Autobus do Bańskiej Bystrzycy odjeżdża z peronu pod osłoną nocy. Z pobliskiej Wieży Mariackiej rozbrzmiewa hejnał, ale wewnątrz busa jest sennie i cicho. Agnieszka podróżuje sama. O tym, że wybrała się na Słowację, wie tylko jej partner, który o tej porze już pewnie smacznie śpi w swoim warszawskim mieszkaniu. Ona przez całą podróż nie może zmrużyć oka. Gdy o czwartej nad ranem dociera na miejsce, panują jeszcze egipskie ciemności. Na peronie nikt na nią nie czeka. Musi znaleźć dworzec kolejki podmiejskiej i dotrzeć do oddalonego o kilkanaście kilometrów Sliač. Tam, na dworcowej ławce, przesiedzi jeszcze godzinę, wypatrując świtu. Przed siódmą dotrze do kliniki. Nim zniknie w poczekalni, zdąży jeszcze spojrzeć na zapierający dech w piersiach górski krajobraz. Jest zima 2020 roku.
PRZED ZABIEGIEM
Bezdzietnik
Polki, które zdecydowały się na zabieg sterylizacji, zachowują się często jak wytrawne konspiratorki. Nie mówią o tym, co planują, zmyślonymi historyjkami motywują prośby o urlop, zastanawiają się, jak ukryć podwiązanie jajowodów przed ginekologiem… Wiedzą, że kobieca sterylizacja jest nielegalna, więc choć w rzeczywistości nic im nie grozi, po zabiegu czują się jak wyjęte spod prawa. Te o słabszych nerwach rezygnują z tej formy antykoncepcji albo odkładają ją na święty nigdy. Naczytały się i nasłuchały o tym, że to okaleczenie o straszliwych skutkach ubocznych. Że po zabiegu będą tyć i starzeć się szybciej niż polne świerszcze. O możliwych ciążach pozamacicznych. O PTLS, czyli Zespole Problemów po Podwiązaniu Jajowodów (Post Tubal Ligation Syndrome). O tym, że kobiety w stałych związkach, z kochającymi mężami, nie trzęsą się aż tak przed dzieckiem, żeby się ciąć.
Wiele z nich pamięta jeszcze historię Wioletty Woźnej, matki kilkorga dzieci, która jakiś czas po porodzie dowiedziała się, że lekarze „dla jej dobra” przeprowadzili zabieg ubezpłodnienia. Tamta sprawa odcisnęła piętno na polskich dyskusjach o metodach trwałej antykoncepcji. Wywołała z przeszłości upiory eugeniki i inżynierii społecznej. Przypomniała lekarzom o surowych karach. Jeszcze w 2009 roku „Tygodnik Powszechny” donosił o istnieniu świetnie prosperującego podziemia sterylizacyjnego. „Kobiety albo poddają się sterylizacji dobrowolnie – pisali dziennikarze TP – albo nic o niej nie wiedzą, bo lekarze dokonują zabiegu w trakcie cesarskiego cięcia”. Takie historie do dziś krążą po internecie. „Zaprzyjaźniona ginekolożka – czytam w komentarzach na swoim blogu – wykonuje zabieg sterylizacji np. podczas porodu lub innego operacyjnego zabiegu ginekologicznego i nie wpisuje tego w papiery. Obecni przy zabiegu na chwile odwracają oczy. Takie zabiegi wykonują lekarze jadący po bandzie i robią to w przypadku kobiet wielodzietnych, które więcej rodzić już nie chcą lub nie mogą z uwagi na możliwe powikłania”. Jednak w grudniu 2020 roku trudno znaleźć w sieci choćby ślad po tym „świetnie prosperującym”, polskim podziemiu! Pozostał jedynie mit podstępnej sterylizacji, który uniemożliwia rozsądne spojrzenie na tę bezpieczną i skuteczną metodę antykoncepcji.
Rozważną ocenę plusów i minusów sterylizacji uniemożliwia również brak edukacji seksualnej. Żeby wybrać najlepszą formę zabezpieczenia przed ciążą, musimy mieć twarde dane, a te niemal wyparowały z polskich szkół. Zastąpiono je bajkami i uprzedzeniami. To ciemna karta w kobiecych relacjach z państwem. Polki od lat konsekwentnie i bezdusznie pozbawiane są wiedzy o swoim ciele, o nowoczesnej antykoncepcji i przysługujących im prawach reprodukcyjnych. Miewa to opłakane skutki. Agnieszka, nim dowiedziała się o istnieniu sterylizacji i wyjechała na zabieg do pięknie położonej Bańskiej Bystrzycy, przez długie lata zmagała się ze strachem przed niechcianą ciążą.
Agnieszka
– Wiązałam się z różnymi chłopakami – opowiada – ale bez głębszych uczuć, głównie wtedy, kiedy oni zwracali na mnie uwagę. Do domu ich nie przyprowadzałam, bo mama ceniła sobie ciszę i spokój. Byłam przekonana, że seks jest przereklamowany, z metod antykoncepcji stosowałam prezerwatywy albo stosunek przerywany. Pierwszy raz do ginekologa poszłam w wieku 25 lat, rok później przedstawiłam rodzicom pierwszego chłopaka.Tylko dlatego, że postanowiłam z nim zamieszkać i uznałam, że tak wypada. Dopiero w tym pierwszym poważnym związku zaczęłam myśleć o tabletkach, ale potwornie się ich bałam. Tego, że po nich się tyje i mogą wyrosnąć wąsy.
Justyna
– W pewnym momencie stwierdziłam, że coś jest ze mną niehalo, bo straszliwie boję się porodu i ciąży. To były dla mnie sprawy paraliżujące. Pierwszy seks, jaki miałam, był niezbyt przyjemny, ale później doczytałam w internetach, że ten pierwszy raz zawsze boli, że trzeba poznać siebie i tak dalej… Zaczęłam kochać się częściej, ale to nie przynosiło poprawy. Dochodziło do tego, że się zmuszałam, po policzkach ciekły mi łzy, bo tak mnie bolało. Zaczęłam wertować książki w poszukiwaniu informacji, czym to może być spowodowane. Na początku myślałam, że mam wulwodynię. To strasznie ściśnięta pochwa i brak możliwości penetracji. Ale chłopak wejść mógł, tylko mnie to bardzo bolało, więc szukałam dalej. Okazało się, że jestem chora na tokofobię, czyli paniczny lęk przed ciążą i porodem.
Bezdzietnik
Wszystkie kobiety, z którymi rozmawiałam, o każdy okruch wiedzy musiały walczyć – z zacofanym, jawnie antykobiecym państwem, z wszechobecnym kościołem, niewydolną i zideologizowaną szkołą, medykami spod sztandaru klauzuli sumienia albo z rodzinnymi uprzedzeniami, dławiącymi wszelkie dyskusje o seksie. O antykoncepcji opowiadał im – jak większości z nas – profesor Wizaż, diagnozował je doktor Google. A przecież wiedza o własnym ciele jest niezbędna, by bezpiecznie sterować swoim życiem, zwłaszcza gdy na horyzoncie przybywa gór lodowych, o które łatwo się rozbić. Dla Justyny taką górą lodową była tokofobia. Wiedziała, że za żadne skarby świata nie może zajść w ciążę!
Justyna
– Chłopak, z którym byłam, przyjął do wiadomości, że nie chcę mieć dzieci. Ale później jemu się zmieniło, a mnie nie. Nie winię go za to, to ludzka rzecz. Jednak w pewnym momencie zaczął mnie strasznie cisnąć o dziecko. Właściwie zaczął mnie dręczyć. Teraz, jak o tym opowiadam, widzę, że to była typowa przemoc domowa. Ten człowiek maltretował mnie psychicznie, dochodziło do rękoczynów, o mało mnie nie zgwałcił. Mówił, że jestem wybrykiem natury, że jestem nienormalna. Dziś bym powiedziała: „Spieprzaj, dziadu, nie marnuj mojego czasu”. Ale wtedy byłam młoda, głupia i wydawało mi się, że to związek na poważnie. Myślałam, że on się zmieni. Po próbie gwałtu powiedziałam: „dość”. Oddałam mu pierścionek i odeszłam.
Justyna w końcu znalazła mężczyznę, z którym stworzyła udany związek. Bez dzieci i bez przemocy. Ale strach przed ciążą pozostał, dlatego w jej życiu pojawiły się plastry antykoncepcyjne, a wraz z nimi – obezwładniające migreny.
– Nie mogłam wytrzymać – mówi. – Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Proszki nie pomagały, sen nie pomagał, nic nie pomagało! Odstawiłam plastry. Okazało się, że nie toleruję antykoncepcji hormonalnej. Zaczęłam mieć zakrzepy w mózgu. Gdybym nie zrezygnowała z plastrów, byłabym warzywem. Gumki nie dawały mi poczucia bezpieczeństwa. Ginekolog, po długiej rozmowie, stwierdził, że jeśli nie chcę mieć dziecka, nie toleruję hormonów i nie może mi założyć spirali, bo nie rodziłam, powinnam podwiązać sobie jajowody. Nie powiedział mi wprost, gdzie to mogę zrobić, ale delikatnie zasugerował.
Anna
Anna dopiero przygotowuje się do zabiegu. Cztery lata temu ze względów medycznych podwiązano jej jeden jajowód. Przeszła też udar mózgu. Nie może przyjmować żadnych hormonów. Zostały jej więc tylko trzy formy antykoncepcji: niepewne prezerwatywy, spirala niehormonalna oraz podwiązanie drugiego jajowodu.
– Dwa razy zdarzyło mi się, że gumka pękła i musiałam brać tabletki „dzień po”. Bardzo źle reagowałam na zawarte w nich hormony. Gdy ostatnio zażyłam taką tabletkę, straciłam połowę włosów.
Agnieszka
Agnieszka rozstała się ze swoim pierwszym chłopakiem i krótko po tym wpadła na górę lodową – dowiedziała się, że jest zakażona wirusem HPV i ma dysplazję szyjki macicy. Z gabinetu ginekologicznego trafiła prosto na oddział onkologiczny, gdzie wycięto jej zmiany przedrakowe. Kiedy tylko wróciła do aktywności seksualnej, zdecydowała się na tabletki antykoncepcyjne. Pytała ginekologa o spiralę, ale ten uznał, że przebyte zabiegi są absolutnym przeciwwskazaniem do jej założenia
– Dobiegałam trzydziestki, nie umiałam albo nie chciałam wchodzić w stałe relacje. Coraz częściej dochodziłam do wniosku, że tradycyjny model rodziny jest nie dla mnie. Dzieci na pewno nie i mąż zajmujący miejsce na kanapie też nie. Pigułki w końcu rzuciłam, bo nie czułam się po nich dobrze, współżycie kontynuowałam z użyciem prezerwatyw albo… bez niczego. Dopiero na początku tego roku, gdy poznałam swojego obecnego kochanka, zaczęłam z powrotem myśleć o antykoncepcji farmakologicznej. Jednak w tym czasie zdiagnozowano u mnie nadciśnienie, które, znowu!, okazało się absolutnym przeciwwskazaniem do zażywania jakichkolwiek hormonów. Czyli: ani tabletki, ani plaster, ani implant, ani spirala – żadna z „długodystansowych” metod antykoncepcji nie wchodziła w grę. „Dlaczego kobieta nie może po prostu czegoś sobie wyciąć, żeby pozbawić się możliwości zajścia w ciążę i mieć spokój do końca życia?”, zastanawiałam się, nie wiedząc jeszcze, że takie zabiegi istnieją.
Ewelina
Dla Eweliny górą lodową, o którą mogła się rozbić, okazała się trzecia ciąża. Oboje z mężem chcieli mieć dwoje dzieci. Gdy dorobili się chłopca i dziewczynki, stwierdzili, że kończą produkcję i zamykają warsztat prokreacyjny.
– Ja testem przed czterdziestką, mój mąż już po. Zdajemy sobie sprawę z naszych możliwości, zarówno emocjonalnych, jak i finansowych. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Poza tym, gdybym zaszła w trzecią ciążę, nie wiem, jak bym zareagowała. Jestem za wyborem, ale czy zdecydowałabym się na aborcję? Nie chcę stawać przed takim dylematem.
Bezdzietnik
Dla moich rozmówczyń – zarówno matek, jak i bezdzietnych – sterylizacja okazała się jedyną szansą na satysfakcjonujące życie seksualne, nieopłacone niechcianą ciążą i kłopotami zdrowotnymi. Gdyby nie ten prosty i bezpieczny zabieg, musiałyby zrezygnować z ważnych dla nich relacji seksualnych albo za stosunki płacić cierpieniem. To istotna obserwacja, bowiem kobiety, próbujące zapanować nad swoją płodnością, oficjalne narracje przedstawiają jako rozkapryszone idiotki, które cięłyby się, wiązały i skrobały, bo koleżanki tak robią, a pigułki „dzień po” łykały jak cukierki. Tak odmalowane niedoszłe matki aż się proszą o kuratelę lekarza, prawnika albo księdza. Kogoś, kto z wysokości swego autorytetu (i za grube pieniądze) pouczy je, jak mają żyć i jak zarządzać swoim zdrowiem oraz ciałem. Aby uciec przed tą niebezpieczną i upokarzającą zależnością od fanatycznych „autorytetów”, niektóre Polki mówią: pas! Rezygnują z gry w macierzyństwo. To też jest jeden z powodów sterylizacji, dość często przewijający się w moich rozmowach. Być może gdyby polska szkoła uczyła o seksie równie gorliwie jak o Bogu, a polscy ginekolodzy szanowaliby prawa reprodukcyjne kobiet, Polki nie musiałyby sięgać po tak radykalne metody planowania rodziny.
Dociekliwy czytelnik zapyta: A gdzie w tym wszystkim są mężczyźni? Mężowie, kochankowie, towarzysze życia…. W końcu do seksu trzeba dwojga, a męska sterylizacja jest znacznie prostsza i łatwiej dostępna niż kobieca. Czyżby unikali odpowiedzialności? Niekoniecznie! Moje bohaterki rozmawiały z partnerami o wazektomii. Większość z nich chętnie nadstawiała ucha, niektórzy nawet byli już po zabiegu. A mimo to kobiety decydowały się pójść pod nóż. Wszystkie zgodnie podkreślały, że podwiązują jajowody dla siebie – na przyszłość, na wszelki wypadek, żeby mieć stuprocentową kontrolę nad sytuacją. Jeśli mężczyźni wahali się, zastanawiali lub czuli opór, tym bardziej nie chciały naciskać. W końcu sterylizacja to najradykalniejsza forma antykoncepcji. Wymusić na partnerze można założenie gumki, ale nie podwiązanie jajowodów czy nasieniowodów. Podwiązuje się ten, kto tego chce. Dla siebie. Nie dla kogoś.
Joanna
– Najpierw myśleliśmy o wazektomii – tłumaczy Joanna – bo taki zabieg jest dostępny w kraju. Ale doszłam do wniosku, że ciąża dotyczy przede wszystkim kobiety. Związek nie musi być dany na całe życie. To, że dziś jesteśmy razem, nie oznacza, że będziemy razem za dziesięć lat. Może być tak, że za dziesięć lat on spotka kogoś, z kim zapragnie mieć dzieci. A ja wiem na pewno, że ich nie chcę mieć. Nigdy!
W KLINICE
Agnieszka
Gdy Agnieszka pocztą pantoflową dowiedziała się o sterylizacji, zaczęła działać. Odpaliła internet i ze zdumieniem odkryła, że w kilka chwil można znaleźć w nim mnóstwo informacji na ten temat, łącznie z artykułami o turystyce sterylizacyjnej, nazwiskami lekarzy, telefonami do klinik i cennikami zabiegów. Podekscytowana przez kilka dni intensywnie przeszukiwałam sieć, a w końcu zadzwoniła do kliniki na Słowacji.
– Odebrała polskojęzyczna konsultantka i od razu zaproponowała mi termin – opowiada. – Pasował do mojego cyklu miesiączkowego, więc z miejsca go zabukowałam. Zabieg okazał się dużo tańszy, niż myślałam. Przewidywałam jakieś 10-12 tysięcy złotych, które musiałabym długo zbierać. Ale cena zabiegu to 600 euro. Tyle akurat miałam w szufladzie. Od rodziców dostaję czasami pieniądze w tej walucie, które wydaję na wakacje albo trzymam w ramach oszczędności. Tym razem się przydały.

Przed zabiegiem Agnieszka zrobiła w Polsce wymagane przez słowacką klinikę badania: krew w sieciówce typu Diagnostyka, a po EKG i zaświadczenie o możliwości wykonania zabiegu pod narkozą poszła do lekarza pierwszego kontaktu. Kiedy ten zapytał, jaki zabieg planuje, powiedziała na wszelki wypadek, że będzie prostować przegrodę nosową. Dostała zaświadczenie i dwa dni później siedziałam już w pociągu do Krakowa.
Bezdzietnik
Co kraj, to inny obyczaj sterylizacyjny, dlatego nie wszystkie kliniki proszą o wyniki podstawowych badań czy zaświadczenie o braku przeciwwskazań do narkozy. W niektórych ośrodkach wystarczy jedynie wywiad przeprowadzony na miejscu przez internistę i anestezjologa oraz badanie ginekologiczne, które ma wykluczyć ewentualną ciążę. Niekiedy obowiązują też obostrzenia wiekowe, na przykład w Czechach sterylizacja antykoncepcyjna dozwolona jest dopiero po ukończeniu 21. roku życia. Ponadto u naszych południowych sąsiadów między wyrażeniem zgody na zabieg a terminem jego przeprowadzenia musi upłynąć określony przepisami czas – w Czechach 14 dni, na Słowacji 30.
Joanna
– Najpierw wysłałam do kliniki list polecony z informacją o tym, że chcę się poddać zabiegowi – opowiada Joanna, która podwiązywała jajowody na Słowacji. – Potem musiałam odczekać obowiązkowe 30 dni i dopiero po tym czasie klinika miała skontaktować się ze mną, żeby wyznaczyć termin zabiegu. Żadnych dodatkowych warunków nie było. Interesowało ich tylko oświadczenie woli i te 30 dni na „uprawomocnienie się” decyzji. Wysłałam list w maju, dostałam potwierdzenie odbioru, a po miesiącu, ponieważ z ich strony nie było kontaktu, porosiłam mejlowo o wyznaczenie terminu. Pisałam po polsku, oni do mnie po słowacku, ale da się zrozumieć. Okazało się, że w dniu zabiegu muszę być po miesiączce. Spojrzałam na kalendarzyk i ustaliliśmy termin: piątek, 19 sierpnia, godzina 8.00. W czwartek rano wyjechaliśmy z mężem na Słowację.
Bezdzietnik
Ważne, aby na zabieg sterylizacji nie jechać w pojedynkę! Towarzystwo może okazać się bardzo pomocne. Czasami wręcz niezbędne, niektóre kliniki zastrzegają bowiem, że nie wypuszczą pacjentki, jeśli przy drzwiach nie czeka na nią ktoś bliski. Takie wsparcie przyda się nie tylko po zabiegu, kiedy kobieta jest senna i obolała, ale również w drodze do kliniki, gdy targają nią silne emocje.
Justyna
– Wsiadając do pociągu, ryczałam – wspomina Justyna, która poddała się sterylizacji w Niemczech. – Bałam się, że coś pójdzie nie tak. Na miejscu okazało się, że to dwa mikronacięcia, ale w podróży towarzyszyły mi gigantyczne emocje. Byłam o krok od rezygnacji. Na szczęście jechałam z mamą i ona dała mi wsparcie. Nie spodziewałam się po niej takiej otwartości i takiego zdecydowania. Na początku trochę się wzbraniała, bo wiadomo, nasłuchała się mitów o tym, że przestanę miesiączkować, że coś mi się stanie… Wytłumaczyłam jej wszystko, a ona stwierdziła, że jeśli taki jest mój plan na życie, to jedzie ze mną. Jestem jej niezwykle wdzięczna, bo gdyby nie ona, uciekłabym z pociągu.
Karina
Karina, jeszcze jedna bohaterka tego tekstu – po trzech cesarkach – mieszka w Legnicy. Do niemieckiej kliniki ma niespełna dwie godziny. Blisko, mimo to wzięła ze sobą szwagra w roli kierowcy i chrzestną, pielęgniarkę pracującą w Niemczech, która akurat przyjechała do Polski i mogła jej towarzyszyć.
– Tak naprawdę nie była mi tam do niczego konkretnego potrzebna, ale czułam się lepiej, mając kogoś, kto zna niemiecki i siedzi w temacie. – tłumaczy. – Bardzo bałam się zabiegu. To była moja pierwsza w życiu narkoza. Choć jak się teraz zastanawiam… – zawiesza głos – myślę, że byłam bardziej podekscytowana, niż zestresowana. Ale to jednak wizyta w szpitalu, wenflon, narkoza… Ogromny stres!
Bezdzietnik
W poczekalniach czeskich, słowackich i niemieckich klinik kandydatki do wysterylizowania spotykają zazwyczaj tłum Polek. Pięć, dziesięć, dwadzieścia – różnie bywa. Wszystkie na aborcję. Przygarbione. Smutne. Zamyślone. Niektóre chętnie rozmawiają, inne milczą zawzięcie, uciekając wzrokiem. Towarzyszą im często mężczyźni. Gdy kobiety przechodzą na salę przedoperacyjną, oni zostają przed drzwiami. Względy bezpieczeństwa – tłumaczy personel. Bywają spokojni panowie, ale i tacy, którzy próbują nawracać partnerki. Agresywni, nieobliczalni… Różnie bywa. A tu nie ma czasu na sceny batalistyczne. Jest grafik, jest robota i trzeba ją wykonać.
Justyna
Justyna, która zmaga się z tokofobią: – W klinice okazało się, że jestem jedyną dziewczyną, która czeka na sterylkę, pośród wielu Polek, które czekały na aborcję. Patrząc na ich przerażenie i przygnębienie, uświadomiłam sobie, że sterylizacja to najlepsza rzecz, jaką mogę dla siebie zrobić. Nie będę mieć w głowie tego, że kogoś zabijam. Bo to jednak wchodzi do głowy: że aborcja to coś złego, że to morderstwo. Gdy przez tyle lat ci o tym przypominają, wałkują to w nieskończoność…
Bezdzietnik
Przed zabiegiem trochę papierologii. Krótki wywiad z lekarzem i anestezjologiem. Choroby? Nadciśnienie? Dolegliwości ginekologiczne? Ilość dzieci? Zero? I nie chce pani mieć? Nie! To zapraszamy! Rozmawiałam z dziesięcioma kobietami, wśród nich było siedem bezdzietnych. Wiek zróżnicowany – od 26 do 40 lat. Żadna z nich nie miała problemu z uzyskaniem zgody na sterylizację. Upewniano się jedynie, czy zdają sobie sprawę z nieodwracalnych skutków tego zabiegu. Jeśli tak – podpis, pieczątka i jazda na salę!
Joanna
– Kazali mi się przebrać w szpitalną piżamkę i położyli mnie na takim łożku połączonym z fotelem ginekologicznym. Przypięli pasami. To może być trochę dziwne i nieprzyjemne. W końcu dostałam wziewną narkozę. Zasnęłam, a gdy się obudziłam, było już po zabiegu.
Karina
– Musiałam się rozebrać i założyć szpitalną koszulę zawiązywaną z tyłu. Dostałam też jakąś tabletkę do połknięcia, coś przygotowującego. Pierwsza pojechałam na salę operacyjną, bo podwiązanie jajowodów trwa najdłużej – tak mi wytłumaczyła pielęgniarka. Wbili mi wenflon, założyli kroplówkę i maskę na twarz. Od tego momentu już nic nie pamiętam. Obudziłam się w sali obok, tam gdzie pacjentki czekały na zabieg…
Justyna
– Byłam ostatnia do zabiegu. Lekarz najpierw robił skrobanki, a później, na samym końcu, poprosił takie indywiduum jak ja. Dostałam „głupiego jasia” w proszku, poszłam na blok, pogadałam z pielęgniarkami. Potem zrobiło mi się lekko i przyjemnie. Posadzili mnie na łóżku, dostałam wziewnie narkozę i nawet nie wiem, kiedy odleciałam. Po chwili – takie odniosłam wrażenie – już mnie budzili. Było po strachu.
PO ZABIEGU
Justyna
Przebudzenia bywają lekkie albo bolesne – wszystko zależy od kobiety! Justyna po wybudzeniu szybko doszła do siebie. Musiała zdążyć na pociąg powrotny. Nic jej nie bolało, choć czuła, że w niej gmerali. Sama wyszłam z pociągu, sama dojechałam do domu. Później, przez dwa tygodnie, musiała zmieniać opatrunki i przemywać ranę. Założono jej rozpuszczalne szwy, więc nie zaprzątała sobie głowy ich ściąganiem. Cięcia były maleńkie i dziś, po trzech latach od zabiegu, prawie ich nie widać. Do uprawiania seksu wróciła po trzech miesiącach, bo jednak trochę się bała. Lekarz wspominał o dwóch miesiącach przerwy, ale ona wolała chuchać na zimne. Lubi agresywny seks, nie chciała, żeby coś jej tam pękło albo puściło.
Zoja
Kiedy Zoja się obudziła, wszystko ją bolało. Powieki miała ciężkie jak ołów, z oczu płynęły łzy. Trzęsła się z zimna, a dreszcze wzmagały ból. Lekarze szybko sprawdzili jej poziom tlenu i ciśnienie krwi, położyli ją na plecach i obłożyli kocami. Leżała tak przez trzy godziny, bez jedzenia i picia, a potem jeszcze dwa dni w hotelu – na silnych środkach przeciwbólowych. Z powodu gazu, który w nią wpompowano podczas laparoskopii, czuła się wzdęta, bolał ją brzuch, okolice blizn pooperacyjnych i ramiona. Po tygodniu musiała usunąć szwy, więc umówiła się na wizytę w Enelmedzie. Wieczorem mogła nareszcie wziąć prysznic. Pierwszy raz od zabiegu. Blizny powoli się goją – ta w pępku szybciej niż te na linii bikini.
Joanna
Rozdęty brzuch miała również Joanna: – Jak już mnie wypisali, czułam mdłości i trochę wymiotowałam. Zaraz po wyjściu działały środki znieczulające, więc nic mi nie dolegało. Dopiero następnego dnia pojawił się ból, nie tyle brzucha, co całego ciała. Plecy, nogi, biodra, wszystko bolało. Potem doczytałam, że to z powodu gazu CO2, który jest wpompowywany w jamę brzuszną, by podnieść jej powłoki i umożliwić operowanie narzędziami laparoskopowymi. I ten gaz potem długo się rozchodzi po organizmie. Fizyczne dolegliwości odczuwałam jeszcze kilka dni po zabiegu. Chodziłam trochę jak kaczka. Ale nie wymagało to zwolnienia lekarskiego. W piątek miałam zabieg, a od poniedziałku poszłam normalnie do pracy. Blizny ładnie się goiły. Przemywałam je sobie środkiem odkażającym. Po tygodniu poszłam prywatniena kontrolę do chirurga, żeby obejrzał nacięcia i zdjął szwy. Wszystko było w porządku. Czy powiedziałam mu prawdę o zabiegu? Tak. Uznałam, że moje zdrowie jest na tyle ważne, że nie mogę wprowadzać go w błąd. Chirurg musi wiedzieć, co mi zrobiono, by prawidłowo ocenić sytuację. Ten, który oglądał moje szwy, był wyraźnie zaciekawiony. Młody facet, między trzydziestką a czterdziestką. Dziwił się, że tego zabiegu nie da się zrobić w Polsce. Wypytywał o szczegóły, ale bez oceniania.
Justyna
Nie wszyscy lekarze są tak życzliwie nastawieni do pacjentek po sterylizacji. Justyna długo szukała lekarza wolnego od uprzedzeń. Gdy w gabinetach ginekologicznych mówiła o podwiązaniu jajowodów, nieraz słyszała przykre komentarze. Pewna lekarka odmówiła jej wizyty, twierdząc, że nie będzie traciła czasu na dziewczynę, która zrobiła sobie krzywdę. Przez innego ginekologa została surowo zbesztana. Usłyszała, że powinna pójść do więzienia. W końcu jednak znalazła ginekologa, który zajął się nią fachowo i ze zrozumieniem.
– Stwierdził, że skoro mam tokofobię i przeciwwskazania do antykoncepcji hormonalnej, to dobrze, że coś takiego zrobiłam. Po prostu częściej będziemy się badać.
Joanna
– O tym, że poddałam się takiemu zabiegowi, wiedzą jedynie trzy osoby: moje dwie przyjaciółki i mój mąż. Nie chwalę się tym. Wie jeszcze mój ginekolog i psychiatra, do którego chodziłam po śmierci siostry. Dziwili się, że taki zabieg jest nielegalny w Polsce, ale nie mieli z tym problemu. Myślę, że jeżeli ktoś nie chce mówić o sterylizacji lekarzowi, to spokojnie może nie mówić. Nawet w USG transwaginalnym nie wychodzą te przecięcia. Robiłam to już wielokrotnie, chyba z osiem razy. Nigdy nie tłumaczyłam się z przebytego zabiegu i za każdym razem słyszałam, że mam piękne jajniki. Fakt, pierwszy raz byłam stremowana. Poszłam na USG, mając przygotowane wyjaśnienia. Na szczęście niczego nie musiałam tłumaczyć.
ULGA
Każda kobieta, z którą rozmawiałam o sterylizacji, po zabiegu poczuła ulgę. Jedne mówiły o tym ze spokojem, inne z radością, kilka – z euforią. Podwiązanie jajowodów dało im poczucie wolności i sprawczości. Oszczędziło strachu i pozwoliło w pełni cieszyć się seksem, czasami po raz pierwszy w życiu. Poza tym – miesiączka jak zwykle, hormony w normie, libido dziesięć na dziesięć. Po niewielkich nacięciach zostały jeszcze mniejsze blizny, w kilku przypadkach niemal niewidoczne.
Ewa
– Jak wróciłam po zabiegu do domu, to była dzika radość. Jedna wielka impreza. W sumie dalej tak jest, choć teraz już o tym nie myślę. Moje życie seksualne zmieniło się na plus, bo nic mi już nie siedzi w głowie i nic mnie nie przeraża. Odczuwam spokój i zadowolenie. Kamień z serca. Dobrze to już mieć za sobą.
Karina
– Seks po zabiegu wygląda zupełnie normalnie, ale jest luźniejszy i lepszy. Bardzo bałam się nieplanowanej ciąży. Pierwszą córkę urodziłam, gdy miałam 18 lat. Przez następnych 17 lat unikałam zbliżeń z mężem. Po zabiegu poczułam ulgę. Nic się fizycznie nie zmieniło, mam normalny okres, normalnie funkcjonuję, nie odczuwam żadnych skutków ubocznych. A seks jest bardziej przyjemny, bardziej dorosły, nie boję się eksperymentować, nie myślę cały czas o tym, że mogę zajść w niechcianą ciążę…
Agnieszka
– Pracuję sama i mieszkam sama. Jestem w wolnym, nieoficjalnym związku. Sporo czytam, słucham podcastów, dzięki temu mogę cieszyć się większą świadomością. Sterylizacja pozwala mi czerpać radość z seksu na własnych zasadach, bez strachu o niechcianą ciążę. Ostatnio przeczytałam reportaż Remigiusza Ryzińskiego „Moje życie jest moje”. Na razie nietypowe praktyki seksualne poznaję tylko w teorii i zastanawiam się, co z nich wziąć dla siebie. Marzę o swingowaniu lub o udziale w imprezach seksualnych. Chciałabym mieć głównego partnera, ale chcę nadal mieszkać sama. Zamierzam bardzo mocno i świadomie walczyć o wybrany model życia.
************************************************************************
Po zabiegu ormiański taksówkarz zabrał Agnieszkę spod kliniki i zawiózł do hotelu w Bańskiej Bystrzycy. Tam odpoczęła, zjadła. Świeciło piękne, zimowe słońce, lecz ona była zbyt osłabiona i obolała, żeby się nim cieszyć. Następnego dnia rano musiała sama zrobić sobie zastrzyk. Znowu stres! Kłucie! Nigdy wcześniej tego nie robiła, ale poszło gładko. O 10.00 kończyła się doba hotelowa, więc szybko pozbierała swoje rzeczy. Sypał gęsty śnieg. Flixbus z czterogodzinnym opóźnieniem dowiózł ją do Krakowa. Ciało umęczone gazem i cięciami protestowało. Z Krakowa pociągiem do Warszawy. Dwa tygodnie później ze względu na pandemię zamknięto granice.
– Jestem bardzo niezależną kobietą – mówi – ale nigdy nie czułam większego upokorzenia i tak przejmującej samotności jak na tym wyjeździe. Dlaczego nie mogłam poddać się sterylizacji w swoim kraju, w swoim mieście, w warunkach sprzyjających rekonwalescencji? Dlaczego musiałam to robić sama, za granicą, w tajemnicy przed wszystkimi. Dlaczego po za biegu musiałam pokonać setki kilometrów ze świeżo założonymi szwami?
No właśnie: dlaczego?
To jest pierwsza odsłona naszego bezdzietnikowego cyklu o sterylizacji antykoncepcyjnej. 8 i 9 grudnia przeczytacie o medycznych aspektach trwałej antykoncepcji, a 10 grudnia artykuł o sterylizacji antykoncepcyjnej w świetle praw reprodukcyjnych Polek. Nie przegapcie!
Zapraszam na Bezdzietnik!
Zdjęcia: Depositphotos.com, Pexels.com
57 komentarzy
absolutnie nie jestem wrogiem sterylizacji (tak samo zresztą jak aborcji), ale ten artykuł to takie typowo babskie gadanie.
sterylizacja jest nielegalna, ale dla lekarza, nie dla pacjentki. więc pompowanie atmosfery zagrożenia jest zupełnie idiotyczne. tak samo jak „konieczność utrzymania tajemnicy”. no sorry, ale czy o spiralach też opowiadacie na prawo i lewo? albo o butt-plugach używanych w sypialni? więc w czym problem?
wiem, że żyjemy w kraju rządzonym przez fanatyków religijnych, ale bez przesady.
mieszkam na pomorzu, ale znam ludzi, którzy na operację biodra są w stanie jechać na południe Polski, jeśli wiedzą, że w jakiejś tam klinice jest specjalista od tego.
czym się różni od tego podróż na Słowację – o rzut beretem dalej? i jeszcze z polskojęzyczną obsługą? niczym, dlatego cały ten artykuł jest naciągany. i niekonsekwentny, bo spora część opisów dotyczy samopoczucia i procedur związanych z zabiegiem. bo przecież gdyby był dozwolony w Polsce – te przeżycia byłyby identyczne, więc nie wiem, po co poświęcono im uwagę w tym artykule.
mamy też internet, a to z kolei sprawia, że nie trzeba też słuchać lekarzy-maniaków religijnych (jak również moherowych farmaceutek), tylko samemu zebrać sobie wszystkie informacje, zarezerwować wizytę i wszystkich mieć w dupie. z debilami się nie rozmawia – i dotyczy to każdego lekarza, a nie tylko ginekologa.
w artykule jest jeden ważny wątek: brak możliwości refundacji oraz odcięcie od możliwości wykonania sterylizacji przy innym zabiegu (typu cesarka), bo to naraża pacjentkę na dodatkowe krojenie. i to oczywiście mnie wk*wia. ale sorry, całej tej otoczki strachu i zaszczucia – kompletnie nie trawię. tak, sterylizacja powinna być dostępna i bardzo mi przykro, że lobby religijne narzuca swoją wolę wszystkim ludziom – nie zmienia to jednak faktu, że ujęcie problemu w artykule jest nieefektywne. taki artykuł nikogo nie przekona, nie ma w nim mocnego, skutecznego przekazu.
jak dla mnie dużo poważniejszym problemem jest faktyczne pozbawienie kobiet możliwości zastosowania pigułki „dzień po”. bo wprowadzenie przez PiS recepty, de facto zlikwidowało możliwość użycia takiej pigułki, ponieważ czas potrzebny na jej zdobycie zwykle wyklucza zmieszczenia się w okienku czasowym, kiedy jest ona skuteczna. wystarczy, że wpadka zdarzy się w weekend. i trafi się na ginekologa debila, który nie dość, że odmówi wypisania recepty, to jeszcze nie będzie chciał wskazać innego, normalnego lekarza.
pomyślcie tylko – w normalnej sytuacji ofiara gwałtu bierze najpierw pigułkę, a dopiero potem dzwoni na policję: zażegnując przynajmniej jeden problem – a w Polsce w chwili obecnej jest to po prostu niewykonalne. to jest skandal. i o tym chętnie bym o tym poczytał na bezdzietniku. natomiast w/w artykuł po prostu mnie nie rusza, sorry.
Oho, przyszedł mężczyzna powiedzieć jak kobiety mają się czuć i co powinno być dla nich istotne.
„mieszkam na pomorzu, ale znam ludzi, którzy na operację biodra są w stanie jechać na południe Polski, jeśli wiedzą, że w jakiejś tam klinice jest specjalista od tego. czym się różni od tego podróż na Słowację – o rzut beretem dalej?” – jak mniemam, to jest jednak WYBÓR tych ludzi. Ja tego wyboru nie mam. Muszę jechać za granicę, co naraża mnie na dodatkowe koszty transportu i noclegu, a zabieg już na wstępie do tanich nie należy. Ostatnio bo banalnym wycinaniu gradówki wracałam kilka przystanków do domu i czułam się fatalnie, a tu muszę się tłuc nie wiadomo ile godzin jakimś busem czy pociągiem do innego kraju. I ma prawo mnie to wku*wiać.
„„konieczność utrzymania tajemnicy”. no sorry, ale czy o spiralach też opowiadacie na prawo i lewo?” – nie wiem, czy na prawo i lewo, ale tak, kobiety nieraz wymieniają się doświadczeniami na temat stosowanej antykoncepcji. Spirala nie wywołuje od razu zalewu ocen, moralizowania pt „a co jak zmienisz zdanie” itp. To dla ciebie normalne, że lekarz cię nie przyjmie, bo jego zdaniem „zrobiłeś sobie krzywdę”? To dla ciebie normalne, że musisz się zastanawiać czy możesz szczerze porozmawiać z lekarzem odnośnie jakiejś procedury medycznej, której się poddałeś/chcesz się poddać?
„mamy też internet, a to z kolei sprawia, że nie trzeba też słuchać lekarzy-maniaków religijnych (jak również moherowych farmaceutek), tylko samemu zebrać sobie wszystkie informacje” – idąc tym tropem, po co nam w ogóle jacyś lekarze. Sami się możemy zdiagnozować, sami wyleczyć, sami przeprowadzić sobie zabieg jak ten gość co podczas wojny zoperował sobie wyrostek, co może pójść nie tak?
Tak, recepty na pigułki „dzień po” to bezsprzeczny skandal, sama musiałam stoczyć o nią batalię pewnej sobotniej nocy, bo – jak mi powiedziano – trafiłam do szpitala „przyjaznemu dziecku” (sic!). Ale ten post jest o czymś innym.
„po prostu mnie nie rusza, sorry” – zazdroszczę, serio. Pewnie gdyby mnie ten temat nie dotyczył, to też by nie ruszało.
Może moja odpowiedź jest zbyt emocjonalna, ale sorry, niby popierasz i w ogóle, ale z komentarza bije przekaz, że „baby jak zwykle przesadzajo, przecież mogo pojechać zagranice, o co im chodzi”, co nie jest w porządku.
Deprecjonowanie udziału w dyskusji ze względu na płeć mi się nie podoba „przyszedł mężczyzna powiedzieć…”. Mam podobne odczucia, co ów mężczyzna – artykuł jest tak tendencyjny, że aż głowa boli. W życiu nie czułam czegokolwiek negatywnego w związku ze sterylizacją, nie mam problemu z mówieniem o tym, utrzymywanie w tajemnicy mniej więcej na poziomie informacji o wyrwaniu zęba. Oczywiście niektóre kobiety mogą nie być tak otwarte, ale mimo to dużo tu przesady, moim zdaniem niepotrzebnej. Jedna artykuł z ciekawością przeczytałam – potrzeba tekstów o tej tematyce.
SAMI_CHAN ja bardzo przepraszam, ze tak nie na temat, ale jak Ci sie zrobi gradowka nastepnym razem, to nie wycinaj. Przy wycieciu niszczy sie te kanaliki, ktore produkuja tluszcz. One sie pozniej nie odbuduja. Pisze z wlasnego doswiadczenia, tez po wycieciu. Wygrzewanie zrobi robote, chociaz to moze potrwac (u mnie ponad rok). Jedna gradowka wycieta, dwie wygrzane i zeszlo samo, tyle ze bardzo dlugo trwalo. Pozdrawiam 🙂 Chwatko, wybacz, ze tak nie w temacie. Swietny blog, bardzo lubie tu zagladac, podoba mi sie jak piszesz, prosze o wiecej 🙂
Każda taka informacja jest cenna:) Pisz, co ci w duszy zagra! Dzięki za dobre słowo i do zobaczenia na blogu przy okazji kolejnego posta – już wkrótce:)
Nie uważacie że seks jest przereklamowany? Ze nie warto, bo za dużo z nim dramatów?
– ciąża, aborcja, sterylizacja, antykoncepcja, zakażenia weneryczne i z braku higieny męskiej, uzależnienie od faceta… Nie za dużo tu poświecenia? Tyle cierpienia dla spazmu orgazmicznego? Być penetrowaną to aż taka frajda? Sado-maso?? Zastanówcie się dziewczyny czy warto.
To Twoja perspektywa, wybitnie podobna do tego co abm narzuca władza tego pato-kraju, czyli „nie chcesz mieć dzieci, to nie rozkładaj nóg”. Sorry, ale niektóre kobiety mają z seksu przyjemność zarówno fizyczną, jak i duchową, pozwala zbliżyć się do partnera, umacnia więzi. To że dla Ciebie to tylko spazm orgazmiczny, to nie znaczy, że dla innych jest tak samo. To smutne też, że trafiałaś na facetów, którzy nie dbali o higienę, i że się od nich czułaś uzależniona.
Bożena, zgadzam się z Tobą. Według mnie za dużo zachodu i mimo wszystko ryzyka z tą sterylizacją.
Poza tym tak w artykule kak i w komentarzach uderza mnie nieobecność mężczyzn. Jeżeli jest wzmianka o mężczyźnie to mówi ona, że „nalegał na dzieci” albo „slodko sobie spał”.
Dla mnie taki brak zaangażowania partnera w moje problemy, uczucia i obawy jest niewyobrażalny. Nie chciałabym takiego związku. Poza tym seks istnieje dla mnie tylko przy głębokiej relacji emocjonalnej, a w takiej proszę partnera o wazektomię – zabieg prostszy, mniej ryzykowny i legalny w Polsce. Zresztą na ogół to mężczyznom bardziej zależy na seksie, więc nie widzę powodu dla którego nie mieliby ponieść tego „drobnego” poświęcenia.
Moje rozmówczynie tłumaczyły, dlaczego wolały same poddać się sterylizacji. Miały ważne powody. Niestety, gdybym chciała umieścić w poście wszystko, co mi powiedziały, musiałabym napisać książkę. Ten tekst i tak jest bardzo długi jak na blog. Ale proszę mi wierzyć na słowo – tu nie chodzi o to, że ktoś się nie chciał poświęcać. Moje bohaterki robiły sterylizację dla siebie.
Flos. Generalizujesz. „To faceto zależy bardziej na seksie”? Tak? A kobiecie nie może zależeć równie mocno? I to, że Ty chcesz seksu tylko ze stałym partnerem, i potrzebujesz do tego przywiązania emocjonalnego to nie znaczy, że każda kobieta ma tak samo. Są kobiety, które kochają seks, które chcą zmieniać partnerów, niekoniecznie co noc, ale po prostu – nie chcą być do końca życia z tym konkretnym facetem. Czasem może nawet planują związać się z kimś do grobowej deski, ale zanim to nastąpi chcą podwiązać jajowody, żeby rozmnażania była rozwiązana już na starcie. Są też sytuacja dramatów, gdzie kobieta może jest w związku przemocowym uwikłana i chce chociaż o to zawalczyć na początku, że pokryjomu zrobi sterylkę (ściemniając, że inny zabieg miała, żeby wytłumaczyć blizny), żeby dzieci z tego nie było. Nie zawsze da się i jest siła i wsparci kogoś, żeby się z przemocowej relacji wyplątać, więc chociaż to można na dobry początek zrobić.
Nie generalizuję tylko dzielę się własną subiektywną opinią, co wyraźnie zaznaczyłam, stosując taką a nie inną budowę zdań 🙂
Oczywiście, jak ktoś lubi, może zmueniać partnerów codziennie, ja przecież nikogo nie nawracam na swoją modłę.
Kobietom także zależy na seksie, mi osobiście bardzo i jak jest za długa przerwa to po prostu chodzę wkurwiona na wszystko i wszystkich. Mamy już dwoje (nieplanowanych dzieci) i nie chcemy z mężem kolejnych. Dlatego coraz bardziej się zastanawiam nad powiązaniem a mąż nad wazektomią. Ale kompletnie nie wiem jak się za to zabrać, a brak funduszy komplikuje sprawę.
Najlepiej po prostu wybrać klinikę najbliżej miejsca zamieszkania (w zakładkach na górze, na moim blogu, jest hasło STERYLIZACJA ANTYKONCEPCYJNA, tam jest mapka z adresami klinik), zadzwonić i obgadać szczegóły. Wcześniej warto przeczytać u mnie dwa artykuły o sterylizacji – Sterylizacja antykoncepcyjna w pytaniach i odpowiedziach – żeby wiedzieć o co pytać. Z pieniędzmi faktycznie jest kłopot – trzeba uzbierać. Nie ma niestety sieci wsparcia, jak w przypadku aborcji.
Mam nadzieję, że ci się uda.
Powodzenia!
Zgadzam się. Ja w Polsce nie jestem w stanie uprawiać seksu, nie mam tutaj poczucia bezpieczeństwa. Uprawiałam go ostatnio z ówczesym chłopakiem (oczywiscie nie-Polakiem), gdy mieszkałam w Berlinie i wiedziałam, żę mam dostęp do legalnej aborcji. Oczywiście stosowałam plastry antykoncepcyjne, ale sama możliwość dostepu aborcji dawała komfort psychiczny. Cierpię na tokofobię, dla mnie sama myśl o zajściu w ciążę jest nie do zniesienia, śni mi się to po nocach, budzę się zlana zimnym potem. Obecnie nie posiadam partnera (mieszkam w Polsce, więc i wybór ograniczony, większośc mężczyzn w moim wieku to Konfederaci albo krypto-Konfederaci), ale nadal stosuję plastry, bo boję się, że mnie ktoś zgwałci z zajdę w ciążę. Chciałabym się nawet z kimś związać na stałe, ale nie jestem w stanie życ w ciągłym poczuciu zagrożenia, Zazdroszczę w tym względzie osobom homoseksulanym. Seks nie jest aż tak przyjemny (a nwet potrafi boleć), żeby dla niego żyć w ciągłym strachu przed pojawieniem się obcego w moich wnętrznościach. Katolskie ustawy niszczą życie takim osobom jak ja.
🙂 ale zabawnie to pani napisała! Raczej nikt nie będzie się sterylizował bo jest od seksu uzależniony. Seks to po prostu część życia osoby dorosłej w związku i świadoma sterylizacja, kiedy nie planuje się dzieci jest przejawem zwykłej odpowiedzialności.
Dla mnie artykuł ciekawy, trochę się zgadzam z pierwszym komentarzem, że ma nastrój strachu i takiego robienia czegoś potajemnie. Rozumiem, że odzwierciedla uczucia bohaterek, bo w końcu to ich opowieść. Warto gdzieś by było czytającym dodać trochę energii pozytywnej i takiego, hm… przekonania, że lekarzowi MOGĄ mówić o tym, że dokonału tego zabiegu, że nie grozi im za to nic. Może takie oswajanie i budowanie wokół tego zabiegu innej atmosfery z czasem przyniesie efekt, że przestanie być to tabu.
Pozytywne aspekty też będą – a artykule prawniczki. To dopiero początek cyklu:)
Super. Ja sama nie wiem czy się zdecyduję (po prostu boję się narkozy na tyle mocno, że wolę zawierzyć spirali antykoncepcyjnej), ale chętnie poczytam ten cykl. Może mi się odmieni stosunek do narkozy i wiedza będzie jak znalazł
Moja znajoma położna powiedziała że kobietę po sterylce trzeba gdzieś zgłosić, może do policji obyczajowej???
A ja bardzo rozumiem (i podzielam) obawy tych kobiet, zarówno dotyczące robienia zabiegu za granicą jak i informowania o nim później lekarzy w Polsce.
Bo owszem, kobiecie nic nie grozi prawnie gdy powie lekarzowi, że zrobiła sobie sterylizację. Jest jednak niezerowe ryzyko, że spotka się to z osądem i bardzo niekulturalnymi komentarzami. A to jest stresujące i nieprzyjemne, więc nie jest dziwne chcieć tego uniknąć. Warto też dodać, że dyskusja o takim temacie pobocznym zajmuje czas wizyty, który mógłby być poświęcony na rozwiązywanie problemu, z którym się do lekarza przyszło.
Co do robienia zabiegu za granicą – znacząco zwiększa to (już i tak niemałe) koszty zabiegu, dodaje sporo niepewności (choćby o to czy będzie się dało dogadać po polsku/angielsku, jak wygląda klinika w środku itd.) oraz dużo niewygody (dojazdy).
Miałam niedawno usuwane chirurgicznie pieprzyki i marzy mi się bym w taki sposób mogła zdecydować się na sterylizację:
– Mieszkam w dużym mieście, więc dojazd to było pół godziny autem płaskimi drogami – zamiast kilku/kilkunastu godzin, często po wertepach by wyjechać za granicę.
– Miałam okazję poznać chirurg na wizycie konsultacyjnej, dopytać o wszystko dokładnie przed wizytą, zobaczyć jak wygląda klinika od środka – zamiast próbować wszystko dogadywać przez maila czy telefon i zobaczyć na żywo dopiero w momencie zabiegu.
– Obie rozmawiałyśmy w swoim ojczystym języku, więc miałam pewność, że nic nie umknęło w tłumaczeniu – zamiast zastanawiać się czy obie strony się rzeczywiście rozumieją.
– Mój partner potrzebował jedynie się zwolnić kilka godzin wcześniej z pracy by mnie zawieźć i przywieźć – zamiast musieć brać więcej urlopu.
– Tydzień po zabiegu poszłam zdjąć szwy do tej samej osoby, która je zakładała – zamiast musieć szukać innego miejsca gdzie mnie przyjmą, tłumaczyć na nowo o co chodzi i płacić dodatkowo.
– Trochę po zabiegu miałam wątpliwość czy się prawidłowo goi. Udało się rozwiązać sprawę telefonicznie, ale duży komfort psychiczny dawało mi to, że mogłam w razie czego podjechać, pokazać na żywo i uzyskać pomoc.
Dziękuję bardzo za rozpoczęcie tego cyklu. Sama poważnie zastanawiam się nad podcięciem jajowodów, gdy po długich rozmyślaniach za i przeciw macierzyństwu – doszłam do wniosku że kategorycznie nie powinnam mieć dzieci i nie zmierzam do tego w życiu. Przeraża mnie za to załatwianie tych wszystkich spraw za granicą i to jak przetrwam podróż do innego kraju. Ktoś się zapytał powyżej czemu kobiety robią jakieś problemy z tego, że muszą wyjeżdżać do innego kraju – no właśnie, czemu nie mogą mieć zabiegu u siebie? Dlaczego u nas nie może być tak, jak w innych krajach, gdzie takie zabiegi nie są kryminalizowane?
Dlatego jeszcze raz dziękuję za ten artykuł i za to, ze będzie z tego seria.
To co mnie przeraża w tych opisach to konieczność wracania do domu zaraz po zabiegu. Miałam w swoim życiu laparoskopię i spędziłam po tym kilka dni w szpitalu a potem przejazd kilka km do domu powodował bóle brzucha. Nie wyobrażam sobie wracania kilkaset kilometrów zaraz po zabiegu czy nawet następnego dnia.
To jest kwestia indywidualna. Miałam sterylizację na Słowacji. Wracałam następnego dnia nocną kuszetką – zabieg w piątek koło południa, powrót w sobotę późnym wieczorem. Nic mnie nie bolało, czułam tylko dyskomfort i ogólną potrzebę powolności i ostrożności. Nie miałam żadnych problemów z poruszaniem – poza chodzeniem jak ostrożna babuleńka. Miałam osobę towarzyszącą, która zajmowała się wkładaniem walizki na półkę itp.
Witam! Można prosić o adres kliniki i cenę? Fajnie by było mieć coś sprawdzonego, a nie wybierać w ciemno. Z góry dziękuję!
fragowo@wp.pl
A ja mam pytanie do dziewczyn które poddały się sterylizacji. Po hormonach bardzo tyłam, wyjęłam wkładkę waga troszkę spadła. Czekam na zabieg. Czy jest jakaś dziewczyna która poddała się zabiegowi i przytyła? Dziękuję
Hej! Zabieg sterylizacji nie ingeruje w gospodarkę hormonalną. Nie ma powodu, by po nim tyć.
Ogromnie się cieszę, że trafiłam na ten blog i artykuł!
Sama od dawna planuję sterylizację, ale w obecnych czasach dostanie się do jakiejkolwiek kliniki w Słowacji czy Czechach jest niemal niewykonalne, jest wielki problem z przyjęciem Polek, co mnie frustruje i nie wiem, kiedy wreszcie będę mogła wyjechać (a wyjazd próbuję załatwić od wakacji)… :/
Bardzo dziękuję za ten artykuł i ten cykl. Wybieram się na zabieg wiosną.
Natomiast w niektórych komentarzach boli mnie paternalistyczny ton, irytuje mnie wygłaszanie opinii na podstawie jednostkowego doświadczenia typu „facetowi bardziej zależy na seksie”, „seks jest przereklamowany” itd.
Po pierwsze – ludzie, odwalcie się od tego, co inni sądzą. Jak kobieta pisze, że lubi seks i go potrzebuje, to znaczy, że go lubi i że potrzebuje a nie, że jest przereklamowany, ale tego nie zauważyła. Wszyscy nam mówią, co mamy myśleć i czuć. Inne kobiety też.
Po drugie – jeżeli w Twoim związku to facet bardziej potrzebuje seksu, to znaczy, że w twoim związku facet bardziej potrzebuje seksu. U twojej psiapsi jest podobnie, ok? Ale to nie znaczy, że wszędzie i zawsze.
Pochodzę z rodziny, w której zawsze wszyscy wszystkich oceniali – od wyboru sukienki do kościoła (a ta co się tak obciska!) po wybór studiów i wszystkie inne decyzje. Wieczne oceny, wieczne komentarze, wiecznie dookoła ludzie, którzy wiedzą lepiej co powinnaś. Udało mi się zauważyć niszczący wpływ takich zachowań dopiero na studiach i oczywiście wyzwolić się spod kurateli opinii rodziny, ale do tej pory jak słyszę jak ktoś neguje uczucia i opinie innej osoby, które ta wyraża na temat własnego życia, własnych emocji, własnej sytuacji, to mnie trzepie.
Dzień dobry!
Ja tak w kwestii zakładania spirali nieródkom. Można. Rozwinę, bo sama się nad tym zastanawiałam i szukałam literatury. Z wykształcenia jestem mgr farm, opierałam się na informacjach z bazy Pubmed. Spirale(wkładki domaciczne) mają różne kształty i rozmiary, zatem można dopasować wkładkę odpowiadającą rozmiarem macicy nieródki. Założenie wkładki nieródce z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie bardziej bolesne, niż założenie jej kobiecie po porodzie – co wynika z konieczności założenia wziernika do szyjki macicy. Jednakże każda kobieta ma indywidualną wrażliwość na ból, i pewnie zdarza się i tak, że kobieta po porodzie odczuje większy ból/dyskomfort, niż nieródka. W USA wkładki domaciczne są stosowane jako antykoncepcja nawet u kobiet nastoletnich. Wkładkę (większość, jeśli nie wszystkie) wymienia się co 5 lat w gabinecie ginekologicznym. W Polsce wkładki niezawierające hormonów można otrzymać w aptece bez recepty. Hormonalne – z receptą lekarską. Wkładkę domaciczną postrzega się jako odwracalną formę antykoncepcji, tj. po jej usunięciu można zajść w ciążę. Znam matkę dwójki dzieci, która przed pierwszą ciążą miała założoną spiralę. Osobistych doświadczeń nie przytoczę, bo zostałam przy tabletkach antykoncepcyjnych.
Bardzo dziękuję za te informacje – na pewno bardzo przydatne. Jeszcze jedna niedogodność, poza bólem, może być taka, że nie wszyscy lekarze chcą je zakładać kobietom, które nie rodziły. Niestety, ten wątek też się przewijał w moich rozmowach. Oczywiście wtedy trzeba szukać takiego lekarza, który założy. Ale bywa to kłopotliwe, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach.
Robiłam ten zabieg w Polsce kilka lat temu. Po urodzeniu dzieci i kilku poronieniach doszłam do wniosku, że mam prawo do spokojnego życia. Groźba (już wtedy w mojej sytuacji realna groźba pęknięcia macicy, gdybym zaszła w ciążę) nie sprzyjała spokojnemu życiu. Ten zabieg był najlepszą decyzją jaką kiedykolwiek podjęłam. Żadna inna metoda antykoncepcyjna nie daje 100% pewności.
Dziewczyny, dzięki za te historie. Sama od jakiegoś czasu myślę o sterylizacji, ale Wasze wyznania uświadomiły mi, że pora przekuć myśli w czyn. Teraz niech tylko wirus odpuści…
Każdy ma prawo wyboru. Fajnie, że podzieliłyście się swoimi historiami, na pewno innym kobietom, które zastanawiają się nad tym krokiem będzie łatwiej.
Brawo za odwagę do podjęcia takich decyzji.
Piękny reportaż
Obiecałam sobie, że wrócę na tego bloga po tym jak sama już będę po zabiegu podwiązania jajowodów, żeby opisać jak to wyglądało u mnie. Sama przed zabiegiem najwięcej polskojęzycznych informacji (i relacji z pierwszej ręki) znalazłam na tej stronie za co bardzo dziękuję!
Mam niecałe 32 lata i zero chęci na posiadanie potomstwa, ani teraz ani w przyszłości. Mam partnera, męża, z którym jesteśmy już razem kilkanaście lat i przez te wszystkie lata łykałam tabletki antykoncepcyjne. Chociaż nie miałam żadnych uporczywych skutków ubocznych, to jednak nie uśmiechało mi się zażywanie ich przez następne 20+ lat. Po za tym zdarzało mi przegapiać tabletkę i stres z tym związany było spory. Wiadomo, że są inne metody, ale chciałam coś stałego i pewnego, żeby raz na zawsze zamknąć tę furtkę i mieć z głowy. Rozmawiałam z mężem o wazektomii, ale nie był na 100% przekonany do poddania się takiemu zabiegowi w tamtym momencie, a ja nie chciałam go naciskać w takiej kwestii. Po za tym, gdybyśmy się rozstali to ja wciąż zostałabym z tym samym problemem. W zeszłym roku stwierdziłam więc definitywnie, że podwiązujemy, aczkolwiek potem temat zszedł trochę na dalszy plan przez codzienne sprawy. Wrócił ze zdwojoną siłą, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie. Zaczęłam myśleć, że muszę ogarnąć ten temat szybko, bo w razie rozlania się konfliktu na Polskę, nie wiadomo jak będzie z dostępnością antykoncepcji. Miałam też niestety straszną myśl, że jeśli będzie wojna i zostanę zgwałcona to przynajmniej ciążą się nie będę musiała martwić…
Sam zabieg wspominam bardzo dobrze. Wykonywany był w czeskiej klinice niedaleko granicy. Koszt 3700 zł. Musiałam zrobić kilka badań (krew, EKG), a na miejscu przeczytać i podpisać sporo papierów i oświadczeń. Wcześniej wszystko zostało mi wyjaśnione przez telefon, a dzień przed rozmawiałam z lekarzem wykonującym zabieg online. Personel w klinice bardzo miły, rozmawiałam przed operacją osobno z lekarzem i anestezjologiem, dostałam małą salkę, w której mąż mógł też siedzieć czekając aż przywiozą mnie z zabiegu. Na sali położyłam się na łóżku operacyjnym połączonym z fotelem ginekologicznym, nogi przyczepili mi jakąś taśmą, żeby się nie zsunęły (to było muszę przyznać dość dziwne uczucie!), dostałam znieczulenie dożylne i zasnęłam. Po godzinie się ocknęłam, czułam brzuch i piekła mnie pochwa (zakładam, że robiąc USG czy coś w tym stylu nie dali wystarczająco nawilżenia jak na moje potrzeby ;)), ale nie było tragedii. Leżałam jakiś czas na sali w stylu intensywnej terapii, pani pielęgniarka podchodziła, najpierw powiedzieć, że wszystko poszło ok, potem sprawdzić, czy dobrze się czuję. Potem, jak już odzyskałam przytomność całkowicie, przewieźli mnie do prywatnej salki, gdzie siedział mój mąż i sobie leżałam/siedziałam dochodząc do siebie przez jakieś 2 godzinki. Pielęgniarki zaglądały, lekarz też był kilka razy, łącznie z wizytą przed naszym odjazdem, żeby odpowiedzieć na jeszcze jakieś pytania i oglądnąć czy brzuch dobrze wygląda. Dostałam tabletki przeciwbólowe ale nie czułam potrzeby z nich skorzystać. Łącznie od przybycia rano do naszego wyjazdu minęło jakieś 5 godzin.
Miałam w brzuchu 2 mikro ranki, które nie wymagały nawet użycia szwów. Następnego dnia wieczorem ściągnęłam sobie opatrunek i dałam mniejsze plasterki. Bardzo czułam brzuch przez pierwsze 2 dni, przy każdym ruchu wymagającym użycia mięśni brzucha (czyli praktycznie przy każdym 😉 ) ale nie nazwałabym tego jakimś ogromnym bólem. Lekko też bolało mnie ramię (gaz po laparoskopii) i ciągnęło w pępku przy sikaniu. Chodziłam jak pokraka, bo ciężko mi się było wyprostować i dużo odpoczywałam. Potem to wszystko stopniowo ustępowało, po tygodniu praktycznie nie pamiętałam że miałam zabieg. Teraz (3.5 tygodnia po) mam dwie mini blizny, ta przy pępku to taka malutka kreseczka, ta przy linii majtek wygląda jak ukąszenie komara. Są naprawdę malutkie a i tak myślę, że za jakiś czas znikną zupełnie.
Mam nadzieję, że się komuś moje wypociny przydadzą. Myślę, że jeśli tylko jesteście przekonane to samej idei trwałej antykoncepcji, to samego zabiegu nie ma się co bać. Szkoda tylko, że wiedza o nim nie jest powszechna i że nie da się go na spokojnie wykonać w Polsce…
Hej. Dzięki. Dla mnie to bardzo cenne informacje. Pozdrawiam!
Dziękuję Ci bardzo za tą wypowiedź. W jakiej klinice robiłaś zabieg? Czy mogłybyśmy się skontaktować żebym zapytała o kilka rzeczy?
Mnóstwo przydatnych informacji. Czy mogłabyś się podzielić informacją na temat kliniki? Sama coraz mocniej myślę nad tym zabiegiem, a odstraszała mnie wciąż cena i lęk o ból, z Twoj historii wnoszę, że ból do zniesienia, a podana kwota całkiem akceptowalna.
Jaka jest nazwa kliniki? Czy mogłaby się z nami tym podzielić?
Cześć,
Natalia proszę o kontakt mailowy: weronikamateusz@gmail.com
Piszę do Ciebie w wiadomej sprawie, będę wdzięczna za odezw.
Pozdrawiam serdecznie ?
Witam, czy można prosić o dane kliniki? W necie wyskakują różne w Czechach bądź Słowacji, ale fajnie by było mieć coś sprawdzonego. Z góry dziękuje!
fragowo@wp.pl
Witam i dziękuje za ten opis! Jeśli można proszę o adres – co prawda bliżej mi na Słowację, ale sprawdzona klinika w Czechach tez mogłaby być. Z góry dziękuje za info!
fragowo@wp.pl
Takich wpisów powinno być więcej. Są one bardzo przydatne dla wszystkich kobiet znajdujących się w podobnej sytuacji. Jestem jedną z nich.
Podziwiam za odwagę i pisanie o tym, super, na pewno wielu kobietom się taki wpis przyda
Uwielbiam czytać tego typu historie, coś niesowitego.
Ja mam zapytanie do pań po sterylizacji,czy któraś z was zaliczyła wpadkę po zabiegu albo brała tabletki anty ,aby mieć niemalże 100 procentową pewność iż nie zajdą w ciążę? Tyle się naczytałam przypadków mimo podwiązania, bo ponoć po jakimś czasie jajowód może się ”zregenerować”, jak to sprawdzać? Sama planuję ten zabieg i nie ukrywam,że mam paniczny strach przed ciążą , nie chcę mieć nigdy dzieci.Wpis bardzo pomocny 🙂
Świetny wpis Edytko, Pozdrawiam 🙂
Cześć,
Natalia proszę o kontakt mailowy: weronikamateusz@gmail.com
Piszę do Ciebie w wiadomej sprawie, będę wdzięczna za odezw.
Pozdrawiam serdecznie ?
Cześć,
Natalia proszę o kontakt 668 318 711
Piszę do Ciebie w wiadomej sprawie, będę wdzięczna za odezw.
Pozdrawiam serdecznie ?
Dobrze że kobiety potrafią pisać o takich rzeczach i nie jest to temat tabu.
Czy sterylizacja mogłaby pomoc nie tylko w antykoncepcji, ale tez przy PCOS? I przede wszystkim czy po sterylizacji będzie występował okres?
Okres występuje normalnie. A w kwestii PCOS nie pomogę, bo nie wiem. Trzeba by zapytać specjalistę.
Sterylizacja nie poprawi nijak na PCOS bo to tylko podwiązanie/przecięcie/usunięcie jajowodów. Jajniki i hormony pracują dokładnie tak samo jak wcześniej.
Super Edytko że tworzysz ten blog, pozdrawiam 🙂
Super, to jest to, co Wy robicie. Pozdrawiam również!
Świetnie tłumaczysz skomplikowane sprawy. To zdecydowanie rozszerza moją wiedzę na ten temat.