Foto: Pexels.com
Anioł rzekł do Maryi:
– Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. (…)
Na to rzekła Maryja:
– Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa (Łk 1, 30-38).
Tak najsłynniejsza matka świata zareagowała na wiadomość o ciąży – z bezbrzeżną uległością. Po prostu oddała swoje ciało i życie tym, którzy tego zażądali. Oczywiście ani Duch Święty, ani Archanioł Gabriel nie zapytali, czy chce urodzić dziecko. Po co? Boski scenariusz nie przewidywał pyskatych, stających okoniem kobiet. A może było inaczej? Może Maryja powiedziała „nie”, a mężczyźni jak zwykle zinterpretowali to po swojemu? Nie odrzucałabym tej wersji, choć milczą o niej najbardziej nawet wywrotowe apokryfy. W końcu „Bóg też chłopem jest”, a chłop – wiadomo: prędzej usłyszy echo po Wielkim Wybuchu sprzed czternastu miliardów lat niż wykrzyczane mu do ucha kobiece „nie” (niech mi chłopy wybaczą uogólnienie).
Jak było – nie odgadniemy. Do Biblii trafiła wersja św. Łukasza, który kazał zmieszanej i zdezorientowanej Maryi pokornie schylić głowę i przyjąć los ukartowany przez wszechwładnego mężczyznę, a obwieszczony głosem pierzastego osobnika w aureoli. O tym, że będzie patrzeć na mękę ukochanego syna, zdejmować go z krzyża i składać do grobu, anielski posłaniec się nie zająknął. W końcu przybył z radosną nowiną, a nie zaproszeniem na pogrzeb! I tak powstała obowiązująca do dziś ściąga z pokornego i rozanielonego przyjmowania wieści o ciąży. Ściąga dla pań, rzecz jasna. Panowie po wysłuchaniu radosnej nowiny mogli po prostu wziąć nogi za pas.
Tak bywało dawniej
Babskie rozanielenie miało swoje racjonalne podstawy. Przez setki lat ciąża była dla kobiety najlepszym certyfikatem moralności i społecznej użyteczności. Szacowne mieszczki, szlachcianki, arystokratki i królowe modliły się żarliwie o potomka, najlepiej męskiego, ale każdy spóźniający się okres przyjmowały jako dobrą nowinę. Ich pozycja społeczna, poczucie sprawczości i jakość życia zależały od wydajności aparatu rozrodczego. Również po wsiach, wśród biedoty, stan brzemienny uważano za błogosławiony. Dar od Boga. Legalna małżonka, pracowita i bogobojna, musiała zaskoczyć. Jeżeli nie zaskakiwała, prawdopodobnie było z nią coś nie tak. Może cierpiała na jakąś wstydliwą chorobę? Może nieobyczajnie się prowadziła albo z pomocą znachorki spędziła płód? Wścibscy sąsiedzi dociekali, a nieszczęsna bezdzietnica wlewała w siebie wódkę z krwią pępowinową, wywar z płodzisza albo łykała drobne rybki (ponoć rewelacyjne na bezpłodność).
Jednak nawet wtedy – w czasach, gdy kobieca rola zaczynała się i kończyła na macierzyństwie – nie każda ciąża była chciana i witana z radością. Pozamałżeńskie wpadki odbierały kobietom widoki na jakąkolwiek przyszłość. A wpadały zazwyczaj te najsłabsze i najbardziej bezbronne – służące i robotnice pracujące z dala od rodziny, zdane na siebie i niełaskę wykorzystujących ich niską pozycję mężczyzn. Kary za nieślubne dzieci były okrutne! Na przykład w XVIII wieku w zaborze pruskim napiętnowane dziewczęta poddawano publicznej chłoście, podczas nabożeństw występowały w słomianym wianku, a duchowny głośno potępiał ich występek. Czasami pod ich oknami grano kocią muzykę. Traciły posady i środki do życia. Źródła milczą, jak traktowano ojców. Pewnie jak zwykle, czyli z niewyczerpaną pobłażliwością. Być może nawet pod ich oknami rozbrzmiewało serdeczne i chóralne: „Nic się nie stało!”…
Desperatki w nieślubnej ciąży, które chciały uchronić się przed społeczną infamią, miały dwa wyjścia: aborcję lub dzieciobójstwo. Do końca XIX wieku częściej wybierały to drugie, ponieważ przerywanie ciąży, choć znane i stosowane, obarczone było olbrzymim ryzykiem zgonu. Dopiero na przełomie XIX i XX stulecia aborcja stała się bezpieczniejsza dla kobiet i zaczęła zyskiwać na popularności. Jednak niezależnie od tego, jak ciężarna próbowała się ratować, zawsze ryzykowała. Sankcje za aborcję były surowe – w różnych miejscach i czasach nieszczęśnicy spędzającej płód groziło kilkuletnie ciężkie więzienie, dożywocie, a nawet śmierć. Z kolei za dzieciobójstwo prawo nakładało kary wręcz sadystyczne. W XVI-wiecznej Polsce oraz w Niemczech dzieciobójczynie grzebano żywcem, przebijano palem lub zamykano je w worku z psem, kogutem, żmiją i małpą (albo kotem), a następnie topiono w rzece lub w jeziorze. Zastanawiacie się, czemu do worka wrzucano pół ogrodu zoologicznego, a nie gostka, który porzucił kobietę i dziecko? To przecież jasne! Mężczyzna nie jest w stanie zapanować nad swoimi namiętnościami. NIE-JEST-W-STANIE i już. Nie czepiajcie się!
Tak bywa dzisiaj
A zatem dla osiemnastowiecznej służącej albo dziewiętnastowiecznej tkaczki ciąża, jeśli nie zaakceptowało jej społeczeństwo, nie była radosną nowiną. Oznaczała infamię, utratę pracy i hańbiące kary kościelne. Każda próba wybrnięcia z sytuacji tylko pogarszała jej położenie. Jednak takie dramaty rozgrywały się na bekstejdżu życia społecznego i nie zakłócały pogodnej celebracji legalnych ciąż. Oczywiście dziś tak brutalne traktowanie kobiet wydaje się grandą, ale dwie kreski na teście ciążowym nadal mogą złamać życie niejednej z nas. Mogą odebrać nam zdrowie, poczucie komfortu i bezpieczeństwa, pracę albo upragniony awans. Mogą skazać nas na macierzyństwo, którego nie chcemy, albo partnera, który nas krzywdzi. I choć to wiemy, wciąż jako społeczność oczekujemy, że na wieść o ciąży każda kobieta rozanieli się, a przynajmniej wzorem Maryi schyli pokornie głowę i całą sobą szepnie: „niech Mi się stanie według twego słowa”. Społeczny wzorzec niecieszenia się z ciąży nie istnieje. Ta, której marker ciążowy zwiastuje koniec świata, w obawie przed surowymi zapisami ustawy antyaborcyjnej sznuruje usta i za plecami społeczeństwa szuka ratunku. Wyrzuca do kosza wszystkie dobre rady wraz z receptami na kwas foliowy oraz skierowaniami na badania, i pisze do dziewczyn z Aborcyjnego Dream Teamu albo od razu zamawia tabletki do domu.
I pół biedy, jeżeli nikomu nie powiedziała o ciąży. Po cichu zażyje mifepriston z misoprostolem albo uda się na wycieczkę do Prenzlau i z uczuciem ulgi wróci do swojego życia. Jeżeli pisnęła choć słowo, bliscy i znajomi do spółki z ginekologami będą traktować ją jak przyszłą matkę, choć ona sama przyszłą matką się nie czuje. I nie chce się czuć! Niestety, raczej nikt o to nie zapyta. „Poszłam do ginekolożki – pisze jedna z czytelniczek. – Zbadała mnie i powiedziała, że przy następnej wizycie założy mi kartę ciąży. To było najgorsze: ta bezradność i brak wyboru. Jesteś w ciąży, to znaczy, że zaraz będziesz miała dziecko i nikogo nie interesuje, że go nie chcesz. Do dziś pamiętam to uczucie przyparcia do ściany”.
Dla wielu lekarzy ciąża to jednoznacznie radosna wiadomość i tę radość – czasami z premedytacją, a czasami mimowolnie – wmuszają w pacjentki, oczekując ich „poprawnej” reakcji: wzruszenia, oznak szczęścia, posłusznego wykonywania poleceń i zaleceń… Ale trudno skakać z radości, a nawet krzywić wargi w uśmiechu, gdy świat rozpada się na kawałki. Dlatego kobiety w niechcianych ciążach stosują emocjonalny kamuflaż albo po prostu zamykają się w sobie – to jeszcze jedna stacja ich aborcyjnej golgoty. Muszą znaleźć środki finansowe na zabieg, ogarnąć logistykę, pokonać swój lęk, wziąć na klatę antyaborcyjną histerię, a wszystko to z czułym uśmiechem przyszłej matki na ustach. W poczuciu schizofrenicznego rozdwojenia.
Nakaz radowania się z ciąży bywa nieznośnym brzemieniem, dopustem bożym w i tak trudnej sytuacji, dlatego trzeba dać kobietom przestrzeń do wyrażania autentycznych uczuć na wieść o podwyższonym poziomie beta hCG, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Przestrzeń wolną od strachu przed samozwańczymi cenzorami i prokuratorami. W gabinecie lekarskim i w domowym zaciszu musimy mieć prawo do zastanowienia się, co ciąża dla nas oznacza. Czy jej chcemy? Czy pojawiła się we właściwym momencie? Czy damy radę? A jeżeli okaże się, że test lub badanie zwiastuje nam katastrofę, nikt nie powinien wymagać od nas fałszywych dowodów radości czy zaangażowania. Niecieszenie się ciążą jest OK. Być może wraz z legalizacją aborcji ta przestrzeń się pojawi, tymczasem weźmy sprawy w swoje ręce! Bezdzietnicy w takich sytuacjach raczej nie pchają się z gratulacjami, ale warto pójść krok dalej. Gdy tylko nadarzy się okazja, szkolmy otoczenie z właściwego reagowania na wieść o ciąży. A jedyną właściwą reakcją jest zapytanie zainteresowanej osoby, jak ona się z tym czuje. Dopiero gdy powie, że się cieszy, można gratulować i wyrażać radość. A jeżeli się nie cieszy, nie narzucajmy się ze swoimi poglądami i dobrymi radami, bo to nie my w przyszłości będziemy ponosić konsekwencje podjętej decyzji. Jakakolwiek by ona nie była.
Przy pisaniu tego posta korzystałam z książek:
* Barbara Ogrodowska, „Polskie tradycje i obyczaje rodzinne”
* Dariusz Łukasiewicz, „Zło niechrześcijańskie i nieludzkie. Historia dzieciobójstwa i inne studia z dziejów codzienności”
Zdjęcie: Pixabay
32 komentarze
Dla mnie wiadomość o ciąży, to byłaby najgorsza wiadomość w moim życiu. Nigdy nie chciałam być w ciąży, nie byłam w stanie patrzeć na noworodki bez wykrzywienia ust w odruchu obrzydzenia, a wziąć na ręce? Brrrr…! Nigdy! Do tego takie dzieci po prostu śmierdzą. I nie ma znaczenia, że są czyściutkie, zadbane, wychuchane. Są paskudne i koniec.
Cały czas suszą mi głowę o dzieci: kiedy będą, czemu nie ma? Jak się tłumaczę niemożnością rozmnażania, to od razu wyskakuje pomysł adopcji. I za tym idą przykłady rodzin, które są przeszczęśliwe z adopcyjnym dzieckiem.
Nikt nie jest w stanie zrozumieć, że nie urodziłam się, by być pokorną Matką Polką. Nie. Nie i już.
Przez to przestałam chodzić do ginekologa, choć powinnam, bo wcale zdrowa pod tym względem nie jestem. Ale nie pójdę, żeby znów być wypytywana o ilość dzieci, nagabywana do zajścia w ciążę, bądź gwałcona końcówką do USG dopochwowego. Tak. Trafiłam z polecenia (!) do takiego gnojka. Nie mam już sił… Staram się sama poradzić ze zdrowiem, stosując mieszanki ziołowe. I na szczęście na razie mi się to chyba udaje.
I tak, patrzyłam na mapę przyjaznych takim, jak ja ginekologów, jednak są ciut daleko od mojego miejsca zamieszkania. Cóż…
Bardzo mi przykro, że masz tak negatywne doświadczenia. Na pewno nie jesteś wyjątkiem. Gabinety ginekologiczne często nie są przyjaznym miejscem dla kobiet, które nie chcą mieć dzieci. Ale nie rezygnuj całkiem z wizyt u lekarza. Mieszanki ziołowe są ok, ale nie pomogą ci w porę wykryć raka jajnika czy piersi. Lepiej zagryźć zęby przez chwilę i żyć niż ryzykować, że to paskudztwo rozwinie się w coś, z czym już żadna mieszanka sobie nie poradzi. Powodzenia!
Tatsu, wejdź na stronę https://agaszuscik.com/lista/, tam znajdziesz listę dobrych ginekologów z podziałem na województwa, sprawdzonych przez Agę Szuścik (edukatorka seksualna, autorka książki 'Ginekologicznie’, którą też polecam). Tam prawdopodobnie znajdziesz ginekologa z zasobem empatii i zrozumienia. Możesz też odezwać się bezpośrednio do Agi (FB, IG), ona doradzi kogo konkretnie wybrać biorąc pod uwagę Twoje obawy.
Gdy miałam jakieś 25 lat w pracy spotkałam długo niewidzianą koleżankę. W zaawansowanej ciąży. Jak zobaczyłam brzuch krzyknęłam z radością „wow, gratuluję!’. Ona patrząc w ścianę, z posępną miną rzuciła od niechcenia, wręcz jakby w wyrzutem „dziękuję…”.
Pomimo tego, że było to naście lat temu, do dziś pamiętam swoje zmieszanie i jej zmieszanie. Być może dziecko było chciane, a ciąża planowana, a koleżanka po prostu miała zły humor albo ciężki dzień, ale mimo wszystko wstyd, że tak ją wtedy potraktowałam towarzyszy mi do dziś.
Dobra, życiowa lekcja:)
Smutna lekcja historii 🙁 Ale potrzebna do przestudiowania. Zarówno żeby część populacji przejrzała na oczy, że są ważniejsze sprawy niż tylko przedłużenie gatunku, jak i to że wcale ciąża nie musi być czymś czego chcemy, żeby to że jesteśmy kobietami przestało automatycznie być przypisywane jako następstwo stanie się matką.
Amen, bezdzietnico:)
Aż mnie trzęsie.. Cały czas słyszy się, że to nie wina mężczyzn, nie mógł się opanować, prowokowała go.. Od momentu kiedy trochę więcej zaczęłam rozumieć jako dziecko, miałam w sobie wewnętrzny bunt i sprzeciw. W podstawówce czy gimnazjum dziewczynki nie mogą nosić bluzek na ramiączkach bo rozpraszają chłopców. Spódniczka też nie bo za krótka i się biedni nie mogą skupić na lekcjach. Co to kurwa jest?! Skoro płeć przeciwna jest niedorozwinięta i nie panuje nad sobą, to dlaczego to my kobiety mamy za nich odpowiadać. Nie panujesz nad sobą to proszę bardzo ucinamy co nie co, nie umiesz się skupić to, leki albo ćwiczenia. Dlaczego ja jako kobieta muszę się martwić, że ktoś się nie będzie mógł powstrzymać, albo stwierdzi że go „prowokowałam”. Jakieś zajęcia wyrównawcze powinni stworzyć chyba dla takich mężczyzn, nauka odbierania mowy ciała, i ogólnego współżycia międzyludzkiego. Co to ma być?! Morderców też może zacznijmy tak bronić, „no ojej to nie jego wina przecież, nie umiał się powstrzymać”, „no sprowokował ją, przecież założył koszulkę na ramiączkach” Wiem, że to porównanie jest mocno przesadzone, ale serio skoro dana jednostka nie ma kontroli nad swoim popędem czy „instynktem” to jest ona nie przystosowana do życia w społeczeństwie. A to całe usprawiedliwianie mężczyzn jest takim absurdem…
Ależ to jest doskonały przykład! Powiem więcej seryjni mordercy naprawdę nie mogą się powstrzymać bo wielokrotnie są po prostu zaburzeni psychicznie. W sumie łatwiej takiego zrozumieć, że nie chciał, ale udusił. Jednak połowa populacji, posiadająca penisy z pewnością nie jest zaburzona. A jeśli tak, to może istotnie trzeba temu zaradzić farmakologicznie?
Nic mnie tak nie wkurza jak tresura dziewczynek w szkołach. Tak, tresura. Lepsza ocena za spódniczkę – uczy, że jedynym twoim zasobem na wymianę jest ciało. Gorsza ocena za koszulkę na ramiączka – twoje ciało jest postrzegane tylko w kategorii seksualności, nawet gdy masz 10 lat. Już nie wspominając o tym, że jak się komuś 10 letnie ramiona kojarzą powinien się poddać chemicznej kastracji. Kolega stosuje wobec ciebie przemoc? Podobasz mu się – praktyczny wstęp do przemocowego związku. I nieśmiertelne – chłopcy już tacy są – to twoja wina, więc się nie skarż. To obrzydliwe.
Tak, przymus błogiego radowania się z ciąży to tylko jeden z wielu przykładów poniewierania kobiet w Polsce, wszechobecnego od przedszkola, przez szkoły, po życie dorosłe, pleniącego się w programach nauczania, mediach, życiu społecznym i politycznym, powielanego przez patologiczne wzorce w życiu rodzinnym. To przemoc przybierająca różne formy, stosowana przez różnych ludzi (także inne kobiety!) wobec kobiet, wcale tak bardzo nie różniąca się od tego, co działo się w minionych wiekach. Dziś nikt już nikogo nie pogrzebie żywcem i nie spali na stosie, ale inne formy prześladowania i karania za niezależność, namawiania, wmawiania, łamania charakterów, potępiania etc. funkcjonują i dzisiaj. Obszary dyskryminacji nie tylko nie znikają, ale wręcz poszerzają się, to nie tylko brak szeroko pojętej edukacji seksualnej, dostępu do aborcji, ochrony przed przemocą, krzywdzącego dla kobiet wychowania i traktowania, to wręcz przymus godzenia się z rolą inkubatora na usługach rodziny i państwa. Właśnie wysłuchałam w Tvn informacji, że pod względem dostępności antykoncepcji szorujemy po dnie wszelkich rankingów, w Europie ostatnie miejsce, trzeba było stworzyć dla Polski specjalną kategorię, bo nie mieściła się na stworzonej przez badaczy skali, a sytuacja tylko się pogarsza (ludzie, mamy XXI wiek!). To wina braku edukacji, braku gabinetów ginekologicznych, dofinansowania i, przede wszystkim, sławetnej klauzuli sumienia pozwalającej lekarzom traktować kobietę jak osobę ubezwłasnowolnioną i totalnego pariasa. W tej sytuacji tylko nasza postawa może nam pomóc, my nie możemy dać się tak traktować, unikanie wizyt u lekarzy to też nie jest metoda. Ale to pewnie kolejny już temat do rozważań…
Nic dodać, nic ująć. Mamy przerąbane i tylko my same możemy to zmienić. A właściwie zmieniać – bo roboty jest huk!
Mnie ostatnio naszła refleksja, odnośnie tego, jaką wodę z mózgu robi się dziewczynom/młodym kobietom (a przynajmniej u mnie tak było). Od jakiegoś szesnastego roku życia, od kiedy zaczęłam na poważnie spotykać się z chłopakami, wg otoczenia i mamy ciąża była zła, mogła zrujnować mi życie, miałam się szanować, myśleć o nauce itd. Trwało to do mniej więcej 3. roku studiów, kiedy UWAGA nastąpił zwrot o 180 stopni i nagle powinnam była zacząć planować bobaski, bo to już czas. Moja babcia powiedziała mi nawet, że „wkrótce zostanę matką i będę mieć inne obowiązki” 🙂 Na szczęście miałam te kwestie poukładane w głowie już wcześniej, bo w zasadzie od zawsze wiedziałam, że macierzyństwo nie jest dla mnie. Jednak to, co wtłacza nam do głowy otoczenie, społeczeństwo, rodzina, jest dla mnie czasami tak sprzeczne, że nie zazdroszczę osobom, które nie do końca są zdecydowane.
Doskonała obserwacja! Kolejna rzecz do opisania na Bezdzietniku. Dzięki!
https://noizz.pl/big-stories/nie-mozna-racjonalnie-wybrac-bezdzietnosci-to-wybor-niemozliwy/zs2n1ds
Nie czytałam jeszcze całości. Zostawiam tu, bo może kogoś zaciekawi
Bardzo ciekawy punkt widzenia. Chętnie kupię tę książkę i jeszcze chętniej z nią podyskutuję. Bardzo dziękuję za info o niej!
Artykuł wymienia bardzo przykre fakty z przeszłości. Kary za dzieciobójstwo były okrutne i wymyślne, ale warto wspomnieć, że to były kary wybrane z całego zestawu dla całego przekroju społeczeństwa, mężczyzn również. To były czasy, gdy na porządku dziennym była kara śmierci za przewinienia tak trywialne jak kradzież, egzekucje były publiczne, wisielcy byli na wyroku przez wiele dni „ku przestrodze” a nabijanie mężczyzn na pal było karą typową w niektórych częściach Polski. Polecam książkę „Ludowa Historia Polski”. Tak jak dziś, najszybciej po dupsku dostawali najsłabsi, bo nie mieli możliwości obrony, w kolejności: 1. dziecko, 2. kobieta, 3. mężczyzna. Oczywiście dawniej różnie to się rozkładało w zależności od klasy społecznej, dziś klasy społeczne trochę się rozmyły.
Oczywiście, że tak. Nie miałam ambicji tworzyć przekrojowej historii kar i hańb, to jedynie wybrane przykłady. Faktem jest jednak, że nieślubna ciąża to była hańba dla kobiety, nie dla mężczyzny, który zwykle pozostawał anonimowy lub miał na tyle wysoką pozycję, że nie musiał tłumaczyć się społeczeństwu z faktu wykorzystywania podlegających sobie kobiet. I też zwracam uwagę na to, że za niechciane, czy wręcz wymuszone macierzyństwo po dupie dostawały najmocniej kobiety najbiedniejsze, z najsłabszą pozycją społeczną. Chciałam jedynie pokazać społeczne rozdwojenie, które istnieje do dziś, choć przybiera już inne formy – z jednej strony mamy obowiązek cieszyć się z ciąży, bo to „cud” i „błogosławieństwo”, z drugiej strony jako społeczeństwo nie chcemy dostrzec, że niekiedy ciąża to dla kobiety przekleństwo. Przekleństwo, o którym nie może głośno powiedzieć, więc musi działać pokątnie, za plecami społeczeństwa. Czasami to przerwanie ciąży, czasami coś znacznie gorszego. I za to – zarówno wczoraj, jak i dziś – ponosi karę. Dzisiaj oczywiście nikt jej nie zakopuje żywcem, ale nadal grozi jej cierpienie. A władza co rusz chce tego cierpienia przysporzyć jej jeszcze więcej.
Oj, właśnie zauważyłam, że napisałam „na wyroku”, a miało być „na widoku”. Dziękuję za odpowiedź na mój komentarz. Nasza fizjologia naszym przekleństwem. Jak dobrze, że czasy się zmieniły i kobietom jest troszkę łatwiej. Nauka odkryła tajemnice płodności i umiemy nad nią lepiej zapanować. Przy okazji polecam książkę Edwarda Dolnicka „Nowe życie”. Jest fascynująca i chwilami bardzo zabawna. Pozdrawiam!
Dzięki za polecenie. Zrobił nam się wieczór literacko-kulturalny:) Świetnie!
Polecam wystawę w Muzeum Miasta Warszawy – dla tych, którzy mogą oczywiście odwiedzić tzw. stolicę :). W niedziele jest możliwość kuratorskiego oprowadzania – co gorąco polecam. Jest tam również poruszony wątek niechcianej ciąży i konsekwencji, jakie ponosiły i nadal ponoszą kobiety.
https://muzeumwarszawy.pl/wystawa/niewidoczne-historie-warszawskich-sluzacych/
Super! Dziękuję za tę polecajkę:) Cenna informacja!
Doceniam pani pracę i w pewnej części podzielam przedstawiane tu poglądy. Proszę jednak nie wyrażać się szyderczo o Piśmie Świętym, a szczególnie o Maryi, bo jawnie rani to uczucia moje jak i zapewne innych osób. Tym bardziej, że nic pani z niego nie rozumie, a przynajmniej publikowane treści tego nie sugerują. Pozdrawiam.
Biblia jest nie tylko świętym tekstem katolików i innych religii chrześcijańskich, ale także tekstem kultury, który miał realny wpływ na kształt naszego świata. Dlatego chrześcijanom zostawiam interpretacje teologiczne, a sama przywołuję ten tekst wyłącznie w kontekście kulturowym. W żaden sposób nie odnoszę się do sfery wiary. Rozumiem, że osoby wierzące czytają ten tekst inaczej niż ja. Nikomu nie odbieram do tego prawa. Ja natomiast mam prawo czytać go po swojemu, zwłaszcza że moim zdanie jego wpływ na nasze życie i naszą kulturę jest co najmniej ambiwalentny.
Raczej negatywny. Trudno mi nazwać pozytywnym tekst, z którego wynika, że za zło na świecie odpowiada kobieta, a karą za to jest bolesny jak tortury poród. Albo tekst, z którego wynika, że pozwolenie na gwałt swoich córek to aprobowany sposób witania nieznajomych. Albo, że ślepe posłuszeństwo jest dobre. Biblia rani moje uczucia i godzi w poczcie godności ludzkiej i żadnego chrześcijanina to nie obchodzi. Ale ja muszę szanować te kruche uczucia religijne, z którymi mi się chrześcijanie pchają. I nie mogą pojąć, że ich punkt widzenia świata jest nie tylko jednym z wielu, ale też nie jest najlepszy ze wszystkich dostępnych. W szacunku ważna jest wzajemność a ostatnimi czasy, w tym kraju, tylko jedna strona krzyczy o szacunku, opluwając wszystkich innych. Nie twierdzę, że robi to Marta personalnie. Niemniej wytykanie autorce bloga, że nie rozumie pisma świętego jest trochę nie na miejscu. Bo to jest książka. Jak tysiące innych książek i szczerze mówiąc napisano lepsze: i o wyższej wartości artystycznej jak i bardziej oryginalne. I to moja opinia jako filologa i kulturoznawcy.
Biblia to księga którą pisano przez tysiące lat. Pozwalanie na gwałt córek, oraz powszechnie występujące wielożeństwo i niewolnictwo, to raczej zwyczaje, które wtedy panowały, a Biblia działa tu jako dokument, więc dobrze, że powstała, choć może przykro się ją czyta. Na pewno nie czuję się przez Biblię obrażana, bo nie odbieram tej starożytnej księgi osobiście. Dla Chrześcijanina podstawą jest Nowy Testament, czyli część od narodzin Chrystusa, a i to nie zwalnia go z myślenia. Dla mnie, jako dojrzałej osoby, Ewangelia i praktyki religijne mają duże znaczenie. Wprawiają moją duszę w dobre wibracje. Ale jak na religię zareagują osoby niedojrzałe – nie wiadomo, w nieostrożny sposób podana religia może to być szkodliwa. Dzieci powinny mieć kontakt z religią i duchownymi tylko pod opieką swoich rodziców. Rodzic tłumaczy, rodzic decyduje. Pozdrawiam
Szanuję zdrowe podejście. Nie mam problemu z osobami wierzącymi – absolutnie!
Najbardziej mnie zawsze zdumiewają i przerażają ludzie, traktujący Biblię i inne teksty religijne dosłownie. Każdy radykalizm jest zły – bez względu na religię. Niestety takie osoby często nie są zdolne do zaakceptowania, że nie każdy żyje tak jak oni. Być może za często spotykam się z taką postawą.
Czytam Bezdzietnik od paru dni bez wytchnienia…Zupełnie spontanicznie trafiłam na ten blog i mam wielką ochotę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami odnośnie bezdzietności i kroków postawionych ku dzietności. Do sedna..
Jestem w szczęśliwym związku od 12 lat, dwie bratnie dusze- tak mogę powiedzieć bez wątpliwości.Tak ja, jak i mąż mamy wspólne zajęcia, każdy z osobna swoje hobby ( nie jedno). Nawet będąc w domu nie nudzimy się we dwoje. Dzieci nie mamy…Ten temat jakoś tak spychaliśmy na dalszy plan,bo zawsze były ważniejsze sprawy…Bo praca, mieszkanie,samochód, kariera, dom itd …Ja od zawsze w sumie bałam się tego tematu, zostałam jako nastolatka straumatyzowana opowieściami o strasznych porodach, bólach,cierpieniu i całą tą otoczką macierzyństwa zestresowana.
W każdym razie miałam od dawna świadomość, że jeśli przyjdzie co do czego…to nie będzie pierdzących tęcza jednorożców …
Lata mijały, a ja robiłam raczej wszystko żeby tych dzieci nie mieć.Mąż nie nalegał, ciśnienia w związku z prokreacją nie było.
A ja na przestrzeni tych wszystkich lat zaczęłam spotykać się z pytaniami i złotymi myślami zwiazanymi z moim macierzyństem..A kiedy dzidziuś,zegar ci tyka,czas ucieka, kiedyś będziesz żałować, bo miłość dziecka…,jak nie spróbujesz to się nie przekonasz, jak już będzie to sobie poradzicie…No typowe…znacie to pewnie ze swojego doświadczenia.
Co tu dużo mówić….społeczeństwo nacierało na mnie.Naciskało z wielu stron…Chyba w pewnym momencie zaczęłam czuć się przytłoczona, a może i poczułam jakaś taka chwilę ,że jednak w moim życiu czegoś brakuje…..Tak…brakuje chyba tylko dziecka..To było trochę przykre, ponieważ jest jeszcze wiele spraw,które chciałabym za życia zrobić ….,ale ta społeczna nagonka założyła mi klapki na oczy…To do mnie niepodobne.
W związku z tym że wybiła 35 wiosna w moim życiu postanowiłam,że odrzucę te wszystkie lęki i obawy przed byciem w ciąży i spróbowaliśmy za obopólna decyzją.
Ciach, pach i udało się. Stwierdziliśmy ,że to chyba jakiś mały cud.Tak od razu udało się. Mimo obaw, cieszyliśmy się. Nie będę was zanudzać faktem, że faktycznie ciąża to stan przereklamowany zwłaszcza jeżeli przechodzicie ja w towarzystwie wsyztskich możliwych objawów.Mnie dopadły wszystkie objawy świata. Chyba pierwszy raz w życiu czułam się tak kiepsko, ale hormony i jakaś taka kobieca troska mówiły mi, że zniosę wszystko byle z dzieckiem było wszytsko ok. Ja cieszyłam się z tej ciąży, bo mimo obaw dzieci mieć chciałam ..tylko odwlekalam tą decyzję głównie przez to,że panicznie bałam się porodu i tego,że może coś pójść nie tak.
I jak już zaczęłam sobie wyobrażać spacery z wozeczkiem po parku, to niestety ciążę straciłam w I trymestrze. Nie jest to sprawa łatwa ani przyjemna,zwłaszcza że nie zakończyło się to „łatwo” a z komplikacjami.Zabiegi ,leki i kupę stresu o własne zdrowie.
I teraz kolejne refleksje z tego co się wydarzyło.
Nikt ,albo prawie nikt 99,9% społeczeństwa dzieciatego nie opowiada o troskach i problemach rodzicielstwa choćby na wczesnym etapie, nie mówiąc o późniejszym…Każdy ma piękne, rozowiutkie dzieciątko „z pierwszego tłoczenia” i chwali się sesjami brzuszkowymi, spioszkowym itp ,nie ma mowy o niepowodzeniach, stresie, poronieniach, chorobach , komplikacjach itp związanych z ciążą ,porodem itp. Ludzie,którzy mają dzieci najpierw kłamią jakie to tworzenie nowego życia jest cudowne ( w swojej istocie jest poniekąd ,jeśli wszystko idzie jak trzeba), jakie porody są piękne ,a opieka nad niemowlakiem jest istnym ukoronowaniem macierzyństwa. Potem kiedy już ci to wmówią, Ty popłyniesz z prądem tego kłamstwa i „dasz się skusić” ,okazuje się ,że co czwarta kobieta traci ciążę w wyniku poronienia, spory odsetek rodzi chore dzieci itd itd. I to jest temat tabu. Nikt o tym nie mówi, nikt nie chce rozmawiać, mało kto chce słuchać, że twoja ciąża obumarła…Słyszysz w odpowiedzi „jeszcze będziecie mieć dzieci” …A kto powiedział, że my dalej chcemy.
Na grupach wsparcia są setki kobiet, które wpadły w wir prokreacji po utracie ciąży, bez względu na wynikające z tego faktu komplikacje zdrowotne..Nie oceniam ich …Chyba podziwiam,że mają jaja, aby ryzykować swoje zdrowie,a czasem i życie po raz drugi,piąty ,ósmy.
Do czego zmierzam…Ano do tego, żeby Ci co dzieci mają dali spokój tym co dzieci nie mają z różnych powodówi..Mówicie tu często o tym,że nie chcecie dzieci bo macie fajne życia, nie czujecie potrzeby spełnienia się jako rodzice ,nie możecie mieć dzieci itd. Ja to rozumiem i szanuje.Tak samo, jak szanuję posiadaczy dzieci, czy to jednego czy piątki…
Ale warto wspomnieć również o takich jak ja,po traumie związanej z utraconą ciążą, po zabiegach, leczeniu i całej masie nieprzyjemności ….Nikt nie zapytał mnie (prócz męża) jak się z tym czuje…,nikt nie wziął pod uwagę, że to tak mną wstrząsnęło iż decyzję o dzieciach odkładam na bliżej nieokreślony termin. Każdy tylko sugeruje, że trzeba próbować dalej itd… Nie wiem czy do ludzi nie docierają pewne fakty, kiedy człowiek jasno mówi ,że już nie chce…
Mnie to po prostu poraża.I co najlepsze….Będąc w ciąży jesteś taka „ważna”,pytają ,dzwonią itd. Jak już nie jesteś w ciąży, to mało kogo interesuje czy w ogóle żyjesz ( nieliczne przypadki zadzwonią zapytać jak się czujesz ). Teraz dla niektórych jestem już ponownie ” niewidzialna” . I tego wszystkiego dopuszczają się niestety właśnie osoby posiadające potomstwo…Przykre…Od bezdzietników można usłyszeć w takiej sytuacji znacznie więcej dobrego i dającego pozytywnego kopa.
A wbrew pozorom powinno być zgoła inaczej..
Czasem też mam wrażenie,że wszelka nagonka na bezdzietników jest swoistym przelewaniem się czary goryczy za to,że mają przysłowiowy luzik i mogą sobie poczilować kiedy im się zamarzy…,że mogą kisić w łóżku w weekend, spontanicznie jechać gdzie im się zachce, a tak w ogóle to „nie muszą”, a mogą tylko chcieć.
Ja osobiście od bliskiej osoby usłyszałam, że jak sobie nie zrobię dziecka ,to będę na starość kociarą..Bo wezmę pewnie kolejne dwa koty i będę tylko grzebać w kuwetach..Dlaczego nasi najbliżsi posuwają się do takich słów…Ja nie wykluczam jeszcze całkowicie tego,że dzieci mieć nie będę…Wiem ,że życie płata figle, ludzie zmieniają decyzje itd itd., ale po co przekonywać takich jak ja czy Wy ,że dzieci mieć trzeba, że to sens życia ,że szklanka wody, kromka chleba i inne pierdy.
Każdy ma swój rozum, każdy ma jakieś inne przekonania, potrzeby, przeciwskazania itp.
Ja nikomu nie narzucam swoich poglądów i nie mówię jak ma żyć i że jeśli nie kupi kota to będzie żałować do końca życia. Dajmy sobie przestrzeń do życia, bez osądzania, krytykowania i narzucania poglądów…Szanujmy się nawzajem i uczmy się od siebie, bo obie strony dokonały wyboru i w obu przypadkach ten wybór miał każdy..
A konsekwencje będziemy ponosić wcześniej czy później, dopiero na koniec życia ocenimy czy było warto…
No rzeczywiście, to jest argument – jak nie będziesz mieć dzieci to zostaniesz kociarą, tak jakby to była jakaś tragedia mieć kota (koty), jakby posiadanie dziecka w oczywisty sposób MUSIAŁO być lepsze i ratowało nas przed stoczeniem się w otchłań kuwety, wpychając za to prosto w pieluchy i nocniki zresztą. Dzieci nie lubię, nie chcę i szczęśliwie nie mam, a koty (i w ogóle zwierzęta) lubię i mam – to takie proste, a tak ciężko zrozumieć, że po prostu jesteśmy różni, czego innego pragniemy i szczęście może znaczyć dla każdego z nas coś innego. Ciągle ten wątek się tu przewija, to istota problemu – dla wielu ludzi MOJE znaczy JEDYNIE SŁUSZNE i reszta musi to przyjąć bez gadania.
Myśl o dziecku zawsze mnie tak przerażała, że po prostu unikałam związków bo związki oznaczają seks a nie ma 100% zabezpieczeń. Teraz mieszkam w kraju gdzie jest legalna aborcja ale i tak strach przez ciążą paraliżuje. Ciąża byłaby dla mnie najgorszą wiadomością. Może jestem egositką ale mam jedno życie i nie zmarnuje życia na dziecko. A każda chwila z dzieckiem byłaby męczarnią. Kobietom każe się męczyć i nie być egoistkami a mężczyzna jak dba o swoje i rozwija swoje życie nikt go nie krytykuje. Dlatego my babki powinnyśmy myśleć o tym co by zrobił chłop i nie przejmować się ludzkim gadaniem. Mamy jedno życie i nie ma sensu go marnować na zadowalanie innych. Jak dla kogoś szczęściem jest bycie niepracującą żoną i matką a dzieci sensem życia super i powodzenia. A jak ktoś woli kota od dziecka i pracę od bycia w domu to tak samo należy iść tą ścieżką
Podwiązanie, czy nawet przecięcie jajowodów. Jeśli żyjesz w normalnym kraju – myślę, że warto zainteresować się tą metodą. Pozdrawiam 🙂
Mnie cały ten tekst mocno przygnębił. Rozumiem, ze miało być ironicznie i intencją było przykucie uwagi, ale… Może po prostu ja jestem szczęściarą i mam wrażenie, ze w moim otoczeniu wszystkie kobiety cieszyły się ze swoich ciąż? Jeśli chodzi o nawiązania do Pisma Świętego – mi nie do końca odpowiada ton, w jakim tu się opisuje Maryję. Jestem mocno po 30-tce, ciążę zniosłam świetnie (urodziłam w wieku 36 lat) i dzięki hormonom oraz temu, ze faktycznie bardzo chciałam mieć dziecko (bylam już po jednym poronieniu, acz bez żadnych powikłań), był to dla mnie błogosławiony stan. Mnóstwo wymiotów i mdłości, prawie przez całą ciążę, ale i tak cieszyłam się jak głupia. Do dnia dzisiejszego – jak widzę w moim otoczeniu, że ktoś jest w ciąży, czy raczej jak ktoś mi mówi, że jest w ciąży, to bardzo gratuluję i uważam to za pozytywną wiadomosć. Do głowy by mi nie przyszło, że to jest coś, co może wzbudzić współczucie czy smutek. Z mojej perspektywy (Warszawa, wolny zawód) – kurczę no to jest fajna rzecz. Ja rozumiem, że chcemy otworzyć oczy na inne narracje, i jasne, że z ciążą „to może być skomplikowane” ale nie mieszałabym do tego historii, kar dla dzieciobójczyń itp. Lubię tego bloga i szanuję autorkę za ogrom pracy nad nim oraz na dawanie głosu neutralnie bezdzietnej narracji. Ten artykuł po prostu nie do końca że też tak powiem mi podszedł.
Dzięki za te uwagi. To jasne, że nie zawsze we wszystkim się zgadzamy – ja i zgromadzone tu czytelniczki. Dlatego cieszę się, że dałaś temu wyraz. Nie będę polemizować, bo każda z nas ma prawo stać na swoim stanowisku. Twój komentarz wzbogaca po prostu ogląd sprawy. I super! Pozdrawiam!