Na „Bezdzietniku” często wspominam o książkach, które czytam, ale bohaterką dzisiejszego wpisu będzie książka szczególna. Gdy połknęłam ostatnie zdanie eseju Mony Chollet „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”, w tłumaczeniu Sławomira Królaka, aż zawyłam z zazdrości. Na bezdzietną boginię! To ja powinnam napisać tę książkę!
W dzieciństwie przepadałam za bajkami. Mroczny i czarowny świat baśni Andersena, braci Grimm czy ludowych klechd i podań był moją kryjówką, a przy okazji garderobą, w której przymierzałam rozmaite baśniowo-życiowe kostiumy, na przykład strój pięknej księżniczki, zazdrosnej siostry, zdradzonej królowej albo udręczonej dziewczynki z zapałkami. Oczywiście najłatwiej było przebrać się za księżniczkę, ta rola narzucała się sama, mnie jednak bardziej niż diadem Śnieżki pociągały miecz i zbroja króla Artura, dlatego z uniwersum braci Grimm zwinnie przeskakiwałam do świata legend arturiańskich, nie mogąc zdecydować, czy chcę być walecznym podmiotem, czy omdlewającym przedmiotem westchnień. W ten sposób nabawiłam się męczącego rozdwojenia jaźni i do dziś walczy we mnie księżniczka z rycerzem. Gdy jedno szturcha mnie i popycha do działania (zgadnijcie – które), drugie szepcze mi do ucha: „Prrrr! Gdzie lecisz? Poleż sobie, popachnij, pomaluj paznokcie. Książę wszystko ogarnie…”.
Gang koronowanych słodziaków
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek w dzieciństwie przymierzyła kostium wiedźmy. Brzydka i zła trucicielka, smakoszka niewinnych dzieciątek podawanych z gotowanymi warzywami budziła we mnie lęk. Z kolei pojawiające się tu i ówdzie dobre wróżki miały tyle osobowości, co kot napłakał, a ich ambicje nie sięgały dalej niż swatanie koronowanych głów, nie mogły więc stanowić pociągającego wzorca. Dlatego figurę potężnej Kobiety, tej, która WIE, buntowniczki i męczennicy, odkryłam dopiero na studiach, gdy nauczyłam się czytać między wierszami. Pomógł mi w tym Jules Michelet i jego słynna „Czarownica”. Pamiętam, że gdy zaczęłam pochłaniać ten dziewiętnastowieczny traktat – pisany gniewem i pasją – doznałam olśnienia. Zrozumiałam, że baśnie oferowały mi coś więcej niż tylko gang koronowanych słodziaków. Zza pleców słabych i bezwolnych księżniczek wyłoniła się postać, której rodowód sięga zamierzchłej przeszłości, silna, odważna i mądra, choć zohydzona przez patriarchalną narrację. Wiedźma. Gdybym dostrzegła ją, będąc dzieckiem, nie musiałabym szukać dla siebie męskich kostiumów.
Furkota Odwilżyna
Mona Chollet, autorka wydanego niedawno przez Karakter eseju „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” miała więcej szczęścia niż ja. Już w dzieciństwie odkryła fascynującą postać Furkoty Odwilżyny, bohaterki szwedzkiej powieści dla młodzieży „Dzieci szklarza”. Furkota, jak każda szanująca się czarownica, mieszka z dala od ludzi, w chacie na szczycie wzgórza, w miejscu, gdzie niegdyś stała szubienica. Rozmawia z jednookim krukiem, krynicą mądrości, nosi szeroki, błękitny płaszcz z zębatą pelerynką, która furkocze na wietrze, a na głowie – dziwaczny kapelusz. Jej oczy wydają się łagodne, podobne do kwiatów, lecz wyziera z nich groza. Zjawia się w miasteczku wraz z nadejściem odwilży i przynosi ludziom nadzieję. Tak opisana ucieleśnia naturę i budzi ekscytację zamiast zwyczajowej odrazy, a przy okazji wzbogaca imaginarium nastoletnich dziewczynek o silną kobiecą postać, która posiadła coś więcej niż tylko zakutego w żelazo patałacha.
Kosa ze społeczeństwem
Odnalezienie w sobie czarownicy to w kobiecym życiu moment przełomowy. Wyzwalający. Jak pisze Chollet, już samo słowo dodaje skrzydeł. „Kipi energią. Odsyła do jakiejś podstawowej siły życiowej, do nagromadzonych doświadczeń, którymi oficjalna władza pogardza i które tępi”. Obierając za patronki wiedźmy, stajemy się buntowniczkami i outsiderkami. Mamy kosę ze społeczeństwem, ale uwalniamy się od uciążliwych społecznych nakazów – tak łagodnych wobec mężczyzn i tak surowych wobec kobiet. Może nam zwisać, dyndać i powiewać przymus zakładania rodziny, rodzenia dzieci, poprawiania urody, wysłuchiwania kolegów z buzią w ciup i udawania, że nasza młodość nie przemija. Jeśli tylko tego zapragniemy, możemy być stare, siwe, bezdzietne, harde i niezamężne. Jak psotne nastolatki możemy poprzestawiać patriarchalne drogowskazy, ominąć sidła „kobiecych powinności” i buszować po cudnych manowcach, ciesząc się, że nie grozi nam za to stos, a jedynie hejterski komentarz jakiegoś niewydarzonego incela.
Czytanie z popiołów
Takim współczesnym wiedźmom, kobietom, które nie podporządkowały się męskocentrycznej kulturze, niezamężnym, bezdzietnym, starym i niepozwalającym, by mężczyźni objaśniali im świat, Mona Chollet poświęciła swój błyskotliwy esej – nieszczególnie oryginalny, garściami czerpiący ze znanych i uznanych prac, m.in. Glorii Steinem, Susan Faludi czy Rebecci Solnit, ale bardzo potrzebny. Wywołuje na scenę te postacie, które do tej pory występowały w roli milczącego, godnego pożałowania tła. Mało tego! Przyznaje im główne role w społecznym spektaklu. Pisze o nas, ale nie zapomina o naszych duchowych patronkach – wiedźmach z przeszłości. Czyta stare księgi, rozgrzebuje popioły, idzie po zatartych niemal śladach. „Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie udało się wam spalić”, cytuje słynne feministyczne hasło. Przywołuje ponurą historię stosów między innymi po to, by pokazać, że przemoc wobec kobiet, nawet ta przybierająca postać ludobójstwa, w naszym świecie uchodzi płazem. Przelana męska krew zasługuje na sądy, trybunały, eposy, muzea, pomniki i opasłe podręczniki, kobieca niewarta jest czci ani pamięci. Waży tyle co garść popiołu, znacznie mniej niż embrion. Nikt za nią nie zapłaci i nikt nie przeprosi. Wzmiankom o procesach czarownic towarzyszą zwykle zabawne rysunki baby na miotle lub wyuzdane opisy sabatów, co sprawia, że ten rozdział kobiecej historii lokuje się bliżej męskich świerszczyków niż poważnych historycznych annałów czy akt sądowych. W taki oto sposób niewyobrażalna tragedia wielu kobiecych pokoleń sięga bruku historycznej anegdoty.
Męskie wygibasy
Stosy na szczęście już nie płoną, ale wojna z kobietami trwa w najlepsze, zwłaszcza z tymi, które wybijają się na niezależność i mają czelność zabierać głos. Taka niesubordynacja, zdaniem Chollet, oburza współczesnych moralizatorów równie mocno, jak autorów piętnastowiecznego „Młota na czarownice”, którzy uważali, że „myśląca samodzielnie kobieta myśli niewłaściwie”. Śmieszne? Niespecjalnie! Głoszenie takich farmazonów, na przykład na sympozjach naukowych, to dzisiaj nic osobliwego. Amerykański socjolog Willard Waller stwierdził wcale nie tak dawno, że po drugiej wojnie światowej niezależnie myślące kobiety wyrwały się spod kontroli, doprowadzając do wstrząsów w całym społeczeństwie. Z kolei kardynał John O’Connor w tekście „Kobieta w społeczeństwie rozwiniętym” dowodzi z interdyscyplinarną gibkością, że prawdziwą równość da nam… osiągnięcie świętości. Aha! Zatem równość – ta oryginalna, nie jakaś tam feministyczna podróba – to całkowita podległość Bogu-mężczyźnie. Typowo męski wygibas intelektualny! Oczywiście facet czymś tak kłopotliwym jak świętość nie musi zawracać sobie głowy. Nawet jeżeli jest skończonym draniem, równość mu się po prostu należy!
Mona Chollet przytacza wiele francuskich i amerykańskich przykładów takich antykobiecych wystąpień, ale i w Polsce znajdziemy ich zatrzęsienie. Wystarczy wspomnieć przewodniczącego sejmowej Komisji Finansów Publicznych Andrzeja Szlachtę oburzonego „mentorskim ton” posłanki Izabeli Leszczyny, który ponoć „nie przystoi kobiecie”, czy słynną reprymendę ojca Rydzyka skierowaną do prezydentowej Marii Kaczyńskiej: „Ty czarownico! Ja ci dam! Jak zabijać ludzi, to sama się podstaw pierwsza”. W tym króciutkim zestawieniu nie mogło zabraknąć złotoustego arcybiskupa Jędraszewskiego, który czarne protesty, organizowane w obronie praw prokreacyjnych Polek, nazwał „głoszeniem antyewangelii”. Upominanie żeńskiej połowy ludzkości, przywoływanie jej do porządku, pouczanie, uciszanie, dyscyplinowanie, poniżanie i wykluczanie mają długą historię. Mona Chollet pochyla się nad nią z zaniepokojeniem. Inkwizytorskie stosy nie zapłonęły na kiwnięcie palca, poprzedziły je wieki kultywowania nienawiści wobec kobiet. Stulecia męskiego jazgotu przeciwko nam. Gdy dziś słucham haniebnych wypowiedzi polityków i duchownych, gdy przeglądam internet pełen antykobiecych treści, czuję swąd palonego ciała. I w pełni podzielam obawy autorki „Czarownic”…
Pochwała bezdzietnicy
Wiele miejsca w swym eseju Mona Chollet poświęca singielkom i bezdzietnicom, gdyż to właśnie one najpełniej realizują ideał kobiecej niezależności, a przy okazji sieją największy postrach w szeregach rycerzy patriarchatu. Już choćby za te dwa rozdziały przyznałabym francusko-szwajcarskiej eseistce odznakę Złotej Miotły. Są znakomite! Cięte, błyskotliwe, bluźniercze wobec „prawd objawionych” i uskrzydlające. Gdy uświadomimy sobie, ile społecznych nakazów i religijnych przesądów wpływa na nasze wybory, poczujemy się jak Hudini uwalniający się z kaftana bezpieczeństwa. „Wbrew temu, co stara się nam wmawiać natarczywa propaganda – pisze Chollet – tradycyjnie pojmowana kobiecość nie jest ostatnią deską ratunku: wejście w tę rolę i przyjęcie związanych z nią wartości nie tylko nie gwarantuje nam bezpieczeństwa, lecz nas osłabia i zubaża”. A zatem, odrzucając małżeństwo i macierzyństwo, nie stajemy się „kobietami niespełnionymi”, lecz dajemy sobie szansę na spełnienie nieograniczone wymogami roli. Stajemy się czarownicami. Paniami samych siebie. Arcymistrzyniami życia. Jeżeli miałyście ochotę wykrzyczeć w nos sceptykom swoją bezdzietną lub niezamężną radość, ale z uprzejmości wobec znajomych żon i mam zagryzałyście wargi, to Mona Chollet pozbawi was fałszywych skrupułów. I właśnie to wydaje mi się w tej książce najfajniejsze – głośna i śmiała pochwała życia bez męża, bez dzieci i bez oglądania się na to, co nam przystoi. Apoteoza różowego bezdzietnego gniazdka otoczonego morzem szarych gniazd, wypełnionych jajami. Właśnie tak! Przez długie i mroczne stulecia odbierano czarownicom głos, zawstydzano je i piętnowano, spychano w cień, przymuszano do uległości, ale dość tego! Czarownice wracają i nie chcą milczeć ani pochylać głów w udawanej pokorze. To dobra wiadomość! Już wkrótce ich doświadczenie buntu może okazać się bezcenne, a ich magia niezbędna, bo od paru lat obserwujemy zaostrzający się konflikt między kobietami a zwolennikami reakcyjnych ideologii. Nad naszymi głowami gęstnieje mrok…
„Czarownice zjawiają się o zmierzchu, gdy wszystko wydaje się już stracone…”
Zdjęcia: Depositphotos.com
31 komentarzy
„…odrzucając małżeństwo i macierzyństwo, nie stajemy się „kobietami niespełnionymi”, lecz dajemy sobie szansę na spełnienie nieograniczone wymogami roli. Stajemy się czarownicami. Paniami samych siebie. Triumfatorkami. ” O tak! 🙂 Dziękuję za lekturę na jesienne wieczory 🙂
Proszę bardzo! Jestem pewna, że dostarczy ci mnóstwo radochy:)
Dziękuję Tobie, auorce książki, feministkom i wszystkim odważnym kobietom za pokazanie, że można inaczej, że można właśnie tak jak chcę.
Można być żoną i nieżoną, matką i niematką, panią domu i karierowiczką. I każda droga jest dobra, jeśli tylko my same tego sobie życzymy.
Amen! Im bardziej reakcja próbuje nam tłumaczyć, jak mamy żyć, tym bardziej cieszę się, czytając takie komentarze!
Wiedźmy, czarownice, szeptuchy – to były i są kobiety o wielkiej wiedzy (leczenia, magii itd) i to ta wiedza niezależnych kobiet przerażała, spychała do życia w odosobnieniu, a mężczyzn doprowadzała do furii.Gdyby nie stosy to pokazałyby, że to właśnie one żyją dłużej od żon, matek. Natknąłam się ostatnio poraz kolejny na badania dotyczące tego jak małżeństwo wpływa na długość i jakość życia. Mężczyźni po ślubie żyją zdrowiej, spokojniej i tym samym wydłużają sobie życie, a kobiety? Skracają, wprowadzają stres, depresję związaną z rozczarowaniem partneram(po co ma się o żonę starać skoro już ją ma) i sprostaniem wielu ról (żony, matki, kochanki, pracownicy itd). Myślę, że zawsze kobiety niezależne idące przez życie tak jak chcą będą doprowadzać mężczyzn do szału, a zazdrosnych kobiet do złośliwości wobec nich.
Dla kobiet to pewnie oczywiste, ale #jajakofacet… dopiero internety podpowiedziały mi aborcyjną interpretację postaci wiedźmy: młoda kobieta oddaje pierworodne dziecko w zamian za urodę, władzę czy inne rzeczy, którymi kobieta „nie powinna” się zajmować. Sama decyduje o swojej płodności. Nic dziwnego, że bajki spisywane przez mężczyzn [Perrault, Grimm, Andersen itd itp – ile zachowało się -nastowiecznych zbiorów bajek autorstwa kobiet?] przedstawiają czarownice jako postaci negatywne.
Czekałam na tę książkę 😉 Jeszcze bardziej zachęciłaś mnie do przeczytania. Też późno odkryłam wiedźmę, ale potem już całkiem się z nią stopiłam. I myślę, że tak czuje wiele z nas 😉
Prawda. To cudowny archetyp! A książkę znakomicie mi się czytało. Tylko autentycznie jestem wściekła, że moje meandrowanie po temacie bezdzietności dopiero po napisaniu „Szczerze o życiu bez dzieci” zahaczyło o kulturę. Długo myślałam, że chcę mierzyć się z formą reportażu, ale w mojej naturze leży esej. Więc teraz intensywnie myślę o eseju, zachęcona przez Chollet:)
Za mna też wiedźma chodziła przez wiele lat, ale odkryłam ją dopiero na studiach. Na szczęście to nasze połączenie nie osłabło 😉 Czekałam na tę książkę. Gratuluję świetnej recenzji 😉
Książka zapowiada się super, na pewno kupię 🙂
Mnie osobiście śmieszy wyrażenie, często używane w kontekście kobiet, a mianowicie „ułożyć sobie życie”, znaczące z reguły „wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci”, w domyśle – tylko tak zorganizowane życie jest życiem ułożonym. Dobrze, że pojawiają się takie pozycje, które mówią, że życie ułożone to takie życie, jakie my chcemy mieć – i to może być wszystko:)
Super! Bardzo celna uwaga! Uwielbiam rozbierać nasz język z tych historycznych gorsetów:)
Książka kupiona i przeczytana 🙂 dziękuję Edyto, za wskazanie tej pozycji, bo to dzięki Twojemu wpisowi na blogu zainteresowałam się tą książką 🙂
Moja opinia? Bardzo dobra i potrzebna pozycja, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Myślę, że powinna ją przeczytać każda osoba, która uważa, że „feminizm nie ma dzisiaj już z czym walczyć”. To, że mamy prawo do głosowania i możemy chodzić w spodniach nie oznacza, że jesteśmy traktowane na równi.
Esej sprowokował nawet mnie, zadeklarowaną feministkę, do odkryć wszelakich – np o tym, że faktycznie, dlaczego Miss i Mrs, a tylko Mr? Dlaczego nawet w formularzach urzędowych chce się koniecznie wiedzieć, czy dana kobieta jest panną czy mężatką, skoro analogiczna wiedza na temat mężczyzny nie jest już konieczna? Ten przykład pokazał mi, jak wiele rzeczy „wryło” się w nasze codzienne życie i nawet się nad nimi nie zastanawiamy. A powinniśmy.
Jeszcze raz dziękuję za wskazanie mi tej pozycji i liczę na więcej recenzji fajnej literatury 🙂
Bardzo się cieszę, że książka przypadła ci do gustu! Mnie ona dała mnóstwo frajdy i mnóstwo inspiracji:) Obstawiałam w ciemno, że na was – te (i tych), którzy tu regularnie zaglądają – podziała tak samo:) A co do recenzji… Niedawno skończyłam czytać „Wolność, równość, przemoc” Agaty Sikory. I chyba też o tym napiszę (choć nie ma nic wspólnego z bezdzietnością), bo mam wrażenie, że to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie w życiu przeczytałam. Naprawdę. Dawno żadna książka nie zalazła mi tak mocno za skórę. Przeczytam ją jeszcze raz i coś o niej skrobnę. Choćby po to, by poukładać myśli. Ale polecam ją już teraz każdemu, kto z uwagą przygląda się światu i lubi się nad nim zastanawiać. Pozdrawiam!
O, ta też czeka w kolejce do kupienia 🙂 jeśli mocno na Ciebie zadziałała, to faktycznie, warto napisać recenzję 🙂
Wszystko fajnie, tylko po co te słowne wycieczki o patriarchacie „uwalniamy się od uciążliwych społecznych nakazów – tak łagodnych wobec mężczyzn i tak surowych wobec kobiet. Po co powielać głupie stereotypy? Od kobiety oczekuje się, że urodzi dziecko, ale od mężczyzny wymaga się znacznie więcej: wykształcenia, wysokiej pozycji społecznej, wysokich dochodów, o znalezieniu żony i spłodzeniu potomka nawet nie wspomnę. Poza tym to raczej kobiety najbardziej dają w kość bezdzietnym kobietom (matki, babcie, koleżanki itp) a nie mężczyzni. Wymagania społeczne to atawistyczna spuścizna milionów lat ewolucji człowieka i nie ma nic wspołnego z patriarchatem ani matriarchatem.
„Wymagania społeczne” nie są takie same na całym świecie, w naszym kręgu kulturowym są bardzo mocno związane z patriarchalnym [o to też się będziesz kłócił?] chrześcijaństwem. I to akurat kobiety, głównie feministki, otwarcie mówią, że patriarchat szkodzi także mężczyznom. Protestują na przykład przeciwko kulturowym kajdanom typu „chłopaki nie płaczą”, stają w obronie wykorzystywanych seksualnie mężczyzn. Po co te słowne wycieczki w obronie patriarchatu?
Proszę nie pisać historii na nowo. Zamknięcie kobiety w roli matki to patriarchalny wymysł i żadne męskie łkania ani zaklęcia tu nie pomogą. A to, że kobiety domagają się dzieci od innych kobiet, to nic niezwykłego. Wszyscy mamy wdrukowane patriarchalne matryce – i kobiety, i mężczyźni. Dlatego sprzeciw wobec patriarchatu nie jest sprzeciwem wobec mężczyzn, ale patriarchatu właśnie. Swoją drogą, z mojego doświadczenia – kobiety bezdzietnej, a więc dość miarodajnego – wynika, że to wcale nie kobiety najmocniej naciskają, ale właśnie mężczyźni. To, że mama chce mieć wnuka, jest zrozumiałe, ale nie mogę pojąć, dlaczego każą mi rodzić dzieci obcy mężczyźni, którzy nie mają ze mną żadnej osobistej relacji. I ta ich argumentacja rasistowsko-nacjonalistyczno-konserwatywna: zmierzch białej rasy, upadek rodziny (tej prawilnej) itp. A tak naprawdę chodzi o zmierzch panowania białego, heteroseksualnego mężczyzny. Ja wiem, że to boli i trudno się z tym pogodzić, ale już najwyższy czas!
DAREK ludzie mają różne wymagania. Rozumiem, że swoim wpisem nawiązujesz do teorii tzw. hipergamii kobiet (czyli wiązania się pań wyłącznie z mężczyznami o wyższym statusie społeczno-materialnym niż mają one same) Prawda jest jednak taka,że to dotyczy tylko części kobiet oraz dotyczy to tzw. kobiet patrialchalnych, które nie potrafią same się o siebie zatroszczyć, tylko szukają takiej trampoliny. To one są między innymi ofiarami systemu, który można nazwać w skrócie patriarchatem – bo tak mają wdrukowane w głowę że to face musi im dać, a nie one same sobie. A często my faceci też nakładamy sobie na głowę ograniczenia, tak jak ty na przykład w swoim pośćie.
@CHWATKA NIEMATKA
Słowo patriarchat ma rację bytu w wąskiej definicji: „Patriarchat – system społeczny, w którym władza, dziedziczenie i sukcesja przynależą do mężczyzn” (wikipedia) i wiąże się ze zasadami, które już dawno nie istnieją (np. kobiety nie mogą studiować czy obejmować władzy, co było umocowane prawnie). Rodzenie dzieci to głęboki atawizm związany z ewolucją (tak jak jedzenie, oddychanie itd), a nie żaden patriarchat. Wszystkie zwierząta się rozmnażają i nikt nie mówi, że np. wstrętne patriarchalne samce psów każą się rozmnażać psim samicom (można tu wstawić dowolne zwierzę), bo byłby uznany za idiotę.
@BLACK HOLE
Hipergamia kobiet to atawizm który dotyczy każdej zdrowej kobiety, a nie tylko częsci. Kobiety nie są zainteresowane mężczyznami o niższym statusie. Czemu np. bogate milionerki nie wiążą się z pracownikami fizycznymi na budowie? Żeby nie było – atawizmy, są prymitywne, szkodliwe i nie przyczyniają się do szczęścia człowieka, ale są zbyt mocno zagnieżdzone żeby można je było zmienić przez jedno czy dwa pokolenia. Tu potrzeba raczej kilkudziesięciu tysięcy lat.
@DAREK myślę, że trochę przedawkowałeś z incelskim contentem. Zdecydowanie za dużo u ciebie wybrzmiewa Marka Kotońskiego, Rafała Olszaka itd. Hipergamia części kobiet nie ma podłoża ewolucyjnego tylko podłoże społeczno-kulturowe. Np. kobiety w rozwiniętych państwach zachodnich (np. Francja) są mniej hiperglikemiczne niż np. Polki. A wynika to po prostu z bardziej już rozwiniętego poziomu cywilizacyjnego i mniejszego konserwatyzmu bogatych państwa zachodu. To patriarchat rozdziela role społeczne: kobieta w domu i wychowywać dzieci a facet od zasobów – czyli przynoszenia pieniędzy. Dlatego własnie patriarchat szkodzi wszystkim.
A jeśli twierdzisz, że każda kobieta nie zwiąże się z mężczyzną o niższym statusie, to jeszcze mało wiesz ko kobietach 🙂
@BlackHole
Operuję na faktach naukowych, Ty na feministycznej ideologii (w złym tego słowa znaczeniu)… Pozwolę sobie zacytować fragment wywiadu z prof. Tomaszem Szlendakiem – dyrektorem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, zatytułowanego „Brutalny rynek matrymonialny” (można znaleźć w internecie):
„Mężczyźni nie szukają partnerek, które są ulokowane w hierarchii społecznej wyżej od nich. Robią to tylko kobiety, o których mówimy, że są hipergamiczne. W praktyce oznacza to, że kobiety z klasy średniej szukają mężczyzn nieco lepiej zarabiających i nieco lepiej wykształconych. To jest jedna z tych strasznych informacji, której kobiety nie lubią słuchać. Jeśli kobieta zarabia cztery miliony dolarów rocznie, to będzie szukała pana, który zarabia sześć. I wcale nie będzie szukała kogoś, kto ma poczucie humoru, jest sympatycznym misiem, czy doskonale nadaje się do opieki nad dziećmi, a jednocześnie nie pracuje. Będzie poszukiwała kogoś, kto jest lepiej uposażony niż ona sama i jest to tendencja nieprzezwyciężalna, co oznacza, że w ogóle nie widzimy w socjologii wyjątków od tego trendu”.
Żeby było jasne – hipergamia to jest pewna tendencja, a nie coś co sprawdza się zawsze i wszędzie. Znajdą się wyjątki potwierdzające regułę- nieliczne przypadki kiedy np. facet jest bardzo przystojny i elokwentny, a nie zarabia dużo.
Natomiast operowanie na wyjątkach kompletnei nie ma sensu, na podobnej zasadzie można postawić tezę – „bardzo łatwo jest zarobić w Polsce milion złotych” – tylko dlatego, że ktoś gdzieś wygrał milion w totka…
@Darek
prof. Tomasz Szlendak nie powołał się na rzetelne badania naukowe wypowiadając te słowa. Wiem nawet z jakiego wywiadu to jest. Po tym wywiadzie środowisko inceli piało z zachwytu. Powołał się na jedno badanie – z uwaga – USA. To trochę za mało aby to co on mówi uznać za wiarodajne. Nie ma na dzień dzisiejszy szeregu wiarygodnych badań, aby uznać to co on mówi za uprawnione. Natomiast metodologia badań które są (jak. np to w USA) pozostawia wiele do życzenia. Więc zejdź na ziemię, bo na razie zamiast na nauce opierasz się na bzdurach.
Nawet największe incele przyznają, że np. w bogatych państwach Europy, zauważa się proces łączenia kobiet z facetami o niższym statusie społecznym. Więc to wskazuje, że rację mam ja a nie ty 🙂
Hipergamia, to następstwo patriarchalnego wychowania w patriarchalnym kręgu społecznym i dotyczy tylko części kobiet. I na razie nie ma dowodów na to, że jest inaczej.
@Black Hole
Nie mamy o czym rozmawiać skoro negujesz dorobek szanowanego naukowca z kilkudziesięcioletnim stażem oraz cały dorobek nauki zwanej socjologia (hypergamia to termin socjologiczny używany na całym świecie, prof. Szlendka nie wyciągnał go sobie za rękawa).
Dowodów na istnienie hypergamii są tysiące, np. amerykański portal randkowy OkCupid przeanalizował ponad 10 milionów kont oraz zachowań w ich portalu i przedstawił twarde dane które które mowią, że kobiety oceniają 80% mężczyzn jako poniżej przeciętnej (i to bez względu na to czy mówimy o Ameryce Połudnodniowej, Północnej, Azji czy Afryce). Na Tinderze to widać jeszcze bardziej dobitnie.
Potwierdzi to również każdy antropolog, poczytaj sobie choćby najnowszą książkę „Behave” – Roberta Sapolsky’ego (bestseller New York Timesa). Szkoda strzępić jezyka, to tak jakbym rozmawiał ze zwolennikiem teorii, że ziemia jest płaska – żaden dowód nie będzie wystarczający, bo on wie lepiej, mimo że sam dowodu nie przestawił ani jednego. Tylko tandetna ideologia „bo moja prawda jest najmojsza”. Jak dla mnie EOT.
Darku jestem psychologiem z zawodu. Hipergamia nie jest pojęciem naukowym, gdyż na dzień dzisiejszy nie ma rzetelnych badań naukowych. A to co mówi twój idol obalają choćby statystyki GUS mówiące że co czwarta kobieta w Polsce zarabia więcej i ma wręcz na utrzymaniu swojego partnera. Więc nie idź tą drogą Darku 🙂
OMG, psycholog bez podstawowej wiedzy o zachowaniach ludzkich, żałość… To jak nauczyciel geografi który nie wie gdzie leży Afryka.. Pal licho socjologię i antropologię (istnieją setki badań na ten temat, poparte statystykami, analizami), każdy chłopek roztropek ze wsi, bez studiów wie, że żeby poderwać i zatrzymać na dłużej atrakcyjną kobietę trzeba mieć pieniądze (mimo że nie zna pojęcia hipergamia), a nie wie tego psycholog po studiach… Przecież wszystkie celebrytki, modelki i aktorki które mogą wybierać facetów do woli altruistycznie wybierają kierowców taksówek, sprzedawców w McDonaldzie zamiast aktorów, celebrytów i milionerów, prawda? Ja też sobie mogę zanegować każde społeczne zjawisko np. „mężczyzni wolą brzydsze i starsze kobiety” albo „nie ma żadnej presji na bezdzietnych” (nie ma badań naukowych!!!) – mimo że wie to każda osoba bezdzietna. Koniec tematu, z ideologią nie ma sensu dyskutować.
Proszę pana, posługując się wyświechtanymi stereotypami i wiedzą rynsztokową, nie staje się pan ekspertem, lecz pośmiewiskiem. Wiec rzeczywiście lepiej zakończyć tę dyskusję, zwłaszcza że ma się nijak do tematu bloga. Jeśli ma pan jakiś problem z kobietami, my tu panu nie pomożemy.
@CHWATKA NIEMATKA
Primo nie jestem żadnym ekspertem i nigdzie tego nie napisałem, czytam popularno-naukowe książki uznanych na całym świecie naukowców ,bardzo często bestsellery New York Times’a, którzy jak widać nie cieszą się tutaj zbyt wielkim zainteresowaniem. Własne „widzimisie” jest ważniejsze niż dziesiątki lat badań , setki książek oraz opracowań naukowych.
Secundo, to nie ja mam problem z kobietami, ale sporo kobiet ma tu problem z mężczyznami, mizoandrię wyczuwa się na kilometr … Kiedy czytam o odmienianym przed wszystkie przypadki, wstrętnym patriarchacie, który rzekomo ma się dobrze to tak jakbym czytał tzw. incelski, mizoginistyczny content w którym feminizm jest potrzegany jak rak. Proszę sobie wyobrazić dowolny blog (modowy/lifestylowy/coachingowy) który się Pani całkiem podoba, aż nagle w którymś z artkułów zaczynają padać stwierdzenia typu: „rycerze feminizmu” albo „zohydzenie przez feministyczną narrację”. To jest tzw. show-stopper po którym link z ulubionych ląduje w koszu. Naiwnie myślalem, że to blog dla wszystkich bezdzietnych, wolny od uprzedzeń płciowych, ale niestety to blog tylko dla kobiet o specificznych poglądach, gdzie facet z definicji jest wrogiem – tak odbieram ten artykuł. Racjonalnie myślący facet jest tu obrażany anty-męską ideologią, więc nie ma tu czego szukac, myślę że gros inteligentnych mężczyzn myśli podobnie, traci Pani tysiące potencjalnych czytelników, a szkoda bo temat jest ważny i ma swoje kobiece oraz męskie oblicze.
Pozdrawiam i żegnam jednoczesnie, nie zamierzam tutaj zaglądać.
Jestem feministką i piszę blog z pozycji feministki. Ale jestem też przekonana, że mądrzy mężczyźni nie mają problemu ani z moim blogiem, ani z tekstami o patriarchacie, bo doskonale wiedzą, że to nie o nich. Jak to mówką: uderz w stół, a nożyce się odezwą…
@DAREK
Ty nie opierasz swoich poglądów tu przestawianych na rozumie i nauce tylko na uprzedzeniach i stereotypach. Więc faktycznie skończ się kompromitować.
@Darek dodam jeszcze, że we wspomnianym wywiadzie, Tomasz Szlendak mówi, że kibice są najbardziej romantyczną grupą społeczną, tylko mają problem z realizacją kochania xd
Proponuję Darku sobie lepszego autorytetu poszukać 🙂
Dla mnie również ta książka była swego rodzaju objawieniem. Mało zaznajomiona jak dotąd z literaturą feministyczną, otrzymałam solidną dawkę „twardych” informacji i problemów wymagających gruntownego przemyślenia – jak choćby własny stosunek do posiadania dzieci, wzorce kulturowe, które bezmyślnie naśladuję, kwestie historyczne. Jedno jest pewne – po tej lekturze inaczej patrzę na świat i zaczynam dostrzegać rzeczy, na które nie zwracałam wcześniej uwagi. Teraz np. będąc we Francji i oglądając przewijające się w telewizji śniadaniowej reklamy, których nie rozumiem z powodu bariery językowej, widzę wszędobylskie uśmiechające się z ekranu mamusie (choć nie tylko białe, tak jak u nas). Ponadto, książka napisana jest ze sporą dozą ironicznego poczucia humoru, który uwielbiam.
Jednak jako kobieta – fizyk uśmiecham się z pewną dozą niezrozumienia przy rozdziale o „patriarchalnym” racjonalizmie. Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem o co chodzi. Jako wielka fanka racjonalnego myślenia, uważam, że jest on w równym stopniu dostępny zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn, choć wymaga pewnego wysiłku, bo nie jest naturalny. Notabene, polecam gorąco książkę „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” autorstwa noblisty Daniela Kahnemana. Szczególnie dostałam silnych intelektualnych niestrawności przy argumentowaniu, że rozwój mechaniki kwantowej ze swoimi 'przepływami energii” stworzył fizyczne podstawy uzasadniające uprawianie obrzędów magicznych i odejście od racjonalności. Nie. Mechanika kwantowa stworzyła matematyczne podstawy wyjaśniające wyniki eksperymentów, które nie dały się opisać fizyką klasyczną. Proszę, nie mieszajmy jej z magicznym myśleniem.