Foto: Pexels.com
Naiwna ludowa mądrość głosi, że dzieci albo się chce, albo nie chce i nie ma nic pomiędzy, a wszelkie rozmyślania na ten temat to kombinowanie, tłumaczenie się i „dorabianie ideologii”. Za kobiety decyduje ponoć niezawodny system operacyjny zwany instynktem macierzyński, a jeśli – nie daj bóg – system się odinstaluje albo zawiesi, trzeba go zainstalować z powrotem przy pomocy specjalnych komend, na przykład: „Będziesz żałować” albo „Zmienisz zdanie”.
Proste, prawda? Czy to nie ironia, że z namysłem wybieramy zawód, uczelnię, przyjaciół, pralkę i samochód, ale podejmując tę najważniejszą życiową decyzję – o byciu lub niebyciu rodzicem – wielu z nas próbuje wyłączyć myślenie i zawierzyć jakimś tajemniczym automatyzmom? Ja wiem, tak jest wygodnie. Łatwiej zdać się na instynkt macierzyński, niż wziąć odpowiedzialność za swoje życie i swoje wybory. Łatwiej pójść na żywioł, niż zastanowić się, czego tak naprawdę chcę i do czego jestem stworzona (lub stworzony)… Ci, którzy się nad tym głośno zastanawiają, zaskakująco często spotykają się z niechęcią, jakby wytrącali innych ze stanu błogiej bezmyślności. Słyszą, że są egoistyczni albo tchórzliwi, że przesadzają, wyolbrzymiają lub mają jakieś wewnętrzne defekty. Dzieci się ma, i już. A przecież mierzenie sił na rodzicielskie zamiary powinno być regułą, nie wyjątkiem! Czasy się zmieniły. To, co kiedyś wydawało się naturalnym odruchem, dziś w coraz większym stopniu podlega refleksji, staje się przedmiotem wewnętrznych negocjacji. I choć wciąż są ludzie, którzy po prostu chcą lub nie chcą dzieci, przybywa takich, którzy czują, że muszą się nad tym zastanowić. I to jest OK. Myślenie to nie papieros – nie szkodzi, więc nie trzeba go sobie odmawiać.
Inna sprawa, że w społecznym odbiorze powody bezdzietności zawsze są złe – egoistyczne lub szczeniackie, płytkie albo tchórzliwe, żałosne bądź niepoważne… Co byśmy nie powiedzieli, i tak przyklei się do nas łatka osobnika „nie-ten-teges”. Być może w tym miejscu powinnam posłużyć się jakimś niepodważalnym wzorem, by udowodnić, że strach przed ciążą i porodem ma taką samą wagę jak strach przed pustką i samotnością, ale daruję sobie wydumane równania. Przytoczę za to fragment pochodzący z książki Laurie Lisle „Without child” (za Moną Chollet, w tłumaczeniu Sławomira Królaka): „Ktoś może chcieć zostać rodzicem, a ktoś inny może tego nie chcieć dokładnie z tych samych powodów: pragnienia odgrywania jakiejś roli, wywierania na coś wpływu, odnalezienia własnej tożsamości, zbudowania z kimś bliskiej więzi, pogoni za przyjemnością czy nieśmiertelnością”. Czy jakieś samozwańcze gremium ma prawo arbitralnie decydować o tym, który z tych powodów jest dobry, a który zły? W moim przekonaniu – nie! To my nadajemy wagę naszym argumentom, nie otoczenie. I tylko my z perspektywy czasu będziemy mogli ocenić, czy były one sensowne. Zresztą, jeśli chodzi o posiadanie lub nieposiadanie dzieci, myślę, że nie ma dobrych i złych powodów. Są tylko dobre i złe decyzje.
I ja dziś właśnie o tym… Kilka dni temu dostałam list do K., która w punktach wymieniła wszystkie powody stojące za jej decyzją o bezdzietności. Temat wydał mi się ważny, dlatego postanowiłam ten list opublikować na blogu (oczywiście za zgodą autorki). Przeczytajcie! A jeżeli chcecie się podzielić swoimi powodami – napiszcie do mnie! Z przyjemnością takie listy opublikuję:)
Mam 25 lat, cudownego chłopaka, z którym niedawno wprowadziłam się do wynajmowanego mieszkania, oraz pracę, która daje mi jako takie finansowe bezpieczeństwo. Jestem w wieku, w którym coraz więcej moich przyjaciół i kuzynów zaczyna ślubami nowy etap życia i – oczywiście – rodzą im się dzieci. Nas też ciotki zaczynają nagabywać w sprawie potencjalnego ślubu („No, kiedy to wesele, ciotka musi się wytańczyć!” – nie żartuję, naprawdę to usłyszałam) i tego, kiedy będę miała dzieci. Na moje zdawkowe „Może kiedyś, nie spieszy mi się” słyszę zazwyczaj, że na pewno będę je chciała, tylko muszę poczekać na magiczny instynkt macierzyński.
A prawda jest taka, że owszem, myślałam nad posiadaniem dzieci – jakieś 10 lat temu, kiedy wierzyłam w to, że kobiety są od dbania o dom i o dzieci. Marzyłam o tym, by w wieku 21 lat mieć już męża i trójkę dzieci (bo im więcej tym lepiej!). Tak dokładnie zaplanowałam sobie życie w czasie, gdy nawet nie wyszłam jeszcze z okresu dojrzewania. I kiedy 10 lat później – już jako studentka informatyki zdająca kolejne trudne egzaminy – obudziłam się w dniu moich 21. urodzin i przypomniałam sobie stare marzenia, pierwsze, co przyszło mi do głowy, to: „NnieeeeEEEEEeeee!!! Żadnych dzieci!!!”.
Nawet gdy myślałam o dzieciach, w rzeczywistości nie chciałam ich mieć. Nie potrafiłam bawić się z dużo młodszymi ode mnie kuzynami i koleżankami, a płacz dzieci strasznie mnie irytował. Gdy dorosłam, płytkie „nie lubię dzieci, bo są wkurzające” przeobraziło się w poważne „nie chcę dzieci, bo to jest zbyt duża odpowiedzialność”. Przeraża mnie wizja noszenia dziecka w macicy. Przerażają mnie obrazy cierpienia na porodówce. Nie mam pojęcia, jakim byłabym rodzicem – dobrą matką, a może zwyrodniałą? Nie potrafimy przewidzieć tego, jak się zachowany w momencie próby. Mówimy, że będziemy odważni i damy sobie radę, ale w chwili kryzysu możemy okazać się słabi. Tak bardzo nie chciałam ciąży i dzieci, że nieraz modliłam się o bezpłodność. I gdy po badaniach ginekologicznych usłyszałam zdanie: „Może pani mieć problemy z zajściem w ciążę”, odetchnęłam z ulgą. Doszło do tego, że zaczęłam poważnie rozważać podwiązanie jajowodów, ale na razie nie mam na to ani funduszy, ani odwagi.
Ponieważ pochodzę z rodziny ścisłowców, mam odruch analizowania i zapisywania punkt po punkcie swoich myśli i argumentów, aby nic mi nie umknęło po drodze. Ostatnio tak zrobiłam z kwestią nieposiadania dzieci. Stworzyłam taką oto listę:
- Nie lubię dzieci. Pracowałam w dwóch ośrodkach, gdzie przychodziły wycieczki szkolne i rodzice z pociechami, i po każdym dniu pracy z nimi moja chęć posiadania dziecka malała coraz bardziej i bardziej. Irytuje mnie płacz dzieci, nie mam cierpliwości do rozmawiania z nimi i słuchania ich, a za najpiękniejszy moment uważam ten, gdy dziecko wraz z rodzicami wychodzi za drzwi. Być może dla wielu jest to niedojrzały sposób myślenia, no bo jak to tak – nie lubić dzieci?! Przecież: „Jak będziesz miała swoje, to je polubisz”. To zdanie jest dla mnie bez sensu. Nie przepadam również za psami. Miałabym adopotować jakiegoś, bo może „pokocham go po adopcji”?!
- Dziecko to duża odpowiedzialność. Odpowiadamy za jego rozwój i wychowanie, za to, aby całe i zdrowe osiągnęło pełnoletność. To są nieprzespane noce, obgryzione ze strachu paznokcie, bo ciągle myślimy o tym, czy dziecko jest bezpieczne, czy nic mu się nie stanie, czy poradzi sobie w życiu, czy ma wszystko, czego potrzebuje, czy nie rozpieszczamy go za bardzo, czy nie okazujemy mu za mało miłości, czy nie trzymamy go pod kloszem… Urodzenie dziecka to nie pojedynczy wysiłek, po którym następuje odpoczynek. To odpowiedzialność na całe życie. Nie każdy jest gotowy na takie poświęcenie.
- Dziecko wywraca do góry nogami domowe finanse. Idzie na nie ogromna część domowego budżetu. Wyjazdy, remont i poprawa materialnych warunków życia przeciągają się w czasie, bo najpierw trzeba zadbać o potrzeby dziecka. Mnie i mojego chłopaka nie stać na rodzicielstwo – taka jest, niestety, smutna rzeczywistość.
- Na świecie jest za dużo ludzi, naprawdę nie potrzeba kolejnych dzieci, zwłaszcza teraz, kiedy przyszłość wydaje się tak niepewna. Decydując się na macierzyństwo w tym momencie, skazałabym swoje dziecko na rozwaloną i wywróconą do góry nogami polską szkołę, a także na wizję katastrofy ekologicznej.
- Jestem osobą, która ceni sobie samotność. Nie ukrywam się w piwnicy swojego bloku, uwielbiam spędzać czas z przyjaciółmi i rodziną, jednak zawsze przychodzi taki moment, gdy muszę powiedzieć STOP wszelkim kontaktom społecznym i po prostu pobyć sama ze sobą. Wiem, jak kończą się u mnie długoterminowe kontakty z ludźmi , bez możliwości odpoczynku – zmęczeniem, wygaszeniem, wypaleniem psychicznym i podobnymi przykrościami. Z dzieckiem nie mogłabym odetchnąć.
- Uwielbiam rozwijać swoje zainteresowania, cieszyć się tym, że mogę po pracy zrobić coś dla siebie i ukochanego, wyjechać gdzieś w dzień wolny. Z dzieckiem nie miałabym tego luksusu.
- Polskie szpitale nie nadają się do tego, aby rodzić w nich dzieci. I nie mówię tu o drastycznych przypadkach śmierci na porodówce, ale o codziennym piekle rodzących kobiet. Czytając relacje matek straumatyzowanych pogardliwym i przedmiotowym traktowaniem przez pielęgniarki i lekarzy, czuję się całkowicie zniechęcona do rodzenia dzieci.
- Koty są lepsze. Są puchate, dbają o siebie i polują na owady w mieszkaniu ♥️
Na koniec zostawiłam dwa najważniejsze i najpoważniejsze argumenty przeciwko posiadaniu dzieci:
- Nie tylko nie lubię stereotypowego patrzenia na kobiety w Polsce, ale wręcz nim pogardzam. Odrzuca mnie zwłaszcza wizja bycia Matką Polką – wiecznie zmęczoną życiem, poświęcającą swój czas i życie dla dziecka, urobioną po łokcie i wzdychającą, jaki ten świat jest okrutny dla kobiet. Mam takie osoby w rodzinie. Dlaczego miałabym zostać matką, skoro matczyne życie tak wygląda? Buntuję się przeciwko temu. Wystarczy, że przez 15 lat wmawiano mi, że agonalne bóle przy okresie, uniemożliwiające normalne funkcjonowanie i wywołujące drgawki ze strachu przed spodziewanym krwawieniem, są czymś normalnym dla kobiety. Skoro zawsze bolało, to ma boleć, i nie ma co dramatyzować. To, że w końcu – w wieku 23 lat – poszłam do ginekologa, zawdzięczam mojej przyjaciółce, która uświadomiła mi, że kobiety nie muszą tak cierpieć. Posiadanie dziecka jest dla mnie takim samym koszmarem, jak comiesięczne bóle nie do opisania i żaden magiczny instynkty macierzyński tego nie zmieni. Czy naprawdę mam cierpieć tylko dlatego, że urodziłam się z podwójnym chromosomem X?
- Najbardziej osobisty powód: najzwyczajniej w świecie boję się tego, że skończę jak moja mama i babcia – jako samotna matka. Kocham mojego chłopaka, czasami marzę o ślubie z nim, choć to jest takie wahadłowe życzenie – raz o tym marzę, a innym razem nie uśmiecha mi się wydawanie fortuny na wesele. Ale jeśli chodzi o dzieci, to brak mi pewności. Nie wiem, dlaczego babcia została sama, czy dziadek ją zostawił, czy zdarzyło się coś innego, ale mama podzieliła jej smutny los. Zakochała się w mężczyźnie, który zauroczył ją tym, że potrafił pięknie opiekować się swoim siostrzeńcem. Uznała więc, że jeśli jest taki dobry dla dziecka swojej siostry, to dla swoich własnych dzieci też taki będzie. I co się okazało? Nie interesował się życiem swoich dzieci, robił za gościa w domu. Najczęściej uciekał do swojego własnego mieszkania, bo „płacz dzieci przeszkadzał mu w nauce”. Mój brat dostawał od niego trochę uwagi, ale ja byłam dla ojca tylko „dziewuchą” i właściwie nie istniałam w jego świecie. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam 2 lata i ojciec praktycznie miał nas gdzieś. Uciekł zarabiać grube miliony w Kanadzie, a skończył jako robotnik z minimalną pensją. Mama została sama. To dało mi do myślenia. Nawet jeśli dziś jestem pewna, że ukochany zadba o dzieci, po porodzie mogę usłyszeć, że on „nie tego się spodziewał”. Rozczarowany ucieknie od obowiązków, a na mnie spadnie cała odpowiedzialność za opiekę nad dzieckiem. Widziałam, jak to wyglądało u mojej mamy, jak bardzo się dla nas poświęcała i jak dbała o to, aby nam niczego nie brakowało, choć jako nauczycielka zarabiała psie pieniądze. Martwię się, czy historia nie zatoczy koła.
Kiedy przyjrzałam się tym argumentom, nabrałam przekonania, że dziecko to ostatnia rzecz, którą bym chciała od życia. I żadne namowy ciotek w stylu: „Zmienisz zdanie”, „Pogadamy, jak dojrzejesz”, „Kto ci poda szklankę wody na starość?” nie przekonają mnie do tego, aby urodzić dziecko.
K.
Zdjęcie: Depositphotos.com
190 komentarzy
Mam 31 lat i zapewniam- jestem bardzo dojrzała. Mam wrażenie, że ktoś opisał dokładnie to co siedzi mi w głowie.
Nie dajmy się zaszufladkować, na końcu to my samotnie zostajemy z obowiazkami. Nie wierzę w „I żyli długo i szczęśliwie”. Pomimo iż jestem mężatką, mam świadomość, że dziecko może zmienić wszystko.
Zgadzam się Tobą. Ja jestem w bardzo dobrym związku (małżeńskim) i wiem, że ten dobry związek niestety zniszczyłby się, gdybyśmy zdecydowali się na rodzicielstwo.
Drogie Panie,
Bardzo budujący portal. Do momentu jego odkrycia myślałem, że jestem sam tym świecie.
Piszecie bardzo interesujące rzeczy.
Po lekturze, choć jeszcze nie pełnej, nasuwa mi się wniosek.
To fajne miejsce do poznania kogoś „zdeklarowanego”. Chyba byłoby prościej zaczynać swój związek z tego miejsca i tej informacji.
Pozdrawiam,
Marcin
Chyba to dobry pomysł! @chwatkaniematka Może warto napisać e-mail do autorki bezdzietnika?
Nie doczytałam do końca… No naprawdę nie doczytałam. Nie mogłam czytać tych filozoficznych głupot. Ten artykuł i co gorsza…ten list to naprawdę to jakieś przemyślenia niedowartościowanej osoby żyjącej w nieustannym lęku i paraliżu wobec otaczającego świata; osoby mającej wiele problemów egzystencjalnych i behawioralnych. A najgorsze i najsmutniejsze jest to że aż tyle osób wypowiedziało się pozytywnie pod tym wpisem. Współczuję.
Ja współczuję myślenia, że kobieta to serio ma być kura domowa. Nausuwa się jedno pytanie, dlaczego kobiety które mają gdzieś obsrane dzieciaczki są traktowane jak zło skończone, egoistyczne i okropne?!
A na czymże owe problemy egzystencjalne/behawioralne miałyby, według Ciebie, polegać?
Ja Ci współczuje braku Tolerancji. Presja rodziny i otoczenia nawet chłopaka była tak wielka że musisz mieć bobaska to jest największy cud w życiu. Tak dzieci to skarb, lubię dzieci, ale bycie matką byłoby zaprzeczeniem mojego życia. Ludzie na okrągło próbują Ci wmówić że posiadanie dziecka to jedyna droga. Przemyślałam głęboko czego chcę od życia i na pewno nie chcę być czyjąś matką. To nie tak nie lubię dzieci, albo biję się poświęcenia to nie o to. Nie chce mieć dziecka bo to zaprzecza mi samej po prostu, nie mogę siebie już dłużej okłamywać. Decyzja o nieposiadaniu dziecka nigdy sprawiła, że czuję się w pełni szczęśliwa bo wiem co chcę od życia. Szanuję decyzje innych, ale uszanujcie także ludzi myślących inaczej
Uwielbiam takie diagnozy przez internet. Rozumiem, że chociaż dyplom psychologii w ręku jest, żeby tak problemami behawioralnymi rzucać ludziom w twarz na lewo i prawo? Dlaczego bezdzietność obcych ludzi jest dla niektórych taaaakim gigantycznym problemem? Jak to rzutuje na Wasze życie, że jakiś w sumie mały procent ludzi nie będzie mieć dzieci z wyboru? Jeszcze skoro najwyraźniej takie z nas bezduszne potwory to chyba Państwo „normalni” powinni się cieszyć, że się nie rozmnażamy ;)) Najważniejsze, że Państwo „normalni” już zadbali o świetlaną przyszłość świata, wypełniając go kolejnymi, potępiającymi innych za co się tylko da istotkami.
A ja doczytałam. I zgadzam się z Tobą. Bardzo smutne zakończenie i główny powód postawy życiowej. Ale podziwiam świadomość i dojrzałość tej pani. O wiele lepsza postawa, niż pójście w dzietność a po urodzeniu unieszczęśliwianie dzieci i siebie. Brawo dla autorki listu za wszystko oprócz pogardy. Podsumowując: „Boisz się? Nie rób. Zrobiłaś? Nie bój się!”
a może autorka ma niezdiagnozowanego aspergera labo depresję
Podziwiam autorkę, za dojrzałość, świadomość i celność argumentów. Mam 42 lata i podjętą wiele lat temu decyzję o bezdzietności. Stało się to właśnie, gdy osiągnęłam wiek szanownej autorki. Tylko że ja wtedy nie byłam zdolna tak jasno i merytorycznie opisać, co mną kieruje. Zapamiętam ten dzień do końca życia, gdyż poczucia ulgi, którego wtedy doznałam, nie jestem w stanie porównać do żadnej innej emocji, które przeżywamy przecież codziennie. Dziękuję wspaniałej kobiecie, która słysząc wtedy moje rozterki na temat niechęci do macierzyństwa, w szczególności w przedmiocie rozczarowania jakie poczuje moja matka, gdy jasno określę swój stosunek, powiedzała: „To jakie oczekiwania mają wobec ciebie inni i że możesz ich rozczarować, to nie jest przecież twój problem, tylko ich. Nie jesteś egoistką żyjąc w zgodzie z samą z sobą, to inni oczekując, że ktoś będzie żył w zgodzie z ich przekonaniami są egoistami.” Tak jak autorka, uważam przede wszystkim że rodzicielstwo to ogromna odpowiedzialność i nie jest mi wstyd że bałam się ją wziąść na moje barki. To przekonało również mojego partnera, który ma świadomość że rodzicielstwo nie równa się macierzyństwo i wiąże się z totalnym ograniczeniem poczucia wolności, które oboje niezmiernie cenimy. Co więcej, podejmując decyzję, miałam na względzie, że mogę w przyszłości żałować decyzji i godziłam się z tego konsekwencjami (uprzedzano mnie że mityczny instynkt macierzyński dojdzie w końcu do głosu). Nic takiego się nie stało. Jestem szczęśliwa, spełniona i nie sądzę, że kiedykolwiek będę żałować obranej ścieżki życia. Bzdurą również jest, że związek bezdzietny jest niepełny i nieszczęśliwy, jeśli jest to zgodna decyzja dwojga ludzi.
A pewnie znaleźliby się tacy, którzy powiedzą, że to powody to nic, i „uśmiech dziecka wszystko wynagrodzi”….
Oj, wiem… Dlatego dodałam do swojego wstępu ostatnie zdanie: nie ma złych powodów, są tylko złe decyzje:)
i jeszcze 'tupot malych stopek’… spedzilam ostatnio dzien z kolezanka i jej wnukami, masakra. w tym wieku rok i dwa) wymagaja nieustannej uwagi, odpoczac nie mozna. a ja naprawde nie lubie juz bawic sie klockami! mam prawie 50tke i nie zaluje ze nie mialam dzieci
ps szklanki wody mojej mamie nie podam bo mieszkam w innym kraju, musi sobie jakos inaczej radzic
Czytając te argumenty, czułam że to mój głos. Od razu człowiekowi raźniej 🙂 Tym bardziej, że ja, mimo iż wiem, że dzieci mieć nie chcę, mąż również, to często mam takie myśli 'potwierdzające’. Widzę, słyszę płaczące dziecko, irytuje mnie ono i pojawia się myśl 'nie, na pewno nie chcę mieć dzieci’. Albo koleżanka opowiada o trudach macierzyństwa (podziwiam ją za szczerość i heroizm) i moja myśl 'ja tak nie chcę’. I wiele tym podobnych sytuacji. Jakbym z tyłu głowy miała, że może jeszcze zmienię zdanie /mam 31 lat/, ale wiem, że tego nie chcę, ale też czuję presję społeczną, rodzinną, kulturową. Kocham moje życie takie jakie jest. Nie chcę go tracić w imieniu rewolucji pt. dziecko, ale te myśli 'potwierdzające, upewniające’ mnie męczą i powodują coś na kształt wyrzutów sumienia…
Myślę, że takie utwierdzanie się w swoim postanowieniu, monitorowanie tego „niechcenia” to naturalna rzecz. Zwłaszcza w sytuacji, gdy wokół wszyscy przekonują – symbolicznie lub wprost – że ten nasz wybór jest jakiś podejrzany, ryzykowny lub nienormalny. Ja też przez całe życie łapię się na tym, że gdy przechodzę obok placu zabaw, oddycham z ulgą i myślę, że nie chciałabym spędzić tam ani jednej godziny życia. Denerwuje mnie natomiast to, że takie refleksje, jeśli powiedzieć o nich głośno, natychmiast odczytywane są jako oznaka niepewności albo jakichś zanegowanych pragnień. Trawestując Łonę: świat jest pełen psychologów (przynajmniej jeśli chodzi o interpretowanie cudzych wyborów prokreacyjnych).
Uff czyli nie wszystko ze mną ok 😉 tak czy siak te myśli są irytujące i mnie samej każą raz jeszcze się zastanowić, czy na pewno tych dzieci nie chcę… Jak sobie z tym poradzić? Bo dzieci nie chcę, a myślę o nich zaskakująco często w tych myślach…
Popatrz, ja dzieci nie chcę, a też często o nich piszę:) Nie wiem, czy należy sobie z tym jakoś radzić. Chyba nie ma sensu powoływać wewnętrznego cenzora. Ważne, by wsłuchiwać się w swoje wątpliwości i nie robić niczego na siłę.
W sumie…
dzięki 🙂
U mnie ten głos kontrolujący stan niechcenia był bardziej głosem oburzenia, który jak zacięty megafon na dworcu podrzucał powody, dla których nie można mieć tak lekkomyślnego podejścia do kwestii posiadania dziecka jak otoczenie i zżymał się na wszechobecną wśród bliskich mojego partnera czołobitność wobec dzieci (miała pewnie wpływ na jego nieodparte i niczym niepoparte pragnienie posiadania takowego, a i mi się pary razy oberwało z ich strony takimi dziwnymi tekstami, że aż zamierzałam z niedowierzania). Dla mnie to był jak hamulec awaryjny, który ratował mnie przed wpadnięciem w ten szał na punkcie dzieciaków i przed utratą wewnętrznego spokoju. Gdy naciski i podteksty znikły, ten natrętny głos też ucichł. A stanowisko w sprawie bezdzietności pozostało 🙂 Szanuj swojego wewnętrznego stróża! 🙂
Tak, muszę przejść z nim na drogę (s)pokojową 🙂
Ja chociaż nie zgadzam się z argumentami autorki listu, rozumiem że może mieć takie poglądy i odczucia, czuję się jednak w obowiązku odnieść się do punktu na temat służby zdrowia, dwa razy rodziłam w małym, starym szpitalu na Górnym Śląsku, nigdy, przenigdy nie odczułam, aby mnie ktoś traktował przedmiotowo i pogardliwie, moja wdzięczność i podziw wobec pań położnych, które za psie pieniądze pełnią dyżur i biorą w swoje ręce życie nasze i naszych dzieci, są przeogromne, bardzo im dziękuję i uważam że są naprawdę Super i wykonują piękną i szlachetną pracę!!
Ale zdajesz sobie sprawę, że ani Twoje pozytywne, ani czyjeś traumatyczne doświadczenia nie znaczą, że innych ludzi spotka to samo? Że w ramach jednego roku albo i miesiąca można skrajnie różnie trafić na tym samym oddziale?
Co za madka… Nie potrzebujemy takich osób na bezdzietniku. Wszędzie jesteśmy szykanowani! Zostaw nam ten niewielki azyl.
Bardzo przykry jest Twój komentarz, ja w moim poście nikogo nie szykanuję, po prostu w moim odczuciu opinia autorki tekstu o służbie zdrowia jest krzywdząca zwłaszcza, że nie rodziła i nie ma własnych doświadczeń w tym temacie. Pamiętaj, że tu mogą zaglądać położne, lekarki, salowe, anestezjolożki i inne osoby, opiekujące się kobietami w czasie porodu, ciąży, ronienia, i co sobie pomyślą po lekturze tego fragmentu o pogardliwym traktowaniu kobiet…. ? Jak się komuś coś zarzuca trzeba mieć na to konkretne dowody i obiektywny ogląd sprawy.
Dokładnie! Zgadzam się. Jeden jedyny blog na polskim necie, który zrzesza bzw i dlatego uprzejmie prosimy o zostawienie naszego wirtualnego azylu! <3
Czyli pisać o macierzyństwie można, ale wyłącznie jednostronnie (czytaj -negatywnie)? Matki są tu mile widziane, ale tylko wtedy gdy użalają się nad swoim losem i piszą jak bardzo żałują swojej decyzji (wówczas najwyraźniej niektórzy bezdzietnicy utwierdzają się w słuszności swojego wyboru).
Czytałam kilkakrotnie wypowiedź Justyny i nie napisała tutaj nic złego. Jeśli Jej doświadczenia są dobre, to dlaczego nie może o tym napisać? Poród nie zawsze jest traumą. Jeżeli już chcecie poruszać takie tematy, o których – z całym szacunkiem – nie macie pojęcia i nie możecie czerpać z własnych doświadczeń, powinniście liczyć się z reakcją osób, które mają do powiedzenia coś więcej w tym temacie. W końcu zaproszeni są tutaj również rodzice.
Również nie widzę w wypowiedzi Justyny nic złego i uważam,że ma rację pisząc,że nie można traktować rodzących kobiet źle-ale nie podoba mi się Twoja wypowiedź,że bezdzietnicy „utwierdzają się w słuszności swojego wyboru”,zupełnie jakby tejże słuszności sami nie uznawali,a przede wszystkim nie czuli. Ktoś,kto czuje,że nie chce mieć dzieci,po prostu czuje,że nie chce i kropka. Choćbyś mnie nakłoniła do przeczytania 100-stronicowego elaboratu „O przyjemnościach z macierzyństwa”,nie zmieniłabyś moich odczuć i poglądów w tej kwestii. Problemem jest tylko otoczenie,które takiej decyzji nie akceptuje i usiłuje na nią wpłynąć.
Jen, napisałam „niektórzy bezdzietnicy”. Nie twierdzę, że wszyscy. Ponadto, żeby było jasne, nie zamierzam namawiać Ciebie ani nikogo do macierzyństwa czy też wyboru innej drogi 🙂 Każdy człowiek ma swoją historię i z różnych powodów podejmuje takie czy inne decyzje. Jednak pisanie o kimś „madka” w takim kontekście jak powyżej było trochę nie na miejscu. Tyle ode mnie 😉
Niezupełnie o to chodziło 🙂 Tutaj wszyscy wiedzą/czują,że nie chcą mieć dzieci,ale tutaj mogą się uwolnić od presji społecznej,oczekiwań rodziny i poczucia,że skoro ich intencje nie są zgodne z powyższymi,to „musi być coś z nimi nie tak”. Tak,w tym kontekście napisanie „madka” było nie na miejscu.
To nie mój post. Ja zgadzam sie cakowicie z tym tekstem. Jest madry i odwazny,. To także mój głos.
Zgadzam się ze wszystkim. U mnie dodatkowo dochodzi argument ZDROWOTNY. W trakcie ciąży i porodu kobieta narażona jest na wiele problemów – cukrzyca ciążowa, pociążowe zapalenie tarczycy, rozstęp kresy białej, problemy uroginekologiczne, problemy z osiągnięciem orgazmu i te wszystkie niedogodności związane ze zmianą ciała. Rozstępy, zwiotczała skóra, obwisłe piersi, przebarwienia na twarzy, wypadające włosy trądzik…
Jasne, są kobiety, które po porodzie wyglądają tak samo. Są takie, które ciążę przechodzą bez szwanku. Ale mi tej gwarancji nikt nie da, a ja nie zamierzam ryzykować własnego zdrowia dla wrzeszczącego, ciągle wymagającego uwagi dziecka.
Drugą kwestią jest zdrowie dziecka. Tak samo, nikt nie da mi gwarancji, że urodziłabym 100% zdrowe dziecko. Owszem, są badania prenatalne, ale chociażby autyzmu czy zaburzeń psychicznych nie wykryją. Wizja poświęcenia JESZCZE WIĘCEJ uwagi niż normalnie jest totalnie przerażająca. A co jeśli dziecko nigdy nie będzie całkowicie samodzielne i zamiast do 18 roku życia będzie mieszkało z rodzicami do śmierci? No i ten strach, co się z nim stanie po śmierci rodziców.
Nie ma mowy. Przykre jest to, że ostatnio u ginekologa usłyszałam, że z takimi poglądami mnie facet zostawi, bo chociaż jedno dziecko trzeba mieć. (Pytałam o założenie wkładki antykoncepcyjnej, mam 25 lat i pani była wielce zdziwiona po co mi to, skoro teraz najlepszy wiek na rozród).
O Jeżu kolczasty (to a propos ginekologa)! Uważam, że powinno się prowadzić jakieś szkolenia dla ginekologów o tym, jak należy rozmawiać z pacjentkami i czego absolutnie nie wolno im mówić! Ewentualnie wydać taki poradnik dobrych ginekologicznych praktyk. Może ktoś siedzący w temacie podchwyci ten pomysł?
Chryste. Skojarzyło mi się z pokutującym, zwłaszcza na wsiach, przekonaniem, że nie można sterylizować kotki przed pierwszą kocią ciąża, bo „musi mieć chociaż jeden miot”. Ale w tym przypadku weterynarze to błędne przekonanie prostują. A tu widzę, że „ludzki lekarz” pierdzieli takie farmazony i to odnośnie ludzi… ?
Ja niestety/stety (jeszcze nie wiem, myślę 😉 ) też ze względów zdrowotnych póki co wstrzymuję się z decyzją o posiadaniu dzieci. U mnie sytuację komplikują leki na chorobę przewleką, które muszę brać w dawce 3 g dziennie, bez większych szans na odstawienie w trakcie potencjalnej ciąży. Leki zwiększają ryzyko chorób u płodu „tylko o 2-3%”, co przy wyjściowym ryzyku podbija to do prawie 5%. Statystycznie to niby „tylko 5%”, ale jeżeli to mnie będzie dotyczyć, to już będzie dla mnie 100%.
Koleżanka namawiając mnie na ciąże powiedziała, że warto zaryzykować. Dla mnie i mojego partnera ryzyko póki co jest za duże, nie jestem w stanie podjąć decyzji o świadomym narażaniu „swojego dziecka” na leki teratogenne :/
Ola powiem dosadnie, ale ta koleżanka to strasznie bezmyślna jest… Żeby nie powiedzieć glupia… No błagam, ryzykować to sobie można grając w totolotka albo milionerów :/
Ja jak rozmawiałam z moją ginekolog (kobieta po 60 ) na temat posiadania dzieci, bo u mnie zawsze pada to pytanie (pewnie ze względu na wiek, mam 33 lata), to powiedziałam z uśmiechem na ustach: to, że mam macicę nie oznacza, że mam urodzić dziecko 🙂 Powiedziała mi, że mam rację, czy przyznam bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Jak ja się cieszę, że trafiłam na ten blog 😀 Za dużo na instagramie instamatek i jestem ostatnio zasypywana zdjęciami dzieciaków swoich koleżanek. Myślałam, że coś że mną jest nie tak. Mam takie same przemyślenia jak większość z Was tutaj! Mam 30 lat i „zegar biologiczny tyka”, nie mam instynktu, boję się o własne zdrowie, bałabym się o zdrowie dziecka, mam udane małżeństwo. Jedyne lęki, to takie, że „Kiedyś będę żałować”, ale czy mam stracić kolejne 20 lat fajnego życia, żeby za te 20 lat żałować, czy nie żałować? A jak dziecko zachoruje, albo ja zachoruje i umre, zanim dziecko osiągnie 18 lat? Chyba nie warto martwić się na zapas. Skoro teraz nie chce, to dlaczego teraz mam cierpieć? Dziecko może wdać się do dziadków, niekoniecznie może być odbiciem moim, czy mojego męża. Myślę, że fakt, że nie posiadamy dziecka, nie jest przejawem egoizmu, tylko bardziej rozwiniętego mózgu i myślenia, zanim coś się zrobi. Znam też rodziny, w których matki na starość zostają same, dzieci rozwijają na drugim krańcu świata. Znam też przypadki, że syn potrafił oddać matkę do ośrodka, sprzedał jej mieszkanie i kupil sobie apartament. Moja babcia mimo, że miała kochająca rodzinę, nikt przez 5 ostatnich lat życia nie mógł jej pomóc, bo tak chorowała, że musiała stale przebywać w szpitalach i ośrodkach. Ostatecznie zmarła, jak się dowiedziała, że moja ciocia się rozwiodła, została z dwójką dzieci, bo mąż ja zdradzil, ponieważ go zaniedbywała. Koleżanka dostała raka piersi po porodzie… I czy warto się przejmować tym co będzie kiedyś, jak teraz jest dobrze? U większości rodzin dobrze nie jest „tu i teraz”. Zawsze na starość możemy stworzyć własny ośrodek i wszystkie wspólnie się dobrze bawić i opowiadać o podróżach, odkryciach, książkach, a nie o tym czy nasza córka się rozwiodła, urodziła itp! 🙂
Serce mi się raduje widząc iż sama na tym świecie nie jestem 🙂 Dziękuje za tą stronę. Joanna bardzo mi się podoba kwestia ośrodka na starość dla nie posiadających dzieci 🙂 Mnie zasmuca najbardziej przy rozmowie z ludzmi jak wszyscy opowiadaja, ze jej corka/syn to i tamto, że wnuk/wnuczka to i tamto, a nikt nie mowi o sobie, o swoich planach , marzeniach, uczuciach itp. wszystkie tematy rozmowy są utkane wokół co robiło i zrobi potomstwo. Czy człowiek gdyby nie miał dziecka to nie wiedział by o czym z drugą osobą porozmawiać? Zabrać mu tematy o potomstwie i nie zostanie nic.
Minęło już sporo czasu od mojego ostatniego wpisu, gdzie mialam moment załamania i chyba zimową depresję. Zdolowana myslalam, ze cos ze mną jest nie tak. Aktualnie po całej akcji z wirusem, kwarantanną, wakacjach, krótką opieką nad dziećmi z rodziny, jestem najszczęśliwsza na świecie i utwierdzam się w przekonaniu, że ja nie nadaje się do posiadania dzieci. Najwiekszą radosc sprawia mi moje hobby, praca. Z mężem świetnie sie dogadujemy, a widzę, że wiekszosc par ma z tym problem. Jak odchodzą dzieci, to faktycznie wiele z nich juz nie ma o czym rozmawiać, bo cala uwaga byla skupiona na dzieciach. Moi rodzice kupili sobie kilka miesiecy temu pieska i juz tez mnie nie męczą :p Po akcji z wirusem zauważam mniej „instamatek” na instagramie 😀
Trafna uwaga,Moro,mój wieczny problem przy usiłowaniu rozmawiania z matkami-usiłowaniu,bo większość tych pań nie potrafi rozmawiać o niczym innym. Dlatego z reguły z matkami….nie rozmawiam,bo co mam powiedzieć,że mnie jej dziecko kompletnie nie interesuje?
Myślę, ze wiekszosc z nich zaspokaja swoje niespelnione marzenia. Oczywiscie są matki z powolania, ale sa tez takie, ktorym wlasnie wmawiano, ze trzeba byc matką, bo bedą zalowac. Poswiecily kariery, zeby urodzic, wychowac i teraz robia z dzieci piosenkarzy, aktorow, modeli, naukowcow itp. Ale spokojnie. Dziecmi sie chwalą do pewnego momentu. Do momentu wejscia w wiek buntu. Poza tym kiedys dziecko im samo powie, co mysli o wychwalaniu go przy ludziach, czy wrzucaniu do sieci. Nawet tym dzieciom wspolczuje. Bedzie tez moment, ze dziecko wyfrunie z gniazda i co wtedy? Jak sie postara o dziecko, to bedą wnuki do bawienia i wychwalania, a jak nie, to z nudow zacznie sie „gderanie”, ze syn/corka nie ma jeszcze dzieci:p
Wystarczy kliknąć unfollow albo mute. Przestan obserwowac albo wycisz 🙂
Hmm….. tak sobie czytam te Wasze wypowiedzi i myślę o jednym – moim dziecku. Czasem żałuję że się urodziło ale tylko dlatego, że boje się o jego przyszłość. Boję się że zachoruję i nie będę mogła wychować mojej córeczki. Boję się że w dobie obecnego kryzysu oraz tego który nadciąga wielkimi krokami nie będzie jedzenia i moje dziecko może być głodne. Boję się że będzie wojną a najważniejsza osoba w moim życiu będzie cierpieć. Mam szereg takich myśli a Wasze powody bezdzietności wydają mi się wręcz śmieszne. Czyż nie jest śmieszne to że będę mieć jakiś rozstęp na brzuchu który zakrywam ubraniem ? albo to że położna spojrzy na mnie krzywym okiem na porodówce ?. Czy nie jest śmieszne to że przez dwa lata zamiast kilku dziecięciu książek poczytam parę mniej ? Mam wrażenie że za wszelką cenę pragniecie usprawiedliwienia dla swych decyzji i wymyślacie absurdalne problemy które tak naprawdę nie mają większego znaczenia.
Właśnie o to chodzi – wolę się obawiać „tylko” takich absurdalnych problemów i mieć luz, żyć dobrze i ze spokojną głową, niż mieć problemy i zmartwienia, które opisałaś… Nie rozumiem jak można nie dostrzegać tutaj sedna, właśnie opisałaś to, o co nam chodzi 🙂
Jednym słowem – ucieczka przed odpowiedzialnością.
A branie odpowiedzialności za coś, czego nie chcemy i co nas unieszczęśliwia to jakiś obowiązek? Nie rozumiem tej gloryfikacji udręczonej „odpowiedzialności”. Życie w zgodzie ze sobą to też odpowiedzialność.
Ana, idąc Twoim tokiem rozumowania, nie podjęcie świadomej i zgodnej z samą sobą decyzji to ucieczka? Teraz całkowicie teoretyzując – czy matka, która hipotetycznie nie decyduje się adoptować dzieci ucieka przed odpowiedzialnością? Przecież wychowanie dwójki swoich i dwójki adoptowanych dzieci to po stokroć większa odpowiedzialność, praca, poświęcenie, niepewna przyszłość, dodatkowe kryzysy, przeciwności, o których matce tylko jednego dziecka nigdy się nawet nie śniło. Dlaczego zatem ta matka ucieka? Czy ona sobie tylko usprawiedliwia swoją decyzję i wymyśla powody, które tak na prawdę nie mają znaczenia i są śmieszne przy „prawdziwym i słusznym” macierzyństwie? Dlaczego nie ma 4 tylko 1 dziecko? Czy ma się wstydzić tego, że nie poświęca się tak dla czegoś, czego tak na prawdę nie chce? Otóż taka adopcja to decyzja. Urodzenie dziecka to też decyzja. Nikt nie ma prawa oceniająco komentować czyichś wyborów, dopóki nie znalazł się w jego butach.
Nikt się tu nie usprawiedliwia,bo nikt nie uważa,że robi coś złego. Wolno mi nie lubić dzieci i nie chcieć ich mieć,prawda?
dla nas maja… poza tym niektore z nas naprawde nie lubia dzieci. mnie ciagle denerwuja, dra sie i wymagaja nieustannej uwagi, staram sie nie pokazywac irytacji ale tez nie przebywac za dlugo tam gdzie sa dzieci. po prostu. a rozstepy, porod i strach ze mi sie do konca zeby popsuja tylko dopelnia czare niecheci
Ja czasem żałuję że mam dziecko ale tylko dlatego że boje się że umrę i nie wychowam własnego dziecka. Boje się że w dobie obecnego kryzysu i tego który nadciąga nie będzie jedzenia i moje dziecko będzie głodne. Boje się że będzie wojna i najważniejsza dla mnie osoba będzie cierpieć. Czytając te wszystkie wasze bzdurne powody dla których nie macie dzieci to włosy mi się jeżą na głowie. Tak jakbyście się usprawiedliwiały same przed sobą. Bo czy naprawdę jest ważny jakiś rozstęp na brzuchu który przykryjecie ubraniem ? Czy też że położna krzywo na Was spojrzy ? Albo że Poczytacie zamiast kilkudziesięciu książek o parę mniej ? To nie są problemy nad którymi warto dłużej się zastanawiać. Teraz pewnie będzie fala wielkiego oburzenia bo niestety na tym blogu nie można napisać nic innego tylko przyklaskiwac jakimś absurdą.
Ludzie mają różną wrażliwość. Coś co dla Ciebie wydaje się być błahostką, dla kogoś może być traumatyczne i na odwrót (i to jest całkiem ok, trzeba to uszanować). Jak rozmawiam ze znajomymi, którzy również nie chcą mieć dzieci to w większości przypadków temat wyglądu po ciąży czy braku czasu pojawia się raczej jako argument „uzupełniający”. Na głównym planie są zazwyczaj wątki wątpliwie prowadzonej polityki naszego państwa, w tym właśnie część obaw o których sama wspomniałaś, czy też obawy o zdrowie własne jak i potencjalnego dziecka. Jeżeli wszystko zdecydowałaś się na maluszka to super, podziwiam odwagę i poświęcenie, ale nie każdy musi przyjmować taką postawę. Życzę dużo zdrowia i siły, szczególnie w tym ciężkim czasie. I trochę większej otwartości na inne światopoglądy – zwłaszcza jak nikt nie robi nikomu krzywdy.
Ola, brawo, piękny komentarz!
Nie mając dzieci, nikomu krzywdy nie robię. Robiąc dzieci będąc osobą która nie jest w stanie zagwarantować im godnego życia – owszem 🙂 Nie przyklaskujemy tu „absurdą” tylko szukamy wsparcia, jako osoby które nie wpisują się w standardowy schemat.
Polecam zmienić ginekologa. Ostatnio powiedziałam swojej ginekolog, że nie chce mieć dzieci to jej nawet brewka nie drgnęła. 🙂
Czytam tego bloga już od jakiegoś czasu i bardzo cieszę się że na niego trafiłam. Wreszcie widzę, że jest też mnóstwo kobiet, które myślą i czują to samo co ja, wreszcie widzę, że nie jestem jakimś dziwadłem, które nie chce mieć dzieci, „no bo jak tak można” W 100% mogę się podpisać pod słowami autorki listu:)
Super! Bardzo się cieszę, bo głównie dlatego go prowadzę – żebyśmy znalazły tu bratnie dusze. I żeby pokazać, że to, co czujemy, to nie jakaś odosobniona anomalia. Pozdrawiam!
Droga 25-latko! Jako Twoja starsza koleżanka zupełnie podzielam Twoje poglądy w tej sprawie i szanuję dojrzałość i to,że podeszlas do tematu kompleksowo. Zgadzam też się z Edytą, nie złych powodów, są tylko źle decyzje. Równie dobrze, mamy prawo powoedziec: „Nie,bo nie. Nie zrobię dzieci, bo mam takie widzimisię!” W gruncie rzeczy, to tylko i wyłącznie nasza sprawa.
Jestem bardzo wdzięczna za tego bloga i za tą przestrzeń, w której można się wypowiedzieć bez narażania się na ataki ze strony tych, co to podjęli jedynie słuszne decyzje. Jak miałam jakieś 10 lat podczas jednej z wizyt u babci była jej koleżanka jeszcze sprzed wojny. Starsza pani zapytała się mnie o szkołę i koleżanki i powiedziała, że czas szybko leci i niedługo wyjdę za mąż i będę mieć dzieci. Na to ja odparłam, że bardzo kocham zwierzęta, szczególnie psy i chcę mieć parę psów, a dzieci nie chcę wcale. Na to moja babcia z wyrazem pogardy – mam nadzieję, że nie była to jawna nienawiść – nie patrząc na mnie zwróciła się do tej koleżanki z takimi mniej więcej słowami: „Nie słuchaj jej. Ona jest jeszcze malutka, głupiutka i naiwniutka. Bzdury opowiada” A do mnie z tym samym strasznym grymasem na twarzy: „Zobaczysz, że zmienisz zdanie jak dorośniesz i zmądrzejesz.” Zupełnie jakby mądrość była w jakikolwiek sposób powiązana z rozmnażaniem się. Babcia od bardzo wielu lat już nie żyje, a ja mam 51 lat i… nie zmądrzałam! Mam męża i dwa kochane psy i czasem łapię się na tym, że dziękuję być może Wszechświatowi, Bogu, swojej odwadze za to, że nie dałam się wrobić. Kiedyś dawno temu jak rodzina chciała mi zaplanować całe życie aż po grób, to miałam poważne myśli samobójcze. Do nikogo – nie tylko z rodziny – ale też znajomych – nie trafiało, że ktoś może mieć po prostu inny pomysł na siebie. Wniosek nasuwa się prosty: walczcie dziewczyny o siebie. Zastanawiajcie się czy chcecie, czy nie chcecie mieć dzieci, ale ostateczna decyzja powinna być Wasza i tylko Wasza. Wiem, że to wydaje się banalne, ale rzeczywistość i otaczający nas ludzie potrafią być okrutni. Nawet jeśli mają dobre chęci.
Hej, Gosiu! Witaj na Bezdzietniku:) Moja dusza się cieszy, gdy zaglądają tu ludzie dojrzali, którzy mogą „dać świadectwo” (jak to się w niektórych kręgach ładnie mówi). Tego, oczywiście, że z bezdzietności nie wyrasta się jak z młodzieńczych ideałów. Dla niektórych to wybór na całe życie. Szczęśliwe życie! Ściskam i pozdrawiam!
Pozwolę sobie zacytować Alaina de Bottona odnośnie małżeństwa („Prawdziwa historia miłości”)*: „Dzisiejsze czasy wydają się mieć dość >>rozsądnych argumentów<>nieroztropność<>rozsądku<<". Mam wrażenie, że z decyzją o posiadaniu dzieci jest podobnie. Ludzie alergicznie reagują na analizowanie, czy warto mieć dzieci, czy mamy na to warunki i możliwości. Dzieci to ma być błyskawiczna decyzja, a najlepiej, gdy są wpadką, wtedy na pewno je pokochasz i będzie tęcza, lukier i jednorożce. Trochę mam wrażenie, że ci wszyscy stojący na straży dzietności gdzieś podświadomie zdają sobie sprawę, że po dogłębnej analizie okaże się, że naprawdę posiadanie dzieci to decyzja, która może bardzo unieszczęśliwić i zniewolić rodzica. Więc radzą nie analizować, tylko się czym prędzej rozmnażać 😉
*Książkę de Bottona polecam każdemu, kto chce wstąpić w związek małżeński, jest w relacji romantycznej lub o takiej marzy. Trochę rozbija ten mit romantycznej miłości, który nas tak unieszczęśliwia. Jest też wątek o dzieciach, ale powiem szczerze, że mnie jeszcze bardziej zniechęcił do ich posiadania, chociaż autor chyba nie to miał na myśli 😉
Dzięki Midia za podrzucenie ciekawej lektury:) Jakoś nigdy nie byłam fanką „romantycznej miłości”, nie mam do niej za grosz zaufania, w moim odbiorze jest antypodą dojrzałego uczucia:)
Od kiedy pamiętam powtarzałam, że nie chcę miec dzieci. Oczywiście, wmawiano mi, ze przyjdzie czas, ze instynkt, ze partner, ze glupia, niedojrzala i to wszystko, co doskonale znacie. W styczniu koncze trzydziestke i moja decyzja jest nadal niezmienna, chociaz mam w glowie furtke, ze moge kiedys zmienic zdanie. Przepracowuję na terapii swoje dzieciństwo, terapeutka powiedziala, ze mam objawy PTSD, chociaz nic szczególnego jednorazowego mnie nie ruszylo. To bylo codzienne krzywdzace wychowanie. Bez wchodzenia w szczegoly, jesli jest chociaz cień szansy, ze moje dziecko mialoby przezyc nawet cząstkę tego, co ja, a widzę po sobie, ze mam tendencje do takich zachowan i powielania, to absolutnie nie moge na to pozwolic. Moja mama naciska na wnuki i nie wie, ze kiedy zawiodla mnie i meza antykoncepcja, to usunelam ciaze.
Zanim zrobiłam test mialam przez 2 tyg.goraczkę i kiedy dolaczyly sie wymioty to mnie mocno zaniepokoilo. Nie moglam podniesc glowy, zeby nie rzygac. Myslalam, ze mam zapalenie błędnika. Wiedzialam, ze jak pójdę do lekarza z wymiotami, to pierwsza rzecz, o ktora mnie zapyta to ciąża, wiec dla swietego spokoju zrobiłam test, zupelnie pro forma, bo przeciez sie zabezpieczamy. Kiedy zobaczylismy dwie kreski nie mielismy zadnych wątpliwości co robić, bo rozmawialismy o tym tysiac razy, nie wiedzielismy tylko jeszcze jak.
Zanim udalo sie wszystko zorganizowac zdazylam przelezec w lozku plackiem kolejne dlugie dni z miską. Jadlam jedna mandarynke dziennie, nic sie nie utrzymywalo w zoladku. W jakims lepszym momencie udalo mi sie dopelznac do lekarza i zrobic badania, wyniki pokazaly ostre uszkodzenie nerek. Aborcja byla wielka dawką lęku i stresu, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to co robie nie jest nielegalne. Dwa dni pozniej leżałam już na oddziale ratując swoje nerki. Spedzilam tam 2 tygodnie. Od tamtej pory nigdy już nie powiedziałam, że ciaza to nie choroba i glosno mówię o aborcji farmakologicznej. Na szczęście edukacja i udzielanie informacji są w PL legalne i nie sa kwalifikowane jako pomoc, wiec staram sie docierac jak najszerzej. Aborcja uratowala moje zdrowie fizyczne i psychiczne, uratowala moj zwiazek, ktory byl w kryzysowym momencie, a mobilizacja i strach bardzo nas zblizyly po 10 wspolnych latach, uratowala wreszcie moje zycie, bo niechciana ciaza a potem macierzynstwo zniszczyloby je doszczętnie i jestem o tym w zupelnosci przekonana. Noworodki na oddziale są cudowne i na tym konczy sie moj zachwyt. Moge poopiekowac sie jakis czas, ale nieodwolalne decyzje mnie przerazaja, a nie ma drugiej tak nieodwolalnej decyzji jak urodzenie dziecka. Rowniez mam cala liste swoich powodow, ale najwazniejszy jest wniosek: NIE CHCĘ DZIECI. I juz.
Jestem pełna podziwu dla twojej samoświadomości – to najważniejsze przy podejmowaniu decyzji o dziecku. Tylko dzięki niej smutne historie mają szanse zamienić się w szczęśliwe. I tego ci życzę – udanego i szczęśliwego życia. Pozdrawiam!
Cieszę się, że znalazłam ten bloga. Mam 31 lat i z moja 2 połówka jestem 13 lat, oboje nie chcemy dzieci wolimy zwierzęta, podróże i ciszę. Dzieci mnie drażnią, pracuje w miejscu gdzie często mam z nimi styczność i najlepiej się czuje jak już wychodzą, jak to ktoś kiedyś powiedział- ” dzieci są fajne ale jak już wyjdą z gabinetu” ;). Oczywiście słucham codziennie o dzieciach, zwłaszcza od koleżanek z pracy i o tym że jeszcze mi się odmieni bo one też tak miały, a ja się ich pytam kiedy mi się odmieni.. bo póki co mam 31 lat i mi się nie odmieniło, wręcz odwtotnie. Mama mnie wspiera w tej decyzji, a wychowała nas 3 i kolorowo nie było. Sama mówi, że z dziećmi wcale kolorowo nie jest. Z rodziny tylko ja podjęłam taka decyzję, póki co nie żałuję, jedyne czego mi brakuje to takich osób jak tu, z którymi można pogadać o czymś innym niż tylko o tym jak Jasiu pięknie namalował kotka… Dziękuję tacie, który zawsze kupował mi resoraki zamiast lalek 😉 może jako tako wpłynął na moja decyzję:).
Hej, Natalia, witaj na Bezdzietniku! Mam nadzieję, że wirtualnych rozmów i ciekawych wątków ci tu nie zabraknie:) Pozdrawiam!
Podziwiam za mądrość w tak młodym wieku. Wśród moich znajomych jest niestety parę osób, które zanim się zastanowiły, to już miały dzieci na świecie. Rozmowy z nimi po „kilku głębszych” otwierają oczy. Nie każdy musi i powinien mieć dzieci. Szczęśliwi Ci którzy nie chcą i zdążyli sobie to uświadomić 😉
Dziekuje za ten artykul. Niemalze te same argumenty moglabym wymienic a mam 28 lat. Ten magiczny instynkt maciezynski i chec posiadania dzieci ktora wmawialy mi ciotki i mama, miala pojawiac sie z czasem a tymczasem- coraz mniej mi sie widzi rodzicielstwo. Ogromne poswiecenie na ktore narazie nie jestem gotowa. Wysoko cenie czas spedzony sama ze soba jak kazdy introwertyk- na mysl ze pierwsze lata maciezysntwa nie mialabym go wcale przeraza mnie i z gory wiem czym by skutkowalo – frustracja i bycmoze depresja. Lubie tego bloga czytam go regularnie i ciesze sie ze powstal
To ja dziękuję, że jesteś ze mną i że wpadasz tu regularnie. Też jestem introwertyczką:) To chyba dość częsta cecha bezdzietnych, choć oczywiście nie wszystkich. Pozdrawiam – ciebie i wszystkich aspołecznych introwertyków, którzy tu zaglądają:))))
Ciekawe jest to o czym piszecie (introwertyzm a bezdzietność) – bardzo ciekawy wniosek. Edyta, czy mogłabyś to troszkę tutaj rozwinąć???? Ja też jestem typowym introwertykiem. Lubię ludzi, ale jednocześnie lubię być sama :). Noi nie chcę mieć dzieci :). Jak myślicie, ta chęć spędzenia wolnego czasu tylkoz samym sobą może mieć po części wpływ na chęć nieposiadania dzieci?
Melduję się jako kolejny introwertyk. Ja w ogóle jestem osobą niedostępną – ludzi lubię, ale mam często potrzebę przebywania sama i bardzo mi z tym dobrze.
M., mam tak samo! Boże, ten blog i jego cudowni czytelnicy to dla mnie swoista terapia, serio :). Czuję, że jestem normalną osobą mimo tego, że nie chcę mieć dzieci i silnej potrzeby przebywania samej 🙂 Dzięki wielkie za wszystkie odpowiedzi 🙂
Ja też nie lubiłam lalek baby,a kiedy bawiliśmy się w dom,to nigdy nie chciałam odgrywać roli mamy,byłam ciocią?chyba nawet wózka dla lalek nie miałam…zawsze mówiłam,że nie chce mieć dzieci,co było zbywanie i komentowane stereotypowo w naszym społeczeństwie. Teraz mam 40 lat i męża i nie mam dzieci.Cale szczęście nikt mnie nie nagabuje pytaniami o dziecko.Trzeba żyć w zgodzie ze sobą j już to nasze życie i nasze decyzje.
Często w moich rozmowach z bezdzietnymi spotykam introwertyków. Czy rzeczywiście bezdzietność z wyboru idzie w parze z introwertycznym charakterem i aspołecznymi ciągotami? Ciekawe, co wy na to?
Coś w tym jest. Zapewne jest również więcej introwertyków wśród osób chcących żyć samotnie (bez partnera/ki), aczkolwiek nie sądzę by to było głównym wyznacznikiem w obydwu powyższych sytuacjach. To raczej jedna z wielu kwestii. Ja zauważyłam u siebie również inną rzecz: jako mała dziewczynka (taka od 3 do nawet lat 10) nie lubiłam bawić się lalkami typu baby. Po prostu mnie nie interesowały. Zawsze wolałam lalki w postaci dorosłej czyli typ barbie (choć wtedy trudno o nie było w Polsce). Pamiętam, że gdy jako mała dziewczynka pojechałam do Niemiec i zobaczyłam tam te wszystkie wypasione lalki sikające, gadające itp. to interesowały mnie głównie z tej strony technicznej, ot zwykła fascynacja czymś czego u nas nie było, ale nadal bawienie się nimi mnie absolutnie nie pasjonowało. Czy któraś z obecnych tutaj pań miała podobnie? Co do wpisu Magdy – ja również cieszę się, że znalazłam taką stronę. Dzięki niej wiem, że takich osób jak ja jest dużo więcej. Czasem zastanawiałam się czy wszystko ze mną jest w porządku. W rodzinie uchodzę za dziwoląga i niestety nadal się nim czuję z różnych powodów. Nie powiem mam swoje dziwactwa, ale wg mnie każdy człowiek je ma, ale jeżeli chodzi o bezdzietność to czuję się w tym wybitnie niedobrze – w mojej rodzinie nie da się poruszyć tego tematu dlatego, że dano mi jasno do zrozumienia, iż kobiety, które dzieci nie mają z własnej woli uważane są za nich za dziwolągi wybitne…nieszczęśliwe, unieszczęśliwiające swoich partnerów itp. Ja swojej opinii do dziś przy nich nie wyraziłam, nie mam po prostu ochoty się kłócić i jest mi zwyczajowo przykro. Naprawdę zazdroszczę osobom, które mają wsparcie od rodziców lub chociażby jednego z nich 🙁 Pozdrawiam was wszystkich serdecznie
Nie uważam się za introwertyka. Jak nie przebywam dłużej z ludźmi, to mi jakoś smutno. Nie specjalnie mnie interesowała zabawa bobasami. Moje lalki Barbie miały dzieci, ale niespecjalnie się nimi zajmowały. Niektóre były bezdzietne albo miały tylko dzieci. Mam bardzo konserwatywnych krewnych. Na szczęście nie mam męża, więc temat dzieci się nie pojawia. Wiadomo, pojawiają się życzenia dobrego męża. Moja mama z początku kręciła nosem, ale teraz jest ze mną.
To naprawdę ciekawe, ile wśród nas introwertyków.
Ja również jak najbardziej się do nich zaliczam.
Co do postu M. – nigdy się nad tym nie zstanawiałam, ale mam identyczne wspomnienia! W sumie nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek bawiła się laklami baby, tylko w typie Barbie. Ogólnie niewiele pamiętam z dzieciństwa, ale pamiętam jedno największe marzenie – być dorosła i zamieszkać sama. Serio, o tym marzyłam mając kilka lat!
I także zazdroszczę osobom, które mają wsparcie w rodzinie. Cieszę się, że mam męża, który wspiera mnie we wszystkim, bez niego oszalałabym z moją rodziną. I mimo, że ograniczyłam kontakty z nimi do minimum i naprawdę staram się nie przejmować ich gadaniem – nadal zdarza się, że płaczę wracając od nich.
Jak napisałyście o tych lalkach, to mi się przypomniało jak mama kupiła mi taką wypasioną lalkę baby. Tak byłam przejęta, że się nią ciągle zajmowałam. Nawet na dwór bez niej nie wychodziłam i pewnego razu zostawiłam ją w krzakach i o niej zapomniałam 😀 Jak wróciłam to już jej nie było. Szkoda mi jej było bardzo, ale też pamiętam taką myśl, że jak będę mieć dziecko to nie będę go mogła zostawić nigdzie i odpocząć. To było lekko niepokojące 🙂
To dość naturalne. Introwertyk źle znosi hałas,ruch i ciągłe zawracanie sobie głowy przez kogoś,a dokładnie to robi dziecko.
Wreszcie jakieś miejsce dla mnie ? Jestem 100% introwertyczkai sama myśl o dzieciach mnie przeraża. Często słychać od innych głosy jak to minie, zmieni się, zachcesz mieć dzieci. Pierwsza i podstawowa rzecz to że człowiek się nie zmienia ot tak bo urodziło się dziecko. Jako 'Super’ introwertyk wiem że nie potrafię się pod tym względem zmienić, mimo już małżeństwa mam 'swój pokój – pracownie’ do której uciekam żeby pracować, tworzyć, izolować się. Był chwilowy okres mieszkania u teściowej kiedy to taki pokój traktowała jako wchodzenie kiedy jej się podoba, ogólnie była wszędzie i potrzebowała uwagi. Skończyło się depresja, agresja z mojej strony bo ktoś naruszał moja samotnie, nie mogłam uciec, schować się. Wobec rodziny i psa jestem odpowiedzialna, opiekuńcza, staram się znaleźć dla wszystkich czas i dzielić się miłością. I tu obecność dziecka była by czymś co z powrotem wpędziło by mnie w tą samą depresję z którą walczyłam 2 lata. Wolę być pod tym względem odpowiedzialna bo zniszczyć siebie żeby zadowolić innych nie jest rozwiązaniem. Bałabym się że moje dziecko będzie właśnie ekstrawertykiem i nigdy się nie dogadamy. Nie czuję się na siłach by dać z siebie wszystko wbrew sobie tylko po to żeby mieć dziecko. P. S. Po dziecku często przychodzą też wnuki i wtedy jest runda druga.
Moja mama ma 74 lata, obecnie jest prababcią. Wychowywała swoje wnuki, bo moja siostra studiowała jak już miała dzieci. Czynnie wychowywała wnuki, jeden u niej mieszkał 7 lat, bo wolał niż w domu. Pierwszego prawnuka, miała u siebie przez 2 lata, od poniedziałku do piątku. Na weekend, rodzice, czyli wnuczka mamy, zbierali go do siebie. Tak naprawdę, odkąd wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci, pełen kierat. Do teraz. Zawsze ktoś jej potrzebuje, do opieki. I nieprawdą jest, że przychodzi czas, że człowiek żałuje, że nie ma dzieci. Ja mam 47 lat. Był czas, kiedy myślałam sobie jak to będzie, kiedy wszystkie moje koleżanki stawały się mamusiami, rozmawiającymi tylko o kupkach, zupkach i wzdęciach. Dziś te koleżanki często mają problemy z dorosłymi niekiedy dziećmi. Jedna ma syna, niepracującego, nie uczącego się, który wciąż mieszka w domu i wymusza, czasem biciem jej, to, co wg niego mu się należy. Kiedy czytam o ucieczkach z domu, kolejnych nastolatków, ciążach w wieku 13 lat, to cieszę się, że nie zdążyłam urodzić dziecka. Po prostu. I nieprawdą jest, że dziecko będzie takie, jak je wychowasz. Dzisiaj pole do popisu mają rówieśnicy i internet. Moja najbliższa przyjaciółka, usłyszała od syna 11 wówczas letniego: „trzeba było się nie puszczać”, kiedy poinformowała rodzinę o spodziewanej, drugiej ciąży. Z obecnym wciąż mężem. Uderzyła wówczas syna pierwszy i ostatni raz w twarz. Poświęcała mu każdą wolną chwilę, tym bardziej, że nie pracowała. Wydawało jej się, że go wychowała, ale jak sama potem przyznała, kiedy dziecko idzie do szkoły, tracisz nad nim cześć władzy. P.S. Ja też mam swój pokój, w którym nie tyle tworzę, co przebywam w samotności. Oglądam sobie filmy, czytam książki, albo zwyczajnie się nudzę, ale nie umiem przebywać z kimś wciąż, te 24 h na dobę. Muszę mieć swój świat, gdzie zrobię sobie masaż twarzy, albo co innego. Ale tego właśnie potrzebuję. Mając dziecko, trudno je zostawić, żeby zajęło się sobą, bo chcesz mieć chwilę dla siebie.
Jak ja się cieszę, że się tu znalazłam! Mam wspaniałych ludzi wokół siebie, przyjaciółki, które nie oceniają mnie za to, że nie chcę mieć dzieci, ale któe same chcą zakładać rodziny, moja siostra nie jest zagorzałą fanką dzieci ale jednak kiedyś chce je mieć, więc nigdy tak naprawdę nie obracałam się w towarzystwie osób chcących świadomie zostać bezdzietnymi. Czytając wpisy oraz komentarze tylko umacniam się w tym, że nie jestem jakaś „inna”, że osób, kobiet, takich jak ja, jest wiele, tylko o świadomej bezdzietności się niewystarczająco mówi. W Polsce to wciąż temat tabu i sama wielokrotnie odczuwałam ogromną presję społeczną na posiadanie dzieci. Ile razy słyszałam, że „jak urodzę to pokocham”, „kiedyś będę żałować”, czy że „będę samotna na starość”. Moja mama wciąż nie godzi się z tym, że mogę nie mieć dzieci, chyba wciąż wierzy w to, że zmienię zdanie czy wpadnę, no a wtedy to na pewno będę szczęśliwa, bo jak miałabym nie być szczęśliwa zostając matką?
Miesiąc temu skończyłam 30 lat i poczułam w końcu akceptację tego, że nie jestem dziwna, że niechęć do posiadania potomstwa nie jest czymś zły, dziwnym czy wybrakowanym. Nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć. Mam fajnego partnera, cudownego psa, pracę, pasję. Mocno wczuwam się w swoje myśli i emocje, jestem świadoma moich potrzeb, a macierzyństwo nie jest jedną z nich. Bardzo podoba mi się analogia, która została przytoczona – dlaczego wybieramy sobie sami pracę, przyjaciół, miejsce zamieszkania, ale rodzicielstwo ma być czymś przypisanym z automatu, czymś, nad czym nie mielibyśmy się zastanowić?
Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie, Prowadzącą bloga, Autorkę listu oraz Czytelniczki. Nigdy nie dajcie sobie wmówić, że coś jest z Wami nie tak 🙂
Dziękuję za ten artykuł. Czuję, jakby K. w swym liście spisała moje myśli. Ale nie wszystkie.
Na samą myśl o dziecku, o jego noszeniu w sobie, urodzeniu, przechodzeniu połogu w nowej, kompletnie niechcianej, sytuacji, ogarnia mnie panika, płacz, wściekłość. Od niedawna chodzę na terapię pod kątem panicznej tokofobii, która ma miejsce nawet pomimo nieplanowania ̶n̶a̶ ̶c̶h̶w̶i̶l̶ę̶ ̶o̶b̶e̶c̶n̶ą̶ (wcale) ciąży- nie daje mi funkcjonować na co dzień widząc jakiekolwiek sytuacje macierzyńskie. Ale z każdym dniem uświadamiam sobie, że panika przed fizjologią to jedno, a zwyczajna niezgoda na zostanie matką to drugie.
Mam 29 lat i stwardnienie rozsiane. Nie jest to główny powód niechcenia, ale jeden z wielu (wśród nich są wszystkie z wymienionych w liście). Nie chcę sobie dokładać jeszcze więcej, niż mam w tym momencie (i pewnie będę miała w przyszłości). Choć w tym momencie mój stan zdrowia określiłabym na stabilny ( jest pełen bólu i wycieńczenia, ale sprawność fizyczna ma się ok), to nie mogę być pewna jutra, czy mi coś nie przestanie działać. Niestety ogromnie boję się o mój związek, bo partner dzieci chce. Widzi mą traumę, wspiera i kibicuje mi w terapii, ale chyba myśli, że to „uleczalne”… Mam potworne wyrzuty sumienia, że nie będę w stanie sprostać jego pragnieniu w przyszłości. Nie poświęcę się w ten sposób.
Czuję, że wpadam już w depresję. A tak naprawdę potrzebuję tylko jednego- usłyszenia od partnera, że nie muszę, nie musimy. I nadal będziemy razem, szczęśliwi. Bo ta relacja jest naprawdę wspaniała i cholernie boję się jej utracenia.
Jak ja Wam, piękne Kobiety, zazdroszczę tej wolności, pewności i zgody w Waszych życiach, związkach. Bądźcie szczęśliwe.
Masakra, współczuję ;(
Nie wiem, która to już z kolei wypowiedź dorosłej, rozsądnej osoby w temacie bezdzietności. Podobnie jak w poprzednich przypadkach – rozumiem i popieram. Jedno mnie tylko przeraża – wraz z kolejną wypowiedzią JEDNEJ osoby, dowiaduję się o kolejnych KILKU (-nastu/-dziesięciu) wiedzących lepiej, przekonujących i uśmiechających się z politowaniem, a tak naprawdę kompletnie nierozumiejących :/
Dlatego w życiu nie pójdę do ginekologa baby, bo nie zachowują się profesjonalnie. Mi ginekolog założył wkładkę w wieku 24 lat, nie rodziłam i dzieci nie planuje.
M.rozumiem Cię w 100%.
Co do lalek to miałam tak samo – lubiłam się bawić lalkami, ale tymi dorosłymi Barbie właśnie 🙂 i to pod kątem przebierania ich w jakieś sukienki, torebki, czesanie ich itd.a takich lalek w stylu niemowlaki to nie lubiłam. Wyjątek to była baby born, czyli ta co się załatwiała 🙂 i w moim przedszkolu to pamiętam w ogóle był szał na nie i te wszystkie gadżety z nią związane. Ale pamiętam, że mega krótko się nią bawiłam, bo mnie zwyczajnie nudziła. Zdecydowanie bardziej wolałam inne zabawki.
Co do rodziny. Hmm… ja mam taki problem, że mam 25 lat i co prawda dzieci nie chcę mieć od zawsze, to jednak nie przeszkadza to członkom mojej rodziny kwitować moje wypowiedzi „aa tam.. na pewno Ci się zmieni. Ja w twoim wieku też nie chciałam”. Jasne, być może mi się zmieni, być może w ogóle wiele aspektów mojego życia się zmieni, ale strasznie irytuje mnie takie chamskie wręcz podejście (deklarujesz, że nie chcesz mieć dzieci=nie dorosłaś, jesteś mentalnie nadal małą dziewczynką, która musi dojrzeć). Dla mnie to strasznie krzywdzące. Tymbardziej, że akurat powody dla których nie chcę mieć dzieci (m.in.te, które są wymienione na blogu) nie uważam za fanaberię i przejaw braku dojrzałości.
Bardzo mnie boli podejście mojej mamy (kobieta wykształcona), która jest najbliższą mi osobą (mamy bardzo przyjacielski układ). Ona po prostu uważa, że to, że mam takie podejście w kwestii dzieci wynika z tego, że ona mnie źle pod tym względem wychowała i że popełniła jakiś błąď. Bardzo mnie to stwierdzenie zabolało, bo czuję się tak jakbym robiła coś co najmniej demoralizującego tylko dlatego, że nie chcę mieć dzieci…
Z wielką ciekawością przeczytałam powyższe posty i chciałabym dołożyć swój głos z przesłaniem – urządzajcie swoje życie jak chcecie i czujecie i nie uginajcie się pod czyimiś przekonaniami i oczekiwaniami. Nikt za nikogo życia nie przeżyje i nikt Wam potem nie pomoże, jeśli jakaś wymuszona pod presją społeczną decyzja okaże się błędem. Ja mam 49 lat i kilka razy w życiu ugięłam się w moich przekonaniach, żeby rodzice (tzn. mama) byli zadowoleni, ale zawsze potem żałowałam. Ale to były drobne życiowe sprawy, nic, czego nie możnaby było odkręcić. Natomiast dziecka nigdy nie chciałam i pomimo rozmaitych szykan nigdy nie brałam macierzyństwa pod uwagę. Kilka razy bałam się, że jest ryzyko ciąży i to był dla mnie najgorszy rodzaj strachu w życiu. Dzięki Bogu, był to tylko strach – bez konsekwencji. Uważam, że jeżeli nie ma się instynktu macierzyńskiego, to nie ma powodu do posiadania dzieci. Dzieci nam nic w życiu nie załatwią, ani lepszego życia, ani szklanki wody na starość. Oczywiście mogą, ale nie MAJĄ TAKIEGO OBOWIĄZKU. Dlatego myślę, że dzieci powinno się mieć z czystej miłości do dzieci i gdyby więcej ludzi tak myślało, mniej byłoby na świecie niechcianych i nieszczęśliwych dzieciaków.
Zgadzam się z powyższym w 100%.
Ale jak właściwie reagować na otoczenie, które niezwykle silnie naciska na posiadanie dziecka? Mam męża, który ma taki sam pogląd w tej sprawie co ja. Niestety posiada też niezwykle konserwatywną, a nawet ortodoksyjna rodzinę – która ma stereotypową wizję rodziny: do szczęścia potrzebne są Bóg i dziecko. Takim osobom nie da się wytłumaczyć, że ma się inne podejście do życia bo wejdzie się z nimi na ścieżkę wojenną. Dyskusja na poziomie i wymiana argumentów są po prostu niemożliwe – myślę że każda z nas miała z kimś takim do czynienia. Mąż mówi, żeby olać te gadki i robić swoje. Ale właśnie…nie chcąc wojny trzeba udawać, dusić te wszystkie przytyki i oczekiwania wobec nas, a nadal się uśmiechać – to wywołuje wewnętrzną frustrację na najwyższym poziomie, kiedy człowiek otwarcie nie może powiedzieć, że chce żyć inaczej. Co wtedy?
W tym poście próbowałam odpowiedzieć na pani pytanie https://www.bezdzietnik.pl/jak-odpowiadac-na-pytanie-kiedy-dziecko-garsc-refleksji-i-35-ripost-do-wykorzystania/
Choć oczywiście czasami w ogóle się nie da rozmawiać, bo do ludzi nic nie trafia. Wtedy trzeba machnąć na to ręką i robić swoje:)
Mąż ma rację,najlepiej nic nie robić, ignorować. No chyba,że wolisz np. rozgłosić,że nie możesz mieć dzieci i wtedy jest jakaś szansa,że dadzą Ci spokój. Ja też często słyszałam pytania,kiedy dziecko,ale je olewałam.Teraz słyszę żale (z racji wczesnej menopauzy),czemu nie wyszłam za mąż i nie zrobiłam sobie dziecka (jasne,że nie dosłownie) i również olewam.
Kocham to miejsce 🙂 Ja niestety ocknęłam się dość późno, że istnieje coś takiego jak świadoma ,,chciana” bezdzietność. Kilka lat życia w poczuciu winy i strachu, że coś ze mną jest nie tak. Związałam się z moim byłym narzeczonym jako nastolatka, byliśmy razem ponad 10 lat. Matura, studia, wspólne mieszkanie,praca, pierścionek. Wiedziałam, że on chce mieć dzieci, ja niestety wtedy nie potrafiłam sama przed sobą przyznać, że wcale nie chce ich mieć. Zastępowałam te nachalne myśli ciągłym ,,jeszcze nie teraz” w prawdzie nie rozmawialiśmy konkretnie, kiedy i ile dzieci ma się pojawić, mięliśmy w prawdzie czas, byliśmy jeszcze młodzi. Z czasem jego potrzeba posiadania potomstwa, zaczynała ciążyć w powietrzu, uniemożliwiając oddychanie. Kochałam Go bardzo, nie miałam najmniejszych wątpliwości, że byłby cudownym mężem a zwłaszcza ojcem, ale potrzeba macierzyństwa u mnie nie występowała. Wtedy,będąc młoda, zdrowa mając kochającego faceta, pracę, wykształcenie,własny kąt i wsparcie rodziny, czułam się winna, wybrakowana, gdy powiedziałam sobie jasno, że nie chcę dzieci. Rozstaliśmy się. Bardzo żałuje, że temat świadomej bezdzietności jest tak wypierany, albo przepychany ,,w jeszcze Ci się odmieni”. Ja ze swoimi myślami o świadomej bezdzietności byłam całkiem sama. Gdy próbowałam porozmawiać z bliskimi i dalszymi słyszałam najczęściej ,,jeszcze Ci się odmieni”, ,,Poznasz właściwego faceta, to zmienisz zdanie” , ,,to przyjdzie z czasem”. Nikt, absolutnie nikt nie brał takiej możliwości że nie chcę i już. Mój były narzeczony jest spełnionym ojcem 4 latka. A ja jestem szczęśliwą bezdzietną kobietą, w nowym związku, z Facetem, który ma już córkę i kolejnych dzieci nie chce. Kiedyś zapytał mnie, czy będę chciała mieć z nim dzieci, odpowiedziałam, że nie. Zdziwił się.W jego świadomości też funkcjonował schemat, że dzieci się ma a jeśli się nie ma to znaczy, że się nie może, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Po kilku latach wspólnego życia, przyznał, że gdyby mógł cofnąć czas, nie zdecydowałby się na dziecko z byłą żoną. Uświadomił sobie, że małżeństwo, w konsekwencji dziecko, było powodowane presją społeczeństwa, rodziny i byłej żony a nie jego wyborem.
Cieszę się, że udało mi się nie wpaść w ,,taką kolej rzeczy” a podjąć świadomą decyzje i nie żałować niczego.
Hej! Dzięki za Twoją historię. Siłą tego miejsca są takie właśnie komentarze. Każdy z nas ma inaczej, każdy z nas jest bezdzietny z innych powodów, w innym momencie życia podejmował decyzje. Wiele nas różni, wiele łączy. Bardzo się cieszę, że „Bezdzietnik” otwiera. Mam nadzieję, że nie tylko daje przestrzeń do zwierzeń, ale też pokazuje, jak bardzo to społeczne myślenie o bezdzietności jest oderwane od prawdziwych ludzi i prawdziwego życia. Pozdrawiam!
Szanowne Panie. Jestem tu pierwszy raz. Przerobiłam komentarze typu „zmienisz zdanie”, „kto ci szklankę poda” i podobne włącznie z pseudo-specami serwującymi pogadanki (których nikt nie ośmiela się nazywać praniem mózgów) we wszystkich możliwych szkołach. Rodzina bliższa i dalsza poddała się po dobrych 15 latach kiedy zmęczyłam się wścibstwem i chamstwem i zabrałam się za odbijanie piłeczki, czyli odpowiedzi w rodzaju „a pan/pani to kto? bo ja takich debili w rodzinie nie mam, a obcy nie mają prawa wściubiać nochala w moje sprawy!” i opcjonalne wyjaśnianie kto z pokolenia moich dziadków a później nawet moich rodziców tez był 100% pewny, że będą dzieci, dostanie szklankę wody na starość. Z czasem okazało się, że taka osoba była coś warta tylko do momentu przepisania mieszkania, domu, innych wartościowych przedmiotów, a potem lądowała w jak najgorszym domu opieki. W dobrym mogłaby pożyć nawet kilka lat, a do tego pracownicy mogliby wydzwaniać z „idiotyzmami” typu „dziadek chory, trafił do szpitala, trzeba pojechać i załatwić formalności”. W złym domu przynajmniej schodzą szybko i jedyne co trzeba załatwić to pogrzeb niskim kosztem. Doszło do tego, że wyjaśniałam pytającemu ile dokładnie osób tak skończyło od ostatniego spędu rodzinnego i tendencyjnego pytania tylko na samym osiedlu mojej babci, dodając zawsze, że dane są mocno niepełne i jeśli rozmówca chce, z przyjemnością popytam znajomych ile podobnych przypadków przerobili w rodzinie albo na własnej ulicy i jakie mają nadzieje na podawanie im tych szklanek przez ich potomstwo. Chamskie, ale po kilku latach tych samych pytań i głupich nieistotnych argumentów można mieć powyżej nosa sytuacji i pytających. Pogadanki były gorsze, niestety, oficjalnie nieobowiązkowe, ale spróbowałby ktoś z nich wyjść albo podjąć dyskusję! Gwarantowana wizyta u pedagoga, wychowawcy lub dyrektorki, zależy które z nich było w szkole w tym czasie.
Pozdrawiam.
witam serdecznie,to moj pierwszy wpis mam prawie 29 lat zero chęci na dziecko chociaż w pracy ciągle pytaja mówią że to juz najwyzszy czas, większosc znajomych ma male dzieci nie ma z kim spotkac sie nawet na kawę, wiec zostalo mi tylko rozwijac hobby i spedzac czas wolny na rowerze i na lonie natury na spacerkach. Jestem nieugieta w tej kwestii ponieważ naprawde czuje ze nie chce miec dzieci i żadne argumenty mnie nie przekonuja na ich posiadanie. Ciesze sie że powstala taka strona dla osób bezdzietnych ważne alby sie wzajemnie rozumieć i wspierać.. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających tą stronę.
Witaj na Bezdzietniku! Cieszę się, że wpadają tu coraz to nowe osoby:)
CHWATKA NIEMATKA witam serdecznie:)
Uwielbiam to miejsce. Czytam kilkakrotnie większość wpisów zarówno autorki, jak i komentujących. Powtórzę, to co pisze wiele z Was: różne historie wyborów bezdzietności utwierdzają mnie w przekonaniu, że wszystko ze mną w porządku. Mam 42 lata i z każdym dniem uważam, że podjęłam najlepszą decyzję w moim życiu.
Za dziećmi nigdy nie przepadałam, ale sądziłam, że kiedyś mi się (może) odmieni. Nie przekreślałam ewentualnego macierzyństwa, jednak oglądając przez wiele lat różne filmy, reportaże czy czytając artykuły lub inne historie o ciąży, porodach, za każdym razem czułam ogromną niechęć, wstręt, mdłości, obrzydzenie i wreszcie ogromną wściekłość, że tak właśnie ten świat jest urządzony, że kobieta musi przez to wszystko przechodzić.
W liceum i na studiach byłam w kilkuletnim związku z facetem, który pochodził z tradycyjnej, wielodzietnej, patriarchalnej rodziny. Naturalnie planowaliśmy przyszłe życie w pełnej rodzinie, choć niewiele mówiliśmy na ten temat. Ale kiedy „wyskoczył” pewnego dnia ze stwierdzeniem, że on tak bardzo kocha dzieci i tak bardzo chce mieć gromadkę (co najmniej trójkę), że chyba byłby w stanie zostawić przyszłą żonę, gdyby okazało się, że nie może mieć dzieci – zapaliła mi się czerwona lampka. Zaczęły się dziwne komentarze, że np. nie powinnam pić tyle kawy, ale kiedy już będę w ciąży, on zabroni mi ją pić, bo JEGO dziecku to może zaszkodzić… Na szczęście związek zakończył się wiele lat temu (z wielu powodów). Obecnie ON jest szczęśliwym ojcem dwóch córek, przynajmniej tak to przedstawia.
Ja jestem w bardzo szczęśliwym związku. Oboje nie chcemy dzieci, choć kilka lat temu miałam małe przebłyski, że może jednak? Organizm mój chyba pomógł mi „rozwiązać ten problem”, gdyż z powodu wielu problemów natury hormonalnej jestem niepłodna. Natomiast kilku ginekologów próbowało mi sugerować, że z niepłodnością można sobie poradzić, tyle że ja nie chcę. Muszę przy tym zaznaczyć, że mam dość kruchą konstrukcję psychiczną i łatwo mnie wyprowadzić z równowagi komentarzami typu: „ma pani piękną owulację, jak można to marnować” (usłyszałam to na fotelu ginekologicznym od kobiety ginekolog). Po wizycie długo nie mogłam do siebie dojść… niby nic a tak wiele. Oczywiście zmieniłam ginekologa (po raz kolejny zresztą).
Jeśli chodzi o najbliższą rodzinę – nie podejmują tematu. Wiem , że tata marzyłby o wnuku, ale nie rozmawiamy o tym. Gdyby mama żyła, zrozumiałaby mój wybór. Zresztą zawsze mówiła, że ja nie powinnam mieć dzieci, ja nigdy nie kochałam dzieci tak jak ona. Jedyną osobą w mojej licznej rodzinie, która w bezczelny sposób życzyła mi zawsze gromadki dzieci (co rok w smsie urodzinowym), jest mój kuzyn, który z pewnością uważa mnie za czarną owcę. Kontakty na szczęście uległy ochłodzeniu, smsy przestały przychodzić. Ale tym akurat przejmuję się najmniej.
Podsumowując – otoczenie moje, z którym spotykam się najczęściej, jest dość łaskawe dla mnie i moich wyborów, mimo iż mogą tego nie akceptować lub nie rozumieć.
Dziękuję raz jeszcze za to miejsce i serdecznie pozdrawiam wszystkich.
Kolejna introwertyczka 😉
Wydaje mi się, że nie ma złych ani dobrych decyzji – są tylko decyzje, za które powinno się wziąć odpowiedzialność i liczyć z ewentualnymi konsekwencjami. Są decyzje, które trzeba po prostu podjąć. Najgorsze jak ludzie dookoła z jakiś niezrozumiałych dla mnie powodów próbują nami manipulować i wmawiać, że nasze świadome decyzje są błędem – oczywiście z ich własnej perspektywy. Zasiewają w naszych umysłach ziarnka niepewności, a one później kiełkują i rozsadzają nam głowę. Brakuje nam często pewności siebie i pewności swoich poglądów, decyzji, wyborów. Ciągle wszystko rozpatrujemy w kategoriach złe i dobre, ale czasem nawet najlepsze decyzje mogą w rezultacie okazać się nietrafionymi.
Staram się żyć w zgodzie z sobą i jak ja chcę, a nie jak inni chcą, żebym żyła. Jednak to nie jest łatwe. Te natrętne myśli, że idę złą ścieżką, że będę żałować… To niesamowicie uciążliwe i obciążające, ale trzeba się upewniać i to miejsce właśnie mnie upewnia, że wiem czego chcę i nie muszę mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Ba! Nawet nie powinnam. Życzę nam wszystkim pewności i żebyśmy żyły po swojemu a nie pod dyktando innych.
Ja akurat jestem extrawertykiem ;D, ale każdy czasem lubi pobyć sam ze sobą.
Uważam żeby podjąć decyzję należy siebie wyobrazić z dzieckiem zastanowić się co chcemy mu przekazać w życiu bo sprowadzać dziecko na świat bo inni nam tak doradzaja jest niemoralne i bezsensowne. Na świecie jest i tak wiele nieszczęśliwych niechcianych dzieci że lepiej zastanowić sie nad adopcja tych dzieci niz produkować kolejne. Żeby podjąć decyzję najbardziej trafna należy przemyśleć wszystkie punkty za i przeciw. W moim przypadku jestem bardziej przeciw ponieważ nie widzę siebie w roli matki. Kiedyś zajmowalam sie kuzynem i kuzynka okolo 2-3 letnimi i nie moglam sobie dac z nimi rady w ogóle od tej pory minelo już 10 lat a ja coraz bardziej nie chce dzieci. Weic sprawa jest oczywista ja swoich dzieci miec nie będę i bylabym nieszczęśliwa gdybym je miala. Należy podejmowac takie wybory zeby dawaly szczescie w życiu. Pozdrawiam serdecznie wszystkich odwiedzajcych bezdzietnik. Dziękuję autorce ze powstala taka strona. Mam nadzieję ze oprocz pisania na blogu jest możliwość sie tez kiedyś z wami spotkac. Do usłyszenia. Pozdrawiam.
Hej, Moniko! Dzięki za pozdrowienia. Co do spotkań w realu – kilka było (w Warszawie i we Wrocławiu), więc może i w przyszłości będą:) Choć frekwencja na tych kilku zorganizowanych do tej pory nie była imponująca. A ja też nie jestem mistrzynią organizacji i promocji. Ale tak czy siak, do zobaczenia:) Przynajmniej na blogu.
Świetny artykuł, fajny blog. Powody też racjonalne, chociaż nie trzeba się tłumaczyć. Właśnie – niby nie lubię się tłumaczyć, a podam swoje powody bycia bezdzietna. Tym bardziej, że ogólnie lubię dzieci, tak, jak ogólnie lubię ludzi. Tylko, że… Nie chcę mieć dzieci i już, nie, bo nie.
– bo uwielbiam swoją pracę
– bo sporty ekstremalne, sporty miejskie i sporty akcji są dla mnie sensem życia, więc potrzebuję mieć czas na częste treningi
– ponieważ lubię poświęcać czas ludziom, pomagać im itp. a przy dzieciach byłoby z tym ciężko
– ponieważ nie lubię siedzieć w czterech ścianach
– ponieważ czasem lubię pobyć zupełnie sama
– ponieważ mam pasje, które pochłaniają mnie i dają mi radość
– ponieważ sztuka i twórczość wymagają choćby odrobiny wolnego czasu ;]
– ponieważ mnie to nie kręci
– bo nie umiem wejść w ŻADNĄ rolę, zwłaszcza typowo żeńską, kobieca
– ponieważ mam szczęśliwa rodzinę, czuję się kochana i kocham więc nie odczuwam takiej potrzeby
– ponieważ dwuosobowa rodzina to też rodzina
– bo nie chcę być w relacji władzy nad dzieckiem, wiedząc, że taka relacja może (nawet niechcący) być przemocowa
– ponieważ mając rodzeństwo, uczyniłam zadość wszelkim opiekuńczym instynktom 🙂
-ponieważ odczuwam wobec dzieci hiperempatie (podobnie, jak wobec seniorów) i chyba nie potrafiłabym być stanowczym ani surowym rodzicem, a bez stanowczości trochę ciężko wychowywać
– ponieważ kocham zwierzęta, a dziecko może mieć alergie na zwierzęta.
– ponieważ po prostu nie chce, nie czuję i nigdy nie czułam motywacji, ochoty ani żadnego instynktu rodzicielskiego
– bo moje bycie w spektrum autyzmu czasem lekko utrudnia życie, więc nie wiem, czy nie utrudnialoby go potencjalnym dzieciom/dziecku
– bo zwalczylam (na zawsze) chorobę i boję się jej nawrotu w ciąży lub po ciąży, wolę być zdrowa.
„Będziesz żałować”, „zmienisz zdanie…” – ah, typowe straszaki serwowane bezdzietnym w różnym natężeniu.
Ostatnio wróciłam ze szkolenia dot. Komunikacji bez przemocy (NVC – non violence community). Uświadomiłam sobie, że nasz język jest pełen agresji i przemocowych sformułowań. Wsiąkamy w nie już w dzieciństwie. „Bądź grzeczna, bo cię pani zabierze” – straszy matka w sklepie małą dziewczynkę. Co więcej, czasem po prostu z dobrymi intencjami ktoś coś nam mówi, na coś namawia, do czegoś przymusza, ot z nieświadomości, z nawyku, bo nie zna lepszych metod.
Edukacja nas kiedyś wyzwoli. 😀
Cześć! Chciałem dorzucić swoją męską cegiełkę do głosów wdzięczności za to miejsce.
Od zawsze pół żartem, pół serio przebąkiwałem, że nie chcę mieć dzieci – jednak nigdy nie byłem zmuszony, aby pochylić się bardziej nad tym problemem. Sytuacje związkowe zawsze układały się w tym zakresie po mojej myśli – czyli było dobrze tak, jak było, nikt o dzieciach głośno nie mówił.
Wszystko zmieniło się po poznaniu ostatniej, byłej już partnerki. Może wydać się dziwne, że dorośli ludzie nie ustalają takich spraw od razu, ale zachłysnęliśmy się sobą na tyle, że przez dwa lata żyliśmy w idealnym świecie, w którym każde z nas po cichu snuło swoją wizję szczęścia, i było przekonane, że to naturalnie idzie w tym kierunku.
Dopiero jasna deklaracja partnerki, że z jej strony posiadanie dziecka, to kwestia 'kiedy’, a nie 'czy w ogóle’, wywołała we mnie olbrzymi dyskomfort psychiczny, jakiegoś rodzaju wewnętrzną niezgodę, i okazała się dla mnie bodźcem do zrobienia konkretnego rachunku sumienia.
Dotarło do mnie jak bardzo nie chcę mieć dzieci. Mógłbym bez zastanowienia rzucić setką argumentów najróżniejszych kategorii, ale większość z nich jest Wam już doskonale znanych ze swoich doświadczeń.
Oczywiście, czułem się jak odmieniec, ktoś 'nienormalny’. Nie było z kim porozmawiać, myślałem co ze mną nie tak. Zbawieniem okazało się to i podobne mu miejsca. Dzięki WAM zrozumiałem, że nie jestem wybrakowany, dziwny, chory – że nie ma 'właściwego’ modelu rodziny, a każdy musi przeżyć życie w zgodzie z własnym sumieniem, a nie sugestiami społeczeństwa i mitami wpajanymi nam z pokolenia na pokolenie.
Rozstanie było (jest?) bardzo bolesne. Poza tym jednym 'detalem’ byliśmy ze sobą naprawdę szczęśliwi. Łatwiej się rozstać, gdy coś się nie układa. Postanowiłem nie oszukiwać siebie i partnerki, nie dawać złudzeń na przyszłość. Pomimo, że jest to wspaniała osoba, ma niezmiernie głęboko wpojone wartości 'tradycyjne’, i żadne racjonalne argumenty (a sami wiecie, że jest ich ogrom) nie były w stanie zburzyć jej wyidealizowanej wizji macierzyństwa – ja natomiast wydaję się być w jej oczach tym ogniwem, które wymaga naprawy. Chyba do końca nie byłem świadom, że o ile dla mnie 'kochać’ nie jest równoznaczne z 'chcę mieć z Tobą dzieci’, to w wielu przypadkach są to pojęcia idące w parze. Z jednej strony czuję się winny („cały świat jej się rozsypał”), a z drugiej wiem, że ustąpienie i sprowadzenie wbrew sobie na świat kolejnego człowieka, mogłoby wywołać jeszcze większy dramat – tylko w tym przypadku trzech lub więcej osób.
Wiem, że czas leczy rany, i mam nadzieję znaleźć w przyszłości osobę, dla której idealna, pełnowartościowa rodzina, to 2 + 0. Nadal będę tu z chęcią zaglądał i korzystał z terapeutycznych właściwości tego miejsca 🙂 Wybaczcie tasiemcowatego posta, ale lżej przez to na sercu 🙂
Och, jak dobrze Cię rozumiem! Przechodziłam (jako dziewczyna) przez to doświadczenie z drugiej strony, tyle że po siedmiu (tak, tak…) latach związku – gdy się poznawaliśmy z moim ex, na liczniku wieku miałam jedynkę z przodu, więc nie rozmawiało się na temat dzieci, bo i po co tak wcześnie, z takim samym prawdopodobieństwem trafności mogliśmy wtedy przewidywać dzisiejszą pogodę na Seszelach. Serce się kraje, gdy pomyślę o tym, co napisałeś – „poza tym jednym <> byliśmy ze sobą naprawdę szczęśliwi” – bo wiem z autopsji, że tak z pewnością było. Twój post czytałam jak swoje własne wspomnienia – żal porzucać istniejącą wspaniałość i trwające szczęście, zwłaszcza że druga strona usilnie stara się nie dostrzegać rzeczywistości wokół nas – a ta podpowiada jasno – wcale nie jest powiedziane, że rodzicielstwo dorównywałoby cudownością stanowi obecnemu, jednak druga strona usilnie stara się tego nie dostrzegać. Do końca ma się tę nadzieję, że przecież skoro partner jest mądry, to w końcu dostrzeże prawdę… Niestety, własny instynkt (plus nacisk rodziny?) przeważają. Dlatego z własnego doświadczenia mogę Cię zapewnić, że (niestety?) podjąłeś dobrą decyzję – bo druga strona najprawdopodobniej nigdy nie odpuści. U mnie dyskusje trwały trzy lata i mimo najszczerszych chęci z obydwu stron, nic nie dało się zrobić – koniec końców chłopak z niemożności (niegotowości?) do podjęcia decyzji dorobił się problemów psychicznych i chodził do psychoterapeuty, to ja musiałam być stroną, która z bólem zakończyła związek, krok przed własną zapaścią na zdrowiu fizycznym ze stresu powiązanego z tym konfliktem – tyle dla siebie ryzykowaliśmy z miłości i poczucia spełnienia w teraźniejszości, ale jak widać, w związku trzeba mieć poczucie, że idzie się w dobrym kierunku w swoim życiu i że przyszłość ma szansę być mniej więcej taka, jak byśmy sobie życzyli, aby on trwał. Dlatego cieszę się, że byłeś mądrzejszy niż ja i oszczędziłeś sobie tego niepotrzebnego długotrwałego cierpienia. Jestem pod wrażeniem takiej stricte życiowej mądrości i pewności swoich pragnień, która może wyniknąć tylko z długotrwałych, głębokich przemyśleń na dany temat, a która wręcz promieniuje z Twojego komentarza 🙂 Jestem pewna, że znajdziesz wspaniałą kobietę bezdzietnicę, zwłaszcza, że jak sam widzisz po tym blogu, wśród bzw jest nas zdecydowanie więcej niż mężczyzn 🙂 o to bym się w ogóle nie martwiła 🙂
Ostatnia rzecz – nie wiem jak Ty, ale ja przy rozstaniu, pomimo masy ciepłych uczuć do ekspartnera, poczułam obezwładniającą ulgę, pochodzącą z najgłębszych części mojego jestestwa. Był to dla mnie wyraźny sygnał, że robię dobrze – i mam nadzieję, że też to czułeś w swoim przypadku. Jeśli kiedykolwiek zacząłbyś wspominać dawne dzieje i zastanawiać się w chwilach zwątpienia, „co by było, gdyby…”, przypomnij sobie tę ulgę, to naprawdę bezcenny drogowskaz w trudnych chwilach „po”. Mam nadzieję, że szybko się otrząśniesz po rozstaniu i na nowo odkryjesz radość z życia oraz satysfakcję z podjęcia tej dojrzałej, dobrej, choć jakże trudnej decyzji. Mi się udało wrócić do siebie, sama byłam w szoku, że tak szybko 🙂 A życie prawie od razu pokazało, że toczy się dalej i ma w zanadrzu jeszcze mnóstwo cudownych niespodzianek. Ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji – i życzę Tobie tego samego! Ściskam serdecznie i do zobaczenia w komentarzach pod innymi postami,
Silyaen
Ja mam nieco inną sytuację niż wy, która napełnia mnie ostatnio coraz większymi obawami. Jestem w bardzo udanym związku 14 lat (praktycznie nie wyobrażam sobie życia bez tej osoby). On od początku wiedział, że mnie nie po drodze jest do dzieci. Odbyliśmy już multum rozmów na ten temat i powiedziałam mu, że być może zmienię zdanie, ale ma na to nie liczyć – to by była ewentualna anomalia i tyle. Od 14 lat zdania na temat dzieci nie zmieniłam. I nie widzę zmian – nadal nie chcę dzieci i to bardzo, a czas mi leci bo najmłodsza już nie jestem. Jesteśmy po ślubie, wiem że mąż kocha mnie bardzo – tak jak ja jego, aczkolwiek czasem mam wrażenie, że on jednak chciałby dzieci. Nigdy mi tego nie powiedział – tzn. mówi, że jak by były to ok i jakby nie było to też ok – on po prostu chce być ze mną bo jestem miłością jego życia…ale powiem wam szczerze, że ja nie do końca dowierzam jego słowom. Poza tym otoczenie nie daje nam żyć, chyba uważają, że mamy kłopoty zdrowotne bo patrzą na nas ze współczuciem i po prostu wmawiają nam to, że jesteśmy nieszczęśliwi bez dzieci…Uważają, że brak dzieci nadrabiamy podróżami i snobistycznym życiem. Bardzo mnie to wkurza i nie bardzo jest się jak odgryźć, poza tym jestem osobą , która nie lubi być niemiła. Mam wrażenie, że oni tym gadanie wmawiają mojemu mężowi braki, a mój mąż za przebywaniem z dziećmi nie przepada. Te z naszej rodziny bardzo go męczą, tzn. ja umiem sobie lepiej z nimi poradzić niż on.
Mam 27 lat (mój mąż również). Nie mamy dzieci, bo nie chcemy, i tak zostanie na zawsze.
W naszej „pipiduwie” ludzie są niezwykle źli i egoistyczni. Stosują wobec mnie przemoc. Nie znam tu więcej kobiet bezdzietnych. Społeczność „Bezdzietnika” to dla mnie jedyne oparcie.
Cieszę się szalenie, że mamy konflikt serologiczny – specjalnie zapłaciłam za badania. Cudownie, że nawet nasze organizmy nie chcą się rozmnażać.
Możliwe, że jesteśmy bezpłodni – ale tego nie mogę sprawdzić, szkoda kasy.
Nic złego się nie wydarzy, chociażby dlatego, że mam wkładkę wewnątrzmaciczną. A gdyby nawet się wydarzyło (ale się nie wydarzy), to byśmy oddali, o ile by przeżyło. Im jestem starsza, tym mniej martwię się, że moje ciało zostanie zniszczone. Myślę, że gdybym np. tuż przed menopauzą zapadła na ciążę, to bym się nie przejęła utratą urody, bo i tak byłabym stara i brzydka. A może nie przeżyłabym tej przeklętej ciąży. Nie zależy mi na życiu. Śmierć jest zyskiem. Serio, współczesny świat nie jest miejscem do życia.
Ale póki żyjemy, ja i mój mąż, jesteśmy szczęśliwi, razem korzystamy z życia, cieszymy się z małych rzeczy. A naszym największym skarbem jest MIŁOŚĆ ♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️
Ludzie dręczą mnie, żebym się rozmnażała. Mojego męża nie tykają – chociaż tyle. Sprawiają wrażenie, jakby nie myśleli o niczym innym, jak tylko o prokreacji… Z czasem będę sobie radzić coraz lepiej z presją społeczną i przemocą, której doświadczam na co dzień.
Mam nadzieję, że moja wypowiedź komuś pomoże 🙂
U mnie jest to samo lat prawie 29 a chęci na dzieci brak i mimo iż mam faceta ktory ma lat 30 i ostatnio rozmawialismy o dzieciach to sie okazalo ze on tez nie chce miec dzieci co bardzo mnie ucieszylo:)
Zazdroszczę tego zgrania 🙂 cieszcie się sobą i żyjcie szczęśliwie!
Podpisuję się rękami i nogami pod większością przytoczonych przez autorkę argumentów – pisane z perspektywy kobiety, ale utożsamiam się z nimi jako niechcący mieć dzieci mężczyzna.
Za nami chyba najgorszy okres w roku jeśli chodzi o presję społeczną z tym związaną, czyli grudniowe święta. Nie jest łatwo znosić komentarze „Kiedy dziecko/wnuk?”, „Ja w twoim wieku(…)”, „Twoja kolej” itd. w gronie konformistycznej, tradycyjnej rodziny gdzie każde odstępstwo od schematu 'ślub kościelny-dom-dzieci’ jest traktowane co najmniej jak dziwactwo. Człowiek czuje się tak, jakby był komukolwiek „winien” wydania potomka na świat. Uważam, że rodzicielstwo jest przeznaczone tylko dla osób, które tego chcą i się do tego nadają. W innym przypadku największym poszkodowanym, poza nieszczęśliwym rodzicem, jest nieszczęśliwe dziecko.
Dzięki za założenie tego bloga, dużo wartościowych treści tutaj 😉
Hej, Krzysztof! Witaj na Bezdzietniku. Dzięki za ten męski głos. Ciekawego sformułowania użyłeś: „Człowiek czuje się, jak by był komukolwiek winien wydania na świat potomka”. To bardzo trafna uwaga. Rzeczywiście, przez całe lata tak to właśnie było: ludzie byli winni potomstwo – narodowi, społeczności, rodzinie, rodowi… I w tej niezmienionej formie pokutuje to do dziś. Cieszę się, że tak wiele osób dostrzega te symboliczne, mniej lub bardziej zawoalowane wymuszenia i daje temu głośno wyraz.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na bloga w nowym roku. Mam nadzieję, że ruszę z nową parą.
Witam wszystkich. Trudno cokolwiek dodać po lekturze waszych komentarzy. Myślę że wiele osób odnajduję w nich swoje historie…. Tak jak ja. Mam 35 lat, moja żona jest o rok młodsza. Jesteśmy w szczęśliwym bezdzietnym związku. Pozdrawiam wszystkich świadomych ?
Witam na Bezdzietniku i pozdrawiam??
Witajcie,
mam prawie 50 lat i nigdy nie chciałem mieć dzieci, choć je lubie. Po prostu nie rajcowało mnie ani ojcostwo ani posiadanie potomstwa. Dodam, że jestem singlem po wieloletnim związku z partnerką i świetnie mi jest samemu, w małym ale fajnym gronie przyjaciół. Nigdy się nie spodziewałem, że nadchodząca jesień mojego życia będzie tak fajna, kolorowa i wesoła.
Do Polski wróciłem po 30 latach za granicą, mieszkam w średniej wielkości miejscowości.
Świetnie, że się pan odezwał? Mamy coraz bardziej mieszane i różnorodne grono. Pozdrawiam serdecznie!
Buszując po bezdzietniku, różnych forach internetowych i także po podróży w głąb siebie (pozdrawiam moją terapeutkę) ja także doszłam do wniosku, że na 1000% nie chcę mieć dzieci, których zresztą będąc jeszcze dzieckiem nigdy nie chciałam mieć. Moje powody dublują się z tym co w poście, ale może taka moja prywatna (na podstawie własnych obserwacji), kompleksowa lista którejś czytelniczce bądź czytelnikowi się przyda w snuciu własnych refleksji w tym temacie.
1) Ciąża – nie tylko hormony, mdłości i wahania nastroju, ale także wiele innych skutków ubocznych dla ciała i często psychiki (zaparcia, rozstępy, hemoroidy, cukrzyca, zmiana wagi itd.)
2) Poród – pomijając ból, ból i jeszcze raz ból, to także możliwy cały pakiet powikłań i skutków ubocznych (pęknięcia, nietrzymanie moczu, problemy w ,,tej” sferze, opadająca macica, BRAK LUDZKIEJ OPIEKI PORODOWEJ I POPORODOWEJ, brak cc na życzenie (choć cc to także ból i powikłania) itd.
3) KOBIETA mając dzieci jest po prostu uziemiona i przygwożdżona. Życie kobiet po dziecku zmienia się w 100%, w przypadku mężczyzn może w 10%.To kobieta musi zrezygnować z większości aktywności, przyjemności, kariery. Musi też często zrezygnować z siebie. Często staje się niewolnicą – przesadzam? Zapraszam na stronę ,,Żałuję macierzyństwa” na fb
4) Jest się zdanym samym na siebie – dziadkowie nie zawsze pomogą, a drugi rodzic najczęściej jest tym, który pracuje, no bo ktoś utrzymać rodzinę musi…
5) Kupa kasy idzie na dzieci. 100zł na tydzień to na same pieluchy, ew. niania i inne wydatki to ogrom pieniędzy, które dobrze zainwestowane mogą pomóc nam wykupić sobie opiekę na starość żeby otrzymać ,,szklankę wody”
6) Dobrze jest też przeanalizować ,,stabilność” związku w jakim jesteśmy. Czy dziecko to wspólna, odpowiedzialna decyzja czy chwilowa zachcianka. Bycie samotną matką jest szalenie trudne.
7) Warto sobie przypomnieć (albo zbadać) nasz stosunek do zabawy z małymi dziećmi bądź młodszym rodzeństwem. Między mną a moim bratem jest 8 lat różnicy. Obecnie kocham go bardzo, ale jako mała dziewczynka szczerze go nienawidziłam. Zabawy z małymi dziećmi nadal nie znoszę i to akurat się nie zmieniło. To nie dla mnie.
8) Dziecko to odpowiedzialność i to nieodwracalna odpowiedzialność. Ciągły stres i zmęczenie, walka o to, by dziecko wyrosło na przyzwoitego człowieka. Nie każdy jest gotów na takie poświęcenie.
9) Co jeśli urodzi się dziecko niepełnosprawne? NIE MAM NIC DO OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH i nie jestem za wprowadzeniem trybu obowiązującego w Sparcie (uśmiercanie dzieci chorych i robienie w ten sposób selekcji ludności). Wiem tylko, że mnie nie byłoby stać na takie poświęcenie. Przy zdrowym dziecku jest mnóstwo ,,roboty” a co dopiero przy dziecku nieuleczalnie chorym. Zawsze jest takie ryzyko i nie każdy jest gotów na zmianę swojego życia o 180 stopni do końca swojego życia (takie dziecko będzie nas potrzebowało zawsze)
10) Nie można traktować dzieci jak ZUSu albo kelnerów. Dzieci owszem, MOGĄ się nami zająć na starość, ale NIE MUSZĄ. Możliwe też, że mimo szczerych chęci, nie będą w stanie się nami na starość zająć (nie będzie ich stać na rzucenie pracy, rodziny itd.żeby zająć się ,,staruszkami”). Lepiej samemu zadbać o emeryturę i godną starość.
11) Nie oczekuj od dzieci za wiele. Mogą wyrosnąć na różnych ludzi, mogą Ci (mimo wielkiego trudu i miłości włożonego w wychowanie) sprawiać problemy także i w dorosłym życiu. Mogą nie odwzajemnić miłości i się od Ciebie odwrócić. Tego naprawdę nie przewidzisz.
12) Jestem introwertyczką, melancholiczką i lubię samotność. To znaczy lubię ludzi, ale lubię też balans, bycie ze sobą i lubię być sama. Dziecko raczej by mi to uniemożliwiło a wręcz niejako wymusiło nie zawsze chciane kontakty społeczne.
13) Nieposiadanie dzieci to także tryb życia, który możemy MY dostosować do swoich potrzeb. Można żyć leniwie, na spontanie, można się oddać karierze i żyć z turbo przyspieszeniem, aktywnościom fizycznym, przyjaciołom czy rodzinie.
14) Nieposiadanie dzieci to dla mnie wolność przemieszczania się, i duża niezależność.
15) Nieposiadanie dzieci to także szansa na pielęgnowanie związku :), dbanie o wzajemne relacje, ,,iskrzenie”, zakochiwanie się w sobie na nowo :).
16) Brak dzieci to także mniej stresu oraz przemęczenia, a także spokojny sen a to sprzyja utrzymaniu zdrowia (także psychicznego).
17) Hobby i Pasje – życie bez dzieci to także pewna forma luksusu, szansa na szczęśliwe życie. To okazja do rozwijania siebie i swoich zainteresowań
18) Warto zastanowić się czy naprawdę chcesz dziecko czy do takiego myślenia zmusza Cię presja innych. Inni być może Cię w końcu namówią, ale czy zaoferują Ci pomoc jak nie będziesz dawała rady? Żyj w zgodzie ze sobą a nie oczekiwaniami innych.
19) Ekologia. Tak kontrowersyjne i wałkowane wiele razy. Ale globalne ocieplenie i przeludnienie to mimo wszystko przynajmniej dla mnie, ważne argumenty.
20) Można też pomóc innym istotom – np. zwierzętom. Także dostaje się bezgraniczną miłość i świadomość, że chociaż jedna istota dzięki nam miała lepsze życie 🙂
21) Chęć pomocy innym? Wolontariat, pełnienie funkcji super cioci (super wujka) itd.
22) Dobrze jest się zastanowić nad swoimi obecnymi relacjami ze swoją rodziną i bliskimi. Możliwe, że konieczne będzie przepracowanie pewnych kwestii np. na terapii, wzorców które wynieśliśmy z domu, a które mogą na nas źle wpływać.
23) Warto pomyśleć czy jako potencjalnie dzietna kobieta jesteś gotowa na pogodzenie się z Twoim nowym wizerunkiem społecznym. Odkąd kobieta jest w ciąży nie jest już kobietą. Jest przyszłą matką (i dlatego jej brzuch dotyka całe społeczeństwo – ostatecznie to nie jest już Twoje ciało, to przecież własność państwowa, o której Ty już nie decydujesz). Odkąd kobieta ma dziecko nie jest już kobietą. Jest mamą bądź mamusią. I tak będą na Ciebie patrzeć. Albo jak na maDkę. Trafisz na różnych „tolerancyjnych” ludzi.
24) Dobrze jest podejść do tego logicznie a nie tylko emocjonalnie. Zastanów się czy naprawdę masz choćby mniej więcej realną wiedzę jak wygląda prawdziwe życie z małym dzieckiem. Że to nie tylko jest słodki bobas, lukrowa łąka, tęcza i jednorożce. Nigdy nie wiadomo w co się pakujesz. Ja idąc w bezdzietność też tego nie wiem. Ale wiem jedno, przemyśl to i się zastanów. Mierz swoje siły na rodzicielskie zamiary. Skoro myślimy jaki kierunek studiów wybrać, jaką pracę i gdzie mieszkać, to kwestie (bez)dzietności też trzeba dobrze przemyśleć.
Każda decyzja jest dobra jeśli jest nasza i podyktowana naszą intuicją i sercem. Nie namawiam i nie odradzam. Po prostu warto jest się zastanowić.
POZDRAWIAM AUTORKĘ, KTÓREJ JESTEM BARDZO WDZIĘCZNA ZA TEGO BLOGA I KTÓREJ PRZESYŁAM POZYTYWNĄ ENERGIĘ NA NOWE POSTY :D. To dzięki Tobie Edyto zdecydowałam się na terapię i jestem szczęśliwym, naprawionym i żyjącym w zgodzie ze sobą człowiekiem!
Serce rośnie, jak się czyta takie posty <3 Wszystkiego dobrego! Mogę się z pełnym przekonaniem podpisać pod każdym słowem z tej wypowiedzi.
Bardzo mi miło, że przemęczyłaś się do końca moich przydługich wypocin :). 24 powody na moje 24 lata życia ;). Pozdrawiam serdecznie
Dobrze to opisałaś Magda. Tylko do punktu 23) cos dodam. Spotkałam się z takimi dla których nie trzeba było mieć dziecka, by widzieli w tobie matkę. Dla nich słowo kobieta jest synonimem słowa matka.
Masz rację Esme. Widzę to przede wszystkim po mojej kuzynce, która jest po 30tce i bardzo często się z czymś takim spotyka… 🙁
Też się z tym spotkałam, ale dużo wcześniej. Jak miałam z jakieś 19/20 lat.
Napisałaś wszystko co wcześniej zawsze myślałam o nie posiadaniu dzieci ale ostatnio bardzo emocjonalnie i egoistycznie zmieniłam zdanie ze jednak chcę. Miałam wizje rodziny z Modern Family. Z kolei mój narzeczony oznajmił, że on jednak nie chce i wywołało to taką lawinę płaczu i dramatów, że prawdopodobnie się rozejdziemy. Ale trafiłam tu. Zdaję sobie sprawę że nie dałabym rady ze wszystkimi obowiązkami i wyrzeczeniami, szczególnie sama bo on by odszedł. Mieszkam zagranicą bez rodziny i znajomych, więc zdana bym była tylko na siebie. Jestem introwertyczką 🙂 lubię spokój, ciszę, porządek w domu, podróże, zwierzęta. Jeszcze nie zrobiłam tylu rzeczy które chciałam, nie zaczęłam żyć sama dla siebie a musiałabym wszystko odstawić na 20 lat? Gdy bede koło 60-tki! Chodzę na psychoterapie i sama się jeszcze nie ogarnęłam. Jakbym mogła sprowadzać kogoś na ten świat żeby mnie naprawił albo bo boję się być sama lub chcę żeby mnie ktoś kochał. Dzięki blogowi i komentującym widzę że bezdzietni mogą być szczęśliwi bez poczucia winy, które głównie powoduje presja rodziny i znajomych. I wewnętrzne rozterki. Pozdrawiam 🙂
Nie mam pojęcia co Ci napisać. Ja wiem, że w ,,moim przypadku” mam jeszcze czas (rocznikowo 26 lat), nie wykluczam też, że może kiedyś faktycznie zmienię zdanie, Ja po prostu nie lubię dzieci i wszystkie powody, które napisałam powyżej są jak najbardziej szczere i w moim przypadku się sprawdzają. Najbardziej przeraża mnie wizja ciąży i porodu (bo w moim stanie zdrowia to naprawdę mogłoby się źle skończyć). Ale w Twojej sytuacji, jeśli naprawdę czujesz, że chciałabyś mieć dziecko, to może to jest właśnie Twoja recepta na szczęśliwe życie? Pisząc o swoich powodach naprawdę moim celem nie było odradzanie komuś posiadania dzieci, tylko bardziej chodziło mi o to, że rodzicielstwo to nie tylko tęcza i jednorożce a tak to jest przedstawiane w mediach. Myślę też, że jeżeli naprawdę bardzo czegoś w życiu chcemy (i ta chęć wypływa tak szczerze z naszego serca), to jakoś sobie poradzimy :). Ja akurat rozstałam się z partnerem 3 lata temu, bo on chciał mieć dzieci od samego początku, ja oczywiście twardo obstaję przy bzw. W tej kwestii akurat bardzo ciężko o kompromis… Ale może z kolei dajcie sobie trochę czasu? Nie mam pojęcia co Ci napisać. Trzymam mocno kciuki, żebyś podjęła decyzję, która uczyni Cię szczęśliwą. Pozdrawiam
Dlaczego nie chcę mieć dzieci.Przede wszystkim-absolutnie sobie nie życzę,żeby coś zawłaszczało całe moje życie,całość mojego czasu,uniemożliwiało mi moje zajęcia.Jestem spokojnym introwertykiem i kompletny brak czasu na reset doprowadziłby mnie szybko do psychiatryka.Nikt włącznie ze mną nie miałby pożytku z tego,że całe życie poświęciłabym na wychowanie dziecka.Po co,mało to dzieci się rodzi? Owszem,to również prawda,że dzieci mnie irytują,że ich głosy są drażniące,a ich sprawy takie nieważne…
Nidy mnie nie ciągneło do dzieci. Nie interesowała mnie opieka nad nimi. Nie czuję potrzeby bycia w związku. Nie spotkałam nikogo z kim chciałabym być. Nie stać mnie na to. W życiu są inne możliwości.
Uważam, że to mądre i zdrowe, że rodzące kobiety na porodówkach są nieuprzejmie traktowane, ponieważ cały otaczający je świat pieje z zachwytu nad nim i ich dziećmi, więc dla równowagi dobrze, że ktoś prezentuje inną postawę.
Kobiety powinny mieć dobrą, życzliwą i profesjonalną opiekę podczas porodu! To, że nie mam dzieci, nie powinno oznaczać, że życzę źle innym kobietom. Pamiętaj: solidarność naszą bronią! Gdy walczymy na ulicach o dostęp do aborcji, badań prenatalnych, o systemowe przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet, o środki antykoncepcyjne – nie ma znaczenia, czy jesteśmy matkami, czy nie. Jesteśmy kobietami. Powinnyśmy się wspierać i walczyć o swoje prawa, również prawo do „rodzenia po ludzku”.
Mam 37 lat, nie mam dzieci i nie chcę ich mieć. Do 30-stki byłam między młotem a kowadłem, bo z jednej strony czułam, że nie chcę być matką, a z drugiej myślałam, że powinnam mieć chociaż jedno (uniknięcie samotności, szklanka wody na starość i te sprawy). Im bliżej 30-stki byłam, tym bardziej się męczyłam, bo czas się zbliżał, a ja wciąż dziecka nie chciałam… Wiecie kto mnie uwolnił od tej męczarni? Moja mama, która powiedziała, że przecież nie muszę mieć dzieci 🙂 Dodała, że dzieci to obowiązek, wyrzeczenia, miliony zmartwień, odpowiedzialność na całe życie… Oczywiście szybko dodała też, że jest szczęśliwa, że nas ma 😀 Mnie i brata (choć wiem, że nie p0jawiliśmy się na świecie z silnej potrzeby, ale dlatego, że w tamtych czasach po wyjściu za mąż rodziło się dzieci i już, taka była kolej rzeczy). Puenta była taka, że choć mama cieszyła się, że nas ma, to rozumiała, że nie każdy do dzieci się nadaje, nie każdy musi zostać rodzicem i przede wszystkim nie każdy musi tego chcieć. Zdjęła ze mnie ogromny ciężar, za co zawsze będę jej wdzięczna 🙂
Jestem psychologiem o specjalności wychowawczo- rozwojowej. Mam dwoje, dorosłych już, dzieci. Świetnych, młodych ludzi. Z doświadczenia wiem, że (zwłaszcza jeśli chodzi o rzeczy ważne i wymagające dużego wysiłku) warto robić właśnie to, czego się pragnie. Wtedy to ma sens, daje radość. Jestem też przeciwniczką ,,poświęcania się” rodzica, tzn.warto z siebie dzieciom dawać świadomie, wiedząc, że każdy czas z nimi da i radości, i problemy. Tak zrobiłam, decydując się na dzieci.
Drogie kobiety! Nikt nie ma prawa Was oceniać. To Wasze życie i Wasza decyzja. Jeśli jest świadoma, jest ok. Jeśli płynie z lęku, rozważcie ją. Tak samo, jak rodzenie dzieci z lęku (bo co ludzie powiedzą, bo on chce…). Pozdrawiam serdecznie
Hej! Dzięki za ten komentarz! Masz absolutną rację. Również najserdeczniej pozdrawiam!
Bardzo podoba mi się, w jaki usystematyzowany sposób, autorka listu opisała swoje rozważania. To budujące, że taka młoda osoba ma takie dojrzale poglądy. Jestem matką czwórki dzieci w różnym wieku. Jestem przed pięćdziesiątką a jeszcze chętnie bym urodziła. Uwielbiam dzieci. Zawsze tak było. Mój najstarszy dorosły syn i jego partnerka nie lubią dzieci. Syn rozważa ubezpłodnienie, żeby dziecko im się nie przytrafiło. Ja też nie chce żeby mieli dzieci kiedy nie chcą. Przykre to namawianie na dzieci. Jestem za akceptacją tych życiowych wyborów, za wspieraniem swoich dzieci w ich decyzjach. Podobnie jak za tym, żeby nie stygmatyzować wielodzietnych z wyboru.
Chwała wszystkim mamom, które potrafią tak doskonale oddzielić swoje pragnienia od pragnień innych, a zwłaszcza swoich dzieci! Dzięki, Elu, za ten wpis. Podziwiam twoje podejście i serdecznie cię pozdrawiam!
Dzień dobry. Mam na imię Marta. Mam 31 lat. Jako mloda dziewczyna będąc w związku z moim ex- partnerem wydawalo mi sie oczywiste, że będe mieć w przyszlosci dzieci. To bylo ponad dekadę temu. Dzis na 100% wiem, ze nigdy nie wydam na świat czlowieka. Nie dlatego, ze robię karierę, rozwijam pasje itp. Moja decyzja o bezdzietnisci spowodowana jest moją nadwrazliwoscia, która ostatecznie doprowadzila do tego, ze stałam sie anynatalistķa. Za dużo złego sie tu na Ziemi dzieje. Poradnie psychiczne, psychologiczne przepełnione. Dowod na to ze ludzie juz zwyczajnie sobie nie radza. Za dużo cierpienia widzialam i nadal widze żeby fundować komus życie tutaj. Uważam po prostu ze świat to nie jest dobre miejsce… Dziękuję . Pozdrawiam.
Mam bardzo podobnie ❤️
Ja też mam podobnie ?
Mam tak samo jak Ty.
Mam 33 lata i nie chcę mieć dzieci, co więcej przez wszystkie lata mojego życia nie pamiętam abym chociaż raz zwatpiła w to, że nie chcę mieć dzieci. Niestety ani moja rodzina ani moi znajomi nie potrafią tego zaakceptować. Ciągle słyszę, że marnuje życie, że w końcu powinnam się ustatkować. I mimo wszystko zdania nie zmieniam. Nie lubię dzieci, denerwują mnie i wzbudzają agresję. I naprawdę wierzę w to, że zmęczona i wyprowadzona z równowagi mogłabym skrzywdzić dziecko (może tak samo myślały te matki, które zrobiły swojemu dziecku krzywdę, ale one dały się przekonać, że swoje pokochasz i swoje to nie będzie cie denerwować). Instynktu macieżyńskiego nigdy nie czułam, dzieci mnie nie rozczulały. Nie potrafię się nimi zajmować i z nimi rozmawiać (w sumie nawet w dzieciństwie wolałam siedzieć z dorosłymi niż bawić się z dziećmi). Poza tym dochodzą kwestie zdrowotne – dyskopatia wielopoziomowa, naczyniak w kręgosłupie, oponiak w mózgu i niedoczynność tarczycy. To już może już wystarczy obciążania organizmu kolejnymi rzeczami. Dodatkowo nie chcę zniszczyć sobie życia tak jak moja matka (co wielokrotnie dawała mi odczuć…) zaszła w ciążę w wieku 38 lat – klasyczna wpadka (lekarze całe życie mówili jej, że jest bezpłodna) z facetem, którego ledwo znała. Rodzina zmusiła ją do ślubu, jest z nim do dnia dzisiejszego chociaż nie jest z nim szczęśliwa i nigdy nie była. Niestety przez to, że nie była niezależna finansowo nie zdecydowała się odejść. Kolejny argument – tańczę i chcę się w tym dalej rozwijać, a dziecko wykluczyłoby mnie z treningów na ładnych parę lat. A z tego podobnie jak z podróży nie zamierzam rezygnować. A na koniec kwestia finansowa pracuje w jednostce państwowej od kilku lat, praca jest stresująca, ciąży na mnie duża odpowiedzialność, a ledwo zarabiam 3 tys. to z czego miałabym utrzymywać siebie i dziecko…
Ale mimo moich argumentów nadal nikt nie potrafi zrozumieć mojej decyzji.
38 letnią kobietę zmusić do ślubu.Przecież to jakieś kuriozum.Rozumiem jakąś małolatę ale dojrzałą kobietę.Powinna była olać rodziców.
Droga Katarzyno. A skąd miałabyś wiedzieć jak opiekować się dziećmi? Tego nie wie się tak po prostu. Wielu początkujących rodziców błądzi i sami są „jak dzieci we mgle”. Mi się zawsze podobało powiedzenie, że „Do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski”. Nie masz własnego dziecka? Nic nie szkodzi. Jeśli zechcesz, możesz być członkiem tej „wioski”. Na pewno są jacyś rodzice, którzy będą Ci wdzięczni za wsparcie.
Dopiero dzisiaj odkryłam ten blog, ale to jest cudo! Sama mam 24 lata i ogromny mętlik w głowie. Z jednej strony nigdy nie byłam w poważnym związku, nie mam pojęcia czy poznanie tego jedynego (jeśli się uda), nagle magicznie sprawi, że będę chciała mieć piątkę dzieci! Z drugiej, na dziecko w moim życiu, z racji mojego charakteru raczej nigdy nie będzie miejsca: mimo, że bardzo chciałabym w końcu sobie kogoś znaleźć, to uwielbiam czas spędzony samotnie, na długich spacerach, uciekaniu od ludzi kiedy czuje, że otacza mnie za dużo bodźców. Dodatkowo, próbuje poradzić sobie z zaburzeniami lękowymi oraz faktem, iż wiem, że epilepsja na którą cierpiałam w dzieciństwie jest w mojej rodzinie chorobą dziedziczną. Ale nie ukrywam też, iż bardzo się boje, że mój przyszły partner nie zrozumie mojej decyzji, że nie chce mieć dzieci. Czuje, że zbliża się dla mnie czas bardzo poważnych decyzji. Zamknięcie granic w czasie epidemii, uświadomiło mi, w jak bardzo pozbawionym praw reprodukcyjnych kraju żyje. Czuje, że to wszystko idzie w bardzo złym kierunku. Nie mam kompletnie wsparcia w mojej bardzo konserwatywnej rodzinie, ale za to mam dwie najcudowniejsze na świecie przyjaciółki, z którymi chce zamieszkać po tym, jak skończymy wkrótce studia. Udało mi się znaleźć obecnie w takiej sytuacji materialnej, że jestem w stanie zapewnić sobie sama jakiś długoterminowy sposób antykoncepcji i w końcu uwolnić od stałe mi towarzyszących, wręcz wykańczających mnie obaw o ciąże w niedalekiej przyszłości. Muszę tylko dokonać, zapewne jednej z najważniejszych decyzji w moim życiu: czy zdecydować się na metodę odwracalną, czy podjąć tą decyzje i już teraz podwiązać sobie jajowody. W tych rozważaniach jestem totalnie sama, ale właśnie ta samotność uświadomiła mi, że jedyną osobą, która wie co dla mnie najlepsze jestem ja sama. Strasznie cieszę się, że wypowiada się tutaj tyle cudownych, dojrzałych, wspaniałych osób. Dużo miłości ❤️
Hej, Kasia! Sprawy, o których piszesz, są faktycznie bardzo zagmatwane i życiowo doniosłe. Nie odważyłabym się radzić ci cokolwiek i cieszę się, że nie tego oczekujesz. Tę decyzję każda z nas musi podjąć sama (zanim przyjdzie czas na obgadywanie jej z partnerem/partnerką). Mam nadzieję, że rozważania, jakie tu znajdziesz, choć trochę ci w tym pomogą. Niech będą inspiracją do refleksji. Decyzja o salpingektomii teoretycznie nie musi być ostateczna, można w przyszłości kombinować, ale wiąże się to z olbrzymią niepewnością, stresem, kosztami (również zdrowotnymi). Dlatego lepiej traktować ją jako decyzję ostateczną. Czy w przyszłości będziesz jej żałować – niestety, nie ma tu dobrej odpowiedzi. Ile kobiet, tyle doświadczeń. Pragnienie zostania matką może się nigdy nie pojawić, a może dopaść cię w najmniej spodziewanym momencie. To, jak sobie z nim poradzisz, zależy od wielu rzeczy – od sytuacji życiowej i uczuciowej, cech charakteru i wielu, wielu innych… Są ludzie, którzy poddają się emocjom, są i tacy, którzy potrafią trzymać je na wodzy. Są tacy, dla których wewnętrzne zobowiązania to świętość, i tacy, którzy łamią je pod wpływem impulsu. Poza tym czas nas zmienia. Nie zawsze zmienia nasze pragnienia, ale czasami – tak. To wszystko trzeba wziąć pod uwagę, zastanawiając się nad zabiegiem. Taka jest moja refleksja. Może innymi podzielą się z tobą niezawodne czytelniczki?
Jakkolwiek będzie – pamiętaj: decyzja o zostaniu matką należy wyłącznie do ciebie. Nie daj jej sobie nikomu odebrać!
Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki!
Dzień dobry!
Koty wcale nie są lepsze. Ni ujaszka. Dzieciar nigdy nie nasika Ci na buty/sweter/plecak bo mu przestawileś kuwetę w drugi kąt łazienki, a tam nie takie żyły wodne, nie buchnie ci kotleta z talerza, kiedy pójdziesz odebrać domofon, nie eksploruje garów na kuchence, nie wywala wszystkich kwiatów, bo mucha lata przy szybie itp. Wiem co mówię bo mam po 2 sztuki dzieci i kotów, a na dodatek jednego psa. No i poprzedni pies wygrał ranking zdecydowanie, kiedy urodził mi się pierwszy dzieć: siedzimy z żoną koło 22, skonani jak trza, gdy potomek walnął kupę i zaczął płakać. No i patrzymy tak jedno na drugie, kto pierwszy pęknie, minus mija, dziecko alarmuje, a pies podniósł łeb, patrzy, że człowieki nic, a ktoś powinien iść jak młode płacze, no to sam się kopnął do pokoju młodej. Niestety, pieluchy nie umiał zmienić.
Jak się nie rozumie kocich zachowań, to tak jest. Wystarczy się poduczyć. A niestety czasem wpada do mnie kumpela z 5-letnią córką i powiadam Ci, ta dziewczynka w godzinę jest w stanie zrobić bajzel, którego moja gromadka kotów nie zrobiłaby w tydzień.
Droga Moja, jakbym czytała o sobie. Też nie chcę mieć dzieci, wiem już od jakichś 16 lat, właściwie kiedy poszłam do liceum i odkryłam, że mam fajne zainteresowania, chcę robić karierę naukową (na razie tylko doktorat, w którego jestem trakcie), a przede wszystkim zaczęłam przyglądać się życiu mojej mamy, która wcale nie była taka szczęśliwa jako matka, mimo, ze całe życie słyszałam, że urodzenie dzieci i ich wychowanie jest jej największą radością. Serio? Nie kupuję tego. Sama mam fajną pracę, nieźle zarabiam, rozwijam się, i nie ma w moim życiu miejsca na dziecko i odpowiedzialność za nie. Nie jestem zdolna do poświęcenia się drugiej istocie. Mając wizję bezsennej nocy, bo piszę artykuł, przygotowuję się do wystąpienia czy spędzać noc nad kupką i niemowlęciem – wybór jest prosty. Zabrzmi to egoistycznie, ale nie za nic nie zrezygnuję z komfortu wyspania się po zarwanej nocy (nie ważne z jakiego powodu) na rzecz wrzeszczących dzieciaków. Lubię dzieci, mam kilkoro siostrzeńców, ale one są fajne bo: przyjeżdżają max na 8 godzin, kiedy poświęcam im cały czas i bezwstydnie rozpieszczam skakając z nimi po plac zabaw, ale potem je oddaje rodzicom, a sama mam wieczór na domowe SPA 😉 24/7 z własnym – jak kto woli, ja nie. Poza tym nie chcę wydawać na świat człowieka, który później całe życie będzie miał do mnie żal, że był „kulą u nogi”, a ja nie potrzebuję kogoś kto mi na stare lata poda szklankę wody. Taki mam charakter i nie zmienię. Nie podziwiam dziewczyn, które zdecydowały się na macierzyństwo, bo to jest po prostu ich decyzja. Chciały to mają, nie ma w tym nic heroicznego. Tak jak ja nie jestem heroiną, bo nie chcę mieć dzieci.
Tak bardzo żałuję, że nie wpadłam na tego bloga kilka lat temu (może jeszcze nie istniał?).
Moja niechęć do dzieci, jak na ironię, pojawiła się dopiero po porodzie…
Urodzilam dziecko mając 23lata. Obecnie mam 28… Z perspektywy czasu wiem, że byłam młodą gowniarą, która o życiu nic nie wie. Dziecko nie było planowane, więc jak się dowiedziałam rozważałam różne opcje. Moj partner zapewniał mnie, że bez względu na to jaką podejmie decyzję – będzie mnie wspierał – jednak on bardzo chciałby dzieci i uważa że wcale nie jesteśmy za młodzi (on – mój rocznik) i sobie poradzimy ze wszystkim. + dodawał że po 30stce (dopiero po przekroczeniu 3 z przodu chcialam planować świadome macierzyństwo) może być za późno bo różnie w życiu bywa…
Byłam, że tak to nazwę – mało ogarnięta, jednak postanowiłam wziąć odpowiedzialność za nasze 'czyny’ i urodzić. Dziecko kochane przez wszystkich! Oczko w glowie dziadków z jednej jak i z drugiej strony. Ukochana córeczka tatusia. Moja księżniczka.
Z pozoru tworzymy super rodzinke. Szczęśliwą, kochająca się. Z pororu ja i mój partner świetnie odnaleźliśmy się w rodzicielstwie… Właśnie z pozoru – bo mimo iż mój facet jest najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi – tak mówi, ja natomiast krzyczę w duchu i 'przeklinam’ dzień zaliczenia 'wpadki’. Oddalabym wszystko by wróci do mojego życia sprzed ciąży, kiedy bylam tylko ja i mój facet. Do czasów kiedy mogliśmy poświęcać się tylko sobie, mieć swobodę, niezależnośc, spontaniczność…
Corke kocham nad życie i zrobie dla niej wszystko. Ale jeśli ktoś dałby mi szanse choć 1x cofnąć czas, wróciłabym do momentu sprzed ciąży i nigdy nie dopuściła do poczęcia.
Tak bardzo się utożsamiam z tekstem K, i z tymi argumentami, które przytoczyła.
Tylko u mnie sytuacja wygląda troszkę inaczej. Od 16-go roku życia jestem z moim mężem, w tym roku to już 15 lat. Mam 31 lat, on 34, i ciągle słyszę od wszystkich na około komentarze odnośnie posiadania dziecka. Ale największy problem leży w tym, że mój mąż chce mieć dzieci i bardzo. I według niego czeka, aż ja zmienię zdanie…a ja nie wiem czy je zmienię. Wręcz przeciwnie, myślę, że się tylko utwierdzę w tym przekonaniu. Nie wiem co robić…
Mam 42 lata i nigdy nie chciałam mieć dziecka. Jak do tej pory, nie żałuję. Dla mnie bezdzietność jest stanem naturalnym, nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym mieć dziecko. Mój podstawowy powód jest taki, że po prostu nie czuję potrzeby jego posiadania. Jestem typem osoby, która potrzebuje powodu, żeby „coś” zrobić, a nie – żeby tego nie robić. Potrzebuję powodu „za”, a nie „przeciw”. Jeśli nie mam powodu, to danej rzeczy nie robię – tak jest u mnie właśnie z nieposiadaniem dzieci: nie wiem po co miałabym je mieć.
Dzieci po prostu nie lubię, mogę sobie co najwyżej popatrzeć z daleka na słodką buźkę, nie lubię i nie potrafię się nimi zajmować, bawić. Irytują mnie i męczą. Nie potrafię tolerować dziecięcego krzyku, płaczu, fochów, biegania, ciągłego „chcę – nie chcę”, „kup mi”, „daj mi” itp… Mam dużą potrzebę ciszy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy nie mogę usiąść z książką, obejrzeć filmu, pobujać się po necie kiedy mam na to ochotę, bo obok dziecko mówi „pobaw się ze mną” albo trzeba ciągle uważać, żeby sobie krzywdy nie zrobiło. Pilnować, czy odrobiło lekcje, umyło zęby, zjadło warzywa… Nie chcę wiecznego bałaganu w domu, jestem dość pedantyczną osobą, to by mnie dobijało. Nie mam też ochoty wracać do świata, w którym już byłam: przedszkole, szkoła itepe. A pyskujący nastolatek? Boże, nie…
Zawsze, kiedy słyszałam ludzi narzekających na trudy rodzicielstwa, myślałam sobie: „ja tak nie chcę, po co mam to sobie fundować?”. Jestem też pewna, że z większością problemów nie dałabym sobie rady, nie byłabym dobrym rodzicem.
Silny lęk przed ciążą, porodem i tym co po porodzie, wstręt do karmienia piersią, to kolejne powody.
Nie mogę na swoje usprawiedliwienie użyć argumentu, że robię karierę, podróżuję, prowadzę aktywne życie, mam mnóstwo pasji, jeszcze więcej przyjaciół, realizuję się i spełniam, bo to wszystko nieprawda. Ale i tak nie chcę mieć dzieci. Po prostu.
Nie wiem, czy ktokolwiek to przeczyta, ale wypisałam się. 🙂
Przeczytalam i mam bardzo zblizone odczucia.Pozdrawiam serdecznje
Drogi Bezdzietniku, czytałam tego bloga niemal od deski do deski. Sporo emocji we mnie wywołał (wzruszenie, współodczuwanie, radość i również tę trudność, w zrozumieniu dlaczego innym ludziom tak często ciężko po prostu przyjąć, że każdy jest inny a życie nie jest czarno białe).
Oczywiście czytać mam zamiar nadal, ponieważ w trudniejszych chwilach to miejsce jest jak azyl dla mnie.
Mam 32 lata, jestem 7 lat po ślubie, w 10 letnim związku z mężczyzną, który jest moim najlepszym przyjacielem.
Bardzo dużo pracuje nad tym, aby odkrywać prawdziwą siebie, aby uzdrawiać niezdrowe i fałszywe przekonania, w które uwierzyłam (o sobie, innych, życiu) dorastając. Mnóstwo kurzu z siebie już wytarłam i nadal powracam do Siebie. Jestem świadoma jak wysoko wrażliwą osobą jestem, jak często potrzebuje czasu dla siebie, odpoczynku, ciszy, medytacji czy innych narzędzi „samopomocy”. To nie jest z mojej strony egoizm ani wygoda życia, ja po prostu każdego dnia na nowo próbuję coraz bardziej siebie akceptować, kochać, wspierać się. Zmieniłam w sobie tak wiele a nadal mam świadomość, że różne obszary mojego życia wymagają mojej uwagi i miłości. Mogłabym zupełnie nie zastanawiać się nad tym czy mieć dziecko czy może nie, mogłabym przyjąć jak wiele osób dookoła mnie,
że „taka kolej rzeczy” i dość nieświadomie stać się matką, która dała nowe Życie a sama w swoim jest jeszcze często zagubiona.
Tak łatwo wypowiadamy to słowo: „dziecko”, jakby było takim punktem do odhaczenia w życiu. A za tym słowem kryje się coś bardzo ważnego – kolejne ŻYCIE, człowiek, dusza, na którą Ty jako rodzic będziesz mieć ogromny wpływ.
Mam ogromny szacunek do matek, które spełniają się w tej roli, które są szczęśliwe i życzę im jak najlepiej. Każda matka to przecież kobieta, i ma do przejścia czasem bardzo trudną drogę i wow – jesteście mega. Co tu dużo mówić. Mam też szacunek do kobiet, które nie są szczęsliwe jako mamy i mają również do przejścia trudne doświadczenie.
Ale jestem przekonana, że przychodzimy na ten świat PEŁNE. Nie potrzebujemy partnera ani dziecka, aby stać się pełną, wystarczającą. My już takie jesteśmy przez sam fakt BYCIA. To czy chcemy być z partnerem, mieć dziecko to nasza decyzja i wybór. Chociaż czasem to się po prostu dzieje i wchodzi się w to doświadczenie.
Nie pojawiłam się tutaj, aby odhaczać cokolwiek, spełniać oczekiwania innych ludzi, garbić się gdzieś z boku ze strachem, że ktoś zapyta mnie kiedy planuję w końcu mieć dziecko.
Już różne etapy przeszłam, od złości kiedy ktoś interesował się moją macicą, po wręcz wkurwienie, a teraz to chyba nawet czasami jestem chętna porozmawiać o tym, że nie czuję takiej potrzeby, nie chcę tego i nie uważam, że każde małżeństwo ma mieć dziecko. Ale z tą chęcią bez przesady – dużo bardziej wolę, jak ktoś w ogóle nie wchodzi z butami do mojego zycia bo sama jestem osobą, która po prostu daje innym żyć jak chcą.
Czasem czytam komentarze pod postami na tym blogu i zastanawiam się skąd ta usilna chęć, aby inni żyli tak jak JA. A jeśli ktoś odczuwa zupełnie inaczej, dlaczego w niektórych kobietach tak mało akceptacji tego, że każda z nas jest inna i cholernie złożona, jesteśmy przecież tak głębokie.
Co z tego, że jestem kobietą? czy to od razu ma stawiać przy mnie znak równości z posiadaniem dziecka? Naprawdę życie miałoby być takie czarno białe? Powtarzalne?
Każda z nas się na tej planecie wyraża w inny sposób, to dopiero jest coś pięknego! Ta różność! Jak można tego nie widzieć 😀
Jasne, że wiele z nas, które nie chcą mieć dzieci ma takie myśli, że może popełniamy jakiś błąd (myslę, że to przede wszystkim przez uwarunkowania), że może coś tracimy, ale tak samo wiele matek ma myśli, że właściwie mogło nie mieć dziecka lub kolejnego dziecka – a potem wracamy do ŻYCIA i żyjemy w nim każda na swój sposób.
Ja mam z jednej strony mnóstwo powodów dla których nie chcę mieć dziecka a z drugiej jedno zwyczajne „bo po prostu nie czuje potrzeby”.
Dziękuję za to miejsce, tego bloga i za Was dziewczyny, że decydujecie się napisać coś od siebie 🙂 Każdy taki komentarz to cegiełka wsparcia przekazywana dalej 🙂
Chciałabym Wam tutaj napisać słowa Pati Garg, coś cudownego tak na koniec: „Mam 40 lat i nie jestem mamą. Prawdopodobnie nigdy nie będę. Nawet mojej Mamie trudno było zrozumieć, że tak wybieram. A jednak właśnie tak czułam i pozwoliłam sobie za tym pójść. Bo wierzę, że każda z nas – każda! – ma prawo iść za Prawdą swojego serca niezależnie od tego czy to się podoba czy nie. Więc, Kochana… – jeśli nie jesteś Mamą, bo nie chcesz – jesteś moją bohaterką. Podziwiam Cię za odwagę autentycznego życia w zgodzie z tym, co czujesz. Wiem ile to wymaga odwagi by stanąć w Prawdzie wobec tych, których kochasz – jeśli jesteś Mamą, bo chcesz – jesteś moją bohaterką. Świadomie zdecydowałaś się dać nowe życie i zaopiekować się tą bezbronną istotą, dając jej swoją miłość, oddając siebie. Jaka wielka odwaga wyruszenia w nieznane! – jeśli jesteś Mamą, ale wcale nie chciałaś nią być – jesteś moją bohaterką. To musiała być trudna decyzja i tylko Ty wiesz ile Cię kosztowała… – jeśli nie jesteś Mamą a bardzo chciałabyś być – jesteś moją bohaterką. Bo wierzę, że to wcale niełatwo jest nieść w sercu tę tęsknotę i nie do końca mieć wpływ na jej spełnienie… – jeśli straciłaś dziecko – jesteś moją bohaterką – Twoja siła, aby objąć wszystkie swoje uczucia i dać radę to jakoś przeżyć porusza mnie do głębi. Dziś ze szczególną czułością myślę o mojej Mamie… Ile musiała przejść żebym mogła pojawić się na świecie. A jednak podjęła się tego trudu i dała mi Życie. Kocham ją i z całego serca dziękuję jej za to, że jestem. I myślę z czułością o Twojej Mamie… Jak cudownie, że dała Ci Życie i że Ty też jesteś.”
Wita j w Twoim przypadku jedynym wyjściem jest rozstanie wiem że to może być trudne ale jeśli czujesz że nie chcesz mieć dzieci to nie ma sensu na siłę tylko będziesz się męczyła nie rób nic wbrew sobie to Cię unieszczęśliwi sama nie chcę mieć dzieci a posiadanie dziecka(dzieci) musi być świadome i trzeba tego chcieć to może być trudne dla Ciebie ale tylko tak będziesz mogła żyć w zgodzie ze sobą trzymam kciuki za Ciebie i pozdrawiam serdecznie
Widzę tutaj same kobietki. Ja żałuję że ze swoją introwertyczną naturą nie potrafiłem szukać odpowiedniej osoby. Wsród dziesiątek poznanych kobiet ani jedna nie widziała innej drogi jak ślub i dziecko. Za miesiąc biorę ślub, narzeczona już nie może się doczekać jak zaczniemy rozmnażanie :/ rzygać mi się chce jak patrzę jak jest zaprogramowana, zafixowana. Bąbelki wszedzie wsrod koleżanek już wrzeszczą
Bart,czegoś tu nie rozumiem-jeśli nie chcesz mieć dzieci,to po kiego licha się żenisz z obecną partnerką? Nie będzie przecież uszczęśliwiona,jeśli się okaże,że dzieci nie chciałeś….Ciebie ten układ także wpędzi w duże kłopoty i ciągłą frustrację.
Jak rozumiem,postanowiłeś wziąć ten ślub,bo Ci się wydawało,że każda kobieta jest taka sama,że innej możliwości nie ma. Być może również boisz się zranić narzeczoną-tylko że zranisz ją tak czy inaczej…prawda kiedyś przecież wyjdzie.Do tego dochodzi jeszcze kwestia,że,o ile mi wiadomo,katolickie małżeństwo w sytuacji,kiedy nie chce się mieć dzieci,jest nieważne. Jeszcze masz czas….
Chciałabym sprostować. Katolickie małżeństwo składa przysięgę: ,,PRZYJĄĆ i po katolicku wychować potomstwo, którymi Pan Bóg was obdarzy”. Czyli nie ma przykazania, przymusu starać się o dzieci. Ale jeśli wstępujesz świadomie, uczciwie w związek małżeński, to bierzesz na siebie odpowiedzialność za każdego człowieka, który pocznie się w tym małżeństwie. Związek nieważnie zawarty jest kiedy jedna strona zataiła przed ślubem fakt, że nie chce mieć (lub biologicznie nie może mieć) dzieci i ma zamiar robić wszystko, żeby nie doszło do ciąży (o aborcji nie wspominając).
Wszystkie jesteście bezdzietne ?, kurde jakbym przeczytała to wcześniej to chyba sama bym sie bała mieć dzieci.
Niewiem jak to możliwe ale mamy dziecko 4 letnie, żadnych z tych rzeczy nie doświadczamy. A Finansali to człowkiek przestał marnować kase na głupoty i wszystko jest lepiej przymyślane. Pozdrawiam Ewelina.
Nie bardzo wierzę,że nie musiałaś wstawać po nocach na karmienie,ciąża i poród były fajne,Twoje dziecko nigdy nie krzyczało po nocach,jako 2-czy 3-latek nie było w 10 miejscach naraz,masz sporo czasu dla siebie,możesz normalnie spać i nie masz mega wydatków. To,że Tobie to nie przeszkadza,to nie znaczy,że nie przeszkadza komuś innemu. Nie mając dzieci też nie marnuję kasy na głupoty.
Marnowanie kasy na głupoty to jedna z przyjemności życia! Swoboda, bezpieczeństwo i radość, a nie wieczne samoumartwianie się. Polecam :)))
Koty, króliki, psy konie, krokodyle, itp. są cudowne, ale wcale nie są lepsze (ani gorsze) od dzieci, tylko są inne. Co to w ogóle za porównanie???
Jako matka chciałabym powiedzieć wszystkim bezdzietnym, że jesteście wspaniałymi ciociami i wujkami. Dzieci lubią przebywać z różnymi członkami rodziny, uczą się wtedy o społeczeństwie i więziach rodzinnych bliższych i dalszych. Odwiedzajcie nas dzietnych i opowiadajcie dzieciakom o Waszym egzotycznym i fascynującym życiu. Pozdrawiam!
Hej Megi żeby wszyscy byli tacy wyrozumiali jak Ty:-) tak się składa że nie mam dzieci i nie chcę a jestem ciocią mam nadzieję że będę jak najlepszą…posiadanie dzieci to sprawa indywidualna każdy potrafi zrozumieć tych którzy nie chcą mieć dzieci niestety przez stereotyp:-( należysz do wyjątków tak trzymaj pozdrawiam Cię:-)
Jak ktoś mówi, że posiadanie dziecka to kwestia dojrzałości to pokazuję palcem na pierwszą lepszą patologiczną rodzinę. To decyzja o nie posiadania dziecka to akt odpowiedzialności i przemyśleń na temat tego czy warto spłodzić dziecko w takim kraju jak Polska. Według mnie absolutnie nie. Co zresztą pokazują statystyki, że dzietność spada.
Komentarz w punkt!
Trafiłam niechcący na Twój blog i kurde siedzę czytam go od deski do deski. Boooszeee…. jak fajnie wiedzieć że jest więcej osób myślących podobnie jak ja. Zwyczajnie nie przepadających za dziećmi, za tym całym rozczulaniem się nad pięknie pachnącym ciałkiem noworodka ;/
Zaczynam Cię nie lubić, a uwielbiać za ten blog, za to że stworzyłaś takie miejsce :))
Jak ja lubię czytać takie komentarze:) Sam miód! Cieszę się, że znalazłaś mojego bloga i się na nim rozgościłaś:) Wpadaj, bo – mam nadzieję – w najbliższym czasie będzie się dużo działo. Pozdrawiam!
witam, pisze perspektywy mężczyzny mam 34 lata moja kobieta 27 i ten dzień kiedy szczerze sobie powiedzieliśmy, że nie chcemy mieć dzieci…od tego czasu nasz związek rozkwita..
https://www.ofeminin.pl/dziecko/probowala-wyleczyc-sie-z-tego-ze-nie-chce-miec-dzieci-bylam-u-trzech-psychiatrow/8j2m6jt
Czy naprawde musi zajsc az tak daleko?
Rodzice, prosze, dajcie zyc bezdzietnym z wyboru! Bezdzietnosc to nie choroba psychiczna.
A moze to wlasnie rodzicow w obecnych czasach powinno sie wiecej pytac o ich kondycje psychiczna?
Zycze wsparcia i akceptacji w kazdej decyzji 🙂
Mam 30 lat i od 9 lat podjeta decyzje o bezdzietnosci i nie nie odmieni mi sie mimo że tak twierdzi moja rodzinka ktora na święta przypominała mi że mam 30 lat i mój zegar tyka. Pozdrawiam wszystkich tutaj zagladajacych a przede wszystkim autorke bloga.
Również serdecznie pozdrawiam?
Czytając tekst, miałam wrażenie, że autora zarówno listu jak i postu powiedziała wszystko, co od dłuższego czasu mówię, ilekroć ktoś zapyta mnie o plany związane z rodzicielstwem – włącznie z mamą, która wydawała się mieć dotąd mocno feministyczne poglądy. Mam rocznikowo 27 lat, jestem singielką, ale nigdy nie czułam i wciąż nie czuję „instynktu macierzyńskiego”. Dzieci są dla mnie elementem społeczeństwa – podobnie ludzie młodzi, starsze osoby i w średnim wieku, więc nie odczuwam potrzeby wariowania na ich widok. Niestety odnoszę wrażenie, że przez przyjęty przeze mnie plan (jestem na ostatnim roku studiów, planuję aplikację, więc dodatkowe trzy lata nauki), który nie ograniczył się do ukończenia szkoły średniej i zostania matką, straciłam najlepsze przyjaciółki. Zabrzmi to dziwnie, ale obydwie mają fioła na punkcie dzieci (jedna jest mamą 9 i 7-latek), więc druga nieustannie mówi, że chce iść w jej ślady, zaś ja stałam się dla nich „dziwolągiem”, „zimną s**ą” bądź „bezpłodną zazdrośnicą” (a nigdy nie robiłam badań w tym kierunku). W każdej naszej rozmowie, zaczynającej się od co tam, pojawiają się dość irytujące uwagi, że powinnam coś z tym zrobić aż zaczęłam się martwić, że może coś być nie tak z moją psychiką, bo przecież wrażliwy człowiek pragnie dzieci. Zaznaczę, że nigdy nie czyniłam dziewczynie uwag o macierzyństwie bardzo młodym wieku ani nie krytykowałam planów drugiej strony. Przyjaźń zakończyłam oficjalnie po spotkaniu – zresztą w moim domu – partner koleżanki Mamy nawał mnie „niedor***ną smarkulą”, bo „do dzieci trzeba dojrzeć”, a dziewczyna otwarcie przyznała mu rację, bo „moje argumenty są jakieś mało logiczne”. W zasadzie nie rozumiem, dlaczego tak jej zależało, żebym też miała swoje dzieci. Może po prostu nie chciała być sama (druga od niej stałe małpuje)? Ale wtedy mogła wpaść na kawę. Z dziećmi, bo nie miałam nic przeciwko, by u mnie bywały. Poczułam spokój, że jest wiele osób, które także planują swoje życie nie w oparciu o konstrukcję mąż+dzieci (jedno przecież będzie samotne), gdyż sugestie, że tacy to prawie socjopaci zaczynały mnie przerażać XD
Nieustannie zadziwiają mnie osoby zachowujące się jak Twoja koleżanka – narzucające swoje poglądy czy przepis na życie poprzez dyskredytowanie wyborów innych, lekceważenie, czy obrażanie (bo jak inaczej nazwać określenia, których użyto w stosunku do Ciebie). Z mojego doświadczenia wynika, że często wiąże się to z potrzebą poprawienia sobie niskiej samooceny lub chęcią zrekompensowania nieudanych decyzji. Byłam kiedyś w podobnej sytuacji (choć akurat nie chodziło wtedy o macierzyństwo) i niestety doprowadziło to do zakończenia znajomości. Wychodzę z założenia, że przyjaciele powinni się wspierać, nawet jeśli nie podzielają przekonań w jakiejś kwestii, a nie sprawiać, że, jak to napisałaś, zaczynasz się martwić, że może coś być nie tak z twoją psychiką. W każdym razie uszy do góry, nie jesteś sama w swoich bezdzietnikowych przekonaniach, o czym świadczy właśnie to miejsce. Za które Autorce bloga chciałabym serdecznie podziękować 🙂
Poczułam ulgę. Z powodu rzeczy, które się dzieją na świecie zaczynam się zastanawiać czy ze mną jest coś nie tak, że oszalała bym mając świadomość że nie jestem w stanie uchronić mojego dziecka przed panującym nad nami systemem. To nie to może, że nie chce dzieci, ale zabija mnie świadomość, że nie jestem w stanie go uchronić przed systemem który zmusza do wielu zachowan nie zgodnych z moim przekonaniem. I kiedy słyszę moich rówieśników 30 letnich to ostatni dzwonek bo już coraz mniej sił jest to mnie szlak chce trafić bo co oni wszyscy ślepi czy ja jakąś jestem inna? Boją się chorób, wierzą we wszystko co się teraz dzieje, a nie boją się rodzić dzieci o co chodzi ?! Ja nie boje się tego co nam wciskają bo potrafię sama myśleć i analizować oraz czytać i wiem do czego to dąży. Ale jeśli inni wierzą boją się i rodzą dzieci to co z tymi osobami nie tak ? I tu chyba znam odpowiedź system im zrobił papkę z głowy … To mnie przeraża !!
Popieram autorkę listu. Jeśli czuje, że nie chce mieć dzieci to nie powinna ich mieć. Moja historia jest nieco inna. Nigdy nie przepadałam za dziećmi i nie chciałam ich mieć. Jednak w pewnym momencie życia spotkałam mężczyznę, którego pokochałam. Byliśmy już parę lat ze sobą. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. On znał mój stosunek do macierzyństwa, ale czasem coś tam wspominał o tym, że może byłoby fajnie gdybyśmy mieli wspólne dziecko. Nie chcę powiedzieć, że mnie do tego namawiał, ale może zasiał w mojej głowie ziarno niepewności. Sama zaczęłam o tym myśleć. Co prawda panicznie bałam się porodu, ale pomyślałam „Co mi szkodzi zaryzykować. Może odnajdę się w roli matki”. Miałam już 35 lat i uważałam, że jeśli nie spróbuję to potem może być już za późno. Zaszłam w ciążę i naprawdę się nią cieszyłam, ale jednak jakiś niepokój z tyłu głowy pozostał. Poroniłam w 9 tygodniu. Pobyt w szpitalu to był koszmar. Ale najgorsze w tym wszystkim było odkrycie drugiego oblicza mego partnera. Po powrocie ze szpitala on „nie mógł znieść mego cierpienia”. Tego, że ciągle płaczę, a wręcz wyję. Starał się bagatelizować sprawę, tłumacząc mi, że za parę miesięcy znowu będę w ciąży, na co już raczej nie miałam ochoty. Miałam wrażenie, że w ogóle nie obeszło go to co się stało. Już 2 dnia po moim powrocie do domu wyniósł się do mieszkania swojej matki, aby „nie wysłuchiwać moich histerii”. Próbowałam do niego dzwonić, to wyłączył telefon. Jak próbowałam dzwonić do jego matki (żeby z nim porozmawiać) to wyłączył też jej telefon argumentując to tym, że jest ona osobą starszą i bardzo przeżywa MOJE poronienie, a ja ją jeszcze dodatkowo nękam swoimi telefonami. Przez kilka dni nie miałam z nim żadnego kontaktu. Całe szczęście, że moja rodzina okazała się bardziej empatyczna i mogłam na nią liczyć. Okazało się, że związałam się z człowiekiem zimnym i pozbawionym uczuć wyższych. Kiedy zaproponowałam aby zrobił sobie badania nasienia (co sugerował lekarz) odmówił. Po kilku miesiącach rozstaliśmy się. Nie chcę nawet myśleć co stałoby się gdybym jednak to dziecko urodziła. Może też drażniłby go jego płacz. Konieczność wstawania w nocy, wożenia do lekarzy, itp. ? Czy wtedy też wyniósłby się do mamusi aby mieć święty spokój ? Pewnie tak. Dlatego słuchajcie dziewczyny swojego instynktu. Jeśli dzieci nie chcecie to ich nie miejcie. Poza tym ta sytuacja jasno pokazuje jak zachowują się niektórzy mężczyźni. Jak pojawiają się problemy po prostu uciekają.
Nie zdaje mi się,żeby Twój były partner był człowiekiem zimnym i pozbawionym uczuć wyższych. Ot po prostu, niestety, trafiłaś na słabeusza, mięczaka….Miałby podobne podejście do każdego poważniejszego problemu, szkoda na niego czasu.
Chyba masz rację. Kiedyś czytałam wypowiedź pewnej kobiety na fb na profilu „Żałuję rodzicielstwa” Ona nie chciała mieć dzieci z mężem, bo jak określiła „Mój mąż był bardzo wygodny. Zawsze płynął z prądem i unikał konfrontacji z przeciwnościami. To ja musiałam rozwiązywać wszystkie problemy”. Z perspektywy czasu widzę, że w moim związku było bardzo podobnie. Partner unikał jakiejkolwiek konfrontacji z przeciwnościami losu. Ja zawsze pisałam pisma, chodziłam po urzędach, itp. On sobie wygodnie siedział przed komputerem lub TV i mówił: ” Nie ma co się martwić na zapas. Jakoś to będzie.” Jeśli np. nasze dziecko urodziłoby się niepełnosprawne, to jestem pewna, że też uciekłby do mamusi, bo nie mógłby znieść widoku takiego „nieszczęścia”. To ja musiałabym szukać lekarzy, rehabilitacji, itp. itd. Dobrze, że rozstaliśmy się w miarę „dobrych” warunkach. Bo jakby doszło do prawdziwego nieszczęścia, to jestem pewna, że nie mogłabym liczyć na żadne wsparcie z jego strony i ze wszystkim zostałabym sama.
Strasznie powierzchowne te relacje. Jak można nie zauważyć z kim się żyje przez lata?
Jakbym czytała o sobie! Dokładnie tak się czułam i myślałam w tym wieku, co autorka. Takie same były komentarze ciotek, tak samo nie chciałam wydawać pieniędzy na wesele, tak samo niby zarabiałam, ale więcej mój budżet mógłby nie udźwignąć, no i życie towarzyskie! I partner, był, związek był poważny, ale jakoś nie widziałam, jak miałby wyglądać gdyby coś poszło „nie tak”. Najbardziej uciążliwy moim zdaniem był brak wzorców matek, do których chciałabym dążyć. Po prostu takie życie nie wydawało mi się atrakcyjne. Ba! Nadal nie wydaje mi się atrakcyjne i nadal nie znam żadnej matki , którą chciałabym naśladować. Tyle, że teraz sama jestem w ciąży i uważam, że po prostu wszystko zrobię po swojemu. Bez oglądania się na czyjeś opinie i zadowalanie innych. I mimo, że będę matką nadal „wyznaję” bezdzietność i nie żałuję, że przez wszystkie lata tak właśnie myślałam. Szczerze, gdyby nie znalezienie naprawdę wartościowego mężczyzny, który jest feministą, partnerem, nie bojącym się zająć domem i dzielić urlop rodzicielski to nigdy bym się na dzieci nie zdecydowała.
I kompletnie nie wierzę, że jest coś takiego jak instynkt macierzyński. Za to są hormony, które mogą zrobić przez jakiś czas papkę z mózgu 😀
Czesc wszystkim. Bardzo sie ciesze, ze tutaj trafilam. Po prostu bomba! Mam 34 lata,mieszkam w DE i chcialam sie podzielic tym, ze moj ginekolog sie mnie najzwyczajniej na swiecie
pyta „Haben Sie Kinderwunsch?” Odpowiadam – raczej nie ale jeszcze sie lekko zastanawiam. Pyta czy mam pytania na ten temat.Nie mam. Koniec tematu. Finito. Zycze kazdej z Was dobrego i normalnego lekarza/lekarki. Istnieja tylko pewnie trzeba konkretnie poszukac.
Co do dzieci – wychowalam sie w katolickiej rodzinie
w ktorej wszystkie kobiety sie „poswiecily” dla kogos, dla rodziny itd. Ja sie poswiecac
nie bede i to jest moj wybor. Mam niepelnosprawna siostre przyrodnia, ktora przez 10 lat wychowywalam wraz z mama bo ojciec dziecka sie zawinal. Potem wyjechalam z kraju. Uwazam ze dosc sie juz w zyciu poswiecilam i chce miec swiety spokoj a przynajmniej wybor poukladania sobie zycie tak jak chce a nie zgodnie z oczekiwaniami matek polek poswiecajacych sie. Nadal pomagam mamie ale teraz chce a nie musze i mam mozliwosci. Mieszkam w kraju w ktorym wiekszosc zyje swoim zyciem.
Zycze wszystkim tego czego sami/same sobie zyczycie i wyborow a nie przymusow bo przymus przewaznie wyrzadza dlugoterminowe szkody. Pozdrawiam!!
W lipcu kończę 41 lat i mam identycznie?wyraziłaś dokładnie to co czuję i myślę ,pozdrawiam?
Ta strona to pierwszy wynik wyszukiwania w google odpowiedzi na moje pytanie… 'Czy dzieciństwo ma wpływ na moje odwlekanie macierzyństwa”.
Genialny blog! Zostaje na dłużej.
Dzieciństwo ma ogromny wpływ na nasze późniejsze życie, ale spieszę z wyjaśnieniem co miałam na myśli szukając odpowiedzi na powyższe pytanie. Mianowicie od jakiegoś czasu sama zastanawiam się nad tym odwlekaniem, ale przede wszystkim nad komentarzami rodziny, znajomych.. W styczniu ukończyłam 30 lat, więc wszyscy teraz tylko mi przypominają, że „to już czas”, „zegar tyka”, „kiedy ślub” itp. a ja wciąż trzymam się z dala… Wciąż stosuje antykoncepcję, a myśl o ciąży mnie wręcz paraliżuje, ogarnia mnie strach i przerażenie… Nie dlatego, że nie lubię dzieci.. uwielbiam je, nie dlatego, że boję się porodu – a skąd! Ja po prostu już to wszystko przeszłam i wiem co to znaczy DZIECKO. Zmiana życia o 180°! Mam trójkę rodzeństwa, najstarszego brata, który ożenił się mając 20 lat (ja miałam wtedy 6) i w dniu ślubu bratowa była już w ciąży, mają trójkę dzieci, każde po roku. Córka i dwóch synów ! KOCHAM ICH NAD ŻYCIE, ale to nie było łatwe… Dalej siostra, 3 córki.. również wczesny ślub w wieku 23 lat i od razu potomstwo.. Siostra zamieszkała u męża, w domu gdzie była również siostra szwagra ze swoimi 2 córkami, rodziły niemalże w tym samym czasie… I to te przypadki mam wrażenie miały na mnie największy wpływ.. dlaczego ? A no dlatego, że ja robiłam za niańkę od najmłodszych lat.. niby wtedy to lubiłam.. ale jak miałam już coś koło 13-15 lat.. zaczęło mnie to męczyć i robiłam wszystko by się jakoś wymigać.. ale kiedy starsi chcieli iść na wieczorek… Ja przyjeżdżałam, by zostać z dziećmi, kiedy szli na wesele – też przyjeżdżałam, w weekend też przyjeżdżałam, jak nie mieli z kim ich zostawić, bo coś tam, też ja przyjeżdżałam, jak miałam wakacje od szkoły.. też przyjeżdżałam.. spędzałam z nimi całe dnie, opiekowałam się , karmiłam, przewijałam, wstawałam w nocy., Jeździłam do lekarzy razem z siostrą, pomagałam 'zapakować’ dzieci do samochodowych fotelików… Chciałam te kobiety po prostu odciążyć, bo faceci zajęci byli pracą w większości czasu, a one miały do mnie pełne zaufanie, co było bardzo miłe, wiadomo. Ja to wszystko już przerabiałam… I wiem z czym to się je.. dlatego teraz, kiedy sama powinnam mieć dzieci według społeczeństwa… Ja ich 'jeszcze’ nie chce mieć.. ciągle sobie mówię, że wciąż za wcześnie.. choć na Instagramie kipi od macierzyństwa moich rówieśniczek, które mają już nawet po 3 i są matkami na 100% mi się do tego nie pali… I tak szukam odpowiedzi – dlaczego- gdzie ten instynkt, który ponoć miał przyjść.. jestem w związku od 6 lat, mój partner skończył 37 lat. Nigdy w sumie jakoś specjalnie nie rozmawialiśmy o dzieciach, oboje tylko się zawsze deklarowaliśmy, że „tak, kiedyś będziemy mieć dzieci „… Ale to „kiedyś” nie nadchodzi.. i nie jest nam z tym źle, jest super… bardziej przeraża mnie to, że wszyscy wokół myślą, że coś jest z nami nie tak, że może się nie kochamy, że wszystkie moje koleżanki są już po ślubie, rodzą dzieci na spotkaniach rozmowy toczą się tylko o dzieciach „a mój jeszcze sika w majty”, „a mój jeszcze nie mówi”, „ja jeszcze karmie piersią”… Boże na ostatnim przyjęciu weselnym kumpla (zawsze miałam więcej kumpli niż koleżanek ) to były jedyne tematy.. aż mi się nie dobrze robiło… Ale koniec końców to ja z moim partnerem wyszliśmy na 'innych’ bo nie mamy dzieci i nie udzielaliśmy się w tych rozmowach, kiedy zaczęliśmy mówić o naszym życiu, pasjach, podróżach na motocyklach.. patrzono na nas z taką nie wiem pogardą? Trochę może zazdrością…. Po przeczytaniu wielu z powyższych komentarzy oraz samego artykułu już wiem, że nie jesteśmy dziwni i jedyni.. i cieszę się z tego niezmiernie!
Druga siostra urodziła pierwsze dziecko w wieku 32 lat..8 lat po ślubie.. mój chrześniak, co by nie było mój 'Boży syn ’ 🙂 Byłam z nią podczas porodu. Siostra poczuła w pewnym momencie bardzo silny instynkt i poszło.. Dziecko w późniejszym terminie niz rok po ślubie to była ich wspólna decyzja, by po -wciąż nacieszyć się wolnością, swobodą, zwiedzić trochę świata itp. poród po 30 to nie tragedia! Każdy planuje swoje życie po swojemu i nikomu nic do tego. Tytułem końca.. nie chce obwiniać rodzeństwo o to, Broń Boże.. ale myślę jednak, że faktycznie to ma wpływ na nasze 'odkładanie’. I chyba warto słuchać swojego wnętrza i żyć z nim w zgodzie, niż robić coś, bo tak wypada lub bo tak trzeba. A może ktoś z was miał podobnie ?
Pozdrawiam, Hej!
Hej, poczytaj o zjawisku parentyfikacji. Nie twierdzę, że dotknęło ono Ciebie, tym bardziej, że nic nie wspomniałaś o relacji z rodzicami, a ponadto z jednego listu nie da się tego wyczytać, ale możesz dużo dowiedzieć się o sobie zgłębiając ten temat. Ja byłam dzieckiem bardzo mocno parentyfikowanym od małego i gdy terapeutka mi to uświadomiła, poczułam, że zaczynam wiele swoich zachowań rozumieć i rozwiązałam dzięki temu sporo własnych problemów. Trzymam kciuki za to, że poukładasz swoje myśli, bo sprawiasz wrażenie osoby niepewnej swoich decyzji i zagubionej.
Hej. Dzięki za opinię. Nie miałam wcześniej pojęcia o parentyfikacji. Zaczynam wgłębiać się w ten temat i rzeczywiście czytając różne artykuły, znajduje w nich jakby opis siebie sprzed lat. Rzeczywiście uświadamiam sobie powoli, co może być ze mną nie tak i dlaczego. Obecne stosunki z rodzicami są OK. W wieku 19 lat wyjechałam z kraju, ale przede wszystkim z DOMU, chcąc żyć po swojemu, no i tak, wcześniejsze lata miały na te decyzję ogromny wpływ. Szczerze nie sądziłam, że to wszystko, aż tak bardzo odbije się w późniejszym czasie…
Nie mam dzieci. Nie potrafię powiedzieć czy kiedykolwiek chciałam je mieć. W takim znaczeniu, że marzyłam o dzieciach. Owszem, brałam pod uwagę ich posiadanie, ale nie były nigdy obiektem moich marzeń. 'Wyszłam z domu”, w którym rodzice wprawdzie bardzo się kochali, ale jednocześnie był to dość toksyczny związek, głównie przez chorobliwą zazdrość mojego ojca. Obraz małżeństwa kojarzył mi się z przemocą i kontrolowaniem. Kiedy w wieku 21 lat, wyjechałam „na nauki”, nie miałam, jak wiele kobiet w tym wieku, parcia na znalezienie męża. Miałam powodzenie, z czego korzystałam, ale raczej bez zobowiązań. Kiedy ktoś się zaczynał angażować, ja uciekałam. W wieku 29 lat, związałam się z mężczyzną młodszym od siebie. Moja siostra, w międzyczasie, była już wówczas rozwódką z dzieckiem, o które się postarała, jak to często bywa, aby męża złapać… Ja zawsze wychodziłam z założenia, że wychodzić za mąż, bo dziecko w drodze, to żaden sposób na szczęście, tym bardziej szczęście owego dziecka. Po kilku latach, siostra, po niedługiej znajomości, zaszła w kolejną ciążę i tak stała się matką dwojga dzieci. Dzieci, których tak naprawdę nigdy nie chciała i nie powinna mieć, bo była złą matką. Szczególnie dla syna z pierwszego małżeństwa. Wracając do meritum, nie myślałam nigdy, aby swojego faceta wrabiać w ciążę, przerywając mu studia itp, czy żeby ktoś mówił, że go „złapałam na dziecko”. Pochłonęła mnie praca i zainteresowania, głównie sport i ogólnie moja własna osoba, czyli szeroko pojęta, tzw. dbałość o siebie. Niektórzy nazwą to egoizmem, ale mi z tym dobrze. Wolę być egoistką, niż np, złą matką. Generalnie, w moim życiu zawsze było coś, gdzie na dziecko nie był to ten czas. Kiedy w korporacji zaczęły być zwolnienia grupowe, które i mnie objęły, wyjechałam na kilka lat do Londynu, więc o dziecku tym bardziej nie myślałam. Pytania rodziny, zwłaszcza cioć (dziadków już nie miałam) o dziecko, zbywałam wprost, słowami, że jeżeli zdecyduję się na dziecko, to wszystkich powiadomię….Czy dziś, mając 47 lat żałuję, że nie mam dziecka? Nie, nigdy nie żałowałam. Zwłaszcza, kiedy dzieci moich znajomych, zaczęły sprawiać problemy, ucieczki z domu, nastoletnia ciąża, problemy wychowawcze – łącznie z pobytem w ośrodku wychowawczym. W korporacji miałam taką koleżankę, która głośno mówiła, że „dziecko to największe szczęście jakie ją w życiu spotkało” i że „życie bez dziecka jest puste, żałosne i smutne”. Głośne rozważania skończyły się, kiedy 17 letni wówczas syn pobił ją, wybijając jej zęby – kiedy odmówiła sfinansowania ferii w Aspen. Jestem dobrą ciocią, lubię dzieci, nawet kocham, ale na chwilę. Przekrzykiwania dzieci i tupot małych stópek, zawsze bardziej mnie męczyły, niż rozczulały. Opowieści o kubku wody, której mi nikt na starość nie poda, tym bardziej mogę włożyć między bajki. Bez dzieci, jestem dziś bardziej zdrowa i sprawna niż moje rówieśniczki i jeśli będzie trzeba, wynajmę sobie opiekunkę do podawania wody. Dzisiaj dzieci podróżują. Mój siostrzeniec, dzięki mojej pomocy w Londynie, dziś ma obywatelstwo brytyjskie i nigdy do Polski nie wróci. Nawet jakby jego matka potrzebowała podania owej szklanki wody, to raczej na niego nie ma co liczyć. Dzieci moich znajomych, o ile nie są za granicą, to często mieszkają w miejscowościach oddalonych wiele kilometrów od domu rodzinnego i też byłby problem z ową szklanką wody…Rozumiem kobiety, które marzą o roli matki, ale znam też takie, które o tym marzyły, ale jednocześnie marzyły o dzieciach idealnych, jak z katalogu. Kiedy z dziećmi zaczęły być problemy, a często jest to proza życia, to poczuły się macierzyństwem wypalone. Od jednej koleżanki usłyszałam niedawno, że jakby wiedziała, jakie z dziećmi będą problemy, nigdy nie zdecydowałaby się ich mieć. Wychodziła z założenia, że jakoś to będzie. Dziś utrzymuje swojego syna i wnuka, bo dorosły syn nie pracuje i nie pali się do ojcostwa, oprócz spłodzenia dziecka. A ona czuje się odpowiedzialna, ale ostatnio zastanawiała się, czy podoła oczekiwaniom, kiedy poczytała o oczekiwaniach dzieci na komunię, którą ona będzie przerabiać za kilka lat…. Dzisiaj dzieci mają większe wymagania, niż popularny kiedyś medalik z Bozią. Kiedy mieszkałam w Londynie, w gazetach często ukazywały się ogłoszenia, poszukujące np. kobiety-matki, która wyjechała z Polski, zostawiając 6 letnie dziecko pod opieką rodziców….Potem się okazywało, że matka ułożyła już sobie drugie życie, gdzieś w UK, a dziecko sprawiałoby tylko problem. Kończąc, powiem tylko, że nieprawdą są słowa, że „kiedyś będziesz żałować”. Owszem, można, jeśli dla kogoś jedynym marzeniem jest posiadanie dzieci. Jak ludzie, którzy starają się wiele lat, decydując się w końcu na in vitro, albo na adopcję, bo wieloletni brak dziecka powoduje coraz większy stres i bezsilność. Zresztą, dobrze, jeśli przy in vitro, jest to decyzja obydwojga, bo znam parę, która rozstała się, kiedy już dzieci były na świecie. Ona po prostu bardziej marzyła o dzieciach, niż on. Ja lubię siebie, lubię lenistwo, kiedy mogę sobie na nie pozwolić. Nie potrzebuję wypełniać misji, jaką jest macierzyństwo, kosztem siebie. Kiedy potrzebowałam wyjechać do Londynu, spakowałam się i wyjechałam. Na 6 lat. Nie byłoby to możliwe, gdybym miała dziecko. Dzisiaj też, jeśli mam ochotę, mogę robić co mi się żywnie podoba, nie oglądając się za siebie. Moje koleżanki są już w kilku przypadkach babciami i obecnie wpadły w wir wychowania wnuków, bo ich dzieci tego od nich oczekują. Tak naprawdę, kilka z nich faktycznie wygląda jak babcie. Nie miały czasu zająć się sobą, od kiedy wyszły za mąż, albo i nie, w każdym razie od kiedy urodziły dziecko. Kiedy mnie spotykają, mówią niekiedy wręcz z wyrzutem; co ty wiesz o życiu, nie wyglądasz na swój wiek, bo tylko sobą byłaś zajęta…A przepraszam, czy to coś złego? Ja nikomu dziecka nie podrzuciłam, każdy sam ją podejmuje, z wszelkimi konsekwencjami. Dlatego decyzja ta, tak naprawdę zawsze powinna należeć do kobiety. I nie dajcie sobie wmówić, że wasz zegar tyka, a potem będziecie siedzieć i płakać, kiedy się okaże, że na dziecko jest za późno. Posiadanie dziecka, to nie tylko cud, miód i orzeszki, i uśmiech, który ma wszystko wynagrodzić. Seryjni mordercy, dyktatorzy, czy „pensjonariusze” ZK, też byli dziećmi, czy faktycznie byli, czy są, dumą swoich matek? Pozdrawiam!
Zastanawiałam się czy komentować – w końcu jestem matką, a to portal dla bezdzietnych ;), ale chyba to też trzeba powiedzieć. Zostałam matką w wieku 23 lat. Do końca nie wiem dlaczego (dziś mam 34 lata). Chwilowa impulsywna decyzja? Być może. Nie mniej do dziś chodzi mi po głowie, że drugi raz nie chcę być matką i gdybym mogła cofnąć czas, to chyba nie miałabym jednak dzieci. Wraz z przyjściem córki na świat nie pojawił się magiczny instynkt macierzyński i wszechogarniająca miłość, a jedynie silne poczucie odpowiedzialności za kogoś. Muszę to powiedzieć szczerze -przez te 11 lat cały czas uczę się kochać tego małego zmieniającego się człowieka. Zanim pojawią się komentarze, że biedne to moje dziecko ;)-to nie tak, że jestem oziębła i córka ma straszne dzieciństwo jako „jedynak z tabletem i wiecznie zajętymi rodzicami”. Przeciwnie – jesteśmy książkowi i jak z obrazka (duży dom z ogrodem, wakacje i wycieczki, wspólne pieczenie ciasteczek i planszówki z kakao ;)). Ale tutaj w środku, sama przed sobą, muszę to przyznać, że świadomie nie zdecydowałam się na drugie dziecko z tych pobudek co autorka listu. Tylko w moim przypadku, była to decyzja poparta praktyką. Przerobieniem tej całej litanii wątpliwości. Dziś już wiem, że lubię być sama ze sobą, że lubię być aktywna zawodowo, że nie jestem mentalnym typem matki-polko i że wcale nie lubię dzieci i więcej nie chcę ich mieć więcej. Wiem też, że kiedyś nie powiem córce „co powinna”. Nie zapytam „kiedy wnuki?” czy „kiedy ślub?”. Nauczyłam się szanować to, że mam prawo czuć to, co czuję bez oglądania się na to co myślą ludzie dookoła. Gratuluję wszystkim tu obecnym odwagi i samoświadomości. Mnie jej zabrakło i żyję z konsekwencjami swoich decyzji. To nie jest złe życie, ale wiedząc dziś to co wiem, raczej drugi raz bym go nie wybrała.
Dzięki za ten głos. Nikt, myślę, nie będzie tu ani oceniał, ani krytykował twojego życia. Po to ten blog jest, żeby mieć przyjazną przestrzeń do dyskusji o rozmaitych wyborach życiowych. Dobrych, złych, tych, których się żałuje i tych, z którymi trzeba nauczyć się żyć. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
Nie mam dzieci, bo mnie nie stac. Ze swojej pensji nie utrzymalanym nawet samej siebie, a co dopiero dziecko. Mam ciezka, fizyczna prace za pensje oscylujaca w granicach zaledwie £1200-1400 miesiecznie netto. Zlobek badz opiekunka do dziecka kosztuje tyle samo, nawet na dojazdy do pracy by mi nie wystarczylo. A za do zyc? Za co oplacic czynsz, rachunki, jedzenie, rzeczy dla dziecka takie jak mleko, pieluchy, zabawki, ubrania itd. A co w przypadku gdyby zabraklo ojca dziecka?! Przez pierwszy rok i tak musialabym zostac w domu, a macierzynski w UK to zaledwie 156 funtow tygodniowo przez 33 tygodnie, 90% pensji przed 6 tygodnii, a pozostale 3 miesiace sa bezplatne. Do pracy nie oplacaloby mi sie wracac tak jak wyzej pisalam, wszystko musialabym oddac na opiekunke i nadal musialabym byc na utrzymaniu faceta. A gdyby zachorowal, odszedl badz przedwczesnie umarl? Na ulicy bym wyladowala z tym dzieckiem… To nie jest zycie o jakim marze. Przykro mi czasem, ze tak sie wszystko potoczylo, mialam plany, marzenia, a skonczylam z niczym. Juz nawet nie mam sil by walczyc o siebie, o lepszy byt, bo i tak nie widze sensu… Nikt o zdrowych zmyslach nie decyduje sie na potomstwo bedac w tak beznadziejnym polozeniu
Nic dodać nic ująć. Ja wiedziałam że nie będę mieć dzieci odkąd zaczęłam chodzić do szkoły wtedy było ” jak dorośniesz to Ci się zmieni” teraz mając 28 lat jest ” Twój partner by pewnie chciał” „kto Ci poda szklankę wody” lub bawiąc się z innym dzieckiem lub opiekując zaraz jest ” przydałby wam się taki bombelek” albo od teściowej słyszałam ” jestem schorowana coraz bardziej kiedy wnuczek?” …jak ja to słyszę to jak jakiś cyrk. Nie dość że się wtrącają i wchodzą do czyjegoś łóżka…to jeszcze w dodatku wkrada się tam manipulacja …Straszne. Mam nadzieję że za kilkanaście/setki lat to się zmieni i kobiety w końcu będą na równi a nie tylko matkami Polkami. Pozdrawiam
Zgadzam się z postem w 100% i dziękuję bardzo, że taki blog istnieje, gdzie można sie swobodnie wypowiedzieć 🙂
Mam 23 lata i wiem, że nie chce mieć dziecka/dzieci. Baa… wiem to już odkąd skończyłam te 15/16 lat i cały czas się w tym utwierdzam. Obecnie studiuje, pracuje, żyję poprostu swoim życiem i cieszę się nim.
Będąc między ludźmi czy to rodziną czy znajomymi, gdy temat schodzi na dzieci itp. i otwarcie mówię podczas rozmowy, że ja tych dzieci nie chce mieć itp.
Jestem obrażana, czasami nawet wyzywana ( ze strony rodziny – w szczególności ciotki ) i po dziurki w nosie mam tekstów typu: żaden facet Cię nie zechce, kto Ci poda szklankę wody na starość, jak zmądrzejesz i dorośniesz to Ci sie zmieni. Moja mama jak usłyszała, że powiedziałam po raz pierwszy, że nie chce miec dzieci, to tak mnie ochroniła ( miałam 16 lat) i poprosiła, aby tego głośno i przy „ludziach” nie mówić bo wstyd, a taty nawet cytować nie bede ( nie wypada 😉 ) Znajomi reagują spokojniej, ale czasami jakis tekst poleci typu: jesteś egoistyczna, nie doceniasz życia, aby sie nim dzielić, dzieci to mała kopia Ciebie itp. I zawsze jest argument, że mnie dzieci lubią i się ze mna bawią, to prawda nie mam nic przeciwko nim, z rodziny czy z znajomych zawsze sie pobawię czy dam prezent i wgl. Ale porostu nie czuje tego, abym to ja miała zostać mamą i wgl. Po prostu nie chce ich mieć ( moja sprawa) Do większość ludzi, nie dociera to, że każdy chce żyć po swojemu i decydować o sobie.I to jest bardzo przykre. Bo jestem osobą, która uważa, że każdy ma prawo żyć po swojemu (nie oceniam i zajmuje się sobą). A w życiu zawsze ponosi się”konsekwencje” te dobre i te złe, ale to my decydujemy o tym. Ale jak schodzi temat na dzieci i ktoś powie, że ich mieć nie chce staje się wrogiem publicznym numer 1. Dla mnie to jest śmieszne, wręcz żenujące.
Odrazu piszę, też że nikogo nie oceniam, nie obrażam: czy chce mieć te dzieci czy nie, czy ma ich pięcioro, sześcioro czy 1. Wychodzę z założenia, że „jego biznes, jego sprawa”.
I jakby niektórzy tak żyli, to o ile by lepiej było 😉
Pozdrawiam
Dobry wieczór, jak miło mieć świadomość ze istnieją takie osoby jak ja..Aż dziwne ale czuje jakbym ten post napisała sama,mam dokładnie takie same argumenty przeciwko posiadaniu dzieci,jak się zastanowię to mam milion powodów żeby nie mieć dziecka a żadnego żeby je mieć…Ja rowniez jestem bardziej introwertyczna,cenię sobie swój czas,i tą wolność,że nikt i nic mnie nie trzyma.Nie wyobrażam sobie tego uwiązania…
Nie wiem skąd się zaczela brać ta niechęć,myślę że wiele czynników się na to złożyło…Nie mam zbytnio w otoczeniu przykładów dobrych ojców,tylko wiecznie poświęcające się matki,to też sprawia że bałabym się zaufać drugiej osobie w tej kwestii.Bo taka prawda ze dopiero po urodzeniu dziecka partner okazuje swoja twarz,czy podoła obowiązkom czy też nie…Ale myślę, że u mnie głównym czynnikiem jest po prostu wiek,i brak tej odpowiedniej osoby
Z tego co widzę,czytelniczki w moim wieku(29) są w stałych związkach często po 10albo lat więcej,ja niestety nie miałam tego szczęścia żeby poznać kogoś z kim chciałabym dzielić życie, i jak się tak zastanowię,to nawet jakbym kogoś poznała,zanim się dotrzemy,przejdziemy przez tą fazę amorów,to już będzie stanowczo za późno na myślenie o dzieciach..Moja mama urodziła mnie gdy byla grubo po 30tce,a ja w życiu nie chciałbym wtedy bawić się w pieluchy..czuję że moje szanse przepadły,chociaż nie ukrywam że jakoś mi nie szkoda.Moim marzeniem jest tylko znaleźć dobrego partnera, i to mi wystarczy do szczęścia plus jakis zwierzaczek kot albo pies i będę spełniona..
No to życzę ci fajnego partnera i cudownego zwierzaka (wszystkie są cudowne, w przeciwieństwie do partnerów). Dlatego zwierzaka, gdy nadarzy się okazja bierz w ciemno, partnera z każdej strony dokładnie obejrzyj. Powodzenia!