Człowiek jest jak książka. Można go czytać, zgłębiać, interpretować, a nawet – wypożyczyć w którejś z latających „żywych bibliotek”. Dlaczego więc bezdzietnych, zamiast czytać ze zrozumieniem, sądzi się zwykle po okładce? Pewnie dlatego, że mało wśród nas czułych narratorów. Jedyne, co mamy do powiedzenia społeczeństwu, to: „Odpierdol się”. Czymś takim macierzyńskiego wielosłowia nie przebijemy.
Nieważne, co o nas mówią. Ważne, byśmy mówili o sobie
Zanim wyjaśnię, dlaczego to ważne, byśmy opowiadali o bezdzietności, przyznam się do czegoś. Ja – dzikus, mizantrop i odludek – z prawdziwą pasją studiuję dziś historie ludzi bezdzietnych. Można rzec, pożeram ich, tak jak kiedyś pożerałam kryminały i reportaże Jacka Hugo-Badera. Bo każdy bezdzietny niesie jakąś historię. Czasami to lapidarne haiku, innym razem – saga na miarę „Pieśni Lodu i Ognia”. Nie wiedziałabym o tym, gdyby nie zaczęły spływać do mnie historie ludzi bezdzietnych, czytelników Bezdzietnika (bardzo wam za nie dziękuję!). To uświadomiło mi, jak cholernie ważne jest opowiadanie o naszych doświadczeniach. Zanim odpaliłam WordPressa i wrzuciłam na bloga pierwszy post, rzadko zastanawiałam się nad tym, co mają do powiedzenia ludzie żyjący bez dzieci. Wsłuchiwałam się raczej w to, co mówią o nas rodzice, znajomi, politycy czy duchowni, bo to oni – myślałam – tworzą dobry lub zły klimat wokół bezdzietności. Dziś uważam, że to mało istotne! Ważniejsze jest to, co my sami o sobie mówimy. Oto cztery powody, dla których powinniśmy to robić:
- Nie musimy się tłumaczyć z bezdzietności, ale jeśli mamy okazję, opowiadajmy o niej. O jej blaskach i cieniach. Dzielmy się doświadczeniami. To może pomóc tym, którzy wciąż się wahają. Nawet w tak prozaicznych sprawach jak wybór samochodu szukamy informacji, czytamy fora, zbieramy opinie, i zwykle wiemy, dlaczego kupujemy opla, a nie mazdę. Rzadko się słyszy: „Mam opla, bo tak!”. Wybór bezdzietnego stylu życia waży więcej niż cała laweta opli, ale nie istnieje żadna porównywarka, która niezdecydowanym ułatwiłaby podjęcie decyzji. A przecież rezygnacja z dzieci dotyka wielu sfer życia. Wpływa na to, z kim się przyjaźnimy, jak spędzamy czas, jakich doświadczamy lęków i przyjemności. Historie innych ludzi mogą być inspiracją, przestrogą albo wskazówką. Niemal każda młoda mama, ledwo pozbiera się po porodzie, zaczyna trąbić o swoim macierzyństwie, zachęcając inne kobiety, by poszły w jej ślady. Albo przeciwnie – zniechęcając je do wchodzenia w matczyne buty. Przydałaby się jakaś narracyjna przeciwwaga, nie sądzicie?
- Bezdzietność to nie jest po prostu brak dzieci, w życiowych rozrachunkach rzecz drugorzędna i przypadkowa, gdzieś obok naszych przekonań i systemu wartości. Nie! Za wyborem takiego stylu życia stoją często ważne idee, poglądy czy całe systemy filozoficzne. Trudno mówić o tym, w co się wierzy, pomijając tak istotną kwestię jak rezygnacja z potomstwa. I właściwie – dlaczego to pomijać? W końcu rodzicielstwo i postawy pronatalistyczne wspierają się na potężnych systemach ideologicznych – religijnym i neoliberalnym. I nikomu to jakoś nie przeszkadza. Wprost przeciwnie, jeżeli ten czy ów zacietrzewiony rozmówca chce zapędzić bezdzietnych w kozi róg, natychmiast wytacza ideologiczne działa. Wystarczy jednak, że bezdzietny podzieli się na forum swoim światopoglądem, od razu dostaje po nosie nieśmiertelną frazą: „Nie chcesz dzieci – okej, ale nie dorabiaj do tego ideologii”. Czy tak trudno wyobrazić sobie, że nieposiadanie dzieci może być świadomą i gruntownie przemyślaną decyzją, podjętą w oparciu o wartości, a nie kompromitującym społecznie brakiem „instynktu macierzyńskiego”?
- Wielu ludzi wybiera rodzicielstwo, wierząc, że stoi za nim spójna i sensowna wizja świata. Można ją wyczytać z oficjalnych, państwowo-kościelnych przekazów, ale i z opowiadanych na głos osobistych historii ojców i matek. Z kolei bezdzietność w powszechnym przekonaniu to chaos, brak i negacja. Ludzie żyjący bez dzieci za mało mówią o sobie, by zrównoważyć ten dominujący pro-rodzicielski przekaz. Nie ma książek, blogów i czasopism poświęconych temu wyborowi. Nic dziwnego, że znakomita większość z nas woli zostać kompletnym i spełnionym rodzicem niż „niekompletnym” i „niespełnionym” bezdzietnym. A potem jest płacz i zgrzytanie zębami, bo rodzicielstwo nie jest cudowną pigułką na udane życie. Wielu ludzi uszczęśliwiłaby bezdzietność, gdyby tylko uwierzyli, że jest wyborem równie dobrym i wartościowym jak macierzyństwo czy ojcostwo. Dlatego potrzeba osobistych świadectw nas, bezdzietnych.
W książce Orny Donath „Żałując macierzyństwa” znalazłam ciekawą metaforę – decydowanie o potomstwie jest jak wchodzenie do ciemnego pokoju. Jeżeli znasz tę przestrzeń, poradzisz sobie. Wymacasz na oślep łóżko, krzesła i stół. Jeżeli nigdy w tym pokoju nie byłaś i nikt ci o nim nie opowiedział, jesteś kompletnie zdezorientowana, każdy krok grozi potknięciem. Bezdzietność z wyboru to zupełnie nowe doświadczenie, ciemny i kiepsko opisany pokój. Owszem, ludzie bezdzietni zawsze byli, funkcjonowali gdzieś na obrzeżach społeczeństwa, mościli sobie jakąś wygodną niszę i modlili się o to, by reszta dała im święty spokój. Dziś życie bez dzieci nie ma już posmaku wstydu czy skandalu, ale to wciąż niełatwy wybór. Na pewno byłby dużo łatwiejszy, gdybyśmy umieli o nim tak zwyczajnie pogadać, bez strachu, zahamowań i kompleksów. Wówczas ci, którzy stoją przed wyborem: mieć albo nie mieć dzieci, byliby może mniej zdezorientowani i śmielej wchodziliby do tych ciemnych pokoi: rodzicielstwa lub bezdzietności. I nie potykaliby się tak często jak dziś…
Dlatego mówmy śmiało o swojej bezdzietności. A jeżeli nie chcemy albo nie mamy takiej potrzeby, to przynajmniej nie uciszajmy tych, którzy mają ochotę o tym pogadać! W końcu człowiek to książka. Zamiast sądzić po okładce, zajrzyjmy do wnętrza.
I na koniec cytat z Łony:
Tolerujesz innych? Brawo!
Teraz gardź tolerancją, idź dalej, znajdź w sobie ciekawość!
Zdjęcia: https://pixabay.com
26 komentarzy
Odwrocmy teze – jesli nakazujemy bezdzietnym „siedziec cicho” to najpewniej dlatego, ze nie chcemy czegos uslyszec. Czegos sie pewnie boimy, a niechec ta wynika czesto, jak wiemy z psychologii z ryzyka przejrzenia sie w lustrze. Ale czego sie boimy?
W pokoleniu gdzies bardziej w okolicy moich dziadkow niz rodzicow mielismy w rodzinie bezdzietna pare. On wychodzil co rano do pracy i zabieral kanapki, ktore przygotowywala mu ona, ale… wracal z nimi i zjadali je oboje, bo, jak mowili, „pachnialy praca”. W rodzinie opowiadano o tym z ironicznym usmiechem, ale czyz nie jest to piekny dowod zazylosci i milosci? Bo ze to byla milosc nie watpie, kiedy ona odeszla pierwsza, on zwariowal i to wcale nie w przenosni. Nie wytrzymal jej nieobecnosci, ktora najwyrazniej nadawala sens jego istnieniu. Kolezanka, pod piecdziesiatke, rowniez bezdzietna opowiada mi, ze jej partner (znaja sie od liceum, ale zeszli na studiach) przygotowuje jej co rano sniadaniowke z owocami. Czyz to nie piekne? Tymczasem narodziny potomstwa to jak sztorm na morzu – nawet stabilny do tej pory statek partnertstwa jest narazony na straty.
My „dzietni” wierzymy, ze potomstwo bedzie nasza lepsza wersja, ze odziedziczy po nas to, co najlepsze. I tak tez czesciowo jest, ale tylko czesciowo. Czasem gdzies w glebi duszy pojawiaja sie mysli, ze byc moze nie nalezalo swoich genow przekazywac dalej. Z reszta z ta lepsza wersja to tez utopia – np. dzieci ludzi wybitnych przeciez rzadko siegaja do tego poziomu, nie sa lepsza wersja, bo ta urodzila sie juz pokolenie wczesniej.
I oczywiscie wiemy, ze de facto, to my jestesmy egoistami wydajac dzieci na ten swiat w tym, tak trudnym czasie kryzysow, wojen, terroryzmu i roznych niebezpiecznych dla ogolu i poczucia solidarnosci ideologii. Juz zawsze bedziemy sie o nie bac, starajac sie nie pamietac, ze jest w tym tez nasza wina. Mam kolege z dziecinstwa – pochodzi z tzw. rodziny rakowej – najpierw jego mama stracila tak wszystkich krewnych w bardzo mlodym wieku i sama tez, niestety, pokonala go tylko za pierwszym razem. On sam ma wielki apetyt na zycie – „dalej, wyzej, szybciej” to jego dewiza. Czy mozna go winic, ze nie chce miec dzieci, wiedzac, ze jest nosicielem takich genow?
No i wreszcie – zapominamy, ze „nakaz” (seryjnej) monogamii i posiadania dzieci jest stosunkowo nowy i uwarunkowany wzgledami ekonomiczno-politycznymi. Przeciez kiedys posiadanie dzieci bylo przywilejem (i dopustem Bozym), natomiast osoby bezdzietne tez mialy wazne role w spoleczenstwie (niejedna matka wychowala np. po wojnie swoje potomstwo dzieki pomocy niezameznej siostry, niejedno bezdzietne malzenstwo „przysposobialo” dziecko ubogiego krewnego lub lozylo na jego utrzymanie, czesto ratujac je od smierci glodowej, ale przeciez nie tylko o to chodzilo – trudniej byc np. bohaterem czy pionierem, jesli nosi sie odpowiedzialnosc za kogos innego, a przeciez ktos musi napedzac machine postepu.)
Moze boimy sie uslyszec to, a moze cos innego? Zagluszajac bezdzietnych zagluszamy jakas czesc siebie.
Pięknie to opisałaś! I trochę uprzedziłaś moje zamiary, bo mam w planach post o tym, dlaczego postawa bezdzietnych wywołuje takie kontrowersje. Między innymi – tak myślę – właśnie ze strachu przed zaakceptowaniem faktu, że dokonało się złego wyboru. Mam w głowie jeszcze parę podejrzeń i na pewno podzielę się nimi na blogu. Ale twój opis bezdzietnych małżeństw jest naprawdę wzruszający. Mnie w każdym razie złapał za gardło. Ciekawy jest również rys historyczny. Owszem, kiedyś bezdzietni pełnili ważne funkcje społeczne, ale byli jakby poza społeczeństwem. Literatura i antropologia kultury opisują często postać odmieńca – i do tej grupy należały te wszystkie bezdzietne szwagierki, wujenki i stare panny. O tym w sumie też warto napisać:)) Dzięki za inspiracje!
E-Milka ciekawie to opisałaś. Z moich obserwacji moge dodać, że może powód jest bardzo prozaiczny. Mianowicie ludzie bardzo często nie zastanawiaja sie nad swoim życiem. Po prostu żyją. Społeczeństwo od najmłodszych lat nasuwa nam pewne role, a my je po kolei gramy. Jak byłam nastolatką, to byłam przerażona wieloma rzeczami, które na mnie czekają w dorosłym życiu Np. kiedyś moja siostra powiedziała mi, że jestem już w tym wieku, że powinnam zacząć ćwiczyc chodzenie w butach na obcasie, bo jak bedę dorosła, to skończy się chodzenie w sportowym obuwiu. Faktycznie w latach 80 i 90 przynajmniej w moim miescie (LEgnica) nie widziało się kobiet około 30stki w adidasach na mieście. I co, może jeszcze dżinsy do tego?! I plecak zamiast torebki?! Pamiętam, że odpowiedziałam wtedy starszej siostrze, że ja nie będę nigdy siebie zmuszać do tortur i będę sie ubierać jak mi się podoba na co moja siostra śmiała się mówiąc „zobaczymy, zobaczymy…”. I patrzcie – Mam 35 lat i szpilki zakładam z przyjemnością średnio raz w roku, a i to nawet nie. Nikt nie zwraca już uwagi na kobietę w trampkach. Podobnie z dziećmi. Mówią nam: „jak sama będziesz mieć dzieci, to…”, „zobaczysz jak będziesz mieć dzieci…” i człowiek wie, że nadejdzie ten moemnt, że będzie miał dzieci. Po prostu nadejdzie, tak jak nadejdzie pierwsza miesiaczka, włosy pod pachami i nic z tym nie zrobimy, jak nadejdzie starość i wiele innych rzeczy. I to, patrząc na wielu, mam wrażenie, rzeczywiście jakoś tak samo przychodzi. kończymy szkołę, znajdujemy pracę, partnera, ślub i dzieci. Po prostu jakby ludzie nie wpadli na to, że moga wybrać inaczej i po prostu nie mieć dzieci. Być ze sobą i ich nie mieć. To jest taka opcja? Wow! A może ktoś życzy sobie być w ogóle do końca życia kawalerem/ panną? To jest taka opcja? 🙂
Myślę, że trafiłaś w sedno. Dlatego właśnie ludzie bezdzietni często tak irytują i prowokują do nietaktownych zachowań. Bo samą swoją obecnością pokazują, że można jednak inaczej. Z większym namysłem albo wbrew utartym szlakom i schematom. Tych, którzy bezrefleksyjnie wchodzili w narzucone role, wytrącają ze strefy komfortu.
Masz racje @boudiko – przekonanie, ze bedzie tak, a nie inaczej dostajemy w przekazie od otoczenia. A ono podlega naciskom religijno-politycznym, czy tez biologicznym – gatunek musi zostac zachowany, panstwo musi miec obywateli, ktorzy legitymuja jego egzystencje, kiedys im wieksza rodzina, klan, tym potencjalnie wieksze wplywy. Wyrwac sie z tego zakletego kregu jest bardzo trudno. Mnie tez sie to nie udalo – mimo, ze posiadanie dzieci odsuwalam na przyszlosc, chyba nigdy nie postawilam tego pod znakiem zapytania – „A musze?” To tak jak z tymi irytujacymi pytaniami, skierowanymi nawet do bardzo mlodych nastolatek – „A masz juz chlopaka?”. Podprogowo – nie masz, to jestes niepelna, zrob cos z tym. Szczerze – naprawde nie wiem, po co mlodym dziewczetom chlopak i vice versa, nie dlatego, ze jestem pruderyjna, tylko ze ten czas warto uzyc na rozwoj i pobycie sam na sam z soba, by w ogole dowiedziec sie, kim sie jest i czego sie chce od zycia. Problem w tym, ze wiekszosc ludzi nie radzi sobie z wolnoscia. Podobnie z dziecmi – pytania „A kiedy wnuki? A myslicie juz, co dalej i kiedy ewentualnie?” i czlowiek zastanawia sie raczej, jakie powody „zwloki” podac (po studiach, zakupie/remoncie mieszkania, kiedy bedzie stala praca, bo roku zagranica), niz „Nie kiedy, tylko czy w ogole?”. W Polsce jest olbrzymia presja otoczenia, odczuwaja ja rowniez „dzietni” – sprobuj miec jedynaka, nie ochrzcic dziecka, lub nie poslac go do Komunii, wyslij „za pozno” lub „za wczesnie” do szkoly, a nastaw sie na ciagle odpieranie atakow i niedyskretnych pytan.
E-milko, jesteś prawdziwą podporą tego bloga. Bardzo lubię czytać twoje analizy:) Cieszę się, że tu zaglądasz i dzielisz się refleksjami.
Bardzo dziekuje, duzo myslalam na rozne tematy. Jestem mama, ale zderzenie rzeczywistosci z moimi wyobrazeniami bylo naprawde bolesne. Od tej pory wcale nie uwazam, ze „kazdy musi”. Natomiast Twoj blog dla „dzieciatych inaczej” zachwyca i jezykiem i celnymi artykulami.
Coraz trudniej przychodzi mi tłumaczenie się z bezdzietności i nie wiem, czy powinnam to robić, czy wręcz przeciwnie.
Kiedyś, jakieś 20 lat temu, kiedy nie odbiegałam intelektualnie od rozgarniętego szympansa, wszystko było czarne lub białe i dużo prostsze.
Na pytania typu – „Co pomyślą sąsiedzi”- podświadomość automatycznie podsuwała jedyną słuszną odpowiedź – Mam to w dupie!
I nie wizualizowałam sobie przy okazji szeregu sytuacji, w których to leżę spragniona, a urażony sąsiad nie podaje mi szklanki wody, albo nie wzywa pogotowia bo wciąż ma przed oczami moją nietrafioną stylizację z 98 roku i stwierdza, ze lepiej dla dobra ludzkości będzie pozwolić mi umrzeć.
Ale po 20 latach wysłuchiwania pytań, komentarzy i uwag „około prokreacyjnych” moja biedna podświadomość zaczyna się gubić w zeznaniach.
Nadal patrząc na niemowlaka widzę miniaturkę Jerzego Urbana i niezmiennie widok ten nie robi na mnie pozytywnego wrażenia, ale coraz częściej staram się do tego nie przyznawać lub udawać, że to całkiem fajny mini-człowiek i za 18lat na pewno wybierzemy się na piwo (jeśli do tego czasu nie umrę z samotności, braku miłości i poczucia pustki).
„Nie mów tak, bo cię pokaże”. „Nie myśl tak, bo grzeszysz…” „Dziecko to skarb”, „Rola matki to najważniejsza rola w życiu”… Słysząc coś tyle razy, zaczynasz odnosić wrażenie, ze coś jest z Taba grubo nie tak. Kiedyś zapytałam moją bardzo młodą znajomą, która w wieku 19 lat postanowiła wziąć ślub i założyć rodzinę, do czego jej się tak spieszy? Odpowiedziała mi z rozbrajającą szczerością, ze nie chciałaby skończyć tak jak ja 🙂 Niby nic, a jednak było mi trochę przykro, ze moje (teoretycznie fajne) życie jest stawiane za przykład tego jak nie należy żyć.
Mama mówiła, ze jak będę jadła twaróg to będę miała piękne rzęsy i kręcone włosy. Jadłam i nie mam.
Może jednak trzeba słuchać tylko swojego wewnętrznego głosu i tak jak 20 lat temu mieć to niezmiennie w dupie? Może i tak, tylko „co powiedzą sąsiedzi:)?”
Hej! Piszesz o ważnych i poważnych sprawach, ale rozbawiłaś mnie do łez, zwłaszcza tą nietrafioną fryzurą:)))) Takie poczucie humoru to świetna zbroja:) Poruszyłaś tu parę ważnych kwestii. Mnie też cholernie wkurza to, że co jakiś czas jestem wywoływana do odpowiedzi, ale postanowiłam uzbroić się w cierpliwość i uczciwie i szczerze tłumaczyć. Oczywiście gdy tylko wyłożę parę swoich argumentów, od razu wpadam na mur niedowierzania, pobłażania albo niechęci. Jeszcze parę lat temu okropnie się pieniłam w takich sytuacjach, ale teraz postanowiłam pójść w klimaty zen. Sama sobie tłumaczę, że bezdzietność z wyboru jest zjawiskiem nowym. Społeczeństwo nie miało wiele czasu na to, by się z nim otrzaskać, oswoić. A wiadomo – co nieznane, oburza, śmieszy lub przeraża. No i OK, biorę to na klatę. WIem swoje! Natomiast o tym, co mówiła mama, wkrótce napiszę post, bo to naprawdę skomplikowana i ciekawa sprawa – te przekazy naszych matek. Często co innego mówią wprost, a co innego przekazują nam niewerbalnie, podprogowo. No, ale nie będę uprzedzać posta. Mam nadzieję, że wpadniesz i przeczytasz. Na razie – róbmy swoje, żyjmy tak, jak dyktuje nam serce i rozum, a wywołane do odpowiedzi, mówmy o swojej bezdzietności. Im częściej ten temat będzie poruszany, tym szybciej społeczeństwo się z nim oswoi. Pozdrawiam!
To ja się zgadzam tylko z czwartym punktem „rozmawiajmy bez kompleksów”. Uważam, że reszta nie jest potrzebna i jest bez znaczenia. Ludzie, którzy podchodzą do świata z nastawieniem, że się różnimy, nie będą potrzebowali ani hałasu bezdzietnych, ani żadnej dorabianej do tego tematu ideologii. Są ludzie, którzy dzieci mają, są tacy (z różnych powodów), którzy nie. Ja uważam, ten fakt już jest odpowiedzią na wszystko. Każde inne robienie szumu medialnego szkodzi obu stronom, które przecież wcale nie są w żadnym konflikcie. Ja to tak rozumiem. Mało tego, czasem można współczuć tym, którzy dzieci nie mają, ale czasem tym, którzy je mają!:)
Hej! Jeśli myślimy o indywidualnych przypadkach – to masz rację! Jedni mają dzieci, inni nie, jedni chcą, drudzy nie chcą – nie ma o co robić szumu. Jednak sprawy dzietności/bezdzietności nigdy nie są tylko prywatne i osobiste. Jest coś takiego jak oficjalna narracja, usankcjonowana religijnie, kulturowo, społecznie. W tej przestrzeni gloryfikuje się rodziców, a bezdzietni są nieakceptowani, pomijani, piętnowani. I ja się na to nie zgadzam:) To nie jest tak, że z punktu widzenia społeczeństwa wybór rodzicielstwa czy bezdzietności jest równorzędny. Dlatego często ludziom trudno wybrać właściwie, bo czują presję pronatalistycznego społeczeństwa i jego instytucji. I z tej perspektywy warto powalczyć, zrobić szum, pokazać, że nie tylko rodziny z dziećmi żyją w tym państwie. Są też bezdzietni, niepłodni – i trzeba o nich pamiętać, choćby konstruując przepisy prawa czy prowadząc politykę fiskalną. Siedzenie jak myszy pod miotłą i sprowadzanie wszystkiego do indywidualnych wyborów w niczym nie pomoże. Sprawi jedynie, że doświadczenie bezdzietności będzie swoistym tabu. Pozdrawiam!
Doskonały wpis! A także impuls do kolejnych pytań. Mam nadzieję, że rosnący w siłę blog pomoże naszkicować odpowiedzi. Ja osobiście nie wiem czy zostać mamą, czy może odbierze mi to część tożsamości? Jak walczyć z tą chlerną presją otoczenia? I jak znosić własną rodzicielkę (która przekonuje, że dzieci to cel życia na ziemi)?
Hej! Ciężkie zadanie przede mną stawiasz:))) I bardzo dobrze – ten blog właśnie po to jest. Ma inspirować do podejmowania wyzwań! Sama nie znam jeszcze bardzo wielu odpowiedzi, ale szukam. Przede wszystkim w komentarzach i historiach czytelników. Taka jestem!:)) O mamach właśnie piszę post, więc wkrótce sobie poczytasz. Może nie o tym, jak znosić rodzicielkę, ale o tym, jakie rodzicielki dają nam wzorce – oficjalnie i tak bardziej podprogowo. Pozdrawiam!
Wielkie brawa dla Ciebie za ten blog! Przyjazną przestrzeń do bycia szczerą, szczerym. Trafiłam na niego, bo FB mi go podpowiedział. Świetnie, że uświadamiasz, że ze swoimi odmiennymi poglądami na rodzicielstwo nie trzeba chować się pod stołem albo za firanką 😉 A może wcale nie tak odmiennymi? Tyle tu osób bezdzietnych z wyboru! Mnie nigdy nie ciągnęło do tego, żeby mieć dziecko. Jako nastolatka zajmowałam się dziećmi rodzeństwa i kuzynostwa. Zdarzało się, że wbrew własnej woli, bo skoro oni opiekowali się małą mną, to ja powinnam się odwdzięczyć, zajmując się ich potomstwem… Choć byłam i raczej jestem dobrą ciocią, a dzieci do mnie lgną. Ale wolę cudze niż swoje. Na parę godzin niż na całe życie. Obserwowałam poświęcenie kobiet z otoczenia dla rodziny, rezygnację z siebie, swoich pasji i ewentualny powrót do nich dopiero po latach. Znam historie związków, w których po pojawieniu się dziecka gaśnie pewna iskra. W macierzyństwie widzę więcej cierpienia niż radości.
Spełniam się w inny sposób, nie chcę takich zmian w moim ciele i w moim życiu, nie chcę jeszcze jednej osoby w środku mojego związku, nie chcę ograniczenia mojej wolności, nie chcę dodatkowej odpowiedzialności za dziecko. Mam za sobą doświadczenia zaburzeń odżywiania – epizod anorektyczny i bulimię, na którą leczyłam się terapeutycznie i z której wyzdrowiałam. Chudłam, tyłam, chudłam i po latach zyskałam stabilność w wadze, choć waga ta pozostaje niska. Odżywiam się zdrowo, biegam, dbam o swoją sylwetkę. Wiem, że bardzo ciężko przyjęłabym powiększanie się mojego ciała. Nie chcę stracić tego, co wywalczyłam przez lata. Nawet na te kilka miesięcy. Według mnie poród jest przeżyciem mrożącym krew w żyłach. Znając swoje przewrażliwienie na punkcie ciała, uważam, że dla mnie byłby traumą na lata albo i na całe życie. Nie mam zamiaru go doświadczać. Tym bardziej, że jak wspominałam, nigdy nie marzyłam o dziecku.
Poza tym kilka lat temu doświadczyłam seksu, na który nie wyraziłam zgody. Później bałam się, że zaszłam w ciążę. Jednak wtedy okres spóźnił mi się ze stresu, którego zaznałam na skutek wydarzenia. Nie wiedzieć czemu, nie lubię nazywać tego wydarzenia po imieniu. O sprawie wie tylko garstka osób.
Nie chcę tutaj snuć jakiejś historii swojego cierpienia. Chcę po prostu pokazać, że ludzie mają całe mnóstwo przeżyć i motywów, z powodu których pragną prawa do wyboru, czy chcą mieć dziecko, czy nie i do poszanowania swojego wyboru. I czasami wcale nie chcą tych motywów naokoło ujawniać. Cóż, zawsze można ujawnić tylko część. Ja po przeczytaniu Twojego posta uznałam, że właśnie część swoich motywów mogę śmiało przedstawiać. Nie czuję się wybrakowana w żaden sposób z tego względu, że nie chcę być matką. Uważam, że każdy odgrywa swoją rolę w społeczeństwie i niech każdy odgrywa taką, jaką sobie wybierze. A jeśli inni osądzą mnie na jej podstawie, i w jaki sposób, to ich sprawa.
Mój partner jest zwolennikiem „brania na przeczekanie” – pytają, kiedy dzieci, więc jeśli będziemy się migać od odpowiedzi, również takiej, że ja ich nie chcę, w końcu przestaną pytać. Najbardziej denerwują mnie żarty na rodzinnych imprezach ten temat, typu: „Szwagier nauczy cię, jak dzieci robić”, albo, gdy mój chłopak odszedł od stołu „Co ona tak sama siedzi? To wiadomo, czemu dzieciaka nie chce, ha, ha”. Naprawdę logiczne, nie ma co. Przeżywałam te teksty przez tydzień. Z tego względu, że nie dość, że wtargnięto w moją intymność, że czułam się jak obiekt (bo to mój chłopak wyszedł tu na decyzyjny „podmiot”), to jeszcze nie umiałam się obronić, wyjść z tego z twarzą.
Jedyne, czego się boję, to tego, że mój chłopak chce mieć dzieci. Wie od początku naszego związku, że ja wręcz przeciwnie. Zna moje argumenty, w tym przejścia z zaburzeniami odżywiania i wie o „tym” wydarzeniu. Obawiam się jednak, że pewnego dnia jego chęć posiadania potomstwa stanie się większa niż zrozumienie mnie czy miłość do mnie. Boję się bólu, który wtedy do mnie przyjdzie. Ale może tak się nie stanie.
Jeszcze raz wielkie gratulacje dla Ciebie i dziękuję za wszystkie posty, które miałam i mam tu okazję przeczytać. Absolutnie dodają siły! Wszystkiego dobrego i siły także dla Ciebie 🙂
Hej! Kłaniam ci się w pas i bardzo, bardzo dziękuję – za wpis i za głębokie zrozumienie idei, jaka przyświecała mi przy pisaniu tego posta. Wiem, że nie każdy bezdzietny mi w tym przyklaśnie, ale uważam, że mówienie o bezdzietności, o jej powodach, zwłaszcza jeżeli te powody są skomplikowane i dotykają bardzo osobistych i intymnych strun, ma głęboki sens i dobre uzasadnienie. O ile trudniej będzie rzucić głupim tekstem, jeżeli obije się człowiekowi o uszy (choćby obije) taka historia jak Twoja. Wielu ludziom świat jawi się czarno-biały. Prosty jak drut. A przecież taki nie jest! I właśnie to chciałabym swoim blogiem pokazać. Traktuję to jako element edukacji społecznej:) Wiem, że to jest bardzo trudne i nie oczekuję, że nagle wszyscy zaczną robić comming out. Ale cieszę się, że są ludzie gotowi podzielić się tym z innymi, tym co uważają, czują, tym co przeżyli. Nawet jeżeli nie trafi to do milionów – do mnie to trafia. I naprawdę czuję, że dotykamy tu, choćby w maleńkim stopniu, jakiejś prawdy o nas, ludziach bez dzieci.
Nie jestem psychologiem, więc mam marne kompetencje, by doradzać w tak skomplikowanych kwestiach, ale gdy czytałam twój wpis, ten fragment o relacjach z partnerem, to pomyślałam sobie – być może to truizm – że powinniście często rozmawiać o dzieciach. O waszych rozbieżnych stanowiskach. Nie ma tu dobrej recepty ani patentu na sukces, ale najgorsze byłoby milczenie i czekanie, aż ta druga strona „zaskoczy” – zachce dzieci lub z nich zrezygnuje. Trzeba omawiać ten temat. Może nie uparcie wałkować, gdy to drugie nie chce. Bez przymusu i nacisków. Ale rozmawiać! Trochę po to, by przywyknąć do myśli, że to nas dzieli, a szukanie consensusu jest wyzwaniem dla dwojga. Ale też po to, by podzielić się właśnie swoimi obawami i jak najlepiej się zrozumieć. Mam nadzieję, że wam się to uda! Powodzenia i wszystkiego dobrego! I zaglądaj na bloga:) Do usłyszenia!
„I naprawdę czuję, że dotykamy tu, choćby w maleńkim stopniu, jakiejś prawdy o nas, ludziach bez dzieci” – mnie się wydaje, że nawet w większym stopniu 🙂 Jak dobrze jest poczuć, że nie jest się z czymś samym i że można o tym powiedzieć, nie zostając skazaną na wielkie zakrzyczenie albo ogólną banicję. Jednak myślę, że comming out to bardzo delikatna sprawa. Dziękuję Ci za odpowiedź i poradę. Sądzę, że da się ją zastosować do wielu spraw, które partnerów różnią – żeby właśnie nie udawać, że różnice nie istnieją (to i tak prędzej czy później „wybuchnie”). Chętnie będę zaglądać 🙂 Pozdrowienia!
Szczerze długo rozmyślałam nad poprawną, krótką odpowiedzią, ale i szczerą dlaczego nie chcę mieć dzieci. Na pytania na imprezach rodzinnych : „a kiedy my?” mój mąż odpowiada „jutro rano”. Mężczyźni chyba mają mniejsza potrzebę tłumaczenia się. Ja odpowiadam: „a my nie”. I to daje pole do dyskusji, otwiera na następne pytania: „jak to, ale tak w ogóle? Dlaczego?” Dlaczego? Mam dużo powodów i nie chcę nikogo zanudzać, bo pół wieczoru musiałoby na to zejść, a wiem, że ludzie nie chcą słuchać, wiem, że już mnie osądzili, że w ich oczach w ułamku sekundy stałam sie „ta wygodna”. Brałam pod uwagę nawet opcje kłamstwa, czy by nie mówić,że nie mogę mieć dzieci. Tylko tym nielicznym, którzy mieliby odwagę dalej drążyć temat i spytaliby: „ojej.. dlaczego?” odpowiadać: „bo mnie wkurwiają”. 🙂
Odpowiedź: „Jutro rano” jest znakomita – dowcipnie i z lekką nutką pikanterii zamyka dyskusję, której w kulturalnym towarzystwie w ogóle nie należało otwierać. Aż żal, że mnie już nikt o to nie zapyta:)) Wypożyczyłabym sobie ten tekścik!:)
Nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zaatakuje takim pytaniem, wiec w razie czego, tekst gotowy 😉
Żyję, zupełnie przypadkiem albo dzięki swojemu podejściu – ciężko stwierdzić mi to jednoznacznie – w jakiejś rozkosznej bańce.
Rzadko kiedy ktoś pozwala(ł) sobie na pytanie „kiedy?” itp. Nikt nigdy nie dał mi odczuć, że neguje moje podejście, choć może ktoś próbował, ale nie byłam zainteresowana, by to przyjąć. Najbardziej zaawansowane są żarty ze znajomym ojcem dziewięciorga, kiedy on mówi, że jego dzieci sfinansują moją (nędzną) emeryturę, a ja ripostuję, że tymczasem łożę na ich (wątpliwą) edukację.
A kiedy ktoś już zapyta albo temat się pojawi, bo go nie unikam, to mówię często, że „lubię dzieci i chciałam, żeby tak zostało”. 😉
Jeśli mam wrażenie, że kogoś spina fakt i chce być delikatny wobec domniemanej niepłodności, nazywam sytuację, żeby nie maltretować rozmówcy. I mam gotowość do rozmowy o przyczynach, ale nie mam potrzeby, by do takiej rozmowy zapraszać. Może błąd ze względu na tych nękanych?
Bardzo sensowne podejście:) I fajna riposta. Pozdrawiam!:)
Jestem bezdzietna z wyboru. Od dość dawna. Bez kompleksów. Jedyną osobą, którą obchodzą powody, jest mój mąż. Reszta świata traktuje mój wybór jak wyjątkowo brzydką brodawkę na czubku nosa – skoro już jest, to trudno, niech będzie, ale po co zaraz o tym gadać? Po co obrzydlistwem innym dawać po oczach? Dlatego serdecznie Ci dziękuję za ten tekst. Ukłon.
Hej! Ta brodawka jest doskonała!:)) Dokładnie tak w społeczeństwie traktuje się bezdzietność. Niby nic zdrożnego, niby wszyscy wiemy, że jedni chcą, a drudzy nie, ale żeby zaraz się z tym paskudztwem obnosić, co to to nie! Ja mam jeszcze jedną wkurzającą obserwację. W mediach wciąż pokutuje klimat konspiracji. Przyznać, że się nie lubi dzieci to jak przyznać się do kanibalizmu. Po cichu, anonimowo i z rozpikselowaną twarzą – tak ewentualnie można. Jak ostatnio Newsweek robił materiał o bezdzietnych, to swoim rozmówcom z góry gwarantował anonimowość. No halooooo! Pozdrawiam!
Dziękuję Ci za tego bloga 🙂 chociaż osobiście nie spotkałam się nigdy z jakimś negatywnym przyjęciem bezdzietności z wyboru, to doskonale wiem o tym, że po prostu miałam szczęście. Poza moim najbliższym otoczeniem świat nie jest taki kolorowy. Ja – bezdzietna ateistka (wspomniałyście, dziewczyny, o tym połączeniu przy okazji wpisu o bezdzietności na wsi – potwierdzam istnienie tego związku!) mogę przyjaźnić się z wierzącą i praktykującą mamą dwójki maluchów, ale z przykrością stwierdzam, że nasz wzajemny szacunek i ciekawość świata tej drugiej to sytuacja wyjątkowa. Dlatego ważne jest, żeby o tym mówić, żeby przybliżać. Dzięki za to miejsce!
Hej! Witaj na Bezdzietniku? Bardzo się cieszę, że idea tego bloga jest podzielana przez tyle osób? Mnie – bezdzietnej – od razu robi się weselej na sercu. Pozdrawiam!
A ja mam na odwrot to ja rezygnuje z kolezanek ktore na sile zmuszaja mnie do bycia matka mam ich dosc przeszkadzaja mi tylko w zyciu.Zostawilam tylko tych ktorzy nie maja takich prymitywnych problemow i potrafia zaakceptowac ludzkie wybory .Reszta sie nie liczy szczerze mowiac ,partneta tez przekonalam do olania wszyskich wscibskich ludzi.