Na co dzień się nad tym nie zastanawiamy. Nie budzimy się z myślą: ale fajne jest życie bez dzieci. Mamy je i już, leży jak ulał, nie krępuje ruchów, więc nie zwracamy na nie uwagi. Czasami jednak warto zwolnić, zaparzyć sobie aromatyczną kawę albo herbatę i pomyśleć: jest pięknie! Do tego zachęca autorka dzisiejszego wpisu: Stała Czytelniczka Alicja. Zapraszamy do kontemplowania przyjemności płynącej z życia bez dzieci:)
Małe przyjemności
Czym jest dla mnie bezdzietność? To przede wszystkim slow life – życie w niespiesznym tempie, pełne spokoju, świadome i przyjemne. To branie na siebie tyle odpowiedzialności, ile się chce/potrafi udźwignąć. To dostrzeganie sensu życia w małych sprawach i przelotnych chwilach, nie zaś w wielkich misjach, zdobywaniu szczytów czy pokonywaniu kolejnych życiowych etapów. W moim mieszkaniu wisi płaskorzeźba z cytatem:
„Życia nie mierzy się liczbą oddechów, ale chwilami, w których oddech wstrzymujemy”.
Te słowa przypominają mi o dwóch ważnych w życiu emocjach: ekscytacji i zachwycie. Jestem przekonana, że wszyscy tęsknimy za takim stanem uniesienia, chcielibyśmy mieć w sobie tę uskrzydlającą energię, która daje napęd do życia i działania. Oczywiście każdego napędza co innego. Dla jednych spełnieniem będzie rodzicielstwo, dla innych kariera, dla jeszcze innych podróże. Ktoś wybierze stan duchowny, ktoś inny poszuka szczęścia i wyciszenia w buddyzmie. Większość z nas prawdopodobnie spróbuje połączyć w jedno udane życie przynajmniej kilka z tych aktywności.
Ja stawiam na przyjemność. Taka prosta, życiowa wartość, a jakże kontrowersyjna w naszej kulturze, gloryfikującej poświęcenie i cierpiętnictwo.
Przyjemność to bardzo ważny stan, powiedziałabym nawet – stan wagi państwowej. Osoby, które doświadczają przyjemności i radości na co dzień, są po prostu lepsze dla świata. Prosta zasada: zadbaj o siebie, daj sobie, a będziesz mieć z czego dać innym. Jeżeli jest nam dobrze ze sobą, nie mamy ochoty krzywdzić innych. Ba! Przyjemnością można nawet naprawić świat. Nie cierpieniem, nie poświęceniem, a właśnie przyjemnością – małą, dużą, kolorową, cichą, roztańczoną, rozmarzoną, pomocną, tolerancyjną, falującą, wirującą, otulającą, otwierającą, zapraszającą…
W czym tkwi problem?
Oczywiście w relacjach z innymi. Ludzie bezdzietni są postrzegani przez społeczeństwo jako osoby próżne, egoistyczne, narcystyczne, a nawet chciwe i skąpe (bo nie chcą łożyć na dzieci). Trudno nie zapytać: dlaczego? Dlaczego budzimy tak negatywne emocje? Może dlatego, że samym swoim istnieniem burzymy obowiązujący do niedawna, jedynie słuszny porządek społeczny? A może dlatego, że nie wstydzimy się chodzić swoimi ścieżkami? Czasami pewnie jesteśmy jak wyrzut sumienia – samym swoim istnieniem skłaniamy do refleksji tych, którzy być może wcześniej nie zastanawiali się, jak chcą żyć. Tak czy siak, budzimy niepokój. No bo jak to? Jak można żyć dla siebie albo dla partnera, skoro jedynym „prawdziwym” sensem życia powinno być potomstwo? Jak można nie dać się ukrzyżować i nie podzielić losu większości? Nie pocierpieć, nie poświęcić się, nie być ofiarną matką, mieć gdzieś emerytury i dylemat szklanki wody? Jak można tak bezczelnie zlekceważyć błogosławieństwo miłości macierzyńskiej? Gdyby jeszcze mieć jakieś wygodne wytłumaczenie, jakieś akceptowalne społecznie alibi, na przykład sukienkę zakonną albo karierę naukową światowego formatu… Ale cóż, zakonnicą nie zostanę, na Nobla też pewnie nie zasłużę, więc nie ma dla mnie usprawiedliwienia.
I znowu ta przyjemność…
Co jakiś czas pojawia się w mojej głowie pytanie: czy ludzie naprawdę szczęśliwi, a przynajmniej pogodzeni ze swoim rodzicielstwem, wytykaliby innym ludziom bezdzietność? Czy prześladowaliby ich „życzliwymi” radami i napomnieniami, że będą żałować, że czeka ich zgorzkniała starość, że pasożytują na reszcie społeczeństwa? No nie! Człowiek zadowolony nie próbuje odbierać radości innym. Gdy widzi kogoś szczęśliwszego od siebie, pyta: „Wooow, jak ty to robisz?”. Inspiruje się cudzym sukcesem, zamiast go deptać. Jeśli się oburza, to z powodu krzywdy, jaką dostrzega wokoło, ale nigdy z powodu cudzego szczęścia czy zadowolenia z życia. Zauważyłam, że im lepiej mi ze sobą, tym mniej jestem lubiana przez tych, którym w życiu coś nie wyszło. Zamiast szukać winy w sobie, wolą uderzyć we mnie. To prosty i znany od lat mechanizm: „Chcesz poczuć się lepiej? Znajdź sobie wroga i sponiewieraj go”.
Oczywiście nie ma idealnych scenariuszy ani niezawodnych recept na życie. Człowiek zadowolony to rozumie i nie oczekuje codziennej porcji fanfar. Potrafi czerpać przyjemność z drobiazgów, nie trzęsie portkami przed przyszłością, ale żyje tu i teraz. Nieraz słyszałam raniące słowa: „Nic nie wiesz o życiu” – twarda, bezwzględna ocena, która dyskryminuje mnie i całkowicie deprecjonuje. Oni wiedzą, ja nie. Czy naprawdę muszę mieć męża pijaka, pusty portfel, dzieci, kredyty i codzienną gonitwę, by zostać uznaną za dzielnego i wartościowego człowieka? Podejrzewam, że ludzie, którzy odmawiają mi wiedzy o życiu, nie chcą zrobić ze mnie bohaterki, a jedynie próbują wciągnąć mnie do swojej wspólnoty, która mówi: „Ja mam kiepsko, ty też miej kiepsko. Cierpmy razem, narzekajmy razem. Ja cierpię, to i ty cierp”. Co tu dużo mówić, czasami budzimy po prostu zazdrość.
Uciekamy od filozofii cierpienia i praktykujemy filozofię przyjemności. Oczywiście znam sporo rodzin z dziećmi pozytywnie lub neutralnie nastawionych do bezdzietnego stylu życia, do różnorodności i odmienności. To ludzie tolerancyjni, otwarci, ale przede wszystkim – spełniający się w swoich wyborach i czerpiący radość z tego, jak żyją. A zatem żyjąc przyjemnie, dajmy przyjemnie żyć innym!
To co lubię:
Podzielę się z Wami moją przyjemnością. Taką zwyczajną, prostą, ale niezwykle uskrzydlającą:
- Powolne poranki, gdy mogę pić kawę w łóżku. Kawa z cynamonem, na słodko. Sezonowo do kawy talerz z owocami, drobno pokrojonymi. Wolno, powoli, jeszcze wolniej. Czasem sama, czasem w towarzystwie. To może być ukochany facet, to może być przyjaciółka, która przyjechała w odwiedziny. Małe łyczki, drobne kąski, słodycz i błogość odczuwalna w ciele, w umyśle, w przestrzeni wokoło.
- Śniadania jedzone w południe, tak samo wolno i przyjemnie. Najlepiej w towarzystwie. Stół koniecznie pięknie udekorowany. Karmię zmysły, nie tylko żołądek. Z biologicznej potrzeby robię rytuał. Po takim śniadaniu do wieczora mogę nie jeść. Zresztą, nie przepadam za gotowaniem obiadów, unikam rutyny w kuchni, nie narzucam sobie godzin, pór ani norm. Nie przejmuję się wytycznymi dietetyków wszelkiej maści. Mój kompas wewnętrzny jest najlepszym przewodnikiem, a on podpowiada mi, że potrzebuję leniwych śniadanek, urokliwych obiadokolacji i artyzmu w tym wszystkim.
- Ogród, drzewa, krzaczki, róże i chwaściki. To, co uwielbiam i kocham nad życie, to kontakt z przyrodą. Jestem oszalałą, żywotną boginią, gdy sadzę drzewka, gdy babram się w ziemi, gdy tuptam wokół grządek sałaty lub po raz setny zerkam na dojrzewające kiście winogron. Przez 35 lat żyłam w dużych aglomeracjach miejskich, od kamienic, bloków po tzw. „apartamenty”. Od niespełna 4 lat mieszkam na wsi, na skraju lasu, i choć bałaganu i pracy mam tu sporo, ogromną przyjemność czerpię z kreowania zielonej przestrzeni wokół mnie, z widoku drzew za oknami, z obserwowania ptaków (i dokarmiania ich zimą). Mam niemałą już kolekcję nasion starych odmian roślin jadalnych, a ostatnio godzinami czytam o gatunkach róż, bo marzy mi się, by wokół domu rosły pachnące krzewy ozdobne.
- Spacer w piżamie wokół domu. To moja przyjemność na ciepłe, letnie dni. To kolejny wielki plus życia na wsi – mogę wyjść z domu w kapciach i piżamie, albo boso w starej koszuli. Tej wolności bardzo mi kiedyś brakowało – wyjść z domu bez przygotowań, wyjść na świat i sobie pospacerować. Piękne, po prostu piękne…
- Spokojne planowanie. Notes, cisza, wewnętrzny spokój, harmonia, często herbata i ciastka pod ręką. Już tylko tak, w przyjemny dla mnie sposób pracuję nad organizacją spraw, które są do ogarnięcia. To moja nowa metoda, ale świetnie się sprawdza. Robię listy spraw ważnych i mniej ważnych, rozpisuję na dni tygodnia, a co niezrobione, przechodzi na kolejny tydzień. W takim spokojnym planowaniu jest przestrzeń na mnie. Priorytetem nie jest wykonane zadanie, a uczucia, jakie mi w tym towarzyszą. To zastanawianie się, co mogę/chcę w danym momencie zrobić. Czy mam siłę? Czy dam radę? Skąd moje zmęczenie czy opór wobec czegoś? Jestem wyczerpana budową domu i daję sobie prawo do lenistwa, nic się też nie stanie, jeśli spóźnię się z zapłaceniem jakiegoś rachunku, bo brakuje mi siły albo ochoty do działania.
- Książka albo tomik poezji. Dawkuję sobie literaturę w takich dawkach, by wciąż sprawiała radość. Nie tyle, by sprostać jakimś normom, by się załapać do grona intelektualistów. Mam to gdzieś. Czytam poezję, bo lubię, bo ją czuję, bo mnie porywa, zachwyca i wzrusza. Mam wyrąbane, że nie znam się na malarstwie, chociaż uwielbiam podziwiać obrazy w muzeach. Przyjemnie mi z książką, tak jak innym przyjemnie pograć w Playstation czy uprawiać trekking.
- „Mam wyrąbane”. To taka prosta, fajna filozofia. Nie całkowicie, ale na tyle, by nie stać się zewnątrzsterowalną. Mój kumpel kiedyś zażartował: „Miej wyrąbane, a będzie ci dane”. No przecież! Moje nowe motto! To coś, do czego długo dojrzewałam. Dziś uprawiam regularnie. To mój klucz do przyjemności.
- Romantyzm. Kąpiele przy świecach, z lampką wina. Kwiaty w wazonie. Sukienka i fryzura w stylu retro. Tkliwy film o miłości. Może oklepane, ale dla mnie przyjemne. Wcale się tego nie wstydzę.
- Muzyka. Śpiewam karaoke, gdy nikt nie słyszy. Zamierzam zacząć uczyć się gry na pianinie. Instrument już jest. Czekam na dobry moment, gdy poczuję gotowość do regularnych ćwiczeń. Na razie sobie „brzdąkam” i czuję się wspaniale! Nie wiem, czy się nauczę pięknie grać, to sprawa drugorzędna. Liczy się przyjemność, którą odczuwam, gdy słyszę brzmienie strun. To nic, że dobiegam 40-ki, to nic, że nie umiem. Przyjemnie jest dać sobie prawo do… przyjemności.
- Czytam Bezdzietnik. To moja nowa pozycja na liście przyjemności i moje nowe miejsce, na które zrobiłam już przestrzeń. Wirtualne spotkania z Wami, z tym, co czujecie, myślicie, jak postrzegacie świat, stanowią dla mnie wsparcie (nie jestem sama z moimi poglądami) i dają radość. Niezwykle mi się podoba styl pisania Edyty, a Wasze komentarze i ożywione dyskusje są czasem twórcze, czasem zabawne. Fajnie tu i … przyjemnie.
A co Wam sprawia przyjemność? Gdzie ją znajdujecie? Jak pielęgnujecie?
Zdjęcia: Pixabay