Powiało grozą. Dwa dni temu Rzeczpospolita ogłosiła, że rząd rozważa pomysł powiązania emerytur z dochodami dzieci – im więcej zarabiają dzieci, tym wyższe emerytury dostaną ich rodzice. W nagłówkach prasowych ta niejasna informacja przybrała postać szantażu emerytalnego. Masz ogarnięte i wykształcone pociechy? Dostajesz kasę. Jesteś bezdzietny albo przytrafiła ci się życiowa fajtłapa? Dostajesz… No właśnie. Co? Pstro? Jałmużnę od państwa? Trudno komentować tę fejsbukową wrzutkę, skoro nie znamy szczegółów, mimo to spróbuję…
Przede wszystkim nie można rozpatrywać tej kwestii w oderwaniu od innych posunięć rządu. Zjednoczona Prawica ma obsesję na punkcie prokreacji, płaci za rodzenie dzieci, straszy depopulacją, a jednocześnie robi wszystko, by rodzicielstwo wiązało się z olbrzymim ryzykiem. Po wyroku Trybunału Julii Przyłębskiej kobieta, która zajdzie w ciążę, musi liczyć się z tym, że jeżeli coś pójdzie nie tak, nikt jej nie pomoże. Lekarze będą ją zwodzili, zwlekali, „ratowali dziecko” albo po prostu odeślą ją do domu i jak Piłat umyją ręce.
– Gdyby nie było sprawy Izabeli, kobiety wierzyłyby bardziej lekarzom. Ale to się wydarzyło, one nie wierzą. Efekt jest taki, że boją się teraz lekarzy, a lekarze boją się ustawy antyaborcyjnej – mówi „Polityce” Krystyna Kacpura, szefowa Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.
Kary za macierzyństwo
Decyzja o zajściu w ciążę wiąże się też z ryzykiem finansowym. Co prawda, można za nią dostać rozmaite świadczenia, ale jeżeli urodzi się dziecko z niepełnosprawnością lub partner się zawieruszy, samodzielny rodzic – zazwyczaj matka – zostanie ukarany. „Nowy Ład” skomplikował przepisy podatkowe i odebrał samodzielnym rodzicom możliwość rozliczania się z potomstwem. Straty mogą być wysokie. Prasa już nazwała ten przepis „karą za samotne macierzyństwo”. Jeżeli chodzi o opiekę nad chorym dzieckiem – szkoda strzępić klawiaturę. Władza, która zmusiła Polki do rodzenia dzieci z ciężkimi wadami i upośledzeniami, nie zrobiła nic, by ulżyć im w ich wychowaniu. Ufundowała trumienkowe i olała sprawę.
Ale to nie koniec kar za macierzyństwo! Resort sprawiedliwości szykuje właśnie rewolucję w rozwodach. Zamierza wprowadzić obowiązkowe postępowanie informacyjne w sytuacji, kiedy o rozwód starają się rodzice posiadający małoletnie dzieci. A zatem, kto nie ma dzieci, może się rozstać względnie szybko. Kto ma, musi przejść żmudną, skomplikowaną i szarpiącą nerwy procedurę pojednawczą. Po wejściu nowych przepisów, zdaniem fachowców, na rozwód będzie się czekało nawet kilka miesięcy dłużej niż obecnie.
Jeżeli do tych wszystkich dopustów dołożyć stare bolączki: tzw. karę dożywotniego macierzyństwa, czyli znacząco mniejsze zarobki kobiet z dziećmi w stosunku do zarobków bezdzietnic, chudsze emerytury matek, ich kłopoty na rynku pracy, brak miejsc w żłobkach i przedszkolach, kompromitująco niską ściągalność alimentów czy niesprawiedliwy podział rodzicielskich obowiązków, okaże się, że ciąża dla kobiety to niezawodny przepis na życiową katastrofę. Nic dziwnego, że nie chcemy rodzić dzieci! W dzisiejszej Polsce bezdzietność przestaje być ekscentrycznym wyborem garstki osób. Staje się formą samoobrony przed sfanatyzowanym państwem, które coraz brutalniej ingeruje w najintymniejsze sfery życia swoich obywateli.
Kary za bezdzietność?
A zatem – strach mieć dzieci. Ale państwo chce, by przerażająca była również perspektywa ich nieposiadania. Nie wystarczy system podatkowy bardzo silnie wychylony w stronę osób z dziećmi i uparte ignorowanie potrzeb bezdzietnych, trzeba postraszyć dziecionieroby głodową emeryturą. Jak bardzo będzie głodowa, tego jeszcze nie wiemy, ministerstwo dopiero „analizuje” i zachęca do dyskusji. No to podyskutujmy! Argumenty na „nie” zgłosiły już posłanki opozycji. Zwróciły uwagę na to, że w Polsce zarówno bieda, jak i bogactwo są przekazywane z pokolenia na pokolenie, a to znaczy, że bogaci rodzice już na starcie będą uprzywilejowani. Zapewne lepiej wykształcą dzieci i dzięki ich wysokim zarobkom dostaną wyższe emerytury. Rodzice nieposiadający ani finansowego, ani kulturowego kapitału, wrzucą swoją pociechę do kiepskiej państwowej szkoły, by po kilkunastu latach wyjąć niedouka zarabiającego krajowe minimum. Poza tym – jak twierdzi Magdalena Biejat z Lewicy – ludzie nie kalkulują w tak długim okresie. To ich obecna sytuacja wpływa na decyzję, ile chcą mieć potomstwa.
Ja bym dołożyła jeszcze jeden argument. Emerytura z „komponentem rodzinnym” będzie zależała od wielu losowych zmiennych – dziecku może powinąć się noga, może nie dożyć dorosłości, ulec wypadkowi, wyjechać za granicę… Para może być bezpłodna. Singielka pragnąca dzieci może nie spotkać wystarczająco dobrego kandydata na ojca. Czy w tej sytuacji państwo będzie rekompensowało niedoszłym lub pechowym rodzicom straty w świadczeniu emerytalnym? A jeśli tak, to skąd weźmie na to pieniądze? Albo inaczej – komu je uznaniowo odbierze? A może niedoszli rodzice , tak jak bezdzietni, będą musieli zadowolić się gorszymi stawkami? Czyli zostaną ukarani podwójnie: brakiem dzieci i brakiem „dziecięcego” wkładu do emerytury. A co, jeśli dobrze zarabiający synalek wpadnie w alkoholizm i straci pracę? Odchudzanie emeryturki? Ten pomysł otwiera furtkę dla wielu takich absurdalnych niesprawiedliwości i skazuje ludzi na niepewność.
Inna sprawa, że w Polsce nie ma odważnego polityka, który ująłby się za osobami bezdzietnymi. Jak widać, opozycja pochyla się z troską głównie nad rodzicami. Trzeba głośno i nieustannie powtarzać, że bezdzietni też płacą podatki (przeznaczane m.in. na dzieci i ich rodziców) i na rozmaite sposoby przyczyniają się do rozwoju kraju. Nie są „pasażerami na gapę”! Mają swoje bolączki i potrzeby, i nie chcą być traktowani wyłącznie jak chodzące bankomaty. Tymczasem zaślepiona ideologicznie władza, garściami rozdając pieniądze rodzinom z dziećmi, zaniedbuje wszystko, co w przyszłości mogłoby nam pomóc: ochronę zdrowia, opiekę społeczną, wsparcie dla seniorów oraz prawdziwą i mądrą reformę systemu emerytalnego, uwzględniającą nie tylko potrzeby państwa, ale również obywateli. Różnych obywateli.
Ciężar odpowiedzialności za los emerytów rządzący – bardzo wygodnie i bardzo okrutnie – usiłują przerzucić na dzieci. Urodzisz? Będziesz mieć kasę i parę rąk do pomocy. Nie urodzisz? Sama jesteś sobie winna. Tak było, zanim Bismarck wprowadził piramidę emerytalną. Choć niedoskonała i dziś kłopotliwa, przez ponad sto lat uwalniała jednostki od paraliżującego strachu przed brakiem potomstwa lub tegoż potomstwa niewdzięcznością. Dzieci rodziło się tak dużo, że ci, którzy z jakichś względów nie mogli liczyć na progeniturę, spali spokojnie. Ale świat się zmienił. Dzietność spadła, między innymi właśnie dzięki emerytalnej poduszce bezpieczeństwa. To kłopot, z którym trzeba się uporać, nie dzieląc jednak emerytów na lepszych i gorszych i nie uzależniając ich świadczeń od spraw tak intymnych i nieprzewidywalnych jak ilość posiadanego potomstwa. Nowocześnie rozumiana polityka nie jest od tego, żeby grzebać nam w majtkach i majstrować przy naszych rodzinach.
Zwłaszcza że władza majstruje na ślepo. Zamiast rozpoznać i zaspokoić potrzeby tych, którzy bezskutecznie palą się do rodzicielstwa, próbuje dzieci wymusić na wszystkich. Nie szczypie się przy tym i nie przebiera w środkach. Efekt? Jeszcze chwila, a strach będzie rodzić dzieci i strach będzie ich nie rodzić. I zapewne o to chodzi. Przerażonymi ludźmi łatwiej manipulować.