Foto: iStock
„Gdy po raz pierwszy usłyszałam „Kiedy dziecko?”, poczułam się dotknięta. Wręcz obmacana. Od zawsze wiedziałam, że nie chcę być matką i nigdy tego nie ukrywałam, ale kiedy wyszłam z urzędu stanu cywilnego z państwowym glejtem na miłość aż po grób, moje pragnienia przestały się liczyć. Stałam się mężatką, czyli w powszechnym mniemaniu – przyszłą mamą. Od tej chwili każdy słowem lub spojrzeniem mógł obmacać mój brzuch i zażądać wydania na świat potomka jak depozytu z bankowej skrytki (…)”.
Tak zaczęłam swoją książkę o życiu bez dzieci – od pytania, z którym każdy bezdzietny prędzej czy później musi się skonfrontować. Nie uchroni nas przed nim żadna ustawa o dostępie do informacji intymnej. Świat chce wiedzieć, jakie mamy plany prokreacyjne. W czasach szalejącego RODO, gdy ochronie prawnej podlega nawet numer buta i kształt znamienia na łydce, o to, co najintymniejsze, pyta się nas jak o rozkład jazdy pociągów. I być może w tym tonie należałoby odpowiadać:
Ding, dong! Uwaga, podróżni! Ala i Jacek w marcu zamierzają rozpocząć starania o pierwsze dziecko. Ding, dong! Instynkt macierzyński Ani zwiększył opóźnienie do pięciu lat. O kolejnych zmianach w opóźnieniu będziemy państwa informować. Ding, dong!
Żarty na bok! Zastanawiacie się czasami w komentarzach, skąd się wzięło to wścibskie pytanie i czemu tak uparcie nas prześladuje. Oczywiście wychynęło z czeluści historii. W czasach, gdy po ulicach jeździły dorożki, światło dawały lampy naftowe, a małżeństwa młodych aranżowali rodzice, plany prokreacyjne uchodziły za sprawę publiczną. Dzieci się po prostu miało, a ich przyjściem na świat zainteresowana była zarówno rodzina (bo zgromadziła jakiś majątek i nie chciała, by przepadł), jak i rozmaite instytucje – państwowe i kościelne – dla których każde narodziny stanowiły zysk. Dlatego nikt nie pytał młodych małżonków, CZY chcą mieć dzieci. Pytano: „KIEDY będą je mieć?”, zakładając oczywiście, że jak najszybciej.
Samowolne knucie bezdzietności, za plecami rodziny i społeczeństwa, nie wchodziło w grę. Nie mieć potomstwa znaczyło mieć coś na sumieniu, bezpłodność bowiem traktowano jako karę za grzechy, następstwo jakiejś wstydliwej choroby, skrobanki lub rzuconych podstępnie uroków. Brak dzieci groził niedoszłej matce społecznym wykluczeniem, napiętnowaniem, a niekiedy nawet stosem. Jak pisze Mona Chollet w polecanej tutaj książce, palono przede wszystkim te „czarownice”, które naruszały porządek społeczny, i za którymi nie miał się kto ująć, czyli niezamężne i bezdzietne. Co prawda kobiety od wieków, w trosce o swoje bezpieczeństwo i komfort życia, próbowały ograniczać liczbę ciąż, jednak przez długi czas nie dopuszczały do siebie myśli, że mogłyby w ogóle nie rodzić. To była tak rewolucyjna idea, że nawet feminizm miał z nią problem, co świetnie obrazują słowa Eriki Jong, amerykańskiej pisarki uchodzącej za feministyczną: „Kobiety, które odrzuciły życie rodzinne, pogardzają tymi, które je wybrały. Nienawiść ta bierze się po części z rozgoryczenia. Bowiem pragnienie posiadania dziecka jest tak przemożne, że cena za jego zduszenie okazuje się niebotyczna”*. Skoro nawet rzeczniczki praw kobiet uważały, że macierzyństwo jest kobiecym przeznaczeniem, bezdzietność musiała uchodzić za eksces. Pytać „Czy chcesz mieć dzieci?” to jakby pytać „Czy po zjedzeniu fasoli chcesz mieć wzdęcia”. Zjadłaś, więc musisz uwolnić gazy!
Dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej, dorożki odeszły do lamusa historii, zamiast lamp naftowych mamy żarówki ledowe, a ludzie w pary łączą się dzięki apce, a nie swatce. Antykoncepcja jest naszym prawem, podobnie jak wybór bezdzietności. Okazuje się jednak, że łatwiej zamienić furmankę na teslę niż partykułę „kiedy” na „czy”. Schematy myślowe rozwijają się wolniej niż schematy techniczne, dlatego posługując się atomem, możemy mieć mentalność osiemnastowiecznych inkwizytorów.
Jak dziś odpowiadać na wczorajsze pytania?
Jak więc dziś odpowiadać na to wczorajsze pytanie? O rozwianie wątpliwości poprosiłam profesjonalistkę. Joanna Dukiewicz, psychoterapeutka z „W pełni. Przestrzeń wsparcia i rozwoju”, radzi:
Przede wszystkim warto mieć w pamięci zasadę, że to my decydujemy o tym, z kim chcemy rozmawiać o naszych decyzjach dotyczących macierzyństwa. Inaczej jest, kiedy pytają bliscy, a inaczej, kiedy robią to dalsi znajomi czy koledzy z pracy. W ich przypadku adekwatnie byłoby zwrócić uwagę, że poruszają kwestie intymne, i że jest to niestosowne. Pytania o tę sferę są bezdyskusyjnym przekroczeniem granic osoby pytanej, dlatego odmawiając odpowiedzi, pamiętaj, że to pytającemu zabrakło taktu, i rób to bez poczucia winy. Mówienie wprost, bez wstydu i poczucia winy, ale też bez złośliwości czy agresji, jest najlepszym rozwiązaniem. W zależności od sytuacji i od tego, co czujesz, może to być ucięcie tematu słowami: „Czuję się niezręcznie, gdy zadajesz mi tak intymne pytania”, „Twoje uwagi na temat moich wyborów są dla mnie krępujące”, „Komentując moje decyzje, przekraczasz granicę mojej prywatności, złości mnie to”. Unikałabym tłumaczenia się i argumentowania dlaczego, podjęłaś taką właśnie decyzję. To ty powinnaś mieć pewność, że jest ona słuszna, nie musisz przekonywać do niej innych. Może znajdziesz zrozumienie u swoich rozmówców, a może nie. Zanim jednak zaczniesz się tłumaczyć, odpowiedz sobie na pytanie, czy i dlaczego zależy ci na tym, żeby ta osoba zrozumiała i zaakceptowała twój wybór. Jeśli sama jesteś go pewna, nie będziesz potrzebowała potwierdzenia z zewnątrz.
Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku osób bliskich. Nie wspominam tu o partnerze, bo to temat na inną rozmowę, ale o rodzicach, rodzeństwie (o ile relacje z nimi są rzeczywiście ważne i bliskie, bo jak wiemy – bywa różnie) i przyjaciele. Ty sama decydujesz, kto jest bliską ci osobą. O ile dalsze otoczenie nie powinno oczekiwać od ciebie rozmów na ten temat, a tym bardziej wyjaśnień, o tyle najbliższych warto poinformować o podjętej decyzji, wyjaśniając im swoje motywacje. Jedna szczera, otwarta rozmowa będzie formą okazania im szacunku, pokazania, że są ważni. Da im możliwość wysłuchania nie tyle twojego „tłumaczenia się”, co raczej twoich planów i zrozumienia twoich potrzeb, a także wyrażenia obaw, na które możesz odpowiedzieć, pozostając w zgodzie ze sobą. Jednocześnie jeśli będą mieli trudność z zaakceptowaniem twojej decyzji i będą wracać w przyszłości do tego tematu, będziesz mogła szybko go uciąć, nie raniąc ich, dzięki odwołaniu się do tamtej rozmowy, w której już wszystko zostało wyjaśnione.
Przezroczysta asymetria
Zastanawiając się nad tym postem, sięgnęłam również do literatury. W doskonałej książce „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” Agata Sikora relacjonuje występ znanej homoseksualnej komiczki Hannah Gadsby. Stand-uperka w bardzo emocjonującym wystąpieniu robi genialną rzecz: „wyrywa konkretne zwroty z ich <zwykłych> ram, stawiając pod znakiem zapytania ich naturalność i neutralność (…)”. W ten sposób demaskuje symboliczną przemoc, jakiej dopuszczają się biali, heteroseksualni mężczyźni wobec kobiet i mniejszości seksualnych. To oni są górą. Ich wizja świata wydaje się oczywista i obiektywna, nieskażona histerycznymi emocjami, obecnymi – jak lubią powtarzać – w sposobie patrzenia na świat geja albo kobiety. Z pozycji „normalsów” upominają wszelkich „odmieńców”, którzy próbują pokazać swój punkt widzenia. Babom nie podobają się seksistowskie dowcipy? „Nabierzcie trochę dystansu – pouczają panowie. – Wyluzujcie! Nauczcie się z tego śmiać!”. Lesbijki chciałyby całować się na ulicy? „Bez przesady – prychają pogardliwie. – Nie mamy nic do homoseksualistów, ale po co się z tym tak obnosić”. Gdy odwrócimy te sytuacje – mówi Agata Sikora – dostrzeżemy asymentryczność, która na co dzień dla większości z nas pozostaje przezroczysta. No bo wyobraźmy sobie panel ekspertek spierających się o to, czy męska masturbacja kala świętość życia. Albo policjanta, który upewnia się, czy roztrzęsiona ofiara głośno i wyraźnie oświadczyła złodziejowi, że nie chce być okradziona. Bądź geja instruującego heteroseksualną parę, by nie obnosiła się publicznie ze swoimi uczuciami… Brzmi absurdalnie, prawda? A przecież z takimi sytuacjami mamy do czynienia nagminnie, tylko role zostały inaczej rozdzielone.
Odwróćcie sytuację
Podobnie rzecz się ma z bezdzietnością. To dzietność jest przezroczystą normą. Wszystko, co od niej odstaje, w odbiorze społecznym wymaga wytłumaczenia. Dlatego dopytywanie się o dziecko, mówienie o bezdzietnych w paternalistycznym tonie, ocenianie ich życia, doszukiwanie się w nim traum i nieprzezwyciężonych obaw wydaje się uprawnione, obiektywne i racjonalne. Aby dowieść, że takie nie jest, trzeba – wzorem Gadsby – odwrócić sytuację. I wielu bezdzietnych próbuje to robić. Pytani, dlaczego nie chcą dzieci, odpowiadają: „A dlaczego wy chcecie je mieć?”. Słysząc: „Kiedy dziecko”, rzucają: „A kiedy skrobanka?” albo „Kiedy najbliższe fellatio?”, żeby pokazać, w jak intymne rejony zapuścił się pytający. Słysząc, że życie bezdzietnych jest puste i jałowe, mówią: „Jak bardzo puste i jałowe musiało być twoje życie, skoro zdecydowałaś się na dziecko”. Takie riposty, dosadne i raniące, mają na celu tylko jedno: uruchomić lustrzane emocje. Są rodzajem performance’u, który zmusza dzietnych „normalsów” do spojrzenia na świat oczami bezdzietnych i skonfrontowania się z ich gniewem. Przydają się w sytuacji, gdy tekst „Ranisz mnie” kwitowany jest wzruszeniem ramion. Zamiast mówić o tym, co czujemy, sprawmy, żeby natręt poczuł to samo co my. Nawet jeśli nie zrozumie swojej impertynencji, doświadczy przykrości i być może nie będzie chciał tego powtarzać.
Pokażcie prawdziwe intencje pytającego
Jeżeli nagabywani o plany prokreacyjne, uparcie nie chcecie się otworzyć, możecie sięgnąć po metodę, którą Agata Sikora nazywa „dociekaniem-konfrontacją”. Polecała ją też Marta Lempart podczas spotkania wokół bezdzietności zorganizowanego przez stowarzyszenie Dolnośląskie Jest Kobietą. O co chodzi? O bezpardonowe obnażenie przemocowości ludzi, którzy bez chowania się za gładkimi słówkami nigdy nie pozwoliliby sobie na zaglądanie w intymność bliźniego. Jeżeli więc po wersalsku pytają nas o dziecko albo o to, czemu go nie chcemy, przenicujmy te okrągłe zdania i wywleczmy na powierzchnię to, co skrywają, czyli lekceważenie naszych pragnień, pogardę, bezmyślność, nieczułość, pustą ciekawość czy brak wyobraźni… Przykład? Proszę bardzo! Na pytanie „Dlaczego nie masz dzieci?” odpowiadamy z przekąsem za Martą Lempart: „Żebyście mogli mnie dręczyć i żebym z każdej imprezy wychodziła z płaczem”. Czasami bezduszność pytania o dziecko można obnażyć jednym krótkim zdaniem (nieważne, czy prawdziwym, czy nie): „Jestem bezpłodna. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?”. Prawdziwe intencje – czyli pustą i bezczelną ciekawość – odsłania z kolei taka riposta: „Pytasz mnie o to, czy uprawiam seks waginalny bez zabezpieczenia?”. Ujawniając prawdziwe emocje i rzeczywiste intencje pytającego, który oczywiście zasłania się „troską” i „życzliwym zainteresowaniem”, stawiamy go w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. I o to chodzi! To dopytujący się o dzieci powinni czuć się zakłopotani, a nie ci, którzy zmuszeni są na te pytania odpowiadać.
Sprowadźcie rzecz do absurdu
Pytanie o dziecko w uszach wielu osób brzmi głupio i absurdalnie, dlatego dobrym pomysłem jest sprowadzenie tematu do absurdu. Obśmianie go i zbagatelizowanie. Spróbujmy! „Kiedy dziecko?” „Na święty Rydz, gdy będą żaby strzyc”. Albo: „Jak porywacz będzie o czasie, to za godzinę”. „Kiedy drugie?” „Masz rację, to pierwsze zupełnie nam nie wyszło”. Po takiej ripoście pytającemu powinna przejść ochota na dalsze indagowanie. Plus tego rozwiązania jest taki, że kompromitując pytanie, nie kompromitujemy naszego rozmówcy, nie włamujemy się do jego emocji i nie burzymy jego dobrego mniemania o sobie. Dajemy mu szansę wyjść z tej kłopotliwej sytuacji z twarzą, dlatego – myślę – warto po tę metodę sięgać w rozmowach z osobami, które lubimy i których nie chcemy do siebie zrazić.
A oto dwadzieścia dwie odpowiedzi, które dość grzecznie, ale zdecydowanie zamykają usta wszystkim ciekawskim. Znalazłam je pod swoimi postami i wpisami na blogu. To wasze pomysły i wasza inwencja! Przytaczam je tutaj, żebyście mieli gotową ściągę na wypadek rodzinnych świąt, spotkań towarzyskich oraz innych publicznych przepytywanek.
A zatem…
Kiedy dziecko?
- Właśnie się waham: pies? A może dziecko? Trudno mi zdecydować, czy chcę zrujnować sobie dywan, czy życie.
- Wolę dorosłe kobiety (mężczyzn). Bo to i ładniejsze, i z prokuraturą nie ma problemów.
- Około 280 dni po stosunku płciowym zakończonym wprowadzeniem męskich plemników do pochwy kobiety w czasie jej dni płodnych.
- Po waszym rozwodzie.
- Skoro już rozmawiamy o seksie… Wujek nie ma jeszcze problemów z potencją?
- Kiedy słońce znów będzie bogiem.
- Chcemy cię wziąć na chrzestnego, więc czekamy, aż się dorobisz.
- Gdy ludzie się nauczą, że niektórych pytań nie należy zadawać.
- Gdy będzie nas na to stać. Może pomożecie, skoro tak wam pilno?
- Już mam, tylko zamknęłam je w piwnicy, bo mnie irytowało.
- To jest moja prywatna sprawa. Ja ci do sypialni nie zaglądam.
- A pokażesz mi, skąd się biorą dzieci? Bo nie wiem.
- Nie martw się. Jak będę w ciąży, na pewno się o tym dowiesz. Raczej trudno to ukryć.
- Czekam na rządowy program milion+
- Jak do 500+ będą dokładać mercedesy.
- To nie twoja sprawa. Proszę, nie zadawaj mi takich pytań, jeśli chcesz, żeby nadal było miło i przyjemnie.
- Kiedy zakończy się konflikt na Bliskim Wschodzie.
- Jak tylko uda nam się sprzedać starsze.
- Koniecznie chcesz, żebym miała dziecko? Dlaczego? Jaki masz w tym interes?
- Jak tylko małżeństwa jednopłciowe będą mogły adoptować dzieci.
- A jaki dziś mamy dzień? Wtorek? A zatem nigdy!
- A wy? Kiedy zaczniecie uprawiać seks bez zabezpieczenia?
A tu macie książkę, do której sięgałam podczas pisania posta. Jest naprawdę rewelacyjna!
- Cytat za „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” M. Chollet, w tłumaczeniu Sławomira Królaka
Zdjęcie: http://depositphotos.com