Dziś będzie o straszydłach. A właściwie o jednym straszydle: o upiornej szklance wody. Ludzie uwielbiają straszyć nas tym potworkiem. Z fałszywą troską na ustach, z kiepsko maskowaną satysfakcją ubolewają, że nasza starość będzie gorzka, bolesna i samotna. Oni natomiast zamierzają wieść wesołe życie staruszków, otoczeni troskliwą gromadką dzieci, wnuków i prawnuków… Prrrrrr! Brzmi jak bajka dla naiwnej dziatwy? Zgadza się! Takie rojenia między bajki można włożyć, gdzieś na półkę z „Muminkami” i „Świnką Peppą”. Przyjemnie się je snuje, ale niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość bowiem wsiadła na rollercoaster i pędzi w nieznane.
Samopomoc Babska
Kiedyś rodzina rzeczywiście dawała oparcie. Wielopokoleniowa czy nuklearna, była polisą ubezpieczeniową na stare lata. Dorosłe dzieci mieszkały z rodzicami albo na tyle blisko, że o każdej porze dnia i nocy mogły podać szklankę wody, miskę zupy czy garść lekarstw. Dziś schorowanym wdowom (mężczyźni zwykle odchodzą wcześniej) pomagają zaprzyjaźnione sąsiadki, koleżanki z osiedla, młodsze siostry… Taka Samopomoc Babska. Polska Partia Osieroconych Matek. Ich dzieci bujają się po świecie w poszukiwaniu miłości, pracy, przygód albo wygód. „Z klasy mojej córki 11 osób na 20 wyjechało za granicę”, mówi Magda, która z jedynaczką, mieszkającą w Paryżu, rozmawia głównie przez telefon. Czy te dzieciaki wrócą? Diabli wiedzą! Czy po powrocie zajmą się rodzicami? Nie trzeba fatygować mocy piekielnych, by pozbyć się złudzeń. Pokolenie Z, podłączone do Sieci i z Sieci czerpiące wzorce, prędzej zatrudni mechaopiekunkę niż zmieni matce pampersa. Czy ktoś dzisiejszym dzieciom mówi, że życie „nie tylko po to jest, by brać”? Mam wrażenie, że piosenka Stanisława Soyki już od dawna brzmi jak fragment zwoju znad Morza Martwego. Jak pokazują amerykańskie badania prowadzone od lat na rozmaitych uniwersytetach, poziom empatii u młodych ludzi systematycznie maleje, ale od lat 80. ubiegłego wieku leci na pysk. Jeżeli więc komuś wydaje się, że urodził sobie polisę na „wesołe życie staruszka”, mam dla niego złą wiadomość – to puste ubezpieczenie. Warto rozejrzeć się za czymś pewniejszym.
Czy warto inwestować w złudzenia?
Skoro nie dzieci, to co zapewni nam godną i spokojną starość? Przede wszystkim, nie oszukujmy się, pieniądze. Raport przygotowany w 2017 roku przez Centrum im. Adama Smitha nie pozostawia złudzeń – dzieci to spora inwestycja. Wychowanie jedynaka kosztuje ok. 200 000 zł, na wzorcową dwójkę trzeba wydać już ok. 350 000 zł, a na trójkę – nawet 484 000 zł. Z roku na rok te liczby rosną. Żyjemy w czasach pajdokracji, dzieci rządzą w domu nie tylko pilotem, ale i kartą kredytową, która służy głównie zaspakajaniu ich potrzeb. W takiej sytuacji trudno myśleć o finansowym zabezpieczeniu na starość. Zresztą, po co się zabezpieczać, skoro w pokoju obok dorasta nam żywa gwarancja spokojnej starości, opatrzona genetyczną pieczęcią i podpisana krwią? Czy można wymarzyć sobie lepsze zabezpieczenie?! No właśnie – można. A nawet trzeba! Choćby dlatego, że nasza kultura, tak wiele wymagająca od rodziców, zwłaszcza od matek, niczego nie wymaga od pociech. Owszem, prawo zobowiązuje dorosłe dzieci do utrzymywania starych rodziców (jeżeli ci nie mają własnych dochodów), ale nierzadko ten obowiązek musi egzekwować komornik. Co roku sądy rozpatrują ok. 1000 spraw, w których rodzice pozywają swoje dzieci o alimenty. Nie jest to zatrważająca liczba, ale na pewno nie oddaje skali problemu. Pozwać dziecko do sądu to desperacki krok. Następnym może być już tylko zadzierzgnięcie sobie pętli na szyi. Ciutkę zasobniejsi rodzice „nie-pociech” wiążą koniec z końcem za głodowe emeryturki i gorycz maskują dumą. A my? Nie mając dzieci, nie inwestujemy w złudzenia. To jest nasza szansa. Dobrze wiemy, że nikt nam nie tylko szklanki wody nie poda, ale i masełka nie kupi, i do leków nie dopłaci. Kto mądry, zawczasu się do tego solidnie przygotuje. Ostatecznie, nie mając trójki dzieci, mamy w kieszeni pół miliona „na rozmnożenie”.
Partnerzy, przyjaciele i spółka
Jednak myśląc o jesieni życia, boimy się nie tylko biedy, ale przede wszystkim samotności. Czy dzieci nas od niej wybawią? Wydaje się to oczywiste, lecz wcale takie oczywiste nie jest. Doświadczenie mi podpowiada, że to nie dzieci są gwarancją szczęśliwej starości, ale dobra relacja z partnerem. To ona daje nam najwięcej satysfakcji i chroni przed poczuciem osamotnienia. I tu pojawia się zonk. Wbrew obiegowym przekonaniom dzieci wcale nie cementują związku. Wprost przeciwnie, potrafią go mocno nadwerężyć. Gdy pociechy dorastają i opuszczają rodzinny dom, małżonkowie często odkrywają, że nie mają sobie nic do powiedzenia. Wszystkie ciepłe uczucia przelali na dzieci. O sobie zapomnieli. Przez lata byli dla siebie niemal przeźroczyści. Teraz od nowa muszą się poznać, polubić, pokochać… Jednym się udaje, innym nie. Pary bezdzietne – widać to w wielu badaniach prowadzonych w Polsce i na świecie – statystycznie są szczęśliwsze. Okazują sobie więcej miłości i zażyłości, więcej czasu spędzają razem, bardziej troszczą się o siebie nawzajem i budują głębsze relacje. Czy kogoś to dziwi? Mnie nie. W końcu mają na to czas i emocjonalne rezerwy. Mogą też poświęcić więcej czasu i trudu na pielęgnowanie przyjaźni, budowanie grup samopomocowych czy angażowanie się w życie lokalnej społeczności. Pewnie dlatego – jak wykazała profesor Sonja Lyubomirsky z Uniwersytetu Kalifornijskiego – bezdzietne osoby po sześćdziesiątce wcale nie deklarują mniejszej satysfakcji z życia niż ich rówieśnicy posiadający dzieci. Co więcej, według uczonych z Penn State University bezdzietność nie ma wpływu na pojawienie się ani depresji, ani poczucia osamotnienia w podeszłym wieku. Pod warunkiem, że bezdzietni otoczą się życzliwymi ludźmi – przyjaciółmi, znajomymi, sąsiadami. Wszyscy powinniśmy budować taką sieć wsparcia, dzietni i bezdzietni! To szalenie ważne w obliczu nadciągającej starości. W końcu rodziców i dzieci dzieli pokolenie, czasem dwa, ich światy to odległe galaktyki. Inny język, inne konstelacje spraw ważnych i nieważnych, inne wartości. Łatwiej powspominać opolskie festiwale z przyjaciółką niż pogadać z dzieckiem o najnowszej części „World of Warcraft”. To przyjaciółka-równolatka rozproszy codzienną samotność, nie dziecko.
Szklanka wody i kieliszek szampana
Każdy z nas powinien zawczasu przygotować się na nadchodzącą starość. To jak zadanie do odrobienia. Prymusi, którzy się do niego przyłożą, mają szansę na szóstkę i czerwony pasek od losu. Niestety, im bardziej poświęcamy się dzieciom, tym bardziej zawalamy to zadanie i zostajemy z niczym. Bo dzieci – jak przeczytałam w jednym z waszych komentarzy – to jedynie wartościowy depozyt, świat się w końcu o niego upomni. I co wtedy zostaje? Na dwoje babka wróżyła: umocniony wychowawczym trudem związek oraz silne rodzinne więzi albo… puste konto, samotność, tęsknota i małżeńskie zgliszcza. Ten ostatni scenariusz wcale nie jest taki rzadki. Warto o tym pomyśleć, zanim postraszy się bezdzietnego upiorną szklanką wody. Bo ten upiór czyha również na rodziców! Tak naprawdę wszystko zależy od nas. Czy mamy dzieci, czy nie, powinniśmy zadbać o siebie, o partnera, o przyjaciół i o finanse. Jeżeli to nam się uda, mamy szansę pić na starość nie tylko wodę, ale i szampana.
Zdjęcia: https://pixabay.com, https://pl.depositphotos.com