Oto temat godny Bezdzietnika! Longyearbyen, jedyne chyba miasto na świecie, w którym nie można rodzić dzieci! Odwiedziłam je pół roku temu i przekonałam się, że takich cudacznych zakazów jest tam znacznie więcej. Cała ta północna osada stoi na drewnianych palach i znakach zakazu, a mimo to jak magnes przyciąga rozmaite wolne ptaki. I nawet dziwić się temu nie wypada, bo Longyearbyen to po prostu najdziwniejsze miasto świata.
A zatem – czego nie zrobimy w stolicy Svalbardu?
1.
W Longyearbyen nie wolno umierać. Ziemia na dalekiej północy jest zbyt zmrożona, by grzebać w niej zwłoki. Dlatego od 1950 roku cmentarz w Longyearbyen służy wyłącznie spitsbergeńskim reniferom, które latem lubią skubać tam trawkę. Jeżeli ktoś czuje, że musi kopnąć w kalendarz, powinien grzecznie spakować walizkę i wrócić na kontynent. Gdyby wbrew zakazowi umarł w Longyearbyen, w Zaświatach czekałby go zapewne nie tylko Sąd Ostateczny, ale i mandat za złamanie prawa. Z Norwegami nie ma żartów.
2.
W Longyearbyen nie wolno przychodzić na świat. Z prostego powodu – nie ma tam porodówki. Miejski szpital cieszy się wyjątkowo złą sławą. Na wizytę w nim decydują się tylko ci, którym gorzej już być nie może. A i wtedy nie liczą na wiele. Ot, ktoś zbierze ich do kupy i pierwszym transportem odeśle na kontynent. Dzieci, rzecz jasna, na Spitsbergenie mieć można, choć w surowych północnych warunkach rodzicielstwo to raczej dyscyplina ekstremalna.
3.
W Longyearbyen nie wolno wchodzić do lokali publicznych z bronią. Na wszelki wypadek na drzwiach wiszą stosowne ostrzeżenia. W niektórych urzędach czy kawiarniach są nawet stojaki na mausery, najpopularniejsze północne pukawki. To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie przed wejściem do banku można potknąć się o broń i nie spanikować. Wymachując bronią, można też bez problemu złapać stopa.
4.
Nie można jednak bez broni wyjść poza miasto. Na Spitsbergenie żyje około trzech tysięcy białych niedźwiedzi, podczas gdy ludzi jest niewiele ponad dwa i pół tysiąca. Jak widać, siły są nierówne, w dodatku prawo faworyzuje misie. Ten ważący niemal tonę drapieżnik może bezkarnie zaatakować człowieka (bo kto mu zabroni?), ale człowiek nie może bezkarnie atakować drapieżnika. Jeżeli już stanie z nim oko w oko, najpierw powinien postraszyć go jakimś hałaśliwym ślepakiem. Zabicie niedźwiedzia to ostateczność. Ale i wtedy trzeba się liczyć ze skrupulatnym śledztwem i boleśnie wysokim mandatem. Dlatego z białymi misiami lepiej nie zadzierać:)
5.
W Longyearbyen nie można wchodzić na drzewa. Bo ich tam nie ma. Pejzaż Svalbardu to pejzaż tundry – zamiast drzew rosną niewielkie krzewinki, zamiast kwiatów ziemię zaściela trawa bawełniana. Całe miasteczko pomalowane jest w kolory wzięte z natury, jakby było jej harmonijnym dopełnieniem, a nie arogancką konkurencją. I słusznie! Na Północy lepiej nie rzucać wyzwania naturze. Ta co prawda nie wystawia mandatów, ale czasami każe sobie płacić wysoki haracz. Dlatego mieszkańcy Longyearbyen zanadto się jej nie naprzykrzają. Ustępują pola białym niedźwiedziom, nadkładają drogi, by obejść tereny lęgowe fok obrączkowanych, nie podpływają zbyt blisko klifów nurzykowych… Dzięki temu mają tę dziką przyrodę na wyciągnięcie ręki.
6.
W Longyearbyen nie można zapuścić korzeni. I wcale nie dlatego, że ziemia jest zmrożona na kość. Po prostu w miejscu, gdzie nie ma ksiąg parafialnych, a cmentarz okupują polarne renifery, nie da się zadomowić. Ludzie przylatują tu i odlatują jak wędrowne ptaki. Dziś są, jutro znikają za horyzontem. Zostają po nich zdezelowane toyoty, ślady opon wyżłobione w wiecznej zmarzlinie i podawane z ust do ust opowieści. A niekiedy całe opustoszałe miasta, jak rosyjska Piramida.
7.
W Longyearbyen nie wolno posiadać kota. Na całym Spitsbergenie koty są surowo zakazane, stanowią ponoć zagrożenie dla populacji ptaków. Efekt tych obostrzeń jest nieco absurdalny. To co w innych zakątkach świata byłoby sporą sensacją, na przykład niedźwiedź polarny albo wieloryb, na Spitsbergenie trąci pospolitością. Za to o ostatnim spitsbergeńskim kocie rozpisywała się nawet zagraniczna prasa:)
8.
Podczas dnia polarnego w Longyearbyen nie można zasnąć. O drugiej w nocy słońce świeci nam prosto w twarz.
9.
Bez komentarza.
Jak widać, Spitsbergen zakazami stoi, a mimo to gorąco polecam go wszystkim, którzy mają ochotę spędzić wakacje z dala od rodzin z dziećmi. Dla dorosłych to prawdziwy, choć niemiłosiernie zimny, raj. Można tu wynająć jacht i podpłynąć do lodowca, można pośmigać po falach superszybkim pontonem typu zodiak, spotkać się oko w oko z wielorybem lub uchatką antarktyczną, posiedzieć przy pysznej kawie w kawiarence Fruene, obejrzeć Piramidę, czyli opustoszałe rosyjskie miasteczko górnicze opanowane przez ptaki… Można po prostu pobyć sam na sam z dziką, nieokiełznaną przyrodą i poczuć się wolnym.
Nawet jeżeli nie można zaparkować psa, tam gdzie by się miało ochotę!