Co piąta para w Polsce nie ma dzieci.
Niektórzy nie mają, bo nie chcą, inni latami zmagają się z niepłodnością – w milczeniu, pod silną presją rodziny, w atmosferze niezrozumienia. Ludziom, którzy mają dzieci, bardzo łatwo przychodzi rozliczanie nas z osiągnięć prokreacyjnych. Rzucają niefrasobliwie: „Na co czekacie? Młodsi nie będziecie! Rozluźnij się, a zajdziesz”, nie zastanawiając się, co czują ci, którzy zajść nie mogą, nie chcą, nie rozluźnią się na zawołanie i nie zatrzymają upływu czasu. Chciałabym, żeby rozmowy Bezdzietnika pomogły zrozumieć ludzi żyjących bez dzieci. A bezdzietnym pomogły się otworzyć. Bo wolność od dzieci ma swoje jasne i ciemne strony, i warto o tym rozmawiać.
Dziś rozmowa z Natalią i Dominikiem, parą, która już niemal piętnaście lat zmaga się z niepłodnością. Ich gorzkie doświadczenie może pomóc tym, którzy dopiero wkraczają na tę trudną drogę…
Bezdzietnik.pl: Pogodziliście się z tym, że nie macie dzieci?
Dominik: Ponieważ to nie jest nasz wybór, ten proces godzenia się cały czas trwa. Już około piętnastu lat…
Natalia: Na początku myśleliśmy: spokojnie, mamy czas, dziecko na pewno się pojawi. Ale te dwanaście-piętnaście lat temu zrozumieliśmy, że coś jest nie tak, ja nie zachodzę w ciążę, więc musimy coś z tym zrobić. Pojawiło się więcej emocji i więcej napięcia.
Bezdzietnik.pl: Jak to od początku wyglądało? Gdzie szukaliście pomocy?
Dominik: Pamiętam dwa etapy. Najpierw sięgnęliśmy po metody tradycyjne: medycyna tradycyjna, ginekolog, jakieś diagnozy, hormony. Takie rzeczy. I to nas bardzo zmęczyło. Natalia wtedy mocno podupadła na zdrowiu. I drugi etap: kiedy trafiliśmy do doktor Preeti Agrawal. I wtedy zaczęliśmy trochę inaczej do tego podchodzić. Zajęliśmy się swoim zdrowiem, pracowaliśmy nad ciałem i swoją psychiką. Ale wiem, że ten proces nie jest jeszcze zakończony. Cały czas staramy się o dziecko, jednak nic na siłę. To nie może nas za dużo kosztować. Taką nieprzekraczalną dla nas granicą jest in vitro. To jest coś, do czego nie chcemy się posunąć.
Bezdzietnik.pl: Czyli cały czas jeszcze walczycie? Nie pogodziliście się z tym, że może nie być dziecka?
Dominik: Ja ze swojej strony powiem tak: jak dziecko będzie, to super, to byłby taki nasz mały cud. Ale już oswoiłem się z myślą, że możemy nie mieć dzieci.
Bezdzietnik.pl: A ty, Natalio?
Natalia: Ja zacznę od in vitro, o którym Dominik wspomniał. Choć jesteśmy osobami wierzącymi i praktykującymi, nie wiara stoi za naszą decyzją. Gdybym chciała poddać się tej procedurze, jako chrześcijanka miałabym z tym problem, ale nie o to chodzi. Zawsze miałam takie przekonanie, że jeżeli nie możemy mieć dzieci, to z jakiegoś powodu. Coś za tym stoi. I nie chodzi mi tu o jakieś górnolotne mówienie, że Bóg czy ktoś tam decyduje. Nie! Widocznie jest jakiś powód biologiczny, dla którego akurat my nie tworzymy nowego życia. Może mamy coś do przepracowania? Może to nie jest tak, że trzeba koniecznie i na siłę mieć dziecko? Znam dużo kobiet, które poddały się zabiegowi, i to, że zaszły w ciążę, wcale ich nie uszczęśliwiło. Nie przepracowały pewnych rzeczy w związku, są zmęczone dzieckiem i macierzyństwem. Jeżeli natura mówi „nie”, należy jej posłuchać. Może my z Dominikiem mamy jakąś pracę do wykonania?
Bezdzietnik.pl: Ale zdecydowaliście się rozpocząć procedurę in vitro?
Natalia: Tak. Ja byłam przygotowywana do in vitro. Kiedy okazało się, że jest problem, trafiłam do lekarza i zaczęłam przyjmować hormony. Lekarz od razu powiedział mi, że to się skończy sztucznym zapłodnieniem. Oczywiście, pierwsza będzie inseminacja, a dopiero potem in vitro. I choć nie byliśmy przekonani do zabiegu, nie mówiliśmy wtedy „nie”. Jeszcze nie wykluczaliśmy tej opcji. Zaczęłam brać hormony, lekarze patrzyli jak reaguję… I ja na te hormony zareagowałam fatalnie. Całe zdrowie mi się zaczęło sypać. Znam historie dziewczyn po in vitro, które mają dziecko, są szczęśliwe jako mamy, ale okupiły to utratą zdrowia. O tym się w ogóle nie mówi. Uważam, że każda kobieta powinna mieć prawo do in vitro. Bardzo mi się podoba system we Francji. Tam państwo finansuje trzy próby i takie rozwiązania powinny być też w Polsce. Ale jednocześnie powinno się głośno mówić o zagrożeniach związanych z tym zabiegiem.
Bezdzietnik.pl: W ogóle należy chyba więcej mówić o tym, ile kosztuje walka z niepłodnością, i to nie tylko w wymiarze finansowym. Chodzi też o utratę zdrowia czy koszt psychiczny. Żeby każda kobieta i każda para mogła zdecydować, czy jest gotowa na takie poświęcenie.
Natalia: Dokładnie. To nieliczenie się ze zdrowiem i psychiką jest typowe dla medycyny konwencjonalnej. Ja sama się z tym zderzyłam. Po tych hormonach czułam się dramatycznie źle, psychicznie i fizycznie. Wpadałam w histerię, płakałam ciągle, dzwoniłam do Dominika, że ukradli mi auto, a ja nie mogłam go znaleźć. Idę do lekarza i mówię, że fatalnie się czuję. A on mi na to: trzeba to przeczekać. Ja od trzech-czterech miesięcy przyjmuję lek, czuję się coraz gorzej, zawalam pracę, z nikim się nie spotykam, bo nigdy nie wiem, kiedy wybuchnę płaczem, mam dziwne nastroje, myśli samobójcze, a on mi mówi, że powinnam ten lek brać dalej. Nikt ze mną nie rozmawiał o tym, jak się czuję, co myślę. Komunikat był suchy i rzeczowy: taki progesteron, taki poziom estrogenów itp…
Dominik: Inkubator jeszcze niegotowy…
Natalia: Tak. Czułam się jak macica. Jakby nie było głowy, nie było całej reszty. Wkręciłam się w tę spiralę. System mnie wypluł, kiedy ważyłam 44 kilo, podczas gdy moja normalna waga to ok. 56 kilogramów. Zresztą nikomu nie mówiłam, że tyle ważę. Upierałam się, że ważę 46, jakby te dwa kilo mogły zmienić świat. Chodziłam po dietetykach i innych dziwnych specjalistach, by zrozumieć, co się dzieje. Prawda była taka, że przez hormony, które przyjmowałam, weszłam we wczesną menopauzę. I tak jak kiedyś przeżywałam każdą miesiączkę, która uświadamiała mi, że nie jestem w ciąży, tak teraz odwrotnie – marzę o miesiączce. Czekam na nią. I właśnie o tym się nie mówi. Że można okupić zdrowiem staranie o dziecko. Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt z lekarzy mnie nie wspierał. Krótka piłka: estrogeny, progesteron, robimy to, to, to. Koniec rozmowy.
Cierpiał na tym również nasz związek. Badaliśmy się osobno i oboje byliśmy traktowani przedmiotowo. Dopiero gdy trafiliśmy do pani Preeti Agrawal, zostaliśmy potraktowani po ludzku. Kiedy pani doktor zobaczyłam naszą historię badań, powiedziała coś, na co nikt wcześniej nie zwrócił uwagi: „Pani musi być w fatalnym stanie psychicznym”. I ja wtedy zupełnie się rozkleiłam. Powiedziałam: „Tak, ja się czuję dramatycznie!”. I dopiero u niej była rozmowa, było pytanie o światopogląd, było pytanie, czy ja w ogóle chcę tego in vitro.
Bezdzietnik.pl: Chcesz powiedzieć, że lekarze koncentrują się na celu, nie na człowieku?
Natalia: Tak. Z kolei doktor Preeti już na pierwszym spotkaniu zaproponowała, żeby przyszedł ze mną mąż. Zrobiliśmy taką krótką terapię małżeńską i to nam bardzo dużo dało. Ona od razu zapytała: „A jak związek? Jak wasze małżeństwo?”. Żaden inny lekarz mnie o to nie zapytał! Nie zainteresował się, czy mąż jest jeszcze ze mną, czy jakoś się znosimy. Doktor Preeti włączyła Dominika w ten trudny proces. Nie było tak jak wcześniej, że ja chodziłam do lekarza sama, wychodziłam od niego roztrzęsiona, mówiłam Dominikowi coś półgębkiem, a on był obok. U doktor Preeti Agrawal byliśmy razem.
Bezdzietnik.pl: A wracając do mojego pytania: pogodziłaś się z myślą, że może się nie udać?
Natalia: Teoretycznie jestem pogodzona z tym, że możemy nie mieć dzieci. Niestety, muszę się jeszcze pogodzić z wcześniejszą menopauzą. Tu nie chodzi tylko o to, czy będę miała dziecko, czy nie. Ważne jest też moje zdrowie i moja kobiecość. Ja się czuję źle jako kobieta. Nie dlatego, że nie posiadam dzieci, ale dlatego, że pierwsze objawy menopauzy pojawiła się u mnie przed czterdziestką. Że miałam wypryski na rękach i nogach, codziennie musiałam się smarować specjalnymi balsamami, puchłam, chudłam, tyłam… Wszystko przez hormony.
O tym też się nie mówi – o tym, że walcząc o dziecko, tracimy swoją kobiecość, atrakcyjność, poczucie wartości. Myślę, że to jest częsty powód, dla którego kobiety nie chcą rozmawiać o swoich zmaganiach z niepłodnością. To jakby mężczyzna usiadł z kumplami przy kawce albo przy piwie i zaczął im opowiadać, że jest impotentem. Cały ten proces leczenia niepłodności jest bardzo trudny. Trudno też budować intymność z drugą osobą, gdy jest się skupionym na estrogenach, progesteronie i sprawdzaniu wyników.
Bezdzietnik.pl: Powiedzcie w takim razie, jak wam się udało razem przetrwać tę gehennę. Wyglądacie na zgraną parę.
Dominik: Jesteśmy takim włoskim małżeństwem. Albo hiszpańskim.
Bezdzietnik.pl: Dlaczego? Bo się ciągle kłócicie?
Dominik: Ciągle nie, ale jeśli już, to bardzo głośno. Z ogromną dawką emocji.
Natalia: Kiedyś częściej, teraz to się mocno zmieniło.
Dominik: To, co mówi Natalia, jest bardzo ważne. W takiej sytuacji jak nasza balansuje się na krawędzi. My to przerabialiśmy kilka… kilkanaście lat. Bardzo dużo w tym emocji i musimy się z nimi jakoś uporać. Choć mamy pewną świadomość procesów psychologicznych – i ja, i Natalia, chodziliśmy na terapie – trudno nam o tym rozmawiać. I nawet trudno nam było szukać pomocy u psychoterapeuty, bo temat jest zbyt intymny…
Natalia: Ale prawda jest taka, że dzięki psychoterapii i warsztatom jesteśmy ze sobą. Bo już parę razy by się związek rozpadł.
Dominik: Fakt, ciężko nad tym pracowaliśmy. To nie jest tak, że jesteśmy ze sobą, bo szaleńczo się kochamy i miłość wszystko rozwiązuje. Nie. Pracowaliśmy nad tym, żeby ten związek przetrwał. Miłość nas motywowała, zawsze była na początku decyzji i przedsięwzięć, ale potem było dużo „potu i łez”.
Bezdzietnik.pl: Przede wszystkim chcieliście nad tym pracować, to niezły fundament. Co jeszcze w tej sytuacji było dla was trudne?
Natalia: To, że mamy znajomych, którzy mają dzieci, a te dzieci rosną. My nie zazdrościmy ludziom dzieci. Ale gdy patrzymy na maluchy, które mają najpierw roczek, potem pięć lat i nagle dziesięć, to uświadamiamy sobie, ile czasu już straciliśmy na bezowocne starania.
Dominik: Był taki moment, kiedy bardzo mocno to przeżywaliśmy. Jakby podczas tych spotkań ze znajomymi tykał nam jakiś zegar.
Natalia: Teraz jest łatwiej, już przerobiliśmy pewne rzeczy.
Bezdzietnik.pl: Wróćmy do tych trudnych momentów…
Natalia: Tak… Przede wszystkim musiałam pogodzić się sama ze sobą, to było szalenie trudne. Z myślą, że coś ze mną jest nie tak. Bo wszystkie kobiety zachodzą w ciążę, miesiączkują, a u mnie nic nie działa i wszystko się rozjeżdża. Takie myślenie nie pomaga w budowaniu związku. Przełomem było trafienie do doktor Preeti. Po pierwsze, musieliśmy zacząć rozmawiać, byliśmy razem na spotkaniach. Po drugie, pani doktor położyła nacisk na to, że musimy pracować razem. Zdjęła ze mnie ciężar winy za to, że nie mamy dzieci. To już nie była tylko moja sprawa. To była nasza sprawa.
Dominik: Wtedy weszliśmy w nowy etap, przede wszystkim skupiliśmy się na naszym zdrowiu. Priorytetem już nie było dziecko, ale zdrowie Natalii, nasz rozwój i praca nad naszym związkiem.
Bezdzietnik.pl: Powiedzcie w takim razie, jak wam się żyje, kiedy nie chodzicie po lekarzach?
Natalia: Już coraz mniej chodzimy po lekarzach, mniej się też kłócimy, choć jeszcze czasem wychodzą z nas emocje…
Dominik: Ja myślę, że mamy bardzo fajne życie.
Natalia: Gdy zaczęliśmy dbać o zdrowie i o swój związek, zaczęliśmy też spotykać ciekawych ludzi i robić ciekawe rzeczy. Gdybym nie poszła do doktor Preeti, nie spotkałabym Hindusa, Sankara, naszego mistrza kalari. Chodziliśmy do niego na masaże ajurvedyjskie, a któregoś dnia Dominik poszedł na trening kalari. I tak zaczęła się nasza przygoda z Indiami. Już dwa razy byliśmy z Sankarem w Kerali, w jego rodzinnych stronach – mieszkamy wtedy u Hindusów, jemy indyjskie jedzenie i ćwiczymy pod okiem Sankara.
W ogóle dużo podróżujemy. Bardzo lubimy Grecję, kiedyś nawet, po takiej śródziemnomorskiej wyprawie, zapisaliśmy się na zajęcia z greki. Oboje też w pewnym momencie rozpoczęliśmy dodatkowe studia. Ja zaczęłam wtedy spotykać młodych ludzi, wracałam do domu i mówiłam: „Boże, jakie to jest odświeżające! Te czterdziestolatki narzekają na męża, narzekają na dzieci, narzekają na pracę, narzekają na zdrowie. A dwudziestoparolatki? Film, książka, festiwale, spektakle, projekty. I zaczęłam wchodzić w te klimaty. Mamy szczęście do ciekawych, inspirujących ludzi. Z takich nieoczekiwanych spotkań dużo przyjaźni wynika. Treningi kalari na przykład odbywają się przy Instytucie Grotowskiego i tam poznaliśmy mnóstwo fajnych osób, aktorów, artystów, z którymi można pogadać o czymś więcej niż tylko dzieci, kupki i obiadki.
Dominik: Gdy zaczęliśmy pracę nad sobą, dotarło do nas, że świat się na dziecku nie kończy. Że powinniśmy też robić coś dla siebie…
Druga część wywiadu z Natalią i Dominikiem wkrótce…
Jeżeli chcecie skontaktować się z Natalią i Dominikiem, piszcie na adres mejlowy: natidom@poczta.fm