Odwiedziliśmy już z „Bezdzietnikiem” Szwajcarię i Niemcy, pora ruszyć na Północ. O życiu bezdzietnych i rodziców w Norwegii pisze dziś Sylwia Kaźmierczak. A Chwatka dorzuca trochę danych i statystyk:)
Tu, gdzie mieszkam, w Norwegii, nikt nie zadaje niedyskretnych pytań, nie wciska nosa w moją macicę, nie prześwietla jajników i nie czeka na moją owulację. W zimnym norweskim klimacie zdarzają się zimne serca, „zimny chów” i chodne spojrzenie na świat, ale nie ma to nic wspólnego ze znieczulicą. Norwegowie zwykle potrzebują trochę czasu, by wpuścić kogoś obcego do swego kręgu. Nie interesują się jednak cudzym życiem i konsekwentnie strzegą swojej prywatności.
W kraju legalnej aborcji, słynnym z malowniczych fiordów i równie popularnej rzeżączki, ludzie chętnie mówią o One Night Stand czy skrobance, ale nie zaczynają rozmów od pytania „Kiedy dziecko?”. Mieszkam tu już ponad trzy lata i nikt ze znajomych nie-Polaków nie zapytał mnie, dlaczego w moim pięcioletnim małżeństwie do tej pory nie pojawił się maluch. Natomiast ze strony rodaków bez przerwy słyszę wścibskie pytania, na które jedyną odpowiedzią może być pełne politowania spojrzenie. Cieszy mnie, że moi norwescy znajomi nie postrzegają mnie wyłącznie przez pryzmat ciała, nie widzą – zamiast mnie – piersi do karmienia i macicy, którą koniecznie trzeba wypełnić „życiem”. Dobrze wiedzą, że sensem życia kobiety nie musi być poświęcenie. Norweski swobodny stosunek do inności wynika z wielokulturowości. Sporą część norweskiego społeczeństwa stanowią imigranci. Inność jest na porządku dziennym. Nie dziwi ani nie szokuje. Między innymi dlatego w Norwegii – inaczej niż w Polsce – nie patrzy się na nas, nie-matki, jak na dziwolągi, ułomne z wyboru, nieproduktywne egoistki, które wydumały sobie karierę i ciche, komfortowe życie wbrew „kobiecemu powołaniu”. Choć przesypiam całe noce, nie targam ze sobą stosu pieluch i nie uginam się pod matczynymi obowiązkami, jestem tyle samo warta co kobieta-matka. Nie muszę też dla świętego spokoju udawać, że jestem bezpłodna czy chora. Mogę po prostu nie chcieć dzieci. Bez powodu. Żaden rozsądny Norweg nie zapyta mnie o przyczynę bezdzietności, ponieważ takie decyzje należą do ściśle strzeżonej sfery osobistej.
Jak podają statystyki, w Norwegii 15% kobiet i 25% mężczyzn w wieku 45 lat nie ma dzieci, przy czym wśród bezdzietnych nie z wyboru jest aż trzykrotnie więcej mężczyzn niż kobiet. Jak się okazuje, dobrze wykształcone Norweżki (studiujących pań jest tu znacznie więcej niż panów) nie chcą mieć dzieci z mężczyznami słabiej wykształconymi i znajdującymi się niżej od nich w hierarchii społecznej. Na bezdzietność Norwegów wpływ mają też zmiany kulturowe. Dziś znalezienie pracy gwarantującej bezpieczeństwo finansowe nie jest oczywistym wstępem do założenia rodziny. Norweskie kobiety, uzbrojone w równouprawnienie i łatwo dostępną antykoncepcję, zamiast rodzenia dzieci wybierają często inne cele życiowe i nie są z tego powodu piętnowane przez społeczeństwo.
Dzieci, owszem, dla Norwegów są ważne, a często nawet najważniejsze, ale są ważne wtedy, kiedy SĄ, a nie wtedy, kiedy ich NIE MA. Nikt nie wywiera presji, by pojawiły się na świecie. Wczesne rodzicielstwo jest tu raczej rzadko spotykane, większość par zostaje rodzicami po trzydziestce lub tuż przed czterdziestką. Młodzież się bawi, i to dość intensywnie. Zresztą, jak dowiodły badania Joara Vittersø z wydziału psychologii uniwersytetu w Tromsø, to właśnie bezdzietni dwudziestolatkowie są tu najszczęśliwszą grupą społeczną. Jednak rodzice też nie mają prawa narzekać. Jak większość bogatych, europejskich krajów, również Norwegia przyznaje hojne dotacje na dzieci, ale pieniądze te muszą zostać przeznaczone na konkretne cele, np. dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, wyjazdy na wakacje lub wyprawkę szkolną. Zasiłek rodzinny jest najważniejszym instrumentem wspierania rodzin w tym kraju. Przysługuje na każde dziecko do 18. roku życia (niezależnie od tego, jak liczna jest rodzina) i wynosi ok. 11 tys. koron (ok. 2 tys. euro) rocznie. Ponadto jest wiele innych zasiłków – opiekuńczy, rodzicielski, ciążowy oraz jednorazowe becikowe, a rodzice często korzystają z kilku świadczeń jednocześnie. Jeśli jednak podliczyć wydatki na dzieci, można śmiało stwierdzić, że Norwegom – z czysto materialnego punktu widzenia – nie opłaca się mieć potomstwa. Życie tutaj jest kosztowne, a więc dzieci również, pomimo państwowego wsparcia.
Norweskie państwo zachęca obywateli do rozmnażania, oferując im między innymi długie urlopy rodzicielskie, które przysługują nie tylko matkom, ale również ojcom – niemal 90% mężczyzn korzysta z możliwości zostania z dzieckiem w domu. Poza tym funkcjonuje elastyczny system zastępstw, który gwarantuje rodzicom komfort psychiczny i poczucie bezpieczeństwa. Urlop rodzicielski może trwać do 56 tygodni, po jego zakończeniu matka podejmuje decyzję, czy wraca do pracy, czy też woli poświęcić się rodzinie. Jeśli zostanie w domu, otrzyma od państwa 39 tys. koron rocznie (ok. 5 tys. euro). Może też wrócić do pracy na część etatu i posyłać dziecko na kilka godzin do przedszkola, wówczas również dostanie dofinansowanie od państwa. Co ciekawe, jak podają statystyki, z cząstkowego zatrudnienia częściej korzystają tu osoby bezdzietne oraz te, które odchowały już dzieci, niż rodzice z małymi dziećmi. Jeżeli bezdzietni mają tu jakiś przywilej, to przede wszystkim taki, że nie czują na plecach oddechu Barnevernet, czyli norweskiej organizacji chroniącej dzieci i stojącej na straży przestrzegania ich praw.
Przy zatrudnianiu pracowników prawo norweskie nie pozwala pytać o plany prokreacyjne, czasami jednak zdarza się, że pracodawca zapyta o potomstwo. Takie pytanie może pojawić się w kwestionariuszu albo podczas rozmowy kwalifikacyjnej i traktowane jest jak swego rodzaju zabezpieczenie. Bezdzietny pracownik nie jest ograniczony czasowo, w związku z tym może pracować na przykład w trybie dwuzmianowym.
Tutaj też inaczej myśli się o starości. Żaden Norweg nie zapyta: „Kto ci na stare lata poda szklankę wody?”. Z prostej przyczyny – tu nikt nie postrzega dziecka jako zabezpieczenia na starość. Od tego są emerytury oraz pracownicy socjalni, którzy za wykonywaną usługę otrzymują pensję. Jedno jest pewne, w Norwegii za bezdzietność nikt nie zostanie skrytykowany. Dla norweskiego społeczeństwa jesteś super zarówno z dziećmi, jak i bez nich. Nikt też nie wypomina bezdzietnym, że cierpi przez nich gospodarka albo system emerytalny. Bycie matką to w Norwegii możliwość, nie obowiązek. I słusznie. Żadna z nas nie podpisała umowy ze światem, zobowiązującej do posiadania dzieci
Zdjęcia: Sylwia Kaźmierczak