Niedawno na blogu namawiałam was do wychodzenia z szafy. Bezdzietność z wyboru to stosunkowo nowe zjawisko, słabo rozpoznane i na ogół nierozumiane. Społeczeństwo nie zdążyło się z nim jeszcze otrzaskać. Dlatego zamiast milczeć i powtarzać „nie, bo nie”, warto mówić o tym. Tłumaczyć. Edukować. Dlaczego ktoś miałby mnie rozumieć, skoro nie zadałam sobie trudu, by cokolwiek wyjaśnić?
Jak zwykle nie zawiodłyście! Po opublikowaniu tamtego posta dostałam wiele mejli, w których pisałyście, że jesteście gotowe podzielić się swoimi historiami. Dlatego postanowiłam stworzyć osobną zakładkę – „Historie czytelników”. W ten sposób mój blog stanie się naszym wspólnym blogiem, a posty nabiorą rumieńców. Bo nawet najciekawsza pojedyncza opowieść nie ma takiej siły i takiego wydźwięku jak opowieść rozpisana na głosy. Wielobarwna i wielowątkowa.
Dlatego oddaję wam głos.
Dziś historia Kasi. Instruktorki i wolontariuszki z niewielkiego miasteczka, która pracuje na wsi. To ważny szczegół, bo inaczej wygląda życie osób bezdzietnych w stolicy czy w dużych miastach, a zupełnie inaczej – na prowincji. Zapytałam Kasię o to, jak się żyje osobie bezdzietnej w małej, zamkniętej społeczności…
Bezdzietnik: Zacznijmy od tego, że nie masz dzieci. Możesz powiedzieć, dlaczego?
Kasia: Od dziecka chorowałam. Często pytałam mamę: „Po co mnie chciała? Dlaczego tak cierpię?”. Gdy byłam mała, powtarzałam, że nie będę mieć dzieci, bo nie chcę, żeby ktoś męczył się tak bardzo jak ja. Jako nastolatka snułam marzenia o ślubie i rodzinie, jako młoda kobieta chciałam mieć dobrego, kochającego męża (i to mi się udało), ale nigdy nie wyobrażałam sobie siebie jako matki. Dziś mam 29 lat i nadal nie chcę mieć dzieci. Ta decyzja jest we mnie mocno zakorzeniona. Ani ja, ani mąż nie widzimy siebie w roli rodziców. Choć ja paradoksalnie lubię dzieci, pracuję z nimi i uwielbiam swoją pracę! Natomiast męża małe dzieci męczą i po każdym dniu spędzonym ze mną w pracy (jako animator czy podczas spotkań rodzinnych) z radością wraca do swojego życia bez dzieci. Dodam jeszcze, że dla mnie ważnym powodem rezygnacji z dzieci jest mój stan zdrowia. Jak miałabym zajmować się dzieckiem, skoro często sama wymagam opieki i pomocy?
Bezdzietnik: Możesz zdradzić, na co chorujesz?
Kasia: Od dziecka mam bardzo silne migreny. Nie raz i nie dwa trafiłam do szpitala. U mnie migrena to poza bólem głowy zaburzenia mowy i widzenia, drętwienie twarzy i rąk, a nawet utrata przytomności. Poza tym mam szereg innych schorzeń.
Bezdzietnik: Wiem, że jesteś osobą bardzo zajętą, masz spore doświadczenie zawodowe i mnóstwo pomysłów na zagospodarowanie wolnego czasu. Napisz, co robisz w życiu – zawodowo i po godzinach pracy.
Kasia: Jestem muzykiem. Swoją ścieżkę zawodową zaczynałam w przedszkolu i w klasach początkowych. Ale sztywny program nauczania, wyścig szczurów – to nie dla mnie. Zaczęłam więc pracę jako instruktor muzyczny. Uczę gry na instrumentach klawiszowych, prowadzę zespoły wokalne, wokalno-instrumentalne, dyryguję chórem, pracuję na weselach jako DJ i wodzirej, do tego prowadzę warsztaty rękodzieła. Interesują mnie głównie techniki biżuteryjne, choć lubię eksperymentować i wciągać w to dzieciaki. Kocham zwierzęta, mam trzy koty, papugi, małe ptaszki z drobnej egzotyki, jeża pigmejskiego, kameleona i akwarium. Jestem też wolontariuszem w lokalnym schronisku, udzielam się charytatywnie, najczęściej na rzecz zwierząt i chorych, no i potrzebujących pomocy dzieci.
Bezdzietnik: Napisałaś mi na Facebooku, że pracujesz na wsi, w niewielkiej społeczności. Jak to jest być bezdzietną w tak małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają i każdy każdemu zagląda w życie?
Kasia: Tak naprawdę pracuję w kilku miejscowościach, niektóre z nich są naprawdę maleńkie. Pytania o dzieci pojawiają się dość często, lubią je zadawać zwłaszcza starsze panie. Zwykle współczują mi pracy popołudniami – „no bo co wtedy z dzieckiem”? Gdy mówię, że dziecka nie mam, słyszę: „A, jak dziecka nie ma, to można. Jak się pojawi, to zobaczysz…”. Z góry zakładają, że się pojawi. Według stereotypu dziecko powinno się mieć do trzydziestki. Gdy ludzie dowiadują się, że mam 29 lat, kwitują: „No to już czas”. Mieszkam w niedużym mieście, tam pytania o dzieci też się pojawiają, ale rzadziej. Ludzie w mieście częściej akceptują nasz wybór, bez umoralniania. Choć wyjątki się zdarzają. Natomiast na wsiach, tak wynika z moich obserwacji, jedyną wartością jest rodzina. Nieważne, że nie masz pracy, nie masz mieszkania… „Gmina pomoże”. Najważniejsze, by były dzieci. Jeżeli ktoś zamiast dzieci ma pasje, zainteresowania czy pracę trochę inną niż etat od 7.00 do 15.00, to ludzie z politowaniem kręcą głową.
Przy czym od razu chciałabym wyjaśnić jedną rzecz, bo obawiam się, że część osób, czytając to, zarzuci mi stronniczość. Nie twierdzę, że na wsiach jest czarno, a w miastach biało. W obydwu środowiskach panują odcienie pośrednie. Jednak na wsiach częściej włazi się z butami w cudze życie, i częściej poucza innych – tak przynajmniej podpowiada mi doświadczenie. Panuje tam wiele zakorzenionych w tradycji przekonań: każda kobieta powinna mieć dziecko, każda kobieta zawsze ma robotę w domu itd. Jednak nawet tutaj spotykam się czasem ze zrozumieniem, co mnie bardzo cieszy, bo to oznacza, że nawet w tych tradycyjnych społecznościach mentalność zaczyna się zmieniać.
Bezdzietnik: Czy na wsi, gdzie pracujesz, przyznajesz się do tego, że nie chcesz mieć dzieci, czy pozostawiasz to w sferze domysłów?
Kasia: Na pytanie: „Masz dzieci? odpowiadam zwykle krótko: „Nie”. Jeżeli ktoś pyta, kiedy zamierzam mieć, mówię wprost: „Nigdy”. Nie ukrywam, że nie chcę. Pytana o powody odpowiadam, że nie czuję takiej potrzeby albo że moje „dzieciaki” z pracy mi wystarczają, czasem obracam wszystko w żart. W małych społecznościach rozmowy bardzo często krążą wokół tematu ciąży i dzieci: która dziewczyna jest w ciąży, z kim, jak wychowuje dzieci… Na wsi kobieta bez dziecka to kobieta nieszczęśliwa, traktowana z politowaniem, bo „nie ułożyła sobie życia”, bo „nie powiodło jej się”… Jeżeli nie masz dziecka, twoje życie to porażka. A ja jestem szczęśliwa! Realizuję swoje pasje, na tyłku nie usiedzę i to nie pasuje do wizji smutnej, niespełnionej niematki. Ludzie uważają, że nie mam dzieci, bo nie mogę albo boję się porodu. Tak to sobie tłumaczą. I od razu spieszą z radami: „Wiesz, zawsze możesz adoptować, tyle dzieci czeka na kochający dom…”. Czasami traktują mnie jak obiekt badań. No bo jak to: młoda, pozornie zdrowa, a nie chce. Jak to tak może być? Niestety, czasami jestem zmuszona być niegrzeczna. Mocno przyciskana mówię czasem: „Ma pani dzieci? To proszę się nimi zająć, a nie wchodzić z butami w czyjeś życie”. Nie lubię takich sytuacji i gdy tylko mogę, po prostu ucinam temat. Takie nieprzyjemności zdarzają mi się nie tylko na wsi, w moim rodzinnym mieście również.
Bezdzietnik: Jak się czujesz podczas takich przepytywanek? Jak to odbierasz?
Kasia: Dużo zależy od rozmówcy. Jeżeli rozmawiam z kimś, kogo znam już jakiś czas, to traktuję to jako jeden z etapów poznawania się i budowania relacji. Natomiast nie lubię sytuacji, gdy ktoś, kogo ledwo znam, podczas rozmowy o sprawach zawodowych zahacza o moją sferę prywatną. Pyta na przykład, jak godzę pracę z obowiązkami żony. No bo jeżeli pracuję po kilkanaście godzin dziennie, to kiedy robię coś w domu, kiedy gotuję obiady, sprzątam, piorę? No i najważniejsze – czy mąż mi na to pozwala?!
Szczerze? Żal mi takich osób. Czuję wtedy miks emocji. Z jednej strony chciałabym powiedzieć coś dosadnie, żeby ten czy ów się odczepił, ale z drugiej strony jest mi przykro. Lubię swoją pracę, mąż mnie wspiera, pomaga mi, mamy układ partnerski. Korona mu z głowy nie spadnie, jak coś wypierze czy poodkurza. Niestety w tradycyjnej społeczności to jest nie do pomyślenia. No bo jak to, chłop takie rzeczy w domu robi?! Dziwią się zwłaszcza kobiety. Te starsze, które nie znają innej rzeczywistości, bo w młodszych pokoleniach jest już trochę inaczej.
Bezdzietnik: Naprawdę obcy ludzie, w pracy, pytają cię, czy wyrabiasz się z domowymi obowiązkami? To się zdarza podczas rozmów prywatnych czy tych służbowych również?
Kasia: Szef nigdy nie pytał mnie o kwestie prywatne, współpracownicy – czasami. Spędzamy ze sobą trochę czasu, poznajemy się i rozmawiamy na różne tematy. Ale zazwyczaj to wymiana poglądów. Najwięcej takich pytań pada ze strony moich kursantek. Na przykład po zajęciach z robienia biżuterii panie podchodzą do mnie, pytają, ile się tym zajmuję, gdzie się uczyłam, skąd biorę materiały, po czym schodzą na kwestie domowe. To niesamowite, jak gładko od spraw warsztatowych potrafią przejść do spraw prywatnych! Najbardziej ciekawi je to, jak wywiązuję się z obowiązków matki i żony, skoro pierwsze zajęcia mam o 10.00, następne o 14.00, potem nocka z dziećmi na świetlicy i znów o 10.00 rano warsztaty. A po drodze jeszcze próba chóru czy zespołu. No to jak?!
Niektórzy znajomi dziwią się, że w ogóle wchodzę w takie dyskusje. Pytają: „Po co się tłumaczysz obcym ludziom ze swoich decyzji. Twoja decyzja i nic im do tego”. Owszem, moja decyzja, ale takich ludzi jak ja jest coraz więcej. Uważam, że warto pokazywać życie z innej strony. Nie każdy musi mieć życie „praca-dom”, pracę „od-do”, nie każdy musi siedzieć w pieluchach i bawić dzieci. Szczęście ma wiele wymiarów, a życie oferuje mnóstwo ciekawych opcji do wyboru. Nie idę za tłumem i chcę to pokazać. Nie jest łatwo żyć po swojemu, zwłaszcza w takich zamkniętych środowiskach, może dzięki takim rozmowom ktoś inny spotka się z większym zrozumieniem. Może ludzie spojrzą na bezdzietność z innej perspektywy, nie tylko swojej własnej, i przyjmą do wiadomości, że można żyć inaczej niż wszyscy wokół. Czy warto? Czasami tak, czasami nie. Jeżeli komuś otworzę oczy, to warto. Ale łatwe to nie jest. Wiele osób stawia opór. Kobiety mają rodzić, bo zawsze rodziły, i już!
Bezdzietnik: Pracowałaś w szkole z dziećmi. Czy bezdzietność jakoś wpływała na twoją ocenę jako pracownika?
Kasia: Zdarzało się, że rodzice z góry zakładali, że mam dzieci. A gdy dowiadywali się, że nie, to okazywali mi swoistą „wyższość” i podważali moje kompetencje. Mówili na przykład: „Co pani może wiedzieć o dzieciach, skoro nie ma pani swoich?”. To był początek mojej pracy w szkole i wtedy bardzo się tym przejmowałam. Dziś wiem, że to wynikało z bezradności rodziców i ich desperacji. Gdy w rozmowie ze mną brakowało im argumentów, ratowali się prywatnym przytykiem. No bo jak taki bezdzietny może upominać czy pouczać rodzica?! Poza tym często spotykałam się ze zdziwieniem: jak ktoś niemający dzieci może pracować z dziećmi? To tak, jakby z góry zakładać, że każda kucharka ma nadwagę. Absurd!
Bezdzietnik: Co byś powiedziała ludziom bezdzietnym z małych ośrodków, którzy czują, że odstają od reszty?
Kasia: Myślę, że najważniejsze to mieć dystans do otoczenia. Warto też starać się zrozumieć, dlaczego ludzie nas atakują. Jakieś powody muszą mieć. Poza tym trzeba mieć siłę, by nie ulegać presji, i głębokie przekonanie, że wybrało się właściwą drogę. No i ważne, by mieć grupę przyjaciół, którzy będą nas wspierali. W pojedynkę jest znacznie trudniej. Trzeba po prostu dać radę! Ludzie zawsze będą udzielali innym dobrych rad. Nie można bać się takich rozmów ani od nich uciekać, bo to tylko rodzi frustrację. Zresztą, robiąc uniki, pokazujemy, że nie jesteśmy pewni swoich racji. Poza tym inność ostatnimi czasy jest coraz bardziej popularna.
Bezdzietnik: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: https://pixabay.com
33 komentarze
Pozdrawia bezdzietna (35 lat), którą zycie potoczyło nie tylko na wieś, ale na KASZUBSKĄ wieś, gdzie ludzie mają liczne rodziny, (nawet mój mąż ma 10cioro rodzeństwa). Każdy patrzy na mnie z góry. Każdy myśli, że nic nie wiem o życiu, (bo życie, to pieluchy) Zresztą… dużo by opowiadać.
Na szczęście mój maż jest po mojej stronie. 🙂
Pamiętaj, jest nas wiele i sporo mądrych rzeczy możemy powiedzieć o życiu!:)) Wystarczy poczytać komentarze! A jeżeli masz ochotę poopowiadać, to wskakuj na łamy Bezdzietnika! Zapraszam!:)
Świetny artykuł. Mam 34 lata i tez nie mam dzieci. Od jakiegoś czasu uświadomiłam sobie ze to nie moja bajka. Wcześniej wpadłam w „obsesję posiadania dziecka bo inni mają to ja też chcę”. Zaczęłam jeździć po lekarzach czytać w internecie itd. Myślałam że tak powinno być. Ostatnio nastąpił przełom jakbym sie przebudziła. Dzięki temu blogu m.in. wiem ze można żyć bez dziecka wybrać inną drogę i znaleźć inny sens życia. Dzięki wielkie
Hej, Marta! Absolutnie tak nie musi być, że każdy powinien mieć dziecko. A już na pewno nie warto redukować swojego życia do uporczywego „gonienia” za dzieckiem, zwłaszcza jeżeli nie towarzyszy temu wewnętrzna potrzeba. Wiem, że otrząsnąć się z tego i dostrzec życie w innych, nie tylko tych matczynych, aspektach jest trudno, dlatego gratuluję i życzę powodzenia!
W kwietniu skończyłam 35 lat, poznałam mojego obecnego partnera w marcu tego roku. Od zawsze mówiłam, że dzieci to nie moja bajka wolałam opiekować się psami. Mój partner wie jakie mam podejście do dzieci, sam z resztą ma 3 nastoletnie córki z poprzednich związków, więc dla mnie to plus bo ile można ;D aczkolwiek coś tam brzęczy, że może kiedyś. Mam problemy zdrowotne jak rozmówczyni artykułu. Wszystkie choróbska dostałam w pakiecie po rodzinie mamy. Po co mam dalej to przekazywać. Nie jest przyjemne wstawać z rana jak stara babcia a co dopiero dźwigać ciężar ciąży, później dziecka. Sam poród napawa mnie odrazą i obrzydzeniem. Ale do czego zmierzam, otóż ostatnio byłam na uroczystości rodzinnej (komunia mojej siostrzenicy), przysiadła się do mnie koleżanka mojej siostry. Już samą sensacją było, że przyszłam z facetem „ja wieczna singielka” (nie z wyboru, po prostu tak życie mi się potoczyło). Od razu padło pytanie, kiedy dzieci? Patrzę się na nią i mówię, a ty kiedy trzecie? Śmiech…. coś tam jeszcze powiedziała, ostateczny cios zadałam jej mówiąc, że poznaliśmy się z moim partnerem na grupie ateistycznej. Posiedziała chwilę i się ulotniła. To tylko jeden z przykładów, które przerobiłam.
Ciekawą taktykę zastosowałaś:) Na „ateistę”. W sumie to nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale najwyraźniej ma, skoro podziałało:)) Powodzenia w odstraszaniu wścibskich znajomych i w przyciąganiu tych z otwartymi głowami!
Ludzie na wsi jak słyszą słowo ateista, to kojarzy im się z satanistą 😉 Często słyszę przytyki na ten temat, odkąd zaczęłam mówić wprost, że nie wierzę w żadnego boga. A przecież nie ważna jest wiara bądź niewiara, liczy się jakimi jesteśmy ludźmi dla siebie i innych. 33 lata mieszkałam na małej wsi i niestety, ale myślenie u niektórych i takt w relacjach z innymi jest zerowy a wchodzenie ludziom do wyrka na porządku dziennym. Na wsi liczy się mąż, dom i obowiązkowo dzieci, bo kobieta bezdzietna to kobieta chora na umyśle. No jak nie można chcieć bobaska? A no zwyczajnie. Inni decydują się na dziecko, inni na zwierzaka a inni stawiają na podróże. Gdyby wszyscy byli tacy sami świat byłby po prostu nudny.
Dokładnie! Aż chciałoby się napisać: amen:))
Agnieszko, mnie już ksiądz próbował egzorcyzmami straszyć (na wieść o moim ateizmie) w gościnach u rodziny, która jest mocno wierząca.
Jakie to wszystko prawdziwe, Agnieszko! Jak można nie wierzyć w Boga i nie chcieć dzidziusia? Ja usłyszałam od swojej teściowej, że jestem opętana ? Kij w oko oszołomom! Przepraszam za takie stwierdzenie, ale ja szanuję każdego, niezależnie od koloru skóry, płci, narodowości, orientacji seksualnej czy stosunku do religii i również oczekuję szacunku. I niewłażenie z buciorami w moje życie. Niestety, to zbyt wiele, jeżeli przez prawie 40 lat mieszka się w tej samej wiosce, bo tu się urodziło i wyszło za mąż. No cóż, taki wypadek losowy ?
Wychowałam się w małym mieście. Teraz mieszkam w dużym. W tej chwili nikogo nie obchodzi, kim jestem i co myślę – trafiłam na dzielnicę, gdzie ludzie żyjący obok siebie o kilka metrów nawet nie mówią sobie dzień dobry. Po 3 latach upartego witania sąsiadów, którzy nie odpowiadali, już mi przeszła potrzeba powitań. Mijamy się, więc co tam im do mojej bezdzietności i ateizmu (czyżby to miało jakiś związek?). Jednak każda wizyta w rodzinnym miasteczku to swego rodzaju przygoda. Np. sąsiadka, którą tylko witałam z daleka przez ostatnie 30 lat życia, krzyczy do mnie przez pół podwórka, żebym się nie martwiła, bo na pewno kiedyś zajdę w ciążę! Pani fryzjerka, która patrzy na mnie z politowaniem, bo porządna dziewczyna powinna zaprosić na ślub wszystkich kolegów z klasy, a rok później wieźć wrzeszczącego berbecia w koronkach na chrzciny – a mnie się dyplomów zachciało, więc jakaś upośledzona jestem. Dyplom mi przecież szklanki wody nie poda (ta szklanka to już jakiś topos literacki). Pani fryzjerka nie powiedziała tego bezpośrednio do mnie, ale na tyle głośno, że usłyszałam. Iluż komentarzy na temat mojego życia nie usłyszałam? Z jakiegoś powodu moje rodzinne miasteczko uważa, że ma prawo do osądzenia życia każdego ze swych mieszkańców – także byłych, więc nie tęsknię. Chyba już wolę obojętność mojej dzielnicy.
Śmiechłam z tej szklanki wody 😀
Ja jestem bezdzietna z odzysku ??? Moja córka wyjechała, za granicę, zaraz po maturze, byłam tzw samotną matką. I nagle poczułam się wolna. Miałam swoje pasje, swoje zwierzęta i byłam szczęśliwa. Po kilku latach i ja wyjechałam, do całkiem innego kraju.
Mieszkam sama, zarabiam na siebie, mam przyjaciół. Ale najbardziej podoba mi się, że o ile wcześniej ” czekałam na wnuki” to teraz, jest mi to obojętne. Córka nie chce mieć dzieci i super. To jej życie. Ma partnera, hobby, jest szczęśliwa.
Ja czuję się teraz taka wolna.
Mój czas dla siebie sprawił, że poznałam i pokochałam siebie, a dziecko słyszę raz na 3 miesiące, bo się odzywa.
Nie wiem, jakie byłoby moje życie bez niej. Ale teraz jestem szczęśliwa.
Hej! „Bezdzietna z odzysku” – bardzo mi się to podoba!!!:)) Myślę, że o to właśnie chodzi – by nie „wieszać się” na dziecku, ale pozwolić mu iść swoją drogą, realizować marzenia i żyć po swojemu. A dla siebie znaleźć własną ścieżkę! Oczywiście szczęście ma wiele twarzy i wiele imion, ale takie szukanie szczęścia jak twoje mnie osobiście podoba się najbardziej. Bo nikogo nie obarczasz odpowiedzialnością za swoje dobre lub złe samopoczucie. Gratuluję i podziwiam, bo to wcale nie jest taki oczywisty pomysł na czas, gdy dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. Pozdrawiam i cieszę się, że to napisałaś!
Cześć tu Bartłomiej! Brnę przez poszczególne wpisy i komentarze, choć słowo brnę nie jest tu najlepsze – przepływam, zanurzam się.
Tak może nie bezpośrednio związane z tematem, ale przypomniała mi się pewna historia z mego życia. Pociąg kwalifikowany na trasie znad morza do stolicy. Jedziemy z moją ówczesną, a dziś już byłą żoną. Przedział pełen ludzi, wśród nich zakonnica. W trakcie rozmowy zagaja: a ile macie dzieci? Z góry założyła, że mamy. Gdy dowiedziała się, że takowych nie posiadamy z miejsca zaproponowała nam turnus na „wczasach leczenia bezpłodności”, którego była współorganizatorem. Ehh.
Trochę o mnie, moich doświadczeniach itp napiszę pewnie niebawem. Być może zaciekawi was męski punkt widzenia.
Cześć, Bartłomiej! Męski punkt widzenia jest bardzo mile widziany. Wręcz – pożądany:) Niewielu mężczyzn pozostawia tu swój ślad. Bo zagląda sporo:)) Google Analitics mi to systematycznie raportuje. Ale żeby coś napisać to nie! A coraz częściej dochodzą do mnie sygnały, że mężczyźni też są nagabywani. Choć literatura przedmiotu – skąpa, przyznaję – tego faktu jeszcze nie odnotowała. Przecieraj szlak!
A co do z-góry-przyjętych-założeń… Mnie i mojego męża rodzina tuż przed ślubem wyekspediowała do księdza, coby ten ułożył nam w głowie klepki równo i po bożemu. Bo nie chcieliśmy wziąć ślubu kościelnego. No i ksiądz zaczął układać. Oczywiście wziął się do tego jak kamieniołomiarz do mikroprocesora, ślubu kościelnego nie wzięliśmy, ale zapamiętałam z tamtej wizyty tę bezbrzeżną pewność księdza, że będziemy mieć dzieci. W zasadzie mówił do nas, jakbyśmy je już mieli. A oboje już wtedy wiedzieliśmy, że nie będziemy mieć:) Ale ksiądz o to nie zapytał. On widział.
Pozdrawiam i zapraszam ponownie!
Ja wierzę, że są kobiety, które nigdy nie chciały, nie chcą ni nie będą chciały mieć dzieci. Oczywiście jest też wiele – przypuszczam, że większość – które chciały mieć dzieci, z różnych powodów to się im nie udało, więc wmówiły sobie i wszystkim dookoła, że w rzeczywistości nigdy nie chciały byc matkami. Jednak oczywiście zdarzają się „bezdzietne z wyboru” i nic mi do tego:)
Niemniej uważam, że lansowanie tego stylu, jako wspaniałego pomysłu na życie, jest niesłuszne. Uważam tak dlatego, że czlowieczeństwo (nie piszę kobiecość) zwyczajnie opiera się na posiadaniu potomstwa. Dodatkowo jestem głęboko przekonana, że miłość do drugiej osoby (męża, partnera) wymaga owoców:) Rozumiem oczywiście, że życie bez dzieci jest duzo bardziej wygodne niż z dziećmi, w ogóle nie podlega to dyskusji. Nie nazwałabym tego wygodnictwem, ale jest wygodne i bezstresowe, to fakt. Znam wiele osób, samotnych lub nawet par, które nie mają dzieci z różnych powodów, jednakże żadna z tych osób nie lansuje w ten sposób siebie. W komentarzach na tym blogu przewija się bardzo wiele negatywnych emocji względem dzieci w ogóle. Tak jakby niebycie rodzicem stanowiło wolność od czegoś wręcz nieprzyjemnego, wstrętnego.
Nie powinno się w ten sposób promować bezdzietności. Dzietność jest podstawą życia człowieka, można się temu sprzeciwić we własnym zakresie, ale nie powinno się szerzyć idei i głosić zapewnień, że bezdzietność jest super zdrowym i wspaniałym podejściem do życia.
Nie mam dzieci. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, chcialabym, żeby to małzeństwo miało cel, inny niż wspólne płacenie podatków i mieszkanie pod jednym dachem. Zobaczymy jednak, co mi pisane w tym względzie:)
Pani Karolino, ja nie lansuję ani nie promują bezdzietności. Zapraszam po prostu do rozmowy – o ważnych życiowych wyborach. Mówienie o bezdzietności nie jest jej promowaniem. Czy gdziekolwiek napisałam, że życie bez dzieci jest lepsze niż życie z dziećmi? Zawsze podkreślam, że dobre życie to takie, które sobie wybraliśmy i które daje nam satysfakcję, niezależnie od tego, czy mamy dzieci, czy nie. Natomiast nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że dzietność jest podstawą życia człowieka. Być może jest podstawą Pani życia, ale nie mojego. Moje życie opiera się na innych podstawach. Pozdrawiam!
Jest Pani na tym świecie właśnie dlatego, że dzietność stanowi fundament człowieczeństwa w ogóle:)
Rozumiem, że nie promuje Pani bezdzietności. Pani blog to tylko „lokowanie produktu”:)
Ja nie wiem czy takie wygodne… ja nie mam L4 na zawołanie rocznego urlopu macierzyńskiego. Nie mogę sobie chodzić na spacerki codziennie. Wszędzie są plusy i minusy. Bezdzietni też ciężej pracują często na dwa etaty… nic nie jest czarno-białe
Droga Karolinobez!
A co to znaczy „lansowanie”? Blog porusza tematykę bezdzietności z wyboru i mam wrażenie, że jego Autorka wypowiada tylko swoje poglądy i spodziewa się komentarzy z różnych stron. Tylko tyle. Nie zauważyłam tu żadnego lansowanie. Rozmawiamy o sprawach, które są dla nas, bezdzietnych, ważne i przedstawiamy swój punkt widzenia. Dlaczego mam wrażenie, że wolałabyś, żebyśmy siedzieli cicho? Nie musisz się z nami zgadzać, ale nie masz też prawa zabraniać nam mówić o tym, kim jesteśmy i jakie mamy przekonania. Nikomu nie robimy tym krzywdy. Po prostu wymieniamy się doświadczeniami i przemyśleniami. Czasem warto poznać argumenty drugiej strony i życzliwością podejść do faktu, jak różni i przez to fascynujący są ludzi. Serdecznie pozdrawiam!
Droga Karolinobez,
również nie uważam, żeby tu było jakieś lansowanie. Po prostu – dzielenie się spostrzeżeniami i doświadczeniami a propo życia z, jak i bez dzieci (wszakże matki również są tu mile widziane 🙂 )Ale…
Nawet jeśli cokolwiek się tu promuje, to co z tego? Mamy przecież wolność słowa, myśli, przekonań (ponoć). Mamy demokrację. Każdy może promować, co chce.
Skoro istnieje cały tabun blogów, stron internetowych, czasopism, programów tv, w których spełnione matki wychwalają pod niebiosa swoje życie z latoroślami, opiewają zawartość ich pieluch, zachwycają się uroczymi tekstami i ciekawymi, do bólu szczerymi przemyśleniami (naprawdę uważam, że dzieci mają wyjątkową zdolność do nieszablonowego i pozbawionego uprzedzeń rozumowania, dlaczego, chyba wszyscy wiemy), wymieniają powody, dla których dopiero po urodzeniu dziecka ich życie nabrało sensu, to dlaczego ludzie wybierający życie bez dzieci, nie mieliby przedstawić swojego punktu widzenia i zalet, jakie widzą w obranej przez siebie drodze? A już co, kto zrobi z tymi wszystkimi informacjami, to jego sprawa. Chyba jesteśmy inteligentnymi istotami, potrafiącymi krytycznie myśleć i analizować?
„Jest Pani na tym świecie właśnie dlatego, że dzietność stanowi fundament człowieczeństwa w ogóle:)” – zawsze myślałam, że fundamentem 'człowieczeństwa’ jest świadomość, rozum, sumienie, natomiast fakt istnienia rozmnażania płciowego służy rozpłodowi, ekspansji i ewolucji gatunków. A biorąc pod uwagę, że są najwyraźniej (widuję ich codziennie) żarliwi obrońcy i krzewiciele rozmnażania, to zakładam, że nadrobią z nawiązką braki bezdzietniaków ;D
Teksty o „lansowaniu bezdzietności” zawsze mnie zdumiewają. Zwłaszcza, że już sama deklaracja – nie mam dzieci z wyboru – uchodzi za lansowanie bezdzietności. Podczas gdy macierzyństwo jest lansowane na każdym kroku i mało kto widzi w tym lans/propagandę/presję/ideologię. To wydaje się takie oczywiste – że ludzie mają dzieci i powinni je mieć. Pic polega na tym, że właśnie to przekonanie bierze się z lansowanej od wieków tezy, że jesteśmy obdarzeni jakimś instynktem rodzenia, że dzieci powinny przychodzić na świat niezależnie od wszystkiego. To dopiero jest przytłaczające! Bo powielanie w milionach kopii!
I jeszcze tak dodam, bo przyszła mi do głowy analogia 😀
Teoretycznie człowiek jest (przynajmniej w części) drapieżnikiem, więc jedzenie mięsa również „leży w jego naturze”, jest biologicznie uzasadnione. A jednak nikt nie ma pretensji, że wegetarianie przedstawiają swoje poglądy (pretensje powstają, gdy zaczyna się narzucanie i „nawracanie” na moizm). Szanuję wegetarian, nie wtrącam się w ich życie i nie zabraniam „promowania” ich stylu żywienia. Sama miałam przyjemność zapoznać się z kilkoma książkami przedstawiającymi zalety niejedzenia mięsa, ciekawe, alternatywne przepisy na smaczne dania itd. Ba, nawet miałam „epizod” wegetarianizmu. Co prawda dość szybko doszłam do wniosku, że nie jest to dla mnie. Jako myśląca osoba, zrobiłam sobie bilans plusów i minusów pod moim, subiektywnym kątem. I stwierdziłam, że lepiej, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, czuję się, jeśli co jakiś czas zjem trochę mięsiwa ;P
Ale no właśnie. Sprowadzanie na świat drugiego człowieka to nie jest decyzja odnośnie tego czy jeść mięso, czy nie, czy mieć tatuaż, czy nie, czy wyjechać za granicę, czy nie. Bo to są decyzje, z których zawsze można się wycofać, powiedzieć: spróbowałam/-em, nie pasuje mi, wracam do tego, co było. A z dzieckiem co? Gdyby się okazało, że kobieta, która „spróbowała” bycia matką, bo „jak urodzi, to pokocha”, nagle stwierdza, że nie: nie pasuje jej to, nie czuje się spełniona, czuje się w jakiś sposób ograniczana, nie widzi się w roli matki, to co miałaby zrobić? Oddać dziecko? Wziąć pod pachę i krzyknąć: „Halo! Z kierownikiem proszę, mam paragon, jednak chcę zareklamować”?
Osobiście jestem zwolenniczką myślenia, że do ostatniego tchu nigdy nie będziemy pewni, czy czegoś nie będziemy żałować, czy nam się zdanie nie zmieni. Czy w wieku 70 lat jakaś kobieta nie stwierdzi nagle, że jednak żałuje, iż nie ma dzieci. Albo jakaś 50 letnia matka nie uzna, że jednak dzieci mieć nie powinna, mimo, że kiedyś o nich marzyła. Nikt nie mówi, że życie jest usłane łatwymi decyzjami i nikt nie daje gwarantu, że się ich kiedyś nie pożałuje. Tylko jest drobna różnica między rodzicami, a bezdzietnymi. Konsekwencje decyzji osób bezdzietnych będą dotykały właściwie tylko te osoby. Natomiast konsekwencjami (często nieprzemyślanych, pochopnych, z rozpędu, „bo taka kolej rzeczy”) decyzji rodziców zostają obarczane również Bogu ducha winne dzieci.
Hej, Agata! Poruszyłaś bardzo ważną sprawę – konsekwencji błędnych decyzji (o powołaniu dzieci na świat i bezdzietności z wyboru). Jeszcze o tym chyba nie pisałam, a to strasznie ważne. Żałując rodzicielstwa, możemy skrzywdzić nie tylko siebie, ale i swoje dzieci. Żałując decyzji o bezdzietności, robimy krzywdę tylko sobie. To bardzo ważne – mieć tego świadomość! Dzięki, że zwróciłaś na to uwagę. Pozdrawiam serdecznie!
1. Nikt tu niczego nie lansuje. Jak Kościół katolicki na okrągło lansuje rodzenie dzieci,to jest o.k.? 2.Serio,człowieczeństwo zakłada rozmnożenie się? to znaczy,że jak się nie rozmnażam,to nie jestem człowiekiem? 3.Bycie z kimś wymaga owoców? A co,jeśli obojgu nie smakuje ewentualne posiadanie tychże owoców,mają się zmuszać?
4.Tak,dla bezdzietnych z wyboru posiadanie dzieci nie byłoby niczym fajnym.
5.A może to otoczenie powinno przestać na okrągło wmawiać bezdzietnym,że to posiadanie dzieci jest takie zdrowe i wspaniałe? bo bezdzietni nie wtłaczają ludziom,że każdy powinien nie mieć dzieci.
Ekologiczny zegar tyka. Cywilizacja braku umiaru na krawedzi. Świat mocno przeludniony. A ludzie zyja z zamkniętymi oczmi, w pozlacanych klatkach… chcą rodzić wiecej dzieci, przyszych producentow-konsumentow. Po nich chocby potop. Lub pustynia. Ich dzieci beda jesc pieniądze.
Dokładnie. I rządom wielu państw i korporacjom jest to na rękę. Nie ważna jakość, liczy się ilość i bzdurne prześciganie w ilości białych, czarnych, żółtych. Którzy będą podnosić PKB, stanowić tanią siłę roboczą i kupować, kupować, kupować… Zamiast zadbać o tych ludzi, co już są i potrzebują pomocy. Niestety, zarówno kobiety jak i mężczyźni są równie głupi w tych tematach, tylko w trochę odmienny sposób. Ludzie nie zdają sobie z tego często sprawy, ale obecną cywilizacją, zamiast rozumu, rządzi często marketing, sztuczne nakręcanie. I, brzydko mówiąc, ich własne genitalia… A wiele dzisiejszych pokoleń (nawet ze starszych ludzi) to forumowo-memo-facebookowo-smartfonowe zombie, z zerowymi umiejętnościami społecznymi, empatią, otwartością na innych, uważnością. Mało jest innych obecnie. Zaślepieni, jak nie religią, taką, czy inną, to właśnie płytkością, ,,nową modą”, ,,bo wszyscy”. Rzadko kto ma jakąś refleksję nad światem jak np. Pani Edyta. Za to dzisiaj gada chętnie każdy, najczęściej jak nawet nie ma pojęcia ,,ale ja i tak wiem”. Czarno to widzę dalej, wielu ludzi dziś jest takich… eh…
Pięknie i bardzo mądrze napisane ❤️
Pozdrawiam.
Rozumiem cię pomimo iż mieszkam w mieście ,ale już słyszałam teksty , że może czas myśleć o założeniu rodziny. I teksty „zmieni ci się ,poczekaj” . Oraz inne”trafne” wypowiedzi. Też nie uważam że do pełni szczęścia jest mi potrzebne dziecko i macierzyństwo. Ja szczęście i spełnię i widzę w innych rzeczach ;). Lubię dzieci ,ale nie wyobrażam sobie porody , poświęcenia dziecko całego swojego czasu i energii. Lubię usiąść z dobra książką, ugotować coś dobrego czy wyjść do fryzjera . Są oczywiście powody mniej „błahe” jak kwestie zdrowotne , problemy w dzieciństwie itd. Pozdrawiam 😉 .
Jestem Malena i jestem bezdzietna z wyboru.Najpierw własnego i Męża potem Matki Natury która mnie w tym wyborze wsparła i zamknęła buzie wszystkim wiedzącym lepiej co dla mnie i mojego Męża jest dobre słuszne i konieczne:) Lubię tu zaglądać ciesze się że są takie miejsca gdzie na poziomie można wymienić się spojrzeniem na życie:)
Cześć, Malena! Cieszę się, że wpadasz. Dzięki za komentarz. Mam nadzieję, że znajdziesz tu jeszcze wiele ciekawych dyskusji i przydatnych treści. Robię, co mogę, dlatego dziękuję, że chciało ci się zostawić swój ślad:) Pozdrawiam serdecznie!
Witam!
Mam na imię Agnieszka i nie mam dzieci z wyboru. Jestem nauczycielem wspomagającym opiekuję się niepełnosprawnymi.
Moja praca jest dla mnie ważna. Czuję, że się w niej spełniam a mimo permanentnego kontaktu z dziećmi nie chcę ich mieć.
Uwielbiam spokój, ciszę, kontakt z natura, lubię dekorować wnętrza, zdrowo się odżywiam, dbam o siebie, stale się dokształcam.
Nie wyobrażam sobie mieć dziecko. Jest mi tak dobrze. W pracy tez poczułam presję ze strony koleżanek. Nie ma dzieci, może a nie chce to coś z nią jest nie tak. Dla pani dyrektor jestem osobą niespełnioną. Myślę, że taka ocena jest krzywdząca. Ważne jest to jakim jesteśmy człowiekiem a nie czy mamy rodzinę czy nie. Dla mnie ważne jest to, że pomagam ludziom często bezinteresownie, że jestem wrażliwa na ich krzywdę a nie czy mam gromadkę dzieci.