Miałam pisać o sterylizacji, ale przebimbałam kilka dni i nagle obudziłam się w nowej rzeczywistości. Niby ziemia i niebo te same, ptaszki ćwierkają, słonko świeci, a jednak coś się zmieniło.
Wyje alarm klimatyczny. No dobrze, wyje głównie wtedy, gdy odpalę fejsbuka, ale i tak trudno go zlekceważyć. Zwłaszcza że termometr za oknem raz po raz doznaje udaru cieplnego, a bagienna łąka wokół mojego domu nagle zaczęła udawać płową, afrykańską sawannę. I nawet całkiem nieźle jej to udawanie wychodzi. Źródła biblijne i naukowe po raz pierwszy są zgodne – ludzkość została dotknięta wielkim upałem i powinna szykować się na koniec świata. Można to przeczytać zarówno w Apokalipsie świętego Jana, jak i w raporcie Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu. Grubo! Jakby tego było mało, trwa w najlepsze (w najgorsze!) szóste masowe wymieranie gatunków. Obok tych bezcennych i nieodżałowanych, jak choćby wielkouch mniejszy czy nosorożec biały, giną także gatunki niepożądane, na przykład negacjonista głąbowaty. Ostatnie polskie siedliska tego okazu zachowały się na Wiejskiej, w pałacu przy Krakowskim Przedmieści, w kancelarii premiera i w kilku spółkach Skarbu Państwa, głównie tych związanych z wydobyciem węgla. Negacjonista głąbowaty nie wie, na ile człowiek w rzeczywistości przyczynił się do ocieplenia klimatu, a nawet powątpiewa, czy takie ocieplenie w ogóle ma miejsce. No bo dzisiaj na przykład jest tylko 20 stopni Celsjusza, czyli chłodek, a nie żadne ocieplenie, huehuehue…
Świnia z dwoma ryjami szczerzy kły
Kpię, ale w rzeczywistości wcale nie jest mi do śmiechu. Apokaliptyczne wizje susz, pożarów i powodzi straciły baśniowy powab i z dnia na dzień przekształciły się w suche meterologiczne komunikaty i ostrzeżenia pogodowe. Co ciekawe, apokalipsa wyrażona językiem liczb, stopni i procentów przeraziła nas bardziej niż ta opakowana w wymyślne metafory. Szarpnęło nami, i dobrze! Nareszcie zaczynamy krzątać się wokół Planety. Torby wielokrotnego użytku zamiast foliówek, bambusowe szczoteczki zamiast plastikowych, woda z kranu zamiast z butelek, odnawialne źródła energii, ograniczenie konsumpcji, przejście na weganizm… Pomysły mamy lepsze lub gorsze, mniej lub bardziej radykalne, ale jeden wydaje się budzić większe kontrowersje niż reszta – rezygnacja z dzieci. Najdobitniej przekonałam się o tym, gdy dołączyłam do fejsbukowej grupy „Mniej” założonej przez Szymona Hołownię. Nawet wielorazowe ściereczki do podcierania dupska nie są tam obłożone taką anatemą jak bezdzietność podyktowana względami ekologicznymi. O dzieciach cicho sza, bo jeszcze ktoś poczuje się urażony albo pomniejszony w swym rodzicielstwie! Mam wrażenie, że o ile bezdzietność z wyboru została już jako tako społecznie oswojona, o tyle eko-bezdzietność to wciąż dziw-świnia z dwoma ryjami szczerząca wilcze kły. Do cyrku z nią, a nie na salony, gdzie poważni ludzie dyskutują o poważnych sprawach!
Poprzyglądajmy się tej bestii. Czy rzeczywiście jest aż tak szkaradna, jak ją malują?
Dziecko a katastrofa klimatyczna
Nie od dziś wiadomo, że dzieci to kosztowna inwestycja, również dla środowiska naturalnego. Już kilka lat temu szwedzcy naukowcy ustalili, że posiadanie jednego dziecka mniej wiąże się z obniżeniem emisji CO2 aż o 58,6 tony rocznie (przeczytacie o tym tutaj). Więcej ludzi na Planecie, to większe zużycie wody i surowców naturalnych, to więcej zabitych i zjedzonych zwierząt, więcej wyciętych lasów, więcej zniszczonych biotopów i skazanych na zagładę gatunków. Więcej konfliktów zbrojnych, wojen i migracji. Co prawda Szymon Hołownia twierdzi, że „nie ma przeludnienia, jest złodziejstwo zasobów”, ale według mnie to bałamutna półprawda i szkodliwe samooszukiwanie się; szalenie popularne, niestety. Owszem, złodziejstwo przybiera zatrważające rozmiary i niewątpliwie odpowiada za szerzący się na świecie głód. Gdyby dziś bogaci podzielili się z biednymi, wszyscy najedliby się do syta. Dziś… A jutro? Pojutrze? Za sto lat? Demografowie twierdzą, że w 2100 roku będzie nas 11 miliardów. Ubędzie natomiast – z powodu zmian klimatycznych – miejsc przyjaznych do życia. Czy wtedy też powiemy, że wystarczy nie kraść, by każdy dostał to, czego potrzebuje? A co z potrzebami innych mieszkańców Ziemi? W dobie wielkiego wymierania, gdy codziennie ginie bezpowrotnie około 20 gatunków, potrafimy utyskiwać, że jest za dużo dzików, za dużo lisów, za dużo wilków, za dużo bobrów, za dużo zajęcy (to akurat żart), ale fraza „za dużo ludzi” nie chce nam jakoś przejść przez gardło. Sami sobie wydajemy się wciąż za mało liczni i tak niewiarygodnie cenni, że jakakolwiek myśl o ograniczeniu naszej populacji budzi furiacki sprzeciw.
Zapytajmy – dlaczego?
Antropocentryzm i racje moralne
Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista – stanowimy przecież centrum i cel wszechświata. Jesteśmy miarą wszechrzeczy (sofiści) i panami stworzenia (anonimowy internauta). Tak bardzo wzięliśmy sobie do serca biblijny nakaz czynienia Ziemi poddaną, że zamieniliśmy naszą poddankę w upodloną i wyeksploatowaną do cna niewolnicę. Gdyby ta historia była bajką z morałem, musielibyśmy w końcu przyznać, że nie zasłużyliśmy na to, co zostało nam dane. Ale to nie bajka, a my, choć trochę skonfundowani i przestraszni, wciąż zachowujemy dobre samopoczucie. Być może właśnie dlatego, że od tysięcy lat – przy pomocy rozmaitych Ksiąg, rozpraw i traktatów – wbijamy sobie do głowy, że jesteśmy tu NAJ-WAŻ-NIEJ-SI, choć w skali geologicznej nasz pobyt na Błękitnej Planecie trwa tyle co puszczenie bąka. I tym prawdopodobnie dla Planety jesteśmy – smrodliwym bąkiem, po którym trzeba będzie solidnie wywietrzyć, a nie żadnymi „władcami stworzenia”.
Podejrzewam jednak, że gwałtowny sprzeciw wobec eko-bezdzietności ma jeszcze jedno źródło. Od momentu powstania nowoczesnych narodów, czyli mniej więcej od początku XIX wieku, rodzicielstwo było na wszelkie sposoby oficjalnie dowartościowywane. Zostało powiązane z siłą, zasobnością i pomyślnością państwa, liczbę ciąż przeliczało się na liczbę podatników, robotników, poddanych i żołnierzy. Ludzie się rodzili, państwa bogaciły i rosły w potęgę. I wydawało się, że tak będzie po wsze czasy. Oczywiście wychowywanie dzieci i przekazywanie swoich genów dla większości ludzi jest samo w sobie wartościowe, ale zarówno kościelne, jak i państwowe przekazy wyniosły rodzicielstwo, a zwłaszcza macierzyństwo, do rangi chwalebnego obowiązku. Uczyniły z niego powinność moralną i obywatelską. Każdy rodzic, powołując na świat dziecko, zyskiwał nie tylko powód do osobistego szczęścia, ale i oficjalny tytuł do dumy. Przez stulecia świat wydawał się prosty jak wykałaczka: posiadanie dzieci było naturalne i dobre; brak dzieci uchodził za niedoskonałość, uszczerbek i patologię. Aż tu nagle… trach! Ten usankcjonowany tradycją i wielowiekowym przyzwyczajeniem pronatalizm zderzył się z czymś nowym, nieznanym i nieoswojonym – z bezdzietnością podyktowaną poczuciem odpowiedzialności za Planetę. I uznał, że to nowe zjawisko jest dwugłową świnią, którą trzeba wyśmiać, a najlepiej rozjechać na miazgę. Bo jak to być może, żeby bezdzietność stroiła się w piórka moralności, a rodzicielstwo musiało się z siebie gęsto tłumaczyć?! Jak pisze Olga Tokarczuk w „Momencie niedźwiedzia”:
Nasz umysł za wszelką cenę wspiera to, w co wierzymy. Właśnie dlatego tak trudno zmieniać świat.
Gra w heterotopię
A może by tak przed zmiażdżeniem czegokolwiek pozastanawiać się, zmienić perspektywę? A jeżeli brakuje napędu do myślenia – poczytać. Ja na przykład pochłonęłam ostatnio świetny literacki dopalacz, „Moment niedźwiedzia” właśnie – niewielką książeczkę Olgi Tokarczuk pochodzącą z 2012 roku – i znalazłam tam ciekawy pomysł gry w heterotopię. Polega ona na wybraniu paru stwierdzeń na temat świata, które wydają się oczywiste i nieredukowalne, a następnie poddaniu ich podejrzliwym oględzinom. „Trzeba starać się być nieufnym i pozwolić pracować wyobraźni” – podpowiada autorka. Weźmy więc na warsztat mit, który mówi, że rozmnażanie się jest dobre i pożądane. Wiemy już, że było dobre i pożądane na początku epoki przemysłowej, gdy świat zamieszkiwał niespełna miliard ludzi, a rodzący się przemysł potrzebował rąk do pracy. Po upływie 200 lat mamy już 7,6 miliarda ludzi na Planecie i najwyższe od wielu milionów lat stężenie gazów cieplarnianych w atmosferze. Z całą pewnością stało się to z naszej winy i tylko my możemy temu zaradzić. W Heterotopii jednym z pomysłów na przywrócenie światu harmonii jest odrzucenie pronatalizmu jako oficjalnej polityki państw. Oczywiście nikt nie zakazuje ludziom mieć dzieci. Kto chce, ten je ma, ale nikomu nie przychodzi do głowy przypisywać temu wartość moralną czy obywatelską. Nagabywanie o dzieci uchodzi za niemądre i lekkomyślne. Postawą nacechowaną odpowiedzialnością i troską o środowisko naturalne jest bezdzietność lub małodzietność, ale nikt ich na nikim nie wymusza – ani prawem, ani podatkami, ani nawet niemądrymi pytaniami w stylu: „Po co ci dziecko?”. Ludzie zamieszkujący Heterotopię rozumieją, że im mniej będą mieli dzieci, tym lepszą zapewnią im przyszłość. Dlatego szanują i wspierają bezdzietnych. Politycy zmuszeni do wzięcia odpowiedzialności nie tylko za swoje kraje i kraiki, ale i całą Planetę, opracowali nowy system podatkowo-emerytalny, który w końcu uwzględnił nowe globalne zjawiska, takie jak wyludnienie obszarów okołorównikowych, migracje, powszechną robotyzację i malejące wskaźniki dzietności. Ludzkość, choć coraz mniej liczna, zamiast ku zagładzie, zmierza ku globalnemu bezpieczeństwu… Brzmi fantastycznie? No cóż, jak pisze Olga Tokarczuk:
Skoro można pomyśleć, że może być lepiej, to już jest lepiej.
Eko-oszołomo-logia w natarciu
Żeby wszystko było jasne – nie twierdzę, że rodzenie dzieci jest złe czy niemoralne. Nie krytykuję rodziców ani nie oskarżam ich o krótkowzroczność. Ja nawet nie twierdzą, że nie mam przychówku dlatego, że Ziemia jest przeludniona. Nie mam go, bo nie chcę go mieć. To nie posiadanie dzieci jest złe, ale myślenie, że MUSIMY się w nieopanowany sposób rozmnażać, bo jak nie, to ludzkość wyginie. Jeszcze gorsze jest to, że uważamy się za pępek wszechświata. Historia homo sapiens liczy sobie około 200 tysięcy lat, ale do pierwszego miliarda dobiliśmy dopiero w XIX wieku, a to oznacza, że można tworzyć zaawansowane cywilizacje, nie zaludniając Ziemi tak, by trzeszczała w szwach. Ograniczenie dzietności z pewnością przyniesie jej ulgę. Zwłaszcza że choć mamy się za istoty rozumne, wpisaliśmy to sobie nawet do gatunkowego nicka, nie potrafimy zachowywać się racjonalnie. Nawet teraz, gdy nauka, z której jesteśmy tak dumni, każe nam bić na alarm i szukać nowych pomysłów na świat, po staremu tniemy, niszczymy, zabijamy i nie potrafimy przekroczyć naszych mentalnych ograniczeń, choćby tych dotyczących prokreacji. Źle to wróży naszemu gatunkowi. Dziś jest nas 7 miliardów i za diabła nie umiemy się dogadać. Czy za 80 lat, gdy będzie nas 11 miliardów, dogadywanie się pójdzie nam łatwiej?
Ostatnio bez przerwy słyszę, by nie dorabiać do bezdzietności eko-oszołomo-logii. A może właśnie trzeba ją dorabiać, zamiast szukać ekologicznych zamienników dla plastikowych patyczków do uszu? Może tylko grając w heterotopię, jesteśmy w stanie się uratować?
Co sądzicie?
Zdjęcia: https://depositphotos.com
78 komentarzy
Jak dla mnie wystarczy spojrzeć na góry pampersów, chusteczek, pojemniczków po gotowym jedzeniu i tych wszystkich plastikowych zabawek, bo przecież musi być kolorowe i błyszczące… dzieci to góry śmieci na co dzień. Nie ma sensu tego ukrywać. Czasem się zastanawiam, z jakiej racji ja mam raz na miesiąc rezygnować z podpasek, które lubię, na rzecz eko kubeczka, czy wielorazowych podpasek, skoro ktoś mając dzieci raczej nie rezygnuje z komfortu jednorazowych pampersów. A powinien, bo to dla tego dzieciaka tworzy świat zasypany śmieciami. Ja dzieci nie mam i mieć nie chcę. Zasadniczo, gdybym była taką egoistką, za jaką mają mnie dzieciaci, powinnam śmiecić na potęgę i lekką ręką wylewać hektolitry wody – ja tej planety nikomu nie zostawiam „w spadku”
Super się to czyta „dzieci to góry śmieci na co dzień” 👌 jeśli nie masz dzieci, to nie oceniaj rodziców, Ty używasz podpasek (wacików, wkładek itp) a małe! dziecko pampersów, więc nie zadzieraj nosa!
Ten wpis nie jest tłumaczeniem się.
Ja tu skomentowałam tylko wpis Basi B, która w mojej ocenie krytykuje rodziców za to że używają pampersów, poza tym Edyta, cały ten blog dla mnie, przy całym moim szacunku dla Twojej erudycji, z powodu której tu zaglądam, jest próbą wytłumaczenia decyzji o bezdzietności.
No cóż. Nic na to nie poradzę. Dla mnie jest o czymś innym.
Myli się Pani autorka nie tłumaczy się z powodu braku dzieci bo jej to nie przeszkadza. Nie przeszkadza jej również to co ludzie powiedzą bo wysokie poczucie własnej wartości i nie obchodzi jej zdanie innych osób. To nie jest nawet próba pomocy, innym bezdzietnym dla których, to że nie mogą mieć dzieci jest tragedią, bo nie jest altruistką. Jest w takim wieku że nie wiadomo, co z sobą zrobić, bo większość rówieśniczek ma dzieci i normalne problemy w tym wieku i o czym z nimi rozmawiać. A lubi błyszczeć, zaistnieć jak każda kobieta. Mało tego uważam, że autorka jest autentyczna i naprawdę nie lubi dzieci i nie sa one jej do niczego potrzebne.
A nawet gdyby był, tłumaczeniem decyzji o bezdzietności, to co z tego?
Nic z tego, takie mam odczucia i tyle, ale tak, jak napisała jedna z czytelniczek niżej, jak ktoś nie pisze samych ochów i achów pod adresem autorki, to jest zdecydowanie „fe”… Kurcze zróbcie tu jakiś zamknięty krąg, poprzez logowanie, czy coś w tym stylu, wtedy nikt Wam nie będzie „zakłócał spokoju” odmiennym zdaniem.
Nie krytykuję rodziców, za używanie pampersów. To, że uważam, że to rodzice powinni być przejęci stanem czystości ziemi bardziej niż ja, nie znaczy, żeby ich krytykuję. Nie interesuje mnie za bardzo kto ile śmieci, więc ciężko byłoby mi sformułować krytykę. Mam jednak prawo mieć opinię, którą tu wyraziłam – osoby posiadające potomstwo powinny być mocniej przejęte losem środowiska naturalnego. Niekoniecznie chodzi mi o to, żeby przerzucili się na pieluszki tetrowe, to był przykład, bo ja akurat jestem bardziej zdania, że potrzebujemy rozwiązań systemowych (typu kaucja na butelki plastikowe, przejście na odnawialne źródła energii, regulacje w skali światowej ws. elektrośmieci), a nie tylko oddolnego zaangażowania grupy ludzi, która zrezygnuje z dostępnych udogodnień.
Gdybym chciała skrytykować dzieciatych, to bym była bardziej bezpośrednia. Nie doszukuj się krytyki tam gdzie jej nie ma Justyna.
Dla mnie akurat Twoja opinia jest krytyką, ale to nic takiego,
🙂 poza tym dodam, że nie zgadzam się z Twoim twierdzeniem z którego wynika, że dzieciaci mają o los planety dbać bardziej niż Ty, która dzieci nie masz. Wszyscy powinniśmy dbać o nią tak samo, jeśli nie dla nowych pokoleń, to dla całej przyrody, różnorodnych gatunków roślin i zwierząt, jakie żyją na Ziemi, dla jej klimatu, dzięki któremu te gatunki mogły się ukształtować, a zacząć należy od siebie i naszej codzienności.
Ja zadzieram wg Ciebie nosa? Hahaha! Dobre. Na tyle na ile zdołałam zauważyć, to dzieciaci mają o sobie wysokie mniemanie. Niezależnie od wartości powitego potomka. Ja tylko stwierdzam, że w sumie, to dzieciaci powinni się za góry pampersów i innych śmieci wstydzić, bo niszczą środowisko swoim genowym spadkobiercom. Ja nie powinnam się przejmować, jak będzie wyglądał świat po mojej śmierci. W sumie dokładnie to napisałam wyżej, ale Ty zobaczyłaś tylko zadzieranie nosa, ni cholery nie wiem gdzie, ale spoko.
To nic miłego czytać, że dzieciaci to dzieciaci tamto, używam pampersów i co mam utopić moje dzieci w beczkach z kapustą…? Mimo to staram się żyć ekologicznie i wychowywać dzieci, tak aby szanowały przyrodę, dlatego Twój komentarz mnie zirytował i napisałam żebyś nosa nie zadzierała.
Nie zrozumiałaś przekazu. Chodzi o to, że my bezdzietni nie musimy się martwić o to w jakim strasznym klimacie będą żyć nasze dzieci bo ich nie posiadamy. Jak widzę osoby dzietne które wzruszają tylko ramionami jak próbuje z nimi rozmawiać o zmianie klimatu i naprawie tego co ludzkość zniszczyła to jestem w szoku. To w końcu im powinno zależeć jaki świat zostawia swoim dzieciom a nie mnie. Z moich obserwacji wynika że właśnie ludzi takich jak ja to więcej obchodzi niż ich. I to wszystko na ten temat. Nie wiem czy wynika to z tego że my bezdzietni mamy jednak trochę więcej czy i w związku z tym częściej sięgamy po fachową lekturę czy też związane jest to z czym innym. Fakt jest faktem to my na problem zmieniającego się klimatu patrzymy z większą odpowiedzialnością.
A skąd pewność, że używa tamponów i podpasek? O czymś takim jak kubeczek menstruacyjny?
Pan Marek chyba nie ma normalnych problemów… 😉 I lubi błyszczeć jak każdy facet 😉
Ten świat płonie i tonie. But show must go on! Bawmy się! Jak na Titanicu. Spektakularnie. Absurdalnie. Zamordowalismy Ziemię ale został nam jeszcze Mars. Hurra! Założymy tam ministerstwo rozmnażania i zaludnimy tę jakże jałową planetę.
Polecam film „Zielona pożywka” (ang. „Soylent Green”). Film jest z roku…1973! Oglądanie tego filmu powinno moim skromnym zdaniem być obowiązkowe w najbardziej przeludnionych miejscach naszej Planety. Film oparto o książkę Harry’ego Harrison „Przestrzeni! Przestrzeni!” Kto nie widział/nie czytał niech czym prędzej nadrobi zaległość.
Czym prędzej nadrobię!:) Wielkie dzięki! Ja ostatnio oglądałam „Lód płonie” z Leo di Caprio w roli narratora – o zmianach klimatycznych. I to mi uświadomiło, jak bardzo skurczy się świat, gdy jeszcze trochę wzrośnie temperatura. Dlatego pocieszanie się, że dziś nie ma przeludnienia, bo w Kanadzie są całe wielkie połacie niezamieszkanej ziemi, brzmi niezbyt mądrze. Ludzie do życia potrzebują łagodnego klimatu, wody, dróg, innych ludzi… Nie chodzi o to, by przeliczać, ile osób mieści się na metrze kwadratowym ziemi. Tam, gdzie da się mieszkać, już jest ciasno. Miasta rosną w zastraszającym tempie. Za chwilę niemal cała ludzkość będzie mieszkała w miastach, takie są prognozy. Czy naprawdę chcemy, by nasze (lub naszych bliskich) dzieci mieszkały w 30-, 40-, 50-milionowych miastach?
Chochlik napsocił
„Owszem, złodziejstwo przybiera zatrważające rozmiary i niewIątpliwie odpowiada za szerzący się na świecie głód.”
„Tak bardzo wziĘliśmy sobie do serca biblijny nakaz czynienia Ziemi poddaną, że zamieniliśmy naszą poddankę w upodloną i wyeksploatowaną do cna niewolnicę.”
Nie wiem nawet czy teksty tutaj można poprawiać.
Hej, dzięki, pierwsze zdanie poprawione. Ale w tym drugim zdaniu nie widzę błędu…
Bo go tam nie ma, przepraszam. Zmęczenie odbiera rozum. Świetny wpis, jak zresztą zawsze.
Uff, już się przestraszyłam, że dopadła mnie ortograficzna ślepota, paskudna rzecz u korektorki:) To niesamowite, że przed publikacją czytam te teksty ze dwadzieścia razy, a i zawsze potem znajduję błędy. Na szczęście na blogu wszystko można w dowolnym momencie poprawić. To jest niewątpliwa wyższość bloga nad książką:) Dzięki serdecznie jeszcze raz!
Świetny wpis!
Bardzo dziękuję!
Zmiany klimatyczne są nie uniknione od milionów lat,a tu pseudo dziennikarz próbuje zabłysnąć. Radzę wpierw zapoznać się ile CO2 produkuję człowiek a ile np wybuchający raz poraz wulkan.
Nie jestem dziennikarzem:) Jeśli ma pan jakieś sensowne argumenty, proszę się z nimi nie kryć, chętnie poczytamy i podyskutujemy. Natomiast jeżeli potrafi pan tylko obrażać przeciwnika, to proszę tu nie zaglądać. Tacy awanturnicy nie są tu mile widziani.
Ja to mam jeszcze inaczej: jak tu decydowac sie na dzieci, kiedy swiat jaki znamy zmierza ku katastrofie? Co tym dzieciom mamy do zaoferowania?
Greta Thunberg, znana ze szkolnego strajku dla klimatu, tez o tym mowi.
Tak, to jest osobny wielki temat. Często ostatnio słyszę takie refleksje – że strach się rozmnażać, bo nie wiadomo, co czeka na następne pokolenia. Mamy strajki klimatyczne młodych, strajk urodzeniowy (trzydziestolatki w Stanach, choć chcą mieć dzieci, mówią: „Nie! Nie będziemy ich miały, póki politycy na poważnie nie zabiorą się za naprawianie tego, co do tej pory spieprzyliśmy”). Można takie głosy ignorować lub wyśmiewać, jak nasi politycy i niektórzy dziennikarze chociażby, ale do niczego dobrego to nie doprowadzi.
Jak Ty pięknie piszesz, Edyta, jak mi się Twój styl podoba…! 😍
Heterotopia to cudowna kraina, bardzo chętnie pomogę ją budować. Jest jeszcze jedna zaleta: im mniej dzieci, tym łatwiej poświęcić im większą uwagę i zapewnić odpowiednie bezpieczeństwo. Jeśli na jednego małego człowieka nie przypadłaby 1/3 mamusi (bo tatuś pracuje, a mamusia poświęca się w 2/3 dwójce innych potomków) tylko, dajmy na to, 4 dorosłych, o różnych poglądach, zainteresowaniach, marzeniach i zawodach, to mamy dziecko otrzaskane jak nie wiadomo co! 😍 U Huxleya to ostatnio wyczytałam i bardzo mi się spodobało, że na jego utopijnej wyspie rodzenie dzieci jest traktowane trochę jak faux pas, bo to sprowadzanie kolejnej duszy bez jej woli do kręgu samsary… Ale rodzenie dzieci jest spoko, tylko że dziecko ma od razu 4 czy 5 rodzin zastępczych i może sobie w każdej chwili pójść do innej. Bo rodzic nie oznacza posiadacz, tylko wychowawca…
Dla mnie sprawa ekologii jest bardzo ważna w życiu. Nie chcę by moje dziecko patrzyło na wojny o zasoby biednych ludzi oraz zagładę emigrantów z terenów równikowych. Nie chcę by chorowało z przegrzania czy na astmę od smogu. To by było straszne. Pragnę myśleć że u mnie decyzja o nieposiadaniu dziecka nie będzie aktem egoizmu, a miłosierdzia.
O widzisz! Przypomniałaś mi o „Wyspie” – dawno do niej nie zaglądałam. Dobry moment, żeby to nadrobić:) Lubię wyobrażać sobie różne utopijne światy, choć w tym realnym jestem sceptyczką do sześcianu. Przykro to pisać, ale nie wierzę, by ludzie – z całym swoim niewątpliwym dorobkiem, z nauką, psychologią, literaturą, techniką, wirtualną rzeczywistością itp. – uporali się ze złem, które, wg mnie, nie pochodzi z zewnątrz. Jest po prostu immanentną cechą naszej natury. Dlatego tak trudno z nim walczyć. Bo walcząc ze złem rozpanoszonym na świecie, musimy jednocześnie walczyć z sobą. I to jest paradoks – możemy pokonać kryzysy, żywioły, biedę, być może nawet klimat… Ale siebie nie pokonamy. Prędzej czy później zmieciemy sami siebie z powierzchni Ziemi.
Taka katastrofistka ze mnie…
Za mało się o tym mówi, niestety za mało. Może ludzie myślą, że to fikcja i bujdy. A niestety, to całkiem realne 🙁
Politycy chcą więcej dzieci
Bożena Kucner
21.02.2005
Jan Rokita podaje w Metrze z 21 stycznia, że zebrał najlepszych demografów i przekonał się, że jest gorzej niż nam się wydaje, bo: mamy ujemny przyrost naturalny, a na dodatek w ostatnich latach milion Polaków wyjechało na stałe z Polski. Do tego bezrobocie sięgające 35% wśród ludzi w wieku 15‑25 lat, czyli dzieci ostatniego wyżu lat 90. I tu następuje ciekawa konkluzja: „Skoro nikt nie potrafi zagospodarować tego przewidywalnego efektu, jeszcze trudniej będzie zaradzić skutkom długotrwałego niżu”. (???)
Oto mamy próbkę myślenia, która jest zniewagą dla logiki i zdrowego rozsądku: Rokita ubolewa, że nas ubywa, martwiąc się jednocześnie bezrobociem. A przecież skoro jest nas mniej, to bezrobocie też będzie mniejsze!!! W ten sposób łatwiej będzie utrzymać starych ludzi, którzy żyć będą zresztą coraz krócej z powodu epidemii chorób cywilizacyjnych.
Lech Kaczyński i Roman Giertych również się tym zamartwiają i chcą zachęcić do rodzenia dzieci proponując jednorazowy zasiłek becikowy: 1500 (a nawet 5 tys. zł, jak chcą radni z LPR). Jaka szkoda, że nie z własnej kieszeni szlachetnych i wytwornych polityków, a z kieszeni podatnika, którego nie stać na własne dzieci. Jeśli naprodukuje się w ten sposób nowych obywateli, to przecież można będzie ich upchnąć pierwej w domach dziecka, no a potem w więzieniach, które sobie sami wybudują, w myśl filozofii Lecha K.: prawo i pięść, pardon, prawo i sprawiedliwość.
Przecież lepiej przeznaczyć te pieniądze na dzieci już narodzone, likwidując – nieefektywne również pod względem finansowym – domy dziecka, a tworząc zdecydowanie bardziej sensowne również z ekonomicznego punktu widzenia rodziny zastępcze i rodzinne domy dziecka.
Panowie politycy przedstawiają tylko część prawdy, a to, że nie biorą pod uwagę aspektu ekologicznego, dyskwalifikuje ich w pełnieniu ważnych funkcji państwowych. Nie rozumieją oni bowiem zagrożenia dla przetrwania życia na planecie, w tym dla nas, Polaków. Płynie ono z przeludnienia Ziemi – ze strony ludzi biednych i ciemnych i nadmiernej konsumpcji – ze strony ludzi bogatych. Inne zagrożenia: nędza, głód, bezrobocie, bandytyzm, terroryzm są ich pochodnymi.
Trzeba, by jakaś komisja zbadała szlachetnych pomysłodawców i wydała urzędowe orzeczenie o ich poczytalności.
Otóż zdaniem wybitnych przyrodników (prof. Ludwik Tomiałojć i Zbigniew Witkowski – PAN), jeśli ludzkość ma przetrwać, to chodzi raczej o to, by przyszłym pokoleniom ograniczyć możliwości pojawienia się na świecie. „Wystarczy tak regulować liczbę poczęć, by była mniejsza od liczby zgonów. Niektórzy demografowie twierdzą, że tendencja wzrostowa została zahamowana. Jednak prawem inercji (dużo rodzi dużo [to jest wielkie populacje rodzą wielką liczbę dzieci: Chiny, Indie, Afryka – przyp. B.K.]) na efekty zmian w skali globalnej trzeba poczekać przez co najmniej stulecie”. „Szacuje się, ze w 2050 roku liczba ludności planety podwoi się. Jeśli przeludnienie nie będzie ograniczane, to planeta ulegnie nieodwracalnej degradacji, a ludność doświadczy nędzy, głodu i wszelkich chorób. Żadna sprawa nie jest obecnie ważniejsza”‑ tak sprawę widzi dr n. med. Leonard Hayflick w Jak i dlaczego się starzejemy (KiW, 1998). Jeszcze 2 tys. lat temu Ziemia liczyła 20 mln mieszkańców, to jest tyle ile dziś mieszka w miastach: Meksyk, Bombaj. Obserwuje się eksplozję przeludnienia: światowa populacja powiększa się co dwa dni o liczbę mieszkańców San Francisco, a w USA populacja powiększa się co roku o czterokrotność mieszkańców Waszyngtonu.
„Ludzkość jest zagrożona tym, że zniknie w ciągu jednego lub dwóch pokoleń, a nie swoją niezdolnością do rozmnażania się” (Germaine Greer, Kobiecy eunuch, Rebis, 2001).
Polska się starzeje, ale należymy do krajów dość młodych: statystyczny Polak ma 35 lat. Pod względem liczby ludności jesteśmy w świecie na 29 a w Europie na 8. miejscu. Szwecja, znana jako kraj dobrobytu jest większa od Polski, a ludności ma mniej od nas około 5 razy; jeśli chodzi o jakość życia mierzoną indeksem rozwoju ludzkości, Szwecja jest na 6., a my na 43. miejscu w świecie. W światowych rankingach Szwecja jest krajem, w którym od dawna utrzymuje się najwyższy odsetek osób powyżej 65 roku życia, i jest na 2. miejscu pod względem długości życia (po Japonii), ze średnią wieku 40 lat, natomiast pod względem aktywności zawodowej Szwecja jest na 25. miejscu i ma 49% zatrudnionych, a my na 45. miejscu z około 40% zatrudnionych – wg Świat w liczbach 2002, The Economist. W 2002 r. w Polsce było około1,5 mln bezrobotnych absolwentów, czyli ludzi, którzy nie mogli znaleźć pierwszej pracy, a tendencja ta utrzymuje się.
Mam wrażenie, że większość ludzi pogrążona jest w głębokim śnie, konsumpcyjnym śnie. Z włączonym telewizorem, w którym karnawał trwa non stop. Bywa też raz na 2 tygodnie audycja ekologiczna Eko‑Europa. Program nadawany jest o 12:20, czyli w samą porę – bo po co kłopotać ludzi wiedzą tajemną – i trwa tylko 20 minut, czyli w sam raz, wszak wiemy jak cenny jest czas antenowy. Pośród radosnych uśmiechów na twarzach ekologów w studiu i muzyczki w tle migawkowych informacji, można było usłyszeć, że konieczna jest edukacja ekologiczna obywateli. Eureka! A tymczasem… Niech żyje bal!
Totalne oświecenie czy totalne ogłupienie?
Bożena Kucner, Włodek Kucner
30.08.2004
Jest lato, praży słońce. I świecą małe słońca, miliony małych słońc: w sklepach, urzędach, zakładach fryzjerskich, bibliotekach, hipermarketach. Naprawdę. Miliony małych słońc jarzeniowych. Świecą jak zimą – wszystkie, nie tylko w biurze i w sklepach oszklonych, ale nawet w pustych witrynach, w drzwiach wejściowych. Świecą w dzień i w nocy, na okrągło. W całej stolicy. Z wyjątkiem mieszkań.
Siedzisz w bibliotece w samo południe przy ścianie ze szkła, spoglądasz w sufit a nad tobą wysokie niebo świetliste. I nie ma na to rady, bo jest tylko jeden wspólny wyłącznik na cała bibliotekę.
A tam 50 jarzeniówek i 2 osoby: 1 bibliotekarka plus 1 czytelnik. W hipermarkecie rozpłatane śledzie masowo i obowiązkowo wylegują się w solarium a klienci mają darmową saunę. Sprzedawca w sklepie ze zdrową żywnością pali wszystkie jarzeniówki, aby go, jak mówi, było widać w sklepie; powiada, że coś się wynajdzie dla przyszłych pokoleń. Jego dziadek przeżył życie bez prądu to on dla odmiany musi siedzieć cały dzień w świetle 8 jarzeniówek nad głową. W punkcie oligocenki są dwa okna i drzwi oszklone, ale w południe świecą się wszystkie światła a dyżurująca pani czuje się zdezorientowana, bo starsze osoby z kolei mówią żeby palić, wszak dziś jest przecież pochmurno. Zgasiła przy mnie światło i, o dziwo, widno było! Fryzjerka tłumaczy, że zawsze się świeci – w drzwiach wejściowych też, a ona tu tylko pracuje, nie jest właścicielem (interwencja poskutkowała o tyle, że zgasło światło w drzwiach nazajutrz). Ulice, puste wieczorem w stolicy niczym w godzinę policyjną stanu wojennego, są białe od witryn i latarni: latarnia przy latarni; nie widać gwiazd.
Zalewa nas nie tylko światło, ale i plastik, i krew nas zalewa. Mleko w podwójnym plastiku: do wyboru – w torebce lub kartonie z plastiku – plus obligatoryjna jednorazowa reklamówka z plastiku, by klient się nie obraził. I główka czosnku w reklamówce, by klient się nie obraził i pudełko zapałek i grzebień. I śledź, i śmietana… i batonik. Pozostało już tylko chleb i wino zmieszać z plastikiem. Jak przed wyprawą na biegun, do dżungli. A potem wszystkie plastiki do kubła na śmieci i do zsypu, no bo kto by się przejmował, jak mówi sąsiadka, emerytowana nauczycielka. No i przemęczał myśleniem, chodzeniem…
A na wsi wyrzuca się po staremu do lasu, bo – jak twierdzi sołtys – pieniędzy na śmietnik, czy pojemniki brak i w ogóle to miejscowym zwisa, a warszawiak niech se wywozi do miasta, jak taki głupi. Fekalia spuszcza się wprost do rzeki. Nawiasem mówiąc, kanalizację zakłada się na terenach wiejskich po 5 latach od założenia wodociągu; wodociąg ma 75% domów wiejskich a kanalizację tylko 5%; oczyszczalnie obejmują raptem 4,1 % ogółu ludności wiejskiej. W Polsce na 20 tys. wysypisk złożonych jest ponad 4 mld ton śmieci a co roku przybywa 12 mln ton. (wg Biuletynu Polskiego Klubu Ekologicznego, I.2002 r.)
To jakiś masowy obłęd. Jakaś epidemia. Jedna z wielu chorób cywilizacyjnych. Przejedzenie obok przegrzania. Bezmyślność obok bezsilności. Oto niespodziewana odmiana zła: marnotrawstwo. Dżuma, barbarzyństwo dwudziestego pierwszego wieku. Kto za to zapłaci? Na pewno nasze pokolenie nie musi się jeszcze martwić o energię. W wiadomościach tv podano, że jeszcze tylko jeden wiek ludzkość będzie cieszyć się złożami węgla kamiennego i ropy naftowej (inne źródła mówią o 40 latach). Trwają rozpaczliwe poszukiwania odpowiedniego zastępnika. Również do samochodów. A tu każdy Kowalski ma potrzebę posiadania auta, wożenia swego pojedynczego ważnego tyłka do pracy. Słoma, wierzba, wiatr i śmieci to tylko namiastka. Plastikowy człowiek nie myśli o przyszłych pokoleniach. Mówi o zastępniku, że coś się wynajdzie, że dla nas (!) starczy… a jeśli jednak się nie wynajdzie? I pomyśleć, że światło zabłysło ledwie wiek temu! A wydaje się, że było zawsze i będzie na wieki. Za 20 lat będzie nas 1,5 mld więcej i każdy będzie potrzebował pożywienia, elektryczności i wody. Zastanówmy się, czy za 20 lat nie będziemy musieli chodzić spać z kurami. Czy nie zaleją nas fekalia. Czy konsumpcja nas nie wykończy. A potem, cóż, przeprowadzka na Marsa.
Zwracanie uwagi ludziom, to w ich oczach świrowanie (dawniej – donkiszoteria). Czy jest konieczne zakładanie (elitarnych?) stowarzyszeń ludzi wrażliwych, mądrych i myślących. Bo przecież bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto.
Nie czekając na totalne oświecenie umysłów trzeba tymczasem wprowadzać akcje: – na przykład nalepki na drzwi: Zgaś światło w dzień. Nie będzie nas – będzie plastik. Plastik na wieki wieków. Nie bierz reklamówki…
My, jako humaniści i ekolodzy dopominamy się o wzgląd na wartości pogańskie, jakże ściśle powiązane z przyrodą! Bo poganie w sposób oczywisty szanowali przyrodę. Widać z tego co się dzieje w naszym kraju, że nie dorośliśmy nie tylko do wartości chrześcijańskich. Przy okazji, korzenie Europy są pogańskie właśnie, tak jak i oświeceniowe, i judeochrześcijańskie, i protestanckie, i hellenistyczne, i rzymskie, są po prostu różnorodne, tak jak przyroda. A w tym i Europy i tejże przyrody piękno.
Niestety, nadal gdy się mówi, że z punktu widzenia ekologii lepiej nie robić dzieci, a na pewno niezbyt wielu jest odbierane jako oszołomstwo.
Może z czasem nie będzie.
PS z chochlików to w ostatnim akapicie masz twierdzĄ zamiast twierdzĘ 😉
Ja pierwszy raz napisałam na ten temat, widzę że potrzebnie 🙂 dla mnie sprawa jest oczywista; jeśli posiadanie dzieci stwarza ryzyko, że będą one nieszczęśliwe, to lepiej ich nie mieć. Wierzę w reinkarnację 😉
Wspaniały wpis 😊!
Bardzo dziękuję i pozdrawiam!
Ktoś nie ma dzieci, ok, ja też byłam taką „Chwatką Niematką” do 34 roku życia, znam uroki takiego życia, przeżyłam komentarze rodziny i niektórych znajomych na temat mojej ówczesnej bezdzietności, ale nie rozumiem, skąd potrzeba u pewnych osób, które dzieci nie mają, ciągłego tłumaczenia swojej bezdzietności na różne sposoby, np. ten wpis.
Myślę, Justyna, że nie ma znaczenia, że nie rozumiesz. Ważne byś umiała zaakceptować ten fakt, że nie rozumiesz. I dała innym spokój i dalej tkwiła w tym niezrozumieniu, ale po cichutku, nie absorbując nim innych.
SPOKOJNIE, Akurat mam takie samo prawo do komentowania i wyrażania swoich opinii jak każdy, to że mam inne zdanie, to że je wyrażam, nie znaczy, że komukolwiek zakłócam spokój, a „po cichutku” siedzę jak śpię 😉
Wpadam na ten blog od jakiegoś czasu i sporo myślę o życiu bez dzieci. I oczywiste jest dla mnie, że można ich nie chcieć. I tak samo naturalne jest, że można na pewnym etapie życia zmienić swoje zdanie. Bo nasze życie składa się z etapów, w które naturalnie przechodzimy. I chyba w tej całej dyskusji na temat świadomych decyzji zapominamy o tym, że to, czego jesteśmy pewni dzisiaj, za kilka lat może nie być tak pewne. Bo my dzisiaj i my w przyszłośći, to ludzie, z różnymi perspektywami i wnioskami. Ot, takie małe przemyślenie.
A co z tymi osobami które mają dla zabawy psy i koty to dopiero zagrożenie dla ekologi bo nie ma żadnego uzasadnienia oprócz tego że są zabawką dla właścicieli a bezdzietni trzymają je na potęgę.
Nie myślisz=nie pisz 🙂 Mężczyźni, których w realnym życiu nikt nie słucha, eh… 😉
Prawo do wolności wyboru modelu własnego życia jest niepodważalne.
Szczerze o życiu bez dzieci – taka jest idea bloga. Jednak wymowa tekstów i prawie wszystkie opinie niosą ideę: życie bez dzieci jest lepsze, fajniejsze. Co więcej, rodzicielstwo jest szkodliwe, a poza tym niemodne,nie na czasie i w ogóle bee…
Bezdzietni chcą poszanowania swojego wyboru, ale prześmiewczo, szyderczo, lekceważąco, a nawet wulgarnie wypowiadają się o rodzicach i ich dzieciach. To nie jest blog o życiu bez dzieci ( a przynajmniej nie jest to jego główna treść). To jest blog przedstawiający rodziców i dzieci jako szkodliwe i zbędne istoty na planecie Ziemia zakłócające życie bezdzietnikom. Tolerancja jest tu pojęciem ograniczonym do jednej grupy, za to dyskryminacja myślących inaczej ukorzenia się coraz mocniej…
W punkt, mam te same odczucia.
Podejrzewam, że znajdą się tacy, dla których mój blog jest literaturą fantasy z elementami horroru. Każdy odczytuje go po swojemu i nie mnie z tym dyskutować. Ja robię swoje:)
Nikt nie decyduje się na brak potomstwa z przyczyn klimatycznych. Tylko dlatego, że nie chce. Osobiście. Nie dla dobra świata czy innych wzniosłych idei. Po prostu, jedni mają instynkt i będą przy okazji (z naciskiem na Przy Okazji) racjonalizować swój wybór posiadania dzieci, inni tegoż instynktu nie mają i ci także, PRZY OKAZJI, będą ten wybór racjonalizować, np. doklejając do tego wzniosłe motywy ochrony środowiska. Więc nie dziwi mnie negatywna reakcja na taki argument… Bo to wycieranie sobie osobistych wyborów podyktowanych brakiem instynktu macierzyńskiego pięknymi sloganami. Dobre to, dyplomatyczne, tylko trochę nieszczere. Inny przykład? Prosze bardzo: Nikt nie zostaje rodzicem podyktowany troską o dbanie o wyż demograficzny, w odpowiedzi na apel rządu! Zostaje się rodzicem, bo ma się instynkt, pragnie sie dzieci i wtedy to jest priorytet, a wyż- idzie z tym przy okazji. To jest to samo… Powiedzmy więc szczerze, że: Nie mam dzieci, bo ich nie chcę, ale PRZY OKAZJI chronię tym Ziemię. O, to byłoby uczciwe postawienie sprawy.
Co w takim razie z ruchem Birth Strike? Kobiety, które rozpoczęły strajk urodzeniowy, piszą, że chcą mieć dzieci, ale nie zdecydują się na nie, dopóki politycy będący u władzy nie zmienią podejścia i nie zaczną realnie działać na rzecz ochrony środowiska i klimatu. Zaprzeczanie ich motywom jest co najmniej brakiem dobrego wychowania. Ale też brakiem szacunku. To, że coś nam się wydaje nieprawdopodobne, nie znaczy, że JEST nieprawdopodobne. Oznacza to jedynie, że nasza wyobraźnia tego nie ogarnia. Dlatego nie odważyłabym się powiedzieć, że „Nikt nie decyduje się na brak potomstwa z przyczyn klimatycznych„ Bo nie siedzę w duszy wszystkich.
Owszem, wydaje mi się, że nikt nie rodzi dzieci z powodu wskaźników makroekonomicznych. Ale makroekonomia jest niestety mniej więcej tak mglista jak czarna magia, o czym boleśnie przekonują się choćby kolejni szefowie amerykańskiego Systemu Rezerwy Federalnej. Klimat, poczucie bezpieczeństwa, wiara w przyszłość są nam znacznie bliższe, mogą więc wpływać na nasze wybory. Zgadzam się też z tym, że wiele osób po prostu nie czuje potrzeby bycia rodzicem, a względy ekologiczne są jakby przy okazji. Ale obawy o to, na jaki świat powołuje się dzieci, co się im zostawi i jaki koszt przyjdzie zapłacić kolejnym pokoleniom za nasze decyzje coraz częściej pojawia się w literaturze i refleksjach ludzi, z którymi rozmawiam – znajomymi i nieznajomymi. To daje do myślenia. Więc nie wyrokowałabym tonem wszechwiedzącego narratora, że nigdy i że wszyscy…
Edytko, cieszę się, że Ty stawiasz sprawę uczciwie. „Ja nawet nie twierdzę, że nie mam przychówku dlatego, że Ziemia jest przeludniona. Nie mam go, bo nie chcę go mieć.”
Edyto. Jako milenials bardzo dziękuję Ci za to co robisz i za blog, który poszerza horyzonty. Pokazujesz, że można mieć dzieci i można ich nie mieć i że każda decyzja w tej kwestii jest dobra jeśli jest spójna z naszymi wartościami. Przy okazji życzę Ci dużo wytrwałości i cierpliwości… Niestety bezdzietność z wyboru to w Polsce nadal czysta abstrakcja… Ehh :/
Hej! Bardzo dziękuję:) Na pewno pisanie o bezdzietności to trudne wyzwanie – i to jest w tym najfajniejsze. A jeszcze fajniejsze jest to, że okazuje się potrzebne. Od dawna piszę rozmaite rzeczy, ale dawno nie miałam poczucia, że pisanie ma sens. Paradoksalnie, teraz takie poczucie mam, choć wielu ludzi pukało się i puka w głowę – „Bezdzietność? O czym tu pisać?!”. Pozdrawiam!
Każdy ma swoje powody nieposiadania dzieci i mogą do tych powodów należeć względy klimatyczne. Tak jak Edyta napisała już, jeśli się patrzy na to od strony tego, jakie życie będzie miało moje dziecko i z czym przyjdzie się mu zmagać, to jest to poważny argument. Kiedyś usłyszałam opinię matki, że gdyby się kochało swoje dzieci przed ich poczęciem czy narodzinami, to większość by ich nie miała. Nie wiem czy jest w tym ziarno prawdy, ale takie były jej przemyślenia. Co do treści publikowanych na blogu, to autorka skupia się na pozytywnych stronach niemacierzyństwa, bo tak je odczuwa. Co za tym idzie, przedstawia brak dzieci w życiu jako coś pozytywnego i dającego pełnię możliwości, więc automatycznie posiadanie ich, maluje się jako ograniczenie, ale o tym jest ten blog. Ja chętnie bym też kiedyś przeczytała o minusach (bez przymrużenia oka), ale nie spodziewałabym się, że ktoś ze stałych czytelników/czytelniczek, a w szczególności Edyta będą wychwalać macierzyństwo, więc nie wiem skąd zdziwienie na blogu o bezdzietności.
Chętnie napisałabym o minusach niemacierzyństwa, ale jeszcze ich nie odkryłam:) Jak kiedyś odkryję, to napiszę, obiecuję:))
To, że Ziemia jest przez ludzi maksymalnie eksploatowana, często bez refleksji, to jest fakt niezaprzeczalny. To, że stanowi to coraz większy problem i wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, to również jest fakt nie do podważenia. To, że ja, Ty, czy czyjeś dzieci przyczyniają się do tego- jest to również prawda. Dlatego należy zacząć od siebie, swoich działań, uświadamiać ludzi i MY jako ludzkość powinniśmy zmienić swoje postępowanie, właśnie z myślą o skutkach tej bezmyślnej eksploatacji. Natomiast nie da się żyć tak, żeby zupełnie nie być szkodliwym dla Matki Ziemi (pampersy małych dzieci to nie jedyne zło tego świata) i też nie o to tu chodzi. Jeśli są ludzie (osobiście nie znam), którzy decydują się na nieposiadanie potomstwa ze względów ekologicznych, to jest ich wybór. Nie wiem, czy to przyniesie efekt, jaki chcą uzyskać, myślę że jest wiele innych czynników, które zdecydowanie bardziej szkodzą Ziemi niż ich potencjalne dzieci, które mogliby nauczyć ekologii i szacunku do natury, ale jeśli tak uważają i widzą w tym sens, to mają do tego prawo. Czy ich decyzje wpłyną na rząd? Tego też nie wiem.Natomiast argument, że powoływanie dzieci jest ryzykowne i być może bezmyślne, bo warunki na naszej planecie będą coraz gorsze, nie jest dla mnie osobiście żadnym argumentem. Na pewno musimy zmienić swoje postępowanie, żeby ta przyszłość była jaśniejsza, ale nie jestem w stanie przewidzieć tego, co czeka ludzkość w perspektywie czasu i czy moje dzieci będą miały idealne warunki do życia. Nie zamierzam też usiąść i płakać albo żyć tylko myślą o nadchodzącej apokalipsie. Mam nadzieję, że my, jako istoty odpowiedzialne za naszą planetę, podejmiemy zdecydowane działania i każdy z nas z osobna, zgodnie ze swoim sumieniem 🙂
Edytko, kolejny świetny wpis! Z taką gracją potrafisz pisać o katastrofie, że nie sposób się nie uśmiechnąć. 🙂
Dla mnie dobro naszej planety jest ważną kwestią, i we mnie jest odrobina odczucia, że nie chcę na ten kurczący się świat, pełen brutalności i głupoty, powoływać potomka. To element jeden z wielu, ale takie myśli też są. Trochę tak, jakbym miała stworzyć człowieka i skazać do na życie w świecie ogarniętym wojną i kataklizmami, po to tylko, by zapewnić sobie sens życia/projekt na lata. Wczoraj obejrzałam ten dokument produkcji Arte, o tym, jak mało istotnym gatunkiem we wszechświecie jesteśmy. Ba, istniejemy niczym pyłek w kosmosie przez nano ułamek sekundy na osi czasu. Nasze istnienie jest marne, krótkie, zwyczajne, jedno z wielu istnień, zaś arogancja i ignorancja kolosalne… Film po niemiecku, jeśli ktoś nie zna języka, i tak sporo można wywnioskować z obrazu.
Dzięki, Mrówko, za linka. Niemieckiego nie znam, ale i tak chętnie obejrzę. Nasza „gatunkowa” arogancja od dawna mnie wręcz poraża. Dobrze, że coraz częściej pojawiają się kontrujące ją wypowiedzi, choć szkoda, że musiało nad nami zawisnąć widmo katastrofy, byśmy uświadomili sobie, jak krucha jest nasza obecność na planecie. I jak niewiele znaczymy bez tych wszystkich organizmów, którymi pogardzamy, bo jakoby „nie mają ani inteligencji, ani duszy”.
Akurat w ten sposób powinny myśleć inne, mniej liczbę rasy niż rasa biała, która powoli wymiera. Serio, nas jest już i tak malutko.
Daj spokój z tymi rasami. Problem jest ogólny – globalny i wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Ten świat jest jeden dla nas wszystkich. Z resztą, jakie znaczenie ma to, czy rasa biała zaniknie, czy też się utrzyma? Bolączką wszystkich ras, czy inaczej mówiąc – całej ludzkości jest nadmierne (nierzadko fanatyczne) przywiązanie religijno-kulturowe i narodowe do swoich tzw. „ojczyzn”. Brak perspektywy spojrzenia na całą Ziemię jako na jeden wspólny dom. Tymczasem zanieczyszczenia (powietrza, gleb, wód), skażenia, głód czy choćby ostatnio słynne nurdle w Bałtyku nie posiadają ras ani narodowości.
Poza tym, na przestrzeni swoich dziejów ludzkość mieszała się tak bardzo i wielokrotnie (zwłaszcza w czasach, gdy jej liczba nie przekraczała 10 milionów osobników), że wszyscy posiadamy przodków oraz geny wszystkich ras.
Dzień dobry wszystkim ze słonecznego Lublina.
Dziękuję autorce bloga za wyczarowanie tego miejsca. W mojej codzienności tak mało bezdzietnych…ale za to morze ludzi, którzy uwielbiają mnie i mojego męża oceniać za to, jak żyjemy.
Na pewno będę tutaj stale zaglądać, a w pierwszy wolny weekend nadrobię „wpisowe” zaległości 🙂
Pozdrawiam
Hej! Witaj na blogu! Mam nadzieję, że znajdziesz tu i ludzi, i treści, dzięki którym odetchniesz od tego wszechobecnego dzieciocentryzmu. Miłej lektury!
Jestem w ciąży i płakać mi się chce po przeczytaniu takich tekstów albo badań. Nie musiałam się martwić o sytuację finansową czy swoją dojrzałość do macierzyństwa, ale przyszedł nowy strach: czy dziecko będzie musiało bić się o szklankę wody za 50 lat?
Jak zwykle najprościej jest ludziom, którzy tego nie analizują, bo „jakoś to będzie”. I takie pokolenie ma walczyć o lepszy świat?
A punkt widzenia zależy również od tego, których komunikatów odbiera się więcej. Bo ja na przykład zauważam, jak osoby, które nie decydują się na dzieci ze względu na katastrofę klimatyczną, śmieją się w twarz tym, którzy potomstwo na świat powołują. Tak łatwo wzbudzić w kimś poczucie winy w tak delikatnej sprawie. Zaraz będziemy może robić jakąś selekcję, kto może się rozmnażać, a kto nie? Kwestionariusz, czy zamierzasz używać jednorazowych pieluch i czy Twoje dziecko będzie jadło mięso. Paranoja goni paranoję – i piszę to ja, której tematy eko i zero waste są naprawdę bardzo bliskie.
Urodziłem się w roku 1972. Naszą planete zaludniało wówczas 3,6 miliardów ludzi. Ta liczba wzrosła dwukrotnie, i do połowy naszego stulecia prawdopodobnie jeszcze raz się podwoi.
Jako bezdzietny nie jestem wrogi wobec dzieci i rodzin. Wręcz przeciwnie. Martwi mnie, jak przy tak ogromnym dynamizmie chcemy przyszłym pokoleniom zapewnić godziwe warunki życia. Martwie się o dzieci moich przyjaciół. I widze jak młodzi z coraz większym przerażeniem patrzą w przyszłość. Pokolenie moich rówieśników zapewnia: – Nic się nie martwcie, będzie dobrze! Ci o bardziej sarkastycznej naturze dodają: – Nas tu już wtedy i tak nie będzie.
Programy typu 500+ swiadzczą o przekonaniu, że to nie nasz problem. A właśnie nasz! Gdyż dziecko urodzone w rozwiniętym kraju jak Polska w znacznie większym stopniu przyczynia się do wyczerpania naturalnych zasobów niż, przypuśćmy we Wietnamie, w Indiach czy w Mali.
Dla czego przemilcza się aż tak ewidentny problem stanowiący zagrożenie dla całego naszego gatunku?
Bo się na niego nie zwraca uwagi, dziecko ma być i tyle. Jeśli zwracasz uwagę na taki problem, często zostaniesz potraktowany jak ekoświr. A za dwadzieścia lat będzie ból, płacz i zgrzytanie zębów, bo nie ma już czego zużywać na tej planecie 🙁
Polecam świetny film Kasi Gandor na temat przeludnienia 🙂
Ten straszny zwierz zwany człowiekiem, zamorduje swą matkę Ziemię. Jest jak szarańcza pożerająca w szaleńczym tempie wszystko wkoło. Nienasycony. Jest nas o wiele za dużo. PLANETA CZY DZIECKO?
Ten post to chyba najbardziej odpowiednie miejsce dla poniższej informacji. A przy okazji post się odświeży 🙂
Otóż w dniu dzisiejszym, tj. 15 listopada 2022 roku – według szacunków ONZ – liczba ludności na świecie przekroczyła 8.000.000.000 ludzi.
https://www.unic.un.org.pl/sg—inne-wypowiedzi/osiem-miliardow-ludzi—jedna-ludzkosc-autor:-antonio-guterres-sekretarz-generalny-organizacji-narodow-zjednoczonych-listopad-2022/3509
Przekroczyliśmy kolejny krytyczny punkt przeludnienia.
Światowe statystyki: https://www.worldometers.info/pl/
Dzięki! To bardzo odpowiednie miejsce na tę informację!
A zważając na to, że to ta część, która ma obecnie najmniej dzieci (bogata północ) żre najwięcej, to nie napawa optymizmem 🙁 Zwłaszcza, jeśli biedniejsze kraje o wysokim przyroście będą (a na pewno, bo kto nie chce mieć lepiej) chciały wyrównać do tego standardu życia. Obecnie to my żremy (konsumujemy) najwięcej zasobów pomimo, że mamy najmniej dzieci (a gdybyśmy mieli więcej to strach mówić). Gdybyśmy wszyscy żyli o wiele skromniej to, myślę, nawet te 8 miliardów jeszcze by jakoś uszło. Ale nie tak, jak większość z ludzi z krajów rozwiniętych żyje teraz, to się nie może udać. Wiele osób w Afryce nie ma nic a ,,my” mamy nowe meble co roku a stare wywalamy (oczywiście, nie każdy tak robi). I musimy dopiero nawymyślać jakieś trendy, typu minimalizm, żeby się obudzić i dojść do oczywistych wniosków. Czarno to widzę…
Tak, ale proszę teraz dodać to tej informacji fakt taki, że bogata północ żre tylko tą żywność, którą sama sobie wyprodukuje (!) i jeszcze karmi biedne południe, uprawiając pszenicę i kukurydzę na eksport.
Nieprawda! Znaczna część tego, co jemy, jest wyprodukowana na biednym globalnym Południu. Produkowana w niewolniczych warunkach i w sposób rabunkowy (np. poprzez wycinanie dżungli pod hodowlę bydła na nasze steki). Co skazuje miejscową ludność na głód, dlatego trzeba tam wysyłać żywność – robiąc przy tym kokosowe interesy.
Dokładnie. Jest taki film, ,,Nie patrz w górę”. Co prawda on jest o komecie, ale mechanizm ten sam 😉 Więc, nie patrzmy!
Możliwe. Ale to nie wyklucza tego co napisałam wcześniej: Kraje Europy w tym Polska oraz USA mają swoje własne rolnictwo, a Ukraina i Rosja nie tylko mają rolnictwo dla siebie, ale eksportują również zboże do Afryki Północnej. W Poznaniu na Uniwersytecie Przyrodniczym jest wielu studentów z Afryki. Życzmy im, żeby zabrali jak najwięcej wiedzy o agrotechnice do swoich krajów, żeby ich rodacy nie byli skazani na przepływ żywności przez Morze Czarne ogarnięte wojną. Jest taki film „O chłopcu, który ujarzmił wiatr”. Również polecam.
Chwatko, kiedy ostatnio jadłaś stek? Ze zwierząt w kuchni Polaka króluje kurczak i ewentualnie świnia. Wszystkie wyhodowane w Polsce.
Niech się martwią ci co mają/chcą mieć dzieci. Ja nie zamierzam zostawiać po sobie potomków, więc i tak robię wręcz za dużo (kupuję z drugiej ręki, unikam wytwarzania plastikowych śmieci, wybieram mniej emisyjne środki transportu jak pociąg, komunikacja miejska, moje preferencje polityczne sprawiają, że głosuję na partie, które nie negują ocieplenia klimatu). Jeszcze tego brakuje żebym sobie odbierała radość z życia myśleniem o tym, że wielkie korporacje niszczą środowisko.
Tylko, że jak planeta ,,upadnie” to ,,radość życia” będzie wartością drugorzędną (a nawet trzecio-), w dobie walki o przetrwanie resztkami sił. Ale co ja tam wiem, grunt to ,,się nie przejmować” i do przodu 😉
Amando. Dziś moja przyjaciółka obdarzyła mnie takim oto cytatem: Jeśli wybierasz nie cieszyć się śniegiem, to masz mniej radości z życia a nadal tę samą ilość śniegu.
Ile masz lat? Jak długo sądzisz, że będziesz żyła? Jeśli planeta ma „upaść” w ciągu mojego życia, to niestety, ale obawiam się, że fakt, że ja się tym zacznę martwić i np zrezygnuję całkiem z produktów pakowanych w plastik i z mięsa, niczego nie zmieni, bo proces jest zbyt zaawansowany. A jeśli ma się to zdarzyć po mojej śmierci, to bardzo mi z tego powodu przykro, ale no jakby… nadal moje stawanie na głowie, żeby mój ślad węglowy był jeszcze mniejszy niż jest gówno da, poza codziennym bólem głowy dla mnie, bo tego nie mogę kupić, bo truje wodę, a tego, bo się nie rozłoży, a w ogóle to najlepiej jakbym siedziała na dupie w swoim szałasie, bo każda moja aktywność psuje klimat.
Daj spokój, wrzuć na luz – chyba po to decydujemy się nie mieć dzieci, żeby mieć mniej zmartwień, nie?
Te statystyki są przerażające, ile na bzdury ludzie są w stanie wydać, ile zasobów naturalnych poświęcić… A potem prawie wszystko na przemiał. Koszmar.
A to Polska właśnie jest największym hodowcą świń… jeszcze Konstytucja dopuszcza taką opcję…