Ostatnio w moim dość trzeźwym i przewidującym umyśle musiała poluzować się jakaś klepka, bo zadałam mężowi ryzykowne pytanie:
– Żałowałeś kiedyś, że nie masz dzieci?
Jeszcze dobrze nie wybrzmiał znak zapytania, a ja już wiedziałam, że strzeliłam sobie klasycznego samobója. Był cień szansy, że pytanie – jak wiele innych w naszym małżeństwie – zawiśnie w powietrzu i nigdy nie doczeka się odpowiedzi. Niestety, mój milczący zazwyczaj małżonek tym razem się rozgadał:
– Raczej nie.
Masz babo placek! Cóż za elokwencja! Co za rozpasane wielosłowie! Teraz, szanowna adeptko polonistyki, rozkminiaj, co autor miał na myśli. Że bardziej „tak” czy bardziej „nie”?
Zamiast egzegezy tej zawiłej frazy, zrobiłam rachunek sumienia i machnęłam ręką. Przecież oboje nigdy nie chcieliśmy mieć dzieci. Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Owszem, podczas tych rozmów zazwyczaj ja mówiłam, a mąż tylko kiwał głową, ale to nie znaczy, że ktoś tu kogoś wpuścił w maliny bezdzietności. Decyzję podjęliśmy wspólnie, z pełną świadomością jej konsekwencji. Od czasu do czasu nawiedza nas strach przed samotną starością, czasami zastanawiamy się, komu zostawimy nasz zielony, zjawiskowy raj na Wzgórzach Trzebnickich, ale lubimy swoje życie. Bardzo! I nawet jeżeli któreś z nas dopada chwilowa rozterka, od dwudziestu jeden lat nie zbaczamy z drogi. I niczego nie żałujemy! Raczej;)
ŻEBY DWOJE CHCIAŁO NARAZ
Niestety, nie zawsze sytuacja jest tak klarowna. Pytanie o dziecko to rafa, o którą rozbija się wiele związków. Pół biedy, jeżeli do katastrofy dojdzie po piątej czy ósmej randce, gdy miłość dopiero kiełkuje, a para ledwo zdążyła się poznać. Poboli przez chwilę, poszczypie, ale czas w końcu oczyści i zasklepi ranę. Potem jest gorzej. Pod powierzchnią pytania o macierzyństwo i ojcostwo kryje się to, co dla każdego z nas fundamentalne: wiara, światopogląd, definicja szczęścia, sens życia, hierarchia wartości… To są sprawy nienegocjowalne. Mężczyzna, który pragnie dużej i gwarnej rodziny, nie wypracuje kompromisu ze zwolenniczką bezdzietnego stylu życia. Bo niby w którym miejscu na osi swoich oczekiwań mieliby się spotkać? Jedno dziecko unieszczęśliwi zarówno jego, jak i ją. W takiej sytuacji pozostaje wierzyć, że „jeszcze się wszystko da odkręcić”…
Oczywiście to skrajny przypadek, ale jeżeli para nie ma wypracowanej wspólnej wizji rodziny, stoi przed cholernie trudnym wyzwaniem. Zwłaszcza że myślenie o dziecku to raczej ruchome piaski niż prosty, ubity trakt, który wiedzie wprost do celu, czyli jednoznacznej i niepodważalnej decyzji. Czas wiążących decyzji wykutych w kamieniu minął bezpowrotnie. Dziś łatwiej obiecać: „objadę z tobą świat dookoła”, niż zadeklarować: „będę z tobą mieć dziecko”, bo z TGV można wysiąść, a z rodzicielstwa nie. Odkąd nasze życie jest refleksyjnym projektem, a nie odgrywaniem narzuconej roli, wymyślamy je wiele razy, kreślimy, poprawiamy, zaczynamy od nowa. Pytani o plany życiowe dwudziestolatkowie niemal w stu procentach deklarują, że chcą mieć przynajmniej dwójkę dzieci. Jednak już po 24. roku życia odsetek tych, którzy nie marzą o potomstwie, rośnie. W przedziale wiekowym 35-39 lat aż 42% bezdzietnych kobiet nie chce mieć dzieci*! Między innymi dlatego rozmowy o planach prokreacyjnych są tak trudne – bo się wahamy, gubimy w naszych pragnieniach, zmieniamy zdanie. Mimo to rozmawiać trzeba, bo jak pisał Boy-Żeleński: „(…) niedole życia wynikają głównie z rzeczy banalnych źle załatwionych; z rzeczy, o których się nie mówi”.
PORADNIK DLA DESPERATÓW
Jak zatem rozmawiać o dziecku, gdy jedno chce, a drugie nie? Dla desperatów, którzy podejmują się tych trudnych, często nierozstrzygalnych dyskusji, stworzyłam krótki poradnik. To raczej zbiór przestróg i refleksji niż instrukcja „krok po kroku”. Powodzenie tych rozmów tak czy siak jest w waszych rękach.
1. WSŁUCHAJ SIĘ W SIEBIE
Zanim zaczniesz rozmawiać z partnerem, zastanów się nad swoimi pragnieniami. Bez oglądania się na partnera, rodzinę, klimat społeczny czy znajomych. Wsłuchać się w swoje pragnienia nie jest łatwo, bo giną w hałasie cudzych oczekiwań, rodzinnych nacisków i chwilowych mód. Czasami nasze pragnienia są sprzeczne albo niejasne, a oczekiwania innych bardzo klarowne – wtedy tym chętniej realizujemy cudze scenariusze. Jeżeli nie jesteś pewna (pewny), czego chcesz, daj sobie do tego prawo. Nie szukaj na siłę odpowiedzi. Życie jest znakomitym suflerem i prędzej czy później podrzuci ci właściwą kwestię.
2. ZROZUM PARTNERA
Jeżeli już zaczniecie poważnie rozmawiać o dziecku, nie przerzucajcie się nawzajem setką argumentów, bo to nie dyskusja akademicka, tylko wasze życie. Nie chodzi o to, by jedno drugie przekonało, ale o to, by jedno drugie ZROZUMIAŁO! Wsłuchaj się uważnie w partnera. Jeśli oboje macie temperament polemiczny i trudno wam okiełznać emocje, dajcie sobie po 10 minut na mówienie – gdy jedno z was mówi, drugie nie komentuje, nie ocenia, nie wtrąca uwag. Po prostu uważnie słucha. A potem zmiana. Bez takiej rozgrzewki nie ma sensu zaczynać poważnej rozmowy.
3. NIE WYPOMINAJ DEKLARACJI SPRZED LAT
Podczas rozmowy nie wypominajcie sobie tego, co deklarowaliście przed laty, nawet jeżeli czujecie się zawiedzeni czy oszukani. Fantazje sprzed dekady to nie cyrograf przypieczętowany krwią. To tylko fantazje – pisane patykiem na wodzie i piórkiem na piasku. Dziś oboje jesteście w zupełnie innym miejscu, niesiecie spory bagaż doświadczeń i inaczej patrzycie na świat. Gorzkie żale niczego nie wnoszą do dyskusji. Jeżeli nie chcecie, by toczyła się ona na jałowym biegu, odrzućcie to, co było, i analizujcie to, co jest.
4. NIE STAWIAJ SPRWY NA OSTRZU NOŻA
W ferworze emocji rodzi się pokusa, by sięgnąć po mocne środki wyrazu. Jednak zgrane, rewolucyjne hasło „Dziecko albo śmierć (związku)” nie pchnie dyskusji na nowe tory. Ono ją po prostu wykolei. Nikt nie lubi być szantażowany. To rodzi gniew. Sprzeciw. Agresję. I nieuchronnie prowadzi do życiowej katastrofy. Dlatego kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem wymusza na partnerze decyzję o posiadaniu lub nieposiadaniu dziecka, powinien smażyć się w piekle!
5. NIE LEKCEWAŻ STATYSTYK
Badania pokazują, że z wiekiem kobiety coraz bardziej nie chcą dzieci, a mężczyźni coraz bardziej chcą (pisałam o tym tutaj). Dlatego ugryź się w język, zanim powiesz do kobiety, która nie życzy sobie potomka: „Poczekam, aż zmienisz zdanie”. Niewykluczone, że ona, zamiast zmieniać zdanie w kwestii potomka, zmieni po prostu partnera. Jeżeli to mężczyzna nie chce dziecka, sytuacja jest nieco lepsza. On rzeczywiście z biegiem czasu może zachcieć, więc może warto uzbroić się w cierpliwość…
6. PRZYGOTUJ PLAN B
Tak jak pisałam, rozmowa o dziecku to rozmowa o wartościach. O tym, co w życiu najważniejsze. Jeżeli partnerzy do końca nie wiedzą jeszcze, czy chcą być rodzicami, powinni mozolnie i wytrwale szukać porozumienia. Gdy oboje chcą czegoś innego, sytuacja staje się patowa. Decyzję odwlekać można tylko do jakiegoś momentu, potem trzeba spojrzeć prawdzie w paszczękę. Jeżeli jedno zdecydowanie chce, a drugie nie – nie będzie szczęścia w tym związku. Warto wtedy mieć pod ręką plan B – co zrobię, jeżeli on/ona nie zmieni zdania? Niestety, w życiu, inaczej niż w hollywoodzkich produkcjach, bywają historie bez happy endów.
7. PODEJMUJ DECYZJĘ TYLKO WE WŁASNYM IMIENIU
Ostatnie, ale najważniejsze – decyzja o posiadaniu lub nieposiadaniu dziecka musi być obopólna. Nie można zmusić nikogo do bycia ojcem czy matką. I nie można partnera, wbrew jego woli, przerabiać na DINKS-a.
I tyle na dziś. Jeżeli macie jakieś refleksje, doświadczenia albo uwagi – podzielcie się nimi w komentarzach!
*Dane za: Barbara Dolińska, „Bezdzietność. Perspektywa społeczno-kulturowa”; 2014)
Foto: Luiza Różycka, https://pixabay.com
292 komentarze
O tym, że nie chcę mieć dzieci mój partner wiedział jeszcze nim poszliśmy na pierwszą randkę. O moim ateiźmie i o tym, że na ślub w holiłudzkim wydaniu nie ma co liczyć – też. Nie bardzo wiem, jakim sposobem ludzie są razem i nie mają przegadanych tak fundamentalnych spraw.
No cóż. Czasami mają przegadane – ale to, co deklarowali w wieku lat dwudziestu, ma się nijak do tego, czego chcą, przekroczywszy trzydziestkę. A czasami wiedzą, że ich oczekiwania dzieli przepaść, ale bagatelizują to, sądząc, że za jakiś czas wszystko się ułoży. Niestety, często się nie układa. A czasami od początku rozmawiają i jakoś z tych rozmów nic nie wychodzi, nie mogą dobrnąć do konsensusu. I trudno w takich sytuacjach o happy end. Ale się zdarza.
Moja historia nie będzie wesoła. Wchodząc w związek z moim byłym partnerem mieliśmy wspólną wizję przyszłości, a mianowicie kiedyś slub i dwójka dzieci. Niestety po dwóch latach związku, wspólnego mieszkania ON stwierdził, że mu się odwidziało, że już nie chce mieć dzieci, nie chce zakładać rodziny. Długo rozmawialismy, postanowiliśmy dać mu czas na kolejną zmianę decyzji. Po siedmiu miesiacach temat wrócił, a mojemu ponad 30letniemu facetowi priorytety się nie zmieniły. Zapewniał, że mnie kocha, że to ja jestem jego życiowym celem, stwierdził, że nawet możemy wziąć ślub (jakby mi łaskę robił), ale dzieci nie chce. Uznałam, że nie chcę takiej przyszłości, że możliwość usłyszenia kiedyś słowa „mamo” jest silniejsza niż bierna postawa – pozostanie z nim w związku i proszenie o zmianę jego decyzji. Nie jest łatwo, powtarzam sobie jednak, że była to słuszna decyzja.
Pani Karolino, jestem w takiej samej sytuacji …jest mi bardzo ciężko. Jeżeli miałaby Pani ochotę popisać i być może w jakiś sposób mi pomoc to bardzo proszę o odzew na maila.
Pozdrawiam
Cześć, od ponad pół roku zmagam się z tym samym problemem…I ta sama prośba, proszę pisać, chętnie bym z kimś porozmawiała…
Hej Karolina
Znalazłam twój komentarz na forum, że twój partner nie chce dziecka i chętnie z kimś porozmawiasz. Jeśli masz ochotę odpisz proszę.
Pozdrawiam
Gabi
Hej. Jeśli chcesz pogadać to napisz na mojego maila g.s6@ o2.pl
Oczywiście bez spacji po @.
Pozdrawiam.
Gabi
Jeszcze rok temu ja i mój partner byliśmy zgodni w temacie posiadania dzieci – ja nie chciałam, bo nie widzę siebie w roli matki, a on nie chciał, bo ze względu na swoje dolegliwości zdrowotne nie będzie mógł być (w jego mniemaniu) ojcem na 100%. Dzisiaj on chce, a ja nadal nie… u mnie tak jak w statystykach – im starsza jestem, tym bardziej nie chcę. On twierdzi, że jeszcze zmienię zdanie. Z resztą… przecież lubię dzieci, więc powinnam chcieć mieć swoje… Czuję się oszukana. Wiem, że każdy może zmienić zdanie, ale nie w tym rzecz. Czuję, że to ja muszę dostosowywać. Nie jestem wierząca, a zgodziłam się na ewentualny ślub kościelny w przyszłości. To ja przeprowadziłam się na Śląsk z nad morza, zmieniając całe swoje życie. W kwestii dzieci nie ma czegoś takiego jak kompromis – albo ktoś chce, albo nie chce. Mam też wrażenie, że jego niechęć do dzieci była udawana po to, bym nie wycofała się z tej relacji wcześniej. Teraz nie jest łatwo się odciąć, bo jest miłość, ale niestety… nasze cele się rozmijają. Teoretycznie wiem jak to powinniśmy rozwiązać, ale to naprawdę bardzo trudne.
Mam podobnie. Temat co jakiś czas powraca.Kłócimy się. On chce ,ja nie. Ma pretensje, z łaski mówi OK BĘDĘ Z TOBĄ. Bardziej mam wrażenie że boi się że zostanie sam bo ma już 39lat ,tak to przynajmniej brzmi. Ja mam 30lat. Jesteśmy z sobą 4 lata,ale on jest bardzo naiwny i jak co święta z jego strony rodziny a szczególnie rodziców wraca temat wnuków zawsze u nas jest kłótnia. Marnie to widzę bo ja zdania na pewno nie zmienię a on chyba niepotrzebnie ma nadzieję i sobie to tłumaczy. Ciężko mi z nim skończyć bo w życiu dogadujemy się doskonale no ale …
Moniko mam taką samą sytuację. Właśnie dzisiaj po raz pierwszy od bycia 3 lat w związku, rok po ślubie dowiedziałam się że mąż chciałby mieć dziecko. Przed ślubem deklarował się że nie chce i że bardzo dobrze się dobraliśmy ponieważ oboje nie chcemy potomstwa. Dzisiaj dowiedziałam się że jestem egoistką bo nie chcę dzieci. Gdy mu powiedzialam, że przecież też nie chciał to cytuję Nie wiedziałem że będziemy tak w życiu ustawieni finansowo. Gdybyś Ty chciała to nie miałbym nic przeciwko. Mimo to, że zna mój stosunek do dzieci od samego początku. Zdobyłam się na odwagę i powiedzialam że rozwiodłabym się z nim gdyby kategorycznie chciał dziecka. Usłyszałam że jestem egoistką bo wszystko musi robić pode mnie. Budowa domu, pies jakiego ja chcę itd.. ale powiedział że przeboleje brak dziecka bo mnie kocha, przysiegał mi przed ołtarzem że mnie nie opuści do śmierci a on jak postanowi to dla niego jest święte. Tutaj postawię kropkę. Jestem ciekawa jak u Ciebie się to potoczyło.
Jeżeli miałabyś chęć to zostaw maila.
Na prawdę nie rozumiem tej samolubnej decyzji tworzenia życia. Bo ktoś chce usłyszeć mamo, tato. A potem wywiadówki, krzyki, bicie, winienie dziecka no i rodzenie kogoś to skazywanie na śmierć. Nie mówiąc o lekkomyślnych ciążach, rozwody, domy dziecka, podziały, zaniedbania emocjonalne. Serio, przyszli rodzice powinni przechodzić surowe testy psychologiczne.
PS. Jeśli nie chcesz być z facetem/kobietą tylko dlatego, że nie chce mieć dzieci to znaczy, że w ogóle partnera nie kochasz i że chodzi tu wyłącznie o rozmnażanie się.
Rem ale nie płacz ok
Rem,to jeszcze nic,że ktoś chce coś usłyszeć.Zapytano mnie kiedyś,czy nie chcę się sprawdzić jako matka…
” Jeśli nie chcesz być z facetem/kobietą tylko dlatego, że nie chce mieć dzieci” – tylko? Chyba wszyscy przyznamy, że jest to poważna kwestia życiowa, światopoglądowa. I to, że ktoś decyduje się odejść nie znaczy, że nie chciałby móc w tym związku pozostać. Tak jak kobieta, która dzieci nie chce i decyduje się na odejście od partnera, który ją do tego namawia (albo wręcz to wymusza) działa w zgodzie ze sobą tak samo kobieta która dzieci chce i jest o tym przekonana działa dla własnego dobra – chyba nie ma w tym nic złego? Jak można być szczęśliwym w związku, dawać szczęście drugiej osobie kiedy nie jest się szczęśliwym z samym sobą? Nie zgodzę się, że to egoistyczne chcieć usłyszeć „mamo”, tak samo jak nie jest egoistyczne tego nie chcieć. Nikt z nas nie wie (więc nie powinien oceniać) jaką matką byłaby przedmówczyni, wierzę, że niekoniecznie patologiczną 😉
Rem, dokładnie tak samo czuję i nie mogę zrozumieć dlaczego ludzie tak bardzo chcą mieć dzieci. Do tego kontrargument, który najczęściej słyszę to coś w stylu „bo na starość zostaniesz sama” albo „bo możesz żałować”. Smutne i egoistyczne mi się to wydaje 🙁
Tak, bardzo mi przykro że Wasi rodzice byli taaaaakimi egoistami….
Zgadzam się z REM! Absolutnie
Działa to chyba w obie strony, jeżeli ty bardzo pragniesz macierzyństwa uwazasz, ze na świecie nie może byc niczego piękniejszego, a twoj partner nie chcę to Cie nie kocha bo nie jest gotowy na dziecko?
Tutaj czasmi miłość nie ma nic do rzeczy… jeżeli obie osoby chca czego innego trzeba zmienic partnera i nie tracic czasu. Sama po poznaniu chlopaka otwarcie mu powiedziałam, że chcę założyć rodzine, wczensiej o tym duzo rozmawialiśmy, dzisiaj jesteśmy rok i miesiac i on nie chcę sluchac o tym ze ja chce dziecko, nie chce sluchac o wspolnym zamieszkaniu. Ma sile relacje rodzinne i czasmi mam wrażenie, że on juz rodzine to ma. A ja w tym tkwie i czuje, że marnuje czas.
Dokładnir to bardzo egoistyczne.Najpierw trzeba umieć wychować swoje dziecko tak,żeby nami się opiekowało na starość. Przciez nie kazde dziecko chce i ma potrzebe opiekowania sie na starosc swoimi rodzicami, to zalezy w glownej mierze od tego jakimo byli rodzicami. Do tego jest wiele sytuacji,gdzie dzieci byly szczesliwie wychowywane,a na starosc i tak rodzica nie pomagaja. Jakie to jest glupie podejescie,przeciez to ze ktos ma dzieci nie swiadczy w ogole o tym,ze beda nam pomagac pozniej. xD
Podziwiam i zazdroszczę. Ja mimo, że codziennie bije się z myślami nie potrafię podjąć takiej decyzji. Wytrwałości Karolina. Trzymam kciuki
W moim związku to ja jestem osobą chcącą potomstwa. Chcę jednak korzystać z mojego (jeszcze) młodego wieku i nie bawić się już teraz w pieluszki i „mamowanie”. Wiem jednak, że nadejdzie czas w moim życiu, kiedy będę zupełnie gotowa na dziecko, dlatego świadomość, że mój partner zupełnie nie chce dzieci i jak zapewnia, nigdy mu się nie odmieni, dobija mnie. Czuję się rozdarta i nie wiem, co mam ze sobą zrobić…
Hej! Rozbieżności w tej kwestii to rzeczywiście trudna sprawa, bardzo trudna. Ale jeżeli jesteście młodzi, to myślę, że nie musicie jeszcze się aż tak bardzo martwić. Nie jest powiedziane, że tobie nie odechce się dziecka, albo że twojemu partnerowi się nie zachce. Myślę, że powinniście o tym rozmawiać i dać sobie trochę czasu. Nie ma sensu martwić się na zapas. Jest szansa, że z biegiem czasu spotkacie się w jakimś wspólnym pragnieniu. Oczywiście tak się nie musi zdarzyć, ale dając sobie czas, będziecie mogli określić swoje priorytety. Na czym wam bardziej zależy – na związku czy na (nie)rodzicielstwie. Ale do tego potrzebne są rozmowy – szczere, spokojne. Nie takie, które mają jedną lub drugą stronę przekonać, tylko takie, które pomogą wam zrozumieć wzajemnie swoje pragnienia, ich temperaturę i moc. A zatem – czas i dużo głębokich, spokojnych dyskusji. Powodzenia!
Mój chłopak jest bardzo troskliwy i wszystko umie załatwić. Jak poruszyłam temat dziecka to powiedział że tak chce być ojcem i mieć dziecko ponieważ wszyscy jego znajomi mają on także by się tak poczuć. Na co ja powiedziałam , że ja nie chcę mieć swojego dziecka tylko wolę zaadoptować dziecko i dać temu dziecku rodzinę. Powiedział że to szanuje i nie było w tematu. Minęło kilka miesięcy i było możliwe , że jestem w ciąży to mój chłopak był taki szczęśliwy i zaczął mi mówić , że wszystko zapanuje i zaczął mi mówić całą przyszłość jaką zaplanował. Ja się na niego patrzyłam i nie wiedziałam co powiedzieć. A kilka dni temu okazało się że jednak nie jestem w ciąży ja byłam mega szczęśliwa , a mój chłopak był taki smutny i zapytałam się jego czy się nie cieszy nie będzie problemów z planowaniem. A chłopak powiedział jeśli byś była to i tak bym kochał zabrzmiało to tak jakby liczył na to że będzie ojcem. Ale nie licząc się ze mną przecież to ja bym musiała urodzić dziecko , zajmować się jeśli on byłby w pracy a dla niego to takie łatwe.
Muszę przyznać, że bardzo intrygująca jest ta sytuacja, którą się Pani z nami tu dzieli.
Z Pani tekstu jasno wynika, że oboje jesteście pewni co do swoich pragnień i przekonań – po tym jak okazało się, że ciąży jednak nie ma, zareagowała Pani poczuciem ogromnej ulgi i odzyskanego szczęścia. Natomiast Pani chłopak zareagował poczuciem smutku, straty i przygnębienia. Dwa przeciwstawne bieguny.
Ale jak Pani odnajduje się w tej sytuacji? Na ile komfortowo i spokojnie Pani się czuje? Czy nie targają Panią jakieś wewnętrzne niepokoje, że teraz Pani związek może przybrać charakter swoistej gonitwy lub jakichś podchodów polegających na przebiegłości Pani chłopaka (będzie się mocno starał Panią zapłodnić, doprowadzić do wpadki, celowo obniżać skuteczność stosowanej antykoncepcji itp.) z jednej strony i zapobiegliwości Pani (będzie się Pani starała za wszelką cenę NIE zajść w ciążę ) z drugiej strony?
Zaznaczam, iż moimi pytaniami nie chcę Pani sprawić najmniejszej przykrości, ani być nachalnym. Autorytetem żadnym nie jestem (i wcale być nie chcę) i nie posiadam też żadnego panaceum, ani dobrej rady. Ciekawy jestem tylko jak ludzie radzą sobie w podobnych sytuacjach oraz jakie są ich odczucia i doświadczenia? Pozdrawiam.
Widocznie facet chciał to dziecko, i robił to wbrew sobie.
Dla mnie samo stwierdzenie, że ,,chciał się tak poczuć” już jest bardzo problematyczne. Poczuć to można wiatr we włosach albo poczuć się jak superbohater/ka jak się ogląda film w 3D a nie ,,poczuć się” kosztem drugiego człowieka. Jakby mężczyźni mieli możliwość urodzić sami to proszę bardzo, mogą się ,,czuć”. Ale tak nie jest i decyzja o dziecku ZAWSZE powinna należeć do kobiety (czy chce, z niechceniem to każdy decyduje sam i kobieta nie może zmuszać partnera na chcenie bo ,,ona przecież urodzi” bo to chamstwo, brak szacunku do partnera i jego potrzeb i zwykła obłuda). I zanim się ktoś tu oburzy to powtarzam, tak to kobieta jest w ciąży i rodzi. I ona ma prawo zdecydować, i tylko ona, czy tego chce, czy nie. Bo to ona ponosi biologiczny koszt. Jak ktoś chce zostać biologicznym ojcem to niech się wiąże z kobietą, która chce być matką. I rozmawia szczerze od początku, a jak ktoś oszukuje, to można zawsze od takiego kogoś odejść a nie na kimś wymuszać chcenie/niechcenie (tak, kobiet to też dotyczy, też mogą odejść a nie wymuszać). Ja nikomu na siłę nie wmawiam badania prostaty albo niebadnia (bo jej nie mam) albo układania jajek w spodniach tak, żeby MI było fajnie popatrzeć, czy jak najlepiej moim zdaniem (bo też nie mam). Więc decyzje dotyczące bezpośrednio mnie chciałabym podejmować sama a nie za radą wujków, cioć, czy męża. Jakie by one nie były, jeśli nie krzywdzę tym nikogo. I nie, powiedzenie ,,nie” partnerce/partnerowi, który/a na nas wymusza to nie jest krzywda dla ich psychiki. Zwłaszcza, jeśli od początku mówimy szczere ,,nie” (albo ,,tak”) i ten ktoś o tym wie. To niech sobie nie dodaje swojego i nie roi ,,bo może zmieni zdanie.” To straszne, jak wielu ludziom trudno zrozumieć (i to nie tylko w kwestii chcenia/niechcenia dzieci), że inny człowiek może chcieć czego innego, a jak on/a świadomie to deklaruje, to oburz, ,,jak możesz!?” Emm… normalnie?
Pomocy! Od ponad 2 lat z mezem jesteśmy wydaje sie szczęśliwym malzenstwem. Planujemy dzieci, rozmawiamy o nich, zarowno ja jak i on chcemy byc rodzicami. Problem pojawił sie niedawno, gdy maż oznajmil mi ze bedziemy miec dziecko gdy podpisze rozdzielbosc majatkowa… w moim przekonaniu to zbedny dokument. Mamy wspolne mieszkanie, obydwoje pracujemy. Nie chce takiego dokumentu, boje sie przyszlosci, zaden argument do niego nie trafia… brakuje mi sil
Nie zdecydowalabym sie na dziecko z facetem ktory stawia takie warunki. Wychowujac dziecko nie masz mozliwosci robienia kariery i zarabiania, wiec w jakis sposob sie poswiecasz, bylo juz duzo takich historii gdzie kobiety podpisywaly takie dokumenty i po odchowaniu dziecka facet znalazl sobie mlodsza i kobieta zostawala o niczym ..
A czym mąż motywuje taki warunek?
Bardzo rozsądnie. Widać zapoznał się już z hisoriam wójków, kuzynów, kolegów jak to jest przy rozwodzie i jakie konsekwencje niesie płacenie alimentów np. na 2 dzieci. Na wszelki wypadek jakby Pni zminiła uczucia albo poznała nową „miłość życia” to on też chce jakoś żyć a nie tułąć się po stancjach bez grosza przy duszy bo go 'sądy” ograbiły
Smutne, do czego doprowadziły mężczyzn trudne doświadczenia kolegów. Alienacja rodzicielska itp… Rozdzielność majątkowa jest OK, ale niech też na pół podzielą się WSZYSTKIE obowiązki związane z dzieckiem i domem (a nie będzie to łatwe, bo to kobieta chodzi w ciąży, rodzi, karmi piersią i to za nią dziecko biega przez pierwsze lata życia i woła niekończącą się ilość razy „mama”, a gdy zawoła „tata” to tylko po to żeby spytać „Gdzie jest mama?” – taki stary rodzicielski żart). Pozdrawiam, Mama trójki
U mnie tak samo: ustalenie że nie chcemy mieć dzieci było na pierwszej randce.
2 lata temu ja nie chciałam dzieci więcej bo mam 2 swoich i mój nie chciał bo ma 3 swoich z tym że z 2 utrzymuje kontakt … Po czasie oboje zechcielismy…. Odstawiłam tabletki i od roku prawie się starali i nic… Nagle usłyszałam od niego że po co nam dzieci jak i tak są nie wdzięczne itd… po czym sam kiedyś przyznał że mówił tak wczesnej bo się bał ale ze dalej pragnie .. teraz już zgłupiałam bo raz tak raz nie… Ja mam 32 lata on 43 …. Doradzcie …
Nawet nie chciał żebym znów brała tabletki…,, najwyżej będę kończył poza” a ,,w razie co to będzie i tyle…. ” Jak i co mam myśleć i co robic
To nie kwestia przegadania fundamentalnych spraw. Od 12 roku życia powtarzam wszystkim dookoła, że skoro dziecko to skarb, to proszę ten skarb trzymać z daleka ode mnie. Mój partner też o tym wiedział od samego początku związku – dzieci nie lubię, nie trawię i mieć nie chce. Teraz po paru latach związku stwierdził, że w sumie to on by chciał zostać ojcem i nie wie co robić…
Z uwaga przeczytalam Twoj tekst. Identyczna sytuacja jest u nas. My – razem od 18 roku zycia, tj. 14 lat. On chce, ja …i tutaj pojawia sie problem. Nigdy male dzieci mnie nie fascynowaly. Nigdy nie gruchalam jak obsrany golab nad dziciecym lozeczkiem. Wizja ciazy , macierzynstwa i wywrocenia zycia do gory nogami mnie przeraza. Dwa lta temu obiecalam, ze bedziemy miec dziecko, gdy kupily mieszkanie. Myslalam, ze wykupie sobie tym sposobem nieco czasu. Niestety mieszkanie udalo sie nam kupic w rekordowo szybkim tempie. Teraz szukam innych wymowek lub dyplomatycznie unikam tematu. Chcialabym byc standardowa, polska kobieta marzaca o duzej rodzinie. Zycie byloby duzo latwiejsze. Do myslenia dala mi niedawna sytuacja, gdy podejrzewalam ze jestem w ciazy. Sama zaskoczylam sie swoja reakcja – po zrobieniu testu, ktory wyszedl negatywnie, poczulam …….smutek. Sama nie wiem czego chce .
Hej, Ewelina! To ciekawe, co piszesz. Mnie przydarzyła się bardzo podobna sytuacja. Też kiedyś myślałam, że jednak – pomimo zabezpieczeń – jestem w ciąży. I choć od zawsze wiedziałam, że nie chcę mieć dzieci, jakoś nie naszły mnie myśli samobójcze. Mało tego, poczułam ciekawość, a gdy okazało się, że jednak nie będę mamą – lekki smuteczek. Dziś cieszę się moim bezdzietnym życiem i gdybym miała wrócić do tamtej sytuacji, za nic w świecie nie życzyłabym sobie innego rozwiązania. Tamto chwilowe wahanie odczytałam jako próbę przystosowania się do sytuacji, a nie jako nagłą zmianę moich życiowych priorytetów. Dlatego byłabym ostrożna w interpretowaniu takich zaskakujących emocji. Z drugiej strony – tak sobie myślę – jeżeli nie wiadomo, w którą stronę iść, to może trzeba po prostu otworzyć się na nowe i niewiadome. I za gwałtownie nie przepędzać tych nowych uczuć. Cokolwiek nie postanowisz – mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa! Pozdrawiam serdecznie!
Jestesmy razem od liceum i nie chcielismy dzieci, potem on zaczal chciec w przyszloscibi ubzdural sobie ze ja jeszcze tez tego zapragne. W otoczeniu wszyscy maja dzieci, prezje jego rodziny mamy od 20 r.z. Potem postanowil dac mi czas na wyszumienie. Najpierw chcialam opanowac jezyk na emigrazjo, potem wyksztalcenienie i zdobyc stala prace, podrozowac, objechac swiat motocyklem. Pojawila sie endometrioza, pojawil sie lek ze jak bede chciala byc matka to nie bede mogla. No ale ten lek byl za slaby aby sie zdecydowac…leczenie w postaci spirali hormonalnej bylo mi na ręke. Teraz zakonczylam wiekszosc planow, rozmowy o dziecku zanikly, az temat wrocil. Ja mimo , ze nie czuje sie gotowa to kazdego wieczoru boje sie ze jak bede gotowa to nie bede mogla, ogarnia mnie strach ale tez nie chce tego przezywac. Mam kompletnie ambiwalentne uczucia! Moj wybranek cierpliwie czeka a ja zaczynam miec wyrzuty ze mu cos zabieram, moze juz zabralam. Nie chce go skazywac
Na zycie bez dziecka wiedzac ze on tak bardzo chce. W styczniu konczy mi sie spirala i postanowilam juz kolejnej nie zakladac ale ciagle w glowie jakies ale. W glebi mam nadzieje ze „starania” potrwala przynajmniej rok ale za dlugo tez nie moze to trwac bo ja nie moge chodzic bez leczenia. Z endo moze byc ciezko albo niemozliwe… moj wybranek mowi ze nie chce zycia z kims innym nawet jak nie wyjdzie. Moze bedzie potrzebne invitro i jak tu sie decydowac jak w glowie ciagle mam idealne zycie bez dzieci. Cudze dzieci mnie nie zachwycaja, ja chyba nie mam instynktu. Czasem mysle fajnie by bylo miec mala dziewczynke ale taka odpieluchowana ? a potem wchodza mysli ze przeciez jest tak wygodnie. Ja tu za granica nie mam bliskich, ktorym moglabym na moment zostawic dziecko. Jestesmy tylko my dwoje a w trojke byloby tyle przeszkod. Zero czasu we dwoje…do tego porod tak bardzo mnie przeraza. Na cesarke w tym kraju nie moge liczyc. Dziecko wywrociloby swiat do gory nogami, doslownie. Mam poczucie, ze wiecej odbierze niz da ☹️ 90 % mysli jest na nie a te 10% to to ze chcialabym uszczesliwic partnera. Kiedys otoczenie doprowadzalo mnie do szlu z pytaniami o dziecko, moj partner byl spokojny. Teraz widze ze ja mam te komentarze gdzies ale go juz dotykaja. Jego znajomy wspomnial ostatnio o adopcji bi myslal ze dzieci miec nie mozemy. Ktos inny powiedzial „nam tez bylo ciezko”. Znajomi przechwalaja tacierzynstwo, jednak nic dziwnego bo ich zony zajmuja sie wszystkim. Od nich radoscia nie bije raczej zmeczeniem. Lateo jest mezczyzna cieszyc sie z dzieci, nie musza ich nosic w sobie i rodzic, czesciej kontynuuja prace zawodowa i zawsze znajda czas na hobby.
Chcialabym byc pewna ze chce i nie bede zalowac, ale boje sie ze bede zalowac ☹️ Boje sie tez nie sprobowac, ze tego tez bede zalowac. Dlatego postanowilam sprobowac, aby nie zalowac. Jesli sie uda to ojciec bedzie kochal na 200% a ja mam nadzieje ze nie bede zalowac. Kusi mnie jednak pozostac przy swpich postanowieniach. Nie wiem czy to jest tak ze postanowilam nie miec dzieci juz w wieku dzieciecym i w zaparte w tym tkwie czy sobie jakas blokade psychiczna nalozylam. A moze macierzynstwo nie jest dla mnie….
Ja i mój partner mamy po 30 lat. Ja już podczas studiów deklarowałam, ze nie czuję chęci posiadania dzieci. Podchodzę racjonalnie do tematu – mamy stabilna sytuację finansowa, mamy mieszkanie bez kredytu. Lubimy nasze życie, podróżujemy, cieszymy się z możliwości wyjazdu i braku zobowiązań. Jesteśmy w komfortowej sytuacj, w każdej chwili możemy wszystko rzucić i znaleźć się w dowolnym miejscu na ziemi. Znajome małżeństwa w naszym wieku również nie mają potomstwa, lubimy nasze życie, spotkania ze znajomymi i niczego nie planujemy. Ślub moze byc ale nie musi, on nie jest nam niezbędny do życia, tak jest dobrze i nie potrzebujemy niczego więcej. Cieszymy się z każdego dnia, każdego pięknego dnia który jest nam dany i który możemy przeżyć. Nie zawsze jest kolorowo ale w głębi duszy chyba oboje jesteśmy dużymi dziećmi, które potrzebują atencji i opieki. Razem z partnerem jesteśmy wrażliwymi osobami o wielkim sercu. Nie toleruję krzywdy i zła jakie dzieje się wśród nas. Myślę, że byłabym spoko mamą, lubię dzieci i one również słodko uśmiechają się i reagują na moje „zaczepki”, ale nie mam 100% przekonania, że muszę mieć swoje dziecko, aby być spełnioną kobietą. Jestem spełniona, jestem zwariowaną księgową i lubię to co robię. Praca daje mi satysfakcję ale jeszcze bardziej lubię odpoczynek. Jeżeli mam rozpatrywać rodzicielstwo w kategoriach wyrzeczeń, ciągłego wyczerpania albo przysłowiowej szklanki wody, to chyba jednak się nie skuszę.
Z drugiej strony czasami pojawią się myśl, że zegar tyka i czasu nie zatrzymam, z drugiej strony jeżeli miałabym wybór- dziecko teraz albo wcale, to na pewno nie chciałabym na tym etapie życia zostać mamą. W dalszym ciągu uważam, że jestem za mloda, zbyt szalona, zbyt marzycielska aby mocno stąpać po ziemi pochłonięta codziennymi obowiązkami i dzieckiem.
Wolę spotkanie z przyjaciółka przy lampce wina, szalony wieczór w pubie, tance do białego rana, nocne spacery w 30 stopniowej Murcji. Może spotkam się z krytyka kobiet, które czują silna potrzebę dziecka, ale ja tego nie czuję i wiem ile musiałabym poświęcić dla dziecka. Racja, czasami przewinie sie myśl, czy moja córeczka miałaby niebieskie oczy i kręcone włosy po mamusi, ale i to przegrywa pojedynek w starciu ze stanem służby zdrowia, jaką mamy w Polsce oraz z ryzykiem jakie niesie poród. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć naszego porodu, ewentualnych powikłań, wad płodu itd. Życie to nie bajka, dziecko może urodzić się chore.
Cieszymy się z tego, co mamy i nie oczekujmy od życia więcej niż to, co możemy sobie sami zapewnić. Wszystko jest w naszych rękach, bądźmy dla siebie dobrzy i wdzięczni.
Amen! Bardzo dziękuję za tę refleksję! Cieszę się, że się nią pani tutaj podzieliła. Życzę udanego, spokojnego życia!
Wydaje mi się, że możliwość bycia w ciąży z wpadki przynosi ulgę pod takim względem, że „stało się i już”. Natomiast bezdzietność to codzienne stawanie przed wyborem (chyba, że jesteśmy po sterylizacji). A konieczność podejmowania nieustannych wyborów męczy, życie ma za szybkie tempo…
Chwatka! Cudowne jest to, co napisałaś! Naprawdę, aż mam ciary. To właśnie umiejętność przystosowania się i otwarcie na nieznane sprawia, że jesteśmy szczęśliwi czy jako rodzice czy jako bezdzietni. ZAWSZE powinno się szukać dobrych stron sytuacji, w których się znaleźliśmy. To jest jak ustawianie żagli z wiatrem. Wielka satysfakcja z wykorzystania żywiołu, a nie rozpaczliwa walka przeciwko niemu. Widzę, że dziś dużo kobiet próbuje walczyć z żywiołem i myślą, że to da im szczęście… Ale na końcu nie są szczęśliwe. Ja mam trójkę dzieci, ale w głębi duszy chyba jestem październikiem w tym sensie, że gdybym nie miała tych dzieci, to też bym sobie znalazła dużo zajęć i sposób na siebie. A ponieważ te dzieci urodziłam i wychowuję, i jest to obarczone dużą ilością emocji i ciekawych obserwacji, to piszę bloga. Wkrótce zostanie też wydany mój tomik poezji matczynej i wcale nie jest w tym wierszach napisane jak to przyjemnie zmieniać pieluszki i rozmawiać z innymi mamami o nowych modelach mopów 😉 Pozdrawiam!
Errata: miało być „bezdzietnikiem” zamiast „październikiem”
Magdaleno, mam tak samo. Również mam troje dzieci, ale nie uważam, że gdyby ich nie było, moje życie byłoby nudne. Po urodzeniu ostatniego potomka, zaczęłam bardzo głośno mówić o tym, że doskonale rozumiem bezdzietniki. Mamy tylko jedno życie i powinniśmy przejść przez nie tak jak my tego chcemy, nie matka, ciotka teściowa, sąsiadka (od zawsze jakoś to kobieta kobiecie wilkiem jest ;-)). Poza tym zawsze jest źle: bez dzieci – egoiści lambadziarze; jedno – leniwcy, krzywdzący psychikę rozpieszczonemu jedynakowi; pacholęta w liczbie mnogiej tej samej płci koniecznie potrzebują urozmaicenia, natomiast jak ktoś już posiada w dobytku powyżej obligatoryjnej dwójeczku, to zapewne patologiczny rozpłodowiec o wiedzy antykoncepcyjnej z epoki kamienia łupanego i Polski pod wodzem księży KK. Skąd w nas taka potrzeba dyktowania innym, jak mają żyć? Komentatorów całe morze, natomias rąk chętnych do pomocy okrągłe null :-/
Polska to faktycznie smutny kraj do życia. Może gdzieś jest podobnie, nie wiem, znam tylko z wakacji ale tu jest dobijająca atmosfera małomiasteczkowa nawet w dużych miastach. Przy czym kobiety są wyjątkowo podłe dla kobiet i z tym się zgadzam:))) Nie wiem tylko dlaczego?
Dość łatwo to wytłumaczyć: człowiek już się nastawił na określoną wersję wydarzeń,a kiedy się okazało,że niepotrzebnie,może poczuć swego rodzaju rozczarowanie.To nie znaczy,że nie wiesz,czego chcesz.
Mam właśnie ten okropny problem… Ja nie chce mieć dzieci (z wielu powodów), a mój partner chce. Ja nie wiem, co mam zrobić, tu kompromisu nie ma. Nie wiem, czy kiedyś zdanie mi się zmieni, czy zachce dziecko. A boję się, że jeśli nie będę chciała dziecka – mój partner odejdzie. Bije się z myślami, denerwuje i stresuje. 🙁
Nie chcę ci radzić, nie wzięłabym na swoje barki takiej odpowiedzialność. Ty najlepiej wiesz, jak wygląda sytuacja i jakie są twoje uczucia. Jeżeli to możliwe, daj sobie jeszcze czas – niektóre kobiety z wiekiem zaczynają tęsknić za macierzyństwem. Ale gdybyś w końcu doszła do wniosku, że rola matki to dla ciebie za duże poświęcenie, nie przeciągaj sprawy. Bo rodzenie dziecka dla kogoś, przy wewnętrznym sprzeciwie, to szalone ryzyko. Możesz mieć pretensje i do partnera, i do dziecka, i do samej siebie. Nie warto jedną decyzją unieszczęśliwiać aż tylu osób. Wszystko zależy od tego, jak bardzo nie chcesz mieć dzieci. I dlaczego. Nad tym się zastanów. Pozdrawiam! Wszystkiego dobrego.
Ode mnie odszedł (całkiem niedawno) , mimo, ze konsekwentnie od 4 lata mówiłam, że ja dzieci nie chce…
Ten temat jest mi bardzo bliski. Sama nie mam żadnych wątpliwości, że dziecka nigdy nie chcę, partnerowi powiedziałam to bardzo dobitnie na na jednej z pierwszych randek i był zachwycony, bo też ich nie chce. Jednak nasi bliscy znajomi i długoletni zadeklarowani bezdzietni przeżywają właśnie fiksacje jednego z nich na dziecko. Nie ma dnia bez mimowolnie rzuconej kwestii na temat różowej buźki… I jak tu dojść do konsensusu? Bardzo przykro mi na samą myśl o tej sytuacji. Gdyby to było tak proste – raz się zadeklarować i już się nic nie zmieni…
Ano właśnie! Z moich obserwacji niestety wynika, że sytuacje, gdy się zmienia, wcale nie należą do rzadkości. I trzeba sobie z tym jakoś radzić. Czy się uda? Różnie bywa. Wszystko zależy od tego, jak mamy ustawione życiowe priorytety. Pozdrawiam!
Dobry wieczór Edyto,
po dzisiejszej, bezsennej nocy (przeklęty niech będzie wczorajszy kociołek, choć wyżerka przednia była, a i knajpa pod nazwą tą samą na zacną wyglądała) buszując w necie w pogoni za duchami, natknąłem sie na twojego bloga. Tematy niełatwe, język literacki, lecz nienachalny przecież, świetnie się to czyta. Tak bezpośrednie podejście do tematu prokreacji w kraju matki Polki jest nie lada wyzwaniem. Sam mam dwójkę dzieci, lecz twoje wybory rozumiem i szanuję. Nie byłbym jednak sobą, gdybym wątku tu jeszcze jednego, ktorego dotąd nie znalazłem, nie dodał. Przed ćwierćwieczem dokładnie, z dozgonną wtedy przyjaciółką, odurzeni bodajże malibu z mlekiem, dyskutowaliśmy również noc całą bez zmrużenia oka, o wyższości uczucia przyjaźni nad miłością. Miłość interesowna jest przecież, kochając, sami żądamy miłości, a przyjaźń nie żąda w zamian niczego. Wypracowując wówczas konsensus (a dyskusje nasze zażarte wtedy były), w jednym byliśmy zgodni… miłość dziecka jest uczuciem najczystszym, to miłość bezwarunkowa, której z żadną inną ludzką emocją porównać nie można. Przyjaźń tamta próby czasu niestety nie przetrwała, lecz pozostał sentyment i wspomnienie owej dyskusji wracające wielokrotnie, gdy sam tej miłości dziecięcej na przestrzeni tych lat dwudziestu kilku doświadczałem. To jedno z największych moim zdaniem wyrzeczeń, na które muszą godzić się bezdzietni z wyboru. Omija ich również fakt uczestnictwa w procesie Stworzenia, móc na chwilkę utożsamiać sie z Bogiem, uczucie choć być może próżne, należy również bez wątpienia do tych niepowtarzalnych. Swoją drogą narzuca mi się smutna refleksja, że coraz częściej ludzie o wysokiej kulturze osobistej i dużej wrażliwości którzy prawie na pewno byliby świetnymi rodzicami, z roli tej świadomie rezygnują, a z kolei inni, nie nadający się absolutnie, bez umiaru powołują dzieci na świat, skazując je już na początku na cierpienie.
Nie ulega wątpliwości, iż życie bez dzieci ma również wspomniane przez Ciebie zalety i tak długo jak jest to świadomy wybór, należy go szanować, a presja społeczna nie powinna mieć tu racji bytu. W Niemczech bezdzietni obywatele płacą odrobine większe podatki (logiczne uzasadnienie, bezdzietni rodzice będą prawdopodobnie wymagać wiekszej opieki państwa), poza tym nikogo nie obchodzi kto, ile i z kim ma dzieci. Mam nadzieję, że i w naszym kraju świadomość społeczna wzrośnie na tyle, by pojąć znaczenie związku frazeologicznego „wolność wyboru”.
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy.
Dawid
Dzień dobry, Dawidzie!
Bardzo ucieszył mnie twój komentarz. Temat poruszam niełatwy, więc jestem szczęśliwa, że zamiast hejtu, którego się spodziewałam, budzi ciekawe refleksje – zwłaszcza, jeżeli te refleksje, pomimo godziny duchów, są wyrażone z taką klasą:) Doskonale wiem, że dokonując pewnych fundamentalnych wyborów, jednocześnie godzę się z tym, że pewnych rzeczy nie doświadczę. Mam w życiu szczęście, bo mimo braku dzieci nie brak mi miłości. I dzięki temu jest mi na pewno łatwiej. Jasne, że miłość męża to nie to samo co bezwarunkowa miłość dziecka, ale bez niej mój wybór byłby znacznie trudniejszy. A swoją drogą, ciekawa sprawa z tymi nocnymi dyskusjami. Jak bardzo potrafią zapaść w pamięć. Też pamiętam taką dyskusję. Z dozgonnym wówczas przyjacielem. Ba! Pamiętam wiele innych nocnych dysput, które były solą mojej młodości… Pewnie gdyby nie one, wielu rzeczy bym o sobie nie wiedziała. Cóż, drogi najlepszych nawet przyjaciół czasem się rozchodzą. Nie wiem, jak potoczyły się losy mojego przyjaciela z liceum, ale cieszę się, że go miałam:))
Pozdrawiam cię serdecznie!
A ja bym powiedziała, że wcale nie można liczyć na bezwarunkową miłość dziecka. Może gdy jest małe. Nie wiem z czego to wynika, ale nawet jako małe dziecko nie byłam pewna czy kocham rodziców. Jestem dorosła i to się nie zmieniło. Więc mają dziecko, a bezinteresownej miłości brak (mimo że dom miałam raczej standardowy, bez żadnej patologii, chociaż też bez okazywania sobie nawzajem uczuć, które można odebrać bezpośrednio, jak słowa albo przytulenie). Nie tylko ja mam takie odczucie, wielu moich znajomych też, przynajmniej w stosunku do jednego z rodziców.
A co do tematu, ja raczej nie chcę mieć dziecka, nigdy nie byłam rodzinna, za to mój chłopak tak. Podejrzewam, że kiedyś się pewnie przez to rozstaniemy, ale będę się martwić w przyszłości 😉
Aż się przykro czyta takie banialuki. Miłość dziecka jest bezinteresowna tylko w pierwszych latach, dopóki nie zaczyna rozumieć, że można od rodzica wymagać i go terroryzować. Ostatnio natknęłam się w internecie na komentarz matki, która opisywała jak jej kilkuletni syn (5 letni bodajże), zaczął mocno wciągać powietrze, zapytany po co to robi odparł, że po to, by nie miała czym oddychać i umarła.
Miłość dziecięca kończy się tam, gdzie zaczyna się świadomość i dyscyplina. No chyba, że ktoś zamierza całe życie schodzić dzieciakowi z drogi, żeby się nie narazić, ale to też niedługi czas, gdy ten zażąda więcej i znienawidzi rodzica, gdy tego nie dostanie.
A poza tym naprawdę bezwarunkową miłość, 100% szczerą od początku do śmierci, można otrzymać jedynie od zwierzęcia, dlatego też wolę je od ludzi ogólnie, a od dzieci zwłaszcza.
Dzieci… te małe bestyjki. Rozbawiła mnie ta historia o pięciolatku. Może w tym momencie rzeczywiście chciał żeby mama umarła, bo zapewne kazała mu robić coś, na co nie miał ochoty. Dla dziecka rodzic jest całym światem, ale ten świat nie zawsze jest taki jak dziecko by chciało. Czasem dla dziecka jego życie w danej rodzinie jest udręką. Ale czasem i z błahego powodu może chwilowo marzyć o tym, żeby mama zniknęła. Tak… rodzicielstwo jest pełne niespodzianek i żeby je przetrwać trzeba mieć ogromny dystans a także pomoc bliskich (jak mówi przysłowie: potrzeba całej wioski, aby wychować jedno dziecko). Ale chyba największy dystans potrzebny jest do ocen postronnych ludzi. Bo dziecko, koniec końców, naprawdę kocha rodzica bezwarunkowo, czego by nie mówiło w złości, w głębi duszy traktuje rodzica jak wyrocznię. I… jak ktoś mądry kiedyś powiedział, dziecko jest jak szuflada. Ile dobrego się do tej szuflady kiedyś włoży, tyle się po latach wyciągnie. I ile złego niestety też…
Mysle, ze dziecko raczej potrzebuje rodzica niż go kocha w początkowych latach. To czy kocha stwierdza raczej później lub nie stwierdza, gdy mysli ze rodziców trzeba kochać bez względu na wszystko. Nie wiem skąd pomysł ze to bezwarunkowa miłość, przecież to instynkt przetrwania.
Dawidzie,
1. Żadnego boga nie ma, więc zdanie o procesie stworzenia jest dla mnie puste, a wręcz śmieszne. To zwykła biologia przecież.
2. Można mieć dzieci, a i tak być zdanym na opiekę państwa, więc płacenie wyższych podatków przez bezdzietnych jest niesprawiedliwe – chyba, że dzietnym odmawia się z powodu posiadania dzieci przyjęcia do państwowych ośrodków opieki i nie przyznaje się opieki w domu, to wtedy ok.
3. To, że osoby nienadające się do bycia rodzicami wynika z tego, że wspomniana już wyżej biologia jest nieubłagana, a nie ma – niestety! – testów na inteligencję dla przyszłych rodziców, tak jak nie ma wymogu posiadania środków finansowych na utrzymanie dzieci.
Mała poprawka do pkt. 3: To, że osoby nienadające się do bycia rodzicami * mają dzieci * wynika z tego…
Co do punktu drugiego, to jest coś takiego, jak obowiązek alimentacyjny i działa on w obie strony.
Jest i jak np. powiesz o tym komuś w Holandii, to ludzie się za głowy łapią, jak można dzieciom fundować takie obciążenie. Daje do myślenia.
Akurat dzieci kochają interesownie,bo rodzice są im potrzebni.I człowiek nie powinien sobie pochlebiać porównując się do Stwórcy,podczas gdy tylko powiela coś,co zostało przez Niego stworzone.
Miłość dziecka jest bezwarunkowa? Absolutnie nie zgadzam się. Nie można oczekiwać miłości za sam fakt stworzenia, rodzić na miłość dziecka powinien zapracować i zasłużyć. Trzeba być dobrym rodzicem, żeby dziecko nastoletnie czy dorosłe powiedziało „kocham cię”. Mnóstwo osób tego nie usłyszy, bo po prostu zgotowało swojemu dziecku piekło.
Hej, Agnieszko! Myślę, że Dawid miał na myśli to, co dziecko czuje, a nie to, czego oczekuje od niego rodzic. Oczywiście, że nie można oczekiwać od dziecka bezwzględnej miłości, zwłaszcza, jeżeli robi się dziecku krzywdę. Ale dziecięca miłość rzeczywiście wybacza rodzicom bardzo dużo. Pamiętam rozmowę z kuratorem sądowym, który opowiadał, że dzieci odbierane z przemocowych domów, proszone o opisanie swojej rodziny, pisały tak: „Moja mama nie pije, nie bije mnie i nie przypala papierosami”. Dziecku z normalnej rodziny nie przyszłoby to do głowy. Ale skrzywdzone dziecko za wszelką cenę chce zachować pozytywny obraz rodzica, bo bez niego by nie przeżyło. Okrutne to, niestety. Krytycyzm wobec rodziców przychodzi niekiedy z wiekiem. To jednak dobrze, że dzieci nie pamiętają wszystkich krzywd, bo nawet dobrzy rodzice popełniają mnóstwo błędów.
Zgadzam się z Agnieszką, że niestety żadna miłość nie jest bezwarunkowa. NAwet ta dziecięca. Dzieci kochają swoich rodziców, zgadzają się z nimi, bronią ich i chcą mimo wszystko wracać do rodziców nawet patologicznych, bo… innych nie mają, bo boją się, bo tak są nauczone („pamietaj, matke masz tylko jedną…”), bo są przede wszystkim od swych rodziców zależne. (Mówiłam to ja – Jarząbek 😉 – żartuję – człowiek z rodziny patologicznej, co mogę śmiało przyznać po latach).
Nie łudze się też, że mój ukochany pies, w oczach którego miłość widzę bezgraniczną, kocha mnie bezwarunkowo. W końcu jednak ja mu napełniam miski, bronię, dwa razy uratowałam życie, daję schronienie, itp… Ale czyja kocham bezwarunkowo? Czy kocham mojego męża ot tak, za to że jest, czy za to, że mam siędo kogo przytulić, mam kogoś, kto wesprze, i wiele innych rzeczy. Czy w ogóle istnieje miłość bezwarunkowa?
Kiedy z mężem (wtedy chłopakiem) mieliśmy po dwadzieścia kilka lat i planowaliśmy wspólne życie dzieci się pojawiały w tych rozmowach. I to był nawet bardzo konkretny plan: jedno „rodzone”, jedno adoptowane. Obowiązkowo chłopiec i dziewczynka. Teraz wiem, ze to było zwykłe marzycielstwo, na zasadzie: bedziemy mieć ładny dom, dwójkę dzieci, psa i kota. Potem, zwłaszcza przed ślubem już tego tematu nie omawialiśmy. Nie zapomnę jak zaczęła kiełkować we mnie myśl, że jednak dzieci nie chce. Bałam się mu powiedzieć, myslalam że się przez to rozstaniemy, a jesteśmy ze sobą już 15 lat. Na szczęście mąż zmienił zdanie tak samo jak ja! Cudowne to było uczucie i chyba pokochałam go przez to mocniej ?
Fajnie, że podzieliłaś się tą historią. Bo wielu ludziom wydaje się, że jak raz postanowią, to już tak będzie. Nie mieści im się w głowie, że to może się zmienić. Gratuluję i pozdrawiam!
Mój mąż zawsze chciał mieć dzieci, a ja nie. Bałam się, nie chciałam, chciałam być niezależna i wolna. Ale w końcu stwierdziłam, że mogę spróbować, od jednego dziecka nic mi się nie stanie, świat się nie zawali, szybko wrócę do pracy, a dziecko do przedszkola lub opiekunki. Szczerze? Gdy zaszłam w ciążę, mimo miliona obaw, po prostu oszalałam z radości. I choć narodziny pierworodnego wywróciły moje życie do góry nogami, przez pół roku goniła mnie wizja depresji, to jednak w pewnym momencie się zaadaptowałam do nowych warunków. A tego, co daje dziecko, nie da się z niczym porównać. Dziś jestem szczęśliwa aż do braku tchu, rozwinęłam pasje, o których pojęcia wcześniej nie miałam, podróżujemy z dziećmi więcej niż kiedyś sami we dwoje, a zewsząd otacza mnie tyle miłości… Nie chciałabym wrócić do tego, co kiedyś, do stanu bezdzietności.
Hej! Kolejna historia z happy endem:)) Super! To powinno dać nadzieję tym, którzy wciąż boksują się z myślami, boją się albo muszą mierzyć się z czymś, z czym nie chcieli się mierzyć. Gratuluję i pozdrawiam!
Zrobilam sobie screenshot twojej wypowiedzi. Mam nadzieje, ze jesli sie zdecyduje to Tez tak bede sie czula.
Temat bliski memu … sercu.
U nas sytuacja zmieniła się diametralnie. On, przez 7.5roku nie był gotowy. Ja, od zawsze kochająca dzieci, pracująca z maluszkami i pragnąca mieć swoje – już od początku związku o tym trąbiłam, ale cierpliwie czekałam na Jego gotowość.
(Myślałam, że tak będzie zawsze…lecz sytuacja potoczyła się inaczej i życie zweryfikowało decyzje)
W zeszłym roku zdecydowaliśmy się na starania o potomstwo, ja zrezygnowałam z pracy z dziećmi aby psychicznie przygotować się na przyjęcie swojego maleństwa i o dziwo (tyle się słyszy, że trzeba się naczekać aż się uda…) w ciągu dwóch miesięcy test ciążowy pokazał dwie kreski. Szaleństwo. Radość. Euforia.
O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się w październiku. Niestety uciecha trwała krótko, bo po tygodniu trafiłam do szpitala z komplikacjami – nie będę się zagłębiać co tam przeszłam, ale zrobiłam wszystko, żeby ciążę podtrzymać, była nadzieja…finalnie ciąża obumarła – zabieg w ostatni weekend listopada, moje pogodzenie się z sytuacją chyba trwa po dziś dzień, brak wsparcia i zrozumienia ze strony męża i jego rodziny, masa nieprzyjemnych słów, presja co do kolejnej ciąży i upragnionego wnuka(która trwa do dziś i pewnie trwać będzie jeszcze długo)…Wszystko to sprawiło, że moja decyzja się najzwyczajniej w świecie zmieniła, moje życie w pewnym momencie legło w gruzach, ale zrobiłam generalne porządki – stąd te wnioski.
Nie chcę zachodzić w ciążę, bo ktoś tego ode mnie oczekuje, bo takie są normy w społeczeństwie.
Nie chcę ciąży, bo mam świadomość tego jakie mamy w małżeństwie braki na poziomie mentalnym.
Nie chcę dziecka. Nigdy nie byłam tego taka pewna.
On nie akceptuje takiego rozwiązania, bo „kto nam szklankę wody na starość poda”…dlatego słyszę często, że na pewno mi przejdzie i w końcu zgodzę się na dziecko.
Dla mnie małżeństwo bez dzieci, to też RODZINA, przez duże „R” … ale nie chcę się przez tę decyzję czuć „wybrakowana” …
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj na Bezdzietniku! Z przejęciem przeczytałam Twoją historię i tak się zadumałam – jakże niezwykle plotą się te nasze losy! Jak bardzo są skomplikowane i pogmatwane! Zaczynałam pisać tego bloga z takim urabura-zadziorem, że oto ja, bezdzietna z wyboru, dam odpór całemu światu. A teraz, po trzech miesiącach pisania i korespondowania z Czytelnikami, nabrałam niesamowitej pokory. Życie najwyraźniej nie lubi banalnych scenariuszy:) Cieszę się, że po tak bolesnych przejściach udało ci się dojść do siebie i odnaleźć własną drogę. Życzę ci wytrwałości i dużo, dużo szczęścia! Pozdrawiam serdecznie!
Pomyślałam, że i ja dołożę moją historię 🙂 Kiedy decydowaliśmy się na ślub i wizja posiadania dzieci była jeszcze dosyć odległa wydawało mi się, że chcę je mieć. W miarę upływu czasu rozsmakowałam się w życiu we dwoje, przyzwyczaiłam do wygody i coraz mniej mi było po drodze z tym tematem. Wiedziałam, że mąż chce zostać ojcem, ale nigdy nie wywierał na mnie presji. Robiły to inne osoby w otoczeniu. Koleżanki kładły do głowy, że spełniona będę dopiero jak urodzę. Straszyły, że mąż może mnie kiedyś opuścić, bo nie dałam mu dziecka. Straszyły, że mogę zmienić zdanie w wieku 50 lat, kiedy na dziecko już będzie za późno. W końcu trochę dla męża a trochę dla świętego spokoju zdecydowałam się na kompromis. Ponieważ w ciąży bardzo dobrze się czułam i nie miałam żadnych dolegliwości to cały ten czas mogłam żyć, jakby tego dziecka nie było. Już wcześniej zdrowo się odżywiałam i nie piłam alkoholu, więc nic nie musiałam zmieniać. Wiedziałam jednak, że nieuchronnie nadchodzi dzień porodu, który wszystko zmieni. W końcu nadszedł. Urodziłam bez problemu. Ale to co nastąpiło potem było wielomiesięcznym koszmarem. Nienawidziłam tej małej dyktatorki. Chciałam, żeby zniknęła z mojego życia. Nie zalała mnie fala macierzyńskich uczuć. Moja psychika została złamana. Z czasem sytuacja stopniowo się poprawiała. Kocham moją córkę i zrobiłabym dla niej wszystko jednak gdybym mogła cofnąć czas, podjęłabym inną decyzję. Macierzyństwo za dużo kosztuje fizycznie, psychicznie i zdrowotnie. Zbyt dużo mi odebrało, żebym na ten moment mogła powiedzieć, że było warto. Przysłowiowy uśmiech dziecka tak niewiele wynagradza, albo i nic. Spełniona w życiu to ja już byłam. Teraz mogę być tylko mniej spełniona i wydzierać siłą czas dla siebie. Walczę o każdą godzinę tylko dla mnie. Ciąży
mi bardzo to ciągłe organizowanie, planowanie, bycie w centrum zainteresowania dziecka. Marzę o tym, żeby nikt nic ode mnie nie chciał. Wolałabym umrzeć niż drugi raz urodzić. Na ten moment mam jedno zadanie – dać mojej córce normalne szczęśliwe dzieciństwo. Mój mąż jest zdziwiony, bo kiedyś myśleliśmy o dwójce dzieci. Ale to było kiedyś. Wiem, że nie byłabym w stanie przejść tego drugi raz. Kolejne dziecko to logistyka wyższego stopnia a na to nie mam ochoty ani siły. Mając obecną wiedzę nie dam się już nabrać na bajeczki o tym, co może się stać, jeśli nie urodzę. Mój przykład poświadcza , że ciężko pójść na kompromis bez uszczerbku.
Hej, Asiu! To są zawsze smutne i przejmujące historie. Wiele ich ostatnio przeczytałam w książce „Żałując macierzyństwa” Orny Donath, ale i sporo czytelniczek mojego bloga ma podobne doświadczenia. Klimat społeczny, w którym dorastamy, przekaz rodzinny, rozmaite naciski płynące z otoczenia utwierdzają nas w przekonaniu, że mieć dziecko to takie naturalne i oczywiste. Ba, cudowne i radosne nawet! Tym łatwiej dajemy się zapędzić w kozi róg. Orna Donath widzi nadzieję w tym, że coraz więcej kobiet będzie opowiadało o tych trudnych i wciąż nieakceptowalnych społecznie emocjach towarzyszących macierzyństwu. Być może pozwoli to kolejnym pokoleniom kobiet podejmować decyzje bez nacisków, zafałszowań i zewnętrznych oczekiwań. Wiem, że dziś dla ciebie to marna pociecha, ale myślę, że opowiadając swoją historię, przyczyniasz się do tej zmiany. Bo coś się zmienić musi. Przekonanie, że każda kobieta jest stworzona do macierzyństwa trzeba odłożyć między bajki. Nie życzę ci siły do mierzenia się z codziennymi wyzwaniami, bo jestem przekonana, że sobie poradzisz. My, babki, jak trzeba, jesteśmy twarde. Życzę ci, żebyś wycisnęła z życia jak najwięcej szczęścia! Pozdrawiam!
Dziękuję 🙂 Blogi takie jak Twój, to dobre miejsce na takie „kontrowersyjne” wypowiedzi, bo w gronie matek-polek łatwo zostać zaszczekaną. Wiem, że matka dla dobra dziecka zrobi wszystko. Przeskoczy samą siebie. A z tych 20% dawnej siebie, które mi pozostało nie zamierzam rezygnować 🙂 Teraz czas na mnie. Próbuję się przekwalifikować, wróciłam do sportu i nauki języków. Nie wykluczam, że po latach powiem, że jednak warto było urodzić. Na razie olbrzymia praca przede mną – jak dobrze wychować i nie dać odczuć córce, że wolałabym inny scenariusz. Chciałabym, aby inne kobiety stawiane pod ścianą wiedziały, co ryzykują podejmując decyzję wbrew sobie a przede wszystkim, żeby miały świadomość, że nikt nie ma prawa nic im narzucać.
Powodzenia, Asiu! Wiesz, czego chcesz, a to najważniejsze! Mocno trzymam za ciebie kciuki i pozdrawiam!:)
Asiu – dobrze wiem, o czym piszesz. Kiedy urodzilam corke („mala dyktatorka” notabene to moglby byc rowniez jej przydomek) 10 lat temu naprawde wokol byly tylko „jednorozce rzy…ce tecza” i dziecinstwo ala Bulerbyn czy Nasza Mama Czarodziejka. Tymczasem ja nie ogarnialam w ogole, choc przeciez chcialam dziecka. Po nieplanowanym cc z komplikacjami i potem, z moja wymagajaca corka, czulam jak znikam jako osoba. Nawet sny zaczelam miec … bezosobowe. Ratowalo mnie towarzystwo dwoch kobiet – kolezanki poznanej w ciazy i przez rownolegla ciaze, ktorej moglam sie przyznac, ze moje dziecko nie przesypia bynajmniej nocy (mialam ciezkie egzemplarze – oboje zaczeli przesypiac majac 2 i pol roku), ze ciagle (i to nie jest przenosnia) placze i przyjaciolki, ktora urodzila kilka miesiecy po mnie bardzo podobny charakterologicznie trudny egzemplarz (ona, podobnie jak Ty, nigdy nie zdecydowala sie na drugie i doskonale ja rozumiem, ale dziecinstwo jej dziecka jest bajeczne). Teraz coraz czesciej widac macierzynstwo „bez lukru” i ciesze sie, ze tak jest. I jak widze Twoje zdjecie @Edyto – to z mezem, to na ktorym Twoje nogi sa na jego kolanach, to zazdroszcze troszeczke, bo nie pamietam kiedy my i nawet nie wiem, czy jeszcze w ogole kiedys, bo urodzenie dziecka jest czesto kryzysem dla zwiazku. Nie wiem, czy potrafilibysmy tak usiasc teraz (tzn. czy ja, maz nie jest pamietliwy) i zapomniec o tych wszystkich zalach, pretensjach i rozczarowaniach. Oczywiscie i ja (napisalabym my, ale chyba faceci sie tym tak nie przejmuja), bylam przekonana, ze nas to nie dotyczy, ze wiadomo, o zwiazek trzeba dbac, o siebie tez, ze nie wolno sie zatracic, takie tam frazesy. Macierzynstwo to ciezka praca z pieknymi momentami i tylko proporcje sie zmieniaja.
E-milko, jeśli chodzi o związek to mam podobne odczucia. Dziecko wystawia małżeństwo na ciężką próbę. Mój mąż jest wspaniałym zaangażowanym tatą, jednak brak mi dawnych nas. Zagonieni w ferworze dopasowywania naszych grafików często się mijamy. Nie mamy czasu być parą a tematów do rozmów coraz mniej. Już nie jest dla mnie oczywiste, że za 10 lat nadal będziemy razem.
Dziewczyny, no jakbym czytała moje myśli! Też dostawałyście „dobre rady” od innych matek? „Moje dziecko śpi od 19:00 i budzi się dopiero o 6 rano, może spróbuj kłaść swoje wcześniej? Może dajesz za małą kolację?”
I tak w każdej kwestii, bo przecież z inną matka nie da się porozmawiać na normalny temat.
Najbardziej dobija mnie konieczność bycia non stop w gotowości. Do pracy chodzę odpocząć, bo w ciszy mogę się skupić na zadaniu i jeszcze mogę decydować, co robię.
Moja mantra pozwalająca nie zwariować: „tak wiecznie nie będzie”.
Trzymajcie się!
E-milko, jak ja to nazywam „złote poradnictwo” to coś, co doprowadza mnie do szału. Nie ma to, jak idealna matka w otoczeniu, której dziecko dobrze wpisuje się w reguły wzięte z jakiegoś poradnika. Takie kobiety mają tendencję do przypisywania sobie czegoś, co nie zależy od nich a jest indywidualną cechą dziecka (te wszystkie „ja to byłam konsekwentna”, „ja to bym nie pozwoliła”, „ja to umiałam wychować”). Z tego powodu w pierwszych traumatycznych miesiącach macierzyństwa często wolałam towarzystwo bezdzietnych. Przynajmniej mogłam porozmawiać na tematy niematkowe. Nazywam siebie „antymatką” 🙂 Często nie ogarniam rzeczywistości. Brakuje mi sił na sprzątanie i gotowanie to sobie bez żalu odpuszczam. Już dawno się rozgrzeszyłam 🙂 Niestety otoczenie musi przypomnieć, na ile odstaję od normy.
Poruszasz niesamowicie ważne tematy, jednocześnie mówiąc o nich tak naturalnie i bez sztucznego patosu. Lubię czytać takie teksty, gdzie nie czuje się narzucania przez autora swojego zdania.
Kibicuję wszystkim związkom, których to połówki tu zaglądają – abyście trwali w zgodzie ze sobą i pomiędzy sobą!
To prawda – ta decyzja moze sie zmienic i zycie mnie nauczylo, ze akurat w tym trudno wymagac „konsekwencji”, oczywiscie rowniez dlatego, ze nie wszystko zalezy od nas. Nie mialam dylematu – miec dzieci, czy nie, chociaz dlugi czas chcialam miec dzieci w jakims blizej nieokreslonym czasie „pozniej”, podobnie jak moj maz. Tez nigdy nie rozczulalam sie nad zawartoscia wozka i co ciekawe, choc mam dwoje, w tej kwestii niewiele sie zmienilo (choc teraz dzieci zauwazam, wczesniej zyly dla mnie w rownoleglym swiecie). Natomiast znam dylemat, co do ilosci i odstepu pomiedzy potomkami. Dziecko sie pojawia i… teraz juz wiesz, jak jest naprawde. Odarta ze zludzen, musisz zdecydowac, czy kontynuowac pierwotny plan, czy nie. Chodzilam na zajecia z maluchami (PEKiP) i pamietam nasze rozmowy wowczas, nas matek z jednym wowczas dzieckiem. Susanne, inzynier po czterdziestce i zabiegu in vitro (jednym z kilku) deklarowala stanowczo, ze jedno wystarczy. Bo zdrowie nie te, bo chce kontynuowac pasje (jezdziectwo), bo on jeszcze studiuje, no i koszta zabiegow oczywiscie, ktore juz pochlonely spora czesc oszczednosci. Dwa lata pozniej urodzila drugie, wykorzystujac jednak zamrozone embriony. Psycholozka Isabella, tak szalenczo zakochana w swoim partnerze zawsze chciala miec co najmniej dwojke. Szesc lat pozniej jej marzenie sie spelnilo – ale z innym partnerem. Cicha Irena chciala zajsc w druga ciaze szybko, jej maz dobrze zarabial, wiec nie byloby problemu, zeby pracowac dalej na pol etatu, czy nawet przez jakis czas wcale. Zamienili nawet dom na wiekszy, wyprowadzajac sie z blizniaka tesciow, ale – jej dziesiecioletnia corka jest jedynaczka. I w koncu ja – chcialam dwojke z krotkim, maksymalnie dwuletnim odstepem, ale drugie urodzilam dopiero piec lat pozniej. Tak roznie potoczyly sie nasze losy. Znam wiele kobiet nie majacych dzieci (dotyczy to np. wielu wyksztalconych Polek na obczyznie) i … nie ma wspolnego mianownika, sa tak rozne. Kiedys jedna z nich, ktora bardzo cenie za zdroworozsadkowe podejscie do zycia, powiedziala mi, ze sa kobiety stworzone na matki i takie, ktore sa swietnymi ciociami i ona jest z tej drugiej kategorii.
Dzięki za tę historię! Świetny materiał na wielowątkową i wielobarwną powieść:) To, o czym piszesz, bardzo często podkreślam na swoim blogu – każdy człowiek to odrębna historia. Czasami spójna i zwarta, innym razem zawiła, chaotyczna i skomplikowana. Dlatego nie można oceniać ludzi na podstawie kilku przesłanek, np. ma dzieci-nie ma dzieci, wielodzietna matka-singielka. Takie uproszczenia są nie tylko krzywdzące. One odbierają nam przyjemność spotkania z prawdziwym człowiekiem – z jego niepowtarzalną historią! Pozdrawiam serdecznie:)
A ja po kilku lataj samej bo tak prościej było poznałam kogoś gdzie od razu niestety poczułam ,,to ten facet,, i jak zawsze deklarowałam stanowcze nie dla dziecka tak coś mój organizm oszalał i choć od początku pierwszego spotkania owy wiedział że ja ni chce mieć dzieci tak zaczyna się ze mną dziać coś dziwnego czego kompletnie nie rozumiem i choć to nasze początki to ja nadałam szybkie tempo dla tego związku a widzę choć delikatnie że on chyba by chciał – fakt takie delikatne to nie sądzę by mocniej w ten temat się zagłębiał o ile ja tego nie zrobię ale sam fakt odczuć chyba bardziej boje się samego fizjologicznego procesu bycia w ciąży i porodu niż dziecka z drugiej strony myślę że poczekam troszkę i konkretniej zapytam co gdybym zmieniła zdanie,a co gdybym jednak nie zmieniła.
Hej, też bym poczekała:) Początek związku, początek miłości potrafi zawrócić w głowie i diametralnie zmienić perspektywę. Czysta chemia:)) Z biegiem czasu uczucia się klarują, ludzie lepiej się poznają, dzięki temu jest szansa na lepszą decyzję i większą satysfakcję z życia. Pozdrawiam serdecznie i życzę duuuużo szczęścia!:)
Czytając ten post, nasunęła mi się taka smutna myśl: że ludzie wokół próbują wmówić bezdzietnej parze, że nie są rodziną. Czasem łapię się na tym, że czuję się przez to gorsza, wybrakowana. Jestem szczęśliwa ogólnie. Nie chcę dzieci. Żyję tak jak chcę i kocham mojego męża. Ze wzajemnością – co za super zbieg okoliczności! Ale to za mało, abyśmy byli traktowani poważnie przez społeczeństwo. Czy Ty też masz takie odczucia? Czy zdarzyło Ci się, że czułaś sie gorsza, bo masz tylko męża, psa i kota? Nie mylić z chęcią posiadania dzieci, bo ta, nadal sie u mnie nie pojawiła mimo 35 wiosen. A może „oni” mają rację? Może nie wystarczy mieć męża/żonę, aby być rodziną?
Hej, Marta! Nam bardzo często mówiono, że skoro nie mamy dzieci, to nie jesteśmy rodziną. Ba, co poniektórzy nawet uważali – i mówili to na głos – że skoro nie mamy ślubu kościelnego, to nawet nie jesteśmy małżeństwem! No i wciąż brzmią mi w uszach słowa pana Terlikowskiego, który pary bez dzieci tytułuje „Podwójni single”. Bo zaszczytny tytuł rodziny przypada tylko rodzicom:))) Wkurzało mnie to bardzo, i wkurza do dziś – o czym nawet pisałam w poście o małżeństwach bez dzieci. Nikt – do jasnej cholewki – nie ma prawa certyfikować naszych uczuć. Ja i mąż najlepiej wiemy, czy jesteśmy parą przygodnych znajomych, czy rodziną właśnie. Czujemy się rodziną i nikt nie ma prawa tego zanegować. Mam szalenie przekorną naturę i ona bardzo mi pomaga. Bo jeżeli wszyscy mi mówią, że mam czuć tak i tak, to ja znajduję jakąś przewrotną przyjemność w tym, że czuję całkiem inaczej:))) A jak mi jest trochę ciężej, to sobie myślę – choćby cały świat przeciwko mnie, to ja i tak zrobię PO SWOJEMU!!! I JUż. Ja chyba lubię być w opozycji:))) Pomyśl sobie, że bycie w opozycji, w społecznej kontrze (takie uczciwe wobec siebie, a nie szczeniackie buntowanie się) jest swego rodzaju odwagą. I nie bierze się znikąd, ale z głębokiej samoświadomości. A z tego to już możesz być dumna! Trzymaj się i bądź sobą! Ludzie plotą różne bzdury, najczęściej zupełnie bezmyślnie:) Pozdrawiam!
Dzięki za odpowiedź. 🙂 I przybijam wirtualną piątkę, bo też mamy ślub cywilny (próbuję ludziom wytłumaczyć, że cywilny jest i tak najwazniejszy, bo nie znam nikogo, kto miałby sam kościelny bez cywilnego, a na odwrót – jak najbardziej), ale my też słyszeliśmy właśnie, że nie jesteśmy z tego powodu „prawdziwym małżeństwem”. Masz rację – życie w kontrze, ale w zgodzie ze sobą jest odwagą, ale jest to droga bardzo trudna i wyboista. Pozdrawiam również! 🙂
Nam też wmawiali że cywilny się nie liczy. Że jest dla ludzi niezdecydowanych. ???
Na słowa innych można się „znieczulić”. Gorzej, jeśli uważasz że tworzysz z kimś rodzinę,a od partnera słyszysz, że to żadna rodzina jeśli nie macie dzieci.
To faktycznie cholernie przykre. I niestety kiepsko wróży na przyszłość. Może lepiej to usłyszeć, żeby wiedzieć, na czym się stoi. I na co można w przyszłości liczyć, a na co nie… Wiem, że łatwo się pisze z zewnątrz… Życzę powodzenia!
Droga Edyto, bardzo dziękuję Ci za Twój blog. Ja nigdy nie lubiłam dzieci, irytowały mnie, hałasowały, w wielu przypadkach zmieniały fajne kobiety w sfokusowane tylko na dziecku „madki”. Jednak gdy 5 lat temu poznałam mojego obecnego męża cos się zmieniło, poczułam że może jednak, w końcu wszyscy dookoła mają dzieci i jakoś sobie radzą, a mój mąż to anioł nie człowiek. Szybko się pobraliśmy i zaczęliśmy starania. Dziś mam za sobą 3lata łez, walki, modlitw o dwie kreski. Po zwiedzeniu wszystkich wrocławskich klinik od niepłodności coś się we mnie wypaliło. Poczułam że już dość, że nie warto już dłużej cierpieć. Mam już „swoje lata”, cenię sobie że wracam z pracy i mam tzw. święty spokój… Gdy wracam do domu po wizycie u znajomych którzy mają dzieci, to często myślę „uff jak dobrze że już mam spokój”, wręcz im współczuję ze maja tak 24h/7. Jednak mój mąż chce walczyć dalej… Wiem że byłby wspaniałym tatą, kochającym i troskliwym. Myśli nawet o adopcji, ale dla mnie jest ona niemożliwa. Widzę jak on cierpi, jak patrzy na swoich chrześniaków, dzieci znajomych. Obawiam się że nasze małżeństwo nie przetrwa tej ciężkiej próby. Coraz częściej myślę o rozwodzie, żeby dać mu wolność, żeby moze z inną kobietą która może zostać matka odnajdzie szczęście. Za bardzo go kocham żeby odbierać mu szansę na szczęście.
Agnieszko! Przepraszam, że tak długo myślałam nad odpowiedzią dla Ciebie. Takie historie są zawsze bardzo trudne i czasami po prostu nie wiem, co napisać. Wszystko co przychodzi mi do głowy jest banalne i trywialne. Chciałabym napisać, że będzie dobrze – bo jak najbardziej może tak być:) – ale Twoje obawy na pewno nie są bezpodstawne. Pragnienie dziecka to potężna siła i czasami nie można z nią walczyć ani dyskutować. Podziwiam Cię za przenikliwość i stoicką zgodę na to, co może się wydarzyć. Jednak, jak pokazują historie moich czytelniczek, wcale nie musi zdarzyć się najgorsze. Zgoda na bezdzietne życie jest trudna, wymaga czasu, to często długi proces, a partnerzy nie zawsze w tym procesie dotrzymują sobie kroku. Ale wspólne starania o dziecko wiele par łączy i w końcu wychodzą na prostą. Mam nadzieję, że to jest właśnie Wasz scenariusz. Życzę Wam z całego serca, byście przetrwali ten najgorszy czas i odzyskali radość życia. Mam nadzieję zaprosić na łamy Bezdzietnika specjalistów, którzy podpowiedzą, jak mądrze godzić się z tym, że dziecko nigdy nie pojawi się na świecie. Proszę zaglądać. Nie ma na to łatwych recept, ale może znajdzie Pani nutkę pociechy lub cień inspiracji. Pozdrawiam bardzo serdecznie i trzymam kciuki!
Agnieszko,
adopcja to droga przez mękę, a i tak zaproponują ci mniej lub bardziej chore dziecko, a już na pewno nie noworodka. Chętnych na adopcję prześwietla się na wszystkie możliwe strony, a jakoś babom, które rodzą w sposób niekontrolowany upośledzone dzieci i płodzącym je facetom nikt jajników ani nasieniowodów nie podwiązuje. Powiedz to swojemu mężowi, niech się zastanowi, czy zrezygnuje z pracy, by zajmować się takim dzieckiem.
Na Twoim miejscu powiedziałabym mu też, że nie masz siły dalej starać się o dziecko, i że akceptujesz życie bez dzieci. Nie ma co się skradać, bo oboje życie macie tylko jedno. Ale jeśli Cię zostawi, żeby z inną mieć dzieci, to dla mnie będzie skończonym ch…m, bo tu akurat biologia powiedziała „nie” i to jest częścią Was.
Trafiłam tu przypadkiem i z ciekawością czytam…. Również komentarze, bo w każdym jest coś z mojego życia.
I cholernie się cieszę, że są ludzie, którzy mają coś do powiedzenia i potrafią pisać!
Cześć! Bardzo się cieszę, że odnajdujesz tu siebie. Zaglądają tu wspaniałe kobiety (na razie głównie kobiety – choć może z biegiem czasu to się zmieni) i rewelacyjnie wzbogacają to co, ja sama mam do powiedzenia! Blogi to jednak genialny wynalazek:))
Z mojej perspektywy, to bardzo ważne co piszesz,chciałam jeśli pozwolisz, dodać kilka kwestii, o których tu nie jest wspomniane, albo- wedle własnego odbioru [ktoś/ia może mieć inaczej) słabo zaznaczone. Jeśli się mylę, albo jeśli masz/macie inaczej to odpowiedzcie. Jeśli masz/macie chęć i gotowość.
Moim zdaniem, są rzeczy, o których nie tyle warto- co trzeba rozmawiać z drugim, najbliższym człowiekiem, kwestia (nie)posiadania potomstwa, pracy zarobkowej, urlopów macierzyńskich/tacierzyńskich, co jeśli dziecko urodzi się z niepełnosprawnością (albo nabędzie ją w trakcie życia) i nie chodzi mi o to, żeby decyzje o posiadaniu progenitury były podejmowane poprzez strach mający swoje źródło chociażby z niewiedzy. Nie, ale warto brać pod wzgląd również taką ewentualność.
Rozmowa o posiadaniu dziecka to (jak p i s z e s z ) rozmowa o wartościach, o tym kim jestem? I kim chce być?Co jest dla mnie ważne, co jest ważne dla Ciebie, a co jest ważne dla nas i kim chcemy być? Na jakich fundamentach, w jaki sposób będziemy budować? I wiele, wiele innych.
I to czego nie zauważyłam w Twoim tekście (to znaczy w tym). Nasi Rodzice mają dzieci, chociażby nas, w liczbie jak najbardziej pojedynczej. I partner/ka może nie znać (tak jak po części oczywiście my) życia bez możliwości dzieci. Przecież, no właśnie wszyscy to znamy, mamy znajomych, przyjaciół/ki i co? W pewnym wieku, wiele z nich ma dzieci, tylko to znamy. Oczywiście gdzieś tam, jako wolne elektrony może i jest Ciocia, albo wujek, którzy nie mają dzieci, ale no właśnie. Owi „wszyscy’, nie są „wszystkimi”, nawet tymi „wszystkimi”, których (po)znamy… Życie bez dzieci może wydawać się trudne, w momentach (np przykład ze szklanką wody), ale czy nie ulegamy ułudzie, że życie z dziećmi znamy?(To znaczy wiemy jak sobie go wyobrażamy) No właśnie…
Dalej:
Po pierwsze, istnieje wiele stereotypów na temat bezdzietności. Poza tym, istnieje presja, bo przecież” wszyscy dzieci mają” i instynkt przecież „kiedyś się obudzi” jak poznasz „właściwego” partnera/ właściwą partnerkę, ustabilizujesz finanse, zmienisz pracę dostaniesz awans etc. Model dzietnej rodziny jest „po prostu” najbardziej widoczny. (Specjalnie piszę widoczny, a nie najbardziej rozpowszechniony, a chęć ich „posiadanie” biorą za pewnik) dzieci po prostu widać, i nie chodzi mi o to, żeby ich nie było (widać) ale o to, że człowiek zwykle, nie podchodzi do par, czy ludzi i nie mówi: „A przepraszam dzieci są? A własne? A będą?”
Po drugie: Warto rozmawiać- i nie chodzi mi o to, żeby robić to co pięć minut- nie zawsze wychodząc od bezdzietności, ale (uwaga tu skrót) o tym jakimi aktywnościami wypełniamy swoje/nasze życie (i multum innych tematów).
Życie bez/ z dziećmi, nie jest gorsze, ani lepsze jest po prostu inne. Dziecko, kiedy się rodzi pociąga za sobą zmianę, ale przecież życie bez także taką pociąga. I- co ważne,
w pewien sposób można ulec ułudzie, że wszystkie/wszyscy znamy życie bez dzieci, np z tego faktu, że pary, albo osoby samotnie wychowujące dzieci znają pewną część życia bez dzieci, a- to „życie bez dzieci” może posiadać części wspólne, ale i różnice w obu sytuacjach (nie posiadania dzieci i nie posiadania „jeszcze” dzieci u osób -które je mają). Różnice, warto je zobaczyć, poznać i uszanować (Mam nadzieję, że piszę to w sposób zrozumiały, to znaczy taki, gdzie łatwo podążyć za moją intencją?)
I tak warto przyglądać się sobie, nie tylko, ale także, pod tym względem, czy nie ulegamy presji. A z drugiej strony, dać sobie przestrzeń wolność, że przecież i my (jako para i jako partner/ka w związku) możemy w wolności zmienić zdanie. I nie, nie namwiam, ale nie odwodzę od tego. Poza tym oczywiście do tego wszystkiego dochodzą emocje, zarówno te postrzegane jako przyjemne, i te, trudne. I po ostatnie, ogólnie warto przyglądać się sobie (również na wzajem) także z dystansem i humorem.
Do tego to wszystko o czym i Ty i ja piszemy, jest zaprzęgnięte/wplecione w proces, w życie, niby „oczywiste”.
To tak na szybko. Pozdrawiam. Niech Twój/Wasz dzień będzie dobry.
PS. Mam nadzieję, że wyraziłam się w sposób zrozumiały.
Hej! Dzięki za te refleksje. Są bardzo ważne. Do niektórych sama często wracam – jak choćby do tej niesymetrycznej narracji: chwalimy posiadanie dzieci, ale nie mówimy publicznie o ciemnych stronach rodzicielstwa. Uwaga o tym, że wszystkim się wydaje, że znają życie bez dzieci, bo sami przez jakiś czas nie mieli dzieci, jest bardzo cenna! Aż się prosi o osobny post. Co innego po prostu nie mieć dzieci i czekać na właściwy moment. A co innego nie mieć dzieci z wyboru lub z powodu niepłodności. Dla ludzi, którzy nigdy publicznie nie przyznali się do tego, że dzieci mieć nie będą albo nie mogą, to terra incognita. Nie wiedzą, jak to jest. Nawet jeżeli żyli wiele lat bez dzieci. Myślę, że wątków tu poruszonych jeszcze nieraz ja i czytelnicy będziemy wracali. Dzięki ci za nie! Pozdrawiam!
Cześć ChwatkoNieMatko. (Podoba mi się Twój nick).
Także, myślę, że ta refleksja może być/ dla mnie jest/ wnosząca, wspierająca, dlatego zdecydowałam się napisać. To znaczy, odczuwałam łatwość pisania o swoim osobistym doświadczeniu bezdzietności, tyle, że samo przywitanie to jakoś dla mnie było za mało.
Uwidocznienie niesymetrycznej narracji jest kluczowe. Wieloetapowe i wielowarstwowe.
O ciemnych, jak ujmujesz, stronach rodzicielstwa, moim zdaniem zaczyna się mówić, ale to od niedawna. I -z moich obserwacji (aczkolwiek ktoś/ia może mieć inne doświadczenia) zaczęły to czynić kobiety.
Także uważam, że uwaga o tym, że wszyscy znają życie bez dzieci jest bardzo ważna, nikt o tym nie mówi, a dla mnie to było bardzo ważne osobiste odkrycie. A post gdzieś tam mam napisany. 🙂 Ale tak, to temat rzeka…
Powody bezdzietności są bardzo ważne, i jest ich wiele. I mogą one ulegać zmianom wraz z wiekiem, doświadczeniem etc
Zdaje sobie sprawę, że komentarz był/może być/ jest* sążnisty i wielowarstwowy. 🙂 Fajnie, że to zauważyłaś. Dziękuję.
Życzę Tobie/Wam niech Twój/Wasz dzień będzie dobry, i chociaż trochę mniej upalny (jeśli tego potrzebujesz/cie)
Pobieraliśmy się młodo i z dzikiej miłości, i było „jasne” wówczas, że będziemy mieć dzieci (na zasadzie schematu: ślub-> dzieci) ale szczęśliwie było również jasne, że najpierw należy dokończyć studia. To dało nam czas do rewizji założenia o dzieciach.
Nie znoszę stwierdzenia „dojrzejesz do tej decyzji” (sic!) bo akurat w moim przypadku kierunek dojrzewania był dokładnie odwrotny – jako 22 latka byłam gotowa mieć dzieci (nawet imiona były wybrane) ale z wiekiem zaczęło się to zmieniać – Bogu dzięki, u obydwojga.
Kiedyś miałam w sobie niepokój, czy mój Mąż rzeczywiście zmienia kierunek myślenia wraz ze mną, czy „jedynie” robi to z miłości (po 14 latach małżeństwa nadal wielbi on ziemię, po której stąpam, i nie było jeszcze niczego, czego by dla mnie nie zrobił) ale szczęśliwie wydarzyło się coś, co definitywnie udzieliło mi odpowiedzi na to pytanie – a mianowicie fałszywy alarm ciążowy.
Troszkę się dziwię, że piszecie o smuteczku przy analogicznej okazji, ale widać jesteśmy inne – ja z tamtego koszmarnego dnia pamiętam zwierzęcy strach, redukujący do poziomu wyjącego kłębka. I nie dającą się do niczego porównać ulgę, gdy okazało się, że wszystko jest tak, jak być powinno.
Mój mąż jasno wtedy pokazał, że naprawdę – tak jak ja – nie chce mieć dzieci i nie żywi ukrytych pragnień w tym względzie.
Nie ma lepszego moim zdaniem sprawdzianu dla swoich własnych – i partnera – uczuć, niż fałszywy alarm. Gdyby nie to, że jest to technicznie niemożliwe, po prostu bym coś takiego polecała tym, którzy się wahają.
Hej! Cieszę się, że napisałaś o tym „dojrzewaniu do decyzji”. Tak, można dojrzeć do decyzji o bezdzietności! Sama to również powtarzam gdzie się da:) Mam nadzieję, że ta wiedza w końcu się przebije do powszechnej świadomości. Bo jak na razie za „dojrzałą” uważa się jedynie dezycję o macierzyństwie/ojcostwie. A to absurd!
Chciałabym napisać jeszcze coś, choć wiem, że mogę wsadzić kij w mrowisko.
Nie wiem, jakoś mało o tym mówimy, chyba bojąc się rozsierdzić „dzietnych” i społeczeństwo w ogóle, ale należałoby może w końcu powiedzieć głośno, że na bezdzietność z wyboru w małżeństwie decydują się te pary, które naprawdę, NAPRAWDĘ mocno się kochają, lubią i są swoimi najlepszymi przyjaciółmi, często dzieląc wspólne pasje. Tak przynajmniej wynika z moich wieloletnich obserwacji.
Nie jest to zależność wykluczająca – jeśli jakaś para bardzo, bardzo się kocha i jedno dla drugiego jest najlepszym przyjacielem, to mogą zarówno zdecydować o tym, by dzieci mieć, jak i o tym, by ich nie mieć.
Ale przeciętna, „letnia” w uczuciach para, a także – niestety – para o słabej relacji raczej dzieci będzie mieć (a chęć umocnienia słabego związku niestety często ludzi do takiej decyzji popycha – mówię też jako psycholog – choć to w takiej sytuacji jest to decyzja wróżąca krzywdę i łzy).
Wśród bezdzietnych Z WYBORU taki rodzaj związku raczej się nie zdarza – jedno drugiemu musi mieć naprawdę wiele do zaoferowania, żeby „zrekompensować” społeczny nacisk a czasem i ostracyzm, a także jedno za drugim musi stać murem, gdy któreś zostaje otwarcie zaatakowane, nieraz przez rodzinę pochodzenia. Słaby związek tego po prostu nie przetrwa. Owszem, słaby związek często też nie przetrwa dzieci, jednak wtedy wchodzą mechanizmy pt „trwanie dla dobra dziecka” i koło się zamyka.
Mądrze piszesz! Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że z perspektywy rodziców tego uczucia, zaangażowania, tej głębokiej relacji w ogóle nie widać. W wielu miejscach czytałam, że małżeństwo bez dzieci jest gorsze, niepełne i nie może być szczęśliwe. I oczywiście – na bank się rozleci. To kompletna bzdura! Małżeństwa bezdzietne są po prostu oddane sobie. Jeżeli trwają, to dlatego, że jest tam miłość i zaangażowanie. Nie MUSZĄ być ze sobą. Po prostu tego CHCĄ. Mają dla siebie czas, celebrują swoje uczucie… Sama obchodziłam ostatnio 21 rocznicę ślubu. 21 lat razem. Bez dzieci. Szczęśliwie i w harmonii. Nie znaczy to oczywiście, że małżeństwa z dziećmi są gorsze. Ale na pewno nie lepsze:) Pozdrawiam!
Mądrze prawicie, i wszystko byłoby pięknie i miło, gdyby nie to, że znam, a właściwie znałam aż 3 pary bezdzietne z wyboru, które wszystkich wokół i siebie nawzajem (tj. partnera, partnerkę) przekonywały o pewności, niezmienności i słuszności swoich decyzji… Wyglądali na szczęśliwych. Aż tu nagle się im odmieniało i trzask-prask i pary nie ma. Wszyscy ci panowie po krótszej bądź dłuższej chwili od zakończenia związków mieli nowe, młodsze partnerki i potomstwo (jeden z nich ma – z tego, co wiem, aż trójkę dzieci). Więc nie zgodzę się co do dozgonnej, prawdziwej i silniejszej miłości par świadomie bezdzietnych, bo różnie bywa. Niestety.
Pewnie, że różnie bywa. Nikt nie twierdzi, że bezdzietność to gwarancja dozgonnej miłości. Zawsze coś może pójść nie tak. Zawsze ktoś może zmienić zdanie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wszyscy dookoła wbijają mu do głowy, że będzie żałował i że na pewno zmieni zdanie. Albo że powinien zmienić zdanie.
Z drugiej strony ja – tylko w moim najbliższym otoczeniu – szybko naliczyłam dziesięć par z dziećmi, które ostatnio się rozstały. A zatem dzieci też nie są gwarancją szczerej, prawdziwej i dozgonnej miłości. Statystyki są w tej kwestii bardzo przygnębiające.
Róbmy więc to, co uważamy za słuszne, i nie oglądajmy się na innych:)
Nie zgodzę się,że to kwestia uczuć. Jeśli komuś się załączy instynkt prokreacji-który jako instynkt jest silniejszy od jakichkolwiek uczuć-to sprawa jest pogrzebana.
Nie no, na szczęście widuję dobre i głębokie relacje także u rodziców, przynajmniej w moim otoczeniu 🙂 Mam dookoła mądre koleżanki i przyjaciółki z fajnymi facetami, rodziców, którzy wiedzą, że trzeba czasem wyskoczyć na randkę, że trzeba znaleźć dla siebie czas choćby nie wiem co, nawet przy niemowlaku i kilkulatku.
ALE nie znam ani jednego „letniego” małżeństwa bezdzietnego z wyboru, a znam bardzo wiele letnich i słabych z dziećmi. Nawet uwzględniając proporcje, jest to wyraźna zależność.
Podkreślam – z wyboru, bo to jednak zupełnie inny rodzaj „bezdzietności” niż ta wymuszona, która faktycznie nieraz potrafi rozbić związek – nie musi, ale może. Myślę zresztą, że właśnie bezdzietność wymuszona trochę nakłada się w opinii publicznej na bezdzietność z wyboru i stąd ten mit o wysokiej „rozpadalności” takich związków – ktoś widzi, że małżeństwo nie ma dzieci, po kilku latach się rozpada, i wyciąga wniosek, że są to związki nietrwałe.
Nie mówimy o tym, że czasami to właśnie głęboka więź decyduje o bezdzietności…a trzeba by.
Bo nie znoszę sytuacji, gdy ktoś mówi „Jesteście taką cudowną parą, tyle u was miłości, starczyłoby dla całej gromady dzieciaków!”. To tak, jakby ktoś podziwiał piękny obraz, i mówił jednocześnie, że koniecznie trzeba by coś domalować, bo tyle tu piękna, ze coś się jeszcze „przytuli” i może tym pięknem „zarazi”. Może niesprawiedliwie, ale przypomina mi to postawę dziecka, które jak widzi piękny zamek z piasku, to koniecznie musi na niego wskoczyć i go rozdeptać (niechcący robię tu metaforę która łatwo wykorzystać inaczej, ale trudno, uważam to porównanie za celne).
Po wtóre, nie znoszę, jak jakaś dzietna mówi do mnie „nie wiesz, jak to jest być małżeństwem z dziećmi, a ja wiem, jak to jest być małżeństwem bezdzietnym (bo dziecko pojawiło się, powiedzmy, 3 lata po ślubie) więc ja, mając porównanie mówię, że z dzieckiem jest lepiej”.
Nie znoszę takich komentarzy dlatego, że nie lubię faktu własnego tchórzostwa które w takiej chwili każe mi się ugryźć w język zamiast powiedzieć zgodnie z prawdą „a ty nie wiesz, jak to jest być w związku tak kompletnym, że nie ma żadnej pustki, którą dziecko miałoby zapełnić – w relacji tak bliskiej, że nie ma między ludźmi przestrzeni, w którą dziecko by się zmieściło”.
Szczęśliwie, mam dookoła siebie fajne „dzietne”. I usłyszałam nawet kiedyś od jednej z nich „Gdybym miała takie małżeństwo, to też nie zdecydowałabym się na dzieci”. Serio.
Masz bardzo trafne obserwacje. O tym tekście „nie wiesz, jak to jest mieć dzieci, a ja wiem, jak to jest być bezdzietną” gdzieś ostatnio pisałam. W którymś komentarzu. Uważam, że to kompletnie nie tak. Czym innym jest po prostu nie mieć dzieci, ale zakładać, że one będą. Lub przynajmniej tego nie wykluczać i czekać, co los da. A czym innym jest bezdzietność z wyboru – kiedy oboje wiecie, że dzieci nie będzie nigdy.To zupełnie inne sytuacje – i wewnętrznie, i jeżeli chodzi o funkcjonowanie na zewnątrz, w środowisku społecznym. Więc gdy słyszę coś takiego od rodziców, to głośno protestuję:) A o tych trudnych rozmowach dzietnych z bezdzietnymi właśnie piszę tekścior. Uważam, że zasługują na osobny post, bo strasznie w nich dużo niezrozumienia, przekłamań albo zwykłego przeinaczania tego, co się słyszy. A metafora z zamkiem – bardzo trafna! Ostatnio na blogu zadałam proste pytanie: Za co lubicie swoje życie bez dzieci? Było sporo fajnych tekstów, nie tylko od bezdzietnych. Ale zawsze w takich sytuacjach musi się trafić ktoś, kto podepcze twoje życie tekstem w stylu: Życie bez dzieci jest puste i jałowe. W takich sytuacjach też czuję się tak, jakby ktoś wszedł do mojej piaskownicy i dla zabawy rozwalił to, co zbudowałam. Pozdrawiam!
Jeśli ktoś by mi powiedział „małżeństwo bez dzieci jest jałowe i puste” (nie zdarzyło się jeszcze) odparłabym: „rozumiem, że mówisz z własnego doświadczenia.” I współczułabym, przede wszystkim dzieciom – bo rzeczywiście widuje się, jak ludzie na taką emocjonalną, wyjałowioną pustynię w związku sprowadzają dziecko, licząc, że jak szaman ono z kolei sprowadzi miłość.
I sprowadza, ale nie małżeńską, dobrowolną i niezależną, tylko własną, wynikającą z bezgranicznej zależności. I kończącą swoją bezwarunkowość wraz z uniezależnieniem.
I co wtedy z tym małżeństwem będzie?
Hej! To kolejny nieszczęsny mit – dziecko uleczy związek. Rany, czy naprawdę ktoś w to jeszcze autentycznie wierzy?! Pewnie tak… Może nawet powszechniej niż w to, że małżeństwo bez dzieci może być superszczęśliwe. Cóż, każdy sam decyduje o tym, w co wierzy. I zbiera tego owoce. Pozdrawiam!
Zawsze kiedy słyszę tekst „życie bez dzieci jest puste,jałowe,itp.”,od razu przychodzi mi do głowy,jaką pustkę ten ktoś musi mieć w umyśle,że dla zapełnienia jej musiał strzelić sobie dziecko…
PS Dotarło do mnie, że źle zrozumiałam Twoje pierwsze zdanie – mówisz, że rodzice nie dostrzegają uczucia u bezdzietnych, a nie, że rodzic zmienia perspektywę i nie dostrzega wagi relacji we własnym związku 🙂 Przepraszam.
To pewnie zależy od człowieka. Ja mam dużo szczęścia do ludzi – czuję się „doceniona” pod tym względem w naszych relacjach koleżeńskich. Inaczej jest w otoczeniu dalszym – Mąż mi wyznał, że w pracy musiał przestać o nas/o mnie opowiadać, bo kiedyś jedna koleżanka wyburczała „tak, WIEMY wszyscy, że twoja żona jest idealna” 😛 Nadal chyba łatwiej wyjawić irytację niekończącymi się peanami na cześć żony niż niekończącymi się peanami na cześć dzidziusia…
Najgorsze jest jednak to, jeśli jeszcze przed małżeństwem umówiliście się na dziecko i ich ilość, a potem, w trakcie trwania małżeństwa, np. po pierwszym dziecku ktoś się rozmyśla, mówi, że to nie dla niego. Taka rzecz mnie spotkała i borykam się z tym wciąż. Jako ta, która chce dziecka – czuję się oszukana. Gdybym wiedziała przed ślubem, że małżonek nie chce mieć dzieci albo chce mieć jedynaka – nie zdecydowałabym się na ślub. A teraz? Jesteśmy po ślubie, mamy dziecko i co więcej – kocham męża, mam jednak w sobie ogromną tęsknotę za drugim dzieckiem. Nie potrafię go zrozumieć, dlatego szukam podpowiedzi, stąd trafiłam tutaj. Widzę już, że życie pisze różne scenariusze, nie wiem, czy da się na wszystko przygotować, wierzę, że to, co chcę się spełni, jednocześnie boję się, że to moje spełnienie da brak szczęścia nam obojgu. Sytuacja typowo dramatyczna, w tej chwili bez szans na szczęśliwe rozwiązanie. Chciałabym siebie spotkać samą za np. 10 lat i doradzić sobie, co byłoby dobre, ale to nie jest możliwe.
Hej, Katko! Pewnie nie znajdziesz tu odpowiedzi na swoje pytania. Tak jak piszesz – tylko czas może zweryfikować nasze decyzje. Ja w takich sytuacjach staram się skupiać na tym, co mam. Nie na tym, co chciałabym mieć i na co czekam. Odnajdywanie radości w drobnych, codziennych sprawach jest trudne, gdy szarpie nami niepokój, ale to chyba najlepszy sposób na to, by w pogoni za tym, co w przyszłości, nie stracić tego, co tu i teraz. Pozdrawiam serdecznie i życzę, byś za dziesięć lat mogła powiedzieć: wszystko dobrze się ułożyło.
Katko, napiszę coś z perspektywy „tej złej”, która po pierwszym dziecku podziękowała. Kiedy dzieci to była jeszcze bardzo odległa mglista wizja, wydawało mi się, że chcę dwójkę. Potem, jak byłam już mężatką pojawiła się presja społeczna, żeby się rozmnażać. Ja byłam coraz bardziej pewna, że nie mam potrzeby zmieniania mojego udanego życia w taki sposób. W końcu po paru latach zdecydowałam się zaryzykować ze względu na męża. Mam córkę, którą bardzo kocham, jednak gdybym mogła cofnąć czas to nie zdecydowałabym się. Macierzyństwo było dla mnie na początku ogromną traumą. Rozbiło mi psychikę. Dziś na szczęście jest już lepiej. Udaje mi się odbudować z ruin. Wiem, że dobrowolnie nie zdecyduję się nigdy więcej. I tu zaczyna się problem. Mąż nie rozumie, dlaczego było to dla mnie tak ciężkie przeżycie i ma żal, że nie chcę kolejnego dziecka. Powiedziałam mu otwarcie, że jeśli chcę więcej dzieci to będzie musiał poszukać innej kobiety. Myślę, że w związku na życie trzeba się liczyć z tym, że my sami lub partner możemy się zmienić w sposób nieprzewidywalny i że nic nie jest na zawsze.
Katka, widzę, ze pisałaś w tym wątku już dość dawno, ale może jeszcze bywasz. Jestem w dokładne takiej samej sytuacji, z tą może małą różnicą, że mąż ma dość nikłe szanse na ponowne zostanie ojcem ze względu na słabe wyniki, a na in vitro czy konkretne leczenie się nie zgadza, tj. wykonuje jakieś ruchy pozorowane, ale to tyle. Nie zależy mu na drugim dziecku aż tak (tak twierdzi), a ja widzę teraz, że w sumie wcale mu nie zależało. Bardziej czeka, aż mi minie, a moja potrzeba i moje marzenie o dziecku znikną. A ja wiem, że tak się nie stanie, bo od zawsze, od kiedy pamiętam, chciałam mieć dużą rodzinę. Oboje chcieliśmy. Wiem, ze już nie ma na to szansy, chociażby ze względu na mój wiek, ale chciałabym mieć przynajmniej dwoje dzieci. Jestem wściekła na mojego męża, ze przez tyle lat mnie zwodził i odciągał decyzję, mydlił oczy, a teraz już praktycznie nie mamy szansy. I rozumiem, ze potrzeby posiadania dziecka nie można ot tak sobie włączyć, ale nie można jej również w ten sam prosty sposób wyłączyć. Wiem, że jeśli się nie uda – a wszystko na to wskazuje – nie będę umiała się z tym pogodzić ani mu wybaczyć. Jestem sfrustrowana, wściekła, zdołowana, czuję się, jakby świat mi się zawalił. Z drugiej strony co mam zrobić, rozwieść się? Rozwalić to co jest i w czym mój syn czuje się bezpiecznie, szukać „rozpłodnika” na siłę. Zaangażowałam się w związek z moim mężem całym sercem: emocjonalnie, psychicznie,”zainwestowałam” czas, wysiłek, emocje i wszystko co miałam, czuję, że nie ma już odwrotu. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Edytka Niestety jestem w identycznej sytuacji . Nie wiem co mam robić nigdy nie myślałam że spotka mnie taki problem . Mój mąż nie chce dzieci twierdzi że to wyrzeczenia i jest szczęśliwy że ja jestem po operacj miesniaka i że nie mogę zajść w ciążę w naturalny sposób.
Nawet nie chce zbadać nasienia A bez jego badań lekarze mi nie chcą pomóc. Gdy podejmowalismy decyzje o ślubie bardzo chciał dzieci A teraz od kilku lat mnie odwleka od badań. Szczęśliwe długie lata razem ,wspólne do robienie się majątku powoduje że nie zostawię go żeby mieć dziecko z jakimś innym facetem . Smutek bezgraniczny i nic nie cieszy …
Nawet z mojej perspektywy – osoby bezdzietnej z wyboru – ta sytuacja jest bardzo bardzo trudna, bo w zasadzie nie ma kompromisu. Jedno dziecko wcale nim nie jest, jeśli kobieta marzy o dwójce. Nie zamierzam wam oczywiście doradzać, dziewczyny, nie podjęłabym się tego, ale ciekawa jestem, jaką podjęłyście decyzję i co zamierzacie robić.
Przeczytałam post jednym tchem, zaraz potem wszystkie komentarze. Czy mogę dodać coś od siebie? Chyba mogę, nawet się nie powtórzy…
Szukałam porady. Bardzo pomógł mi Twój poradnik, bo kiedy duch słaby, targają nim emocje. Jako prawie jedyna komentująca jestem w związku, w którym to ja pragnę macierzyństwa. Ale nie za wszelką cenę.
I tak, przez szacunek do mojego mężczyzny próbuję zaakceptować to, że nie chce mieć dzieci. Choć to trudne, kiedy wiesz, że kiedyś bardzo chciał i tylko o tym marzył. Czy on mnie rozumie? Moje pragnienie macierzyństwa rozumie, dlatego chciał się rozstać. Tylko z tego powodu. Żebym sobie znalazła kogoś, kto się na dzieci zdecyduje. Ale to nie rozwiązanie, bo widzisz… ja nie chcę mieć dzieci z „byle kim”. Chcę ich z nim. A jeśli się nie da-to trudno… To jest mój plan B. To „trudno” nie jest łatwe. Bywa przejmująco bolesne, ale w tym wszystkim niesamowite jest to, że mam pewność, że on jest moją wyspą na morzu. Tak jak w małżeństwach bezdzietnych z wyboru i z chęci nieposiadania dzieci. I już na początku naszego związku bulwersowały mnie żarty życzliwych koleżanek, które podpowiadały, że przecież postarać się z nim o dziecko bez jego wiedzy wcale nie jest tak trudno. Może i owszem, ale to nie w moim stylu. Co będzie? Kto to wie… Najważniejsze, żebyśmy zdrowi byli…
Jestem w takiej samej sytuacji,tyle że mój narzeczony już podjął w sumie i za mnie decyzje o rozstaniu..Do ślubu został rok,a on po wielu przemyśleniach powiedział że nie może pozwolić na to żebym była z nim kiedyś nieszczęśliwa bo on nie da mi dziecka którego pragnę i że kiedyś go za to znienawidzę.Chciałabym mieć kiedyś dzieci,ale nie z byle kim,przecież to że będę mieć dzieci ale z człowiekiem z którym mi nie będzie tak dobrze jak właśnie z nim ,niekoniecznie da mi to szczęście tak jak on twierdzi;/.Znam go już trochę i wiem że jest człowiekiem który zmienia zdanie i cały czas żyję nadzieją ze teraz też tak będzie,ale on sie upiera że jest pewny decyzji,mimo że naprawdę było nam razem cudownie i dogadaywaliśmy się pod każdym innym względem.Najbardziej boję się tego,że pozwolę mu odejść (mimo tego że jestem w 100%pewna miłości i tego że chce z nim spędzić życie),a po kilku latach okaże się ze nie mogę mieć dzieci ze względów zdrowotnych I co wtedy??będę tak straszenie żałować że pozwoliłam mu odejść na rzecz dzieci których tak naprawdę mogę nigdy nie mieć;/
Jakbym czytała o sobie Painno…. Też nie chciałam dzieci za wszelką cenę. Też nie chciałam dzieci „z byle kim żeby mieć”. Chciałam je mieć tylko z NIM. Moja Wielką Jedyną Miłością, Mężczyzna Idealnym (dla mnie). W zderzeniu egoizmów, mojego związanego z chęcią posiadania dzieci i jego, żeby dzieci ze mną nie mieć…. poległam. Nasz związek umarł. Z perspektywy czasu oceniam, że popełniłam błąd. W momencie kiedy usłyszałam kategoryczne „nie” trzeba było odejść a nie czekać, że mi przejdzie albo komuś się odwidzi i mnie wspaniałomyślnie zapłodni „bo młoda kobieta ma prawo być matką” (a byłam już wtedy dobrze po 30). Żeby było śmieszniej dla wszystkich znajomych, bliższych i dalszych oraz rodziny stanowimy idealną, szczęśliwą, zgraną parę – to tak ku przestrodze dla tych wszystkich obserwatorów cudzego życia – NIGDY nie wiecie co się kryje za kulisami cudzego związku. A sformułowanie „gdybym miała taki związek jak ty to też nie decydowałabym się na dziecko” nie zawsze musi być komplementem. Z całego serca trzymam kciuki i życzę, żeby Twoja historia była szczęśliwsza od mojej.
Witam Serdecznie.
Trafiłem tu przez przypadek szukając w otchłaniach Internetu rozwiązania mojego problemu. Widzę że piszą tu głownie panie więc trochę mi niezręcznie ale co tam 😉
Mam 31 lat, żona 32 lata. Jesteśmy 2 lata po ślubie. Mamy mieszkanie, pracujemy na etacie, nasza sytuacja materialna jest w miarę stabilna. Bez szaleństw ale jesteśmy usatysfakcjonowani. Przed ślubem nie rozmawialiśmy o dzieciach, po ślubie razem stwierdziliśmy, że chcemy mieć dzieci ale jeszcze nie teraz, tak za 2-3 lata zacząć się starać, żeby trochę poszaleć i się finansowo ogarnąć.
Niestety po ślubie nasz związek mocno się popsuł mimo iż nigdy nie był idealny. Często się kłócimy o totalne pierdoły. Taka kłótnia potrafi trwać czasem nawet tydzień i niszczy nas psychicznie i fizycznie. Jako iż jest między nami nie za ciekawie to zebrałem się w sobie na szczerą rozmowę i powiedziałem, że nie wyobrażam sobie obecnie posiadania dzieci bo jak my się teraz nie możemy dogadać to co będzie jak się pojawi dziecko? Zostałem oczywiście od razy wyzwany od egoistów, że ją całe życie oszukiwałem i że zmarnowałem jej 12 lat życia. Do tego od razu groźba, że chce się rozwieźć i że jak ja nie potrzebuje dziecka to ona nie potrzebuje seksu.
Nie mam zamiaru się tu kreować na świętoszka ale poczułem się tym mocno urażony. Obydwoje mamy bardzo wybuchowe charaktery, często mówimy w nerwach słowa których żałujemy, nasze kłótnie są patologiczne – patrząc na to z boku. Różnica jest taka, że ja jestem impulsywny ale szybko trzeźwieję i przepraszam, nie czuję urazy, zawszę pierwszy rękę wyciągnę i godzimy się zwykle bo ja do tego dążę. ona z kolei jest osobą impulsywną a do tego bardzo zawziętą i potrafi taką kłótnie przez kilka dni trzymać. Trochę kieruje się pobudkami egoistycznymi bo mam dosyć ambitne plany na najbliższe lata i chciałbym w końcu po-korzystać z życia bo się finansowo w końcu zaczęło układać. Zaproponowałem żebyśmy ten temat odłożyli pojeździli sobie trochę i odpoczęli od problemów to usłyszałem że wycieczką jej nie przekupie i że mam w końcu dorosnąć. W tym momencie zrozumiałem, że nie chce mieć dzieci i skupić się na sobie/na nas.
Wiem że decyzja o dziecku to decyzja wspólna ale boje się, że zakończy się to rozstaniem. Z góry dziękuję za przeczytanie mojego zwierzenia, które przyszło mi dosyć ciężko 😉
Pozdrawiam
Cześć, Janusz! Wierzę, że nie było ci łatwo to napisać. Takie emocjonalne bebechy – wszyscy je mamy, ale bardzo trudno wyciągnąć je na zewnątrz i pokazać światu. Tym bardziej – szacun, że jednak się na to zdobyłeś. Mam nadzieję, że przelanie tego na papier pomogło ci złapać choć odrobinę dystansu. Jak na pewno wiesz – nie ma tu dobrego rozwiązania. To szalenie skomplikowana sytuacja, no i opisana z jednej tylko perspektywy, więc bałabym się jakkolwiek ją komentować. A tym bardziej cokolwiek radzić. Ale przecież nie po to pisałeś! Czasami dobrze spojrzeć na swoje życie cudzymi oczami. Skoro – pomimo gwałtownych kłótni – wciąż jesteście razem, musi wam na sobie naprawdę mocno zależeć. Tyle widać z zewnątrz. Tyle wyczytałam z twojego wpisu. Ale niezgoda co do posiadania dziecka rzeczywiście potrafi rozsadzić najlepszy nawet związek. Warto mieć to na uwadze. Myślę też, że nikt nie ma prawa przymuszać bliskiej osoby do posiadania lub nieposiadania dziecka. Uważam to za żelazną regułę dobrego współżycia. Można się kłócić o dom, pracę, pieniądze, palenie papierosów, kierunek wakacyjnych podróży itp. Ale dzieci to co innego. Jeżeli ludzie nie potrafią się dogadać w tej materii – zawsze będą cierpieć. Lepiej jednak, by cierpieli we dwoje, niżby mieli włączać w to dziecko. A niestety takie ryzyko trzeba wkalkulować w tę trudną decyzję. Oczywiście, może się okazać, że dziecko przyszło na świat, uszczęśliwiło oboje i nikt nie ucierpiał… Może się tak zdarzyć, ale nie musi. I to też warto mieć na uwadze. Zwłaszcza jeżeli w związku nie dzieje się najlepiej. Swoją drogą może warto byłoby poszukać jakiegoś terapeutycznego wsparcia? Niewykluczone, że podczas takiej terapii małżeńskiej nauczylibyście się rozmawiać nieco spokojniej, reagować mniej impulsywnie, wspólnie szukać zgody…
Mam nadzieję, że w końcu dojdziecie do porozumienia – również z własnymi pragnieniami – i poukładacie sobie życie tak, by nikt nie musiał cierpieć. Tego wam życzę. Pozdrawiam serdecznie!
Sytuacja może być jeszcze bardziej skomplikowana…mój partner nie może mieć dzieci, kilka lat temu zdecydowaliśmy się na inseminację nasieniem dawcy. Mamy dziecko. Ale ja bym chciała drugi. Partner nie chce o tym słyszeć. A ja się czuję niespełniona.
Trafilam na ten blog przypadkiem. Fajnie sie czyta i sam wpis i komentarze. Przewazaja jednak te, w ktorych to panie nie chca dzieci. Ja dlugo nie chcialam. Nie chcialam z zadnym z dotychczasowych partnerow. Dzis mam 42 lata, moj partner 39. On ma corke z pierwszego malzenstwa. Byla zona ich porzucila kiedy mala miala 3 lata…
Wrocilam z kilkudniowego wyjazdu, steskniona jak cholera. Wszystko bylo fajnie, dopoki nie zaczelismy rozmawiac o planach na nasze pierwsze wspolne swieta. Ze moja mama przyjedzie i mloda bedzie mogla porobic cos z przyszywana babcia. I ze zaprosimy znajomego, ktory sam zwykle siedzi. I ze to beda moje pierwsze prawdziwe moje rodzinne swieta, na ktore tak dlugo czekalam. Gdzies jakos od slowa do slowa przyszlo, ze chcialabym jeszcze sprobowac zajsc (mam problemy wiec szansa jest 10%, ze sie uda). On odsunal sie ode mnie i podniesionym glosem oznajmil, ze nie chce dzieci ani zony. Dziecko ma, zone mial. Nie chce juz wiecej tego powtarzac. Nie bylo z nim juz wiecej dyskusji. Probowalam mu powiedziec, ze nie ma co tylkiem rzucac, tylko porozmawiac spokojnie i uczciwie. Wiem, ze jak tego nie przepracujemy to bedziemy musieli sie rozstac, bo ja nie chce zadnej antykoncepcji (ani jego ani mojej), nie chce stresu w czasie i tak rzadkich zblizen.. czuje, ze to ten czlowiek z ktorym chcialabym sie zestarzec. Ale tez chcialabym sie spelnic w roli matki i zony. Czuje, ze instyknt macierzynski odezwal sie tak glosno, ze nie dam rady, mimo, ze mam swiadomosc, ze ze wzgledu na te 10% moze sie to nie udac. Chce probowac…
Cześć, Ewa! Choć sama nigdy nie chciałam mieć dzieci – dziś mam 45 lat i nadal nie chcę – życzę ci powodzenia! Choć tak naprawdę nie wiem, jak to powodzenie zdefiniować. Na pewno znalazłaś się w trudnej sytuacji – jeżeli twój partner nie zechce zostać ojcem, pewnie będziesz musiała zastanowić się, co jest dla ciebie ważniejsze, o co walczyć, a z czego zrezygnować. To cholernie bolesne! Na bank do przepracowania. Ja uważam – ale to jest tylko i wyłącznie moje zdanie, nie roszczę sobie pretensji do wygłaszania prawd objawionych – że instynkt macierzyński to w dużej mierze konstrukt społeczny, zwłaszcza gdy ujawnia się po czterdziestce. Są kobiety, które po prostu chcą mieć dzieci. I gdy tylko mogą, to je mają, bo to jest dla nich ważne. Gdy nigdy nie chciałyśmy, a po 40. zaczynamy chcieć, warto się temu poprzyglądać. Terapeuta na pewno w tym pomoże. Oby pomógł i wam! Mam nadzieję, że oboje, i ty, i twój partner, znajdziecie dobre wyjście z tej sytuacji. Pozdrawiam!
Przeczytanie komentarzy duzo mi pomoglo. Doszlam do wielu wnioskow. Pisac krotko i wprost:
1) czasem moze faktycznie lepiej zostać kochającą żoną i ciotką anizeli pretensjami i niekonczacymi sie dyskusjami wymusic zaplodnienie i zostac mamą, niezadko przepracowaną i przez wiele lat prawie nie mającą czasu ani dla siebie ani dla męża.
A co jeśli dziecko będzie poważnie chore…
2) to że mąż nie chce dziecka (nawet jeśli już ma z wcześniejszego malzenstwa) nie musi oznaczać że mnie nie kocha i że jest egoistą. Może właśnie tak bardzo mnie kocha, że boi się o nasz przyszły byt materialny (gdyby pojawiło się dziecko) i jego wielką odpowiedzialność za kolejne lata.
3) mężczyzna może się przerazliwie bać że gdy pojawi sie dziecko to bardzo dużo spadnie na jego barki, że żona i dziecko będą go bardzo potrzebować a on może nie dac sobie z tym rady materialnie, fizycznie, psychicznie. Jeśli uda nam sie uspokoic męża że my jesteśmy silne, ze my damy radę w dużym stopniu zadbać o przyszłe dziecko, że już teraz pokazujemy jak bardzo dużo jesteśmy w stanie dac dla niego i dla domu… Sprawa finansów jest ważna.
4) Mężczyzna nie chce być odstawiony na bok, zniżony do roli dawcy spermy, dawcy finansowego, dawcy wsparcia fizycznego, psychicznego. Chciałby też zwyczajnie pozostać również biorcą.. wspólnych wyjazdów w spokoju, wspólnych randek, bycia czasem samemu, zajecia sie tylko sobą, swoim hobby, przyszly sex to też bardzo duża niewiadoma dla męża.
5) w zyciu tak bywa ze każde deklaracje mogą zostać zmienione, my się zmieniamy, otoczenie nas kształtuje, doświadczenia nas kształtują… nie przedkladajmy w kółko argumentu że „kiedyś miałeś takie zdanie a teraz masz inne”, bo to nic nie da… w ogóle powtarzanie mężowi w kółko tych samych pretensji może zabrać nam wszystkim wiele miłości.
6) cieszmy się z tego co mamy, właśnie, obysmy tylko zdrowi byli 🙂
7) inni może mają lepiej, ale wielu innych ma od nas o wiele gorzej 🙂
Kiedy poznaliśmy się z moim narzeczonym to była naprawdę jak historia z romantycznego filmu. Nie jesteśmy że sobą bardzo długo, ale od początku wiedzieliśmy , że chcemy być razem i się zestarzec. Kiedy on wspominał ,że nie wie czy chce być ojcem to przyznaje , że bagatelizowalam to. Trochę uspilo moja czujność , że czasem gdzieś rzucił coś o dziecku kiedyś, pamiętam jak napisał mi kiedyś list że jestem miłością jego życia i chce żebym była matka jego dzieci. Jesteśmy 4 msc przed ślubem, a wczoraj mój narzeczony dobitnie powiedział ,że nie chce ślubu. Nie jest w stanie mi zapewnić, że jego chec do posiadania dzieci się zmieni, że kiedykolwiek się to zmieni, a skoro ja nie jestem w stanie mu powiedzieć, że będę z nim nawet jeśli nie zdecydujemy się na dziecko to sprawa ślubu jest pod wielkim znakiem zapytania. Ja nie chce mieć dzieci teraz, ani nawet za rok, wydaje mi się , że kiedy je będę chciała, po prostu tak myślałam , że kiedyś nadejdzie ten moment. Kocham mojego A do szaleństwa , ale ja po prostu sama nie wiem co mam z tym wszystkim zrobić. Przecież nie po to się wchodzi w związek małżeński, żeby się rozwodzić za kilka lat… A z drugiej strony czy Ja mogę to nawet winić? Zdecydował się na szczerość, której ni3 docenilam na początku, kategorycznie powiedziałam, że ślubu nie będzie i oddalam mu pierścionek. Chociaż powtarza , że bardzo mnie kocha i chce że mną być, ale musi wiedzieć czy będę z nim nawet jeśli on nigdy nie poczuje potrzeby żeby zostać ojcem….
Justyna, zrobiło mi się strasznie przykro po przeczytaniu Twojego posta. Na pewno oboje bardzo przeżywacie tą sytuację. Teraz wygląda to tak, że piłeczka, a wręcz decyzja co z Wami dalej, jest po Twojej stronie.
Po pierwsze zastanów się, czy jesteś pewna, że kiedyś zapragniesz zostać matką. Po przeczytaniu Twojego posta, analizując słowa, które dobrałaś, nie mam 100% wrażenia, że w przyszłości na pewno będziesz chciała mieć dziecko. Mam wrażenie, że raczej traktujesz to jako oczywistą kolej rzeczy, a nie pragnienie samo w sobie.
Jeśli emocje i serce nie podpowiadają Ci żadnej drogi to jak już trochę ochłoniesz to spróbuj sprawę wziąć na chłodno. Po prostu przekalkuluj co będzie dla Ciebie lepsze i obarczone mniejszym ryzykiem, że w przyszłości będziesz swojej decyzji żałować, bo decyzja, która teraz podejmiesz to decyzja, która wpłynie na resztę Twojego życia.
Zastanów się jak to jest w tym pragnieniem posiadania dziecka, czy jesteś pewna, że za te kilka lat kategorycznie zapragniesz bycia mamą. Jeśli nie jesteś tego pewna – może Cię to nakierować na decyzję. Pamiętaj, że potencjalnie możesz zrezygnować z czegoś, co jest rzeczywiste i bardzo wartościowe (partner, którego kochasz i z którym chciałabyś się zestarzeć) na poczet czegoś, co jest hipotetyczne (dziecko, które teraz nie istnieje i którego z wielu powodów może nigdy nie być).
Może się zdarzyć, że teraz się rozstaniecie, a Ty w przyszłości spotkasz równie cudownego faceta, zostaniecie rodzicami i będziesz szczęśliwą mężatką i matką. Oczywiście, że tak. Natomiast może się też zdarzyć tak, że już nigdy się nie zakochasz tak jak teraz, nie spotkasz mężczyzny, z którym będziesz chciała założyć rodzinę, albo spotkasz, ale nie będziecie mogli zajść w ciążę. I co wtedy? Żal do siebie samej, że zrezygnowałaś z faceta swojego życia, na poczet czegoś, czego nigdy nie dostałaś.
W swoich rozważaniach weź pod uwagę swój wiek. Jeśli jesteś jeszcze młoda (sama określ co to znaczy), to masz więcej czasu na to, że Twój scenariusz się zrealizuje (spotkasz kogoś, zakochasz się, założycie rodzinę). Jeśli jesteś już np. po 30-tce to pamiętaj, że po prostu możesz nie mieć na to czasu, bo poznanie człowieka, zakochanie się obopólne, zamieszkanie razem i dojście do decyzji, że chcecie zostać rodzicami trwa standardowo kilka lat, a do tego czasami dochodzi kolejne kilka lat starań o dziecko. Wyważ, czy ryzyko, na które ewentualnie się porwiesz rezygnując ze swojego obecnego partnera, jest ryzykiem, które jesteś w stanie zaakceptować.
Nie jestem może obiektywna, bo dla mnie partner i miłość do niego to najważniejsza rzecz, która mam, ale jestem pewna, że chłodna ocena swojej sytuacji nigdy nie zaszkodzi, a tylko może pomóc. Wierzę, że dobrze zdecydujesz. Pozdrawiam Cię cieplutko
Mini,
Dziękuje za te słowa. Są dla mnie bardzo ważne. W sercu mam tyle smutku, jest to cholernie trudny moment w moim życiu. Tak, piłeczka jest po mojej stronie. Udało mi się pójść na wizytę do Pani psycholog, która doradziła mi, że potrzebuje trochę czasu przestrzeni i może warto przesunąć datę ślubu. Zaproponowałam to mojemu narzeczonemu, oboje uznaliśmy, że to chyba najlepsze wyjście. Wczoraj czułam, że to jest dobra decyzja. Dzisiaj jest znowu tak ciężko. Chcę o nas walczyć, musimy przez to wszystko chyba jakoś przejść. Nie wiem czy poradzę sobie z tym wszystkim, bo czuję jakiś żal do partnera, że jednak rezygnujemy z tego ślubu na ten moment. Włożyłam tak wiele serca w to wszystko. Dzisiaj też powiedziałam o tym mojej mamie, która powiedziała że ma do nas wielki żal, że uważa że jesteśmy tchórzami i że jesteśmy niedojrzali. Powiedziała mi też, że skoro teraz mamy takie wątpliwości to pewnie się rozstaniemy, pewnie nic z tego związku nie będzie. Długo by o tym wszystkim pisać. Ja chyba tylko proszę samą siebie żeby nie zwariować.
Justyna, nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak musi Ci być ciężko. Tak sobie myślę, że narzeczony jest dla mnie tak dużą wartością samą w sobie, a nasze wspólne życie tak dobre, że nawet gdyby nie chciał dzieci, to nie odwołałabym ślubu. Ale to są rozważania czysto teoretyczne. Każdy kto nie jest Tobą może snuć takie myśli, ale łatwo się wymądrzać patrząc z boku. Postaraj się wsłuchać tylko we własny wewnętrzny głos, bo tylko on się liczy.
Ale tak zasadniczo to chciałam się odnieść do tej niedojrzałości, którą Wam zarzucono. To takie powszechne, że ludziom, którzy nie chcą ślubu czy dzieci zarzuca się, że jeszcze do tego nie dorośli. Jakby założenie rodziny było jedynym wyznacznikiem dojrzałości… Za każdym razem kiedy to słyszę, strasznie się wkurzam. Bo może właśnie fakt, że ktoś nie chce dzieci jest oznaką tego, że dojrzał. Wsłuchał się w siebie, zrozumiał czego pragnie i nie boi się tego głośno powiedzieć. Życie po swojemu jest według mnie najlepszym dowodem na osiągnięcie dorosłości. To ludzie płynący z prądem wbrew sobie są tchórzliwi i niedojrzali. Z pewnością bardzo boli, kiedy słyszysz takie słowa od Twojej Mamy. Ale to nie Mama za Ciebie żyje. Ani babcia ani sąsiadka ani nikt inny. Nie zapominaj nigdy, że Twoje życie należy do Ciebie i ze sobą będziesz się „rozliczała” na przysłowiowym łożu śmierci. Trzymam kciuki za szczęśliwe zakończenie i pozdrawiam ciepło 🙂
Witaj Chwatko Niematko i inne Niematki. Pozwólcie, że i ja podziele się moją historią. Historia nie nalezy do wesołych, ale jeszcze nie ma zakończenia, dalej naiwnie liczę na happy end… Mam 33 lata i jestem rok po ślubie. Od początku znajomosci z mężem bardzo szczerze uprzedzałam, że mam duże watpliwości czy chcę byc matką i czy kiedykolwiek zechce nią być i musi sie liczyć z tym, że zdania nie zmienię. Mąż, dodam, chce mieć dzieci – uważa, że bez nich życie jest puste i nic nie warte. Są mu potrzebne do szcześcia, mi nie. Uważam, ż moglibyśmy wieść bardzo szczęśliwe życie tylko we 2. O swoich argumentach za i przeciw posiadaniu dzieci rozmawialismy bardzo duzo i bardzo szczerz – jeszcze przed okresem narzeczeństwa. Niestety, bez żadnych konkluzji. Ja wiedziałam, że mąż nie zrezygnuje świadomie z ojcostwa, on wiedział, że do macierzyństwa mnie nie ciągnie. Oczywiście usłyszałam wszyskie „klasyczne” arumenty typu będziesz żałować; jak urodzisz to na pewno pokochasz. Mam wrażenie, że moich argumentów mąż zupełnie nie traktuje poważnie (lubie spokój, zasadniczo nie lubię dzieci, boje sie ciazy, chciałabym w koncu trochę pojeeżdzic po swiecie, a nie odkladac a dom i dziecko no i w końcu nie czuje tego, no po prostu nie 🙁 ). Wzięlismy piekny slub, ale niestety temat dzieci wraca jak bumerang. Paradoksalnie mam wrażenie, że nasz związek jest mniej stabilny po slubie, niż przed… Kiedyś podczas kłótni mąż powidział, że jak się nie zdecyduje na dziecko to mnie zostawi… Nie wracalismy więcej do tego, mąz chyba mysli, że tak jak on puścilam to mimo uszu, ale ja od tego czasu nie umiem myslec o wspólnej przyszłości. Po co? Skoro za kilka lat najprawdopodobniej zostanę sama. Mąż czesto pracuje do 22, więc duzo czasu spędzam sama, często płaczę, smuce się, własciewie nic mnie nie cieszy. Non stop mysle, o tym niestniejącym potomku, który nas dzieli. Mąż mowi ze kocha mnie nad zycie. Mam ochote parsknac smiechem – nad zycie kocha tylko potencjalna latorosl, dla której jest w stanie zaprzepascic nasz związek. Nie wiem czy to już depresja czy jeszcze nie. Kocham męża nad życie i bardzo chce z nim być. Bardzo duzo czytam blogów o rodzicielstwie, podpytuje koleżanki, próbuje się zmusic do tego, zeby chcieć miec dziecko, ale dalej nie chce… Nie wiem co mam myslec, ani co robic. Odkladać decyzję i kupić sobie w ten sposób trochę czasu u boku ukochanego? U A mozę jednak zagrać z życiem w ruletkę? Co mam do stracenia? Nic. Mąż odejdzie – na pewno będę nieszczęśliwa. Urodze dziecko – byc może będę nieszczęsliwa.
Cześć, Agniecha! Diablo trudna sytuacja, którą opisujesz. Oczywiście, nie powiem ci, co masz robić – z wiadomych względów. Nie siedzę w tobie. Nie wiem, co będzie dla ciebie dobre, znośnie, najlepsze… Uważam jednak, że kochający się ludzie nie powinni stawiać sobie warunków. I powinni wsłuchiwać się w siebie nawzajem. Jeżeli mąż by mnie nie słuchał, gdyby ignorował moje uczucia i potrzeby w kwestii dzieci (to przecież jedna z najważniejszych życiowych kwestii), nie umiałabym mu zaufać. Szantaż emocjonalny w związku – według mnie – też nie wchodzi w grę. Czasami ludzie nie mogą się zdecydować na dziecko z różnych powodów, wówczas można rozmawiać, negocjować, pokonywać wspólnie przeszkody, które stoją na drodze do decyzji o dziecku. Tak jest gdy jedna ze stron czegoś się obawia (np. wypadnięcia z zawodu, rezygnacji z pracy, kłopotów materialnych itp.). Czasami jednak ludzie po prostu nie chcą mieć dzieci, wewnętrznie, głęboko, a wówczas przymuszanie ich do tego, jest formą przemocy. Brzmi to strasznie, nie chciałabym – broń Boże – oceniać zachowania twojego męża, bo go nie znam, nie wiem, jakie ma powody, argumenty itp. To też ważne, w to też trzeba by się wsłuchać. W takich sytuacjach może pomóc terapia/mediacja fachowca. Pomoże wam na spokojnie poprzyglądać się temu, co w was siedzi. Pamiętaj też, że macierzyństwo, zwłaszcza na początku, jest bardzo trudne. I często bardzo samotne. Jeżeli twój mąż teraz często przebywa poza domem, a ty czujesz się samotna, pojawienie się dziecka może to tylko pogłębić. Wówczas zakończenie twojej historii może być jeszcze inne: „Mąż odejdzie – na pewno będziesz nieszczęśliwa. Urodzisz dziecko – będziesz nieszczęśliwa w dwójnasób”. Jeżeli już oceniać tę sytuację w kategoriach szans i zagrożeń… Lepiej rokuje jednak to pierwsze rozwiązanie, bo otwiera przed tobą wiele innych życiowych szans. Poświęcenie się i urodzenie dziecka wbrew sobie odbiera szansę na jakąkolwiek zmianę. Z dzieckiem wszystko będzie trudniejsze. Ale pamiętaj: takie jest moje odczucie, bo jestem bezdzietna, dzieci nie chcę i każdy przymus w tym względzie odebrałabym jako gwałt na mojej osobie. Być może szczęśliwa matka powiedziałabym ci coś zupełnie innego. Wydaje mi się jednak, że szczęśliwe matki autentycznie pragnęły swych dzieci. A przynajmniej nie czuły silnego oporu przed powołaniem ich na świat. No i mają wsparcie w swych partnerach. To jest czasami kluczowa kwestia: czy ojciec dziecka stanie na wysokości zadania. Czy też potrafi się poświęcić, być z wami, wspierać was, opiekować się dzieckiem… Czy jedynie chce mieć dziecko i widywać je rano, przy śniadaniu, i wieczorem, gdy ono już śpi. Z całego galimatiasu refleksji, które pojawiły się we mnie po przeczytaniu twojego komentarza, na pierwszy plan wysuwa się jedna: poszukajcie wsparcia u psychoterapeuty. A przynajmniej daj sobie czas na rozeznanie się we własnych emocjach. W wielu historiach kobiet bezdzietnych, z którymi rozmawiała, pojawia się ten wątek: mężowie po ślubie naciskali, przekonywali… Czasami wysyłali nawet do psychiatry lub psycholog, by „wyleczyć” żonę z niechęci do dzieci. Jeżeli kobieta naprawdę nie chciała ich mieć, to po takiej terapii wychodziła silna i zdecydowana zrobić ze swoim życiem porządek. Innym razem pomagał przypadek, jakieś spotkanie, jakiś wyjazd, spojrzenie z dystansu… Mam nadzieję, że i ty znajdziesz swój wzór na szczęście. Pozdrawiam serdecznie!
Hej, Justyna! Faktycznie znalazłaś się w bardzo trudnej sytuacji, wiem, że taki konflikt wydaje się nierozstrzygalny. Tak jak pisała MINI, po jednej stronie jest to, co czujesz dziś, a po drugiej – obawa o to, co będziesz czuć za jakiś czas. Nie umiałabym chyba napisać ci nic mądrzejszego niż Mini. Tak naprawdę w przyszłości zarówno ty, jak i twój partner możecie zmienić zdanie. Jeżeli teraz będziecie się tym zadręczać, niewiele wskóracie, bo nie wiecie, jaka będzie przyszłość. Wiem jedno – słuchaj tego głosu, który jest w tobie. O tym, że wszyscy chcą mieć dzieci i że bezdzietni żałują, usłyszysz na każdym kroku. Łatwo przyjąć to za pewnik. Ale tak wcale nie musi być. Niektórzy ludzie nigdy nie chcą dzieci i niczego nie żałują. Może się okazać, że wasze wspólne życie jest tak fajne, że nigdy – ani ty, ani partner – nie poczujecie ochoty na dzieci. Oczywiście może zdarzyć się inaczej, ale to jeszcze nie tragedia. Są ludzie, którzy potrafią poświęcić pragnienie dziecka dla zachowania partnera. Jeżeli są na to gotowi i nikt nie wymusza na nich tej decyzji – to jest w porządku. Możliwa jest też sytuacja odwrotna – niektórzy ludzie dla partnera są w stanie zdecydować się na dziecko, choć go nie chcieli. I znów – jeśli to ich własna decyzja, mogą być szczęśliwe (choć dla mnie akurat byłoby to nie do zaakceptowania, ale ludzie są różni). W sytuacji, gdy jedno chce, a drugie nie, można zgłosić się do terapeuty i wraz z nim poszukać rozwiązania. Jeżeli okaże się, że nie potraficie uzgodnić swoich pragnień, pewnie się rozstaniecie. Będzie bolało, ale to też nie koniec świata, dziś większość ludzi w ciągu życia tworzy kilka ważnych i długotrwałych związków, czasy małżeństw aż po grób dawno minęły. Natomiast chyba nie ma sensu rezygnować z miłości, która jest teraz, na rzecz czegoś niewiadomego, co może się zdarzyć, ale nie musi. Dziś ślub nie jest aż tak ważny, można żyć długie lata bez ślubu i kochać się równie mocno, jak z tym świstkiem z usc, więc dajcie sobie czas. I ciesz się tym, co masz – miłością, fajnym partnerem. Nie każdemu jest to dane. Szkoda by było zagłuszyć tę radość niepokojami, z których nie wiadomo co wyniknie. To co tu i teraz jest najprawdziwsze na świecie. Twoje. Niepowtarzalne. Warto na tym się skupić, a czas – doskonały sufler – pewnie w końcu podpowie jakieś rozwiązanie!
Cześć 🙂
Postanowiłam również podzielić się moją historią. Czytam i czytam i czytam…. I jakbym czytała o sobie! 🙂
U mnie podobnie jak u wielu dziewczyn. Ja nie chcę mieć dzieci, moj partner tak. Jestem 6 lat starsza od mojego partnera. Mam 31 lat, jesteśmy razem prawie 4 lata i jakiś czas temu temat dzieci zaczął pojawiać się między nami. Dzieci i małżeństwa. Ja chcę ślub cywilny, on nie chce ślubu, on chce dzieci, a ja nie. Kilka lat temu nie chciałam ślubu, od niedawna mi się zmieniło i jednak chciałabym być żoną, a nie tylko dziewczyną. Już kilkakrotnie pojawiło się pytanie „co my robimy razem?!” Mój partner powiedział mi że ma nadzieję, że jednak zmienię zdanie, tak jak zmieniłam o małżeństwie, a ja czuję, że tak nie będzie.
Kocham go i wiem, że on też mnie bardzo kocha. Chcę z nim być i chciałabym zostać jego żoną. Rozwiązanie typu „weźmiemy ślub jak zgodzisz się na dzieci” nie działa na mnie w żaden sposób, bo czuję się szantażowana, a takie słowa padły z jego ust. Myśl o rozstaniu paraliżuje mnie, kochamy razem podróżować, niedawno adoptowalismy psa ze schroniska, uwielbiamy spędzać czas razem. Jednak gdzieś tam, z tyłu głowy, głos rozsądku krzyczy żeby zakończyć związek, żeby nie odbierać mu tej możliwości, żeby nie przeciągać, bo za 5 lat nadal nie będę chciała mieć dzieci i mnie zostawi i będę sama i starsza…. Mam ogromny mętlik w głowie, czuję się jak w potrzasku, od jakiegoś czasu nie potrafię podjąć poważniejsze decyzji w swoim życiu.
Do mojej historii dochodzi jeszcze jeden ważny aspekt. Aborcja. 1.5 temu zaszłam w ciążę (zabezpieczalismy się), podjęliśmy decyzję wspólnie (mieszkamy w kraju gdzie aborcja jest legalna), nie było rozterek typu a może, a jednak, a spróbujmy… Wcześnie odkryłam ciążę i od razu została podjęta decyzja. Nie myślcie, że było bez emocji i bólu, było dużo emocji, dużo łez, dużo bólu, ale dlatego że musiałam to zrobić, że jestem TĄ, która to zrobiła… ale też nie chciałam być tą matką, która wini dziecko za swoje nieudane życie, a jestem prawie pewna że tak by było… Mój partner też był zdecydowany, pytałam go kilkakrotnie i mówił, że nie jest gotowy na dziecko. Długo dochodziłam do siebie, do dziś gdzieś tam boli mnie fakt, że musiałam to zrobić, ale też nie żałuję decyzji.
Mój partner powiedział mi niedawno, że chciałby mieć dziecko za 2-3 lata. Za 2 lata będzie gotowy, a 1.5 roku temu nie był?! To nie są odległości 15-20 lat!
Czuję się bezradna, dławi mnie strach, że czeka nas rozstanie i moje życie się zawali…
Kornelio, opisałaś bardzo skomplikowaną sytuację. Nie ma tu ani prostych rad, ani pewnych rozwiązań, dlatego jak zwykle nie odważę się wejść w buty doradcy. Próbuję natomiast wejść „w twoje buty”, wyobrazić sobie, czego doświadczasz. Myślę sobie, że czasami w takich sytuacjach warto dać sobie czas i nie zamartwić się na przyszłość, skupić się na tym, co dziś dobre, zamiast roztrząsać, co złego stanie się jutro. Ale taka sytuacja niepewności za długo trwać nie powinna, zwłaszcza jeżeli partner naciska. Chyba ciężko byłoby mi żyć z poczuciem, że ktoś, kogo kocham, czeka, aż „zmienię zdanie”. Czułabym się nieustannie przymuszana do kontrolowania stanu swojego „niechcenia” i być może w końcu straciłabym rozeznanie, czego tak naprawdę chcę, ile we mnie jest pewności, a ile strachu. Dlatego nie chciałabym trwać w takim emocjonalnym klinczu. Wydaje mi się, że wykonałabym jakiś „gwałtowny ruch”, który rozwikłałby sytuację. Jestem na ogół fanką prostych rozwiązań i ostrych cięć. Oczywiście nie chcę sugerować, że powinnaś coś uciąć czy zakończyć, każdy z nas jest inny, ma inne oczekiwania i inną odporność. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji warto wsłuchać się po prostu w swoje wątpliwości, bo stłumione mogą wrócić w formie wyrzutów, a to boli jeszcze bardziej. I czekać. Rozmawiać. Tłumaczyć. Próbować zrozumieć siebie i tę drugą osobę. Czasami czas w cudowny sposób rozwiązuje takie dylematy, innym razem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Zawsze jednak warto postępować w zgodzie z samym sobą. Pamiętaj też, że jako kobieta to ty weźmiesz na siebie trud ciąży, porodu i wychowania dziecka, więc jakkolwiek brutalnie to zabrzmi – to przede wszystkim ty tego powinnaś chcieć. Kobieta nie może wyjść z macierzyństwa, trzaskając drzwiami. Mężczyźni ze swojego ojcostwa wychodzą tak, niestety, dość często. Dbaj o siebie. Pozdrawiam cię bardzo serdecznie, trzymam kciuki za twoje szczęście i życzę ci w życiu dużo beztroskiej miłości!
Dziękuję! 🙂 stwierdziłam, że dam sobie, nam trochę czasu na ochłonięcie, bo myślę że ostatnio zapętaliśmy się trochę… Ciężkie rozmowy, kłótnie, próby podjęcia decyzji, przerzucanie się argumentami. Chyba sami jesteśmy zaskoczeni faktem, że dotarliśmy do takiego punktu w naszym życiu. Jeszcze parę miesięcy temu nie pojawiały się takie tematy, aczkolwiek wiedzieliśmy kto chce dzieci, a kto nie chce.
Ja potrzebuję wiedzieć na czym stoję, nie wyobrażam sobie życia z przyszłością w postaci wielkiego znaku zapytania. Jednak jestem w stanie jeszcze trochę poczekać, bo, mimo że też lubię ostre cięcia, to wiem, że na dzień dzisiejszy nie jestem na nie gotowa.
W jednym z komentarzy tutaj czytałam żeby skupić się na tym co jest teraz, a nie na tym co być może będzie lub nie będzie. Czuję, że na tą chwilę jest to chyba najlepsza opcja dla mnie, żeby nie zwariować, nie katować się myślami i pozwolić sobie na chwilę oddechu.
Pozdrawiam wszystkich i, dziś 14 luty, więc życzę miłości, pozytywnych wibracji i momentów, w którym wstrzymujemy oddech 🙂
Jestem w takiej samej sytuacji,tyle że mój narzeczony już podjął w sumie i za mnie decyzje o rozstaniu..Do ślubu został rok,a on po wielu przemyśleniach powiedział że nie może pozwolić na to żebym była z nim kiedyś nieszczęśliwa bo on nie da mi dziecka którego pragnę i że kiedyś go za to znienawidzę.Chciałabym mieć kiedyś dzieci,ale nie z byle kim,przecież to że będę mieć dzieci ale z człowiekiem z którym mi nie będzie tak dobrze jak właśnie z nim ,niekoniecznie da mi to szczęście tak jak on twierdzi;/.Znam go już trochę i wiem że jest człowiekiem który zmienia zdanie i cały czas żyję nadzieją ze teraz też tak będzie,ale on sie upiera że jest pewny decyzji,mimo że naprawdę było nam razem cudownie i dogadaywaliśmy się pod każdym innym względem.Najbardziej boję się tego,że pozwolę mu odejść (mimo tego że jestem w 100%pewna miłości i tego że chce z nim spędzić życie),a po kilku latach okaże się ze nie mogę mieć dzieci ze względów zdrowotnych I co wtedy??będę tak straszenie żałować że pozwoliłam mu odejść na rzecz dzieci których tak naprawdę mogę nigdy nie mieć;/
Mam 29 lat, mąż 33. Jesteśmy razem 10 lat a po ślubie 2. Po ślubie między nami było naprawdę źle. Zdążyliśmy wrócić z UK i po prostu jego rodzice za dużo sobie pozwalali a mój mąż nie reagował. Dopiero zaczynamy tak naprawdę od nowa. Jestem też osobą, która ma kilka chorób i przyjmuję leki i ogóle wiem że u mnie byłoby ciężko z ciążą. A im później tym jeszcze ciężej. Kiedyś jeszcze w UK przed ślubem (gdy nie było powrotu do Polski w planie) myśleliśmy o jednym dziecku. Ja ogólnie nie chciałam nigdy dzieci a mój mąż chyba sam nie wiedział czego chce. Ostatnio zapytałam go czy chce mieć dziecko np za 2 lata czy za 5. Odpowiedział że nie. Zrobiło mi się przykro, bo mi nie będzie łatwo utrzymać ciąży a mimo to jednak o tym myślałam. Nie chcę też tak na już, bo najpierw między nami musi się wszystko ułożyć. Dziecko teraz by nam tylko przeszkadzało. Z drugiej strony liczyłam na to że powie że tak, za te 3 czy 4 lata, bo on też już będzie przed 40tką, to na swój sposób już trochę będzie stary jak na tatę. Wszystko się w życiu zmienia, zdanie również i ja to rozumiem, ale zrobiło mi się tak przykro. Jest wielki dom, komu mam potem go dać? Liczyłam jednak kiedyś na to że będę mieć małą dzidzię, by jednak nie żałować że nie próbowałam. Że jest po co i dla kogo wstawać rano z łóżka. Mój mąż pokazał nie raz jakim jest egoistą i szczerze mówiąc nie mam nawet jak z nim o tym pogadać, bo jak temat mu się nie podoba od razu się wścieka. Unika odpowiedzi, często wcale nic nie mówi. wiem że to wrażliwy temat, ale z drugiej strony przecież ja też mam pewne potrzeby prawda? Myślę również o adopcji, ale szczerze nie wiem na tą chwilę czy się nie rozwiedziemy a w Polsce samotnej kobiecie dziecka nie dadzą. Niektóre małżeństwa po prostu nie mogą istnieć, nawet gdy się myśli że już wszystko się z partnerem omówiło wcześniej.
Droga Agnieszko, bardzo zmartwił mnie twój wpis, że próbujesz przymuszać się do tego by chcieć mieć dziecko. Nigdy tego nie rób, osobiście uważam że nic co jest robione na siłę i wbrew sobie nie ma racji bytu. Jeżeli ty sama tego nie czujesz to porostu nie idź w to, pamiętaj że to ty dla siebie samej jesteś najważniejsza by żyć w zgodzie z samym sobą.
Ja obecnie jestem w prawie tej samej sytuacji, ale jedno wiem na pewno nie zrobię nic wbrew sobie nawet jeżeli miało by się to skończyć rozstaniem.
Ja jestem w zwiazku z facetem ktory ma dziecko z poprzedniego zwiazku ( malzenskiego) . DZIECKO ma juz 14 lat a moj facet nie chce miec wiecej dzieci. zyjemy w nieformalnym zwiazku. Najgorsze jest to ze ja sama nie wiem czy chce miec dzieci czy nie. Nie wiem co bedzie za 10, 15 lat . On ma syna ktory de facto mieszka z nami a nie z jego mama. Moj facet powiedzial tez ze nigdy wiecej nie wezmie slubu…to dla mnie trudne i czasami nie wiem co myslec i nie wiem co robic. Czasami mysle ze moj facet zadecydowal za mnie w kwestii dziecka i slubu. Uwazam ze to niesprawiedliwe. Mimo tego kocham go ale czasem jest mi ciezko…wszyscy naokolo maja dzieci…a ja nie. Mamy po 36 lat
Karolina, nie wiem czy dlatego że jesteśmy imienniczkami, ale świetnie Cię rozumiem. Jestem z moim partenerem od 4 lat. Ja 29, on 41 lat. On – dwójka dzieci. Właśnie podejmujemy decyzję o zakupie mieszkania. Wiem, że on nie chce i nie może mieć więcej dzieci. Zadbał o to. Na początku w ogóle o tym nie myślałam. Ale teraz czeka nas duże wspólne zobowiązanie. Póki co dobrze jest nam bez dzieci, jego nie mieszkają z nami. Ale nie wiem czy nie nadejdzie taki moment, w którym nie poczuję, że jednak chciałabym dziecka. Najgorsze że to nie jest tak, że może się zdarzy. Wiem, że jeśli będę z nim to jest to przesądzone. Bardzo go kocham i uważam, że jesteśmy naprawdę zgodną parą. Ale to też boli, że to nie jest moja decyzja czy będę matką czy nie. Boję się, ze kiedyś będę żałowała, ale nie będzie już odwrotu.
Karola jestem w bardzo podobnej sytuacji, to bardzo trudne i jeśli chcesz możemy wymienić sie doświadczeniami na maila.
Karolina jestem w bardzo podobnej sytuacji, to bardzo trudne i jeśli chcesz możemy wymienić sie doświadczeniami na maila.
Dlaczego to jest takie trudne….mam jednak nadzieje ze wszystko bedzie dobrze. Zycze Nam wszystkiego dobrego.
Hej jak fajnie, że tu trafiłam. Moja sytuacja wygląda troszkę inaczej. Jestem szczesliwą matką i narzeczoną. Jestem w związku z moim narzyczonym, ktory jest po rozwodzie i ma dwojke dzieci z poprzedniego małżeństwa , ja mam syna z poprzedniego związku. Od poczatku naszej znajomości mówiłam, że chcę mieć jeszcze jedno dziecko i ślub. Sytuacja była jasna i klarowna. Nigdy nie powiedział, że on widzi życie inaczej, wręcz przeciwnie potwierdzał, że oczekuje tego samego. Dzis po 5 latach bycia razem (2 lata w narzeczeństwie) czuję się oszukana. Gdy zaczynam rozmowę na temat dziecka twierdzi, że teraz jest budowa (budujemy dom) i że nie wszystko naraz. Ja nie mogę spać bo myślę o dziecku, gdy się kochamy skupiam się tylko na tej myśli gdy lezymy juz po ja zalewam się łzami, że znowu nic nie zrobił w tym kierunku. Były już wyrzuty z mojej strony, płaczę, dąsam się i wiecznie słyszę NIE WSZYSTKO NA RAZ. Mam 34 lata i boję się, że będę za stara gdy On się zdecyduje lub nie. Wiem, że gdy nie bęďę miała dziecka On nie będzie miał życia, bo będę wypominała mu, że to przez niego jestem nieszczesliwa. Próbuje skupiać się na czymś innym ale i tak wiecznie myslę o ciąży i byciu matką i o tym, żeby syn miał rodzeństwo. Nawet budowa domu mnie przestala cieszyc.
Witaj, Edziu! Bardzo trudno odpisać mi na twój komentarz, bo nie wie, co to znaczy pragnąć dziecka. A już zupełnie nie rozumiem jak można pragnąć go tak bardzo, by wystawiać na szwank udany, wieloletni związek i dobre (jak rozumiem) życie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to pytanie: czy twój narzeczony na pewno chce kolejne dziecko, a starania o nie odsuwa w czasie tylko dlatego, że „nie wszystko naraz”? Wsłuchaliście się w swoje pragnienia uważnie? Wydaje mi się, że warto byłoby położyć karty na stół. Coś w stylu: oboje pragniemy dziecka. Za rok kończyny budowę i zaczynamy starania. Taka deklaracja pewnie by cię uspokoiła. A jeżeli partner nie jest w stanie tego zadeklarować, tylko wykręca się ogólnikami – nie teraz, później, kiedyś, może to oznaczać, że tak naprawdę wcale nie chce, boi się tego, wolałby inny życiowy scenariusz. Zamiast naciskać, spróbujcie szczerze porozmawiać o tym, jakie są wasze potrzeby i jak widzicie wspólną przyszłość. Może się okazać, że widzicie ją jednak inaczej. Lepiej to wiedzieć dziś, niż żyć złudzeniem, że może jakoś jednak się ułoży.
Na pewno to trudna sytuacja, ale lepiej ją zawczasu zdefiniować i rozwiązać.
Pozdrawiam i życzę powodzenia!
Czytam wasze historie, dziewczyny (Basia, Karoliny, Agnieszka, Kasia, Kornelia…) i stwierdzam, że sytuację, w której jedno chce dziecka, a drugie nie, można nazwać sytuacją tragiczną. Nie ma tu dobrego rozwiązania, nie ma kompromisu, każdy wybór unieszczęśliwi któregoś z partnerów. Zmuszanie do urodzenia/posiadania dziecka jest tak samo okrutne jak zmuszanie do rozegnacji z potomka.
Zastanawiam się, czy taki związek ma szansę? Życie z partnerem, którzy marzy o dziecku (w przeciwieństwie do nas) musi być równie smutne jak życie z kimś, kto dziecka nie chce, podczas gdy my o nim marzymy. Może warto rozstać się choć na jakiś czas i sprawdzić, jak zniesiemy to rozstanie. Bo ŚWIADOME skazywanie się na takie życie jest CHYBA bez sensu.
Mam 27 lat, w związku jesteśmy od 9 lat. Cierpię na zaburzenia lękowo-depresyjne, coraz lepiej sobie z nimi radzę dzięki ciągłemu leczeniu, ale myślę, że nigdy nie będę w 100% zdrowa. Łudziłam się, że coś zaskoczy, obudzi się instynkt… A tymczasem coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę mieć dzieci, z wielu powodów. Boję się strasznie rozstania z mężczyzną, którego kocham, ale nie chcę, żeby był przeze mnie niespełniony w życiu. Najbliższe kobiety mnie nie rozumieją. Zbieram się do psychologa, a tymczasem super, że trafiłam na tę stronę. Dziękuję.
Cześć, Gosiu! Mam nadzieję, że twój mężczyzna rozumie, że spełnienie nie zależy od dzieci. Że możemy się spełniać w miłości, we wspólnej pasji, w opiece nad zwierzętami albo w ciekawej pracy. Jest mnóstwo sposobów na to, by poczuć się w życiu spełnionym, szczęśliwym i potrzebnym. Niechciane rodzicielstwo lub rodzicielstwo typu „bo-wszyscy” na pewno spełnienia nie da. Rozmawiaj ze swoim partnerem. Niech wie, że nie pragniesz dziecka lub nawet – że masz wątpliwości. To bardzo ważne. Nie ma nic gorszego w takiej sytuacji niż milczenie i myślenie, że może ta druga strona zachce lub że jej się odechce. To może prowadzić wyłącznie do rozczarowań. Życzę wam wszystkiego dobrego i trzymam kciuki! Pozdrawiam!
Jak dobrze widziec na tym forum, ze nie jestem dziwologiem, he he. Tez nie chcialam wesela hucznego, dzieci i slubu koscielnego. To nie moj klimat. I moj maz mial tak samo jako jedyny w jego rodzinie! Dobrze sie dobralismy ;-).
Grunt to odpowiednie dopasowanie:) Znaleźć drugą połówkę, która chce tego samego, bywa trudne, dlatego gratuluje i pozdrawiam!
Czesc wszystkim! Bardzo sie ciesze, ze tu trafilam… Jestem mezatka od 2 lat, razem od 8. Bardzo sie kochamy i choc oboje mamy wyvuchowe charaktery, to zawsze dochodzimy do porozumienia, mamy wspolne pasje i generalnie jest nam razem bardzo dobrze. Jest miedzy nami dosc duza roznica wieku, 12 lat (ja 28, on 40 w tym roku), ale to nam nigdy nie przeszkadzalo. Kiedy rozmawialismy o dzieciach wczesniej, kazdy mowil, ze kiedys bedzie chcial, ale nie teraz, ze pozniej, bez okreslanja kiedy… ale wiedzialam, ze geybym powiedziala, tak juz, to moj maz od razu by sie zgodzil. Ostatnio moj maz powiedzial mi, ze pewnie ja nigdy nie bede chciala miec dzieci (boje sie ciazy, rodzenia i geberalnie mialam duzo mlodszego brata, ktorym sie zajmowalam, wiec jakby nie ciagnie mnie na razie do takich zobowiazan)… Odpowiedzialam mu, ze nie nigdy, tylko jessze nie teraz, ze czuje, ze jeszcze mam czas, jego siostra zaszla w ciaze jk miala 39… Na co on powiedzial nagle, ze jak on bedzie mial 50 lat to juz nie bedzie chcial byc tata… Zamurowalo mnie… Nigdy nie przypuszczalam, ze bedzie mi stawial takie warunki i naciskal… Nie wiem co mam robic… Bardzo boje sie podjecia decyzji o dziecku, duzo wyjezdzamy, kocham gory i sport… Chce jeszcze pozyc… Poza tym, wiem juz dobrze z doswiadczenia ile uwagi dziecko wymaga i boje sie,ze wiekszosc obowiazkow spoczywalaby jednak na mnie… Co bedzie jednak jak za te kilka lat ja bede chciala, a on juz powie, ze nie? Co jesli wtedy zajde w ciaze? 🙁 Bardzo mi zle i smutno… Nie moge przesac o tm myslec.
50 lat to nie 30. Mając prawie tyleż,doskonale rozumiem faceta,w tym wieku człowiek jest zwyczajnie zmęczony,swoje przeszedł i chciałby już raczej spokoju. Nie bez powodu w wieku 50 lat częściej jest się dziadkiem niż ojcem….
Mam 38 lat i prawie 7 lat temu wszedłem związek z dziewczyną, która ma 13-letniego syna z poprzedniego związku.
Generalnie bardzo się kochamy i świetnie dogadujemy, ale nigdy nie przegadaliśmy poważnie sprawy naszego wspólnego dziecka (ja jeszcze nie mam dzieci)…mieliśmy wspólny punkt widzenia, że może za jakiś czas ale jeszcze „nie teraz”. Od tamtej pory minęło 5-6 lat i ja czuję, że młodszy nie będę i to są moje ostatnie chwile by zostawić „jakieś” dobro po sobie, jak umrę to nie cały a część mnie będzie dalej żyć. Również nie chcę być 70-letnim tatuśkiem chodzącym na wywiadówki, bo nie chcę spłodzić dziecka i zaraz samemu odejść.
Pragnę wychowywać, poznawać i patrzeć jak dorasta (gdybym doczekał wnuków to bym był jeszcze szczęśliwszy)… i dzisiaj powiedziałem mojej dziewczynie, że to są ostatnie „chwile” byśmy mieli razem dziecko. Powiedziałem jej, że ona ma już syna i jest spełniona a ja nadal bardzo chcę mieć z nią dziecko, które razem wychowamy i razem stworzymy rodzinę… Spodziewałem się, ze może będzie próbowała odwlekać o rok czy dwa, ale jej odpowiedź mnie dobiła, bo mi powiedziała, że ona nie chce mieć więcej dzieci. Coś we mnie wtedy pękło bo dała poprzedniemu facetowi (którego twierdzi, że nigdy nie kochała tak mocno jak mnie) syna a mi odmówiła szczęścia, dla którego generalnie człowiek żyje. Nie umiem się z tym pogodzić i nie wyobrażam sobie umrzeć i nie „zostawić” po sobie części siebie.
Mimo, że bardzo się kochamy to czuję, że teraz wszystko może się rozpaść, bo ostatecznie wyszło, że oboje chcemy do innego „portu” zawinąć…
Pomóżcie, bo nie wiem co robić :(((
Hej, Rafał! Ciężka sytuacja… Dobrze, że powiedziałeś partnerce o tym, że chcesz dziecko. Lepiej wiedzieć, na czym się stoi, niż żyć złudzeniami i domysłami, że może jednak, kiedyś, za jakiś czas… Masz prawo czuć się rozczarowany, ale nie myśl w kategoriach „tamtemu dała dziecko, a mnie odmawia”. Decyzja twojej partnerki nie ma nic wspólnego z tobą – tak podejrzewam, choć oczywiście nie mogę tego wiedzieć na pewno. Męskie przekonanie, że kobiety rodzą dzieci „dla mężczyzn” właśnie, jest – wybacz szczerość – bzdurne. Kobieta, zanim zdecyduje się na macierzyństwo, musi przede wszystkim ocenić swoje siły, swoje możliwości, swoje pragnienia, swoją wewnętrzną gotowość na macierzyństwo… Koszty macierzyństwa ponoszą głównie kobiety. Są one zwykle bardzo wysokie, więc wiele z nas poprzestaje na jednym dziecku albo nie chce go w ogóle. I to nie ma nic wspólnego z miłością do mężczyzny.
Kolejna sprawa – nie można na partnerze wymuszać decyzji o macierzyństwie/ojcostwie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Ta decyzja MUSI zostać podjęta przez oboje. To trudne. Trzeba o tym w związku rozmawiać, ale nie powinno się na nikim wywierać presji, odpada też szantaż emocjonalny (czyli również sformułowania w stylu: „jemu urodziłaś, a mnie nie chcesz”). Jeżeli masz głębokie przekonanie, że potrzebujesz swojego biologicznego dziecka, to możesz jedynie uczciwie o tym partnerce powiedzieć. I tyle. Ona sama musi podjąć decyzję, czy wchodzi w to, czy nie. Spróbuj ją zrozumieć. Zapytaj, dlaczego nie chce mieć więcej dzieci. Wsłuchaj się w jej argumenty, nie filtruj ich przez swoje emocje. Po prostu spróbuj je zrozumieć. Nie ma nic gorszego w związku niż rozmawianie bez autentycznego słuchania tej drugiej strony. Może się okazać, że twoja partnerka nie chce dzieci, bo obawia się na przykład, że po porodzie zostanie z obowiązkami sama. Wtedy można się jakoś dogadać, podzielić obowiązki, rozwiać obawy… Ale może chodzić o coś innego, z czym nie da się uporać tak łatwo…
No i przygotuj się na to, że partnerka powie jednak zdecydowane NIE. Wtedy musisz zdecydować, co jest dla ciebie ważniejsze: ona czy dziecko. Czasami w życiu nie da się mieć wszystkiego. Trzeba z czegoś zrezygnować. Sztuką jest ustalić sobie hierarchię wartości.
Mam nadzieję, że uda wam się przezwyciężyć kryzys! Trzymam kciuki i pozdrawiam!
Dzięki za odpowiedź i widzę, że kilka razy będę musiał ją przeczytać żeby w głowie to ułożyć z sensem 🙂
Jak to dobrze przeczytać posty osób, które chcą mieć lub mają dzieci oraz tych, które nie chcą mieć dzieci, ale rozmawiają o tym, a nie obrażają się nawzajem…
Mam 39 lat i od połowy podstawówki wiedziałam i czułam, że nie chcę wychodzić za mąż i przede wszystkim nie chcę mieć dzieci. Miałam dwa momenty, kiedy czysto pragmatycznie myślałam o możliwości ślubu, ale nigdy, nawet przez moment, nie zmieniła się moja postawa w sprawie posiadania dzieci. O tej postawie mówiłam zawsze w każdym związku, wyraźne deklaracje partnerów, którzy myśleli o dzieciach, nie spowodowały nawet cienia wahania u mnie, co najwyżej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie chcę zostać matką. Sama myśl o potencjalnym dziecku budziła grozę, lęk, poczucie, że byłoby to dla mnie tragedią i największym nieszczęściem .
Tymczasem u koleżanek i w rodzinie zaczęły się rodzić dzieci i teraz wiem, że jestem po pierwsze, spełnionym, szczęśliwym człowiekiem, po drugie, dziewczyną najwspanialszego mężczyzny na świecie, po trzecie, ciocią bezwarunkowo zakochaną we wszystkich tych dzieciach w moim najbliższym otoczeniu – w takiej kolejności 🙂
Oczywiście od tych prawie dziesięciu lat bycia ciocią słyszę, że byłabym dobrą matką, ale ja wiem, że to nie jest prawdą. Mimo tych świetnych doświadczeń z ukochanymi maluszkami ani przez chwilę nie żałowałam, że nie mam swojego dziecka, ani przez moment nie poczułam wątpliwości.
Na szczęście mój partner ma już córkę i nie chce drugiego dziecka czy drugiego ślubu. Wiem, że nie ufa mi do końca i liczy się z tym, że jeszcze mogę zmienić zdanie, bo włączy mi się ten słynny biologiczny zegar i jeszcze bardziej słynny instynkt macierzyński.
Już Go nie przekonuję na siłę, co najwyżej się śmieję, że uwierzy mi pewnie dopiero wtedy, kiedy będę miała menopauzę 😉 Przyzwyczaiłam się do tego, że moja zadeklarowana bezdzietność budzi takie reakcje. Przez prawie 30 lat od rodziny i znajomych słyszę, że mi przejdzie, że jeszcze zobaczę, że to samo przyjdzie. Kiedyś tłumaczyłam na poważnie, dlaczego nie będę nigdy miała dzieci, teraz raczej mnie to bawi niż irytuje. Sama przy tym staram się okazywać szacunek i zrozumienie dla innych wyborów i nie nakłaniam nikogo do naśladowania mojego stylu życia.
Tym bardziej cieszy znalezienie bloga, w którym osoby o tak różnych doświadczeniach i odmiennych hierarchiach wartości potrafią ze sobą spokojnie rozmawiać.
Pani Edyto, dziękuję za tego bloga, za możliwość spotkania się z osobami myślącymi podobnie i za szansę wypowiedzenia się. Serdecznie Pani gratuluję pomysłu i wykonania 🙂
Witaj na blogu, Anno! Przeczytałam twój wpis i muszę stwierdzić, że podążamy dokładnie tymi samymi ścieżkami. Ja może mniej entuzjastycznie przyjęłam fakt, że zostałam podwójną ciocią, musiałam się z tym oswoić… A nawet gdy się oswoiłam, to i tak jestem ciotką na lekki dystansik:) Ale też się z takiego ciotkowania cieszę! Reszta – dokładnie jak u mnie:) Też wiele razy słyszałam, że byłabym dobrą matką. Też szanuję wybory rodziców. Wybór rodzicielstwa czy bezdzietności to nie powód do okazywania innym moralnej wyższości. Fajnie, że zaglądają tu ludzie, którzy to rozumieją.
Mam nadzieję, że rozgościsz się na blogu i znajdziesz tu zacne towarzystwo i przydatne treści. Pozdrawiam serdecznie!
Witam serdecznie jestem w kropce..
Jestem w związku małżeńskim od 5lat
Mon mąż pragnie dziecka ja nie A dlaczego
W 2011 roku byłam w ciąży straciłam córeczkę urodziła się w 24 tyg ciąży żyła 3dni nigdy jej nie widziałam nawet na pogrzebie nie byłam bo walczyłam o życie po cesarce.
Jestem po dwóch sepsach martwicy brzucha zatorze plucnym nie wydolności wielonarzodowa dializy zakrzepicy i innych
Mąż o tym wiedział ..
Teraz naciska na mnie że mam mu dac odp czy zdecyduje się na dziecko ..Co myślicie o tym.
Aniu,
bardzo Ci współczuję przeżyć zdrowotnych. Myślę, że masz pełne prawo nie mieć odwagi decydować się na ciążę. Dla mnie to całkowcie normalne mieć wątpliwości. Jeśli mąż egoistycznie oczekuje, że zaryzykujesz życiem dla ciąży, której nie chcesz to coś jest nie w porządku. Moja droga macierzyńska jest opisana w komentarzu z 22.05.2018. (a także 24.05 i 26.05.2018). Zdecydowałam się na dziecko ze względu na męża i mocno zapłaciłam psychiką. Udało się wyjść na prostą. Dziś wyszarpuję dla siebie z życia to, co kiedyś sprawiało radość. Trzeba to wyszarpać, bo dziecko nie szanuje granic matki. Chciałoby ją zawłaszczyć dla siebie. Podjęłam wtedy ryzykowaną decyzję o dziecku całkowicie wbrew sobie i nikomu nie polecam takiego postępowania. Wynik jest wysoce niepewny. Mi długi czas zajęło nauczenie się miłości macierzyńskiej. Córka jest kochanym dzieckiem, ale ma bardzo dużo energii i daje popalić. Gdyby się dało cofnać czas do tamtej decyzji wybrałabym inaczej. Bez wahania wróciłabym do dawnego spokojniejszego życia bez ciągłej logistyki i biegania z językiem na brodzie. W całej tej sytuacji dowiedziałam się kilku rzeczy o mężu, których wolałabym nie wiedzieć. Mogę powiedzieć, że mnie rozczarował. Rodzicielstwo to bardzo duży sprawdzian związku. Potrafi nadwerężyć dobry związek a słaby rozwalić. Jedno wiem, nigdy więcej nie chce tego powtarzać. Mąż chciałby drugie dziecko, ale tym razem to on musi pójść na kompromis.
Dziękuję za odp ,no cóż wyjdzie na to że będziemy musieli się rozstać bo on chce stabilizacji nie patrzy na to co przeszłam i do tej pory przechodzę bo do końca życia muszę co
Miesiąc przyjmować ludzkie globuliny jest to spowodowane sepsami które były
Tak jak napisała Asia – nie ma sensu przymuszać się do macierzyństwa. Zwłaszcza jeśli może stanowić zagrożenie dla zdrowia. W oczekiwaniach pani męża jest coś okrutnego. Decyzja o dziecku powinna być wspólna. To żelazna zasada! Każda inna sytuacja to olbrzymie ryzyko – którego skutki poniesie przede wszystkim Pani. Proszę więc o siebie zadbać! Pozdrawiam!
Bum!
I oto ja Anna szlocham pod pierzyną. Dziś obroniłam dr. I dziś mężczyzna o zakochanych we mnie oczach oznajmił mi, że nie jestem dla niego wystarczającą.
?!
Że te wszystkie moje starania (naukowe, zawodowe, rodzinne) nic nie znaczą. Moje z nim bycie, to jak się starałam, ile poświęciłam- to się nie liczy. Nie ma dla nas przyszłości. Bo wspólny dom, praca razem, nasz pies nie mają sensu bez dziecka.
Moje jednoznaczne, powtarzane uparcie deklaracje zostały zupełnie zignorowane. Moja pewność nie-matki nigdy nie była traktowana poważnie. Ubezwłasnowalniająco założono, że ja, śląska dziewczyna z małego miasteczka tylko się tak droczę, że po prostu potrzebuję czasu żeby się pobuntować niegroźnie i spełnić jakieś tam swoje kaprysy (dr, specjalizacja, grant młodego naukowca). A ja uprzedzałam. Byłam szczera.
…I naiwna bo założyłam (błąd kardynalny!!!) że się zrozumieliśmy.
Uwierzyłam, że mogę być wartością samą w sobie, a okazałam się nieczułym, zimnym draniem. Podstępną oszustką. Manipulantką. Arywistką. Kobietą bluszczem. Nie rokuję. Nie spełniam tak podstawowych, klasycznych kryteriów włączenia do grona przykładnych żon, matek, kobiet wartościowych.
Kocha mnie (on mnie naprawdę kocha!), mieliśmy piękne plany, ale nie jest wystarczająco silny żeby się oprzeć ,,ludzi gadaniu”, chce uszczęślwić starą matkę, ma wdrukowany imperatyw płodności. Nie potrafi logicznie, ten (nie)mój ściśły, piękny umysł uzasadnić swojego chciejstwa, ale dziecko chce mieć. I już. Dziecko- nie mnie. …tak jakbym była uroczym dodatkiem do macicy.
Jak mnie szantażuje. Ile deklaruje. Oskarża. Obwinia.
8 lat mojego 29 letniego życia.
O Chryste jak boli…
Co ja mam robić?
…musiałam.
Bo może tutaj Państwo zrozumiecie i nie wywieziecie na gnoju jak Jagnę Borynową. Pozdrawiam.
Hej, Aniu! Nigdy tego nie przeżyłam, ale wierzę, że bardzo boli. Nie ma tu miejsca na dobre rady ani poklepywanie po plecach, że będzie dobrze. Nie teraz, nie w tym układzie, nie przy takiej konstelacji pragnień i emocji. Ale w dłuższej perspektywie – może być dobrze. Pracując nad książką, rozmawiałam z dwoma fantastycznymi dziewczynami. Obie świetnie wykształcone, z kilkoma fakultetami, po doktoratach. I obie zderzyły się z chciejstwem swych partnerów. Jeden z nich posłał nawet oporną żonę do psychiatry, potem do psychologa. Dziewczyny zważyły – czego bardziej chcą: bezdzietności czy związku opartego na pragnieniach tylko jednej strony. I podjęły decyzje. Radykalne. Pewnie też cholernie bolało, ale dziś są szczęśliwe.
Nie chcę napisać, że w twojej sytuacji to jedyne wyjście. Ten gordyjski węzeł można pewnie rozwiązać na kilka innych sposobów. Najgorszym z nich byłaby jednak zgoda na życie pod cudze dyktando. Życzę więc tylko dobrych rozwiązań i pozdrawiam serdecznie!
Ania, padłaś ofiarą tego okropnego stereotypu, że jak kobieta mówi, że nie chce dziecka, to tak naprawdę go chce, tylko jeszcze o tym nie wie, jest niedojrzała, nie dorosła do roli matki, ale jak zrobi te wszystkie kariery, doktoraty i pies jeden wie co jeszcze, to ocknie się w poczuciu, że do szczęścia ciągle jej czegoś brakuje – zaślinionego różowego bobasa. Straszne to, ale niestety żyjemy w kraju w wielu aspektach mocno zacofanym, konserwatywnym, w którym ludzie uwielbiają zaglądać sobie pod kołdry. Twój facet nie potraktował poważnie Twoich zapewnień i uczuć, o których szczerze mu mówiłaś. Wiedział lepiej od Ciebie, że przecież i tak Ci się odwidzi. Nie potraktował Cie równorzędnie, jak partnera, tak jak na to zasługujesz. Efektem jest cierpienie dwóch osób, bo on też cierpi. Z tym, że on cierpi na własne życzenie, Ty niestety cierpisz nie ze swojej winy, bo od początku byłaś fair. Trudno napisać coś więcej niż Edyta. Książkę Edyty czytałam i Tobie też polecam. Dziewczyna, którą mąż wysłał do psychologa, wróciła z terapii silniejsza, pewna swej decyzji i życiowych priorytetów. Jeśli nie będziesz mogła poradzić sobie z rozstaniem (8 lat to szmat czasu) to rozważ terapię. Wygadanie się obcej osobie, która spojrzy na Twoją sytuację z boku, może być zbawienne. Wiem to z własnego doświadczenia, bo też swego czasu potrzebowałam pomocy psychoterapeuty. Już po jednym spotkaniu człowiek czuje się lepiej, pewniej, pozytywnie nastawiony patrzy w przyszłość. Po serii spotkań będziesz inną osobą – silniejszą, znającą swoje prawa, ale i umiejącą szanować uczucia innych. Nie namawiam Cię na to, bo Cię nie znam i być może sama jesteś w stanie poradzić sobie ze swoją sytuacją, ale miej z tyłu głowy, że fachową pomoc możesz mieć na wyciągnięcie ręki.
Nie zdziwiłby mnie również potencjalny scenariusz, w którym Twój partner jednak zaakceptowałby Twoje wybory życiowe i chciałby odbudować to, co zepsuł. Pragnienie rodzicielstwa potrafi być ekstremalnie silne, ale pragnienie posiadania dziecka z tą konkretną osobą, a nie dziecka w ogóle, potrafi być jeszcze silniejsze. Odezwij się za kilka dni/tygodni, jak trochę ochłoniesz i napisz co u Ciebie. Trzymam za Ciebie kciuki i pamiętaj, że jesteś wartością samą w sobie.
Aniu, Jagno Borynowa, przeżywam w tym momencie dokładnie to samo.
I też jak grom z jasnego nieba spadło. Mam się zastanowić nad moim niechciejstwem. Jego chciejstwo to w końcu rzecz naturalna. Też starsi rodzice w tle.
Serce mi pęka.
Ależ nam współczuję
„Pięknym dodatkiem do macicy”, „nad zycie kocha tylko potencjalna latorosl, dla której jest w stanie zaprzepascic nasz związek”…. Mogłabym tak cytować i cytować, gdyż nie sądziłam, ze tyle nas jest. Za kilka dni zaczynam terapię, ponieważ nie jest w stanie sobie poradzić właśnie z tym co napisałyscie, z tym, ze jestem chodzacą niewykorzystaną macicą, z tym, ze jestem miłością życia ale nic nie wartą bez „dodatków”. To tak cholernie boli. Moj partner zostawił mnie miesiąc temu po ponad 4 latach mimo, że od samego początku mówiłam, że ja nie chcę mieć dzieci. Nie wiem co boli bardziej czy to, ze jego już nie ma czy to, że zrezygnował z nas na poczet czegoś czego nie ma i nie wiadomo czy będzie skoro twierdzi, ze z zadna inna kobieta nie chce ich miec. Niemniej jednak bardzo go kocham i to boli, boli bardzo. Tym bardziej, ze wiedział od zawsze. Nie będę wchodzić w szczegóły naszego związku, tego kto, co i kiedy zrobil u powodział, relacji rodzinnych (on pochodzi z rodziny, gdzie jedyną wartością życiową jest posiadanie dzieci, definiuje Cie nie to jakim jesteś człowiekiem, a to ile dzieci posiadasz, zaznaczając, ze jedno to nie dziecko) to, zapewne czeka mnie na spotkaniach z terapeutą. Nie oczekuję rad czy słów pocieszenia, bo żadne tu nie pomogą. Chciałam się jak poprzedniczki/poprzednicy podzielić swoją historią. Zazdroszczę tym wszystkim Wam, które mają partnerów/meżów tak bardzo kochających, że nie potrzeba im niczego więcej. Trafiłam tu przez przypadek i jak Osoby piszące wcześniej, przeczytałam zarówno artykuł jak i komentarze jednym tchem. Również jestem pod wrażeniem, ze jest miejsce w którym nikt za jej/jego odmienne przekonania, nie obrzuca błotem. Ja już mam dosc czucia się gorszą, wszyscy ode mnie wymagają tłumaczenia dlaczego nie chcesz dzieci (juz przestałam tłumaczyć), jakoś nikt mam nie pyta dlaczego je chcą, ja nigdy nie negowalam cudzej chęci do posiadania potomstwa, nigdy nie mówiłam nie rób tego, dlaczego ja słyszę, ze jestem nienormalna? dlaczego ja słyszę, ze powinnam miec dzieci?przecież ludzie mają dzieci i żyją (?!) , że po urodzeniu instynkt ci sie obudzi – skoro wszystkim się budzi to skąd tyle skatowanych dzieci, martwych dzieci w śmietniku czy dzieci w domu dziecka? Pracuję z dziećmi, dzieci mnie lubią (ja juz ich coraz mniej) i już nie mogę słuchać tego jako argumentu innych (w tym mojego byłego partnera), ze przecież ty masz takie podejście do dzieci, tak świetnie rozumiesz sie z bratankiem. Dlaczego ludzie, a juz tym bardziej ci, którzy posiadają dzieci, nie potrafią rozdzielić kilku godzin w pracy czy dnia spędzonego raz na miesiąc z bratankiem od posiadania ich 24/7? Bardzo się cieszę, ze tu trafiłam i mimo, że ból nie zmalał a chęć do życia nie powróciła, dobrze jest wiedzieć, ze nie jestem sama. Że moje przekonanie, ze bez dzieci też da się szczęśliwie żyć i że ludzie tak żyją, jest prawdziwe. Mam nadzieję, zże nigdy nie dam się omotać otoczeniu, a jeśli kiedyś zmienię zdanie to dlatego, ze będę chcieć. Moze nawet uda się, ze ktos jeszcze mnie pokocha. Mnie – taką jaka jestem. Dziękuję
Guszka,myślę,że powinnaś przestać się przejmować tym,co mówią inni…To Twoje życie,nie ich.
Dziewczyny! Jeszcze raz przeczytałam z uwagą wasze wpisy. I pomyślałam sobie, że temat wymaga porządniejszego omówienia. Chciałabym poprzyglądać się tej sytuacji (gdy jedno chce, a drugie nie) z bliska, porozmawiać z wami, pogadać z psychologami… Napiszcie proszę do mnie na priv, jeśli chciałybyście ze mną o tym porozmawiać i pomóc przy pisaniu tego – chyba jednego z najważniejszych – postów. Czekam na wasz odzew!
Jestem chętna wziąć w tym udział 🙂
Jestem do dyspozycji. W kawałkach, ale chętna do współpracy.
Nie mam Facebooka, instagrama, ale maila sprawdzam chorobliwie często.
Odezwij się proszę ☺️
O jej! Przeoczyłam jakiś komentarz albo wiadomość? Jeśli tak, bardzo mi przykro. Proszę podrzucić wskazówkę, szybko to nadrobię.
Nie wiem, czy jestem dobra próbką, ale ostatnio zakończyłam kilkuletni związek m. in dlatego, że partner chociaż formalnie nie naciskał mnie nigdy na dziecko, to „nie wykluczał chęci posiadania potomka” kiedyśtam… (co wystarczało, żeby doprowadzić mnie do rozpaczy) Teraz jestem w związku z otwartym antynatalistą i jestem o wiele szczęśliwsza 🙂
A co jeśli mąż nie chce dziecka ale ma z poprzedniego związku? I bardzo kocha to dziecko. Jak z tym sobie poradzić. Jestem w takiej sytuacji i nie mam pojęcia co robić.
U mnie też tak jest. Jeśli chcesz możemy wymienić sie doświadczeniami na maila?
A ja nie wiem. Myślałam, że wiem. Ale ostatnia, 4 strata tutaj mnie właśnie przywiodła. Że ja nie wiem. Że może podświadomie ja mam opór przed tym i to nie jest moja droga? W tej totalnej niewiedzy trwam i to jest tak trudne, że chyba boli bardziej niż sama strata…
A ja mam takie przemyślenie. Konstrukt, że rodzicielstwo należy z definicji realizować w związku romantycznym, pochodzi z czasów, kiedy rodzicielstwo było zupełnie czym innym niż dzisiaj. Czymś spoza strefy kontroli, co przytrafiało się jako naturalna konsekwencja bycia w związku romantycznym i konsumowania go – lub się nie przytrafiało. Nie był to temat, względem czego można było w ogóle wyrobić sobie zdanie, a tym bardziej zastanawiać się, czy druga osoba chce tego samego. Jak buk dał dziecko, to było, i tyle. Dzisiaj kwestia, czy chcę być rodzicem, czy nie, może – a wręcz powinna być przez każdego poważnie rozważona w sercu i umyśle – a odpowiedź może różnić się nawet pomiędzy najbardziej kochającymi się ludźmi. I wtedy pojawiają się tragedie, często niemożliwe do uniknięcia. Ktoś znajduje prawdziwą miłość, bez której nie wyobraża sobie życia, ale nie wyobraża sobie też życia bez dzieci – a ta druga osoba kategorycznie ich nie chce. To sytuacja nr 1, niby na chłodno prostsza do rozwiązania, choć zazwyczaj niesamowicie bolesna. Albo jedna osoba dużo wcześniej wie, że chce dziecka, a druga osoba zwleka/lawiruje/twierdzi, że nie jest gotowa/chce, ale później/chce, ale nie współpracuje itp. Pierwsza osoba, jeśli jest kobietą, wie, że jej czas szybko się kurczy – a więc na płaszczyźnie racjonalnej liczy się z tym, że może nie zdążyć; że każdy miesiąc może równie dobrze przybliżyć ją do celu (bo jednak jest w związku, kocha, jest kochana, partner w każdej chwili może się w końcu określić, mogą też zwyczajnie wpaść), jak i od celu oddalić (bo jeśli związek z takim konfliktem miałby się rozpaść, to lepiej zakończyć go szybciej, niż później; proces odkochiwania się, żałoby, poznawania nowych osób, budowania głębszej relacji i podejmowania decyzji o dziecku w nowym związku jednak trwa, i każdy miesiąc spędzony w „rozkroku” ten proces odracza). Pojawia się upiorna kalkulacja – co w dłuższej perspektywie będzie lepsze? Pojawia się wyrzut sumienia – skoro w ogóle dopuszczam taką kalkulację, to przecież znaczy, że nie kocham! Pojawia się ogromna niechęć do wyrządzenia partnerowi, kochającemu i kochanemu, tak ogromnej krzywdy – i jednocześnie druzgocząca świadomość, że przy takiej niezgodności i tak żale i pretensje zabiją wszystko, co dobre w tym związku, więc dla niego to też lepiej, żeby tego nie odwlekać. Konflikt tragiczny. Można postawić na partnera kosztem posiadania dziecka – lecz z dużym prawdopodobieństwem poczucie krzywdy kiedyś przeważy nad miłością, i nie będzie ani jednego, ani drugiego. Można postawić na potrzebę rodzicielstwa kosztem partnera i związku – lecz z dużym prawdopodobieństwem nie zdąży się już dojść do tego etapu w kolejnym związku i też zostanie się z niczym. Jakby nie patrzeć, dupa zawsze z tyłu ;]
A gdyby ten proces rozdzielić? Zaproponować partnerowi/partnerce, że skoro nie chce być tatą/mamą, to może zechce zostać wujkiem/ciocią? A potem ustalić zakres tego „wujkociociowania”, tego jak częste, jak bliskie, jak zaangażowane miałoby ono być – i ustalić optymalną dla siebie drogę powołania dziecka do swojego życia. Bank gamet? Jednostronna adopcja (teoretycznie singiel może się ubiegać)? Przyjaciel w podobnej sytuacji? Popularne na zachodzie portale co-parentingowe? Mieszkająca w okolicy para gejów/lesbijek? Brzmi to może obrazoburczo i mało romantycznie, ale przecież podobnie kończy wiele rodzin zawiązywanych klasycznie i w wielkim uczuciu. Rodziny patchworkowe nikogo już chyba nie szokują, a efekt jest ten sam – mama w osobnym związku miłosnym, tata w osobnym – tyle że w przeciwieństwie do patchworków, wspólrodzicielstwo nie powstaje w bólu i zgliszczach.
Osobiście rozważałam wariant z parą gejów, kiedy mój partner był przez lata „jeszcze niegotowy”. Teraz twierdzi, że chce, ale nie wygląda mi to na autentyczną głęboką potrzebę, a za słowami niespecjalnie idą czyny 😉 więc w jakimś tam zakamarku swojego jestestwa wciąż go rozważam.A piszę o tym, bo może komuś pomoże to ocalić fajny, dobry, lecz zagrożony przez ten konflikt tragiczny związek. czasem niestandardowe myślenie może uratować nieratowalne 🙂
„kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem wymusza na partnerze decyzję o posiadaniu lub nieposiadaniu dziecka, powinien smażyć się w piekle!” – perełka! Wielbiciele k.k. wniebowzięci 🙂 Uwielbiam Pani artykuły!
Dziękuję bardzo:)
Uważam, że nie ma tu dobrego rozwiązania, ale w sytuacji, kiedy jedno bardzo chce, a drugie bardzo nie chce, najlepiej się rozejść. Dla niektórych pragnienie dziecka to tak silny instynkt, że nie przemówią żadne argumenty, ani finansowe, ani zdrowotne, ani żadne inne. I ja to rozumiem. To coś jak z piciem słonej wody, kiedy umiera się z pragnienia.
Ohh eh a ja z innym dylematem on chce i ja chcę ale on chce poukładać studia potem praca potem dziecko tyle że wtedy ja będę wieku 38 i boję się że tracę z nim czas bo w wieku 38 może być jedno wielkie nic z dzidzi, a ja bardzo chce czuje się gotowa zaproponowała kompromis może za 2lata ale on woli niedorosly świat gry zabawia ie rodziny beztroska nie wiem czy siedzieć w związku i być nieszczęśliwa 4 lata a potem jak się nie uda ale życie to jego marzenia ja mam swoje on rzuca się że kiedyś były inne ustalenia ale ja dorosłam emocjonalnie
Ile razy słyszałam od rodziny „jeszcze ci się odmieni”. Nie odmienia się. Nie chcę mieć dzieci i jest to mój świadomy wybór. Dla niektórych dzieci to skarb i marzenie, ja je widzę jako ból, ograniczenie i ciągle stawianie podtrzeb kogoś ponad swoje własne. Nie potrafię wyobrazić sobie siebie jako matki. Dzieci koleżanek przerażają mnie i nie ma dla mnie gorszego dźwięku niż płacz noworodka… I tu pojawia się problem. Wraz z narzeczonym zaczęliśmy planować ślub. On wiedział że ja za macierzyństwem to nie przepadam, jednak dziś zaczął poważną rozmowę, że on to by chciał mieć dziecko. I wcale go nie winie. Nie zmienię czyichś marzeń ale wkurza mnie jedno – on nie ma pojęcia na co się pisze. Kiedy się nie wyśpi cały dzień jest wściekły. Nie potrafi oszczędzać pieniędzy. Nie radzi sobie ze swoimi problemami. Gdy adoptowalismy psa który nie potrafił załatwiać się na spacerze i przez jakiś czas robił to w domu on był ciągle sfrustrowany. Kocham go z jego wszystkimi dziwactwami i słabościami, ale gdyby pojawiło się dziecko, boję soe że wszystkie obowiązki spadły by na mnie. Że on ciągle byłby niezadowolony i to by nas zabiło. Nie wiem co mam zrobić…
Ale w czym właściwie problem,skoro sama nie chcesz dzieci? Główne obciążenie tak czy inaczej spadłoby na Ciebie…
Hmm… To są takie miejsca jak to! ? Siedzę z kotem na kolanach, z kubkiem herbaty malinowej.. Ja – kobieta , lat 36 … Zdecydowanie w większej ilości czasu szczęśliwa. Dziecko? Temat w moim życiu bardzo świeży i właściwie zastanawiam się czy coś przespałam, czy późno dojrzałam, czy po „wyjściu” z patologicznego domu rodzinnego byłam zbyt mocno skupiona na budowaniu swojego spokojnego otoczenia (wyprowadziłam się gdy miałam 19 lat), a może z tego właśnie powodu bałam się założyć rodzine. Mam cudownego partnera, stanowimy bardzo zgrany duet, związek z Nim jest dla mnie czymś zupełnie zaskakującym ( w kontekście doświadczeń z domu rodzinnego)… nikt nigdy nie obdarzył mnie taka ilością dobra. On od początku poinformował mnie ze nie chce więcej dzieci (ma dwoje z pierwszego małżeństwa- które są obecne w naszym życiu). A ja jestem czasami ( raczej rzadziej niż częściej) jakby na granicy chęci posiadania dziecka. Z jednej strony czuje ze jest mi dobrze jak jest… realizuje swoje pasje, odczuwam satysfakcję z tego co robię zawodowo i poza praca… ale czasami pojawia się to uczucie kłucia. Z drugiej strony na sama myśl ze mielibyśmy mieć dziecko paraliżuje mnie strach, lęk przed tym ze utracę to co mam- pewnego rodzaju wolność, bycie niezależną. Takie rozterki tez mysle ze są związane z nieubłagalnym zbliżaniem się do granicy wieku, gdzie już nie będzie wyboru.
Ech. Od zawsze chciałam mieć dzieci, najlepiej trzech synów. Kiedy z pierwszym narzeczonym rozpadał nam się związek, jednym z argumentów za tym, by go skończyć, było jego „wiesz, ja chyba jednak nie chcę dzieci wcale”. Potem poznałam mojego obecnego męża, kocham go okrutnie i jestem z nim bardzo szczęśliwa. Będąc narzeczeństwem siedzieliśmy i wymyślaliśmy imiona dla wspólnych dzieci, bo on jest totalnie „dzieciowy” . Już wtedy czułam lekki dreszcz przerażenia, ale nie brałam go zbyt serio. Niestety. Ale mówiłam sobie „najpierw ślub, a potem jakoś będzie”. Jednak im bliżej było decyzji o staraniu się o dziecko, tym ja bardziej czułam pętlę zaciskającą mi się na szyi… Teraz dobijam trzydziestki, ani myślę zachodzić w ciążę i każdego dnia żyję w poczuciu, że oszukałam ukochaną osobę. Co prawda mój mąż nie robi mi wyrzutów, nie wypomina, ale ten temat mieszka z nami jak śmierdzące jajo. Nie wiem jak długo będę w stanie to dźwigać…
Bardzo współczuję. To dopiero musi być szok, kiedy się okazuje, że nasz plan na życie rozmija się z rzeczywistymi pragnieniami.
Jestem z tych będących po drugiej stronie barykady, ja chcę, on już niekoniecznie.
Obecnie stoję na granicy zakończenia mojego związku. Jeszcze tydzień temu wszystko układało się idealnie, a teraz wszystko się posypało. Od momentu, kiedy zaczęliśmy się spotykać powtarzałam, że dzieci są dla mnie ważne i chcę je mieć. On przytakiwał i mówił, ze wie, że okej za jakiś czas możemy zacząć się starać, mnie też to odpowiadało, bo dla mnie to też nie jest jeszcze bodpowiedni moment. W święta zaczęliśmy poważniej rozmawiać na ten temat, padły deklaracje o tym, że może pod koniec tego roku zaczniemy się starać. On z dziecięcą szczerością przyznał, że gdyby teraz się dowiedział o ciąży byłby przerażony, jak w każdej nowej sytuacji, ale później by się ucieszył.
W sobotę wszystko się posypało, wreszcie zdobył się na chwilę szczerości wobec mnie i stwierdził, że ojcem nie chce być wogóle, bo się na niego nie nadaje, do tego dzieci ukradną mu jego życie na kolejne kilkanaście lat. Dlaczego nie powiedział, o tym wcześniej? Bo bał się mojej reakcji i nie chciał mnie zranić (ale oklamywanie mnie było już ok).
Czuję się oszukana, a nawet zdradzona. Nie wiem, czy mogę mu jeszcze ufać, bo skoro okłamał mnie w tej sprawie, czy nie kłamie w innych? Nie wiem, co dolej, nie wiem, czy ciągnięcie tego związku ma jakikolwiek jeszcze sens. Obawiam się, że im dłużej będziemy w nim tkwić tym bardziej będziemy się wzajemnie ranić. Na razie wiem, że muszę z nim porozmawiać, bo jakaś decyzja musi zapaść, nawet jeżeli będzie dla mnie bolesna, a z drugiej strony nie chce robić czegokolwiek pochopnie.
Piszę to wszystko, bo potrzebuje się wyżalić, opowiedzieć komukolwiek o tym co teraz czuję.
Ten post to nie w tym miejscu dziewczyno. Ci ludzie Ci nie pomogą. Mają zaburzoną psychikę i zdolność odczuwania naturalnych potrzeb i emocji. Przyczyny tego są różne, ale nie warto ich analizować, bo to niczego nie zmieni.
Przykro mi, że Cię to spotkało. Niestety, jedynym wyjściem jest rozstanie i terapia dla Ciebie. We właściwym czasie spotkasz odpowiedniego człowieka, z którym zrealizujesz swoje marzenie o rodzinie i dzieciach.
Masz prawo czuć się oszukana, ale lepiej, że teraz twój partner obnażył swój egoizm i niedojrzałość, niż miałby unieszczęśliwić Ciebie i dziecko, które przeszkadzałoby mu w życiu i jego lenistwie.
Twój komentarz jest bardzo krzywdzący i bardzo nie na miejscu.
Krzywdząca to jest postawa niechęci do dzieci. Niestety, tacy ludzie są w większości przypadkowymi rodzicami. Wy tutaj przynajmniej macie odwagę się przyznać, że nie macie instynktu macierzyńskiego i zaburzenia emocjonalne. I dobrze, że nie macie dzieci. Tylko byście je krzywdzili. Życiowe wygodnictwo i nieodpowiedzialność wynika z lenistwa i niewykształtowania się uczuć wyższych. Nie dorabiajcie ideologii do patologii.
To, co pani napisała, świadczy o pani. Nie o nas. Ja jednak, inaczej niż pani, nie podejmę się diagnozowania pani zaburzeń. Zaburzenia wszelakie może zdiagnozować jedynie psycholog podczas indywidualnej sesji. Pani diagnoza to czysta fantazja. Szkoda na nią słów.
Niewykształcenia (jeśli już) to po pierwsze. Po drugie, po co tu przyszłaś? Żeby nas obrażać? Żeby chwalić się swoją ignorancją? Już wszyscy zauważyli, że jesteś bucem, idź żyć sobie dalej do swojego małego światka wąskich horyzontów.
Od lat jestem wolontariuszką pomagającą bezdomnym zwierzętom.Wolontariat w pełnej formie to wystawanie godzinami na mrozie w celu złapania chorego zwierzęcia na leczenie.To wydatki,po których nie zostaje nic na jakiekolwiek fantazje,wyjazdy na urlop czy cokolwiek poza podstawowymi potrzebami.To zapitalanie,żeby nam przynajmniej na to wystarczyło.To wstawanie w nocy do małych kociąt. To doglądanie i leczenie chorych w domu,robienie zastrzyków,kroplówek,wyprawy do weterynarza.To wiecznie podrapane i pogryzione ręce.To szukanie domów zdolnych do opiekowania się zwierzakiem-oddajemy zwierzęta,do których często jesteśmy przywiązani.To również niestety czasami podejmowanie ostatecznej decyzji,kiedy widzimy,że nie możemy już nic zrobić…Nie mam dzieci,ponieważ nigdy nie chciałam ich mieć.Nie chwalę się i nie żalę-po prostu teraz powtórz to,co napisałaś wcześniej,że bezdzietni to egoiści skupieni na własnych potrzebach,niezdolni do podejmowania dojrzałych decyzji,lenie niezdolne do uczuć wyższych.Ciekawe,czy będziesz miała czelność…
Hej! Bardzo ci współczuję, znalazłaś się w bardzo trudnej sytuacji. Nic nie wiem ani o Tobie, ani o Twoim partnerze, dlatego trudno mi się wypowiadać. Ale myślę, że najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić, to pielęgnować w sobie żal do niego. Faktycznie, powinniście o tym, co się stało, szczerze porozmawiać. Podejrzewam, że Twój partner nie miał złych intencji, nie chciał Cię oszukać… Ludzie w takich sytuacjach nie mówią o tym, czego pragną, z różnych powodów. Bo sami jeszcze nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą. Bo wydaje im się, że w przyszłości może im się „odmienić”. Bo zależy im na partnerze i nie chcą go stracić i wierzą, że wszystko się dobrze poukłada… Niestety, zwykle nie możemy się zaprogramować na chcenie lub niechcenie dziecka. Jeżeli ktoś bardzo chce albo bardzo nie chce, to żadne racjonalne argumenty nie pomogą. Nie jest to ani kwestia złej woli, ani rozbuchanego egoizmu. Człowiek tak czuje, i tyle! Dlatego nie warto stawiać sprawy na ostrzu noża. Nie da się nikogo zmusić do rodzicielstwa (ani do bezdzietności). W takiej sytuacji rzeczywiście lepiej się rozstać i dać sobie szansę na szczęśliwszą przyszłość i spełnienie marzeń. Mam nadzieję, że i wy znajdziecie satysfakcjonujące was oboje rozwiązanie. Pozdrawiam serdecznie!
Purystka językowa, a używa słowa „buc”! Czemu tu zaglądam? Bo mnie śmieszycie ! Do rozpuku! A nie miejcie dzieci! To najlepsze wyjście. Ale tłumaczenia waszego lenistwa i życiowej rozlazłości i nieudolności są tak absurdalne, że aż śmieszne. Niestety, niekiedy jest tu i straszno i śmieszno!
Nie będzie tu pani wylewać swoich życiowych frustracji. To jest pani ostatni hejterski post, który zamieszczam. Reszta wyląduje w koszu.
Znam w życiu tylko jedną osobę, która w tak drwiący sposób wypowiada się o bezdzietnych. Znam, dodam, bardzo blisko. Osoba ta była (i nadal jest) niezwykle nieszczęśliwa, zajęta wyłącznie spełnianiem wymagań i skakaniem przez obręcze, natomiast w jej zachowaniu w stosunku do dziecka było tyle toksyny, że dziecię nie skończyło jeszcze 18, a już miało terapeutę.
Nikt normalny i pogodzony ze sobą nie chodzi po stronach ludzi, których kompletnie nie czuje, żeby pisać, że się z nich śmieje.
.. mam poważny dylemat… 🙁 kompletnie nie wiem co zrobić… bardzo ale to BARDZO potrzebuję obiektywnej opinii kogoś z zewnątrz. Na psychologów, mediatorów etc. nie mam siły. Dwa lata temu wyszłam za mąż, mąż ma trójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa (dorosłych żyjących już swoim życiem), ja mam dwójkę ze swojego poprzedniego związku tyle że są młodsze. Od początku związku (przed ślubem) rozmawialiśmy o wspólnym naszym dziecku. Wszystko jednak uległo zmianie.. zresztą nie tylko to ale również zaangażowanie męża w nasze małżeństwo…. i mi też się również odechciewa…. Może od kwestii najważniejszych – nie mieszkamy razem – mąż mieszka z „ciotką”, która nic nie wie o naszym małżeństwie a powodem jest jej ewentualne „rozczarowanie” i ryzyko wyrzucenia mojego męża z domu, który on chce zatrzymać dla syna (syn jest za granicą i zarabia na długi, które narobił korzystając z uciech życia). Mąż zamieszkuje wszak osobną część domu i rzadko się mija z ciotką aczkolwiek gdybym tam była często i to z dziećmi to by było słychać przez ścianę. Przed ślubem gdy była rozmowa na temat wspólnego mieszkania mąż mówił, żeby dać mu czas do wakacji (ślub braliśmy w marcu) a on do tego czasu porozmawia z ciotką, powie o mnie i zamieszkamy razem… W perspektywie było też ewentualnie większe mieszkanie mojej mamy (obecnie zamieszkuję kawalerkę), z którego jednak nic nie wyszło bo mąż nie chciał nawet poznać moich rodziców (namówił mnie na cichy ślub). Tymczasem minęły wakacje (i jedne i drugie i zaraz będę trzecie) a mąż stopniowo odszedł od tematu załatwienia sprawy z ciotką. Sprawa urosła do tego rozmiaru, że nawet nie mogę głośno nic powiedzieć jak jestem u niego a auto mam parkować za krzakami. Kiedykolwiek rozpoczynałam rozmowę, że to głupie to słyszałam: „ty byś tego samego nie zrobiła dla swojego dziecka?”.. I w sumie to nie wiem czy bym zrobiła czy nie ale mam już dość tej sytuacji… Początkowo jak żeśmy się poznali akurat nie pracowałam i jakoś to było tak, że częściej były okazje do spotkań. Pomimo broku wspólnego mieszkania troszczył się, angażował… potem coraz mniej a teraz siedzi tylko przed komputerem a do mnie przyjeżdża tylko na weekendy jak odwiozę dzieci do mamy. Czasami zostaje z nami mój młodszy syn, który na prawdę bardzo go kocha i uważa za ojca (i tu jest mój największy dylemat:( niemniej jednak ja się w ogóle nie czuje jak mężatka. Konta mamy osobne, wszystko mamy osobne, zawsze podkreśla „MÓJ” „TWÓJ”, „moje dzieci”, „twoje dzieci” (młodszemu synowi mówi że jest jego ojcem ale jak rozmawia ze mną to zawsze są „moje dzieci”. I te moje dzieci są zawsze te najgorsze i źle wychowane (nie twierdzę, że tryskają dobrym wychowaniem ale nie potrzebuję dobicia kiedy i tak sama zostaje ze wszystkim).
Pojawia się w weekend standardowy schemat – przyjeżdża, jedzenie, seks, film, spanie i każdy do własnego życia wraca.. O wspólnym dziecku też się odwidziało mężowi a każda rozmowa kończy się straszeniem mnie rozwodem (nie, żebym jakoś stawiała sprawę na ostrzu noża ale nie lubię podstępów tym bardziej, że to już kolejna kwestia, którą omówiliśmy zupełnie inaczej). Myślałam na początku, że to wszystko kwestia czasu ale z dnia na dzień uświadamiam sobie, że będzie coraz gorzej i nic się nie zmieni a ja nie umiem żyć w trójkącie z ciotką, być wodzona za nos i realizować tylko i wyłącznie czyjeś plany. Wszystko jest tak jak on chce (o każdym najdrobniejszym wyjeździe decyduje on gdzie, kiedy a ja mam tylko stanąć na głowie wziąć wolne). Nie będę pisać o sytuacjach w których próbowałam się buntować i cokolwiek zrobić po swojemu bo aż mi wstyd.. Nigdy mnie nie uderzył ani nie był wulgarny natomiast kończyło się to u mnie tygodniowym załamaniem nerwowym aż w końcu przestawałam nawet pytać… Myślenie włączyło mi się dopiero w tym tygodniu jak najpierw rozchorowało się starsze moje dziecko (miał ponad 41 stopni a ja byłam na granicy dzwonienia po pogotowie) potem młodszy i ja… to był tydzień kiedy chodziłam ledwo żywa ze stresu i zmęczenia a on nawet na pięć minut nie przyjechał… przyjechała do mnie koleżanka potem drugi raz wysłała córkę swoją żeby mi pomogła to mąż miał jeszcze pretensje, że nie podoba mu się, że się tak spoufalam… Przez całe nasze małżeństwo nigdy nie było tak, że był chory i mu nie pomogłam, nie odwiedziłam, nawet jak był zdrowy pomimo domowych obowiązków przywoziłam obiady, zakupy etc. Dzisiaj czuję się po prostu oszukana i wkurzona.. bo to nie pierwszy raz kiedy zostałam sama w chorobie. Wysyła mi słodkie buźki smsami, że mnie kocha.. i ja też go kocham.. tylko że mam serdecznie dość i zastanawiam się czy to nie jest toksyczna miłość… zawsze go broniłam, opowiadałam w samych superlatywach o nas bo mi było głupio a teraz nie mam siły:( No i dzieciaka mi żal bo baardzo lubi mojego mężą.. :((( co mam zrobić???
Wiesz,nie chcę krakać,ale czy jesteś zupełnie pewna,że ta pani jest jego ciotką? Masz jakiekolwiek dowody czy tylko on Ci tak powiedział? Bo to,co piszesz,niebezpiecznie wygląda na typową linię postępowania tzw. „tulipanów”. Zanim się oburzysz,pomyśl o tym,że nie masz pojęcia,co naprawdę dzieje się w tamtym domu.Druga możliwość to ta,że zwyczajnie wykorzystuje starszą panią bez wchodzenia w relacje intymne.
..dodam jeszcze tylko, że nawet jak przyjeżdża na weekendy to zażywa godzinnej kąpieli potem internet u mnie a w międzyczasie ja przygotowuje wszystko (jedzenie, picie, etc..) ok jestem kobietą… ale po całym tygodniu sama praca+dzieci o 22:00 w sobotę już padam z nóg…a on dopiero poje i się rozkręca (śpi do 12:00 i nie pracuje) i budzi mnie bo się mu to wyleje, tamto zachce a cherbatka skończy ☹️ nigdy mu nie odmawiam (twierdzi że kobieta ma taką rolę) tak samo z seksem ale jestem na wykończeniu psychicznym już i mam dość …. A z drugiej strony boję się zostać sama bo od czasu ślubu urwały mi się kontakty ze znajomymi (również w dużej części za jego przyczyną) a poza tym wstyd mi i boję się jak to przyjmie syn ☹️
Załamana – ja bym na twoim miejscu naprawde zlozyla dokumenty o rozwod, i to jak najszybciej! To nie jest zdrowa relacja, toksycznością az bije po oczach!! to co jest opisane…hm jest bardzo ale to bardzo dziwna , wrecz niecodzienna sytuacja – namowic na cichy slub , nie chciec poznac rodzicow zony – pierwsze dziwne zachowania…
z tym domem to nastepne, tez jestem.zdania ze nie wiadomo co to za Pani w tym domu mieszka… , pozatym jakie to małżeństwo widziec sie w weekendy na zarcie i sex, gdzie biegasz wykonczona po pracy i opiece nad dziecmi jeszcze uslugujesz panciowi, ja wiem.ze sa uczucia, wiem.ze pisze dosadnie ale jak czytam takie.kwiatki to noz sie w kieszeni otwiera…. to nie jest zadne malzenstwo ten facet Ciebie wykorzystuje , moim.zdaniem szkoda zycia bo tracisz czas na tego faceta a omija Cie okazja na poznanie kogos wartosciowego i szczerego, ten facet w czynach zachowuje sie jakby byl nieszczery i roszczeniowy! Gonic bo szkoda zycia, szkoda czasu i szkoda swoich dzieci, mam nadzieje ze wybrniesz z tego jak najszybciej i ulozysz sobie jeszcze zycie, ps. Mam nadzieje ze moge pisac na ty , sama mam dziecko z poprzedniego zwiazku i wyszlam za maz i normalnie mieszkamy razem.mamy wspolnie 2 dzieci, takze jest ta „normalnosc” a nie jakieś parkowanie auta w krzakach szokkk, powodzenia zycze w podjeciu wlasciwej decyzji ktora z reszta mam nadzieje ze juz dawno zostala podjeta 😉 ale mysl o sobie i o swoich dzieciach ! Trzymaj sie !!
Czy jeszcze napiszesz Jak sie potoczyla ta historia dalej??
Boże, jakie to straszne. On zrobił z Ciebie swoją niewolnicę. Walcz! Mam nadzieję, że większość dziewczyn z tego blogu zgodzi się ze mną. Uściski! P.S. Straciłaś kontakty, to znajdziesz nowe. „Nigdy nie będziesz szła sama”.
jestem w podobnej sytuacji.
Ja i moj partner mam po 26lat, mamy mieszkanie stala prace itp. (ogolenie mamy warunki aby zapewnic dziecku godne zycie)
jestesmy razem od poltora roku, moj pratner od samego poczatku wiedzial ze stworzenie rodziny jest dla mnie na pierwszym miejscu.
w tamtym roku obiecywal mi ze zaczniemy sie strac o dziecko po wakacjach, niestety wakacje mienely, zaczol sie nowy rok na poczatku roku uslyszalam ze on napewno nie chce starac sie o dziecko w tym roku.
Jego argumenty dla ktorych nie chce miec dziecka sa dla mnie beznadziejne uwazam ze jest to poprostu wymowka np. mamy za maly samochod (mamy dwa samochody, golfa i micre) mamy za male mieszkanie (mieszkanie sklada sie z 3 pokoi) itp.
Czy uwazacie ze powinnysmy sie rozstac ?
dziecko na chwile obecna jest dla mnie najwazniejsze i nie wyobrazam sobie nie zaczac starac sie o nie w tym roku, mamy zaplanowane wakacje w sierpniu, uwazam ze jak wrocimy z wakacji i on dalej bedzie na nie i nie bedzie umial sie okreslic mniej wiecej kiedy bedzie gotowy na stworzenie rodziny to poprostu sie rozstaniemy.
Załamana: Moim zdaniem to nie jest normalna sytuacja. Każdemu się należy, żeby został przedstawiony rodzinie. I Tobie, żebyś poznała ciotkę i Twoim rodzicom, żeby poznali jego. Coś tu śmierdzi. Jak się kogoś kocha, to nie każe się mu zostawiać samochodu za krzakami. Wiem, że nie mam prawa oceniać Twojej sytuacji zza swojej klawiatury, ale prosiłaś o to. Zostaw tego gościa, bo nie wydaje mi się, żeby związek z nim był był wart Twojego czasu.
Nigdy nie chcialam miec dzieci, czulam to po prostu od samego poczatku. Jestem zbyt egoistyczna na to by miec dzieci, chce podrozowac, wydawac cala kase na siebie, bawic sie w weekendy a nie 'poswiecac pol mojego zycia dla dziecka’
Teraz to wiem , ale dwa lata temu kiedy poznalam mojego partnera myslalam ze zmienie zdanie.. niestesty zdania nie zmienilam a moj partner chce dzieci. Caly czas zwlekam z ta rozmowa bo wiem ze on tego nie bedzie mogl zrozumiec a to oznacza koniec naszego zwiazku .. Najgorsze jest to ze on zyje z przekonaniem ze za 2 lata jak skoncze studia bedziemy zakladac rodzine, czuje sie mniej wiecej tak jakbym go zdradzala tylko ze tutaj ukrywam cos o sobie
hej,
uwzam ze jezeli jestes na 100% pewna swojej decyzji to powinnas odrazu po tym powiedziec swojemu pratnerowi.
jestem w podobnej sytuacji tylko ze to ja chce miec dziecko a moj partner zwleka a ja caly czas czekam jak stwierdzi ze to juz najwyzszy czas zalozy rodzine. Jezeli on nie chcialby miec w ogole dzieci to wolalabym odrazu wiedziec i zakonczyc ta znajomosc aby miec wiecej czasu na ulozenie sobie zycia, niz czekac dwa lata na cos co nigdy nie nastapi.
Niestety narazie nie moge, jestem zadowolona z naszego zycia i po prostu poczekam az bede postawiona pod sciana z ta decyzja
ty jestes zadowolna ale twoj partner moze byc niezadowolny.
Nie mysl tylko o sobie,, nie chce cie urazic 🙂
Mam podobną, aczkolwiek już bardziej zaawansowaną sytuację… Nie chcę dzieci, on wie o tym od pierwszego spotkania. Ja z kolei wiem o tym, że marzy mu się duża rodzina. Przeszliśmy nad tym do porządku dziennego, od czasu do czasu on jest świadkiem moich reakcji na dzieci (widok różowych bobasów mnie nie wzrusza, płacz doprowadza do szału, a oglądanie rozpuszczonych dzieciaków sprawia, że mnie ręka świerzbi…), zna moje stanowisko, ale lubi opowiadać jak to jego koleżanki są bardzo spełnione po urodzeniu dziecka, że pewnie w czasie ciąży hormony zadziałają i dziecko pokocham. W życiu. Takim gadaniem tylko mnie upewnia, że tego nie chcę, co mu już oznajmiłam jakiś czas temu i przystopował. Mówi w takich momentach, że dla niego jestem najważniejsza, ale wiem, że to tylko po to, żeby mnie udobruchać.
Za niecałe dwa miesiące ślub. A ja potrafię płakać, bo wiem, że będzie ze mną nieszczęśliwy, gdyż opcji rozstania nawet nie bierze pod uwagę. Ostatnio gdy mój tata miał okazję spędzić trochę czasu z jego siostrzeńcem, skwitował to, że on to by się z wnuka napewno ucieszył. Skończyło się na moim setnym zapewnieniu przez łzy, że dzieci mieć nie chcę, że nie chcę aby ciągle inni mieli wobec mnie takie oczekiwania, nie chcę presji, a w przyszłości pewnie robienia wyrzutów. Na co powiedział, że nie może mi niczego obiecać.
Pięknie. Po prostu, kurde, pięknie…
Dla mnie mieć dzieci, dom, meza to takie moje male marzenia. Z uśmiechem na twarzy zazdroszczę wszystkim matkom, które mogą doświadczyć macierzyństwa. Jestem z partnerem 5 lat. Mówi, ze kiedyś chce mieć dzieci ale kiedy próbuje pytac, moj ukochany nie chce nawet tematu rozwinąć. Mowi boze znowu to samo, przestaniesz juz.. O małżeństwie to samo. Jesteśmy już po 30-stce i cos czuje, ze te moje male marzenia nigdy sie nie spełnia…
czuje to samo co ty 🙁
jedyna różnica jest taka ze mam 26lat i razem z partnerem jestesmy od 2 lat.
Zawsze gdy chce poruszyc temat dziecka to zaczynamy sie klocic poniewaz ja nie moge zniesc jego glupich argumentow typu „przeciez masz psa to twoj syn” i zaraz wybucham
U nas ja chcę dziecko, on już nie. Ma jedno z poprzedniego związku (bardzo dobrze się z nią dogaduję, to mam chociaż namaistkę macierzyństwa.) My już z tego powodu rozstaliśmy się dwa razy. Jak wróciliśmy do siebie, to po pewnym czasie zaczęliśmy starania. Właśnie minęły dwa lata i nie zaszłam (mimo, że chodziłam po lekarzach, brałam leki, on badał plemniki). Ostatnio mi powiedział, że chciałby się ponownie zabezpieczać. I w sumie, aż to było dla mnie zdziwieniem odczułam ulgę. Bo jednak to był dla mnie stres co miesiąc będzie czy nie będzie. A teraz to przynajmniej będę miała określoną sytuację. Odczuwam też sporo smutku i w sumie rozczarowania, że mogę nigdy już nie zostać matką. Myślę, że u mnie też zaważyły względy mentalne, kiedyś przeżyłam bardzo ciężką depresję. Miałam obawy jak bym sobie poradziła z tym w czasie ciąży,czy bym nie miała nawrotów, czy bym się nie załamała.. Natomiast z drugiej strony chcę też uszanować i zrozumieć, że dał mi ten czas, te dwa lata gdzie się staraliśmy. Tez chcę jemu dać czas, jakkolwiek to brzmi. Jeszcze na pewno bym chciała spróbować, dokończyć badania a z drugiej strony mam wątpliwości. W sumie zobaczymy.
Ja nie wiem, czy chce dzieci. Raz czuje, ze tak, raz jestem przerazona i boje sie, jak zmieni to moj zwiazek i zycie. Wiem, ze moj partner bardzo chce dzieci, najlpiej dwojke.. A ja nigdy nie mialam w sobie instynktu. Wiem, ze go ranie, ale jestem z nim szczera. On twierdzi, ze do niczego nie bedzie mnie zmuszal, ale jak moge komus zmarnowac zycie i odebrac marzenia o rodzinie? Nie wiem co robic, kochamy sie do szalenstwa, ale ja czuje sie jak najgorsza osoba na swiecie. Zostac matka, bo jestem niezdecydowana, a partner tego bardzo chce i potem zalowac? Doradzcie mi 🙁
Hej! Nie lubię radzić, dlatego powiem tak: gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji, powiedziałabym sobie jedno: rób wszystko, tylko nie pakuj się w dziecko, bo partner – choćby nie wiem, jak kochany – tego chce. To za duże ryzyko. Zawsze uważałam, że jeżeli mężczyzna mnie naprawdę zna i kocha, to nie będzie wymuszał na mnie dzieci, bo zdaje sobie sprawę, że z dziećmi nie byłabym szczęśliwa. Jeżeli twój partner nie chce cię przymuszać, to po prostu przestań się tym gryźć. I nie poświęcaj się. Nic nie niszczy tak małżeństwa jak wymuszone (choćby wyrzutami sumienia) poświęcenie.
Pozdrawiam!
Wejdź na Facebooka na stronę „Żałuję rodzicielstwa”. To publiczna strona, nie musisz się nawet logować do FB ani tym bardziej niczego „polubiać”.
Jest tam masa historii dziewczyn, które m.in. zdecydowały się na dziecko z uwagi na partnera i oczekiwania rodziny. Opisują co stało się potem. Jeśli nie chcesz, żeby któraś z tych historii była Twoją własną – nie decyduj się na dziecko, jeśli sama z głebi serca tego nie chcesz.
moim zdanie jezeli ty albo twoj partenr nie zmieni swojej decyzji co do posiadania dzieci (podejmiecie wspolna decyzje) to uwazam ze wasz zawiazek sie rozpadnie.
Jestem w podobnej sytuacji tylko u mnie jest na odwrot ja chce a partner nie, taka sytuacja ciagnie sie od dluzszego czasu i z kazdym dnie coraz mniej zalezy na tym zwiazku
Z opisu Klaudii wnioskuję, że to porozumienie już jest. Ona dzieci nie chce i jest z nim szczera. On dzieci chce, ale tak ją kocha, że nie bedzie naciskał i woli bezdzietny związek z nią niż dziecko z kimś innym. Chyba, że to co mówi partner to próba wzięcia jej na przeczekanie, ale tego już nie wiemy. Z opisu Autorki wynika, że ewentualne dziecko bierze pod uwagę dlatego, że nie chce odebrać marzeń ukochanej osobie, a nie dlatego, że boi sie rozpadu związku. To, mam wrażenie, im nie grozi, bo partner juz odpuścił.
Cześć, jestem facetem, trafiłem tu przypadkiem szukając trochę innego tematu. Sam wpis na blogu, komentarze poniżej i kilka innych stron pomogły mi zrozumiec, że kwestia dziecko/nie-dziecko jest w zasadzie totalnie indywidualna i nie ma dobrego ani złego rozwiązania. Chyba bym uznał, że dziecko daje większe prawodpodobieństwo opieki na starość (w tym temacie) ale nie zapominajmy o cenie jaką płacimy przez 20-30 lat będąc w szczycie życia jeśli opieka nad dzieckiem jest dla nas wyrzeczeniem. Często się o tym zapomina i tylko mówi o starości. No, ale jeśli niedołężna startość trwa 10, czy nawet 20 (mało prawdopoodbne) lat to czy oddać w imię tego 30 lat kiedy jesteśmy zdrowi i sprawni? Takie przemyślenie. Myślę, że dziecko po prostu trzeba chcieć mieć i basta. Inaczej nic nam tych lat dyssatysfakcji nie wynagrdodzi. Więc dzięki Ci o społeczności za rozjaśnienie głowy.
Ja natomiast mam inną zagwozdkę. Mam syna, nastolatka, jestem kilk lat po rozwodzie. Powód prozaiczny. Nigdy nie powinnyśmy być ze sobą. Tak głupota 30-latka, że to „dobry moment” żeby się ustatkować. Ale to nigdy nie była ta kobieta. Prędzej czy później odpowiedziałem sobie na pytanie, że nie chcę za kolejnych 10 lat budzić się obok takiej osoby. Od kilku lat jestem w z wiazku z cudowną kobietą, choć nie zawsze jest idealnie oczywiście. Kiedy się poznaliśmy przyznaję, że po prostu nie myślałem kompletnie o kolejnym dziecku zbyt sensownie. Jakoś mnie ten temat zaćmił. Wydaje mi się, że szukałem modelu związku bezdzietnego gdzie osoby żyją dla siebie prywatnie, dla siebie nazwajem i trochę dla świata (wierzę, że warto coś światu oddać) i to będzie dobre. Teraz mam ponad 40 lat, partnerka prawie 40 lat.
Temat dziecka pojawił się po około roku z mojej perspektywy, choć partnerka twierdzi, że kiedyś (ku jej zdziwieniu) nieopatrznie powiedziałem, że jak będzie chciała dziecka to jej dam. Ja tego nie pamiętam, ale jest to prawdopodobne. Myślę, że niestety była to głupia myśl, płytka i może narobiła trochę szkody bo nie była poddana żadnej reflekji i rozmowie. Oprócz tego, już bardziej świadomie, sam postawiłem sprawę dziecka jasno po ok roku mówiąc: „pomyśl czy tego chcesz czy nie. Nie chcę byś potem czegoś żałowała albo miała pretensje do mnie”. Nie wiem czy to „romantyczne” czy nie. Wydawało mi się to odpowiedzialne. Więc sam sobie narkęciłem odpowiedź po jakimś czasie „tak, chcę dziecka”. Jak wiadomo akcja równa się reakcji, a rzeczywistość zawsze zmusza nas do faktycznych wyborów a nie założeń. W obliczu więc faktycznego wyboru ja wiem, że kolejnego dziecka nie chcę co do zasady bo nie jestem fanem zajmowania się dziećmi i nie oczekuję za wiele na startość od mojego syna. „No hard feelings” jeśli bedzie zajęty sobą. Ja w tej chwili mam sporo czasu na pasje, życie, partnerkę i to jest super. Daj losie, żebym pociągnął tak jeszcze ze 2-3 dekady. Potem pora się zwijać, taki los i żadne zmienianie pieluchy mi życia nie przedłyż (tylko wegetację). Ogólnie nie lubię żyć iluzją.
No i teraz to co opisujecie powyżej. Dramatyczny wybór. Ale w sumiie lepiej taki niż mieć raka płuc, prawda? W zasadzie uświadamiamy sobie obydowje od bardzo niedawna, że jestesmy w punkcie w którym albo stracimy siebie albo któreś z nas straci wizję życia, którą ma w głowie. Ja się boję przyszłości z dzieckiem od nowa. Trochę odżyłem od kiedy młody zrobił się ok 8-10 latkiem, lubię czasem z nim gdzieś wyjechać, lubię z nim pograć w gry online, czasem sie powygłupiać, czasem pomieszka u mnie (z 25% czasu). Wiem, że nie jestem idalnym ojcem bo to co mi odpowiada nie musi odpowiadać jemu. Czuję, że on chciałby więcej ale dla mnie to nie takie łatwe. Więc trochę się boję, że wsadzę sobie na barki kolejne dziecko a jaki do tego stosunek mam to wiem. I nic na to nie poradzę. Po drugie boję sie, że nasz związek i tak nie bedzie związkiem którego chcę po 10 latach nieudanego małżeńśtwa (wcześniej na studiach miałem super związek).
Moja partnerka jest na tyle niezwykła, że proponuje mi, że całą opiekę nad dzieckiem weźmie na siebie. Ok, tylko to tak nie zadziała. Bo przecież w prkatyce nie będę chciiał jej tym obciążyć. Nie można mnie o to poprosić. Więc i tak będę się angażował co nie będzie sprawiało mi (szczególnie w pierwszych latach) żadnej większej przyjemności. A jak będę się mniej angazował to… nie będę miał dostępu do partnerki bo będzie uwiązana w dziecko. Taką mam wizję. A chciałem do tej 70 pożyć trochę inaczej. Aktywnie 1+1. Potem coś spowoduje że stanę się niedołężny i nie wiem czy drugie dziecko tak strasznie uczyni tę mą starość lepszą i zrekompensuje to co mam teraz oddać.
Kolejna myśl to taka że szkoda tracić taką partnerkę, bo nie łatwo znaleźć takich ludzi jak ja czy ona. Obydwoje to czujemy. I to nas jeszcze trzyma. Trochę się też boję, że w związku jest wiele napięć tak czy siak, nie wszyskto jest idealnie i boję się, że stres tych dni rodzicielstwa napiętrzy te słabości – przeżyłem to dokładnie już raz.
Jak czujecie boję się, że albo stracę teraz parterkę, która jest jednak wyjątkowa (choć nie idealna, to nie jest super hiper różowy związek – mamy też swoje nieprzepracowane do końca żale do siebie) odchodząc + trochę mam takie myśli, że mógłbym jej to „dać”, wiem że byłby to najpiększniejszy dar ode mnie dla niej. Z drugiej strony boję się, że ją strace i tak bo mam założenia jak się odnajdę w bieganiu za kolejnym małym dzieckiem, czuję, że się jeszcze bardziej oddalimy i i tak zaczniemy żyć osobno ze wszystkimi tego konsekwencjami. A potem będzie znowu „trudniej”.
No i na koniec trzecia perspketywa. A może dać to dziecko, starać się by się udało a jak się nie uda to się rozejdziemy. Zostanę z dwójką dzieci, z którą zawsze bede miał kontakt (jak pisałem z moim synem do dziś mam bieżący kontatk, 25% czasu mieszka ze mną i w sumie to jest bardziej adekwatne dla mnie niż mieszkanie z dzieckiem na co dzień). Może to jest jakaś szansa od losu mieć drugie dziecko, patrzeć jak sobie rośnie, rozwija się (co ma swoje plusy), wspierać je tak jak to pierwsze z boku, kiedyś pójść na dwa śluby, mieć więcej wnuków (to też jest ok). A może to okrutne z definicji dla dziecka itd itp.
Nie szukam rad bo jestem w wieku że wiem, że rad prostych nie ma. Ale będę wdzięczny za myśli, komentarze, perspektywy, doświadczenia. Pozdrawiam
Daj maila pogadamy. Pozdrawiam Gosia
yoozer7@gmail.com
U nas jest inaczej, on chce domu pod miastem i dzieci(im więcej tym lepiej).
Ja nie chcę ani domu pod miastem ani dzieci.
Chcę małego mieszkanka w mieście i kota.
Kocham Go, czuję że to ten.
Tylko mnie przeraża fakt że on tak bardzo chcę dzieci.
Ja borderline on Asperger.
I powiem szczerze że z naszymi zaburzeniami (ja osobowości on osoba w spektrum) nie wyobrażam sobie byśmy mieli kiedykolwiek jedno dziecko a co dopiero 3/4 tak jak on tego chce.
Ja najlepiej się czuję sama z kotem.
Wręcz u nas w związku mam wrażenie że to ja tu jestem aspie a nie on.
On jest bardzo czuły, bardzo emocjonalny, niesamowicie wrażliwy.
On potrafi doskonale odgadnąć moje emocje i dosłownie nieba by mi przychylił gdyby mógł.
To ja tu jestem tą co najchętniej by wsiadła na rower, kota do koszyka i sru nad jezioro w las.
Posiedzieć w ciszy z dala od ludzi z książką i kotem na kanapie obok.
Ba, ja nawet czasem mam dość obecności mojego kota i jego nieustannej potrzeby miziania.
Nawet moja pani terapeutka była w szoku, jesteśmy nietypową parą, ale nie wiem na jak długo.
Cóż… Przyszłość jest nieodgadniona, dlatego najlepiej i najbezpieczniej – po prostu cieszyć się tym, co tu i teraz. Pozdrawiam!
Bardzo sie ciesze, ze trafilam na tego bloga. Bardzo milo jest czytac wszystkie wypowiedzi.
U mnie sytuacja wyglada tak. Od 5 lat razem; mielismy miec slub, ale wirus popsul wszystko. Jestesmy grubo po 30. Od samego poczatku zwiazku moj partner byl ze mna szczery, ze on chce miec dzieci. Nie ma dla niego innej opcji. Od zawsze marzyla mu sie rodzina. On ma rodzenstwo, a ja jestem jedynaczka. On jest z duzej rodzina, a ja z malej. Nie wiem czy to ma znaczenie, ale mysle ze tak. Ja tego nie czuje; bije sie z myslami. Raz chce, raz nie chce. Milo mi sie na sercu robi, kiedy trzymam bejbika, lub ogladam wystroj pokoiku dla malucha, ale na tym sie konczy moja ekstytacja kiedy zdaje sobie sprawe, ze nie bede wolna, ze kiedy sie dzieci pojawia to nie bede mogla od tak sobie wyjechac na luksusowe wakacje; bede sie musiala martwic o wiele rzeczy, ktore sa teraz mi obce. Kariera mi sie rozwija, bede miala jeszcze wiecej mozliwosci, a dzieci to mi zabiora. Zawsze sie smieje ze moj partner jest “starej daty”, tylko ze swieca takiego szukac. Jest lojalny, wierzy w malzenstwo az po grob, gotowy na poswiecenia dla dzieci, a ja? Ja nie jestem. Tak jak przedmowczynie wczesniej, nie wiem co mam zrobic. Czasami mysle, ze warto jest sprobowac, ale przeciez dziecko to nie zabawka. To moje zabrane przynajmniej 20 lat. Boje sie mojego partnera zostawic. Boje sie ze sie obudze za pare lat z zalem do siebie, ale nie chce marnowac sobie ani jemu zycia.
Hej! Sytuacja, jaką opisałaś, jest bardzo trudna. Żadna dobra rada ani złota myśl tu nie pomoże. Na tym blogu znajdziesz wiele historii i refleksji osób które nie chcą mieć dzieci, które się wahają albo odwlekają decyzję. Poczytaj sobie! Zajrzyj na profil Żałuję rodzicielstwa, przeczytaj książkę Joanny Woźniczko-Czeczott „Macierzyństwo non-fiction”. Pozaglądaj na blogi matek. I zaglądaj w siebie! Konfrontuj się z tym, co czytasz, słuchasz, obserwujesz… I rozmawiaj z partnerem. Dziel się z nim wątpliwościami. Nie ma chyba innej drogi do podjęcia decyzji.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
Czesc!
Jestem w równie trudnej sytuacji. Całe życie mówiłam – nie chce dzieci. Cały świat na to – odmieni Ci się. Może tak, może nie.
3 lata temu poznałam wspaniałego faceta. Na jednej z pierwszych randek wyznał ze marzy o rodzinie. Dlaczego nie uciekłam? Bo mieliśmy po 23 lata, ludzie się zmieniają. Poza tym taki fajny facet, szkoda go zostawic dla mojego „może tak, może nie”.
Teraz właśnie po dwóch latach narzeczeństwa wyprowadzam się. On nie chce wziąć ślubu z kimś kto nie wie czy chce mieć dzieci, ja nie zadeklaruje się z chęcią posiadania potomstwa tylko po to żeby nie być sama. Rozstajemy się w spokoju, bez awantur.
Dalej się kochamy, ale każde z nas ma w życiu inne priorytety i ciężko będzie nam je ze sobą pogodzić.
Oczywiście ze jestem rozczarowana, ale bardziej sobą… Wiedziałam ze tak się to może skończyć, ale mimo to się zaangażowałam.
Teraz pakując swoje rzeczy, myśląc o wielkiej dziurze, która powstała w moim życiu i o tym ze po raz kolejny dostałam nauczkę zaczynam się zastanawiać czy każdy facet na którego trafie chce ode mnie tylko dziecka? Sama jeszcze jestem dzieckiem – spełniam moje fanaberie na które w biednej rodzinie nie mogłam sobie pozwolić…
Heh, a ja zawsze mam wrażenie, że to wsyzstkie kobiety po 2 tygodniach znajomości chcą slubu i dzieci 😉 Jak widać nikt nie ma racji 🙂
Bardzo się cieszę, że trafiłam w to miejsce. Rzadko zdarza się, żeby dyskusja przebiegała w tak mądry i kulturalny sposób.
Mam 33 lata. Mój partner również. Jesteśmy razem 2 lata, szczęśliwi. Mamy spokojne życie i udaną relację. Mamy własne mieszkanie, 2 etaty i wszystko, czego potrzeba do życia. Zawsze byłam sceptyczna wobec dzieci, nie reaguje na cudze, raczej ich unikam, ale zawsze wydawało mi się, że będę je kiedyś mieć własne. Właśnie, kiedyś. Tak myślałam 10 lat temu.
W tej chwili zbliżam się do 35 roku życia i okazuje się, że rozsądek i lęk przed późnym wiekiem na 1szą ciążę nakazuje mi się o nią starać. Myślę o ciąży łagodnie, co dla mnie oznacza tyle, że jej chcę.
Mój partner też chce mieć dzieci, ale im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej te plany odsuwa od siebie. „Bo jeszcze nie jest gotowy” – ja też uważam, że nie jestem gotowa, nie wiem czy byłabym kiedykolwiek w stanie to stwierdzić, bo za dużo jest niepewności przed 1szym dzieckiem. „Bo sytuaucja finansowa (najpierw trzeba się dorobić)” – mamy dobrą sytuację finansową, stać nas na ułatwianie sobie życia, dodatkową, pełną opiekę dla dziecka itp. „Bo to poważna decyzja” – najpoważniejsza na świecie, też tak sądzę.
On dużo pracuje, właściwie to ma 2 prace, często go nie ma. Może boi mi się przyznać, że może nie dać rady? To takie „męskie”? ?
Nie chcę naciskać, ale bardzo się boję, że jak on „będzie gotowy” np. dopiero za 5 lat, to ja wtedy już np. nie będę mogła (będą problemy z zajściem, utrzymaniem + nasz ogólny wiek).
Próbuję rozmawiać, ale słyszę, że jeszcze tego nie przemyślał.
A może przesadzam? Może nie należy się bać, tylko cierpliwie czekać?
Już sama nie wiem, co mam o tym myśleć i co robić. A czas biegnie.
Bardzo ciesze sie, ze znalazłam ten blog! Mam 40 lat, od 19 lat jestem małżonka. Nigdy nie miałam dużej potrzeby bycia matka. Wahalam sie, bo społeczeństwo wywoływało dużo presje. Poszlam na Psychoterapie, bo balam sie, ze decydując sie na bezdzietność popełniam blad.
Psychoterapia utwierdziła mnie w tym przekonaniu, tym bardziej ze mój maz od czasu do czasu pogłębia sie tak bardzo w swoje hobby, ze za mało go w naszym związku… Mieszkamy za granica, nie ma tu mojej rodziny, tylko jego rodzice, którzy sa trudni… Nie miałabym wiec tez za wiele pomocy…Niesteyt mój maz czym starszy, tym bardziej usiluje mnie przekonać do macierzyństwa. Juz nie mogę tego wszystkiego słuchać, mysle o odejściu. Na imprezach po pijaku robi sie sentymentalny, daje innym do zrozumienia, ze chce bardzo dzieci, wszyscy patrzą na mnie, jak na jedze. Jest mi bardzo przykro 🙁 Wszystko to doluje mnie bez granic.
Hej Całkiem inaczej jest kiedy kobieta pragnie dziecka bo wczesniej poronila kilka razy i od lekarza wie ze to ostatni gwizdek jesli teraz nie zajdzie to potem będzie ciężko albo wogole nie zajdzie jeśli kochacsz partnera /męża a on Ciebie to powinniscie rozmawiać partner myślę ze jesli kocha to coe wesprze i albo pozwoli nmci na bycie mama albo nie a ty jesli kochasz to zrozumiesz to wasze wspolme życie
Cieszę się że jest miejsce w sieci gdzie można swobodnie bez bycia ocenianym rozmawiać o bezdzietności. Przeczytałam ten post i wszystkie komentarze kilkukrotnie, szukając podpowiedzi jak poradzić sobie z sytuacją mojego związku i nadziei, że jest z tego wyjście. Ostatecznie rozstaliśmy się. Byliśmy razem ponad 3 lata. Wchodząc w relację nie mieliśmy jasno sprecyzowanych poglądów na temat dzieci, ja byłam raczej na nie, partner raczej na tak, nie zajmowaliśmy się tematem. Półtora roku temu moja siostra zaszła w ciążę, to był moment kulminacyjny, zaczęłam intensywniej myśleć na ten temat w swoim kontekście i coraz silniej czuć, że taka przyszłość nie jest dla mnie, nie tylko tu i teraz nie jestem gotowa, ale ja nie chce nigdy być gotowa na dziecko, nie z nim i nie z żadnym innym partnerem. Zainicjowało to pierwszą poważną rozmowę w tym temacie z moim partnerem. Jak się później okazało on odebrał moja deklaracje na zasadzie, „młoda jest, zmieni zdanie, każda kobieta pragnie dziecka”, z jego strony deklaracje były raczej mgliste. Temat zakopaliśmy na kilka miesięcy. I tak wspólne zamknięcie w domu na początku tego roku doprowadziło do kolejnej rozmowy o planach, potrzebach, wizji przyszłości i ewentualnym wspólnym kredycie. W marcu każde z nas jasno zadeklarowało się po przeciwnej stronie, ja oznajmiłam, że nie chcę mieć dziecka, w szczególności biologicznego, mój partner oznajmił, że posiadanie biologicznego dziecka jest dla niego bardzo ważne i nie wyobraża sobie życia w innej formie niż z perspektywą założenia rodziny w rozumieniu para plus dziecko. Mimo jasnych deklaracji uznaliśmy, że nasza miłość jest na tyle silna, że przeczekamy ten okres, damy sobie jeszcze raz (oboje jesteśmy jeszcze przed 30). To było bardzo trudne pół roku, smutek, żal i poczucie osamotnienia towarzyszyły szczególnie mi. Brak wspólnych planów na przyszłość i poczucie życia pod presją (ten mężczyzna może zostać moim mężem tylko jeśli zdecyduję się na posiadanie potomstwa) powoli zabijały nasz związek. Mimo prawdziwej miłości jaką się darzyliśmy, postanowiliśmy się rozstać. Nadal czuję ból i smutek, mam nadzieję, że z perspektywy czasu była to dobra decyzja i oboje znajdziemy partnerów, którzy będą podzielili nasze marzenia co do przyszłości.
Jeszcze raz dzięki za stworzenie miejsca gdzie można się wygadać i poczuć raźniej!
Niestety u mnie bez happy endu. Szkoda, że wcześniej nie trafiłam na ten artykół. Ja nie chciałam dzieci mój partner tak. Do tego ta presja społeczeństwa i rodziny że, czas na mnie. I niestety mamy dwójkę, ja jestem nieszczęśliwa a on no cóż naciska na następne, widocznie zadowolony. Nie nierzcie ze mnie przykładu i poważnie się zastanówcie czego wy chcecie a nie czego inni od was oczekują. Pozdrawiam
Magda, bardzo ci współczuję. Też urodziłam córkę w wyniku kompromisu z mężem. On chciał, ja nie. Niestety zdania nie zmieniłam. Mąż chce kolejne dziecko, ale nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do przejścia tego kolejny raz. Wolę rozwód. Mąż wywleka, że marzy o jeszcze jednym dziecku, nawet przed znajomymi. Najchętniej przekazałabym opiekę nad córką w inne ręce. Męczy mnie to, nudzi i frustruje. Staram się nie pokazywać tego po sobie, ale córka na pewno czuje, że coś jest nie tak.
W sumie to możesz przekazać opiekę w inne ręce. Wystarczy zrzec się praw rodzicielskich.
Mam podobną sytuację, mam 3o lat, mój partner 31. Jesteśmy ze sobą prawie 3 lata i od samego początku zgodnie twierdziliśmy, że nie chcemy mieć dzieci. Niestety, od kilku miesięcy mój partner coraz częściej wspomina, że jednak chciałby kiedyś mieć dziecko. Na moje stwierdzenie, że wcześniej ich nie chciał, odpowiada, że nie chciał mieć „nieplanowanych dzieci”, co akurat jest ściemą, bo kiedyś sam mi powiedział, że chciał się oświadczyć swojej niedoszłej narzeczonej, bo ona tak jak on, nie chciała mieć dzieci. Uważam, że niezgodność w tej kwestii jest sporym problemem i boje się, że on i moja rodzina w końcu mnie do tego przekonają, a ostatecznie ja będę nieszczęśliwa. Kocham go i nie wyobrażam sobie życia bez niego, ale wiem, że nawet jeśli zgodzę się na dziecko, to będę „samotną matką w związku”, czyli utknę z dzieckiem, którego tak na prawdę nigdy nie chciałam (mój partner dużo pracuje). Nie mam pojęcia co mam robić w tej kwestii, na szczęście w tym momencie on mocno nie naciska (nie jesteśmy nawet zaręczeni), ale wiem, że temat powróci w przeciągu kilku najbliższych lat. Jestem w kropce.
Hej, nie mam prawa i upoważnienia do tego, by ci cokolwiek doradzać, to twoje życie. Poza tym łatwo mówić, gdy nie doświadcza się całego wachlarza emocji… Ale tak na trzeźwo – jeśli jedno w związku nie chce mieć dzieci, a drugie chce (i raczej będzie chcieć coraz bardziej), to rozwiązania są dwa. Albo zostaną razem i jedno drugie unieszczęśliwi. Albo rozstaną się i dadzą sobie szansę na realizowanie wymarzonej ścieżki życia. Rodzenie dzieci pod przymusem lub pod wpływem szantażu (choćby takiego miękkiego, podszytego miłością) jest bardzo złym rozwiązaniem. W zasadzie dla wszystkich trzech uwikłanych w ten układ osób. Oczywiście, może się zdarzyć, że to się uda. Dziecko przyjdzie na świat i wszyscy będą szczęśliwi. Może być też tak, że nikt nie będzie szczęśliwy, ba!, przynajmniej jedno z was będzie głęboko nieszczęśliwe. Pytanie: czy warto ryzykować? Co jest większym ryzykiem: urodzenie niechcianego dziecka czy wyjście z tego związku i poszukanie szczęścia gdzie indziej i z kim innym? Na te pytania każdy sam musi sobie odpowiedzieć.
Pozdrawiam i życzę dobrych decyzji i dobrego życia!
Zerknelam tu w poszukiwaniu balsamu dla duszy… mam 31 lat i nie mam dzieci. Jeszcze niewiem czy kiedykolwiek bede chciala je miec. Moj narzeczony ma troje w wieku 16, 12, 10 (niewiem czy to ma znaczenie, czy nie przy moich pytaniach). Na pytanie czy chcialby zebysmy mieli dziecko odpowiada: “jesli tego chcesz. Bede szczesliwy jesli bedziemy mieli dziecko i bede szczesliwy jesli dziecka miec nie bedziemy”. Ja, jako odpowiedzialna osoba, chce miec dziecko z kims (jesli kiedykolwiek sie na ten krok zdecyduje), kto rowniez tego chce i bedzie skakal pod sufit z radosci bo wiem, ze wtedy bedzie oddanym rodzicem. Co znaczy jego wypowiedz? Czy ktos moze mi to przetlumaczyc z polskiego na nasze? 😉 Moj kobiecy umysl tej wypowiedzi nie rozumie. Docenie jesli ktos bedzie umial mi to wyjasnic prosze.
Po drugie, czy fakt, ze ma dzieci bedzie mial znaczenie? Czy dzieci z pierwszego zwiazku beda “wazniejsze”? Oczywiscie wiem, ze bedzie kochal nasze wspolne, ale czy ono bedzie na drugim planie?
Ohh ciezko nie wiedziec czego sie chce
Nie dziw się mu-on już ma trójkę dzieci i dla niego to chleb powszedni,a nie rewelacja,więc trudno oczekiwać,że będzie skakał pod sufit….Ma na myśli dokładnie to,co mówi-będzie dziecko,to dobrze,a nie będzie,to też dobrze.Nie,nie sądzę,żeby ewentualne dziecko miało być na drugim planie.
Cześć, cieszę się że jest miejsce w którym mogę poruszyć ten temat. Mam 33 lata, mój mąż tyle samo, jesteśmy ze sobą 6 lat, 2 lata po ślubie. Zawsze żyłam w przekonaniu, że będę chiała miec kiedyś dziecko.. gdy miałam 25 lat to wiedziałam, że to nie jest jeszcze ten moment. Natomiast od jakiegoś czasu bardzo pragę zostać mamą. Niestety mój mąż chyba nie, piszę chyba bo nie określa się jasno czy chce czy nie chce. Próbowałam już z nim rozmawiać na rózne sposoby, jednak on milczy. Nigdy nie mówił, że nie chce mieć dziecka, wrecz przeciwnie.. ale teraz już sama nie wiem.. po prostu unika odpowiedzi. Strasznie mnie to męczy ponieważ żyję w zawieszeniu.. nie chce od niego odchodzić ponieważ go kocham ale wiem, że jak nie będę posiadała dziecka to będę nieszczęśliwa. Co jakiś czas nachodzą mnie rózne myśli, płaczę po nocach, jest mi smutno z tego powodu i nie wiem co robić. On to wszystko widzi i nie podejmuje tematu.. Naprawde nie wiemc o mam robić.. chciałabym aby jasno się określił czy chce czy nie chce na 100%, a może chce ale nie ze mną… Oszaleję!
hej, jestem w podobnej sytuacji. Caly czas tlumaczylam partnerowi ze od tak sie nie zachodzi w ciaze ze w naszych czasa coraz ciezej zachodzi do zaplodnienia. Od jakiegos czasu staramy sie o dziecko (partner chcial miec dziecko ale dopiero za 4lata a ja juz czuje sie gotowa zostac mama) niestesty nie jestem pewna czy na 100% on tego chce. Wydawalo mi sie ze jak podejmiemy wspolna decyzje to bedziemy sie starac na 100% a tak nie jest gdy znowu przychodzi miesiaczka on mowi ” przeciez sama mowilas ze to nie wychodzi od razu”
Jak się cieszę, że jest takie miejsce gdzie można się wygadać… Problem podobny jak u przedmówczyń, niestety…
Z mężem jestem już 12 lat, poznaliśmy się na studiach i stąd tak długi staż związku, jesteśmy 5,5 roku po ślubie. Ja mam 31 lat, on w tym roku kończy 32. W zeszłym roku kupiliśmy mieszkanie i zaczęły się ciche sygnały dotyczące dzieci. Biorąc ślub mieliśmy 25-26 lat, zawsze myślałam, że poczuję instynkt macierzyński i będziemy mieć dziecko. Jednak przekroczyłam trzydzieści lat i tylko coraz bardziej wiem, że nie wyobrażam sobie posiadania dziecka, a on jak łatwo zgadnąć czuje coraz większą potrzebę. Kiedyś powiedziałam dość dosadnie, że nie wyobrażam sobie siebie w roli matki… może zbyt ostro to powiedziałam. Mieliśmy rozmowę z której wynika, że on przeżywa coś na kształt żałoby przez zawiedzione nadzieje i kompletny rozjazd w priorytetach życiowych. Czuję się okropnie… nie wiem co mam myśleć, gryzie mnie poczucie winy. Rozmawialiśmy też o rozwodzie: wytłumaczyłam, że nie chce go przy sobie trzymać przy sobie na siłę, nie moge mu obiecać, że kiedyś dziecko się pojawi, więc jeśli chce kontynuować nasz związek bezpieczniej przyjąć scenariusz, że to się nigdy wydarzy…. Mieszkamy za granicą, nie ma tu nikogo z rodziny do pomocy, ja pochodzę z dysfunkcyjnej rodziny i mam niedparte poczucie, że tak jak jako dziecko marzyłam o ucieczce z domu i wolności tak urodzenie dziecka znów da poczucie życia w klatce i nie wedle moich wartości…kompletnie na przeciw wszystkiemu
Super blog. Trafiłam na niego szukając pomocy lub bardziej porady co tu zrobić i jak dalej wytrwać w małżeństwie. Historia jakich tu wiele, aczkolwiek dorzuciłabym w moim przypadku brak chęci seksu ze strony męża. Sytuacja wyglada tak, iz jestesmy z mezem 8 lat po ślubie. Sytuacja finansowa bardzo dobra. Ja chce dziecka, maz zbywa jak sie tylko da. Z perspektywy czasu powinni dac mi do myslebia to, ze maz przez 11 lat znajomosci nigdy nie rozpaczal sam tematu dziecka. Zawsze to ja zaczynalam, zagadywalam…i odpowiedz byla jedna KIEDYS. Sytuacja zmienila sie dwa lata temu, kiedy maz chcial motor kupic. Powiedzial wtedy do mnie, ze jak bedzie mogl kupic wymarzony motor to zrobimy se bobaska. I tak przez 1 rok uprawilismy z mezen seks, az 1 raz bo zawsze slyszalam ZE MU SIE NIE CHCE. Po 2 roku wykonczona psychicznie wszczelam wojne bo ilez mozna zyc bez seksu, namietnosci i calowania. Maz stwierdzil ze mnie kocha, ale nie ma ochoty na seks, a dziecko moze kiedys bo nie jest na to gotowy. Wiec minal kolejny rok,maz poszedl raz do seksuologa i zrobili badania. Wyniki nie najlepsze wiec czeka go wizyta u endokrynologa a mnie juz pomalu chyba do psychiatryka wysla bo ilez mozna zyc bez czulosci, namietnosci i byc zdanym na decyzje meza czy mu sie zachce czy nie. A mnie na sama mysl o tym szlak trafia i trace humor i checi do zycia, bo jest to tak odlegle od tego co myslalam, ze az sama sie podziwiam ze nie bylo jeszcze z mojej strony skoku w bok. Co tu robic?
Karolino, poszukaj kogoś innego póki możesz mieć dzieci. Jeśli twój mąż przez tyle lat się nie zmienił… to lepiej spróbować z kimś innym, kto spełni Twoje potrzeby. Nie warto się męczyć.
Nigdy nie miałam męża, a nawet nie byłam w związku, który by do tego zmierzał. Myślę jednak, że nawet gdyby była we mnie chęć zostania matką, to na pewno nie z takim mężczyzną. Skoro mu się nawet nie chce współżyć, to co dopiero miałby się dzieckiem zająć. A zakładam, że na tym polega rodzicielstwo, że oboje chcą dziecka i oboje się nim zajmują. Z resztą decyzję o dziecku powinno się podejmować, gdy jest w małżeństwie dobrze, a nie na zasadzie: nie możemy się dogadać, ale dziecko ma być. Między małżonkami będzie tylko gorzej. Na Twoim miejscu najpierw bym poukładała relację z mężem, zanim ruszyłabym temat dziecka.
Dziękuję za ten blog i za wszystkie Wasze historie. Moja jest podobna.. Gdy tak próbuję ułożyć w głowie odpowiednie zdania, zaczynam rozumieć, że nie dam rady posklejać mojego zwiazku. Mam dziecko z pierwszego małżeństwa. I nie chcę już więcej dzieci. Z moim obecnym partnerem jestem ponad 3 lata. Sprawę komplikuje fakt, że dzieli nas 300km. To on musi się przeprowadzić do mnie, bo nie chcę utrudniać kontaktów mojego dziecka z ojcem. Dla mojego partnera przeprowadzka jest bardzo trudna, bo czuje silną więź ze swoim miastem rodzinnym. Uważa jednak, że to poświęcenie zostanie mu wynagrodzone. A czym? No dzieckiem. Nie mną, nie rodziną, którą już w moich oczach tworzymy. Tylko dzieckiem. Ale nie tym, które już z nami jest. Nowym. Na początku wahałam się, myślałam że może później mi się zachce tego dziecka. Ale im jestem starsza, tym bardziej upewniam się w pdzekonaniu, że temat dzieci mam już zamknięty. Widzę też bardzo wyraźnie, że małe dziecko nie do końca wpisuje się w styl życia mojego partnera. To bardzo boli, że ja i mój syn jesteśmy dla niego niewystarczający. Ja też wiele poświęciłam dla tego związku. Ale to się jakby nie liczy, bo to już było. A on dopiero musi dokonać swoich wyborów. Mamy po 36 lat…
Jestem ciekawa jak potoczyły się losy Pań, które pisały swoje historie. Może któraś tu zagląda i podzieli się swoją historią z perspektywy czasu. Może to mi da nadzieję że moje życie w końcu się jakoś ułoży…
U mnie jest trochę inna sytuacja. Mamy z chłopakiem dziecko, 5-latka. Był z wpadki, partner był początkowo przerażony, bardzo naciskał na aborcję, ale koniec końców się nie zgodziłam. Trzy lata temu powiedziałam mu, że jestem gotowa na drugie dziecko, zależało mi przede wszystkim na małej różnicy wieku, źle wspominałam 4-letnią różnicę z moją siostrą. Mieliśmy już wtedy zaplanowaną wyprowadzkę, więc rozpisał mi plan, kiedy będzie dobrze zajść w ciążę- i to był najwcześniej 2021 właśnie. I od trzech lat czekałam na ten 2021, a im było bliżej, tym coraz więcej „ale” i „bo jeszcze trzeba”. Obecnie jest na nie, bo ” nie mamy warunków, znów się będziemy przeprowadzać, zmieniasz pracę, może za rok, dwa, kiedy będzie stabilnie” >.< a ja mam 33 lata i psychicznie już świruję o to drugie dziecko i nie chcę czekać, a mam przeczucie, że za rok czy dwa znów wyskoczy z pęczkiem racjonalnych argumentów "niewystarczające warunki, więcej stabilizacji". Nie chcę czekać, dobija mnie to… :/
Przeczytałam wpis na blogu i prawie wszystkie komentarze i utwierdziłam się w decyzji, którą podjęłam wczoraj, mimo że być może będę jej żałowała. Jesteśmy z mężem razem od 10 lat. Ja mam 33 lata, mój mąż 40. Nasze podejście do posiadania dzieci zmieniło się przez te 10 lat i muszę uczciwie przyznać, że to nigdy nie było zgodne podejście. Kiedy się poznaliśmy, mojemu mężowi marzyła się gromadka dzieci. Dla mnie to był temat tak odległy, że nie potrafiłam powiedzieć, czy w ogóle je chcę. Potem mąż przeszedł ciężką chorobę, chemioterapię. Kiedy wyzdrowiał temat dzieci powrócił. Zaplanowaliśmy ślub, mnie marzyło się wtedy troje dzieci, mąż chciał najwyżej jedno. Uznaliśmy, że najpierw weźmiemy ślub, zaczniemy od jednego i potem zdecydujemy co dalej. Los chciał inaczej, tuż przed naszym ślubem nagle zmarła moja mama, przygarnęliśmy do siebie moją niepełnoletnią siostrę, mieszkała u nas przez trzy lata. Ja zaraz po ślubie (4 lata temu) bardzo chciałam dziecka teraz, już, zaraz. Nigdy nie sądziłam, że odezwie się we mnie tak silny instynkt. Przegadaliśmy wiele godzin, przepłakałam co najmniej drugie tyle. Mąż przekonał mnie, że nie możemy sobie pozwolić na dziecko, dopóki moja siostra u nas mieszka. Obiektywnie patrząc miał rację. W małym dwupokojowym mieszkanku we trójkę było nam ciasno. We czwórkę, z małym dzieckiem, byłoby jeszcze trudniej. Subiektywnie oboje uważamy te trzy lata za stracone dla naszego związku. Siostra się wyprowadziła, temat dziecka powrócił. Ja chciałam spróbować. Nadal mam gdzieś z tyłu głowy tę trójkę dzieci… W sumie to już nawet zaczęliśmy próbować ale wczoraj mąż powiedział mi o swoich obawach. O tym, że w tej chwili bardziej nie chce dziecka niż chce. Boi się, że nie poradzi sobie z nadmiarem obowiązków (zaczęliśmy niedawno budowę domu, ma do tego wyczerpującą pracę). Boi się, że będzie sfrustrowany i zdenerwowany, kiedy na przykład będzie chciał się wyspać a dziecko będzie płakać, że nie poradzi sobie z pogodzeniem pracy, budowy, dodatkowych obowiązków w domu. Najgorsze jest to, że jeśli teraz zrezygnujemy, to już nigdy nie będziemy mieć dziecka, bo zwyczajnie będziemy na to za starzy. Biologicznie nie, pewnie mielibyśmy na to jeszcze kilka lat, ale mentalnie, jeśli wiecie co mam na myśli, już tak. Chodzi mi o to, że nie zdecydujemy się na to, żeby wychowywać dziecko do samej emerytury. Wczoraj ustaliliśmy, że będziemy się starać o dziecko i jednocześnie ciągnąć budowę domu. Jeśli się uda z ciążą, przerwiemy budowę. Przemyślałam sobie to jednak potem raz jeszcze i wiem, że to by była zła decyzja. Dzisiejsza lektura tego bloga i komentarzy tylko mnie utwierdziła w tym przekonaniu. Mój mąż nie będzie szczęśliwy jeśli będziemy mieli dziecko, nie mogę go do tego zmuszać, za bardzo go kocham. Tak więc wczoraj opłakałam dziecko, którego nigdy nie miałam i którego nigdy mieć nie będę. A dzisiaj wieczorem czeka mnie rozmowa z mężem na ten temat. Powiem Wam, że z jednej strony nawet się cieszę, bo lubię nasze życie takie jakie jest i wiem, że mężowi spadnie kamień z serca, kiedy mu o tym powiem. Trzymajcie kciuki za to, żebyśmy kiedyś z mężem mogli powiedzieć, że to była dobra decyzja. Pozdrawiam serdecznie!
Na początku chciałabym podziękować za tego bloga. Wszystkie przeczytane artykuły, jestem już tutaj chyba ponad rok i często zaglądam, czy pojawił się nowy wpis lub komentarz. Tutaj nie czuję się sama, wiem, że nie tylko ja mam taki plan na życie. Kilka dni temu podjęłam decyzję o rozstaniu się. Byliśmy ze sobą niecałe 10 lat i w końcu nadszedł ten moment. Od dłuższego czasu partner był nieobecny, życie obok siebie, on w telefonie, może to i pandemia wpłynęła negatywnie na to wszystko. Podczas rozmowy usłyszałam, że on by chciał ślubu, myśli o założeniu rodziny, że nie chce zostać sam na starość. Moja odpowiedź oczywiście go nie usatysfakcjonowała, ponieważ ja nie marzę ani o ślubie, ani o dziecku. Dodam, że nie miałam do niego pełnego zaufania, ponieważ było kilka dziwnych sytuacji na przestrzeni tych lat, ale wyczułam, że wisi nad nami nie tylko temat dziecka. Okazało się, że posiada konta na portalach randkowych. Po tym już było wiadomo, że nie ma czego naprawiać, że może jednak odechce mu się dziecka, tylko uciekać. Zastanawiam się, po co ktoś myśli o założeniu rodziny, przysięgach małżeńskich, mając tak naprawdę podwójne życie. Cieszę się, że jedyny mój problem teraz, to zabranie rzeczy z jego mieszkania, a gdyby doszły do tego rozwód, dziecko, wspólny kredyt na mieszkanie… Chętnie popiszę z kimś, kto ma podobne przejścia lub po prostu czuje się odrzucony ze względu na swoje podejście do tematu posiadania dziecka. Ogólnie to fajnie by było spotkać się na kawie, gdy nadejdą normalne czasy. 🙂
Postanowiłam podzielić się moją historią, czy raczej dylematami. Mam 35 lat, od blisko 3 lat mieszkam w UK. Tyle też lat jestem w obecnym związku. Mój partner jest starszy ode mnie o 12 lat. Rozwodnik, ma 16letnią córkę która mieszka z matką i jej obecnym partnerem w Polsce.
Mój partner to Polak, od 20 lat mieszkający w UK. Od początku nie ukrywał, że chce mieć jeszcze jedno dziecko. Dla mnie to było conajmniej dziwne, gdyż już na samym początku naszego bycia razem mi to oznajmił. Mam wrażenie, że on się boi że jego zegar biologiczny tyka i może być wkrótce za stary na ojca… Swoją drogą, zastanwiam się, czy już nie jest na to za stary bo ma pod 50tkę…
Czuję presję z jego strony bym zaszła w ciążę. Nie jesteśmy po ślubie. Nie śpieszy mu się do tego. Kiedyś napomknęłam, że mam swoje zasady i na pewno nie planuję zajść w ciążę bez ślubu by zostać na lodzie w razie czego. On, wielce zdziwiony. Uważa, że teraz żyjemy jak małżeństwo tyle że bez papierka. Skwitował też, że on się nie da „wrobić” w ślub i że nie znosi presji i nacisku w tej kwestii. Dobrze wiem, dlaczego tak powiedział: jego pierwsza żona zaszła z nim w ciążę bez ślubu i szantażem zmusiła go do zamążpójścia grożąc że sobie coś zrobi – tak brzmi jego wersja.
Z córką ma kontakt tylko przez whatsapp, nigdy nie słyszałam by rozmawiali przez telefon. Ostatni raz widział ją jeszcze zanim mnie poznał. Twierdzi, że nie znosi jeździć do Polski, oglądać byłej żony z którą były wieczne kłótnie i nie trawi ‘polskiej mentalności’, cokolwiek to znaczy. Dla mnie jego zachowanie jest co najmniej dziwne.
Mam wiele obaw i wątpliwości związanych z potencjalną ciążą. Po pierwsze, mam różnorakie problemy zdrowotne, w tym z kręgosłupem i stawami. Boję się, że ciąża mogłaby jeszcze pogorszyć te dolegliwości. Po drugie, byłabym w tej ciąży i macierzyństwie bez wsparcia tu na miejscu ze strony mamy, czy sióstr. Cała moja rodzina mieszka w Polsce i to się nie zmieni. Wreszcie, obawiam się, że nigdy już nie byłabym wolna, że nie mogłabym robić tego na co w danej chwili mam ochotę, że miałabym odpowiedzialność za inną istotę ludzką 24/7 i oczywiście, całymi dniami byłabym sama w domu z dzieckiem bo on poszedłby sobie do pracy… Skwitował kiedyś, że gdybm zarabiała więcej niż on to on by siedział w domu z dzieckiem… Głupie gadanie, on dobrze wie, że to niemożliwe.
Mam zagrożenie cukrzycą i jestem na specjalnej diecie. Boję się, że mogłabym mieć cukrzycę w ciąży, a po porodzie pewnie moją dietę by szlag trafił bo niby jak ogarnąć to, dom i dziecko?
Mój partner jest człowiekiem twardym, niekiedy też nieczułym i pozbawionym współczucia. Bagatelizuje i umniejsza moje dolegliwości zdrowotne. Wszelkie zabiegi typu masaż kręgosłupa nie należą tu w UK do tanich. Nigdy go nie obchodziło skąd ja na to wezmę pieniądze. Usłyszałam też kiedyś tekst, że ‘się sypię i że w wieku 40 lat pewnie będę już na wózku’. Później przepraszał za to ale ja nie zapomniałam. Pyta mnie jak się czuję, tylko po to by usłyszeć w amerykanskim stylu, że świetnie, bo on innej odpowiedzi się nie spodziewa. Doszło do tego, że kiedy mi coś dokucza, wolę to zachować dla siebie. Z charakteru też jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami.
Boję się ciąży jeszcze z tego względu, że moja mama ma nas w sumie pięć. Najmłodsza siostra z powodu nieudolnie przeprowadzonego porodu jest upośledzona na całe życie, nie mówi, a z powodu nowotworu także sparaliżowana. Pomagałam mamie w opiece nad nią aż do wyjazdu do UK. To traumatyczne doświadczenie wykazało mi, z iloma niebezpieczeństwami może się wiązać poród. Być może również dlatego podświadomie się tego boję.
Wiem, że temat ciąży wróci, on nie odpuści. Kiedyś wyrwało mu się nawet, że bez dziecka nie ma rodziny, że ono wnosi życie i świeżość do domu, i że jak on zakombinuje to zajdę w ciążę nawet nie wiedząc bo np ściągnie gumkę czy coś. Takie uwagi napawają mnie dyskomfortem i strachem.
Nie wiem co mam robić w takiej sytuacji. Czuję pustkę, niepokój i lęk. Polegam na nim w dużej mierze finansowo. W przypadku rozstania byłoby mi tu ciężko utrzymać się samej i on o tym wie.
Nie wiem jak poradzić sobie w tej sytuacji. Jest to dla mnie sytuacja bez wyjścia.
Kate – ciezko jest rozstać się po tylu latach, ale dziecko to tak poważna sprawa, ze nie możliwe są kompromisy. Ja mam podobny staż w związku i zawsze mówiłam, ze dzieci nie chce.
Ani ja ani mój tz się do tego nie nadaje, a „madrowanie” innych niech sobie wsadza w buty. Staram się w związku i nie można mi niczego zarzucić, jeśli jednak miałbym wybierać i czuć presję również bym się rozstała. Znam wady i zalety partnera i jeżeli byłby uparty to na pewno źle by wyszedł na rozstaniu,
Droga Malwino, bardzo przykro się czyta twoją historię. Twoja relacja z partnerem wydaje mi się toksyczna. Przemyśl sobie, czy na pewno chcesz być z człowiekiem, który cię niewłaściwie traktuje. Może zamiast myśleć o ciąży, której nie bardzo chcesz lepiej poszukać możliwości nauki/podniesienia kwalifikacji, żeby lepiej zarabiać. Jak sama piszesz jesteś zależna finansowo od partnera. To bardzo zła sytuacja. On jest na pozycji władzy i ci to okazuje. Naginanie się do czegoś, do czego nie jesteś przekonana nie jest dobrym wyjściem. Sama zaszłam w ciąże w wyniku kompromisu z mężem i dlatego, że miałam dość ciągłych nacisków otoczenia. W efekcie przeszłam depresję poporodową i długo zbierałam kawałki mojej psychiki do kupy (możesz poczytać w moich starszych komentarzach). Droga do pokochania swojego dziecka była długa i wyboista. Kocham moją córkę i zawsze będę o nią dbać, ale nadal jestem zdania, że nie każda kobieta musi doświadczyć macierzyństwa. Dla nie macierzyństwo nigdy nie będzie tym przysłowiowym „spełnieniem”. Spełniona to ja byłam wcześniej. Spełniona to jestem pracując zawodowo, ucząc się kolejnych języków, uprawiając sport i podróżując.
Malwino, nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na dziecko z kimś tak toksycznym (przepraszam za brutalną szczerość), jak Twój partner. On się nie da „wrobić” w małżeństwo, ale Ty masz potulnie dać się „wrobić” w dziecko? „Uczciwy” deal, nie ma co… Ech. Strasznie przykro mi się czyta takie historie, gdzie ludzie w imię dziwnie pojętej miłości, która ma więcej wspólnego z współuzależnieniem, skazują się na emocjonalną mękę.
Malwino…przeczytałam i nie wiem w sumie co napisać ..współczuję Tobie że jesteś w takim związku i szczerze ? Nie zgadzaj się na ciąże abosolutnie ,sama masz poważne wątpliwości i sama czujesz że nie jesteš gotowa a tym bardziej nie pod presją tego człowieka….przepraszam….
witam wszystkich serdecznie. Bardzp ciekawy temat , ktory dotyczy rowniez mnie. Przechodze wewnetrzna rozterke juz od dluzszego czasu z wizja posiadania dziecka. Mam 38 lat , moj maz 34 lat , poznalismy sie 13 lat temu a malzenstwem jestesmy 11 lat. Moj mlodszy maz zawsze bul radosny szalony , zwariowany ale jak na swoj wiek urzekl mnie swoja odpowiedzialnoscia i troska , dlatego z nim bylam , chociaz czulam ze nie kocham go tak mocno jak on mnie , mi to nie przeszkadzalo , chcialam czuc sie tylko bezpiecznie,. W tamtym czasie nie rozmawialismy o dzieciach , nie bylo czasu . Temat dziecko pojawil sie jak skonczylam 30 lat, ale ja czulam ze nie chce , zwlekalam , tlumaczylam sobie ze mi to minie ze za rok czy 2 na pewno bede chciala miec dziecko ale nic sie nie zmienilo. W koncu wpadlam w nieplanowana ciaze, nie pragnelam tego dziecka , bylam rozpaczona , calymi dniami plakalm i plakalam , w koncu maz zadecydowal ze chce odzyskac zone i mam podjac decyzje, usunelam ciaze, jedyne co pamietan to ulga ogromna ulga i nigdy nie zalowalam. Nie wracalismy do tego tematu , ja zapomnialam ale maz nie. od dluzszego czasu maz mi to wypomina i przypomina , wracaja wspomnienia i zal do siebie ze spanikowalam. Nie dawno maz oznajmil mi ze chce rozwodu bo on chce rodzine a ja mu jej nie dam. Boje sie panicznie boje bo nie wiem co mam robic, czy mam zmusic sie by dac mu te dziecko bo on je pragnie , aja ?? czy to mi da szczescie? obawian sie ze nie . Tak bardzo mi zal meza, ze zabralam mu tyle lat i ludzilam ze kedys dam mu dziecko , on zasluguje na szczescie jak nikt inny , jest dobrym czlowiekiem , ale ja tak boje sie rozwodu , zycia samemu , i zaczynania jeszcze raz wszystkiego na nowo. co robic???
Nie brałabym na poważnie wypowiedzi 5 latka, który nawet jeśli coś o umieraniu wie to z całą pewnością nie rozumie ani procesu, ani skutków. 5 latki są dość niemądre jeszcze. A czy miłość dziecka jest czy nie jest bezwarunkowa? To zależy od tego jaka jest miłość rodzica. Miłość zawsze jest warunkową, a jej warunkiem jest na ogół wzajemność. Trudno kochać kogoś kto nas nie kocha i nie ma tu znaczenia wiek, to czy masz lat 5 czy 50. Jeśli wydzielasz dziecku miłość warunkowo za spełnianie oczekiwań, jeśli miłość jest nagrodą, a nie czymś tak oczywistym jak powietrze, to się nie zdziw, że dziecko, gdy dorośnie powie „sam sobie podaj szklankę wody, staruchu”. Miałam szczęście do rodziców, którzy chociaż młodo zaczeli, poradzili sobie z tym zadaniem świetnie. Nie czułam się niekochana nawet jeśli dostałam szlaban. Bo oceniane było moje zachowanie a nie ja jako człowiek. I teraz w wieku lat 28 wciąż mam z rodzicami świetną relację, opartą na takiej właśnie miłości. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia – różne są tego powody i zawsze jest to tragiczne i smutne. Jeśli dorosłe dziecko nie kocha rodziców może trzeba zadać sobie pytanie jak wyglądała miłość rodzica.
A co do tego 5 latka, który chciał „udusić mamę” strzelam, że widział coś w internecie albo w telewizji i naśladował zaobserwowane zachowanie. Zapytany, czy nie byłoby mu smutno, gdyby mama zniknęła na zawsze pewnie by się rozpłakał. No chyba, że jest psychopatą, ale to już inna sprawa.
Dzień dobry,
Czytając wiele z wpisów z jednej strony pocieszam się, że nie jestem sama, z drugiej dobijam, że koniec końców pozostanę sama z decyzją, która arbitralnie zmieni moje życie.
Mam lat 37+ lat, żyję życiem pełnym pasji 30latki. Moja rodzina nie była szczęśliwa, rozpadła się na wszystkie możliwe kawałki kilkukrotnie. Na początku była zwykła chęć bycia tylko we dwoje. Nie chcę dzielić się Nim. Jesteśmy ze sobą 13 lat, prawie 8 po ślubie. Niestety, temat dzieci to nasz kamień w bucie podczas długiej drogi przed siebie, raz pod górę, raz w dół, raz lrzez pustynię, raz przez piękny las i trawiaste wzgórza skąd piękny widok na życie.
Jestem artystką, z wyboru, choć życie napisało taki scenariusz trochę przez okoliczności.
Kocham męża tak mocno i intensywnie, że czasem popłakuję z intensywności i rozpaczy, że kiedyś rozdzieli nas śmierć. Łączy nas wszystko dosłownie, poza tematem dziecka.
Najpierw było moje Hashimoto i niechęć przez rozwaloną rodzinę. Potem miałam rozwinąć się jako twórca, On mi pomagał w każdy sposób. Potem zaczęłam mieć problem z kręgosłupem. Czułam, że coś jest nie tak. Ale zaczęłam buegać razem z nim, żeby dzielić z nim pasję. Wkitzało go, że swoją intensywnością zabrałam mu frajdę z biegania. Zaczęły się problemy z bólem. Gorsety rozciągające kręgosłup, fale uderzeniowe by rozbić ból. Poszłam do psychologa, bo pojawiły się duże emocje między nami, a ja reaguję agresją na każdą usilną próbę zagrażajäcą mojemu poczucii bezpieczeństwa. On zaczyna mówić o dzieciach, że przed ślubem pomimo deklaracji, że nie chcę rodzić, pomyślę o tym, postaram się. U psychologa zdaję sobie sprawę, że moje zdrowie jest dla mnie najważniejsze, że nie dam rady ryzykować. Przypomina mi się też obraz mojej Babci, która dowiadije się, że jej 35 letni syn (mój wujek) umiera podczas uprawiania sportu. Nigdy nie zapomnę krzyku i jej cierpienia! Nie przeżyłabym tego. Lęk przed stratą, bólem, brakiem kontroli jest dominujący. Ale postanowiłam iść do lekarza, zająć się kregosłupem. Lekarz ortopeda wiedząc, że wybieram się na urlop na wyspę, sugeruje mi relaks, moja psycholog sugeruje mi to samo i zobaczyć co się stanie. W głowie i faktycznie zostawiam furtkę otwartą, a co tam.. zobaczmy co się stanie, mam 34 lata. Pierwszego dnia wakacji daleko od domu mamy wypadek. Ląduję w szpitalu ze złamanym kręgosłupem.
W PL pomimo udanej operacji, długo dochodzę do siebie. Mimo, że wyglądam dobrze, że ciężko pracuję nad tym by chodzić, normalnie żyć, funkcjonuję w permanentnym bólu i strachu, że może być tylko gorzej. Mam niedowład nigi, choć nikt tego nie widzi, zanik mięśni, choć ponad 2 lata trenowałam ciało i umysł do funkcjonowania. Nie zrobię niczego co może mi zagrozić. Nasze życie jest pełne pasji, oboje mamy wredną rodzinę, z która nawet na zdjęciu źle się wygląda. Jesteśmy piękni, zdolni, możemy wszystko. Dokoła prawie wszyscy pomimo wyzwań i wstępnej niechęci decydują się lub starają o dzieci. Tych bezdzietnych wkoło nas On nie widzi. W branży w kfórej działa, faceci mają rodziny, domy, klasyczne spełnione żony. Zaczęło mu tego brakować. Złamany kręgosłup był moją wymówką dopóki mój lekarz nie zdradził mnie, gdy po miesiącach mówienia, że jezt 50/50% szans że stracę czucie od pasa w dół, na pytanie przy mężu o ciąże wstaje, klepie go po ramieniu i mówi, jak Paninkocha męża to zaryzykuje. Prawdziwa miłość peľna jest poświęceń… mój świat legnie w gruzach. Ot, staję się męczennicą.
Szukam sposobu, rozglądam się za surogatkami, na adopcję on się nie zgodzi. On tak bardzo chce mieć swoje genetycznie dziecko, a skoro lekarz mówi, że miłość wygra wszystko, to dlaczego ja nie chcę w to uwierzyć.
Rozpacz, którą przeżywam, która wisi jak kowadło nad głową doprowadza mnie do skrajnych emocji. Często pękam. Nie mam kontaktu z moją dysfunkcyjną rodziną, ani jego, bo teściowa dała mi bana na kontakt z rodziną za to, że zabroniłam jej wpieprzać się ocennie w moje życie. Szwagierka chce nas rozwieźć, teściowa też. Jego przyjaciele mają rodziny i namawiają mnie bym zaryzykowała.. a ja jak twierdzy bronię siebie i boję się, bo nie wiem co zrobię od tej presji. Ze stresu zakładam, w zeszłym roku zachorowałam neurologicznie 2x. Wylądowałam na pogotowiu, zmiana w mózgu niewiadomego pochodzenia. Od pół roku szukam odpowiedzi, ciągłe rezonansy, eeg a ja czuję, że wypalam sobie mózg od stresu i walki o siebie. Podjęłam w życiu kilka decyzji, które sprawiły, że wszystko co wypracowałam opiera się o nasze pasje i nasze wspólne starania.
Nie chcę i nie mogę żyć bez niego, ale jego nacisk i rozpacz nie pozwalają nam żyć. Kochamy się bardzo, ale … ja czuję, że On tak bardzo nie lubi doczesności, że zwykłe rodzinne życie znudzi go po 5 minutach i pierwszych problemach, a mnie zwykłe życie zabija. Jego też, tylko, że chęc bycia ojcem jest dla niego silniejsza. Wczoraj się spakował i był już w aucie ze wszystkim. Zaskoczył mnie. Nie pozwoliłam mu wynieść się, bo znam ten scenariusz przez Rodziców studiowany.. zabrałam mu walizki z auta, zaprowadziłam do domu i wszystko rozpakowałam. On chce by było inaczej, bym poszła na kompromis..ale jaki kompromis migę mu dać w tej sytuacji? Zaryzykować swoim poczuciem bezpieczeństwa? Nie jestem samodzielna finansowo jako twórca, choć cieżko na to pracuję od lat. Serce mi bez Niego pęknie, bo z nim idę po horyzont w głowie i sercu..
Jestem zrozpaczona. Dziś po bezsennej nocy chyba schowam wszystkie walizki. Nie wiem co innego zrobić, rozmawialiśmy już 100x i wszystko staje na tym samym rozdrożu. Płaczemy razem. Nie wiemy co zrobić by się nie rozpaść. Za chwilę kończy 40 lat. Pewnie to czas podsumowań. Zmieniło się to co było w nas. Ja chciałabym być matką, ale nie chcę ruzykować kalectwa by być w ciąży i rodzić. Jestem w sytuacji bez dobrego wyboru… i pewnie skończy się to tragicznie.. byle trwać.
Milosc to za malo zeby z kims byc. Taka niestety jest prawda. Bez wzgledu na to jak sie kochacie, oboje cierpicie. Czy jest sens? Czas uleczy zlamane serce. Zawsze. Szanuj siebie. Jesli chce odejsc, nie zabraniaj mu. A jesli nie masz odwagi, zeby sie rozstac to polecam terapie rodzinna we dwoje.
Ludzie zbyt łatwo rezygnują z życia we dwoje, by żyć w zgodzie ze sobą…. Sztuką jest to, by wytrwać trwając przy sobie pomimo trudu i poczucia braku, a nie myśląc o szacunku do siebie w poczuciu straty.. Ilu samotnych ludzi jest, którzy walczyli o siebie dziś zaklinają rzeczywistość, że miłosć to nie wszystko. Miłość to wszystko co możemy mieć w sobie, z siebie i dla siebie. Nie można twierdzić, że to nie wystarczy. Poza miłością są inne pierwiastki, ale to uczucie i to mądre, ale i to głupie, naiwne, pełne emocji.. jest podwaliną wszystkiego. Twierdzenie, że po 13 latach można mieć po prostu złamane serce i że ot tak można zrezygnować ze związku z miłością życia, po przejściu granicznych i wielu niesamowitych chwil, znaczy, że nigdy tak naprawdę nie kochało się i nie było kochanym do dna…
Dziękuję za Twój blog, jest dla mnie ostoją! Może ktoś mnie odesłać do jakiejś porządnej i udokumentowanej listy wszystkich zagrożeń fizycznych i psychicznych, które niesie ze sobą dla kobiety ciąża? Albo masz może w planach stworzenie takiego wpisu? 🙂 Liczę, że byłby to argument, na co partner narażałby potencjalnie swoją kobietę. A przynajmniej w mojej relacji argument do dyskusji…
Cześć, miałam taki post w planach, ale ostatnio niestety nie mam czasu ani siły na prowadzenie bloga. NIe umiem powiedzieć, ile to będzie trwało. Blog na razie jest w zawieszeniu i ja też. Pozdrawiam gorąco!
Jestem po przejściach…Mam 2 dzieci w wieku 15 i 12 lat jestem w związku od 6 lat z partnerem który nie ma dzieci…Mamy duży dom warunki dobrą prace.Urodzilam dzieci w wieku 23 i 26 lat .Teraz mam 38 lat bardzo pragnę mieć dziecko z partnerem ale on nie chce słyszeć gdy wspominam cokolwiek na ten temat 🙁 już nie mam sposobu żeby go przekonać do podjęcia decyzji o wspólnym dziecku zawsze rozmowa kończy się tym że milczymy parę dni .Ciężko mi żyć z jego decyzja ponieważ ja bardzo pragnę mieć z nim dzieci.Pozdrawiam.
Justyno,odnoszę wrażenie z tego co napisałaś że tutaj liczysz się tylko ty i twoje pragnienia,nie pomyślałaś o tym że może twój partner nie ma dzieci bo zwyczajnie nie chciał ich mieć?może są inne tego powody wažne dla niego?i kolejne rozmowy namowy nic tu nie zmienią ,sama napisałaś że jasno dał do zrozumienia że nie chce dzieci,ale jesteście razem i wg mnie powinnaš to uszanować,odczuwam pewną irytację czytając twój post.. …ja chciałabym ….ja chcę…..ciężko mi..przykre
Justyno, Twoja sytuacja wygląda na idealną. Dzieci już masz, więc jesteś spełnioną kobietą w sensie macierzyństwa. Masz partnera, z którym łączy Was uczucie. Doceń to, co już masz, zamiast szukać dziury w całym. Uszanuj zdanie partnera, gdyż z tego co przedstawiasz, życiowo jesteście w idealnym położeniu, żeby osiągnąć kompromis. Pozdrawiam!
Dwa lata temu odszedłem od partnerki, z którą byłem przez 7 lat. Niestety, przestał mi pasować model rodziny, gdzie ona miała dziecko z poprzednim partnerem i nie chciała już ze mną. Rozmawialiśmy wiele razy. Ona mówiła, że nie wyklucza, potem już jej się odmieniło. Dostała dobrą pracę w korporacji, zaczęła dużo zarabiać, dużo pracować. Jej syn traktował mnie super i mieliśmy dobry kontakt ale ojciec biologiczny też był obecny w życiu dziecka. To nie był tatuś z dolotu i od święta.
Po prostu mi ten układ przestał pasować. Zawsze podświadomie chciałem mieć dzieci, nie ukrywałem tego a stanowisko byłej partnerki, że nie wyklucza, traktowałem jako zapowiedź tego, że będziemy kiedyś mieli własne, chociaż gdzieś z tyłu głowy miałem świadomość, że może być różnie, są małżeństwa bezdzietne z wyboru lub z powodu niepłodności. Niestety podjęła decyzję kategoryczną, co nie ukrywam, przyjąłem z dużym rozczarowaniem. Dałem sobie czas na decyzję i liczyłem, że może zmieni zdanie.
Nasze rozmowy były spokojne, później to ona wybuchała gdy wracałem do tematu. Tak trwałem przez 2 lata. Miłość też mnie powstrzymywała od odejścia. Jednak klamka zapadła. Jestem dość konsekwentny, dlatego podjąłem decyzję o odejściu. Moja A. nie dowierzała ale też poprosiła, bym nie odchodził, bo suma sumarum byliśmy bardzo dobrani i kochaliśmy się.
Jednak odszedłem. Nie szukałem świadomie czy podświadomie innej kobiety, po prostu to zaczęło brać górę. Najpierw wyszukałem mieszkanie, które miało się zwolnić za 3 miesiące. Im bliżej było, tym bardziej byłem świadomy, że to dobry wybór. Wyobrażałem sobie co będę miał za 20 lat. Życie jest nieprzewidywalne, partnerka może poznać kogoś, umrzeć itp. A ja zostanę sam.
Nie ukrywam, było nam obojgu ciężko. A. wiele razy prosiła mnie o powrót, wpadła po jakimś czasie w depresję a ja w poczucie winy. Jej syn też w jakiś sposób tęsknił za mną.
Teraz zaczyna się to układać, psycholog powiedziała mi, że podjąłem dobrą decyzję, bo powinienem myśleć o własnym szczęściu. Teraz jest już dobrze. Zacząłem sobie układać życie z inną kobietą, planujemy zamieszkanie razem. A potem zobaczymy.
Osobiście nie żałuję.
Bardzo odważna decyzja. Trzymam kciuki za Twoje szczęście. Pozdrawiam!
Bardzo ciekawy artykuł. Ja w sumie nie wiem czy sytuacja jest taka klarowna w moim przypadku :/ jestem niepełnosprawna, ciąża to duże zagrożenie dla mojego zdrowia i życia. Nigdy nie chciałam dzieci, nie lubię ich i nie jestem w stanie się nimi zajmować – ani fizycznie ani psychicznie. Niby mój partner o tym wie, też lubi nasz styl życia (leżący ;p) ale kiedyś powiedział żebym się nie sterylizowała bo jeszcze mi się odmieni. Jak ustalaliśmy kwestię dzietności to powiedział że jak będę chciała to ok a jak nie to też ok xD Moim zdaniem ani ja ani on nie nadajemy się absolutnie na rodziców. Co najwyżej na wujków i to od święta. Jednak zawsze z tyłu głowy mam obawę że to jemu się odmieni i będzie chciał dzieci, a ja nie będę w stanie mu ich dać :/
Też mam nieciekawą sytuację.
Mam narzeczonego który jest osobą z zespołem Aspergera, ja mam depresję i zespół stresu pourazowego. Oboje wiele w życiu przeszliśmy.
On chce dzieci, ja nie chcą żadnego.
Jego marzeniem było mieć troje dzieci, ale z czasem zrozumiał że nie da rady zająć się trojgiem dzieci mając ZA.
Teraz marzy o jednym/dwojgu, mówi że jeśli po urodzeniu pierwszego będę czuła że nie dam rady i nie chcę kolejnej ciąży to nie ma sprawy.
Mówi że jedni wystarczy, z resztą finansowo najlepiej nie planować więcej niż jedno.
Ja nie chcę nawet tego jednego, paraliżuje mnie strach przed tym co się może wydarzyć. Jest tyle możliwości skutków ciąży i porodu dla mnie, tyle możliwości chorób i komplikacji dla dziecka. Dla mnie to za dużo.
Najbardziej boje się karmienia piersią, bycia uwiązana z dzieckiem. Utraty tej odrobiny czasu dla siebie w końcu dnia, tych kilku godzin snu w nocy dla dziecka. Mój narzeczony nie zdaje sobie z tego sprawy i nie rozumie tego, ale jest osobą bardzo absorbującą. Wymagająca stałej obecności, on nie potrafi funkcjonować beze mnie. Nie mam chwili spokoju dla siebie, by on mnie nie potrzebował. Nawet w spokoju paznokci obciąć nie mogę, wziąć prysznica, po prostu ogarnąć swoje podstawowe potrzeby, by on nie przeszedł i co dwie sekundy nie mówił: „Domiś to, Domiś tamto.”.
Sytuacja dość ciekawa, miłość między nami jest niezwykła. Nie wyobrażam sobie jednak, mieć jeszcze do pary drugiego człowieka który żyć beze mnie nie będzie mógł. Potrzebuje siebie i chwili dla siebie w samotności do życia.
Kocham mojego narzeczonego, chcę bysmy byli szczęśliwi ale rodzicielstwo to nie jest coś w czym można pójść na kompromis.
Myślę że ja za dużo wymagam a za mało akceptuje w życiu, nie potrafię odpuszczać sobie pewnych rzeczy.
Pratner z ZA to jest ogromne wyzwanie i dar, Filip nauczył mnie wiele. Więc dochodzę do wniosku że na prawdę wiele tego co wypełnia moja czaszkę, wiele problemów człowiek sam sobie tworzy. Życie jest ciężkie, a to jedno maleństwo może nam wiele dać i wiele nas nauczyć. On ma zadatki na wspaniałego ojca, jest opiekuńczy i wrażliwy. Potrafi być mądrze stanowczy. To ja tutaj jestem panikarą i ewidentnie mam problem ze sobą. Dlatego oboje chodzimy do psychologa i psychiatry.
Oboje pracujemy nad tym by ten związek był zdrowy, by to maleństwo które ma się pojawić miało dobrych rodziców.
Myślę że ważna w życiu jest akceptacja bezwarunkowa i umiejętność pogodzenia się z tym czego zmienić nie można. Warto nauczyć się odpuszczać. Ponieważ gdy zaakceptujemy siebie i drugiego człowieka bezwarunkowo, zaczynamy rozumieć że dziecko to nie jest przedmiot by go chcieć lub nie chcieć. Drugi człowiek to nie jest rzecz, która się wyrzuca gdy jest ciężko. Akceptacja daje też zrozumienie że prawdziwa miłość to jest decyzja a nie impuls. Decyduje się kochać i trwać przy tobie, decyduje się na to by z tobą żyć.
Dlatego jest tyle problemów w związkach, bo ludzie nie podejmują tej decyzji świadomie. Bo nie akceptują bezwarunkowo siebie i partnera. Bo nie potrafią odpuścić sobie pewnych rzeczy, zaufać życiu. Powiedzieć sobie, że zmiany są dobre i że życie to jest zmiana. Pozdrawiam serdecznie ?
Cześć! Znam kilka związków, które mają ten sam problem, problem ostatecznego ustalenia czy/ile dzieci, łącznie z moim własnym związkiem 🙂 Jeden z nich jeszcze niedawno, kiedy rok temu zaczęłam obserwować ten blog, był bezdzietny z wyboru i wszyscy dookoła myśleli, że tak zostanie na zawsze, nie wnikaliśmy i szanowaliśmy. Teraz ta para oczekuje dziecka (w lipcu poród), o które postarali się świadomie, choć „starali się” to przesadzone określenie, bo zajęło im to chwilę. Druga para właśnie rozwodzi się, bo nie umieją dojść do porozumienia w kwestii, czy mieć drugie dziecko: ona chce, on nie. U nas sytuacja jest taka, że mamy już 3 odchowanych dzieci, zbliżam się do menopauzy i chcę świadomie mieć jeszcze jedno dziecko, lub świadomie zakończyć mój okres rozrodczy poddając się sterylizacji. Biję się z myślami, debatuję z mężem (on nie chce powiększać rodziny) i rozmawiam ze specjalistami. Najbardziej boję się wystąpienia wad wrodzonych u dziecka. Wiem, że nie byłabym w stanie intencjonalnie pozbyć się źle rozwijającego się płodu, żeby zrobił miejsce na kolejne, zdrowe dziecko. Więc prawdopodobnie skończyłabym uziemiona z urodzonym dzieckiem z wadami i opieką nad nim. Oczywiście statystycznie najbardziej prawdopodobne jest to, że dziecko urodziłoby się zdrowe, ale prawdopodobieństwo wad jest wielokrotnie większe niż 2o lat temu i paraliżuje mnie to tak bardzo, że jestem na właściwej ścieżce do decyzji o świadomym ubezpłodnieniu. Myślę, że jak do tego dojrzeję i zrobię to, to będę zadowolona, odczuję wielką ulgę i rozpoczęty nowy piękny etap życia. A jak mi nie minie chęć na wychowywanie jeszcze jednego dziecka i mąż się zgodzi, to zaadoptujemy kogoś, co będzie o wiele piękniejsze. Na razie mam drugą wkładkę Mirena która pozostanie ze mną jeszcze na 2,5 roku. Bardzo podoba mi się ostatni akapit Twojego listu. To byłoby piękne, gdyby wszyscy małżonkowie po prostu brali życie takim, jakie jest, wraz ze wszystkimi zmianami. Wtedy jako pary czulibyśmy do siebie bezgraniczne zaufanie i wsparcie. Ale niestety mamy swoje ograniczenia, wady, przejścia z przeszłości i wtedy ważne jest wsłuchanie się w drugą osobę, pójście na kompromisy i świadomie podjęte wspólne decyzje. Uściski!
Witam, rozumiem Twoje obawy, sam nie wiem czy podjalbym ryzyko, bo to nie dosc ze ciezko dziecku to jeszcze Tobie.
Obecnie jestem w syutacji, ze jestem po slubie 1,5 roku, z zona przed slubem rozmawialismy o dzieciach i mowila ze, chce ale nie od razu. Niestety jak wspomnialem minelo 1.5 roku a zona nie potrafi sie zdecydowac. Prosze by sie okreslila, bo nie chce czekaz do momentu gdy bedzie juz za pozno. Ja mam 30 lat, ona 29. Przeraza mnie wizja, zycia bez dzieci, juz nie pamietam kiedy ostatni raz bylem szczesliwy, nie ukrywam ze temat dziecka caly czas mi siedzi w glowie. Niestety nie kocham na tyle zony, by zrezygnowac z dzieci i rodziny.
Nie wiem co mam robic, osobiscie nie uznaje rozwodow, ale tez nie chce byc nieszczesliwy do konca swojego zycia. Ile moge jeszcze czekac? Czy zycie z nadzieja, ze cos sie odmienic ma sens? Czy jednak nie pozostaje mi nic innego niz rozwod? Prosze o jakies porady.
Pozdrawiam,
Damian
W zasadzie to wcale bym nie skomentował twojej wypowiedzi. Ale Ty sam prosisz o porady, więc Ci poradzę.
„…Niestety nie kocham na tyle zony, by zrezygnowac z dzieci i rodziny.” – to zdanie twoja Żona powinna usłyszeć bezpośrednio od Ciebie (patrząc jej w oczy). Jesteś jej to winien. Decydując się na ślub stałeś się częścią jej życia i niej samej, więc zasłużyła chociaż na taki szacunek z twojej strony, abyś był z nią szczery i nie udawał swoich uczuć.
Michał-doskonały komentarz absolutnie się z tym zgadzam a wpisu pana którego ta odpowiedz dotyczy nie będę komentować …
Co zrobić, gdy dzieci już są? Jestem facetem, żyję w związku od 15 lat jesteśmy razem, mamy dwójkę dzieci (3 i 5 lat). Nie jestem w stanie wytrzymać z własnymi dziećmi. Mniej więcej 2 lata temu, po wystąpieniu depresji oraz coraz to bardziej intensywnych wybuchach złości, gniewu został zdiagnozowany jako osoba w spektrum. Konkretnie mam zespół Aspergera. Zanim pojawiły się dzieci w moim życiu, jakoś sobie radziłem, bardziej lub mniej świadomy trochę innego postrzelania rzeczywistości. Gdy na świecie pojawiło się drugie dziecko, nie byłem w stanie wytrzymać w mieszkaniu. Hałas, wrzask, przebodźcowanie. Moje wybuchy gniewu (meltdown) i w końcu depresja doprowadziły mnie do poszukiwania pomocy u psychiatry i psychologów. Zostałem zdiagnozowany – Asperger. Moje życie wygląda teraz w ten sposób: bardzo ciężko pracuję, by zarobić i zmienić mieszkanie na większe, tak by zyskać chociaż jeden pokój dla siebie. Bym mógł się wyciszyć, odciąć od przeogromnie stresujących mnie warunków. Chcę to przetrwać, być może łudzę się, że po przeprowadzce będzie lepiej. Chcę przetrwać, aż dzieci przestaną być dziećmi i zaczną być dorastającymi, młodymi ludźmi. Wszyscy na około (wraz z moją terapeutką) powtarzają, że muszę sam nauczyć sobie radzić, że dzieci są dziećmi, że takie są – hałaśliwe, bawią się, testują granice. Nie wiem jak długo będę w stanie to wszystko wytrzymać i czy kiedykolwiek nauczę sobie z tym radzić. Nie wiem czy taki związek jest w ogóle sensownym rozwiązaniem.
Jaki temat na czasie. Jestem kobietą po pewnych przeżyciach, jestem mamą. Poznałam partnera również po rozstaniu i również jest tatą. Gdy się poznaliśmy jasno powiedzialam, że dzieci kolejnych nie chcę i średnio też mogę. On deklarował, że jeszcze dziecko by chciał ale nie jest to warunek konieczny. Po ciutkę ponad roku zaczęły się ataki,że za mało się spotykamy. Okazało się, że on jednak chce dziecko i chce aby kobieta mieszkała u niego i w sumie to był warunek związku. I powiem Wam, że czuję się oszukana bo jeśli taki był warunek to mógł mi na dzień dobry powiedzieć „to jest warunek,jeśli nie to nie ma sensu rozpoczynać znajomości”. Nagle pretensje ale smsowe nie twarzą w twarz i nastała cisza…Do tego dochodzą kwestie wieku, zobowiązań, tego, że w sumie oczekuje, że kobieta rzuci dotychczasowe życie dla niego i jego warunków. I tak się cholernie źle czuję bo się mega zaangażowałam, zaufałam, pokochałam. I tak sobie myślę,a co w sytuacji kiedy kobieta powie mu tak ale nie będzię już mogła posiadać dziecka to co? Kopnie ją w cztery litery? Rozumiem chęć posiadania dzieci ale z drugiej strony chyba warto jasno postawić sprawę na dzień dobry, że to jest jego podstawowe „wymaganie” plus też marzenia zestawić z etapem w życiu na jakim się jest i czy się to udźwignie życiowo. Nie będę się rozpisywać nad naszą sytuacją ale uważam, że należy dostosować zamiary do możliwości i sytuacji którą już mamy, a nie beztrosko mowić ja chcę i koniec kropka. A co najważniejsze jeśli coś jest warunkiem gdzie się nie ugniemy powiedzieć to na dzień dobry.
Dokładnie tak uważam. Takie zachowanie, ,,ja chce i już”, obojętnie do czego się odnosi, bez przemyślenia, to zwykła niedojrzałość. Niestety, wiek często nie ma tu wiele do rzeczy. Mnóstwo jest ludzi w ”dojrzałym wieku” a gorszych niedojrzałych od niektórych dzieci. Nie rozumiem, jak można nie rozmawiać o tak ważnych sprawach i nie postawić sprawy jasno, tylko kogoś zwodzić a potem „ja chcę”. Zwłaszcza, że to nie tato jest w ciąży… Mam wrażenie, że wielu ludzi (niezależnie od płci) traktuje partnera/kę nie jak człowieka, ale swoją własność do spełniania własnych zachcianek. Nie dziwi więc, że jest tylu świadomych ludzi, którzy (nawet gdyby chcieli, nie mówię o szczęśliwych singlach z wyboru), to wolą iść przez życie w pojedynkę, niż się użerać z księżniczką/królewiczem ”BO JA”. Z tego co obserwuje to, mimo może większej wiedzy, ta tendencja dziś się nasila, niby więcej wiemy ale mniej słuchamy siebie nawzajem (nie tylko i niekoniecznie jako pary, ot w relacjach)…
U nas finał ostatecznie taki, że ex ma dziecko z inną…Najprawdopodobniej mnie zdradzał bo jeszcze miesiąc temu byliśmy razem. Ba, chciał się mną spotkać po czym oznajmił, że zostanie ojcem. Taki jest finał tej historii:(
U mnie niezgoda w kwestii ilości dzieci. Mamy pięcioletniego syna, mąż od trzech lat próbuje mnie zmusić do drugiego. Przed ślubem, czyli 8 lat temu owszem wydawało mi się że jego idealny obrazek dom i dwójka dzieci jest też dla mnie – ale mnie to przerosło. Kocham swojego synka i nie żałuję że pojawił się na świecie, ale nie mam siły na decyzję o wychowywaniu dwójki. Nie mam w okolicy rodziny do pomocy, czuję się sama i osamotniona ze wszystkim, bo mąż ma pracę czasochłonną i odpowiedzialną, więc jego udział w życiu rodzinnym ogranicza się głównie do zajmowania się dzieckiem gdy ja jestem w pracy. A ja swoją pracę kocham, mam swoją pasję i nie wyobrażam sobie poświęcenia tego w imię idealnej wizji rodziny, która nie jest moją wizją. Do tego mam od kilku lat dużą niedowagę więc kolejna ciąża obarczona jest dla mnie ryzykiem zdrowotnym. Te wszystkie argumenty są jednak dla mojego męża nic nieważne, świadczą tylko o moim egoizmie i lenistwie. Ciągłe szantaże i stawianie sprawy na ostrzu noża. Boję się odejść, bo boję się że zrobi piekło z życia dziecku które mamy…
Hej! Bardzo przykra sytuacja! W twojej postawie nie ma nic egoistycznego. Dbasz o swoje zdrowie – psychiczne i fizyczne. Natomiast lekceważenie twoich argumentów i domaganie się dziecka „mimo wszystko” to himalaje egoizmu. Uleganie takiem szantażowi byłoby bardzo nierozsądne. Tylko tyle mogę napisać. Sama najlepiej wiesz, co robić. My, kobiety, zazwyczaj jesteśmy silniejsze, niż nam się wydaje. Trzymaj się!
Mam 34 lata partner 44 i dziecko (21 lat) z poprzedniego małżeństwa. Gdy się poznaliśmy 8 lat temu, oboje byliśmy w stanach przed rozwodowych, że tak powiem. Moje małżeństwo rozpadło się bo staraliśmy się bezskutecznie o dziecko co całkowicie zabiło wszystko między nami. Akurat w tym czasie PiS doszedł do władzy, klinika niepłodności nie działała dwa tygodnie, straciliśmy dużo pieniędzy i czasu. Oboje zdrowi czyli tak zwana niepłodność idiopatyczna. Poddaliśmy się i postanowiliśmy się rozstać. Od początku związku z obecnym partnerem on mówił, że nie chce już dziecka, przeżył już to, jest za stary, za wygodny. Ja wmawiałam sobie, że miłość do niego mi wystarczy, otwarcie mówiłam, że jestem w stanie poświęcić chęć posiadania dziecka dla tego związku. Wmawiałam sobie, że jestem w stanie nie mieć dziecka, nie chciec go. Przez ostatnie lata było nam cudownie, bratnie dusze pod każdym względem. Niestety ostatnio psuje się ponieważ coraz mocniej czuje i mówię, że pragnę dziecka. Żartował raz pijany, że jak będę grzeczna to mi zrobi bejbika, za co potem mocno przepraszał. On nie chce nawet słyszeć o dziecku, nie ma dyskusji. Kocham go i nie wyobrażam sobie rozstania. Łapanie na dziecko bez jego wiedzy jest nie w moim stylu. Płacze w poduszkę z myślą, że nigdy nie bedzie mi dane zaznać macierzyństwa. Nie jestem w stanie tego opanować. Czuje, że każdy dzień przecieka mi przez palce, obudzę się za 10 lat i nie będę mogła mu tego wybaczyć. Co robić?
Najbezpieczniej chyba, bez oszukiwania obu stron i ”poświęceń” byłoby… się rozstać? Nie widzę tu miejsca na ”kompromis”, bo kompromis to nie poświęcenie (chęci posiadania dziecka, albo bezdzietności, to nieważne). Ważne, że się robi coś wbrew sobie, a to (pomijając takie aspekty jak ratowanie zdrowia/życia, nawet jak boli i jest ”niewygodnie”) na dłuższą metę się nie sprawdza i potem wszyscy są nieszczęśliwi. Nie warto poświęcać siebie dla ”miłości” bo, moim zdaniem, taki układ to nie jest miłość. I nie ważne, czy dotyczy bezdzietności/chęci posiadania dziecka, czy czego innego. Przetrwać trudne chwile/pomagać partnerowi/partnerce to zupełnie co innego, niż dusić coś w sobie, wbrew samemu sobie. Nie jestem od tego by komuś radzić, co ma robić, mówię to tylko ze swojej perspektywy, jak to widzę.
Hej! To bardzo trudna sytuacja. Jeżeli wasze pragnienia są tak różne, prawdopodobnie trudno będzie utrzymać związek. Zanim jednak zaczniecie myśleć o rozstaniu, przyjrzyjcie się swoim pragnieniom. Dlaczego tak bardzo chcesz mieć dziecko? Czemu partner nie chce. Co się stanie, jeśli zdecydujecie się na dziecko? Co się stanie, jeśli zrezygnujesz z macierzyństwa? Co się stanie, jeśli on zdecyduje się na ojcostwo? Na czym ci bardziej zależy – na tym związku czy na posiadaniu dziecka? Czy jesteś pewna, że jako matka będziesz szczęśliwa? Czy na pewno bez dziecka będziesz nieszczęśliwa? Zadajcie sobie takie pytania, nim cokolwiek zdecydujecie. Możecie poszukać specjalistycznego wsparcia. Terapeuta pomoże wam uporządkować myślenie o (nie)rodzicielstwie. W życiu zawsze trzeba z czegoś zrezygnować i wziąć na klatę konsekwencje tej trudnej decyzji. Co ty jesteś gotowa poświęcić?
Pamiętaj, że wielu ludzi musi rezygnować z macierzyństwa lub ojcostwa – z różnych przyczyn. Niektórzy z nich są z tego powodu nieszczęśliwi, a inni odnajdują w życiu inny cel, inny sens. Często to nie utrata czyni nas nieszczęśliwymi, ale to, jak ją sobie zinterpretujemy.
Powodzenia!
Polecam Ci podcast na YT: Marta Niedzwiecka – Mieć dziecko, czy nie mieć? – O Zmierzchu.
Pomoże Ci zajrzeć głęboko w siebie, zrozumieć Twoje własne pragnienia dot. rodzicielstwa, może nawet je zmodyfikować. Otworzysz się na dyskusję z samą sobą. Absoutnie fantastyczny podcast, z którego bardzo wiele wyniosłam w tematach nawet niezwiązanych z macierzyństwem, bo o tym, że nie chcę być matką, wiem od zawsze, ale ogólnie we własnej filozofii życia. Powodzenia.
Witam serdecznie. Świetny blog – trafiłem tutaj przypadkiem walcząc trochę ze swoimi rozterkami…Mam 38 lat, moja żona 40, małżeństwem jesteśmy od dobrych 10 lat. Niby od dawna wszystko było jasne, gdyż oboje nie chcieliśmy mieć dzieci, a bardziej chyba ja. Teraz w tym roku sam nie wiem co mi się stało i zacząłem chęć bycia ojcem czuć dość mocno, co z przyczyn wiadomych nie wchodzi już raczej w grę… Zastanawiam się i obawiam do czego to nas doprowadzi, pozdrawiam
Panie Arku, myślę, co panu odpisać… Spotkałam bezdzietników, którzy w pewnym momencie życia autentycznie zapragnęli dziecka, i takich, którzy przez chwilę myśleli, że tego pragną, ale to uczucie szybko minęło. Czasami jest ono głębokie i prawdziwe, ale warto wziąć pod uwagę i to, że mamy tendencję do idealizowania dróg, których nie wybraliśmy. Gdy przychodzi moment „ostateczny” i wiadomo już, że sprawa jest nieodwracalna, zaczynamy idealizować to niewybrane. To jak z zamówieniem w restauracji – najpierw długo się zastanawiamy, a potem, gdy dostaniemy już dania na stół, od razu danie partnera wydaje się lepsze. Ja bym się na Pana miejscu głęboko zastanowiła, skąd nagle to pragnienie? Czemu pojawia się właśnie teraz? Jeśli ma Pan za sobą 10 lat udanego życia, proszę rozważyć, co może Pan zyskać, co stracić, jeśli pójdzie Pan za tym pragnieniem. Mam nadzieję, że wybrnie Pan z tej sytuacji, nie unieszczęśliwiając ani siebie, ani partnerki. Mocno trzymam za Pana kciuki. Powodzenia!
Już od samego początku mówiłem swojej dziewczynie – a terez żonie – że nie chcę i nie będę mieć dzieci. To nie dla mnie i tyle, personalna decyzja. Ilekroć to mówiłem słyszałem od przyszłej żony „nic się nie martw, będzie sabotaż prezerwatywy” i temu podobne żarty. Ponieważ byłem wtedy po 20stce nikt nie brał mnie na poważnie, ani ona, ani moi ani jej rodzice, wszyscy sobie z tego żartowali.
Dziś po 6 latach jako para i 10 jako małżeństwo, temat co rusz do mnie wraca w formie coraz to bardziej agresywnego szantażu emocjonalnego. Płaczę, trzęsie się , wyje, mówi mi jak jej jest źle jak ją oszukałem że poświęciła dla mnie Polskę (mieszkamy za granicą) a ja nie pozwalam jej spełniać się jako matka. Takie ataki dostaję raz na jakiś czas, jak tsunami rozbijają się o mnie i za każdym razem wyrywają kawałek mnie. Opowiada mi jak ją skręca gdy widzi swoje koleżanki z dziećmi, jak nie potrafi się cieszyć że ktoś w rodzinie jest w ciąży. Ostatnio oznajmiła mi że z wczasów w Polsce nie chciała tu wracać, że płakała na lotnisku bo nie che tu wracać i że robi to tylko dla mnie. A ja stopniowo tracę rozum. Jestem już po wielokrotnych myślach samobójczych. Straciłem już nadzieję. Kilka dni temu ugiąłem się. Niebawem pewnie będę zatem tatusiem. To jest najgorszy moment w moim życiu i możliwe że go nie dożyję.
Tak czy inaczej – piszę to z dwóch powodów. Po raz – muszę to w końcu opowiedzieć, po dwa – dla Was chłopaki – jak czujecie głęboko w środku że rodzicielstwo nie jest dla was, że tego absolutnie nie chcecie a wasza kochana połówka nic sobie z tego nie robi – zostaw ją w jasną cholerę albo wylądujesz tam gdzie ja właśnie przyziemiłem. Jestem w miejscu w którym gardzę żoną i nienawidzę dziecka które nie jest jeszcze nawet poczęte. Żal mi tego dziecka bo jeśli faktycznie dożyję jego narodzin to będzie miało bardzo smutne dzieciństwo z tatusiem który go nie chciał. Nic nie jest warte tego żeby być mną w tej chwili.
Wiem że nikt nie jest w stanie powiedzieć nic co naprawiło by tą sytuację. Doskonale zdaję sobie sprawę jakie jest rozwiązanie mojej sytuacji – rozwód. Gdybym był na tyle silne i odważny to już dawno bym był z kobietą która podziela mój światopogląd a nie pisał te smutne brednie. Pozdrawiam.
Hej, Rafał. Dobrze, że napisałeś i wyrzuciłeś z siebie to, co cię dręczy. Szantaż emocjonalny to najgorszy sposób na „przekonanie” partnera do rodzicielstwa i bardzo Ci współczuję – to cholernie trudne: znosić to w sytuacji, gdy zbudowało się kawał życia z drugą osobą. Bardzo niepokoi mnie to, co piszesz o „dożywaniu”. Jeżeli plączą ci się po głowie myśli samobójcze, koniecznie z kimś porozmawiaj – przyjacielem, terapeutą. Możesz też zadzwonić na Kryzysowy Telefon Zaufania – 116 123 (lub inny kryzysowy numer, odpowiedni dla twojego miejsca zamieszkania). Nie noś w sobie tych myśli, nie chowaj ich, rozmowa może nie jest cudownym lekiem, ale naprawdę pomaga. Pozwala dojrzeć światełko nawet w najciemniejszym tunelu. Bo to światełko zawsze świeci, choć nie umiemy go dostrzec.
Trzymaj się i walcz o siebie. Najpierw o siebie, a dopiero potem – ewentualnie – o związek. Przy czym pamiętaj, że przy bardzo skrajnych postawach chcę/nie chcę dziecka, związek ma mało szans na przetrwanie.
Kurczę, dawno nie czytałam tutaj na Bezdzietniku wypowiedzi która mnie tak mocno poruszyła….. bardzo to smutne co piszesz ale mam ochotę krzyczeć do Ciebie głośno :Uciekaj!!!!!! Ratuj siebie!!!! Choćby za cenę rozwodu i całkowitego przemeblowania swojego życia , i czuję niesamowitą złość na Twoją żonę …., jestem mężatką jesteśmy po ślubie prawie 12 lat ,ja kończę w tym roku 44 lata a mąż 45 , ja nigdy nie czułam TEGO , ale mieliśmy jakieś 10 lat temu taki moment ze staraliśmy się tzn ja czułam ze to koniec świata jak zajdę w ciąże a mąż chciał , okazało się że nasienie mojego męża jest tragicznej jakości i w grę wchodzi tylko in vitro , czego raczej nie braliśmy pod uwagę , temat się rozmył , pamietam do dziś ten wieczór gdy wracałam od ginekologa z wiadomością że szansa na dziecko to in vitro- i pewnie to dla niejednej kobiety była informacja raczej dołująca – ja pamiętam ten moment jako jeden z najpiękniejszych i kluczowych w moim życiu , poczułam cudowną wolność i to że żegnam się na zawsze z tematem dziecka .
Bardzo mnie poruszyło to co napisałeś , walcz o siebie o swoje życie , nawet jeśli cena będzie wysoka , myśl o sobie , pozdrawiam ❤️❤️❤️❤️
Hej Rafał, mam nadzieję, że przeczytasz te odpowiedzi zanim dojdzie do ciąży. Od tego, co teraz się stanie, zależy reszta Twojego życia.
Jak ja byłam w mocno kryzysowym momencie życia (chociaż ten kryzys był lata świetlne od tego, co Ty przeżywasz) to usłyszałam radę, którą mam w głowie do dzisiaj, pomimo tego, że minęło już sporo czasu. Powiedziano mi, że tylko ode mnie i tego, co teraz zrobię zależy w jakim życiu obudzę się za rok. Poczułam wtedy niesamowitą sprawczość. Poczułam, że nawet pomimo tego, że teraz jestem w d…, to za rok mogę wspominać tęn moment mojego życia z uśmiechem na twarzy i dumą, że byłam ponad to. I tak było – dziś jestem tym kim chce być, z osobą, z którą chce być, robiąc to, co kocham, co rano budząc się z bananem na twarzy i ekscytacją, co przyniesie mi dzień. Gdybym wiedy zdecydowała inaczej, mogłabym być teraz zgorzkniałą, smutną kobieciną, z syndromem ofiary, niecierpiącą wszystkiego i wszystkich, nieszczęśliwą, zazdrosną o tych, którym sie powiodło.
Teraz jesteś w zwrotnym momencie życia, w którym idziesz w lewo albo w prawo. Nie ma drogi na wprost. Przede wszystkim jesteś w momencie, w którym potrzebujesz ogromnej pomocy, potrzebujesz siebie postawić na pierwszym miejscu i zaopiekować się sobą najlepiej jak potrafisz. Cena będzie wysoka, ale to cena którą warto zapłacić. aby za jakiś czas obudzić się rano z poczuciem ogromnej wolności (w sensie metaforycznym, nie dosłownym), ulgi i wdzięcznością do samego siebie, że dało się radę. Być może wcale nie będziesz musiał na ten moment długo czekać. Jeśli z kolei duchowy przekaz do Ciebie nie trafia, to spróbuj bardziej analitycznie. Weź kartkę i dlugopis i spisz plusy i minusy dwóch decyzji. Wszystkie jakie Ci przyjdą do głowy, nawet te najbardziej absurdalne. Ty wiesz, jakie są to decyzje. Są skrajnie różne i każda zaprowadzi Cię w totalnie inne miejsce. Potem spójrz na tę kartkę i wybierz mądrze. I najważniejsze: zawsze, ale to zawsze stawaj w życiu po swojej własnej stronie, bo jedynym, kto będzie z Tobą przez całe życie jesteś Ty sam.
Mam nadzieję, że odpiszesz nam, że już jest lepiej i idziesz w dobrą stronę <3
Przeczytałam pod tym wpisem wiele komentarzy kobiet, które czują się oszukane i okradzione, bo chcą dziecka, a partner nie. Z gorzkim śmiechem pomyślałam, że powinna istnieć baza facetów bez chęci do prokreacji, bo podobno tyle ich jest, a ja widzę wyłącznie przypadki, gdzie potem magicznie im się załącza chęć „przekazywania genów”.
Pare lat temu spotkałam miłość mojego życia. Inaczej nie mogę tego nazwać – to miłość wszechogarniająca, czasami tak przytłaczająca, że aż boli. Mieszkamy razem praktycznie od samego początku. Jest moim najlepszym przyjacielem, moją opoką, moim centrum wszechświata. Dopełniamy się idealnie, myślimy podobnie, lubimy podobne rzeczy. Prawie w ogóle się nie kłócimy, Pierwszy raz poczułam, że to ktoś, z kim chcę się zestarzeć. Musiałam zrezygnować z pewnych rzeczy, by zbudować wspólne życie i postanowić, że to właśnie w tym miejscu i rzeczywistości będę szczęśliwa. Uważałam i nadal uważam, że było warto. Warto dla tego uczucia i pewności, ze wszystkim damy radę. W kwestii dzieci zawsze miałam mocne stanowisko, którego nie bałam się wypowiadać na głos. Nie lubię, nie chce i jeżeli to cud życia, to proszę ten cud trzymać z daleka ode mnie. Irytuje mnie wrzask, pisk, infantylność. Mityczny instynkt macierzyński najwidoczniej skończył się przed moją kolejką, bo zawsze wolałam klocki i samochodziki, a nie zabawę w dom. On o tym wiedział. I teraz, gdy planowaliśmy przeprowadzkę, kiedy jedyne czego mi brakowało to pierścionek, mój idealny świat się zawalił. Zmusiłam go do rozmowy, która mia być o czym innym, a która podarła moją wizję życia na drobne kawałeczki. Owszem, kocha mnie, jestem dla niego najważniejsza, ale on chciałby niedługo zostać ojcem. To zdanie było jak policzek, w końcu jak można powiedzieć w jednym zdaniu, że ktoś jest dla nas najważniejszy, a jednak niewystarczający? Dla mnie to się kompletnie wyklucza. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że „myśli o tym od miesięcy, tylko nie wie co robić”. Problem w tym, że od zostania ojcem do wychowania dziecka jest długa droga, a mam smutne wrażenie, że większość facetów nie pojmuje ilości obowiązków i wyrzeczeń. Pół biedy, jak kobieta dziecka chce i jest gotowa poświęcić swoje życie i karierę. Gorzej, gdy spotykają się dwie jednostki, które pragną żyć, a nie wegetować, ale jedna z nich chciałaby mieć ciastko i zjeść ciastko.
Im dłużej żyję w tym maraźmie tym mój głos rozsądku coraz bardziej przebija się przez zasłonę żalu. Nie chce być opcją zapasową, która jest do czasu, gdy trafi się inna jednostka. Nie chce czekać, aż mnie zostawi, bo inna zechce mu urodzić. Wiem, że mu tego nie dam, bo nie zgadzam się na rezygnację ze swojego życia, a wiem że on nie przejmie na siebie 100% obowiązków związanych z rodzicielstwem. Ba, uważam że i 50% pełnych by nie przejął, bo zawsze będzie ważna sprawa w pracy, pilny klient i istotne spotkanie. Wiem, że musimy się rozstać, tylko jak odejść, gdy nasal się kocha? Jak zostawić kogoś, kto jest Twoim całym światem? Jak mam znaleźć w sobie siłę, by porzucić wszystko, czego pragnęłam? Mam do niego żal, że zmusza mnie do tej decyzji i trwamy w zawieszeniu, gdy to nie ja zmieniłam zdanie. Tymczasem zostaje mi sprawdzić czy jest jakiś limit łez, po którego wyczerpaniu człowiek czuje się lepiej. Bo w końcu musi być lepiej, prawda?
można powiedzieć ,że od zawsze wiedziałąm ,ze nie będę mieć dzieci i zawsze to budziło we mnie mdłości, no nie umiałam sobie nawet wyobrazić by mogło tak być , jakby mój organizm reagował na samo brzmienie ciąży odrzucająco , pominę tu swoje przekonania ale w dorosłym życiu to dało o sobie znać w związkach , kiedy jesteś młody to nie było problemem ale mając 30 parę lat i mając narzeczonego który wiedział o tym z czasem zaczął pracować nade mną by mnie do dzieci przekonać , doszło nawet do tego że nasz seks stał się niebezpieczny bo pozwalał sobie na teksty w stylu „zapłodnię Cię” kręciło go to , mnie też ale na poczatku potem jednak tylko powodowało stres…z czasem to się rozpadło choć pracowałąm nad sobą próbując mozę dojśc innych przyczyn tej niechęci ale byłam zdrowa …psychicznie , nie złamałam sie i nadeszło rozstanie, naprawdę w dobrej atmosferze choć to jemu było gorzej to znieść .Obecnie też pojawił się facet w moim życiu, młodszy ,wartościowy ale dzieci też są w jego zyciowych priorytetach , nie chce przyjąć do wiadomości ,że w moich nie, tłumacze ale dla niego to dramat i miotanie się
Tak to właśnie jest. Niestety zmiana zdania może nastąpić w każdej chwili, o czym się boleśnie przekonałem. Miesiąc temu, po 4 latach, rozpadł się mój związek. Nigdy nie ukrywałem że nie chcę mieć dzieci, rozmawialiśmy o tym i wydawało się że byliśmy zgodni. Ostatnio jednak do głosu mocno zaczęły dochodzić koleżanki mojej partnerki, również takie których jedynym życiowym osiągnieciem był poród. Ona akurat trafiła na półroczne L4 i nie znosiła tego dobrze – typ pracoholika. Nagle postanowiła że chce mieć dziecko, że chce spróbować mieć rodzinę. Najwyraźniej w jej mniemaniu nas dwoje to nie rodzina. Zero refleksji o pracy jaką oboje wykonujemy, o stanie zdrowia który na ten moment niezbyt jej na to nawet pozwala. Wyszło na to że potencjalne macierzyństwo („może będę żałować, ale chcę spróbować, może się uda”) miało dla niej większą wartość niż nasz związek, który postanowiła w tym momencie zakończyć. Psychicznie ciężka rzecz do zniesienia, strzaskało mnie to mocno, ale jakoś staram się poskładać życie do kupy.
Bardzo mi przykro, że tak to się potoczyło. Zmiana zdania i rozjazd pragnień to bardzo trudne doświadczenia. Mam nadzieję, że mimo wszystko poukładasz sobie życie – tak, by się nim cieszyć. Powodzenia!
Jeśli ktoś wybiera dziecko, rezygnując np z wieloletniej udanej, szczerej itp relacji. Pytanie, czym się wtedy kierować, potrzebą biologiczną/emocjami czy rozumem? Wchodzić w nową relacje tylko żeby mieć dziecko, nie zważając/umniejszając wartości relacji, jakie konsekwencje poniesie tego wtedy dziecko? Skoro bąbelek był owym motywem przewodnim kolejnego związku. Oczywiście, nie jest to regułą, ale dziecku dostanie się najbardziej w nieudanej relacji między rodzicami. Ostatnio znajomy zwrócił uwagę że na portalach „randkowych” jest sporo samotnych matek. Być może to te, które kierowały się tylko chęcią dziecka.