Niedawno na blogu namawiałam was do wychodzenia z szafy. Bezdzietność z wyboru to stosunkowo nowe zjawisko, słabo rozpoznane i na ogół nierozumiane. Społeczeństwo nie zdążyło się z nim jeszcze otrzaskać. Dlatego zamiast milczeć i powtarzać „nie, bo nie”, warto mówić o tym. Tłumaczyć. Edukować. Dlaczego ktoś miałby mnie rozumieć, skoro nie zadałam sobie trudu, by cokolwiek wyjaśnić?
Jak zwykle nie zawiodłyście! Po opublikowaniu tamtego posta dostałam wiele mejli, w których pisałyście, że jesteście gotowe podzielić się swoimi historiami. Dlatego postanowiłam stworzyć osobną zakładkę – „Historie czytelników”. W ten sposób mój blog stanie się naszym wspólnym blogiem, a posty nabiorą rumieńców. Bo nawet najciekawsza pojedyncza opowieść nie ma takiej siły i takiego wydźwięku jak opowieść rozpisana na głosy. Wielobarwna i wielowątkowa.
Dlatego oddaję wam głos.
Dziś historia Kasi. Instruktorki i wolontariuszki z niewielkiego miasteczka, która pracuje na wsi. To ważny szczegół, bo inaczej wygląda życie osób bezdzietnych w stolicy czy w dużych miastach, a zupełnie inaczej – na prowincji. Zapytałam Kasię o to, jak się żyje osobie bezdzietnej w małej, zamkniętej społeczności…
Bezdzietnik: Zacznijmy od tego, że nie masz dzieci. Możesz powiedzieć, dlaczego?
Kasia: Od dziecka chorowałam. Często pytałam mamę: „Po co mnie chciała? Dlaczego tak cierpię?”. Gdy byłam mała, powtarzałam, że nie będę mieć dzieci, bo nie chcę, żeby ktoś męczył się tak bardzo jak ja. Jako nastolatka snułam marzenia o ślubie i rodzinie, jako młoda kobieta chciałam mieć dobrego, kochającego męża (i to mi się udało), ale nigdy nie wyobrażałam sobie siebie jako matki. Dziś mam 29 lat i nadal nie chcę mieć dzieci. Ta decyzja jest we mnie mocno zakorzeniona. Ani ja, ani mąż nie widzimy siebie w roli rodziców. Choć ja paradoksalnie lubię dzieci, pracuję z nimi i uwielbiam swoją pracę! Natomiast męża małe dzieci męczą i po każdym dniu spędzonym ze mną w pracy (jako animator czy podczas spotkań rodzinnych) z radością wraca do swojego życia bez dzieci. Dodam jeszcze, że dla mnie ważnym powodem rezygnacji z dzieci jest mój stan zdrowia. Jak miałabym zajmować się dzieckiem, skoro często sama wymagam opieki i pomocy?
Bezdzietnik: Możesz zdradzić, na co chorujesz?
Kasia: Od dziecka mam bardzo silne migreny. Nie raz i nie dwa trafiłam do szpitala. U mnie migrena to poza bólem głowy zaburzenia mowy i widzenia, drętwienie twarzy i rąk, a nawet utrata przytomności. Poza tym mam szereg innych schorzeń.
Bezdzietnik: Wiem, że jesteś osobą bardzo zajętą, masz spore doświadczenie zawodowe i mnóstwo pomysłów na zagospodarowanie wolnego czasu. Napisz, co robisz w życiu – zawodowo i po godzinach pracy.
Kasia: Jestem muzykiem. Swoją ścieżkę zawodową zaczynałam w przedszkolu i w klasach początkowych. Ale sztywny program nauczania, wyścig szczurów – to nie dla mnie. Zaczęłam więc pracę jako instruktor muzyczny. Uczę gry na instrumentach klawiszowych, prowadzę zespoły wokalne, wokalno-instrumentalne, dyryguję chórem, pracuję na weselach jako DJ i wodzirej, do tego prowadzę warsztaty rękodzieła. Interesują mnie głównie techniki biżuteryjne, choć lubię eksperymentować i wciągać w to dzieciaki. Kocham zwierzęta, mam trzy koty, papugi, małe ptaszki z drobnej egzotyki, jeża pigmejskiego, kameleona i akwarium. Jestem też wolontariuszem w lokalnym schronisku, udzielam się charytatywnie, najczęściej na rzecz zwierząt i chorych, no i potrzebujących pomocy dzieci.
Bezdzietnik: Napisałaś mi na Facebooku, że pracujesz na wsi, w niewielkiej społeczności. Jak to jest być bezdzietną w tak małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają i każdy każdemu zagląda w życie?
Kasia: Tak naprawdę pracuję w kilku miejscowościach, niektóre z nich są naprawdę maleńkie. Pytania o dzieci pojawiają się dość często, lubią je zadawać zwłaszcza starsze panie. Zwykle współczują mi pracy popołudniami – „no bo co wtedy z dzieckiem”? Gdy mówię, że dziecka nie mam, słyszę: „A, jak dziecka nie ma, to można. Jak się pojawi, to zobaczysz…”. Z góry zakładają, że się pojawi. Według stereotypu dziecko powinno się mieć do trzydziestki. Gdy ludzie dowiadują się, że mam 29 lat, kwitują: „No to już czas”. Mieszkam w niedużym mieście, tam pytania o dzieci też się pojawiają, ale rzadziej. Ludzie w mieście częściej akceptują nasz wybór, bez umoralniania. Choć wyjątki się zdarzają. Natomiast na wsiach, tak wynika z moich obserwacji, jedyną wartością jest rodzina. Nieważne, że nie masz pracy, nie masz mieszkania… „Gmina pomoże”. Najważniejsze, by były dzieci. Jeżeli ktoś zamiast dzieci ma pasje, zainteresowania czy pracę trochę inną niż etat od 7.00 do 15.00, to ludzie z politowaniem kręcą głową.
Przy czym od razu chciałabym wyjaśnić jedną rzecz, bo obawiam się, że część osób, czytając to, zarzuci mi stronniczość. Nie twierdzę, że na wsiach jest czarno, a w miastach biało. W obydwu środowiskach panują odcienie pośrednie. Jednak na wsiach częściej włazi się z butami w cudze życie, i częściej poucza innych – tak przynajmniej podpowiada mi doświadczenie. Panuje tam wiele zakorzenionych w tradycji przekonań: każda kobieta powinna mieć dziecko, każda kobieta zawsze ma robotę w domu itd. Jednak nawet tutaj spotykam się czasem ze zrozumieniem, co mnie bardzo cieszy, bo to oznacza, że nawet w tych tradycyjnych społecznościach mentalność zaczyna się zmieniać.
Bezdzietnik: Czy na wsi, gdzie pracujesz, przyznajesz się do tego, że nie chcesz mieć dzieci, czy pozostawiasz to w sferze domysłów?
Kasia: Na pytanie: „Masz dzieci? odpowiadam zwykle krótko: „Nie”. Jeżeli ktoś pyta, kiedy zamierzam mieć, mówię wprost: „Nigdy”. Nie ukrywam, że nie chcę. Pytana o powody odpowiadam, że nie czuję takiej potrzeby albo że moje „dzieciaki” z pracy mi wystarczają, czasem obracam wszystko w żart. W małych społecznościach rozmowy bardzo często krążą wokół tematu ciąży i dzieci: która dziewczyna jest w ciąży, z kim, jak wychowuje dzieci… Na wsi kobieta bez dziecka to kobieta nieszczęśliwa, traktowana z politowaniem, bo „nie ułożyła sobie życia”, bo „nie powiodło jej się”… Jeżeli nie masz dziecka, twoje życie to porażka. A ja jestem szczęśliwa! Realizuję swoje pasje, na tyłku nie usiedzę i to nie pasuje do wizji smutnej, niespełnionej niematki. Ludzie uważają, że nie mam dzieci, bo nie mogę albo boję się porodu. Tak to sobie tłumaczą. I od razu spieszą z radami: „Wiesz, zawsze możesz adoptować, tyle dzieci czeka na kochający dom…”. Czasami traktują mnie jak obiekt badań. No bo jak to: młoda, pozornie zdrowa, a nie chce. Jak to tak może być? Niestety, czasami jestem zmuszona być niegrzeczna. Mocno przyciskana mówię czasem: „Ma pani dzieci? To proszę się nimi zająć, a nie wchodzić z butami w czyjeś życie”. Nie lubię takich sytuacji i gdy tylko mogę, po prostu ucinam temat. Takie nieprzyjemności zdarzają mi się nie tylko na wsi, w moim rodzinnym mieście również.
Bezdzietnik: Jak się czujesz podczas takich przepytywanek? Jak to odbierasz?
Kasia: Dużo zależy od rozmówcy. Jeżeli rozmawiam z kimś, kogo znam już jakiś czas, to traktuję to jako jeden z etapów poznawania się i budowania relacji. Natomiast nie lubię sytuacji, gdy ktoś, kogo ledwo znam, podczas rozmowy o sprawach zawodowych zahacza o moją sferę prywatną. Pyta na przykład, jak godzę pracę z obowiązkami żony. No bo jeżeli pracuję po kilkanaście godzin dziennie, to kiedy robię coś w domu, kiedy gotuję obiady, sprzątam, piorę? No i najważniejsze – czy mąż mi na to pozwala?!
Szczerze? Żal mi takich osób. Czuję wtedy miks emocji. Z jednej strony chciałabym powiedzieć coś dosadnie, żeby ten czy ów się odczepił, ale z drugiej strony jest mi przykro. Lubię swoją pracę, mąż mnie wspiera, pomaga mi, mamy układ partnerski. Korona mu z głowy nie spadnie, jak coś wypierze czy poodkurza. Niestety w tradycyjnej społeczności to jest nie do pomyślenia. No bo jak to, chłop takie rzeczy w domu robi?! Dziwią się zwłaszcza kobiety. Te starsze, które nie znają innej rzeczywistości, bo w młodszych pokoleniach jest już trochę inaczej.
Bezdzietnik: Naprawdę obcy ludzie, w pracy, pytają cię, czy wyrabiasz się z domowymi obowiązkami? To się zdarza podczas rozmów prywatnych czy tych służbowych również?
Kasia: Szef nigdy nie pytał mnie o kwestie prywatne, współpracownicy – czasami. Spędzamy ze sobą trochę czasu, poznajemy się i rozmawiamy na różne tematy. Ale zazwyczaj to wymiana poglądów. Najwięcej takich pytań pada ze strony moich kursantek. Na przykład po zajęciach z robienia biżuterii panie podchodzą do mnie, pytają, ile się tym zajmuję, gdzie się uczyłam, skąd biorę materiały, po czym schodzą na kwestie domowe. To niesamowite, jak gładko od spraw warsztatowych potrafią przejść do spraw prywatnych! Najbardziej ciekawi je to, jak wywiązuję się z obowiązków matki i żony, skoro pierwsze zajęcia mam o 10.00, następne o 14.00, potem nocka z dziećmi na świetlicy i znów o 10.00 rano warsztaty. A po drodze jeszcze próba chóru czy zespołu. No to jak?!
Niektórzy znajomi dziwią się, że w ogóle wchodzę w takie dyskusje. Pytają: „Po co się tłumaczysz obcym ludziom ze swoich decyzji. Twoja decyzja i nic im do tego”. Owszem, moja decyzja, ale takich ludzi jak ja jest coraz więcej. Uważam, że warto pokazywać życie z innej strony. Nie każdy musi mieć życie „praca-dom”, pracę „od-do”, nie każdy musi siedzieć w pieluchach i bawić dzieci. Szczęście ma wiele wymiarów, a życie oferuje mnóstwo ciekawych opcji do wyboru. Nie idę za tłumem i chcę to pokazać. Nie jest łatwo żyć po swojemu, zwłaszcza w takich zamkniętych środowiskach, może dzięki takim rozmowom ktoś inny spotka się z większym zrozumieniem. Może ludzie spojrzą na bezdzietność z innej perspektywy, nie tylko swojej własnej, i przyjmą do wiadomości, że można żyć inaczej niż wszyscy wokół. Czy warto? Czasami tak, czasami nie. Jeżeli komuś otworzę oczy, to warto. Ale łatwe to nie jest. Wiele osób stawia opór. Kobiety mają rodzić, bo zawsze rodziły, i już!
Bezdzietnik: Pracowałaś w szkole z dziećmi. Czy bezdzietność jakoś wpływała na twoją ocenę jako pracownika?
Kasia: Zdarzało się, że rodzice z góry zakładali, że mam dzieci. A gdy dowiadywali się, że nie, to okazywali mi swoistą „wyższość” i podważali moje kompetencje. Mówili na przykład: „Co pani może wiedzieć o dzieciach, skoro nie ma pani swoich?”. To był początek mojej pracy w szkole i wtedy bardzo się tym przejmowałam. Dziś wiem, że to wynikało z bezradności rodziców i ich desperacji. Gdy w rozmowie ze mną brakowało im argumentów, ratowali się prywatnym przytykiem. No bo jak taki bezdzietny może upominać czy pouczać rodzica?! Poza tym często spotykałam się ze zdziwieniem: jak ktoś niemający dzieci może pracować z dziećmi? To tak, jakby z góry zakładać, że każda kucharka ma nadwagę. Absurd!
Bezdzietnik: Co byś powiedziała ludziom bezdzietnym z małych ośrodków, którzy czują, że odstają od reszty?
Kasia: Myślę, że najważniejsze to mieć dystans do otoczenia. Warto też starać się zrozumieć, dlaczego ludzie nas atakują. Jakieś powody muszą mieć. Poza tym trzeba mieć siłę, by nie ulegać presji, i głębokie przekonanie, że wybrało się właściwą drogę. No i ważne, by mieć grupę przyjaciół, którzy będą nas wspierali. W pojedynkę jest znacznie trudniej. Trzeba po prostu dać radę! Ludzie zawsze będą udzielali innym dobrych rad. Nie można bać się takich rozmów ani od nich uciekać, bo to tylko rodzi frustrację. Zresztą, robiąc uniki, pokazujemy, że nie jesteśmy pewni swoich racji. Poza tym inność ostatnimi czasy jest coraz bardziej popularna.
Bezdzietnik: Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: https://pixabay.com