
Ten post dedykuję „Dziewuchom”, które wyciągnęły mnie z niebytu, zaprosiły do rozmowy i przypomniały, jaką frajdę dawało mi prowadzenie „Bezdzietnika”.
Wszystkie chciałybyśmy wierzyć, że (nie)macierzyństwo to nasz intymny wybór nieuwikłany w grę politycznych i społecznych interesów. Niestety tak nie jest! Władza zawsze grała macicami, a dziś robi to wyjątkowo brutalnie. Funduje społeczeństwu ciążową rosyjską ruletkę i bezdusznie liczy trupy. W końcu – jak raczył onjaśnić* nam poseł Suski – kobiety przy porodach czasami umierają. Pytanie o to, kto zyskuje, a kto traci na szalbierskich zagrywkach polityków, jest w tym kontekście jak najbardziej zasadne. W dzisiejszym poście spróbuję na nie odpowiedzieć.
Rodzina plusami silna
Z pozoru sprawa wydaje się oczywista – pieszczochami tej władzy są rodziny z dziećmi. Wystarczy rzucić okiem na listę świadczeń przysługujących na oseska, by dojść do wniosku, że w Polsce nie rozmnażają się tylko skończeni frajerzy i matołki, które nie potrafią zliczyć do ośmiu tysięcy. Tyle bowiem – według uśrednionych danych firmy doradczej PwC – dostaje rocznie rodzina z dwójką dzieci. A będzie dostawać jeszcze więcej. Katalog benefitów, jakimi państwo wodzi nas na pokuszenie, jest długi: becikowe, kosiniakowe, zasiłek macierzyński, 500+, 300+, ulga podatkowa, zasiłek rodzinny, dodatek z tytułu urodzenia dziecka, zasiłek wychowawczy, karta dużej rodziny, refundacja kosztów opieki nad dzieckiem i najświeższy wynalazek – Rodzinny Kapitał Opiekuńczy w kwocie 12 000 na drugie i każde kolejne dziecko. Nawet bon turystyczny powiązano z dzietnością, choć urlop, przynajmniej na razie (!), przysługuje zarówno rodzicom, jak i bezdzietnym.
Oczywiście w tym, że państwo wspomaga rodzicielstwo, nie ma nic dziwnego ani zdrożnego. Kształtowanie nowego pokolenia to znój, którego nie zrekompensuje najsłodszy nawet uśmiech bąbelka. Od rekompensat jest Skarb Państwa, bo dzieci – zdrowe, szczęśliwe i dobrze wykształcone – to gwarancja naszej bezpiecznej przyszłości. Powinniśmy w nie inwestować. Problem pojawia się wtedy, gdy wsparcie jednej grupy społecznej pociąga za sobą dyskryminację wszystkich pozostałych. W dzisiejszej Polsce ci, którzy nie chcą mieć dzieci lub z jakiegoś powodu nie mogą ich mieć, mają prawo czuć się obywatelami gorszego sortu, a nawet – nie waham się tego napisać – pariasami! Już w 2019 roku portal OKO.Press opublikował obszerną analizę, z której wynikało, że nasz system podatkowy w rażący sposób dyskryminuje osoby bezdzietne, za to hojnie wspiera rodziców – na niespotykaną w innych krajach skalę. Jakub Szymczak i Bartosz Kocejko, autorzy przywołanego artykułu, stwierdzają:
Bardzo możliwe, że konserwatywna polityka budowania systemu świadczeń i ulg podatkowych wokół rodziny zaszła u nas za daleko. Zapomniano, że Polska to nie tylko rodziny z dziećmi.
Różnica między opodatkowaniem rodziców a bezdzietnych jest u nas wyjątkowo wysoka. Wystarczy sprawdzić, jak kształtuje się udział podatków i składek oraz ewentualnych świadczeń rodzinnych w całkowitych kosztach pracy obu tych grup. I tak na przykład u bezdzietnego, niezamożnego singla sięga on 35,1%, natomiast u niezamożnego singla z dwójką dzieci… -12%! „Oznacza to, że ulgi podatkowe i świadczenia rodzinne pracownika-rodzica są łącznie wyższe niż suma jego podatku dochodowego i składek na ubezpieczenia społeczne” (cytat za OKO.Press). Rozwiązania zapisane w „Polskim Ładzie” tylko tę nierówność pogłębią*. Bezdzietni znowu stracą, rodzice znowu zyskają, m.in.: program Maluch+, tłusty kapitał opiekuńczy, wsparcie kredytowe po urodzeniu drugiego, trzeciego i kolejnego dziecka, zwolnienie z PIT-u dla podatnika wychowującego co najmniej czworo dzieci… Władza nawet nie kryje swoich nierównościowych intencji. Ze strony Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej dowiadujemy się, że „Polski Ład” przeznaczony jest właśnie dla rodzin. „Rodzina w centrum”, głosi z dumą rząd. Reszta społeczeństwa, ta snująca się wstydliwie po marginesie, na przykład bezdzietni czy seniorzy, dostanie ochłap albo figę z makiem. Zdewastowaną ochronę zdrowia, upadający system ubezpieczeń społecznych, podwyżkę podatków i na dokładkę – inflację. Tak rozumiana solidarność społeczna zakrawa na kpinę.
Przemoc symboliczna
Niestety, niesprawiedliwy system świadczeń i ulg podatkowych nie wyczerpuje wszystkich draństw, jakie serwuje nam ta władza. Wobec obywateli nieposiadających dzieci politycy Zjednoczonej Prawicy próbują stosować tzw. przemoc symboliczną – niepozostawiającą, co prawda, na ciele siniaków, ale równie destrukcyjną dla jednostki i społeczeństwa, jak ta fizyczna. Według francuskiego socjologa Pierre’a Bourdieu ten, kto dzierży władzę symboliczną, może dzielić społeczeństwo według swojego widzimisię, na przykład w oparciu o rasę, religię, płeć lub – jak w tym przypadku – dzietność. Może też ustalać społeczną hierarchię i narzucać swoje przekonania tym, którzy w tej hierarchii uplasowali się najniżej, na przykład bezdzietnym. Służy temu rządowa propaganda, nachalne promowanie „wartości rodzinnych”, zapisywanie ich we wszystkich możliwych podręcznikach i dokumentach państwowych, a także szczucie i dyskryminowanie grup, które nie mieszczą się w rządowej definicji rodziny. Myk polega na tym, by zdominowani uznali narzucone wartości za naturalne i prawomocne, a nawet korzystne dla siebie. Doskonałym przykładem przemocy symbolicznej jest patriarchat. Nawet dziś znajdziemy rzesze kobiet, które z zapałem będą dowodzić, że nie ma nic słodszego niż uległość wobec pana męża.
I tutaj zaczynają się schody! Można oczywiście – ku czci świętej Prokreacji – garściami przekładać forsę z kieszeni bezdzietnych do portfeli rodziców, można nazwać rodzinę „bożą instytucją” i rozliczać społeczeństwo z pobożnego jej kształtowania, można wyrzucić wszystkie podręczniki do wychowania seksualnego i zastąpić je książeczką do nabożeństwa, można uczyć dziewczynki o cnotach niewieścich, można postawić prokuratora przy każdym małżeńskim łożu, można wprowadzić rejestr ciąż, miesiączek i owulacji, można karać dożywociem za poronienia… Ale nie można sprawić – w dzisiejszych realiach – by młode kobiety uznały to za naturalne, prawomocne i korzystne dla siebie. Dlatego władza, która początkowo próbowała z nimi grzecznie, hojnie i po dobroci, dziś się radykalizuje, a propozycje rozwiązań prawnych płynące z prawicowych kręgów brzmią coraz bardziej upiornie. Efekt? Coraz więcej kobiet chce zrezygnować z tego uprzywilejowanego i dopieszczanego przez państwo macierzyństwa, na rzecz pogardzanej i niedofinansowanej bezdzietności. Jak zwykle w przypadku tej władzy – wszystko wyszło na opak. I nie jest to powód do złośliwej satysfakcji, bo wybierana z przymusu bezdzietność może być równie tragiczna w skutkach, jak narzucone macierzyństwo.
Uprzywilejowana bezdzietność
Choć państwo dopłaca do dziecka jak do kilograma żywca czy kwintala pszenicy, a rodzice cieszą się przywilejami we wszystkich ważnych aspektach życia społecznego, na przykład w pracy, bezdzietność wydaje się młodym Polkom coraz bardziej pociągająca – tak przynajmniej wynika z doniesień organizacji kobiecych. Również badacze od lat sygnalizują, że rośnie odsetek kobiet bezdzietnych oraz tych, które ociągają się z macierzyństwem. Wkrótce pewnie tych ociągających się będzie jeszcze więcej. Brak potomstwa, nawet bez dotacji z budżetu, może uchodzić za stan uprzywilejowany z kilku ważnych powodów. Pominę te oczywiste, jak zaoszczędzony czas, nerwy i pieniądze. Skupię się na tych przywilejach, które są powiązane z władzą. Przede wszystkim bezdzietność jest znacznie bezpieczniejsza od macierzyństwa. Nie grozi poronieniem, rzucawką, przedwczesnym porodem, sepsą, depresją poporodową ani wieloma innymi groźnymi powikłaniami. Nie oddaje nas na łaskę i niełaskę lekarzy oraz prokuratorów. Wybierając niemacierzyństwo, nie ryzykujemy zdrowiem ani życiem. To ważne w sytuacji, gdy przerażeni lub natchnieni Duchem Świętym ginekolodzy bardziej niż o zdrowie i życie pacjentek troszczą się o siebie, jak to zdarzyło się ostatnio w Pszczynie czy w Białymstoku.
Poza tym, rezygnując z macierzyństwa, unikamy społecznej kontroli, która wzmaga się, gdy tylko kobieta zostaje matką. Tuż po odcięciu pępowiny trafia taka pod surowy osąd publiczny. Bliscy, znajomi, sąsiedzi, inne matki, eksperci, politycy, pracownicy opieki społecznej, sądy opiekuńcze – wszyscy mają prawo ją pouczać, grzmieć, napominać, zaglądać jej w gary i wydawać certyfikaty życiowego ogarnięcia. Rzecznik Praw Dziecka chce nadzorować jej nałogi, a fejsbukowi cenzorzy – dietę. Oczywiście, społeczeństwo próbuje kontrolować również niematki, ale brakuje mu sprawnych narzędzi i pojęć. Może sobie co najwyżej pobiadolić, natomiast nie jest w stanie ocenić, czy kobieta, która nie urodziła, jest wystarczająco dobrą bezdzietnicą. Nikt nas z tego nie rozliczy – mój Boże, co za ulga!
Brak zainteresowania ze strony władzy – to kolejny powód, dla którego bezdzietni mogą czuć się uprzywilejowani. Powód paradoksalny, ale istotny! Owszem, za życzliwym zainteresowaniem polityków idą zwykle finansowe frukty, udogodnienia, świadczenia i nagrody, ale towarzyszy im twardy zamordyzm i wszechobecna inwigilacja. Władza lubi, gdy obywatele mają jej za co dziękować i gorliwie tę wdzięczność egzekwuje: a to podsunie do wypełnienia rejestr ciąż, a to nie zgodzi się na rozwód, weźmie tęczowe dziecko pod lupę, napuści na nieprawomyślnych rodziców prokuratora, arbitralnie uzna, że ciąża nie zagraża życiu matki… A wszystko pod płaszczykiem serdecznej troski o podstawową komórkę życia społecznego. Troski, która tak hojnie dotowanym komórkom zaczyna wychodzić już bokiem. Dlatego trzymajmy kciuki, by władza jak najdłużej miała nas, bezdzietnych, w dupie. Módlmy się, by nie dawała nam pieniędzy, ulg ani przywilejów. Niech się o nas nie troszczy i nie każe nam wstawać z kolan, a będziemy mogli beztrosko cieszyć się trzema nieodzownymi do życia przywilejami: wolnością, bezpieczeństwem i intymnością. Nawet jeśli drenuje się nam kieszenie i pomija przy rozdawaniu rozmaitych benefitów… Jakie to ma znaczenie w świetle piekła, które władza gotuje matkom?!
* Onjaśnianie: jedna z polskich wersji mansplainingu.
* Choć trzeba zaznaczyć, że w związku z wycofaniem możliwości wspólnego rozliczenia z dzieckiem przy dochodach powyżej 4050 zł brutto miesięcznie samodzielni rodzice skorzystają na reformie mniej (lub stracą więcej) niż małżeństwa nieposiadające dzieci (informacja za GW).
Rysunek: Katarzyna Drewek-Wojtasik
35 komentarzy
To już rok?! Jakieś szaleństwo, jak czas bez wychowywania stadka dzieci może zapierniczać 😉 Ja wciąż żyję nadzieją, że oni przecież w końcu od tej władzy odejdą, czego życzę nam wszystkim 🙂 Tekst jak zwykle klasa!
Podejrzewam, że ze stadkiem dzieci zapierdziela jeszcze szybciej:) Przyłączam się do życzeń i dziękuję!
Nie czuję się samotna jak czytam Twoje teksty❤️
Miłościwie nam panujący i ich działania zdecydowanie odwiedli mnie od myśli o drugim dziecku, w gratisie dali mi też lęk o przyszłość mojej córki w tym kalifacie zwanym Polską.
Dla mnie korzyści z braku dzieci równoważą z nawiązką wszelkie niedogodności. Nie mając dzieci, mam tyle czasu, że swobodnie zarobię na wszystkie swoje potrzeby. A od państwa oczekuję tylko, by mi dało święty spokój.
Mam podobnie ?
Ło matko! Ciągle narzekam, że jako bezdzietna lambadziara jestem niewidzialna dla rządu, nie dostaję nic, oddaję sporo… Dziękuję za uświadomienie, że tak naprawdę to ja jestem szczęściarą?Faktycznie! Masz absolutną rację! Jak mogłam tego nie dostrzec?!?Pozostaje mi życzyć sobie i innym bezdzietnym, aby nasze orły politologii jak najdłużej miały nas w dupiu ?
Trochę nielotne te orły. Strach pomyśleć, co by się w Polsce działo, gdyby były jednak nieco lotniejsze. A tak – jedyne co potrafią, to psuć.
Ależ świetny wpis! Jakoś nigdy nie zerkałam z tej perspektywy. Rzeczywiście, można odnaleźć radość w tym, że rząd ma nas wiadomo gdzie. I że (to chyba podobało mi się najbardziej) „nie jest w stanie ocenić, czy kobieta, która nie urodziła, jest wystarczająco dobrą bezdzietnicą”. Chociaż ja chyba jestem całkiem w tym niezła.
Kiedy tak na to spojrzeć, od razu bezdzietnicy lżej:)
I o to chodziło? Dzięki, że wciąż wpadasz???
Świetnie, że pojawił się nowy artykuł! Edytko, jak zawsze ambitnie i na temat! Zachęcam, by wrzucić czasem coś krótszego, prostego, dla tych zabieganych, którzy chętnie tu zajrzą przed snem, by się tu rozgościć (lepsze niż scrollowanie fejsbuka czy śledzenie dramatycznych newsów ze świata i kraju), ale umysł już zmęczony, coś lekkiego przyjmie. 🙂
Hej! Z ręką na sercu – próbuję, ale mi nie wychodzi. Za każdym razem siadam do posta z mocnym postanowieniem, że napiszę coś lekkiego i przyjemnego. A wychodzi, jak wychodzi:) Jakoś nie mam pióra do lekkiego pisania. Wbrew pozorom to sztuka najtrudniejsza z trudnych:)
Aha no skoro tak. 🙂 Mam nadzieję Edytko, że kolejny post ukaże się niebawem. 🙂 Mnie ciekawi, jak się czują bezdzietni w dobie pandemii. Były głosy, że tacy z nas hedoniści, a kryzysy objawiają prawdę (bezsens naszej egzystencji, i ta szklanka wody, upiorna!). Od siebie mogę powiedzieć, że z dużym spokojem przechodzę ten czas, pandemia nie wpłynęła na moje rozproszenie tożsamości, nie pojawiło się uczucie, że bez dzieci, bez licznej rodziny, życie jest trudne czy pozbawione głębszego sensu. A wiele razy mi wmawiano, że w kryzysie tooo dooopiero zobaczę… Tymczasem z radością korzystam z licznych szkoleń on-line, na które nie mogłabym sobie pozwolić w dawnej rzeczywistości, poznałam ciekawych ludzi, zwolniłam tempo w pracy (mniej pracuję, zarabiam mniej, ale starcza i na swoim), niezmiennie ogrodnictwo i relaks na łonie przyrody. 🙂 To, co przygnębia, to polityka tego kraju, ale to już inny temat.
Chwatko – jak Ci w pandemii? Jest to pomysł na posta? 🙂
Pytałaś, jak mi w pandemii. Muszę przyznać, że lepiej niż kiedykolwiek. Od dwóch lat pracuję z domu. Dom mam w lesie, więc nareszcie mogę nacieszyć się widokami i klimatem. Gdy dojeżdżałam do pracy, w domu byłam tylko gościem. Przybyło mi zwierząt, książek, tras spacerowych? Stworzyłam też sobie letni azyl nad jeziorem – w życiu nie miałam tak udanego lata, jak to ostatnie. Tak, jeśli tylko zadbamy o zdrowie swoje i najbliższych i mamy pracę, to pandemia służy bezdzietnym.
Pozdrawiam serdecznie!
Świetnie! 🙂 W ten sposób obalamy mity, że bezdzietni w trudnych czasach zaczynają żałować, że nie mają swoich pociech, tracą sens życia i co tam jeszcze. Azyl w lesie brzmi super! Pozdrawiam serdecznie!
Fajnie że wróciłaś 🙂
Dzięki:)
Do listy finansowych benefitów dodałabym jeszcze „trumienkowe” czyli 4 tys. PLN za urodzenie ciężko chorego, upośledzonego dziecka oraz emeryturę dla matek 4+.
Fajnie, że wróciłaś 🙂
Dzięki, Mini! Fajnie, że znów tu jesteś:)
Dziękuję za ten post i każdy inny <3! Zaglądałam tu ostatnio kilka razy z nadzieją, na kolejny tekst bedacy balsamem dla duszy bezdzietnicy (już teraz szczęśliwej i pewnej siebie bezdzietnicy), która odkryła ten blog rok temu! Zdrówka i szczęścia Kobiety 🙂
Dziękuję za ten komentarz! Serdeczności:)
Ja też wchodziłam co parę tygodni i cieszę się, że pojawił się nowy wpis ❤️. Bardzo na niego czekałam :))) pozdrawiam!
Dziękuję. Piszę już następny post, a te życzliwe komentarze bardzo pomagają.
O proszę, co za niespodzianka! Trafiłam na bloga z polecenia na Twitterze i przez ostatnie kilka dni czytałam wpisy po kolei w trakcie dojazdu do pracy. Martwiłam się, że trafiłam w fajne miejsce, ale niestety martwe lub umierające (zdarza mi się to nader często 🙁 ), a tymczasem pojawił się nowy wpis i to jaki!
Myślę, że pisanie na ciężkie tematy wychodzi ci świetnie, bo mówisz o rzeczach ważnych w zrozumiały i logiczny sposób. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zamiast lekkich wpisów pojawiały się częściej notki grubszego kalibru 🙂
Mimo, że mam podobne przemyślenia, nie umiałabym ich ubrać w taki sposób, zapętliłabym się pewnie w gdybaniach i rozmieniła na drobne. Dlatego bardzo cieszę się, że tu trafiłam. Czytanie Bezdzietnika pozwoliło mi na poukładanie myśli i dozbroiło w argumenty, które z pewnością przydadzą mi się w najbliższe święta.
Pewnie innym też! Bo, niestety, z jednym się nie mogę zgodzić: nawet z bycia wystarczająco dobrą bezdzietni próbują chcą nas rozliczać! Przypomnę tylko Marka Jurka, kiedy mówił o „powinności rodzenia”. Był nawet na blogu wspominany, głównie w kontekście przymusu macierzyństwa właśnie, ale przez jego wypowiedź przewinęło się coś jeszcze: że „ewentualnie” akceptuje osoby bezdzietne, jeśli poświęcają się dla społeczeństwa. Podejrzewam, że myślał głównie o duchownych. Dla mnie jednak z jego wypowiedzi bije przekaz, że bez poświęcania się, nie ma dla mnie w społeczeństwie miejsca! Nieważne, ile mogę dać od siebie w inny sposób, np. będąc dobrym naukowcem, przedsiębiorcą czy co tam jeszcze… Albo dzieci, albo inny kierat, inaczej będę uważana za bezużyteczną! Bardzo skuteczny kij – i zawsze pod ręką. Najciekawsze, że zupełnie nie uwzględnia się przy tym np. pracy wolontariuszy, opieki nad chorym rodzeństwem czy niedomagającymi rodzicami. Z tego dzieci nie będzie? To się nie liczy! Podejrzewam, że takie myślenie, a nie rzeczywista troska o rodziny jest podstawą podatkowej dyskryminacji niedzietnych, o której piszesz. Bo jak nie cierpią dla społeczeństwa, to chociaż niech się dadzą wydoić, prawda? Z przekąsem myślę w takich momentach o przydatności społecznej polityków.
Cóż, tymczasem wracam do czytania, bo jeszcze kilka wpisów mam w zanadrzu i proszę o więcej 🙂
Bardzo miło jest czytać świetny wpis po tak długim czasie …..zaglądałam co jakiś czas zawsze z nadzieją że coś nowego się pojawi…no i jest ?,ale dziękuję nie tylko za ten ale za wszystkie ❤
„I nie jest to powód do złośliwej satysfakcji, bo wybierana z przymusu bezdzietność może być równie tragiczna w skutkach, jak narzucone macierzyństwo.”
Jak najbardziej jest to powód do satysfakcji. Z antynatalistycznego punktu widzenia każde urodziny mniej, to jedna istota świadoma i czująca, która nie powstanie.
Hahahaha… dobry tekst. Ale pochwalę się, że jedno 500+ udało się nam (głównie mojej żonie 🙂 wyrwać zupełnie dla siebie :))) Mimo naszej bezdzietności, mniej więcej rok temu, z premedytacją i w biały dzień wykorzystaliśmy w całości talon w wysokości 500 zł, który wówczas przysługiwał nauczycielom na zakup sprzętu elektronicznego do zdalnego nauczania. Została z tego (o zgrozo – u nas, nie w szkole!) piękna drukarka komputerowa, pojemny dysk zewnętrzny, dwa pendrive i dwie myszki komputerowe. Także jest się czym pochwalić 🙂 Chociaż teraz, po przeczytaniu tekstu blady strach padł, gdyż ten talon to trochę jakby lojalkę podpisać. Nawet ostrzegałem wtedy żonę, że to cyrograf z samym Belzebubem (Czarnek już był ministrem), a na paktowaniu z diabłem dobrze się nie wychodzi… No cóż, stało się… Teraz tylko wyglądać nam „weteranów IV Brygady” :)))
Przyznaję, że my też podpisaliśmy cyrograf, bo skorzystaliśmy z tarczy osłonowej… Ta władza tak szasta publicznym groszem, że trudno się przed tym deszczem pieniędzy ukryć;) A co do ministra Czarnka, nie wiem, czy cię to pocieszy, ale czybyście podpisali czy nie, i tak macie przeje…ne. Taki typ. Codziennie dziękuję losowi, że uciekłam ze szkoły przed 25 laty, bo teraz chybabym nie zdzierżyła, zwłaszcza kościółkowych treści. Już ćwierć wieku temu było z tym źle, ale nawet najbujniejsza wyobraźnia nie przygotowałaby mnie na to, co miało nadejść.
Droga Edytko,
zaglądałam na loga co jakiś czas i zaczęłam martwić się, że coś się stało, przez brak nowych tekstów. Ale mnie jednocześnie uspokoiłaś nowym wpisem, i zasmuciłaś opisaniem rzeczywistości. W każdym razie pozdrawiam gorąco!
Dzięki za troskę i dobre słowo. Co jakiś jakiś czas odrzuca mnie od mediów społecznościowych, mam ochotę zaszyć się w gawrze i nie wychylać z niej nosa. A potem ochota do pisania mi wraca, więc odkurzam bloga? Wiem, że to nie jest profesjonalne, ale nie potrafię pisać na zawołanie. Cieszę się natomiast, że mogę tu wracać z kolejnymi tekstami, a Wy, moi wierni i wspaniali czytelnicy, wciąż tu jesteście. Kicham was za to❤️?
Bardzo dziękuję za to, że jesteś i piszesz. Decyzję o macierzyństwie rozważałam od wielu lat. Było bardzo wiele powodów za, ale wiele powodów przeciw. Czytając Twoje teksty zauważałam kolejne aspekty, stając się coraz bardziej świadoma. Od 3 miesięcy jestem mamą. Myślałam że ten blog już nie będzie dla mnie. Myliłam się. Bardzo szanuję Cię, że nie stoisz po żadnej stronie, ale nazywasz rzeczy po imieniu, pokazujesz inne perspektywy. Na pewno będę tu wracać;)
Bardzo dziękuję za te słowa. Cieszę się, że blog trafia do refleksyjnych osób, które nie zadowalają się sztampowymi odpowiedziami. Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę wszystkiego dobrego?❤️
a to przez ten rząd nie posiadacie nie chcecie mieć dzieci?
Oczywiście, że nie, ale każdy jest osadzony w pewnej rzeczywistości
Ależ to jest błyskotliwie napisane! Miód dla oczu i Duszy 🙂 I faktycznie, jakoś lżej się robi na sercu, gdy ktoś tak fajnie podsumuje te tematy.
Może od siebie dodam, że istnieje jeszcze inny powód bezdzietności – duchowo-karmiczno-pochodzeniowy, wynikający z tego, że ktoś jest już Starą, zmęczoną Duszą, często o pozaziemskim pochodzeniu (czyli taka osoba nie czuje się dobrze na Ziemi) i ma ciężką karmę.
Wiąże się to z brakiem chęci działania w materii – człowiek jest jedną nogą w świecie duchowym i umierają w nim powoli pragnienia osiągania, zarabiania, robienia kariery, ogólnie znaczenia w tym świecie. Często taka osoba ma dużą karmę do przerobienia i to zajmuje tyle czasu i sił, że naprawdę na dzieci nie starcza już miejsca i energii, a także zasobów. Rodzina powinna być sprawnie działającą w materii firmą, która kręci się bez zbędnych refleksji – natomiast osoba uduchowiona, wrażliwa, sensytywna, zauważająca różne niedociągnięcia systemu ziemskiego życia – to nie jest materiał na pracownika tej firmy. Zadaje zbyt wiele pytań, rozmyśla, podważa wszystko, kwestionuje ziemskie prawa i zasady – to przeszkadza.
Dwie przykłady karmy:
Osoby z karmą Saturna – mogą mieć opóźnione otrzymanie stałej pracy do 30-roku życia, podobnie jak znalezienie partnera (a i często partner jest w wieku saturnowym, czyli po 50-60-tce). Jak tutaj zakładać rodzinę, dorabiać się, jak już minął czas na to? Mówię z własnego doświadczenia.
Karma Uraniczna – karma poszukiwaczy niezwykłego, karma wolnościowców – też nie sprzyja rodzinie i macierzyństwu. Wolę tropić UFO i niewidzialne energie niż zmieniać pieluchy. Serio. Dzieci mnie nudzą, rozczarowują swoim powielaniem schematów, swoją zwykłością.
Tak, można duchowo wyrosnąć z posiadania rodziny. Ale tego powodu jeszcze długo z niczyich ust nie usłyszycie. Bo jest obrazoburczy i stawia rodzinę poniżej delikwenta, jako coś bardziej pierwotnego, mniej rozwiniętego. Otóż tak, na pewnym etapie duchowej ścieżki trzeba porzucić pewne sprawy. A dzieci bardzo uziemiają, przykuwają do materii jak mało co.
Hej, bardzo ciekawy punkt widzenia. Wielu duchowych mistrzów w historii porzucało rodziny na rzecz czegoś większego, „nie z tego świata”, więc to nie jest aż tak obrazoburcze. Wystarczy sięgnąć choćby po Biblię:)