Pisałam już o tym, że pragnienie dziecka może rozwalić najlepszy nawet związek. Mój poradnik dla desperatów, którzy wpadli na tę niebezpieczną rafę, do dziś cieszy się największą popularnością na blogu. Dlatego, choć nie lubię pisać postów poradnikowych, postanowiłam wrócić do tematu i spojrzeć na niego z nowej perspektywy. W końcu mam za sobą cztery lata intensywnych rozmów z bezdzietnikami i ekspertami od bezdzietności. Być może poczynione tu obserwacje pomogą wam w krytycznym momencie – wtedy, kiedy będą ważyły się losy waszego związku i waszego (nie)macierzyństwa.
Zacznijmy od początku: pani spotyka pana… Już wtedy trzeba stawiać sprawę jasno, najjaśniej, jak się da, nawet jeżeli wydaje się to przekroczeniem romantycznej normy. Rozmowa o dzieciach, inaczej niż flirt, nie przyspiesza tętna i nie powoduje przyjemnego łaskotania w brzuchu. Zdradza natomiast oczekiwania wobec partnera, odsłania głęboko skrywane lęki, ujawnia poglądy, obnaża niebezpieczną różnicę zdań. Jest jak zerwanie maski podczas balu kostiumowego, burzy nastrój i łamie konwencję. Mimo to warto ją podjąć, bo – jak już pisałam za Boyem-Żeleńskim – większość niedoli życia bierze się z przemilczeń.
Źródło problemów: przemilczenia
Ważne, aby o chceniu lub niechceniu dzieci porozmawiać jak najwcześniej, zanim partner lub partnerka samowolnie obsadzi nas w niechcianej roli. To zdarza się nagminnie! „Skoro się kochamy i tak doskonale do siebie pasujemy, z pewnością pragniemy tego samego” – zdają się myśleć zakochani ślepo Romeowie i zauroczone Julie. Aby to zweryfikować, wystarczyłoby zapytać, ale romantyczna miłość uwielbia niedopowiedzenia, a za ideał stawia pary „rozumiejące się bez słów”. Poza tym, jak już pisałam w książce, w zakochaniu najjaskrawiej widać to, co łączy. To, co dzieli, umyka z pola widzenia albo jest beztrosko bagatelizowane, bo przecież „dogadamy się”, „jakoś to będzie”, „miłość wszystko zwycięży”. Niestety, za takie złudzenia i zaniechania słono się płaci. Miłość nie jest cudownym lekarstwem na różnicę zdań i wbrew romantycznej legendzie często przegrywa z prozą życia.
Ale nie tylko mit romantycznej miłości utrudnia jasne postawienie sprawy. Przeszkadza również niepewność. Pragnienie dziecka lub bezdzietności – czyste, stanowcze, odzywające się w nas z siłą dzwonu – to stosunkowo rzadki dar. Najczęściej ludzie długo nie wiedzą, czego chcą, gubią się w pragnieniach, odkładają decyzję na później. Pytani o dzieci, robią uniki albo uciekają w wieloznaczne milczenie. Inni z kolei asekurancko, bez większego przekonania deklarują, że kiedyś tam będą mieć potomstwo. Bo tak wypada. O tym, czego naprawdę chcą, dowiedzą się po kilku lub kilkunastu latach, co może przewrócić ich życie do góry nogami i zmusić do renegocjacji wielu umów. Oczywiście w sytuacji rozchwiania i niepewności trudno składać wiążące obietnice, warto natomiast na każdym kroku podkreślać swoje niezdecydowanie, by partner od początku miał świadomość, że buduje przyszłość na grząskim gruncie. Pamiętajcie: w niewiedzy nie ma nic złego ani kompromitującego! Owszem, bywa męcząca, zwłaszcza dziś, gdy wszystkie odpowiedzi chcemy mieć natychmiast, na kliknięcie, ale jest też szansą na rozwój i samopoznanie, bez których nie ma dobrych życiowych decyzji. Dlatego nie odbierajcie sobie prawa do niepewności i nie składajcie obietnic bez pokrycia, zwłaszcza wówczas, gdy partner was do tego przymusza!
Źródło problemów: źle prowadzone rozmowy
Przemilczenia to niejedyne źródło problemów w związkach. Źle prowadzone rozmowy też potrafią wpędzić w niedolę. Głównie wtedy, gdy partnerzy sięgają po szantaż emocjonalny lub inne nieczyste chwyty z podręcznika manipulacji. Niestety, to również zdarza się bardzo często! Tym, którzy chcą wymóc na ukochanej lub ukochanym dziecko, społeczeństwo daje swoje błogosławieństwo i podsuwa bogaty arsenał środków do wykorzystania: ocenianie, manipulowanie emocjami, szantażowanie, odmawianie męskości i kobiecości, powoływanie się na instynkt macierzyński, wmawianie choroby psychicznej, a w ostateczności oszustwo i przymus. Większość z tych środków jest nieuczciwa, nie ma nic wspólnego z partnerstwem ani miłością, a mimo to wielu „zakochanych” bez skrupułów po nie sięga, ponieważ posiadanie dziecka w powszechnym mniemaniu uchodzi za najwyższe dobro. Dobro, którym można usprawiedliwić każde łajdactwo.
Doskonale obrazuje to serial „Bridgertonowie”, w którym Daphne wymusza zapłodnienie, choć jej mąż Simon za wszelką cenę chce uniknąć ojcostwa. Ale to nie ona w tym konflikcie jest czarnym charakterem, lecz Simon. Ofiarą okazuje się partner, któremu odmówiono prawa do rodzicielstwa, a nie ten, którego ograbiono z prawa do bezdzietności. Mimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Do dziś żaden paragraf nie chroni nas przed wymuszeniem dziecka. Gdyby chodziło o wrobienie nieszczęśnika w kredyt, państwo natychmiast podniosłoby larum i uruchomiło procedury ochronne. Wrabianie w macierzyństwo lub ojcostwo pozostaje bezkarne, dlatego musimy chronić się sami. Przede wszystkim bądźcie wyczuleni na szantaż i manipulację. Jeżeli wasze rozmowy o dzieciach zamieniają się w szarpiące nerwy przeciąganie liny, jeżeli czujecie się z tym niekomfortowo, zróbcie krok w tył i przyjrzyjcie się swojej relacji z partnerem, bo to ona jest problemem, a nie wasza niechęć do posiadania dzieci. O planach prokreacyjnych trzeba rozmawiać, można się nawet nawzajem przekonywać, ale bez manipulacji i bez przemocy!
Wrabianie w bezdzietność
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda, gdy chodzi o wrabianie w bezdzietność. Oczywiście też się zdarza i bywa równie podłe, ale jest znacznie trudniejsze, bo pozbawione sojuszników i publicznej dyspensy. Jeżeli ktoś nie chce dziecka i za wszelką cenę próbuje przekonać do tego partnera, nie znajdzie wsparcia ani w rodzinie, ani wśród znajomych. Nie może też odwołać się do stereotypów, normy społecznej czy kultury popularnej, bo te zawsze opowiedzą się za powołaniem dziecka na świat. Jeżeli kobieta sięgnie po oszustwo i za plecami partnera będzie łykać tabletki, by nie dopuścić do zapłodnienia, nie awansuje na romantyczną heroinę jak Daphne, ale zostanie odsądzona od czci i wiary.
Zmuszanie do bezdzietności w odbiorze społecznym jest przestępstwem przeciwko prawom jednostki, a nawet – w pewnych kręgach – przeciwko religii i narodowi. Przymuszanie do macierzyństwa bądź ojcostwa – elementem romantycznej relacji. Ta drastyczna nierównowaga w narracjach wykoślawiła pewnie niejedną życiową decyzję. I dlatego podpisuję się pod postem Childfree Girls, które apelują, by wybór życia bez dzieci stał się częścią planowania rodziny i edukacji seksualnej*. Dziś, nawet jeśli jest akceptowany, uchodzi za aberrację. Odstępstwo od promowanej natrętnie rodzicielskiej normy. Wypada milczeć o jego zaletach i głośno eksponować wady. Choć dla wielu osób zbawienny i jedyny do pomyślenia, nie jest równie szanowanym wyborem jak rodzicielstwo, między innymi dlatego tak trudno go bronić, i tak trudno do niego przekonywać.
Jak widać, najwięcej do zrobienia mamy na początku związku. To wtedy kładziemy podwaliny pod harmonijną relację. Wtedy też najłatwiej z niej wyjść, gdy nie spełnia naszych oczekiwań. Niestety, brak jednomyślności w kwestii dzieci może pojawić się również później, gdy związek okrzepł i nie wyobrażamy już sobie życia bez niej albo bez niego. Przyczyny takiej kolizji bywają różne: partnerzy zlekceważyli swoje pragnienia, nie umieli lub nie chcieli o nich rozmawiać, nie słuchali się, poszli na żywioł, wierząc, że jakoś to będzie. Niektórzy dopiero po latach odkryli, czego naprawdę chcą. I klops! Ukochany chce czegoś zupełnie innego. Co wtedy robić? Oczywiście rozmawiać. Bez pretensji, manipulacji, szantażu i agresji. Bez stawiania sprawy na ostrzu noża. Z poszanowaniem praw i granic drugiej strony. I ze świadomością, że negocjacje mogą się nie powieść.
Ważne pytanie: dlaczego chcę mieć dziecko?
Myślę, że należałoby wyjść od pytania: dlaczego nasze życiowe priorytety nagle się rozjechały? Za pragnieniem (bez)dzietności może stać autentyczna, niedająca się przezwyciężyć tęsknota, ale również strach, poczucie życiowego niespełnienia, nuda, złe emocje w związku i wiele innych uczuć, które w trakcie rozmów powinny zostać zdemaskowane. To ważne, dlaczego chcemy dziecka lub bezdzietności, zwłaszcza w sytuacji, gdy to pragnienie pojawia się nagle i wywraca nasze życie do góry nogami. Najłatwiej – w przypadku bezdzietnic pragnących na gwałt zostać matkami – zwalić winę na instynkt macierzyński, ale nie łapcie się na to szachrajstwo. „Instynkt macierzyński” to pojęcie-wytrych, które w prosty sposób tłumaczy rzeczy diablo zawiłe. Jeżeli kobieta uzna, że za jej macierzyńskim przebudzeniem stoi instynkt, niczego się o sobie nie dowie.
O ile powody bezdzietności są przez społeczeństwo skrupulatnie katalogowane, surowo oceniane i łatwo je zakwestionować, o tyle pragnienie dziecka wydaje się w naszej kulturze niepodważalne. Nie trzeba, a nawet nie powinno się nad nim zastanawiać. Sprawę załatwia instynkt i tykanie zegara. Kiedy jednak zajrzymy pod podszewkę tego pragnienia, odkryjemy sporo lęków: przed samotnością, przemijaniem, niespełnieniem, niewykorzystaniem danej od natury szansy… Tęsknota za dzieckiem może pojawić się jako reakcja na życiowe kłopoty, nudę albo pronatalistyczną presję. Panuje również przekonanie, że rodzicielstwo podnosi prestiż społeczny. Jakkolwiek idiotycznie to brzmi, znam ludzi, którzy dzieci mają na pokaz. Dlatego zanim wystawicie swój związek na próbę, upierając się przy potomstwie, zanurkujcie w siebie i zastanówcie się – sami albo przy wsparciu terapeuty – czemu chcecie je mieć. I czy naprawdę aż tak bardzo… Być może miłość do partnera, który upiera się przy bezdzietności, okaże się silniejsza niż tęsknota za dwoma kreskami na teście ciążowym. A być może nie…
Ważne pytanie: dlaczego pragnę bezdzietności?
Również pragnienie bezdzietności nie zawsze jest tak czyste i silne, jak się na pozór wydaje. Za nim też mogą stać złożone powody: lęk przed odpowiedzialnością, niechęć do powielania wad genetycznych i rodzinnych traum, strach przed ciążą i porodem, niedojrzałość partnera, złe warunki finansowe… Niektóre z tych przeszkód, rozmawiając i współpracując, można wyeliminować, inne wymagają terapii, ale są i takie, których nie da się przeskoczyć, a próba ich zlekceważenia skończy się życiową katastrofą. Wtedy trzeba wybierać: poświęcić życie dla partnera i niechcianego dziecka czy postawić na upragnioną bezdzietność. Kompromis nie wchodzi w grę. Pamiętajcie jednak, że poświęcenie, nawet jeśli początkowo wydaje się piękne i szlachetne, wiedzie wprost do nieszczęścia.
Niestety, między pragnieniem dziecka a pragnieniem bezdzietności jest przepaść, którą bardzo trudno zasypać najlepszymi nawet chęciami. Czasami, gdy te pragnienia są chwiejne i niepewne siebie, a uczucie do partnera głębokie, warto nagiąć się w jedną lub w drugą stronę i złapać szczęście za nogi, ale tam, gdzie jest ostra różnica zdań, o porozumienie będzie piekielnie trudno. Nie można nikogo zmusić do bycia ojcem czy matką. I nie można partnera, wbrew jego woli, przerabiać na DINKS-a*. Zmusić kochaną osobę do urodzenia lub wyrzeczenia się dziecka to jak ukraść jej życie. Dlatego najlepiej nie pakować się w związki, które od początku grożą katastrofą. A jeżeli różnica zdań pojawi się po latach, warto rozejrzeć się za wyjściem awaryjnym. Niestety, w życiu, inaczej niż w hollywoodzkich produkcjach, bywają historie bez happy endów
*Wiem, że nie ma u nas żadnej edukacji seksualnej, ale gdyby była…
*DINKS: Dual (Double) Income, No Kids, czyli podwójny dochód, żadnych dzieci.
Rysunek: Kasia Drewek-Wojtasik