Dziś post osobisty. O tym, dlaczego nie mam dzieci (krótko). I o najbardziej znienawidzonych tekstach, jakich wysłuchiwałam przez ostatnie dwadzieścia lat (nieco dłużej). Wpis na blogu powinien mieć solidną dramaturgię, ale moja historia to raczej leniwy strumyk niż pełen przełomów Dunajec. Nie mam dzieci, bo nigdy nie chciałam ich mieć. Kropka. Nigdy też nie żałowałam swojej decyzji. Takie zdeklarowane niematki wciąż jeszcze traktuje się jak stwory mitologiczne, coś między strzygą a yeti. Niby wszyscy słyszeli, że są, ale mało kto w nie wierzy, dlatego dwudziesto-, trzydziestoletnie kobiety, które nie chcą mieć dzieci, często słyszą:
Zobaczysz, zachcesz…
Tekst z pozoru niewinny, rzucany lekko jak uwagi o Eurowizji czy pogodzie, ale ma sporą siłę rażenia. Niczego tak bardzo się nie bałam, jak chwili, gdy „zachcę”. Bo co? Nagle obudzę się jako ktoś zupełnie inny? Z innymi pragnieniami? Z inną hierarchią wartości? Z inną wizją siebie? Czy to jeszcze będę ja, czy jakaś moja podróbka? Dziś wiem, że bałam się na wyrost. Dobijam pięćdziesiątki i nie zachciałam. Oczywiście, takie nagłe przebudzenie pragnień macierzyńskich niekiedy się zdarza, ale przed odstawieniem pigułek warto zrobić wewnętrzny remanent. Może się okazać, że zamiast autentycznej tęsknoty znajdziemy w sobie cudze lęki i pragnienia. Równie niebezpieczny wydaje mi się inny tekst, który prześladował mnie przez wiele lat:
Zobaczysz, będziesz żałować…
Naprawdę? Czy człowiek, który przez całe życie nie lubił zapachu ryb, będzie na starość żałował, że nie został rybakiem? No nie! Nie będę żałować tego, że nie miałam dzieci. Mogę co najwyżej napluć sobie w brodę, że nie odłożyłam okrągłej sumki na emeryturę. Że niewystarczająco pielęgnowałam przyjaźnie. Że nie zabezpieczyłam się na wypadek jakiejś życiowej katastrofy. To gorzkie, ale sensowne żale, nieurągające zdrowemu rozsądkowi. W przeciwieństwie do kultowej frazy, która także towarzyszy mi od dwóch dekad:
Zobaczysz, nikt ci szklanki wody na starość nie poda…
Aż trudno uwierzyć, że ludzie z tak asekuranckich powodów mają dzieci. Sprawić sobie potomka tylko po to, by wysługiwać się nim na starość? Toż to egoizm w najczystszej postaci. Jeżeli to miałby być jedyny powód rodzicielstwa, mężniej i uczciwiej wybrać bezdzietność. Jednak w konkursie na najgłupszy tekst, jaki w życiu słyszałam, wygrywa:
Zobaczysz, jak urodzisz, to pokochasz…
No masz, babo, rosyjską ruletkę! A jak nie pokocham? Mam wyrzucić juniora przez okno czy sama przez nie wyskoczyć? Zawsze wydawało mi się, że decyzja o urodzeniu dziecka trochę waży i warto ją podejmować z rozmysłem, a tu nagle słyszę, że z dzieckiem jak z butami – bierz w ciemno, w domu rozchodzisz. Buty może rozchodzę, a może wyrzucę, ale jeżeli z dzieckiem będzie mi w życiu za ciasno? Co wtedy? Życia nie rozciągnę na prawidle. Co najwyżej mogę je koncertowo spieprzyć.
Litania tekstów, jakich muszą wysłuchiwać bezdzietni z wyboru, jest bardzo długa: Nie masz dzieci, nie jesteś prawdziwą kobietą; Jak zmądrzejesz, to zajdziesz; Gdyby twoja matka tak myślała… itp. Gdy przyłożyć do nich ucho, można usłyszeć lekceważenie, pogardę, złość, ale i coś więcej – kompletną niefrasobliwość w podchodzeniu do tematów tak poważnych jak ciąża, rodzicielstwo czy odpowiedzialność za swoje życie. Podejrzewam, że ci, którzy sięgają po te utarte frazy, byliby zdumieni taką interpretacją. Rzucają nimi w dobrej wierze, z przyzwyczajenia albo umysłowego lenistwa. Bo akurat były na języku i wypadły. Bo wszyscy tak mówią… Nie zdają sobie sprawa z tego, że powtarzając te komunały, drastycznie wypaczają sens rodzicielstwa. No bo czym ono miałoby w takim razie być? Funduszem emerytalnym? Rosyjską ruletką? Certyfikatem kobiecości? Asekurancką zagrywką? Naprawdę tak ludzie myślą o powoływaniu dzieci na świat? Nie wierzę! Trzeba mieć bardzo kiepskie mniemanie o ludziach i rodzicielstwie, żeby mówić takie głupstwa.
A gdyby tak wymazać te niemądre zdania z naszych codziennych rozmów? Podejrzewam, że nie tylko bezdzietnym, ale też idei rodzicielstwa wyszłoby to na zdrowie:)
Foto: Luiza Różycka