Foto: Pexels.com
Na początku „Bezdzietnik” przemawiał tylko jednym głosem – moim. Dziś, rok po odpaleniu bloga, coraz częściej udzielają się na nim inni. To już nie jest cieniutki głosik jednego bezdzietnika wołającego na puszczy, ale coraz donośniejszy wielogłos. I świetnie. Klimat wokół bezdzietności zmieni się tylko wtedy, gdy będziemy o niej tak zwyczajnie i swobodnie rozmawiać. Bez poczucia wstydu, zażenowania czy asekuranckiego gryzienia się w język. Bez łomatko i ojezu. Dziś prezentuję wam rozmyślania Aliny – matki dwójki dorosłych dzieci. Czemu umieściłam je na blogu o bezdzietności? Sprawdźcie!
Pierwsza rzecz, która w tej dyskusji jest dla mnie bardzo ważna, to fakt, że jestem kobietą i będę pisać z kobiecego punktu widzenia, bo czy się to komuś podoba, czy nie, matka a ojciec to dwa różne punkty widzenia, dwa odrębne światy. Kobieta, mając dzieci, jest – brzydko mówiąc – upieprzona. Przygwożdżona. Przybita. Jej życie się zatrzymuje, stoi w miejscu do momentu, aż dzieci odejdą z domu i zaczną na siebie zarabiać. Dziesiątki tysięcy złotych idą na dzieci! Można by je wydać na większe mieszkanie, lepszy samochód, na własny biznes, podróż na Alaskę, więcej psów, własnego konia, lekcje tai-chi, rejs dookoła świata, cele charytatywne… Można tak wymieniać w nieskończoność. Czas poświęcony dzieciom to setki tysięcy godzin. Godzin nieprzespanych, nerwowych, wkurzonych, wściekłych. Wśród tych godzin są i te piękne – uskrzydlające, fascynujące, ale chyba więcej jest tych, powiedzmy, trudnych – tych, które matka chciała poświęcić na naukę niemieckiego, studia podyplomowe, szperanie po księgarniach, chodzenie do opery, kolacje w restauracjach, ale poświęciła dziecku. Tych, których nie przespała. Bezsenne noce bywają fajne, lecz nie te spędzone na czuwaniu z powodu ząbkowania czy gorączki. Do diabła, są lepsze sposoby na nieprzesypianie nocy!
No i ten marazm, ta nuda, rutyna, które wkradają się w życie wraz z dziećmi. Oczywiście jedziemy na wakacje, ale marzeniem matki nie była podróż do Heide Parku – jedzie tam dla dzieci. Dwa tygodnie w Turcji? Super – tylko, że po tygodniu ona zdycha z nudów. Z małą córeczką nie pojedzie na safari, do Kapadocji, do Efezu, bo – kurczę! – nie chce jej się tłuc autokarem na drugi koniec Turcji i użerać się z małym dzieckiem, więc siedzi dzień w dzień na basenie hotelowym, od czasu do czasu idzie na plażę i nie może się doczekać, kiedy w końcu wróci do kraju. Narty w Austrii z roczną córką? Świetnie, to jest przecież to, co tygrysy lubią najbardziej, tylko – do diabła – nie może jeździć tyle, ile by chciała, bo dzieli się opieką nad dzieckiem z mężem. Połowa dnia ona, połowa dnia on.
Zaproszenie na wesele – w dupie ma to wesele. Co to za frajda – jechać z czteroletnim dzieckiem? Musiałaby położyć je spać o przyzwoitej porze, czyli zmyć się z zabawy około 20.00, a potem zaglądać, czy śpi. A rano? Wszyscy śpią, a ona musi wstać, bo przecież syn się budzi i chce jeść. Nie, wielkie dzięki. Nie pojechała na wesele.
Wszystkie domowe przyjęcia dzieliła między stół, gości, sprzątanie i dzieci. Kiedy dzieci były małe, nie mogła usiąść przy stole i posiedzieć, tak po prostu. Nie mogła wstawać o 11.00 w weekendy, nie mogła wyjść z domu, kiedy chciała. Życie podporządkowała dzieciom. I do tego praca zawodowa, która nie była katorgą. Była odskocznią. Wybawieniem. Odpoczynkiem.
Nie skarżę się, to nie ma być manifest umęczonej matki. Niczego nie żałuję. Tak jest i tak być musi, jeśli kobieta ma dzieci i czuje się za nie odpowiedzialna. Jeśli zależy jej na dzieciach. Jeśli chce być MATKĄ, a nie NIBY-MATKĄ. Gdybyście kiedykolwiek usłyszeli, że kobieta spełnia się jako matka, a do tego spełnia swoje zachcianki, marzenia i realizuje się w pracy zawodowej, pamiętajcie: to wierutna bzdura. Będąc matką, zawsze z czegoś trzeba zrezygnować, zawsze coś trzeba odłożyć na później. Nie ma innej możliwości. Nie można mieć wszystkiego.
Oczywiście można dzieci sprzedać babci, teściowej, żłobkowi, opiekunce. I tu się zaczyna tak zwane świadome macierzyństwo – jeśli masz dzieci, to się nimi zajmij. Nie oddawaj ich na wychowanie obcym ludziom. A jeśli ci się nie chce, to ich nie miej. Po prostu. Fakt, że jesteś kobietą, nie oznacza, że musisz mieć dzieci. To mit, taki sam jak ten, że suka musi mieć młode. To nieprawda – zarówno w przypadku psów, jak i homo sapiens. To próba przycięcia ludzi pod linijkę, bo wtedy łatwiej ich zrozumieć – przecież są tacy sami jak my.
To fascynujące i budujące, że ktoś założył blog o ludziach bezdzietnych z wyboru. Myślę, że wielu rodziców, zaryzykowałabym twierdzenie: WIĘKSZOŚĆ, ma dzieci, bo tak wypada, bo taka jest kolej rzeczy, bo wszyscy mają, bo się je po prostu ma. Teraz kolej na mnie – dlaczego ja mam dzieci? Pytanie za milion. Serio? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Pamiętam, że mając trzydzieści lat, stwierdziłam: teraz, albo nigdy. Dlaczego wybrałam TERAZ zamiast NIGDY? To chyba jedno z tych pytań, na które nie ma dobrej odpowiedzi.
Jedno jest pewne, lubię wypić kawę z moim dorosłym synem, lubię z nim rozmawiać, lubię oglądać seriale z córką, lubię im kupować prezenty, lubię patrzeć na nich i raz po raz przekonywać się, że są mądrymi, młodymi, fajnymi ludźmi. Lubię razem z nimi podróżować, zawsze starałam się z nimi często wyjeżdżać i nadal to robię. Na każdym kroku daję im wybór, popieram ich pomysły i popycham do przodu.
Cieszę się, że mam syna i córkę, ale jestem przekonana, że można żyć pełnią życia bez dzieci. Nie powinno się mieć potomstwa, bo tak chce ciocia, mama czy sąsiedzi. Domy dziecka są pełne niechcianych maluchów. Tak być nie musi, ale ludzie zamiast poczuciem odpowiedzialności często kierują się tym, co powiedzą inni. Zamiast żyć swoim życiem, żyją życiem narzuconym przez innych. Bo tak jest łatwiej – nie trzeba myśleć, wystarczy powielić schemat. Czasem wydaje mi się, że ludzie mają potomstwo z braku innego pomysłu na życie. Produkują dzieci jedno za drugim i w tym widzą sens istnienia.
Mój sens istnienia? Podzielę się nim z wami: przygarnąć psy ze schroniska, najchętniej stare i niedołężne, zaadoptować kury z fermy klatkowej, dać dom niechcianym kucykom, hodować zioła, zbierać grzyby, zobaczyć zorzę polarną i wieżowce w Seulu i wiele, wiele innych sensów, planów i pomysłów na życie…
Serdecznie pozdrawiam i życzę wszystkim całkowicie WŁASNYCH wyborów:)
Foto: https://depositphotos.com/home.html
68 komentarzy
Nic dodać nic ująć. Ja wybrałam opcję NIGDY i codziennie się z tego cieszę. Kocham moje życie i wolność wyboru. Pozdrawiam autorkę?
Dziękuję za pozdrowienia. Ja też cieszę się z mojej opcji, najważniejsze to nie oglądać się za siebie, iść trzeba zawsze do przodu. Co było to było, nie da się zmienić. Natomiast kształtować należy to CO JEST WŁAŚNIE TERAZ
Jeśli dzieciom dostały się dobre geny i dobre wychowanie to można być zadowolonym z macierzyństwa ale jeśli nie? Jeśli są wrednymi egoistami zatruwającymi wszystkim dookoła życie?
Tak – co z nich wyrośnie? Zawsze coś może pójść nie tak.
Dziękuję za bloga i ten wpis bo….jak bym czytała o sobie…. oczywiście uwielbiam Moje Dorosłe Dzieci ale zawsze powtarzam, że nigdy więcej, w żadnym życiu, dzieci, ponieważ
uwielbiam również być sama ze sobą i własnymi potrzebami, ulubieniami …. pozdrawiam Agata
Dorosłe dzieci to świetna sprawa! Zwłaszcza, jak są na swoim i zapowiadają się z wizytami;)) Pozdrawiam!
Pamiętam jak moja koleżanka, zadzwoniła do mnie kiedyś i powiedziała: wiesz co Alina? Jestem sama w domu, sama po raz pierwszy od 20 lat. 😉
Szkoda, że w dzisiejszych czasach posiadanie dziecka to głównie „problem” matki. To od niej oczekuje się poświęcenia. Kobieta, rodzac dziecko, powinna zapomnieć o sobie, to dziecko ma być zawsze jej priorytetem. Szkoda, bo życie nie powinno polegać na poświęceniu. „Żeby wychować dziecko, trzeba całej wioski”. W sumie, to nie byłoby złe 🙂
Zdecydowanie – dzielenie opieki nad dzieckiem pomiędzy członków rodziny/wioski/klanu było świetnym rozwiązaniem. Dla dobra wszystkich: matek, dzieci i całej wioski, bo znakomicie jednoczyło społeczność. My trzymamy się wzorców, które korzeniami sięgają doby Oświecenia i nauk pana Rousseau, wzbogacając je o nowoczesne, hiperidywidualistyczne pomysły na życie. Myślę, że ten jeden akapit o świadomym macierzyństwie może być wstępem do długich i ciekawych dyskusji o tym, jak kiedyś wyglądała opieka nad dzieckiem, jak wygląda teraz i jak powinna wyglądać. Niewątpliwie powinna być dzielona pomiędzy oboje rodziców. Dobrowolnie, ale i instytucjonalnie.
Marta – to nie jest tak, że dziecko ma być priorytetem. Ono po prostu nim jest. Spróbuję to wytłumaczyć tak jak ja uważam. To moje zdanie. Dziecko albo chcesz, albo nie. Nie może to polegać na tym, że pewnego dnia siadasz do stołu z partnerem i rozważacie ZA i PRZECIW. Jeśli taki moment następuje tzn. ,że nie chcecie dzieci. Nie można rozmawiać o dziecku jak o meblu czy kolorze ścian.
To jest zupełnie coś innego, coś czego się nie rozważa, nie roztrząsa. To po prostu przychodzi samo.
A kobiety same są sobie winne, wiem co mówię, zawsze im się wydaje, że wszystko zrobią lepiej. Nagle po paru latach spostrzegają, że partner się wcale nie udziela, a on ma po prostu dość, bo co by nie zrobił to zawsze będzie źle.
Oczywiście tak nie jest zawsze, ale często.
Ale jak to nie można usiąść do stołu z partnerem i przegadać za i przeciw? Tak robią dojrzali, odpowiedzialni ludzie. Ci, którzy po prostu robią dziecko nie zastanawiając się nad niczym są niedojrzali i dokładnie tacy, jak pisało w wywiadzie. Idą schematami, a potem zaskoczeni, jak wygląda rzeczywistość.
Zgadzam się z Aliną: według mnie dziecka albo się chce, albo nie chce. Nie ma nic pomiędzy, co dałoby się załatwić logiczną dyskusją i rozpatrywaniem argumentów. Dobrze jest rozważnie wybrać moment, w którym podejmie się starania o dziecko, ale nie sam fakt chcenia lub niechcenia. Właśnie dlatego, że wychowanie dziecka to tak czaso i energochłonny proces, który z punktu widzenia jednostkowego jest absolutnie sprzeczny z partykularnym interesem człowieka, zwłaszcza w naszej kulturze, w której cały ciężar opieki nad potomstwem spada na rodziców. W moim odczuciu, decyzja o posiadaniu dzieci rozgrywa się na płaszczyźnie wartości a nie argumentów. Jeżeli dziecko lokuje się gdzieś wysoko na aksjologicznej drabince to są spore szanse na to, że człowiek uzna, iż ten trud ma sens i łatwiej będzie mu sprostać wyzwaniom rodzicielstwa bez poczucia bycia schwytanym w pułapkę życia, na jakie wcale się nie pisał. To trochę jak z wiarą: albo się wierzy albo nie. Można sobie przeprowadzić dowód Pascala, uznając, że bardziej opłaca się wierzyć, ale wtedy ograniczenia nieuchronnie związane z praktykowaniem wiary ciążą niepomiernie bardziej niż gdy wiara wypływa z potrzeby serca. Decyzja o dzieciach to także konflikt między przyjemnością, która jest flagową wartością naszych czasów a nieco już zapomnianą i przykurzoną satysfakcją. Jeszcze słowo na temat odpowiedzialności: oczywiście planowanie i przewidywanie to cechy związane z odpowiedzialnością, ale myślę, że odpowiedzialnością jest również mierzenie się z życiem takim, jakie ono jest. Bo nie wszystko da się zaplanować. Dlatego wg mnie ludzie, którzy decydują się na dzieci bez większej refleksji a potem starają się ze wszystkich sił wychować je najlepiej jak potrafią wcale nie są mniej odpowiedzialni niż Ci rozważający uprzednio wszystkie za i przeciw. Podsumowując: wydaje mi się, że ostatecznie lepiej, aby ważenie plusów i minusów, skoro do niego dochodzi, doprowadzało ludzi do konkluzji, że jednak dziecka nie chcą, bo rzeczywistość może ich mocno zaskoczyć.
Dziekuje!
Dziękuję za ten wpis i za ten blog. Dopiero go odkryłam, ale zostaję na dłużej.
Cześć, cieszę się i pozdrawiam?
Zerkałam i zerkałam i w końcu się doczekałam nowego wpisu 🙂 Każdy wybór powoduje, że idziemy jedną drogą, a drugą omijamy. Ja już niedługo stanę przed wyborem czy zaryzykować zdrowie fizyczne i psychiczne, utratę spokoju i dużej ilości gotówki, stanie się strzępkiem nerwów i podjąć kolejną próbę zawalczenia o dziecko ( bo dla mnie tym była walka z niepłodnością), raczej z marnymi szansami na sukces, czy wybrać życie bezdzietne. Moja sytuacja zdrowotna nie zostawia mi dużo czasu na zastanowienie. Jestem bardzo bliska opcji nr 2, między innymi dzięki temu blogowi, opcja ta nie wydaje mi się jak kiedyś dramatem, tylko innym, wcale nie gorszym wyborem, oferującym wiele radości i możliwości. I za to autorce i wszystkim piszącym dziękuję 🙂
Pola – nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak się czujesz. To musi być bardzo trudne, podejmowanie takich ważkich decyzji. Musisz sobie powiedzieć, że życie bez dzieci też jest możliwe. W takich sytuacjach z pewnością bardzo ważne jest wsparcie partnera, mam nadzieję, że twój stanął na wysokości zadania. Bardzo serdecznie cię pozdrawiam. 🙂
Pola serdecznie Cię pozdrawiam! ja przed taką decyzją stałam w tamtym roku. Powiem tyko tyle, że mi także ten blog pomógł 🙂 Jakąkolwiek decyzję nie podejmiesz życzę Ci wsparcia od najbliższych, a przede wszystkim wewnętrznego spokoju.
Hej, Pola! Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, że mój blog niesie jakąś nadzieję czy pociechę. Nie ma lepszego uzasadnienia dla jego istnienia. Bardzo mocno ci kibicuję – w tym, byś znalazła spokój, szczęście i radość z tego, co jest. Co zesłał los. Nie napiszę, że cię świetnie rozumiem, bo nie wiem, jak to jest chcieć mieć dziecko, ale wiem, jak ciężko żegnać się z najgłębszymi marzeniami. Diablo trudne zadanie. Tym bardziej cieszę się, że choć trochę mogłam pomóc. Myślę, że to nie rodzicielstwo czy bezdzietność dają nam szczęście, ale to, jaką wartość im nadamy. Dlatego nie od losu zależy, czy będziemy szczęśliwi, ale od nas samych. A ta świadomość naprawdę może dać nadzieję:) Ściskam serdecznie!
Ja również pozdrawiam dziewczyny 🙂 Faktycznie tak jest, że 10% to jest to co nas spotyka, a 90% jak na to reagujemy. Kiedyś bardzo to przeżywałam, dzisiaj jest we mnie mimo wszystko spokój i radość 🙂 A decyzja którą trzeba będzie podjąć w pewnym momencie będzie trudna ze względu na swoją nieodwołalność. Teraz nie odczuwam braku dziecka i bardziej się utożsamiam z Wami na blogu, niż z cierpiącymi staraczkami. Czasami może i dobrze, że los za nas decyduje. Mam takie odczucie w moim przypadku 🙂
Cieszę się, że istnieją tak normalni dzieciaci 🙂
Ja moję dzieci chciałam, planowałam – to nie było, bo tak wypada. Ale rzeczywistość mnie zaskoczyła. Macierzyństwo jest bardzo trudne i często mnie przerasta. Nie dostajemy instrukcji obsługi dzieci i tego jak je wychować. Sami że swoim bagażem chcemy wychować lepiej niż nas wychowano, ale i tak Ci później dziecko wykrzyczy, że byłaś taką,czy taką matką. Ukrywam tu, bo nie chce myśleć, jak by to było, gdybym się na nie nie zdecydowała ?
Bardzo ważny i potrzebny wpis. Po pierwsze szacunek i gratulacje dla Autorki za odwagę w głośnym przyznaniu się do tego, że dla niej macierzyństwo to nie tylko serduszka, tęcze i jednorożce, ale też, częściej niż rzadziej, ciężka praca i wiele wyrzeczeń. No i oczywiście gratulacje, że znalazła w sobie tyle sił, żeby sprostać, jak słusznie zauważyła, ŚWIADOMEMU I ODPOWIEDZIALNEMU MACIERZYŃSTWU.
No i też uważam, że nadal, o zgrozo, panuje przekonanie, że to kobieta musi znacznie więcej poświęcać, jeśli ma dzieci. Od mężczyzn nie wymaga się aż tyle. Albo inaczej, mężczyźni sami uważają, że nie powinno się od nich wymagać aż tyle, no bo przecież „od zawsze” to kobiety zajmują się domem i dziećmi. A oni, jako „samce alfa”, mają się zajmować „polowaniem”. No to czego te kobity jeszcze od nich chcą? Tylko, że większość mężczyzn jest jeszcze mentalnie chyba w neolicie. Kiedy kobiety nie musiały pracować zawodowo, nie „marnowały” średnio 10h dziennie na przebywanie i dojazdy do/z pracy. Ten czas mogły w miarę rozsądnie spożytkować na ogarnięcie owego ogniska domowego. Albo kiedy jeszcze kultywowano wspomniane rodziny wielopokoleniowe, w których zawsze znalazł się ktoś (dziadek, ciotka, kuzyn, siostra, babka), kto doglądał dzieci. A obecnie?
Może znaczna część Czytelników pomyśli, że wyrzucam z siebie jakiś „feministyczny” bełkot nienawiści, no ale kurczę, przecież widzę i słyszę, co się dzieje wokół mnie. Wśród członków mojej rodziny (bliższych i dalszych), przyjaciół, sąsiadów, licznych znajomych. Jakimś cudem zawsze jest tak, że to kobieta musi zerwać się z łóżka skoro świt, żeby wyszykować dzieci (a czasem i męża) do szkoły/pracy. Po powrocie ze swojej pracy to kobieta musi pamiętać o tym, żeby zrobić zakupy, przyrządzić posiłek, ogarnąć mieszkanie, zrobić pranie, pozmywać stosy naczyń, w międzyczasie zajmując się dokazującymi pociechami. A mąż/partner w tym czasie albo „wyskakuje” z kolegami po pracy na piwo, albo zalega przed komputerem/tv, albo ucina sobie drzemki itp. Od jakiegoś czasu jeszcze wyraźniej widzę ten schemat. Tak się złożyło, że pracuję w branży sportowej, 95% klientów naszej firmy to mężczyźni. Dlatego również w pracy mam okazję obserwować „codzienne życie statystycznej rodziny polskiej”. Nieraz jest tak, że się zastanawiam: „Kurczę, skoro ci faceci pół dnia siedzą w pracy, a kolejne pół albo u nas, albo umawiają się gdzieś z kumplami, to kiedy spędzają czas z rodziną?”.
Socjologowie, lekarze i specjaliści wciąż biją na alarm, że w Europie (ponoć także w Polsce) coraz więcej kobiet rezygnuje z macierzyństwa, albo się z nim bardzo ociąga. W opinii publicznej przedstawia się je jako bezczelne i egoistyczne anarchistki, które burzą „stary i naturalny porządek rzeczy”, a ich skandaliczne decyzje niechybnie doprowadzą do upadku ludzkości. No ale czy naprawdę można się dziwić tym kobietom? W XXI wieku, w świecie, który tak wiele oferuje, kobiety chciałyby też „uszczknąć” coś dla siebie. Jak to się mówi: pożyć pełną piersią. Skakanie wokół męża i dzieci nie stanowi już jedynego, słusznego sensu życia. Mamy wybór. Jak zauważyła Autorka tekstu: może jakaś podróż (na spokojnie, bez stresu i użerania się), dodatkowy kurs fotograficzny, studia podyplomowe, spontaniczne wypady do restauracji czy ośrodków kultury, lekcje jogi albo medytacje, nieprzespane noce nie z powodu drżenia o zdrowie gorączkującego malucha, tylko z powodu dobrej książki czy filmu ? Nic więc dziwnego, że, przy wciąż kultywowanym podziale na role w rodzinie, kobieta zastanowi się dwa (czy dwadzieścia) razy i będzie się wahać zanim (jeśli w ogóle) zdecyduje się na dzieci. Bo ja też myślę, że połączenie spokojnego, luzackiego życia pełnego samorealizacji, z prowadzeniem gospodarstwa domowego i rodziny, jest raczej niewykonalne (no chyba, że trafi się kobieta, która spełnia się i realizuje właśnie w dbaniu o ognisko domowe). I podchodzę sceptycznie do historii 'supermam’, które relacjonują, że robią milion ciekawych rzeczy bez żadnego uszczerbku na życiu rodzinnym. Jak mawiała moja babcia: pamiętaj, w życiu nigdy nie można mieć wszystkiego. Zawsze jest coś za coś.
Jak zwykle się rozpisałam -.-
No Agata – dałaś do pieca. I bardzo słusznie. Ciekawe dlaczego 95% twoich klientów to mężczyźni? Bo ich żony w tym czasie odbierają dzieci z przedszkola? 😉
Ten odwieczny podział ról trwa już tak długo, że trzeba pokoleń, żeby go zmienić, a w kraju takim jak Polska, gdzie religia katolicka rządzi i ksiądz bywa autorytetem w dziedzinie życia, o której nie ma pojęcia – jest to szczególnie trudne.
Powiem coś bardzo banalnego: edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. I to przede wszystkim kobiet. Trzeba córkom od małego mówić, że nic nie muszą. Najwyżej mogą.
Ja bardzo często wyjeżdżam, pracuję tak od 5 lat. No to wyobrażacie sobie jak wygląda w domu. Nie posprzątane, nie poskładane, kwiaty nie podlane itd. Padały do mnie pytania: „A dlaczego córka nie zrobi tego czy tamtego?”
Moja odpowiedź była zawsze taka sama: „A niby dlaczego? Bo jest dziewczyną?” Moja córka mieszka z ojcem i bratem więc naturalne dla mnie było: skoro razem brudzicie, to razem sprzątajcie. Ale takie pytania padały i to nawet od kobiet, po których bym się tego nie spodziewała. Jesteśmy skażeni „tym starym porządkiem” – a zawsze jest tak, że Nowe rodzi się w bólach. Ważne jest, żeby nie ustawać w mówieniu i tłumaczeniu szczególnie młodym, bo to oni mają żyć inaczej.
Agata! Jakby ja to pisała:) Dzięki, że chciało ci się tak „popłynąć”! Nigdy dość przypominania, z jakimi nierównościami się borykamy. My, kobiety, choć te nierówności rykoszetem trafiają również w mężczyzn. Wciąż zdarza mi się czytać lub słuchać, że feminizm to pieśń przeszłości, bo przecież już wszystko jest załatwione i pławimy się w równości:))
Hmm, co do zasady w pełni się zgadzam, chciałam tylko zauważyć że z moich obserwacji wynika że bardzo często winę za ten stan rzeczy niestety (i o dziwo) ponoszą właśnie kobiety. Patrzę na moje koleżanki które od razu zakładają że tylko one mogą wykąpać dziecko, tylko one potrafią położyć je spać, nie mówiąc już że jak chore to przecież z ojcem nie może zostać (itp. itd.) i na każdym kroku tego tatę „odsuwają” (sztandarowe – gdy jemu na początku opornie idzie – „oj daj już ja to zrobię” ?!?). Widzę to, obserwuję jak młode, trzydziestoletnie, wykształcone, niezależne kobiety na każdym kroku same sobie to robią, a potem mają do tych facetów wieczne pretensje. Żeby nie było kolorowo widzę też że tatusiowie często ochoczo, nie wiem być może z wygody przystają na tą swoją nieporadność w jej oczach i szybko rezygnują z kolejnych prób opieki nad dzieckiem. Ja patrzę na nie i nie mogę zrozumieć ich postawy, a z drugiej strony one patrzą na mnie i mówią „ty to masz szczęście”. Ano fakt mam, wybrałam sobie fantastycznego faceta na męża i ojca moich dzieci:) Po trzydziestce przyszła decyzja że to właśnie teraz chcę/my mieć dzieci i w kolejnych latach pojawiła się ich na świecie trójka…Mąż przewija, wstaje do nich w nocy (także kiedy są chore), szykuje im śniadania, kąpie, kładzie spać i można by powiedzieć że po prostu „tylko” dobrze wybrałam. Ale jak się nad tym kiedyś zastanawiałam to nie tak, to nie od początku tak było, bo przecież pierwsze ileś miesięcy to jego praca 24/7 (jak był w domu to przewinął, ponosił trzeba to oddać ale i mi trzeba oddać że mu pozwalałam, nie wtrącałam się że źle przewijasz, że źle trzymasz itp itd) i w końcu moje stanowcze nie, tak nie może dalej być, nie dlatego chcieliśmy oboje mieć dzieci, dużą rodzinę żeby tak żyć…(choć wcześniej w sumie oboje byliśmy pracoholikami). I nie od razu robił wszystko, stopniowo przejmował/oddawałam kolejne obowiązki. I naprawdę spokojnie jestem sobie w stanie wyobrazić że zachowując się tak jak moje koleżanki (i tak jak one traktując tatę prawie jak kolejne dziecko które z niczym sobie nie da rady, bo przecież tylko one potrafią) miałabym w domu partnera którego pewnie żadna by mi nie zazdrościła. Kończąc, smutne jest to że często same jesteśmy sobie najgorszym wrogiem.
Na Facebooku czytałam,że z wszystkiego trzeba rezygnować, aby mieć drugie. To prawda,ale to też nie jest tak. Owszem, widzimy, że praca nam zabiera dużo czasu – mamy WYBÓR – albo pracę rzucić, albo zmniejszyć np. do pół etatu, żeby mieć czas na swoje hobby. To samo z innymi obowiązkami – gotowanie zajmuje ci dużo czasu? Zacznij zamawiać, by mieć czas na inne czynności. Nie chcesz mieszkać już w danym mieście – pakujesz się i wyjeżdżasz.
A dziecko co? Nie weźmiesz go na pół etatu, nie wsadzisz w walizkę jednego dnia i nie wyjedziesz. Nie odłożysz na chwilę, jak książkę, na którą nie masz czasu…
Dobrze, że istnieje taka strona. Strona, która daje myślącym inaczej nadzieję, że nie są jedyni, którzy nie chcą mieć dzieci.
Świetny wpis, jednakże nie zgadzam się z fragmentem o świadomym macierzyństwie. Uważam, ze jest bardzo niesprawiedliwy dla kobiet – a co ze świadomym tacierzyństwem? Do tanga trzeba dwojga, dlaczego to na matkę ma spadać obowiązek wychowania dzieci? Co jeśli matka mimo wyboru posiadania potomstwa lubi swoją pracę i chce się w niej realizować? Dlaczego to zawsze od kobiet wymagane jest poświęcenie?
Olu- odpowiedź jest prosta choć złożona i trochę brutalna.
Po pierwsze- w pierwszym roku życia dziecko potrzebuje niemal wyłącznie matki z przyczyn oczywistych i biologicznych. Kobieta zostaje w domu z niemowlakiem żeby ogarnąć się po porodzie i karmić piersią. Zwykle jest to czas równy okresowi zasiłku macierzyńskiego czy rodzicielskiego. Już od pierwszych dni opiekę nad dzieckiem sprawuje głównie mama.
Po drugie- po zakończeniu pierwszego okresu, przychodzi czas na decyzję czy wrócić do pracy czy zostać na wychowawczym (ewentualnie w inny sposób ograniczyć zaangażowanie zawodowe). I tu zaczyna się porównywanie zarobków, które niestety nadal są dużo mniejsze w przypadku kobiet procujących nawet na tym samym stanowisku co facet. O tym, że to na kobietę spada ciężar opieki nad dzieckiem decyduje często po prostu rachunek ekonomiczny.
Po trzecie- pierwsze i drugie sprawia, ze społeczeństwo wymaga więcej od kobiet. Spotkałam się z negatywną oceną matki, która poszła do pracy, a facet został w domu z dzieckiem! Ona została uznana za zimną, on za niemęskiego. Taki sobie sami gotujemy los.
Nie zamierzam negować faktu, że kobiety i mężczyźni się różnią. Jednak argument, że „w pierwszym roku życia dziecko potrzebuje niemal wyłącznie matki z przyczyn oczywistych i biologicznych”, nie jest do końca prawdziwy i jest nadużywany zarówno przez kobiety jak i mężczyzn chcących utrzymać i usprawiedliwić istniejące stereotypy i podział ról. Dziecko w pierwszym roku życie potrzebuje przede wszystkim opieki i miłości, co powinni być wstanie mu zapewnić zarówno ojciec, jak i matka. Kwestia wyciągana w tym względzie tj. karmienia piersią jest drugorzędna, bo nie każde dziecko może być karmione piersią, poza tym istotne jest mleko ludzkie, a nie podawane z piersi. To znaczy, że pokarm można odciągać. My z męzem podzieliliśmy się opieką rodzicielską i gdy byłam w pracy odciągałam pokarm i dziecko jadło go pierwszego roku życia (6 miesiecy odciągania pokarmu, operacja zabierająca do ok. 9 m-ca życia dziecka 2 razy dziennie po 15-20min. Nie taka filozofia.). Oczywiście tutaj czas na argument, że w pracy nie ma warunków na to. Ja gdy poszłam do osoby odpowiedzialnej za zarządzanie budynkiem miejsca pracy usłyszałam, że nie ma pokoju do odciągania pokarmu, bo jestem PIERWSZĄ osobą, która o niego pyta (administratorka pracuje od 20 lat na tym stanowisku). Niedawno byłam sprawdzić i nic się nie zmieniło, nadal byłam JEDYNĄ osobą wyrażającą chęć skorzystania z miejsca „laktacyjnego”. No to faktycznie nie widzę potrzeby organizowania takiego miejsca. Pokój z którego mogłam korzystać się znalazł. Mąż sobie poradził na pewno nie gorzej niż ja, a w kwestii dźwigania bobasa i jego sprzętów, na pewno lepiej. Czy ktoś mi zazdrościł? Z sygnałow jakie odbierałam, wnioskuję, że nie; słyszałam od kobiet, że są bardzo zdziwione, że one „w życiu nie pozwoliłyby sobie tego odebrać” (”tego” czyli konkretnie czego? Zmiany pieluch? Karmienia? Zabawy w rozrzucanie?), od obu płci, sugestie, że z moją kobiecością i instynktem macierzyńskim jest coś nie tak, że mam problem z mężczyznami (o zgrozo, to opinia kogoś kto jest psychologiem!!). Mąż natomiast jest postrzegany jako biedny, uciśniony przez żonę zołzę „święty”. Ludzie którzy mnie spotykają po dłuższym czasie pytają czy on nadal jest ze mną:/. Łatwo mnie zgnębić , więc swoje opinie wyrażam, już tylko anonimowo.
Kwestie ekonomiczne są pochodną tego, że przy systemie opieki nad dzieckiem przerzuconym prawie całkowicie na matkę, jest ona gorszym pracownikiem.
Zgadzam się w pełni, że kobiety są w znacznej mierze odpowiedzialne za taki społeczne oczekiwania względem nich.
I zgadzam się, że nie można mieć wszystkiego. Są matki, które wspaniale łączą opiekę nad potomstwem, domem, pracę, osobisty rozwój, podtrzymywanie relacji z partnerem i przyjaciółmi, podróże i odpoczynek, ale jak słysze, że większość z dzietnych kobiet deklaruje taką sytuację nie wiem czy nie wierzyć w to czy czuć się jak ostatni nieudacznik. Z prostego rachunku czasowego wynika, że opcja „wszystko mogę, wszystko mi się należy” jest niemożliwa, ale jak nie wierzyć czemuś powtarzanemu wszędzie dookoła??!!
Słowem – każdy wybór dotyczący potomstwa lub jego braku, nie wpisujący się w normy społeczne ustalone przez przyzwyczajenie/tradycję/marketing, jest subtelnie lub mniej subtelnie piętnowany.
Ps. Mąż nie odżegnuje się od wsółwychowania dziecka, ale jego zapał prokreacyjny znacznie osłabł po doświadczeniu tego co u nas przypisywane jest do „macierzyństwa” 😉
Olu, masz zupełną rację. I to właśnie tu jest podkreślane ;-D Nie bez powodu Autorka posta napisała, że to kobieta, decydując się na potomstwo, jest „upieprzona”. Mamy w naszym kraju bardzo specyficzne społeczeństwo i kulturę. Niby feminizm, niby równouprawnienie, niby prawa kobiet. Możemy głosować, możemy pracować, możemy się uczyć. Ale w opinii publicznej to wszystko to jest nic, bo priorytetem kobiety nadal powinno być poświęcanie swego życia i energii dzieciom oraz mężowi. Na zasadzie: „No ok, łaskawie pozwalamy wam pracować, studiować czy jakie tam inne 'dyrdymały’ sobie wymyślicie, ale znajcie swoje miejsce”. Zazwyczaj, kiedy to mężczyzna podróżuje, studiuje książki, uprawia sport, chadza do kina, czy chociażby zasiada z tym przysłowiowym piwkiem na kanapie, to jest w porządku. Ma zainteresowania, odpoczywa po pracy itp., itd. Kiedy to samo robi kobieta, to reakcja otoczenia już jest jakby inna. Patrzy się na to jakoś mniej przychylnie. Zaczynają się krytyczne uwagi i aluzje. No bo jak to? Przecież obiad sam się nie ugotuje. A kto się dziećmi zajmie? Pranie samo się nie zrobi. Naczynia same się nie pozmywają. Spożytkowywanie przez kobietę czasu i energii na co innego, jak oporządzanie domu, dzieci, męża jest najczęściej traktowane jako „marnowanie czasu na pierdoły”. To nieśmiertnelne hasło: „Jakby miała dzieci, to by nie miała czasu na głupoty”. Jakby wszystko inne na świecie, poza poświęcaniem się potomstwu, było nic niewartym pyłem….
No i właśnie – gdzie tu rola ojca? Niestety, w naszym społeczeństwie nadal pokutuje przekonanie, że rola mężczyzny sprowadza się do spłodzenia potomka. A wychowaniem to już kobieta niech się zajmie. Fakt, z przyczyn oczywistych, czysto biologicznych, na samym początku to matka musi być bliżej dziecka. Cytat z pewnego serialu: „Czy twój mąż ma piersi? Nie? To jesteś jedynym 'barem’ w okolicy” XD Ale co dalej? Życie pokazuje, że tata pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy „ma gest”, kiedy akurat ma czas. Świadome tacierzyństwo to jeszcze kompletnie nowy twór.
I o zgrozo, jak zauważyła Alina, tego typu poglądy czy krytyczne uwagi często wychodzą ze strony kobiet. Ja osobiście wielokrotnie słyszałam teksty od „życzliwych” sąsiadek, koleżanek, ciotek, że „jak założę rodzinę, to przestanę myśleć o głupstwach”, albo komentarze dotyczące osób nieobecnych przy danej rozmowie: „a ta znowu gdzieś wyjeżdża/lata po fitnesach/na jakieś kursy się zapisała/wychodzi z koleżaneczkami, zamiast dziećmi się zająć”. Nie rozumiem takiego podejścia kobiet w stosunku do innych kobiet. A co z tatą? Czy na nim nie spoczywa obowiązek zajmowania się i wychowania własnego potomstwa?
Jak pisałam, co innego, kiedy kobieta naprawdę spełnia się w roli opiekunki ogniska domowego. Kiedy samorealizacja polega właśnie na owym „oporządzaniu” domostwa, dzieci i męża. Bo wtedy sprawia to kobiecie radość, czuje się doceniana (mam nadzieję ;D ), czuje, że w tym właśnie najlepiej się odnajduje. I wtedy super 🙂 Bo jako gospodyni domowa (gdzie nomen omen powinno to być trakotwane jako odrębny zawód, jak chyba np. w USA) czuje się po prostu szczęśliwa. Ale takie narzucanie komuś na siłę, co powinno być dla niego najwyższą wartością, na co powinien przeznaczać swój czas i energię, a jak nie, jak nie podziela ogólnie przyjetej tendencji i stylu życia, to wtedy „hańba ci”, jest niedopouszczalne. Dla mnie coś takiego zakrawa po prostu na znamiona tyranii większości.
A mnie to zawsze dziwi/bulwersuje, jak ludzie łączą w jedno rodzicielstwo i prace domowe. Rodzicielstwo, dbanie o relacje, bycie obok z uczuciem i przestrzenią emocjonalną, to szalenie odpowiedzialne zadanie, przez pierwsze lata zapewne bez możliwości odroczenia. Pranie, sprzatanie, gotowanie to czynnosci które można wykonać albo nie. Można je odroczyc w czasie, zlecić komuś, potraktować jako wspólny quest. Ceregiele wokół prania (segregacja, regularne zdejmowanie z suszarki, nie mówiąc już o prasowaniu) to w moim odczuciu absurdalne marnotrawienie czasu. Wydaje mi się, że pewien procent niechęci do macierzyństwa wywodzi się z pogladu, że obie grupy powinności są ze sobą nierozlacznie związane – a tak nie jest.
Woow, bardzo celnie to ujęłaś. Mnie chyba najbardziej przytłaczałaby ta właśnie proza życia. Hmm, gdybym miała męża milionera, i mogła liczyć na dwie gosposie domowe, ogrodnika, a sama mogła zająć się relacyjnymi aspektami rodzicielstwa, to kto wie, może i bym się nawet zdecydowała na zostanie mamą. 😀 Na razie ledwo ogarniam moje codzienne obowiązki, jestem chora, jak trzeba sprzątać, wolę nie zjeść posiłku, niż siedzieć w kuchni (tak jak teraz, zjem, gdy zgłodnieję, na razie kawka w łóżku), ba, z partnerem toczymy dyskusje, kto tym razem do sklepu po zakupy pojedzie. 😀 Nadal nie wiem, skąd się bierze tyle brudu, naczyń, prania, kurzu przy dwóch osobach! Mam świeżo wybudowany dom, i są chwile, gdy jestem podłamana ilością obowiązków wokół niego. Na poważnie rozważamy zatrudnienie na 1 x w tygodniu pani do sprzątania i gotowania. Dla mnie istotne jest życie przyjemne, lubię upraszczać sprawy, cenię minimalizm. Mam też świadomość siebie, wiem, że rodzicielstwo odebrałoby mi ten mój mały komfort. Szukam sposobów, jak moje obecne życie jeszcze bardziej uprościć, i upiorne wydaje mi się życie większości matek, które mnie otaczają. To kojarzy mi się z harówką, ciągłym biegiem, liczeniem pieniędzy, poświęceniem i wysiłkiem ponad miarę. Tak więc trafiłaś swoim komentarzem w mój czuły punkt – bo dla mnie to właśnie ważny, nawet jeśli ktoś nazwie egoistycznym, powód do życia w bezdzietności. 🙂
Agata – masz całkowitą rację. Tak własnie jest w Polsce i nie tylko. Ja całkowicie zmieniłam pracę i zaczęłam wyjeżdżać jak córka miała 13 lat i moim jedynym dylematem było, CZY POWINNAM? Czy powinnam ją zostawiać na wiele tygodni? A potem pomyślałam sobie tak: czy ktoś zadaje takie pytanie mężczyźnie który wyjeżdża? Jest marynarzem? Rybakiem? Pracuje na promie czy w Norwegii? NIE – bo taki facet to jest po prostu zaradny. Biedak, bo musi jeździć i zostawia rodzinę na długie tygodnie. Ale przecież robi to dla ich dobra, bo zarabia pieniądze.
A JA? Kobieta? No przecież wyrodna matka, jak mogła zostawić dzieci i pojechać! Odbiło jej! Zwariowała! Taka jest mentalność większości ludzi w naszym kraju, w tym kobiet.
To jest strasznie smutne, ale trzeba mówić, truć, pisać i uczyć. To jedyna metoda.
Agato! Bardzo celne uwagi. Co mnie zasmuciło po przeczytaniu Twojej wypowiedzi to fakt, że nigdy nie słyszałam od żadnego faceta, że inwestowanie w siebie i własny czas to bzdurka czy fanaberia. To ZAWSZE były kobiety. Mama, ciotki, babcie, sąsiadki itp. Mam nadzieję, że obecne pokolenie kobiet przekaże swoim córkom nieco inne wartości w kwestii życiowych powinności.
Świetny wpis, bardzo budujący! Ale powiem Wam szczerze, że taka mama, która mówi, że w sumie to mogłaby żyć bez dzieci i teraz, gdy dzieci są dorosłe, może w końcu zająć się sobą, to najlepszy prezent dla owych dzieci. Nie ma nic gorszego niż matka uwieszona na dzieciach, zajmująca się ich życiem, z syndromem opuszczonego gniazda i wiecznymi pretensjami. Zauważyłam, że to często właśnie takie matki domagają się od swoich dzieci wnuków – całe życie poświęciły macierzyństwu i z jednej strony chcą sobie zapełnić tę pustkę, a z drugiej… chyba chcą, żeby ich dzieci miały równie ciężko, to taka nieuświadomiona zemsta za to ogromne poświęcenie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale zauważam taką tendencję. Im bardziej ktoś się poświęcał, im więcej złości i goryczy dusił w sobie, tym bardziej naciska, żeby dzieci także się poświęciły w imię „wyższych wartości” (nigdy nie zrozumiem, dlaczego samo posiadanie dziecka jest „wyższą wartością”). Chciałabym, żeby moja rodzicielka żyła swoim życiem, była szczęśliwa, przygarniała psy czy kucyki albo podróżowała na drugi koniec świata 😉
Droga Alino super, że masz odwagę i chęć dzielenia się swoim życiem i przemyśleniami na jego temat bo to wymaga odwagi ale też trochę „oczyszcza”. Poruszasz ważny temat jakim jest świadome macierzyństwo. Dla mnie nie jest ono jednoznaczne a daje kilka dróg do wyboru: ja dzięki min. temu blogowi zdecydowałam o zaprzestaniu starań o dziecko – bo zrozumiałam, że nigdy tego jakoś szczególnie nie pragnełam a po wielu rozmowach z lekarzami (po nieudanum in vitro) miałam duże szanse na urodzenie chorego dziecka. Więc świadomie z mężem po wielu rozmowach podjęliśmy decyzję, że nie możemy bawić sie w ruletkę życia i skazywać dziecko na kalectwo. I to dla mnie jest świadome macierzyństwo. Inny model to moja przyjaciółka nr. 1, która nigdy sie nie zastanawiała nad tym tematem i w wieku 20 lat urodziła 2 dzieci i dla niej do ukończenia przez nich pełnoletności – macierzyństwo było oznaką 100% poświęcenia się dzieciom. Dziś odrabia to, z czego zrezygnowała kiedyś: studia, teatry kosmetyczki, wyjazdy i twierdzi, że było ciężko ale niczego nie żałuje bo łatwiej wychowywać dzieci jak sie jest młodym a teraz ma dodatkową dwójkę przyjaciół, z którymi może zrobić wszystko to co kiedyś jej „uniemożliwili”. Kolejny model to przyjaciółka nr. 2. dla której związek to najwyższy poziom partnerstwa a co za tym idzie świadomego rodzicielstwa. Razem z mężem wychowują dziecko rownoważnie, nigdy nie było podziału obowiązków. Dbają też o siebie samych i o swój związek czyli on chodzi raz w tygodniu na „piłkę” a ona do kosmetyczki czy na kawę z koleżanką. Czasami zostawiają dziecko w „dzidziusiowym spa” czyli u stęsknionych dziadków a sami idą na kolację, do kina czy na jedno- lub kilkudniowy wypad „za miasto”. Tak więc to my kobiety mamy możliwość wyboru: sposobu życia, pertnera i „rodzaju macierzyństwa/rodzicielstwa”. Dziś jak nigdy wcześniej mamy możliwość obalania stereotypów i łamania zasad, które zostały stworzone dawno temu, w innych realiach ekonomicznych, politycznych, społecznych, kulturowych. Serdecznie pozdrawiam wszystkie matki i niematki i życzę odwagi nam wszystkim w podejmowaniu decyzji, które nas uszczęśliwią.
Pięknie i mądrze napisane! Nasze wybory od dawna nie są zero-jedynkowe (poświęcenie-brak poświęcenia, uwiązanie-wolność), świat oferuje nam wiele możliwości i wiele scenariuszy, warto o tym pamiętać i korzystać z tego pełnymi garściami!:)
Cieszę się, że jest kolejny, ciekawy wpis na blogu. 🙂
Mam pomysł na jeszcze coś. Lista książek i filmów (z krótkim omówieniem) kobiet bezdzietnych, wyjątkowych, o bogatych życiorysach. Mogą być też fikcyjne postacie.
Tak myślę, że często w kinematografii mamy do czynienia z bohaterkami przedstawianymi negatywnie. Bezdzietna, a więc niezamężna, często nudna nauczycielka pensji nie cierpiąca swojej pracy, albo okrutna do piesków Cruella de Mon, albo jakaś baba Jaga. Bezdzietne są brzydkie, niechciane, złe, podstępne, albo bardzo nieszczęśliwe i niespełnione, marzące o mężu (księciu, który je ocali). Stereotypy, stereotypy…
Pomysł jest bardzo dobry i od dawna mam go wpisanego w mój notesik z pomysłami. Wymaga poświęcenia sporo czasu i pracy, a ostatnio całkowicie pochłonęło mnie pisanie książki (oczywiście o bezdzietności), ale książka już napisana i muszę wrócić do sumiennego prowadzenia bloga:) WIęc temat na pewno się pojawi! Obiecuję:)
Książkę już napisałaś!!! Jestem pod wrażeniem!!! Cudownie! :)))
Z pewnością będzie pyszna! Pochłonę całą, gdy tylko będzie taka możliwość!
Ta książka będzie czymś ważnym, unikatowym, tak czuję. Nie obejdzie się bez echa.
Hej, hej! No, napisałam i teraz jestem nieco blada ze strachu, jak zostanie przyjęta. Nawałnicy się nie boję, szczurów, pająków ani internetowego hejtu… ale ewentualnych recenzji boję się ostatnio jak diabli. Spać nie mogę… Wyobrażam sobie jak stoję pod pręgierzem, a rozmaici krytycy celują we mnie zaostrzonymi piórami;)))
Święta, Święta i po Świętach:) Nareszcie! Nie mogę się powstrzymać od zacytowania kilku złotych myśli, które padły przy moim świątecznym stole. Wypowiedziane przez różnych członków rodziny- najczęściej tak żebym dobrze słyszała:
1. „A wiesz, że słyszałam w telewizji, że można dostać rozwód kościelny jak się nie chce mieć dzieci?”
2. ” Moja Krysia to już w trzeciej ciąży, a Ty ciągle taka samiusieńka”.
3. „Małżeństwo bez dzieci to nie żadna rodzina. Rodzina jest jak są dzieci”.
4. „Wujek przyjedzie sam, bo ciocia do córki do Anglii pojechała. Wnuczka Twojej kuzynce pilnuje. Ja to nie mam po co do Ciebie pojechać”.
5. A Wy to się leczycie?
6. „Ciotka Mirka to w Gdańsku mieszkała. 90 lat dożyła. W zeszłym roku zmarła. Sama umarła bo dzieci nie miała”.
Uff… Trzeba mieć grubą skórę i stalowe nerwy, żeby przetrwać, żeby nie wybuchnąć. Zagryzanie zębów mam opanowane do perfekcji, choć przyznaję, że to lata praktyki. Na szczęście ładna pogoda pozwoliła na ucieczkę od świątecznego stołu celem przewietrzenia się i własnej głowy w ogrodzie.
A jak tam Wasze święta? 🙂
U mnie już szczęśliwie od wielu lat nikt nie pyta o dzieci ani nie nawiązuje do naszej bezdzietności. Rodzice się pogodzili, reszta rodziny nie ma z tym problemu. Fakt, że zwykle spotykamy się w malutkim gronie najbliższych (rodzice, rodzeństwo i ich dzieci) też zapewne pomaga. Najbardziej jednak – mam wrażenie – pomaga matuzalemowy wiek. Wolność od nagabywań o dzieci to miły bonus zbliżającej się pięćdziesiątki. Gdy pod tym kątem popatrzeć – to starzenie się, tfu-tru: dojrzewanie, wcale nie jest takie złe:)))) Pozdrawiam wiosennie!
Jacy są ludzie w naszym kraju doskonale wiem na swoim przykładzie. Mając 28 lat kupiłam sobie psa. Nigdy nie miałam żadnego zwierzaka więc byłam mega szczęśliwa. Spotykając znajomych i rodzinę słyszałam ciągle pytania po co mi ten pies. A zaraz za tym: ” no tak nie masz dzieci to kupiłaś sobie psa”. Tak jakby osoby dzietne nie posiadały psów, kotów, itp. Ale był powód żeby przy okazji tego psa wytknąć mi bezdzietność – i to w wieku 28 lat. Dzisiaj mam 48 lat nadal bezdzietna, ale uwag na ten temat ciągle muszę słuchać, ale nie od rodziny ( chyba już zrozumieli że jestem za stara na dzieci więc dali spokój ) tylko od współpracowników w pracy. Pozdrawiam serdecznie
Hej, Sylwia! Znam to doskonale! W mojej książce jest wywiad z dwoma fantastycznymi kobietami, które zwróciły na to uwagę – jeśli masz dzieci, możesz mieć i psa. Jesteś wtedy fajnym człowiekiem. Jeśli nie masz dzieci – wtedy pies działa na ludzi jak płachta na byka. Aha, ma psa, bo musi zastąpić nim sobie dzieci! Dlaczego ma psa zamiast dzieci! Itp. Itd. Idiotyczny podwójny standard dla dzietnych i bezdzietnych. Trzymaj się! Pozdrowienia od bezdzietnej 47-latki z dwoma psami i czterema kotami:)
Zofio,
wiesz, zauważyłam, że najczęściej tego typu teksty walą osoby mocno wierzące, które wręcz kultywują „stary porządek rzeczy”. Wiadomo, (uwaga, autentyczny tekst): „WYPADAŁOBY się w końcu ustatkować, rodzinę założyć i w końcu żyć po bożemu jak człowiek” (dobbrze wiedzieć, że wcześniej się żyło np. jak surykatka).
Ja postanowiłam, jak to się mówi, zwalczać ogień ogniem. Dlatego, gdy teraz słyszę tego typu hasła: „umrzesz sama, bez pochówku nawet, bo cię koty zjedzą”, „jak to tak?! a co to za rodzina bez dzieci?!”, „No bo trzeba mieć dzieci!” (mój osobisty faworyt, z cyklu „bo tak”; na coś takiego w sumie nie ma skutecznego kontrargumentu), to odpowiadam… „Widać Bóg tak chciał!” 😀
Odkryłam tę metodę przypadkowo i, o dziwo, zauważyłam, że jest w miarę skuteczna, i zamyka ludziom usta. No bo jak tu się kłócić z Panem Bogiem? ;-D
Pozdrawiam Autorkę bloga i wszystkich Czytelników
Ludziom w moim otoczeniu bardzo ciężko zaakceptować fakt ze nie chce mieć dzieci.Najlepsze w tym jest to że w ogóle problemu z tym nie ma ani moja mama,ani ojciec czy rodzeństwo i bliskie osoby . Na ten moment jestem już 16lat po ślubie więc niektórzy ja dopuścili pytania teraz odbywa się to za moimi plecami.I pojawiają się takie oto kwiatki-„podobno leczyła się długie lata ale już odpuściła”/robię tylko cytologie raz w roku no ale ok być może dla niektórych to jest leczenie;)”ten jej mąż to powinien rozwód wziąć i dzieci mieć z kimś innym”/nikt godnie pyta czy chce?a może problem jest z jego strony?może dzieci nie lubi?-zawsze winna jestem ja ;”no tak,zadbana modelka bo dzieci nie ma to ma czas”/wydawało mi się że wszyscy mamy dokładnie tyle samo czyli 24h…ale nie-ja mam ponoć znacznie więcej ;” nie mają dzieci dlaczego nie kupują psa?tyle by dobrego przynajmniej zrobili”…..takich tekstów mogę pisać bardzo dużo.niestety.a życzyłabym sobie tylko jednego-żyj i pozwól żyć innym jak chcą .mam tylko jedno i nie będę żyć pod cudze dyktando.
Hej, Alicja! Ja mam akurat szczęście i rzadko takie teksty słyszę od obcych osób, ale doskonale wiem, że bywają na porządku dziennym. Być może warto – jeśli to możliwe – od czasu do czasu przeprowadzić małą akcję uświadamiającą i wyjaśnić, że takich rzeczy nie wypada mówić. Że to jednak trochę obciach:) Że sprawy prokreacji należą do sfery intymnej, jak wibrator w torebce, i nic nikomu do tego:)) Wespół w zespół może uda nam się zrobić z tego towarzyskie fo pa? Pozdrawiam!
Tak,oczywiście czasami konfrontuje się z takimi mądrymi inaczej glowami.Niekiedy widzę że jest im po prostu głupio ale cóż z tego ?skoro za chwilę ktoś kolejne mądrości ludu przedstawia.Ja ciągle pytam-co wam po moich dzieciach?nie masz czasu na własne sprawy a interesuje cie moja macica? i to czy podzielę geny?moja znajoma doskonale zna moje stanowisko bo od zawsze mówiłam że nie chcę,ale od kiedy ona urodziła w dość późnym już wieku to słyszę-„no zapatrz się”!czasami mam ochotę zapytać ja czy tak jej ciężko /a wiem ze tak jest/że chce tego samego dla mnie?Inna jeszcze sprawa są osoby -kobiety-które mają aż jedno dziecko które wychowała przy pomocy babc i innych ludzi a sacza jad!wobec mnie!jaka ja jestem podła,egoistyczna a ten mój biedny mąż tylko marzy by mieć gromadkę dzieci!wystarczy ze człowiek uśmiechnie się do dziecka albo po prostu zamieni słowo od razu dorabiana jest ideologia do mojej czy męża miny,spojrzenia etc.Ludzie-zachowujemy się normalnie.nie chcemy mieć dzieci ale lubimy je w społeczeństwie.
Jestem pod wielkim wrażeniem pewnego elementu tego wpisu – umiejętności utrzymania przez bohaterkę w głowie dwóch odmiennych myśli: 1) kocham moje dzieci i cieszę się, że są; 2) a jednocześnie potrafię zrozumieć i uszanować, że ktoś ich mieć nie chce. Jakie to rzadkie u tych, którzy dzieci mają – z takim zrozumieniem spotykam się z reguły w drugą stronę, gdy ktoś dzieci mieć nie chce, ale rozumie, że ktoś inny chce i życzy mu w związku z tym jak najlepiej.
To prawda. Kobieta która decyduje się na dzieci zawsze musi z czegoś zrezygnować. Podobno najszczęśliwsze małżeństwa to te bezdzietne.
To wszystko jest do przeżycia kiedy wiesz że dzieci za kilkanaście lat wyfruną z gniazda a Ty będziesz mieć znowu czas dla siebie, na siebie, na spełnianie swoich marzeń.
Ale co gdy okaże się że Twoje dziecko jest niepełnosprawne i potrzebuje Cię przez całe życie non stop?
Codziennie zastanawiam się co będzie z moim synem po mojej śmierci…
WOW!!! Trafiłam na strone przypadkiem, nie wiedziałam ze taka społeczność jest gdzies zebrana i ma swoja strone. Ale chciałam powiedziec wam jedno(podejrzewam ze głownie jest to kobieca społeczność): PODZIWIAM Was. nie dokonca rozumiem wasz wybór ani powody – pewnie każda ma indywidualne- ale podziwiam bo to trudny wybór, bo to luksus, bo to sie pewnie wiążę z nie zrozumieniem komentarzami i innymi docinkami na pewno nie jest wam łatwo żyjąc w innych wiekszych społecznościach.i pisząc ten komentarz uderzyło mnie ze to na nas kobietach spoczywa cieżar tej decyzji i wychowywania. Ale czasy sie zmieniaja – niektóre Panie nie poczyły ale mężczyźni tez biora odpowiedzialność za trudy posiadania dzieci widać to na ulicach parkach ale tez moze czuć w wielu komenarzach ze strony kolegów z pracy – poprostu tez doceniaja wartosc czasu spędzoną z dzieckiem. Ja jako matka 3+ traktuje swoje dzieci jako dar który mi sie przytrafił na chwilke. staram się wychwycic najlepsze z tego czasu , ale czasami tesknie – za soba – z tamtego okresu bez dzieci. Chciałabym aby dzietne i bezdzietne stojąc naprzeciw nie oceniały swoich wyborów – nie krytykowały – tylko wspierały się wzajemnie. Bo my kobiety czerpiemy siłe wlasnie z wzajemnego wsparcia.
Hej, Elu! Mam takie samo marzenie – by kobiety dzietne i bezdzietne, i te które się wahają, i te, które nie mogą, wspierały się nawzajem i umiały się zrozumieć, a kiedy trzeba – stanąć ramię w ramię, jak podczas Czarnego Protestu. To czasami wychodzi, czasami nie, ale zawsze warto o to zabiegać. Pozdrawiam serdecznie!
Myślę, że autorka tekstu za mocno skupia się na tych kilku pierwszych latach, gdy faktycznie z dzieckiem jest naprawdę trudno funkcjonować. Bo przecież już z 7-latkiem można swobodnie jeździć na nartach wcale nie na zmianę z mężem, tylko razem, zwiedzać zabytki w Turcji, popłynąć w rejs statkiem, pobawić się na weselu i nie zostać rano wcześnie obudzonym (raczej problemem będzie dobudzić rano tego 7-latka;). Czy te kilka lat w porównaniu do całego naszego życia to tak dużo, że należy tak bardzo je akcentować…?
Autorka tekstu ma dzieci 26 i 18 lat. Łatwo więc policzyć, że jak już ten 8 latek mógł biegać po tureckich zabytkach i śmigać z większych górek na nartach to drugie dziecko siedziało w pieluchach. Także autorka tekstu ma licząc do kupy jakieś 14 lat z głowy. Choć Twoja uwaga może być całkiem słuszna jak się ma jedno dziecko lub więcej, ale w małym odstępie czasu.
Szanuję szczerą wypowiedź autorki. Jestem na początku macierzyństwa – moja córka ma 16 miesięcy. Tak jak każdy ma prawo do posiadania lub nieposiadania dzieci, tak uważam każdy ma też możliwość do takiego modelu wychowania, jaki mu odpowiada. Moja najbliższa rodzina ma czynny udział w wychowaniu córki – obie babcie bardzo chętnie zajmują się nią, ojciec rownież opiekuje się samodzielnie, abym ja miała chwile dla siebie. Znaczenie matki jest ogromne w wychowywaniu dziecka, ale nie zapominajmy, że po urodzeniu ma ona dalej swoje potrzeby. Oczywiście, że dziecko jest najważniejsze i nie wszystko da się z takim maluszkiem zrobić. Ale jeśli się chce to wiele się da. Oczywiście podróżowanie z dzieckiem jest o wiele trudniejsze niż robi się to w dwójkę. Wyjście na wesele – została na wieczór z babcią, a rodzice mieli wychodne. Praca – to też kwestia realizacji siebie i rozwój. Wypad na basen czy squasha raz na tydzień – to wszystko jest możliwe przy wsparciu bliskich i/lub pomocy opiekunki. Nie mówię, że połączenie tego jest łatwe i przyjemne, tak jak każda mama jestem często niewyspana, zmęczona lub po prostu mam gorsze dni. Ale nie wyobrażam sobie przez kilka lat zapomnieć o sobie, bo jest dziecko. Wolę wspólnie z mężem czasem wiecej się pomęczyć przy organizacji wyjazdu czy kombinowaniu z wyjściem na godzinę-dwie niż żyć w zawieszeniu, bo mam małe dziecko i czekać kilka lat jak sytuacja się zmieni. Wśród rodziny i znajomych takie podejście do macierzyństwa jest dość powszechne – spotykamy się z dziećmi, mamy swoje zainteresowania, a przy tym pokazujemy naszym dzieciom ile ciekawych rzeczy można robić w życiu. Czy ona będzie to pamietać? Z pierwszych lat życia pewnie nie, ale jednocześnie ja nie będę czuć, że to czas stracony przez to, że mam małe dziecko. Urodzenie dziecka zmienia wszystko, ale to nie znaczy, że z wszystkiego trzeba rezygnować. Z czasem robi się łatwiej, ale łatwo jak we dwójkę po prstu już nigdy nie będzie. Pozdrawiam kobiety dzieciate i niedzieciate!
Dzięki za ten komentarz. Dobrze zobaczyć macierzyństwo z wielu różnych perspektyw, żeby nie wyszła nam z niego – w zapale demaskowania macierzyńskich mitów i odkłamywania macierzyńskich insta-laurek – anty-laurka. Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego!
Wszystko pięknie, gdy ma się dwie babcie pod ręką, które chcą pomóc. Zabierzmy teraz z tego obrazka te babcie, ciocie i dołóżmy brak funduszy na stałą opiekunkę, to ta historia już nie będzie taka optymistyczna…
Oczywiście, zawsze można przyjąć, że nie ma babci czy brakuje funduszy na stałą opiekunkę. Ale zakładam, że każdy ma bliższą lub dalszą rodzinę, która chociaż okazjonalnie może zająć się dzieckiem. Są też znajomi, czasami chętni na to, żeby się spotkać czy pomóc przy dziecku. Myślę, że przyjaciółka czy dobra znajoma przejdzie się na 1-2h spaceru ze śpiącym dzieckiem, jeśli poprosimy. Zazwyczaj w naszym otoczeniu znajdą się ludzie nam życzliwi. No i jest partner/mąż, który zakładam też zajmuje się dzieckiem. Nie uważam też, że trzeba mieć stałą opiekunkę – są opiekunki, które pracują dorywczo (studentki, panie pracujące na etacie), mogą przyjść na 2-3h tygodniowo, nie jest to koszt całego etatu opiekunki. W każdym razie w moim komentarzu chciałam podkreślić, że staram się nie zapominać o własnych potrzebach i wyważyć bycie mamą z byciem sobą/kobietą/osobą z zainteresowaniami itd. Każda sytuacja jest inna i każdy musi samodzielnie ocenić, jakie możliwości.
Witam,
Wow cieszę się bardzo, że powstało takie miejsce w internecie. Dla kobiet, które nie chcą mieć dzieci.
Ja sama przed wiele lat byłam po tej stronie, koło 31 zaczęło coś kiełkować i zaczęłam chcieć mieć dzieci. To było 2 lata temu bo ciągle się staramy i nic z tego nie wychodzi. Czy to nie ironia? Przyznam szczerze, że chcieć mieć dzieci a nie móc ich mieć to ogromny ból. I czasem się zastanawiam czy to nie KARMA do mnie wraca…
Hej! Wiem, że niemożność zostania rodzicem, gdy się tego bardzo pragnie, to szalenie bolesne doświadczenie. Myślę jednak, że nie należy tego rozpatrywać w kategoriach KARMY. Nieodczuwanie pragnienia posiadania dzieci nie jest czymś złym, za co trzeba odpokutować czy ponieść karę. To naturalne procesy – chcemy, a potem rezygnujemy… Nie chcemy, a w pewnym wieku pojawia się w nas tęsknota za dzieckiem… Każda decyzja niesie jakieś ryzyko, ale nie ma tu decyzji „dobrych moralnie” i „niedobrych”. Mam nadzieję, że uda wam się zrealizować marzenia, ale nie obwiniajcie się o to, że coś przegapiliście. Rodzenie dzieci w młodym wieku w przeświadczeniu, że tak trzeba, że teraz jest najlepszy moment, bez przekonania, że tego chcemy, też nie zawsze kończy się happy endem. Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki!
Jestem matką trójki małych dzieci i pewnie nie mam aż takiego doświadczenia jak autorka, ale nie do końca się z nią zgadzam. Staram się i daze do tego, aby odpowiedzialność za dzieci w równym stopniu ponosi mój partner. Oczywiście w okresie niemowlęcym, w czasie karmienia piersią kobieta musi byc sila rzeczy bardziej zaangażowana. Niemniej jednak jak dzieci są starsze sytuacja powinna powoli sie zmieniać. To nie sa juz te czasy ze tylko matka wstaje w nocy i nosi dzieci, bawi sie z nimi, chodzi do lekarza. Zreszta moj maz tez chce byc zaangazowany w zycie dzieci, poswieca im duzo czasu i uwagi. Mam też cudowna teściowa, która od początku mnie wspiera i mówi mi że nie muszę robić wszystkiego sama i powinnam korzystać z pomocy (Sama ta pomoc zresztą oferuje i uwielbia spędzać czas z wnukami). Dlatego absolutnie nie zgadzam się, że matka powinna robić wszystko sama, a korzystanie z pomocy opiekunki czy babci to oddawanie dzieci innym na wychowanie. To są szkodliwe stereotypy. Kobiety same cierpią z powodu podobnych twierdzeń, a potem te twierdzenia powtarzają.. Uważam że różne są sytuacje i jeśli ktoś jest zdecydowany żeby nie mieć dzieci to nie powinien ich mieć pod presją otoczenia. Posiadanie to rzeczywiście ciężka praca, choć dająca też satysfakcję. Uważam jednocześnie, że jeśli już partnerzy decydują się na dzieci to robią to razem i powinni w równym stopniu za dzieci odpowiadać.
ciekawa perspektywa matki i jak znajoma dla mnie-ojca. jakie wakacje? boje sie bardzej wakacji niż pracy. ta nuda, jeszcze jak czlowiek ma ambicje, no to zabija. dzieci to najwiekszy blad jaki moglem popełnić w swoim(dla siebie) życiu. do 22 roku zycia mialem przejebane, brak rodzicow, sam na wszystko pracowal i walczylem. i jak sie okazalo ze moge w koncu moze jakies jedno marzenie spełnić, pobyć gdzie chce. pojechac w jakies miejsce, to pojawil sie on-syn. Jest cudowny, kochany, rewelacyjnie sie rozwija. tylko kosztem nas, mnie. zycia. wiem że wskoczył bym w ogień za niego albo za nim, bo to nie jest tak że to personalnie on jest problemem. poprostu dziecko. patrze jak mi zycie ucieka, niose ten krzyż, wiedzac że za to nie ma nagrody a będzie wiele kar. zniszczylo mnie to doszczetnie. tyle demonów we mnie sie pojawilo. rozwijałem sie duchowo, cwiczylem, chcialem cos od zycia, pomagalem ludziom, nic ze mnie nie zostalo. A on jest wspaniały. tylko co mi z tego. już jest po mnie, mam nadzieje go nie zniszczyc jak on mnie, i moze on bedzie mogl zycia jak chce. ktos to przeczyta, i pomysli ze to całokształ pewnie, na ta sytuację i jej odbiór warunkowane jest całe życie. postarajcie sie o tym pamietac.
Fragment „Nie powinno się mieć potomstwa, bo tak chce ciocia, mama czy sąsiedzi. Domy dziecka są pełne niechcianych maluchów. Tak być nie musi, ale ludzie zamiast poczuciem odpowiedzialności często kierują się tym, co powiedzą inni…” jest mega słaby, bo to przyśli rodzice czekają w kolejce na swoje dziecko, często przez kilkadziesiąt miesiecy. Dzieci czekające to dzieci unierugulowana sytuacja prawna. Warto zwrócić uwage, ze dzieci do adopcji to tez czesto dzieci czesto obciążone psychiczne lub zmagajace się z chorobami. Poza tym jezeli ktoś kieruje sie tylko tym co powiedzą inni, to tym bardziej pomysl z adopcja jest fatalny
Pisanie o zaletach nieposiadania dzieci przez osobę, która dzieci ma, jest dla mnie mało przekonywające.
Zgadzam się w 100%. Ktoś kto ma dzieci nigdy nie zrozumie bólu serca osób które nie mogą ich mieć. A gadanie o sensie w adopcji psiaków albo hodowaniu ziół. Spoko, może dla kogoś. Dla mnie sensem życia jest rodzina i bez niej życie nie ma sensu.