
Na co dzień się nad tym nie zastanawiamy. Nie budzimy się z myślą: ale fajne jest życie bez dzieci. Mamy je i już, leży jak ulał, nie krępuje ruchów, więc nie zwracamy na nie uwagi. Czasami jednak warto zwolnić, zaparzyć sobie aromatyczną kawę albo herbatę i pomyśleć: jest pięknie! Do tego zachęca autorka dzisiejszego wpisu: Stała Czytelniczka Alicja. Zapraszamy do kontemplowania przyjemności płynącej z życia bez dzieci:)

Małe przyjemności
Czym jest dla mnie bezdzietność? To przede wszystkim slow life – życie w niespiesznym tempie, pełne spokoju, świadome i przyjemne. To branie na siebie tyle odpowiedzialności, ile się chce/potrafi udźwignąć. To dostrzeganie sensu życia w małych sprawach i przelotnych chwilach, nie zaś w wielkich misjach, zdobywaniu szczytów czy pokonywaniu kolejnych życiowych etapów. W moim mieszkaniu wisi płaskorzeźba z cytatem:
„Życia nie mierzy się liczbą oddechów, ale chwilami, w których oddech wstrzymujemy”.
Te słowa przypominają mi o dwóch ważnych w życiu emocjach: ekscytacji i zachwycie. Jestem przekonana, że wszyscy tęsknimy za takim stanem uniesienia, chcielibyśmy mieć w sobie tę uskrzydlającą energię, która daje napęd do życia i działania. Oczywiście każdego napędza co innego. Dla jednych spełnieniem będzie rodzicielstwo, dla innych kariera, dla jeszcze innych podróże. Ktoś wybierze stan duchowny, ktoś inny poszuka szczęścia i wyciszenia w buddyzmie. Większość z nas prawdopodobnie spróbuje połączyć w jedno udane życie przynajmniej kilka z tych aktywności.
Ja stawiam na przyjemność. Taka prosta, życiowa wartość, a jakże kontrowersyjna w naszej kulturze, gloryfikującej poświęcenie i cierpiętnictwo.
Przyjemność to bardzo ważny stan, powiedziałabym nawet – stan wagi państwowej. Osoby, które doświadczają przyjemności i radości na co dzień, są po prostu lepsze dla świata. Prosta zasada: zadbaj o siebie, daj sobie, a będziesz mieć z czego dać innym. Jeżeli jest nam dobrze ze sobą, nie mamy ochoty krzywdzić innych. Ba! Przyjemnością można nawet naprawić świat. Nie cierpieniem, nie poświęceniem, a właśnie przyjemnością – małą, dużą, kolorową, cichą, roztańczoną, rozmarzoną, pomocną, tolerancyjną, falującą, wirującą, otulającą, otwierającą, zapraszającą…

W czym tkwi problem?
Oczywiście w relacjach z innymi. Ludzie bezdzietni są postrzegani przez społeczeństwo jako osoby próżne, egoistyczne, narcystyczne, a nawet chciwe i skąpe (bo nie chcą łożyć na dzieci). Trudno nie zapytać: dlaczego? Dlaczego budzimy tak negatywne emocje? Może dlatego, że samym swoim istnieniem burzymy obowiązujący do niedawna, jedynie słuszny porządek społeczny? A może dlatego, że nie wstydzimy się chodzić swoimi ścieżkami? Czasami pewnie jesteśmy jak wyrzut sumienia – samym swoim istnieniem skłaniamy do refleksji tych, którzy być może wcześniej nie zastanawiali się, jak chcą żyć. Tak czy siak, budzimy niepokój. No bo jak to? Jak można żyć dla siebie albo dla partnera, skoro jedynym „prawdziwym” sensem życia powinno być potomstwo? Jak można nie dać się ukrzyżować i nie podzielić losu większości? Nie pocierpieć, nie poświęcić się, nie być ofiarną matką, mieć gdzieś emerytury i dylemat szklanki wody? Jak można tak bezczelnie zlekceważyć błogosławieństwo miłości macierzyńskiej? Gdyby jeszcze mieć jakieś wygodne wytłumaczenie, jakieś akceptowalne społecznie alibi, na przykład sukienkę zakonną albo karierę naukową światowego formatu… Ale cóż, zakonnicą nie zostanę, na Nobla też pewnie nie zasłużę, więc nie ma dla mnie usprawiedliwienia.
I znowu ta przyjemność…
Co jakiś czas pojawia się w mojej głowie pytanie: czy ludzie naprawdę szczęśliwi, a przynajmniej pogodzeni ze swoim rodzicielstwem, wytykaliby innym ludziom bezdzietność? Czy prześladowaliby ich „życzliwymi” radami i napomnieniami, że będą żałować, że czeka ich zgorzkniała starość, że pasożytują na reszcie społeczeństwa? No nie! Człowiek zadowolony nie próbuje odbierać radości innym. Gdy widzi kogoś szczęśliwszego od siebie, pyta: „Wooow, jak ty to robisz?”. Inspiruje się cudzym sukcesem, zamiast go deptać. Jeśli się oburza, to z powodu krzywdy, jaką dostrzega wokoło, ale nigdy z powodu cudzego szczęścia czy zadowolenia z życia. Zauważyłam, że im lepiej mi ze sobą, tym mniej jestem lubiana przez tych, którym w życiu coś nie wyszło. Zamiast szukać winy w sobie, wolą uderzyć we mnie. To prosty i znany od lat mechanizm: „Chcesz poczuć się lepiej? Znajdź sobie wroga i sponiewieraj go”.
Oczywiście nie ma idealnych scenariuszy ani niezawodnych recept na życie. Człowiek zadowolony to rozumie i nie oczekuje codziennej porcji fanfar. Potrafi czerpać przyjemność z drobiazgów, nie trzęsie portkami przed przyszłością, ale żyje tu i teraz. Nieraz słyszałam raniące słowa: „Nic nie wiesz o życiu” – twarda, bezwzględna ocena, która dyskryminuje mnie i całkowicie deprecjonuje. Oni wiedzą, ja nie. Czy naprawdę muszę mieć męża pijaka, pusty portfel, dzieci, kredyty i codzienną gonitwę, by zostać uznaną za dzielnego i wartościowego człowieka? Podejrzewam, że ludzie, którzy odmawiają mi wiedzy o życiu, nie chcą zrobić ze mnie bohaterki, a jedynie próbują wciągnąć mnie do swojej wspólnoty, która mówi: „Ja mam kiepsko, ty też miej kiepsko. Cierpmy razem, narzekajmy razem. Ja cierpię, to i ty cierp”. Co tu dużo mówić, czasami budzimy po prostu zazdrość.
Uciekamy od filozofii cierpienia i praktykujemy filozofię przyjemności. Oczywiście znam sporo rodzin z dziećmi pozytywnie lub neutralnie nastawionych do bezdzietnego stylu życia, do różnorodności i odmienności. To ludzie tolerancyjni, otwarci, ale przede wszystkim – spełniający się w swoich wyborach i czerpiący radość z tego, jak żyją. A zatem żyjąc przyjemnie, dajmy przyjemnie żyć innym!

To co lubię:
Podzielę się z Wami moją przyjemnością. Taką zwyczajną, prostą, ale niezwykle uskrzydlającą:
- Powolne poranki, gdy mogę pić kawę w łóżku. Kawa z cynamonem, na słodko. Sezonowo do kawy talerz z owocami, drobno pokrojonymi. Wolno, powoli, jeszcze wolniej. Czasem sama, czasem w towarzystwie. To może być ukochany facet, to może być przyjaciółka, która przyjechała w odwiedziny. Małe łyczki, drobne kąski, słodycz i błogość odczuwalna w ciele, w umyśle, w przestrzeni wokoło.
- Śniadania jedzone w południe, tak samo wolno i przyjemnie. Najlepiej w towarzystwie. Stół koniecznie pięknie udekorowany. Karmię zmysły, nie tylko żołądek. Z biologicznej potrzeby robię rytuał. Po takim śniadaniu do wieczora mogę nie jeść. Zresztą, nie przepadam za gotowaniem obiadów, unikam rutyny w kuchni, nie narzucam sobie godzin, pór ani norm. Nie przejmuję się wytycznymi dietetyków wszelkiej maści. Mój kompas wewnętrzny jest najlepszym przewodnikiem, a on podpowiada mi, że potrzebuję leniwych śniadanek, urokliwych obiadokolacji i artyzmu w tym wszystkim.
- Ogród, drzewa, krzaczki, róże i chwaściki. To, co uwielbiam i kocham nad życie, to kontakt z przyrodą. Jestem oszalałą, żywotną boginią, gdy sadzę drzewka, gdy babram się w ziemi, gdy tuptam wokół grządek sałaty lub po raz setny zerkam na dojrzewające kiście winogron. Przez 35 lat żyłam w dużych aglomeracjach miejskich, od kamienic, bloków po tzw. „apartamenty”. Od niespełna 4 lat mieszkam na wsi, na skraju lasu, i choć bałaganu i pracy mam tu sporo, ogromną przyjemność czerpię z kreowania zielonej przestrzeni wokół mnie, z widoku drzew za oknami, z obserwowania ptaków (i dokarmiania ich zimą). Mam niemałą już kolekcję nasion starych odmian roślin jadalnych, a ostatnio godzinami czytam o gatunkach róż, bo marzy mi się, by wokół domu rosły pachnące krzewy ozdobne.
- Spacer w piżamie wokół domu. To moja przyjemność na ciepłe, letnie dni. To kolejny wielki plus życia na wsi – mogę wyjść z domu w kapciach i piżamie, albo boso w starej koszuli. Tej wolności bardzo mi kiedyś brakowało – wyjść z domu bez przygotowań, wyjść na świat i sobie pospacerować. Piękne, po prostu piękne…
- Spokojne planowanie. Notes, cisza, wewnętrzny spokój, harmonia, często herbata i ciastka pod ręką. Już tylko tak, w przyjemny dla mnie sposób pracuję nad organizacją spraw, które są do ogarnięcia. To moja nowa metoda, ale świetnie się sprawdza. Robię listy spraw ważnych i mniej ważnych, rozpisuję na dni tygodnia, a co niezrobione, przechodzi na kolejny tydzień. W takim spokojnym planowaniu jest przestrzeń na mnie. Priorytetem nie jest wykonane zadanie, a uczucia, jakie mi w tym towarzyszą. To zastanawianie się, co mogę/chcę w danym momencie zrobić. Czy mam siłę? Czy dam radę? Skąd moje zmęczenie czy opór wobec czegoś? Jestem wyczerpana budową domu i daję sobie prawo do lenistwa, nic się też nie stanie, jeśli spóźnię się z zapłaceniem jakiegoś rachunku, bo brakuje mi siły albo ochoty do działania.
- Książka albo tomik poezji. Dawkuję sobie literaturę w takich dawkach, by wciąż sprawiała radość. Nie tyle, by sprostać jakimś normom, by się załapać do grona intelektualistów. Mam to gdzieś. Czytam poezję, bo lubię, bo ją czuję, bo mnie porywa, zachwyca i wzrusza. Mam wyrąbane, że nie znam się na malarstwie, chociaż uwielbiam podziwiać obrazy w muzeach. Przyjemnie mi z książką, tak jak innym przyjemnie pograć w Playstation czy uprawiać trekking.
- „Mam wyrąbane”. To taka prosta, fajna filozofia. Nie całkowicie, ale na tyle, by nie stać się zewnątrzsterowalną. Mój kumpel kiedyś zażartował: „Miej wyrąbane, a będzie ci dane”. No przecież! Moje nowe motto! To coś, do czego długo dojrzewałam. Dziś uprawiam regularnie. To mój klucz do przyjemności.
- Romantyzm. Kąpiele przy świecach, z lampką wina. Kwiaty w wazonie. Sukienka i fryzura w stylu retro. Tkliwy film o miłości. Może oklepane, ale dla mnie przyjemne. Wcale się tego nie wstydzę.
- Muzyka. Śpiewam karaoke, gdy nikt nie słyszy. Zamierzam zacząć uczyć się gry na pianinie. Instrument już jest. Czekam na dobry moment, gdy poczuję gotowość do regularnych ćwiczeń. Na razie sobie „brzdąkam” i czuję się wspaniale! Nie wiem, czy się nauczę pięknie grać, to sprawa drugorzędna. Liczy się przyjemność, którą odczuwam, gdy słyszę brzmienie strun. To nic, że dobiegam 40-ki, to nic, że nie umiem. Przyjemnie jest dać sobie prawo do… przyjemności.
- Czytam Bezdzietnik. To moja nowa pozycja na liście przyjemności i moje nowe miejsce, na które zrobiłam już przestrzeń. Wirtualne spotkania z Wami, z tym, co czujecie, myślicie, jak postrzegacie świat, stanowią dla mnie wsparcie (nie jestem sama z moimi poglądami) i dają radość. Niezwykle mi się podoba styl pisania Edyty, a Wasze komentarze i ożywione dyskusje są czasem twórcze, czasem zabawne. Fajnie tu i … przyjemnie.
A co Wam sprawia przyjemność? Gdzie ją znajdujecie? Jak pielęgnujecie?
Zdjęcia: Pixabay
193 komentarze
Ja też nie mam dzieci i nie znam życia. I wiesz, co? Skoro tak ono wygląda, a jego przedstawiciele atakują mnie za to, że dobrowolnie nie chcę podzielić ich losu, mają problem z tym, że ja mogę żyć nieśpiesznie, bezstresowo i w spokoju, to ja nie chcę go znać. I tak dobrze mi z tym, że zgodnie ze sobą wkrótce kupujemy z mężem nowy samochód, zamiast zainwestować w dziecko. Mieszkamy za granicą i niedawno usłyszeliśmy, że prawdziwą motywację do życia i powrotu do PL dostaniemy, gdy „postaramy się o taką małą osóbkę między nami”. Nie dziwi mnie już, gdy na smalltalki pt. „cotamjaktam” odpowiadam, że sporo się dzieje, a wzrok rozmówcy pada z automatu na mój brzuch, o zgrozo, wciąż płaski. Do wszystkich dzieciatych, którzy próbują wmówić nam, bezdzietnym, że wiedzą lepiej, co sprawi nam radość i jak powinniśmy żyć, przekazuję ważne info: pier***cie się :*
Krótko, rzeczowo i na temat: pie..cie się. 😀 Chyba tylko to dociera.
Życzę udanych jazd nowym autkiem, niech będzie przyjemnie i pięknie! Wasze pełne prawo! 😀
Chwatko Niematko dziekuje Ci za ten wpis 🙂 Czytanie go bylo dla mnie przyjemnoscia. W koncu kobieta, ktora czuje i odbiera swiat podobnie jak ja.
Proszę bardzo:) Na zdrowie i ku uciesze:)
Witaj Edyto, super, że poruszasz taki temat I że powstała ta strona. Brakowało takiej przestrzeni w internecine, gdzie można szczerze pogadać. Myślałyście kiedyś drogie Bezdzietniki, aby zorganizować jakieś spotkania, poznać się I móc porozmawiać o czymś więcej niż kupki pachnące lawędą I siki pachnące różami? Radość w życiu jest bardzo ważna. Widać to zwłaszcza wtedy, kiedy jej brakuje. Myślę, że to nie jest w porządku, że jeśli ktoś urodził się kobietą, to od razu jest przez społeczeństwo spisany do roli męczennika i do pracy niewolniczej. Każdy powinien mieć wybór. Możemy być wspaniałe będąc sobą I wnosić do świata więcej radości a nie cierpiętnictwa☺️
Cześć, Magda! Tak, były takie spotkania – w ubiegłym roku zorganizowałam trzy, pod hasłem „Bezdzietnik Day”. Dwa z nich były we Wrocławiu, a jedno w Warszawie. W tym roku też mam w planach coś zorganizować, ale czekam na słońce:) Jak już zaświeci i rozgości się na dobre, to wrzucę na fejsa info o tym, gdzie i kiedy moglibyśmy się spotykać w tym roku. Pozdrawiam!
O czekam na informację 🙂 Może Kraków?? mam bliżej …:P
Kraków to przyjemna miejscówka:)
Witam cudowne świadome i wolne kobietki !
Czuję taki spokój odkąd czytam bloga że mam ochotę tańczyć😊
Czy któraś z Was chce takiego spotkania poza granicami naszego ograniczonego państwa? 😊
Anglia-londyn 😉
Mam 30 letnią córkę, ale doskonale Was rozumiem i szanuję wybór życia bez dzieci. Posiadanie dzieci to nie tylko radość, ale obowiązek, stres i wieczne martwienie się, przynajmniej ja tak odczuwam. Jak będzie to moje dziecko, radzić sobie w szkole, potem studia, czy spotka odpowiedniego człowieka, czy bezpiecznie dotrze do domu w nocy z imprezy itd, itd długo by wymieniać. Pozdrawiam serdecznie
Witaj na blogu, Iwono! Dzięki za ten wpis. To dobrze, znać obie strony medalu. W końcu niewiele rzeczy w życiu jest prostych, jednoznacznych i czarno-białych. Pozdrawiam serdecznie!
Pozdrowienia z Grantham od
Sebastiana i Magdy
Hej! Aż musiałam wygooglać sobie, co to ten Grantham:) Pozdrawiam również!
To jest wszystko naprawdę super, jak się ma 20, 30 lat. Im się jest starszym, tym coraz mniej super. A już zupełnie kiepsko będzie się robić na starość. Oczywiście posiadanie dzieci nie gwarantuje, że będzie lepiej ale daje szansę. A tak to się zdechnie w samotności.
Odsyłam do komentarza Ivette, pod postem „Kiedy bezdzietność jest przywilejem”. Jest tu, na blogu, parę osób 60 i 70 plus. Bezdzietnych z wyboru. Które piszą, że niczego by nie zmieniły w swoim życiu, a już zwłaszcza zdania w kwestii bezdzietności. Więc proszę ostrożnie z tymi generalizacjami. Starość generalnie jest trudna, ale z niechcianymi dziećmi na pewno nie będzie łatwiejsza!
Gadanie. Ja właśnie straciłam babcię. Kobietę, którą wychowała troje dzieci, doczekała się 6 dorosłych wnucząt i 5 prawnucząt. Była kochana, cudowna, jedyna i niezastąpiona. Umarła w samotności. Jeszcze wieczorem była naszą kochaną babcią, a o 8 znalazła ją ledwie przytomną i całkowicie sparaliżowaną sąsiadka. Udar, zmarła w szpitalu. Jak pomyślę o tych samotnych godzinach, bo udar musiał być późnym wieczorem.. Dzieci nie dają gwarancji niczego. No może cieńszego portfela i nieprzespanych nocy. Sama mam dwójkę i marzę o trzecim, więc wiem co mówię.
Szanujmy wybory innych, skoro nikogo nie krzywdzą.
Pawelku, jak chcesz zdychac, to sobie zdychaj. Ja mam inne plany. Dzieci ci zagwrantuja najwyzej jakis tani zaklad opieki spolecznej (bo mieszkanie sie przyda dla wnusiow, a po co szastac kasa na starego?). A ja sobie zafunduje najpierw fajne zycie, a potem fajny pensjonat dla seniorow. Nie musze utrzymywac zadnych dziateczek, wiec bedzie mnie stac. A ciebie nie.
Mmm…. cudowne… Zazdroszcze tej wsi. Ja wciaz w miescie, ale planuje przeprowadzke, tylko nie wiem, kiedy. Masz racje, piszac, ze nie lubia nas za codzienna radosc, lekkosc bytu i za to, ze zyjemy pelna piersia. Nie uprawiamy martyrologii, poswiecania sie z bolesnym wyrazem twarzy, jestesmy zadbane i zrelaksowane, mamy zainteresowania i czas. Dla siebie i dla innych. Nie zamykamy sie w ciasnym swiecie „My, rodzina kontra reszta swiata”. I nie meczymy sie nad morzem w ukladzie „pojechalismy w dwie rodziny, inni dla nas nie istnieli”. Nie dolaczamy do klubiku mamusiek dyskutujacych na placyku zabaw nad wspanialosciami kolejnej edycji pampersow. Ani nad genialnoscia naszego babelka. Takie biale wrony. Lub kanarki w stadzie wrobli. Beda nas dziobac, bo nasza radosna i zadbana innosc podwaza ich obraz swiata i spolecznego porzadku. „Przeciez one NIE MAJA PRAWA BYC SZCZESLIWE!” Ale sa. Jestesmy. Poniewaz czujemy sie ludzmi. I same decydujemy o naszym zyciu. Mnie sie podoba!
Och niemal poczułam zapach lasu i smak truskawek i kawy 🙂 a nie, truskawki poczułam bo właśnie powolutku jem lody owocowe 😉 w ciszy i spokoju, które sprawiają mi przyjemność 🙂
Czytając ten wpis czuję też nadciągającą burzę pt. „Egoiści. Hedoniści. Duże dzieci!”. No bo jak tak można czerpać przyjemność z życia? tak bez poświęceń? bez wyrzeczeń? Skandal w kulturze, w której najwyższą wartością jest cierpienie i troska o innych. Najlepiej, żeby ci inni byli własnym potomstwem. A jeśli, biedactwo, nie masz dzieci to może poświęć się wolontariatowi w domu spokojnej starości i roznoś szklanki z wodą. A nie tak bezczelnie siedzisz na hamaku i kontemplujesz przyrodę. Kto to widział tak się marnować? 😉
Pozdrawiam „Życiolubnych” 🙂
Czerpanie radości z życia jest bardzo dojrzałe i wcale nie takie proste, jak by się na oko wydawało. Można mieć wszystko i być nieszczęśliwym albo… mieć niewiele i cieszyć się tym, co się ma:) Dziś niedziela, więc idę popracować nad swoimi przyjemnościami;) Pozdrawiam!
Powiem tak każdy z nas rodził się sam (nikt z Tobą się nie rodził w tej samej chwili w tym samym miejscu, w tej samej sekundzie z tej samej matki) i tak samo nikt za Ciebie nie umrze. A kto się urodził musi kiedyś umrzeć (tzw. krąg życia) w obu tych przypadkach jesteś sam ze sobą. Nikt z Tobą nie umiera. W tej chwili tylko jeden świat się kończy – Twój własny. Życie poza Tobą będzie dalej trwać. Jeżeli dobrze żyjesz sam ze sobą nie masz się czego bać, bo sam ze sobą tak naprawdę jesteś zawsze i tylko sobie możesz ufać bezgranicznie cały świat prędzej czy później Cię zawiedzie. Taka jest prawda.
Cudownie napisane. Przeczytałam, a właściwie delektowałam się z ogromną przyjemnością. Dziękuję za ten blog, dodaje mi otuchy i siły, by odnaleźć się w naszej „dziwnej” rzeczywistości. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Kocham ciszę i spokój. Kocham się wysypiać. Kocham to, że po pracy mogę wyskoczyć na spontaniczną kawę z dawno nie widzianą koleżanką. Kocham to, że zmęczona po pracy mogę bez wyrzutów sumienia zakopać się pod kocem z kubkiem herbaty/ kieliszkiem wina i nic nie robić. Rano mogę spokojnie napić się kawy, zjeść śniadanie i iść spacerem do pracy. Zero pośpiechu, zero stresu, multum przyjemności. Lubię to moje spokojne życie 😊
O tak, cudownie jest wracać do cichego domu i robić rzeczy, które się lubi 🙂 książka, Netflix, gapienie się w ścianę 🙂
Zakopać się pod kocem, z herbatką, po całym intensywnym dniu- oooo taaak! 🙂 To coś, co i ja uwielbiam, i coś, czego bardzo potrzebuję, w ramach profilaktyki zdrowia psychicznego. 😉
Też to uwielbiam wrócić do domu i móc być po prostu sama ze sobą, robić to na co mam ochotę. Nie chcę mi się czegoś robić – to tego nie robię.
O zgrozo – niepoświecać się dla innych i spokojnie sobie żyć. Robić to na co mam ochotę – może to egoistyczne ale wolę być szczęśliwą egoistką, niż poświęcającą się dla innych nieszczęśliwą żoną i matką. 😉
Z ciekawości ja mam dziecko, w czytam bezdzietnik. Nie wciskam nikomu dziecka, więc po co czytam bezdzietnik? Ponieważ w moim otoczeniu jest dużo osób bez dzieci i chcę zachowywać się w stosunku ich tak żeby nie wypaść na 'matke polke’.
Hej! Nie wiem, czy czytanie „Bezdzietnika” pomaga:), ale na pewno pomaga takie podejście. Pozdrawiam!
A ja czytam mając dzieci i od dłuższego czasu fajniej mi i zwyczajnie dobrze w towarzystwie osób bezdzietnych. Dzięki temu blogowi wiem coraz więcej, interesuje mnie inny punkt widzenia i mam wrażenie że więcej empatii, życzliwości i równości otrzymałam właśnie od tych osób, które dzieci nie mają. Dodam że nikt jak oni potrafią mnie dźwignąć po kolejnym pobycie w szpitalu (z dzieckiem). Pozdrawiam Autorkę
Fajnie to czytać! Dzięki, że wpadasz na Bezdzietnik i czytasz to, co mamy do powiedzenia, bez uprzedzeń i bez narzucania swojego punktu widzenia. Wiem, że to nie zawsze jest łatwe, ale naprawdę bardzo cenne! Pozdrawiam!
Wpadam naprawdę chętnie 😊 to właśnie dzięki Twojemu blogowi przestałam się trochę kryć przy koleżankach (bezdzietnych) w takim sensie że myślałam sobie że one mogą odczuwać jakiś brak z powodu niemacierzyństwa więc dla bezpieczeństwa i dobrej relacji za dużo o dzieciach nie mówiłam – a już broń Boże nie zalilam na codzienne troski, a tu poczułam ulgę że można nie chcieć i nie mieć w zgodzie ze sobą i tak jak ja narzekam na choroby i inne głupoty, tak one narzekają na pracę i inne swoje głupoty i możemy w tym być sobą, bo ani one nie uważają że ja gadam z żalu ani ja że one chciałyby żyć inaczej, ot sobie narzekamy i czasem w równym stopniu tęsknimy za beztroską. I co ciekawe, to właśnie one dzwonią spytać – no jak tak po kolejnym szpitalu żyjesz? To właśnie im mogłam powiedzieć że nie chcę karmić piersią i to nie znaczy że nie kocham, to właśnie one mówią że może jak dziecko nie je to nie pasuje mu konsystencja….niby banały a ja czuję się tak zrozumiana i tym samym się rewanżuję. Niestety, a może stety szerokim łukiem omijam fora dla matek, męczy mnie dawanie glupich rad i wyścigi na matkę roku, jedyne słuszne drogi w życiu i myślenie że tylko ja mam rację bo tak. Pozdrawiam serdecznie
Dzięki, Asiu, że tu jesteś, i pokazujesz tę lepszą stronę relacji rodziców z bezdzietnymi. I paru innym mamom, które tu bez uprzedzeń zaglądają, też dziękuję:) Ja naprawdę bardzo się cieszę, gdy rodzice tu wpadają i piszą – mam dzieci, jestem szczęśliwa, niczego nie żałuję, ale rozumiem/szanuję/akceptuję wasz wybór. Bez ocen i bez udowadniania wyższości życia rodziców nad życiem bezdzietnych. I bez wmawiania nam jakichś wydumanych problemów. Na to zaczynam reagować alergicznie (być może zanadto, więc też muszę się hamować, ale za dużo tego dookoła). Do znudzenia będę powtarzać – to nie jest ani gorszy, ani lepszy wybór. To jest wybór INNY. Historie rodziców, o udanym macierzyństwie czy ojcostwie, nawet tu, na Bezdzietniku, są potrzebne. Pokazują, że rodzicielstwo to nie tylko wyrzeczenia, ale i potężne zyski. Dla tych, którzy stoją przed życiowym wyborem, wahają się i być może demonizują rodzicielstwo, to cenna informacja. Ja akurat życiowych zysków szukam gdzie indziej, ale to fajnie, że ktoś ten zysk w ogóle ma, nieważne – z dziećmi czy bez:) Pozdrawiam:)
Ja też czytam bezdzietnik mimo, ze mam 2 letnia corke. Przez wiele lat nie chcialam miec dzieci, ale dopadl mnie ten’ mityczny’instynkt w wieku 28 lat, ale 5 lat probowalam z nim walczyc. Zdecydowalam sie na dziecko i nie zaluje. A teraz musze mierzyc sie z podobnymi pytaniami co bezdzietni 'kiedy (drugie) dziecko’? Rodzice jedynakow, tez nie maja latwo, rowniez uwaza sie ich za wygodnickich i egoistycznych.
Wspaniały tekst! Przy niedzielnej kawie czytam na głos, lubimy z mężem czytać sobie dobre teksty, zgadzamy się ze wszystkim! Marzymy o domku na skraju wsi, ale na razie nas nie stać ☺ Możemy jeszcze dodać do listy, oglądanie seriali w zimowe wieczory i słuchanie winyli na Ad Fontesie.
Bardzo fajny zwyczaj z tym czytaniem na głos:) To kolejny przyjemny punkt bezdzietnego, małżeńskiego (partnerskiego) życia – poświęcanie sobie czasu i uwagi.
o tak… filozofia „fuck it” <3
Ja bym chciała wiedzieć, gdzie autorka tekstu mieszka bez tych dzieci, bo ja chcę niedlugo zrobić podobny krok! 🙂
Zrób to! Polecam i ja! Autorka siedzi w mojej głowie 🙂 Ogród, ptaki, cisza, zieleń… Od 4 lat mieszkam w cudnym domku otoczonym starymi drzewami, godzinę drogi samochodem od miejsca pracy. Częściowa praca zdalna, leniwe poranki w weekend, odwiedziny przyjaciół, muzyka, filmy, książki i sen. Zdrowie psychiczne najważniejsze moi drodzy!
Miło się to czytało, nawet czas trochę zwolnił:)
U mnie podobnie. Najbardziej przyjemne jest życie bez pośpiechu, przynajmniej w weekend. Celebrowanie tych wszystkich chwil, kiedy nic nie muszę…
Ale nie obawiaj się, autorko wpisu, nie jesteś hedonistką. Jesteś epikurejką – przyjemności, które opisujesz, są proste i dostępne dla każdego, kto ma chwilę wolnego czasu. Kwestia wyboru, temperamentu i potrzeb.
I naprawdę cieszę się, że jest nas więcej.
A mnie cieszy, że się tu – na Bezdzietniku – już od roku spotykamy. To moja mała, codzienna przyjemność – zerkać, kto zajrzał, jaką refleksją się podzielił, jaki ślad po sobie zostawił… Piszę to pod komentarzem Moniki, ale kieruję do wszystkich sympatyków, którzy tu regularnie i życzliwie zaglądają:) Oczywiście mam też i inne małe przyjemności. Właśnie wylazłam z sauny i biorę się za pichcenie obiadu. Pozdrawiam niedzielnie wszystkich życiolubów i epikurejczyków, którzy znajdują przyjemność w celebrowaniu codzienności!
A my mamy nadzieję, że niebawem kolejne spotkanie bezdzietników LIVE! 🙂 Wiosno, nadciągaj!
Oj, tak! Nadciągaj! W marcu zacznę planować spotkania, więc już za momencik, już za chwileczkę…:))
„Na co dzień się nad tym nie zastanawiamy. Nie budzimy się z myślą: ale fajne jest życie bez dzieci. ” – a ja się zastanawiam i nieraz się z taką myślą budzę. Z myślą, że nie muszę się w niedzielę zrywać skoro świt, że nie muszę zarywać nocy żeby komuś zbijać gorączkę albo nakarmić piersią. I nie o to chodzi, że jestem leniem, tylko ja akurat bardzo, bardzo źle znoszę niedostatek snu – mózgi są różne, mój akurat taki. Że nie muszę tracić czasu na nieraz długie i frustrujące wizyty w gabinetach pediatrycznych, w szkole na zebraniach rodzicielskich, a ginekologa widuję tylko z okazji kontroli. Że moje ciało nie jest wyniszczone ciążami i porodami. Że mogę w weekend wyjechać w góry, nawet trochę wyższe i dostosowywać poziom wycieczki wyłącznie do dwójki dorosłych, sprawnych po 30. Że kiedy mam migrenę, mogę cały dzień przeleżeć w zacienionym pokoju i nie muszę pacyfikować niczyich krzyków i pisków (do których uznaję, że dzieci mają prawo). Że w ogóle mogę swobodnie wyjechać gdzie chcę i kiedy chcę, w tym poświęcić więcej czasu starszym rodzicom, rodzinie i znajomym niż dzieciata siostra. Że nikt nie odziedziczy po mnie tych genów, które są mniej udane. Że jeśli przydarzy mi się nieszczęście, to żadnego dziecka nie osierocę. Że nie sprowadziłam na świat człowieka, który będzie się musiał zmagać z trudniejszymi warunkami, niż my teraz (biorąc pod uwagę ignorancję polityków w kwestii globalnego ocieplenia, to serio za kilkadziesiąt lat będzie nieciekawie na planecie Ziemia).
Pamiętam, że kiedyś w weekend, kiedy jeszcze leżałam w łóżku, wyobraziłam sobie bardzo sugestywnie, że mam dziecko i właśnie muszę je uczyć sikać na nocnik. Poczułam przerażenie. Tak, jestem pewna, że nie lubiłabym życia z dzieckiem.
Przyznam szczerze, że ja też od czasu do czasu budzę się z myślą: o rany, nie mam dzieci, jak mi fajnie:)) Choć podobno – tak wyczytałam w jakimś mądrym artykule – bezdzietni tego nie robią. To ponoć domena rodziców – budzą się, biegną utulić dziecko i myślą sobie: o rany, jak fajnie że jest. Widocznie to, czego nie ma, też może być źródłem uciechy. Ale bezdzietność najbardziej cieszy mnie wtedy, gdy mijam plac zabaw albo przedszkole. Jakiś czas temu odwiedzałam siostrę na porodówce, i wtedy to już w ogóle ogarniał mnie szał radości:)))
Kocham to, że nie jest ode mnie w pełni zależny mały [ale rosnący] człowiek. Kocham to, że tylko ja bałaganię w moim pokoju. Że mogę sobie radzić z moimi zaburzeniami bez konieczności dostosowywania strategii do potrzeb małego rosnącego człowieka – mam gorszy miesiąc i nie ruszam się z łóżka? spoko, robotę nadgonię później, a przynajmniej nie straumatyzuję malucha widokiem rozbitego i nienawidzącego siebie Gatlinga. Że nie muszę udawać życzliwego zainteresowania opowieściami rodziców koleżanek z przedszkola i innych jednostek, z którymi łączy mnie bardzo niewiele. Że mogę wydawać kasę na gry komputerowe, materiały do wyrobu biżuterii i inne rzeczy, które budzą moją radość. Że wyjazd wymaga tylko zorganizowania opieki nad zwierzętami, a to dużo łatwiejsze niż upchnięcie gdzieś dziecka i wyjaśnienie mu, dlaczego zostaje.
A poza tym bardzo kocham to, że nie zdecydowałem się żyć wbrew sobie w związku hetero i nie muszę teraz okłamywać siebie ani innych.
My, niestety, zawsze mamy problem z organizowaniem opieki dla naszych zwierzaków. czasami wydaje mi się, że z dzieckiem poszłoby nam łatwiej – podrzuciłoby się do babci/siostry i tyle! A na cztery koty i jednego 60-kilogramowego potwora nie ma chętnych:(
Z innej beczki – gratuluję odwagi życia po swojemu. To, nawet gdy jest trudne, zawsze cieszy:)
Ja na szczęście mam pod bokiem dużo bezdzietnych znajomych, więc ktoś zawsze może wpaść nakarmić i obkuwetować koty [w ostateczności gospodyni bloku ogarnia je za kilka papierków]. A 60-kilowym potworem zająłbym się gratis z miłości do wielkopsów, ale 10 piętro w Warszawie to niestety warunki najwyżej dla ONka…
Jestem matką, jednego Juniora 🙂 Nigdy nie żałowałam swego w sumie samotnego macierzyństwa chociaż nie było planowane. To tak drogą wstępu. Ostatnio przeprowadziłam sama ze sobą wywiad w sprawie dzieci. I ze zdziwieniem odkryłam, ze cos we mnie twierdzi, ze dzieci powinno sie mieć, dlaczego? bo… trzeba. Ciągłość rodu (ale to brzmi), zachowanie narodu, no bo inaczej wymrzemy.
Z dzieciństwa pamiętam jedna scenę, byłam z rodzicami na wczasach, miałam z 8 lat, byli tam bardzo sympatyczni państwo, małżeństwo bezdzietne, z koleżankami w podobnym do mnie wieku użalałyśmy sie, jacy oni są biedni i nieszczęśliwi no bo bezdzietni. Skąd w takich dzieciach takie uczucia??? Dochodzę do wniosku, ze te uczucia wdrukowało nam otoczenie, wychowanie, cała otoczka społeczna. Szczerze muszę sie przyznać, że do tej pory coś takiego we mnie siedzi, ze odczuwam jakiś wewnętrzny żal, że ludziom bezdzietnym jakby coś zabrano/brakuje. Wiem, że to głupie i nie ukrywam, ze za ten blog jestem bardzo wdzięczna. Mogłam przemyśleć sprawę bezdzietności (tej z własnej woli) i, może to śmiesznie zabrzmi, zrobiło mi się jakoś lżej 🙂 Ja naprawdę Was bezdzietnych rozumiem, sama cieszę sie swoja wolnością i swobodą bo na szczeście Junior juz duży i samodzielny. Tylko jak pomyśle, ze może nie będę babcią to … jakoś mi żal. Ale się rozpisałam, wybaczcie chciałam to z siebie wyrzucić 🙂 Serdecznie pozdrawiam Was 🙂
Hej, Mag! Ciekawy temat poruszyłaś:) Piszę akurat wspomnienia z własnego dzieciństwa i właśnie sobie przypomniałam o babeczce – jednej jedynej w moim otoczeniu – która nie miała dzieci. Matko, jak ona nas, dzieciaków, intrygowała. Dla wszystkich było oczywiste, że nie może nie mieć dzieci ot tak sobie. Byliśmy przekonani, że za jej bezdzietnością musi kryć się jakaś tragedia, a przynajmniej melodramat:) Przez wiele lat uważano, że bezdzietność jest karą za grzechy, chorobą albo efektem skrobanki. Najwyraźniej na mnie akurat takie przekonania nie zrobiły większego wrażenia, bo i tak postanowiłam nie mieć dzieci, ale to pokazuje, jak silny jest ten społeczny imperatyw: musisz mieć, bo tak trzeba. Tutaj zawsze warto oddzielić (choć – wiem – to niekiedy cholernie trudne) wewnętrzne pragnienie urodzenia dziecka od tego narzuconego nam przez wielokanałowy społeczny przekaz przekonania, że „każdy musi”. A przynajmniej warto uświadomić sobie siłę tego przekazu, inaczej łatwo się pogubić. Spotkałam zbyt wielu ludzi, którzy nie mają za grosz tego pragnienia i są z tym szczęśliwi, bym wierzyła, że „każdy musi”:) Ale oczywiści wiem, że bardzo wielu ludzi po prostu chce i już. I z tym akurat nie ma co dyskutować:)
Wspaniała lista, myślę że w celach terapeutycznych każdy powinien sobie taką zrobić 🙂 Ja się czasami zastanawiam, skoro tak lubię spacerować po lesie, to dlaczego tak rzadko to robię? … chyba zaraz wcisnę kota w szelki i go wyciągnę 😉 Pozdrawiam!
Wiele osób, które z szczerym i zawziętym potępieniem oceniły mój życiowy wybór to wyznawcy jakiejś dziwnej idei życia w trudzie i znoju. W sumie nie wiem z czego to się bierze, ale my już tak chyba mamy narodowo. Jest albo mesjanistycznie albo nie ma w ogóle. Naczelnym kapłanem i wyznawcą tej teorii w moim życiu jest moja mama- przede wszystkim niespełniona babcia. Gdybym jej powiedziała wprost, że w ostatni weekend byłam w kinie, na nartach, na basenie, że obejrzałam pół sezonu nowego serialu i przeczytałam wciągającą książkę to bym usłyszała: nie masz nic innego do roboty to się tylko bawisz… Pod tą wypowiedzią kryje się mniej więcej: gdybyś miała dzieci to byś nie miała czasu na takie rozrywki, a tak marnujesz życie na pierdoły- wstydź się. Mama doprowadziła do sytuacji, w której wolę jej powiedzieć, że cały weekend tyrałam, myłam podłogi na kolanach, ugotowałam i wyprasowałam 40 koszul niż, że po prostu i po ludzku odpoczęłam po całym tygodniu. Moja mama to taki Hiob naszych czasów.
Zauważyłam też pewną tendencję, że rodzice szczerze zadowoleni z rodzicielstwa, którzy wypowiadają się na bedzietniku nie hejtują bezdzietnych, tylko są otwarci na inność drugiego człowieka. Autorem hejtu są osoby pokroju mojej mamy, którzy upatrują życiowego spełnienia w życiu w trudzie i znoju. Co więcej mam wrażenie, że tak postrzegają swoje rodzicielstwo. A są na bezdzietniku rodzice, którzy piszą: rodzicielstwo nie jest stanem łatwym, ale dającym szczęście. I pewnie napisaliby równie kojący tekst o dzieciach biegających boso po łące, gdy w tym samym czasie rodzice siedzą na tarasie z ciepłą jeszcze kawą. Wszystkich szczęśliwych rodziców, zadowolonych ze swojego życiowego wyboru serdecznie pozdrawiam.
To cierpiętnictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie to dla mnie fenomen. Też znam przykłady kobiet, które miały bardzo ciężkie życie (bo w ich pokoleniu tak miało być i już) i zrobiły wszystko, by córki miały równie ciężko. Kochały te córki, w duchu na pewno życzyły im jak najlepiej, ale tak je wychowały, by w każdej chwili dnia i nocy myślały o innych i za cenę cierpienia poświęcały się dla innych. Żeby broń Boże nie pomyślały o tym, że mają również prawa, a nie tylko obowiązki. Że mogą czerpać z życia przyjemność, a nie robić „to, co należy”. Strasznie to smutne!
Chwatko, czasami się zastanawiam czy to aby nie jest efekt naszej popapranej i trudnej historii. Pokolenie obecnych dziadków nie miało łatwo- trzeba przyznać, że czasy mieli ciężkie a wspomnienia wojenne, albo powojenne. Oni się nie dorabiali, oni odbudowywali. Ich dzieci, czyli obecne pokolenie 50 latków to pierwsze pokolenie na dorobku, dotknięte PRLem i szarością tej epoki. Pokolenie urodzone w latach 50/60 to są przecież czasy powstania i ugruntowania stereotypu matki polki- umęczonej kobiety z siatami, piorącej tetrowe pieluchy w pralce frani i walczącej o wszytko w kolejkach, pracującej bądź nie, czekającej ma męża z pomidorową po robocie, kobiety która mogła pomarzyć o opiekunce, wyjściu to teatru, czy zagranicznych wakacjach. Pokolenie 50 latków zainwestowało niekiedy całą swoją energię w dzieci urodzone w latach 80. Wysłali nas na studia (czasami bez sensu bo lepiej by się żyło dobremu spawaczowi niż bezrobotnemu socjologowi- z całym szacunkiem dla socjologów), zgromadzili jakiś majątek, chcieli żebyśmy żyli inaczej- lepiej niż oni, bardziej hedonistycznie, często w innym mieście z dala od potencjalnych dziadków- opiekunów wnuków. Z kolei urodzeni w latach 80 to jest pokolenie, które obecnie rodzi dzieci. Gdzieś tu następuje error i międzypokoleniowy błąd komunikacyjny. Bo my chcemy żyć bardziej przyjemnie, skoro całe dzieciństwo tłuczono nam do głów: ucz się żebyś nie musiała tak jak matka/jak ojciec… Jak my się staramy żyć z tymi całymi kinami, basenami, masażami, wakacjami, czytaniem książek i czasami bez dzieci, albo z jednym dzieckiem to naszym ojcom i matkom i ciotkom w głowach się nie mieści, że my ten cały hedonizm zrozumieliśmy zbyt dosłownie, rezygnując także z odpowiedzialności. W naszych domach nie musi być już posprzątane na glanc, a w niedzielę możemy i wolimy wyjść do knajpy niż gotować rosół i schabowego.
Na swoim przykładzie: gdy byłam na studiach to mama by się zapłakała gdybym zaszła w ciążę z jeszcze „niemężem”. Bo studiów nie skończę, kariery nie zrobię, utonę w pieluchach, skończę jak ona itp. A teraz jak już tą karierę robię, to ją to uwiera jak kamień w bucie, bo nie mam tradycyjnej rodziny i nie siedzę w domu jak zrobiła to ona i w ogóle to jak można czerpać satysfakcję z pracy i przyjemności serwowanych po robocie? Jej się to w głowie nie mieści, tak jak części czytelników bloga, którzy robią z bezdzietników uciekających od odpowiedzialności, pustych hedonistów, którzy życia nie rozumieją.
Społeczeństwa zachodu wyszły z pożogi wojennej w całkiem lepsze czasy i to widać na przykładzie młodszych pokoleń, którzy są jeszcze bardziej kosmopolityczni niż my.
O zdecydowanie coś jest w tym, że najpierw się słyszało „ucz się, żeby nie harować”, „dobrze, że młodzi nie doświadczają wojny, niech się cieszą wolnością”…. a kiedy się faktycznie cieszysz wolnością i nie harujesz jak wół, to wzbudzasz dezaprobatę albo wręcz potępienie :/ no i jak tu żyć…
Na pewno pokolenia naszych dziadków i rodziców przeszły twardą szkołę życia i lubią to wypominać dzieciom, które sami tak chowali, by było im łatwiej i przyjemniej – taki paradoks:) Ale gdy obserwuję kobiety z tamtych pokoleń, to mam wrażenie, że chodzi o coś więcej niż ciężkie warunki życia. One były wychowywane w poczuciu, że są dla innych. Wszystko, co robiły, robiły ze względu na kogoś (męża, dzieci, rodziców, teściów, ludzi, „którzy będą gadać”…) lub ze względu na powinność (bo tak trzeba). Piszę tu o rodzicach mojego pokolenia, czyli ludziach urodzonych podczas wojny lub tuż po. Dla nich kobieta, która stawia na siebie, jest zaprzeczeniem tego, co wydawało się tak oczywiste jak to, że zimą pada śnieg. Śnieg latem to jednak wstrząs, podobnie jak bezdzietna kobieta, która woli pójść na obiad do restauracji niż gotować w domu. Ale niechęci do obowiązków domowych nie wiązałabym z odrzuceniem odpowiedzialności. Nie cierpię sprzątać ani gotować, sprzątam co kilka tygodni, jadam na mieście, ale czuję się odpowiedzialna za swój związek, za męża, za moje zwierzaki, za rodziców, za gazety, które wydaję, i inne zawodowe projekty. Nie nawalam, po prostu ustalam sobie hierarchę spraw życiowo ważnych. Tak to widzę:)
Zofia 🙂 dziekuje za pozdrowienia 🙂 Takie siedzenie z kawa (kakaem) na tarasie i obserwowanie bawiacych sie dzieci jest w moich wspomnieniach. Bardzo przyjemnym wspomnieniem, a grono na tarasie bylo mieszane, dzieciate i bezdzieciate, i bardzo szczęśliwe 🙂
Strasznie tu demonizujecie rodzicielstwo, określacie mianem cierpiennictwa, wielkiej misji, a dzieci naprawdę bardzo szybko rosną nie są wiecznie płaczącymi niemowlętami, usamodzielniają się i wtedy rodzice mają naprawdę wiele czasu na przyjemności, to nie jest tak że rodzicę cierpią bo mają dzieci.
Ja też delektowałam się takimi opisanym wyżej przyjemnościami, zostałam mamą bardziej z poczucia obowiązku, przeszłam baby blus, teraz mam dwóch synów i wiem że nigdy nikogo nie będę bardziej kochać, i w obliczu tej miłości te opisane tak wzniośle przyjemnostki są tak naprawdę stekiem nic nie wartych bzdur, pamiętajcie rodzicielstwo to nie cierpienie, to miłość jakiej nigdy nie pojmniecie
Dla ludzi, którzy nie chcą być rodzicami, nie ma w rodzicielstwie nic pociągającego. Wierzę, że z twojej perspektywy, perspektywy matki, to może wyglądać jak demonizowanie. Ale dla mnie rodzicielstwo nie jest ani atrakcyjne, ani przyjemne. Za miłością-jakiej-nigdy-nie-pojmę nie tęsknię, bo mam taką, którą, chcę, pojmuję i którą się cieszę. Mimo to nigdy nie powiedziałabym, że twoje macierzyńskie przyjemności to stek nic niewartych bzdur. Każdy ma prawo do własnych uniesień. Nie ma sensu udowadniać, że jedne są – w sposób uniwersalny – lepsze lub wznioślejsze od innych. Dla mnie te bezdzietne uniesienia są lepsze. Ale tylko dla mnie.
Ja nie mam zamiaru nikomu nic udowadniać, po prostu przedstawiam własne zdanie.
Nigdy nikomu nie wypominam, że nie ma dzieci, bo uważam że to jest każdego osobista sprawa, mi też nikt do głowy nie kładł etosu tzw. matki Polki,
Jeszcze raz podkreślam, że miłość do zwierząt lub partnera czy partnerki, jest nikła w porównaniu z miłością do dziecka, a dwie pierwsze też doświadczyłam i cały czas doświadczam w swoim życiu, więc mam porównanie. Pozdrawiam, carpe diem
Każdy miłość przeżywa inaczej. Ja np. mam babcię, która ma piątkę dzieci i zawsze bardziej od nich kochała dziadka. Wszystkie dzieci dosłownie pozostawiła własnemu losowi! Dzisiaj nie utrzymują za bardzo kontaktów ze swoją matką. Także jak Pani widzi, nie każdy stawia dzieci ponad wszystko. I ja znam więcej takich ludzi, którzy swoje dzieci kochają, ale…partnera czy partnerkę kochają bardziej – to jednak widać. Niektórzy nawet się z tym nie kryją, a i odczucia dorosłych dzieci to potwierdzają. Więc nie można generalizować, że wszyscy na pewno będą mieć tak czy siak – bo to nie jest prawda. I chciałabym jeszcze poruszyć jedną rzecz – ludzie mający więcej niż jedno dziecko powinni swoje dzieci traktować i kochać jednakowo. Niestety bardzo często tak nie jest i zawsze to jedno dziecko kochają najbardziej…Także jak widać miłość to skomplikowana sprawa. I gdyby tak wszyscy ludzie kochali swoje dzieci to nie byłoby żadnych porzuceń i przemocy. Więc proszę wybaczyć, ale ja się nie zgodzę z tym co Pani napisała. Ludzie różnią się od siebie pod każdym względem. I bardzo dobrze bo inaczej niczego byśmy się od siebie nie nauczyli, nie byłoby wynalazków i wielkich odkryć, przestalibyśmy się rozwijać!
Ja wyrażam tylko swoje zdanie, a to dlatego że jak już gdzieś napisałam zirytowało mnie podejście to tzw. dzietności wyzierające z tego bloga. Nie piszę żeby ktokolwiek się że mną zgadzał, lub nie.
Wiadomo że są różne tragiczne sytuacje, pełne domy dziecka, mnóstwo osób uchylających się od alimentów, mających w d… swoje dzieci.
JA piszę z perspektywy przeciętnej rodziny i wiem że wiele osób podobnych do mnie się ze mną zgodzi, że miłość rodzicielska jest nieporównywalna do żadnej innej.
A jeśli chodzi o Twoją babcię to ona sama by musiała powiedzieć kogo i jak kocha w swoim życiu.
Właśnie – wielu ludzi, ale nie wszyscy. I wielu ludzi, którzy swoich dzieci nie kochają tak mocno jest z zupełnie tradycyjnych, przeciętnych rodzin. Wcale nie trzeba mieć złego dzieciństwa czy zaburzeń psychicznych aby kochać dzieci mało lub wcale. To nie wszystko są patologie. Niestety jak pisałam już wcześniej ludzkie uczucia to bardzo skomplikowana kwestia. Co do Twoim przekonań – oczywiście wierzę i rozumiem je. Jednak w Twoich początkowych wypowiedziach zabrakło tego, że są to tylko i wyłącznie Twoje odczucia. I zapewne wielu się z Tobą zgodzi. Co do mojej „pseudo -babci” (tak należy ją nazywać) to wierz mi, niczego nie musi mówić. To jest osoba, która dzieci mieć nie powinna – ewidentnie traktowała je jak piąte koło u wozu i z pewnością nie kochała. Ktoś kto kocha swoje dzieci nie postępowałby jak ona. Zresztą tak mówią wszystkie jej dzieci, jej siostry, a i nawet kiedyś mówili jej rodzice. Wyjątkowo specyficzna kobieta. Zawsze mnie tylko zastanawiało – po co ona miała te dzieci? Żeby wszystkich dookoła unieszczęśliwić? Niestety nie znasz szczegółów więc nie możesz się w tym temacie wypowiadać. A i zresztą babcia mawiała co nieco właśnie do swoich dzieci…I pamiętaj Twoja przeciętna rodzina nie jest inną przeciętną rodziną. My widzimy tylko to co ludzie chcą nam pokazać. Wielu ludzi odgrywa rolę i nigdy nie poznasz ich prawdziwej strony. Ludzie też kłamią i to naprawdę w wielu kwestiach, a poza tym koloryzują swoje życie. Pozdrawiam serdecznie
Aniu, chyba nie masz prawa do takich porównań. Każdy przeżywa swoje związki na swój własny sposób. Moje uczucia do ślimaka winniczka w ogródku nie muszą być gorsze, niż Twoje do dziecka. Są po prostu inne. Nie mozesz wszystkiego ustawiać w perspektywie moizmu. Czyli: ok, może macie jakąś tam rację, ale moja jest wiekszą racją. Ciesz się swoj.ą wiezią z dzieckiem i nie pouczaj innych.
Ty za to nigdy już nie pojmiesz ortografii. Co jest przykre, bo czego ignorantka pisząca „pojmniecie” może nauczyć swoje dzieci?
Gdy mędrcy myślą, głupcy się rozmnażają.
Ja nie mam zamiaru nikomu nic udowadniać, po prostu przedstawiam własne zdanie.
Nigdy nikomu nie wypominam, że nie ma dzieci, bo uważam że to jest każdego osobista sprawa, mi też nikt do głowy nie kładł etosu tzw. matki Polki,
Jeszcze raz podkreślam, że miłość do zwierząt lub partnera czy partnerki, jest nikła w porównaniu z miłością do dziecka, a dwie pierwsze też doświadczyłam i cały czas doświadczam w swoim życiu, więc mam porównanie. Pozdrawiam, carpe diem
Jak przeczytałam, że coś dla mnie cennego jest „stekiem bzdur”, to się zjeżyłam, ale rozumiem, że to po prostu twoje odczucie. I to jest jak najbardziej OK. Ja też nie zamierzam nikogo przekonywać, że życie bez dzieci to najlepszy wybór pod słońcem. To jest tylko najlepszy wybór dla mnie, no i może paru zaglądających tu bezdzietników:) A z tą miłością macierzyńską różnie bywa. Są tacy, którzy porównali i teraz ich gorzkie historie można czytać na stronach Żałuję rodzicielstwa albo Anonimowe wyznania matek. Tak że wiesz… Lepiej nie pisać takich rzeczy, bo znajdzie się ktoś, kto już doświadczył miłości zwierzęcia i partnera, no ale skoro mówią mu, że ta rodzicielska to taka niesamowita, więc i on chce… A potem jest bingo. Albo zonk. Różnie bywa. Presja pronatalistyczna i tak jest bardzo silna. Pozdrawiam!
Ja nie piszę że miłość rodzicielska jest taka niesamowita, to jest po prostu coś całkiem innego, coś, co sprawia że w porównaniu z „tym” nazwałam pod wpływem chwili i emocji przyjemności opisane w poście „stekiem bzdur”. Czytałam historie opisane na facebook owym żałuję rodzicielstwa i też się zajeżyłam że w ogóle taka strona powstała, dziwię się że mając dzieci można podpisywać się pod tym hasłem, wiem że życie nie jest łatwe, ale żeby od razu „żałuję rodzicielstwa”…
Jeszcze dodam coś: to naprawdę nie jest tak że ludzie posiadający dzieci nie potrafią czy nie chcą odczuwać drobnych przyjemności życia codziennego nazwanych wcześniej przeze mnie bzdurami, przepraszam jeśli uraziłam za to określenie, po prostu dla mnie rajcowanie się chodzeniem w piżamie do południa jest dziwne, ja akurat wolałabym wstać i iść pobiegać, albo pojechać w góry od których mieszkam 60 km. Ale to kwestia gustu, co tam kto lubi, tak czy siak posiadanie dzieci nie odbiera, nie zakazuje przeżywania codziennych przyjemności, cieszenia się życiem, kontemplacją przyrody, przynajmniej dla mnie.
Aniu, ja wiem, że macierzyństwo nie odbiera przyjemności, pisała o tym bodajże Zofia w swoim komentarzu. Możemy sobie wyobrazić szczęśliwą rodzinę na tarasie, biesiadującą, odpoczywającą i cieszącą się obecnością dzieci. Fakt, że opisujemy przyjemności bezdzietnego życia, w żaden sposób nie odbiera prawa do przyjemności macierzyństwu. Natomiast uważam, że o przyjemnościach bezdzietnego życia warto opowiadać, tak jak opowiada się o przyjemnościach macierzyństwa. Żeby była równowaga w narracjach. Od stuleci bezdzietność uchodziła za nieszczęście, bo w tamtych czasach była zwykle wymuszona. Dziś jest również wyborem, czyli czymś, z czego się cieszymy, co jest dla nas źródłem radości, a mimo to wciąż słyszę, że jestem jakaś niepełna, zapewne nieszczęśliwa, wybrakowana itp. Żeby mieć autentyczny wybór, trzeba mieć równoważne i bogate w niuanse opowieści – zarówno o macierzyństwie, jak i o bezdzietności. Dlatego piszę o bezdzietności. Nie po to, by odbierać radość rodzicom, ale po to, by wypełnić tę pustkę narracyjną po bezdzietnej stronie.
Próbujesz inteligentnie tłumaczyć ideę tego bloga, tylko niestety z niektórych postów i komentarzy wyziera traktowanie rodziców jak cierpiętników, zagonionych, niespokojnych, po prostu przygniecionych ciężarem rodzicielstwa, dlatego też lekko mnie to wkurzyło i napisałam swoje.
Obawiam się także że pisząc w taki sposób o bezdzietności nigdy nie zapełnisz pustki narracyjnej po bezdzietnej stronie, a niestety równowaga w narracjach to w mojej ocenie mrzonka, ona jest po prostu niemożliwa, dlatego że do rodzicielstwa nic innego nie da się porównać, a żeby była równowaga to na szali powinny być podobne w jakimś zakresie elementy.
Nie wiem w jakim środowisku się obracasz skoro ono Cię niejako potępia jako osobę bezdzietną, chyba masz pecha do ludzi nietaktownych, ja sama mam wielu znajomych bez dzieci raczej dlatego że ich mieć nie mogli, i dlatego wiem że wałkowanie tego tematu jest nieuprzejme.
Obracam się w normalnym środowisku, tłumaczę ci jedynie, że pisanie o bezdzietności niczego nie ujmuje rodzicom, a to jak bezdzietni postrzegają rodzicielstwo to ich sprawa. Tak jak twoją sprawą jest, jak ty to odbierasz. Nikomu jedynie słusznego postrzegania nie będę narzucać. Koniec tematu.
A ja z zupełnie innej beczki – jako filolog w jak najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu zauważam częste pojawianie się w dyskusjach na tematy kontrowersyjne słowa „narracja”. Podobnie naczytałam się kiedyś na innym blogu o „narracji terroru szczepionkowego”. 🙂 Sama byłam po drugiej strony barykady (czyli owego „terroru”) i miałam wrażenie, że po słowo „narracja” siega sie wtedy, kiedy zawodzą racjonalne argumenty. Tak jakby to jedno słowo, dla mnie oznaczające po prostu sposób opowiadania w utworach epickich, miało nadać głębszy sens wywodom na jakiś temat. Trochę wyziera ze mnie purystyczny chochlik, choć moja znajomość języka i jego historii na szczęście nie pozwala mi na dogmatyzm. Ale ta „narracja” drazni mnie po prostu i jest dla mnie wręcz synonimem pustosłowia. 🙂
Hmmm, to ciekawa uwaga, zwłaszcza w kontekście tego, o czym teraz piszę. Dla mnie „narracja” to sposób opisywania świata. Suma rozmaitych historii, które w naszym odbiorze składają się w jakąś – mniej lub bardziej – spójną całość. Przenosząc to na nasz bezdzietnikowy grunt – rodzice opowiadają o swoim doświadczeniu, bezdzietni o swoim. Subiektywnie. Po swojemu. Dla mnie to „narracje”. Używam tego słowa, bo właśnie jako filologowi nawinęło się pod rękę:) Tu nie ma co argumentować. W dyskusji o (nie)rodzicielstwie mamy raczej subiektywnie przeżywane historie niż racjonalne argumenty. Bo co racjonalnie miałabym uargumentować? To że nie chcę dzieci? To że tak, a nie inaczej odbieram presję społeczną? To, że dla rodziców dziecko jest pełnią, ale dla mnie brak dziecka nie jest pustką? To, że powinno się mieć dzieci albo nie powinno? Ja tu raczej widzę pole do opowiadania po swojemu świata niż argumentowania. Takie jest z kolei moje odczucie – również jako filologa:)
Edit: Choć zgadzam się, że sformułowanie „narracja terroru antyszczepionkowego” to jakiś językowy potworek:)
A ja wlasnie u Ciebie nie zauwazylam wcale naduzywania tego slowa. 🙂 Podziwiam Twoja umiejetnosc „dawania odpowiedniego slowa rzeczom” i chetnie czytam Twoje artykuly i komentarze, bo sa roznorodne i ciekawe. Jak juz wspominalam, przed dziecmi chyba nigdy sie nie zastanawialam, dlaczego chce je miec. U mnie bylo to pytanie: kiedy, a nie: dlaczego, choc przeciez to drugie jest rownie wazne. Mimo, ze jestem matka i bywam nia chetnie, nie moglabym sie na przyklad podpisac pod zdaniem: „Juz nie pamietam, jak to bylo bez dzieci”, poniewaz pamietam. I doskonale rozumiem, ze wcale nie musi czegos brakowac. Nie pamietam za to zadnego momentu z zycia przed dziecmi, w ktorym pomyslalabym: „Szkoda, ze nie ma ze mna dziecka”. Nie brakowalo mi niczego, wiodlam piekne i intensywne zycie, nawet jesli nie bylo spektakularne, nie czulam potrzeby kompensacji brakow wlasnego dziecinstwa. Byc moze oczywiscie zmienilaby mi sie perspektywa, gdybym dzieci miec chciala, a nie mogla, ale to juz pozostaje w sferze domyslow.
No widzisz, E-milko, a ja po twoim ostatnim komentarzu przeczytałam jeszcze raz to, co już napisałam (wymęczyłam raczej), i sprawdziłam, czy nie nadużywam w swojej książce słowa „narracja”:) I wiesz co – miałaś rację. Z powodzeniem można zastąpić je czymś bardziej naturalnym i człowiek nie wychodzi na bufona:))) Wielkie dzięki, nawet jeżeli nie do mnie piłaś. W ogóle jednocześnie piszę, czytam, co tu, dziewczyny, piszecie, i od razu przerabiam to na kolejne akapity. Jeżeli mi się uda i książka pójdzie do druku, macie ode mnie po egzemplarzu w podzięce za osobisty wkład:) Sama w życiu nie wyskrobałabym ze swojej łepetyny tylu refleksji i spostrzeżeń.
Aniu, ja jako bezdzietna gwarantuje Ci, że nie traktuję rodziców jako cierpiętników w ogólności. Podziwiam rodziców którzy podjęli trud wychowania i żyją własnym życiem, cieszą się swoim szczęściem i wyborem. Ale są przypadki rodziców ciągle umęczonych, narzekających, oczekujących, drażniących bezdzietnych moralizatorskimi tekstami, które stawiają nas bezdzietnych niżej. Po prostu widzi taki rodzic umęczony bezdzietnika i jazda… wyżyjmy się, pokażmy mu kto jest lepszy. A tu nie o to chodzi. Zgadzam się z Tobą, że z pewnego punktu widzenia nie można porównywać bezdzietności do dzietności bo to trochę jak porównywanie gruszek do jabłek. Niby owoce, a jednak nie to samo.
Uwierz, że my bezdzietni naprawdę często spotykamy się z wchodzeniem w nasze życie z buciorami. To jest nasza bolączka. I to się zdarza w normalnych środowiskach. Jeżeli Cię to dziwi to się w gruncie rzeczy cieszę. Oznacza to dla mnie, że daleko Ci do ludzi, których należy omijać szerokim łukiem.
Zofio wiesz jak tak na Twojej drodze stanie taki rodzic cierpiętnik, zacznie wchodzić w Twoje życie z buciorami, to może po prostu spytaj go czy potrzebuje pomocy, może zaproponuj, że na dwie godziny zaopiekujesz się jego dzieckiem, a ona czy on w tym czasie spokojnie zrobi zakupy albo umyje okna… Wtedy Ty będziesz miała inne zdanie na temat rodzicielstwa, a taki rodzic, inaczej spojrzy na Ciebie….
Aniu, z całym szacunkiem, ale nie muszę na siebie przyjmować roli zbawcy świata i mieć ochoty nadstawiać drugiego policzka. Od toksycznych ludzi raczej się odsuwam i nie będę wychodzić z otwartymi ramionami do kogoś, kto w kilka minut sprowadził mnie do parteru. Sama siebie zapytaj czy Ty też wychodzisz naprzeciw ludziom, którzy są dla Ciebie nieprzyjemni, ot tak bez powodu. Czy gdyby bezdzietnik z pogardą wypowiedział się o twoich dzieciach i macierzyństwie zaproponowałabyś mu, że popilnujesz mu psa kiedy on pojedzie na wakacje? Może zbytnie uproszczenie, ale jednak analogia widoczna jak na dłoni.
Mam koleżanki, które podrzucają mi dzieci, o tym już nawet z resztą pisałam, ale one nigdy nie dały mi odczuć ani jednym słowem czy gestem, że potępiają lub źle oceniają moją bezdzietność i mój wybór.
Haha, w życiu. Co to za pomysł! Chciał, niech się męczy sam. Większość bezdzietnych nie po to nie ma dzieci, żeby cudze niańczyć i się z nimi użerać.
Wszystkie te drobne przyjemności dostępne są w takim samym stopniu rodzicom. Może nawet smakują bardziej,bo są wyczekane i przez to jeszcze cenniejsze. poza tym, jak słusznie zauważyła Ania, dzieci szybko dorastają i człowiek ma wtedy mnóstwo czasu dla siebie. I wtedy świadomiej celebruje swoje życie. Poza tym przedstawiacie macierzyństwo w kontekście etosu matki polki. To bardzo wąska perspektywa. Macierzyństwo jest nieporównywalne z niczym innym. pierwsza ciąża mnie przeraziła, choć była zaplanowana i wydarzyła się dopiero cztery lata po ślubie. Czasami bywało trudno, problemy też bywały i zmęczenie. Ale czy człowiek bezdzietny ich nie ma? ma tylko inne. Miłości do dziecka nie da się z niczym porównać. Tu Anna ma sto procent racji. Za nic w świecie nie oddałabym przeżywania uczuć do moich dzieci. To jest najsilniejszy rodzaj miłości. Do dziś zadziwia mnie jej fenomen, mimo, że moi synowie są już mocno dorośli Za nikogo innego nie oddałabym życia, nawet za partnera czy rodziców. A za dzieci bez zastanowienia, bez wahania, w sekundzie. To absolutny fenomen. I jestem szczęśliwa, że dane mi jest tego doświadczać. A ci, co żałują macierzyństwa, to ludzie z wielkimi, nieprzerobionymi problemami. I oni maja problem ze sobą a nie z rodzicielstwem. To tylko tego konsekwencja.
Gdy przeczytacie już wszystkie książki na świecie, gdy wypijecie już litry kawy w samotności, gdy wykarmicie już swoje koty i psy, gdy zwiedzicie już cały swiat to na starość zrozumiecie jedną rzecz ze zmarnowaliscie życie. Może i nie śpię już 3 noce bo dziecko kaszle, może trzeba odłożyć sex na inny dzień, pewnie jutro poranek w biegu bo dziecko do przedszkola a ja do pracy ale za nic w świecie nigdy nie zrozumiecie jakie to uczucie gdy dziecko popatrzy na was i powie kocham Cię mamo. Dziecko urodziłam w późnym wieku i znam dwa oblicza życia ale to o czym piszecie tak naprawdę jest wypełnianie pustki. Pies, kot, kawa, to tak naprawdę nic nie znaczące sprawy. Nie macie pojęcia o miłości która łączy już na zawsze matkę z dzieckiem. Nigdy nie poznacie tego rodzaju miłości a bardzo dużo tracicie
Zrozumiałabym twój komentarz, gdybyś pisała w pierwszej osobie. Nie rozumiem, czemu napisałaś go w drugiej osobie. Piszesz o swoim życiu, nie o moim czy ogólnie jakimś „naszym”. Każdy ma swoje życie.
Pozwolę sobie zauważyć, że zmarnowane życie nie zależy od miałam/nie miałam dzieci. Życie zmarnowane jest wówczas, kiedy kierujesz się wszystkim co dookoła, a nie tym co wewnątrz Ciebie. gdybym przed śmiercią sobie uświadomiła, że moje decyzje były podyktowane cudzym głosem, to dopiero byłoby marnotrawstwo… nie przeżyć jedynego życia, jakie mamy, po swojemu… sama myśl o tym jest przykra. No i odwracając kota ogonem równie dobrze można stwierdzić, że posiadanie dzieci jest wypełnianiem pustki… Także może pozwólmy sobie nawzajem wypełniać życie, czym chcemy bez wartościowania tych „wypełniaczy”
Ewa, wybacz, ale prorokowanie nam, że kiedyś zrozumiemy, jak bardzo „zmarnowaliśmy życie”, to jest właśnie ta postawa, o której nie raz mowa na blogu. Ty wiesz, bez czego nasze życie jest bez sensu, buhaha. 😀 Tak trochę Ci nie wstyd tak pisać, tak otwarcie dyskryminować? Dla mnie Twój tryb dnia codziennego (poranny pośpiech, praca, przedszkole, seks niech poczeka) to istny dramat, w którym bym po tygodniu chciała przestać grać. Ale to ja tak mam, ja Tobie nie napiszę, że zmarnowałaś życie, kobiecość, atrakcyjność, a mąż Cię pewnie zdradzi (wiesz, faceci lubią seks!), czy że jesteś nudna i banalna, bo żyjesz jak kopia milionów innych kobiet, tak wiesz, pasożytując i konsumując na tym padole. Gdybym tak Cię określiła, to jak, fajnie by było? Jeszcze tonem mentorskim, bo ja wiem lepiej, Ty nie wiesz (w końcu ciężko być filozofem, gdy się człowiek spieszy).
Uświadomię Cię; są ludzie, dla których Twój styl życia to bezsensowny kierat, ale nie mają potrzeby mówić Ci tego co rusz, ani namawiać, byś została myślicielką, sadziła drzewa i poświęcała się na misji gdzieś w Afryce. Posiadanie dziecka jest egoistyczne, w końcu spełniasz swoje potrzeby (więzi, relacji, uznania, roli itp…). Jest dokładnie tak samo egoistyczne, jak potrzeba podróży, czy leniuchowania. Tak więc niech żyje zdrowy egoizm i równość w 🙂 No i na pocieszenie – wszyscy skończymy tak samo, i w perspektywie istnienia świata czy kosmosu, nasze życia są tak pięknie bezsensowne, jak dla nas pleśń na chlebie. Także luziku życzę. 😀
Ewa, jak sama nazwa blogu wskazuję chodzi tu o osoby które z własnego, dobrowolnego wyboru nie chcą mieć dzieci
(dokładnie tak jak ja), więc bądź tak uprzejma i zachowaj swoje mądrości dla siebie , nie tobie oceniać co tracimy, czego nie doświadczymy i czym wypełniamy to dziwne pojęcie PUSTKI.
Ewo, Aniu!
Uważam, że macie rację. Ja, bezdzietna, nie jestem w stanie pojąć ogromu miłości macierzyńskiej. To musi być naprawdę wielkie uczucie i wspaniale, że je przeżywacie. Nie rozumiem tego uczucia (bo nie mogę, skoro go nie doświadczyłam), ale rozumiem, że tego nie da się z niczym porównać.
A teraz, proszę, wy zrozumcie, że mnie tak bezgraniczna ogromna miłość przeraża. Nie czuję potrzeby przeżywania aż tak silnego uczucia. Kojarzy mi się z ciągłym lękiem o drugą osobę, wręcz z trwogą. Na co dzień obserwuję rodziców i widzę, jak oni bardzo kochają swoje dzieci, ale widzę też, jak ich ta miłość zaślepia, zniewala i ogranicza. Jacy są przewrażliwieni na punkcie swoich dzieci, jak o nie drżą, jak walczą, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
Ja nie pragnę tego czuć. Na pewno coś w związku z tym tracę. Ale i coś zyskuję. Spokój. A spokój i wewnętrzna równowaga jest dla mnie ważna.
To jest kwestia wyborów.
Nie możemy mieć wszystkiego, o czym już nieraz tu pisano. Być może, jak pisała Ewa, po wypiciu tych litrów kawy w samotności na stare lata będę żałować. Ale nie wyobrażam sobie, że, nie pragnąc dziecka, decyduję się na nie tak na wszelki wypadek, żeby na stare lat nie żałować. To przerażający pomysł.
Droga Ewo,
Dla mnie Twoje życie jest synonimem zmarnowanego życia. Bez radości, pełnego frustracji powodującej, że musisz pokazać innym, że jesteś „lepsza”.
Ale heca:) Zacznę od tego, że znalazłam się tu przypadkiem, przekierowana z innej strony. Mam dzieci i jestem nawet WIELOdzietna (to już zakrawa o patologię:) ) Jest to jedyny post, który tu zobaczyłam, ale tak mnie zdumiał, że aż pozostawię po sobie ślad w komentarzu:)
No więc – mam dzieci i:
Pijam kawę – nie w łóżku, ale nie uważam tego za jakąś mniejszą przyjemność, nigdy nie piłam kawy w łóżku
Jadam śniadania w południe! Nigdy nie pomyślałam, że to warte westchnień i zachwytów:)
Mam mnóstwo kontaktów z przyrodą – daleko więcej, niż gdy nie miałam dzieci, a nie mieszkam na wsi
Chodzę w piżamie aż za długo:)
Czytam! Czytam książki i moje dzieci już się tym zarażają
Na szczęście – NIE MAM WYRĄBANE…! (ten punkt mnie wręcz zamurował – „mam wyrąbane – to takie wspaniałe i jestem z tego dumna i napiszę wszystkim hej, mam wyrąbane, jest super”:D)
Śpiewam, śpiewam, śpiewam. W domu, poza domem, w aucie, w łazience, w górach, no śpiewam.
No, nie kąpię się przy świecach…
I nie zastanawiam nad romantyzmem
Ale przede wszystkim – nigdy w życiu nie przykładałam tyle wagi i uwagi do „ach nie mam dzieci” lub „ach mam dzieci”, chyba za mało wsłuchuję się w siebie….:P
Nawet nie wiedziałam, że można uważać swoją bezdzietność za coś tak wyjątkowego jak autorka tego bloga. „Stworzę bloga o tym, czego nie mam”, ale heca:)
Witam na Bezdzietniku. Dlaczego coś, czego pani nie rozumie, to od razu „heca”? Owszem, można pisać o przyjemnościach – jedzenia, medytowania, wychowywania dzieci, życia bez dzieci i życia na walizkach. Można się tym dzielić, napawać albo poddawać refleksji. Co w tym dziwnego? Czy gdzieś w tym poście było napisane, że rodzice z dziećmi nie mogą być szczęśliwi?
No, ale jaki sens ma Twój post? Potwierdzasz tylko tezę tego bloga – bezdzietni są wrzodem na tyłku osób dzieciatych, nie mogą przejśc obok nich obojętnie, muszą rzucić kamieniem i dołożyć swoje 3 grosze, mimo że temat ich nie dotyczy… Z takimi osobnikami i takim podejściem walczy autorka tego bloga.
Rzeczywiście, to „heca” nieładnie zabrzmiało, przepraszam. Ja naprawdę jestem zwyczajnie zaskoczona pomysłem na taki blog:) No bo zazwyczaj ludzie piszą, bo chcą się czymś pochwalić, opisują swoją pasję, chcą zachęcić, zmotywować do jakiegoś życia, lub piszą, żeby uporządkować samego siebie dla siebie. No a tutaj proszę, blog o bezdzietności – chwalić się czym nie ma, no bo ani to osiągnięcie, ani zasługa, pasja nieposiadania też wydaje się dziwna, zachęta dla innych, motywacja? Hm… może, ale po co? Taki blog „coś z niczego”, ale to ciekawe, że bardzo popularny, gratulacje.
Z różnych powodów założyłam blog, w wielu miejscach już o tym mówiłam i pisałam. Rodzicielstwo i bezdzietność to ważne tematy, takie życiowo fundamentalne. Decyzja: „mieć czy nie mieć dzieci” czasami przychodzi do nas niepostrzeżenie, a czasami okazuje się szalenie trudna. O radościach i troskach macierzyństwa można przeczytać na każdym kroku. Ja piszę o radościach i troskach bezdzietnego życia. Dla rodziców to pisanie o niczym, ale proszę mi uwierzyć – bezdzietni mają swoje tematy, swoje bolączki, swoje rozterki i swoje radości, o których warto pisać. A fakt, że sporo ludzi tu zagląda (tu i na FB) dowodzi, że bezdzietni też potrzebują takich miejsc, gdzie mogliby się spotkać, wesprzeć, pogadać. To tak króciutko, dlaczego akurat bezdzietność wzięłam na tapetę. Gratuluję udanego życia i pozdrawiam!
Ten blog jest super przydatny! Za mało piszę się wciąż o takiej tematyce. Wiadomo, że chcemy czytać coś co nas interesuje, a jako, że ja dzieci nie mam to właśnie czytanie o życiu bez nich jest dla mnie najbardziej interesujące!
Odnośnie do poprzedniego komentarza – gdyby to był blog o tym, czego autorka nie ma, to musiałby być o dzieciach. 😉 Tymczasem jest to blog o STANIE nieposiadania dzieci. Co w tym takiego dziwnego? Jest tyle blogów tzw. lifestyle’owych, czemu nie pisać o tym akurat stylu życia, który przecież tak wiele determinuje? A jeśli kobieta po mastektomii pisze bloga o tym, co przeżywa nieposiadając piersi to też się Pani tak dziwi, bo jest to blog o braku czegoś? Czy tylko bezdzietność wzbudza niepokój? Pozdrawiam
Skoro macie takie wspaniałe życie to po co wam wsparcie ???????? Może to życie jednak nie jest tak do końca takie super. Większość bezdzietnych poprostu przespala swoje szanse na posiadania dziecka i teraz koloryzuje swoje życie. Ja wstaje do dziecka a bezdzietna do psa czy kota. Ja jadę z dzieckiem do lekarza a bezdzietna z swoim pupilkiem. Ja szukam opiekunki a wy hotelu dla psa. No może różnicą taka ze ja czytam książki w nocy a bezdzietna z nudów w wolnych chwilach. Tylko czy to można nazwać szczęściem wszystkie te zamienniki
Owszem, wsparcie się przydaje, bo żyjemy wśród ludzi, którzy tak jak pani, nie potrafią zostawić naszego wyboru w spokoju, tylko na każdy kroku próbują wmawiać nam, jak bardzo marnujemy swoje życie i jak bardzo jest ono gorsze. Jeżeli pani wchodzi tu i nazywa moje szczęście zamiennikiem, wnioskuję, że czuje pani potrzebę dowartościowania swojego życia. Rozumiem, tak bywa, tylko czemu moim kosztem?
Ewa, skąd wnioski, że coś przespałyśmy?
Aż się ciężko to czyta… :/
Ja nie wstaję do psa czy kota, bo nie mam takich zwierzaków i zwyczajnie by mi się nie chciało. Dlatego żyję, jak żyję, bo mam wielką potrzebę wygodnictwa, bycia piękną, potrzebę pachnącej pościeli, dłuuugiego relaksu, no i luksus też lubię.
Co do bloga – tak, fajne jest wsparcie, poza tym Edyta ma dar pisania, urzeka swoim stylem, więc tu jestem i kropka. Zauważ, że tzw. wsparcie zaczyna się na forach dla podróżników, dla matek, dla modystek, czy fanów akwarystyki. Mnóstwo jest blogów o różnej tematyce, i świetnie. Teraz wejdź proszę na bloga o rybkach i akwariach, poczytaj, jak ludzie wydają 6 tyś. na lampę do akwarium, i pogadaj z nimi, jak marnują życie, ok? 😉 Może ich jeszcze uratujesz, co? Tak rozbudowana grupa wsparcia i godzinne wywody o rybkach – no patologia normalnie. 😀 Może nie jest dla nich za późno, co Ewa?
Co za komentarz! Nie pomyslalas ze są tu też osoby które może nie mogą miec dzieci…długo walczyły i teraz żyją z bezdzietnoscia i są z nia szczęśliwi i takie teksty i osoby jak tu na blogu są ogromnym wsparciem i dają kopa do brania z życia garściami
Tak jest Pani szczęśliwa że aż z tego szczęścia nie śpi Pani po nocach tylko siedzi i pisze blog – słabo.
Równie dobrze mogę odbić piłeczkę – taka pani szczęśliwa z dzieckiem, aż z tego szczęścia siedzi pani na blogu dla bezdzietnych i depcze szczęście innych. I co? Fajnie? Owszem, bardzo lubię siedzieć na blogu, choć może niekoniecznie po to, by się sprzeczać z czytelnikami. Lubię po nocach czytać, pracować, myśleć. Lubię też spać. Na szczęście – jako bezdzietna – mogę robić, co mi się żywnie podoba:)) Nie rozumiem, dlaczego musi pani siebie i mnie przekonać, że jestem nieszczęśliwa. Po co to pani? Ja jestem odporna na takie komentarze, nie od dziś prowadzę bloga. Jeśli chce mi pani dokopać – kiepski adres. Jeśli chce pani, bym postarała się o dziecko – próżny i bezdennie głupi trud. Jeśli chce się pani poczuć ze sobą lepiej – proszę zajrzeć do lustra i powiedzieć sobie: jest świetnie! A jeżeli chce się pani poczuć ode mnie lepsza – cóż… To dopiero jest cholernie słabe! Strasznie żal mi rodziców, którzy sens swojego rodzicielstwa odnajdują dopiero w konfrontacji z bezdzietnymi. Jakby po prostu nie mogli się nim cieszyć, bez oglądania się na innych.
Tak szczęśliwa a Taka nerwowa hihihi…….
Po co Pani tu komentuje? Tak szczerze?
To zapewne prowokacja 🙂 Bez sensu odpisywać na takowe komentarze. Człowiek będzie zdrowszy.
Taka szczęśliwa z rodzicielstwa, a siedzi na bezdzietniku i psuje humor innym. Hmm… Wnioski są dwa: albo troll albo nieudane życie. Cóż, nie ma na to recepty, proponuję jednak wziąć urlop od domowników.
Dodam tylko na odchodne bo szkoda mi czasu na śledzenie tego bloga, trochę poczytałam wcześniejszych postów i po prostu przeraża mnie podejście niektórych do życia, rodzicielstwa dzieci, broń boże życzyć komuś dziecka, broń boże spytać kiedy dziecko, broń boże zobaczyć w poczekalni u ginekologa dzidziusie i brzuszki, wydzielić strefy w przestrzeni publicznej gdzie dzieci wstępu nie mają, kobity czy Wy nie przesadzacie, czy nie jesteście zbyt przewrażliwione, na punkcie tej Waszej bezdzietności, nie macie dzieci i dobra, a dzieci są i jak na na razie będą i ludzie będą się z nich cieszyć, będą opowiadać o przedszkolach nocniczkach, kupkach, bo jest to częścią ich życia i mają do tego prawo, wiem, wiem nikt tu nie pisze że dzieci ma nie być, podziwiacie spełnionych rodziców, jesteście tolerancyjne dla cudzych odmiennych poglądów, dlatego nie musicie mi odpowiadać i popisywać się erudycją, nie musicie mieć zawsze ostatniego słowa, pozdrawiam i spadam, jak mawia Edyta „koniec tematu”
Ciekawa ta dyskusja, chociaż trudna. Myślę, że sedno tkwi nie w tym, czy ktoś ma dzieci, czy ich nie ma, a w tym,jaki ma stosunek do ludzi w ogóle. Szacunek dla inności, tolerancja, otwartość zależą od systemu posiadanych wartości. Podobnie jak kultura osobista świadczy o człowieku. Mnie się wydaje, że jeżeli kogoś drażni czyjaś bezdzietność to nie czuje się w pełni komfortowo w roli rodzica. A bezdzietni, których rażą różne aspekty rodzicielstwa chcą jakby usankcjonować swój wybór. Taka to już ludzka natura….
Zgadzam się z tobą – tu nie chodzi o to, czy ktoś ma dzieci, czy nie, tylko o przyzwolenie na inny wybór, inny światopogląd, inną hierarchię wartości (i to dotyczy zarówno dzietnych, jak i bezdzietnych; nietolerancyjne zachowania można spotkać po obu stronach). Nie wiem, czemu niektórzy rodzice tak bardzo chcą przekonać bezdzietnych, że ich bezdzietne życie to niby-życie, ich szczęście to niby-szczęście itp. To może być zazdrość lub nieodnajdywanie się w roli rodzica, przywiązanie do konserwatywnych wartości, absolutyzowanie macierzyństwa/ojcostwa. Zawsze przy okazji takich dyskusji się nad tym zastanawiam. Co do bezdzietnych, których drażnią różne aspekty rodzicielstwa – też pewnie mają mnóstwo swoich powodów. Jednym z nich na pewno jest presja społeczna i rodzinna, jaka jest na nich wywierana. Pisałam w dwóch miejscach o eksponowaniu zdjęć, reklam i plakatów z dziećmi właśnie w kontekście tej presji. To nie jest tak, że nie mogę patrzeć na zdjęcie dziecka, bez przesady:) Kiedy jednak nie chcesz być rodzicem, a na każdym kroku – wśród znajomych, w rodzinie, w pracy, w kinie, u ginekologa – przekonują cię, że powinnaś mieć dzieci, to po prostu zaczynasz się wkurzać. Ale pewnie jest wiele innych, bardziej wewnętrznych powodów, dla których bezdzietni odrzucają oznaki rodzicielstwa. Dziś wielu ludzi się waha i wtedy takie rodzicielskie reprezentacje odbierają jako ingerencję w swój wewnętrzny świat. Społecznego usankcjonowania swojego wyboru też pewnie potrzebują. Czasami chodzi o to, że bardzo chcieli mieć dzieci, ale nie mogą, i ciężko im oglądać to, co w pewnym sensie utracili… Dużo by pisać:) Pozdrawiam!
Generalnie z zażenowaniem czyta się komentarze rodziców, którzy usilnie próbują przekonać bezdzietnych, że życie bez dzieci jest jałowe, puste i bez sensu. Każdy chyba wie najlepiej, czym dla niego jest szczęście i każdy dąży do niego na swój sposób. Fajnie by było, gdyby ludzie akceptowali swoje wybory i cieszyli się spełnieniem innych ludzi, a nie narzucali wszystkim swój punkt widzenia.
Nigdy nie ośmieliłabym się oceniać czyjegoś życia i uważać, że tylko moja droga jest najlepsza. Bo skąd niby mogłabym to wiedzieć?
I takich ludzi jak Ty nam potrzeba, droga Marto!
Jesteś bezdzietna i piszesz że podobno szczęśliwe ale nie masz pojęcia o tym jak to być matka i skąd wiesz że wtedy nie bylabys szczesliwsza ? To tak jakby pisać że czekolada jest najpyszniejsza na świecie a nigdy nie miałabyś je w ustach. Dla mnie to obojętne czy masz dzieci czy nie ale po co o tym zakładać blog i udawadniac jak się jest szczęśliwym. Poza tym jak piszesz coś w sieci to musisz mieć tego świadomość że każdy może to skomentować nie tylko ludzie którzy podobnie jak Ty niby są szczęśliwi.
„Dla mnie to obojętne czy masz dzieci czy nie ale po co o tym zakładać blog” – no i tu dochodzimy do sedna: Ewo, to nie jest blog dla ciebie. On jest dla bezdzietnych i tych, którzy są tym zainteresowani. Skoro tu są, dyskutują, czytają, spotykają się, to znaczy, że jest potrzebny. Ty zapewne też masz swoje miejsca w sieci. Czemu innym odmawiasz prawa do tego?
Ewo, jako bezdzietna z wyboru dużo niedorzecznych komentarzy na temat bezdzietności w życiu przeczytałam i wysłuchałam, ale Twojemu zdecydowanie należy się palma pierwszeństwa.
– Dlaczego Ty nie przeprowadzisz się do Bhutanu, może wtedy byłabyś szczęśliwsza?
– Dlaczego nie nauczysz się albańskiego, może byłabyś szczęśliwsza?
– Dlaczego nie zaangażujesz się w ratowanie wymierających tuńczyków błękitnopłetwych, może byłabyś szczęśliwsza?
Tłumacząc najbardziej łopatologicznie: dlatego, że NIE CHCESZ, nie interesuje Cię to, jest Ci to obojętne, nie ciągnie Cię do tego i nie masz na to ochoty. Dla bezdzietnych z wyboru rodzicielstwo jest właśnie taką przeprowadzką do Bhutanu i nauką albańskiego.
Jeśli w realnym życiu próbujesz namawiać osoby niezdecydowane na dziecko do zmiany decyzji tłumacząc im jak ważne jest w życiu pierwsze USG i jaka to bezdzietność jest słaba – to robisz wiele złego. Tu, na blogu, wypowiadało się sporo osób, które ugięły się pod ciężarem presji otoczenia i żałują. Czują, że zrobiły coś wbrew sobie, nie są z tym szczęśliwe i dałyby wiele, aby cofnąć czas.
Co do bezsensownego pytania po co ten blog. Właśnie po to, żebyśmy my – bezdzietni (ale nie tylko) – mogli swobodnie porozmawiać, wymienić się opiniami, może nawet mailami, bez bycia ocenianymi, narażonymi na wciskanie nam dziecka w brzuch i opowieści jakie nasze życie jest puste i jałowe, a my – pseudoszczęśliwi. W realu non stop narażeni jesteśmy na głosy takich jak Ty – wszystkowiedzących i oświeconych, którzy poznali jedyną słuszną receptę na szczęście.
Nie mam szczerze mówiąc pojęcia, po co Ty i kilka innych komentujących tu osób, wchodzicie na ten blog i krytykujecie nasze posty, komentarze, podejście do życia. Do głowy by mi nie przyszło, żeby wejść na blog parentingowy i wmawiać rodzicom, jacy muszą być nieszczęśliwi, urobieni i pytać po co im w ogóle te dzieci. Szczęśliwy człowiek, pewien swoich życiowych wyborów, nie robi tego. Teb blog po prostu nie jest dla Was, jak pewnie wiele innych blogów w sieci, zrzeszających grupy osób, do których nie należycie albo z którymi się nie identyfikujecie. Tak jak my nie szukamy zaczepki na blogach dla rodziców, tak Wy zostawcie w spokoju jedyne miejsce w sieci, w którym my – bezdzietni – możemy otwarcie, swobodnie ze sobą porozmawiać.
Mini, aż się uśmiechnęłam pod nosem, jak przeczytałam twój komentarz. Właśnie ślęczę nad książką o bezdzietności. I wczoraj napisałam takie zdanie:
„Moich deklaracji o wyborze bezdzietnego życia nikt nie brał na poważnie, równie dobrze mogłabym deklarować chęć wstąpienia na tron Bhutanu”. Jak widać, widmo Bhutanu krąży nad bezdzietnymi:)) Zbaczając z tematu bezdzietności – jest fajna książka o Królestwie Bhutanu. Napisała ją żona poprzedniego bodajże króla: „Skarby Królestwa Grzmiącego Smoka. Tajemnice Bhutanu” (taki mały offtop).A za komentarz dziękuję. Nigdy dość powtarzania, że nikt nie ma prawa mówić nam, że jesteśmy pseudoszczęśliwi. To jest jak puszczanie bąka w towarzystwie – tego się po prostu nie robi.
I jeszcze jedno. Tak jak Ty przez 37 lat mojego życia piłam te kawy kiedy chciałem, czytałam te książki w każdej wolnej chwili, do rana siedziałam przed laptopem robilam to co dawalo mi szczescie. Tylko ze po latach nie pamietam smaku tej kawy, nie pamietam o ktorej i kiedy wstalam, nie pamietam o czy były te wszystkie przeczytane książki, nie pamietam w jakie gry grałam i co robiłam w sieci. Natomiast pamietam doskonale kiedy i gdzie miałam pierwsze usg i wiadomość ze napewno ktoś mieszka w moim brzuchu i biję mu serce. Dlatego też wiem,ze to niby szczescie jest ulotne bo są to sprawy maloistotne.
Ewo. Rozumiem to. To są twoje refleksje i twoje odczucia. Ale ludzie są różni. Mają różne odczucia, różne potrzeby i różne plany na życie. Ciesz się swoim życiem, a ja będę cieszyć się swoim. Tu nie ma o czym dyskutować. Pozdrawiam!
Edyta, jak Ty to robisz, że masz w sobie ten stoicki spokój???
Jestem pod wrażeniem!
Czasami bywa trudno. Wtedy trzy razy okrążam dom, zanim usiądę do pisania:)) Robię dziesięć przysiadów, a potem nurzam pióro w czerwonym winie i jakoś idzie…;)
Zawsze mnie zadziwia ta pewność z jaką obcy ludzie wypowiadają sie o czyimś życiu i uczuciach. Na pewno będziesz żałować, nic nie wiesz, marnujesz życie. Każdy ma tylko jedno życie i z uwagi na to że żyje się tym jednym życiem, niepodobnym do innych, mając tylko swoje doświadczenia i marzenia, to nikt nie jest w stanie powiedzieć czegoś na pewno o życiu innej osoby. Bo najprościej w świecie ta druga osoba jest kimś innym i myśli inaczej. Mimo to są osoby, ktore posiadają monopol na jedynie słuszną prawdę na temat życia i co jest w nim ważne, tak jakby zjadły wszystkie rozumy świata. Ja od niedzieli cieszę się obecnością przygarniętego z ulicy kota 🙂 I to jest moja radość na ten moment 😉
A jaka to radość dla kota:) Życzę ci wielu mruczących poranków. Swoje sierściuchy najchętniej utopiłabym w misce z mlekiem (wiem, koty nie piją mleka, ale moje to jakieś dziw-koty i piją), ale za to mruczenie o poranku codziennie mam ochotę złożyć jakiś dar dziękczynny. I składam – daję im śniadanko:)
My się dopiero poznajemy, ale jest bardzo grzeczny i z całych sił domaga się czułości 🙂 Pozdrawiamy z Lucjanem Twoją kocią gromadkę 😉
Mam 44 lata i nie mam dzieci z wyboru. Ale niestety z trudem dobrnąłem do końca tego grafomańskiego manifestu wiejskiego filozofa…
Szkoda, że bezdzietność z wyboru nie idzie w parze z pozytywnym nastawieniem do świata. Jasne, tekst może się nie podobać, ale takie zgryźliwe komentarze można sobie darować.
O, może coś więcej o sobie? 🙂
A Ty, jaki artykuł byś napisał? W sensie, jako facet, w jakim stylu i o czym? Tak z ciekawości pytam, bo chyba niewielu tu bezdzietnych panów…
Mam 35 lat, nie mam dzieci z wyboru a zycie nauczylo mnie zeby nigdy nie mowic nigdy.
Dzialanie ukladu hormonalnego , to co wdrukowala nam kultura, srodowisko, kilka przypadkowych splotow wydarzen na zasadzie zycie potoczylo sie tak a nie inaczej, kilka takich a nie innych podjetych decyzji i oto okazuje sie ze dzieci sa albo ich nie ma.
SNAUT, gratuluje, ja skapitulowalam po „spacerze w pizamie wokol domu”
Cloe, zobacz jakim społeczeństwem jesteśmy, że ciężko się czyta coś prostego, radosnego.
Zobacz też na odzew – komentarze, które przemieniły się w polemikę, momentami mało przyjemną,wrogą.
Mało kto dzieli się swoimi przyjemnościami… Mało kto napisał, co cieszy na co dzień…
Bezdzietnika czytam od jakiegoś czasu, kilka razy popełniłam nawet jakiś komentarz…
Ale w ostatnim czasie znowu na kwestię bezdzietności spojrzałam inaczej.
Dzieci nie posiadam i nie planuję z powodu problemów emocjonalnych, depresji. Uważam, że to marny materiał na matkę i raczej nie ma szans bym dziecku nie zafundowała jakichś traum w gratisie.
Znajomi, rodzina o moich problemach nie mają pojęcia, pytanie o dziecko ucinam krótkim „nie”.
Kilka tygodniu temu bardzo poważnie zachorowała moja mama. Stan jest bardzo ciężki, nie wiadomo czy kiedykolwiek odzyska świadomość. Oczywiście z rodzeństwem walczymy o najlepszą opiekę etc. I tu pojawiają się pytania – żebym przemyślała teraz (wg biologii i metryki czas mi się kończy) jeszcze raz, bo jak ja będę w takiej sytuacji kto się tym wszystkim zajmie, będę leżała sama gdzieś w szpitalu i nikt mnie nawet nie odwiedzi. Perspektywa nie za ciekawa, przyznaję, ale naprawdę teraz mam na szybko robić sobie opiekuna na starość? O to w tym chodzi? Ja naprawdę mam dość dobrze rozwiniętą umiejętność myślenia przyczynowo-skutkowego, wiem, że będziemy z mężem sami na strość. Ale posiadanie dzieci jako zabezpieczenie przed samotnością na starość zalatuje mi egoizmem…
A o ironio nas bezdzietnych posądzą się o egoizm! 😉
Tu jest ciekawa refleksja mamy o tym, że nie możemy rodzić dzieci dla swoich egoistycznych potrzeb. To ciekawy i rozsądny głos. Czy będziemy mieć dzieci, czy nie, większość z nas wyląduje kiedyś na jakimś szpitalnym łóżku i będzie potrzebowała opieki obcych ludzi. Starość i chorowanie jest samotne. A dopóki zdrowie dopisze, i rodzice, i bezdzietni będą na co dzień cieszyć się z relacji społecznych, jakie sobie wypracowali, a nie z towarzystwa dzieci. Te będą trudzić się nad własnym życiem, raczej za górami, za lasami, niż na wyciągnięcie ręki. Pozdrawiam!
I polecam: http://www.nishka.pl/dziecko-nic-ci-nie-jest-winne-nie-mozesz-zadac-od-niego-odwdzieczenia-sie-na-starosc/?fbclid=IwAR2nJVhMIrYqiN_yCq14GnLgJszxuowiZ-WKQgaw-DXWyE9bP5Sq4D8ta0E
Jestem pielęgniarką i mimo tego, że z dość krótkim stażem widziałam już na tyle dużo mam i babć nie odwiedzonych przez nikogo (mimo że dzieci/wnuki żyją) przez CAŁY pobyt w szpitalu, że tekst o podaniu szklanki wody nie trafia do mnie w cale. I zdaję sobie sprawę, że niektóre z tych kobiet zapracowały sobie na to całym swoim życiem i nie można mieć do ich dzieci pretensji. Dlatego zgadzam się, że posiadanie czy nie posiadanie dzieci nie sprawi że starość nie będzie smutna.
Czytając książkę „Krystyno nie denerwuj matki” Michaliny Grzesiak, nieplanowanie pozwoliłam sobie wejść tu ponownie i „wrzucić” pewien fragment, który na swój sposób ilustruje słodko-kwaśną, ale jednak cudowną kwintesencję macierzyństwa : ” Po burzach, kurwach i morzach łez biegniecie do dziecka, stajecie nad łóżkiem i sprawdzacie czy plecy przykryte. Takie jesteście właśnie. Wtedy dochodzicie do wniosku, że chcecie więcej. Wtedy okazuje się, ile to wszystko warte. Jesteśmy masochistami, nazwijmy sprawy po imieniu. Wiedząc, w co się pakujemy, brniemy dalej mimo wszystko, a sytuacja, w której uczestniczymy, przynosi nam niewytłumaczalne szczęście. Poza tym jest we wszystkim dziwna siła, która piętrzy bałwany piany na ustach nad małymi twarzami przed godziną spania, ale nie jest w stanie otrzepać skrzydeł z gęstego miodu, kiedy już buzie cichną. Człowiek uzależnia się od zawsze dodatniej kalkulacji uczuć w całej kwestii macierzyństwa i nie wyobraża sobie więcej w tym nie być. Potem przychodzą pierwsze występy w żłobku. Albo zabazgrany świstek kartki, na którym zupełnie nic nie widać, ale wiesz, że został stworzony w artystycznym szale tylko dla ciebie. Słyszysz zmiękczone do maksimum słowa wiersza: „Mamo, mamo, coś ci dam, małe serce, które mam” i topniejesz. Tryska z ciebie brokatem w dwustu kolorach. Nic na świecie bowiem nie uczy tak pokory, jak prywatni miniludzie i ich minisprawy. Nic nie uzależnia mocniej i na dłużej niż inny człowiek, którego musisz ukleić od zera na porządnego i mądrego.” Może rodzic nie zawsze ma czas na maksymalnie rozciągnięte w czasie picie kawy, czy chodzenie w piżamie pół dnia, choć takie momenty również mają miejsce w dzietnych domach, ale za to ma całe spektrum przyjemności, przy którym „chodzenie w piżamie, czy picie kawy” (bez urazy dla nikogo) wydaje się błahostką.
Mam takie pytanie do wszystkich rodziców, którzy komentowali pod tym postem w duchu krytyki: co Wy chcecie osiągnąć, tzn.:
1. Czy potępiając wybór i motywację bezdzietników chcecie sprawić, że jutro wstaniemy rano jak jeden mąż, popatrzymy w lustro i powiemy sobie: ale byliśmy głupi z tym naszym uporczywym „niechceniem”, zrobimy sobie dziecko. Albo wersja mniej optymistyczna: nie chce dziecka najbardziej na świecie, ale zrobię sobie, bo ktoś tam w sieci napisał, że miłość rodzicielska to najlepsze co go spotkało.
Czy Wy nie możecie zrozumieć, że ludzie są różni? Że wśród społeczeństwa jest grupa osób, która nie czuje żadnej potrzeby posiadania potomstwa? Niektórzy nie chcą bo mają taką naturę, niektórzy z uwagi na różnego rodzaju traumy, niektórzy dzieci mieć nie mogą. To co nas łączy to np. ten blog, na którym możemy wymienić się doświadczeniami: radościami i bolączkami. Jesteśmy w mniejszości społeczeństwa, odbiegamy od reguły i normy, ale chcemy mieć własne miejsce, w którym nikt nam nie pluje w twarz, a my nie musimy udawać że deszcz pada. My się z rodzicami nie licytujemy kto lepszy, a kto gorszy.
2. Czy przypisujecie sobie rolę wybawicieli bezdzietników? Czy to jest rodzaj jakiegoś posłannictwa? W życiu do głowy by mi nie przyszło, żeby wchodzić na blog o rodzicach i dla rodziców, w którym namawiałabym do bezdzietności. Wydaje mi się to pomysłem wysoce absurdalnym.
A może:
3. Poprawiacie sobie po prostu humor naszym kosztem? Budujecie na tym własne ego? Czujecie się lepsi, potępiając nasze życie i nasze wybory?
Jeśli chodzi o mnie, to ja nie krytykuję Waszego wyboru, choć uważam, że wiele tracicie. Oczywiście każdy z Was powie, że nic nie tracicie, bo tego nie potrzebujecie, ok. Natomiast z punktu widzenia rodzica- ta strata jest ogromna i wręcz niezrozumiała. Natomiast to jest Wasze prawo i Wasz wybór. Ja tego nie podważam i nie wciskam Wam dziecka do brzucha. Swoim wpisem (a w zasadzie cytatem) pokazałam, że trudy życia rodzica i to „umęczenie”, o którym często mówią bezdzietnicy, ma ukryte dno, a tak naprawdę nie dno, a piękną tajemnicę. Tyle. I z tego powodu wcale nie trzeba nam współczuć lub ewentualnie się tego bać. Dlaczego rodzice wypowiadają się na tym blogu? Ponieważ, mimo że blog jest na temat bezdzietności, nieustannie porusza tematy rodzicielstwa i dzieci, choć od strony ich nieposiadania. Rodzice przedstawiają jedynie swoją „stronę mocy”. Na blogach parentingowych nie mówi się za wiele o bezdzietności, stąd ten temat budzi emocje w tym, a nie innym miejscu. Większości rodzicom wypowiadającym się na Bezdzietniku zarzuca się, że „atakują” osoby bezdzietne, bo mają czelność powiedzieć swój punkt widzenia i na pewno, tak całkiem szczerze- są udręczonymi i niezadowolonym ze swojego wyboru osobami. Tymczasem nie rozumiem, dlaczego NIEKTÓRE bezdzietne osoby, zadowolone ze swojej ścieżki życiowej, tak bardzo krytykują rodziców, którzy lubią rozprawiać o dzieciach, chwalić się nimi. Żądają stref child-free itd., itp. Jeśli ktoś jest szczęśliwy ze swojego wyboru, to skąd ten rodzaj „fobii” odnośnie szczęścia rodziców z posiadania dziecka. Skąd ta awersja do dzieci i taki duży sprzeciw wobec społeczeństwa nastawionego na rodzicielstwo?. Ktoś z komentujących tu osób (w innym poście) napisał, że bezdzietni „bratają się” z tymi rodzicami, którzy są nieszczęśliwi w swojej roli i zawsze ich chętnie wesprą….. czyli „jeśli jesteś zawiedziony i nieszczęśliwy, to przyjdź do nas, poklepiemy Cię po ramieniu i pomyślimy, jak dobrze, że to nie my”, czyli dostaniemy potwierdzenie naszego wyboru. A jeśli przyjdzie tu zadowolony rodzic, który wypowie się właśnie z tej swojej szczęśliwej perspektywy, to lepiej niech już sobie idzie emanować tym szczęściem na blog parentingowy, bo tu nikt nie będzie mu klaskał. A tak w ogóle…. to skąd ma czas na pisanie, skoro mu dzieci stoją i płaczą ? 🙂 Jeśli jestem szczęśliwy, to czy muszę szukać potwierdzenia swojego szczęścia? Ja nie piszę tu po to, aby kogoś urazić, czy poczuć się lepiej, ale żeby trochę obronić to nasze „straszne” rodzicielstwo, wytłumaczyć nasze rodzicielskie „fanaberie” i pokazać, że to, co drażni bezdzietnych w rodzicach, nie jest robione nikomu na złość, tylko wynika z natury posiadania dziecka. To wszystko ode mnie.
Wszystko ok, każdy może wyrazić swoje zdanie aczkolwiek większość ludzi uważa, że tylko oni postępują słusznie i reszta powinna postępować tak samo. I to nie odnosi się tylko do rodzicielstwa, ale do każdej sfery życiowej. A ludzie między sobą się różnią i nie dla każdego to samo jest: dobre, zdrowe, ciekawe, śmieszne, straszne, cudowne itd. To raczej logiczne. Ja np. uważam, że ludzie, którzy są domatorami wiele w swoim życiu tracą, jednakże nie mówię im tego bo uważam, że to jest niegrzeczne. Domatorzy najwyraźniej najlepiej czują się w swoim domu i oni uwielbiają tak żyć! Więc analogicznie – niczego nie tracą bo to im jest po prostu niepotrzebne. Po co zatem przekonywać ich do podróży czy jakiegoś wychodzenia albo robić im wykłady w tym temacie? Są ode mnie po prostu inni i cała filozofia! Powiedz samotnikowi, że musi spędzać dużo czasu z ludźmi bo wiele traci. Uważasz, że będzie zadowolony gdy przy każdej sposobności spotkania Ciebie na swojej drodze będzie tego słuchał? To jeszcze bardziej go do ludzi zniechęci. Tak już jest w życiu – jedni lubią białe, a drudzy czarne. Ja jestem bezdzietna, może na razie, a może na całe życie. Od zawsze wiedziałam, że jak będę mieć dziecko to tylko jedno albo wcale. Nie mam problemu z dziećmi, placami zabaw dla dzieci, nie krzyczę gdy dzieci bawią się niedaleko mojego domu i hałasują, zajmuję się nawet dziećmi z rodziny i od znajomych, ale swoich nie chcę mieć. I jest wiele powodów. Na blogi parentingowe nie wchodzę i nie wypisuje, że dzieci mają niegrzeczne bo biegają w restauracji gdzie jest gorące jedzenie (a tego nie znoszę) itd. więc znowu bez przesady. Zasady kultury są niestety obce większości populacji. Zmierzłych ludzi, którym wszystko przeszkadza jest wszędzie pełno. I są to zarówno dzietni jak i bezdzietni 🙂 Szanujmy się nawzajem i korzystajmy z zasad savoir – vivre.
Natomiast muszę przyznać, że jestem zdziwiona, jak wielu rodziców wchodzi na ten blog. Zawsze zastanawia mnie w jakim celu? Jeżeli np. nie interesuję się gotowaniem to takich blogów nie odwiedzam bo i po co? Chyba, że chcę zacząć gotować lub czegoś nowego się nauczyć. Nie podróżuję to raczej nie czytam blogów podróżniczych, albo czytam z ciekawości lecz nie krytykuję podróżujących skoro nic o tym nie wiem bo sama nie podróżuję itd. Rozumiem jeśli ktoś wchodzi na tego bloga po to aby starać się zrozumieć bezdzietnych, jednakże po co wtedy ich zachęcać do dzieci lub prawić morały albo nie daj Boże wyzywać od płytkich? Bo niestety wiele na tym blogu takich komentarzy się znajduje. Takiego typu zachowania są niedopuszczalne dla tego kto kieruje się w życiu kulturą osobistą oraz poszanowaniem drugiego człowieka. I tyczy się to wszystkich – dzietnych czy bezdzietnych w każdej z dziedzin życia. Nie prawmy sobie morałów wzajemnie bo to nie ma sensu. Różnimy się od siebie. Ludzie obcych kultur też nie szanują (tyczy się zarówno Katolików jak i np. Muzułmanów), ale szanowani chcą być wszyscy. Szkoda gadać. I jeszcze ostatnie – co do natury posiadania dziecka (nie lubię słowa posiadanie, ale nie znajduję lepszego) to coś chyba jest nie tak z tą naturą skoro nie wszyscy odczuwają do tego „chętkę”. To po prostu pokazuje, że ludzie to nie tylko kawałek mięsa żeby w życiu kierować się wyłącznie instynktem różnego rodzaju, ale również własną osobowością – stąd u ludzi występuje dużo więcej cech niż u zwierząt. Ludzie doznają dużo więcej emocji, mają więcej talentów i niestety patologii. Ludzie nie są tak jak zwierzęta (choć częściowo zwierzętami jesteśmy) mocno zależni od np. faz księżyca, pór roku, przyrody itd. Dlatego posiadanie dziecka z natury (czyli wszyscy powinni je mieć wg Ciebie) mi tutaj nie bardzo pasuje. Ktoś kto dzieci nie lubi nie powinien ich mieć bo istnieje małe prawdopodobieństwo, że jednak zmieni zdanie…W życiu nic wbrew sobie i na siłę bo to prowadzi do tragedii. Życie ludzkie i historia to pokazują. To zbyt skomplikowane na wpisy w internecie. Ludzka psychika jest skomplikowana. Pozdrawiam
Hej, Izabelo! Przede wszystkim, dzięki za formę. Myślę, że tak właśnie – takim językiem i takim tonem – możemy sobie otwarcie i uczciwie rozmawiać. Bez nerwów, spokojnie wyjaśniając swój punkt widzenia. Ja to czuję tak: są na bym blogu rodzice, którzy mówią: „Hej, wpadłam/wpadłem, poczytałem, ze mną jest inaczej, dzieci są super, nie wyobrażam sobie życia bez dzieci itp.”. Gdy czytam taki post, myślę sobie: OK, fajnie! Ja nie wyobrażam sobie życia z dziećmi, ale to nie znaczy, że musimy się tu przerzucać argumentami. Są też inne komentarze. Takie, które w sposób jawny lub zawoalowany przekonują bezdzietnych, że czegoś im brakuje, że to ich życie jakby niepełne, że nie odkryli jeszcze jakiejś tajemnicy, że są tacy jacyś nie do końca dojrzali bez dzieci, że nie dostąpili jakiegoś wtajemniczenia itp. Rzeczywiście te posty wywołują lawinę krytyki ze strony bezdzietnych, bo to jest dokładnie to, przed czym uciekamy i przed czym chcemy chronić się – na przykład na tym blogu. Słyszymy to codziennie, nagminnie, od bliskich i obcych, słyszymy to w telewizji, czytamy w prasie, spotykamy w necie. Jedni częściej, inni rzadziej, ale większość bezdzietnych ma tego po dziurki w nosie. Nie chcą tego słuchać, odcinają się od tego, czasami się pieklą, bo ileż można. Jeżeli ich życie tak się potoczy, że kiedyś zostaną rodzicami, sami powiedzą sobie, czy było warto. Czy odkryli w macierzyństwie/ojcostwie to „coś”, o czym tak wiele razy słyszeli. Rodzice często sami mówią: „nie da się tego wytłumaczyć”. To trzeba przeżyć i już. Ci, którzy nie chcą tego przeżywać (w ogóle lub akurat w tej chwili), nie uwierzą, odrzucą, potraktują jak kolejny przykład tej cholernej presji. Bezdzietnym brakuje historii nierodzicielskich, bo o takie naprawdę znacznie trudniej.
Jeżeli chodzi o dzieci… Sama należę do osób, które nie lubią przebywać w towarzystwie dzieci. Nie lubię i już. Gdybym lubiła, pewnie byłabym matką. Dlatego dla mnie jest ważne, by były miejsca wolne od dzieci. Nie wiem, dlaczego miałabym robić z siebie męczennicę i odpoczywać z dziećmi, skoro mnie to męczy. Dzieci i rodzice mają swoje miejsca i swoje prawa w przestrzeni publicznej. To nie jest tak, że im tej wspólnej przestrzeni odmawiam. Chciałabym jedynie, by była jakaś alternatywa. Ostatecznie ja też mam prawo do odpoczynku. To nie jest jakaś straszna fobia. Nie zamierzam dzieci wysyłać w kosmos. Po prostu wśród setek knajp dla rodzin z dziećmi lub dla wszystkich, chciałabym kilku tylko dla dorosłych. Nie wydaje mi się, by to było jakieś wygórowane albo deprecjonujące kogoś oczekiwanie.
Pewnie rzeczywiście jest tak, że bezdzietni lepiej rozumieją i łatwiej dostrzegają cienie rodzicielstwa niż blaski, dlatego rodzice, którzy chcą trochę ponarzekać, tutaj akurat znajdą do tego przestrzeń. To naturalne. Nie chcę być rodzicem, nie lubię dzieci, więc nie dostrzegam w rodzicielstwie nic pociągającego. Trudno mi uwierzyć w jego plusy, choć się staram:) Ale to jest tylko i wyłącznie mój odbiór rodzicielstwa. Rozumiem, że dla mamy czy taty życie z dziećmi to przede wszystkim konfitury. W tym punkcie chyba najtrudniej się spotkać. Rodzice widzą w życiu bezdzietnych pustkę, wypełnianie czasu „bzdurami”, jak tu ktoś napisał, i zastępowanie sobie dzieci kotami. Bezdzietni z kolei w życiu rodziców widzą trud, mordęgę, zimną kawę i ograniczenie wolności. Myślę, że tak rozmawiając, możemy choć zbliżyć się do zaakceptowania swej inności. Pozdrawiam!
Jeśli chodzi o mnie, to ja nie krytykuję Waszego wyboru, choć uważam, że wiele tracicie. Oczywiście każdy z Was powie, że nic nie tracicie, bo tego nie potrzebujecie, ok. Natomiast z punktu widzenia rodzica- ta strata jest ogromna i wręcz niezrozumiała.
Nie krytykuję, ale jednak tak troszeczkę, ale to się nie liczy, bo ja z misją 😉
Izabelo – jak ktoś już wspominał – myślę, że żadna z bezdzietnych nie wchodzi na blogi parentingowe i nie wmawia innym, że cokolwiek tracą. Tak samo w życiu – jak koleżanka mówi o ciązy zawsze szczerze gratuluję. Bo fakt, że ja nie będę miała dzieci nie sprawia, że uważam, że już nikt nigdy nie powinien ich mieć!
I co tam, pojadę bardziej – jakby dla każdego byłaby to taka wielka strata, gdyby dla każdego fakt pojawienia się potomstwa na świecie sprawiał, że zmienia zdanie i chce być najlepszym rodzicem na świecie to w skrajnych przypadkach nie byłoby dzieci wyrzuconych na śmietnik, w mniej skrajnych – domy dziecka byłyby puste. Sad but true.
Izabelo, jeżeli mówisz, że prawo do nieposiadania to Prawo i Wybór, musisz też uszanować, że są osoby, które np. dzieci nie lubią. Po prostu. Znam parę takich osób, które unikają jakiegokolwiek kontaktu z dziećmi, a dzieci też omijają ich szerokim łukiem. Jakaś taka wzajemna niechęć- nie ma chemii i tyle. Te osoby w towarzystwie dzieci czują się źle, dlatego nie pójdą na rodzinny kinder bal, albo nie usiądą na ławce w parku obok głośniej piaskownicy. Dlatego chcą mieć swoje miejsce w sieci i w realu. Fakt, że są takie osoby nie oznacza, że należy je ukrzyżować za odmienność.
Jeżeli jest jakieś miejsce child free to na Boga dlaczego to jest tak źle odbierane??!! Zapewne nie jest to jedyna knajpa w okolicy. Masz dzieci- idź do restauracji przyjaznej dzieciom z kącikiem zabaw, itp. Czepianie się miejsc i eventów child free jest dla mnie o tyle dziwne, że nie postuluje się jednocześnie o możliwość zabierania dzieci do klubu z gołymi babami. Nie idę tam gdzie nie chce, albo gdzie nie chcą mnie. Po prostu.
Przeczytałam blog od deski do deski, razem z komentarzami i przyznam szczerze, że nieszczęśliwi rodzice z „gatunku umęczonych” są najczęściej niechętni bezdzietnikom. Wypowiedzi szczęśliwych rodziców są pozytywne wobec naszej społeczności. Taki dostrzegam schemat/prawidłowość, choć nie wykluczam wyjątków. Nie znalazłam również żadnego postu ani komentarza, który odsyłałby szczęśliwego rodzica, akceptującego naszą społeczność na blog parentingowy. Odsyłane są tam osoby, których posty kwalifikują się na hejt, albo są na granicy hejtu lub posty „wciskające nam dzieci do brzucha” w imię jakiegoś rodzaju misji uzdrawiania świata.
Idąc dalej, jeżeli nawet taki bezdzietnik, widząc „rodzica umęczonego” utwierdzi się w przekonaniu, że nie chce żyć w ten sposób, to co w tym złego? Chyba lepiej podjąć decyzję w oparciu o pewne spostrzeżenia niż powołać na świat człowieka, a później tego żałować (tak – są kobiety, które żałują macierzyństwa, wystarczy poczytać wypowiedzi kobiet na jednym z polecanych przez Chwatkę profili na FB, które najczęściej chcą zostać anonimowe).
I na koniec: gdybym dajmy na to fascynowała się wędkarstwem muchowym to zapisałabym się do związku wędkarskiego i udzielałabym się tam z pasją. Jednocześnie nie uczestniczyłabym w spotkaniach kółka o dzierganiu na drutach skoro nie znoszę robótek ręcznych.
Ja nie uważam, że każdy musi lubić dzieci, ja też nie lubię pewnych „rodzajów ludzi”, „zachowań”, ale jednocześnie nie jestem za izolacją tych ludzi od pozostałej części społeczeństwa. Dlatego razi mnie ta kwestia. Myślę, że byłabym równie zniesmaczona pomysłem „disabled-free”, czy „fat-free”- dla mnie to ta sama kategoria. Wolę sama zadecydować, gdzie powinnam zabrać dziecko bez niczyich „wskazówek”. Ja nigdy nie napiętnowałam bezdzietnych, ale zostałam odesłana do innego miejsca, bo miałam inne zdanie, więc nie mogę się z tym zgodzić. Rodzicielstwo lub jego brak dotyczy zarówno bezdzietnych, jak i dzietnych, tym bardziej, że mówi się tu o rodzicach i dzieciach (często krytycznie), więc pełen obraz sytuacji mogą dać tylko wersje obu stron. Nie jest to temat „od czapy” dla rodziców. Na Bezdzietniku są nie tylko osoby, które zrezygnowały z rodzicielstwa, ale też te wahające się, więc dobrze żeby miały również pozytywne opinie od szczęśliwych rodziców, nie tylko te płynące od ludzi, którzy z takich, czy innych powodów sobie nie poradzili w tej roli. Bo można żałować zarówno rodzicielstwa, jak i jego brak. Teraz oddaje głos innym. Pozdrawiam.
Z tym fragmentem muszę wejść w polemikę: „Wolę sama zadecydować, gdzie powinnam zabrać dziecko bez niczyich „wskazówek”.
Przestrzeń jest wspólna. Ty chcesz zabierać dziecko, gdzie tylko zapragniesz. Ty chcesz mieć pełnię praw i swobód. A ja? Co z moim prawem do tej samej przestrzeni? Ja mam polubić dzieci? Rozumiałabym ten głos, gdyby większość miejsc była dla dorosłych, a tylko wskazane dla rodziców i dzieci. Rzeczywiście, miałabyś problem. Ale wszystkie knajpy są dla rodziców z dziećmi. Czy naprawdę musisz chodzić z nimi do tej jednej, dwóch, które stawiają na dorosłą klientelę? To aż taki problem: odrobinę się posunąć? Jak zauważyła Zofia, do klubu go-go też nie pójdziesz z dzieckiem, choć nie ma naklejki child-free, i chyba jakoś specjalnie z tego powodu nie cierpisz?
Można sobie poradzić w jakiejś roli jeżeli się w niej występuje. To nie jest blog ludzi, którzy nie poradzili sobie w roli rodziców, tylko osób którzy tej roli w życiu nie pełnią i pełnić nie chcą. To subtelna, ale jednak wyraźna różnica.
Jak dla mnie – swoim ostatnim komentarzem potwierdza Pani swoją misyjną obecność na blogu. Szukając aluzji w wyborach- są dwa twarde elektoraty, a Pani przeciąga niezdecydowanych. Nie taka jest idea tego miejsca.
Dla każdego jest miejsce w przestrzeni publicznej. Nie widzę po prostu powodu, dla którego należy tę przestrzeń kategoryzować. Jak nie mam ochoty patrzeć na czyjąś buzię, to zamykam się w łazience w domu i nie wymagam, żeby wszyscy schodzili mi z drogi.
Spokojnie, nie zamierzam pełnić misyjnej funkcji na blogu. Choć wchodzą tu rożni ludzie, w różnych celach i warto, żeby znali obie strony medalu. Warto też, żeby czasem niektórzy bezdzietni otworzyli odrobinę oczy i uszy na rodziców, i wykazali minimum empatii.
Już zmykam, żeby dać przestrzeń i oddech bezdzietnikom 🙂
A ja widzę powód, żeby czasem tę przestrzeń podzielić. Na szczęście nie Ty o tym decydujesz, czy powstają knajpki child-free, tylko decydują właściciele tych knajpek. Wiesz dlaczego nigdy nie powstanie knajpa fat-free czy disabled-free? Dlatego, że nie ma na nie popytu. A na knajpki child-free jak najbardziej.
W Warszawie na Mokotowie jest kawiarenka Miau Cafe. Mieszkają w niej na stałe adoptowane koty. Osoby korzystające z tej kawiarni są zobowiązane do tego, aby zachowywać się tam spokojnie, nie zaczepiać zwierzaków, jeśli sobie tego nie życzą, nie hałasować. Ok 1,5 roku temu wybuchła wrzawa po tym, jak właściciel uznał, że do kawiarni będzie wpuszczać tylko młodzież powyżej 14 roku życia, po okazaniu legitymacji szkolnej. Dlaczego? Ano dlatego, że młodsze dzieci często hałasowały, zaczepiały zwierzęta, a rodzice traktowali te kawiarnie jako plac zabaw – nie reagowali na prośby obsługi, aby uciszyć dzieci czy zabrać je od kotów, gdy ciągnęły je za ogon i zaczepiały. Co ciekawe, decyzję o wprowadzeniu limitu wieku właściciel poprzedził ankietą wśród Klientów, którzy stwierdzili, ze wolą, aby to miejsce było wolne od dzieci. Wrzawę zrobili rodzice oburzeni, że ich Hania i Kubuś nie będą mogły „pobawić się” z kiciusiami. Tylko, ze te kiciusie to żywe stworzenia, które w dodatku są u siebie w domu. Dużo więcej osób jednak przyklasnęło decyzji właściciela.Co ciekawe, nie była to decyzja przeciwko dzieciom tylko przeciwko rodzicom, którzy swoich dzieci nie pilnują, nie reagują na prośby obsługi i właściciel o tym wyraźnie wspomniał uzasadniając taką decyzję.
Miau Cafe to przykład, są też inne restauracje, które po prostu nie są dostosowane do dzieci, bo właściciel podjął taką decyzję – nie ma tam kącików zabaw, przewijaków, obsługa chodzi z gorącymi talerzami. A rodzice często gęsto nie pilnują swoich dzieci i wydaje im się, że dziecko może spokojnie ganiać po restauracji, bo przecież zawsze ktoś z obsługi na nie spojrzy. Także niestety to nie dzieci, ale właśnie rodzice są głównym powodem tego, że powstają miejsca child-free, bo od dziecka 2,3 letniego nikt nie wymaga, że będzie doskonale wiedziało, jak ma się zachować i będzie siedziało cichutko przez 2 godziny. Ale od rodziców już wymaga się tego, żeby znudzone dziecko nie biegało po restauracji, nie wchodziło pod stoły i nie zaczepiało innych.
Co do Twojej misji (tak, misji) pokazywania niezdecydowanym drugiej strony medalu. Otóż nawet ci niezdecydowani wchodzą na blog dla bezdzietnych, aby poczytać o życiu bezdzietnym. Jak będą chcieli poczytać o blaskach rodzicielstwa – wejdą na dedykowany do tego blog. Przyjmij też, że tu na Bezdzietniku są osoby, które są bezdzietne z przymusu. Nie udało im się zajść w ciążę, wiele razy próbowali in-vitro, całe swoje życie podporządkowali staraniom o dziecko. Przyszli tu po przegranej walce, aby poczytać o bezdzietności, upewnić się, że może nie jest ona taka straszna, a nawet potrafi być całkiem fajna. Przyszli upewnić się, że nie będą jedynymi bezdzietnymi na tej planecie i że, pomimo bezdzietności, mają szanse na szczęście. Wejdź na post o żegnaniu się z nadzieją – zobaczysz ile jest tutaj takich osób. Myślisz, że te osoby chcą czytać o Twoim szczęśliwym rodzicielstwie, o mistycznej miłości i wielkiej pustce w życiu bezdzietnych? Ja myślę, że nie. Że właśnie przyszli tu, aby unikać takich wywodów, bo ich to po prostu boli, bo może nie są jeszcze do końca pogodzeni ze swoją bezdzietnością, a tutaj próbują stanąć na nogi. Na nas, bezdzietnych z wyboru, lukrowany opis rodzicielstwa nie robi żadnego wrażenia. Ale dla bezdzietnych z przymusu jest tylko dodatkowym nożem wbitym w plecy.
Twoje komentarze tutaj są jak zachwalanie mięsa na blogu dla wegetarian – nie na miejscu. A o „drugiej stronie medalu” pisze milion innych blogerów w sieci i jak ktokolwiek będzie chciał to czytać, to wejdzie na tamte blogi.
Sorry, ale jeszcze jedno. Mnie osobiście zupełnie nie drażni wybór bezdzietności, jest mi absolutnie wszystko jedno, czy ktoś ma dzieci czy nie. Pytana- zawsze odpowiadam, że rodzicielstwo ma blaski i cienie, ale w moim mniemaniu warto. Polecam, nie dlatego, że potrzebuje „współcierpienia” w mojej „niedoli”, ale dlatego, że uważam, że naprawdę warto. Moja przyjaciółka jest bezdzietna, ma związek na odległość. Nigdy nie skrytykowałam jej wyborów, chociaż moje są zupełnie inne i jestem przekonana co do słuszności moich decyzji. Zupełnie też nie zazdroszczę nikomu bezdzietności, szczególnie tej chcianej. Gdybym chciała być bezdzietna, to nie zdecydowałabym się na rodzine. Dla mnie rodzina to zmiana inplus, co nie oznacza, że przedtem moje życie było jałowe, albo że dzieci są teraz jedyną treścią mojego życia. Jedyne, co mnie „denerwuje” w bezdzietności, to podejście niektórych bezdzietnikow do kwestii rodziny, dzieci lub rodziców. Ale nie będę rozwijać tematu, bo rozpętam „gówno- burzę”, która nie jest mi do niczego potrzebna.
Mini- nie musisz się nade mną wytrząsać i toczyć piany. Myślę, że gdyby blog nie poruszał tematu dzieci i rodziców (często krytycznie), a tylko opisywał Wasze życie, wielu rodziców nie udzielałoby się w tym miejscu. Na blogach parentingowych nie ma „osądu” nad bezdzietnymi, to i bezdzietni nie muszą się tam bronić lub mówić, że wcale nie jest tak źle, jak myślicie. Co do zachowania rodziców w restauracjach- rodzice są różni i bezdzietni są różni. Zarówno wśród jednych, jak i drugich są ludzie kulturalni i niekulturalni. Niestety nie da się tak zrobić, żeby tabun ludzi w restauracji zachowywał się tak, jak ja sobie tego życzę. A zamykanie komukolwiek drzwi przed nosem uważam za niegrzeczne i dyskryminujące. Oczywiście to jest moje zdanie i wiem, że niestety takie miejsca powstają.
Otóż przyjmij do wiadomości, że na bezdzietnych internet wylewa wiadro hejtu, również blogi parentingowe. Tylko, że mnie to nie obchodzi. Nie zamierzam tracić czasu na czytanie tych komentarzy i udowadnianie piszącym swoich racji. Ja jestem szczęśliwa ze swoim wyborem i mam gdzieś, że ktoś w internecie uważa mnie za osobę wartą krytyki – dopóki nie kieruje tych słów do mnie bezpośrednio nie zamierzam sobie tym w ogóle zaprzątać głowy. Oprócz bycia bezdzietną, jestem też ogromną fanką zwierząt. Uwielbiam je, kocham, rozczulają mnie i bawią. Jeśli zauważam w internecie miejsce, gdzie np. pod jakimś artykułem wylewa się pomyje na zwierzęta pisząc, że są śmierdzą, sraj*ą i hałasują to mam to gdzieś. Nie loguję się na te portale, tylko po to, żeby udowadniać myślącym inaczej niż ja jakie zwierzęta są cudowne (a są.).
Na rodziców i dzieci również internet wylewa pomyje. Czy każdej osobie piszącej negatywnie o dzieciach np. pod przeczytanym przez Ciebie artykułem odpowiadasz, próbując się, jak to nazwałaś, „bronić”? Idź na poczytne portale i odpal pierwszy lepszy artykuł związany z rodzicielstwem – zobaczysz co to jest hejt na dzieci i przestaniesz się go w końcu doszukiwać na Bezdzietniku. Naprawdę jestem zdziwiona, że do internetowej obrony rodziców i dzieci na swój cel obrałaś sobie właśnie Bezdzietnik.
Izabelo. Piszesz „Co do zachowania rodziców w restauracjach- rodzice są różni i bezdzietni są różni. Zarówno wśród jednych, jak i drugich są ludzie kulturalni i niekulturalni. Niestety nie da się tak zrobić, żeby tabun ludzi w restauracji zachowywał się tak, jak ja sobie tego życzę.” – to oczywista prawda, jednakże niestety są pewne zasady. Tam gdzie występują zagrożenia nie ma miejsca na pewne zachowania. W restauracji nosi się gorące potrawy – bieganie wśród stolików i kelnerów jest niedopuszczalne! Jest to niebezpieczne nie tylko dla samych dzieci, ale również dla obsługi i klientów. Gdy ktoś zostanie mocno poparzony będzie już za późno! A tak się składa, że byłam kiedyś świadkiem takiej sytuacji i nie chciałabyś tego widzieć. Dziś cała drżę gdy widzę takie zachowania, a są niestety bardzo częste. Także kultura kulturą, ale pewne rzeczy mieć miejsca nie powinny. Ja też nie znoszę np. ludzi krzyczących przy stoliku, ale to nie zagraża zdrowiu i życiu (nie mówię o awanturach). Niestety ludziom brak wyobraźni. Co do strefy child free – ja nie widzę w tym nic złego. Od wieków były miejsca gdzie dzieciom wstęp był niedozwolony. Przypomnij sobie gdy sama byłaś dzieckiem. Dzieci nie są dorosłymi. Byłam kiedyś na kolacji w Atelier Amaro (tam wpuszczają dzieci dopiero od 14 roku życia) i nie wydaje mi się aby ktokolwiek kto tam przyszedł miał z tym problem, a na pewno większość z tych osób miała dzieci. Bezdzietni to nadal niewielki odsetek. Do większości miejsc możesz z dzieckiem wejść i nikt na pewno nie robi z tego problemu. Ba! Dla dzieci jest multum atrakcji i udogodnień. Powiem Ci jeszcze o jednym zdarzeniu, którego doświadczył mój mąż, a ja byłam tego świadkiem. Czekając ze mną na wizytę u okulisty w poczekalni bawił się chłopczyk (na oko miał między 7-9 lat) rzucając tekturowym samolotem specjalnie w mojego męża. A dokładnie w jego głowę…nie reagowaliśmy choć nie było to przyjemne. Wyobraź sobie, że rodzice to widzieli i nic nie zrobili, mało tego ich to śmieszyło. Nie wyglądali na wybitnie młodziutkich, byli porządnie ubrani i sami zachowywali się spokojnie. I stało się – mój mąż dostał tym samolotem w oko…jak się domyślasz to on najpierw wylądował u okulisty. Na szczęście nie stało się mu nic poważnego, ale po tym zdarzeniu ma alergię na bawiące się dzieci, które czymś rzucają. Ty byś nie miała? To nie było niechcący, ten chłopak zrobił to specjalnie. Oszczędzę Ci tego jak zachowali się jego rodzice po tym zdarzeniu. I jeszcze do miejsc „specjalnych czy uprzywilejowanych” – przecież one nie tyczą się tylko dzieci. Do wielu miejsc ubrana nieodpowiednio nie wejdziesz, nie jesteś z tak zwanego polecenia – nie wpuszczą Cię, na wiele miejsc z pewnością jesteśmy zbyt mało majętni…zawsze były pewne podziały. Niektóre strefy czy restauracje są tylko dla gości itd. Znam też wielu rodziców, którzy chcą odpocząć z dala od dzieci…moi np. tacy są 🙂 A dzieci zawsze chcieli mieć. Nawet moja babcia (ta druga fantastyczna, a nie pseudo o której pisałam wcześniej) szuka miejsc spokojnych bez dzieci gdy wybiera się na wakacje. Co w tym jest dziwnego czy złego? Ona swoje dzieci już wychowała, nasłuchała się pisków, krzyków dzieci bawiących się na podwórku i teraz nie ma na to ochoty choć dzieci uwiebia. Zupełnie normalna rzecz. Ja też nie lubię niektórych bezdzietnych i dzietnych – to normalne. Bo dzietność nie ma tu nic do rzeczy. Nie lubimy ludzi, którzy wtrącają się do naszego życia i nam coś karzą, krzyczą po nas, pouczają nas, wywyższają się, nie rozumieją nas, nudzą nas itd. Jednak dzietność nie ma tu nic do rzeczy.
Ja niczego się nie doszukuję. Trafiłam tutaj przez koleżankę, nie polując na biednych bezdzietnych. Nie przeczesuje całego internetu w imię obrony rodziców. Znalazłam się tutaj, przeczytałam wpisy i wyraziłam swoją opinię. Tyle i aż tyle. Mini skoro jesteś szczęśliwym bezdzietnikiem, to dlaczego opis równie szczęśliwego rodzicielstwa działa na Ciebie jak płachta na byka? Czy opis szczęśliwego rodzicielstwa Cię obraża? Ja rozumiem, że może Cię nie interesować moja opinia, ale żeby od razu rzucać się na mnie z paznokciami… Spokoju i więcej tolerancji życzę.
Opis szczęśliwego rodzicielstwa nie obraża mnie, ani nie działa na mnie jak płachta na byka. Działają tak na mnie komentarze sugerujące mi, że nie wiem co tracę, że nie zapełniłam luki w swoim życiu, że nigdy nie dostąpię prawdziwej bezgranicznej miłości itd. I to wszystko na blogu dedykowanym BEZDZIETNOŚCI, a więc w miejscu w którym czytelnicy chcą czytać o BEZDZIETNOŚCI. Wyobraź sobie, że ja w mniej lub bardziej zawoalowany sposób zaczynam Ci sugerować, że rodzicielstwo jest bez sensu, że to głupia decyzja, pytałabym po co Ci te dzieci i sugerowała jak bardzo dużo straciłaś na tej decyzji. I jeszcze robiłabym to na blogu dla rodziców. Zareagowałabyś mniej więcej tym samym czym wielu bezdzietnych tutaj reaguje – w najlepszym przypadku poirytowaniem i zniecierpliwieniem.
Musicie zrozumieć, że my w prawdziwym życiu mamy po kokardy tłumaczenia nam jaka bezdzietność jest bezwartościowa i jak to pełnię szczęścia osiąga się mając dzieci. Ten blog miał być oazą dla nas, miejscem gdzie możemy wymienić się opiniami, historiami. Szkoda, że nie potrafisz tego uszanować.
Nie mam nic więcej do dodania i ze swojej strony kończę ten wątek.
Pozdrawiam wszystkich
Mini ja nie powiedziałam Ci, że bezdzietnośc jest bezwartościowa. Sama to sugerujesz i wkładasz takie słowa w moje usta. Stroszysz piórka nieadekwatnie do sytuacji, chyba tylko po to, aby pokazać kto tu rządzi. Oczywiście bezdzietni. Ten blog, jak mniemam, powstał też po to, żeby uświadomić dzietnym, że Wasz styl życia jest wartościowy i domagacie się poszanowania. A jak rodzić dzieli się swoim doświadczeniem, albo oczekuje odrobiny zrozumienia, szacunku od osób bezdzietnych, to jest wielki nietakt i rwetes. Ja też nie mam już nic więcej do dodania w tej kwestii.
Hej Izabela 🙂 Oczywiście masz rację. Niestety dyskusja tutaj to jak walka z wiatrakami. Nic się nie zmieniło.. Odnoszę wrażenie, że niektórzy nie chcą usłyszeć tego, co próbujesz powiedzieć. Nie bywam w takich miejscach,jak Atelier Amaro 🙂 choć z racji miejsca zamieszkania nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Nie wydaje mi się też, że pobyt dzieci w restauracjach polega głównie na bieganiu pomiędzy stolikami, a szczególnie tam, będzie przechodzą kelnerzy z gorącymi potrawami…Tak widzą to chyba uciemiężone osoby bezdzietne domagające się swoich praw.. Przecież te okropne, rozwydrzone bachory są wszędzie, nie tylko w restauracjach,ale i w poczekalni u lekarza śmią atakować bezdzietnych rzucając tekturowym samolotem… Taki obraz dzieci pokazuje się na tym blogu. To tak strasznie głupie, że aż śmieszne. Cóż więcej dodać?
Najlepiej nic nie dodawać. Najwyraźniej mamy inną wrażliwość, zupełnie inny ogląd świata i może jednak dobrze by było, żebyśmy również mieli inne blogi. Mówię to ze smutkiem, ale taki wyciągam wniosek z tych jałowych dyskusji. To nie jest blog dla rodziców, którzy mają ochotę się tu poutwierdzać w swojej wizji świata. Nie chcecie zrozumieć bezdzietnych, nie wchodźcie tu.
Nie zamierzam ciągnąć jałowej dyskusji, ale chciałabym dodać jeszcze jedną rzecz – dużo piszesz Chwatko o tym, ze nie lubisz dzieci. Tak, wiem, masz do tego prawo. Tylko, ze ta niechęć jest wręcz wyczuwalna. I to może niektórych zrażać do Ciebie, do bloga.
Podobnie jak przedstawianie dzieci jako tych, które swoim złym zachowaniem uprzykrzają życie bezdzietnym. Historia z przychodni dla mnie jest kompletną abstrakcją. Mimo tego, ze na pewno częściej bywam wśród dzieci niż większość czytelników tego bloga, to nigdy nie spotkała mnie tego typu sytuacja i wydaje mi się to wręcz absurdalne. Pisanie o dzieciach tylko w taki sposób pokazuje je w bardzo złym świetle, jakby ich istnienie sprowadzało się do jednego – uprzykrzyć życie bezdzietnikom. W moim odczuciu nakręca to niechęć tez do rodziców, bo przecież to oni są odpowiedzialni za wychowanie swojego dziecka.
Czytałam tu na Bezdzietniku wypowiedzi osób wrażliwych, opowiadających swoje historie. Niektóre z nich BARDZO mnie poruszyły..
Dlatego uważam, ze takie miejsce jest potrzebne.
Może tylko czasami warto zatrzymać się zanim pewne dyskusje posuną się za daleko. Pisząc te słowa mam na myśli nie tylko rodziców.
Oj An. Ta historia owszem jest abstrakcyjna, ale jak najbardziej prawdziwa! Zdarzyła się mojemu mężowi. A ja byłam tego świadkiem. Nie chcesz to nie wierz. I nie chce mi się wierzyć, że naprawdę nigdy nie słyszałaś (lub nie widziałaś) o dzieciach rzucających np. kamieniami w samochody, laniem wody z wiaderka z okna czy nawet specjalnym rzucaniem piłką? Ja nie raz to widziałam. Nawet moi niegrzeczni koledzy z podwórka tak robili. Stąd unikałam ich jak ognia. Bo ktoś im zwrócił uwagę i bach! Piłka specjalnie spadła na samochód. Niektóre wybiły nawet szyby (i to nie niechcący). Jeśli się nie spotkałaś to się ciesz. I ja do dzisiaj nie rozumiem dlaczego ten chłopak tak się zachowywał w tej poczekalni. Odnosząc się do Twojego komentarza chciałam zaznaczyć, że ja ani razu nie nazwałam żadnego dziecka „bachorem”. Przeczytaj uważnie moje komentarze to się przekonasz. Wśród dzieci obracam się bardzo często bo jest ich pełno w mojej rodzinie i naprawdę mi nie przeszkadzają. Wiele nawet lubię, a one lubią mnie 🙂 Mam też większość dzietnych znajomych, którzy odwiedzają nas z dziećmi. Co do dzieci w restauracjach – naprawdę normą jest bieganie. I wielu rodziców na to uwagi nie zwraca. Nie są to tylko moje obserwacje – wielu dzietnych to na pewno potwierdzi 😉 Rozumiem jednak, że nie Ty. I odniosę się jeszcze do Twojego tonu w komentarzach – jesteś dość agresywna i wyniosła. Oczywiście niejedni bezdzietni też są – niestety nie mam wpływu na to co piszą inni, ale teraz piszę o Tobie. Rozumiem, masz nas za gorszych, a może nawet głupszych podważając prawdziwe historie, które miały miejsce – jak ta z tym absurdalnym samolotem. Jednakże ona jest prawdziwa. I zwróć uwagę, że ja napisałam o jednym takim zdarzeniu, a nie o wielu, a Ty już odnosisz się z taką pogardą. Ja tutaj nigdy nie narzekałam na dzieci, że mają zniknąć z poczekalni czy restauracji. Wręcz przeciwnie – muszą bywać w różnych miejscach żeby się nauczyć kulturalnych zachowań. Izabela w przeciwieństwie do Ciebie argumentuje i pisze naprawdę spokojnym tonem, nie zadzierając przy tym nosa. Ty za to zawsze masz bardzo pretensjonalne komentarze.Takie są niestety moje odczucia. Wcześniej pisałam o wzajemnym szacunku i ja się stosuję do tej zasady. Nie wyzywam, argumentuję, nie wypisuję, że ktoś pisze głupoty itd. Inni też by mogli się do tego stosować. Miej dzisiaj wspaniały dzień An. Wszystkiego dobrego.
An, Bezdzietnik jest blogiem, który zrzesza głównie ludzi, którzy nie chcą mieć dzieci. Jeśli ktoś nie chce mieć dzieci, to jest dalece prawdopodobne, że ich nie lubi. A może nawet i lubi, ale go nudzą i męczą albo po prostu nie lubi przebywać w ich towarzystwie. Generalnie jakiekolwiek te uczucia w stosunku do dzieci by nie były – najczęściej taki bezdzietny nie jest osobą, która dzieci uwielbia, cieszy się ich obecnością, lubi spędzać z nimi czas. Zatem jeśli ktoś trafia na taki blog, to może się spodziewać, że raz na jakiś czas przeczyta komentarz, który uzna za negatywny wobec dzieci, np. ten o tworzeniu restauracji child-free.
Edyta utworzyła ten blog, abyśmy my bezdzietni mogli otwarcie o tym rozmawiać, bo w normalnym życiu nie ma do tego przestrzeni i wielu z nas nie ma szans obracać się w towarzystwie innych bezdzietnych z wyboru, bo jest ich po prostu mało albo są trudni do namierzenia (nie będę pytała przecież każdej napotkanej osoby bezdzietnej czy bezdzietność to był jej wybór czy może przymus). Jeśli więc uznajesz, że z tego bloga bije niechęć do dzieci (ja tego nie wyczuwam, ale rozumiem, że rodzic może mieć inne odczucia) to wynika to po prostu z jego tematyki i jeśli aż tak Cię to razi to masz 2 wyjścia: pogodzić się z tym lub przestać tu zaglądać. Próba dyscyplinowania bezdzietnych wypowiadających się tutaj, że o to użyli słowa „bachor”, że opowiadają jakieś abstrakcyjne krzywdzące dzieci historie z poczekalni itd. zawsze zakończy się jałową dyskusją, a w moim odczuciu jest wręcz nie na miejscu – bo my bezdzietni jesteśmy tu u siebie i nie chcemy za każdym razem zastanawiać się, czy dane określenie nie jest aby nieodpowiednie, czy sformułowania są odpowiednie dla rodzica i czy aby za dużo nie piszemy o rodzicielstwie z negatywnym wydźwiękiem.
Piszesz, że Edyta swoją postawą zraża ludzi do bloga. Być może, tyle że ci ludzie nie są „targetem” tego bloga. Blog jest dla bezdzietnych i stworzony z myślą o nich. Jeśli ktoś wchodzi na ten blog i po przeczytaniu postów i komentarzy stwierdza, że te treści go rażą, to może nie jest blog dla niego. Wszak Bezdzietnik to nie pomidorówka – nie wszyscy muszą go lubić. Piszesz też, że Bezdzietnik nakręca niechęć do rodziców. Rozumiem, że tak to czujesz, natomiast znowu – nie jest to prasa ogólnopolska, o szerokim zasięgu tylko blog internetowy zrzeszający promil społeczeństwa. Trudno więc tutaj mówić o jakimś nakręcaniu innych przeciwko rodzicom.
Na koniec apel do rodziców. Nie odbierajcie wszystkiego dosłownie i nie bierzcie wszystkiego do siebie. Jeśli ktoś tu pisze, że nie lubi dzieci to nie pisze, że nie lubi personalnie Waszych dzieci, tylko nie lubi dzieci ogółem i nawet możliwe, że Wasze dziecko mógłby polubić, gdyby je poznał. Jeśli ktoś pisze, że rodzicielstwo to dla niego mordęga, to nie mówi personalnie o Was, tylko mówi o ogólnym swoim odczuciu, które zbudował na bazie własnych obserwacji. Jeśli ktoś mówi, że chce restauracji child-free, bo dzieci hałasują i biegają kelnerom pod nogami, to nie twierdzi, że to konkretnie Wasze dziecko tak się zachowuje, tylko że ogółem w życiu był świadkiem takich sytuacji. Jak ktoś mówi, że blondynki są głupie, a rude fałszywe, to ta blondynka i ruda będą mieć powód do smutku dopiero wtedy, gdy ktoś wypowie te słowa personalnie do nich „Ty jesteś głupia/fałszywa”. W innym przypadku mają to gdzieś i cieszą się pięknymi włosami. Także dajcie sobie trochę na luz, bo nikt tu Was ani Waszych dzieci nie obraża, nawet jak co bardziej bezpośredni bezdzietnicy wypowiedzą się w sposób, który wyda się Wam dosadny.
Pozdrawiam wszystkich i miłego popołudnia
Podpisuję się wszystkimi łapkami. Dodam tylko tyle, że na co dzień wcale nie bije ze mnie niechęć do dzieci. Podkreślam ją tutaj, bo tu akurat o tym dyskutujemy. Uważam, że ludzie bezdzietni mają prawo nie lubić dzieci. I głośno o tym mówić. Irytuje mnie to społeczne tabu: o zmarłych i o dzieciach można wypowiadać się wyłącznie dobrze albo wcale. Nielubienie dzieci nie ma nic wspólnego z działaniami przeciwko dzieciom. Moja jedyna antydziecięca działalność to bezdzietność. Mam całkiem nieźle rozwiniętą wrażliwość, nie krzywdzę ani nie pozwalam (jeśli mam taką władzę) krzywdzić innych, zwłaszcza słabszych. Ale nie lubię przebywać w towarzystwie dzieci. Nie ma w tym nic złego.
To miejsce jest pełne sprzeczności. Z jednej strony- niektóre bezdzietne osoby piszą, że są ciekawe wypowiedzi rodziców, bo to one im wiele uświadamiają, ale z drugiej strony, jeśli wypowiedzi rodziców mijają się ze światopoglądem osób bezdzietnych, to najlepiej żeby się nie pojawiały. Mimo że nie są obraźliwe, to jednak niewygodne. Osoby bezdzietne chcą, aby społeczność ludzi dzietnych była wyrozumiała i altruistyczna wobec bezdzietnych, ale z drugiej strony nie chce przyjąć żadnych sugestii z drugiej strony. Zamyka oczy i uszy, uważając, że nikt, kto ma inne zdanie, nie jest wart posłuchania i oczywiście nie ma racji. No cóż…. trudno, a myślałam, że może jednak będzie w tej kwestii jakiś krok do przodu.
Niestety, to samo mogę powiedzieć o niektórych wypowiadających się tu rodzicach. Mam wrażenie, że bijemy w chiński mur niezrozumienia, odrzucenia i braku choćby ziarna dobrej woli. Z jednej strony mówi mi się, że bezdzietność jest ok, ale wyłącznie na warunkach rodziców. Czyli nie mogę powiedzieć, że dzieci mi przeszkadzają, że chcę prawa do wspólnej przestrzeni, że nie chcę słuchać o tym, jakie to macierzyństwo jest cudowne itp. Mam, Izabelo, dokładnie takie same odczucia jak ty, tylko w drugą stronę:(
Masz rację Chwatko Niematko… ciężko się nam dogadać, mając zupełnie inny punkt siedzenia. Z jednej strony rozumiem, że Bezdzietni chcą swojej przestrzeni, z drugiej strony, starając się być dobrym człowiekiem i dobrym rodzicem, nie widzę powodu, dla którego moje dziecko ma być deprecjonowane, tylko dlatego, że jest dzieckiem. Moje dzieci nie biegają po restauracji i nie rzucają przedmiotami w innych ludzi. Choć będąc nauczycielem wiem, że dzieci są różne i rodzice są różni. Ale w ogóle ludzie z natury są różni. Ci bezdzietni również. Mnie nie przeszkadza to, że bezdzietni są szczęśliwi. Dostrzegam ich szczęście. Nie mam z tym problemu, więc z automatu wydaje mi się, że szczęśliwi bezdzietni, ci z wyboru, nie powinni mieć problemu ze szczęściem rodzinnym. Może się mylę. Dla rodzica dziecko jest wszystkim. Mimo że jest milion innych ważnych spraw, to dla rodzica dziecko jest na 1wszym miejscu, więc porównywanie dziecka do zwierzątka lub stawianie go w hierarchii jeszcze niżej… jest dla rodzica uwłaczające. A człowiek, pomimo że nie jest „kawałkiem mięsa, który kieruje się instynktem” broni swoich „młodych” jak lwica 🙂 Może kiedyś przyjdzie dzień, że lepiej się zrozumiemy nawzajem. Tymczasem życzę wszystkiego dobrego.
Chyba faktycznie ten protokół rozbieżności musi nam na razie wystarczyć. W każdych negocjacjach to początek drogi do porozumienia. Może i tak będzie w tym przypadku. Nawet jeżeli nie w pełni się zrozumiemy, zawsze możemy po prostu zaakceptować swoją inność (w tym akurat aspekcie, bo głowę dam, że w wielu innych jesteśmy podobne). A to już coś. Na razie niech opadnie bitewny kurz:) Również pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego!
Skoro protokół rozbieżności zakończył odwieczny, bezdzietnikowy spór na temat obecności rodziców na blogu, to starając się nawiązać do tematu wpisu, muszę przyznać, że dla mnie największą zaletą i przyjemnością bezdzietnego życia jest wolność- w szerokim tego słowa znaczeniu. Jestem osobą, dla której wolność to wartość nadrzędna i rozważając macierzyństwo, zdecydowanie nie byłabym w stanie oddać tego uczucia za żadne skarby świata.
Mam to samo! Kocham wolność i niezależność. Są mi absolutnie potrzebne do życia. Nawet jeżeli z nich pełnymi garściami nie korzystam, to chcę je mieć. Jeżeli trochę z tej wolności i niezależności komuś lub czemuś oddaję, to lubię wiedzieć, że w każdej chwili mogę zażądać tej cząstki z powrotem. Taka konstrukcja psychiczna:)
Co do miejsc „child free” – super sprawa! Ja polecam podróżnikom pobyty w „adult hotels” – można jechać chociażby do Egiptu na plażowanie i leniuchowanie, czy wielkie obżarstwo, i delektować się spokojem, bez rozwrzeszczanych bawiących się maluchów. Ja wyszukuję wycieczki przez stronę holidaycheck.de i jest tam właśnie opcja ofert hoteli tylko dla dorosłych.
Edyto, właśnie natknęłam się na Twój artykuł na gazeta.pl
Czytam komentarze ludzi, którzy wyzywają, a nawet Ci już przepowiadają, że mąż Twój odejdzie do innej, młodszej, w celu… posiadania dzieci (ha, pewnie marzy o tym!). Ehh… Chyba też potrzebuję spaceru dookoła domu… Trzymaj się i nie dawaj się! 😉
A ja dziś na Wysokich Obcasach czytałam komentarze o niepracujących matkach – mąż z pewnością odejdzie, bo ona zamiast nim zajmuje się dziećmi… zatem z której strony nie spojrzeć rozwód i tak będzie 😉 i zawsze z winy kobiety oczywiście 😉 bo stała się kurą domową, bo nie stała się kurą domową… wariactwo. Jedyne wyjście to ignorować czarnowidzów i wszelkie wróżki, które wiedzą najlepiej, co nas czeka
No tak… Ludzie zawsze wiedzą lepiej. Jakieś szklane kule trzymają po domach czy jasnowidzów w składzikach na drewno?:)) Żeby o swojej przyszłości wiedzieli tyle, co o cudzej!
Hej!:) Nie czytam tego całego badziewia pod swoimi wywiadami, nie chcę tracić wiary w ludzi. Choć akurat ten komentarz o porzuceniu przez męża czytałam – oczywiście wraz z mężem – i zrobił nam wieczór:))) Pozdrawiam!
Tak myślę, że mieliście ubaw. 🙂 Natomiast przeraża mnie ludzkie okrucieństwo. Serio przeraża… Nie umiem objąć logiką, czemuż ludzie z jakąś nienawiścią, bez powodu (nie zabiłaś, nie okradłaś ich, nie skrzywdziłaś) wyciągają tak gruby kaliber i opluwają innego człowieka… To tak, jakby młodej matce za to tylko, że jest na świecie, napisać, że jej dziecko umrze, albo odejdzie do innej matki (młodszej i bogatszej, bo kupi mu lepsze zabawki).
Też nie przeczytałam wszystkich komentarzy, przerwałam czytanie, podłamana takim okrucieństwem.
Za to z fajnych rzeczy dodam, że w artykule pojawiło się Twoje zdjęcie, które lubię i uważam za bardzo udane. 🙂
Edyto, a czytałaś ten komentarz pod artykułem o tobie na Gazeta.pl? (Swoją drogą jest tam naprawdę wiele pozytywnych komentarzy, jestem tym zbudowana)
Cytuję: „Reinkarnacja – w jednym wcieleniu możesz mieć 10 dzieci bo z taki plan ma dusza i dobrze, w innym wcieleniu nie masz dzieci bo taki plan ma dusza i tez jest ok, ale jak zrobisz cos przeciw zamiarom duszy to będziesz czuć dyskomfort. Pani intuicyjnie czuje (dusza mówi) że w tej inkarnacji ma być bez dzieci aby zrealizować plan duszy w innej dziedzinie. I tyle.” Koniec cytatu.
Jakoś do mnie przemawia ten DYSKOMFORT właśnie. I nie chodzi o dyskomfort posiadania dzieci (naprawdę nie chcę nikogo urazić), ale o dyskomfort robienia czego wbrew sobie.
No bo co poradzić na plan duszy?
Hej, hej, Moniko! Nie widziałam tego komentarza. Ciekawa interpretacja:) Ja co prawda boję się myśleć o reinkarnacji, bo z moim szczęściem do wyciągania losów w kolejnym wcieleniu pewnie byłabym świnią prowadzoną na rzeź albo psem łańcuchowym, ale tekst o planach duszy bardzo mi się podoba. Moja dusza najwyraźniej nie miała dzieci w planach:) A duszy trzeba słuchać!:)
Ale musisz przyznać, że – jeśli w ogóle istnieją dusze i reinkarnacja, na co liczę (zwłaszcza na duszę) – w tym wcieleniu wyciągnęłaś naprawdę niezły los (tfu, tfu! żeby nie zapeszyć:)
To fakt, tym razem udało mi się koncertowo. Może właśnie dlatego przegrywam we wszystkich loteriach i zdrapkach:) W tym życiu po prostu wykorzystałam już swoją pulę szczęścia:)
Nie czytałam komentarzy pod wywiadem o bezdzietniku na gazecie, za to czytałam kiedyś wywiad z mamą w rodzinie wielodzietniej. Szczęśliwej i dość zamożnej. Takie szambo wylalo się na tą kobietę w komentarzach, że trudno uwierzyć! Lepiej nie czytać!
Wracając do tematu, jako mama dwójki maluchów, szczęśliwa ale często umeczona, całym sercem jestem za restauracjami Child free. Tez czasem marzymy, by wychodząc bez dzieci nie musieć słyszeć krzyków cudzych.
I o ile uważam, że posiadanie dzieci to super sprawa, czytając wpisy niektórych dziewczyn bez dzieci, mam wrażenie, że czytam własne myśli. Tez boje się/ wstydzę przyznać, że czasem biorę panią do sprzątania, albo nianie na wieczór. Przecież jak ma się dom i rodzine to trzeba się poświęcić a nie borykać po mieście, czy chodzić na spa!
Hej, Aga! Oj, wiem, że na rodziny wielodzietne (zwłaszcza na matki) leje się koszmarny hejt. W ogóle, co by człowiek nie zrobił, to zawsze znajdzie hejtera. Smutne to. Ja ostatnio w ogóle coraz częściej tracę wiarę w ludzi (choć tego wcale nie chcę). Nie we wszystkich, rzecz jasna. Odkąd zaczęłam prowadzić bloga, spotkałam mnóstwo fantastycznych ludzi. Ale odkryłam też taką internetową, zupełnie bezinteresowną nienawiść albo złość (sama nie wiem, co to jest), podyktowaną tylko tym, że mam inne zdanie na jakiś temat. Albo inne życie. Na poziomie racjonalnym potrafię się z tym uporać, mam zasadę, że przejmuję się zdaniem tylko tych, których szanuję, ale na poziomie emocjonalnym ciężko od takiego hejtu się odciąć. Więc staram się go nie czytać:) A ty, jeśli tylko możesz, brykaj po mieście i chodź do spa, i olewaj tych, których to razi. To jest nasze życie i na szczęście przed nikim nie musimy składać meldunku:)) Pozdrawiam!
Aga, zaskakujące jest dla mnie to, że mamy wstydzą się przyznać do korzystania z pomocy niani, pani do sprzątania czy do wyjazdów do SPA. Dla mnie to właśnie dowód na to, że taka mama jest zaradna, sprytna i umie zadbać o siebie i rodzinę. Nie jest sztuką siedzieć cały dzień na mopie i odkurzaczu, a wieczorem padać ze zmęczenia i nie mieć ochoty na nic. Za to godna pochwały i naśladowania jest dla mnie decyzja o wzięciu kogoś do pomocy w domu, a tym samym wygospodarowanie czasu i energii na to, żeby fajnie i miło spędzić dzień, z uśmiechem na twarzy i bez poczucia ciągłego urabiania się po łokcie. Bo jak wiadomo wypoczęta i uśmiechnięta mama to szczęśliwi mąż i dziecko. Zaradność jest powodem do dumy, a nie wstydu. Niestety nie w naszym matko-polkowym społeczeństwie…
Mam dziecko, już dorosłe. Nie neguję osób, które nie chcą mieć dzieci. Każdy niech żyje po swojemu. Amen
Cieszę się, że ktoś wyraził głośno i sensownie to, co, jak sądzę, większość „bezdzietnych”, a założę się, że nawet „dzietnych”, myśli. Tylko boi się do tego przyznać.
Bo doprawdy, co jest złego w tym, że chcemy żyć dobrze? Spokojnie, wygodnie, przyjemnie? Czyż nie każdy dąży do tego, żeby jakoś poprawiać swoją sytuację życiową?
Kolejne studia, lepsza praca, większe mieszkanie, awans, ciekawe wakacje. Wszystko po to, żeby jakoś zwiększyć komfort życia.
A z drugiej strony została w naszej kulturze jakaś wspomniana naleciałość chyba jeszcze z czasów średniowiecznych: że trzeba poświęcać się, asceza i cierpiętnictwo.
Mało tego, doszło w naszym społeczeństwie do takiego absurdu, że człowiek wręcz wstydzi się tego, że mu się powodzi, że ma dobrze w życiu!!! No bo jak to?
Nie narzekasz wiecznie „Łolaboga, jaka to zmęczona jestem, nie mam na nic czasu”, albo nie masz na szyi pętli trzydziestoletniego kredytu hipotecznego?
Nie prowadzisz z byłym/byłą batalii o alimenty lub prawa do opieki nad dzieckiem?
Nie zamartwiasz się o zdrowie dzieci, z którymi ciągle latasz po lekarzach? Nie kombinujesz jak tu wyżywić rodzinę z pensji, która ledwo wystarcza do pierwszego?
Masz czas, żeby zająć się swoimi pasjami czy chociażby w spokoju zjeść śniadanie, zamiast latać rano jak kura z odciętą głową, próbując wyszykować siebie i całą rodzinę do pracy/szkoły?
No to co ty wiesz o życiu? Po co się w ogóle odzywasz i wypowiadasz, skoro nie została ci zesłana łaska poznania „prawdziwego, dorosłego” życia? Tylko tak bezczelnie się wyłamujesz.
Paranoja…
Nie mam dzieci, ale mam za to siostrzenicę i siostrzeńca. Nastolatka i 3-letniego berbecia 🙂 Uwielbiam je, szaleję za nimi. Jestem dość aktywnym członkiem życia siostry i szwagra.
Zarówno, gdy siostrzeniec był mały jak i teraz, gdy siostrzenica pojawiła się na świecie, często „robię” jako niania 😀 . Więc jakieś tam doświadczenia i obejście z dziećmi w każdym wieku mam.
Ja wiem, że bycie nianią na dzień, czy dwa, czy tydzień (bo też tak się zdarzało) nie odzwierciedla nawet w połowie wysiłku, nakładu energii, zasobów emocjonalnych i pracy,
jaką trzeba włożyć, żeby wychować dziecko. I dlatego właśnie wizja, że miałabym mieć swoje dziecko napawa mnie tak ogromnym przerażeniem. O ile kocham siostrzeńców,
to po takim „maratonie” opieki, jestem zawsze kompletnie „wypluta”. Jak to się często pokazuje na satyrycznych komiksach:
nawet wysikać nie można się w spokoju. Dlatego podziwiam moja siostrę. Wiem, że naprawdę nie przesadza, kiedy mówi, że jak zaparzy sobie kawę o godz 8 rano,
to często wypija ją dopiero około 15. Widzę, no i w końcu sama doświadczam, jak trudno jest nakłonić malucha do zjedzenia obiadu, czy wzięcia lekarstwa.
Ile nerwów, frustracji, a czasami łez kosztują kłótnie ze zbuntowanym nastolatkiem. Słyszę żale różnych kobiet, że brakuje im już cierpliwości, kiedy jednocześnie dwójka lub trójka dzieci czegoś od nich chce, coś do nich mówi, a one czują się fatalnie, bo nie są w stanie tego ogarnąć i poświęcić im tyle uwagi, ile by chciały.
Jednocześnie marząc, żeby mieć po prostu święty spokój.
Niby proza życia codziennego, ale potrafiąca kompletnie wyssać z ciebie wszystkie siły.
Tyle, że ja mam ten komfort, że nie muszę się zmagać z tymi akurat trudnościami na co dzień. Po dniu czy dwóch „niańczenia” siostra i szwagier zabierają dzieciaki, a moje życie wraca na swoje spokojne tory. I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie zrezygnować z tego spokoju. Myślę, że to by było niekorzystne zarówno dla mnie, jak i dla ewentualnego dziecka, jak i dla całego otoczenia. No bo, jak słusznie tu zauważono, jaki „pożytek” może być z osoby, która jest ciągle zmęczona, sfrustrowana, jest chodzącym kłębkiem nerwów? Co taka osoba może zaoferować? Krzyki? Awantury? Zbywanie i obojętność? Sarkazm i narzekania? Czepianie się o wszystko?
Nie dziękuję. To wolę wieść swoje „egoistyczne”, spokojne życie, albo „nic nie wiedzieć o życiu”. A przynajmniej wolę nic nie wiedzieć o takim życiu, jakie prezentuje mi wielu „szczęśliwych” rodziców.
Żeby nie było, ja wiem, że tak nie musi być, że są kobiety i mężczyźni, którzy są świetnymi rodzicami, spełniają się w tych rolach. Mają w sobie na tyle dużo siły, zasobów emocjonalnych, fizycznych, spokoju i cierpliwości, że dla nich bycie rodzicem jest czymś naturalnym. Ale chodzi o to, żeby zastanowić się, czy jest się w stanie ponieść koszta rodzicielstwa.
Bo dzieci, owszem, mogą być radością życia, mogą dawać poczucie sensu, spełnienia, mogą być „inwestycją na przyszłość” (chociaż uważam, że to akurat najmniej pochlebny powód płodzenia dzieci), ale trzeba oszacować, czy jest się w stanie unieść tę drugą stronę medalu. Bo nie sztuka „zrobić” dziecko, ale sztuka wychować je na dobrego człowieka.
A, niestety, jak tak obserwuję rodziców, to znaczna ich część w ogóle nie powinna mieć dzieci.
Jeśli kogoś uraziły te słowa, to przykro mi, ale taka jest moja opinia wynikająca z obserwacji. „Spychologia”, olewanie, krzyki, kompletne niezwracanie uwagi na potrzeby dzieci i niesłuchanie ich, albo popadanie w drugą skrajność, tzn. chuchanie i dmuchanie na dzieci, jakby były wcieleniami Buddy.
Być może przykre są to słowa, ale prawdziwe i życiowe. Tak samo, jak prawdziwe i życiowe są słowa, że bezdzietni ludzie mogą na starość zostać bez owej legendarnej „szklanki wody”.
P.S. Tak na odchodne, polecę książkę autorstwa Jamesa Redfielda pt.: „Niebiańska przepowiednia”. Tam jest przedstawione ciekawe i naprawdę mądre, sensowne podejście do wychowywania dzieci. Nie mówię , że trzeba od razu zostawać wyznawcą zarysowanej tam teorii, ale w końcu każda nowa idea i fakt to nowe możliwości, więc warto się z tym zapoznać 🙂
Sama byl lepiej tego nie ujela. Ja jestem po stracie 5 ciaz, i od jakiegos czasu godze sie z faktem ze raczej dzieci miec nie bede. Widze tez sporo pozytywow a takie teksty przypominaja mi ze radosc zycia moge odnalesc w (lub dzieki) tej bezdzietnej sytuacji.
W bezdzietności najbardziej doceniam to, że w różnych kryzysowych sytuacjach nie muszę się bać o byt zależnego ode mnie dziecka. Rynek pracy mnie nie rozpieszczał i nierzadko w trudnej chwili zdarzało mi się myśleć: „ok, sytuacja jest ciężka, ale przynajmniej nie mam dzieci, jakoś sobie poradzę”. Choroba bliskiego krewnego, utrata pracy lub praca bardzo nisko płatna, własne problemy zdrowotne – to wszystko jest łatwiejsze do przeżycia bez dzieci. Nie muszę bać się, że mnie nie stać na nową kurtkę czy podręczniki, nie muszę kombinować opieki dla dziecka. Tak samo z planami przeprowadzki – jeśli zechcemy zamieszkać na pustkowiu, to nie będziemy głowić się nad tym, jak nasze dziecko przeżyje bez sąsiedztwa kolegów i ze szkołą oddaloną i kilkadziesiąt kilometrów.
No i mniej poważne rzeczy… Szalone marzenia typu roczna wyprawa kamperem po Europie – jak najbardziej do zrealizowania, bo nie musimy troszczyć się o obowiązek szkolny. A nawet mniej wymagające przyjemności, typu wzięcie urlopu w środku tygodnia, żeby zapakować psy w auto i ruszyć w góry, są o niebo prostsze do wykonania. Kiedyś jeszcze można było dziecku napisać usprawiedliwienie nieobecności i wziąć je ze sobą, dziś akceptowane są tylko te od lekarza… Mam wrażenie, że rodzice muszą prowadzić bardzo osiadły, powtarzalny tryb życia. Dzieci same nie chcą zmieniać kolegów, szkoły, miasta (mam znajomych, którzy jako dzieci dużo się przeprowadzali i bardzo ciężko to przeżyli, bo zawsze byli „obcy”, a dzieci chyba potrzebują tego poczucia przynależności). Rodzic jest uwiązany szkołą – urlop tylko w wakacje i ferie, harmonogram dnia dostosowany do szkoły i odrabiania z dzieckiem lekcji (jak czytam listy rodziców skarżących się, że dwie-trzy godziny dziennie siedzą z dzieckiem nad zadaniem domowym to mi się robi słabo). To chyba przeraża mnie najbardziej.
No więc… przyjemności wynikające z bezdzietności to właśnie to poczucie wolności, swoboda, panowanie nad własnym czasem. Wielogodzinne spacery z psami. Aktywność fizyczna w takiej formie, jaka mi pasuje. Wypady w teren w środku tygodnia. Ale przede wszystkim mniejszy stres na co dzień 😉 Tak serio, to trudno mi sobie wyobrazić życie z dzieckiem, więc nawet nie wiem, ile z moich przyjemności musiałoby trafić do kosza, gdyby takowe się pojawiło…
Bardzo, bardzo tu dużo przeróżnych komentarzy, nie byłam w stanie wszystkich przeczytać, ale padło gdzieś pytanie po co autorka założyła tego bloga. Nie wiem, jakie były indywidualne pobudki, ale z mojej perspektywy – jest to blog niosący treści, z którymi niestety nie można się zbyt często spotkać w życiu codziennym. Z oczywistej przyczyny bezdzietni nie są rodzicami, dziadkami. Rzadko też są przyjaciółmi rodziny, bo nie czarujmy się, w przyjaźniach łączą nas główne tematy życia codziennego. Stąd wchodząc w wiek podejmowania tej ważnej, życiowej decyzji – nie mamy za bardzo możliwości rozmowy z tą stroną. Straszy się tworząc obraz tragicznie nieszczęśliwej, egoistycznej wiedźmy, która zgnije sama w swoim domu. Nie, uschnie, bo nikt szklanki nie podał. Nie ma w przestrzeni publicznej, może poza panią Pawlikowską, zbyt wiele osób, które mówiłyby „nie byłam gotowa na to, żeby być matką i dziękuję sobie za to, że dałam sobie tą możliwość, nie zrobiłam nic wbrew sobie i.. wiecie co? Jestem szczęśliwa. Po tamtej stronie też jest świat. Inny. Równie piękny, w inny sposób, ale nie gorszy. Jeśli nie wiesz co robić, nie rób nic na siłę. ” Moim zdaniem nie ma nic gorszego niż decyzje podejmowane w życiu ze strachu, który jest pełnym zaprzeczeniem miłości. A dziecko powinno się rodzić tylko i wyłącznie z miłości. Dlatego ze swojej strony dziękuję za pomysł takiego bloga, który pokazuje mi, że mój wybór nie jest „zły”, bo nie można go w ogóle tak klasyfikować. Nie mam okazji obserwować w swoim „realnym” życiu żadnej bezdzietnej pary starszej ode mnie i męża, która uśmiechnęłaby się do nas i powiedziała „będzie dobrze”, w kontekście przyszłości, którą się wiecznie nas straszy. Jest bardzo dużo parentyngowych blogów, na których rodzice mogą znaleźć wskazówki, ale też dzielić się drobnymi radościami życia codziennego. Dlaczego nie miałaby istnieć alternatywna przestrzeń dla bezdzietnych, którzy chcą sobie pogawędzić o tym jak wygląda ich codzienność?
Hej! Dzięki za to, co napisałaś. Często spotykam się z zarzutem, że prowadząc tego bloga, uprawiam jakąś propagandę czy ideologię. Ale powód, dla którego założyłam Bezdzietnik, był właśnie taki – żeby ludzie bezdzietni spotkali się, poopowiadali o sobie, poklepali się po ramieniu i powiedzieli: mam tak samo, fajnie że jesteście. A propos starszych bezdzietników – ostatnio rozmawiałam z cudowną sześćdziesięciokilkulatką, bezdzietną oczywiście. Zapytałam ją, czy nie boi się przyszłości. A ona pokazuje na ścianę i mówi: tam mieszka osiemdziesięcioletnia bezdzietnica i nieźle sobie radzi. Nie wiedziałam, czy śmiać się czy wycałować ją za ten zaskakujący i jednocześnie pokrzepiający akcent w naszej rozmowie:) Pozdrawiam!
Ile takich starszy „bezdzietników” jest na świcie. I to w większości, nie ci, którzy sami tak wybrali ale tacy, za których wybrały dzieci zostawiajac ich samych sobie. I tu się aż prosi o tę szklankę wody 😉
Niestety, tak bywa. I to chyba jeszcze gorsze – mieć dzieci, a być samotnym.
Nie do końca rozumiem ideę tego bloga. Warto pisać o podróżach, o książkach, kulinariach….o czymś co faktycznie jest ciekawe. Blogi parentingowe nie są o wyższości rodzicielstwa nad bezdzietnością to raczej blogi z radami dla rodziców począwszy od tego co kupić w wyprawce dla noworodka a skończywszy na radach jak poprawić rozwój swojego dziecka i poprawić swoją organizację. Na tym blogu powinny być posty o tym co można robić bez dzieci gdzie pojechać, co poczytać, co zwiedzić, jak urządzić dom i wysprzątać go na błysk (wiadomo przy dziecku raczej sterylny porządek nie ma sensu), o ludziach, którzy zamiast dzieciom poświęcili się karierze naukowej, artystycznej, pasji podróżniczej. Na takie wpisy czekam, a nie ciągłe dyskusje, że życie bez dzieci jest lepsze…nie jest ani lepsze ani gorsze jest po prostu inne.
Blog częściowo zajmuje się zmniejszaniem stereotypów. Gdy te znikną, a kiedyś to mam nadzieję nadejdzie, wtedy pewnie będzie więcej przestrzeni na zwyczajne dzielenie się swoim stylem życia. Jak na razie – co widać po komentarzach – to jeszcze nie ten czas. Gdyby na pasjonatów tatr czy żeglugi morskiej społeczeństwo zrzucało ostre, krzywdzące i nieprawdziwe słowa, przypisywało egoizm, hedonizm czy zepsucie moralne, bezcelowość ich życia, pewnie owi pasjonaci również poczuli potrzebę, by zająć stanowisko w swojej sprawie. Ten blog jest ważny, potrzebny. Fajnie się tu spotkać, ale też ten blog ma swoją funkcje edukacyjną, obyczajową.
Dzień dobry! Mój blog nie mówi o wyższości bezdzietnych nad rodzicami. Nigdy czegoś takiego nie napisałam. Wprost przeciwnie, zawsze podkreślam, że mówienie o tym, co lepsze czy gorsze w kontekście wyborów prokreacyjnych nie ma sensu. To nie są lepsze ani gorsze wybory, to są właśnie wybory INNE. To po pierwsze. Po drugie – zarówno ludzie bezdzietni, jak i rodzice podróżują, czytają książki, urządzają mieszkania. I jeżeli o tym chcą poczytać, mają do dyspozycji miliony blogów podróżniczych, czytelniczych, wnętrzarskich czy lifestylowych. Ja nie prowadzę i nie będę prowadziła milionowego bloga lifestylowego, nie taki jest mój zamysł. Piszę tu o bezdzietności i specyficznych zagadnieniach z nią związanych, czyli – jak już wspomniała Mrowka – o presji społecznej, o stereotypach, o sytuacji ludzi bezdzietnych w społeczeństwie nastawionym na prokreację itp. Interesuje mnie to zagadnienie od strony praktycznej i teoretycznej, dlatego rozmawiałam już z psychologiem, antropologiem, prawnikiem. Mamy mapkę ginekologów, z inspiracji Bezdzietnika powstała aplikacja bez-dzieci, która pomaga wyszukiwać miejsca dla dorosłych. Staram się przyglądać życiu bez dzieci pod bardzo rożnymi kątami. To jest idea bloga. To są rzeczy, o których się nie mówi lub mówi półgębkiem. I właśnie po to, by znalazły swój wyraz w przestrzeni publicznej, założyłam bloga. Nawet pisanie o przyjemnościach bezdzietnego życia służy obalaniu stereotypów. Bo stereotyp jest taki – jeśli nie masz dzieci, musisz być nieszczęśliwa. Otóż nie! Życie bezdzietnych z wyboru może być tak samo szczęśliwe jak życie rodziców, po prostu z nieco innych źródeł czerpiemy to poczucie szczęścia. Wydaje się to takie oczywiste, ale okazuje się, że samo mówienie o szczęściu bezdzietnych bywa odbierane jako wywyższanie się lub atakowanie rodziców. Czyli jest jeszcze sporo do zrobienia. A o lajfstajlu można poczytać sobie gdzie indziej. Pozdrawiam!
Zgadzam się w zupełności. Z tego, co zauważyłam, to większość rodziców postrzega tego bloga jak jakieś centrum tajnej organizacji „bezdzietniaków”, w którym mobilizują oni siły i snują plany podboju świata. A to nie tak.
Przecież my wszyscy, no wszyscy, mamy tak, że musimy co jakiś czas zrzucać z siebie balast życia codziennego, wygadać się, pozwierzać, ponarzekać. Usłyszeć: „Spokojnie, rozumiem cię, mam tak samo”. No tak po prostu działa psychika ludzka. Jest nam to potrzebne, żeby utrzymać zdrowie i komfort psychiczny i emocjonalny.
A bądźmy obiektywni- my, bezdzietni, nie mamy zbyt wielu okazji do spotkania się twarzą w twarz z innymi bezdzietnymi. Jakby nie patrzeć, jesteśmy mniejszością. Duża część naszych znajomych, członków rodziny ma już dzieci. I oni mają prościej. Mamy zabierają swoje pociechy i umawiają się na tzw. „playdates” z innymi mamami, gdzie mogą się wygadać, wyżalić. Podczas uroczystości rodzinnych ciotki, kuzyni jakoś tak automatycznie tworzą mikrospołeczności, w których wymieniają się historyjkami o swoich dzieciach.
A bezdzietni? Jakoś tak na uboczu, rzadko brani pod uwagę w jakiejkolwiek rozmowie, no bo „co oni mogą wiedzieć o życiu?”
Zewsząd dochodzą bezdzietnych wzburzone głosy rodziców, którzy nasze poglądy i decyzje traktują chyba jako osobistą ujmę, albo jakiś afront wobec życia/ludzkości/naturalnego porządku rzeczy.
Nic więc dziwnego, że szukamy miejsca, gdzie możemy spotkać (chociażby w świecie wirtualnym) innych nam podobnych, którzy nas zrozumieją. Którzy na nasze żale i bolączki powiedzą: „Mam podobnie, rozumiem”, a nie „Bo ty jesteś jakaś/-iś nienormalna/-y”, albo „Masz jakąś wypaczoną psychikę” (to tylko niektóre z epitetów, jakie ja oraz inni znani mi bezdzietni słyszymy raczej notorycznie).
Warto też zaznaczyć: wielu rodziców słusznie burzy się, że niektóre zamieszczane komentarze są pełne nienawiści, wrogości wobec dzieci, wyzwisk itp. Osobiście uważam, że jest to niedopuszczalne. Żadne dziecko, ba, żaden człowiek nie powinien być wyzywany od „gówniaków”, „bachorów” „wrzodów” itd. Bo dzieci naprawdę są niesamowite. Tylko po prostu nie każdy widzi się w roli rodzica.
I sądzę (mam nadzieję), że większość osób zamieszczających tego pokroju niepochlebne wpisy, nie myśli tak naprawdę w ten sposób. Tylko po prostu poziom frustacji wynikającej z niechęci otoczenia, jest już tak wyskoi, że czara zwyczajnie się przelewa. I chyba wszyscy wiemy, jak to wtedy jest: wyrzuca się cały nagromadzony jad, gniew oraz poczucie krzywdy i bezsilności. Coś jakby „zbrodnia w afekcie”.
I tyle 🙂
Nie doświadczyłam nigdy dyskryminacji osób bezdzietnych czy ich gorszego traktowania, moi ginekolodzy nigdy nie namawiali mnie na dziecko, a jeśli któryś nawet powiedział, że to dobry czas na dziecko to miał na myśli, że fizjologicznie jest to faktycznie dobry czas-hormony, ogólny stan zdrowia, wiek. Nie spotkałam lekarza, który krytykowałby moje wybory, a pytanie czy mam dzieci, czy rodziłam to standardowe pytania na pierwszej wizycie u nowego lekarza. Miejsca dla osób bezdzietnych też nie stanowią problemu, w końcu są kawiarnie dla rodziców z maluchami to czemu mają nie istnieć dla ludzi, którzy maluchów nie mają. Rodzina to nie koniecznie mama, tata i dzieci, to też mąż i żona czy partnerzy. Nikogo nie powinno się dyskryminować za jego wybory.
Do tej pory byłam taką cichutką, niewidoczną, niekomentującą czytelniczką.
Zastanawiałam się kiedy przyjdzie ten moment, że i ja coś napiszę 🙂 TA DAM! Nastał ten piękny dzień 😉
Dziękuję Pani Edyto, że postanowiła Pani pisać DO NAS, DLA NAS, Z NAMI. To bardzo potrzebne miejsce.
Mam 31 lat, jestem 6 lat po ślubie (prawie 10 razem) i ani ja, ani mój mąż nie myślimy o dzieciach. Nie prowadzimy dyskusji za i przeciw. A jeśli w jakikolwiek sposób wypowiadamy się o posiadaniu dzieci to na szczęście zawsze mamy takie samo podejście, te same odczucia.
Po prostu nie odczuwamy BRAKU w tej kwestii. Totalnie.
Przez pierwsze kilka lat zanim sama zaczęłam mocniej odczuwać jakie mam potrzeby i kiedy byłam jeszcze „nieokreślona” to na pytania KIEDY WY? odpowiadałam słowami mało przemyślanymi, że będzie, co będzie. Teraz swoje potrzeby znam już dość mocno i w ten sposób nie odpowiadam. Mówię szczerze, że w tym momencie nie chcemy i nie myślimy o tym. Zostawiłam otwartą jakąś małą furtkę możliwości, że kiedyś i ja urodzę, ale szczerze? Ona jest maleńka i się ciągle domyka coraz bardziej.
Powiem Wam kochane, że to co się u nas sprawdza to fakt, że jesteśmy szczęśliwi i myślę, że to widać. Im bardziej to widać tym mniej inni pytają o dzieci. Im mniej ja się tym przejmuję tym mniej faktycznie takich pytań odbieram.
Nie zawsze chyba tak było.
Mamy dużą rodzinę i wszyscy z naszego licznego rodzeństwa (naprawdę licznego) mają dzieci. Wszyscy 🙂 Jesteśmy JEDYNI, którzy dzieci nie mają i nie planują. Czasem wśród tego otoczenia czuję się jak kosmita, ale zawsze szybko wraca do mnie ta radość z naszego innego życia bo ja twierdzę , że „Dobrze jest żyć życiem, którego inni nie rozumieją”.
Lubię wszystkie dzieci z naszej rodziny, one bardzo lubią mnie jako ciocię i wiecie co? Może po prostu tak dużo już miałam styczności z dziećmi, które kocham – że wpłynęło to też na fakt, że kompletnie nie odczuwam chęci posiadania WŁASNEGO. A za każdym razem gdy wspólnie z mężem spędzamy czas z dziećmi z naszej rodziny i nawet gdy ten czas jest świetnie spędzony i pełen miłości to powrót do naszej rzeczywistości jest cudowny i za każdym razem czujemy się bardzo dobrze, że już wróciliśmy „do siebie”.
Jest bardzo dużo powodów dlaczego nie czuję potrzeby, aby mieć dziecko. Naprawdę jest tego sporo.
Mam za sobą oczywiście niemiłe pytania, niemiłe i niemądre komentarze typu – „Jak zostaniesz ojcem będziesz wyglądał jak dziadek” (a nawet nie było pytania czy w ogóle chcemy czy nie, poza tym nie miałabym z tym problemu) lub komentarz „Mąż nie jest rodziną” (nie ma sensu dyskutować z kimś kto ma takie przekonania), mam za sobą pytania czy 500+ mnie nie zachęca do rodzenia albo słowa „Znałam takie jak Ty, najpierw dzieci BLE a jak swoje urodziły to OJOJOJJJ…” – na co odpowiedziałam, że przecież nie twierdzę, że dzieci są BLE, kocham dzieci z naszej rodziny tylko PO PROSTU NIE CHCĘ MIEĆ SWOJEGO – TO jest dla niektórych niemożliwe. Nie dociera. Zawsze znajdą jakąś ripostę kompletnie mijającą się z MOJĄ PRAWDĄ 🙂 Okey, rozumienie jest trudne dlatego większość ludzi ocenia. Trzeba „puszczać to” i iść dalej swoją drogą.
Mam za sobą twierdzenie, że gorsza jest śmierć MATKI niż NIEMATKI, ponieważ ta pierwsza zostawia dzieci..naprawdę takie porównanie sprawia, że mam w głowie pewien cytat: „Ludzki umysł jest jak spadochron. Najlepiej działa jak jest otwarty” – nic więcej nie napiszę odnośnie tego typu myślenia..
Mam za sobą stwierdzenia, że powinniśmy spełniać oczekiwania innych, ponieważ co my tam mamy do roboty? Ręce opadają bo nawet jeżeli nic to Mam Prawo do nic nie robienia i cieszenia się z samego faktu, że JESTEM. I tutaj kochane polecam Wam książkę, w której nie znajdziecie nic w temacie dzieci, ale za to przeczytacie tak wiele o własnej wartości.. Z resztą hasło przewodnie, które idzie ze mną przez życie, z tej właśnie książki to „Jestem wartościowa przez sam fakt istnienia”. NIC więcej. Książka „Umrzeć by stać się sobą” Anity Moorjani. Taka mała dygresja !
Wiecie co zauważyłam? Większość kobiet, które mnie inspirują….to kobiety, które nie mają, nie miały dzieci. Odkryłam to przypadkowo 😉 albo kobiety, które mają dzieci, ale nigdy ich życie nie kręciło się Tylko i Wyłącznie wokół nich. Miały swoje marzenia, pasje, potrzeby, zainteresowania.
Jeśli jednak kiedykolwiek będę miała dziecko (bo jeszcze nie powiedziałam Nigdy) to chcę pamiętać i będę mieć tę świadomość, że życie każdego samo w sobie ma ogromną wartość i nigdy niczego nam nie brakuje. Nie musimy się w żaden sposób dopełniać…ani w postaci partnera ani w postaci dziecka… Przychodzimy tutaj pełni, cali, kompletni. Jeżeli ktokolwiek czuje się lepszy lub gorszy od innych to po prostu zwyczajnie jest w błędzie. Jesteśmy wszyscy wspaniali tacy jacy jesteśmy niezależnie od przekonań, koloru skóry, orientacji, stanowiska pracy itp.
A jeśli nigdy nie będę miała dziecka? To w żaden sposób moje życie nie będzie gorsze, mniej warte, z jakimś ubytkiem 🙂
I na koniec kolejny cytat (kompletnie nie planowałam używać jakiegokolwiek ha!) –
„Wiele jest dróg odkrywania siebie, stawania się. Każdy z was odnajdzie własną. Nie pozwólcie by ktokolwiek narzucał wam swoją drogę” – Leo F. Buscaglia
Jesteście cudne, i te które mają dzieci i te które nie mają. I wszystkim Wam wysyłam miłość i życzę samej dobroci. Żyjcie tak jak Wam podpowiada serce, słuchajcie swojej intuicji i podszeptów duszy.
Ps od tamtego tygodnia odliczam dni do kupna Pani książki! Normalnie już usiedzieć nie mogę i jak przechodzę obok księgarni to i tak zerkam czy może czasem wcześniej się nie pojawiła 😉 ! Jeszcze tylko jutro i wpadnie w moje łapeczki hurra! Dziękuję.
Witaj na blogu, Magdaleno! Dopiero dziś znalazłam na tyle dużo czasu, żeby usiąść do przeczytania Twoje wpisu i podelektować się nim tak, jak na to zasługuje. To niesamowite, że gdy zaczynałam rozmyślać o bezdzietności, to bałam się, że szybko zabraknie mi słów, tematów, refleksji… No bo o czym tu niby pisać. Że ludzie się oburzają, gdy słyszą hasło „nie chcę dzieci” i szlus! Za każdym razem jednak, gdy widzę dłuższy post, który nie jest pronatalistyczną indoktrynacją, wiem, że czeka mnie emocjonalna uczta:) Bo choć wydawało mi się, że „przerobiłam” ten temat na wszystkie sposoby, zawsze mnie zaskakujecie jakimś nowym odcieniem, nową refleksją albo cytatem. Okazuje się, że ludzie bezdzietni, którzy tę bezdzietność z pełną świadomością praktykują, a nawet celebrują, potrafią naprawdę pięknie o niej mówić. Mają ją przemyślaną i są w niej doskonale zadomowieni, nawet jeśli nie wykluczają rodzicielstwa w przyszłości. To wspaniałe świadectwa tego, że bezdzietność jest przemyślanym wyborem i nie można jej kwitować lekceważącym „zmienisz zdanie”.
Ta wzajemna wymiana myśli, refleksji i inspiracji to sól tego bloga i bardzo za nią dziękuję – Tobie i wszystkim, którzy tu się udzielają. Ja – przyznaję to ze wstydem – nie mogę się pozbierać po okresie intensywnego pisania, dlatego na blogu dzieje się znacznie mniej, niżbym chciała. Ale dzięki takim wpisom ten blog wciąż żyje i – mam nadzieję – inspiruje. Życzę owocnej i satysfakcjonującej lektury. Mam nadzieję, że podzielisz się wrażeniami:) Pozdrawiam serdecznie i do usłyszenia!
Pani Edyto bardzo dziękuję Pani za tę książkę. To moim zdaniem pozycja bardzo potrzebna polskim kobietom i może okazać się dla nich dodatkowo objawieniem:)
Tak sobie myślę, że może w życie niektórych ludzi „czarno-białych” wniesie nieco więcej koloru. Może rozjaśni jego obraz.
Najlepsze, co możemy zrobić to wsłuchać się w siebie, słuchać własnej intuicji, kochać siebie na tyle, aby nie żyć zgodnie z oczekiwaniami innych, aby nie oddawać im swojej siły i życia, które mamy tylko jedno. Większość lęku, cierpień wychodzi z naszego ciągłego porównywania się z innymi. A porównywanie nie ma kompletnie żadnego sensu i nie wnosi niczego dobrego w nasze życie.
Przecież przede wszystkim chodzi o to, aby nasze decyzje wychodziły z miejsca, jakim jest Miłość a nie Strach. Pozwólmy innym żyć po swojemu. Ta różnorodność i nieskończone możliwości sposobów, w jaki możemy żyć fascynują mnie i są wspaniałe. Skąd czerpać inspiracje, jeśli każdy robiłby to samo…?
Pragniemy nie mieć dzieci, czerpiemy radość, spokój, przyjemność, spełnienie z innego źródła. To tylko inne źródło. Na pewno nie gorsze. Ani lepsze. Po prostu inne.
Tę książkę napisała bardzo mądra życiowo kobieta, która jest daleka od oceniania. Naprawdę. Jeśli ktoś uważnie ją przeczyta zobaczy, że autorka szanuje i akceptuje wybory innych i życzyłaby sobie pewnie żeby osoby, które mają dzieci i osoby, które pragną ich nie mieć odnalazły wspólny język a przynajmniej odnalazły życzliwość, akceptację, wyrozumiałość, otwartość i przyzwolenie na fakt, że żaden scenariusz życia nie jest lepszy czy gorszy. Po prostu może być inny i należałoby szukać w tym piękna.
Jedyna negatywna rzecz na temat Pani książki jest taka… że się tak szybko skończyła! Odebrałam sobie trochę przyjemności z czytania, ponieważ co jakiś czas sprawdzałam ile do końca martwiąc się, że za szybko ją pochłonę. I pochłonęłam za szybko. Dlatego od dziś czytam ją drugi raz. Serio..
Uważam się (nieskromnie) za osobę otwartą, ale to, co Pani przekazała otworzyło mnie jeszcze bardziej a przy okazji uświadomiło o pewnych kwestiach historycznych związanych z rolą matki, o których nie miałam pojęcia.
Dziękuję jeszcze raz bo ta książka to uczta dla duszy:)
Bardzo dziękuję, Pani Magdaleno, za ten mądry głos i za wrażenia z lektury! Cieszę się, że książka trafiła w powołane ręce i znalazła w Pani uważnego słuchacza/czytacza:) Piszemy – i ja, i Pani – o rzeczach zwykłych, naturalnych, codziennych, jak to się więc dzieje, że w ogóle trzeba o nich pisać, przypominać, dopominać się o normalność? Jeżeli ma Pani ochotę na więcej, zapraszam na bloga. Dziś właśnie skończyłam pierwszego, od dnia wysłania książki do drukarni, posta. Przez kilka tygodni byłam wypluta i umordowana, jakbym własnoręcznie przekopała Tajgę, ale odzyskałam radość pisania, więc tym bardziej zapraszam do lektury nowego wpisu:) Pozdrawiam serdecznie!
Jejku, poczułam taki spokój i wyciszenie czytając ten wpis… Robienie ze zwykłych rzeczy rytuałów = uwielbiam. Cieszenie się małymi rzeczami jest bardzo ważne. Mam 23 lata już zdążyłam odczuć presję społeczną związaną z posiadaniem dzieci, póki co tylko do rodziny. Jednak od zawsze, nawet jako dziecko wiedziałam że ja dzieci mieć nie będę. Na początku oczywiście mi mówili „jak dorośniesz to ci się zmieni hehe”. Jak mówiłam to samo w wieku lat 20 i więcej to już im tak do śmiechu nie było. Wydaje mi się że rodzice się już z tym „pogodzili”. Mój chłopak właśnie miał takie podejście jak w jednym z wpisów, czyli: kiedyś będę miał, taka kolej rzeczy. Potem spotkał mnie i nagle dotarło że to nie kolej rzeczy a świadomy wybór. Kolej rzeczy to rodzisz się – żyjesz- umierasz. Dzieci są opcjonalne, jeśli się jest ostrożnym if you know what I mean ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Hej! Myślę, że najważniejsze to wiedzieć, czego się nie chce:) To podstawa udanego życia – wiedzieć, jakie pułapki omijać. Takie podejście dobrze wróży na przyszłość. Niech więc ci będzie kolorowo!:) Pozdrawiam!
Mam 48 lat, nigdy nie chcialam miec dzieci I nie mam. Mieszkam w Irlandii gdzie nie komentuje sie az tak cudzych wyborow I nikt sie mnie nie dopytuje a dlaczego, kto Ci poda szklanke wody itp;) ale znam kobiety kolo 30stki ktore wahaja sie czy miec dziecko bo maz chce… jesli nie czujesz wewnetrznej potrzeby bycia matka to nie badz. Nasluchalam sie historii kobiet ktore dzieci maja ale tak naprawde nigdy takiego zycia nie chcialy. Nie dajcie sobie wmowic ze jak sie urodzi to pokochacie, ze to rola kobiety czy inne bzdury.
Dziękuję Ci Edyto za stworzenie tej strony i dzielnie się swoimi przemyśleniami. Uwielbiam czytać Twoje artykuły. Pozdrowienia z Mazur 🙂