Choć piszę właśnie post „jasnowidzący”, nie jestem wróżką ani jasnowidzem. Nie mam szklanej kuli, a z fusów po kawie potrafię wyczytać tylko zapowiedź kolejnej filiżanki parzonego „po turecku” szatana. Nie wiem nawet, jaką pointą zakończę ten tekst, skąd więc miałabym wiedzieć, jak spointuję swoje życie? Takie łypanie w przyszłość wydaje się aroganckie i jałowe, a jednak wszyscy ulegamy tej pokusie. Chcemy wiedzieć, czy dziś podjęte decyzje zaprocentują w przyszłości. Czy będzie z nich zysk, czy strata? Żal czy satysfakcja? Oczywiście wszyscy inwestujemy w satysfakcję, natychmiastową lub odroczoną w czasie, ale uczuciem, które towarzyszy nam na co dzień, i które znamy jak zły szeląg, jest żal. Albo widmo żalu. Ten namolny towarzysz pojawia się zawsze wtedy, gdy życie oferuje nam wybór, a im bogatsza jest jego oferta, tym żal dotkliwszy, bo przecież wybierając pięć-sześć kart z podsuwanej nam przez dealera talii, rezygnujemy z pięćdziesięciu pozostałych. To aż pięćdziesiąt powodów do żalu i zaledwie kilka pretekstów do radości. Słowem – strata!
Mistyczne wtajemniczenie
Te z nas, które wybrały z talii bezdzietność, szybko dowiadują się, że „będą żałować”. Jeżeli same tego nie przeczuwają, wtłuką im to do głowy „życzliwi”. Przecież każda kobieta chce doświadczyć macierzyńskiego wtajemniczenia! Dowiadują się o tym już pięciolatki wyprowadzające na spacer lalki w rozkosznych miniaturowych wózeczkach. Zanim dorosną, usłyszą jeszcze, że macierzyństwo to największe osiągnięcie kobiety, jej przeznaczenie i wywyższenie. Ba, podobno po urodzeniu dziecka w mózgu świeżo upieczonej mamy otwierają się wrota percepcji (ileż razy o tym słyszałam)! Nagle sztuka i literatura zaczynają przemawiać do niej tajemnym językiem, którego nie zrozumie kobieta bezdzietna. Zwykła gitara elektryczna brzmi jak harfa anielska. I nawet jałowcowa smakuje inaczej! W naszym płaskim, odartym z niezwykłości świecie mistyka macierzyństwa ma się znakomicie. I wiele z nas wpędza w męczące poczucie żalu. No bo kto normalny rezygnuje z nobilitującego, mistycznego wtajemniczenia?!
Żałując macierzyństwa
O tym, że można żałować macierzyństwa, nikt tym dziewczynkom z różowymi wózeczkami nie powie. Podręczniki do życia w rodzinie się o tym nie zająkną. Gdy dziewczynki wyrosną już z lalek, dowiedzą się może o depresji poporodowej, o nieprzespanych nocach, samotności i rozstępach na brzuchu, jednak słów: „Byłabym szczęśliwsza, gdybym nie urodziła” raczej nie usłyszą. Nie pogadają od serca z kobietami, które nie odnalazły w macierzyństwie ani mistycznych przeżyć, ani harf anielskich, doświadczyły za to bólu, niezgody i rozgoryczenia. Oczywiście, gdy te pannice dojrzeją i trochę poszperają, znajdą niejedno świadectwo matczynego gniewu, żalu czy smutku, lecz może być już za późno na remanent w głowie. Nawet jeżeli wybiorą życie bez dzieci, ten mistyczno-macierzyński lajtmotyw będzie odzywał się w ich duszach jak namolna przypominajka: patrz, co cię omija, głupia!
Gdzie jest kryształowa kula?!
Dlatego trudno się dziwić, że te z nas, które nie mogą zdecydować się na dziecko, marzą o jakimś czułym instrumencie do przewidywania przyszłości. Chcą wiedzieć, czy bezdzietność to bezpieczna, skalkulowana inwestycja, czy zwykły hazard. Na fan page’u I Regret Having Children jedna z dyskutantek postuluje:
Czy nie możemy opracować przewodnika „Jak podejmować decyzje”? Czy nie ma jakichś narzędzi, które pomogłyby podjąć właściwą decyzję, zanim wkroczymy w fazę żalu? Gdzie jest kryształowa kula?!
Kryształowa kula nie istnieje, ale tam, gdzie zawodzi technika, pomaga niekiedy zdrowy rozsądek. A ten każe przyjrzeć się uważniej temu szemranemu typowi, który podaje się za żal, choć czasami jest przebranym za żal rozżaleniem. Pretensje do świata o to, że innym wiedzie się lepiej, to nasza ludzka specjalność. I właśnie ta niezbyt mądra emocja pobrzmiewa czasem w utyskiwaniach dojrzałych niematek, które z zazdrością patrzą na otoczone wianuszkiem dzieci i wnuków koleżanki. Widzą zysk, zapominają jednak, że nie ma zysku bez nakładu pracy i środków. Nie ma wianuszka dzieci bez wyrzeczeń i ciężkiej, wieloletniej harówki.
Wybór bezdzietności to między innymi odmowa inwestowania w potomstwo. To przespane noce, wolna od rodzicielskich trosk głowa i więcej pieniędzy w kieszeni. To czas na karierę, podróżowanie i oddawanie się pasjom. Udane i ciekawe życie – oto oczekiwana stopa zwrotu z inwestowania w bezdzietność. Innych profitów nie będzie, niewykluczone nawet, że pojawią się straty. Warto o tym pamiętać, upajając się za młodu wolnością i świętym spokojem, i nie zazdrościć w przyszłości zysków z obligacji, w które się nie inwestowało. Żal nam nie grozi, jeżeli mamy za sobą udane życie, a bezdzietność to nie splot okoliczności, lecz nasza najgłębsza tożsamość. Natomiast tęskne zerkanie – w chwilach słabości – na cudzy zysk w postaci odchowanych już dzieci ma niewiele wspólnego z prawdziwym żalem. To zwykła zachłanność oraz dziecinna pretensja, że po latach tłustych nagle przyszły te chudsze. Dokuczliwy dupościsk, że nagle inni mają więcej. Wystarczy więc poluzować tu i ówdzie, by świat odzyskał rumieńce.
Mistrzowski level życia
Oczywiście niektóre z nas dopadnie prawdziwy żal – ten, który ściska serce i sypie piasek w życiowe tryby. Nie trzeba jednak kryształowej kuli, by wiedzieć, że intruz pojawi się tam, gdzie bezdzietność to owoc zagapienia, uległości lub strachu. A zagapić się lub ulec presji jest bardzo łatwo. Im mniej człowiek wie o sobie, tym chętniej realizuje cudze scenariusze, a w jarmarcznym zgiełku współczesnego świata naprawdę trudno usłyszeć własne myśli. W dodatku współczesność zastawia na nas pułapkę – każe nam się rozmnażać, a jednocześnie kształcić, rozwijać i wybijać na nieprzeciętność. W dodatku wszystkie owoce naszych starań, w również dziecko, mają być „najwyższej jakości”. Ale jak tu inwestować w potomka premium, skoro człowiek żyje od śmieciówki do śmieciówki, nie ma odpowiedniego partnera, a kredyt hipoteczny wydaje się równie realny co podróż taksówką na Marsa? Sytuacja na wiele lat staje się patowa, wątpliwości narastają, czas działa na naszą niekorzyść. I w końcu pojawia się decyzja last minute. Podyktowana strachem, wymuszona przez partnera lub okoliczności, przenoszona, ale wcale nie przemyślana. Takich decyzji rzeczywiście możemy żałować. I nieważne, czy zdecydujemy się w ten sposób na dziecko, czy na bezdzietność. Żal przychodzi zwykle do tych, którzy chcą za dużo. Albo po prostu nie wiedzą, czego chcą. Dlatego tak głęboko i prawdziwie zabrzmiały słowa uczestniczki warszawskiej debaty o bezdzietności:
Mam żal, że kiedy kobieta zachodzi w ciążę, to wszyscy jej gratulują, a mnie tego świadomego, przemyślanego wyboru (bezdzietności) i podjęcia trudnej, ważnej decyzji nikt nie gratuluje, nikt jej nie uznaje.
Świadoma i przemyślana decyzja o bezdzietności, uwzględniająca nie tylko zyski, ale i straty, to mistrzowski level życia. Powód do dumy i okazja do powinszowań. I nawet jeżeli w przyszłości przyplącze się do nas ten łachudra żal, łatwo go spławimy, jak irytującego domokrążcę próbującego wciskać nam zbędny i źle stargetowany towar. Lata strawione na realizowaniu cudzych pragnień i narzuconych scenariuszy – to jest prawdziwy i najczęstszy powód żalu, który dopada nas u schyłku życia. Pisze o tym między innymi Bronnie Ware, pielęgniarka towarzysząca umierającym pacjentom i autorka książki „The Top Five Regrets of the Dying. A Life Transformed by the Dearly Deprting”. Warto po nią sięgnąć i przekonać się, czego ludzie żałują na łożu śmierci.
Żałuję, że nie miałem więcej odwagi, by żyć zgodnie ze sobą, a nie z oczekiwaniami innych ludzi.
Takie zdanie Bronnie Ware słyszała najczęściej. A zatem póki kierujemy się wewnętrznym kompasem, nie ulegamy iluzjom i nie jesteśmy zbyt zachłanni, możemy być o siebie spokojni – emocjonalne manko nam raczej nie grozi. Cokolwiek wybierzemy, bilans życia wyjdzie na plus.
I tego wam wszystkim życzę!
Zdjęcia: Luiza Różycka