Dziś zrobimy sobie Dzień Matki i Niematki. 26 maja to dobra okazja, by przyjrzeć się rzeczywistości firmowej. W tym kontekście mówi się zwykle o urlopach macierzyńskich i wychowawczych, niskiej aktywności zawodowej matek, ich dyskryminacji na rynku pracy. A ja – jak to ja – napiszę o niematkach (kiedyś o tym pisałam, ale w lżejszym tonie). Czytajcie, komentujcie, a przy okazji zaglądajcie do Bezdzietnikowego Sklepiku (link w zakładce na górze). Zaczynamy…
Znacie ten dowcip? Skąd wiadomo, że kobieta jest matką? Sama wam o tym powie…
To żart prawniczy i dotyczy studentów prawa, ale w przypadku mam sprawdza się niemal stuprocentowo. Prawie każda matka – w rozmowie prywatnej albo służbowej – w końcu nawiąże do swojego macierzyńskiego doświadczenia. I oczywiście nie ma w tym nic złego. Macierzyństwo to dla wielu kobiet ważny i mocny element tożsamości. Przenika wszystkie sfery życia – od fizjologicznej po zawodową.
Status prywatny i zawodowy – „matka”
Mam wrażenie, że zwłaszcza w tej ostatniej sferze zrobiło się dziś bardzo rodzicielsko. Status „matka” pojawia się w opisie wielu profesjonalnych kont na Instagramie, kobiety podkreślają go podczas prezentowania swoich umiejętności i doświadczeń zawodowych. Raczej nie na rozmowach kwalifikacyjnych (z wiadomych względów), ale już w trakcie pracy – owszem. Powołują się na niego prelegentki, wykładowczynie, trenerki czy dziennikarki. Dzięki temu matki są widoczne w sferze publicznej, a macierzyństwo traktowane jest coraz częściej nie jako obciążenie, ale jako dodatkowa kompetencja. I to dla mam z pewnością jest dobra wiadomość.
Inna sprawa, że to macierzyńskie dowartościowanie odbywa się niekiedy cudzym kosztem. Kosztem bezdzietnych. Od lat w mniej lub bardziej poważnych publikacjach powielana jest teza, że matki to najlepsze pracownice. Są „wielozadaniowe, potrafią szybko ustalać priorytety i elastycznie dostosowywać się do sytuacji, przy dziecku wyrabiają sobie odporność na stres i mają wysoką motywację do pracy”. Potwierdzają to ponoć badania.
Rozumiem intencje przyświecające takiej kampanii promocyjnej. Sytuacja matek w pracy nigdy nie była łatwa, a niekiedy wiało z niej – i pewnie gdzieniegdzie ciągle wieje – grozą. Pracodawcy bywają uprzedzeni do matek i słusznie próbuje się tym uprzedzeniom dać odpór. Jednak odbijanie się od bezdzietnych, by trochę wyżej podskoczyć w pracowniczych rankingach jest słabe. W końcu odporność na stres, wielozadaniowość czy decyzyjność można trenować nie tylko na dzieciach. Podobnie rzecz ma się z wysoką motywacją do pracy – macierzyństwo nie jest jej jedynym źródłem. Gdyby te badania potraktować poważnie, należałoby wszystkim matkom z automatu przyznawać premie za zaangażowanie i wydajność.
Niestety, ta promacierzyńska narracja pada na podatny grunt, podsyca bowiem stereotypy związane z bezdzietnością. Wszyscy wiedzą przecież, że bezdzietni są leniwi, nieodpowiedzialni, lekkomyślni i nieuspołecznieni. Przypnijmy im więc jeszcze kilka pokrewnych łatek, np. kiepsko zmotywowanych, podatnych na stres nieogarów. I tak w robocie mają fory. Wszyscy pracodawcy chcą ich zatrudniać i już na starcie dają im kredyt zaufania, bo nie znikają nagle z pracy i żaden bąbelek nie przesłania im ambitnych firmowych celów… Tak wygląda wartościowanie ludzi w stereotypowy i binarny sposób – są lepsi i gorsi, dobrzy i źli.
Matki i niematki w firmach
A przecież można inaczej! Zanim jednak zdradzę swoje pomysły na walkę z (nie)rodzicielskimi uprzedzeniami, chciałabym zauważyć jedną rzecz. Rodzicielstwo w firmach przestało być sprawą prywatną. Choć na rozmowach kwalifikacyjnych nie można pytać kandydatów o sytuację rodzinną, po zatrudnieniu staje się ona przedmiotem polityki firmowej. Większość pracodawców oferuje jakieś rodzicielskie benefity, mamy firmy przyjazne mamom i tatom na etacie, nasz status rodzinny jest brany pod uwagę podczas planowania urlopów, dyżurów czy delegacji. Dlatego – czy tego chcemy, czy nie – również nasza bezdzietność staje się sprawą firmową, nawet jeżeli nie lubimy w pracy o niej mówić.
A mówić raczej nie lubimy. I nic dziwnego! Rozprawianie o tym, że się nie ma lub nie chce mieć dzieci, budzi zróżnicowane emocje. Może nie tak negatywne jak jeszcze kilkanaście lat temu, ale często pojawia się zdumienie, rezerwa czy niedowierzanie. Dlatego w publicznych prezentacjach kobiety rzadko zdradzają swój status „niematki”. Wciąż drzemie w nas obawa, że jak tylko wyskoczymy z tą swoją bezdzietnością, natychmiast będziemy musiały się z niej tłumaczyć. Posypią się pytania i dobrotliwe pouczenia, będące w rzeczywistości atakiem na nasze emocje. A dlaczego? A czy ci nie żal? A kto cię będzie kochał na starość? Mamy po dziurki w nosie tej „dobrotliwości”. Pamiętajmy też, że bezdzietność bywa niewybrana i nieakceptowana. W takich sytuacjach konieczność wystawienia jej na widok publiczny rani.
Jednak te wszystkie niuanse umykają pracodawcom i specom od zasobów ludzkich. Firmy, które od lat z uwagą pochylają się nad rodzicielstwem, a potrzeby matek i ojców na etacie mają w maleńkim, HR-owym paluszku, bezdzietność traktują zwykle jak przezroczystą normę lub wręcz uprzywilejowanie. Dostrzegają ją tylko wtedy, gdy trzeba policzyć premie (większe dla rodziców), wyznaczyć miejsca parkingowe (lepsze dla rodziców), zorganizować firmowe mikołajki (dla dzieci i rodziców), dopłacić do wczasów pod gruszą (rodzicom)… W tym kontekście „uprzywilejowanie bezdzietnych” nabiera nowego, zaskakującego znaczenia.
Dzieje się tak między innymi dlatego, że rodzice mówią o swoim rodzicielstwie. O swoich potrzebach, zasobach i supermocach. Nadają swojemu indywidualnemu wyborowi społeczny wymiar. Bezdzietność z kolei od zawsze uchodziła za rzecz społecznie bezwartościową, nieco wstydliwą, a przede wszystkim całkowicie prywatną. A przecież – jak pokazałam wyżej – prywatna nie jest. Jest rozgrywana publicznie, niejako za plecami bezdzietnych.
Nie ma różnorodności bez niedzietności
Czas zatem przejąć narrację! Czas zacząć mówić o bezdzietnych potrzebach, zasobach i supermocach. Nie znaczy to oczywiście, że mamy grawerować sobie na wizytówkach status „niematka”, zwłaszcza że brak potomstwa nie dla każdej bezdzietnicy jest życiowo i tożsamościowo ważny. Warto jednak upominać się u pracodawców o bardziej refleksyjny stosunek do bezdzietnych pracowników i większą równość w traktowaniu rodziców oraz nierodziców.
Można dbać o to, by firma była przyjazna rodzicom, nie lekceważąc przy tym bezdzietnych. Można doceniać matczyne kompetencje, nie dyskredytując przy tym niematek. Bez dzieci nie jesteśmy ani lepszymi, ani gorszymi pracownicami, po prostu z innych źródeł czerpiemy swoje supermoce. Zasoby, jakimi dysponują matki i niematki – czas, doświadczenie, elastyczność, mobilność, wielozadaniowość – w zawodowych sytuacjach mogą się doskonale uzupełniać. I mądry pracodawca będzie z tego wspólnego superzasobu umiejętnie czerpał. Niemądry będzie dyskryminował jedną albo drugą grupę, kierując się uprzedzeniami czy stereotypami.
Ta postulowana wyżej zmiana narracji i wychodzenie naprzeciw bezdzietnym pracownikom na szczęście już się dzieje. W wielu miejscach – na LinkedInie, w prasie popularnej i branżowej – można natknąć się na postulaty bardziej sprawiedliwego traktowania nierodziców.
Również Bezdzietnik nie lekceważy tego wyzwania. Wprost przeciwnie! Wraz z Fundacją Sexed.pl przygotowałam webinaria, które mają pomóc pracodawcom dostrzec i zrozumieć potrzeby osób niedzietnych. Oferujemy też warsztaty, na których rodzice i nierodzice mogą podzielić się doświadczeniami i opowiedzieć o swoich odmiennych perspektywach. W mieszanym, rodzicielsko-nierodzicielskim gronie będziemy zastanawiać się, jak te różnice twórczo i efektywnie wykorzystywać i jak unikać spięć na linii matki-niematki. Pojawiają się już pierwsi chętni, a to znak, że kolejna ważna zmiana społeczna już puka do naszych drzwi.
Trzymajcie za nią kciuki i dbajcie o siebie – również w miejscu pracy!