęć do macierzyństwa zawsze ma swoje podłoże i przyczynę, często nieuświadomione. Wiele kobiet nigdy nie powinno być matkami. Co nie zmienia faktu, że żadne życiowe doświadczenie nie jest tak piękne i jednocześnie tak skomplikowane i trudne, jak macierzyństwo. A więź i relacja z dzieckiem jest jedynym z najgłębszych i najsilniejszych uczuć. Nie da się tego doświadczenia z niczym porównać. Macierzyństwo jest dla kobiety rolą wyjątkową.
Przykro mi to pisać, bo cenię sobie moich czytelników, ale to, co tu zostało napisane, to w większości stek bzdur. Życie bez dzieci ma sens, niechęć do macierzyństwa nie musi mieć żadnej przyczyny poza tą, że nie chce się dzieci. I macierzyństwo wcale nie jest dla KAŻDEJ kobiety rolą wyjątkową. Po to jest Bezdzietnik, by dementować te bzdury.
Ale, że co? Niechęć do macierzyństwa na podłoże? To dokładnie tak samo jak CHĘĆ do macierzyństwa ma swoje podłoże (czytaj pierwszych kilka akapitów artykułu).
Nigdy nie poznasz najbardziej niesamowitego doświadczenia w życiu jakim jest zjedzenie sernika z maskarpone w jednej z warszawskich restauracji. Nie da się tego z niczym porównać…..
Kretynka.
Zatwierdziłam to, bo tym jednym komentarzem sama się pani wykluczyła z rozmowy.Można ostro oceniać cudze wypowiedzi, ale wyzywanie ludzi, z którymi się nie zgadzamy, od kretynów to smutny dowód całkowitej retorycznej bezradności. Przykre.
„Retoryczna bezradność” to nadawanie sensu bezdzietności „z wyboru”. Zawsze się kryje za tym jakieś zaburzenie. Jednak lepiej nie mieć dzieci, niż je krzywdzić. I to jest największy wkład bezdzietników w społeczeństwo. Bo jednak najgorzej i najtragiczniej dla małego człowieka, jest wydać go na świat, a potem, stwierdzić, że się nie dorosło do wzięcia odpowiedzialności za niego. I jeszcze go porzucić „dla wygody” i „samorealizacji”.
Mój komentarz dotyczył wypowiedzi pani Barbary do Kici, która bzdurzyła o przyjemności z jedzenia senika porównując to do macierzyństwa. Kim, trzebabyć, żeby tak myśleć i jeszcze to upubliczniać? Bezmózgową „istotą”, po prostu.
„Kretynka”, „bezmózgowa istota” i mnóstwo bezrefleksyjnie powtarzanych stereotypów oraz uogólnień. Tyle panie wniosły do tej rozmowy. Gratuluję!
Nie planowalam udzielać się pod tym wątkiem, ale poniższa wypowiedź Izabeli i logika jaka za nią stoi to hit hitów – nie mogę się powstrzymać od komentarza.
„Jednak lepiej nie mieć dzieci, niż je krzywdzić. I to jest największy wkład bezdzietników w społeczeństwo. Bo jednak najgorzej i najtragiczniej dla małego człowieka, jest wydać go na świat, a potem, stwierdzić, że się nie dorosło do wzięcia odpowiedzialności za niego. I jeszcze go porzucić „dla wygody” i „samorealizacji””
Wiesz, Izabelo droga, że właśnie opisałaś działania wielu rodziców? Tak! Nie bezdzietnych, tylko rodziców! Bo dzieci nie są krzywdzone przez bezdzietnych, tylko właśnie rodziców. Toksycznych, wymagających, nieszanujących ich granic. Którzy wolą latami zatykać im buzie smartfonem niż spędzać z nimi kreatywnie czas i angażować się w ich rozwój. Którzy nakazują, zakazują, narzucają własne zdanie, a dziecięce problemy traktują jak zawracanie du..y. Którzy nie pozwalają być dzieciom sobą, tylko ciągle każą osiągać jakieś wyimaginowane wzorce i okazują warunkową miłość, jeśli dziecko spełnia ich oczekiwania. To nie bezdzietni są odpowiedzialni za tabuny młodych ludzi, którzy masowo lądują na kozetkach u psychiatrów i coraz częściej targają się na własne życie. To nie bezdzietni po rozwodzie olewają własne dzieci, nie zajmując się nimi i nie płacąć alimentów.
To właśnie my – bezdzietni, których tak tutaj oczerniasz, potrafiliśmy w życiu powiedzieć „nie będziemy mieć dzieci, bo to nie dla nas, nie piszemy się na to”. To my – wbrew społeczeństwu – teściom, ciotkom, wujkom i Barbarom oraz Izabelom potrafiliśmy postawić na życie w zgodzie ze sobą i własnym sumieniem, chociaż wszyscy dookoła wmawiają nam jakie to nasze życie jest jałowe i pozbawione sensu. To my wzięliśmy pełną odpowiedzialność za życie nasze i potencjalnego dziecka, któremu nie zpewnilibyśmy tego na co zasługuje – dlatego się na nie nie zdecydowaliśmy.
Jak widzę ile jest nieszczęśliwych, porzuconych, niekochanych dzieci, których rodzice traktują jak życiowy projekt i zadanie do odbębnienia, to myślę sobie, że bezdzietnych powinno być znacznie więcej. I na szczęście jest, bo ludzie coraz częściej zauważają, że moga żyć po swojemu, a nie pod dyktando rodziny, znajomych i internetowych komentatorek.
Jest bardzo dużo cudownych, oddanych swoim dzieciom ludzi, świetnych rodziców i moja wypowiedź w ogóle ich nie dotyczy. Dotyczy tych, którzy powinni pozostać bezdzietni, ale nie stało się tak, bo przez życie idą jak stado owiec, a dzieci zrobili, bo tak trzeba, tak wypada, bo inni mają.
Więc jeśli następnym razem postanowisz w jakikolwiek sposób nas oczernić, dlatego, że nie chcieliśmy dzieci to pomyśl o dzieciach, które się urodziły, a teraz cierpią, bo ich rodzice nie postanowili pozostać bezdzietni.
I moja stała notka: pamietaj, że twoje dzieci w przyszłości też mogą zostać bezdzietnymi z wyboru. Bo my nie jesteśmy przybyszami z innej planety, tylko czyimiś dziećmi. I co im wtedy powiesz? Że ich życie jest pozbawione sensu a oni sami są zaburzeni?
Edyta – rób swoje, Bezdzietnik to nasze miejsce, teksty są inspirujące i mądre, a społeczność tutaj naprawdę cudowna.
Pozdrawiam
Szalenie trafne podsumowanie – jak zawsze, Mini. Jesteś niezawodna!
zdecydowanie Pani Basia ma jakis problem……..
W punkt. Inaczej nie da się skomentować tego toku myślowego.
Jak trudno przyjąć prawdę. Można napisać inaczej, ale król i tak pozostanie nagi, wieć lepiej nazwać taki stan unysłu po imieniu. To pani odpowiedzi nie wnoszą nic do rozmowy. Nie ma argumentów, tylko tłumaczenia Waszej sytuacji i usprawiedliwanie Waszych wyborów. Mały człowiek i jego wychowanie to najważniejsza i najcenniejsza sprawa w życiu. Jeśli ktoś wybiera świadomie bezdzietność, super. Przynajmniej nie krzywdzi potencjalnych potomków. Lepiej być bezdzietną niż złą matką. Jednak szukanie naukowego i psychologicznego podłoża niechęci do posiadania dzieci jest przerabianiem kwadratu na koło. Tylko, po co?
A mnie zastanawia, dlaczego tak pani zależy na obrażaniu ludzi bezdzietnych. Po co wchodzi tu pani i wypisuje to, co wypisuje? Nie lepiej to zachować dla siebie, skoro pani tak z tym dobrze? Proszę sobie wyobrazić, że ja wchodzę na blogi parentingowe i tłumaczę rodzicom, jak błędnie interpretują swoje odczucia i pragnienia rodzicielskie. Wmawiam im, że bezdzietność jest wyjątkowa i tak bardzo potrzebna temu światu. No, od biedy, jak ktoś musi mieć dzieci, to niech ma. Lepiej żeby zrobił sobie dziecko, niż wyżywał się na ludziach dookoła. i tak dalej, i tak dalej. Myśli pani, że ciepło by mnie na takim blogu przyjęli?
„Bo życie bez dzieci naprawdę nie ma sensu” zapewne dla pani , czy aby nie pomyliła pani blogów????
Barbaro, za dużo w Twojej wypowiedzi kategorycznych kwantyfikatorów (zawsze, żadne, naprawdę nigdy), żeby Twojej wypowiedzi nie traktować jako niewykluczającą innego punktu widzenia.
Otóż nie zawsze bezdzietność z wyboru ma podłoże, nie dla każdej kobiety czy mężczyzny rodzicielstwo jest jedynym sensem.
Przykro się jednak czyta takie nieprzemyślane uogólnienia.
„Kto wie, dlaczego ma dzieci, nie ogląda się na wysokie koszty rodzicielstwa. Jest gotowy je ponosić, bo widzi sens tego, co robi. Warto uwzględniać ten logoterapeutyczny wątek w pracy z wypalonymi lub żałującymi rodzicami.”
Przede wszystkim dziękuję za ten post. I nie dlatego, że jestem bezdzietna i potrzebuję jakiegoś wsparcia psychicznego, bo ktoś mnie za taki wybór osądza. Raczej przeciwnie. Mnie osadzają ludzie ( w ogromnej liczbie kobiety…) za wybór życia w rodzinie, z liczbą dzieci przekraczającą jakieś wyimaginowane „normy”. Ale dziękuję za to spojrzenie na sens życia, który każdy potrzebuje odnaleźć i nie jest on stały. Bo ktoś, kto dziś wybiera bezdzietność, za jakiś czas może się zetknąć z poczuciem żalu i myślą, że może trzeba było zaryzykować. Podobnie, rodzic (nieważne ilu dzieci), choć może podejmować decyzję o potomstwie zupełnie w wolności, w zderzeniu z jakąś rzeczywistością rodzinną, może odczuwać złość, frustrację czy żal, że podjął taki wysiłek, a tu rozczarowanie. Dla mnie dużym przykładem odnalezienia sensu życia są ludzie wierzący w Boga. Bo położenie sensu poza sferą „tu i teraz, to co mnie dotyka materialnie”, w duchowości, pozwala im powracać do istoty życia bez względu na okoliczności. Mają oni wsparcie zarówno w trudnościach przeżywanych z powodu bezdzietności (zarówno tej wybranej jak i tej, która wynika z innych przyczyn) jak i w problemach związanych z rodzicielstwem. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tylko, skąd przekonanie osób wybierających bezdzietność, że religia „zmusza”, szczególnie kobiety, do posiadania potomstwa. Spotykam się z takim twierdzeniem wśród wielu osób, często nie będących wierzącymi. Tymczasem wiara afirmuje zarówno rodzicielstwo, jak i bezdzietność i to nie tylko w powołaniu do życia w stanach duchownych. Coraz częściej ludzi dotyka bezdzietność wcale nie z wyboru i jest to dla nich ogromnie trudne.
Ten tekst pięknie pokazuje, że warto szukać sensu w okolicznościach, na które nie ma się wpływu, ale też, że rewizja jest momentem zatrzymania się, żeby pójść do przodu. Różnica między bezdzietnoscią, a rodzicielstwem jest tu o tyle istotna, że nie można jednak uznać, że „od dzisiaj dzieci dla mnie nie istnieją” 😉 Więc ta rewizja sensu życia idzie tylko w jednym kierunku.
Pani Barbaro. I po co tak prowokacyjnie? Czy jak odwiedza Pani kogoś w jego domu też od progu go prowokuje? Jest Pani gościem w pewnej internetowej społeczności i proszę o zachowanie się tak jak gość. W mojej opinii Pani wypowiedź jest zamykająca na jakikolwiek inny punkt widzenia a poza tym niezgodna z podstawową wiedzą naukową z zakresu biologii – instynkt macierzyński nie istnieje – jak i psychologii – każdy człowiek jest jednostką o typowych tylko dla siebie cechach psychicznych, więc w przypadku każdego człowieka jego motywacje, potrzeby i pragnienia będą się od siebie różnić (to oczywiste, że jeść i pić muszą wszyscy, ale wciąż każdy ma ochotę realizować te potrzeby przy pomocy różnych produktów). Tak samo jest z potrzebami prokreacyjnymi: nie którzy je mają inni nie. Jest też w Pani komentarzu coś nieznośnie aroganckiego, otóż mówi Pani sporej ilości kobiet, które potrzeb macierzyńskich nie mają, że to co czują i uważają to nieprawda, bo Pani wie lepiej co one myślą. Nie można powiedzieć żeby to było uprzejme
Najbardziej zabetonowana społeczność pisze o kategorycznośći czyichć sądów. Dobre.
jeśli pani Basia nie rozumie to niech nie wali głowa w nasz beton a pilnuje swojego, proszę sie zrealizowac na innym blogu bliższym mentalnie
Bardzo mi przykro, że nikt nigdy nie nauczył Pani nadawania sensu swojemu istnieniu samodzielnie, innymi drogami niż wygenerowanie osób trzecich i obarczenie tych osób za ten sens odpowiedzialnością.
Fajnie, że bawi się Pani w psychologa ale do tego to jednak potrzeba troszkę więcej, niż własne zdanie 😉 Kobiety same sobie wmawiają, że są tylko „kurami domowymi” i tylko matkami a potem zdziwko, że i mężczyźni je tak traktują… Eh, Polska…
Życie bez dzieci naprawdę nie ma sensu? Co też Pani pisze! Dam Pani mnóstwo przykładów. Lekarz, bezdzietny, który zoperuje Pani dziecko, uratuje mu życie i uchroni je przed śmiercią, czy jego życie jest pozbawione sensu? Niesie przecież pomoc innym ludziom. Pielęgniarka zajmująca się starszymi, opusczonymi ludźmi, którzy mieszkają w domach starców, bo ich dzieci wcale nie mają ochoty do kontaktów z nimi i zajmowania się nimi. Spędza z tymi ludźmi czas, daje im cząstkę siebie. Czy życie tej Pani nie ma sensu? Wolontariusz pracujący w schronisku dla psów czy kotów. Pomagający zwierzęetom, szukający im domów. Czy jego życie nie ma sensu? Bezdzietni pisarze i poeci, piszący wspaniałe dzieła, choćby noblistka Wisława Szymborska, która nie miała dzieci. Czy jej życie nie miało sensu? Pracwnicy pogotowia i straży pożarnej – ratujący codziennie życie innych. Czy ich życie nie ma sensu? Praca, działalność artystyczna czy pomoc innym może mieć większy sens niż produkowanie kolejnej jednostki ludzkiej, której nie umiemy potem wychować. Nie każdy został powołany do bycia matką czy ojcem, ale to nie oznacza, że życie tych osób jest gorsze w jakikolwiek sposób, a czasem nawet jest bardziej wartościowe, bo właśnie ci ludzie mają więej czasu żeby coś zrobić dla społeczeństwa.
Nie ceni pani czytelników. I nie czyta ze zrozumieniem Nie napisałam, że macierzyństwo dla każdej kobiety jest wyjątkową rola, ale że dla kobiety jest rolą wyjątkową, choć wcale nie musi w nią wejść. A to róznica. Każdy ma prawo do swojej opinii. Bzdury to pani pisze o szanowaniu czytelników, jednocześnie wykluczając wszystkich, którzy myślą inaczej. Brak dzieci ma zawsze swoją przyczynę, najczęściej nieuświadomioną. A przecież Bezdzietnik jest właśnie po to, aby nadać sens bezdzietności. Ot, paradoks taki… Niematko.
„Macierzyństwo jest dla kobiety rolą wyjątkową” – to zdanie jest uogólniające. Nie ma w nim słowa o tym, że jednak nie dla każdej kobiety i że nie każda musi w nią wejść. Proszę brać odpowiedzialność za swoje słowa. Z faktu, że się z panią nie zgadzam i uważam, że pisze pani bzdury, nie wynika, że panią wykluczam. Jest tu pani, dyskutuje ze mną, więc pani nie wykluczyłam. Jedynie oceniłam pani wypowiedź – z którą się fundamentalnie nie zgadzam. Uważam, że jest pełna przekłamań i szkodliwa. I na koniec – pisze pani: „Bezdzietnik jest właśnie po to, aby nadać sens bezdzietności”. Być może napisała pani komentarz w oparciu o tytuł, bo gdyby przeczytała pani wpis, wiedziałaby pani, że tylko my sami możemy i mamy prawo definiować swoje sensy i cele życia. Pełne złych intencji wmawianie mi sensu nie ma najmniejszego znaczenia. Dla mnie.
Tyle tytułem wyjaśnienia.
Ech, jak zawsze pod interesującym i wyczekanym artykułem pojawia się taka pani Barbara z dydaktycznym smrodkiem…
Nic to, jak powiedziałby Pan Wołodyjowski- Chwatko, dziękuję za jak zwykle przemyślany wpis – jestem psychoterapeutką pracującą z parami, i tematy związane z dziećmi (i tego jak ich obecność/brak) wpływa na relacje w związkach), pojawiają się wyjątkow, aż do znudzenia często. Uwielbiam nurt logoterapii i uważam go za wyjątkowo pomocny w rozmowach o zmieniajacych się wartościach, oraz przy kryzysach egzystencjalnych, które mimo nazwy, są przecież możliwościami, które stawia przed nami życie. Jestem wierną czytelniczką Bezdzietnika (i bezdzietną z wyboru) i tutaj znalazłam swoje „plemię”. Pisz nadal, proszę -powyższe komentarze tylko podkreślają, jak bardzo jest to potrzebne w tak zwanym społeczeństwie. Serdeczne pozdrowienia z mroźnej Szkocji!
Hej! Dziękuję za ten komentarz. Oczywiście, będę pisać. Takie wypowiedzi, jak pani Barbary, po prostu pokazują, jak wielka jest siła mitów i stereotypów związanych z macierzyństwem/bezdzietnością. Tym bardziej trzeba pisać. I wcale nie dlatego, by przekonać panią Barbarę, ale właśnie dla tego naszego „plemienia”. Inny punkt widzenia musi zaistnieć! A Frankla bardzo sobie cenię. Głównie za pokazanie, jak wielką mamy moc w zetknięciu z tragedią/niemożnością/kryzysem. Polecałabym je wszystkim tym, którzy rozpaczliwie chcą mieć dzieci i nie mogą.
I ja pozdrawiam – z zasypanych śniegiem Wzgórz Trzebnickich. Do usłyszenia/poczytania:)
Jak pani pisze „blogi paretingowe”, to aż to wibruje negatywną energią. Otóż blogi takie są dla rodziców, a więc osób, które mają dzieci i łączą je wspólne doświadczenia. Blog o bezdzietnych jest dla wszystkich, bo każdy człowiek doświadczył bezdzietności, wie jak to jest nie mieć dzieci.
Jak zwykle wmawia mi pani jakieś bzdurne emocje, wzięte z sufitu, i dowodzi całkowitej ignorancji. Gdyby sądzić rodziców pani miarą, można by się załamać. Szczęście że mam wokół siebie naprawdę fajnych dzietników🙂
Wykazujesz się ignorancją, przecież bycie „bezdzietnikiem z wyboru”, to nie to samo, co doświadczenie bezdzietności, takiej zwyczajnej, wręcz pospolitej zanim człowiek zostanie rodzicem. „Bezdzietnik z wyboru” to ktoś szczególny. Do tego elitarnego grona nie każdy ma prawo wejść, chyba że kłania się w pas i popiera nawet najbardziej absurdalne argumenty, w stylu porównania macierzyństwa do zjedzenia sernika…
Odpowiadając na jeszcze nie zadane pytanie autorki, dlaczego to czytam. I śmiem komentować. Otóż rozbawiła mnie ta dyskusja. Naprawdę mimo usilnych starań, pani argumenty na wytłumaczenie wyjątkowości bezdzietności są po prostu śmieszne. W dyskusji z Izabelą zabrakło pani rzeczowych argumentów. Przykre to, że teraz próbuje pani ośmieszyć kogoś, kto napisał prawdę. Prawda czasem boli.
Litości. Pani naprawdę myśli, że ja chcę dowodzić wyjątkowości życia bez dzieci? Najwyraźniej nie odczytała pani ironii w moim poprzednim komentarzu. Gdybym była złośliwa, odniosłabym się do pani kompetencji czytelniczych, ale dam sobie spokój. Mnie też ta dyskusja bawi, więc ją ciągnę, choć tak naprawdę to przykra sprawa – taki poziom niezrozumienia.
Ja – wbrew pani komentarzowi – nikogo nie chcę do niczego przekonywać. Kwestia dzietności/niedzietności to osobista sprawa każdego człowieka. Jeśli ktoś wchodzi tu i znajduje ciekawe treści – super. Jeśli nie – jego sprawa. Mnie nic do tego. Natomiast panie wpadają tu i na siłę próbują coś przeforsować. Narzucić nam jakąś prawdę. Nie dyskutuję z nią. Zwracam jedynie uwagę na impertynencki ton pań wypowiedzi. Akurat nie mam nic lepszego do roboty, w końcu dzieci mi nie płaczą.
Nie zamierzam tu niczego forsować. To pani się oburza, bo nie zbiera pod nowym postem samych pochwał. Ktoś ŚMIAŁ skrytykować nawet nie tyle panią, co pani śmieszne wywody i argumenty.
Tylko albo aż tyle.
Mi też dzieci nie płaczą.
Gdzie się oburzam na to, że ktoś skrytykował moje śmieszne wywody? Kto je skrytykował? W którym miejscu? Który fragment? Tak się składa, że w komentarzach pań nie ma żadnych odniesień do mojego tekstu.
Izabelka, co ty niby wiesz o bezdzietności? Ile lat miałaś, jak dzieciaka urodziłaś? A ile miałaś lat, jak myślałaś o sobie w kategorii „przyszła matka”? Gówno wiesz o byciu bezdzietną, bo mentalnie, zakładam po twoich wypowiedziach, że dziecko miałaś już w przedszkolu, więc nie porównuj się do takich jak ja, które myśli o dziecku dotyczyły niemal od początku tylko antykoncepcji. Nie wiesz jak to jest nie chcieć mieć dzieci, nie widzieć w jich sensu życia i nie rozumieć nad czym się tak spuszczają inni ludzie, bo ty dzieci chciałaś, widzisz w nich sens życia i spuszczasz się nad nimi obleśnie w miejscach publicznych. Także nie obrażaj mnie – nie mam z tobą nic wspólnego. Nara
Dokładnie tak!
Tekst jest nudny. Sprafrazowane, ogólnie znane, skądinąd mądre, podejście do życia V.Frankla. Tylko wszystko sucho i teoretycznie. Chętnie byśmy poczytali historie szczęśliwych i spełnionych bezdzietników, których życie zaświadcza o słuszności wybranej drogi, która nie jest tylko ucieczką przed traumami lub ukrywaniem się przed życiem.
Przykro mi. Nie spełniam życzeń, nie jestem św. Mikołajem. Piszę o tym, co mnie interesuje. Proszę poszukać takich tekstów u innych.
No i dlatego ten blog jest martwy i niewiarygodny.
Proszę się nie martwić. Nie narzekam na brak zainteresowania🙂
pani Izo proszę stąd zniknąć
A nie pomyślałaś, że rodzicielstwo też bywa często ucieczką od traumatycznej przeszłości albo pracy zawodowej i odpowiedzialności za zdobywanie środków do życia (własnych, zarobionych), ze upatruje się w nim lekarstwa na obolałą duszę, nieudany związek lub, co gorsza, zabezpieczenie na starość?!
Nigdy nie pragnęłam macierzyństwa , nie marzyłam o dzieciach- tak samo jak nigdy np nie marzyłam o tym żeby pracować np w hucie szkła , dla mnie dziecko- dziecko w moim życiu to byłoby coś takiego jak wizyta gości którzy nigdy tego domu nie opuszczą – obcy w moim domu – dla tych którzy to rozumieją – pozdrowienia 😉😉❤️
Pani Ewo. Świetny tekst jak zawsze. Sledze Pani blog od lat i duzo mi pomogl zrozumiec swoje wybory. Co do powyzszych „komentarzy” to rece opadaja, to jak kopanie sie z koniem, nie wygrasz. Mówi sie, że „glupi i tak nie zrozumie, a madrym tlumaczyc nie musisz” i cos w tym jest. Pozdrawiam i prosze nadal pisać!
Bardzo dziękuję za ten komentarz. To wspaniale czytać, że moje pisanie jest dla kogoś ważne. Proszę zaglądać. Zimą zawsze mam więcej czasu na pisanie, więc będzie co czytać:) Pozdrawiam!
„No i mój późniejszy mąż zgodził się, że dzieci nie musi być w tym związku. Nie ukrywam, że to ja narzuciłam taki temat, ale z kolei mój mąż od tego nie uciekł, zgodził się, wydaje się do tej pory szczęśliwy, bo od 25 lat jesteśmy razem.” To cytat z wywiadu z Edytą Brodą.
Gdyby mu „nie narzuciła” swojej woli to chłopina miałby dzieci, wnuki, miłość rodzicielską. Ale pani Edyta nadała sens życiu partnera i stał się on jego sensem…… Jak „przyprawienie gęby” u Gombrowicza. Niezwykle egoistyczna postawa. Nie ma tu mowy o partnerstwie. Dlaczego więc małżonek się zgodził? Tego się nie dowiemy. Czy jest szczęśliwy w pustym domu, nie przeżywszy doświadczenia miłości dziecka i do dziecka, procesu wzajemnego kształtowania więzi, relacji…. Tego też się nie doweimy. Ale Edyta Broda wie. Nadała sens, swojemu życiu i życiu drugiego człowieka.
A czytam o tym z powodów zawodowych. To tak dla wyjaśnienia.
Nic pani do moich relacji małżeński. To są sprawy między nami – mną i moim mężem. A interpretowanie ich przez obce osoby, które przeczytały o naszych relacjach/emocjach/ustaleniach jedno zdanie, jest po prostu nadużyciem. I źle świadczy nie o mnie, nie o moim małżeństwie, ale o pani.
Dokładnie. A dom ze zwierzętami nigdy nie jest „pusty”. Pusto to niektórzy mają w głowach.
Bezczelna ……
Bo „biedna chłopina” nie miała swojego zdania ani wyboru… Edyta Broda postawiła sprawę jasno, a jej mąż się na taki układ ZGODZIŁ, gdzie tu brak partnerstwa? Edyta go nie „wytrzebiła” tylko określiła swoją wizję związku bez dzieci, szczerze i zdecydowanie ze wszystkimi potencjalnymi konsekwencjami, które mogli uczciwie przedyskutować. Gdyby to mu nie odpowiadało, mógł odejść i wybrać taką, która żyje dla dzieci i wnuków. Tym bardziej, ze facet może tak wybrać nawet „trochę” później.
Zacytowałam pani publiczą wypowiedź, fragment wywiadu zamieszczony i rozpowszechniany w internecie. To pani opowiada ludziom o swoich relacjach z mężem, więc czemu „beszta pani” tych, którzy wyrażają swoją opinię. Ten komentarz pokzauje nie tylko pani egozcentryzm, ale zwyczajną hipokryzję.
A Pani komentarz ujawnia Pani brak zdolności do rozumienia polszczyzny „narzuciłam temat” temat rozmowy o rodzicielstwie. Nie ma tu mowy o narzuceniu bezdzietności.
Bardzo lubię czytać Pani teksty. Wbrew skrytym pragnieniom osób piszących powyższe komentarze, grono Bezdzietników będzie stale się powiększać, bo takie są światowe trendy i nic tego nie zmieni. Ludzie nareszcie mają możliwości i przestrzeń do tego, aby reprodukcja nie była nadrzędnym celem w życiu. Mam nieodparte wrażenie, że powyższe komentarze to jakiś ustawiony trolling. Życzę wszystkiego dobrego i dalszej motywacji w pisaniu o coraz większej grupie Bezdzietników, zajmujących istotne miejsce w życiu społecznym.
Mam nieodparte wrażenie, że sama sobie pani napisała te konentarze – samochwałki, bo ani skopiowany od Frankla i innych tekstów, post, ani temat na to nie zasługują
Droga Autorko, świetny tekst, jestem czytelniczką od roku 2018. Uwielbiam czytać do porannej kawy – a kiedy u Pani na blogu nie ma nic nowego, z lubością oddaję się lekturze wątku Childfree na Reddit. Jest nas mnóstwo i rośniemy w siłę, nic tego nie zatrzyma! Nieustannie poszerza się segment klientów chcących lotów/restauracji/innych miejsc bez dzieci – więc te miejsca będą rosły jak grzyby po deszczu. Izabelo, Barbaro – czuję wasz ból, słyszę wasz skowyt. Zostałyście zrobione w konia. Ale to nie jest wina tych, którzy nie dali się nabrać.
Dziękuję za wierne trwanie przy Bezdzietniku:) Uściski!
Pozamiatane 🥌👏👏piękny komentarz
Pani Edyto, temat bezdzietności jest mi bliski, a Pani blog od dawna wnosi wiele wartościowych treści w moje życie. Stworzyła Pani cudowną przestrzeń do swobodnej rozmowy. Jest mi strasznie przykro, że pojawiają się tutaj osoby, które zachowują się jak jakaś inkwizycja i nie potrafią uszanować prostego faktu, że ktoś ma inne zdanie oraz prawo żeby tworzyć treści o bezdzietności, dzielić się doświadczeniami oraz po prostu czytać teksty, które wydają mu się ciekawe. Żadnego prawa tu nie łamiemy. Żeby się moralnie oburzać i wyzywać ludzi od kretynek, bezmózgich istot i sugerować, że każda z osób bezdzietnych krzywdziła by swoje dziecko, trzeba wykonać świadomy wysiłek wejścia na bloga. Jest to bardzo przykre i zupełnie dla mnie niepojęte, że można tak intencjonalnie wyżywać się na ludziach. Mam nadzieję, że te osoby znajdą sobie w końcu jakieś ciekawe, wartościowego hobby. A Pani życzę dalszych sukcesów w życiu
Dziękuję, Rose, że wciąż tu wpadasz. Komentarze pań, które zaglądają tu tylko po to, by siać zamęt, nie są w stanie popsuć mi humoru. Ale wasze wpisy – stałych lub przygodnych czytelniczek – to miód na moje serce. Zawsze przykładam się do pisania, bo chcę wam dać jak najlepsze teksty, ala tak naprawdę chodzi o to, by były POTRZEBNE. Jeśli tak jest – moja satysfakcja nie ma granic. Dzięki – Tobie i innym komentatorkom – że podzieliłyście sie waszym odbiorem bloga. To dla mnie bezcenne.
Mini, zanim skomettujesz post, przeczytaj go ze zrozumieniem. Walczysz z wiatrakami. Lepiej nie mieć dzieci, niż je krzywdzić. I największy wkład bezdzietników do społeczeństwa, polega na tym, że wiedząc, że nie dadzą rady wziąć odopwiedzialności za małego człowieka, nie mają dzieci. Po co piszesz odpowiedź na mój komentarz, która go potwierdza? Ach, Ci bezdzietni i ich walka z manią prześladowczą!
Nie żartujmy sobie i nie zmieniajmy twojego sarkastycznego, wypełnionego niechęcią i ocenianiem komentarza na uznanie naszego wyboru i wkładu . Zrozumiałam twoją wypowiedź bardzo dobrze. Sposób w jaki ją napisałas i cały kontekst dookoła jak np. wmawianie nam zaburzeń sugeruje, że uważasz nas za ludzi, którzy krzywdziliby własne dzieci. I dodajesz z udawaną ulgą, że dobrze, że tych dzieci nie mamy, bo porzucilibyśmy je dla własnej wygody i samorealizacji. Wydźwięk tej i innych twoich wypowiedzi jest oczywisty – pogarda dla ludzi, którzy żyją inaczej niż ty.
Mini, odnosi się pani do wypowiedzi Izabeli, której nie zrozumiała. Właśnie na tym polega wartość bycia bezdzietną, że się nie krzywdzi dzieci, bo się ich nie ma. Nie ma co walczyć z wiatrakami, bo one nie atakują. Tu chodzi bardziej, że nie ma co wykazywać jakichś szczególnych wartości związanych z bezdzietnością. To prywatny wybór i tylko prywanty, jeśli świadomy, to dobrze. Trudno jednak stwierdzić, na ile do końca świadomy, a na ile jest on wypadkową innych czynników. Podobnie jest z rodzicielstwem. Też nie wiadomo, czy to jest wybór do końca świadomy. A konsekwencje są o wiele poważniejsze, niz w przypadku bezdzietności, bo ponosi je nowy człowiek, który się na świat nie prosił. Myślę, że rola rodzica niesie ze sobą więcej wyzwań, niż bycie bezdzietnikiem. I pewnie dlatego komentują tu rodzice, których obowiązki i odpowiedzialność są tak duże i ważne. A bedzietni to ludzie uciążliwi i zawłaszczający przestrzeń swoimi ograniczeniami, wynikającymi z ich sposobu postrzegania innych ludzi, w tym dzieci właśnie.
Zawłaszczamy przestrzeń, powiada Pani? Ten blog nazywa się Bezdzietnik – jakby uszło Pani uwadze… Proszę zatem powrócić do rodzicielskich wyzwań – być może właśnie w tej chwili Olivierek połknął klocek – a Pani poświęca czas na forum dedykowanym społeczności, do której Pani nie należy.
A skąd pani wie, że mam dzieci? Sarkastyczny i złośliwy komentarz osoby bezdzietnej, jest podsumowaniem: w punkt! Pisanie z wyższością i pogardą dla rodziców i dzieci, jest u bezdzietników objawem inteligencji i podążania własną drogą! Ale, jak ktoś pokaże bez lukru, zachowania bezdzietników we wspólnej ( wspólnej podkreślam ) przestrzeni, to jest nietolerancyjny, a model życia wybrał zgodnie ze sterotypami ora kulturowymi i religijnymi wzoracmi. O matuchno! Ludzie bezdziettni zyją stworzonej przez siebie bańce, dlatego nie są kompatybilni z ludźmu żyjącymi w realu. Najgorzej, jak do tej swojej bańki wciągają innych.
kobieto, ty się słyszysz? strasznie bełkoczesz:))))))))))))))))
To nie jest obraźliwe? Cóż, niektórym pozwala się tu na więcej…
Ach, Polacy to taki „cudowny” naród. Kochają się wtrącać w życie innych… Nie masz dzieci? „Jesteś pustostanem!!!” Masz? „Na pewno jesteś bezmózgi/a i bezmyślnie się mnożysz!!!” ” Cuda” normalnie… Pani Edyto, cieszę się, że w tej „kulturze” naszego grajdołka Pani zachowuje zdrowy rozsądek i kulturę. Nie ma co, te lata czystek genetycznych przez Niemców, Rosjan i ogólnie zaborców nie poszły „na marne”, cel osiągnięty, jadowite, głupie i bezrefleksyjne społeczeństwo skaczące sobie do gardeł „BO JA!!!”. Oby tak dalej, na pewno będzie coraz lepiej… Do tego wszechobecne „smartfonowe zombie” z nowych pokoleń, co oglądają patologie na You-Tubie i będzie super!
Fakt, z kulturą bycia i wypowiedzi jest nie najlepiej, zwłaszcza w Internecie. No ale tak to jest, z domu się nie wyniesie i szkoła jeszcze nie nauczy.
„Macierzyństwo czy ojcostwo jest nam potrzebne, bez niego nie mamy poczucia spełnienia, a bywa nawet, że czujemy, iż życie jest pozbawione sensu i celu” Owszem, jeśli sobie damy to wmówić (albo sami sobie wmówimy). Tak samo, jak damy sobie wmówić, że poczucie spełnienia da nowe BMW, mieszkanie za milion, wczasy co roku tylko na Kanarach, albo praca w IT/korpo, bo przecież to „dobry zawód za grubą kasę”. Na szczęście ja wielu rzeczy nie daję sobie wmówić 😉 Jeśli rodzicielstwo to świadomy wybór, to faktycznie daje spełnienie. Ja bardzo cenię podejście normalnych ojców, mimo, że są ojcami (i normalnie opiekują się dziećmi), to nie dają sobie wmówić, że to „jedyny sens ich życia”. Jest to sensem, jednym z wielu. Przeraża mnie za to jak łatwo kobietom odebrać inne „cele” i obsadzić je w roli „tylko matka” i jak one jeszcze potrafią tego same bronić. No, nie, nie tylko. Tak samo, jak nie „tylko ojciec”. Każdy z nas ma wiele ról w życiu i niedobrze jak tylko tą jedyną się wypycha na piedestał (jaka by ona nie była). A potem zdziwienie, że np. w relacjach z innymi ludźmi coś się psuje. Za dużo widzę dookoła, jak ktoś się w czymś obsadza, a potem żąda czołobitności i wdzięczności do końca życia i spełniania zachcianek (a nie prawdziwych potrzeb).
Panie dzietne, które nas tu obrażają, rozwinęły swoją strategię. Są jak to dziecko w szkole, które przez cały semestr dokucza koledze z klasy. Wyśmiewa, zabiera kredki. Codziennie robi mu coś złośliwego. A kiedy to prześladowane dziecko w końcu da się sprowokować, w końcu będzie miało dosyć przemocy i agresora kopnie w kostkę, agresor najgłośniej będzie krzyczał, że został brutalnie i bez powodu pobity. Będzie krzyczał, że kopiący nie zrozumiał żartów, kontekstu, będzie twierdził, że kiedy obrażał to tak naprawdę wcale nie, a to jego ofiara nie rozumie, że to z troski. Panie dzietne są jak to dziecko, które cały semestr pracowało na to kopnięcie. I owszem kopać nie wolno, nawet w afekcie, ale to nie znaczy, że kopnięty zachowywał się dobrze. Nie zachowywał się, bo długotrwale stosował przemoc. Panie tak samo najpierw piszą obraźliwe komentarze, a później, gdy już wszystkich zdenerwują odwracają kota ogonem i krzyczą najgłośniej jak brzydko zostały potraktowane przez ofiary swoich werbalnych ataków. A winą ofiar tych ataków jest tylko nie zgoda na bycie atakowanymi i obrażananymi. Pozostaje nam mieć nadzieję, że znajdą sobie, dla odmiany, twórcze zajęcie. Może skupione na matkach i ich potrzebach? Albo potrzebach dzieci?
Bardzo trafne podsumwanie nic dodać nic ująć……
Chciałam podziękować Pani Edyto za wpis! Ja akurat jestem mamą, ale odkąd parę lat temu trafiłam na Pani profil tak od tego czasu z ogromną ciekawością czekam na każdy wpis, ponieważ w moim odczuciu są one pełne wrażliwości, otwartości, akceptacji i szacunku do ludzi i ich wyborów życiowych. A książka do której Pani nawiązuje jest jedną z książek, która uratowały moje życie dosłownie! Dziękuję, za przypomnienie mi tej ważnej pozycji, do której z pewnością powrócę – jestem ciekawa jak ją odbiorę po tych paru latach nie czytania ☺️🙏💐
Bardzo dziękuję za ten rodzicielski głos! Cieszę się, że przywołałam ważną książkę. Dla mnie ona też była istotna i w pewnym sensie przełomowa. Długo nosiłam się z pomysłem wykorzystania jej w pisaniu posta i dobrze, że w końcu zebrałam się w sobie. Kolejne posty już się piszą, zapraszam więc na bloga:) Pozdrawiam!
Przeraża mnie myśl, że miałabym być sensem życia moich rodziców. Nie chcę, żeby niczyje szczęście zależało ode mnie, absolutnie nie piszę się na taką odpowiedzialność – bo i ona nie jest moją odpowiedzialnością, tylko ich. Nie życzę sobie wrzucania mnie w rolę „jedynej drogi do szczęścia” kogokolwiek, bo każdy człowiek jest odpowiedzialny za swoje życie. Niesamowicie mi się podoba koncept logoterapii, dziękuję za jego przedstawienie! Na pewno się w niego zagłębię.
Bardzo niepokoją mnie wpisy osób, które usilnie stawiają macierzyństwo na piedestale, bo znam takich ludzi osobiście – są bardziej zapatrzeni w swoją rolę niż w dziecko jako osobnego człowieka z własną osobowością, dążeniami, pragnieniami i poglądami. Koleżanka, która w pracy wyśmiewała bezdzietnych, kiedyś dywagowała na temat przyszłości swojego syna (oczywiście, musi zostać lekarzem/prawnikiem – jakież to oklepane). Gdy ją zapytałam: „a co, jeżeli postanowi wyjechać do USA?”, odpowiedziała „nie pozwolę mu”. Moja własna teściowa, oczywiście uważająca, że kobieta bez dzieci jest wybrakowana, kochała wnuki nad życie dopóki były nieporadnymi maluchami bez własnych poglądów… Teraz słyszą od niej tylko krytykę i złośliwości, bo nie tańczą, jak im zagra i mają własny świat, którego ona nie rozumie. Mam wrażenie, że osoby, które wmuszają w innych dzietność, wykazują ogólny brak szacunku dla drugiego człowieka. I taki sam brak szacunku okażą własnym dzieciom.
Dzięki za ten głos. I za pokazanie, że egoizm miewa bardzo różne twarze, czasami ukryte pod maską miłości do dzieci. To bardzo ważne i trafne spostrzeżenie!
„Jednak lepiej nie mieć dzieci, niż je krzywdzić. I to jest największy wkład bezdzietników w społeczeństwo.” pani Izko to jest teoria z tzw czapy zakłada pani ze ktoś kto nie zdecydował się na dziecko napewno by je krzywdził ????? nic durniejszego nie można chyba wymyślić a co z tymi którzy zostali rodzicami i są dla własnych dzieci toksyną , krzywdza je i nie kochają???????/ cóż za madrości….postanowiła pani wejsc na ten blog i dokopać ludziom czujacym inaczej niż pani? oj nudzi sie pani chyba …..straszna płycizna…….
Dokladnie. Patrząc na to ile krzywdy dzieciom wyrządzają ich rodzice – takiej spektakularnej, której dzieciak nie przeżyje, albo takiej cichej, którą potem będzie leczył u psychologa – to dzietni są najokrutniejszymi ludźmi.
Jeszcze jedno słowo do pani
Izy….
Powinna pani warzyć słowa to co pani napisała
Cyt „jednak lepiej nie mieć dzieci, niż je krzywdzić. I to jest największy wkład bezdzietników w społeczeństwo”
To są bardzo krzywdzące i nieprawdziwe słowa które mogła stworzyć chora głowa, radzę uważać bo może się znaleźć ktoś kto panią pozwie za takie teksty.
Jeszcze jedno słowo do pani
AGI…. (Ciekawi mnie funkcja zastosowanego tu wielokrapka)
Mamy wolność słowa, to po pierwsze. Napisałam prawdę, to po drugie.
Być może to ktoś panią pozwie, za inwektywy, groźby i rażące błędy ortograficzne!
Ważyć piszemy pezez ż, bo się wymienia na waga, sznowna pani AGO.
To jest pani tzw „prawda” szkalująca ludzi czujących, żyjących inaczej. Proszę się nad sobą zastanowić.
Jest pani nauczycielką języka polskiego?
U pani też trochę błędów w poprzedniej wypowiedzi
Ależ to prymitywna odpowiedź….
To chyba Pani powinna WAŻYĆ słowa.
Proszę jeszcze raz przeczytać ze zrozumieniem bo chyba nie widzi pani problemu że ktoś wyraża nikczemne i podłe zdanie o innych i ich wyborach ….a o ważeniu słów proszę wspomnieć pani Izabeli
Nic nie przebije pani podłości ,powinna pani po prostu przeprosić nas wszystkie tu na tym blogu za swoje nikczemne słowa!
Niematko i piszące tu bezdzietne kobiety, jesteście w tych tekstach, jak TVP PiS. Gotujecie zupę (mętna propaganda), a czystej wody (merytorycznej, obiektywnej dyskusji) BRAK.
Papier – również ten internetowy – jest cierpliwy. Wszystko zniesie. Ja – jak marszałek Hołownia (by zostać przy porównaniach politycznych) – też pomieszczę w sercu nawet najbardziej absurdalne obelgi.
🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯🤯
Widzisz, pod wieloma postami na Bezdzietniku jest mnóstwo ciekawych dyskusji, również bezdzietnych z rodzicami. Pod tym postem jednak o fajną dyskusję trudno, bo postanowiły tu wpaść panie, których głównym celem jest nas obrzucić błotem, wmówić nam jak bezwartościowe jest nasze życie, jakie to mamy zaburzenia i jak to krzywdzilibyśmy dzieci, gdybyśmy je mieli. Ten blog powstał z myślą o nas, bezdzietntych (głównie z wyboru), bo w normalnym życiu takich Izabel, Barbar i innych ciotek i wujków „dobra rada” mamy aż nadto. Bezdzietnik to nasza przestrzeń, w której wymieniamy się opiniami, doświadczeniami i w której nie chcemy już czytać bzdetów na temat naszego życia i nas samych od ludzi, którzy, co tu dużo mówić, zatrzymali się mentalnie dekady temu. Większość z nas ma już po dziurki w nosie nagabywania, oceniania, wyszydzania nas tylko dlatego, że wybraliśmy inny model życia i nie zdecydowaliśmy się spełniać czyichś zachcianek kosztem nas samych. Słuchamy tego całe życie. Jedni z nas mają na to bardziej wyje…ne, inni mniej, jedni mają grubszą skórę, inni są bardzo wrażliwi. Po jednych to spływa, a inni wręcz odchodzą od swoich partnerów i odcinają się od rodzin, które potrafią przestać szanować człowieka tylko dlatego, że nie spłodził dziecka.
Zrób eksperyment: pojedź na zjazd motocyklistów i zacznij obrzucać tam ludzi epitetami, wrzeszczeć, że są zaburzeni, że na pewno tym motorem kogoś zabiją i powinni kupić sobie rower. Ciekawe czy zaproponują ci miłą dyskusję przy herbatce czy jednak zareagują adekwatnie do twojej agresji. Jeśli to drugie, to może ten rzekomy brak dyskusji nie jest kwestią tego czy ktoś jest bezdzietny czy nie, tylko tego jak został potraktowany i to na własnym podwórku.
👏👏👏
Poziom argumentacji TVP Pis. Potwierdzam.
Ciekawe dyskusje pod postami? Które? Szkodliwe i przekłamujące rzeczywistość towarzystwo wzajemnej adoracji. Przyklaskujące tezie o wyższości konia nad dzieckiem? Obrzucające inwektywami rodziców? Pogardzające dziećmi? Czy też, żądające usunięcia tychże małych ludzi z przestrzeni bezdzietników?
A motory są bardzo niebezpieczne i w tym się z panią zgadzam.
Trzeba dużo złej woli, by tak to widzieć.
Jeśli w moim poście wyczytałaś, że uważam motory za niebezpieczne, to po prostu masz kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem. Może dlatego w postach na tym blogu widzisz tezy, których nikt nie stawia.
Pytam z czystej, szczerej ciekawości. Po co tu jesteś? Autentycznie chciałabym zrozumieć po co wchodzisz na bloga dedykowanego osobom, z którymi fundamentalnie się nie zgadzasz, a ich tezy uważasz za szkodliwe? Nie ma w tym pytaniu żadnej złej intencji, wyłącznie czysta ciekawość. Mam nadzieję, że uda ci się odpisać bez złośliwości.
Dlaczego ktoś ma się tłumaczyć z powodów czytania danych treści. Poza tym każdy ma prawo komentować publiczne blogi. Jeżeli ktoś nie chce, aby tak było, to może ukryć treści, tylko dla zainteresowanych i i uczynić kółko wzajemnej adoracji imieniem Wielkiej Bezdzietnicy.
@Małgorzata, wyluzuj się troszkę. Nikt nikomu nic nie każe. Grzecznie zapytałam podpierając to ciekawością. Zostawiłam wolną wolę co do odpowiedzi. Natomiast moja teoria na waszą obecność tutaj jest jedna. Nasuwa mi się tylko i wyłącznie refleksja, że jesteście rozczarowane swoim rodzicielstwem. Być może zrobiłyście coś wbrew sobie, a być może chciałyście tego, ale realia was bardzo negatywnie zaskoczyły. Jest w waszym życiu coś, co powoduje to zgorzknienie, agresję i niechęć do ludzi, którzy tego bagażu nie niosą.
Człowiek szczęśliwy, spełniony, żyjący w zgodzie z samym sobą nie atakuje innych, bo w ogóle nie odczuwa takiej potrzeby. Polecam książkę „Przekraczanie poziomów świadomości” Davida Hawkinsa. Tam jest dokładnie opisane jak zachowuje się osoba funkcjonująca na codzień w danej emocji. Tj. jak zachowuje się osoba, której dominującą codzienną emocją jest złość, żal czy smutek, a jak żyje osoba, u której dominuje radość, wdzięczność czy miłość. Mamy tam nie tylko wątek psychologiczny, ale też opis biochemii mózgu i całego ciała, które powodują takie, a nie inne zachowania.
Wasze posty tutaj, ich treść, wydźwięk, to co i jak mówicie, jednoznacznie sugerują niski poziok emocji na jakim funkcjonujecie. Atakowanie innych jest niskim instynktem, który uruchamia się u osób żyjących na codzień w sporej dawce negatywnej energii, trybie przetrwaia itd. Nie zazdroszczę, ale też zachęcam do pracy nad sobą, bo świadomy rozwój psychologiczny czy duchowy działa cuda.
Nie wdaję się więcej z wami w dyskusję, żeby nie prowokować kolejnej fali negatywnych emocji, bo i tak raczej macie ich sporo.
Pozdrawiam
Inne zdanie to atak, a posiadanie dzieci podnosi poziom frustracji do maksimum. To punkt wyjścia Twojego wywodu. Jak Ty dokonujesz diagnozy osób o innych poglądach to jest SŁOWO NA NIEDZIELĘ. Jak to robią inni, to jest przez Was nie do przyjęcia. Uważasz się za duchowego guru? Samozwańczo. Ależ to zabawne!
Inne zdanie to nie jest atak. Ale atakiem już jest nazywanie kogoś kretynką, istotą bezmózgową, mówienie, że jest zaburzony, że jego życie jest bezwartościowe, że krzywdziłby dzieci, gdyby je miał, że jest niekompatybilny ze społeczeństwem itp. itd. „Inne zdanie” objawiałoby się polemiką z artykułem, bez personalnych przytyków. Żadna z was natomiast nawet przez moment nie odniosła się do jego treści, za to przytyków personalnych tu aż nadto.
Nawet słowem nie zająknęłam się, że dzieci podnosza poziom frustracji do minimum. Kolejna twoja projekcja. Pozwoliłam sobie na wyrażenie własnego zdania, dlaczego tu jesteście, ponieważ same nie chcecie tego powiedzieć. Powtarzacie tylko, że to blog dla każdego. I moja diagnoza tej sytuacji to wasze niezadowolenie z rodzicielstwa, rozczarowanie, żal, że ktoś żyje inaczej. Być może się mylę, ale jak twierdzisz nie musisz się tłumaczyć z powodów bycia tu, więc ja mogę sobie diagnozować do woli w oparciu o to co widzę i czytam.
Nie każdy wchodzi na blogi osób, z którymi sie fundamendalnie nie zgadza i uważa ich za zaburzonych, po to tylko, żeby poprzerzucać się błotem w komentarzach, wiedząc, że i tak nie przekona nikogo do swojego zdania, a tylko zrobi sie niemiło. Jest to jakaś niezrozumiala dla mnie forma masochizmu, ale co kto lubi.
😉
Pani Wera wchodzi żeby się odstresować,pani Wero proszę opuścić nasz Blog nic tu po pani „mądrościach” , pani nie zgadza się z nami my z panią , Nara!
Pani Wera nawet nie umie czytać ze zrozumieniem i wyłapać ironii (tej o motorach) więc z kim tu dyskutować? Szkoda prądu 🙂 I tak, uważam, że zwierzęta są w dużej mierze emocjonalnie lepsze od ludzi (nie zarzynają się dla pieniędzy/zysku/chęci popisania się, u nich robią to by przetrwać). Ludzie uważają się za inteligentny gatunek, ale, szczerze, żadne zwierze nie odstawia tylu absurdów co ludzie… żadne nie ma tak nadętego ego. Jeśli ktoś mówi, że zwyczajnie nie lubi dzieci, to nie znaczy, że je obraża. Ja nie lubię małych dzieci ale nie uważam, że są szkodliwe, „należy je usunąć z przestrzeni”. Po prostu nie lubię i nie mam kontaktu. Jak ktoś się boi motoru to na nim nie jeździ a nie lata (jak Pani Wera) na „zloty motocyklowe” i obraża jeżdżących… Poziom agresji i obrażania widzę jednakowo wysoki po obu stronach (na FB na przykład) u niektórych. Rodzice też nie są święci ze swoim wyśmiewaniem „kotów, psów i kanarków”. Ludzie się okopują w swoich etykietkach (My rodzice, Wy bezdzietni, albo odwrotnie, cokolwiek innego też można wstawić) a potem się dziwią, że społeczeństwo jest chamskie i się nienawidzi… Kobieca solidarność, aha.
Będę się odnosić tylko do sytuacji, która ma miejsce tu i teraz pod tym wpisem. Bo rozmawiamy o konkretach a nie ogólnej kondycję spolaryzowane go spolaryzowane godziny społeczeństwa. Odpowiedź na pytanie kto zaczął nie jest w tej dyskusji bezpodstawna. Znajdujemy się w przestrzeni, w której porusza się konkretną tematykę. Dla wielu osób tutaj ich doświadczenie bezdzietności jest trudne w życiu codziennym, a to miejsce, w którym spotykają się ze zrozumieniem. To nie jest pierwszy raz kiedy osoby, które mają bardzo złą opinię o bezdzietnych (która to opinia opiera się na stereotypach i bez krytycznym uznawaniu ról społecznych za prawdę) wchodzą tu żeby obrażać inne osoby, wyzywając je od kretynek, istot bez mózgowych, sugerując zaburzenia, i sugerując, że krzywdziły by dzieci, gdyby je miały. Na jakiekolwiek próby merytorycznej dyskusji reagują agresją. Dlatego ja nie widzę tu symetrii. Frustracja wywołana atakiem jest pewną próbą obrony przed nim, zwłaszcza, że próby rozmowy nie działają. Czy to najlepsza próba obrony nie mnie oceniać. Niemniej każdy ma jakiś próg tolerancji i w pewnej chwili straci cierpliwość do kogoś, kto go obraża i nazwie go w sposób mało elegancki. Jak już wyżej pisałam agresor w takiej sytuacji zaczyna najgłośniej krzyczeć, że jego ofiara stosuje przemoc i jest agresywna, a przecież do tej pory to on wcale nikogo nie nękał, wyzywając od istot bez mózgowych. I nie, stwierdzenie „nie lubię przebywać w towarzystwem dzieci, bo są głośne i mnie męczą” nie jest nawoływaniem do nienawiści. Jest wyrażeniem własnego stanu emocjonalnego i stwierdzeniem faktu jak ktoś odbiera dźwięki, wydawane przez dzieci. Natomiast „dobrze, że nie macie dzieci, bo byście je skrzywdzili” zawiera już ocenę, w dodatku bardzo konkretną i negatywną. W żadnym jednak miejscu żadna z tych pań nie powiedziała niczego konstruktywnego o swoich emocjach np. „mam w pracy złe doświadczenia z osobami bezdzietnymi, bo są dla mnie niemiłe i wyśmiewają moje życiowe wybory”. W ten sposób jednak panie te nie rozmawiają, a wprost zapytane o co im chodzi unikają odpowiedzi zasłaniając się prawem do swojej opinii. Tylko, że żadnej opinii nie przedstawiły, bo nazwanie całej grupy osób kretynkami opinią nie jest. Zamiast tego wolą wchodzić na bloga prowadzonego dla konkretnego targetu i wyzywać ludzi. Czy to dobrze, że ktoś z nas daje się prowokować i im odpowiada? Pewnie nie. Czy to dziwne, że w końcu każdemu kończy się cierpliwość? Też nie. Kobieca solidarność jak każda inna wymaga wysiłku obu stron i ona tutaj się pojawia. Wielokrotnie, nawet pod tym postem, znajdziemy jakąś mamę, która napisze „chociaż mam zupełnie inne potrzeby i doświadczenia niż wy, to ciekawie jest poznać inną perspektywę”. Jeszcze się nie zdarzyło żeby ktoś pod komentarzem takiej matki się buldoczył, że jej hormony zalały mózg. Natomiast gdy ktoś pisze „jesteście zaburzone bo ja uważam, że każda kobieta chce być matką, więc to obiektywna i uniwersalna prawda” to wtedy faktycznie to może drażnić. Zwłaszcza gdy ktoś taki pojawia się tu po raz kolejny. Dlatego może nie doszukujmy się symetrii tam gdzie jej nie ma. A czy są chamskie osoby bezdzietne? Tak w ogóle na świecie – są. Tak samo jak są chamskie matki, wdowy, rozwodnicy i kierowcy autobusów. Niemniej jednak tutaj stykamy się z konkretną sytuacją, o konkretnej dynamice, która rani konkretne osoby, a nie odkrywamy prawdę oczywistą, że dowolny wybór życiowy dowolnej osoby nie jest związany z jej poziomem kultury osobistej.
Cytat: Tak samo, jak damy sobie wmówić, że poczucie spełnienia da nowe BMW, mieszkanie za milion, wczasy co roku tylko na Kanarach, albo praca w IT/korpo, bo przecież to „dobry zawód za grubą kasę”.
Odpowiedź: Oczywiście, że to dobry zawód. W porównaniu do moich rodziców stać mnie było na kupno mieszkania a nie życie jak w kurniku na jednym pokoju. Stać mnie na dentystę i leczenie tego co oni zaniedbali. Wiesz, że kiedyś emerytury będą słabe lub ich nie będzie? Stać mnie żeby się zabezpieczyć. I tego rodzica, który nigdy nie był nauczony zarządzać finansami też!
Romantyzuj biedę dalej 🙂
Ja nie romantyzuję biedy. Tylko, że nie każdy marzy o pracy w korpo, tak jak nie każdy marzy o byciu rodzicem/braku dzieci 😉 Trochę luzu nie zaszkodzi 😉 Przecież nie piszę, że to zła praca. Tylko, że nie wszystko każdy lubi. I nie każdej presji trzeba ulegać. To, że ktoś nie pracuje jako informatyk/w korporacji/nie ma firmy, to nie znaczy, ze klepie biedę. Nie wiem czemu ludziom się to utarło, to już nie ma innych zawodów na świecie? Każdy z nich jest dobry, jeśli przynosi ludziom dobrobyt. A rzeczy nie dadzą szczęścia, podobnie jak nie każdemu da je dziecko. To taki sam mit, jak ten o „każdy marzy, by być rodzicem””, tylko przystający do współczesności. Nie chodzi o pracę, tylko o harówkę na nowe rzeczy co roku. Pogoń za niczym. Mieszkanie na kredyt, spłata do 50-tki i tracenie życia na nic. Nowe auto co 2 lata, trzeba naginać na 10 etatach żeby na nie zarobić. Pogoń za niczym. Bieda jest zła. Pogoń za niczym też. Trochę harmonii by nie zaszkodziło dzisiejszym ludziom, może byliby szczęśliwsi, nie goniąc za schematami, jakie by one nie były. A zabezpieczyć tak naprawdę się nie można nigdy, to taki sam mit 😉 Wystarczy pstryk i wszystkie pieniądze, banki, elektronika, karty kredytowe może nagle przestać funkcjonować i zostajemy z niczym. Wszyscy. Ludzie dziś wierzą w mit Dollar Almighty tak samo jak w mit Matki Przebolesnej Polki. To to samo, tylko inne opowieści podłożone. Nie chodzi o pracę i godne życie, powtarzam. Chodzi o pracę (w sensie harówkę a nie karierę) jako jedyny sens i cel życia. Dziś dużo ludzi w to wierzy.
Zabezpieczyć się można. Złoto i ziemia. Tylko to. Poza tym pięknie Pani napisała. Gdybyśmy odeszli od konsumpcjonizmu, to tyle rzeczy moglibyśmy zrobić. Albo i nic nie robić, jeśli by nam się tak zachciało.
Chętnie posłuchał bym o tym sensie bezdzietności ale od osoby, która ma dzisiaj 60 lat, i spędziła właśnie niedziele z rówieśnikami, którzy mają czwórkę dzieci i gromadkę wnuków. Która wraca do swojego apartamentu, siada na krześle i mówi że cieszy się z bezdzietności, a jej życie jest również sensowne jak tych rówieśników.
Hej! Do usług. Ja 61, mąż 63. Mamy znajomych i dzietnych, i bezdzietnych. Wizytując tych pierwszych np. przy okazji urodzin czy imienin bardzo często spotykamy ich dzieci i wnuki. To fajni ludzi (mieli fajnych rodziców, duży przywilej) ale po powrocie do domu zawsze sobie z mężem gratulujemy decyzji o bezdzietności, którą podjęliśmy prawie 40 lat temu. Pozdrowienia!
Proszę bardzo Panie Bartoszu. Mam 63 lata. Nie mam dzieci, bo nie chciałam. Nie jeżdżę na nartach, bo mnie to nigdy nie pociągało. Nie zrobiłam prawa jazdy bo uznałam to zbyt ryzykowne i dla mnie i dla otoczenia. Za każdym razem był to świadomy wybór.
Moi rówieśnicy, z którymi nie spotykam się podczas niedzielnych obiadów, to osoby żyjące w pełni właśnie teraz, gdy wreszcie mają czas dla siebie. Umieli powiedzieć „nie” opiece nad wnukami i choć spotkali się z oburzeniem ich rodziców, przewartościowali swoje spojrzenie na życie. Ja, mój mąż (bezdzietność to nasza wspólna decyzja), nasi dzietni i bezdzietni przyjaciele podróżujemy, wędrujemy, zachwycamy się naturą i kulturą i korzystamy z czasu jaki nam został, z iście hedonistyczną przyjemnością. Zapracowaliśmy na to. Co w tym złego? Nasze rozmowy wychodzą poza problemy rodzinne; tyle ciekawych i trudnych rzeczy dzieje się dookoła.
Jeśli idziemy przez życie w przekonaniu, że tylko dzieci zapewnią nam spełnienie, może się zdarzyć, że sami stworzymy sobie samotność.
Ja napiszę może coś niepopularnego. Jestem z żoną w związku katolickim. I żona z różnych powodów emocjonalnych, które trudno w krótkim poście opisać nie chciała mieć drugiego dziecka. I psychoterapeuta, którego znalazłem żonie, polecony zresztą super fachowiec – pani psychterapeutka – sprawiła ze mamy drugie dziecko. I jesteśmy z tego oboje bardzo szczęśliwi. Także mimo wszystko, pisze to dlatego bo czasami psycholog na niektóre sprawy może pomoc i odmienić sytuacje. Nie mówię naprawić, ale pomoc w problemie emocjonalnym, bez którego przepracowania drugie nasze dziecko – syn nigdy by nie przyszło na świat.
Mnie psychoterapia pomogła dzieci … nie mieć. 🙂
Całe młode życie żyłam według cudzych schematów. „Studia, dobra praca na etat, dom z ogródkiem (a nie cierpię prac ogrodowych! :D) mąż i dzieci.”
Psychoterapia pozwoliła mi sie zatrzymać i zadać pytania czego ja tak naprawdę chcę. A nie czego chce moja mama, teściowa i klasyczne „co ludzie powiedzą”.
Zaczęłam też obserwować życie matek/rodzin zarówno bliskich, jak i nieznajomych i zastanawiać się czy widzę w takim życiu coś interesującego dla siebie. Nie zobaczyłam.
Bardzo się cieszę, że tak się to wszystko ułożyło, bo dzisiaj, znając już dość dobrze siebie, uważam że byłabym kolejną matką na grupie „FB Żałuję rodzicielstwa.”