Strona Główna Odkrycia O niepożytkach z dobrozmysłu. Recenzja książki „Openminder” Magdaleny Świerczek-Gryboś

O niepożytkach z dobrozmysłu. Recenzja książki „Openminder” Magdaleny Świerczek-Gryboś

Recenzja książki Magdalen Świerczek-Gryboś "Openminder"

Trudno wyobrazić sobie porządną dystopię bez wątków związanych z prokreacją, dlatego dziś biorę na warsztat książkę  opowiadającą o niedalekiej przyszłości, w której władza zniechęca do rodzenia. I wcale nie jest to kusząca wizja…

 

Wyobraźcie sobie świat bez bólu i cierpienia. Bez fałszu, pogardy i nierówności społecznych. Świat nieznający wojen, prześladowań religijnych, gwałtu i bezprawia. Brzmi podejrzanie, prawda? Kiedyś powiedzielibyśmy, że to utopia wskazująca kierunek rozwoju świata i człowieka. Dziś, słysząc takie farmazony, mówimy zwykle: bullshit i łapiemy się za portfele, podejrzewając, że ktoś nas próbuje orżnąć. Idealny świat i lepsza przyszłość – wizje, którymi jeszcze kilkadziesiąt lat temu karmiły się miliony ludzi – na początku XXI wieku zamieniły się w plastikowy szajs rozprowadzany przez politycznych spin doktorów, speców od marketingu i internetowych ściemniaczy od dochodu pasywnego. Dawno wywietrzał nam z głów idealizm i oświeceniowy optymizm, przyszłość wydaje się czarniejsza niż uniformy Nocnej Straży, dlatego gdy w prologu debiutanckiej powieści Magdaleny Świerczek-Gryboś „Openminder” zostałam zaproszona do nowego wspaniałego świata anno domini 2076, wiedziałam, że mogę się spodziewać najgorszego.

Już na początku tej dystopijnej opowieści dowiadujemy się, że nowy wspaniały świat został zbudowany na zgliszczach tego, który znamy. Podczas trzeciej wojny światowej cywilizowany i zaawansowany technologicznie Zachód pokonał Wschód i odgrodził się od niego szczelną „kurtyną wstydu”. Broń z ręki Wschodniakom wytrącił nie konwencjonalny czy atomowy oręż, ale… dobrozmysł, największe osiągnięcie zachodniej cywilizacji i, obok Nikodema, główny bohater powieści Gryboś. Dobrozmysł zastępuje mieszkańcom Zachodu to wszystko, co miało czynić ich lepszymi, ale zbyt często zawodziło, czyli religię, prawo, moralność i etykę. Kantowski imperatyw kategoryczny część ludzkości zamieniła na imperatyw neurobiologiczny aktywowany elektronicznie, który tłumi wszystkie złe instynkty, negatywne emocje, mroczne fantazje i wywrotowe myśli. Uwalnia od agresji i niegodziwości. Z włączonym dobrozmysłem człowiek może czynić jedynie dobro, nie ma innego wyjścia. Porażeni nim Wschodniacy po prostu przestali walczyć. Zostali rozbrojeni mentalnie. Jedyne, co mogli zrobić, to wycofać wojska i schronić się przed „trądem Zachodu” za wysokim murem. Świat znowu się spolaryzował, jak za czasów zimnej wojny, jednak linie podziału zostały wytyczone na nowo. Polska tym razem –  wydawałoby się: wbrew historycznemu fatum – wraz ze Stanami Zjednoczonymi, częścią państw europejskich i Japonią znalazła się na bezpiecznym, rozwiniętym i postępowym Zachodzie, gdzie ludzie „egzystują w sposób wydajniejszy niż przed wojną”. Są doskonale zorganizowani, równi, szczęśliwi i umiarkowanie płodni. Tak przynajmniej twierdzi system Global Navigation, który w prologu przyjmuje rolę naszego przewodnika po świecie głównego bohatera, Nikodema. Czy powinniśmy mu wierzyć? W świecie holomasek, zdumiewających mutantów, cyberinsektów i bezwzględnych manipulatorów przyjmowanie czegokolwiek na wiarę może okazać się zgubne.

Akcja „Openmindera” rozgrywa się w Krakowie, a właściwie – w Nowomieście Królewskim, w trakcie wojny bowiem niegdysiejsza stolica Polski została zrujnowana i silnie skażona. W 2076 roku tam, gdzie kiedyś były Planty, Wawel i Kazimierz, rozciąga się Lemowisko, czyli cmentarzysko pokiereszowanych budowli i okaleczonych mechów, wśród których żyją fantastyczne, zmutowane stwory i bajecznie kolorowe rośliny niegardzące mięsną przekąską. Ludzie mieszkają w zabezpieczonych budynkach oraz podziemnych dzielnicach. To świat po apokalipsie, która nie daje o sobie zapomnieć. Choć dobrozmysł zobojętnia na zagrożenia i tłumi niezbędną do walki agresję, zachodni włodarze zgodnie z zimnowojenną logiką starannie pielęgnują w obywatelach odpychający obraz wroga i zbroją się po zęby. Na gruzach starego świata szkolą nowoczesnych wojowników umysłu – openminderów.

Nikodem właśnie rozpoczyna naukę w elitarnym Instytucie Filozofii, Wojskowości i Nawrócenia Wschodu. Nie jest przeciętnym nastolatkiem. Wybitnie inteligentny, odważny i ambitny ma zadatki na znakomitego dowódcę, ale drzemie w nim również natura buntownika. Z pozoru bez skazy, potrafi okazać się okrutnikiem. Jego dwoistą naturę można wyczytać z twarzy – z jednej strony nieskazitelnie gładka skóra, z drugiej rozległa, szpecąca blizna wyniesiona z pożaru. W 2076 roku większość ludzi takie niedoskonałości chowa za holomaskami, ale Nikodem wystawia swoją oszpeconą twarz na widok publiczny, łowiąc i kolekcjonując ciekawskie spojrzenia. Nie poddał się reżimowi dobrozmysłu, ciągnie go w miejsca, gdzie sztuczna moralność zakazuje wstępu, co zarówno dla niego, jak i jego otoczenia będzie miało dramatyczne konsekwencje. To paradoks świata openmindera – tam gdzie dobro jest brutalnie narzuconym obowiązkiem, zło ma posmak słusznego buntu, więc wydaje się tym bardziej kuszące. Chłopak z prowincji szybko znajduje równie skomplikowaną i niepokorną towarzyszkę, prominencką córkę, która staje się jego przewodniczką po salonach władzy i otwiera mu oczy na hipokryzję elit. Po entuzjastycznym wstępie, zaserwowanym nam przez system Global Navigation, w kolejnych rozdziałach odkrywamy coraz mroczniejszą stronę świata ufundowanego na humanistycznych, liberalnych i demokratycznych ideałach.

I właśnie ideały, które legły u podstaw nowego, wspaniałego świata opisanego przez Magdalenę Świerczek-Gryboś, oraz ich wykoślawione instytucjonalne emanacje, jak choćby orwellowska Żandarmeria Dobra Publicznego, wydają mi się w tej książce najciekawsze. Dla mojego pokolenia, urodzonego w latach siedemdziesiątych, hasła: „demokracja”, „wolność jednostki”, „feminizm” czy „prawa człowieka” brzmiały zachodnio i luksusowo, jak „Coco Chanel” czy „Louis Vuitton”. Gdy zakuwaliśmy wzory, zdawaliśmy maturę i wkraczaliśmy w dorosłość, trwała pierestrojka, kruszył się mur berliński, a Solidarność siadała z władzą do Okrągłego Stołu. Mieliśmy już Zachód na wyciągnięcie ręki, a chcieliśmy mieć go jeszcze bliżej, tuż pod nosem: na talerzu, w szafie, w paszporcie czy na dyplomie. Pożądaliśmy wolności i demokracji, a gdy je dostaliśmy, nie zawahaliśmy się ich użyć. Pamiętaliśmy z dzieciństwa puste półki w sklepach, wstęgi kolejek, wyroby czekoladopodobne i brak „Teleranka” w pewien grudniowy poranek, nie kwestionowaliśmy więc „zachodnich wartości”. Zrobiło to następne pokolenie. Magdalena Świerczek-Gryboś, rocznik 1990, kreśląc sensacyjną fabułę, pokazała, że demokratyczne i liberalne ideały, na których wspiera się dziś Unia Europejska, mogą stać się równie opresyjne jak wszelkie inne religijne czy ideologiczne utopie. Wystarczy przymusić do ich wyznawania wszystkich obywateli.

Recenzja książki "Openminder" Magdaleny Świerczek-Gryboś

Ta krótka wycieczka w lata dziewięćdziesiąte wyjaśnia być może, dlaczego autorka „Openmidera” podzieliła świat na Wschód i Zachód, choć podział ten wydaje się równie archaiczny jak pierwsze modele atari czy zabytkowe boomboxy. Dziś mówimy raczej o globalnej Północy i globalnym Południu, lecz ponura wizja Świerczek-Gryboś wywodzi się z krytycznej refleksji nad światem stworzonym na obraz i podobieństwo Zachodu właśnie. Świeckie państwo, równość mężczyzn i kobiet, feminizm, tolerancja, poprawność polityczna to hasła z elementarza zachodniej demokracji, którymi podpieraliśmy się, projektując i budując nową Polskę. Dziś coraz więcej osób wątpi w to, że można stworzyć z nich idealny – a choćby znośny – świat. Powieść Magdaleny Świerczek-Gryboś, sprowadzając zachodnie ideały do dystopijnego absurdu, wpisuje się w te pesymistyczne nastroje. Przyjęciem takiej optyki można wytłumaczyć również nieobecność w powieściowym świecie problemów, które z dzisiejszej perspektywy wydają się bardziej złowieszcze niż postępująca ateizacja Europy czy terror poprawności politycznej. Chodzi między innymi o gwałtowne zmiany klimatyczne, wyczerpujące się zasoby wody pitnej czy przeludnienie. Na kartach „Openmidera” te współczesne strachy nie znalazły rezonansu, autorka skupiła się na opisywaniu duchowego i mentalnego skarlenia ludzi Zachodu, spowodowanego działaniem dobrozmysłu – brutalnego narzędzia do wcielania humanistycznych ideałów w życie.

Dobrozmysł, jak łatwo się domyślić, nie okazał się zbawienny dla ludzkości, stał się natomiast kolejnym narzędziem do formatowania jej według jednego, arbitralnego wzorca. Oczywiście nie obeszło się przy tym bez manipulowania płodnością, usprawiedliwianego – jakżeby inaczej! – „prawami natury” i prymitywnym, lecz wciąż żywym i inspirującym darwinizmem. Twórcy dobrozmysłowej polityki mają do prokreacji nieco schizofreniczny stosunek: z jednej strony cieszą się, że Zachód jest coraz bardziej płodny i w pieluchowych statystykach goni Wschód, z drugiej – hamują u ludzi popęd seksualny i tłumią instynkt macierzyński, wychodząc z założenia, że rozmnażać się powinni jedynie najlepsi. Ideolodzy i politycy zawsze wymyślą powód, by zaglądać ludziom do łóżek, nawet wtedy, gdy nie do końca wiedzą, na co się zdecydować. Zawsze też znajdą się wśród nich brutalni cynicy, którzy wykorzystają władzę do upodlenia kobiet, jak robi to ojciec powieściowej Darii. Ani dobrozmysł, ani zadekretowany feminizm mu w tym nie przeszkadza. A tym bardziej nie przeszkadzają mu współobywatele, ci bowiem, porażeni dobrozmysłem, przypominają bezwolne roboty. Choć Magdalena Świerczek-Gryboś skupia się głównie na Nikodemie i jego znajomych, w kilku scenach możemy obserwować większe grupy ludzi – obojętnych, sterowanych elektronicznie, zapatrzonych w holograficzne ekrany. Zaprogramowani na humanizm, nie mają w sobie nic ludzkiego. Nie czują psychicznego bólu ani strachu, nie przeżywają męczących rozterek, nie miewają bolesnych wyrzutów sumienia. Niedostępne im są zarówno mistyczne, jak i erotyczne uniesienia. Ciała bez dusz. Kontury bez treści. Czy to, co przeżywają, jest prawdziwe? A może śnią na jawie sny podsuwane im pod nos na holograficznych ekranach? Autorka „Openmindera”, opisując te bezwolne masy ludzi pogrążone w dobrozmysłowym letargu, przywołuje jeden z najpopularniejszych mitów współczesnej kultury – lęk przed utratą Realnego. Ten sam, który towarzyszył nam podczas oglądania „Matrixa” czy „Truman Show”, a dziś ożywa choćby w kontakcie z rozszerzoną rzeczywistością.

Bardziej ludzkie od powieściowych ludzi wydają się maszyny bojowe, które Magdalena Świerczek-Gryboś opisuje z prawdziwą czułością. Warto sięgnąć po jej powieść choćby dla tych barwnych, lirycznych niemal opisów mechatronów zaludniających przyszłość. Strzaskane, okaleczone, zatrzymane w ruchu bądź uwięzione wzbudzają autentyczne wzruszenie, z kolei sprawne i nowe potrafią wprawić w zachwyt nie tylko młodego openmindera, ale nawet nieprzepadającą za robotami i nie najmłodszą już humanistkę piszącą te słowa. Bywają piękne lub straszne, ale zwykle bije od nich szlachetność, której brakuje ludzkim bohaterom.

Czyżbyśmy bardziej niż w człowieka wierzyli dziś w maszyny? 

„Openminder” zostawił mnie z wieloma refleksjami i pytaniami, ale to najważniejsze brzmi:
– Czy autorka wróci do losów Nikodema?
Powieść Magdaleny Świerczek-Gryboś ma wszystko, co powinna zawierać dobrze opowiedziana historia, ale wszystkiego za mało. Mamy tu dość spójną, intrygującą wizję przyszłości, ciekawie nakreślone sylwetki bohaterów,  wyrazistych antagonistów, wartką fabułę, umiejętne dawkowane szczegóły techniczne, sporo emocji… A mimo to po skończonej lekturze poczułam zawód, jakby się rozpędziła i nagle straciła grunt pod nogami. Stworzyć na trzystu stronach zupełnie nowy świat, ludzi i maszyny, dać im kształt, kolor, zapach, fakturę i historię to wielka sztuka. Autorce całkiem nieźle się ona udała, przede wszystkim dzięki sprawnemu operowaniu słowem. Siłą tej książki jest z jednej strony zwięzłość, a z drugiej – obrazowość. Wizja upiornego Lemowiska czy uwięzionych na Wschodzie mechatronów towarzyszyła mi jeszcze długo po tym, jak na dobre rozstałam się z powieściowym Nikodemem. Równie natrętnie wracały do mnie refleksje bujnie wyrastające na dobrozmysłowym podglebiu. Nie są one może najoryginalniejsze, ale na pewno wciąż aktualne. A może nawet aktualne coraz bardziej… 

  • Czy marzenie o dobrej ludzkości musi prowadzić nas na manowce? 
  • Czy człowiek wyzbyty mrocznej części swej natury nadal jest człowiekiem? 
  • Czy świat, którego doświadczamy za pośrednictwem maszyn, jest prawdziwy?

No i przede wszystkim – co z Nikodemem i Darią? Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy…

Recenzja książki "Openminder" Magdaleny Świerczek-Gryboś

Aha! Czy napisałam, że „Openminder” to książka science-fiction? Nie! A zatem piszę – powieść Magdaleny Świerczek-Gryboś skrupulatny bibliotekarz ustawi na półce z książkami s-f. Ale ja przeczytałam ją trochę jak powieść o dojrzewaniu, a trochę jak traktat filozoficzno-historyczny. Ciekawa jestem jak wy ją odbierzecie, jeżeli zechcecie po nią sięgnąć. Podzielcie się wrażeniami!