Choć piszę właśnie post „jasnowidzący”, nie jestem wróżką ani jasnowidzem. Nie mam szklanej kuli, a z fusów po kawie potrafię wyczytać tylko zapowiedź kolejnej filiżanki parzonego „po turecku” szatana. Nie wiem nawet, jaką pointą zakończę ten tekst, skąd więc miałabym wiedzieć, jak spointuję swoje życie? Takie łypanie w przyszłość wydaje się aroganckie i jałowe, a jednak wszyscy ulegamy tej pokusie. Chcemy wiedzieć, czy dziś podjęte decyzje zaprocentują w przyszłości. Czy będzie z nich zysk, czy strata? Żal czy satysfakcja? Oczywiście wszyscy inwestujemy w satysfakcję, natychmiastową lub odroczoną w czasie, ale uczuciem, które towarzyszy nam na co dzień, i które znamy jak zły szeląg, jest żal. Albo widmo żalu. Ten namolny towarzysz pojawia się zawsze wtedy, gdy życie oferuje nam wybór, a im bogatsza jest jego oferta, tym żal dotkliwszy, bo przecież wybierając pięć-sześć kart z podsuwanej nam przez dealera talii, rezygnujemy z pięćdziesięciu pozostałych. To aż pięćdziesiąt powodów do żalu i zaledwie kilka pretekstów do radości. Słowem – strata!
Mistyczne wtajemniczenie
Te z nas, które wybrały z talii bezdzietność, szybko dowiadują się, że „będą żałować”. Jeżeli same tego nie przeczuwają, wtłuką im to do głowy „życzliwi”. Przecież każda kobieta chce doświadczyć macierzyńskiego wtajemniczenia! Dowiadują się o tym już pięciolatki wyprowadzające na spacer lalki w rozkosznych miniaturowych wózeczkach. Zanim dorosną, usłyszą jeszcze, że macierzyństwo to największe osiągnięcie kobiety, jej przeznaczenie i wywyższenie. Ba, podobno po urodzeniu dziecka w mózgu świeżo upieczonej mamy otwierają się wrota percepcji (ileż razy o tym słyszałam)! Nagle sztuka i literatura zaczynają przemawiać do niej tajemnym językiem, którego nie zrozumie kobieta bezdzietna. Zwykła gitara elektryczna brzmi jak harfa anielska. I nawet jałowcowa smakuje inaczej! W naszym płaskim, odartym z niezwykłości świecie mistyka macierzyństwa ma się znakomicie. I wiele z nas wpędza w męczące poczucie żalu. No bo kto normalny rezygnuje z nobilitującego, mistycznego wtajemniczenia?!
Żałując macierzyństwa
O tym, że można żałować macierzyństwa, nikt tym dziewczynkom z różowymi wózeczkami nie powie. Podręczniki do życia w rodzinie się o tym nie zająkną. Gdy dziewczynki wyrosną już z lalek, dowiedzą się może o depresji poporodowej, o nieprzespanych nocach, samotności i rozstępach na brzuchu, jednak słów: „Byłabym szczęśliwsza, gdybym nie urodziła” raczej nie usłyszą. Nie pogadają od serca z kobietami, które nie odnalazły w macierzyństwie ani mistycznych przeżyć, ani harf anielskich, doświadczyły za to bólu, niezgody i rozgoryczenia. Oczywiście, gdy te pannice dojrzeją i trochę poszperają, znajdą niejedno świadectwo matczynego gniewu, żalu czy smutku, lecz może być już za późno na remanent w głowie. Nawet jeżeli wybiorą życie bez dzieci, ten mistyczno-macierzyński lajtmotyw będzie odzywał się w ich duszach jak namolna przypominajka: patrz, co cię omija, głupia!
Gdzie jest kryształowa kula?!
Dlatego trudno się dziwić, że te z nas, które nie mogą zdecydować się na dziecko, marzą o jakimś czułym instrumencie do przewidywania przyszłości. Chcą wiedzieć, czy bezdzietność to bezpieczna, skalkulowana inwestycja, czy zwykły hazard. Na fan page’u I Regret Having Children jedna z dyskutantek postuluje:
Czy nie możemy opracować przewodnika „Jak podejmować decyzje”? Czy nie ma jakichś narzędzi, które pomogłyby podjąć właściwą decyzję, zanim wkroczymy w fazę żalu? Gdzie jest kryształowa kula?!
Kryształowa kula nie istnieje, ale tam, gdzie zawodzi technika, pomaga niekiedy zdrowy rozsądek. A ten każe przyjrzeć się uważniej temu szemranemu typowi, który podaje się za żal, choć czasami jest przebranym za żal rozżaleniem. Pretensje do świata o to, że innym wiedzie się lepiej, to nasza ludzka specjalność. I właśnie ta niezbyt mądra emocja pobrzmiewa czasem w utyskiwaniach dojrzałych niematek, które z zazdrością patrzą na otoczone wianuszkiem dzieci i wnuków koleżanki. Widzą zysk, zapominają jednak, że nie ma zysku bez nakładu pracy i środków. Nie ma wianuszka dzieci bez wyrzeczeń i ciężkiej, wieloletniej harówki.
Wybór bezdzietności to między innymi odmowa inwestowania w potomstwo. To przespane noce, wolna od rodzicielskich trosk głowa i więcej pieniędzy w kieszeni. To czas na karierę, podróżowanie i oddawanie się pasjom. Udane i ciekawe życie – oto oczekiwana stopa zwrotu z inwestowania w bezdzietność. Innych profitów nie będzie, niewykluczone nawet, że pojawią się straty. Warto o tym pamiętać, upajając się za młodu wolnością i świętym spokojem, i nie zazdrościć w przyszłości zysków z obligacji, w które się nie inwestowało. Żal nam nie grozi, jeżeli mamy za sobą udane życie, a bezdzietność to nie splot okoliczności, lecz nasza najgłębsza tożsamość. Natomiast tęskne zerkanie – w chwilach słabości – na cudzy zysk w postaci odchowanych już dzieci ma niewiele wspólnego z prawdziwym żalem. To zwykła zachłanność oraz dziecinna pretensja, że po latach tłustych nagle przyszły te chudsze. Dokuczliwy dupościsk, że nagle inni mają więcej. Wystarczy więc poluzować tu i ówdzie, by świat odzyskał rumieńce.
Mistrzowski level życia
Oczywiście niektóre z nas dopadnie prawdziwy żal – ten, który ściska serce i sypie piasek w życiowe tryby. Nie trzeba jednak kryształowej kuli, by wiedzieć, że intruz pojawi się tam, gdzie bezdzietność to owoc zagapienia, uległości lub strachu. A zagapić się lub ulec presji jest bardzo łatwo. Im mniej człowiek wie o sobie, tym chętniej realizuje cudze scenariusze, a w jarmarcznym zgiełku współczesnego świata naprawdę trudno usłyszeć własne myśli. W dodatku współczesność zastawia na nas pułapkę – każe nam się rozmnażać, a jednocześnie kształcić, rozwijać i wybijać na nieprzeciętność. W dodatku wszystkie owoce naszych starań, w również dziecko, mają być „najwyższej jakości”. Ale jak tu inwestować w potomka premium, skoro człowiek żyje od śmieciówki do śmieciówki, nie ma odpowiedniego partnera, a kredyt hipoteczny wydaje się równie realny co podróż taksówką na Marsa? Sytuacja na wiele lat staje się patowa, wątpliwości narastają, czas działa na naszą niekorzyść. I w końcu pojawia się decyzja last minute. Podyktowana strachem, wymuszona przez partnera lub okoliczności, przenoszona, ale wcale nie przemyślana. Takich decyzji rzeczywiście możemy żałować. I nieważne, czy zdecydujemy się w ten sposób na dziecko, czy na bezdzietność. Żal przychodzi zwykle do tych, którzy chcą za dużo. Albo po prostu nie wiedzą, czego chcą. Dlatego tak głęboko i prawdziwie zabrzmiały słowa uczestniczki warszawskiej debaty o bezdzietności:
Mam żal, że kiedy kobieta zachodzi w ciążę, to wszyscy jej gratulują, a mnie tego świadomego, przemyślanego wyboru (bezdzietności) i podjęcia trudnej, ważnej decyzji nikt nie gratuluje, nikt jej nie uznaje.
Świadoma i przemyślana decyzja o bezdzietności, uwzględniająca nie tylko zyski, ale i straty, to mistrzowski level życia. Powód do dumy i okazja do powinszowań. I nawet jeżeli w przyszłości przyplącze się do nas ten łachudra żal, łatwo go spławimy, jak irytującego domokrążcę próbującego wciskać nam zbędny i źle stargetowany towar. Lata strawione na realizowaniu cudzych pragnień i narzuconych scenariuszy – to jest prawdziwy i najczęstszy powód żalu, który dopada nas u schyłku życia. Pisze o tym między innymi Bronnie Ware, pielęgniarka towarzysząca umierającym pacjentom i autorka książki „The Top Five Regrets of the Dying. A Life Transformed by the Dearly Deprting”. Warto po nią sięgnąć i przekonać się, czego ludzie żałują na łożu śmierci.
Żałuję, że nie miałem więcej odwagi, by żyć zgodnie ze sobą, a nie z oczekiwaniami innych ludzi.
Takie zdanie Bronnie Ware słyszała najczęściej. A zatem póki kierujemy się wewnętrznym kompasem, nie ulegamy iluzjom i nie jesteśmy zbyt zachłanni, możemy być o siebie spokojni – emocjonalne manko nam raczej nie grozi. Cokolwiek wybierzemy, bilans życia wyjdzie na plus.
I tego wam wszystkim życzę!
Zdjęcia: Luiza Różycka
128 komentarzy
Ile się tego nasłuchałam w życiu, to tylko ja sama wiem. Wszystko przebiegało podobnie jak opisałaś, najpierw niewinne lalki, potem delikatne uświadamianie, że jak będę miała swoje dzieci to zrozumiem, natomiast o negatywnych aspektach ciąży i macierzyństwa sama musiałam poczytać. Z tym, że nie potrzebowałam wiele, by zrozumieć, że to nie dla mnie. Skoro już podczas zabawy lalkami czułam, że to nie dla mnie, a późniejsze lata tylko mnie w tym potwierdzały, to jak mogłabym wbrew sobie zdecydować się na dziecko „bo inni tego chcą”? Wszyscy namawiają do dzieci, ale jak dziecko trzeba przypilnować, a rodzice chcieliby mieć chwilę dla siebie to nikt nie ma czasu.
Hej! Jest cała rzesza kobiet, które po prostu nie chcą mieć dzieci. I nawet te rozterki, które opisałam w jednym z akapitów, ich nie dotyczą. Tak jak napisałaś – „to nie dla mnie”. Ja też należę do tego zacnego grona:) My na pewno nie będziemy żałowały, bo tak jak wspominałam w innym poście: człowiek, który przez całe życie nienawidził zapachu ryb, nie będzie na starość żałował, że nie został rybakiem. Akurat ta profesja była nie dla niego. Może żałować, że spędził za mało czasu na świeżym powietrzu, że nie zarobił tyle, ile by chciał. Ale nie tego, że nie łowił ryb. I tak jest z ludźmi, którzy nie chcą mieć dzieci. Nie będą żałować, że ich nie mieli. Mogą co najwyżej żałować, że mają za niską emeryturę, by wykupić sobie miejsce w luksusowym domu opieki;) Żal pojawia się tam, gdzie były wątpliwości. Gdy ludzie nie zamykali się na możliwość posiadania dzieci, ale z różnych przyczyn ich nie mają. Zwłaszcza wtedy, gdy te przyczyny leżały poza nimi. To rzeczywiście bardzo ciężkie dylematy. Pozdrawiam pokrewną duszę:)
Powoli się rozgaszczam na blogu,dodałam chyba ze 2 komentarze:)
Cieszę się, że taki blog powstał i czuję, że jest jeszcze wiele tematów i postów do opisania.
Wspominałam gdzieś tam w komentarzu w innym poście, że wiem, iż dzieci nie chcę. Uwielbiam spokój, ale sen z powiek mi spędzają komentarze rodziny, babć, ciotek… Jakby dziecko było sensem życia. Może było w poprzednich latach, latach naszych babć. Kiedy pytam mamy, po co ma nas, słyszę „bo chciałam”. Żadnych konkretnych cech, mi to nie odpowiada… nie widzę pozytywów macierzyństwa.
Przykre chyba jest to, że z „dzieciatymi” koleżankami nie mam o czym gadać, bo wiecznie słyszę o kupach, gorączce, wysypce, nieprzespanej nocy, a na końcu rozmowy pada siarczyste A TY KIEDY BĘDZIESZ MIEĆ SWOJE?
Mam wrażenie, że dzisiejsze matki żyją tylko dziećmi, niczym więcej, w pracy non-stop muszę słuchać o kupach, glutach i wszelkiego rodzaju wysypkach…a nie mam ochoty… Już nawet kolega z pracy stwierdził, że będę „starą, zrzędzącą babą bez pomocy”.
Dlaczego tak trudno się żyje bezdzietnym Z WYBORU?
Hej, wokół bezdzietnych jest mnóstwo wieszczek i jasnowidzów, którzy wieszczą nam różne przykrości na starość. Jest to tak monotonne, schematyczne i pozbawione kontaktu z rzeczywistością, że już nawet przestało mnie wkurzać. Ostatnio mnie bawi:)) Pozdrawiam!
Uważam, że analogia z rybakiem i rybami jest bardzo nietrafiona. Ryby- nawet za 50 lat- będą smierdzieć rybą tak samo. Natomiast dzieci za 20-30 lat nie będą już dziećmi, a dojrzałymi ludźmi, podobnymi do nas (geny+wychowanie). Należałoby więc nienawidzieć ogólnie ludzi, zwlaszcza spokrewnionych, by sytuacja była analogiczna do tej rybaka.
Wiem, że to bardziej skomplikowane. Metafory bywają barwne, ale rzadko oddają całą złożoność zjawiska. Jednak to, co piszesz, w żaden sposób nie odnosi się do sytuacji ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci. Ja nie chcę mieć dzieci ani małych, ani dużych:)
Dlatego ja ucięłam niestety większość znajomości. Do niektórych nie trafiało to, że moim sensem życia nie jest posiadanie potomstwa. Wieczne dogryzki, szturchańce podczas rozmowy, by się przyznać dlaczego nie, że może jestem bezpłodna, co ze mną nie tak.
Miarka się przebrała, miałam tego psychicznie dosyć. I teraz jestem o wiele spokojniejsza… 😉
Jak zawsze błyskotliwie i z poczuciem humoru. Ja zaobserwowałam inną prawidłowość, otóż starsze kobiety natarczywie dopytywały- kiedy dziecko?, dodając te bzdury o szklance wody. Natomiast przy widocznej ciąży nie szczędziły krwawych opisów porodu, godnych mistrza Kinga. Jak już nie było odwrotu, to odreagowywały swój horror, łagodząc- to taki ból, który się szybko zapomina z miłości do dziecka . Chyba nie zapomniały, ja nie, kiedy po 19 godzinach zwijania się z bólu położne rzuciły mi się na brzuch, wyciskając dziecko. I teraz uwaga, każde wredne zachowanie tego dziecka przypomina ten horror, więc to nie do końca tak z tym zapominaniem. Na szczęście jest jeszcze „czas po dzieciach”, kiedy można odkurzyć stare marzenia ze starym lub nowym mężem ( prędzej nowym, rodzicielstwo zabije u większości miłość) i żyć tak pięknie jak przedtem. Pod warunkiem, że nie podrzuca nam wnucząt. Pozdrawiam serdecznie:)
Hej! Cały czas noszę się z zamiarem opisania tych ambiwalentnych wobec macierzyństwa przekazów naszych mam, babć i doświadczonych cioteczek. To bardzo ciekawy tematy, ale musi się we mnie uleżeć. Dzięki za „przypominajkę”:)) Pozdrawiam!
Być czyimś wspomnieniem bólu i koszmaru przez całe życie to dramat.Wolałabym się nie urodzić.Niestety dzieci nie mają takiego wyboru.
Beato, zrozumiałas zbyt doslownie. Chyab nie ma takiej matki, ktora by codzienne rozpamiętywała dyskomfort porodu i z tego powodu nie miała ciepłych uczuć do potomka. Pokochałam swoje dziecko bardzo i kiedy było chore myslałam, że przeszłabym ten poród jeszcze raz, gdyby to pomogło. Miłość macierzyńska jest naprawdę świetnym doznaniem, wyjątkowym. Ale kiedy ze słodkiego brzdąca wyrasta wkurzony na cały świat ktoś, to człowiek się zastanawia najpierw gdzie popełnił błąd, a potem jakie by było zycie, gdyby się nie zdecydowało na gromadkę dzieci i nie wyszło z tego niezle pokiereszowanym.
Droga „E”, niestety są takie matki. I jest ich wiele. Polecam poczytać fora o toksycznych matkach, włos się jeży. Taka matka powtarza z uporem maniaka jak to się przez dziecko namęczyła, ile to poświęciła a ono takie niewdzięczne. A ono to się przepraszam prosiło na świat? Ja nie chcę taka być. I dlatego świadomie wybrałam to moje „niemanie” dzieci… po raz kolejny dziękuję Edyta za wpis w punkt.
Bardzo dobry kolejny tekst. Po przeczytaniu Twojego wpisu na blogu zastanawiam się co z tym żalem.? I w moim przypadku myślę sobie jaki żal? Czego tu żałować? Porannych mdłości, 10 kg na wadze więcej, rozstępów na ciele, nieprzespanych nocy, słuchania płaczu, biegania po lekarzach, pustki w kieszeni, braku wolnosci??? Żal za czymś takim-o nie! Wystarczy, że 8h dziennie spędzam w pracy z dziećmi i wiem jak jest ciężko, więc po pracy to człowiek chce ciszy i świętego spokoju. Jak sobie pomyśle, że po powrocie do domu też byłoby to samo: pisk, krzyk,płacz- o nie, dramat. Może jestem egoistką, ale ja najnormalniej w świecie nie potrafię sobie siebie wyobrazić w roli matki. Nie potrafię również zrozumieć tego, że ludzie „bezdzietnych” traktują gorzej i na siłę namawiają ich do zmiany decyzji. Uważam, że nie ma czego żałował, trzeba cieszysz się życiem i korzystać ile się da. Pozdrawiam?
Nie jesteś egoistką. Po prostu wiesz, czego nie chcesz:) To cholernie dużo! Pozdrawiam!
obciążenia, które wymienisz są jedynie chwilowe, szybko mijają i zostaje po nich jedynie wspomnienie. Już 3latek spędza większość dnia w przedszkolu, wraca zadowolony, najedzony. Matka może normalnie rozwijać tzw. karierę, zarabiać
Owszem. Ale nie każdy ma ochotę na takie obciążenia. Nawet jeżeli są chwilowe. A to, że mamy mogą się rozwijać i robić karierę, to jasne! Choć oczywiście bywa, że mają z tym problem. Na pewno mają trudniejszą sytuację niż kobiety bez dzieci (choćby dlatego, że bezdzietne nie chodzą na urlopy macierzyńskie, nie muszą brać zwolnień na dzieci itp.). I z tym nie ma co dyskutować. Natomiast kobiety na ogół są supermenkami i dają radę, nawet jeżeli muszą godzić rozmaite role. Pisząc o bezdzietnych kobietach w żaden sposób nie umniejszam sukcesów kobiet z dziećmi.
Wraz z jedynym przemijającym problemem nadchodzą inne. Trzylatek może codziennie płakać bo: nie chcę do przedszkola, kolacji,myć się,spać, bo bije się z rodzeństwem. Więc też nie ma w domu ciszy. Potem użerasz się że starszymi dziećmi które do wieku nastoletniego potrafią różne rzeczy próbować wymusić płaczem, nie słuchają, musisz im sprawdzać lekcje. Dzieci utrudniają życie i zabierają mnóstwo czasu póki nie dorosną. To absolutnie nie jest chwila.
A nawet, jeżeli jesteś egoistką to w takim egoizmie nie ma niczego złego, bo to nikogo nie krzywdzi. Nie można wszak skrzywdzić kogoś, kogo nigdy nie było. 🙂 Ja parokrotnie usłyszałam, że jestem egoistką, bo… jak mnie pytają o to czy żałuję, że nie mam rodzeństwa to zawsze radośnie odpowiadam, że uwielbiam bycie jedynakiem a posiadanie rodzeństwa nie ma dla mnie ani jednej zalety, która byłaby dla mnie atrakcyjna. No i taka opinia też wielu boli, no bo jak to? W dodatku mama moja od dawna nie żyje, a ojciec wymaga opieki? Nie ode mnie to zależało, ale bardzo mnie cieszy ten fakt z wielu praktycznych powodów i zawsze mówię, że o ile kiedykolwiek zdecyduję się na dziecko, to tylko i wyłącznie na jedynaka. Także ten… ludzie we wszystkim widzą egoizm i wmówią Ci potrzebę żałowania wszystkiego, co nie mieści się w ich wizji świata. 😉 Jak to musi mi być smutno, jak źle, w rodzinie siła, przecież brat czy siostra pomogliby mi z tatą, itp. A ja myślę, że nikt by mi nie pomógł i pozabijalibyśmy się o opiekę nad rodzicem i podział majątku jak w większości rodzin, które znam. Wojny między rodzeństwem są na porządku dziennym. Ja w każdym razie nie widzę nic złego w byciu egoistycznym w kwestiach krytycznych dla naszego życia i bezpardonowym wypraszaniu natrętów z dyskusji o wyborach bardzo dla nas osobistych (jak np. posiadanie dzieci), bo guzik im do tego. Egoistyczne to jest nie pomóc chorej sąsiadce, jeżeli o to uprzejmie prosi a nie niechęć do posiadania potomstwa.
Przestań myśleć, że jesteś egoistką – mi to wiecznie wmawiała matka. Teraz wiem, że to nie egoizm, tylko ŻYCIE TAK JAK SIĘ CHCE. A to nie podchodzi pod egoizm:)
podbudowałaś mnie na duchu:)
Ja mam teraz pod oknem fontannę z opcją kąpielową. Tzn. mam ją przez cały rok, ale teraz spełnia ona swoją funkcję. Codziennie od poranka do godziny 19:00 fontanna wydaje dźwięki, tzn. schlapane wodą dzieci wydają dźwięki. Ja nie sądziłam, że przez zwykłą wodę można wchodzić na takie rejestry, w końcu to nie srebro czy tam promienie słoneczne + wampiry. I ja na przykład w tym czasie letnim nie żałuję na 110%. W innych okresach tylko na 100%.
Nienawidziłam i nie znoszę nadal gdy obce dzieci krzyczą w kawiarni podczas gdy ja zamierzam zrelaksować się pijąc kawkę i czytając gazetę. Co ciekawe- gdy moje dziecko krzyczy, zupełnie mnie to nie drażni (jednakże mając na względzie jak to działa- uciszam go natychmiast ). To chyba trochę jak ze skarpetkami – czyjeś śmierdzą bardziej :). Wyprowadzanie konkluzji, że nie znosi się krzyku dzieci, słuchając obcych dzieci, to mocno ryzykowna sprawa.
Nie znoszę krzyku dzieci, dorosłych i ogólnie zbyt głośnych dźwięków (unikam nawet koncertów i multipleksów). Jestem nadwrażliwa słuchowo po prostu. I mam nadzieję, że jednak nie przekonam się jak to jest z własnym dzieckiem 🙂
Od jakiegoś czasu uważam, że to droga jest celem, a nie to, co majaczy na jej końcu. Zatem jeśli na drodze nie jest nam dobrze, to znak, że trzeba iść w innym kierunku. Dlatego nie boję się przyszłych żalów, gdy droga, którą idę, daje mi szczęście.
Tekst super. Dziękuję, że piszesz.
Piękne podsumowanie mojego posta, Lisico: to droga jest celem. Bo to ona jest naszym życiem. I zamiast martwić się, co na jej końcu, lepiej czerpać przyjemność z marszu:).
Co ja tu czytam….chyba odnalazlam blog w ktorym odnalazlam zrozumienie…nie chce dzieci a mam dopiero 27 lat i juz jestem pewna ze nie chce. Denerwuje mnie ciagle gadanie ze mi sie odmieni…brzydza mnie dzieci i nie wierze w to ze moje to bedzie moje i bedzie cudowne..ratunku !!!!! Moj partner podziela moje zdanie…rowniez nie chce miec dzieci
Hej! Witaj na Bezdzietniku:) Absolutnie nie musi ci się odmienić. Ja też nigdy nie chciałam dzieci, wiedziałam to od zawsze. Dziś, grubo po czterdziestce, jestem szczęśliwa, że ich nie mam i nic mi się nie odmieniło. Domorośli wieszcze są cudowni – oni zawsze wiedzą lepiej i bez skrępowania patrzą w cudzą przyszłość. Bzdura totalna! Masz farta, że twój partner podziela twoje zdanie. Trzymajcie się siebie i własnej wersji swojej przyszłości:) Powodzenia!
Świetny wpis 🙂 Mój związek rozpadł się bo nie chciałam dziecka i przez chwilę walcząc z depresją myślałam, co ja zrobiłam mogłam przecież zdecydować na na dziecko i być dalej w szczęśliwym związku…ale stop, czerwone światło się zapaliło czy w szczęśliwym? Musimy starać się żyć tak żeby czuć radość z życia a nie zaspakajać oczekiwania i spełniać życzenia innych. A żal? Cóż całe nasze życie to kolejne wybory, lepsze lub gorsze, nigdy nie dowiemy co by było gdybyśmy postąpili inaczej więc tak na prawdę zawsze czegoś się żałuje ale jeśli to uczucie trwa chwilę to oznacza że dobrze wybraliśmy. A jeśli jesteśmy pewni że żyjemy tak jak chcemy, a w tym przypadku jako osoby bezdzietne, to nie ma co gdybać bo i tak ani przyszłości ani drugiego wymiaru gdzie podjęliśmy inną decyzję nie odkryjemy. A całe towarzystwo ze swoimi super radami i mądrościami trzeba albo próbować uświadamiać że to co jest dobre dla nich nie jest dla wszystkich albo zwyczajnie trzeba ich omijać bo szkoda zdrowia.
Hej, Daga! Bardzo podobnie rozumiemy żal. Ale – tak jak piszesz – my, osoby bezdzietne w wyboru, wiemy, czego nie chcemy. Możemy żałować rozbitego małżeństwa, tego, że nie odłożyliśmy na starość większych oszczędności… itp. Ale nie będziemy żałować czegoś, czego nigdy nie chcieliśmy. A najlepsze lekarstwo na żal? Przestać myśleć o tym, czego się nie ma, i skupić się na tych dobrych rzeczach, które się ma. Praktykuję to na co dzień i na razie działa:)))
Czytam Twojego bloga z ogromnym zaciekawieniem, mimo że jestem po tej drugiej stronie barykady. Jako rodzic dwójki dzieci wiem, jak wiele trudu niesie ze sobą wychowanie potomka, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Szanuję i akceptuję decyzję par o bezdzietności (nie uważam, żeby ktokolwiek musiał się tłumaczyć ze swoich życiowych wyborów), natomiast mimo niepodważalnych plusów tej sytuacji, zwyczajnie tego wyboru nie rozumiem. Tym bardziej podziwiam Was za twarde i niezmienne od lat stanowisko w tej kwestii. Chyba nie umiałabym pozbawić siebie szansy zostania rodzicem. Ktoś kiedyś napisał, że kiedy pojawia się dziecko- „wypełnia się luka, o której nie wiedzieliśmy, że istnieje”. Ciężko jest powiedzieć, że nie lubi się sushi, jak się nigdy go nie próbowało 🙂 Nie umiałabym powiedzieć, że nie chcę mieć dzieci, nie wiedząc jak to jest je mieć . Ja wiem, że to bilet w jedną stronę, ale nie wszystko w życiu da się wykalkulować. Czasem trzeba podjąć ryzyko- w moim przypadku się opłacało. Nie mówię, że jest łatwo, bo bywa różnie, jak to w życiu, ale miłość moich dzieci, ich ciepłe dłonie, buziak na policzku, słowa kocham Cię, laurka, piosenka dla mamy wspólne chwile i poznawanie świata są dla mnie bezcenne 🙂
Hej, Iza! Myślę, że z tą luką to nie do końca tak jest. Są ludzie, którzy po prostu chcą mieć dzieci, są tacy, którzy się nad tym nie zastanawiają, nie wykluczają tego, nie mogą się zdecydować. Ale są też ludzie tacy jak ja – którzy zdecydowanie i jednoznacznie przez całe życie nie chcą dzieci. Absolutnie i niepodważalnie. Ja nie mam dylematów czy rozterek, nie boję się, że czegokolwiek będę żałować. Nie pozbawiam się żadnej szansy. Tego stanu nie zrozumie pewnie ten, kto dzieci ma, chce, lub nie wyklucza ich posiadania. Do tego potrzebna jest jakaś minimalna otwartość na dziecko. Dla mnie dziecko to byłaby życiowa tragedia. I przez dwadzieścia pięć lat dorosłego życia robiłam wszystko, by tej tragedii uniknąć. Dziś, kiedy już mi nic nie grozi, jestem naprawdę szczęśliwa, że tak a nie inaczej potoczyły się moje losy. Że żyję w czasach, gdy mogłam wybrać swój los. Ale oczywiście rozumiem (tak mentalnie, bo nie emocjonalnie) ludzi, którzy chcą dzieci. Których dzieci uszczęśliwiają. Dla których to jest największa wartość. Cieszę się, że możemy dziś o tym decydować. Marzyłoby mi się jeszcze, by więcej osób umiało powiedzieć „szanuję i akceptuję”:) Pozdrawiam!
Iza, kiedy czytam twój komentarz, wydaje mi się, że masz pewność podążania jedyną słuszną drogą – ten lekko protekcjonalny ton, kiedy piszesz o luce, z której my, bezdzietni, nawet nie zdajemy sobie sprawy. Ciekawe. Ja rozumiem, dlaczego ktoś chce mieć dzieci, w ogóle mnie to nie dziwi. Jeśli ty nie rozumiesz nas, mimo że przeczytałaś tu pewnie trochę postów i komentarzy, to czemu służy twoja wypowiedź. „Szanuję waszą decyzję, ale nie rozumiem jej, bo jesteście ubożsi o wypełnienie luki”? Co chciałaś nam przez to powiedzieć? W czym chciałaś siebie utwierdzić? Co chciałaś osiągnąć? Twoje „Podziwiam was” brzmi trochę jak „Podziwiam cię, że pozwalasz się bić swojemu mężowi”.
Poza tym, dziecko to nie jest suhi. Nie można po prostu spróbować, a potem stwierdzić: „Ee, nie, jednak wolę bigos”.
Podziwiam Chwatką Niematkę, że tak cierpliwie próbuje odpowiadać na tego typu komentarze.
Naprawdę, świetna odpowiedź. Idealna. I zgadzam się z Tobą.
Każdy z Was pisze swoje zdanie na ten temat, ja napisałam swoje. Ja wiem co chciałam przez to przekazać i odpowiadam tylko za to, co miałam na myśli, a nie za to co Ty zrozumiałaś. „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”…. Szanujmy siebie nawzajem. Pozdrawiam.
Droga Izo. Niestety Twój wcześniejszy przekaz, komentarz również i do mnie nie trafił. Napisałaś teraz: ,,Ja wiem co chciałam przez to przekazać i odpowiadam tylko za to, co miałam na myśli…” To w końcu co miałaś na myśli i co chciałaś przekazać, jeśli nie to, o czym pisałaś wcześniej? Jest akcja-jest reakcja (czytelnika). Heh, pobawię się w analizę…;)A co miało znaczyć „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”? Przecież własnie tu jest miejsce, gdzie te ,,nożyce” mogą się odzywać! Tu może odbywać się dyskusja na temat bezdzietności. Te wspomniane przez Ciebie ,,nożyce” to MY- My wszystkie na forum. Sama piszesz-,,Szanujmy siebie nawzajem”. No to jak? Co z Twoim przekazem? A tak wracają do Twojej wcześniejszej wypowiedzi.. ,,Nie umiałabym powiedzieć, że nie chcę mieć dzieci, nie wiedząc jak to jest je mieć . Ja wiem, że to bilet w jedną stronę, ale nie wszystko w życiu da się wykalkulować. Czasem trzeba podjąć ryzyko- w moim przypadku się opłacało. ” No to mogę Ci tylko pogratulować, że Twoje ryzyko się OPŁACIŁO. Ryzyko…hm.. To ja nie chcę nawet myśleć, co inni czują, kiedy ich ryzyko się nie opłaciło…i jeszcze nie mogą o tym nikomu powiedzieć…
Uważam, że każdy człowiek ma obawy przed czymś nowym, to normalne, ale wielokrotnie okazuje się, że nie było się czego bać. Bo jeśli człowiek nigdy czegoś nie doświadczył, nie jest w stanie z całą pewnością stwierdzić, że tego nie potrzebuje. Takie jest moje zdanie. Masz prawo się ze mną nie zgadzać. Więc ja, mimo obaw, podjęłam decyzję o zostaniu rodzicem i z mojej perspektywy- nie ma się czego bać. Rezygnacja z rodzicielstwa jest według mnie- dużym wyrzeczeniem, więc ja osobiście nie zdecydowałabym się na to i podziwiam ludzi, którzy nie boją się tak odważnych decyzji. Takie jest moje zdanie, chyba mam prawo je mieć, prawda? 🙂 Natomiast nie krytykuje ludzi, którzy taką decyzję podjęli, więc ten atak na moją osobę i podejrzewanie mnie o jakiekolwiek złe intencje jest zupełnie nietrafiony 🙂 Dlatego tutaj cytat o nożycach 🙂 Moje subiektywne zdanie rzucone na tablicę zostało odebrane jako osobiste natarcie. Mam nadzieję, że tym razem wszystko jest zrozumiałe.
Cóż, ja przyjmuje do wiadomości, że inni ludzie decydują się na dzieci.
Ale nie rozumiem tego, zarówno w skali mikro- jak i makrospołecznej.
Więc teksty o wypełnianiu luki kompletnie do mnie nie trafiają.
Jem sushi, ale świadomie rezygnuję z nigiri z fugu. 😉
I dla jasności – rezygnuję, bo nie chcę, a nie dlatego, że mam obawy. Po prostu wiem, czego chcę.
Jak do kogoś nie przemawia metafora z Sushi to zawsze można porównać do Surströmming albo palenia papierosów i się odczepią. Ja nigdy nie wezmę kiszonego śledzia do ust, ani razu w życiu nie zapaliłam, nie ciągnie mnie. Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że omija mnie pierwszeństwo w biurowych ploteczkach na przerwie na dymka oraz pewnie cała chmara sympatycznych i ciekawych amatorów kiszonek z Bałtyku. Trudno. To moja sprawa 🙂
Jeśli Wy postrzegacie dziecko jako coś wstrętnego i budzącego odrazę (odczytałam to z tych kwiecistych porównań), to chyba rzeczywiście nie mamy o czym rozmawiać 🙂 Życzę Wam zatem, żebyście były szczęśliwe w swojej wędrówce 🙂 I tu stawiam kropkę odnośnie mojej całej wypowiedzi. Pozdrawiam
Czyli wyszło jak zazwyczaj, póki nie zaczniesz mówić głośno że nie chcesz dzieci, jest ok, ale tylko się odezwiesz a już nie daj boże powiesz dlaczego ich nie chcesz, a zaraz zrozumienie dla twojej decyzji drastycznie maleje 🙁 I nawet jeśli ktoś nie decyduje się na dziecko „tylko” z powodu obawy czy da sobie radę, sprosta temu wyzwaniu na całe życie, to rozsądniejsze niż rodzenie z myślą jakoś to będzie a potem wychowywanie z ciągłymi pretensjami do świata i w chłodzie emocjonalnym.
Iza, nie o to chodzi, że nas atakowałaś. Ja nie czułam się atakowana. Twoja wypowiedź była po prostu PROTEKCJONALNA. Stąd te wszystkie reakcje.
Hej Iza, ja też mam jestem matką, więc stoimy po tej samej stronie „barykady”.
Z ciekawości chciałabym zapytać: o co chodzi z tą luką, którą wypełnia dziecko?
Bo wiesz, moje życie przed dzieckiem było naprawdę fajne, wartościowe i kompletne: świetny mąż i przyjaciel w jednym, nasze zwierzęta, podróże, moja ciekawa praca, moje hobby i cały świat, który wzywa do poznania go.
Nie zauważyłam, aby dziecko wypełniło mi cokolwiek poza wolnym czasem. Mam wręcz wrażenie, że moje dotychczasowe aktywności zostały zepchnięte na dalszy plan i czekam na chwilę, aż dziecko podrośnie i nie będzie mnie tak ograniczać, a stanie się aktywnym partnerem i współtwórcą naszego życia rodzinnego.
Z Twojej wypowiedzi wynika, że rola „mamuśki” nadała sens Twojemu życiu. Pewnie na Instagramie oznaczasz zdjęcia dzieci hasztagiem „mojewszystko”.
Bardzo Ci współczuję, jeśli tak jest, bo gdy dzieciaki odejdą do swojego życia, znowu poczujesz „lukę”. Postaraj się, dla własnego dobra, dojrzeć w życiu coś więcej niż pieluchy, zabawki i placówki edukacyjno-wychowawcze, bo życie „po dzieciach” będzie jeszcze gorsze niż przed, skoro dzieci wypełniły coś, o czym nie wiedziałaś, że czyni Cię niekompletną, a potem to stracisz.
Powodzenia!
Karolino dziękuję za troskę, ale nie musisz mi współczuć- jestem szczęśliwą kobietą, pracownikiem, żoną i mamą 🙂 Całkiem nieźle radzę sobie z kilkoma rolami w moim życiu. Moje życie było i jest bardzo udane 🙂 Może jednak ja powinnam współczuć Tobie?…. skoro nadal czekasz aż rodzicielstwo zacznie sprawiać Ci przyjemność … a może i samo życie…. Widzę, że zgrabnie mnie podsumowałaś, nic o mnie nie wiedząc, czym nieźle mnie rozbawiłaś 🙂 #nie posiadam instagrama :D. „Luka” to miłość dziecka, która jest zupełnie odmienna niż miłość do kogokolwiek innego, to doświadczenia i emocje, które są nieodzowną częścią rodzicielstwa i których nie da się przeżyć w inny sposób niż zostając rodzicem. Moje dzieci wzbogaciły moje życie o inne, nowe doświadczenia i wartości. Nie żyję już wyłącznie dla siebie, ale też dla nich i ich szczęście jest moim szczęściem i jest mi z tym doskonale 🙂
Powiem więcej, dzieci nie pozbawiły mnie ani wykształcenia, ani pracy, ani podróży, ani cudownych relacji z innymi ludźmi. Pracuję na pełen etat, doskonalę się zawodowo, jednocześnie spełniając się jako mama. Nadal podróżuję w okresie wakacyjnym (z tym że w większym gronie), spędzam z mężem romantyczne chwile, a pieluchy i dzieci to nie jest jedyny temat, na który można ze mną porozmawiać 😀 Z resztą temat pieluch już mnie nie dotyczy 🙂 Zanim zostałam mamą nie czułam się „wybrakowana” lub nieszczęśliwa, ale miałam wewnętrzną potrzebę rodzicielstwa, którą zaspokajam każdego dnia. Mam nadzieję, że to w jaki sposób wychowujemy z mężem nasze dzieci sprawi, że w dorosłym życiu nadal z chęcią będą zaglądały do swoich „staruszków” po miłość, pomoc i wsparcie. Być może i my z mężem będziemy mogli na nich liczyć u schyłku naszego życia. Tego bym sobie życzyła. Ja i moje rodzeństwo mamy właśnie taką relację z naszymi rodzicami, zawsze możemy liczyć na siebie nawzajem.
Hej Iza! Wiem że to stary post, i pewnie nie przeczytasz, ale tak natrafiłam i przeczytałam z uwagą cały wątek i dyskusję między Tobą, a innymi dziewczynami i chyba wiem w czym sęk. Wiem o co chodzi dziewczynom i wiem o co chodzi Tobie, ale chyba za pierwszym razem niefortunnie to ujęłaś.
Otóż w pierwszej wypowiedzi napisałaś o posiadaniu dzieci, że: „wypełnia się luka o której nie wiedzieliśmy, że istnieje”, a w ostatniej wypowiedzi: „miałam wewnętrzną potrzebę rodzicielstwa” – i tu jest pies pogrzebany. Nie ma co porównywać do sushi, kiszonych śledzi czy czegoś innego. Twoje życie zmieniło się po prostu na + po posiadaniu dzieci, bo miałaś wewnętrzną potrzebę posiadania dziecka. Większość dziewczyn, które tu piszą właśnie tej potrzeby nie miały i nie mają. Stąd u nich nie ma żadnej luki w życiu i żadne dzieci, śledzie, sushi tego nie zmienią.
Pozwoliłam sobie to napisać, bo przeczytałam całą dyskusję na zimno po tak długim czasie i w dodatku od początku do końca, więc jakby widzę jej całość jak na tacy więc łatwiej mi wyłapać jakieś nieścisłości. Pozdrawiam wszystkich serdecznie (bezkidki i kidki 😉 )
Otoz to – ani z lotu ptakow, ani z fusow – gdzies zanikly nasze umiejetnosci odczytywania woli gwiazd. A przeciez zawsze, jak piszesz, podejmujemy jakas decyzje i to oznacza decyzje przeciw czemus. Ilu ludzi ma np. rozne nastawienie do oszczedzania – albo oszczedzam, ile moge teraz, zeby bylo na zas. Albo – wydaje wszystko (i nawet wiecej), bo przeciez i tak w koncu nastapi mniejszy lub wiekszy koniec swiata. Kto ma racje? W czasach pokoju i stabilizacji – oszczedni – zaoszczedzili i maja, rozrzutni im zazdroszcza. W czasie chaosu i kryzysu – rozrzutni – bo wszyscy traca, ale oni przynajmniej pozyli sobie wczesniej. Mysle, ze podobnie jest z dziecmi – to zalezy, zalezy od bardzo wielu czynnikow.
Naprawde wyostrza sie percepcja? Mnie sie bardzo tylko wech wyostrzyl, z tymze tylko przy pierwszym dziecku, potem sie unormowalo. A jakiekolwiek wyostrzenie skladam raczej na karb wieku i doswiadczen – juz wiem, jak funkcjonuje swiat, na pewno tez dzieki dzieciom, ale nie tylko. W kazdym razie moja ukochana kosmetyczka nie ma swiadomie dzieci (i miec nie bedzie), a jest jedna z madrzejszych zyciowo ludzi, jakich znam, rzadko na czyim osadzie polegam tak jak na jej. Jak widac z tego dowodu anegdotycznego – to zalezy, to zalezy.
Hej, E-milko! Nie mam bladego pojęcia, czy się wyostrza naprawdę, ale od dwudziestu paru lat słyszę to od koleżanek, a nawet od wykładowczyń na uniwersytecie. Podejrzewam, że znalezienie się w tak nowej, innej, emocjonalnie absorbującej sytuacji rzutuje jakoś na nasze postrzeganie świata. Ale potem pewnie wszystko wraca do normy:) Wiekopomnych dzieł, odsłaniających nową rzeczywistość, powstałych pod wpływem porodu nie znam. Jak by nie było – mam do tego trochę podejrzliwy stosunek:) A z innej beczki – mnie w ogóle trochę dziwi i zastanawia ten „strach przed żalem”. Ludzie boją się podjąć jakąkolwiek decyzję, bo boją się, że w przyszłości będą żałować. To paraliżuje. Ten strach sprawia, że co by nie zdecydowali, zawsze poczują rozczarowanie. Bo zawsze muszą z czegoś zrezygnować. I mnie się wydaje, że to bierze się ze współczesnego przekonania, że możemy mieć wszystko. A nie możemy. Nie znam niestety recepty na to, jak się z tym pogodzić. Jednym to przychodzi łatwiej, drugim trudniej. Tak jest i już:) Pozdrawiam!
A spróbujcie tylko powiedzieć komuś „zobaczysz, będziesz żałować, że masz dziecko”! Następuje lawina krytyki, oburzenia, padają inwektywy i sugestie konsultacji ze specjalistą, i to na pewno nie tego od nóg. Ciekawe, że w tę stronę nie można, a w drugą już wszystkim wolno. A no tak – z troski! 😛
Na pewno warto te sytuacje odwracać, by pokazać ich absurd. Jak w tym dowcipie.
_ Ciocia: a kiedy następne dziecko?
_ Siostrzeniec: a kiedy następny pogrzeb?
albo:
– Pracodawca: planuje pani dzieci?
_ Kobieta starająca się o pracę: A pan?
No, ale do tego trzeba trochę odwagi:)
Pozdrawiam!
Otoz to – tez tak pomyslalam – nowa sytuacja wyostrza zmysly. Ale tak samo jest, gdy znajdziemy sie w nowym miejscu – stajemy sie uwazni i czujni. Dla mnie Berlin dlugo obco pachnial, ale po latach przyzwyczailam sie. Lek przed zalem i przed porazka – o tak, nigdy nie jest latwo wyjsc ze swojej strefy komfortu i znam wielu, ktorzy tego nie robia (np. tkwiac w nudnej, ale dobrze znanej rutynie zycia zawodowego). Zazdroszcza innym, ale sami czekaja na gwarancje, ktorej nikt dac im nie moze. Chca wygrac szostke w lotka, ale nie wypelniaja kuponu. To zabawne, ale i przerazajace, jak wierzymy w haslo, ktorej w sumie jest w pierwszego linii po to, by napedzac konsumpcje – mozesz miec wszystko.
Witajcie,
Od zawsze było tak ze dziewczynki od małego przygotowuje się do roli matki. Laleczki, wózeczki itp.
A w Polsce po prostu trzeba mieć dziecko no bo jak to nie mieć ?! Nie ja tak nie uważam. Od chyba zawsze myślałam inaczej niż większość. W sumie nie było tak ze kategorycznie nie chciałam ale tez nie było ze mną tak ze rozczulałam się nad każdym niemowlakiem. Zdecydowanie bardziej nad psami 😉 Ale jako jedynaczka ciagle słyszałam ze tylko ja przecież mogę uczynić rodziców dziadkami, ze jak to ja sobie wyobrażam ze zostanę w życiu sama kto mnie pochowa i kto poda mi szklankę wody na starość ??!! Takich hitów słyszałam baaaardzo wiele. My przez jakiś czas w życiu z mężem nawet nie robiliśmy przeszkód aby to dziecko się poczęło. Ale się nie zdarzyło. Miałam taki czas ze płakałam ze czemu my ze nie uszczęśliwie rodziców ? Sama nie wiem jak to nazwać. Dziś się do tego życia przyzwyczaiłam dziś je bardzo lubię. Mam męża mam psa i mam fajne życie. Bez dziecka.
Pozdrawiam.
Witaj na Bezdzietniku! Dzięki za dorzucenie kolejnej „kartki” do tej naszej opowieści o bezdzietności i o drogach dochodzenia do niej. One nie zawsze są proste, ale fajnie, gdy już można powiedzieć: mam dobre życie bez dziecka. Cieszcie się nim:) Pozdrawiam!
Aga siedzi w mojej głowie ? my mamy 3 psy, rotacja jest co kilka lat ale zawsze się jakis nowy pojawia i jesteśmy szczęśliwymi spełnionymi psimi rodzicami. I wszystkie to znajdki, schroniskowe lub przyplątane, nie raz po traumach (strzały ze śrutu, potrącenia, wnyki) To jest opieka całą dobę, odpowiedzialność i uziemienie w domu tak samo ważne. Tylko mniej płaczą 🙂 Mało tego, do zwierzaków mówimy „chodź do taty” albo „synuś”, czym świadomie i z premedytacją denerwujemy np. moją matkę 🙂 W naszym życiu był kilkuletni okres o którym wspominasz – nie staraliśmy się nie mieć – ale jakoś się nie stało i dobrze. Więc na każde zapytanie „a kiedy dziecko” wolę odpowiedzieć „a kiedy wizyta w schronisku?” Pozdrawiam!
Po dwutygodniowym pobycie w szpitalu nasunęło mi się kilka refleksji. Trafiłam na tzw. oddział wewnętrzny, z bardzo wysoką średnią wieku. I tak: bardzo wiele starych osób leżało samotnie, bez odwiedzin dzieci czy wnuków, a wiem, że je mieli. Do kobiety obok mnie (trzy córki!) przychodziła obca dziewczyna, do staruszki z sali obok nikt (córka i syn mieszkający w tym samym domu!), a ze szpitala odbierała ją sąsiadka. I tak dalej… i dalej… to co prawda nadaje się na komentarz pod postem o szklance wody, ale zostawię to tutaj. Bo nie ma takiej zasady, że dzieci potem zajmą się starym rodzicem, po prostu to nie działa! Zatem ten argument na rzecz posiadania dzieci odpada.
I druga sprawa. Miałam konsultację ginekologiczną. Pan ginekolog, wypytawszy, czy rodziłam, zapytał: A może jednak pani urodzi dziecko? No proszę to przemyśleć! Warknęłam, że w tym wieku to nie (mam 42 lata). Po badaniu pan zachwycił się „pięknem mojej macicy”, która czeka na dziecko i już, już, szybciutko, powinnam się tym zająć. Nie skomentowałam, byłam zbyt słaba i chora, ale niesmak straszny mi pozostał.
Ja najczęściej słyszę „a kto ci na starość poda szklankę wody?” Sprowadzanie dziecka do roli obsługi na stare lata? Serio?
Oj, serio, serio! Absolutny klasyk. Wypowiadany bez wstydu i zażenowania.
Mój przyjaciel zawsze zawsze odpowiada: „Mam przeżyć 90% życia z myślą o ostatnich 10%”?
Ja mawiam, że wolę mieć spieprzoną starość, niż całe życie;)
Święte słowa! Coś jest zawsze za coś. Nie da się mieć wszystkiego i czasem po prostu trzeba dokonać wyboru. Albo wolność, czas i spokój, ale w konsekwnecji brak uroczej gromadki dzieci i wnuków, albo to drugie. Każdy musi zdecydować.
Dla mnie decyzja o nieposiadaniu dziecka nie była wcale tak oczywista jak dla Ciebie, droga autorko. Po prostu odkładałam macierzyństwo , wynajdując różne preteksty aż do chwili, kiedy naprawdę musiałam podjąć decyzję (wiek) i właściwie nie było już żadnych przeszkód. Był kochający partner (który mnie pozostawił decyzję o dziecku, twierdząc, że się dostosuje), było mieszkanie, stabilizacja, praca, w której bez problemu mogłam iść na macierzyński i bez problemu wrócić po roku, byli potencjalni dziadkowie do pomocy. Nie miałam również absorbującego hobby, nie lubię podróżować, imprezować też nie. No naprawdę, nic tylko rodzić. I dopiero wtedy do mnie dotarło, że ja po prostu nie chcę, zwyczajnie nie chcę mieć dzieci. I nawet nie tych malutkich, płaczących. Nie przerażały mnie pieluchy, rozstępy, płacz – dzieci mnie w ogóle nie drażnią. Niepokoiła mnie myśl, że ten maluch urośnie i już zawsze obok mnie będzie drugi obcy człowiek. „Obcy” – tak o nim myślałami to mnie do końca przekonało, że jednak nie. Nie mogę. Nie w tym wcieleniu:)
Ciekawe! Mnie zawsze niepokoiła myśl, że gdyby tak się – nie daj Bóg – ułożyło, że jednak zostanę matką (choć bardzo, bardzo nie chcę, ale wiadomo – życie się różnie układa i nawet najlepiej ubezpieczonego może zaskoczyć), to będzie w pokoju obok dorastał taki właśnie „obcy” człowiek. Niby ze mnie, a jednocześnie zupełnie nie mój. Z własnym wszechświatem myśli, poglądów, upodobań i fobii. Do męża przyzwyczaiłam się w mgnieniu oka:) Ale myśl o „obcym” za ścianą faktycznie była upiorna:)))
Ładnie powiedziane. Ten wszechświat poglądów napawa strachem. Urodzenie dziecka to naprawdę loteria, nie wiadomo, na kogo się trafi. Mąż czy partner też niby obcy, ale można go wcześniej jednak z grubsza poznać. A jeśli się nie będzie układać, zawsze (przeważnie) odejść. A co z dzieckiem?
Ale i tak myślę, że sam fakt, iż mamy takie myśli i obawy, to po prostu najpewniejszy dowód, że nie powinnyśmy być matkami.
Jestem właśnie w podobnej sytuacji – stabilizacja na każdym polu. Z tym, że ja dzieci zawsze nie lubiłam. Krzywię się na ich widok. Ale zawsze myślałam, że pewnie kiedyś się przytrafi. Nie broniłam się bardzo mocno. Mam nieregularny okres i od czasu do czasu robię kontrolny test ciążowy. Dziś też robiłam. I właśnie chyba ostatecznie utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę dzieci. Dlatego czytam te wpisy. Kiedyś tylko nie chciałam mieć małego dziecko. Marzyłam, żeby od razu dostać takie urocze gadające. Ale ogólnie nie lubię ludzi i jak myślę, że do końca życia bym „musiała” utrzymywać kontakty z dzieckiem, synową/zięciem, wnukami etc. , to mi się robi słabo. Wiem ile wysiłku mnie kosztują kontakty z rodzicami. Na szczęście to moja jedyna rodzina. Partnera sama wybrałam i zawsze możemy się rozstać, jeśli przestaniemy być szczęśliwi. A dziecko jest na zawsze. A jeśli miałoby charakter po mnie, to oboje byśmy tę relację utrzymywali za karę. Dziękuję.
Obecnie jestem mamą dwulatki. Mimo całego uroku posiadania potomstwa nikt nie mówi o problemach. Są takie? Owszem są. Zacznę od zdrowotnych: drętwiejące w nocy ręce, nadciśnienie ciążowe, hemoroidy, dalsze problemy z rękami… upuszczanie przedmiotów… chwilowy bezwład, rozstępy, gojąca się blizna. Pozostałe: dziecko wiszące na piersi 10 godzin na dobę, ból przy karmieniu, brak czasu dla siebie, udawanie przed większością świata, że wszystko w porządku… a nie jest.
Chciałam mieć dziecko. Wiedziałam, że wszystko się zmieni, ale nie myślałam, że będę czuła taką niemoc.
Kiedy miesiącami nie możesz pójść do toalety sama, bo jak zamkniesz drzwi będziesz słyszeć wycie dziecka… wtedy wiesz, co to macierzyństwo.
Nie mam dzieci (z wyboru), ale mam szczere przyjaciółki, które też mi opowiadają podobne rzeczy. A ja im zawsze odpowiadam (i naprawdę w to wierzę), że z pewnością macierzyństwo to wiele wyrzeczeń, ale przecież ty CHCIAŁAŚ BYĆ MATKĄ. Gdybyś nie zdecydowała się na dziecko, może nie musiałabyć się tak męczyć, ale byłabyś po prostu nieszczęśliwa. Tak jak pisała autorka w powyższym poście, coś za coś.
Witam serdecznie 😉 Chciałam zapytać o sprawę dość osobistą…, a mianowicie o ginekologa. Gdzieś wyżej ten temat pojawił się w komentarzach i dlatego odważyłam się napisać. Jestem kobitką po trzydziestce. Dzieci z mężem nie planujemy. Powiem szczerze, że męczą mnie wizyty u ginekologa i ciągłe tłumaczenie się, dlaczego jeszcze nie chcę mieć dziecka. Ostatnio ginekolog powiedział mi, że dłużej nie będzie mi przepisywał antykoncepcji. Nie dość, że tłumaczę się przed rodziną o swojej decyzji (choć już tego nie robię-dojrzałam) to jeszcze muszę u lekarza. Paranoja. Oczywiście znalazłam już innego lekarza, ale ciekawe na jak długo…Jak sobie z tym radzicie? Z lekarzami? Z antykoncepcją? Czy w ogóle miałyście podobną sytuacje u lekarza? No i męczy mnie stres, żeby tylko nie zaliczyć ,,wpadki” (choć ludzie mówią, że w małżeństwie to nie wpadka 😉 Świadome podjęcie decyzji o bezdzietności to jedna strona medalu, a co z tą drugą stroną czyli naturą? Temat o antykoncepcji wydaje mi się ważny, bo dzięki antykoncepcji nie mamy dzieci, prawda? 😉
Hej! Temat „bezdzietna u ginekologa” mam rozgrzebany – na pewno o tym napiszę. Pracuję też nad wywiadem z ginekologiem – żeby głos fachowca też tu zabrzmiał. Mam nadzieję, że wywiad ukaże się w najbliższym czasie. Prywatnie też mam niezbyt ciekawe doświadczenia. Teraz jest spoko, ale parę lat temu leczyłam się u pewnej pani ginekolog – bardzo miłej, kontaktowej, serdeczniej… Serdeczność się skończyła, gdy pani doktor usłyszała ode mnie zdecydowane: „Nie będę mieć dzieci, bo nie chcę”. Skończyły się długie rozmowy, szczegółowe objaśnienia, ogrzewanie instrumentów itp. Było krótko, chłodno i zwięźle – kilka żołnierskich słów i dowidzenia. Zmieniłam lekarza. Szczęśliwie trafiałam później do takich, którzy rozumieli moją decyzję i antykoncepcji nie żałowali. Też mam problem z hormonalną, bo mam zespół Gilberta, czyli wrażliwą wątrobę. Nie powinnam pić czerwonego wina, stosować antykoncepcji hormonalnej i jeść smażonych rzeczy. Ciężka sprawa:) Na szczęście w takiej sytuacji wystarczyło zmienić tabletki na czipa antykoncepcyjnego. Wszczepia się go w ramię na trzy lata i o problemie antykoncepcji można zapomnieć. Hormony trafiają bezpośrednio do krwi, omijają wątrobę, a dodatkowy plus jest taki, że znika okres (nie u każdej kobiety, ale u wielu tak, więc jest święty spokój). No i nie trzeba pamiętać o łykaniu tabletek:) Mam nadzieję, że ginekolog, z którym będę rozmawiała, szczegółowo wyjaśni – jakie mamy możliwości, co jest dla nas najlepsze. A także – czy ginekolodzy mają prawo wtrącać się w życie pacjentek:) Pozdrawiam!
Super, bardzo się cieszę, że temat ginekologów się pojawi. Wywiad- świetny pomysł, jestem bardzo ciekawa. Spokojnie poczekam i przeczytam. Polecam również do poczytania wywiady z Olgą Bończyk, która świadomie nie zdecydowała się na macierzyństwo. Są w internecie dostępne. Pozdrawiam!
Chwatka-Niematka, tak czekamy na wywiad z ginekologiem:-) mialam takiego co wtracal sie w moje zycie osobiste… nie zdiagnozowal mojego problemu, i rozwiazaniem na moje dolegliwosci (wedlug niego) bylo zajscie w ciaze. Wielu ginekologow nie chce leczyc problemow pacjentek dopoki te nie maja problemow z zajsciem, jesli mowia, ze na razie nie planuja, to sa po prostu zbywane. To temat rzeka i uwazam, ze warty poruszenia. Ja juz slyszalam wiele rzeczy od ginekologow i to ciezka sprawa.
Będzie, będzie ten wywiad! Już na mnie patrzeć ten „mój” ginekolog pewnie nie może bo tak żebrzę, ale dopnę swego:) Jutro wraca z urlopu:) Pytania czekają…
Mam 43 lata i po tym, co tutaj czytam stwierdzam, że chyba mam szczęście do ginekologów 🙂 Nie mam swojego ginekologa. Zapisuję się zawsze do takiego, który przyjmuje w terminie, który mi odpowiada. Przerobiłam ich w związku z tym wielu i nigdy nie spotkałam się z dziwnymi komentarzami. Na pytanie o dzieci odpowiadam, że nie mam i na tym temat się kończy.
A co do zapobiegania ciąży polecam powiązanie nasieniowodów. To prosty, szybki zabieg ze znieczuleniem miejscowym. Koszt niewielki, a problem z głowy. Po co się truć hormonami? Trochę mało się o tym mówi, a to naprawdę sensowna alternatywa, tym bardziej, że żadna antykoncepcja nie jest w stu procentach skuteczna. Po co ryzykować?
Ja się właśnie biję z myślami, bo na ostatnich badaniach wyszło, że powinnam odstawić antykoncepcję hormonalną. Ale nie widzę dla siebie alternatywy – miedziany drut nie zachęca, powrót do prezerwatyw przeraża (za niska skuteczność). Mąż odrzuca wazektomię, bo niby nie chce dzieci, ale nie chce sobie zamykać żadnej drogi. Wychodzi na to, że zostanę przy hormonach…
Hej Esme. Też miałam ten problem co Ty. U mnie nie wyszło to co prawda na badaniach, tylko sama nie chciałam już faszerować się hormonami. Poczytałam trochę o różnych rodzajach wkładek, odwiedziłam kilku ginekologów i od 3 miesiecy mam zalozona wkładkę o nazwie IUB. Nadaje się dla nieródek, bo ma zupełnie inny kształt niż te standardowe wkładki w kształcie litery T. Moja koleżanka zdecydowała się na Gynefix. Zatem jeśli naprawdę jesteś zdecydowana na wkładkę, to obecnie masz w czym wybierać.
Dodam tylko, że mam 37 lat i od zawsze nie chialam miec dzieci. Moja mama urodzila mnie, gdy miała 33 lata (co jak na tamten czas było dość późno). Kiedys mówiłam sobie, że urodzę najpóźniej w tym wieku, co moja mama, ale czas płynął, a moja niechęć do posiadania dziecka się nie zmieniała.
Cieszę się, że trafiłam na bezdzietnik, bo w moim towarzystwie znaczna większość dzieci ma i czesto widzę ten brak zrozumienia wobec mojej decyzji…
Hej, Didi, witaj na Bezdzietniku! Dzięki za info o wkładkach. Myślę, że nie tylko Esme to zainteresuje. Serdecznie pozdrawiam!
Eh, ta wkładka IUB spodobała mi się na tyle, że postanowiłam spróbować (dzięki DIDI za podpowiedź!), ale dostałam zimny prysznic od pani ginekolog;] „Jaka by to wkładka nie była, to nadal ciało obce w macicy, co grozi strasznymi konsekwencjami – od ciągłego krwawienia aż do usunięcia macicy (bo wrastają), dlatego nieródkom z zasady się ich nie wkłada. Filmiki sprzedażowe wyglądają zawsze dobrze, a praktyka w gabinecie pokazuje co innego.” Za to chipy „uwalniają hormon niejednostajnie, na początku po wszczepieniu jest duży wyrzut hormonu, co może jeszcze gorzej wpływać na wątrobę niż tabletki”. Chyba ile ginekologów, tyle opinii – komu wierzyć? jak żyć?;)
ESME, wiem że to już rok po komentarzu, ale może przeczytasz 🙂
Niestety z tą wkładką to może być prawda. Jestem bezdzietna i to w dodatku z małym budżetem, także wydatek na wkładkę był dla mnie kosmiczny. Niestety od samego początku były problemy, miałam krwawienia, plamienia, bardzo bolesne skurcze, raz miałam okres raz nie. W dodatku mój mąż czuł wkładkę w trakcie stosunku i było to dla niego niekomfortowe, a dla mnie często bolesne. W końcu postanowiłam wyjąć wkładkę. Na chwilę obecną zbieramy na wazektomię.
Ja nie mam już zaufania do hormonów. Mnie żaden lekarz nie uprzedzał, że wkładka może być źle przyjęta przez organizm, a myślę że przed tak dużym wydatkiem powinna być taka informacja. Oczywiście znam też wiele kobiet które są bardzo zadowolone z tej metody, jednak są to głównie dziewczyny które rodziły. Więc niestety może być większe ryzyko u nieródek. Wszystko trzeba rozważyć, zawsze jest jakieś ryzyko. Myślę, że jeśli kobieta ma problem z antykoncepcją hormonalną to w Polsce ma problem z jakąkolwiek formą antykoncepcji.
Jeśli przeczytałaś to odpisz co myślisz i jak sobie poradziłaś z sytuacją 🙂
Jej, to już rok! Przez ten czas stosowałam krążki dopochwowe i ostatnio już nawet przeszłam badania przed założeniem takiej standardowej wkładki, ale mój mąż wczytał się w skutki uboczne antykoncepcji hormonalnej, z przerażeniem stwierdził, że dostrzega u mnie większość opisanych tam objawów i podjął decyzję o wazektomii. Nie wiem jeszcze jak się to zakończy, bo zabieg ciągle przed nim, a problemy się mnożą.
Poza tym trochę się boję odejść od hormonów – biorę je prawie przez całe swoje dorosłe życie, nie pamiętam jak było przed nimi:)
Hej Esme i hej wszystkim! Wiem, że to już 5 lat od tego wątku i pewnie nie przeczytacie, ale może komuś się przyda. Chciałam powiedzieć o metodzie antykoncepcji, którą odkąd pamiętam zawsze odradzano. Metodą tą straszono mnie już w szkole na lekcjach wychowania seksualnego”, wszystkie artykuły, ginekolodzy i inni znawcy ją odradzają, dlatego ja to tylko tu zostawię i same zdecydujecie. Ponoć to metoda, którą najłatwiej można się dorobić niechcianego dziecka i frustracji mężczyzny… Mowa o stosunku przerywanym. Mało ludzi z wymienionych wyżej powodów się na nią decyduje, a poza tym, przecież „nie wolno ufać mężczyźnie”. Jednak z mężem stosujemy ją od 10 lat i się sprawdza. Szukałam w necie wypowiedzi na ten temat i nieliczne kobiety, które się na to zdecydowały również sobie chwalą. Jedna pani napisała, że od 30 lat z mężem stosują tę metodę i kiedy decydowali się na dziecko (mają dwójkę) to po prostu przestali ją stosować, po dzieciach wracali do niej, tym samym mają tyle dzieci ile chcieli.
Rozmawiałam z przyjaciółką na ten temat, która zabezpiecza się antykoncepcją i mówiła, że w sytuacjach kiedy jej zabrakło, również decydowali się na ten „ryzykowny” krok i nigdy nic się nie wydarzyło. Ma dziecko z wpadki, (ale podczas stosowania antykoncepcji hormonalnej własnie (jednego dnia nie wzięła bo była chora i bam!)).
Wygląda na to, że mężczyźni wcale nie są takimi ograniczonymi samcami, którzy nie potrafią się kontrolować. Zaznaczam jednak – nigdy nie uprawiam seksu pod wpływem alkoholu, wtedy nie ufam mężowi 😉
Mąż też twierdzi, że nie czuję frustracji o jaką oskarża się tę metodę. Myślę, że (choć zabrzmi to jak teoria spiskowa) możemy własnie się kontrolować sami, jednak nie jest to na rękę ginekologom i firmom farmaceutycznym i producentom antykoncepcji wszelakiej bo to jest ogromny dochód pieniędzy!
Nikogo nie namawiam oczywiście. 🙂
Ps. Esme, czy Twój mąż zrobił wazektomię w końcu? Jak rozwiązaliście sytuację i czy jesteście zadowoleni?
Czesc Edyta, czytam Twojego bloga od dluzszego czasu i raz napisalam komentarz, ale sie spieszylam i byl on nieco krotki. Przepraszam za brak polskich znakow. Mieszkam za granica, a w Polsce bywam czesto, bo w dzisiejszych czasach jest to prostsze niz kiedykolwiek. Dzieci nie mam, ale planuje i moze beda wkrotce jesli zdrowie pozwoli (na adopcje mnie nie stac). Ich brak spowodowany byl brakiem odpowiedniego partnera. Pomimo przykrych ”tekstow”. ktore slyszalam od ”zyczliwych” kolezanek i innych ”zainteresowanych” takze w pracy, nie chcialam dziecku swiadomie zafundowac niepelnego domu bez jakiekolwiek stabilizacji. Oczywiscie gratuluje osobom, ktore znalazly swoja druga polowke w wieku 20-stu kilku lat, ale skoro sa takie szczesliwe i radosne, to powinny powstrzymac sie od kasliwych uwag… Ano tak, racja, przepraszam za ironie, ale one nie zawsze sa, az takie szczesliwe skoro maja czas interesowac sie moim rozmnazaniem, w malzenstwie cos nie halo etc.
W moim przypadku dochodza tez problemy zdrowotne o ktorych duzo osob nie wie (jajniki i nie tylko), i problemy rodzinne. U mnie wsztskie czynniki byly na ”nie” , dopiero teraz sytuacja zaczna sie klarowac. Duzo ”zyczliwych” komentujacych nie ma wystarczajacej wiedzy jesli chodzi o kobieca fizjologie i jak przebiega samo zaplodnienie. Osoba z mojej rodziny, ktora w przezlosci komentowala nawet nie wiedziala, ze kobieta do 3 mca moze poronic, i ze przed tym czasem raczej sie nie rozglasza ”radosnej nowiny”. Ludzie pytacjac o ciaze po raz nty nie wiedza, ze dana kobieta mogla juz razy poronic, albo ze ma zablokowane jajowody. Ludzie, nawet najlepsi przyjaciele, oprocz mojego partnera (ooo jeszcze nie maz, na stos ze ma) nie wiedza przez co przeszlam jako dziecko i na ile psychoterapii musialam uczesczac. Ale rozumiem, ze aby ustaysfakcjonowac moje kolezaki i ludzi z pracy, na szczescie nie obecjnej, powinnam dostarczyc cala dokumentacje medyczna i opowiedziec o moim dziecinstwie i problemach ze znalezeniem faceta, ktory przyszlowiowo nie pije i nie bije 🙂 tak bo, ze za wysokie wymagania mam tez slyszalam 🙂
Mialam troche czasu przemyslec temat i mysle, ze sytuacja osob bezdzietnych w Polsce jest ”wielopoziomowa” i wielowymiarowa. Osoby bezdzietne sa ”pietnowane” w Polskim spoleczenstwie, nie tylko z czystej zlosliwosci czy braku zrozumienia, ale tez z powodow sytuacji finansowej spoleczenstwa i powodow politycznych. Brzmi to dziwnie i gornolotnie, ale zaraz rozwine swoja mysl. Moze zwrocisz na to uwage w jednym ze swoich wpisow. Nie mam teraz czasu przytaczac szczegolowyh statystyk i innych dowodow. Bede poslugiwala sie wiedza, ktora zdobylam dwoswiadczeniem i obserwacja. Moja opinia zawiera pewne uogolnienia i uproszczenia, oraz stereotypy za co przepraszam. Polskie spoleczenstwo jest ubogie w porownaniu do spoleczenstwa w Szwajcarii, Niemczech, Szwecji lub na Wyspach.. Tak tam tez may osoby na socjalu i osoby, ktore sa bezdomne, ale mowie tutaj o przekroju spoleczny i pewnej sredniej standardu zycia. W Polsce mamy mlodych i preznych pracujacych w korporacjach oraz osoby na stanowiskach wysoko wykwalifkowanych specjalistow, ale nawet oni zarabiaja niezbyt wiele w porownaniu z osobami wykonujacymi taki sam zawod po zachodniej stronie granicy.
Owszem za granica wydatki sa wyzsze (glownie uslugi i czynsz), ale jednak niektore dobra takie jak ubrania, artykuly podstawowej potrzeby, ksiazki lub dostep do wakacji, rozrywki jest duzo latwiejszy. W sklepach jest wiecej tanich dobr, wiekszy konsumpcjonizm i wieszka rotacja produktow (mam na mysli sprzedaz produktow za pol darmo, zeby moc sprzedac nowy towar, nie skonczylam ekonomii i nie wiem jak to sie nazywa). Do czego zmierzam… otoz, moim zdaniem, wiele osob za granica, ma inne alternatywy jesli chodzi o spedzanie wolnego czasu i mniej czasu na zajmowanie sie mysleniem lub komentowaniem cudzego zycia. Jesli danej osobie z trudem starcza na wszystkie wydatki do konca miesiaca, to raczej logiczne, ze bedzie bardziej sfrustrowana, niz osoba, ktora wlasnie wychodzi na kolacje z przyjaciolmi, za 2 tygdonie jedzie do Hiszpanii na przyklad, a w planach ma jeszcze kilka innych rzeczy. Taka osoba co w planie na najblizsze kilka miesiecy ma siedzenie w mieszkaniu 2 pokoje i pojscie na kawe do sasiadki pietro wyzej, albo do sasiadki z domu obok i patrzenie przez okno kto idzie i obgadywanie go, ma wezsze horyzonty. Teraz czuje, ze znowu sie zapetlam, bo sa rozne grupy spoleczne i rozne osoby wszedzie, ale generalnie wiecie o co mi chodzi? o mniejsze mozliwosci finansowe jesli chodzi o spedzanie wolnego czasu.
Brak podrozowania i kontaktu z innymi kulturami powoduje, ze spoleczenstwu wydaje sie, ze ”ich racje” sa najwlasciwsze. Widac tutaj brak postepowosci. Do tego dodajmy orgomy wplyw kosciola katolickiego, mowe nienawisci politykow i obecne powazne problemy polityczne, wplywajace na to, ze inwestorzy moga byc mniej przychylni, aby inwestowac w naszym pieknym kraju (bez ironii).
Nie jestesmy jedynym krajem w Eurpie Srodkowej, mamy konkurencje, latwo jest zamknac dane korpo i otworzyc w dajmy na to Pradze.
Jesli osoby publiczne wypowiadaja sie w sposob nietolerancyjny i nie sa zwolnieni z pracy, nie otrzymuja upomnienia za zniewage wypowidziana publicznie w strone 10% lub 20% spoleczenstwa, to daja bardzo zly przyklad i przyzwolenie na podobne zachowania w przyszlosci. Osoba mi znajoma powiedziala, ze sytuacja w Pl dotyczaca tolerancji na temat zycia rodzinnego etc. jest podobna jak w jej kraju okolo 20-30 lat temu. To daje do myslenia. Nie mialam zamiaru nikogo tym postem obrazic, tylo rozpoczac nowa dyskujse.
Cześć, Agnieszko! Witaj na Bezdzietniku:) Fajny temat podrzuciłaś do dyskusji – mam nadzieję, że wątek zostanie pociągnięty. Ja sama często myślę o tym, dlaczego ludzie tak negatywnie reagują na bezdzietnych. O kilku powodach mówiłam podczas debaty i w wywiadach radiowych. Być może to temat na dłuższy post, bo powodów widzę sporo. Ten, o którym ty wspominasz, jest istotny – rzeczywiście tam, gdzie ludzie mają więcej możliwości atrakcyjnego spędzania czasu, tam rzadziej interesują się życiem bliźnich. Ale to nie tylko to. Korzenie naszej polskiej mentalności tkwią na wsi, a tam dzieci to był kapitał, zabezpieczenie na starość, Boży dar. To mocno słychać w dzisiejszych „napominaniach” bezdzietnych. Poza tym – jak zauważyła pani profesor Dziemianowicz – jako społeczeństwo lubimy wszystkich sprowadzać do własnego poziomu. Nie lubimy odmienności, odstępstwa od normy. Myślę, że znalazłoby się jeszcze sporo powodów. Może ktoś tu jeszcze wejdzie i podrzuci kolejne:)
Pozdrawiam serdecznie!
Za granicą już od dawna stawiano na świadome rodzicielstwo. Były poradnie i edukowano ludzi. Stawiano na jakość, a nie ilość. Ludzie są świadomi tego, że rodzicielstwo to wybór, a nie naturalna kolej rzeczy czy obowiązek. Jest też coś takiego, że obydwoje rodzice odpowiadają za dzieci, a nie tylko kobieta. Poza tym jeśli ktoś wybierze bezdzietność szanuje się jego wybór i osobiste potrzeby, uważane jest to tam za sprawę osobistą, a nie publiczną sensację. U nas przed wojną były zaczątki jakiegoś ruchu w tym względzie, ale zostało to przerwane i nikt tego z powrotem nie podjął. Nie warto porównywać Polski i krajów zachodu ponieważ od czasów powojennych były całkiem inne realia. Wielu starszych ludzi nie żyje realiami dzisiejszego świata, ale przeszłością. Nie akceptują tego że młodzi ludzie chcą żyć inaczej niż oni. Często nie interesuje ich dzisiejszy świat i możliwości jakie daje. Bywają też roszczeniowi i skupieni tylko na sobie – stąd żądanie wnuków i opieki na starość. Części młodych wydaje się, że mogą mieć wszystko, albo że jakoś to będzie. Niestety tak nie jest i to budzi zawiść i frustrację. Nadal jest też dużo niechcianych ciąż i dopiero od niedawna mówi się o tym, że dzieci nie są dla wszystkich. Niektórzy starzy czy młodzi wyznają też swego rodzaju „kult dziecka”. Występuje też szowinizm oraz brak poszanowania potrzeb czy praw kobiet.
Krótka, ale jakże treściwa i prawdziwa diagnoza. Dzięki ci za nią:) Pozdrawiam!
Z tymi dziećmi to trochę jak ze studiami. Znaczy trendem na nie. Nie ważne czy możesz, czy chcesz – ważne że musisz bo tego się od ciebie oczekuje i robią to wszyscy inni. Jedyna droga do spełnienia czy w życiu zawodowym czy osobistym. Jakby nie było innych możliwości i jakby wszyscy byli tacy sami. Jakby to był sukces gwarantowany lub pewne szczęście. Ani jedno ani drugie nie jest tak proste i oczywiste. Proszę bardzo i też pozdrawiam.
Przeczytalam komentarz powyzej, co do ginekologa. Otoz, sama mialam przygody z ginekologami, ktore opisze niedlugo, w sumie to gdyby to byl cywilizowany kraj moglaby sie poskrazyc do izby lekarskiej. Jesli jednak chodzi o taki pojedynczy tekst, to fakt jest on nietaktowny, bardzo wkurzajcy i przykry, ale w jakis sposob jestem w stanie zrozumiec lekarza, ktory na codzien spotyka sie z nieplodnoscia. Pewnie wiele razy widzial kobiety, ktore placza bo odkladaly posiadanie dzieci na pozniej ( u nas ”wina” za to zawsze sie obarcza kobiete, tak jakby sama sobie to dziecko robila, i sama miala je pozniej wychowywac). Kobietom wmawia sie, ze teraz nie moga miec dziecka, bo kariera byla wazniejsza lub czekaly na ksiecia z bajki, one pokornie wine te przyjmuja i w nia wierza…. i taki lekarz mogl powiedziec te nietaktowne tekstyw dobrej wierze, wierzac ze uchroni Pania…. nie usprawiedliwiam tego, ale staram sie zrozumiec mechanizm psychologiczny.
Hej! Bardzo ważny wątek tu poruszasz – wątek obarczania winą kobiety m.in. za to, że późno zachodzą w ciążę i często mają z tego powodu problemy. Piszę o tym w moim poście, dlatego tutaj nie będę się już nad tym rozwodziła. Ale masz rację – to jest nagminne i bardzo nie fair. Ja też do pewnego stopnia rozumiem postawę lekarzy, którzy na co dzień borykają się z niepłodnością i kłopotami z ciążą. To może być jakimś usprawiedliwieniem tego „napominania”, że już czas na ciążę. Ale „grzechów” przeciwko bezdzietnym kobietom jest dużo więcej. I dla wielu z nich naprawdę trudno znaleźć usprawiedliwienie. No, ale nie uprzedzajmy posta:)) Pozdrawiam!
Dodam, ze obecnie czuje sie rozdwojona. Mam 33 lata i czas juz ”sluszny”, dziecko w przeszlosci bardzo pragelam miec. Teraz jestem z mezczyzna, ktory chce tego co ja kiedys. A ja? Dzieci nie lubie, draznia mnie, denerwuja. Nie chce tej odpowiedzialnosci i sprowadzanie na ten swiat owej osoby, ktora z gory mozna przesadzic, ze bedzie niewolnikiem bankow, korporacji…. Ludzie siebie nie szanuja, walcza o wszystko, o pieniadze, o pozycje w pracy, o to kto jest lepszy, zeby na lozu smierci stwierdzic, ze to jednak nie bylo najwazniejsze i ze dokopywanie innym i skupienie na sobie, kiedy w kolo tyle potrzebujacych to jednak nie jest to… Czy ja tego chce… no wlasnie nie wiem…. Bobasy bywaja urocze, bede zwiazana ze swoim mezczyzna juz na zawsze, bede spolecznie ”akceptowana”, ale czy tego chce? nie wiem… Nie lubie dzieci i to sie chyba nigdy nie zmieni…. Moze za 200 lat podejscie do osob bez dzieci sie zmieni, ale obecnie w to nie wierze.
Hej, witam wszystkie bezdzietne i dzietne :-), na bloga trafiłam przypadkiem, bo temat mnie nie dotyczy (mam dwie dorosłe córki), ale bardzo mi się tu podoba i sobie zostanę. Może tu wreszcie ktoś zrozumie mój komunikat, że od października 2017 żyję w permanentnej euforii, bo moje dzieci „wyszły z domu”, czyli odwiozłam młodszą córkę na studia, a starsza już parę lat na swoim. Ciągle słyszę pytanie, czy aby nie mam „syndromu opuszczonego gniazda”podszyte współczuciem, że teraz to juz taka biedna jestem i nie mam co z życiem robić. Od dzietnych, oczywiście. No nie mam, kurde, w życiu nie byłam szczęśliwsza. Kocham moje córki nad życie, ale macierzyństwo to ciężka harówka, której miałam serdecznie dosyć setki razy!! Teraz mam znowu swoje życie dla siebie, czas na pasje, odpoczynek i wszystko co chcę. Lepiej mi się też układa w zwązku, bo dzieci naprawdę generują mnóstwo konfliktów i napięć między partnerami, to nie żadna ściema. Gdyby można było mieć dzieci od razu podrośnięte, to proszę bardzo, mogę mieć 10-oro, ale gdybym miała jeszcze raz przechodzić przez okres niemowlęctwa i wieku przedszkolnego, to dzięki. Ale tym co stanowi największą ulgę dla mnie, kiedy uświadamiam sobie, że dzieci sa dorosłe, jest świadomość, że ZA NIKOGO NIE ODPOWIADAM. Pozdrawiam. Sonia
Hej, Soniu! Jest tu trochę „bezdzietnych z odzysku”, jak mawia moja dobra koleżanka, też szczęśliwa, że dziecko się usamodzielniło, ma swoje życie, a ona odzyskała swoje i robi z niego fantastyczny użytek:) Fajnie, że o tym napisałaś. Perspektywa dojrzałych matek jest bardzo cenna, i warto się w nią wsłuchać, zwłaszcza w momencie, gdy podejmuje się własne decyzje. Ciesz się każdym dniem, odchowanymi dziećmi i wpadaj od czasu do czasu. Serdecznie pozdrawiam!
Hej dziewczyny, ja może nie na temat..ale jeśli pozwolicie, to w tym miejscu chciałam coś opisać, pewną sytuację, która dotknęła mnie dzisiaj. Byłam z mężem na spotkaniu ze znajomymi a dokładnie z inną małżeńską parką. W trakcie luźnych rozmów o mieszkaniach, o kupnie, o wynajmie, o remontach różnych, wspomniałam (tak lekko rozmarzona), że jeśli trafi się jakaś szczególna okazja to kupimy z mężem większe mieszkanie (obecnie mieszkamy sobie w dwupokojowym mieszkanku, które notabene nam wystarcza, ale..)Ale marzy mi się np. sypialnia i urządzone przez nas wspólnie mieszkanie ( ja wprowadziłam się do urządzonego przed laty mieszkania męża i zaakceptowałam to wszystko co tam jest, bez sypialni-jeden pokój to dzienny i sypialnia, a drugi pokój to gabinecik-komputer i duża szafa). I tym takim ,,palnięciem” wywołałam burzę. Usłyszałam, że: ,,po co wam większe mieszkanie jak nie macie dzieci”, ,, chyba wystarcza wam to co macie, po co większe”, ,,jak się pojawią dzieci to wtedy coś sobie pomyślicie…” itd..itd..itd..ja broiłam się mówiąc, że nie potrzebuję dzieci, by kupić sobie większe mieszkanie, że jeśli chcę spełnić marzenie i mieć sypialnie, to nie potrzebuję do tego dzieci! Na co znajomy skwitował: ,,Oj, weź przestań”(cokolwiek miało to znaczyć, ale odebrałam to na zasadzie, pieprzysz głupoty lub przewraca Ci się w głowie). Jednak oprócz tłumaczenia się z własnego marzenia, z braku dziecka jako motoru napędzającego machinę mieszkaniową, niestety bardziej bolesna była dla mnie reakcja męża, który mnie po prostu nie poparł… powiedział, że kupno mieszkania nie jest wcale takie pewne, że on tej decyzji nie jest pewny. Owszem, rozmawialiśmy na temat kupna mieszkania ,,kiedyś tam..” i wcale nie oczekiwałam jego deklaracji, ani nie chcę tego mieszkania kupować teraz.. ale nie stanął w tym momencie w mojej obronie, nie poparł mnie, nie pomógł mi w tej osobistej bitwie, w której dawałam jasno do zrozumienia: ,,nie mówcie mi, jak mam żyć, a tym bardziej, nie potrzebuję dziecka do spełniania własnych marzeń!” Trochę smutna ta historia, ale podsumowując…według niektórych TYLKO dziecko daje szczęście, tylko dziecko mobilizuje do działania, tylko dziecko spełnia marzenia…tylko dziecko daje możliwości i szanse w życiu…tylko dziecko…jakim prawem chcę czegoś więcej od życia, bez dziecka?
Hej! Otworzyłaś nowy wątek – o tym chyba jeszcze nie pisałyśmy. O tym, że to dzieci mają być pretekstem do działania, mobilizowania się, rozwijania. Ciekawe podejście. Znam kilka par, które choć nie mają dzieci, mają duże domy, ziemię i nie narzekają na nadmiar miejsca:) Nie potrzebują dzieci, by tę przestrzeń wypełnić. W tym ujęciu dzieci byłyby zapełniaczami – życia, przestrzeni, czasu. No i impulsem do podejmowania działań. Najwyraźniej ludzie bezdzietni nie potrzebują takich impulsów. Mają inne. Takie życiowe skrypty – ślub, ciąża, kupno mieszkania, chrzest, następna ciąża – na pewno bardzo ułatwiają życie. Nie trzeba się szarpać, zastanawiać, negocjować. No, ale nie wszyscy chcą mieć dzieci i nie wszyscy lubią układać sobie życie według schematów. Choć taki wybór – nieschematyczny – pod pewnymi względami bywa trudniejszy.
A tak a propos trudnych sytuacji – nie jestem psychologiem i nie umiem doradzać, ale mam nadzieję, że przegadałaś z partnerem ten brak solidarności. Myślę, że to bardzo ważne trzymać w towarzystwie wspólny front. Kłócić się, dyskutować i negocjować można między sobą. Powodzenia w trudnych rozmowach! Pozdrawiam!
Super pomysł na nowy wpis – czemu ludzie decydują się na dzieci. Kiedyś zaczęłam to analizować i pytać przyjaciół i znajomych czemu zdecydowali się na dzieci i najczęściej odpowiedź mnie szokowała. Czekam że podejmiesz temat i coś z tego powstanie.
To faktycznie jest pomysł na wpis, chodzi mi od jakiegoś czasu po głowie. Elizabeth Badinter przestudiowała ankiety, przeprowadzone na ten temat przez bodajże jakieś poczytne czasopismo i wyszło z nich, że ludzie rodzą dzieci głównie z dówch powodów: z powodów emocjonalnych (bo czuję, że chcę) i normatywnych (bo tak trzeba). O dziwo, niemal w ogóle nie angażują w to intelektu. Nie poddają tej decyzji refleksji. Takie były wyniki w Stanach. Trudno to oczywiście uznać za reprezentacyjne badanie, ale intuicyjnie czujemy chyba, że coś w tym jest. Intelektualny i refleksyjny charakter ma za to często decyzja o nieposiadaniu dzieci. Bo nawet jeżeli czujesz, że nie chcesz, to musisz przemyśleć wiele rzeczy – to, że znajdziesz się pod obstrzałem rodziny, czy w przyszłości nie będziesz tego żałować itp. Tyle Badinter. Mam ten temat zarezerwowany na potem:))) Tyle tych tematów się spontanicznie rodzi, że nie wiem, w co ręce włożyć:)
Jak dla mnie super że blog ma coraz więcej czytelniczek, które coraz częściej zostawiają wpisy skłaniające do dyskusji. I jednocześnie wpisy wspierające i mówiące „nie jesteś z tym sama”. A im więcej tematów do poruszenia tym lepiej 😉 A co do decyzji o dziecku mnie najbardziej rozłożył – ” wiesz 5 lat po ślubie i zaczęliśmy się z mężem nudzić” … Nie potrafię do tego nic mądrego dodać 🙁
To w ogóle niesamowite, że tyle tych tematów jest. Gdy zaczynałam, to często słyszałam pytanie – „No i o czym ty będziesz pisać? Tematy ci się szybko wyczerpią”. Sama się tego trochę bałam. A tu proszę! Taki urodzaj!:)) Wpisy pod postami to czasami niemal samodzielne posty. Kopalnia obserwacji!
Co do nudy – ty wiesz, że ja też kiedyś coś takiego usłyszałam? Mój umysł tego nie ogarnia!
Witaj! Wiem, że to miejsce potraktowałam trochę jak ,,kozetkę u psychologa”. Poczułam potrzebę opowiedzenia tej sytuacji własnie tutaj. Najwyraźniej, droga Edyto, stworzyłaś tutaj taki przyjemny klimat, klimat wsparcia i zrozumienia 🙂 Na pewno nie oczekiwałam od Ciebie specjalnej wiedzy psychologicznej. To, że stworzyłaś i prowadzisz bloga oraz uczestniczysz w rozmowach to moim zdaniem już dajesz od siebie dużo. A jak sama wiesz, Bezdzietnicy potrzebują wsparcia, bo kto go da, jak nie my sami? 🙂
Gdzieś kiedyś czytałam artykuł, coś w stylu -Dlaczego mamy dzieci? 50 powód by je mieć. Byłam w szoku z dwóch powodów-pierwszy, że uzbierali aż 50 powodów- a drugi, że w ogóle istnieją takie powody… 10 lat temu wierzyłam, że jedynym powodem, by mieć dziecko jest po prostu miłość( tak, wiem że to lekko naiwne ;)) Jakby się temu przyjrzeć to faktycznie można naliczyć 50;)
-bo trzeba
-bo dziadkowie chcą
-bo będę żałować
-bo słynna ,,szklanka wody”
-bo mam umowę na czas nieokreślony
-bo wkurzył mnie szef, więc ja mu pokażę..
– itd..itd..itd..
Resztę zastawiam Tobie- Chwatka Niematka 🙂 Poczekam na wpis. Faktycznie, coraz więcej nowych wątków się pojawia. Ale to chyba dlatego, że ile ludzi tyle doświadczeń? Pozdrawiam 🙂
Och, aż mi się zagotowało w głowie, jak można byc tak bezczelnym i oceniać, czego ktoś potrzebuje w życiu. Wyobrażam sobie, jak musiałaś się poczuć i to jeszcze po reakcji męża.
Mnie spotkała podobna sytuacja: powiedziałam kiedyś koleżankom, że nie chcę mieć dziecka m.in. dlatego, że w tej chwili mamy za małe mieszkanie, bo tylko trzy pokoje (salon, malutka sypialnia i niewielki gabinet na książki, biurka i inne rzeczy, których nie ma gdzie trzymać).
Ależ na mnie wsiadły! Bo ludzie mają swoje dzieci w dwupokojowych mieszkaniach. Bo możemy przenieść się że spaniem do salonu. Bo w dupach się nam poprzewracało, skoro przedkładamy własną wygodę ponad istnienie słodkiego maleństwa.
Nie wyobrażłam sobie tego. Miałabym niszczyć sobie kręgosłup spaniem na rozkładanej kanapie? A może postawić biurka do pracy na miejscu stołu, żebyśmy jedli na kanapie
No i w końcu mamy dziecko, mieszkanie to samo, zgodnie z wyobrażeniami jest strasznie, nie mieścimy się. Miłość do dziecka jakoś nie rozciągnęła metrażu ani nie nałożyła mi klapek zasłaniających bałagan.
Nadal uważam, że najpierw trzeba mieć warunki, a potem można myśleć o rozmnażaniu.
A więc jest nas więcej. No, wiem, że jest 🙂 Ja również byłam straszona, nagabywana, namawiana. Oferowano mi nawet darmową opiekę jeśli urodzę (sic!). Wyzywanie od babochłopów i egoistek-materialistek i takie moralizatorstwo, bo przecież rozmówca wie lepiej.
Od dawna swoje niemacierzyństwo miałam dobrze przemyślane. To wtrącanie się w moje wybory nie było dobre. Zatruwało mi to myśli. Zdarzało mi się analizować i porównywać. Mnie – osobie pewnej siebie te dziesiątki ludzi interesujących się moją macicą burzyły spokój. W ogólnym rozrachunku wzmocniło mnie to. W tych rozmowach niektóre matki i ojcowie przyznawali, że nie jest tak kolorowo jak to przedstawiają. Niektórzy przyznawali, że gdyby jeszcze raz mogli wybierać to by zmienili decyzję. Nie mieli kolejnego dziecka, a czasem nawet pierwszego. To ważny dyskurs dotykający prawdy o macierzyństwie. Dziękuję za ten wpis.
Witam, również należę do grona tych kobiet, które nie odczuwają potrzeby bycia matką. Mam 27 lat za niecałe dwa tygodnie będę żona, oboje ustaliliśmy, że nie chcemy dzieci, to bardzo ważne. Miałam w życiu epizod bycia opiekunka pół rocznego dziecka, nigdy nie byłam tak zmęczona, sfrustrowana i mająca dość tego co robie. Nigdy więcej takiej pracy, ale od tej pory wiem, czego chce, a właściwie nie chce. Pozdrawiam i ciesze się, że w końcu odnalazłam jakieś wsparcie ?
Witam na Bezdzietniku i gratuluję – to naprawdę cudowne uczucie: wiedzieć, czego się chce i czego się nie chce. Nie trzeba tracić czasu na męczące rozterki. Wszystkiego dobrego w małżeństwie! Pozdrawiam:)
Najgorsze jest właśnie poczucie presji ze strony społeczeństwa, moja przyszła teściowa nie dopuszcza do siebie myśli, że nie chcemy mieć dzieci. Często słyszę ,,jeszcze Ci się zmieni”, własnie się nie zmieni, bo ja tego nie chce, do tego dobitnie dałam jej do zrozumienia, że co najwyżej może sobie pogadać, ale też, że nie życzę sobie wtracania się w tę kwestię, nauczyłam sobie z nią radzić ☺ pozdrawiam wszystkich i życzę wyrozumiałości ze strony bliskich
Hej! Dzięki? Trzymaj się i broń swego – jeżeli czujesz, że tak trzeba. Powodzenia!
P.S. bardzo fajny blog, trafiłam na niego dzisiaj przez tvn24 i spędziłam sporo czasu na czytaniu? daje siłę w tym chorym społeczeństwie, ktore nie daje wyboru, a narzuca określone role
Hej! Bardzo dziękuję!
Witam! Niedawno wyszłam za mąż, mieszkam za granicą i jestem psią mamą półtora rocznego labka. Nie lubię dzieci, zwierzęta za to kocham nad życie. Krzywda zwierząt jest dla mnie najgorszą rzeczą na świecie, może to okrutne ale zwierzęta oraz ich los obchodzą mnie bardziej niż ludzie. Wszędzie widzimy biedne chore dzieci, masa fundacji itp, wiem że nie są niczemu winne i też potrzebują pomocy ale każdy z nas ma wybór, ja wybrałam naszych małych braci. Mam to szczęście że mój mąż ma takie samo podejście, jesteśmy wygodni – po prostu. Mamy nasz poukładany świat. Praca, spacer z psem, szkoła. Niestety nie mamy tu przyjaciół, te osoby które znamy mają dzieci i za każdym razem słyszę opowieści o rzeczach których nie chcę wiedzieć! Pytania w stylu „kiedy sobie zrobicie dziecko” już przestały mnie ruszać, po prostu mówię wtedy „a może my nie możemy, jak się teraz czujesz z myślą że pytasz mnie o coś czego nie mogę mieć?” wtedy jest chwila ciszy i zmiana tematu. Czy powinnam zdecydować się na dziecko z samotności? Powinnam je mieć aby móc dołączyć do grona matek – pasjonatek które przestały być kobietami na rzecz bycia służąca, kucharką, animatorką? Czy jest coś złego w tym że chcę być na zawsze numerem 1 mojego mężczyzny? Myślę że każdy z nas jest najpierw człowiekiem i może podjąć decyzję czy jest w stanie wywiązać się z roli rodzica i poświęcić siebie, swoje potrzeby, zainteresowania i marzenia (chyba se ktoś marzy o rodzinie). Tak więc bardzo się cieszę że trafiłam na ten blogg!
Hej! Przedostatnie zdanie – w punkt! Nie musisz niczego poświęcać! Jest mnóstwo innych wartościowych wyborów życiowych, nie tylko bycie rodzicem! Pozdrawiam serdecznie!
Droga Córko!
Amen i uściski!
Pozdrawia Cię psia mama gromady w obecnym składzie: schroniskowa staruszka szpic lat 17, znajdek z rowu w typie gończego lat 2, syberian husky bez łapy lat 8 oraz syberianka haszczanka z połamaną miednicą lat 5. W domu rodzinnym nigdy zwierzaka nie wolno mi było mieć. Podczas mojego dotychczasowego stażu wyratowałam i przygarnęłam albo wyadoptowałam albo pomogłam znaleźć dom dla około 15 psiaków. Moje to zawsze były znajdki, bite, schroniskowe lub nie, po przejściach, po tragediach i bólu. To masa pracy: karmienie, zmiana opatrunków, dieta, leki, spacery, nieraz walka o życie i zdrowie, uśmiech jak „głupi do sera” kiedy chudzinom przybywało pół kilo. Wyrzeczenia co do wyjazdów, bo nie ma ich z kim zostawić. Ale też najlepszy antydepresant jaki znam 🙂 Nikt mi nie wmówi, że to jest mniej ważne albo mniej wartościowe niż opieka nad dzieckiem. Chwatka niematka widzę, że tak samo zwierzolubna. Zwierzak kocha bezwarunkowo, wdzięczny do granic, nie potrzebuje gadżetów ani kasy na bzdury, nie kłamie, nie zdradza… i nie powie Ci po 15 latach, że Cię nienawidzi 😀
Kobieto zlota, jak ja sie z Toba zgadzam…! Tez jestem psia mama za granica, i tez kocham zwierzeta nad zycie! Wspaniale wiedziec, ze sa na swiecie ludzie tak podobni!
POzdrawiam 🙂
A gdzie Mariko mieszkasz ? Szkoda ze tu nie ma mozliwosci kontaktu na priv 🙂
Droga Megzemlo (jesli Twoj nick sie odmienia 🙂 ) Bardzo Cie podziwiam za ta ciezka prace! Gdybym miala mozliwosc chetnie otowrzylabym dom tymczasowy dla zwierzakow ale mieszkam w panstwie gdzie zwierzat bezdomnych nie ma! Tak jest to dla nas polakow cos niecodziennego ale tak tez bywa.
Wracajac do tematu wydaje mi sie ze na mnie – corce jedynaczce i moim mezy jedynaku ciazy straszny obowiazek posiadania licznego potomstwa , przynajmniej sztuk 3. Nikt mnie nie pyta czy jestem zdrowa, czy dam rade albo czy posiadanie dziecka nie zmieni moich planow i marzen. Slysze czesto „zobaczysz jak to jest jak swoje bedziesz miala ” (mowi to moja mama kiedy robie cos nie po jej mysli i udaje ze jest zalamana moim postepowaniem). Czy to nie jest starszne jak sie zmienia psychika kobiety po urodzeniu dziecka? Nagle zamiast sobie spokojnie wstac, zrobic kawe cieszyc sie cisza, zadajesz sobie pytanie „co moge jeszcze schowac i jak bardziej zabezpieczyc kanty aby moc ogolic nogi i zostawic dzieciaka samego na 3 minuty” ale potem i tak wlosy na nogach sa sprawa drugorzedna poniewaz bezpieczenstwo latorsli jest zawsze naj! Coz, ja lubie miec gladkie nogi i kocham moje mega niepraktyczne i niebezpieczne dla dzieci mieeszkanie.
Gładkie nogi ważna rzecz! 🙂 Ja niby nie zabezpieczam kantów ale np. chowam wszystko, żeby pieseł nie skonsumował (jestem stratna już o dwie ładowarki, przedłużacz, zasilacz, pilota od telewizora i kilka kostek masła) 😀 Tu liczy się przede wszystkim, by partnerzy byli zgodni. Bo to byłby chyba dramat gdyby tylko jedno nie chciało dziecka… Mój Małżyk jest w 100% ze mną zgodny i w niechęci do dzieci i w miłości do zwierzaków. I to jest fantastyczny komfort i spokój! Oboje spełniamy się też w naszych poza-pracowych muzycznych pasjach. I nie ma pustki, którą musimy zapełnić 🙂 Gdzieś tu był wpis czy komentarz na blogu, że jak się nie ma „życia” – ciekawych znajomych, pasji i innych zajęć to czasem ludzie decydują się na dziecko z nudów i to jest straszne (i ja uważam, że również, a może przede wszystkim dla tego dziecka). Ale szanuję tych, którzy dzieci mają świadomie i z miłością je wychowują i cieszę się, że mogę być dla nich fajną ciocią. Pozdrawiam!
A ja napisze troche z innej perspektywy. Zaczne od tego, ze im jestem starsza, tym instynkt macierzynski slabszy. Jeszcze w liceum, czy na studiach ten instynkt byl dosyc silny, wyobrazalam sobie, ze kiedys na pewno bede miec dzieci. Wiele sie od tego czasu zmienilo. I uwazam, ze glowna przyczyna tego, ze dzisiaj coraz dalej mi do decyzji o posiadaniu dzieci, jest moja mama. Otoz ona od malego powtarzala mi, zebym nie daj Boze, nie zaszla za wczesnie w ciaze, bo dziecko to problem, obowiazek, koniec prawdziwego zycia itp. Zawsze miala wizje, ze jej coreczka bedzie wyksztalcona, bogata, bedzie miec wygodne zycie, ale nigdy w tym wszystkim nie bylo miejsca na dzieci. I szczerze mowiac, teraz, kiedy mysle sobie o ciazy, maluchu, zawsze przed oczami mam mame. Chyba nie dala mi nigdy odczuc, ze przeze mnie jej zycie bylo gorsze i ciezsze, ale tak wbila mi glowy, ze dziecko to problem, ze zwyczajnie obrzydzila mi to macierzynstwo.
Owszem, ze wszystkich stron dziewczynki sa bombardowane tymi lalkami, pozniej opowiesciami rodziny, kolezanek, jak to cudownie byc mama. Jednak to nigdy nie mialo na mnie wplywu, tzn. gadajcie sobie co chcecie, ja to mam gdzies. Za to bardzo do serca wzielam sobie te kazania mojej mamy, ale kto wie, moze faktycznie ma racje 🙂
Dziękuję za dodanie mi MOCY! Właśnie dziś pierwszy raz w życiu odważyłam się udostępnić na FB post dotyczący bezdzietności, która mnie dotyczy. Poczułam, że to jest dobry moment. Większość znajomych i rodzina wie o co chodzi, ale wciąż rośnie mi ciśnienie kiedy obcy ludzie, którzy widzą mnie pierwszy w życiu pytają bezczelnie – A ma Pani dzieci? Kurcze, czy to jest TO co ma mnie określać? Nie! Jeszcze się uczę asertywności w tym temacie i czuję, że znalazłam dobre miejsce.
Super! Bezdzietność to wybór, z którego nikt nie ma prawa nas przepytywać. A z drugiej strony – to nie jest wstydliwa choroba, z którą musielibyśmy się kryć! Niech moc zostanie z tobą!:) Jakby co – wpadaj do nas! Pozdrawiam!
Dziś mój pierwszy dzień na bezdzietnik.pl i w skrócie – mam 32l i nigdy dzieci nie chciałam, nie lubiłam ich nawet. Gdy poznałam faceta po rozwodzie, który nie może mieć dzieci stwierdziłam, że to właśnie ten, zarządzenie losu. Miałam wtedy 23l. Teraz jesteśmy małżeństwem i nadal nie chcę dzieci, ale czy to ja ich nie chcę czy moje uprzedzenia są tak silne i powtarzane jak mantra, że w nie uwierzyłam i kiedyś trafię do grupy prawdziwego żalu? Taki mój dylematy 🙂 skąd wiecie, że nie chcecie?
Hej! U mnie to było bardzo proste. Nigdy nie czułam potrzeby posiadania dzieci. I to się nigdy nie zmieniło. Każde spojrzenie na dziecko odbija się w mojej duszy takim echem – o rany, jak dobrze, że to nie moje! Nigdy niczego nie byłam tak pewna, jak tego, że nie chcę mieć dzieci. Dlatego wiem, że żałować nigdy nie będę. Bo trudno żałować czegoś, czego się nigdy nie chciało. Wprost przeciwnie – im jestem starsza, tym większą odczuwam ulgę, że kwestia dzieci mnie nie dotyczy. Ale wiem, że to nie zawsze jest takie proste i czytelne. Choć wydaje mi się, że jeżeli człowiek żyje 35-40 lat i nie chce dzieci, to raczej mało prawdopodobne, by po czterdziestce nagle zachciał. A jeżeli tak poczuje, to też bym uważała. Czy to jest żal z powodu braku dzieci? A może żal, bo coś nas ominęło. Ludzie nie lubią, gdy coś ich omija. Często chcielibyśmy mieć wszystko, ale tak się nie da. W rzeczywistości w ciągu życia tracimy mnóstwo szans i nawet się nad tym nie zastanawiamy. Natomiast dzieci i rodzice zewsząd nas otaczają i przypominają, że coś nam umyka… Ale to tylko jeden z odcieni żalu. Jest ich na pewno znacznie więcej. I dlatego to takie trudne. Mam nadzieję, że w końcu znajdziesz odpowiedź na swoje wątpliwości. Pozdrawiam serdecznie!
Dziś, całkiem przypadkiem wpadła mi w oko pewna sentencja…chciałam się podzielić 😉 Po przeczytaniu zrobiłam wdech i wydech..odpuściłam… i pomyślałam, dobre!
,, Wybór zawsze wiąże się z utratą rzeczy, której nie wybraliśmy. Ale jeśli zaczynamy po niej rozpaczać, to nie mamy czasu dobrze zająć się tym, co wybraliśmy.” Irena Kwiatkowska
Właśnie taka myśl przyświecała mi, gdy pisałam tego posta. Nie ma sensu iść wybraną drogą i zastanawiać się, czy ta, której nie wybraliśmy, nie byłaby lepsza. Bo tracimy to nasze bezcenne „tu i teraz”. Które już nigdy się nie powtórzy:)
Najbardziej dołujące jest to, o czym Autorka wspominała: ten niekończący się jazgot z zewnątrz, ten hałas, który nie pozwala usłyszeć, a co dopiero dokładniej wsłuchać się we własne potrzeby.
Generalnie jestem introwertykiem, jak napisała kiedyś Autorka o samej sobie- nawet i trochę mizantropem. Jak to się mówi: lubię ludzi, ale na odległość 😀 Kiedyś mój szwagier zapytał, czemu jestem „taka dzika”, taka kosmitka. Jak się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że unikam ludzi, bo oni mnie po prostu unieszczęśliwiają. Dosłownie. Świadomie i nieświadomie, celowo i niechcący. Mechanizm wygląda tak: żyje sobie taka istotka, zajmuje się swoimi sprawami, swoimi marzenia, celami, potrzebami, i jest ok. Nawet bardzo dobrze. Aż tu bum! Zderzenie z ludźmi. Jak Titanic o górę lodową. I nagle dowiadujesz się, że wszystko jest z Tobą nie tak. Że powinnaś chcieć dzieci. „Wziąć ślub, urodzić dziecko i wreszcie żyć jak człowiek” (autentyczny cytat). Bo przecież tylko mając dziecko unikniesz zgorzkniałej, samotnej starości w nędzy i chorobie. Że powinnaś mieć lepszą pracę. Powinnaś mieć większe ambicje, „chcieć od życia więcej”. Kiedyś po rozmowie z sąsiadką wpadałam na dobry miesiąc w takiego doła, że ło. Bo dowiedziałam się, że jest coś ze mną nie tak. Bo młoda, wykształcona, znająca język obcy i co ja tu robię w tej Polsce? Przecież nic mnie nie trzyma. Powinnam z życia korzystać. Dlaczego nie podróżuję, nie znajdę pracy za granicą, dlaczego nie szukam „czegoś lepszego”? Reklamy ciągle trąbią, że jak nie pojedziesz do tego czy tamtego kraju na wakacje życia, to ominie Cię coś niesamowitego, coś czego „nie możesz przegapić”. Z telewizji, Internetu dowiadujesz się, że przesiadując godzinami na siłowni, uprawiając jakieś „fajne” sporty czeka Cie prosta droga do szczęścia i spełnienia. Wszelkiego typu uniwersytety, uczelnie, szkoły kuszą ciekawymi ofertami kierunków i kursów, bez których ani rusz, satysfakcjonującej pracy nie znajdziesz, bo będziesz za mało „atrakcyjna”. Nie masz jeszcze chłopaka, narzeczonego? Ojeeej! Biedna Ty. Przy każdych świętach słyszysz „troskliwe” życzenia „No i tego jedynego, żebyś w końcu znalazła”. Znajdziesz partnera, nie minie chwila, to znowu o coś się czepiają: że kiedy ślub? Kiedy zamieszkacie razem? Kiedy dziecko? No jak to tak, bez ślubu i dziecka? Itd. itp. Zewsząd wszyscy Ci wtykają, że jesteś jakaś wybrakowana, nie taka. Często gęsto jest tak, że człowiek nawet nie zastanawia się nad czymś, nawet przez myśl mu nie przechodzi, że czegoś może mu brakować. Żyje sobie radośnie, ale zaraz ktoś przypomina. Zaraz znajdą się „życzliwi”, którzy zwrócą uwagę – jesteś jakaś dziwna, nienormalna. Na początku człowiek może to olewać, zbywać. Gorzej, jak ktoś jest wyjątkowo wrażliwy, o słabszej psychice, rozchwianych emocjach. Jak setny raz z rzędu słyszy „No? Jakiś kawaler jest? Na ślub odkładać?” albo „Pracujesz? Dobrą pracę masz? No, bo pracować trzeba. Uczyć też się trzeba”, to naprawdę zaczyna to się wkręcać w psychikę i zaczyna się rozmyślanie „No tak, brakuje mi tego i tamtego, więc moje życie jest niepełne”. Prosta droga do nieszczęścia.
A życie w zgodzie ze sobą, naprawdę ze sobą, nieuleganie wpływom z zewnątrz, to niesamowicie trudna sztuka. Trwająca często wiele, wiele lat, niestety.
Pointa? Cytat z filmu Koterskiego: „Co za ponury absurd… Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?”
P.S. Taka dygresja. Pod każdym postem czytam wnikliwie również wszystkie komentarze. I przyznam, że zaciekawił mnie jeden wątek. Otóż zauważyłam, że bardzo wiele kobiet zgodnie twierdzi, że, niestety, ale rodzicielstwo paradoksalnie mocno nadweręża małżeństwo, często prowadząc do jego rozpadu. Ostatnio słyszę dość często, że jak się trafi na „tego odpowiedniego/tę odpowiednią” , to z czasem potrzeba wydania na świat ” owocu, świadectwa miłości”, dopełnienia związku, staje się czymś naturalnym. Więc jak to jest? Płodzi się potomstwo, które ma dopełnić związek, a później to potomstwo dzieli małżonków? Na czym dokładnie polega to „wypalenie miłości”, wystawienie związku na próbę? Czy spotyka to w równym stopniu pary, które świadomie decydowały sie na dzieci, czy tylko te z tzw. „wpadek”? Bardzo intryguje mnie ten temat.
Hej! Trudne pytanie zadałaś na końcu – pozwolisz, że od niego zacznę. Na pewno nie odważyłabym się szukać tu jakichś żelaznych prawidłowości. Myślę, że jeżeli ludziom dobrze ze sobą, jeżeli się kochają, nie potrzebują żadnego „dopełnienia”. Jeżeli decydują się na dzieci, to na pewno nie dlatego, że czegoś w ich związku brakuje. Natomiast ci, którzy faktycznie „dopełniają” dzieckiem swoje małżeństwo czy związek, bardzo dużo ryzykują. Nie twierdzę, że to się nie uda, ale podejrzewam, że całkiem często się nie udaje. Generalnie, jeżeli związek jest naprawdę dobry, to jest spora szansa na to, że dziecko go nie zepsuje. Pytanie – ile jest takich naprawdę dobrych związków, a ile takich tylko przeciętnie dobrych? Na pewno, jeżeli w związku coś szwankuje, powołanie dziecka to najprostsza recepta na jego rozwalenie. Bo nawet jeżeli przetrwa te dwadzieścia lat dla juniora czy juniorki, to potem i tak zostanie z niego wydmuszka, która prędzej czy poźniej się rozleci. Formalnie lub nie, ale się rozleci. Dzieci potrafią nadwerężyć nawet dobry związek. Potrafią, ale nie zawsze go nadwerężają. Znam małżeństwa, które dzieci wzmocniły, choć nie obyło się bez kłopotów i zwątpień. Taki potomek to niezły crash-test dla związku:) Podsumowując – dziecko to nie jest recepta ani na rozwalenie związku, ani na jego wzmocnienie. Wszystko zależy od siły tego związku.
A przechodząc do kwestii podstawowej w twoim komentarzu… Rzeczywiście bardzo trudno otrząsnąć się z tych wszystkich narzucających się nam wzorców, podpowiedzi, wymagań czy „recept na szczęście”. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł powiedzieć, że jest od nich całkowicie wolny. Na tym chyba polega dojrzewanie (nie to biologicznie uwarunkowane, tylko duchowe) – że z biegiem coraz łatwiej nam rozpoznawać, co jest nasze, a co przychodzi z zewnątrz. Co chcemy zagarnąć do swojego życia, a co odrzucić. To na pewno długi proces. Nie rodzimy się z gotowymi odpowiedziami, czasami całe życie ich szukamy. Jeżeli uznamy, że na tym właśnie polega życie, łatwiej nam będzie pogodzić się z tą towarzyszącą nam na każdym kroku niepewnością. Nikt od nas nie żąda pewności. Być może znajdziemy ją w ostatnim momencie naszego życia, a może nie… Ale niepewność nie jest zła, bo skłania nas do działania, szukania, konfrontowania się z różnymi wariantami naszego losu. Według mnie na tym właśnie polega życie – na szukaniu odpowiedzi, a nie na ich udzielaniu. Bardzo męczący są ludzie, którzy na wszystko mają gotową odpowiedź. I mało wiarygodni.
Uff, ależ mnie filozoficznie poniosło:)))
To ja już może się zamknę, bo zacznę zaraz dzielić zapałkę nawet nie na cztery, ale na cztery tysiące…
Pozdrawiam!
Dzień dobry!
Nie, to ja się rozgadałam. Gorszy okres nadszedł i chyba musiałam wylać z siebie „wiadro pomyj”.
Jakby się nad tym zastanowić, to tym, co unieszczęśliwia większość osób, to:
– właśnie ten „niedosyt”, ten brak poczucia, że zdobyło się wszystko, co się tylko da. A tak nie ma niestety w życiu
– chęć kontrolowania wszystkiego i owa pewność, że podjęło się dobre decyzje. Zamiast cieszyć się tym, co tu i teraz, żyjemy wciąż przeszłością, albo zastanawiamy się nad przyszłością, tracąc tym samym chwilę obecną.
Mówi się, że gdy się „odpuści”, przestanie się walczyć z losem i stawać na przekór wszystkiemu, to sprawy zaczynają się układać. Szkoda tylko, że teoria zawsze brzmi i wygląda lepiej niż praktyka
Pozdrawiam
Ja mam dwoje doroslych dzieci i czujemy z mezem, ze odkad mamy dzieci stracilismy wolnosc (zwlaszcza kiedy weszly w wiek dojrzewania). Kochamy je bardzo, moze za bardzo nawet i przezywamy kazda ich decyzje, wybory, problemy. To tak jakby sie mialo takich „zakladnikow u Pana Boga”; kiedys tego nie rozumialam a teraz az za bardzo. Niedawno corka urodzila syna wiec zostalismy dziadkami. Co poczulismy? Jeszcze jedna osoba o ktora bedziemy sie martwic, czy aby na pewno wszystko u naszego wnuka bedzie w porzadku. Nasze dzieci byly bardzo niezalezne, buntowaly sie ogromnie w wieku dojrzewania, przeszlismy przez pieklo. Teraz mamy traume i jedyne czego pragniemy to spokoj i odzyskanie wolnosci aby wreszcie zyc wlasnym zyciem. O tym aby polegac na dzieciach na stare lata nawet nie myslimy. Nie chcielibysmy byc dla nich ciezarem, poza tym poradzimy sobie doskonale sami. Zawsze radzilismy sobie dobrze sami ale dzieci daly nam popalic i czasami czulismy ze mamy wrogow we wlasnym domu. Cos jak „wychodowanie zmii na wlasnym lonie”. Teraz nasze dzieci sa blisko nas i wiemy ze bardzo nas kochaja, ale brak zaufania pozostal. Zaufania do tego, ze gdybysmy potrzebowali wsparcia, mozemy sie zawiesc. Tymczasem one sie niegdy na nas nie zawiodly i nie zawioda. Tak to juz jest, ze relacje pomiedzy rodzicami i dziecmi nie sa rowne. Ida w jedna strone i nie ma temu konca. Czy mialabym dzieci gdybym mogla zaczac od poczatku? Gdyby moj maz sie ze mna zgodzil na zycie bez dzieci to tak. Jesli nie, to pewnie tak, sprobowalabym, powniewaz on jest czlowiekiem z ktorym zycie jest piekne, z dziecmi czy bez.
A ja się boję jednego. Jestem jedynaczką, mój mąż jest jedynakiem, mamy rodziców starzejących się i schorowanych. W którymś momencie ich nie będzie i do kogo ja zadzwonię, żeby pogadać od serca? Zawsze była to mama. Z innymi ludźmi nie mam takich więzi, żeby godzinami siedzieć na telefonie i gadać dosłownie o wszystkim.
Też nie bawią mnie piski dziecka od rana do wieczora, mamy dwupokojowe mieszkanie, naprawdę mało miejsca dla rosnącego dziecka. Ale pozostaje obawa o samotną starość i nie chodzi o opiekę, ale po prostu o to, żeby pogadać, spotkać się, mieć jakąś treść w życiu, bo w którymś momencie pasje, praca, rutyna zaczynają nudzić.
Pokrewieństwo nie daje gwarancji istnienia takiej relacji, zwłaszcza w późniejszym wieku.
Też jestem jedynaczką. Nie boję się, dbam o relacje z przyjaciółmi i sąsiadami.
Przecież pokrewieństwo wcale nie oznacza, że będziecie mieli kontakt, że będziesz miała się do kogo przytulić i z kim pogadać. Dbaj o relacje z sąsiadami, znajomymi, przyjaciółmi.
Dziecko (zwłaszcza to nie chciane przez rodziców na 100%) nigdy nie powinno być ”treścią w życiu”, nigdy… Co, jeśli okaże się, że ta ”treść” ma inny pomysł na spędzanie swojego czasu, niż częste wizyty u rodziców? Jego/ją ciągłe ”wiszenie” rodziców też może nudzić. Być może on/a zechce założyć swoją rodzinę, wtedy rodzice już nie będą priorytetem, co wtedy? Warto pamiętać o tym, że inna osoba (nawet dziecko) nie powinno być wypełniaczem i może, ale wcale nie musi, realizować podobnego pomysłu na życie, jak my. Ile jest rodziców ”samotnych”, których dzieci mają ”w poważaniu” (choć wcale by nie musiały, nie wynika to z sytuacji, ot, z wygody). Jeśli dziecko ma być ”treścią”, to może się okazać, że jednak nie chce spełniać tych oczekiwań, i może się dalej okazać, że dla rodziców telefon ”raz na miesiąc” to jednak za mało. Co wtedy? To nie rower, jak nie pasuje, to oddam/sprzedam/zamienię/zostawię w garażu.
Dodam, ze gdybym miała rodzeństwo, siostrę to nie miałabym takich myśli. Lub np. szwagierkę, szwagra z ich rodziną. Niestety przeraża mnie ta nasza samotność we dwoje.
To ja powiem w drugą stronę, że o takiej samotności właśnie marzę. O czasie, kiedy nie będzie wymuszonych rozmów i spotkań. O martwieniu się, co bliscy pomyślą o tym czy innym, tłumaczeniu się itd. Niech żyją jak najdłużej, ale potem pragnę przeprowadzić się do innego kraju i być sobie żeglarzem i okrętem.
Kiedy poznalem swoja (wowczas przyszla zone), zakladalem ze nie chce miec dzieci. Klopot, wydatki a poza tym ojcowie sa zasadniczo zbedni, wiec po co byc ojcem? Kiedy postanowilismy zalozyc rodzine, nasi rodzice zgodnie zakomunikowali, ze jesli beda dzieci, to oni napewni nam nie pomoga i lepiej zebysmy o tym pamietali. I nikt nie pytal kiedy one beda, co jak widze jest marzeniem wielu osob. Czas lecial, bylismy zajeci, mielismy psy, papuge. W koncu, po wielu latach zaszla kluczowa zmiana, przesiedlilismy sie do innego kraju, co bylo marzeniem zony, a ja tez o tym myslalem. Po wyjezdzie trzeba bylo zaczac od nowa. W tej innej rzeczywistosci zaczalem zauwazac dzieci bardziej zadowolone, niz te, ktore widzialem wczesniej. Zdawalem sobie tez sprawe z wlasnego przemijania. Pomyslalem ze czas jednak by miec dzieci. Bez niczyjej pomocy, szczegolnie zas rodziny, ktora i tak byla za daleko. Zona nie byla zachwycona pomyslem, ale po okolo roku jej nastawienie zmienilo sie z „nie” na ambiwalentne. Zaszla w ciaze, raz sie cieszyla, raz nie, ale wiecej bylo pozytywnych mysli. Skupila sie na dbaniu o ciaze. W czasie porodu odmowila znieczulenia, rodzac naturalnie. Porod byl wywolywany, wiec przewidywalny. Zajal pol dnia, caly czas moglem byc obecny i jak sie okazalo przydalem sie. Mamy tez film nagrany bezposrenio po porodzie, z przecinaniem pepowiny, itd. W szpitalu sie troche zeszlo, po powrocie do domu zona zakomunikowala – chciales miec dziecko, to zmieniaj teraz pieluchy, ja nie chce. To zmienialem. I wogole sporo sie zajmowalem, bo zona poszla sie uczyc. Przeszkadzal mi brak cyckow, ale poza tym bylo OK. Stopniowo zona wdrazala sie w temat, po okolo roku role sie odwrocily. Bylo tez zamieszanie nocami, masa bledow z naszej strony. Szukalismy fachowej pomocy i znalezlismy. Pokazano nam co robimy nie tak, wszystko zaczelo sie prostowac. Otoczenie zmianialo sie stopniowo. Z dwutygodniowym synkiem bylismy trzy dni pod namiotem, z grupa bezdzietnych znajomych. Generalnie nie mielismy problemow z kontynuacja dotychczasowego zycia, ale zaczelismy rezygnowac ze znajomosci z bezdzietnymi, a zaczelismy szukac roznych „mamusiek”, bo tak bylo praktyczniej. Synek podrosl i zakomunikowal ze chce miec rodzenstwo. Tym razem ja bylem przeciwny, glownie z uwagi na nasz wiek. Zona postanowila ze musimy miec wiecej dzieci. Przekonala mnie, skonczylo sie IVFem i blizniakami, ktore zrobilismy w kolejnym kraju. W USA konkretnie z uwagi na zaawansowanie stosowanych tam metod i oferty. Kolejny porod byl podobny do poprzedniego, ale poszedl szybciej, a zamieszania bylo wiecej, wiec np. zabraklo czasu na film.
Zanim mialem wlasne dzieci, nie wiedzialem jak sie wobec dzieci zachowac. Podchodzilo jakies dziecko, czegos chcialo, a ja sie w tym nie umialem znalezc. Odkad mam wlasne, kiedy patrze na inne, latwo interpretuje ich zachowanie i oczekiwania. Nie mam problemu z interakcja z obcymi dziecmi, az do wieku najstarszego mojego. Dalej nadal problem jest, ale stale sie ucze, w miare jak rosnie. Z blizniakami poszlo gladko, nie zrobilismy wszystkich bledow od nowa, bylo malo nieprzespanych nocy, itd. Odkad jest trojka, logistycznie jest wyraznie trudniej, ale nie jest to wielka bariera. Zona twierdzi teraz, ze gdybysmy byli mlodsi, to mielibysmy 9. Kto wie, byc moze. Teraz jak sa juz nieco starsze tez chcialbym miec kolejnego malca do noszenia na rekach.
Co z tego wynika? Ze mozna zmienic zdanie. Zadne z nas nie planowalo dzieci, najpierw ja zmienilem zdanie i namowilem zone, a potem ona mnie. Po kilkunastu latach od tamtego dnia zona uwaza ze mamy dzieci za malo, a ja ze w sam raz, ale jakby bylo wiecej, to tez byloby dobrze.
To nie jest tak, ze my wychowujemy dzieci. Uczymy sie od siebie wzajemnie – my zmieniamy je, a one nas i w tym sensie jest to ciekawe doswiadczenie i wlasny rozwoj. Zgadzam sie z postami Izy – bycie rodzicem jest na tyle nietypowe (albo wyjatkowe), ze nie da sie tego opowiedziec przez telefon, trzeba doswiadczyc zeby zrozumiec.