Podróżowanie bywa fajnym pomysłem na bezdzietne życie, dlatego dziś na „Bezdzietniku” goszczę Kornelię Mulak, podróżniczkę, autorkę bloga eventfuljourney.pl, z wykształcenia magister iberystyki. W tej chwili Kornelia mieszka w Pekinie. W pewien wrześniowy wieczór, pokonując senność (różnica czasu) i dzielący nas dystans, opowiadała mi o bezdzietności z wyboru, feminizmie i podróżach. Posłuchajcie, poczytajcie…
Bezdzietnik: Nie masz dzieci. Dlaczego? Kiedy stwierdziłaś, że nie będziesz ich mieć?
Kornelia Mulak: Pamiętam to doskonale! Po raz pierwszy powiedziałam, że nie będę mieć dzieci, jak miała 10 lat. Chyba nie jestem jedyną osobą, która tak wcześnie to postanowiła. Maria Czubaszek stwierdziła kiedyś, że wręcz nie lubiła siebie jako dziecko. Ja bym tak daleko nie poszła, ale wiedziałam od zawsze, że nie chcę być matką. Do tego doszła moja pasja podróżnicza, która rozwijała się od najmłodszych lat. Zawsze bardzo dużo podróżowałam z moją mamą. Im więcej jeździłam, im bardziej to kochałam, tym bardziej wiedziałam, że standardowy tryb życia byłby nie do pogodzenia z moją pasją i moimi marzeniami. Podkreślam jednak, że to nie była dla mnie kwestia poświęcenia. To nie jest tak, że poświęciłam macierzyństwo na rzecz podróży. Nie. Po prostu nigdy nie chciałam mieć dzieci, nie odczuwam takiej potrzeby.
Bezdzietnik: A co w takim razie z miłością, ze związkiem?
Kornelia Mulak: Wychodzę z założenia, że wszystko mogę, a nic nie muszę. Nie odczuwam potrzeby zawierania związku małżeńskiego. Jeżeli chodzi o relacje w ogóle – teoretycznie nie mam nic przeciwko nim, natomiast trudno o związek, jeżeli jest się takim wolnym duchem jak ja, który nieustannie się przemieszcza i potrzebuje bardzo dużo swobody i przestrzeni. Nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto chciałby tego samego dla siebie. Mam wrażenie, że kobiet, które nie chcą mieć dzieci, jest znacznie więcej niż mężczyzn. Sama wielokrotnie podkreślasz w swoich postach, że mężczyźni tracą na ojcostwie dużo mniej niż kobiety na macierzyństwie. Pewnie dlatego w którymś momencie, jak już osiągną wszystko pod względem statusu materialnego, kariery itd., myślą sobie: „A dlaczego by się nie zdecydować na dziecko?”. Przecież to nie oni będą ponosić trudy ciąży, porodu i połogu, i to nie ich w pierwszych miesiącach życia dziecko będzie potrzebować najbardziej. Znaleźć mężczyznę, który jest na 200 procent przekonany o tym, że nie chce dzieci, nie jest łatwo, szczególnie jeżeli do tego dochodzi perspektywa związku na odległość. Są podróżniczki, którym się to udaje. Z tego co wiem, Monika Witkowska ma męża, a większość roku spędza w podróży. I zdaje się, że ta relacja ma się dobrze. Ale to chyba jeden z nielicznych wyjątków.
Bezdzietnik: Do tej pory nie trafiłaś na nikogo, kto podzielałby twoją wizję życia?
Kornelia Mulak: Nie. Ale to pewnie wynika z tego, że ja nie szukam. To też jest ciekawa kwestia… Nigdy w życiu nie byłam w żadnej relacji. Tak – mam 25 lat i nigdy nie byłam na randce, nigdy też nie uprawiałam seksu. Może kiedyś się zdecyduję, czemu nie, ale nie jest to dla mnie warunek szczęścia. Powiedzmy to wreszcie głośno: seks jest przereklamowany!
Bezdzietnik: Dość często piszą do mnie kobiety, które mają podobne podejście i podobne doświadczenia do twoich. Czują się dziwadłami w świecie, gdzie owszem, nie trzeba mieć dzieci, no ale żeby nie mieć relacji seksualnej?! To dopiero anomalia! Nie namawiam cię do zwierzeń, jeśli nie masz na nie ochoty, ale to jest bardzo ciekawy i – myślę – potrzebny wątek, bo dotyczy całkiem sporej grupy kobiet.
Kornelia Mulak: Sama zaczęłam, tak więc nie mam nic przeciwko zwierzeniom. Uważam też, że „Bezdzietnik” to właściwe miejsce na takie rozmowy. Sądzę, że warto mówić o tym publicznie, ponieważ ludziom nie mieści się w głowach, że można być szczęśliwym i spełnionym człowiekiem bez seksu. Kiedyś po treningu crossfitu rozciągałam się, robiłam szpagat i poprosiłam koleżankę, żeby mnie docisnęła. I ona powiedziała: „Oj, boję się, że coś ci pęknie”, na co trener rzucił żartem: „W tym wieku to już nic nie pęknie”. Wtedy pomyślałam sobie: „A od kiedy to jest takie oczywiste?”. Aż żałuję, że nic wtedy nie powiedziałam. Przekonanie o tym, że relacja intymna jest jednym z wyznaczników sukcesu w życiu, jest wszechobecne. Mam wrażenie, że wiele osób podąża za tym bezrefleksyjnie, nie zastanawiając się nawet, czy rzeczywiście tego potrzebują w danym momencie swojego życia. Szczęśliwie doszliśmy już do etapu, kiedy otwarcie mówi się o potrzebie edukacji seksualnej, czego najlepszym przykładem jest fenomenalna książka i cała akcja „#sexedpl” Anji Rubik. Wreszcie, między innymi dzięki tobie, do głosu dochodzą również osoby bezdzietne. Internet to potężne narzędzie w walce o wolność słowa i normalną rzeczywistość, szczególnie w sytuacji, gdy rząd próbuje nas cofnąć do czasów króla Ćwieczka. Powoli więc zaczyna się coraz więcej mówić o różnych aspektach relacji i seksualności, wciąż jednak nie wybrzmiewa to, że można nie potrzebować seksu, i że to też jest normalne. W mediach podkreśla się na każdym kroku, że człowiek jest istotą seksualną. Owszem, ale należałoby dopowiedzieć, że zarówno aseksualność, jak i brak relacji to także normalne zjawiska. Jedyny przykład rozmowy na ten temat, jaki przychodzi mi do głowy, to wywiad przeprowadzony swego czasu przez Rafała Gęburę z „7 metrów pod ziemią” z osobą aseksualną.
Bezdzietnik: Ta presja uprawiania seksu i obowiązkowego cieszenia się seksem dotyczy nie tylko singli, ale także par. Jest cała masa książek i artykułów o tym, jak ważne jest życie seksualne w małżeństwie. I okej, dla większości małżeństw to jest bardzo ważne, ale są również białe małżeństwa, które trwają, mimo że nie uprawiają seksu.
Kornelia Mulak: Pamiętajmy też, że za seks, tak jak i za macierzyństwo, kobiety płacą wyższą cenę. Tabletka antykoncepcyjna to, z punktu widzenia feminizmu, najważniejszy wynalazek XX wieku. Ja sama mam przy sobie, w Chinach, tabletki antykoncepcyjne i tabletkę „dzień po”, zawsze jestem przygotowana na rozmaite okoliczności, prawda jest jednak taka, że środki antykoncepcyjne nie są obojętne dla zdrowia, i to kobiety płacą tę cenę. Mam wrażenie, że wiele osób myśli sobie: „No tak, ale jak tu nie mieć życia seksualnego”. A może właśnie można go nie mieć, jeśli na szali położy się seks, a z drugiej strony wszystkie argumenty przeciw: zdrowotne, czasowe, itd. Mam wrażenie, że aby wejść w relację seksualną, trzeba najpierw spełnić pewne wymogi. Kobieta musi poudawać, poflirtować, a mnie ta gra trochę odstręcza. Kojarzysz może Whitney Cummings? To amerykańska stand-uperka (uwielbiam stand-up i z przyjemnością obserwuję, jak się rozwija w Polsce). Whitney w jednym ze swoich występów dla HBO mówi coś, pod czym ja mogę się podpisać obiema rękami: „Irytujące jest, że to kobiety muszą zadbać o antykoncepcję. Jedną z opcji jest wkładka wewnątrzmaciczna, na którą decyduje się wiele kobiet. Wyobrażasz sobie jednak, żeby jakikolwiek facet pozwolił sobie włożyć na parę lat metalowy pręt do nasieniowodu? Obecnie prowadzone są testy nad metodami antykoncepcji dla mężczyzn, ale z badań wynika, że faceci wcale nie są nimi zainteresowani. To nie w porządku”.
Bezdzietnik: Podróżujesz sama, nie szukasz związku. Co z poczuciem samotności? Doświadczasz czegoś takiego?
Kornelia Mulak: Szczerze mówiąc, bardzo dawno czegoś takiego nie doświadczyłam. Może to wynika z tego, że potrafię zagospodarowywać sobie czas w podróży. Wyznaczam sobie mnóstwo celów do realizacji i to jest świetne antidotum na samotność. Zapewne gdybym – będąc dziesięć tysięcy kilometrów od domu – leżała w łóżku i oglądała seriale na Netflixie (zakładając, że miałabym VPN, który pozwoliłby mi oglądać Netflixa, co w Chinach wcale nie jest takie oczywiste), to mogłabym odczuwać pustkę. Jednak w momencie, gdy jadę na przykład do Chin w określonym celu, nie mam czasu na nudę. Chcę się zanurzyć w tę kulturę i przybliżyć ją trochę innym ludziom, chcę, by był to początek mojej działalności blogowej, zbieram doświadczenia i kształcę się, bo dla mnie blogowanie to też sposób na samokształcenie. Przygotowując się do założenia bloga, poszłam na trzy kursy fotograficzne, odkładam na bardziej profesjonalny sprzęt… Poczucie sensu tego, co się robi, bardzo chroni przed samotnością. I inwestowanie w relacje z przypadkowymi ludźmi: to jest moje wielkie odkrycie sprzed kilku lat. Zauważyłam, że im więcej rozmawiam z osobami, które poznaję w drodze, w hostelach, tym jestem szczęśliwsza. Po prostu inwestuję w relacje z rożnymi ludźmi i wychodzę z założenia, że z każdym przypadkowym człowiekiem, jakiego spotykam po drodze, jestem w stanie nawiązać nić porozumienia. Coś dać od siebie i coś dla siebie wziąć. I te wszystkie, trwające czasami tylko kilka minut rozmowy, są dla mnie źródłem radości. Fascynuje mnie, jak zbiegają się ludzkie drogi i co może z tego wyniknąć. To cudowne, że mogę poznać Włoszkę w Seulu i wciąż być z nią w kontakcie. Mieszka w Austrii, zaprosiła mnie do Wiednia, a ja zaprosiłam ją do Polski. Innego dnia mogę spotkać Rosjankę, która z kolei mieszkała przez pół roku w Chinach, spędzić z nią spontanicznie dzień w Pekinie i też pozostawać w kontakcie, pomimo że ona już jest z powrotem w Rosji, a ja wciąż w Chinach. Każda taka rozmowa mnie wzbogaca i zaspokaja moją potrzebę kontaktu społecznego. Odczuwam natomiast tęsknotę za tym, co znam i kocham: bliskimi, moim miastem (kto nie kocha Wrocławia!), zajęciami tanecznymi (niestety, nie mam tutaj możliwości tańczyć reggaetonu). Szczęśliwie komunikatory takie jak Whatsapp, Skype czy Facebook, bardzo ułatwiaj sytuację. Gdybym podróżowała w taki sposób 30 lat temu, to by oznaczało, że praktycznie zrywam kontakt z rodziną. Dziś codziennie słyszę głos mamy czy przyjaciół i planujemy nasze kolejne podróże na odległość.
Bezdzietnik: Czego szukasz w podróży, oprócz kontaktów z ludźmi?
Kornelia Mulak: Przede wszystkim ciekawych historii. Kiedyś wydawało mi się, że wartościowa podróż to przede wszystkim muzea, muzea i jeszcze raz muzea. Wszystko kręciło się wokół odkrywania sztuki i podróży kulturalnych. Nadal potrafię spędzać tak całe dnie, ale zauważyłam, że im więcej wychodzę na ulice i szukam spotkań z ludźmi, tym moje podróże są dla mnie ciekawsze. No widzisz, tak jak mówiłam – wszystko się sprowadza do ludzi. Teraz szukam ludzkich historii. Uniwersalnych historii! Kocham reportaże. Na przykład zawsze ciekawi mnie, jak wygląda sytuacja kobiet w różnych krajach. Chiny pod tym względem są fascynujące! Z jednej strony kobiety mają tutaj sporą władzę i czymś niewyobrażalnym jest, aby Chińczyk, nawet dorosły, nie słuchał się matki. Ze zdumieniem przysłuchuję się opowieściom o chińskim połogu, kiedy kobieta nie ma prawa wziąć prysznica przez miesiąc (moja szefowa się wyłamała i umyła się po dwóch tygodniach od porodu), nie może używać telefonu i ma jeść do dziesięciu jajek dziennie. Całym tym szaleństwem zawiadują do spółki matka i teściowa, które uważają, że wiedzą najlepiej, jak powinna wyglądać regeneracja młodej mamy. Spytałam szefowej, dlaczego się na to wszystko godziła (te dziwne dla nas zwyczaje są nadal powszechne w Chinach) i usłyszałam: „One cię do tego zmuszają, nic nie możesz zrobić”. Ja na to: „Oczywiście, że możesz: wystarczy powiedzieć: NIE”. Ale w mentalności chińskiej tak to nie działa, starszyźnie, a w szczególności starszym kobietom, się nie odmawia. Chiny to jedno z tych społeczeństw, w których istnieje swoisty dualizm w podejściu do kobiet: z jednej strony są traktowane jako gorsze (nie bez powodu obecnie w Chinach żyje o 33 miliony więcej mężczyzn niż kobiet – można się domyślić, dlaczego), z drugiej strony kobieta-matka stawiana jest na piedestale i otrzymuje dożywotnie prawo decydowania o losie swoich dorosłych dzieci. Czy wiesz, że w dni wolne w Chinach (np. z okazji Dnia Republiki) w parkach chińskie matki rozwieszają ogłoszenia matrymonialne w imieniu swoich dzieci? Sama nie wiem, co o tym sądzić. Dla nas jest to dziwne, ale z drugiej strony zapracowane młode pokolenie, które nie ma czasu na randki, a szuka partnera, może im być za to wdzięczne. A jednak coś mnie uwiera w ogłoszeniach typu „wzrost metr sześćdziesiąt pięć, waga pięćdziesiąt kilo”… Ciężko jest rozgryźć chińską mentalność. Czego jeszcze szukam? Zaskoczeń. Uważam, że nie ma miejsca, którego nie warto odwiedzić. I, oczywiście, adrenaliny: skakałam już na bungee i ze spadochronem, i wiem, że zrobię to jeszcze nie raz. W podróży testuję siebie i swoje możliwości. Poza tym szukam dobrego jedzenia. Zawsze!
Bezdzietnik: Interesuje mnie ten pierwszy moment, gdy pomyślałaś: „Opuszczę strefę bezpieczeństwa, swój dom, swoje miasto i rzucę się na głęboką wodę. Pojadę gdzieś, gdzie jest zupełnie inaczej, gdzie są inne kultury i gdzie będę musiała sobie poradzić”. Skąd wzięłaś tę odwagę?
Kornelia Mulak: Podejrzewam, że jestem urodzoną podróżniczką. Wyjazd gdzieś, gdzie ludzie żyją inaczej czy mówią obcym językiem, nigdy nie stanowił dla mnie problemu. Nigdy nie musiałam się zmuszać do tego, by podjąć takie wyzwanie. Jest w tym trochę brawury, ale tak naprawdę sprowadza się to do jednej decyzji: jadę albo nie. A co się wydarzy później, to się okaże. Pewnych rzeczy nie przewidzisz. Nie mogłam na przykład przewidzieć tego, że w Chinach będę uciekać od jednej agencji pośrednictwa pracy do drugiej i że będzie mnie to kosztować tyle nerwów. Natomiast mogłam się spodziewać, że problemy się pojawią. Akceptuję to. Uważam, że cokolwiek by się nie wydarzyło, jest to doświadczenie warte swojej ceny. Interesuję się psychologią. Bardzo mi się podoba coś, co opisała w swojej książce spikerka telewizyjna i mówczyni motywacyjna Mel Robbins. Stwierdziła, że wszystko w życiu sprowadza się do 5-sekundowych decyzji. Jeżeli w ciągu 5 sekund od momentu, gdy coś nam przyjdzie do głowy, nie zaczniemy działać, nie pójdziemy za tym, to nigdy tego nie zrobimy, ponieważ nasz mózg, który kocha rutynę i nienawidzi zmian, zdąży nas od tego odwieść. Ja podążam za intuicją. Jeśli mam jakiś pomysł, cokolwiek by to nie było, staram się nie myśleć, po prostu to robię.
Bezdzietnik: Jak się przygotowujesz do swoich podróży?
Kornelia Mulak: Można by o tym długo rozmawiać, bo z różnych podróży wyciągnęłam różne wnioski. Chociażby to, żeby dokładnie zapisywać, co chcę wziąć, co mi będzie potrzebne, jakie dokumenty powinnam spakować, itd. Zawsze przed podróżą robię research, którego dokładność zależy od tego, ile mam czasu. Lubię spisywać plan podróży, ale raczej według dni, a nie godzin. Wychodzę z założenia, że jeśli gdzieś chcę zostać dłużej, to warto to zrobić, cieszyć się tym i wynieść jak najwięcej z tego pobytu. Nie ma sensu „zaliczać miejsca” według listy i nic z tego nie zapamiętać. Z odpowiednim wyprzedzeniem sprawdzam natomiast, gdzie trzeba zrobić rezerwacje: na spektakl na Broadwayu czy w The National Theatre nie dostanie się biletów dzień przed. Zawsze też sprawdzam kwestie techniczne, np. czy nie będzie mi potrzebny adapter do gniazdka. I, oczywiście, zaopatruję się w walutę. Wiadomo, że w większości miejsc na świecie płaci się kartą, jednak gotówka zawsze się przydaje, chociażby w mniejszych sklepikach albo wtedy, gdy chcemy negocjować niższe ceny (na zasadzie „jeżeli mi pan upuści jeszcze ze 300 rupii, to zapłacę gotówką”). Ciekawostka: w Chinach to nie działa. Tutaj wszyscy wolą płacić telefonem za pomocą aplikacji Alipay lub WeChat, wiele osób tu nie używa już gotówki. Tak czy inaczej, warto ją ze sobą przywieźć, ponieważ obcokrajowiec niemieszkający tu na stałe, z tych aplikacji nie skorzysta, a w wielu miejscach akceptowane są tylko chińskie karty Union Pay. Visą, Mastercardem czy Revolutem niewiele się wskóra.
Nadal kupuję papierowe przewodniki i choć to niepraktyczne, wożę ze sobą te cegły. To dobry punkt wyjścia do samodzielnej eksploracji. Do tej pory nie przyzwyczaiłam się do e-booków. Oczywiście, czytam też innych blogerów i ich wypowiedzi na temat miejsc, w które się wybieram. W przypadku bardziej szczegółowych pytań polecam szukać grup Polaków mieszkających w danym kraju na Facebooku (Polacy w Chinach, Polacy w Niemczech, itd.) – zwykle te społeczności są otwarte i chętnie pomagają również turystom. Jeżeli ktoś wybiera się do kraju, w którym działają inne media społecznościowe, to też dobrym pomysłem jest założyć sobie w nich konto. W przypadku Chin jest to WeChat, gdzie funkcjonuje wiele grup dla Polaków i gdzie wszyscy sobie nawzajem pomagają. Ostatnio na grupie „Polacy w Pekinie” pojawił się wpis o starszym małżeństwie potrzebującym pomocy. Starszy pan, który przyjechał z żoną na wycieczkę, dostał udaru i potrzeba było kogoś ze znajomością chińskiego i polskiego do tłumaczenia w szpitalu. Serce boli, jak się czyta coś takiego, sama bym od razu ruszyła na pomoc, gdybym tylko dobrze znała chiński. W każdym razie, od razu znalazł się Polak, który tam pojechał, tak więc w sytuacjach kryzysowych takie grupy są niezastąpione. Myślę zresztą, że Polacy są bardzo solidarnym i pomocnym narodem.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia technicza: szczepienia. Ja akurat jestem już zaszczepiona na wszystko: wściekliznę, zapalenie wątroby typu B, itd., i moją żółtą książeczkę wożę ze sobą wszędzie. Podobnie jak pigułkę „dzień po”– nie myślę o tym, że mnie ktoś zgwałci, ale czuję się pewniej, mając koło ratunkowe przy sobie. Za rok planuję wyjazd w miejsce raczej nieprzyjazne kobietom (na razie szczegóły zachowam dla siebie), tak więc pigułka też będzie mi wtedy towarzyszyć.
Bezdzietnik: Skąd czerpiesz pomysły na to, gdzie pojechać? Dlaczego Kolumbia albo Chiny?
Kornelia Mulak: Jeżeli chodzi o Kolumbię, to był dość naturalny wybór. Kończyłam studia na kierunku filologia hiszpańska, wcześniej byłam na Erasmusie w Hiszpanii i uznałam, że czas spędzony w Ameryce Południowej będzie znakomitym dopełnieniem studiów. W tym przypadku kluczowa okazała się znajomość języka, choć jak widać na przykładzie Chin, jestem też w stanie pojechać gdzieś na dłużej, nie znając języka. Jeżeli chodzi o krótsze podróże, nie mam określonego planu, poza tym, że chcę zobaczyć każdy zakątek świata. Tak jak mówiłam, wychodzę z założenia, że nie ma miejsca, którego nie warto zobaczyć. Wszystko jest na mojej bucket liście. Jeżeli widzę możliwość wyjazdu, to pakuję się i wyjeżdżam. Na marginesie: nazwa mojego bloga – Eventful Journey – wzięła się stąd, że docelowo chciałabym zrealizować projekt podróży po świecie szlakiem różnych eventów, festiwali, karnawałów itp. Lubię wybierać sobie motyw podróży, na przykład najlepsze muzea sztuki: ostatnio odwiedziłam Luwr w Abu Dhabi, to jest dopiero coś! Moją inspiracją jest po prostu ciekawość świata. Oczywiście czytam namiętnie wszystkie magazyny podróżnicze, jakie tylko wpadną mi w ręce, i oglądam programy podróżnicze, czasami więc podążam za jakąś myślą zaczerpniętą stamtąd, ale tak naprawdę inspiracją może być wszystko!
Bezdzietnik: Zapytam przekornie: wyobrażasz sobie coś, co osadziłoby cię w miejscu?
Kornelia Mulak: Zależy w jakim miejscu. Każde jest warte odwiedzenia, ale wiem, że nie wszędzie dobrze bym się czuła, mieszkając na stałe. Na przykład taki Meksyk czy Kolumbię kocham całym sercem – ich język, kulturę, taniec. Świetnie się tam odnajduję. Mogłabym też zamieszkać w Londynie, Nowym Jorku, w Warszawie, gdzie już kiedyś mieszkałam i gdzie wracam przy każdej okazji, czy w moim rodzinnym Wrocławiu. To są dla mnie wymarzone miejsca do życia. Azja mnie fascynuje, ale życie tutaj nie pociąga mnie tak bardzo jak w Europie czy Ameryce Południowej. A co jest w stanie mnie zatrzymać? Hmm, w przyszłości może jakiś ciekawy pomysł na biznes? Mogłabym kiedyś założyć kawiarnię. Więcej czasu mogę też spędzić w miejscach, do których zaprowadziła mnie jakaś ciekawa historia. Gdy byłam na studiach, myślałam o tym, by zrealizować film dokumentalny na temat pracy ustnych tłumaczy wojennych. Nawet skontaktowałam się z afgańskim tłumaczem, który pracował dla amerykańskiej armii, i on zadeklarował, że mógłby mi pomóc nakręcić materiał w Kabulu. Kto wie, może jeszcze kiedyś wrócę do tego pomysłu…W każdym razie wiem jedno: tam, gdzie jest moja rodzina, a w szczególności moja mama, tam jest mój dom, i tam zawsze będę wracać. Z każdej podróży.
Bezdzietnik: Uwolniłaś się od wszelkich zobowiązań, które osadzają kobietę w miejscu, w ściśle zdefiniowanej roli społecznej. Mogłabyś powiedzieć, czym jest dla ciebie feminizm?
Kornelia Mulak: Dla mnie feminizm sprowadza się do możliwości wyboru. Ale rozumienie feminizmu ewoluuje i obserwowanie tego procesu jest szalenie interesujące. Fascynuje mnie na przykład popkultura i to, w jaki sposób to pojęcie jest w niej przedstawiane. Celebrytki wrzucają swoje półnagie zdjęcia na Instagram i twierdzą, że to jest feminizm. Może i tak. Ale czy przypadkiem tym samym się nie uprzedmiotawiają? A z drugiej strony, dlaczego nie miałyby pokazywać swojego ciała, skoro mają na to ochotę? Dlatego ten termin stale wprawia mnie w konsternację i zwykle po prostu wracam do mojej dwuwyrazowej definicji: możliwość wyboru. Jeżeli kobieta chce być rewelacyjną panią domu, mieć dzieci i poczucie, że stworzyła im bezpieczną przystań, jeżeli to jest jej wizja spełnienia, proszę bardzo! Ja na tej samej zasadzie mam prawo żyć zupełnie inaczej. I wiesz, co jeszcze wpisuje się w moją definicję feminizmu? Mówienie otwarcie o swojej inności. Myślę, że wyłamywanie się ze schematu i odwaga mówienia o tym są same w sobie jakąś formą feminizmu.
Bezdzietnik: Czy kobieta jest bardziej narażona na niebezpieczeństwo w podróży niż mężczyzna? Czy kobiecość jakoś przeszkadza w podróżowaniu?
Kornelia Mulak: Oj, powiedziałabym, że w wielu sytuacjach pomaga. Są oczywiście czarne punkty na mapie, gdzie kobiety raczej się nie zapuszczają, ale jest ich coraz mniej. W niektórych krajach arabskich kobieta wciąż może czuć się przynajmniej niekomfortowo. Wracając na przykład do Afganistanu, wiem, że są podróżniczki, które jeździły same po tym kraju, i to nie tylko po górach, ale także odwiedzały ośrodki miejskie, i mężczyźni traktowali je tam jak powietrze. Po prostu je ignorowali, ponieważ bez mężczyzny kobieta tam nie istnieje. W niektórych miejscach takie kobiece podróżowanie jest więc utrudnione. Ale już w zamożniejszych krajach arabskich, jak na przykład Zjednoczone Emiraty Arabskie, gdzie byłam niedawno, takiego problemu w ogóle nie ma. Po prostu inaczej tam podchodzą do cudzoziemek, a inaczej do kobiet lokalnych. W wielu miejscach na świecie bycie kobietą pomaga, bo ludzie chętniej otwierają się na kobiety niż na mężczyzn. Z naszego punktu widzenia zagrożeniem może być wejście do cudzego mieszkania, ale z drugiej strony – jeśli ktoś nas zaprasza, to też może czuć się zagrożony, bo nie wie, kim jest ta obca osoba, przed którą otworzył serce i drzwi swojego domu. Mam wrażenie, że w różnych miejscach na świecie ludzie czują się bezpieczniej, zapraszając do siebie obcą kobietę niż obcego mężczyznę. Chętniej też zagadają, zaproszą gdzieś, coś pokażą… Czasami ta troska, którą okazuje się kobietom, może być irytująca. Nie byłam jeszcze w Iranie, ale słyszałam opowieści o tym, jak samotnie podróżujące kobiety podprowadza się tam dosłownie pod hostel czy hotel i towarzyszy na każdym kroku. Oczywiście z troski, ale to może być męczące. Ogólnie, ja właściwie nie mam złych doświadczeń. Jest we mnie tylko jedna blokada: kilka razy próbowałam zmusić się do skorzystania z autostopu i jakoś nie mogę się przełamać. Kiedyś obiecałam sobie, że wrócę z Gruzji autostopem do Polski przez Turcję i nagle dopadł mnie taki atak paniki, że w przedostatni dzień pobytu kupiłam bilet z Tbilisi do Katowic, przepłacając strasznie, ale po prostu nie mogłam się zmusić do zatrzymania stopa. Myślę, że podróże autostopem to jedna z tych rzeczy, które mężczyznom przychodzą łatwiej.
Bezdzietnik: Czy jest coś jeszcze, poza stopem, czego się boisz?
Kornelia Mulak: Myślę, że każdy podpisze się pod stwierdzeniem że tym, co nas najbardziej przeraża, jesteśmy my sami. To, że zamiast stać się tym, kim chcielibyśmy być, podążymy za jakąś chwilową przyjemnością albo obawą, że zaprzepaścimy szansę na coś naprawdę wartościowego. Mówię tu głównie o realizowaniu swoich celów. To jest temat, który zgłębiam od dawna: jak się motywować, żeby realizować swoje marzenia. Bo najłatwiej jest się poddać, a potem narzekać, że się nie udało. Odciągają nas od realizowania celów zwykle błahostki. Na przykład zaplanowałam sobie, że coś zobaczę w danym dniu, a tymczasem jestem zmęczona po wielu godzinach pracy i nie mam ochoty nigdzie się wybierać. Wolałabym posiedzieć w domu i pooglądać film. Ale w ten sposób nie zrealizowałabym swojej potrzeby eksploracji. Dlatego muszę cały czas sobie przypominać, jaki jest mój nadrzędny cel – że chcę odkrywać, poznawać, dzielić się tym. I czasami może mi się nie chcieć, jestem człowiekiem, nie jestem ze stali i betonu, ale obiecałam sobie, że coś zrobię i jeśli nie będę się tego trzymać, stracę poczucie sensu. Myślę, że mój główny lęk to obawa, że zawiodę samą siebie. Cały czas sobie udowadniam, że jeżeli coś sobie postanowię, to to robię, ale łatwiej jest jednorazowo zdecydować się na skok na bungee, aniżeli podtrzymywać w sobie motywację do działania na co dzień. To wymaga stałej pracy nad sobą. Cały czas sobie powtarzam, że nie chcę zmarnować mojego czasu i potencjału.
Bezdzietnik: To teraz pytanie bardziej przyziemne: skąd bierzesz pieniądze na podróże? Jak to się robi – mieć 25 lat i objechać prawie cały świat?
Kornelia Mulak: Całego świata nie objechałam (śmiech). Na razie byłam w 40 krajach. Podróżuję od bardzo dawna, najpierw zwiedzałam świat z moją mamą (co zresztą robię nadal) – od tego się zaczęło. Zawsze miałam też wysoce rozwiniętą świadomość finansową: w wieku 18 lat zaczęłam składać na mój pierwszy fundusz i postawiłam sobie za cel każdego miesiąca odłożyć określoną kwotę z własnych pieniędzy. Robiłam to na różne sposoby, np. kiedyś dostałam od babci zupełnie nieużywany telefon Ericssona, który ona otrzymała dziesięć lat wcześniej i którego nigdy nawet nie rozpakowała. Poszłam go sprzedać do punktu skupu, spodziewając się, że dostanę za niego jakieś 20 złotych, a otrzymałam 250. Sprzedawca zapytał mnie, czy mam tego więcej, a ja na to z pewną siebie miną, że tak. Tego samego dnia zaczęłam sama skupować z targów i w Internecie te „zabytkowe” stare telefony (ze zdziwieniem odkryłam, że są ludzie gotowi zapłacić niemałe pieniądze za biznesowy model telefonu z klapką) i je odsprzedawać. To tylko przykład mojej przedsiębiorczości. Ogólnie rzecz biorąc, zawsze znajdowałam sposób, żeby mieć własne pieniądze. W wieku dziewiętnastu lat zaczęłam oszczędzać na swoją emeryturę (kolejny fundusz), a na studiach miałam już osobne konto oszczędnościowe na podróże. Przez lata zbierałam środki, tłumacząc, udzielając lekcji języka i wykorzystując każdą nadarzającą się okazję do uruchomienia żyłki do interesów – na moją własną mikroskalę oczywiście, ale zawsze z dobrym skutkiem. Teraz też zarabiam na swoje podróże. Jak już wspominałam, jestem w Chinach, pracuję tu jako nauczycielka języka angielskiego. Tutaj to bardzo dobrze płatna praca. Eksploruję głównie Pekin, a w międzyczasie zwiedzam inne miasta w Chinach lub w sąsiednich krajach. Jak tylko uzbieram trochę pieniędzy, ruszę dalej. Kiedyś w ramach couchsurfingu gościłyśmy z mamą przemiłą Niemkę, panią obecnie 64-letnią, która przez całe życie przeszła tak, że pracowała rok, rzucała pracę i podróżowała przez pół roku, potem znowu znajdowała pracę na rok i tak w kółko. Można i tak.
Gdy się jest studentem, da się znaleźć mnóstwo możliwości. Jest wiele organizacji, które pomagają znaleźć praktyki, często płatne. Niedawno rozmawiałam z koleżanką, Polką, która odbyła czteromiesięczne praktyki w Jordanii, właściwie nie ponosząc kosztów, bo załatwiła jej to organizacja studencka. Tego typu programów jest całe mnóstwo, zaczynając od Erasmusa czy Mundusa, po różnego rodzaju wolontariaty. Jest też strona Work Away, przez którą można znaleźć sobie pracę tymczasową w zamian za nocleg i wyżywienie. Wolontariat to świetny pomysł. Maleją koszty podróży, jest się w ciekawym miejscu i nie płaci się przy tym za nocleg. Praca zdalna to kolejny sposób, szczególnie w przypadku tłumaczy i nauczycieli języka. Znam osoby, które udzielają lekcji angielskiego przez internet, co na przykład jest bardzo popularne w Chinach. Niedawno poznałam Amerykanina, który mieszka w Hanoi i prowadzi zajęcia z angielskiego online dla Chińczyków właśnie. Jego dziewczyna w tym samym czasie wykonuje tłumaczenia, również zdalnie, z angielskiego na hiszpański i w drugą stronę, bo pochodzi z Nikaragui, więc mówi płynnie po hiszpańsku, a do tego świetnie włada angielskim. Po prostu trzeba szukać możliwości.
Bezdzietnik: Najciekawsze i najbardziej niezwykłe historie, jakie cię spotkały w podróży. Podrzuć garść anegdot.
Kornelia Mulak: Wszystko to, co było spontaniczne. W Kolumbii przefarbowałam się na blond i bardzo często zdarzało się, że ktoś mnie zaczepiał (tak, blond włosy to tam rzadki widok, od razu wiadomo było, że jestem cudzoziemką). Akurat jechałam z Bogoty do miejscowości Villa de Leyva i po drodze zahaczyłam o miasto Tunja. Wszyscy mi mówili, że tam nie ma nic ciekawego do oglądania, że w ogóle nie warto tam zaglądać, a ja i tak postanowiłam, że chcę to zobaczyć na własne oczy. Wybrałam się tam i trafiłam świetnie, bo akurat w tym jednym mieście, miasteczku w sumie, odbywała się wtedy noc muzeów, a to oznaczało, że w co drugim miejscu w centrum, w kościołach i w muzeach, były pokazy tradycyjnego tańca i śpiewu oraz degustacje potraw prekolumbijskich. Podczas tego nocnego zwiedzania zaczepił mnie jakiś chłopak, który powiedział, że jeśli chcę, mogę zwiedzać z nim i z jego paczką znajomych. Zgodziłam się. Umówiliśmy się w konkretnym miejscu z jego przyjaciółmi i tak chodziliśmy od jednego miejsca do drugiego, aż w pewnej chwili któryś z nich powiedział: „Jestem pilotem paralotniarstwa”. Ja w tym momencie zrobiłam wielkie oczy. Zapytałam, czy możemy razem polatać, on się zgodził, więc zmieniłam naprędce moje plany (miałam z samego rana wyruszyć dalej). Następnego dnia rano, o 9.00, ten chłopak podjechał po mnie samochodem. Wsiadłam do auta tego nieznanego Kolumbijczyka, którego poznałam chwilę wcześniej, o północy, pojechaliśmy na górę za miasto, on po drodze zwinął jeszcze dwójkę znajomych, i co? Rozwinęliśmy skrzydła i polatałam sobie nad pięknymi, kolumbijskimi górami. Zupełnie spontanicznie! A wszystko dlatego, że miałam w sobie tę otwartość na drugiego człowieka i nie przyszło mi na myśl „O nie, nie wsiądę z obcym facetem do auta”. Zawsze kieruję się intuicją. Gdyby ten Kolumbijczyk wydał mi się podejrzany, pewnie bym się na to nie zdecydowała, ale zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, jak cała ta fantastyczna paczka znajomych. Zmieniłam plany, polatałam i było warto. Dla mnie to jest świetny przykład tego, że w podróży warto działać spontanicznie i rozmawiać z ludźmi, bo nigdy nie wiadomo, co ciekawego może z tego wyniknąć.
Na dobrą sprawę, bardzo często i od dawna wsiadam do samochodów obcych ludzi. Jeszcze jako nastolatka zgubiłam się nieopodal Teotihuacánw Meksyku: to była jedna z ostatnich wycieczek, na które wybrałyśmy się z mamą z biurem podróży, potem już wszystko organizowałyśmy same. Zaczęło lać jak z cebra, ale ja, niezrażona, podziwiałam nadal widoki z Piramidy Słońca. Mama razem z innymi postanowiła wrócić już do autobusu, tak więc ja schodziłam sama i pogubiłam się w drodze na parking. Błądziłam jakąś godzinę, a z mamą nie miałam łączności, ponieważ nie było zasiegu. W końcu wyszłam na drogę i zatrzymałam przejeżdżającą akurat furgonetkę z pięciorgiem Meksykanów w środku, którzy podwieźli mnie na właściwy parking, śpiewając po drodze „Don’t worry, be happy”. Hm… Chyba jednak kiedyś zdecyduję się na autostop.
Bezdzietnik: Juliusz Strachota w wydanej niedawno książce „Turysta polski w ZSRR” przekonuje, że podróżowanie dziś nie ma sensu, bo zanieczyszcza planetę, a tak naprawdę wszystko już zostało odkryte i opisane. Co ty na to? Myślisz, że podróżowanie ma przyszłość?
Kornelia Mulak: Oczywiście, że tak! Ja nie wyobrażam sobie życia bez podróży i myślę, że nie jestem jedyna. To najbardziej naturalny sposób na zaspokojenie właściwej każdemu, w większym lub mniejszym stopniu, ciekawości świata. Każdy ma w sobie odkrywcę i pozbawianie się możliwości realizacji potrzeby eksploracji, ze względu na środowisko lub z jakiegokolwiek innego powodu, byłoby absurdem. Nie po to wymyśliliśmy samoloty i inne dobra, żeby teraz nagle przestać z nich korzystać. W pełni popieram dbałość o środowisko, ale sądzę, że we wszystkim należy zachować zdrowy rozsądek. Dlatego trochę mnie śmieszy nawoływanie do nielatania: ludzie często mieszkają setki kilometrów od domu, tak więc mówienie im, żeby przestali latać, to tak, jak gdyby twierdzić, że w ramach postawy prośrodowiskowej powinni zrezygnować z widzenia własnej rodziny. Nie każdy ma czas przepłynąć eko-łódką na drugą stronę oceanu. Niemniej jednak, jeżeli ma się czas i możliwości, to jak najbardziej warto szukać alternatywnych rozwiązań: w krajach takich jak Chiny czy Japonia są nim na przykład szybkobieżne pociągi, które rozwijają prędkość do 400 km/h! Niektóre wyszukiwarki lotów umożliwiają też szukanie połączeń pod kątem mniejszej emisji dwutlenku węgla. A jeśli ktoś ma możliwość podróżować tylko drogą lądową lub morską – czemu nie! Ja sama poznałam taką podróżniczkę, jest Brytyjką i prowadzi bloga „Claire’s Footsteps” (nazwa nieprzypadkowa) i właśnie zakończyła podróż z Bali do Londynu, ani razu nie lecąc samolotem. Innymi słowy, da się podróżować ekologicznie, ale nie wymagajmy od siebie ani od innych zmiany stylu życia o sto osiemdziesiąt stopni. To nierealne.
Bezdzietnik: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: z archiwum Kornelii Mulak