Dzisiejszy odcinek „Bezdzietnika” sponsorują literki G i A. Jak Google Analytics. Wśród jego kolorowych wykresów znalazłam odpowiedź na pytanie, co nas, bezdzietnych, najbardziej wkurza.
A zatem co na tym blogu wzbudziło największy odzew? Post zatytułowany „Czego nie wolno mówić ludziom bezdzietnym. 4 zakazane zdania”. Króciutki pościk, jeden z najkrótszych, jakie napisałam, i spójrzcie – prawie 7000 wyświetleń, 70 komentarzy, od wielu tygodni pierwsze miejsce w zestawieniu najpopularniejszych postów na blogu! Oto prawdziwy problem ludzi bezdzietnych z wyboru – nie pustka, nie samotność, nie żal, ale irytujący brak zrozumienia. Głupie ludzkie gadanie. Te wszystkie przytyki, nawet jeżeli są ubrane w szatki życzliwego zainteresowania, z troską ani życzliwością nie mają nic wspólnego. To zawoalowana forma przemocy, której źródłem jest społeczna obsesja na punkcie rozmnażania.
A przecież, jak pisała Gloria Steinem:
Nie każdy, kto ma macicę, musi mieć dziecko; jak nie każdy, kto posiada struny głosowe, musi zostać śpiewakiem operowym.
Czy tak trudno to zrozumieć?! Biologia nie każe nam się rozmnażać, daje nam po prostu taką możliwość. Bezdzietników czepiają się ludzie, nie biologia. Dlaczego? To pytanie często pojawia się w moich rozmowach i waszych komentarzach, dlatego dziś spróbuję na nie odpowiedzieć. Oczywiście w bezdzietnikowym stylu – trochę na poważnie, a trochę z przymrużeniem oka. No to zaczynajmy…
Kto nie lubi bezdzietników
1. Apostołowie płodności
Bardzo łatwo ich rozpoznać, mają usta pełne zatrważających komunikatów o znikającej ludzkości, wymieraniu białej rasy, o pustostanach w Kanadzie i na Syberii, na które nikt jeszcze nie zrzucił desantu ciężarnych kobiet. Apostołowie płodności swe biadolenia wywodzą wprost z biblijnego nakazu: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną”. No cóż, gdy na świecie było dwoje ludzi, poziom zaludnienia rzeczywiście mógł martwić i przygnębiać. Dziś jest nas o ponad siedem miliardów więcej, a wciąż podnosi się ten sam argument sięgający czasów stworzenia świata. Pora go odkurzyć i przemyśleć, bo nie dość, że jest mocno zwietrzały, to jeszcze zalatuje rasizmem. Wiadomo przecież – ziemię mamy zaludniać swoimi, nie obcymi. Obcych jest zawsze za dużo.
2. Wyznawcy moizmu
Legion ich. Chcieliby stwarzać świat i ludzi na swoje podobieństwo. Patrzą przecież codziennie w lustro i widzą, że to jest dobre. Ba, najlepsze! Dlatego skoro oni mają dzieci i są szczęśliwi – wszyscy powinni mieć i piać z zachwytu! Oczywiście każdy może żyć po swojemu, ale kto żyje inaczej, jest nienormalny, a przynajmniej niespełniony albo w depresji. Tylko oni mają patent na szczęście, prawdę, mądrość i dobro. Wyznawcy moizmu uwielbiają tanią psychologię. Bąknij, że nie chcesz mieć dzieci, a zaraz zrobią ci rewizję osobistą mózgownicy. Znajdą tam nieistniejące traumy, deficyty i depresje. Rzucą ci je potem w twarz razem z obrzydliwymi wyrazami współczucia, które tak naprawdę są triumfalnym fanfarem. Oto moja wyższość nad twoją!
3. Ciężarowcy
Dzieci dla nich to ciężar, który los włożył na ich barki. Nie zamawiali go z katalogu „Słodkich Ciężarów”, ale jest. Przyszedł niezamówiony. Tachają go przez życie z przeświadczeniem, że należą im się ordery, defilady i akademie, bo oni są RO-DZI-CA-MI. Ich zawołania bojowe brzmią: „Jak urodzisz, to zobaczysz?!” oraz „Co ty wiesz o zmęczeniu?!”. Oni już przejrzeli na oczy i z wyżyn tego olśnienia oceniają maluczkich braci bezdzietnych. Oceniają twardo i surowo, nie będą przecież pobłażać tym, którzy biegną przez życie w podskokach, zamiast człapać i powłóczyć nogami. Bractwo ciężarowców uwielbia gry i zabawy znaczeniami. Swoją mordęgę nazywa szczęściem, natomiast szczęście bezdzietnych depcze butem moralnej wyższości.
4. Rajdowcy
W ich przypadku dzieci to Kolejny Etap. Pędzą przez życie, nie tracąc czasu na refleksję, ale uważnie rozglądają się dookoła. Chodzi o to, żeby biec tam, gdzie wszyscy, i pod żadnym pozorem nie zbaczać z drogi. Ci, którzy nie biegną w peletonie, drażnią i niepokoją. Wtedy najlepiej rzucić na nich zaklęcie, na przykład: „Nie masz dzieci, więc nigdy nie dorośniesz”, i pobiec dalej co sił w nogach, żeby przypadkiem nie oberwać kontrzaklęciem, które kazałoby się zatrzymać w pół drogi i zastanowić: „Co ja, k…., wyprawiam?!”. Za taki przystanek można słono zapłacić. Gdy człowiek raz użyje szarych komórek, nic już nie jest takie samo! Lepiej więc nie ryzykować i gnać do przodu, poganiając innych.
5. Strażnicy budżetu
Dzieci przeliczają na świadczenia zusowskie, a każdą rozmowę z bezdzietnymi zaczynają od zdania: „Bezdzietność? Żaden problem, pod warunkiem, że moje dzieci nie będą pracowały na twoją emeryturę”. Faktu, że bezdzietni składają się również na kształcenie czy leczenie ich dzieci, nie przyjmują do wiadomości. Dzieci uczą prywatnie na tajnych kompletach i karmią je zdrowym jarmużem, więc z opieki medycznej nie korzystają. Oni sami! Takie rozkoszne samosie. Ale gdy tylko nadarzy się okazja, bardzo chętnie wystawiają państwu rachunek, z którego wynika, że im należy się wszystko, natomiast innym członkom wspólnoty – nic. Figa z makiem. Moralność Kalego w eleganckim, współczesnym opakowaniu.
6. Bractwo jasnowidzów
Wszystko wiedzą lepiej. Śmiało patrzą w cudzą przyszłość i wieszczą: „Kiedyś będziesz żałować”, „Odmieni ci się”, „Jak dojrzejesz, to zachcesz””. Nie wiedzieć czemu, rodzicielstwo traktują jak najwyższe wtajemniczenie w sztukę życia. Kto go dostąpił, jest Wielkim Mistrzem trzysta trzydziestego trzeciego stopnia i gadać z bezdzietnym ignorantem jak równy z równym nie będzie. Jasnowidz w magiczny sposób każdego oponenta sprowadza do pozycji dzidzi, a następnie nokautuje go cierpliwą pobłażliwością. Jak wiadomo, dzidzie o doniosłych życiowych kwestiach nie rozmawiają. Ot, gaworzą sobie pod usmarkanym noskiem…
Opisane typy są czysto teoretyczne, więc nie powinny nikogo obrażać. Obdarzyłam je cechami zaobserwowanymi wśród znajomych i nieznajomych, kazałam im wypowiadać kwestie, które rzeczywiście padają w rozmowach rodziców z bezdzietnymi, ale oczywiście WSZELKIE PODOBIEŃSTWO DO PRAWDZIWYCH POSTACI I ZDARZEŃ JEST PRZYPADKOWE! Jeśli ktoś odnajduje się w tych opisach, to nie mój problem:)
Zdjęcia: Luiza Różycka; Photo place: Cafe Vincent, Wrocław
106 komentarzy
Jak zwykle trafnie, dosadnie i z humorem! 🙂
Też zwróciłam uwagę na Pana od Chochoła i dla mnie to jest klasyczny przedstawiciel nurtu „tak tak, rozumiem, oczywiście, że to jest twoja sprawa, czy się chcesz rozmnażać, ale skoro nie chcesz, to jesteś nienormalna”. Wielokrotnie spotykam się z pseudozrozumieniem; nawet ci, którzy mówią, że rozumieją, wyglądają, jakby nie rozumieli (takie spojrzenie z góry z ukosa, z wdzięcznie przechyloną główką i lekko zmrużonymi oczkami). Albo jakby się bardzo starali nie okazać pogardy i nie wyrazić sugestii o potrzebie konsultacji z psychiatrą. A niektórzy upewniają się co kilka tygodni, czy aby na pewno na pewno, na bank, i ale że tak nigdy?
Postanowiłam sobie, że nie będę „bronić chochoła” tylko odeślę wszystkich na Bezdzietnik!
Hej, Maja! Ranny ptaszek z ciebie. Szósta rano w sobotę!:))) Pseudozrozumienie – to jest właśnie to. Z tym nawet nie powalczysz sensownie, bo przecież wszyscy cię rozumieją i nikt się nie czepia. No ale się czepiłam, jak umiałam. Pozdrawiam:)
Nie nie, nie szósta broń Boże! Było po 8, może coś z zegarem na blogu jest nie tak. Ale przyznam, że wyjątkowo obudziłam się po 6 (tu w pracy często pada: „to może ja ci dam moje dziecko, skoro i tak nie śpisz?”). Fajnie że się czepiasz, w końcu co inni mają mieć lepiej niż my 🙂
Dodaj jeszcze jedną kategorię, specjalną: MATKA POLKA
Strasznie zmęczona i zajęta pracą zawodową, prowadzeniem domu, wychowywaniem męża i dzieci. Stale niedospana, ciągle brakuje jej czasu i pieniędzy na wizytę u fryzjera, na nowy ciuch czy kosmetyk. Bo ONA MA MISJĘ, więc w żadne takie fanaberie bawić się nie będzie. Męża trzeba pilnować a nad dziećmi sprawować czujną, 24-godzinną opiekę. Misja jest jej powołaniem i świadomością, że porządna kobieta powinna się wyrzekać. Matka Polka zwykle ze złością i potępieniem patrzy na bezdzietne, które się nie wyrzekają. „Nie masz dzieci? To co ty wiesz o życiu?”, ” Jak mozesz ładować tyle kasy w kota? Przecież dzieci w szpitalach jedzą gorzej!”, 'No jak możesz nie chieć składać się na szlachetne paczki? Zły z ciebie człowiek, Mija. Zły i bez serca!” (akurat wtedy władowałam sporo kasy w leczenie takiej kociej bidy znalezionej na wpoł zamarzniętej w kontenerze na śmieci”. No i nieśmiertelne: ” Niech Mija weźmie dyżur w wigilię/ sylwestra/ dni wolne/ dodaj, co chcesz, bo przecież ona nie ma dzieci!”.
Srzeżcie się Matek Polek.
Trafiłam na twój blog jakiś czas temu. Po przeczytaniu kilku tekstów w końcu ułożyłam sobie w głowie, że w bezdzietności nie ma nic złego, a trwało to naprawdę długie lata. Obecnie mam lat 35 i nigdy nie czułam abym chciała posiadać dzieci. Przez lata uważałam, że jestem gorsza, jakaś „niekompletna” i dziwna. Dziś podróżuje, prowadzę bloga i co chwile odkrywam nowe pasje i mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. W moim otoczeniu niestety nie ma ani jednej osoby, która podzielałaby moje zdanie o bezdzietności. Często spotykam się z nie zrozumieniem, krytyką, dlatego proszę Cię abyś dalej pisała, bo czasem w chwili zwątpienia zaglądam tu i znowu zyskuje pewność w tym, że bezdzietność nie jest czymś gorszym. Jest wyborem, osobistą decyzją i tego chce się trzymać.
Hej! Bardzo dziękuję za twój komentarz. Cieszę się, że złapałaś wiatr w żagle i pozbyłaś się poczucia „niekompletności”. A jeśli w jakiej cząstce to zasługa mojego bloga, to jestem przeszczęśliwa. Oczywiście piszę dalej, choć ostatnio rzadziej. Ale jesień i zima to dobry czas na tworzenie bloga, nic człowieka nie odciąga od pracy:) Więc tekstów na pewno będzie więcej. Dla takich czytelników aż chce się pisać. Serdeczności!
świetny tekst (: sama dziecko mam, lubię je, ale, no właśnie, ja je lubię i nie każę nikomu innego się w nim zakochiwać. ludzie zwykle mówią, że rozumieją i akceptują, ale potem w domu i tak konstatują, że „na pewno się jej odmieni”, no bo przecież nie ma możliwości, żeby ktoś po prostu nie chciał dzieci! a, co ciekawe, jak powiesz, że nie lubisz ogórkowej, to ludzie jakoś to przyjmują do wiadomości i nikt Ci nie próbuje wmówić, że jest pyszna i jak zjesz 20 talerzy, to na pewno w końcu Ci zasmakuje… tylko dzieci jakieś takie ich zdaniem przymusowe.
Fajny przykład z tą zupą:) Sama też często go podaję. Tylko w moim wydaniu to zupa pomidorowa, bo jak wiadomo ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają pomidorówkę i tych, którzy jej nienawidzą:)) Ale nikt jakoś nikogo nie zmusza do jej jedzenia. No ale dzieci to temat nafaszerowany emocjami jak żaden inny. Pozdrawiam serdecznie!
Jak zwykle się nie zawiodłam. Super post! 🙂
Ja chyba najczęściej spotykam „cieżarowców” i „wyznawców moizmu” choć zdarzają siei inni.
Z 10 hitów o bezdzietności rozwalił mnie ten czwarty. To jakby tak się chyba wzięło ze starych, ludowych wierzeń, że suka musi chociaż raz mieć małe, bo jak nie, to całe życie będzie głupia i nieposłuszna. A sterylizacja to grzech, (mowa o psach), co mimo, że dawno zostało obalone, to nadal jest często powtarzane w małych miejscowościach i wsiach.
Dzięki, Marta!:) Miło wiedzieć, że się sprostało. O podejściu do psiaków na wsi mogłabym książkę napisać, choć nie wiem, czy ktokolwiek chciałby ją czytać. Bo przy czymś takim mój ostatni dołujący post o szklance wody to krotochwila i kabaret:((( Mieszkam na wsi od 10 lat i widzę. Rzeczy, których absolutnie widzieć bym nie chciała. Pozdrawiam! Miłego weekendu:))
Bardzo się cieszę że na Ciebie trafiłam. Nie jestem ani dzietnik ani Bezdzietnik.pl. Jestem trochę „sama nie wiem”. Uwielbiam Twój blog.
Hej! Fajnie, że tu trafiłaś. Ostatnio – przed debatą o bezdzietności – jesteśmy w ferworze szukania nowych słów na bezdzietność:) Okazuje się, że można poszaleć jeszcze bardziej i poszukać określenia na to, co pomiędzy:)) Bardzo mi się ta koncepcja podoba!:) Wpadaj! Pozdrawiam:)
Mysle, ze wiekszosc to rajdowcy, i ja sie pewnie zaliczam do nich. Pewnych kwestii nie stawiaja zazwyczaj pod znakiem zapytania. Tez sie lapie czasem na tym, ze to jest troche takie myslenie obowiazkowej i odpowiedzialnej wzorowej uczennicy (Edit: jak pisalam to mi sie przydarzyla Freudowska pomylka – zamiast „uczennicy” wpisalo mi sie „samo” „niewolnicy”) – najpierw praca domowa, potem przyjemnosc. Troche tak jest – jeden etap za drugim, a jak wszyscy juz beda zadowoleni (lub umra ci, ktorzy mogli by nie byc zadowoleni), to sie wtedy pozyje. Ok, nieco sie wylamalam ze schematu, ale to juz inna historia. Natomiast uwielbiam czytac i sluchac historie kobiet, ktore … osiagnely cos, albo nawet wiele, dopiero wtedy, kiedy juz jako wdowy, lub starsze panie mialy odwage nie spelniac niczyich oczekiwan (kiedys czesto tylko wtedy bylo to mozliwe). Macierzynstwo tez widze w katergoriach zadania do spelnienia (choc refelektuje, np. uwazam, ze za malo sie smieje jako matka, a przeciez uwielbiam sie smiac, wlasciwie?), uderzajac nieco w ton matki Polki Umeczonych. To tak w ramach samobiczowania. Ci „Rozdarci Wewnetrznie” to eufemizm, sch…nia pasowalaby bardziej, choc nie wiem, czy w dobie pc w ogole mozna cos takiego powiedziec. Aha – nie wierze w zusy, place oczywiscie, bo musze, ale to utopia, ktorej skutki z pewnoscia odczujemy.
Hej! Właśnie niedawno rozmawiałam z bardzo mądrą panią profesor o tym, że dla mężczyzn emerytura to jest koniec życia. Już tylko pilot, telewizor i fotel. Dla kobiet dojrzałość, odchowanie dzieci, przejście na emeryturę to jak tsunami w żagle. Nagle babki odżywają, zapisują się na uniwersytety III wieku, tworzą jakieś stowarzyszenia, kupują sobie kijki do nordic walking, odkrywają swoje pasje. Ale to jest to – najpierw muszą odchować dzieci. Wtedy nikt się ich nie czepia, mają poczucie spełnionego obowiązku i nareszcie mogą stawiać na siebie. Niedawno puszczałam reportaż o babeczce, która po sześćdziesiątce zaczęła podróżować po świecie. Sama. Autostopem. Mąż oczywiście w fotelu. Dziś ma 80 lat i daje sobie jeszcze 10 lat szlajania się po świecie:))) Czasami babeczki łapią się na tym, że mogły tak od początku. I wtedy swoim córką mówią – żyj jak chcesz, nie daj się złapać w pułapkę macierzyństwa jeżeli nie czujesz się do niego powołana. To też cenne. Pozdrawiam serdecznie!
Mysle, ze wymaga to doglebnej analizy. Niewatpliwie cos w tym jest – chyba wszyscy znamy zadbane, energiczne babeczki, takie ktore wywoluja w nas mysli – „wlasnie tak chcialabym sie zestarzec”. Niewatpliwie istnieje zwiazek miedzy ta aktywnoscia, a dlugowiecznoscia – w kulturach, gdzie obie plcie pozostaja aktywne do konca, mezczyzni maja szanse zyc tak samo dlugo jak kobiety (jak wiemy, srednia dlugosc zycia kobieet jest wyzsza, ale sa tezy, ze nie ma to podloza biologicznego). Akurat mam/mialam w rodzinie dosc aktywnych starszych panow, ale sa tez specyficzne okolicznosci, ktore niejako wymuszaja aktywnosc (np. owdowienie). Ale jak popatrzec w skali swiatowej – ci, ktorzy nigdy nie przeszli na emeryture (przywodcy / dyktatorzy, naukowcy, ludzie wolnych zawodow, papieze) czesto dozywali poznej aktywnej starosci. Ale kobiety rzeczywiscie czesto pozniej rozwijaja skrzydla – pamietam w dalszej rodzinie kiedys przypadek dosc mlodej wdowy. Bliscy biadolili juz nad grobem – jak ona sobie poradzi? Sama, z dwojka dzieci i mala firma, ktora jej zostala w spadku. A ona poradzila sobie swietnie – choc nikt sie tego po tej „zahukanej” kobiecie nie spodziewal. Polecam tez ksiazke Susanny Kubelek „Zycie zaczyna sie po 40tce. Swiat nalezy do kobiety dojrzalej”. Chociaz ostroznie – jedna z moich kolezanek byla rozczarowana, zapominajac, ze jest to ksiazka z lat 70tych i wtedy dosc rewolucyjna, bo pokazywala, ze zycie kobiety nie konczy sie fraza, ze „zyli dlugo i szczesliwie”. Zawiera wiele wzmianek o ciekawych damskich zyciorysach, wiele kobiet „z poznionym zaplonem”. Ale moze wlasnie potrzeba nowej ksiazki, na miare naszych czasow i o kobietach blizszych nam czasowo?
Z innej beczki – gdzie puszczalas reportaz – w radio? Mozna gdzies znalezc nagranie? Serdecznie pozdrawiam
Hej! Długo ci kazałam czekać na odpowiedź, ale dziś wypuściłam się na wojaże. I – o mammma mia! – nie wzięłam laptopa. Chyba pierwszy raz od wielu tygodni:) Co do aktywności i wieku – nie znam na ten temat badań, ale moje życiowe obserwacje też to potwierdzają: długowieczność mocno skorelowana jest z aktywnością. Z płcią pośrednio, po prostu aktywność mężczyzn i kobiet na przestrzeni życia wygląda nieco inaczej. Inną mamy też motywację do podejmowania działań. Mężczyźni, przynajmniej ci z pokolenia mojego taty, bardziej identyfikowali się z pracą, nawet tą nielubianą. Tam był jakiś sens, prestiż, codzienne wyzwania, walka itp. Po przejściu na emeryturę ciężko im się odnaleźć, w sytuacji gdy nikt od nich niczego nie chce, już nie decydują o Bardzo Ważnych Sprawach itp. Kobiety łatwiej godziły się na koniec zawodowego życia, bo ich „osobowość” była bardziej rozproszona: praca nie pochłaniała wszystkiego. No i po odchowaniu dzieci odzyskiwały swoje życie. Piszę o tym w czasie przeszłym, bo być może to już się zmieniło albo zmienia na naszych oczach. Długo by o tym pisać:) Dzięki za podrzucenie tytułu:) Poszukam go. A co do reportaży – pracuję w wydawnictwie prasowym, jestem naczelną miesięcznika z historiami i poradami dla kobiet. I tam co miesiąc daję reportaże o fajnych, ciekawych babkach po 50. Dlatego temat jest mi bliski. Te reportaże to najlepsza część mojej pracy:) Zmykam spać!:) Do usłyszenia!
Ach, to jestes u zrodla, jesli chodzi o ciekawe historie – tylko brac i opracowac material. 🙂 Oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze to nie do konca takie proste, ze sa pewne granice, chocby prawne, ale z tego co piszesz wynika, ze takich historii jest wiecej, trzeba tylko do nich dotrzec. Tutaj, w Berlinie, ale w Niemczech ogolnie, duzo ludzi udziela sie na emeryturze charytatywnie, wlasciwie cale fundacje niemal rekrutuja sie ze starszych ludzi. Kilka miesiecy temu spotkalam w jednej z „moich” bibliotek pana, ktory byl nauczycielem w jednej z tzw. „trudnych” szkol („Brennpunktschule”), napisal ksiazke o swoich doswiadczeniach, a teraz raz w tygodniu pomaga licealistom w ich pracach domowych. Na basenie co sobote widze ta sama ekipe – panie na pewno po siedemdziesiatce (miedzy nimi jakis rodzynek pan) smigaja swoje rundki, az pozazdroscic kondycji. 🙂 A ja, gdybym dozyla emerytury i zdrowie by pozwolilo, bardzo chcialabym pracowac jako wolontariusz naukowo, np. tutaj Muzeum Historii Naturalnej oglasza co jakis czas, ze szukaja ochotnikow do porzadkowania zbiorow. Duze miasta, wiadomo, maja wiecej mozliwosci, natomiast kobiety odnajduja sie tez w malych spolecznosciach, jak piszesz, chociazby montujac ekipe na nordic walking.
Fajny plan na emeryturę:) Szkoda, że w bibliotekach u nas nie szukają wolontariuszy. Całe życie marzyła mi się praca w takiej przytulnej, niewielkiej bibliotece, gdzie wszystkich znasz, ludzi niewiele, jest czas na pogawędki o książkach, kogo lubisz, kawą możesz poczęstować. I jeszcze okna twojej biblioteki wychodzą na stary park albo wiekowy cmentarz:))))) Marzenie ściętej głowy!:) Niestety, nie jestem typem społecznicy. Zatwardziały introwertyk ze mnie. Ale ludzi takich jak „twój” nauczyciel po rękach bym całowała za to, co robią.
Ja też podobnie się cieszę i dziękuję, że piszesz. Brawo za odwagę, przenikliwość i humor : )
Określenie halucynacja jak najbardziej w punkt, jak i cały artykuł! Oooo tak, to zdecydowanie zbiorowa halucynacja. 😉 Do tego piękna i po wyjątkowo silnych opiatach, w skutek czego możemy dookoła zauważyć ciekawe wizje. ;-))))
Wizja nr 1: Ciotka mojej koleżanki (siostra jej matki) jest 70-letnią bezdzietną emerytką, nie była nigdy zamężna. Wolny czas spędza na…pieszych rajdach, nawet zimą, ponieważ ma grono znajomych, które w większości stanowią osoby, o których zapomniały na starość ich dzieci, wpadając do swoich mateczek/ojczulków od biedy dwa razy do roku na „gotowe” w święta (jeśli w ogóle).
Ciotka ma się świetnie pod każdym względem, do tego stopnia jest zajęta i nie ma czasu nawet na żadne chorowanie, że na propozycję częstszego spotykania się ze swoją jedyną siostrzenicą reaguje dyskretną odmową. A na święta jest od lat gościem właśnie w rodzinie swojej siostrzenicy, która nigdy nie chce nawet słyszeć, że ciotka miałaby pomóc choćby w przygotowaniu uczty świątecznej. Pani dzieci nigdy mieć nie chciała i ślubu również, bo nie ma zamiaru spełniać niczyich oczekiwań typu „Kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Dodam, że kiedyś była poważną panią księgową, nie żadnym niespokojnym duchem (jak niektórzy z listy TOP 10 mogliby sobie o niej pomyśleć).
Wizja nr 2: Powyżej wspomniana moja koleżanka, która wiele lat temu straciła przez chorobę swoją mamę, od kilku lat ma też macochę. Owa macocha powiła kilkadziesiąt lat temu dorodne dziatki, które potrafiły całe swoje życie tylko od niej brać (łącznie ze spłacaniem długów alimentacyjnych synalków), dosłownie nic nie oferując w zamian. Ba, kobiecina może tylko i wyłącznie liczyć na swoją pasierbicę, która nigdy nie odmawia jej pomocy i traktuje, jak własną matkę. A kwintesencją tejże wizji jest humoreska, że synalkowie nigdy nie mają czasu wozić matki po lekarzach, za to zawsze darzą atencją swoją rodzicielkę w sytuacji, gdy trzeba się gdzieś wprosić za darmoszkę na Wigilię lub śniadanie wielkanocne.
Wizja nr 3: moja własna zresztą. 😉 Wyobrażam siebie w posiadaniu czarodziejskiego pilota, którym wyłączam kanał z paplaniną o upiornej szklance wody i etc. Przełączam na inny program, ciekawy, ten który mi pasuje, gdzie nie ma reprezentantów z pięknie i trafnie opracowanej listy „Top 10 hitów bezdzietności”. 😉
Wniosek: my, bezdzietnicy musimy chyba zaopatrywać się w inne środki uszczęśliwiające, by nie pojawiały się przed naszymi oczami wizje nr 1 i nr 2, wszak zauważamy je chyba tylko my. 😉
Kurtyna. 🙂
Ps: „typ hydrologiczny” spowodował, że popłakałam się ze śmiechu
Hej! Zdecydowanie – trzeba zmienić dilera:)))) Dzięki za te wizje. O dzielnych 70-letnich bezdzietnicach, które potrafiły otoczyć się gronem przyjaciół i żyć na swoich zasadach również na starość, należy napisać jakąś piękną książkę. Jak nikt tego nie zrobi, to chyba sama zakaszę rękawy i zamiast o bezdzietności w ogóle napiszę „Piękne, bezdzietne, siedemdziesięcioletnie”. Naprawdę zasługują na epopeję! Pozdrawiam i przypominam – zmieniamy towar:)))))))
Czytam i nabieram wiatr w żagle, wokół są inne osoby które myślą i czują jak ja! Czemu większość społeczeństwa nie umie, nie chce zrozumieć że są ludzie którzy nie chcą mieć dzieci.Że można czuć się w pełni kobietą spełnioną i szczęśliwą bez dzieci. Dzięki zaten blog i dyskusje jakie wywołuje.
Hej! Witaj na blogu:) Bardzo się cieszę, że powiało ci w żagle:) O to chodzi! Wpadaj na pogaduchy pod postami. Im nas więcej, tym fajniej:)) Pozdrawiam!
Ja najczęściej spotykałam typ 3 – jeśli już ktoś miał do mnie pretensje, to właśnie takie trójeczki. Bynajmniej nie hipotetyczne. Zastanawia mnie tylko jedno – Ci, którzy mieli do mnie pretensje, bez problemu godzili się na fakt istnienia grup społecznych wyrzekających się potomstwa np. kleru. Ja w tym widzę pewien paradoks.
Miło znów cię tu widzieć, Lisico:) Oj tak, trójeczki potrafią zaleźć za skórę. Nie wiadomo, czy żałować, czy się wściekać. A co do drugiego punktu – mam wrażenie, że niektóre rejony rzeczywistości pełne są takich zadziwiających paradoksów:) Aż boję się tam zapuszczać!
Dobry wieczór! 🙂 Moim zdaniem najczęściej nie ma jednego typu osób, które nie lubią bezdzietników, najczęściej to takie kombo wszystkich z wyżej opisanych typów 🙂 Mam wrażenie, że ci, którzy mówią, że te dzieci to sens ich życia, najwieksze szczęście, najczęściej są ludźmi (glownie kobietami) martwymi w środku. Żyją tak, bo tak trzeba, bo takie przekonanie wpoili im rodzice, kościół, znajomi… Co z tego, że Ty możesz być posiadaczem wolnego zawodu, z nienormowanymi godzinami pracy, rozwijasz się, realizujesz swoje pasje, masz jakieś zainteresowania czy hobby, specjalizujesz się w fajnych rzeczach, ale co to jest wobec posiadania dziecka? Nic. Bo przecież dziecko musi być. To strasznie przykre, że kobiety które nie chcą mieć dzieci są tak oceniane, bo albo nie masz bo nie możesz (wtedy musisz iść na kolanach do Częstochowy modlić się o plodość), albo jesteś totalną wariatką, egoistką i będziesz się smażyć w piekle.
P.S. Wybaczcie chaos i ortografię, ciężko się pisze takie posty na telefonie. Pozdrawiam!
Dobry wieczór! Masz rację – te swoje „ciemne typki” wypreparowałam z prawdziwych ludzi, a ludzie są zawsze cholernie skomplikowani. Ja ich uprościłam, trochę wyostrzyłam i wyszło, co wyszło:) Piszesz: „Co z tego, że Ty możesz być posiadaczem wolnego zawodu, z nienormowanymi godzinami pracy, rozwijasz się, realizujesz swoje pasje, masz jakieś zainteresowania czy hobby, specjalizujesz się w fajnych rzeczach, ale co to jest wobec posiadania dziecka?”. Na takie słowa często pada dwojaka odpowiedź ze strony rodziców (oczywiście nie wszystkich, mówimy tu o tych, którzy chcieliby cały świat zaludnić rodzicami): my mamy dzieci i też rozwijamy pasję; dziecko w tym nie przeszkadza. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza, ale tu chodzi właśnie o to, by nie oceniać człowieka jedynie za posiadanie dzieci. Strasznie ciężko się z tym przebić, bo w naszej kulturze dziecko to absolutna wartość. I bardzo łatwo nas, bezdzietnych, obśmiać. Jak choćby w słynnej antyreklamie rodzicielstwa: Zdążyłam zrobić masę fajnych rzeczy, jestem zaradna, ciekawa świata, inteligentna. Ale nie zdążyłam urodzić dziecka, więc jestem nikim. Obawiam się, że niełatwo i nieprędko to się zmieni:( Czasami wydaje mi się, że to walka z wiatrakami. Innym razem – że niekoniecznie. Kroczek po kroczku, coś się zmienia. Klimat wokół bezdzietnych się ociepla… No, pożyjemy, zobaczymy:) Dobrej nocy albo dzień dobry:))
Hej. Pozwolicie dziewczyny, że dodam ociupinkę swojego męskiego punktu widzenia. Bo tak się składa, że bezdzietni mężczyźni też potrafią mieć problemy z rodzicami. I sam doświadczam tego na własnej skórze. I niestety nie tylko.
Mam trzydzieści lat, całkiem nieźle ogarnięte życie. Pracuję, mam pasje, często pomagam swoim rodzicom. Nie, to nie jest ogłoszenie matrymonialne. 😉 Po prostu nakreślam sytuację. Obecnie jestem sam, ale z wyboru (i żeby nie było, byłem w kilku związkach z kobietami o różnych charakterach i temperamentach). Dzieci też nie mam ochoty mieć. Uważam, że nie byłbym dobrym ojcem, a i sam widok współczesnych dzieci ostro mnie drażni. Rodzice (i chwała im za to) nigdy nie naciskali bym się żenił itd. „Jeśli dobrze się czuję sam, to nie mają nic przeciwko.”
Schody jednak zaczęły się w pracy. Cóż, moja praca jest dość sfeminizowana (branża medyczna). Na przerwach koleżanki lubią rozmawiać o swoich pociechach, czy wnukach. Akurat mnie to jeszcze nie rusza. Grzecznie spojrzę na zdjęcie, coś skomentuję i tyle. Jednak mam świadomość tego, że uwiera je to, że jestem kawalerem. „Jarek, ty masz jakąś kobietofobię”, „Jarek, ale jak to? Nie chcesz mieć dzieci? Facet powinien zbudować dom, spłodzić syna, zasadzić drzewo…” i inne tego typu farmazony. Był nawet moment, że „chciały mi pomóc”. Krótko mówiąc, chciały mnie zeswatać. Nawet przy mnie zaczęły obdzwaniać cały szpital i pytać, czy ktoś nie ma wolnej córki w moim wieku. Powiedzmy, że to pierwszy i jedyny raz kiedy zobaczyły jak wychodzi ze mnie diabeł. Bo jestem wstanie wytrzymać wiele, ale zmusić mnie do kogoś? Ni cholery!
Ogólnie uwagi, że jestem sam i bez dzieci spływają po mnie jak po kaczce. Jednak boli mnie strasznie, gdy czepiają się moich rodziców. Ogólnie nasza gałąź klanu (mam dużą rodzinę) to tacy odszczepieńcy. Wyznajemy trochę inne wartości i moi rodzice wyszli z szeregu, bo jedną z zasad klanu jest co najmniej model 2+2. Jedno dziecko? Herezja! A ja to już w ogóle czarna owca. Woli spełniać marzenia od znalezienia sobie panny? Podróżuje? „Kobieto, jak ty syna wychowałaś? Przecież on ci wnuków nie da. Nie uszczęśliwi na starość. Maminsynek jest i tyle. Może sama dla niego kogoś znajdziesz, co?” i tak dalej. Ciotki atakują bez ustanku. Znajomi rodziców tylko się pytają „kiedy Jarek się żeni?”. Wszyscy odpowiadamy żartobliwie „by się żenić, to najpierw trzeba mieć z kim”. Zazwyczaj temat urywa. Ale niestety z roku na rok czuję, jakby całe społeczeństwo chciało na mnie wymusić założenie rodziny. A jak pisałem, dobrze mi jest samemu i nie uważam, by do szczęścia ani partnerka ani dziecko było potrzebne.
I dochodzimy do podsumowania. Niby wydaje się, że to głównie na kobiety jest kładziony nacisk, by znalazły sobie partnerów i rodziły. Nie dostrzega się, że mężczyźni (w zależności od środowiska bardziej lub mniej) również są przymuszani do posiadania dzieci. Zrób dziecko i biegnij walczyć za ojczyznę! A ja mówię „nie chcę”.
Dobra. Kończę swoje gorzkie żale. 😉
Pozdrawiam i przyznaję, że „Bezdzietnik” jest naprawdę fajnym blogiem.
Hej, Jarku! Jakie „gorzkie żale”, po prostu kawał życia:) Po raz pierwszy opowiedziany tak obszernie z męskiego punktu widzenia. Super! „Bezdzietnik” w założeniu miał być blogiem dla wszystkich i o wszystkich, ale jak to bywa, życie zweryfikowało plany. Jak go już zaczęłam pisać, wylazł mi taki oto blog kobiecy. Z prostej przyczyny – patrzę na świat kobiecym okiem:) I wolę nie pisać o rzeczach, których sama nie doświadczyłam. Ale już od jakiegoś czasu noszę się z pomysłem napisania posta o bezdzietności z męskiego punktu widzenia. Niby statystyki mówią, że mężczyznom jest łatwiej, że nie ciąży na nich taka presja, że nikt nie każe im słuchać „tykającego zegara”, ale z moich rozmów z bezdzietnymi kumplami wynika, że i oni mają pod górkę. Ty masz pod górkę jeszcze bardziej, no bo kobiety brak – łamiesz zatem podwójną normę. Założę się, że tu i ówdzie pojawia się „straszne” podejrzenie – może gej?:) Czyli w ogóle przechlapane. Tu akurat mężczyźni chyba są w gorszej sytuacji, bo kobiety, nawet jeżeli są samotne, rzadko podejrzewane są o wywrotową orientację. Swoją drogą, to ciekawe… jak bardzo realna jest ta presja społeczna. Gdy zaczynałam pisać bloga, bardziej to wyczuwałam i podejrzewałam, niż miałam takie przekonanie. Z jednostkowej perspektywy trudno to stwierdzić. Bo może człowiek wyolbrzymia, jest przeczulony itp. Ale pojawiające się tu głosy dowodzą, że ta presja jednak jest bardziej realna, niżby mi się wydawało. Dzięki za ten głos. Wpis o bezdzietnych mężczyznach na pewno się pojawi. I mam nadzieję, że więcej panów będzie zaglądać na bloga, bo taka podwójna perspektywa jest na pewno ciekawsza. Pozdrawiam! Wpadaj na bloga!
Hej Jarku! Na pytania kiedy się żenisz odpowiadaj, że jutro rano. 🙂 Mój mąż tak odpowiadał wszystkim, kiedy był kawalerem i to zamykało usta. Na jakiś czas. Teraz tak odpowiada jak pytają nas „kiedy dzieci?” 😉
Ja zawsze na pytanie „Kiedy ślub?” odpowiadałam „w sobotę”, a jak pytali „W którą?” to mówiłam „w najbliższą niezarezerwowaną”. Czasem na głupie pytania można udzielić tylko głupiej odpowiedzi.
Wszystkie te typy mam w pracy i nie ma tygodnia żeby szef, facet, dzieciaty i żonaty, nie puścił w moją stroną komentarza, jak to ja powinnam sobie znaleźć chłopa i zrobić dziecko, to by mi te depresje odeszły, a i kotów powinnam się pozbyć… Niby ogarnięty, ale pogląda ma jak typowy prawilny chłopiec z ONRu…
Hej! Te badania, które w poście przywołuję, mają mieć swój ciąg dalszy. Naukowcy chcą zbadać, czy negatywne stereotypy dotyczące bezdzietnych mają przełożenie na to, jak są traktowani w pracy, w placówkach służby zdrowia itp. Podejrzewam, że to jednak ma wpływ. Mnie na przykład ginekolog zaczął inaczej traktować, gdy tylko powiedziałam, że nie chcę mieć dzieci. Skończyły się miłe pogawędki i obszerne tłumaczenia. W pracy, jak się okazuje, też różnie bywa. No, zobaczymy, co im wyjdzie. Już nie mogę się doczekać, kiedy opublikują wyniki badań. Pozdrawiam!
Mnie to chyba najbardziej bawi babcia mojego męża.
– no nawet tak nie mówcie że nie będzie dzieci!! JA CHCE jeszcze pobawić zanim odejdę!
Ona chce;) pobawi przez chwilę a później męcz się Ty ?
Jakieś chore wymagania odnośnie młodych małżeństw. Dokładnie po roku od slubu zaczęło się takie doradzanie. Skończyło się ( jak narazie) po tym jak mąż powiedział że przez takie gadanie raz że się odechciewa a dwa że niczego nie przyspieszy. Ale moja szwagierka ma w druga stronę. Starają się już 3 lata i co chwilę od swojej teściowej słyszy ( która wie o problemach)
– masz potrzymaj może się zarazisz
– wykombinowali byście coś już w końcu
– kiedy się doczekamy
Nie jesteśmy od spełniania czyiś zachcianek ? wystarczy obrączka na palcu a wszyscy nagle dają sobie prawo do takiego „doradzania”. Jak teraz tak chętnie to robią to aż strach pomyśleć co by było z dzieckiem. Wszystko wiedzielibyy lepiej. I gadanie nigdy nie ustanie tym sposobem.
Hej! Faktycznie to po-ślubne gadanie nabrało cech jakiegoś narodowego rytuału. Większość ludzi wpada w to chyba całkiem bezwiednie. „Dzień dobry. Smacznego. Kiedy dziecko?” I jeszcze te rubaszne żarty przy okazji. Okropność! No, ale swoje trzeba odcierpieć:))) Szybko się to u nas raczej nie zmieni. Właśnie przeczytałam, że w Holandii zmiana mentalności zajęła 30 lat. Ale za to mentalność Holendrów zmieniła się totalnie w tym czasie. Z 10 procent akceptujących postaw zrobiło się…90 procent! Czyli wszystko jest możliwe, choć wymaga trochę czasu:) Pozdrawiam!
Moniko, doradzanie to jeszcze nic. Ja usłyszałam kiedyś od koleżanki mojej mamy (skądinąd życzliwej, sympatycznej kobiety), kiedy usłyszała, że nie chce mieć dzieci: „mąż ci powinien zrobić bez pytania i byłabyś zadowolona”. Nie pamiętam już co odpowiedziałam, ale minęło kilka lat i jestem coraz bardziej zszokowana faktem, że można coś takiego usłyszeć. I to z ust kobiety! Pozdrawiam!
Straszne to, co zacytowałaś. A ja wciąż słyszę, że wydumałam sobie problem.
Teraz żałuję, że nie zapisywałam sobie co lepszych tekstów, bo naprawdę byłoby się czym podzielić. Dobrze ze nie jestem zbyt wrażliwa I potrafię odpowiedzieć, bo ludzie naprawdę nie mają oporów w chamskim komentowania czyjegoś życia. No ale zaraz, przecież mają prawo, bo znają cię od dziecka! Taka mentalność! ?
Iza można było powiedzieć, że jest Ci jej szkoda, że tak myśli. Ta kobieta miała prymitywne poglądy i niskie poczucie własnej wartości. Nie każdy musi mieć dzieci. Pozdrawiam
Moja Droga,
Wczoraj był o tym post na moim blogu, dzisiaj jest mi bardzo miło tą mniej oficjalną drogą poinformować Cię o nominacji Mystery Blogger Award. Mam nadzieję, że Cię ucieszyła, tak jak mnie, gdy wybierałam Twój blog. Dlaczego Ty, mimo że się tak krótko znamy (blogowo:-)? Bo jesteś szczera, dzielna i piszesz co myślisz. Szanuję takich ludzi i szanuję ich poglądy. I chociaż sama mam dzieci, to przecież doskonale jestem sobie w stanie wyobrazić inne życiowe sytuacje, wybory, dylematy, problemy, radości i smutki itp. W końcu, po to mamy wyobraźnię:-)
W zasadzie opis tego co dalej, znajduje się tu:
https://wordpress.com/view/blogcaffe.wordpress.com
Nominacja oraz jej przyjęcie są dobrowolne, ale mam nadzieję, że ją przyjmiesz i będziesz się dobrze bawić!
Pozdrawiam!!:))))
Beata
Hej! Czuję się zaszczycona i bardzo, bardzo się cieszę! Jestem raczkującym blogerem, jeszcze nie zdążyłam się otrzaskać z blogosferą i z panującymi w niej regułami, dlatego dopiero dziś odkryłam twój blog, choć przecież jego adres wyświetlał mi się zawsze przy komentarzach. Podobnie zresztą było z blogiem Lisa Powszedniego. Oba piękne, mądre i ciekawe:) Szalenie mnie cieszy, że tacy blogerzy do mnie zaglądają, a jeszcze chcą polecać mój blog. A to, że poleca mnie mama, jest komplementem do kwadratu. Dziękuję, chylę czoła i pozdrawiam!
Ja bym dodała jeszcze typ 6 – Jasnowidz 🙂 Choć można by się kłócić, czy to osobny gatunek czy cecha… W każdym razie ten typ wyskakuje na każdym kroku zwłaszcza gdy się jest młodym. Niby potakuje, pobłażliwie się uśmiecha i na koniec rzuca z wyższością: „aha, ja kiedyś tak samo mówiłem/am…” i kończy nieśmiertelnym zaklęciem „ODMIENI CI SIĘ!”. Już chyba wolę tych, co się złoszczą bo widzą w bezdzietności jakieś wydumane zagrożenie dla ludzkości, ale oni przynajmniej traktują bezdzietnego poważnie. A Jasnowidz cię traktuje jak małe dziecko, które g…uzik wie i którego los jest i tak z góry przesądzony 🙁
Znakomity „typ”, pasuje jak ulał! Jeśli pozwolisz, zaraz go wmontuję w krajobraz:) Bo faktycznie, chyba lekceważenie doskwiera najbardziej. Nie da się z tym dyskutować, bo jak „pętak” ma dyskutować z „mistrzem życia”. Bardzo dobra obserwacja! Dziękuję i pozdrawiam:)
Będę zaszczycona 😀 Również pozdrawiam!
Knajpiany hit wiem że to właśnie myślą o mnie osoby, które w życiu nie zapytaly czemu nie mamy dzieci 😉
A ze strażnikami budżetu spotykam się często Ale nie w kwestii dziecięcej A zdrowotnej „Nie pracujesz! To czemu masz leki refundowane?My musimy ogromne składki płacić.”
Pozdrawiam
Hej! Ech, ta nasza codzienna społeczna solidarność! Wielu jest takich, których boli każda wpłacana do systemu (fakt, że kulawego) złotówka, dopóki nie dopadnie ich słabość, choroba, samotność albo kalectwo. Wtedy ta społeczna solidarność (choćby najbardziej niedoskonała) okazuje się wybawieniem.
Hej. Czytam i tak sobie myślę że mam trochę szczęścia, w mojej rodzinie nigdy nie usłyszałam pytania kiedy dzieci, a wśród znajomych może z dwa razy coś takiego się zdarzyło. Może przyciągam właściwe osoby 😉 Co nie zmienia faktu, że pomimo braku pytań kiedy rozmowa już schodzi temat na temat dzieci to okazuję się że ciężko innym zrozumieć że nie chcę dzieci. Bo może tylko mi się wydaję że byłabym kiepską matką, bo jakbym urodziła to od razu wszystko inne przestanie mieć znaczenie, bo jak sama nie miałam dziecka to też płacz obcych dzieci mnie drażnił, bo przecież zawsze łapiesz szybki kontakt i super się bawisz z moim dzieckiem itp. I to są argumenty które powinny mnie przekonać że powinnam mieć dzieci ?! I jeszcze jeden ważny argument – bezinteresowna miłość! Tak właśnie taki argument usłyszałam w związku. Nie wiem, może źle rozumuję, ale miłość dziecko – rodzic i rodzic – dziecko to całkiem inny rodzaj miłości, dla mnie to uczucie wpojone od 1 dnia życia, czasem miłość toksyczna, uczucie narzucone bo rodziców trzeba kochać niezależnie jacy są. To oczywiście osobny temat rzeka i raczej na inny post. No i oczywiście hit hitów jeśli chodzi o „argument” że powinno się mieć dziecko – super wyglądasz na tym zdjęcia z Krzysiem, Wojtusiem czy Małgosią… ( wpisz właściwe imię dziecka), pasuję Ci, powinnaś mieć swoje dziecko!
O tej bezinteresownej miłości faktycznie będę musiała zapostować, bo plącze się po wielu komentarzach. Już wpisuję to w kajet z planami przyszłych postów:) A hit hitów – rzeczywiście nokautujący. Powinny być takie przymierzalnie. Wchodzisz, dostajesz dziecko i przymierzasz – do twarzy czy nie do twarzy? Z blondynkiem czy brunecikiem bardziej?:))) A swoją drogą to ciekawe, wszyscy bezdzietni tak chyba mają: że dopóki nic nie mówimy, to spoko. Jeżeli nie wpakujesz się do cioci na imieniny, to raczej nikt się nie zainteresuje, dlaczego go nie masz dziecka. Ale gdy otwarcie powiesz, że nie chcesz, sytuacja nagle się zmienia. Nic dziwnego, że bezdzietni wolą milczeć. Pozdrawiam!
Kiedy milczysz nie ma problemu, ale lepiej nie wyrażaj swojego zdania. To chyba dalej pokutuje założenie, kobieta rodzi, wychowuję a przy „stole” się nie odzywa. A co przymierzalni świetny pomysł, poszłabym kilka kroków dalej, dziecko powinno się wziąć ze sobą na miesiąc dwa i dopiero potem samodzielnie powinno podjąć się decyzję co do jego spłodzenia. Pozdrawiam!
Bo chodzi oto że nadal panuje przeświadczenie że dzieci są „darem bożym” i „błogosławieństwem”.
Daga, święte słowa! Każdy wie, jaką świetną matką byś była! „No niech ksiądz sam powie, jaka wspaniała byłaby z niej matka” – siostra mojego męża do proboszcza, wskazując na mnie ?
Iza wychodzi z tego że skoro masz macicę to mus będzie z Ciebie świetna matka 😉
Cześć!
Bardzo lubię Twojego bloga i chętnie zaglądam o postów tu i na Facebooku a także w komentarze.
Mnie najczęściej spotyka ostatni, jasnowidzący typ. Nie tylko z resztą mnie, ale także mojego ukochanego, czy nas razem.
Od siebie dodałabym jeszcze typ retrospektywny „jak byłam w jej wieku tez nie myślałam o dzieciach, a mam -tu wstawić liczbę-, każdy tak mówi„. Może właśnie brak tego myślenia objawił się u niektórych w potomstwie?
Chciałabym, myśle, że nie tylko ja, żeby na blogu został poruszony temat osób, które mimo młodego wieku (20, 23, 25 lat) wiedzą czego chcą od życia i nie chcą mieć świadomie dzieci.
Nie rozumiem nigdy tych komentarzy i powiązanych z nimi pytań o wiek. Po odpowiedzi (mam 23 lata) zawsze słyszę, że jestem za młoda, żeby o tym myśleć(!).
Przecież ludzie w moim wieku, a także młodsi często są rodzicami i warto zaznaczyć, że cześć z nich wybrało taka drogę świadomie! Skoro w wieku 23 lat można być rodzicem, to dlaczego nie można nazwać się osoba bezdzietną? Zawsze zastanawia mnie ten dualizm. Na bycie rodzicem nie jest się za młodym (a nawet jeśli, to ludzie szybko o tym zapominają i nie robią scen), ale każdego innego młodego człowieka do ostatniej możliwej chwili traktuje się jak potencjalnego rodzica. O tym warto napisać.
Pozdrawiam serdecznie!
Hej! Typ retrospektywny bardzo mi się podoba – też go świetnie znam. Już zaczynam kombinować, jak go tu wkomponować:))) A temat, o którym wspominasz, wpisuję do swojego kajecika z pomysłami. Będę nad nim intensywnie myślała, a jak tylko coś mądrego wymyślę, wrzucę na bloga. Bardzo dziękuję za inspiracje:) Pozdrawiam!
Droga O! Wychodząc za mąż miałam 23 lata i już wtedy wiedziałam, że nie chce mieć dzieci. Też słyszałam dziesiątki komentarzy, że jeszcze mi się odmieni. I co? I nic! Dziś mam lat 38,nie mam dzieci i za nic na świecie nie chce mieć. To po prostu nie dla mnie. Przed Tobą jeszcze wiele lat wysłuchiwania komentarzy, że jesteś za młoda. Oczywiście jest szansa, że zmienisz zdanie. Ja na taką sugestię odpowiadałam, że kto wie, ale nie sądzę. To dawało trochę spokoju. „Wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono”. Życzę życia zgodzie ze sobą i nieulegania presji otoczenia. Pozdrawiam!
dialog dość częsty w moim życiu:
– Byłbyś świetnym ojcem!
– Nie lubię i nie chcę mieć dzieci.
– Zobaczysz, z własnymi jest inaczej.
– Nie będę sobie i dziecku robił takiego świństwa.
– Nie mów nigdy, może wpadniesz…
– Jestem gejem.
– oranyboskie jak to dobrze, że nie chcesz mieć dzieci, to obrzydliwe, że TACY LUDZIE domagają się prawa do adopcji!
Hej! Strasznie to smutne. I, niestety, bardzo prawdziwe:( Dzieci, owszem, należy mieć, ale jednocześnie to przywilej wybranych – zdrowych, heteroseksualnych małżeństw, najlepiej z odpowiednimi papierami. Taki świat. Ale świat się zmienia, nie został dany raz na zawsze. Więc jest nadzieja:))) Pozdrawiam!
Mam taką nadzieję dla znajomych naprawdę nadających się na rodziców, ale sam z radością nie będę korzystał 😀 świetny blog btw, w tematykę childfree wpadłem na początku tego wieku na nieodżałowanym Livejournalu i cieszę się, że robisz tę robotę na polskim gruncie.
Wielkie dzięki:)
Żyjemy w czasach, kiedy społeczeństwo jest niesamowicie zróżnicowane i zamiast do tego przywyknac i stać się bardziej tolerancyjnym, jesteśmy coraz mniej tolerancyjni. Nie akceptujemy, jeśli ktoś jest blondynem, w przypadku gdy my mamy brązowe włosy. I stąd właśnie wynikają wojny a co najbardziej absurdalne, wojny zazwyczaj rozpoczynają się od tego, że ktoś nie akceptuje mniej konserwatywnych zachowań, mniej tradycyjnych. Jeśli jesteś gejem, nie masz prawa bytu, jeśli nie masz dzieci, my Ci nie damy żyć, jeśli jesteś wegetarianem, to umrzesz od braku białka, ale (uwaga) jeśli jesteś mięsożercą, to wegetarianie już wydali wyrok i umrzesz na raka. Nie lubimy niczego, co jest inne. Nasz wybór jest jedynym słusznym. Człowiek jest głupi, z zasady. Sama mam dziecko, sama nie jem mięsa, sama lubię rower, ale chętnie przesiądę się do auta, mam znajomych o różnych orientacjach seksualnych. Jednak jak ktoś mi mówi, że ktoś będzie nieszczęśliwy, bo wybrał inaczej niż on sam, to szlag mnie trafia. Urodziłam bardzo wcześnie dziecko, nie jestem z ojcem swojego dziecka, ale poszłam do pracy i studiuję i jakoś, jak ktoś pyta, czy fajnie jest mieć dzieci, to odpowiadam zgodnie z prawdą – zależy. Żależy, czy lubisz dzieci. Zależy, jak wyobrażasz sobie swoje życie za 10 15 20 40 lat. Gdzie chcesz być. Ja wiem, że jeśli za 30 zamieszkam w Australii, ale moje dziecko będzie mnie potrzebować, dotrę do niego jak najszybciej. Ale myślę, że to samo można zrobić z siostrą, bratem i ciocią. Jednak jeśli ja będę chciała by przemierzył tysiące kilometrów dla mnie, albo co lepsze, nie będę chciała 'by zostawiał mnie samą’ to mu tego nie powiem albo zrozumiem odmowę. On urodził się, by żyć własnym życiem, nie moim. To ja jestem odpowiedzialna za swoją przyszłość i za jakąś część jego, bo nie podejmę wszystkich decyzji za drugiego człowieka. Każdemu, kto mówi mi, że będzie miał mi kto szklankę podać, odpowiadam z litością, że szkoda, że rodzą dzieci dla szklanki wody i pomylili kontynenty oraz czasy. W np. Afryce rodzi się jak najwięcej dzieci, by miał się kto zająć rodzicami na starość. Europa… Jeszcze kilkadziesiąt lat temu również o to dbano. Nie mamy łatwych, idealnych czasów, ale mamy dużo możliwości. Możemy się kształcić, rozwijać i zabezpieczać swoją przyszłość. Możemy przede wszystkim bardziej zainteresować się swoim życiem, niż innych…Fraszka na matematyka mówiła właśnie o tym, że nie zauważamy tego, co nas najbardziej dotyczy. I ja właśnie widzę ten obraz: widzimy, że ktoś ma kolorowe włosy i mamy do niego pretensje, ale nie widzi sam, że jego żona poszła w tango z sąsiadem. Nieważny był powód owej zdrady, ważny jest absurd. Interesujemy się czyimś życiem, zamiast własnym. Czujemy się zobowiązania do umoralniania wszystkich a pod naszymi dachami odgrywają się niezdrowe gry, w których uczestnicy udają szczęśliwych. :/
Izo, cudownie to napisałaś. Wszystkimi kończynami się pod tym podpisuję. Nic dodać, nic ująć. Wielkie dzięki!
Swietny blog. To super sie bawie dziećmi kuzynki to wcale nie znaczy ze powinnam miec dzieci
No pewnie że nie! Jest mnóstwo ludzi, którzy uwielbiają dzieci, opiekują się nimi, pracują z nimi – ale wcale nie chcą mieć swoich!:)
Dzień Dobry. Szanuję ludzkie wybory, ale robienie z tego „religii”, to jest po prostu śmieszne. Myślę, że demonstrowanie takiej postawy jest efektem braku wewnętrznej akceptacji i próbą usprawiedliwienia się przed samym sobą. Jestem ojcem i jest mi z tym dobrze – nie będę zakładał bloga na ten temat.
pozdrawiam całe grono bezdzietnych z „wyboru”
Paweł.
Dzień dobry! Otóż jest dokładnie odwrotnie niż pan pisze. Mamy na tyle dużo akceptacji, siły i odwagi, że potrafimy żyć w zgodzie ze sobą, otwarcie o tym mówić (tak jak swobodnie mogą mówić o swoim wyborze rodzice) i edukować społeczeństwo. Bo ludziom – tak jak panu – wciąż wydaje się, że mówienie o bezdzietności jest „usprawiedliwianiem się” czy „szukaniem akceptacji”:) Gdyby nie takie poglądy, nie musiałabym pisać bloga. A co do „religii” – nie wiem, o co chodzi. Mówimy na blogu o rzeczach, które są dla nas w życiu ważne – mamy do tego prawo. To jest robienie „religii”? Pozdrawiam!
Panie Pawle, czy na blogach dla rodziców (jest ich milion) też zostawił Pan podobny komentarz – o robieniu z tematu rodzicielstwa religii? Chyba Pan powinien..
Ech. Przez moją dziwną mysz, trzeci raz zabieram się za napisanie. No i coście narobili?! Miałem się nie wywnętrzać a tu proszę.. Nie da się.. 😉 Świetny tekst i nie dziwi, że tyle komentarzy.
Zacznę od tego, że to nie autobiografia (może kiedyś ;)) ale chciałbym nakreślić obraz. Mam 41 lat i kiedy 23 lata temu poznałem moją żonę (najlepszą dla mnie osobę „po ciemnej stronie księżyca”), oboje wyjaśniliśmy sobie czego oczekujemy od siebie i co planujemy w przyszłości. A planowaliśmy nie mieć dzieci. No i nie mamy. Jest dokładnie tak jak chcieliśmy. Ale żeby nie było tak różowo, podam kilka „motywów”, które odcisnęły się na moim życiu (proszę o wyrozumiałość) jak nie heblowana deska na tyłku.
Motyw 1. Swego czasu zostałem poproszony przez mojego szefa „BIG BOSSA” na rozmowę.. Khmm. Długo kluczył wokół tematu, aż w końcu nie dał człowiek rady i rzucił się na mnie jak Reksio na szynkę. „Dlaczego nie masz dzieci?” „Czy wszystko jest ok??” i dalej w tym guście. Później otrzymałem słowne zapewnienie, że cokolwiek powiem nie wyjdzie poza „mury tego zamku”.. Nie wiele dało moje milczenie więc koniec końców wyszło, że jestem egoistą, który traci część człowieczeństwa. Cóż wtedy niemalże miarka się przebrała ale widząc moją minę i brak odzewu (odzew już czaił się w mojej jaźni w postaci pozwu cywilnego) dał za wygraną i kiedy wychodziłem ze spotkania.. Przeprosił mnie.. Myślę że szczerze.
Motyw 2. Rodzina. Moją rodziną jest Sylwia (żona) i Emi (wilczyca). Jesteśmy stadem. Porąbanym jak przeręble na Kaukazie ale co stado to stado. Rodzice Sylwii generalnie nie wnikają w nasze życie. Moi również bo im na to nie pozwalam. Ale… Czasem się zdarzało, że w czasie jakiegoś spotkania przy „mięsku i drinku” padały teksty, że rodzina to dzieci. Jak nie ma „przyssawek” to nie ma rodziny. No i za którymś tam razem, kiedy już nie wytrzymałem.. Dali sobie spokój. Cóż ludzi nie zmienisz. Ale dlaczego mamy to znosić spytaliśmy się retorycznie? Dziś już już nikt nie próbuje takich „zagrywek”, bo zwyczajnie przestalibyśmy się widywać. 😀
Motyw 3. Siostra. Jest mi najbliższa z całego rodzeństwa. Mieliśmy od pewnego czasu znakomity kontakt. Oczywiście kiedy pojawiło się pierwsze dziecię, wiele się zmieniło. Chłopiec rósł, a ja coraz bardziej się oddalałem. Chwila w której odmówiłem udziału w tzw. „chrzcie” była przełomowa, bo później już podobnych prób wciągnięcia mnie w życie chłopca nie było. Później pojawił się kolejny syn a ja podobnie jak wcześniej zachowałem duuuuży dystans. Nie potrafię i powiedzmy sobie szczerze NIE CHCĘ być częścią życia moich siostrzeńców. Pewnie siostra ma mi to za złe ale jakoś się tym nie przejmuję.
Motyw 4. Choroba. Taka która zabija. Mnie nie zabiła. Wygrałem ze strachem, bólem, słabością, brakiem empatii kiedy ledwo stałem ale przecież „jestem młody więc mogę postać”. Wygrałem z rakiem. Tym najgorszym koszmarem każdego kto kocha życie. Wygrałem wiecie dlaczego?? Nie? Bo nie mam dzieci. Bo byłyby przeszkodą w moim leczeniu. Bo dzięki temu że ich nie ma, miałem spokój i ciszę. Że dzięki temu że nie było żadnego małego człowieka obok mogłem martwić się tylko o siebie. Nie oszukujmy się. W takich sytuacjach altruizm jest balastem. Dlatego mogłem wracać do domu gdzie czekał na mnie spokój, cisza i świadomość że kiedy zasnę, będę spał bez płaczu i innych wkurzających dźwięków. Miałem wsparcie Sylwii „nie waż się umierać” i Wilczycy która leżała zawsze obok.
Tyle.
Dziękuję za blog i ten tekst.
Pozdrawiam wszystkich którzy myślą podobnie. Ufff.. 😀
Krzysztof
Drogi Krzysztofie!
Jako zdecydowana przeciwniczka posiadania dzieci jestem zdumiona Twoim podejściem do uczestniczenia w życiu siostrzeńcow. Oczywiście szanuję Twój wybór i nie zamierzam go oceniać, wyrażam tylko swoje niebywałe zaskoczenie. Wynika ono z tego, że nigdy nie spotkałam się z takim podejściem. W mojej i męża rodzinie jest sporo dzieci i ja, chociaż nie zawsze mam ochotę gościć te małe stwory w domu, chcę uczestniczyć w ich życiu. Choć czasem chętnie uciekłabym przed nimi na inną planetę, nie wyobrażam sobie całkowitego zerwania kontaktu! Oni są moją rodziną! Chcę moc zawsze służyć im pomocą i wsparciem. Gdybym miała z powodu dzieci oddalić się od rodzeństwa czy kuzynow, byłabym bardzo nieszczęśliwa. Zresztą te dzieci w końcu dorosną i mogą stać się bardzo interesującymi ludźmi, z którymi chętnie będę spędzać czas, a oni może też ze mną, ale tylko pod warunkiem, że zbuduję z nimi relację już teraz, kiedy są nieznośnymi maluchami.
Dla mnie rodzina jest bardzo ważna i nie wyobrażam sobie, żeby drobiazg (?) taki jak wrzeszczacy dzieciaczek mnie od nich oddzielił. Tak więc, nie próbując Cię do niczego namawiać, drogi Krzysztofie, wyrażam zdziwienie Twoim podejściem do życia.
Pozdrawiam i życzę szczęśliwego życia w Twoim stadzie, tak podobnym do mojego (ja, mąż i nasz mały Kulcio)
Droga Izo!
Bardzo dziękuję za komentarz do moich „wypocin”. Muszę jednak wyciągnąć tarczę lub stylem Geralta sięgnąć po nieco mocniejsze argumenty w swojej obronie. Nie zamierzałem i nie zamierzam odcinać się od siostry i jej chłopaków. Może to kwestia chęci a może braku umiejętności skłania mnie do dystansu w kwestii relacji z siostrzeńcami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której odmawiam pomocy lub zrywam kontakt. Chciałem zwyczajnie podkreślić jak bardzo nie ma we mnie potrzeby posiadania dziecka.
Drogi Krzysztofie!
Nie chciałam sugerować, że się od kogoś odcinasz. Przedstawiłam mój punkt widzenia i moje odczucia związane z kwestią kontaktów z dzieciatymi odnogami rodziny. ?
W związku z Twoją wypowiedzią zastanawiam się tylko nad jednym: jak siostra interpretuje Twoją decyzję o zachowaniu dystansu? To nie jest pytanie i nie oczekuję odpowiedzi,tylko to rozważam. Sądzę że na jej miejscu poczułabym się urażona i byłoby mi przykro, że się odsuwasz. Bo tak bym to odebrała: odsuwasz się ode mnie ze względu na moje dzieci. Chyba niewiele matek nie zdeneruje się z tego powodu. Może warto poważnie z siostrą porozmawiać i bardziej szczegółowo przedstawić jej swój punkt widzenia? Żeby nie bo niedopowiedzeń. Przepraszam, nie chce Cię pouczać, ale z moich doświadczeń wynika, że takie niejasne sytuacje potrafią zrujnowac kontakty rodzinne na wiele lat, a nieraz na zawsze.
Życzę Ci powodzenia niezależnie od tego, co planujesz. No i oczywiście dużo zdrowia!
P. S. Bardzo przyjemnie czyta się Twoje wpisy ?
P. S. 2. Zachowanie szefa: co go do jasnej Anielli obchodzi czy pracownik chce mieć dzieci czy nie??? No chyba że się przyjaźnicie.
Z siostrą mam nadal świetny kontakt. Wie że pewnych kwestii nie przeskoczy. Chłopcy mnie lubią (chyba.. ) Są dziećmi i mają swoje potrzeby. Wiem jakie i staram się żeby było im lepiej pod wieloma względami.
Przepraszać nie musisz. To w końcu dyskusja.
P.s. Cieszę się, że lubisz moje „popłyny” 😀
P.s. Lubię dyskutować z „człowiekami” którzy mają swoje zdanie.
P.s. Co do szefa… Hmmm. Wystarczy poczytać post Edyty.. 🙂
Cześć, Krzysztof. No, to solidny – i obiecujący literacko:) – zalążek autobiografii. W opisanych sytuacjach uchwyciłeś to, z czym wielu się tu spotyka: bezdzietny w pracy, w rodzinie, w małżeństwie… Różnie sobie te relacje układamy. Ja na przykład staram się uczestniczyć w życiu moich siostrzeńców, choć przyznam – koślawo mi to jeszcze wychodzi. Mam nadzieję, że gdy dorosną, będę bardziej ogarniętą ciotką. Ale rozumiem twój dystans. Też nie ze wszystkimi dzieciakami w rodzinie potrafię i chcę łapać kontakt. Gratuluję wygranej walki z chorobą i życzę, byś już nigdy nie musiał jej podejmować!
Szkoda, że raczej nie uda mi się przeczytać za tych 15-20 lat, jak ułożyły się Wasze relacje z siostrzeńcami. Po moich doświadczeniach wnioskuję, że nastawienie „staram się być w ich życiu” nigdy nie buduje bliskiej relacji w przyszłości.
Jeden z moich dziadków stworzyłł właśnie taką relację, o której piszecie: był obecny w razie potrzeby, nie skąpił pieniędzy (tak, wiedział, jakie są potrzeby materialne i pomagał bez mrugnięcia okiem), ale nigdy nie lubił dzieci, nawet własne wnuki traktował trochę jak kotka, poklepując po głowie ze sztucznym uśmiechem i wracając do swoich dorosłych spraw, zamkniętych przed nieletnimi.
Do tej pory pamiętam, jak doskonale odbierałam ten dystans i poczucie pogardy. Bo dziecko jest przecież głupie, nic nie rozumie, dostanie prezent na urodziny i święta i odfajkowane. Również późniejsze pytania „jak w szkole” czy „jak na studiach” wcale nie oznaczały większego zainteresowania. Bardziej przypominały rozmowę ze znajomym. Miłą i szybko zapominaną. Tak też w końcu z nim rozmawiałam. „Dziękuję, na studiach świetnie, a jak twoje zdrowie?”
Kiedy dziadek zmarł obeszło mnie to tyle, co np. śmierć sąsiada: żal z powodu nieuchronności śmierci i własnego przemijania, a nie dlatego, że odszedł wspaniały człowiek, za którym będzie się tęsknić.
Prezenty, nawet drogie, i „proszone obiady” przy okazji uroczystości rodzinnych nie procentują emocjami, więc nie zdziwdzcie się kiedyś, że te nieznośne dzieciaki wyrosły na dorosłych, których guzik obchodzicie.
Podobne relacje mam z wujostwem, które jest dla mnie bardziej obce niż np. koleżanki z pracy.
To nie są ludzie, ktorym zamierzam pomagać w razie potrzeby, tylko dlatego, że łączy mnie z nimi pokrewieństwo.
Natomiast przez ponad dwadzieścia lat każdego dnia myślę o mojej nieżyjącej babci. Bardzo brakuje mi jej troski, miłości, opowieści. Szacunku, z jakim nas, swoje wnuki, traktowała. Bo traktowała nas jak ludzi, nie jak mniejsze, niedoskonałe kopie dorosłych. Było nam nawet głupio zachowywać się dziecinnie i próbować sztuczek, który używało się na rodzicach.
Nie mieszkała z nami, a jednak była blisko emocjonalnie. Jej zainteresowanie zawsze było szczere i to zarówno w poważnych kwestiach (wybór szkoły), jak i tych, które teraz są dla mnie śmieszne („babciu, a Ilonka obgadała mnie z Magdusią”).
Bardzo, bardzo za nią tęsknię. Codziennie. O dziadku, dla którego mam wdzięczność za różne rzeczy, na które nie było stać moich rodziców, prawie nie myślę
Droga Karolino!
Twój komentarz jest bardzo szczery,
uczciwy i mądry. Tak jak wcześniej napisałam, relacje trzeba tworzyć od najmłodszych lat.
Niestety wśród moich powinowatych jest przypadek, że jedna z młodych krewniaczek przyznała mi się po cichu, że nie może się doczekać śmierci swojego dziadka, bo to bardzo zły człowiek. Dziewczyna ma rację, wiem o tym, ale to zawsze ogromnie przykre, kiedy ludzie są rodziną tylko z powodu więzów krwi, bo nic poza tym ich nie łączy.
Ja mam to szczęście, że dzieciaki mnie bardzo lubią i chętnie spędzają ze mną czas. Staram się nie dać im odczuć, że nie zawsze mam ochotę na towarzystwo i zapraszam do siebie na ferie czy wakacje. Mam też to szczęście, że ci krewniacy, którzy są już właściwie dorośli, też odnoszą się do mnie z sympatią i często zwracają uwagę, że zawsze traktowałam ich z szacunkiem i zrozumieniem. Nie chcę mieć własnych dzieci, ale potrafię zaopiekować się małymi stworami i zapewnić im świetne spędzenie czasu. Dzieci nie jest łatwo oszukać, bo świetnie wyczuwają nastroje i są bardzo szczere. Skoro chcą ze mną przebywać, to chyba znaczy, że nie jestem taką złą ciotką ?
Dzień dobry Karolino,
Rozumiem Twój punkt widzenia. Ja również byłem emocjonalnie zżyty z dziadkiem i babcią u których mieszkałem. Pomijam kwestie zachowania w dzieciństwie, jednak pomimo sentymentu i wielu miłych wspomnień, nie mam poczucia że którekolwiek z nich naprawdę się interesowało tym co się działo w mojej głowie. Myślę że większość ludzi dorosłych ma podobne odczucia. Wiem że byłem kochany przez oboje, ale wiem również, że starali się „przekuwać” swoje priorytety i filozofię, bez zastanowienia czy ja tego chcę. Niedawno zmarł wujek, u którego bywałem jako chłopiec „na wakacje”. Mimo że jeździłem tam co roku kilka razy, nie poczułem nic na wieść o jego śmierci. Nie dlatego że go nie lubiłem (był fajnym radosnym człowiekiem), po prostu zachowywał dystans. I pewnie dlatego nie mam o nic pretensji. Nie będę ich miał również do dzieci mojej siostry i moich braci. Bo wiem że moje zachowanie wobec nich może mieć skutki o których piszesz.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Witaj Edyto.
Popłynąłem trochę z moimi „wynurzeniami” ale przecież jeśli ma się dystans do siebie. A ja myślę, że mam. Można pewne kwestie nazywać po imieniu i przestać się „czaić”, bo ktoś zrozumie „coś” opatrznie.
P.s. dlaczego w ciemnych i wilgotnych grotach mieszkają pająki, które są groźne dla innych gatunków??
Wszyscy tutaj opowiadamy o swoim życiu – a im więcej mi opowiadacie, tym lepiej, bo każdy mój kolejny post ma szansę być lepszy i trochę mocniej dotykać prawdziwego bezdzietnego życia. Gdybym bazowała tylko na swoich doświadczeniach, skończyłabym pisać bloga przy mniej więcej 10 poście:) Tak że, drogi Krzysztofie i wszyscy tu obecni – piszcie jak najwięcej, „płyńcie z wynurzeniami” bez skrępowania i dzielcie się doświadczeniami. Mnóstwo rzeczy, które tu przeczytałam, jest dla mnie odkryciem!
No dobrze, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie: dlaczego w ciemnych i wilgotnych grotach mieszkają pająki, które są groźne dla innych gatunków??
ja bym do tej listy dodała jeszcze jeden argument (taki słyszałam od dużej liczby osób „życzliwych’)
– pomyśl o dzieciach z bidula oni nie mają kogo kochać i są samotni; jak możesz być przy tym taką egoistką nie posiadasz empatii?
No tak! Logiczne. Skoro nie chcę mieć własnych, to na pewno marzę o cudzych. Eh… Ciekawe, że ci, którzy tak ochoczo namawiają bezdzietnych do adopcji, sami jakoś żadnego dziecka nie przygarnęli. Kto przygarnął, wie, co to znaczy i takich andronów nie plecie.
Jak ja uwielbiam tą szczerą troskę. Byłam i nadal jestem z dwóch stron bezdzietności, najpierw z wyboru, bo za młoda, potem bo chora, a następnie z wyboru, bo jeszcze nie upadłam na głowę, żeby podporządkować moje życie wieloletnim staraniom o potomka, pełnych wyrzeczeń, bólu i jeszcze bez szans na sukces. I o ile, kiedy jestem w grupie z wyboru, jest mi nawet głównie śmieszno z tych ludzi, o tyle w grupie „bo choroba” nie było mi do śmiechu ani trochę, bo te komentarze cięły jak noże, a na sam zwrot „wyjedźcie na wakacje, na pewno zaskoczy” dostawałam białej gorączki (obydwoje mamy problemy z posiadaniem dzieci, żadna ilość wakacji nie przywróci mi owulacji, a mężowi nie podniesie parametrów nasienia, ale oni wiedzą zawsze lepiej). teraz najbardziej lubię typ profetyczny – zawsze dodaję, że chociaż będę miała swoje koty i furę oszczędności, za które wynajmę dla nich i dla siebie lokaja od podawania szklanki wody na starość 😛
Brakuje mi tesktu mojej babci „Kto cię obsłuży na starość?” Do której kategorii to się zalicza?
Dzień dobry, wiem, że komentarz trochę poniewczasie, co do posta, ale dość długo zbieram się do ułożenia własnych myśli 😀
Ja jeszcze do tych wszystkich „trujących” typów dodałabym typ Paradoksalny. Ci ludzie sami rzucają milionami powodów, dlaczego mają i TY także ABSOLUTNIE MUSISZ MIEĆ DZIECI, ale kiedy starasz się po prostu przedstawić swoje zdanie i pokazać swoje powody do nieposiadania dzieci, strzelają niepodważalnym i bezdyskusyjnym komunałem „Nie chcesz dzieci, ok, ale nie dorabiaj do tego filozofii”. ????
Nosz…Bo „a kto ci szklankę wody poda”, „idź płodzić dla Ojczyzny!”, „sensu ci zabraknie w życiu, bez dzieci sensu nie znajdziesz, jak ta ameba będziesz błądzić w nieszczęściu”, „dopiero po urodzeniu poznasz 'prawdziwe życie’, jak nie urodzisz to klapa, matrix i już, nigdy ci się oczy nie otworzą”, „a na twoją emeryturę kto będzie robił?”, „jak to tak, nie po bożemu? Przecież mnożyć się trzeba. I Ziemię zaludnić! A już niedługo Mars. A Pluton następny w kolejce! Tyle przestrzeni w Kosmosie do zmarnowania…znaczy – zagospodarowania”, „bo to jest sprzeczne z naturą, biologia nakazuje się rozmnażać” itd. itp., to wcale nie jest „dorabianie filozofii”. Jak to się mówi z angielska: hypocrite much?
Ooooo. Amen, podpisuję się pod tym wszystkimi rękami!
Dodałabym jeszcze kategorię: WIESZCZĄCY NIESZCZĘŚCIE
Przedstawicielami są najczęściej członkowie rodziny: rodzice, teściowie, dziadkowie i wszelakie ciotki. Osoby te przepowiadają choroby, samotność i brak kontroli nad prawidłowym trzymaniem moczu. Tak, tak ! To taka hardcorowa wersja: nikt Ci na starość szklanki wody nie poda. Będziesz leżeć sama w pustym mieszkaniu i zjedzą Cię koty sąsiadki. Zwyczajowo są to osoby, które razem z domem lub mieszkaniem dostali w pakiecie obowiązek opieki nad własnymi rodzicami, zwykle najmłodsze córki z rodzeństwa z pierwszego powojennego pokolenia. Dzieci są postrzegane jako gwarant spokojnej starości i remedium na samotność. Przypadki beznadziejne. Kilka spotkałam na żywo.
Hej! Masz rację, to licznie reprezentowana kategoria i wyjątkowo dokuczliwa. Jak tylko znajdę trochę czasu, uzupełnię naszą galerię typów spod ciemnej gwiazdy. Dzięki za wkład w jej tworzenie:)) Pozdrawiam!
W sumie to w ogóle ciekawy temat na wpis. Jednym z powodów, dla których nie powinno się mieć dzieci to właśnie wyłączna chęć zapewnienia sobie tej przysłowiowej szklanki wody. Takie dziecko wchodzi w dorosłość z ogromnym bagażem i ciężarem tzw. długu za wychowanie. Nigdy nie odcina pępowiny, mieszka z rodzicami. Nie następuje etap wypuszczenia z gniazda.
Moi rodzice i dziadkowie należą do tej kategorii. Stąd moja bezdzietność budzi w moim rodzinnym otoczeniu ogromne kontrowersje.
A było tak: moja najmłodsza praprababcia opiekowała się swoją matką- otrzymała gospodarstwo. Z kolei moja prababcia miała trzy córki i najmłodszego syna, który został przeznaczony jako dziedzic majątku i opiekun na starość. Jednak jako niespokojny duch najpierw wyjechał za wielką wodę, a potem przedwcześnie zmarł zostawiając niedołężnych rodziców samych. Trzy córki nie poczuwały się do opieki, jednak sprawowała ją z racji bliskości zamieszkania moja babcia. Jako, że ja miałam wtedy kilkanaście lat dobrze pamiętam te rozmowy i targi na ten temat. Motywem przewodnim był nieszczęsny przepisany na najmłodszego buntownika majątek.
I tak, moja babcia miała dwoje dzieci- syna i młodszą córkę. Pamiętając komplikacje zadbała o to by wychować swoje młodsze dziecko- czyli moją mamę na opiekunkę. Mieszkaliśmy więc w domu wielopokoleniowym razem i jako dziecko miałam niezłą frajdę z mieszkania z dziadkami. Dopiero jako kobieta dorosła zdałam sobie sprawę z braków w małżeństwie moich rodziców, które nigdy nie mogło rozwinąć skrzydeł na swoim i mieszać na własnych zasadach w swoich garnkach. Ciche kłótnie też sobie przypominam. Obecnie moja mama całą swoją energię poświęca na opiekę nad dziadkami. Chwała jej za to, ale wpadła w spiralę, nie ma własnego życia. Brat mamy nie uczestnicy w tym trudzie w ogóle, został zwolniony aktem notarialnym i nikt niczego od niego nie oczekuje.
Gdzie w tym wszystkim WIESZCZĄCY NIESZCZĘŚCIE? Jestem jedynaczką. Bezdzietną z wyboru. Co oznacza, że przerwałam sztafetę wielopokoleniowego przekazywania obowiązku i majątku. Mając 18 lat wyprowadziłam się z rodzinnego domu i miałam odwagę żyć po swojemu. Sama wypchnęłam się z gniazda- do dnia dzisiejszego pamiętam awanturę kiedy rodzice uświadomili sobie, że nie zamieszkam na strychu rodzinnego domu, który miał być adoptowany do potrzeb mojej przyszłej rodziny. Wyprowadziłam się tylko 250 km od nich. Ech to całe dwa województwa. To nie była ucieczka, dostałam w domu dużo miłości, często nadopiekuńczej.
Teraz jestem czarną owcą, odmieńcem, któremu wróży się wyłącznie nieszczęście.
Nie będę ukrywać, że jest mi z tym łatwo- tego nie da się wymazać z przeszłości i z głowy. Wyrzuty sumienia będą zawsze i nie pomogła nawet próba przepracowania tego z terapeutką. Jeszcze nie wiem czy nie chcę dzieci bo to rodzaj buntu przeciwko przeszłości. Nie wyobrażam sobie jednak wychować dziecka wyłącznie dla siebie. Dzieci wychowuje się dla świata. Mnie wychowano dla siebie.
Cześć, Edyta. 🙂
Mam dwadzieścia kilka lat (pierwsze ćwierćwiecze za sobą) i uświadamiam sobie powoli, że nie zależy mi na posiadaniu własnego potomstwa. Co więcej, latają mi koło odwłoku popiskiwania dziecioentuzjastów i inne „ideały sierpnia”. 🙂 Nigdy nie odczuwałam silnego popędu macierzyńskiego, wręcz myśl o posiadaniu dzieci wzbudzała we mnie silny dysonans poznawczy. A czuję się kobietą, do tego inteligentną i dość rozważną.
Z roku na rok, wraz ze zdobywaną wiedzą i wzrastającą samoświadomością, coraz słabiej odczuwam jakąkolwiek presję. Nie mam oporów, by mówić ludziom wprost, że wątpię w swe przyszłe macierzyństwo. To li tylko moja sprawa, reszta może co najwyżej pozgrzytać zębami i popsioczyć. W rodzinie i tak jestem czarną owcą i wilkiem stepowym, bo wywinęłam się z większości schematów społecznych w dość młodym wieku (ok. 22 lat).
Nie odczuwam jakiejkolwiek presji religijnej i moralnej, bo zwyczajnie nie wierzę w żadnych mzimu, co również było moim świadomym wyborem.
Pęd za posiadaniem potomstwa przypomina mi trochę gierkę Cashflow, gdzie ludzie – trochę nieświadomie, trochę wbrew sobie – gonią za mitycznym spełnieniem, nie posiadając jakiejkolwiek wiedzy nt. zjawiska. Mnie to omija zupełnie; trochę jakbym patrzyła na żyrafy w zoo.
Pozdrawiam,
A.
Hej! Bardzo bliski mi – i znajomy – dystans bije z twojego komentarza:) W świecie rodziców też czuję się zwykle jak zupełnie wyautowany, stojący z boku obserwator. Jakbym przynależała do zupełnie innego gatunku. Nie mam w sobie ani uczuć, ani tęsknot, ani refleksji, którymi żyją rodzice lub ludzie nie wykluczający rodzicielskiej drogi. To wszystko mnie po prostu nie dotyczy. Dlatego myślę, że zarówno ci, którzy od początku wiedzą, że chcą być rodzicami, jak i ci, którzy od początku wiedzą, że nimi nie chcą być, są prawdziwymi farciarzami. Omijają nas męczące rozterki i wątpliwości. To na pewno coś, czym warto się cieszyć. Pozdrawiam!
A jakbyś mi z myśli czytała. Mam dokładnie tak samo. Obecnie mam 24 lata, ale z roku na rok coraz bardziej czuje że nie chce mieć dzieci. Lubię dzieci uważam, że są to uroczy mali ludzie, natomiast wizja porodu, ciąży mnie całkowicie przeraża. . Nie widzę siebie jako matki, to jest coś zupełnie sprzecznego, niż to co ja chcę od swojego życia. Ci wszyscy ludzie którzy nie tolerują osób bezdzietnych, powinni nabrać trochę dystansu do siebie i spróbować zrozumieć drugą stronę . Nasze ciało mój wybór 🙂
A najlepsze jest to, że w zasadzie te same grupy komentują, kiedy ma się dzieci, ale w nieodpowiedniej wg. ciemnego typa ilości czy wieku, płci, z nieodpowiednią przerwą pomiędzy itp. itd.
To jest właśnie dla mnie całkiem zrozumiały pomost porozumienia między bezdzietnymi i dzietnymi. Mamy wspólnego wroga – wtrącanie się w nasze życie, z niekulturalnym, głupim i niepotrzebnym osądzaniem naszych wyborów.
Jest jeszcze typ „przymilny” czyli ja, no bo przecież szkoda, że taka fajna, oczytana wrażliwa i mądra kobitka jak Gospodyni tego bloga(i jeszcze mąż na oko też sympatyczny) , nie chce „bo nie” mieć dzieci…
Szkoda, bo kto, jak nie tacy ludzie powinni mieć dzieci… No, ale cóż każdy ma prawo do swoich decyzji, pozdrawiam
Justyno, twój wpis to jest trochę taki jestem tolerancyjana ..ALE …. Widzisz nie chce i sobie radzi całkiem dobrze. Autorka tego wpisu to mądra dojrzała kobieta i wie czego chce od życia. Nic nie traci, wręcz przeciwnie. Ile ja znam osób co mają potomstwo i żałują też mi ich strasznie szkoda. Życie jest różnorodne, każdy człowiek jest inny. Pozdrawiam
Czasami to społeczne naciskanie i popychanie w kierunku dzietności przypomina mi koniec Cezara. Kto nie weźmie sztyletu i nie dźgnie [Cezara] ten jest w pewnym sensie zagrożeniem dla pozostałych, choćby tylko byłoby to dla tej reszty jedynie (a może AŻ, bo wszystko dzieje się w głowie) zagrożeniem wewnętrznej spójności i utwierdzenia dokonanych wyborów.
Mam podobne refleksje. Piszę o tym w książce:)
Ja nie wiem czy czasem większość kobiet jest bezdzietną bo po prostu nie spotkały tego właściwego faceta , z którym mogłyby mieć dziecko . Bo jak już jest się z mężczyzną tak na dobre to raczej kolejnym levelem jest decyzja o dziecku, no chyba, że oboje nie chcą i się wiążą ze sobą że świadomością nie zakładania rodziny. A co ciekawe jest również grupa takich kobiet, które po części boją się mieć dziecko , bo wkręcają sobie, że nie nadawałyby się do roli matki , ani nie poradziłyby sobie z dzieckiem. Pytanie brzmi : z jakiego powodu bezdzietne są bezdzietne i dlaczego , tak szczerze najszczerzej ??
Motywów bezdzietności jest dużo – wielokrotnie o tym pisałam. I każdy z nich zasługuje na szacunek. Natomiast pytać bezdzietnych o to, dlaczego nie mają dzieci, ani nie trzeba, ani nie wypada. To ich sprawa. Skoro nie mają, to pewnie wiedzą czemu. A jeśli nie wiedzą, to takie pytania tym bardziej nie są im potrzebne.
Malwina, z całym szacunkiem dla Ciebie: „wkręcają sobie, że nie nadają się do roli matki”??? Na jakiej podstawie oceniasz słuszność czyjegoś osądu na temat samego siebie??? Ja widzę mnóstwo matek, które zdecydowanie nie nadają się do tej roli. Poza tym może wart wziąć pod uwagę, że jeśli ktoś sądzi, że się nie nadaje, to nie zamierza ryzykować testowania na własnym dziecku słuszności tej tezy.
Zaryzykowałabym jeszcze siódmy typ: pozornie nowoczesne konserwy (głównie żeńskie). Niby tak, równouprawnienie, prawa kobiet, same sobie planujemy nasze życie i pewnie, że nikt nam nie będzie nic dyktował, wolność, tolerancja, życie według własnego pomysłu… ALE JAK TO NIE CHCESZ MIEĆ DZIECI PRZECIEŻ JA MAM I TRZEBA MIEĆ CO TO ZA KOBIETA CO NIE MA DZIECI???!!!
(Caps lock i nadmiar znaków zapytania i wykrzykników zamierzony).
Miałam takie w jednej z prac: pierwsza bardziej na wesoło, druga bardziej na poważnie. Tłumaczenie: „Kasiu, nie umrzesz za mnie, więc nie możesz za mnie żyć” nic nie dawało. Lubię dziewczynę, ale jeśli jeszcze kiedyś mnie zacznie dręczyć tymi dziećmi, to chyba jej złośliwie odbiję piłeczkę pytaniem w rodzaju: „a ty kiedy się pozbędziesz swojego dziecka, żeby poczuć prawdziwe życie, bo jak tak można mieć dzieci, dla mnie to nienormalne?”. Serio, zastanawiam się, czy tak odbijane bez litości pytanie w końcu uświadomiłoby niektórym ludziom, jak wkurzające i bezczelne jest ich „a kiedy dziecko, a czemu nie, a jak tak możesz?”.
Od zawsze wiedziałam, że dzieci mieć nie chcę. Jestem zdania, że chęć założenia rodziny ujawnia się u dziecka dość wcześnie. Może zabrzmi to głupio ale już w czasach przedszkolnych, gdy popularna była zabawa w tzw ” dom” i uczestniczące w niej dzieci wcielały się w role: matek, ojców, dzieci itd, proszona o dołączenie do zabawy wybierałam rolę…. Kota! Nigdy, myśląc o przyszłości, nie widziałam w tej wizji siebie w roli matki. W 90% przypadków, deklarując przy okazji rozmowy, z rodziną i nie tylko, że nigdy dzieci mieć nie zamierzam, słyszę wspomniane, również w Twoim artykule słowa: ” Jeszcze nie dojrzałaś”. Lat mam wprawdzie niedużo, bo 21 ale pracuję, rozwijam swoje pasje, fantastycznie czuję się w swoim towarzystwie, alkohol piję od święta, a na imprezy, owszem, chodzę ale rzadko, co w przypadku rówieśników (których osobiście znam) , rzadko występuje. Czy na prawdę dopiero urodzenia dziecka daje łatkę osoby dojrzałej? Nie zależy mi na tym, by cokolwiek komukolwiek udowadniać ale czy według tych ludzi każda kobieta automatycznie z momentem porodu staje się dojrzała, odpowiedzialna, a jej osoba ewoluuje do wyższego poziomu, niczym pokemon? Sądzę, że nie….
A mi się nie podoba taki podział na dzietnych i bezdzietnych. Jakby mało nam było podziałów na świecie. Ludzie mają dzieci z wielu powodów, i nie mają ich z jeszcze większej ilości różnych powodów. Inni nie mają (nawet nie chcą mieć), ale kiedyś będą chcieli i będą mieli albo i nie będą. A jeszcze inni dzieci mieli… ale już nie mają. Panta Rhei. Każda historia jest inna. Nie da się postawić prostej kreski między dzietnymi i bezdzietnymi, a jeśli ktoś uważa, że to wyłącznie kwestia wyboru, to bardzo płytko podszedł do tematu.
Cieszę się, że szanowne panie nie chcą posiadać potomków. Uważam wręcz, że powinnyście spalić komisyjnie na stosie swoje macice na wypadek jakby wam się odwidziało. Daje to niejako gwarancję, że wasze idee odejdą bezpowrotnie razem z wami oraz da możliwość spokojnego przyjmowania do woli nasienia z różnych źródeł bez żadnych konsekwencji. Nie dotyczy to gospodyni tego grajdołka, która i tak dzieci mieć nie może ze względu na BEZPŁODNOŚĆ. Rozumiem, że szydzenie i obrzucanie ekskrementami macierzyństwa to sposób na autoterapię. Żal, że wasze matki nie wychodziły z podobnego do was założenia. Nie byłoby o czym teraz pisać. Naturalne prawo was zweryfikuje. Spokój i chęć niezależności minie jak przyjdzie starość, niedołężność i samotność. Zabierzecie wtedy swoje kariery, sukcesy i osiągnięcia ze sobą na tamten świat.
Zatwierdzam ten komentarz tylko po to, żeby pokazać z jak wypaczonym myśleniem borykają się bezdzietnicy. To świetny, choć banalny przykład.
Dzieci też zabierzemy na tamten świat??
Mario, wszystkie nasze decyzje mają swoje konsekwencje i trzeba umieć je ponosić z godnością – jak się twierdzi, że wszyscy powinni się rozmnażać, bo to z założenia dobre, to trzeba się pogodzić z tym, że efektem tego powszechnego płodzenia są m. in. bezdzietni z wyboru, którzy robią ze swoim życiem co chcą (a to jeszcze nie najgorsze skutki z wszystkich możliwych, wystarczy się rozejrzeć). Wyrażanie żalu, że nasi rodzice nie byli bezdzietni z wyboru i w związku z tym nas urodzili – a wg ciebie lepiej ,żeby tego nie robili, a więc żeby BYLI BEZDZIETNI Z WYBORU – to kompletny brak logiki, nie uważasz? A dywagacje o „przyjmowaniu nasienia z różnych źródeł” to już dowód totalnej aberracji i chamstwa po prostu, nie wspominając o wmawianiu innym powodów bezdzietności wykoncypowanych we własnej mózgownicy otumanionej zawiścią. I jeszcze do tego straszenie samotną starością – równie dobrze, a nawet bardziej można by skierować te strachy do dzietnych. Chyba częściej niż bezdzietni muszą borykać się z samotnością i bezradnością tym gorszą, że związaną z porzuceniem i lekceważeniem przez własne dzieci, tak to naturalne prawo weryfikuje czasem całe to święte macierzyństwo i bezpardonowo się z nim rozprawia. I trzeba potem wszystko to zabrać ze sobą na tamten świat. A tak w ogóle, to szkoda słów …
Bardzo podoba mi się ten cytat ” Nie każdy kto ma macicę, musi mieć dziecko; jak nie każdy kto ma struny głosowe, musi zostać śpiewakiem operowym ” chyba będę musiała go sobie na czole napisać na wszelkiego rodzaju spotkaniach . Bo niestety każdy punkt tu wypisany mnie dotyczy . Pochodzę ze Śląska , gdzie nadal mieszkam . Tutaj jedyny ” prawidłowy model życia to chłop harujący na kopalni a kobieta w domu z dziećmi, robiąca kluski , rolady i modra kapustę . Z kolei mój partner pochodzi ze wsi z Małopolski. Tam jest jeszcze gorzej kościół najwyższy . No i oczywiście też jedyne słuszne życie ślub, dom , dzieci . Także nie mam wsparcia w nikim . Nawet w swoim partnerze , który dziecko chce mieć . Od początku naszego związku nie ukrywałam tego że dzieci mieć nie chcę . Jednak on wmawiał mi i żył w przekonaniu że mi się odmieni . Minęło 7 lat . Nie odmieniło mi się mam 33 lata on prawie 40 . Postawiłam sprawę jasno jeżeli mojej decyzji nie uszanuje . I bardziej kocha nie istniejące dziecko odemnie to droga wolna . Choć będzie ciężko i smutno dam sobie radę sama . Chcę po prostu żyć w zgodzie z sama sobą. Moja decyzja jest przemyślana . Ogólnie nie lubię dzieci , są jednak wyjątki np. Moja chrześnica która lubię ba , nawet kocham , często pomagam siostrze zajmując się małą (4 latka) aby ona mogła np wyjść gdzieś z mężem . Jednak jestem pewna że na co dzień takiego życia nie chce . A rola dobrej cioci to max jaki mogę z siebie dać . Jednak cała ta nagonka na moją osobę, spowodowana tym że nie chce mieć dzieci , sprawiła że odechciało mi się widywać z znajomymi . Już nie wspomnę o rodzinie , i wydarzeniach takich jak święta . Jeden wielki dramat zamiast radości i zero wsparcia nawet od partnera . Zdecydowanie wolę np wyjść pobiegać , sama . Gdzie chociaż przez chwilę nie jestem oceniana .