Co piąta para w Polsce nie ma dzieci.
Niektórzy nie mają, bo nie chcą, inni latami zmagają się z niepłodnością – w milczeniu, pod silną presją rodziny, w atmosferze niezrozumienia. Ludziom, którzy mają dzieci, bardzo łatwo przychodzi rozliczanie nas z osiągnięć prokreacyjnych. Rzucają niefrasobliwie: „Na co czekacie? Młodsi nie będziecie! Rozluźnij się, a zajdziesz”, nie zastanawiając się, co czują ci, którzy zajść nie mogą, nie chcą, nie rozluźnią się na zawołanie i nie zatrzymają upływu czasu. Chciałabym, żeby rozmowy Bezdzietnika pomogły zrozumieć ludzi żyjących bez dzieci. A bezdzietnym pomogły się otworzyć. Bo wolność od dzieci ma swoje jasne i ciemne strony, i warto o tym rozmawiać.
Dziś rozmowa z Natalią i Dominikiem, parą, która już niemal piętnaście lat zmaga się z niepłodnością. Ich gorzkie doświadczenie może pomóc tym, którzy dopiero wkraczają na tę trudną drogę…
Bezdzietnik.pl: Pogodziliście się z tym, że nie macie dzieci?
Dominik: Ponieważ to nie jest nasz wybór, ten proces godzenia się cały czas trwa. Już około piętnastu lat…
Natalia: Na początku myśleliśmy: spokojnie, mamy czas, dziecko na pewno się pojawi. Ale te dwanaście-piętnaście lat temu zrozumieliśmy, że coś jest nie tak, ja nie zachodzę w ciążę, więc musimy coś z tym zrobić. Pojawiło się więcej emocji i więcej napięcia.
Bezdzietnik.pl: Jak to od początku wyglądało? Gdzie szukaliście pomocy?
Dominik: Pamiętam dwa etapy. Najpierw sięgnęliśmy po metody tradycyjne: medycyna tradycyjna, ginekolog, jakieś diagnozy, hormony. Takie rzeczy. I to nas bardzo zmęczyło. Natalia wtedy mocno podupadła na zdrowiu. I drugi etap: kiedy trafiliśmy do doktor Preeti Agrawal. I wtedy zaczęliśmy trochę inaczej do tego podchodzić. Zajęliśmy się swoim zdrowiem, pracowaliśmy nad ciałem i swoją psychiką. Ale wiem, że ten proces nie jest jeszcze zakończony. Cały czas staramy się o dziecko, jednak nic na siłę. To nie może nas za dużo kosztować. Taką nieprzekraczalną dla nas granicą jest in vitro. To jest coś, do czego nie chcemy się posunąć.
Bezdzietnik.pl: Czyli cały czas jeszcze walczycie? Nie pogodziliście się z tym, że może nie być dziecka?
Dominik: Ja ze swojej strony powiem tak: jak dziecko będzie, to super, to byłby taki nasz mały cud. Ale już oswoiłem się z myślą, że możemy nie mieć dzieci.
Bezdzietnik.pl: A ty, Natalio?
Natalia: Ja zacznę od in vitro, o którym Dominik wspomniał. Choć jesteśmy osobami wierzącymi i praktykującymi, nie wiara stoi za naszą decyzją. Gdybym chciała poddać się tej procedurze, jako chrześcijanka miałabym z tym problem, ale nie o to chodzi. Zawsze miałam takie przekonanie, że jeżeli nie możemy mieć dzieci, to z jakiegoś powodu. Coś za tym stoi. I nie chodzi mi tu o jakieś górnolotne mówienie, że Bóg czy ktoś tam decyduje. Nie! Widocznie jest jakiś powód biologiczny, dla którego akurat my nie tworzymy nowego życia. Może mamy coś do przepracowania? Może to nie jest tak, że trzeba koniecznie i na siłę mieć dziecko? Znam dużo kobiet, które poddały się zabiegowi, i to, że zaszły w ciążę, wcale ich nie uszczęśliwiło. Nie przepracowały pewnych rzeczy w związku, są zmęczone dzieckiem i macierzyństwem. Jeżeli natura mówi „nie”, należy jej posłuchać. Może my z Dominikiem mamy jakąś pracę do wykonania?
Bezdzietnik.pl: Ale zdecydowaliście się rozpocząć procedurę in vitro?
Natalia: Tak. Ja byłam przygotowywana do in vitro. Kiedy okazało się, że jest problem, trafiłam do lekarza i zaczęłam przyjmować hormony. Lekarz od razu powiedział mi, że to się skończy sztucznym zapłodnieniem. Oczywiście, pierwsza będzie inseminacja, a dopiero potem in vitro. I choć nie byliśmy przekonani do zabiegu, nie mówiliśmy wtedy „nie”. Jeszcze nie wykluczaliśmy tej opcji. Zaczęłam brać hormony, lekarze patrzyli jak reaguję… I ja na te hormony zareagowałam fatalnie. Całe zdrowie mi się zaczęło sypać. Znam historie dziewczyn po in vitro, które mają dziecko, są szczęśliwe jako mamy, ale okupiły to utratą zdrowia. O tym się w ogóle nie mówi. Uważam, że każda kobieta powinna mieć prawo do in vitro. Bardzo mi się podoba system we Francji. Tam państwo finansuje trzy próby i takie rozwiązania powinny być też w Polsce. Ale jednocześnie powinno się głośno mówić o zagrożeniach związanych z tym zabiegiem.
Bezdzietnik.pl: W ogóle należy chyba więcej mówić o tym, ile kosztuje walka z niepłodnością, i to nie tylko w wymiarze finansowym. Chodzi też o utratę zdrowia czy koszt psychiczny. Żeby każda kobieta i każda para mogła zdecydować, czy jest gotowa na takie poświęcenie.
Natalia: Dokładnie. To nieliczenie się ze zdrowiem i psychiką jest typowe dla medycyny konwencjonalnej. Ja sama się z tym zderzyłam. Po tych hormonach czułam się dramatycznie źle, psychicznie i fizycznie. Wpadałam w histerię, płakałam ciągle, dzwoniłam do Dominika, że ukradli mi auto, a ja nie mogłam go znaleźć. Idę do lekarza i mówię, że fatalnie się czuję. A on mi na to: trzeba to przeczekać. Ja od trzech-czterech miesięcy przyjmuję lek, czuję się coraz gorzej, zawalam pracę, z nikim się nie spotykam, bo nigdy nie wiem, kiedy wybuchnę płaczem, mam dziwne nastroje, myśli samobójcze, a on mi mówi, że powinnam ten lek brać dalej. Nikt ze mną nie rozmawiał o tym, jak się czuję, co myślę. Komunikat był suchy i rzeczowy: taki progesteron, taki poziom estrogenów itp…
Dominik: Inkubator jeszcze niegotowy…
Natalia: Tak. Czułam się jak macica. Jakby nie było głowy, nie było całej reszty. Wkręciłam się w tę spiralę. System mnie wypluł, kiedy ważyłam 44 kilo, podczas gdy moja normalna waga to ok. 56 kilogramów. Zresztą nikomu nie mówiłam, że tyle ważę. Upierałam się, że ważę 46, jakby te dwa kilo mogły zmienić świat. Chodziłam po dietetykach i innych dziwnych specjalistach, by zrozumieć, co się dzieje. Prawda była taka, że przez hormony, które przyjmowałam, weszłam we wczesną menopauzę. I tak jak kiedyś przeżywałam każdą miesiączkę, która uświadamiała mi, że nie jestem w ciąży, tak teraz odwrotnie – marzę o miesiączce. Czekam na nią. I właśnie o tym się nie mówi. Że można okupić zdrowiem staranie o dziecko. Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt z lekarzy mnie nie wspierał. Krótka piłka: estrogeny, progesteron, robimy to, to, to. Koniec rozmowy.
Cierpiał na tym również nasz związek. Badaliśmy się osobno i oboje byliśmy traktowani przedmiotowo. Dopiero gdy trafiliśmy do pani Preeti Agrawal, zostaliśmy potraktowani po ludzku. Kiedy pani doktor zobaczyłam naszą historię badań, powiedziała coś, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi: „Pani musi być w fatalnym stanie psychicznym”. I ja wtedy zupełnie się rozkleiłam. Powiedziałam: „Tak, ja się czuję dramatycznie!”. I dopiero u niej była rozmowa, było pytanie o światopogląd, było pytanie, czy ja w ogóle chcę tego in vitro.
Bezdzietnik.pl: Chcesz powiedzieć, że lekarze koncentrują się na celu, nie na człowieku?
Natalia: Tak. Z kolei doktor Preeti już na pierwszym spotkaniu zaproponowała, żeby przyszedł ze mną mąż. Zrobiliśmy taką krótką terapię małżeńską i to nam bardzo dużo dało. Ona od razu zapytała: „A jak związek? Jak wasze małżeństwo?”. Żaden inny lekarz mnie o to nie zapytał! Nie zainteresował się, czy mąż jest jeszcze ze mną, czy jakoś się znosimy. Doktor Preeti włączyła Dominika w ten trudny proces. Nie było tak jak wcześniej, że ja chodziłam do lekarza sama, wychodziłam od niego roztrzęsiona, mówiłam Dominikowi coś półgębkiem, a on był obok. U doktor Preeti Agrawal byliśmy razem.
Bezdzietnik.pl: A wracając do mojego pytania: pogodziłaś się z myślą, że może się nie udać?
Natalia: Teoretycznie jestem pogodzona z tym, że możemy nie mieć dzieci. Niestety, muszę się jeszcze pogodzić z wcześniejszą menopauzą. Tu nie chodzi tylko o to, czy będę miała dziecko, czy nie. Ważne jest też moje zdrowie i moja kobiecość. Ja się czuję źle jako kobieta. Nie dlatego, że nie posiadam dzieci, ale dlatego, że pierwsze objawy menopauzy pojawiła się u mnie przed czterdziestką. Że miałam wypryski na rękach i nogach, codziennie musiałam się smarować specjalnymi balsamami, puchłam, chudłam, tyłam… Wszystko przez hormony.
O tym też się nie mówi – o tym, że walcząc o dziecko, tracimy swoją kobiecość, atrakcyjność, poczucie wartości. Myślę, że to jest częsty powód, dla którego kobiety nie chcą rozmawiać o swoich zmaganiach z niepłodnością. To jakby mężczyzna usiadł z kumplami przy kawce albo przy piwie i zaczął im opowiadać, że jest impotentem. Cały ten proces leczenia niepłodności jest bardzo trudny. Trudno też budować intymność z drugą osobą, gdy jest się skupionym na estrogenach, progesteronie i sprawdzaniu wyników.
Bezdzietnik.pl: Powiedzcie w takim razie, jak wam się udało razem przetrwać tę gehennę. Wyglądacie na zgraną parę.
Dominik: Jesteśmy takim włoskim małżeństwem. Albo hiszpańskim.
Bezdzietnik.pl: Dlaczego? Bo się ciągle kłócicie?
Dominik: Ciągle nie, ale jeśli już, to bardzo głośno. Z ogromną dawką emocji.
Natalia: Kiedyś częściej, teraz to się mocno zmieniło.
Dominik: To, co mówi Natalia, jest bardzo ważne. W takiej sytuacji jak nasza balansuje się na krawędzi. My to przerabialiśmy kilka… kilkanaście lat. Bardzo dużo w tym emocji i musimy się z nimi jakoś uporać. Choć mamy pewną świadomość procesów psychologicznych – i ja, i Natalia, chodziliśmy na terapie – trudno nam o tym rozmawiać. I nawet trudno nam było szukać pomocy u psychoterapeuty, bo temat jest zbyt intymny…
Natalia: Ale prawda jest taka, że dzięki psychoterapii i warsztatom jesteśmy ze sobą. Bo już parę razy by się związek rozpadł.
Dominik: Fakt, ciężko nad tym pracowaliśmy. To nie jest tak, że jesteśmy ze sobą, bo szaleńczo się kochamy i miłość wszystko rozwiązuje. Nie. Pracowaliśmy nad tym, żeby ten związek przetrwał. Miłość nas motywowała, zawsze była na początku decyzji i przedsięwzięć, ale potem było dużo „potu i łez”.
Bezdzietnik.pl: Przede wszystkim chcieliście nad tym pracować, to niezły fundament. Co jeszcze w tej sytuacji było dla was trudne?
Natalia: To, że mamy znajomych, którzy mają dzieci, a te dzieci rosną. My nie zazdrościmy ludziom dzieci. Ale gdy patrzymy na maluchy, które mają najpierw roczek, potem pięć lat i nagle dziesięć, to uświadamiamy sobie, ile czasu już straciliśmy na bezowocne starania.
Dominik: Był taki moment, kiedy bardzo mocno to przeżywaliśmy. Jakby podczas tych spotkań ze znajomymi tykał nam jakiś zegar.
Natalia: Teraz jest łatwiej, już przerobiliśmy pewne rzeczy.
Bezdzietnik.pl: Wróćmy do tych trudnych momentów…
Natalia: Tak… Przede wszystkim musiałam pogodzić się sama ze sobą, to było szalenie trudne. Z myślą, że coś ze mną jest nie tak. Bo wszystkie kobiety zachodzą w ciążę, miesiączkują, a u mnie nic nie działa i wszystko się rozjeżdża. Takie myślenie nie pomaga w budowaniu związku. Przełomem było trafienie do doktor Preeti. Po pierwsze, musieliśmy zacząć rozmawiać, byliśmy razem na spotkaniach. Po drugie, pani doktor położyła nacisk na to, że musimy pracować razem. Zdjęła ze mnie ciężar winy za to, że nie mamy dzieci. To już nie była tylko moja sprawa. To była nasza sprawa.
Dominik: Wtedy weszliśmy w nowy etap, przede wszystkim skupiliśmy się na naszym zdrowiu. Priorytetem już nie było dziecko, ale zdrowie Natalii, nasz rozwój i praca nad naszym związkiem.
Bezdzietnik.pl: Powiedzcie w takim razie, jak wam się żyje, kiedy nie chodzicie po lekarzach?
Natalia: Już coraz mniej chodzimy po lekarzach, mniej się też kłócimy, choć jeszcze czasem wychodzą z nas emocje…
Dominik: Ja myślę, że mamy bardzo fajne życie.
Natalia: Gdy zaczęliśmy dbać o zdrowie i o swój związek, zaczęliśmy też spotykać ciekawych ludzi i robić ciekawe rzeczy. Gdybym nie poszła do doktor Preeti, nie spotkałabym Hindusa, Sankara, naszego mistrza kalari. Chodziliśmy do niego na masaże ajurvedyjskie, a któregoś dnia Dominik poszedł na trening kalari. I tak zaczęła się nasza przygoda z Indiami. Już dwa razy byliśmy z Sankarem w Kerali, w jego rodzinnych stronach – mieszkamy wtedy u Hindusów, jemy indyjskie jedzenie i ćwiczymy pod okiem Sankara.
W ogóle dużo podróżujemy. Bardzo lubimy Grecję, kiedyś nawet, po takiej śródziemnomorskiej wyprawie, zapisaliśmy się na zajęcia z greki. Oboje też w pewnym momencie rozpoczęliśmy dodatkowe studia. Ja zaczęłam wtedy spotykać młodych ludzi, wracałam do domu i mówiłam: „Boże, jakie to jest odświeżające! Te czterdziestolatki narzekają na męża, narzekają na dzieci, narzekają na pracę, narzekają na zdrowie. A dwudziestoparolatki? Film, książka, festiwale, spektakle, projekty. I zaczęłam wchodzić w te klimaty. Mamy szczęście do ciekawych, inspirujących ludzi. Z takich nieoczekiwanych spotkań dużo przyjaźni wynika. Treningi kalari na przykład odbywają się przy Instytucie Grotowskiego i tam poznaliśmy mnóstwo fajnych osób, aktorów, artystów, z którymi można pogadać o czymś więcej niż tylko dzieci, kupki i obiadki.
Dominik: Gdy zaczęliśmy pracę nad sobą, dotarło do nas, że świat się na dziecku nie kończy. Że powinniśmy też robić coś dla siebie…
Druga część wywiadu z Natalią i Dominikiem wkrótce…
Jeżeli chcecie skontaktować się z Natalią i Dominikiem, piszcie na adres mejlowy: natidom@poczta.fm
11 komentarzy
Trudne, wyjątkowo intymne, bolesne, dojrzałe… Trochę wiem o staraniach o dziecko i jego stracie. Parcie rodziny i znajomych to rzeczywiście „konfliktowa” przestrzeń.
O konfliktach będzie druga część! Chyba jeszcze bardziej poruszająca.
Wspomnienia wrocily po przeczytaniu tego wywiadu, my rowniez bardzo dlugo bylismy w podobnej sytuacji, wiele lat sie leczylismy ale w koncu trafilismy do najlepszego z lekarzy, ktory procz ogromnej wiedzy medycznej zapewnil wsparcie psychiczne i sie udalo. Mimo to presja otoczenia jak i nas samych byla bardzo duza, przezylismy ciezkie chwile w zwiazku ale bardzo nas to wzmocnilo i tego zycze rowniez Wam zycze. Znam rowniez Pania Preeti, ktora faktycznie ma ciekawe podejscie do pacjentow, jednak nam nie pomogla, znam jednak kilka osob, ktorym z jej pomoca sie udalo spelnic marzenia wiec mam nadzieje, ze bedziecie nastepni!
Ja może trochę z innej beczki, o tymi kontaktami czterdziestolatków z dwudziestolatkami… Bo to działa w dwie strony. Ja na przykład uwielbiam, po prostu kocham spotkania z parami po czterdziestce. Każdy spędzony wspólnie czas jest dla mnie niezwykle cenny – zawsze dowiem się czegoś nowego o życiu, a i jest przy tym sporo śmiechu. Czasem trochę mi przykro, że moi rodzice są już po sześćdziesiątce i za duża jest ta przepaść pokoleniowa między nami. Ale cieszę się, że akurat dla znajomych urodzonych w latach siedemdziesiątych wcale, jak się okazuje, nie jestem smarkulą. :)))
Jak bardzo to rozumiem…My staraliśmy się o dziecko przez wiele lat..Potem odpuscilismy bo straciliśmy wiarę,że może się udać.Bylo wiele łez,załamania,trochę odcinania się od rodziny ,która zdawała niewygodne pytania.Ale na szczęście nawzajem nie obwinialismy się o to „kto nie może”.Bardzo się kochaliśmy i bylismy w tym naszym nieszczęściu razem .Po 13 latach małżeństwa spróbowalismy jeszcze raz terapii i…udało się!Dziś mamy nastoletniego syna i nie wyobrażam sobie ,że mogłoby go nie być. Jednak myślę;,że nasze uczucie i jedność w byciu razem z moim mężem były silniejsze gdy byliśmy tylko we dwoje.Może ta wspólna niemoc tak bardzo nas łączyła albo poczucie,że tylko będąc jednością damy radę?Jedno wiem na pewno :nigdy nie zapytam żadnej pary:kiedy będziecie mieli dzieci ? I bardzo podziwiam ludzi,którzy świadomie rezygnują z rodzicielstwa mimo społecznej presji…
To świetnie, że Wam się w końcu udało! Serdecznie gratuluję wytrwałości i mądrości. To niewątpliwie jeden z najtrudniejszych sprawdzianów dla związku. I fajnie pomyśleć, że są ludzie, którzy ten sprawdzian zdają i idą dalej. Powodzenia we wszystkim!
Moje przemyślenia po przeczytaniu bloga. Długie. Zanim ktoś skomentuje, powinien przeczytać ze zrozumieniem WSZYSTKIE punkty. Tylko wtedy zrozumie, o co mi chodzi. Na początek będzie o rodzicach i dzieciach (dlaczego rodzice i dzieci są ważni), później o nie-rodzicach (dlaczego nie-rodzice są ważni, wręcz niezbędni).
1. @Iza we wcześniejszym komentarzu napisała, że po urodzeniu dziecka „wypełnia się luka, o której nie wiedzieliśmy, że istnieje”. To chyba najtrafniejsze stwierdzenie odnośnie tematu „posiadania” dzieci.
2. No właśnie. „Posiadanie” dzieci. Dzieci nie można „posiadać”, „mieć”. Dziecko to osobny człowiek, całkowicie niezależny człowiek. Nie „nasz”, ale „swój”. Rodzic nie „posiada” dzieci, on te dzieci niejako wypożycza na chwilę, ma je WYCHOWAĆ, i wypuścić w świat. PRZYGOTOWAĆ dla nich samych, a również świata. Tutaj chyba leży problem zrozumienia, o co w ogóle biega z dziećmi. Szczególnie matki muszą to zrozumieć, ojcowie z reguły rozumieją to instynktownie.
3. Klucz do szczęścia rodzica to właśnie odpowiednie WYCHOWANIE dzieci. A wychowanie powinno składać się w 99% ze spędzania z dziećmi czasu*. Robienie razem czegokolwiek, ale robienie tego razem z dziećmi. Inwestowanie w dzieci czasu, nie pieniędzy. Wtedy rodzi się więź dziecka z rodzicem, człowieka z człowiekiem. Więź nierozerwalna, na całe życie. Więź dająca szczęście, poczucie bezpieczeństwa dla obu stron.
4. Ludzie którzy nie chcą / nie czują potrzeby bycia rodzicami, dzielą się na dwie główne grupy: Pierwsza grupa to ludzie dosłownie stworzeni, powołani do życia bez dzieci. Oni już znaleźli lub znajdą swoje szczęście w życiu, ponieważ tak są skonstruowani. Druga grupa to ludzie, którzy zostali przez życie doświadczeni, zranieni i nie chcą zostać rodzicami z jakiegoś powodu. Oni posiadają w sobie niezapełnioną lukę, ranę, pustkę, którą zapełniłaby miłość rodzic / dziecko. Będą szukać do końca życia zapełnienia tej luki, ale być może nie znajdą sposobu żeby ją zapełnić. Będą w głębi duszy nieszczęśliwi, będą szukać w nieskończoność czegoś lub kogoś, kto da im poczucie dopełnienia samego siebie.
5. Bogaci (materialnie) ludzie będą doradzać innym, żeby również zdobyli bogactwo, ponieważ z ich doświadczenia wynika, że będąc bogatym, żyje się łatwiej, lepiej. Podobnie szczęśliwi rodzice otoczeni gromadą dzieci, będą doradzać innym, żeby również zostali rodzicami, ponieważ dla nich dzieci są największym szczęściem, jakie spotkało ich w życiu, i chcą żeby takie szczęście spotkało także innych. Szczęśliwi rodzice nie pojmują, że można być szczęśliwym bez gromady dzieci. Bogaci nie pojmują, że można być niesamowicie szczęśliwym, nie posiadając milionów na koncie.
6. Rodzice, którzy żałują, że zostali rodzicami, nie poświęcili wystarczającej ilości czasu*, żeby wychować swoje dzieci. Może zainwestowali pieniądze, wybudowali dom, posłali do najlepszej szkoły, ale nie zainwestowali swojego czasu w dzieci. Stracili bezpowrotnie możliwość stworzenia z dziećmi więzi. W wyniku tego wszystkiego tak naprawdę stracili swoje dzieci bezpowrotnie. Czują że stracili życie. Nie wiedzieli, że inwestowanie czasu* stanowi 99% wychowania, inwestowanie pieniędzy / budowa domu / dobra szkoła to tylko pozostały 1%.
*Odpowiednia ilość czasu poświęcana dziecku to: bycie z dzieckiem mniej więcej 1-3 godzin dziennie w tygodniu, jeden lub dwa dni w weekend, wspólne spędzanie przynajmniej 3-4 dłuższych okresów czasu w ciągu całego roku (urlopy, wycieczki, święta itd…), przy czym dla psychiki dziecka marginalne znaczenie ma to ile pieniędzy włożyliśmy w ten czas (czy był to wyjazd do Grecji, Chorwacji, nad polskie morze czy do babci na wieś, albo nawet pozostanie w domu i chodzenie na wspólne wycieczki i spacery). Dodatkowo: znalezienie wspólnych zainteresowań / sportów, wspólne przygotowywanie posiłków, wspólne gry… Chodzi o wspólny czas, czas i jeszcze raz czas.
7. Kupy / nieprzespane noce / płacz / wysypki / gluty. Ten okres mija błyskawicznie, tak szybko, że nawet o nim się później nie pamięta. To nie jest żaden problem. Mniej więcej kiedy dziecko wchodzi w wiek przedszkolny, rozpoczyna się właściwy czas trwający wiele, wiele lat, kiedy dzieci rosną, stają się samodzielne, dojrzewają. Nie ma większego poczucia dumy, satysfakcji, spełnienia dla rodzica, niż widok dziecka, które samodzielnie i odważnie radzi sobie w różnych sytuacjach życiowych. Zarówno rodzic jak i dzieci czują się przez to bezpiecznie, stabilnie. Dzieci wchodzą w związki, poznają partnerów, podejmują trudne decyzje. Teraz dopiero nasze wychowanie zostaje wystawione na próbę, jako rodzice przeżywamy to wszystko podwójnie. Chyba nie ma bardziej ekscytujących rzeczy w życiu jak obserwowanie dzieci które zaczynają się mierzyć z życiem.
8. Nie-rodzice są bardzo potrzebni, wręcz niezbędni, w społeczeństwie. Dzięki temu, że nie inwestują czasu w wychowanie dzieci, mogą ten czas inwestować w tysiące innych rzeczy. Dzięki temu mamy np. naukowców, sportowców, myślicieli, artystów, generalnie wszystkich tych ludzi, którzy sprawiają, że nasza cywilizacja tak szybko się rozwija. Dzięki nie-rodzicom, rodzice mogą normalnie funkcjonować, mając dostęp do dóbr tworzonych przez nie-rodziców.
9. Żeby mogli w ogóle istnieć ludzie, którzy nie są rodzicami i nie wychowują dzieci, pozostali ludzie muszą być rodzicami i muszą wychowywać dzieci. Inaczej nie byłoby nowych ludzi. To oczywiste. Rodzice również chcą np. chodzić do restauracji, równie chcą normalnie żyć. Rodzice muszą również nauczyć swoje dzieci jak zachowywać się w restauracji, dlatego idą tam razem (spędzając z nimi czas). Równocześnie rodzice bezwzględnie powinni szanować ludzi, którzy nie są rodzicami i powinni uwzględniać ich prawo do odpoczynku. Jednak nie-rodzice również powinni szanować rodziców, i pamiętać o tym, że ich dzieci w przyszłości będą pracować umożliwiając życie i funkcjonowanie w społeczeństwie nie-rodziców. Także tutaj potrzeba pokładów wzajemnej wyrozumiałości.
10. Wielu ludzi neguje podstawy, na których stoi wszechświat. Ostatnio cała rzesza ludzi stwierdziła, że Ziemia jest płaska, że Słońce, gwiazdy i w ogóle cały widzialny wszechświat znajduje się pod sferyczną skorupą, która rozciąga się nad płaską Ziemią. „Płaskoziemcy” zakładają fora, tworzą filmy, udowadniają że ich twierdzenia są słuszne i niepodważalne. Nawet gdyby wszyscy ludzie zostali przez nich przekonani i uwierzyliby, że Ziemia jest płaska, to nie zmieni faktów, nie zmieni praw fizyki. Analogicznie, nikt i nic nie zmieni układu i praw, które od milionów lat rządzą wszystkim, co żyje. Nie ma sensu podważać faktu, że w ujęciu globalnym ludzie są stworzeni do rozmnażania się i wychowywania potomstwa. To część natury człowieka jako gatunku. Dyskusja dotycząca tego, czy powinno się rodzić dzieci czy nie, jest trochę pozbawiona sensu, ponieważ sami dyskutujący zostali przecież urodzeni i wychowani. Również zdziwienie faktami takimi jak to, że dzieci hałasują, biegają, przypadkowo coś niszczą, przeszkadzają dorosłym w odpoczynku jest co najmniej nieuzasadnione. Przecież każdy z nas tak się zachowywał jako dziecko i wtedy to go nie dziwiło. Ludzie żyją w stadzie. Nikt nie żyje sam, ponieważ nie przetrwałby. Żyjąc w stadzie czerpie się z tego korzyści, ale trzeba również coś z siebie dać. Szczytem egoizmu jest oburzanie się na matkę karmiącą dziecko piersią w publicznym miejscu. Wielu porównuje to do publicznego załatwiania potrzeb fizjologicznych. Ktoś kto nie pojmuje różnicy pomiędzy jedzeniem a wydalaniem, ma poważny problem. Mały człowiek tak właśnie je i ma do tego takie samo prawo, jak duży człowiek ma prawo do jedzenia łyżką zupy z talerza.
Można by pisać w tym temacie jeszcze wiele, wiele stron. Chcę tutaj zamieścić moje przemyślenia po przeczytaniu bloga, może ktoś się zgodzi, może nie. Pozdrawiam !!!
Hej, Tomku! Powiem ci, że pod niemal wszystkimi punktami twojej wypowiedzi podpisuję się z pełnym przekonaniem. I pod tymi punktami, w których piszesz o bezdzietnych, i pod tymi o rodzicach. Taka jest idea bloga – by dostrzegać potrzeby bezdzietnych, nie negując potrzeb rodziców. By mówić o bezdzietności, nie deprecjonując macierzyństwa i odwrotnie. Co do punktu dziesiątego – myślę, że poza antynatalistami nikt nie kwestionuje tego, że ludzie chcą się rozmnażać i to ich najświętsze prawo. Pisanie o bezdzietności – w moim rozumieniu – nie ma na celu przekonanie kogokolwiek do tego, żeby się nie rozmnażał. To byłoby idiotyczne i bezprawne. Tak jak bezprawne jest nakłanianie ludzi do posiadania dzieci. Podważając biologiczny aspekt instynktu macierzyński i zwracając uwagę na jego aspekt społeczny, wielu badaczy chce zwrócić uwagę na to, że nie każda kobieta czuje tak fizycznie i fizjologicznie potrzebę posiadania dziecka. Jedne to czują, inne nie. Natomiast jestem pewna, że większość ludzi będzie się jednak rozmnażała, dlatego nie martwiłabym się przyszłością ludzkości, jak martwią się ci, którzy próbują wtłoczyć ludzi w niechciane role rodziców.
Jeżeli chodzi o hałasujące dzieci, nie chcę budować wrażenia, że bezdzietni zawsze i wszędzie źle znoszą obecność dzieci. Myślę, że to nie tak. To jasne, że przestrzeń społeczna jest zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. Fajnie jednak jest, gdy każdy może znaleźć sobie swój zakątek, swój azyl. Azyl child-free jest ważny nie tylko dla bezdzietnych, ale i dla osób starszych czy rodziców zmęczonych opieką nad dziećmi. Taki mały kawałek świata tylko dla dorosłych na pewno da się wykroić, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy.
Co do karmienia piersią – w pełni się z tobą zgadzam.
Pozdrawiam i dzięki za twój komentarz!
Czemu nie pojawiło się pytanie o adopcję?
Czy jest gdzieś obiecana drugą część tej rozmowy? Czekam na nią z wypiekami na twarzy.
Niestety, nie. Musi wystarczyć to, co jest.