Foto: Pexels.com
Trwała antykoncepcja (salpingotomia i wazektomia) to w Polsce kontrowersyjne tematy. Państwo, wbrew nowoczesnym europejskim trendom, wciąż próbuje trzymać łapę na naszych jajowodach i nasieniowodach, zmuszając tych, którzy chcą raz na zawsze zrezygnować z potomstwa, do krętactw i łamania prawa. Oczywiście jak zwykle panowie mają lepiej. Wazektomia, choć prawnie podejrzana, jest w Polsce dostępna niemal od ręki, za to na trwałej antykoncepcji kobiet ciąży odium przestępstwa. Mimo że jest najskuteczniejszą metodą zapobiegania niechcianej ciąży (według wskaźnika Pearla), Polki – inaczej niż Słowaczki, Czeszki czy Niemki – nie mają do niej prawa. Dlatego stają się mistrzyniami w jego ignorowaniu i obchodzeniu. Choć jestem fanatyczną wręcz zwolenniczką przestrzegania paragrafów, takie obywatelskie nieposłuszeństwo rozumiem i popieram. Prawo jest po to, by regulować stosunki między ludźmi oraz między obywatelami a państwem. Nie powinno stawać pomiędzy mną a moim ciałem.
Dzisiejszą rozmową o zabiegu podwiązania jajowodów rozpoczynam cykl artykułów o trwałej antykoncepcji. Jeżeli chcielibyście o tym porozmawiać, napiszcie do mnie (edyta.broda@op.pl) lub odezwijcie się na Facebooku. Oczywiście, jak zawsze, gwarantuję anonimowość. Jeżeli mielibyście pytania do bohaterki wywiadu, wrzućcie je w komentarze pod postem albo prześlijcie do mnie – wszystkie przekażę pod właściwy adres.
Bezdzietnik: Kiedy pomyślałaś o sterylizacji?
Myślałam o tym niemal od zawsze, już jako nastolatka… Jestem najmłodsza w rodzinie, mama miała mnie bardzo późno. Gdy skończyłam dziewięć czy dziesięć lat, wszystkie kuzynki w rodzinie zaczynały rodzić dzieci, a ja tymi dziećmi często się zajmowałam. Wciskali mi je na ręce, kazali mi się z nimi bawić. Na początku nie robiło mi to różnicy, ale w końcu przestało mnie bawić siedzenie z dziećmi, dorastałam i chciałam siedzieć z kuzynkami. W dodatku wszyscy w koło powtarzali: „Jak dorośniesz i będziesz miała swoje dzieci, to zobaczysz…”. Zawsze wtedy mówiłam, że nie chcę dzieci, że ich nie lubię, choć wcale tak nie myślałam. Po prostu buntowałam się, jak każda nastolatka. A później faktycznie poczułam, że ich nie chcę. To nie jest tak, że nigdy nie lubiłam dzieci. Lubiłam. Jak starsze koleżanki zachodziły w ciążę, to się cieszyłam, czasem nawet bawiłam się z ich dziećmi, ale tylko przez chwilę. Fajnie było przyjść, pobawić się i wyjść. Nigdy jednak nie myślałam o tym, by mieć swoje. I z wiekiem ta niechęć narastała. Gdy miałam 18 lat, stwierdziłam, że okej, na 30. urodziny chciałabym sobie zrobić prezent i podwiązać jajowody.
Pamiętam taką sytuację… Miałam 19 lat, byłam tuż przed maturą, i nie dostałam miesiączki. Okropnie się zestresowałam! Bałam się, że jestem w ciąży. Zdałam maturę i od razu pojechałam do swojego chłopaka, który mieszkał w Poznaniu. Nie chciałam robić testu sama, chciałam, żeby on przy mnie był… Od razu stwierdziliśmy, że nie jesteśmy gotowi na dziecko, że go nie chcemy… Oboje. On znalazł mi adresy kilku klinik, w których ewentualnie mogłabym dokonać aborcji, gdyby okazało się, że rzeczywiście jestem w ciąży. Na szczęście gdy przyjechałam do Poznania, stres opadł i bach, dostałam miesiączkę. Problem sam się rozwiązał. Ale link do jednej z tych słowackich klinik zachowałam. Wisiał tak sobie, a ja na bieżąco śledziłam informacje o dostępności sterylizacji w Polsce – czy coś się zmieniło, czy można już u nas przeprowadzić taki zabieg… Niestety, wciąż był zakazany. Orientowałam się też jak to jest w Niemczech… Dałam sobie czas do trzydziestki i przez 10 lat tylko śledziłam doniesienia…
Bezdzietnik: Przez ten czas brałaś hormony?
Tak, miałam plastry antykoncepcyjne, a potem, dwa lata temu, założyłam implant antykoncepcyjny. Jeszcze go nie wyjęłam. Zabieg miałam kilka dni temu, więc jeszcze tego nie załatwiłam. Przed trzydziestką zaczęłam rozglądać się za kliniką, w której mogłabym poddać się zabiegowi podwiązania jajowodów. Był u ciebie artykuł o doktorze Rudzińskim, który wykonuje takie zabiegi w Niemczech (do przeczytania tutaj). Pokazałam go mojemu mężowi, bo on wciąż się wahał, mówił, że jeszcze nie wie, że może kiedyś będzie chciał mieć dzieci, że może mi się odmieni… To było dosłownie kilka miesięcy temu… Ale w tym artykule była ważna informacja – że komórkę jajową można zamrozić, a w przyszłości zapłodnić in vitro. I to go uspokoiło. Później przyznał, że tak naprawdę nigdy nie chciał mieć dzieci, że bardzo lubi swoje życie bez nich, ale jednocześnie lubi mieć pełen ogląd sytuacji. Dlatego prowokował mnie do obrony tej decyzji. Spróbowałam więc dodzwonić się do tego lekarza, ale ciągle albo był zajęty, albo połączenie się rwało, ciągle coś nam nie wychodziło, więc napisałam do niego mejla, ale na niego też nie odpowiedział… I wtedy przypomniał mi się ten link do słowackiej kliniki. Zadzwoniłam na infolinię, a tam pokierowali moimi dalszymi krokami. Zaczęłam załatwiać sprawę.
Bezdzietnik: A w jakim języku rozmawiałaś?
Po polsku. Siedzą tam polskojęzyczni konsultanci. Lekarze i pielęgniarki w tej klinice też mówią po polsku. Jest to taka łamana polszczyzna, ale można ich zrozumieć. Wszystkie dokumenty, jakie się u nich wypełnia, też są w języku polskim. Przyjeżdża do nich dużo Polek na zabiegi, są więc dobrze przygotowani.
Bezdzietnik: Zanim przejdziemy do dalszej części opowieści o procedurach, chciałabym cofnąć się do czasu sprzed zabiegu. Gdy wychodziłaś za mąż, dogadałaś się z mężem, że nie chcecie mieć dzieci, czy odłożyliście tą decyzję na później?
Zawsze zależało mi na tym, by każdy, z kim byłam, wiedział, że nie zgodzę się na posiadanie dzieci. Gdyby mój mąż naprawdę chciał zostać ojcem, nie bylibyśmy razem. Mieliśmy to obgadane już przed ślubem. Zresztą bardzo szybko się pobraliśmy, mieliśmy 22-23 lata. Ja powiedziałam, że nie chcę, on też powiedział, że teraz nie chce. Ale – wiadomo – życie jest długie, wszystko może się zmienić. W każdym razie gdy braliśmy ślub, oboje nie chcieliśmy mieć dzieci.
Bezdzietnik: A potem, gdy mąż próbował cię odwodzić od zabiegu, to była tylko przekora?
Tak. Mój mąż taki jest – jak mam jakiś ugruntowany pogląd, lubi mnie prowokować do dyskusji. Zmusza mnie, bym broniła swojego zdania i obserwuje moją reakcję. Lubi być takim adwokatem diabła, przemyśleć i przegadać wszystkie „za” i „przeciw”. Chce się przekonać, czy jestem pewna swej decyzji, sam przy okazji testuje swoje poglądy. Ja z kolei uważnie go obserwuję i wychwytuję takie drobne, ale bardzo znaczące sytuacje. Mąż mówi na przykład przy jakiejś okazji: „Wolałbym wydać te pieniądze na siebie, a nie na dzieci”. Albo: „Bez dzieci jest wygodniej”. Dzięki temu wiem, że mąż, podobnie jak ja, jest bardzo przywiązany do swojego bezdzietnego życia.
Bezdzietnik: Nie rozmawialiście o wazektomii?
Tak rozmawialiśmy o tym, ale wazektomię w praktyce bardzo trudno odwrócić. Rewazektomia udaje się tylko w niewielkim procencie, a komórkę jajową można pobrać, zamrozić i wykorzystać w odpowiednim momencie. W razie jakiejś wolty daje to realną szansę na macierzyństwo.
Bezdzietnik: Czytelnicy zwrócili uwagę, że nasienie też można zamrozić. Nie braliście tego pod uwagę?
Rozmawialiśmy o wazektomii, ale to ja chciałam zrobić zabieg. Myślałam o tym od zawsze i nawet jeśli mój mąż zdecydowałby się na wazektomię, ja i tak podwiązałabym jajowody. Poza tym nigdy nie wiadomo, co nas w życiu czeka. Jeśli za kilka lat mój mąż zmieniłby zdanie i chciał mieć dzieci, a ja nadal nie, pewnie byśmy się rozstali. On poznałby kogoś i mógłby zostać ojcem. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym pozbawiła go takiej możliwości. Ja, odkąd pamietam, chciałam wykonać zabieg i nigdy nie miałam wątpliwości, dlatego to ja wolałam wziąć na siebie odpowiedzialność. To było moje marzenie, nie jego. To ja chciałam być bezpłodna, to ja panicznie bałam się ciąży i posiadania dziecka. Dla kobiety macierzyństwo jest o wiele bardziej obciążające. Nawet jeśli mężczyźnie przydarzy się wpadka, tak naprawdę jest mu wszystko jedno. Przecież może płacić alimenty albo, jak ma czas, wziąć czasem dziecko na weekend. Kobieta musi znieść niechcianą ciążę i wychowywać niechciane dziecko lub poddać się aborcji. Chodzi mi o to, że jeśli ja nie chcę mieć dzieci, to ja przechodzę zabieg i nie wymagam tego od mojego męża. To jest tak naprawde całkowicie indywidualna kwestia. Nawet jeśli mój mąż wykonałby zabieg, ja wciąż czułabym się niepewnie.
Bezdzietnik: Wróćmy więc do twoich doświadczeń. Znalazłaś klinikę, zadzwoniłaś na infolinię i co dalej?
Tak naprawdę dzwoniłam na infolinię kilka razy, bo nigdy nie jest tak, że się ma wszystkie pytania w głowie. Niektóre przychodzą z czasem. Niby wszystko jest opisane na stronie internetowej, ale lepiej dopytać osobiście. Pytałam więc o zabieg, o jego przebieg, o to, ile trwa, czy jest pod narkozą, jakie badania muszę wcześniej wykonać, czy po zabiegu trzeba zostać w klinice, czy można wracać do domu, jakie są konsekwencje zdrowotne sterylizacji… Takie podstawowe informacje. Oczywiście, pytałam też o termin i o cenę. Na stronie kliniki podana jest kwota 550 euro i rzeczywiście tyle to kosztuje. Na termin czekałam niecały miesiąc. Konsultanci mówią, że czeka się około miesiąca-półtorej, ale w moim przypadku trwało to znacznie krócej. 15 kwietnia się zapisałam, a 9 maja już miałam zabieg. Dosyć sprawnie to poszło. Klinika, którą wybrałam, organizuje też dojazdy dla tych kobiet, które nie mają transportu. Busy odjeżdżają w każdy wtorek i czwartek, z Częstochowy, Warszawy i Krakowa. Oczywiście jest to dodatkowo płatne.
Bezdzietnik: Jak się przygotowywałaś do zabiegu?
Konsultantka podała mi przez telefon nazwy badań, jakie powinnam wykonać. I stwierdziła, że najlepiej zrobić je w Polsce, bo w ten sposób wyjdzie taniej albo w ogóle bezpłatnie. Gdyby mieli robić te badania na miejscu, wydłużyłby się czas zabiegu. Zrobić badania – niby proste, ale miałam z tym problem. Poszłam do lekarza i powiedziałam, że chciałabym zrobić badania do zabiegu, a ten z ciekawości zapytał, o jaki zabieg chodzi. Nie powiem przecież, że o podwiązanie jajowodów, bo u nas to zabronione. Nie będę ryzykować. Musiałam więc trochę powymyślać. Powiedziałam, że będę miała wyłuszczanie torbieli pod narkozą i to tłumaczenie wystarczyło. Na szczęście nie zostało to zapisane w dokumentacji medycznej. To oszustwo, ale niestety konieczne. Lekarz zaspokoił swoją ciekawość, a ja zrobiłam konieczne badania.
Bezdzietnik: Ktoś ci to podpowiedział? Skąd wiedziałaś, co masz mówić?
Przygotowałam się trochę przed tymi badaniami. Zaczęłam czytać o zbliżonych zabiegach i znalazłam informację, że wyłuszczanie torbieli też jest robione laparoskopem i też pod narkozą. Poza tym moja koleżanka miała ten zabieg i z jej opowieści wynikało, że ma zbliżony przebieg do zabiegu sterylizacji. Pomyślałam, że te zabiegi są na tyle podobne, że nikt nie będzie niczego podejrzewał.
Bezdzietnik: Swoją drogą to straszne, że jesteśmy zmuszane do takich oszustw.
Tak, to jest okropne. Wiem, że na pewno trafiliby się lekarze, którzy by to zrozumieli, ale wolałam nie ryzykować awantur. Gdy chciałam założyć implant antykoncepcyjny, nasłuchałam się o tym, że mam 29 lat i to nie pora na implant, tylko na zachodzenie w ciążę. To jeszcze bardziej zmotywowało mnie do podwiązania jajowodów. Chciałabym iść do tego ginekologa i powiedzieć mu: „Nie, nie będę miała dzieci, bo mam podwiązane jajowody”. Wprost nie mogę doczekać się takiej sytuacji.
Bezdzietnik: Zrobiłaś badania i co dalej?
Jak już masz kompletne wyniki badań, musisz je wszystkie zabrać ze sobą na zabieg. Zabiegi są zazwyczaj o 7.00 rano. O tej godzinie należy być już w klinice. Na czczo. Ja zjadłam ostatni posiłek 12 godzin przez zabiegiem, a 4 godziny przed nie można nic pić. Odbierają od ciebie wyniki badań, przydzielają łóżko, dają koszulę i trzeba czekać na lekarza. W międzyczasie pielęgniarka przynosi dokumenty do podpisania – trzeba podać dane i podpisać oświadczenie, że robisz to świadomie i że wiesz, jakie są konsekwencje. To trwa około 40 minut. Potem pielęgniarka prowadzi cię do sali operacyjnej, gdzie najpierw rozmawia z tobą anestezjolog i robi wstępne badanie, a potem bada cię jeszcze ginekolog. I tyle. Narkoza, 20 minut i jest po sprawie.
Bezdzietnik: Coś potem boli?
Tak, trochę boli. Zabieg wygląda tak, że robią dwa nacięcia: jedno w pępku, takie centymetrowe, a drugie w okolicy biodra – półcentymetrowe. Przez pępek lekarz wprowadza laparoskop i powietrze, dzięki czemu unosi się skóra i przez mięśnie łatwiej dostać się do jajowodów. Z kolei przez tę drugą dziurkę, tę koło biodra, lekarz wprowadza przecinak.
Bezdzietnik: Pobrałaś wcześniej komórkę?
Nie. W końcu się na to nie zdecydowaliśmy. Ale lekarz tłumaczył nam, że po sterylizacji komórki nadal są wytwarzane w jajnikach, tylko nie przechodzą dalej, po prostu się wchłaniają, można więc zrobić to później.
A co do bólu… Po zabiegu boli brzuch, ale nie w miejscach nacięć. Bolą mięśnie brzucha, przez to powietrze wpompowywane pod skórę. Po wybudzeniu z narkozy czułam się tak, jak po bardzo wymagającym treningu. Przez dwa, trzy dni był taki ból od pępka aż po przeponę. Teraz już jest lepiej. Co jakiś czas bolą mnie jeszcze jajniki, tak jakbym miała miesiączkę. No i krwawienie jeszcze jest, ale takie bardziej plamiące, jak przy skąpych miesiączkach. Szczerze mówiąc spodziewałam się większego bólu. Myślałam, że ten czas tuż po zabiegu będzie dużo trudniejszy. Rzeczywiście pierwsze dwa dni były trudne, ale później niemal wszystko wróciło do normy. Jest tak, jakby tego zabiegu w ogóle nie było. Współżyć można właściwie od razu po zabiegu, ale ze wzgledu na ból i krwawienie da się to robić dopiero dwa, trzy tygodnie po.
Bezdzietnik: Pomyślałaś choćby przez chwilę, że będziesz tego żałować? W ogóle się tego nie bałaś?
Nie. W ogóle. Jak zapisałam się już na zabieg, to nie mogłam się go doczekać. Nie stresowałam się, tylko cieszyłam tym, że nareszcie to zrobię. Bo naprawdę długo na to czekałam, długo o tym myślałam, wiele razy rozmawiałam o tym z mężem. I po prostu nie mogłam się doczekać. Wiadomo, dzień przed zabiegiem czułam lekki stres – przed narkozą, przed tym, jak to będzie wyglądało, że może się coś nie udać. Bardziej stresowałam się tym, że coś się nie uda, że mimo zabiegu i tak zajdę w ciążę, niż tym, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Nie wątpiłam w swoją decyzję. Ale jeżeli chce się zrobić coś takiego, trzeba być na sto procent pewnym. Nie można tego robić pochopnie. Przed zabiegiem sporo czytałam, zaglądałam na fora, gdzie się o tym dyskutuje. Można znaleźć tam wypowiedzi kobiet, które poddały się sterylizacji i teraz żałują. Żeby zrobić coś takiego, trzeba być na mur przekonanym, że się nie chce dzieci.
Bezdzietnik: A dlaczego hormony uznałaś za kiepskie rozwiązanie?
Hormony brałam bardzo długo, od momentu, gdy skończyłam 18 lat. W tamtym czasie bardzo się bałam zajścia w ciążę. Długo czekaliśmy z chłopakiem na ten „pierwszy raz”. Powiedziałam, że zaczniemy współżyć dopiero wtedy, gdy pójdę do ginekologa i dostanę tabletki. Miała najpierw plastry antykoncepcyjne, potem ten implant. Dziesięć lat brałam hormony i zauważyłam, że fatalnie na mnie działają. Ciężej jest mi schudnąć, zaczął mi się robić cellulit, zatrzymywała mi się woda w organizmie, włosy wypadały i przestały się kręcić. Robiłam mnóstwo badań i wszystko było w porządku, wszystkie wyniki wychodziły w normie, więc stwierdziłam, że to musi być od hormonów. Lekarze zresztą też mi to mówili. Nie chciałabym ich już brać. Przy implancie antykoncepcyjnym, który mam już dwa lata, miesiączkę miałam raz. I to też nie jest dobre, że jej w ogóle nie ma. Tak mi się przynamniej wydaje, choć nigdy nie pytałam o to lekarzy. Dlatego odstawiłam hormony – bo negatywnie wpływały na moje zdrowie i na moje samopoczucie.
Bezdzietnik: A jakie są inne zalety salpingotomii, poza tym, że można odstawić hormony? Dostrzegasz jakieś wady tego rozwiązania?
Po zabiegu czuję się dużo bezpieczniej. Przy implancie, gdy nie miałam miesiączki, raz na jakiś czas musiałam robić test, bo nie byłam pewna, czy nie mam okresu dlatego, że mam implant, czy dlatego, że zaszłam w ciążę. Wciąż bałam się, że coś się tam zadziało złego. Natomiast jak wybudziłam się z narkozy po zabiegu, poczułam olbrzymią ulgę, jakby kamień spadł mi z serca. Nareszcie mam pewność, że nic się nie stanie. że już nie musimy z mężem się martwić. Podwiązanie jajowodów nie wpływa na zmianę cyklu miesiączkowego, nie trzeba też obawiać się niekorzystnych zmian hormonalnych. A negatywy? Na razie nie widzę żadnych negatywnych skutków tego rozwiązania. Bardzo mnie cieszy to, co zrobiłam. Nie wiem tylko, jakie będą reakcje ludzi, choćby lekarza, do którego pójdę na badanie. Jak dowie się, że mam podwiązane jajowody, może robić mi wykład. Myślę też o tym, co powie moja mama. Z drugiej strony jestem dorosła, nie powinno mnie obchodzić to, co mówią inni. To jest moje życie i moja decyzja. Mam prawo zrezygnować z dzieci, a to, że nasz kraj zmusza mnie do robienia tego pokątnie i nielegalnie, to nie moja wina. Trochę stresowała mnie też reakcja znajomych, koleżanek, które mają dzieci…
Bezdzietnik: Mówiłaś komuś, że to rozważasz?
Tak. Mówiłam kilku koleżankom. Jedna jest ode mnie młodsza, druga chce mieć dzieci, a nie może, nie ma z kim, a trzecia ma dwójkę dzieci i jest bardzo wierząca. Poznałam je w pracy, mniej więcej rok temu. Wszystkim trzem przyznałam się do tego, co chcę zrobić. Ta, która ma dzieci, powiedziała, że to jest bardzo odważne, ona by się na to nigdy nie zdecydowała. Nawet mając dzieci. Cieszyłaby się z wpadki. Być może też bym uważała, że to odważna decyzja, gdybym nie myślała o sterylizacji niemal pół życia. Druga koleżanka powiedziała, że to trochę smutne, bo ona chce, a nie może, ale zrozumiała mnie. Wiele razy rozmawiałyśmy o tym, że są ludzie, którzy chcą mieć dzieci, a nie mogą, podczas gdy inni robią wszystko, by ich nie mieć. To takie niesprawiedliwe! Gdyby się dało, gdyby była taka możliwość, naprawdę oddałabym tę płodność komuś, kto rzeczywiście jej potrzebuje. A ta najmłodsza koleżanka martwiła się przede wszystkim o mnie, o to, by nic mi się nie stało. Ale nie oceniała ani mnie, ani mojego wyboru. Ona sama się waha… Nie wie, czego chce. Myślę, że w starszym pokoleniu częściej można usłyszeć: „jesteś głupia, na pewno ci się zachce”. Moje koleżanki mówią po prostu: „Super krok, fajnie, że cię to cieszy, ale ja bym się na coś takiego nie zdecydowała”. I już. Na szczęście nikt mi jeszcze nie powiedział, że jestem głupia, bo to zrobiłam…
Bezdzietnik: To duże życiowe zwycięstwo, wiedzieć czego się chce i być gotowym ponosić tego konsekwencje.
Tak. Czasem się zastanawiam, czy strach przed sterylizacją u kobiet, które nie chcą mieć dzieci, nie jest związany z silną presją społeczną. Ja jestem odporna na takie rzeczy, wiem, czego chcę, i nie obchodzi mnie zdanie innych. Czasami, owszem, przychodzi mi do głowy: „Co pomyślą inni?”, ale zaraz pojawia się inna myśl: „Halo, a co mnie to obchodzi?”. Uważam, że to, co myślą inni, absolutnie nie powinno mieć wpływu, na nasze decyzje. To w końcu nasze życie i nasza odpowiedzialność!
Bezdzietnik: Dziękuję za rozmowę.