O żałowaniu bezdzietności już pisałam, ale wracam do tego tematu, bo myszkując po publikacjach poświęconych sterylizacji antykoncepcyjnej, znalazłam ciekawe dane. Poza tym to zagadnienie wciąż pojawia się w waszych komentarzach. Często słyszycie, że będziecie żałować. Czy rzeczywiście jest to takie nieuchronne? Poczytajcie!
Sporo ostatnio czytałam i pisałam o sterylizacji antykoncepcyjnej. Ponieważ w Polsce trudniej o nią niż o kawior z bieługi, obrosła wieloma mitami. Wśród nich króluje ten profetyczny: kiedyś będziesz żałować. Przyjrzałam się więc statystykom (tutaj) i co się okazuje? Że najrzadziej żałują sterylizacji… kobiety bezdzietne! Nie spełnione matki drużyny pacholąt, które zamknęły warsztat prokreacyjny, ale lambadziary, które nigdy nie zasmakowały rozkoszy macierzyństwa. I – ciach! – już ich nie zasmakują. Przyznacie, że to zaskakujący wniosek, urągający potocznej intuicji. Społeczeństwo go raczej nie polubi, istnieje bowiem duże zapotrzebowanie na żałujące bezdzietnice. Tylko takie – nieutulone w żalu – mieszczą się w społecznej normie.
Wróćmy jednak do amerykańskich badań nad sterylizacją! Można z nich wyczytać, że bezczelnie nie żałują swojej decyzji zarówno te bezdzietnice, które podwiązały się w starszym wieku, jak i te, które zrobiły to wcześnie, przed trzydziestką. Najwięcej żałujących kobiet jest w grupie młodych matek. I wcale mnie to nie dziwi. Z jakichś względów uznały, że mają dość potomstwa, ale wyrzekając się płodności, nie wyrzekły się swojej natury. Natomiast jeżeli kobieta naprawdę nie chce mieć dzieci, to ich nie chce, i już. Żadne „instynkty macierzyńskie”, „zegary biologiczne”, „baby fevery” ani inne pronatalistyczne zaklęcia tego nie zmienią! Jak już pisałam w książce – pragnienie bezdzietności jest równie silne i autentyczne jak pragnienie dziecka. Z jednym i drugim nie ma co dyskutować.
Niestety, między tymi biegunami twardych przekonań rozciąga się grzęzawisko dylematów, wahań i rozterek. Pewność co do wyboru postawy prokreacyjnej jest swoistym darem, kto go nie otrzymał, musi zanurzyć się w tym błocku. Potaplać. Pobrodzić. To wyczerpująca szamotanina, zwłaszcza że ostatecznej decyzji – w te albo we wte – nie da się cofnąć. A pułapek jest bez liku! Przede wszystkim – źle rozpoznane pragnienia. Łatwo o pomyłkę, gdy przez całe życie uczy się nas, czego powinnyśmy chcieć, a czego nie. Pragnienie dziecka jest społecznie akceptowane, wzmacniane, a nawet uświęcane przez wszystko, co nas od dzieciństwa kształtuje – przez rodzinę i otoczenie, szkołę, kościół oraz kulturę popularną. Z kolei pragnienie bezdzietności zawsze budzi podejrzliwość. To jakby pojawić się w dresie na balu sylwestrowym. Niby można, ale trudno potem opędzić się od ciekawskich spojrzeń i złośliwych komentarzy. Kto ceni sobie życiową mimikrę, pójdzie w pieluchy.
Plusy macierzyństwa podtyka się nam pod nos, do minusów same musimy dotrzeć. To kolejna pułapka! Czy któraś z nas, dorastając, słyszała na przykład o „karze dożywotniego macierzyństwa”? Niemieccy naukowcy wyliczyli, że matki z jednym dzieckiem zarabiają średnio o 40 procent mniej niż kobiety bez dzieci. Jeśli mają liczniejszy przychówek, różnica sięga aż 70 procent. Czy ktokolwiek w Polsce to zbadał? Czy wychowawcy rozmawiają z uczennicami o tym, że macierzyństwo degraduje i ogranicza kobiece możliwości? Czy na lekcjach matematyki dziewczynki liczą, o ile uszczupli się ich emerytura, jeśli zostaną matkami? Oczywiście, że nie! Słyszą za to, że ich ciało jest glebą, na której w przyszłości będzie wzrastało nowe życie. O zdrowotnych zagrożeniach, jakie wiążą się z „sianiem i wzrastaniem nowego życia”, młode dziewczyny też nie usłyszą (w Polsce rodzi się najwięcej dzieci z wadami genetycznymi!). Dowiedzą się natomiast, że ciąża to „klinek na splinek” i wszelkie inne dolegliwości.
Przy tak zafałszowanym obrazie macierzyństwa łatwo popełnić błąd, zajść w ciążę i do końca życia żałować, ale nigdzie o tym nie usłyszymy. Matczyny żal jest niemy. Zakneblowany. Przez społeczny megafon nagłaśnia się wyłącznie lament bezdzietnic. Bo i one żałują! Ta i owa źle rozpozna swoje pragnienia albo zbyt długo próbuje dojść z nimi do ładu i w końcu jej czas mija. Zdarza się, że nie ma z kim zmajstrować potomka. Nie ma zdrowia, odwagi, pieniędzy, mieszkania i perspektyw na przyszłość. Czasami musi wybierać: dziecko albo rozwój zawodowy (pasja, sztuka, cokolwiek!). A niekiedy stwierdza za Eklezjastą, że „lepsza garść wytchnienia niż dwie garści trudu”. Albo nie chce powtórzyć losu swojej matki, siostry, koleżanki… Potem żałuje, a jej żal natychmiast trafia do obiegu publicznego. Karmią się nim telewizje śniadaniowe, kobiece wydawnictwa i portale plotkarskie. Jest drobiazgowo roztrząsany podczas koleżeńskich kawek i rodzinnych obiadków. O nim się mówi. Dlatego wydaje się wszechobecny i nieuchronny. Po drugiej stronie – tej matczynej – jest cisza. I dobre miny do złej gry.
Głosu bezdzietnic, które nie czują rozterek i niczego nie żałują, niemal nie słychać. Takich kobiet, bezdzietnych z wewnętrznej potrzeby, jest stosunkowo niewiele (szacuje się, że od 2 do 5, max 10 procent), i nawet jeśli mówią o swoim poczuciu pewności, i tak nikt im nie wierzy. Ludzie nasłuchali się przecież o nieszczęśnicach, które zagapiły się, zafiksowały na duperelach, nie zaszły i teraz liczą życiowe straty. Nagłaśnianie ich żalu, podobnie jak uciszanie żałujących matek, to element strategii, mającej wzmacniać pożądane przez wspólnotę postawy pronatalistyczne. I zniechęcać do bezdzietności. Strategii – dodajmy – głęboko zakorzenionej w społecznych nawykach. Warto zdawać sobie z tego sprawę i z ogromną rezerwą podchodzić do tej nieżyczliwej przestrogi: będziesz żałować.
To nie posiadania lub nieposiadania dzieci kobiety żałują, ale tego, że ŹLE WYBRAŁY. Że brodząc po grzęzawisku wątpliwości, powpadały do wilczych dołów i czarcich jam. Ani macierzyństwo, ani bezdzietność nie jest uniwersalnym przepisem na szczęście. Żałować można zarówno jednego, jak i drugiego, a skutki złej decyzji w obu przypadkach będą bardzo dotkliwe. Choć zgadzam się z przywołanym wcześniej Eklezjastą, że lepsza garść wytchnienia niż dwie garści trudu. Ponadto – lepiej samemu truć się złym wyborem, niż zatruwać nim dzieci. Najlepiej jednak tak wybierać, by niczego nie żałować. Dlatego miotając się pomiędzy sprzecznymi pragnieniami, nie zastanawiajcie się, czy wybór bezdzietnego życia jest obiektywnie dobry, czy zły. Czy ogólnie ma więcej plusów, czy minusów. Czy statystyczna kobieta go żałuje, czy nie. Myślcie wyłącznie o tym, czy jest on dobry DLA WAS. Czy właśnie tego pragniecie. Czy jesteście gotowe zaakceptować negatywne konsekwencje swego wyboru (bo każdy wybór takie konsekwencje niesie). I nie bójcie się żałowania bezdzietności. Bać się należy tylko dwóch rzeczy: źle lub zbyt późno rozpoznanych pragnień oraz przeszkód w realizacji tych rozpoznanych poprawnie.
Jeżeli na tym się skupicie, jest szansa, że niczego nie będziecie żałować.
Rysunek: Katarzyna Drewek-Wojtasik