Foto: Pexels.com
Gdy Germaine de Stael zapytała Napoleona o to, która z żyjących kobiet jest „pierwszą kobietą świata”, ten odparł bez wahania:
– Ta, która wydała na świat najwięcej dzieci.
Z pewnością ostatnie miejsce w cesarskim rankingu zajmowały bezdzietnice. Istoty ułomne, niepełne i przeżarte grzechem, więc niepobłogosławione łaską macierzyństwa. A także puszczalskie, bo – jak wiadomo – „na wydeptanej ścieżce nic nie wykiełkuje”. Przez długie stulecia wytykano je palcami, naśmiewając się z ich niepłodnych ciał i niezbyt czystych dusz. A kiedy w drugiej połowie XX wieku pojawiła się bezdzietność z wyboru, okrzyknięto ją usterką kobiecego charakteru i także postawiono pod pręgierzem. Konserwatyści różnej maści poużywali sobie! „Zimna suka”, „karierowiczka”, „puszczalska”, „egoistka” – to tylko niektóre z zawstydzających etykietek, jakimi hojnie szafowali. Odmawiali niematkom kobiecości, wytykali im niedojrzałość, wyrokowali, że są nieczułe, leniwe i nie potrafią kochać. Wszystko po to, by je poniżyć i przerobić na posłuszne, wydajne matki.
Pod pręgierzem społecznościowym
Publiczne zawstydzanie od wieków skutecznie dyscyplinowało jednostki i całe grupy społeczne, zwłaszcza kobiety. Było jak smagnięcie batogiem. Świst, prask – i kolejna zbłąkana duszyczka równała do szeregu. Dziś, gdy przeglądamy roznegliżowane instagramy i pozbawione hamulców twittery, może nam się wydawać, że żyjemy w epoce dezorganizującego wspólnotę bezwstydu, ale to złudzenie. Odkąd wynaleziono pręgierze społecznościowe, zwane niewinnie sołszal midiami, zawstydzanie ma się lepiej niż kiedykolwiek. Odnoszę wrażenie, że jedyną rzeczą, której dziś nie trzeba się wstydzić, jest głupota. Można się z nią obnosić jak z orderem zasługi. Przybyło natomiast „hańb”, za które możemy oberwać dyscypliną po grzbiecie. Biczuje się nas za urodę i jej brak, za cnotliwość i rozwiązłość, za jedzenie i niejedzenie, podróżowanie albo siedzenie na tyłku… W Encyklopedii Wstydu Powszechnego przybywa haseł: body shaming, slut shaming, fly shaming, eko shaming, mom shaming, flat shaming… Czy do tych współczesnych „hańb” nadal należy bezdzietność? Czy istnieje coś takiego jak childfree shaming? Sprawdźmy!
Czego brakuje bezdzietnicom?
W 2016 roku Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan oświadczył, że kobiecie, która odrzuca macierzyństwo, „czegoś brakuje”. Wezwał też Turczynki do posiadania co najmniej trójki dzieci. Zawstydził? Z pewnością bardzo się starał! Polacy, rzecz jasna, nie gęsi i też swego Erdogana mają. A nawet cały ich legion. Gdy wsłuchać się w wypowiedzi partyjnych i kościelnych pomazańców, można odnieść wrażenie, że zawstydzanie bezdzietnych kobiet lada chwila stanie się doktryną państwową, a sama bezdzietność uznana zostanie za bydlę spokrewnione z elgiebete i genderem. Bezdzietnica w tym ujęciu to bezwolna, podatna na manipulacje leniuszka i egoistka, nie-Polka, która zamiast służyć społeczeństwu i wierzyć w Boga, robi karierę i łyka takie bzdury jak wolność wyboru i równouprawnienie. Oto kilka przykładów:
„Jak się pierwsze dziecko rodzi w wieku 30 lat, to ile ich można urodzić? To są konsekwencje mówienia kobietom, że nie muszą robić tego, do czego zostały przez pana Boga powołane” – grzmi minister edukacji Przemysław Czarnek.
„Dziękuję za wielki trud wychowania dzieci w duchu patriotycznym, w duchu służby. Jesteście Panie naszym największym dobrem narodowym” – rozczula się niczym Bonaparte prezydent Andrzej Duda.
„Każda kobieta jest powołana do macierzyństwa. Jeśli nie odda się opiece nad dzieckiem, powinna ofiarować się Bogu i innym ludziom, a nie żyć tylko dla siebie” – wyrokuje bp Mieczysław Cisło.
Za biskupami i politykami podążają niezawodni internauci:
„Niezakładanie rodzin, bezdzietność… to cicha forma eutanazji” – piszą histerycy.
„Każda kobieta, która nie jest się w stanie sama obronić, ani utrzymać, ni jest jednostką wybitną, lub w inny sposób nie może się przyslużyć ojczyźnie, a mimo to, nie chce choćby rodzić dzieci, by tę ojczyznę wspomóc nie powinna mieć prawa nazywać się Polką!” – wtórują im patrioci.
„Proszę wybaczyć ale bezdzietni są egoistami bo innych dzieci będą na nich pracowały a to w obecnym modelu społeczeństwa stwarza poważne zagrożenia ekonomiczne” – bełkoczą niedorobieni ekonomiści.
Bóg czy podatki?
Anonimowi zawstydzacze, w odróżnieniu od biskupów i prawicowych polityków, rzadziej odwołują się do Boga, Rodziny i Kobiecych Powinności (koniecznie wielką literą!), częściej natomiast zaglądają nam w zeznania podatkowe i rozliczają nas z niepoczętych istnień, które – gdyby zostały poczęte – jakże ubogaciłyby place budów, koszary i ołpenspejsy! Źródłem naszego wstydu mają być nie zlekceważona powinność czy pogwałcona natura, ale przewiny znacznie bardziej współczesne i możliwe do wyceny – bezproduktywność i społeczna bezużyteczność. Marnotrawienie jajeczek (polskich jajeczek!) przemawia do wyobraźni typów i typiar, których osobowość zlepiona jest z patriotycznych sloganów i arkuszy excela. Pytanie, czy przemawia do naszej wyobraźni. Czy można nas zawstydzić, wytykając nam bezdzietność?
Nasze współczesne supermoce
Moja odpowiedź brzmi – nie. Zarówno politycy, jak i anonimowi komentatorzy, próbując zawstydzić bezdzietnice, odwołują się zwykle do zwietrzałego zestawu kobiecych cnót. W ich ujęciu kobieta idealna to piastunka i służebnica, zastygła w czasie matka Polka, nieustannie zapominająca o sobie, za to bez słowa skargi poświęcająca się innym. Kobieta bezdzietna jest zatem godnym pożałowania antywzorem. Ale czułość, troska, opieka i poświęcenie nie są wartościami premiowanymi przez nowoczesne społeczeństwo. Oczywiście, wyrwani do odpowiedzi, będziemy wychwalać je pod niebiosa, lecz zarówno od kobiet, jak i od mężczyzn wymagamy dziś zupełnie innych cech: elastyczności, niezależności, przedsiębiorczości, asertywność, mobilności, kreatywności, ambicji… To są supermoce współczesnych bohaterów i bohaterek. I niespecjalnie kojarzą się z macierzyństwem. Zdecydowanie bardziej z bezdzietnością. Archetypiczna strażniczka domowego ogniska, kobieta z konserwatywnych bajań, choć rozczulająca, nie sprosta wymaganiom współczesnego świata. I nie jest przez ten świat ceniona! Wystarczy sprawdzić, na ile wyceniana jest praca pielęgniarek, opiekunek w DPS-ach czy gospodyń domowych. Czy tego chcemy, czy nie, prestiż społeczny jest gdzie indziej – w zawodach, które z troską i poświęceniem nie mają nic wspólnego. Jeżeli za zmienianie pampersów i wycieranie nosa będzie się płacić tyle samo co za wymyślanie kampanii reklamowych albo naciskanie sejmowych guzików, jeśli matki będą traktowane z taką samą estymą jak przedsiębiorcy czy górnicy, wtedy… kto wie! Może się zarumienię.
Czym jest kobiecość?
Inna sprawa, że współczesna kobiecość to już nie ubożuchna w wątki nowelka, ale potężna, wielowątkowa i wielotomowa powieść, w której Lara Croft spotyka się z Anną Wintour, Marina Abramović idzie pod rękę z Olgą Tokarczuk, Czarodziejka Yennefer przybija piątkę Cersei Lannister, a Vianne Rocher z „Czekolady” dotrzymuje kroku Claire Underwood. Kobietą jest dziś wolność i polityka, siła i wykształcenie, czułość i przedsiębiorczość. W patriarchalnym społeczeństwie, jeśli nie byłyśmy żonami i matkami, byłyśmy nikim. Dziś możemy same zdefiniować sobie kobiecość, bez oglądania się na zapóźnionych mentalnie dziadersów (obojga płci), którzy z cwanej kalkulacji albo historycznego nawyku redukują kobietę do jej układu rozrodczego. Młode dziewczyny, spacerujące w tych gorących dniach po ulicach miast i miasteczek, mają im do przekazania tylko jedno: #wypierdalać. Jestem pewna, że to samo myślą młode bezdzietnice, gdy słyszą konserwatywne brednie o macierzyństwie jako najwyższej formie kobiecości i macicach jako skarbnicy narodu. A przynajmniej powinny tak myśleć!
Kto jest odpowiedzialny?
Skoro trudno nas zawstydzić, zarzucając nam niedostatek „kobiecych cech”, to może z odpowiedzialnością pójdzie łatwiej? Wiadomo, że bezdzietnice to jednostki patriotycznie niedoedukowane i nieodpowiedzialne, w rzyci mające przyszłość społeczeństwa, dobro wspólnoty, a nawet – o zgrozo! – „wielką, katolicką Polskę”. Ale prrrrr… Chwileczkę! Coraz częściej słyszymy głosy, że tylko ograniczenie ludzkiej populacji może ocalić nas i naszą cywilizację (nie piszę Planetę, bo ta ocali się sama). Do wielu zakutych łbów jeszcze nie trafia, że walka o wielki i mocarny naród – pal sześć: polski, węgierski czy mongolski – stoi w sprzeczności z walką o nasze globalne przetrwanie. Jednak w obliczu piętrzących się zagrożeń nawoływanie do prokreacyjnej powściągliwości zaczyna brzmieć całkiem rozsądnie. Znacznie rozsądniej niż pohukiwania ślepych na rzeczywistość natalistów. Niewykluczone, że za 10-20 lat nakłanianie kobiet, by rodziły więcej dzieci, będzie równie niestosowne, co dziś klepanie ich po pupach albo paradowanie po ulicach z emblematami „white power”.
A zatem nie – ględzeniem o odpowiedzialności nas nie zawstydzicie! Podobnie jak argumentem finansowym. Wielokrotnie pisałam, że ludzie nie są dla systemu emerytalnego, ale system emerytalny dla ludzi. Skoro kolejne pokolenia, zarówno w Polsce, jak i na świecie, masowo wypisują się z rodzicielstwa, trzeba zapomnieć o zastępowalności pokoleń, odesłać ją na śmietnik historii i wymyślić „nową normalność”, nie pierwszą i nie ostatnią w dziejach. Czyżby wątpiący w taką możliwość wątpili w intelektualne możliwości ludzkości, którą tak desperacko chcą pomnażać? Ejże no, smuteczek…
Nie będziesz diagnozował bliźniego swego nadaremno!
Jak widać większość argumentów zawstydzaczy chybia celu. Budzi raczej irytację niż wstyd. Łatwo przejść obok nich obojętnie, prychnąć, wzruszyć ramionami czy rzucić jakimś krwistym befsztykiem albo innym stekiem. Jednak od pewnego czasu obserwuję nową formę zawstydzania niematek, nieco bardziej perfidną, bo przebraną za diagnozę psychologiczną. Pod wieloma wypowiedziami bezdzietnic, zamieszczanymi w mediach, pojawiają się komentarze w stylu: „Hej, ale skoro się tłumaczysz (czytaj: mówisz o swojej bezdzietności), to pewnie masz jakiś problem. Może się boisz? Może jesteś niegotowa? Sfrustrowana? Powinnaś to przepracować”. Dziś każdy, kto przeczytał jeden numer „Charakterów”, uważa się za Eichelbergera i beztrosko łamie jedenaste przykazanie: „Nie będziesz diagnozował bliźniego swego nadaremno”. Internetowi pseudoterapeuci uwielbiają stawiać diagnozy i dawać zalecenia. Właściwie jedno zalecenie – przepracuj to! Czujesz gniew? Przepracuj to. Nie chcesz być matką? Przepracuj to. Drażni cię pytanie o dzieci? Przepracuj to. Masz ochotę przyłożyć wujkowi, który zagląda do twojej macicy? Przepracuj to.
Nie ma już słusznego gniewu i zrozumiałej irytacji. Wujek może być impertynencki, polityk może wpieprzać ci się w życie intymne, a ty – bezdzietnico – przepracuj to! Bądź twarda jak kostka bauma. Niech jeżdżą po tobie konserwatywne buldożery i prawicowe czołgi. Niech maszerują po tobie pronatalistyczne wojska. Niech depczą cię rodzinne zastępy. Trwaj i nie skarż się. Nie bierz tego do siebie. Nie odszczekuj się. Nie tłumacz. Nie broń. Bo jak spróbujesz zareagować, przypuścimy na ciebie psychologiczną szarżę. Zawstydzimy cię niedojrzałą osobowością i konfliktami wewnętrznymi. Wybatożymy nieprzepracowanymi emocjami. Dołożymy lękiem przed bliskością. Oto współczesna forma zawstydzania bezdzietnych – dość niebezpieczna, bo z dobrostanu psychicznego uczyniliśmy swojego bożka. Pamiętajcie jednak, że nie o wasz dobrostan chodzi internetowym eichelbergerom, ale o to, byście równały do szeregu. Dlatego zamiast wątpić w swój gniew i milczeć o swojej bezdzietności, radośnie ją celebrujcie, opowiadajcie o niej, jeśli tylko macie ochotę, zachwalajcie ją, jeżeli tak wam w duszy gra. I nie oglądajcie się na resztę!
Bądźcie zdrowi i szczęśliwi!